Strona główna » Kryminał » Trauma

Trauma

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7999-053-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Trauma

"Skandynawskie kryminały w najlepszym wydaniu!!! Drugi tom bestsellerowej szwedzkiej trylogii Oblicza Victorii Bergman sprzedanej do 35 krajów!  Detektyw Jeanette Kihlberg musi przerwać śledztwo w sprawie zamordowanego chłopca imigranta, kiedy ginie wpływowy sztokholmski biznesmen. Zbrodnia ta nosi znamiona rytuału, a wiele wskazuje na to, że mógł to być również akt zemsty. Policja prosi o pomoc w przygotowaniu portretu psychologicznego sprawcy psycholog Sofię Zetterlund. Jeanette nie zaprzestaje pracy przy starym dochodzeniu i poszukiwań zaginionej Viktorii Bergmann. Ślady prowadzą do ekskluzywnej szkoły z internatem w Sigtunie, do Danii oraz wydarzeń z dalekiej przeszłości. „Inteligentna, wciągająca rozrywka najwyższych lotów. Nie bez powodu bywa porównywana do trylogii Millenium Stiega Larssona. Z tą różnicą, że tam, gdzie Larsson snuje klasyczną opowieść o zmaganiach dobra ze złem, autorzy znani jako Erik Axl Sund bez ogródek wbijają nóż głęboko w serce czytelnika”. Kristianstadsbladet (Szwecja) „Zakończenie jest zupełnie zaskakujące, do tego autorzy serwują sporą dawkę niepewności.  Z niecierpliwością czekamy na kolejny tom”. VN Detective & Thriller Guide (Holandia) „Autorzy wodzą czytelnika za nos ciągłymi zwrotami akcji. Główne bohaterki gubią się, plączą, brną w ślepe zaułki, a czytelnik przekonuje się, jak krzywdy z dzieciństwa mogą zniszczyć człowieka”. Helsingør Dagblad (Dania)"

Polecane książki

Gdzie Cię nogi poniosą, czyli zwiedzaj Azję na własną rękę To nie jest klasyczny reportaż. Nie jest to też klasyczny przewodnik. To spisywane na gorąco wrażenia z backpackerskiej podróży po Singapurze, Malezji i Filipinach. Kto marzy o takiej wyprawie, ale jeszcze nie zdobył się na odwagę, by...
Media konstytuują wszechogarniającą reprezentację nazwaną przez Baudrillarda hiperrealnością bądź rzeczywistością upozorowaną. Hiperprzestrzeń stwarza nieograniczone możliwości kreowania bytów wyobrażeniowych, zawieszając przymus rzeczywistości, oferuje wyzwolenie od jej reguł i nacisków aż do pełne...
Książka koncentruje się na fenomenie fraktalności świata natury.Autor wskazuje na pewne matematyczne prawidłowości, jakie można napotkać podczas obserwacji rzeczywistości. W dalszej części odnosi je do zasad geometrii fraktalnej.Pozycja zwięzła, mimo tego bogata w informacje. Ciekawostka mogąca ...
Książka Anny Bogusławskiej powstała na podstawie dzienników Dawida Ozdoby, od lat uważanego za najlepszego, najbardziej znanego polskiego tancerza erotycznego. Lecz jego życie to nie tylko taniec. To również cudowne Kobiety, duże pieniądze, świat  niepojętych zbiegów ok...
Milioner Siergiej Chołodow zobaczył na Placu Czerwonym kieszonkowców okradających młodą dziewczynę. Nie zdążył uchronić jej przed kradzieżą. Ponieważ została bez pieniędzy i paszportu, zaproponował jej nocleg w jednym ze swoich hoteli. Optymizm Hannah i jej wiara w dobroć ludzi irytowały go, lecz je...
Czy to przypadek, że historię upadku człowieka zainicjowała przedstawicielka rodu kobiecego? Nawet jeśli do tej pory zaślepiały nas przykłady matczynej czułości lub urokliwa delikatność dziewic, czas nadszedł, aby zakwestionować rzekomą cnotliwość płci pięknej i ukazać jej prawdziwe oblicze. Dro...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Erik Axl Sund

Pamięci nas, którzy
zawiedliśmy

Często tak siedzi zapatrzona przed
siebie, a potem zmieniają się jej piękne oczy. Nabierają zagadkowego
nieodgadnionego blasku. Tęczówki napełniają się smutnymi ognikami,
wewnętrznym żarem, który poszukuje paliwa dla światła duszy,
żeby to światło nie zgasło. Pewnie bardzo by chciała, żebyśmy
wzięli do ładnej ręki łyżkę śmierci, zjedli pożegnalną kolację
i odeszli.

Harry Martinson,
Aniara

Wieża swobodnego spadania

Koszmar nawiedza Sztokholm w kurtce barwy
kobaltowego błękitu, która jest trochę ciemniejsza niż wieczorne
niebo nad dzielnicą Djurgården i zatoką Ladugårdslandsviken. Ma
jasne włosy, niebieskie oczy i niesie niewielką torebkę przewieszoną
przez ramię. Ciasne czerwone buty obcierają jej pięty, ale jest
do tego przyzwyczajona, bo rany po otarciach nie są dla niej niczym
nowym. Ból sprawia, że jest czujna.

Wie, że jeśli tylko będzie potrafiła
wybaczyć, wyzwolenia dozna zarówno ona, jak i ci, którym
wybaczy. Przez wiele lat próbowała zapomnieć, lecz nigdy jej się to
nie udawało.

Nie wie, że jej zemsta wywołuje reakcję
łańcuchową.

Jakieś ćwierć życia temu, w drewnianej
szopie na narzędzia koło wydziału humanistycznego szkoły w Sigtunie,
zaczęła się toczyć śnieżna kula. Porwała ją i dopiero potem
potoczyła się w stronę tego, co nieuniknione.

Można sobie zadać pytanie, co ci, którzy
mieli tę śnieżną kulę w dłoniach, wiedzą o jej dalszym
biegu. Prawdopodobnie nic. Pewnie po prostu poszli dalej. Zapomnieli
o tym zdarzeniu, jakby to była niewinna zabawa, która zaczęła się
i zakończyła w tamtej szopie na narzędzia.

Tymczasem kula jest w ciągłym ruchu. Czas
jest dla niej nieistotny, nie ma efektu leczniczego.

Nienawiść nie słabnie. Przeciwnie, staje się
coraz mocniejsza, aż w końcu zamienia się w ostre kryształki lodu,
które oblepiają całą jej istotę.

Ranek jest dosyć chłodny, powietrze wilgotne
od deszczu, który padał po południu. Z kolejki górskiej dobiegają
krzyki. Wstaje, czesze się i rozgląda wokół siebie. Na chwilę staje
w bezruchu, nabiera głęboko powietrza i stopniowo sobie przypomina,
dlaczego tu jest.

Ma tu sprawę do załatwienia i wie, co ma
zrobić.

Stojąc pod wysoką, niedawno przebudowaną
wieżą widokową, obserwuje zamieszanie, do którego doszło na
dole. Dwaj ochroniarze odprowadzają mężczyznę, obok nich biegnie
płacząca dziewczynka. To chyba jego córka.

Na ziemi obok rozbitej butelki leży kobieta,
nad którą pochyla się grupa ludzi. Ktoś woła o pomoc.

Okruchy szkła iskrzą się na mokrym od deszczu
asfalcie.

Rozumie, że chwila, w której będzie
musiała to zrobić, jest blisko, chociaż nie tak sobie wszystko
zaplanowała. Przypadek sprawił, że uda jej się to załatwić o wiele
łatwiej. Nikt nawet nie zauważy, co się stało.

Chłopiec znajduje się w pewnej odległości
od niej. Stoi sam za bramą, za którą znajduje się wieża swobodnego
spadania.

Pomyślała, że wybaczenie czegoś, co
można wybaczyć, właściwie żadnym wybaczeniem nie jest. Szczere
wybaczenie ma miejsce wtedy, gdy wybaczamy coś niewybaczalnego. Ale
taką umiejętność posiada tylko Bóg.

Chłopiec wygląda na zmieszanego. Rusza w jego
stronę, lecz w tym samym momencie on odwraca się od niej.

Dzięki temu może się do niego podkraść
bez problemu. To dziecinnie proste. Już jest kilka metrów za
nim. Chłopiec nadal stoi tyłem do niej i zachowuje się tak, jakby
kogoś wypatrywał.

Prawdziwe wybaczenie jest niemożliwe, szalone
i nieświadome. A ponieważ winni muszą okazać żal, nie da się
nikomu wybaczyć do końca. Wspomnienia są niczym rana, która nigdy
nie chce się zagoić.

Chwyta chłopca mocno za ramię.

A on się wzdryga i odwraca do niej. W tej
samej chwili w górną część lewego ramienia wbija mu igłę
strzykawki.

Przez dwie sekundy chłopiec wpatruje się
zdumiony w jej oczy, po czym nogi uginają się pod nim. Obejmuje go
i sadza ostrożnie na stojącej obok ławce.

Nikt niczego nie zauważył.

Wszystko jest normalne, jak przed chwilą.

Kiedy widzi, że kobieta leżąca na ziemi
zaczyna się ruszać, wyciąga coś z torebki i naciąga chłopcu
ostrożnie na głowę. To maska.

Jest wykonana z różowej gumy i przedstawia
świński ryj.

Wesołe miasteczko Gröna Lund

Komisarz policji kryminalnej Jeanette Kihlberg
bardzo dobrze pamięta, gdzie znajdowała się w chwili, gdy na ulicy
Sveavägen zamordowano premiera Olofa Palmego.

Jechała wtedy samochodem i była mniej więcej
w połowie drogi do Farsty. Siedzący obok niej mężczyzna palił
papierosy mentolowe. Na dworze padał deszcz, a jej było niedobrze,
bo wypiła za dużo piwa.

Kiedy w 1994 roku podczas mistrzostw świata
w piłce nożnej Thomas Ravelli bronił karnego w meczu z Rumunią,
siedziała w barze na placu Kornhamnstorg i oglądała mecz na
czarno-białym ekranie. Barman postawił jej piwo.

Kiedy zatonął prom „Estonia”, leżała
chora na grypę i oglądała „Ojca chrzestnego”.

Jej wcześniejsze wspomnienia obejmują koncert
zespołu The Clash w Sztokholmie, pocałunek na imprezie w trzeciej
klasie i dzień, gdy w Gamla Enskede pierwszy raz otworzyła drzwi
nowej willi, którą w końcu mogła nazwać swoim domem.

Nigdy jednak nie mogła sobie przypomnieć
chwili, w której zniknął Johan.

Dla niej ten moment już na zawsze pozostanie
tajemnicą. Dziesięć minut, które straciła przez jakiegoś pijaka
w wesołym miasteczku Gröna Lund. Później okazało się, że to
nadpobudliwy hydraulik z Flenu, który przyjechał na wycieczkę do
stolicy.

Wzrok skierowany w górę, gdy Johan
i Sofia zawiśli w unoszącej się gondoli. Czuje, jak kręci jej się
w głowie, chociaż stoi na dole i nic jej nie grozi. To taka odmienna
postać zawrotów głowy: z dołu do góry, nie odwrotnie. Wieża
wygląda, jakby zaraz miała się zawalić, siedzenia są bardzo
proste. Aż strach pomyśleć, jak katastrofalne skutki miałaby
poważniejsza awaria.

Nagle słyszy trzask rozbijanego szkła.

Potem pełne przerażenia krzyki.

Ktoś płacze, a ona nadal patrzy, jak gondola
unosi się w górę. Jakiś mężczyzna pędzi na nią na rowerze,
więc uskakuje w bok. Johan z czegoś się śmieje.

Chwilę później gondola, w której siedzi
Johan, zatrzymuje się na maksymalnej wysokości.

– Zabiję cię, bydlaku!

Ktoś popycha ją od tyłu. Jeanette widzi,
że mężczyzna nie panuje nad swymi ruchami. Alkohol sprawił, że
z trudem się porusza. Kończyny odmawiają mu posłuszeństwa, układ
nerwowy działa z opóźnieniem.

Mężczyzna potyka się i pada bezwładnie
na ziemię.

Jeanette zerka w górę. Widzi, jak Johan
i Sofia machają nogami.

Gondola się zatrzymała.

Mężczyzna podnosi się z ziemi, ma podrapaną
twarz. Słychać płacz dzieci.

– Tato!

To mała dziewczynka, ma nie więcej niż
sześć lat. W ręku trzyma różową watę cukrową.

– Chcę do domu!

Mężczyzna nie odpowiada, tylko rozgląda się
wokół siebie. Szuka kogoś, na kim mógłby wyładować złość.

Jeanette reaguje odruchowo, jak na policjantkę
przystało, nawet przez chwilę się nie waha. Chwyta mężczyznę za
rękę.

– Proszę pana – zaczyna ostrożnie –
niech się pan uspokoi.

Słowa te wypowiada w taki sposób, aby
mężczyzna nie poczuł, że chce go do czegoś zmusić. Mężczyzna
odwraca się do niej. Ma zamglone, nabiegłe krwią oczy. Są też smutne
i rozczarowane, prawie zawstydzone.

– Tato… – powtarza dziewczynka, ale
mężczyzna nie reaguje, tylko wpatruje się pustym wzrokiem w jakiś
punkt.

– Ktoś ty? – pyta, wyrywając się
z uchwytu Jeanette. – Spierdalaj!

Ma ostry oddech, wargi pokrywa mu cienka warstwa
śliny.

– Chcę tylko… – zaczyna Jeanette,
lecz nie kończy zdania, bo w tym samym momencie gondola, w której
siedzi Johan i Sofia, zaczyna opadać gwałtownie. Jeanette słyszy
pełne zachwytu okrzyki, które każą jej skupić uwagę na tym, co
się dzieje na górze.

Widzi, jak Johan otwiera usta, żeby wydać
z siebie głośny okrzyk. Włosy ma rozwichrzone.

Widzi także Sofię.

Nagle stojąca obok dziewczynka woła:

– Nie, tato, nie!

Jeanette nie zauważa, że pijany
mężczyzna unosi rękę. Butelka, którą trzyma w ręce, trafia ją
w skroń. Przed oczami robi jej się ciemno.

Prins Eugens Waldemarsudde

Są ludzie, którym przez całe życie nie
dopisuje szczęście, a mimo to potrafią się chwytać kurczowo
nadziei. Jeanette w swoim życiu zawodowym miała zdecydowanie negatywny
stosunek do ludzi, od których bił skrajny pesymizm.

To dlatego nigdy się nie poddaje, dlatego
reaguje, gdy aspirant Schwarz skarży się na złą pogodę, zmęczenie
i brak postępów w poszukiwaniu Johana.

Jeanette aż poczerwieniała na twarzy.

– Do jasnej cholery! To wracaj do domu,
bo i tak nie mamy tu z ciebie żadnego pożytku!

Jej reakcja odnosi skutek. Schwarz kuli się
jak zbity pies, a Åhlund stoi obok z tępą miną. Jeanette jest
tak naładowana złością, że znowu odczuwa silny ból w ranie pod
opatrunkiem.

W końcu trochę się uspokaja, wzdycha
i wykonuje gest w stronę Schwarza.

– Nie rozumiesz, co powiedziałam? Zwalniam
cię z obowiązków do odwołania.

– Chodźmy – mówi Åhlund. Bierze Schwarza
za ramię i razem idą w stronę drzwi. Po kilku krokach odwraca się
i próbuje zrobić dobrą minę. – Dołączymy do chłopaków na
Beckholmen, może tam się bardziej przydamy?

– Ty, nie wy. Schwarz może jechać do
domu. Zrozumiano?

Åhlund kiwa głową i chwilę potem Jeanette
zostaje w pokoju sama.

Ma głęboko zapadnięte oczy, jest
przemarznięta do szpiku kości. Stoi na tyłach muzeum, gdzie
prezentowany jest słynny okręt wojenny „Vasa”, i czeka na Jensa
Hurtiga, który dowiedziawszy się o zaginięciu Johana, postanowił
przerwać urlop, żeby pomóc jej w poszukiwaniach.

Chwilę później Jeanette widzi, jak od strony
Galärparken nadjeżdża radiowóz. Wie, że jedzie w nim Hurtig i że
towarzyszy mu jeszcze jedna osoba. To świadek, kobieta, która twierdzi,
że tego samego wieczoru widziała nad wodą samotnego chłopca. Hurtig
przez radio już poinformował o tym Jeanette, która jednak wie, że
nie ma co liczyć na to, iż od kobiety usłyszy coś więcej. Mimo to
jak zwykle wmawia sobie, że zawsze trzeba mieć nadzieję.

Próbuje zebrać myśli i odtworzyć przebieg
wydarzeń z ostatnich godzin.

Johan i Sofia zniknęli. Tak po prostu. Pół
godziny później zaczęła działać zgodnie z przepisami: kazała
szukać Johana przez głośniki ustawione na terenie wesołego miasteczka
i czekała w napięciu przy stanowisku, z którego ogłaszano komunikat
o jego zaginięciu. Reagowała na najdrobniejszą informację, która
mogła pomóc w odnalezieniu jej syna, ale za każdym razem wracała na
miejsce. Zanim straciła ostatnią nadzieję, razem z grupą ochroniarzy
ruszyła na poszukiwania na terenie parku. Wkrótce znaleźli Sofię
leżącą na jednej z piaszczystych alejek spacerowych. Otaczał ją
tłum ludzi, więc Jeanette musiała się przebić łokciami, żeby
się do niej dostać. Twarz, na której do niedawna utrzymywał się
wyraz niewinności, teraz wyrażała niepokój i niepewność. Sofia
wyglądała, jakby straciła zmysły. Jeanette nie była nawet
pewna, czy ją poznaje. Nie potrafiła też powiedzieć, gdzie jest
Johan. Jeanette nie mogła zostać z nią dłużej, musiała kontynuować
poszukiwania.

Dopiero pół godziny później skontaktowała
się z centralą. Niestety, dwudziestu kilku policjantom też nie udało
się odnaleźć Johana, chociaż szukali w wodzie przy placu zabaw
i kontynuowali poszukiwania w Djurgården. Johana nie znaleźli też
policjanci z radiowozów, którzy mieli jego rysopis i przeczesywali
centrum miasta.

Żadnego rezultatu nie dały apele powtarzane
przez radio.

Jeanette wiedziała, że postępuje jak
należy, ale zachowywała się jak robot, na dodatek sparaliżowany
strachem. Była zaprzeczeniem siebie. Z pozoru wyglądała na twardą,
zimną i racjonalną, choć tak naprawdę targały nią niekontrolowane
impulsy. Złość, irytacja, strach, przerażenie, mętlik w głowie
i poczucie rezygnacji – wszystko, co odczuwała nocą, splotło się
nagle ze sobą, tworząc jedną mętną masę.

Jedyne, czego jeszcze doświadcza, to poczucie,
że nie zrobiła wszystkiego.

Nie tylko wobec Johana.

Pomyślała o Sofii.

Ciekawe, jak się czuje.

Kilka razy do niej dzwoniła, lecz bez
rezultatu. Ale gdyby Sofia wiedziała cokolwiek o Johanie, na pewno
by do niej zatelefonowała. A może wie o czymś, do czego musi się
przygotować? Zebrać się na odwagę?

Nieważne. Trzeba się skupić na
konkretach.

Radiowóz się zatrzymuje, wysiada z niego
Hurtig.

– Niech to szlag! – mówi, wskazując na
jej zabandażowaną głowę. – Nie wygląda to dobrze.

Jeanette wie, że jest jeszcze gorzej. Ranę
po uderzeniu butelką zszyto jej na miejscu. Bandaż, kurtka i koszula
są poplamione krwią.

– Spokojnie – mówi. – Nie musiałeś
ze względu na mnie wyjeżdżać z Kvikkjokk.

– Przestań wygadywać bzdury – odpowiada
Hurtig, wzruszając ramionami. – A co ja bym tam robił? Lepił
bałwany?

Po raz pierwszy od ponad dwunastu godzin Jeanette
się uśmiecha.

– Dokąd zdążyłeś dojechać? –
pyta.

– Do Långsele. Wyskoczyłem na peron
i wsiadłem do pierwszego autobusu jadącego na południe.

Szybki uścisk dłoni. Jeanette nie musi nic
mówić. Wie, że Hurtig się domyśla, jak bardzo jest mu wdzięczna,
że jest tu teraz razem z nią.

Otwiera drzwi radiowozu i pomaga wysiąść
starszej pani. Hurtig pokazał jej zdjęcie Johana, co oznacza, że
zeznanie nie będzie miało większego znaczenia. Kobieta nie potrafiła
nawet określić koloru koszuli chłopca.

– Czy to tam go pani widziała? – pyta
Jeanette, wskazując kamienisty brzeg rzeki koło pomostu, gdzie cumuje
latarniowiec „Finngrund”.

Kobieta potwierdza skinieniem głowy. Cała
aż drży z zimna.

– Leżał na kamieniach i spał, a ja nim
potrząsałam, próbując go obudzić. Jak tak można, powiedziałam do
niego. Taki młody i już pijany…

– Rozumiem – przerywa jej niecierpliwie
Jeanette. – Czy coś mówił?

– Nie, coś tam mruczał. A jeśli coś
powiedział, to i tak nie słyszałam.

Hurtig bierze zdjęcie Johana i ponownie
pokazuje kobiecie.

– Czy jest pani pewna, że właśnie tego
chłopca pani widziała? – pyta.

– No cóż… ten sam kolor włosów, jak już
mówiłam, ale twarz… Trudno powiedzieć. Przecież był pijany.

Jeanette wydaje z siebie głębokie
westchnienie. Idzie przed kobietą alejką, która prowadzi wzdłuż
brzegu rzeki. Pijany? Johan? Co za brednie.

Spogląda nad Skeppsholm zatopiony w szarej
mgle.

Dlaczego jest tak cholernie zimno?

Schodzi na brzeg i staje na kamieniach.

– Czy tutaj leżał? Jest pani pewna?

– Tak – odpowiada zdecydowanym tonem
kobieta. – Mniej więcej tutaj.

Mniej więcej, powtarza w myślach Jeanette
i czuje, że ogarnia ją rezygnacja. Obserwuje, jak starsza pani wyciera
okulary z grubymi szkłami o rękaw płaszcza.

Zaczyna wpadać w rozpacz. Nie mają niczego
z wyjątkiem starszej kobiety ze słabym wzrokiem. Bardzo chciałaby
jej wierzyć, ale to kiepski świadek.

Kuca i rozgląda się, jakby chciała znaleźć
coś na potwierdzenie tego, że Johan rzeczywiście tu był. Na przykład
ubranie, torbę, klucze do domu. Cokolwiek.

Niestety, wszędzie widzi tylko kamienie
wygładzone falami i deszczem.

Odwraca się w stronę kobiety.

– Potem pani stąd poszła? Na
Junibacken?

– Nie – odpowiada kobieta. Wyjmuje
z torebki chusteczkę i głośno wyciera nos. – Ten chłopak stąd
odszedł, bardzo się zataczał. Był tak pijany, że nie mógł się
wyprostować…

Jeanette jest już naprawdę poirytowana.

– Ale poszedł w tamtą stronę,
tak? W stronę Junibacken?

Starsza pani kiwa głową i znowu wyciera nos
w chusteczkę. W tej samej chwili ulicą Djurgårdsvägen przejeżdża
na sygnale jakiś pojazd.

– Znowu fałszywy alarm? – pyta Hurtig,
patrząc na Jeanette, która pełnym rezygnacji skinieniem głowy
potwierdza jego słowa.

To już trzecia karetka pogotowia na sygnale,
żadna jednak nie jechała po Johana.

– Zadzwonię do Mikkelsena – mówi
Jeanette.

– Do Centralnego Urzędu Śledczego? –
dziwi się Hurtig.

– Tak. Moim zdaniem Mikkelsen najlepiej się
nadaje do takich spraw.

Jeanette wstaje i szybkim krokiem rusza
w stronę alejki.

– Myślisz, że chodzi o przestępstwo? –
pyta Hurtig i od razu robi taką minę, jakby pożałował tych
słów. – To znaczy chciałem powiedzieć, że nadal nie wiemy,
o co chodzi.

– Może nie, ale byłoby błędem odrzucić
taką hipotezę. To Mikkelsen koordynuje poszukiwania w Beckholmen,
Gröna Lund i Waldemarsudde.

Hurtig kiwa głową i patrzy na Jeanette
z żalem.

Daj sobie spokój, myśli Jeanette, odwracając
głowę. Nie użalaj się nad sobą, bo pękniesz.

– Zadzwonię do niego – mówi.

Wyjmuje telefon, lecz okazuje się, że jest
rozładowany. W tej samej chwili w radiowozie Hurtiga słuchać
trzaski. Ktoś mówi przez policyjne radio.

To, co Jeanette słyszy, sprawia, że włosy
jeżą jej się na głowie. Czuje się tak, jakby cała krew spłynęła
jej nagle w dół i ciągnęła ją do ziemi.

Znaleziono Johana.

Szpital Karolinska

Na początku obsługa karetki sądziła, że
chłopiec jest martwy.

Znaleziono go przy starym młynie
w Waldemarsudde. Oddech i praca serca były prawie niewyczuwalne.

Chłopiec był wyziębiony. Sanitariusze
zauważyli też, że nocą – która jak na późne lato była niezwykle
zimna – kilka razy wymiotował.

Lekarz obawiał się, że uszkodzony został
układ oddechowy. Podejrzewał, że żrące kwasy żołądkowe
przeniknęły do płuc.

Tuż po dziesiątej Jeanette wsiadła do karetki,
która miała ją zawieźć na oddział intensywnej terapii w szpitalu
Karolinska w Solnie.

Pokój jest zaciemniony, ale blask słabego
popołudniowego słońca przebija się przez żaluzje. Ogniste paski
tworzą dziwny wzór na nagiej klatce piersiowej Johana. Nad jego
łóżkiem pulsuje sztuczne światło, odblask bijący od urządzeń
podtrzymujących pracę serca i płuc. Jeanette ma wrażenie, że
to sen.

Głaszcze Johana po dłoni i zerka na odczyty
aparatury pomiarowej stojącej obok łóżka.

Temperatura ciała Johana jest bliska normalnej,
osiągnęła prawie trzydzieści sześć stopni.

Jeanette wie, że w jego organizmie wykryto
dużą dawkę alkoholu. Wyniki badań przeprowadzonych w szpitalu
pokazały, że miał prawie trzy promile we krwi.

Ani na chwilę nie zmrużyła oka, jest
całkowicie rozbita i nawet nie potrafi określić, czy serce, które
jej bije w piersiach jak oszalałe, uderza w tym samym rytmie co
puls. Po głowie krążą myśli, których nie rozumie. Sprawiają,
że czuje się jednocześnie zrozpaczona, zła, przestraszona, zagubiona
i bezradna.

A przecież zawsze zachowywała się
racjonalnie. Do teraz.

Patrzy na Johana, który leży nieruchomo na
łóżku. Pierwszy raz w życiu trafił do szpitala. A właściwie
drugi. Po raz pierwszy znalazł się tu w dniu, w którym się
urodził. Była wtedy całkiem spokojna i przygotowana. Przewidziała
nawet cesarskie cięcie, jeszcze zanim zdecydowali się na nie
lekarze.

Tym razem żadnych przygotowań nie było.

Mocniej ściska Johana za rękę. Dłoń
jest nadal zimna, ale widać, że Johan jest rozluźniony, oddycha
regularnie i spokojnie. W pokoju panuje cisza. Słuchać tylko szum
aparatury.

– Johan… – szepcze Jeanette. Wie, że
ludzie słyszą głos swoich bliskich, nawet jeśli są nieprzytomni. –
Lekarze wierzą, że wszystko będzie dobrze.

Nagle milknie. Po co zaszczepiać w nim
nadzieję?

Wierzą? Chyba raczej nie wiedzą.

Kiedy tu przyszła, wszędzie panował
chaos. Położyli Johana na szpitalnym łóżku głową niżej, żeby
oczyścić drogi oddechowe.

Przydech. Być może ma uszkodzoną tkankę
płucną.

W najgorszym wypadku.

I te jej chaotyczne pytania, na które lekarze
odpowiadali rzeczowo. Niestety, ich wyjaśnienia były pozbawione
konkretnej treści.

Jej złość i frustracja osiągnęły w końcu
taki poziom, że nie mogła się już dłużej powstrzymać i spytała:
„Dlaczego, do cholery, nic nie wiecie?”.

Odpowiedzieli jej, że robią Johanowi EKG;
przypomnieli o podłączeniu tlenu i o kroplówce; wyjaśnili, w jaki
sposób sonda wpuszczona przez przełyk kontroluje temperaturę ciała
i jak urządzenie do podtrzymywania pracy serca i płuc steruje pracą
układu oddechowego.

Opowiedzieli jej o dolnej granicy wyziębienia
i o tym, jak długi pobyt w zimnej wodzie w czasie deszczowej nocy
i przy silnym wietrze wpływa na organizm.

Wyjaśnili jej też, że alkohol rozszerza
naczynia krwionośne i przyspiesza spadek temperatury, a gdy
następuje obniżenie poziomu cukru we krwi, może dojść do uszkodzenia
mózgu.

Ciągle jej coś wyjaśniali.

Stwierdzili, że z pierwszych obserwacji wynika,
iż zagrożenie raczej minęło, a gazometria krwi i rentgen płuc
napawają optymizmem.

Tylko co to znaczy?

Gazometria krwi?… Z pierwszych
obserwacji?… Zagrożenie raczej minęło?…

Ich zdaniem. Tak
sądzą. Uważają. Wierzą.

Ale przecież tak naprawdę nic nie
wiedzą.

Jeśli Johan słyszy, dotarło do niego
wszystko to, o czym lekarze mówili jej w tym pokoju. Nie może
go okłamywać. Kładzie dłoń na jego policzku. Nie wolno jej
kłamać.

Do pokoju wchodzi Hurtig.

– Co z nim? – pyta.

– Żyje i będzie żył. Niebezpieczeństwo
minęło. Możesz wracać do domu.

Dzielnica Bandhagen

Błyskawice pojawiają się na niebie średnio
sto razy na sekundę, to znaczy mniej więcej osiem milionów razy
dziennie. Nad Sztokholmem przeciąga najbardziej gwałtowna burza tego
roku. Dwadzieścia dwie minuty po dziesiątej pioruny uderzają w dwa
miejsca jednocześnie: w dzielnicy Bandhagen na południu miasta i koło
szpitala Karolinska w Solnie.

Hurtig stoi na szpitalnym parkingu. Właśnie
chce jechać do domu, gdy nagle dzwoni jego telefon. Zanim odbierze,
otwiera drzwi samochodu i siada za kierownicą. Na wyświetlaczu
pokazuje mu się numer komendanta policji. Domyśla się, że Dennis
Billing dzwoni do niego, by spytać, co się stało.

Hurtig wkłada słuchawki do uszu i melduje
się:

– Mówi Hurtig, słucham.

– Słyszałem, że znaleźliście
syna Jeanette. W jakim jest stanie? – pyta niespokojnym głosem
komendant.

– Chłopiec leży pod narkozą, a Jeanette
jest przy nim – odpowiada Hurtig. Wkłada klucz do stacyjki
i uruchamia silnik. – Na szczęście jego życiu nic zagraża
niebezpieczeństwo.

– To dobrze, bardzo dobrze. Rozumiem więc,
że Jeanette wróci do pracy za kilka dni? A co u ciebie?

– Co pan ma na myśli?

– Jesteś zmęczony? Czy mógłbyś coś
załatwić w Bandhagen?

– A o co chodzi?

– Ponieważ Kihlberg ma teraz co innego na
głowie, trafiła ci się szansa, żeby się wykazać. To zawsze ładnie
wygląda w papierach. Chyba wiesz, co mam na myśli.

– Bardzo dobrze pana rozumiem – odpowiada
Hurtig, skręcając w ulicę Norra Länken. – Czego dotyczy
sprawa?

– Znaleziono tam martwą kobietę. Możliwe,
że wcześniej została zgwałcona.

– Okej, już tam jadę.

– To mi się podoba. Porządny z ciebie
policjant. W takim razie widzimy się jutro.

– Oczywiście.

– Aha… jeszcze jedna sprawa… – zaczyna
z wahaniem Billing. – Przekaż Jeanette, że jeśli będzie chciała,
może wziąć kilka dni urlopu i zająć się synem. Szczerze mówiąc,
uważam, że powinna się bardziej zatroszczyć o rodzinę. Dotarły
do mnie pogłoski, że Åke ją zostawił.

– O co panu chodzi? – pyta Hurtig. Jest
już naprawdę zniecierpliwiony aluzjami szefa. – Chce pan, żebym do
niej pojechał i przekazał jej, że pana zdaniem kobiety nie powinny
pracować zawodowo, tylko siedzieć w domu i zajmować się mężem
i dziećmi?

– Jens, do cholery, daj spokój. Myślałem,
że się rozumiemy i…

– To, że jesteśmy facetami, nie oznacza,
że musimy mieć takie same poglądy – przerywa mu Hurtig.

– Jasne, że nie – wzdycha Billing. –
Sądziłem tylko, że…

– Zdzwonimy się – rzuca Hurtig
i rozłącza się, zanim Billing zdąży znowu powiedzieć coś
niemądrego.

Kiedy dociera do wyjazdu z Solnej, spogląda
na marinę i ustawione w niej żaglówki.

Łódź, myśli. Muszę sobie kupić
łódź.

Krople deszczu bębnią o asfalt boiska
gimnazjum w Bandhagen. Hurtig naciąga na głowę kaptur, zatrzaskuje
drzwi samochodu. Rozgląda się i od razu rozpoznaje to miejsce.

Był tu kilka razy jako kibic na meczach
mieszanych drużyn policyjnych. W jednej z nich grała Jeanette. Jej
umiejętności naprawdę go zadziwiły. Była dobra, o wiele lepsza
od innych policjantów. Grała na pozycji środkowego pomocnika
i wyróżniała się pomysłowością. To ona wykonywała podania
otwierające drogę na bramkę przeciwnika, to ona widziała luki
w obronie, których nie zauważył żaden inny gracz.

Dziwne, ale jej cechy przywódcze, którymi
wykazywała się w pracy, znajdywały też odbicie w grze na
boisku. Cieszyła się ogólnym szacunkiem, chociaż nie dominowała
nad innymi graczami.

Jeśli koledzy z drużyny krytykowali decyzje
sędziego, wkraczała energicznie, aby rozładować sytuację. Nawet
sędzia był jej posłuszny.

Ciekawe, jak się teraz czuje. On nie ma
dzieci i nie zamierza ich mieć, rozumie jednak, że to dla niej trudny
okres. Kto się nią teraz zajmie, gdy Åke się wyprowadził?

Sprawą zamordowanych chłopców ogromnie się
przejmowała.

Teraz nieszczęście spotkało jej syna. On,
Hurtig, chciałby być dla niej kimś więcej niż tylko kolegą
z policji. Może nawet przyjacielem?

Nienawidzi struktur hierarchicznych, chociaż
przez całe życie musiał się im podporządkowywać. Ludzie nie
mają takiej samej wartości, bo ostatecznie wszystko zależy tylko
od pieniędzy.

Myśli o bezimiennych chłopcach. W szwedzkim
społeczeństwie nic nie znaczą. Stoją poza systemem. Jeśli jednak
istnieją ludzie, których ktoś szuka, to muszą być i tacy, którzy
szukają i tęsknią.

Społeczeństwo klasowe nadal istnieje. Różnica
polega na tym, że poszczególne klasy używają dzisiaj innych
nazw. Szlachta, księża, mieszczanie i chłopi, to znaczy klasa
nadrzędna i podrzędna. Robotnicy albo właściciele kapitału.

Mężczyźni albo kobiety. To bez
znaczenia.

Partia Centrum zaczęła się od niedawna
nazywać partią robotniczą, chociaż akurat jej członkowie pilnują
interesów tych, którzy mają najgrubsze portfele. Na samym dole
struktury społecznej znajdują się ci, którzy nie mają ani portfela,
ani dokumentów.

Hurtig idzie w stronę zabudowań i czuje,
jak ogarnia go zły nastrój.

Schwarz i Åhlund czekają na niego pod dachem
przy wejściu do szatni. Dają mu znak, żeby do nich przyszedł.

– Cholera, co za pogoda! – mówi Hurtig
i wyciera dłonią krople deszczu z oczu. Niebo rozjaśnia blask
błyskawicy. Aż się wzdrygnął.

– Boisz się burzy? – pyta Schwarz,
uderzając go z uśmiechem w ramię.

– Co tu się stało?

– Martwa kobieta – odpowiada Åhlund,
wzruszając ramionami. – Przed śmiercią została prawdopodobnie
zgwałcona. Teraz trudno to zauważyć, ale chłopaki właśnie
rozkładają namiot. Musimy trochę poczekać.

Hurtig kiwa głową i szczelniej otula
się kurtką. Patrzy na wielkie reflektory stojące wzdłuż długich
boków boiska i zastanawia się, czy nie poprosić woźnego, żeby je
włączył. Chyba lepiej nie, zaraz zrobi się zamieszanie. Dziennikarze
już pewnie wiedzą o wszystkim z rozmów podsłuchanych na policyjnym
radiu i niedługo się zjawią na miejscu zbrodni. Rozwrzeszczany tłum
gapiów z okolicy to coś, czego mu teraz najmniej potrzeba. Najlepiej
będzie, jak wszystkie czynności przeprowadzi jak najdyskretniej.

– Kto jeszcze przyjedzie? Chyba nie
Ryden?

– Nie – odpowiada Åhlund, kręcąc
głową. – Billing wspominał, że przyśle Iva Andricia, bo już
z nim współpracowaliśmy.

– Myślałem, że jest na urlopie.

Andrić jest lekarzem medycyny sądowej, pochodzi
z Bośni. Podczas ostatniej rozmowy Hurtig usłyszał od niego, że po
zakończeniu śledztwa w sprawie zamordowanych chłopców wybiera się
na zasłużony długi urlop.

Kiedy policja podjęła decyzję o umorzeniu
śledztwa, Andrić uznał to za swoją osobistą porażkę.

– Nie sądzę – odpowiada Åhlund, wyjmując
z kieszeni paczkę gumy do żucia. – Słyszałem, że zrezygnował,
gdy postanowiono umorzyć śledztwo. Cholera, może my też powinniśmy to
zrobić? Poczęstujcie się – dodaje, podsuwając kolegom gumę.

Hurtig też odnosi wrażenie, że ogarnia go
poczucie rezygnacji.

Polecenie o umorzeniu śledztwa przyszło
z góry. Odgadł, że na tę decyzję wpłynął fakt, iż wszyscy
zamordowani chłopcy byli nielegalnymi imigrantami, dziećmi bez
tożsamości. Nikt ich nie szukał, dlatego nie byli aż tak ważni jak
jasnowłose niebieskookie dzieci z Mörby albo z Brommy. Co za potwory,
myśli Hurtig. Kompletnie pozbawione ludzkich uczuć.

Wprawdzie nie udało im się ustalić sprawcy,
ale dzięki śledztwu chłopcy odzyskali tożsamość. Przywrócono im
imiona i nazwiska. Niestety, za wszystko trzeba płacić, a przecież
nie są dla nikogo ważni.

Persona non grata.

Równość ludzi to nie do końca prawda.

Hurtig zwraca się w stronę niewielkiego
białego namiotu techników policyjnych i pyta ich o aktualną
sytuację. Potem wraca na poprzednie miejsce. W tym samym momencie
włączają się reflektory, boisko zalewa strumień białego
światła.

Hurtig marszczy brwi na znak, że niezbyt mu
się to wszystko podoba.

– Andrić niedługo tu będzie. Technicy
twierdzą, że sprawa jest prosta. Panują nad wszystkim. Za kilka godzin
przedstawią nam pierwsze wyniki.

– Co to znaczy, że sprawa jest prosta? –
pyta Schwarz.

– Kobietę udało się już
zidentyfikować. Obok niej leżała torebka i portfel. Z prawa jazdy
wynika, że nazywa się Elisabeth Karlsson. Wszystko wskazuje na to, że
ją zgwałcono i zamordowano. Jednak o wszystkim opowie nam Andrić,
gdy zbada ciało. Technicy wykonują swoją robotę, dwa patrole z psami
przeczesują okolicę, a na komendzie szukają krewnych ofiary. Co
więcej możemy zrobić?

– Może napijemy się kawy? – proponuje
Schwarz i rusza w stronę radiowozu.

Deszczówka spływa z rynien, tworząc na
piasku duże kałuże.

Jak on się zachowuje?, myśli Hurtig, ale
rusza za nim.

Dzielnica Bandhagen

Wjeżdżając na szkolny parking, Andrić
widzi Hurtiga, Schwarza i Åhlunda. Właśnie radiowozem opuszczają
parking. Hurtig unosi rękę, żeby go pozdrowić. Andrić skręca przed
szkołę i parkuje wóz obok ceglanego budynku.

Przez chwilę siedzi w samochodzie wpatrzony
w nasiąknięte wodą, ciemne boisko. W jednym rogu stoi namiot
techników, w drugim stara zniszczona bramka do gry w piłkę
z porozrywaną siatką. Nadal pada deszcz i wygląda na to, że szybko
nie przestanie. Andrić postanawia, że będzie siedział w samochodzie
dopóty, dopóki będzie to możliwe. Czuje zmęczenie i zastanawia
się, po co go tu właściwie ściągnięto. Wie, że cieszy się opinią
jednego z najlepszych patologów w kraju i posiada wiedzę, której
brakuje wielu innym lekarzom. Poza tym pracował za granicą i chociażby
z tego względu powinni go przydzielać do innych spraw.

Za granicą. Dla niego słowo to oznacza
Bośnię, którą kiedyś nazywał swoim domem.

Teraz siedzi w samochodzie, jest zmęczony, oczy
mu się kleją. Myśli o tym, co się ostatnio wydarzyło, zwłaszcza
o śledztwie w sprawie zamordowanych chłopców. Pierwszego znaleziono
w krzakach przy wejściu do stacji metra Thorildsplan. Był prawie
zmumifikowany. Na kolejnego – chłopca z Białorusi – natknięto
się w okolicach Svartsjö. Następne zmumifikowane zwłoki odkryto
koło placu do gry w kule w Danvikstull. Wszyscy trzej zostali przed
śmiercią ciężko pobici.

Ostatnia ofiara to Samuel Bai, który kiedyś
był dzieckiem-żołnierzem w Afryce. Zabójca powiesił go na strychu
na osiedlu Monumentet w dzielnicy Skanstull.

Te zbrodnie zabrały mu kilka tygodni
życia. Nadal jest przekonany, że we wszystkich tych przypadkach sprawcą
była jedna i ta sama osoba.

Śledztwo prowadziła Jeanette Kihlberg, ale
akurat do niej nie ma żadnych zastrzeżeń. Wykonała solidną robotę,
za to w całym śledztwie pełno było błędów i zaniedbań. Po
kilku tygodniach utknęło w martwym punkcie.

Ani komendant policji, ani prokurator nie
zachowali się jak należy. Niektóre osoby składały fałszywe zeznania
w sprawie alibi. Brak zaangażowania ze strony śledczych i niechęć
do wykorzystania dostępnych metod sprawiły, że Andrić całkowicie
pozbył się wszelkich iluzji. Już wcześniej jego wiara w system
sprawiedliwości utrzymywała się na niskim poziomie. Jednakże po tych
doświadczeniach stracił resztę nadziei. A gdy jeszcze prokurator
umorzył śledztwo, uszła z niego reszta pary.

Czując, jak przenika go chłód, otula się
szczelniej kurtką, nakłada czapkę bejsbolówkę. Wysiada z samochodu
i smagany deszczem rusza szybkim krokiem w stronę policyjnych
barierek.

Ofiara leży na boku. Lewą rękę ma skręconą
pod nienaturalnym kątem – jest bez wątpienia złamana. Poza tym na
ciele nie widać żadnych innych obrażeń.

Andrić dochodzi do wniosku, że wie, co się
tutaj rozegrało. Kobieta została zgwałcona, ale przyczyny śmierci
nie da się na razie określić. Trzeba z tym poczekać, aż zwłoki
trafią na patologię w Solnie. Każe je zabrać. Kilku sanitariuszy
wkłada ciało do szarego plastikowego worka.

Andrić wraca do swojego samochodu trochę
szybszym krokiem.

To, co zobaczył, nasunęło mu pewną
myśl. Będzie to musiał szybko sprawdzić.

Park Vita Bergen

Sofia Zetterlund ma spore luki
w pamięci. Czarne dziury, przez które przechodzi w swoich snach
i niekończących się spacerach. Czasem, gdy czuje jakiś zapach
albo gdy ktoś patrzy na nią w określony sposób, te dziury się
pogłębiają. Obrazy ożywają, kiedy słyszy kroki na piasku albo widzi
czyjeś plecy na ulicy. W takich sytuacjach czuje się, jakby przez
punkt, który ona nazywa JA, przeleciał nagle tańczący wiatr.

Wie, że przeżyła coś, czego nie da się
opisać.

Pewnego razu żyła sobie dziewczynka o imieniu
Victoria. Kiedy miała trzy lata, jej tata zbudował w niej pokój. Był
zupełnie pusty, a jedynymi uczuciami, jakich w nim doświadczała,
był ból i zimna obojętność. Z czasem pokój zamienił się na
stałe w ściany smutku, podłogę zemsty i dach nienawiści. Był
tak odizolowany i zamknięty, że nie potrafiła się z niego
wydostać.

Właśnie w tym pokoju przebywa teraz.

To nie byłam ja, myśli. To nie był mój
błąd. Kiedy się budzi, ogarnia ją poczucie winy. Wszystkie mechanizmy
działające w jej organizmie szykują się do ucieczki, chcą się
bronić.

Wstaje z łóżka, sięga po opakowanie
paroksetyny, zbiera ślinę i połyka dwie tabletki. Odchyla głowę
i czeka, aż głos Victorii ucichnie. Nie do końca, bo nigdy nie
cichnie do końca, ale przynajmniej na tyle, żeby mogła słyszeć
samą siebie.

Chce usłyszeć, czego chce Sofia.

Co się niedawno stało?

Wspomnienie różnych zapachów. Popcornu,
mokrego od deszczu piasku, ziemi.

Ktoś chciał ją zawieźć do szpitala, nie
zgodziła się jednak.

A potem nastała pustka i zapadła
ciemność. Nie pamięta, jak dotarła do swojego mieszkania, a tym
bardziej jak tam trafiła z Gröna Lund.

Która to już godzina?

Telefon komórkowy leży na nocnej szafce. Nokia,
stary model. To komórka Victorii Bergman. Musi się jej pozbyć.

Na wyświetlaczu widać godzinę 07.33. Widać
też jedno nieodebrane połączenie. Naciska klawisz, żeby sprawdzić
numer, i spogląda na wyświetlacz.

Numer nieznany.

Dziesięć minut później jest już na tyle
spokojna, że może wstać. Powietrze w mieszkaniu jest trochę
nieświeże, więc otwiera okno w salonie. Ulica Borgmästargatan
jest cicha i mokra od deszczu. Na lewo widać majestatyczną wieżę
kościoła Świętej Zofii. Od strony Nytorget dochodzi zapach spalin
i świeżo upieczonego chleba.

Kilka zaparkowanych samochodów.

Jeden z dwunastu rowerów przymocowanych
do stojaków po drugiej stronie ulicy ma uszkodzoną oponę. Jeszcze
wczoraj była w porządku. To szczegóły, które zakotwiczają się
w pamięci bez jej wiedzy.

Gdyby ktoś ją zapytał, potrafiłaby
opisać po kolei kolor każdego z rowerów. Od prawej do lewej albo
odwrotnie.

Nie musiałaby się nawet zastanawiać.

Jednak pod wpływem paroksetyny czuje się
trochę wyciszona, jej mózg się uspokaja, dzięki czemu łatwiej
będzie przeżyć kolejny dzień.

Postanawia, że weźmie prysznic, ale w tej
samej chwili dzwoni telefon. Tym razem służbowy.

Wchodzi pod prysznic, a telefon nadal
dzwoni.

Gorąca woda działa na nią
orzeźwiająco. Kiedy się wyciera, przychodzi jej na myśl, że już
wkrótce będzie zupełnie sama. Będzie mogła robić, co tylko jej
się spodoba.

Trzy tygodnie temu jej rodzice zginęli
w pożarze domu. Siedzieli wtedy w saunie. Z ekspertyzy wynika, że
do pożaru doszło na skutek zwarcia instalacji elektrycznej w agregacie
ogrzewającym saunę.

Jej rodzinny dom w Värmdö zamienił się
w zgliszcza, a wszystko, co się w nim znajdowało, spaliło się
na popiół.

Oprócz ubezpieczenia za dom, które wyniosło
około czterech milionów koron, jej rodzice mieli oszczędności
w kwocie dziewięciuset tysięcy koron, jak również pakiet akcji,
które po sprzedaniu przyniosą jej dalsze pięć milionów.

Adwokatowi rodziny, którym jest Viggo Dürer,
poleciła, aby jak najszybciej wszystkie akcje sprzedał, a pieniądze
przelał na jej prywatne konto. Już wkrótce będzie miała do dyspozycji
prawie dziesięć milionów koron.

Do końca życia nie zazna biedy. Zamknie
prywatną praktykę. Przeprowadzi się w inne miejsce. Wszystko zacznie
od nowa. Stanie się kimś innym.

Ale to później. Może wkrótce, lecz jeszcze
nie teraz. Teraz potrzebne są jej stałe rutynowe czynności wynikające
z codziennej pracy. Chwile, gdy nie musi o niczym myśleć, gdy będzie
mogła funkcjonować na zwolnionych obrotach. Robienie tego, czego inni
od niej oczekują, jest dla niej źródłem spokoju. Potrzebuje go po to,
żeby trzymać Victorię na dystans.

Wytarła się i przeszła do kuchni.

Wsypuje kawę do automatu, przynosi laptop,
rozkłada go na kuchennym stole i włącza.

Ze strony internetowej firmy ENIRO dowiaduje
się, że numer telefonu, którego nie odebrała, należy do policji
w Värmdö. Czuje, jak ogarnia ją nagły strach. Czyżby coś na nią
znaleźli? A jeśli tak, to co?

Wstaje i przynosi filiżankę
z kawą. Postanawia, że zachowa spokój i będzie po prostu
czekać.

Siada przy komputerze, odszukuje folder,
który nazwała VICTORIA BERGMAN,
i patrzy na dwadzieścia pięć plików.

Wszystkie mają tę samą nazwę: DZIEWRONA.

Jej wspomnienia.

Wie, że była chora, dlatego postanowiła
spisać wszystkie wspomnienia. Przez wiele lat prowadziła ze sobą
rozmowy, nagrywała własne monologi, a potem je analizowała. Dzięki
tej pracy poznała Victorię, aż w końcu pogodziła się z myślą,
że już na zawsze będą ze sobą związane.

Teraz jednak, gdy już wie, do czego Victoria
jest zdolna, nie pozwoli sobą manipulować.

Zaznacza myszką wszystkie pliki umieszczone
w folderze, nabiera głęboko powietrza i wciska klawisz
„usuń”.

Na ekranie pojawia się okienko z zapytaniem,
czy rzeczywiście jest pewna, że chce usunąć zawartość
folderu.

Zastanawia się.

Już kiedyś kilka razy podejmowała decyzję
o usunięciu zapisanych rozmów, które ze sobą przeprowadziła. Ale
za każdym razem brakowało jej odwagi, żeby to uczynić.

– Nie, nie jestem pewna – mówi głośno
i wciska polecenie „nie”.

Natychmiast odczuwa ulgę.

Zaczyna się za to niepokoić o Gao. Chłopca
bez przeszłości, który przez przypadek stał się częścią jej
życia. A może to nie był przypadek?

Spotkała go w kolejce podmiejskiej w stanie
pełnej świadomości, widziała, że jest całkowicie bezbronny. Kiedy
pociąg zatrzymał się na stacji w Karlbergu, wzięli się za ręce
i zawarli milczącą umowę.

Od tamtej pory Gao mieszka u niej w pokoju
ukrytym za regałem.

Ich codzienne ćwiczenia wzmocniły go fizycznie,
stał się bardziej wytrzymały. Zdołał też rozwinąć niesamowitą
siłę mentalną.

Zastanawiając się nad tym wszystkim, Sofia
miesza w garnku kleik i napełnia termos, który mu zaraz zaniesie. Gao
leży nago na miękkim łóżku w ciemnym pokoju. Po oczach widać,
że myślami jest gdzieś daleko.

Jest z nią na zawsze, całkowicie oddany
i absolutnie bezkompromisowy, dzięki czemu stał się jej posłusznym
narzędziem.

Są jak dwie obce sobie części ciała,
które w niej zaimplantowano. Jej organizm zaakceptował Victorię,
ale odrzucił Gao.

Co ma z nim zrobić? Stał się dla niej
bardziej obciążeniem niż pomocą.

Chociaż sprzątała przez kilka godzin
i użyła różnych środków chemicznych, smród moczu nadal utrzymuje
się w pomieszczeniu.

Na podłodze leży stos jego rysunków.

Stawia termos na podłodze obok łóżka. Gao
może korzystać z wody w niewielkiej toalecie.

Kiedy od niego wychodzi, zasuwa regał
zasłaniający drzwi do jego pokoju i zakłada haczyk. Gao musi sobie
jakoś zagospodarować czas do wieczora.

Język

kłamie i obmawia. Dlatego on, Gao Lian
z Wuhanu, musi uważać na to, co ludzie mówią.

Nic nie jest w stanie go zaskoczyć, bo nie
jest zwierzęciem i wszystko kontroluje.

Wie, że zwierzęta nie potrafią planować
odstępstw od normy. Wiewiórki gromadzą orzechy przed nadejściem
zimy w dziuplach drzew, ale jeśli te otwory zamarzają, wiewiórki
niczego nie rozumieją. Orzechy przestają dla nich istnieć, bo nie
można się do nich dostać. Wiewiórki rezygnują więc z wydobycia
ich i giną.

Gao Lian wie, że musi być przygotowany na to,
iż kiedyś może się zdarzyć jakieś odstępstwo od normy.

oczy

widzą to, co zabronione. Gao musi je zamknąć,
by odczekać, aż obraz zniknie.

Czas to czekanie, czyli nic.

Czas to w ogóle nic. Darmocha. Zero. Pustka.

To, co się potem zdarzy, będzie absolutnym
przeciwieństwem czasu.

Kiedy napną się mięśnie i skurczy
żołądek, kiedy oddech stanie się krótki, ale za to bogaty w tlen,
on, Gao, złączy się z otoczeniem, staną się jednością. Puls,
który przedtem uderzał powoli, przyspieszy, aż zamieni się
w ogłuszający huk. Wszystko wydarzy się jednocześnie.

W tym momencie czas przestanie być śmieszny,
będzie wszystkim.

Każda sekunda żyje własnym życiem, snuje
własną opowieść mającą początek i koniec. Jedna setna sekundy
zwątpienia będzie miała złowieszcze konsekwencje. Będzie stanowić
różnicę między życiem a śmiercią.

Czas to przyjaciel kogoś, kto ma słabą wolę
i jest niezdolny do działania.

Biała kobieta przyniosła mu papier i ołówek,
więc teraz siedzi godzinami w ciemnościach i rysuje. Motywy czerpie
z głębi własnej pamięci. Rysuje poznanych ludzi, przedmioty, których
mu brakuje, i uczucia, które kiedyś miał, ale teraz całkiem o nich
zapomniał.

Jest jak ptak w swoim gnieździe razem
z pisklętami.

Kiedy kończy, odkłada kartkę, bierze nową
i znowu zaczyna rysować.

Nigdy nie przestaje i nigdy nie ogląda tego,
co narysował.

Kobieta, która go karmi, nie jest ani prawdziwa,
ani fałszywa. Dla niego nie istnieje już czas, który istniał przed
spotkaniem z nią i będzie istniał po niej. Czas jest niczym.

Wszystko wewnątrz niego jest zwrócone ku
własnej mechanice wspomnień.

Bistro „Amica”

Jeanette opuszcza pokój Johana i idzie do
kawiarni, która mieści się przy głównym wejściu do szpitala. Jest
nie tylko kobietą i matką, ale także policjantką, co oznacza, że
spraw zawodowych nie może odłożyć na bok, nawet w tak trudnych dla
niej okolicznościach. Wie, że kiedyś może to być użyte przeciwko
niej.

Kiedy winda staje na parterze i drzwi się
otwierają, Jeanette miesza się z tłumem ludzi. Uniósłszy wzrok,
widzi ich ruchy i uśmiech na twarzy. Nabiera powietrza i obserwuje,
jak wokół niej tętni życie. Czuje, że potrzebuje chwili oddechu po
niespokojnym czuwaniu przy łóżku syna w pokoju wypełnionym gęstym
powietrzem.

Hurtig przynosi tacę z dwiema filiżankami
parującej kawy i dwoma ciastkami z cynamonowym nadzieniem. Stawia
je na stoliku, siada. Jeanette bierze jedną z filiżanek i pije
gorący napój. Kawa rozgrzewa jej żołądek. Jeanette nabiera ochoty
na papierosa.

Hurtig sięga po drugą filiżankę, patrząc
badawczo na Jeanette. Nie podoba jej się krytycyzm zawarty w jego
spojrzeniu.

– Co z nim? – pyta Hurtig.

– Sytuacja jest pod kontrolą. W tej chwili
najgorsze, że nie wiadomo, co mu się przytrafiło.

Podobnie się czuła, gdy Johan był małym
chłopcem. Wiele razy przybiegał do niej zapłakany i niepocieszony,
niezdolny opowiedzieć, co się stało. Brakowało mu słów. Myślała,
że to już należy do przeszłości.

A teraz?

Nawet Sofia nie potrafiła wyjaśnić, co się
stało. Jak zatem zrobi to Johan?

– Rozumiem, ale przecież będziecie o czymś
rozmawiać, gdy Johan wyzdrowieje i wrócicie do domu. Prawda?

– Jasne – odpowiada z westchnieniem
Jeanette. – Siedzenie w tym cichym pokoju doprowadza mnie do
szaleństwa.

– Czy Åke już go odwiedził? A twoi
rodzice?

Jeanette wzrusza ramionami.

– Åke ma teraz wystawę w Polsce i chciał
wracać do domu, ale kiedy znaleziono Johana… – Jeanette nie
kończy, tylko znowu wzrusza ramionami. – Właściwie niewiele może
zrobić. Moi rodzice są na wycieczce w Chinach. Nie będzie ich przez
dwa miesiące.

Hurtig chciał coś powiedzieć, lecz
w ostatniej chwili się rozmyślił.

– A jak wam poszło w Bandhagen? – pyta
Jeanette.

Hurtig wkłada kostkę cukru do kawy,
miesza.

– Ivo przeprowadza sekcję, ciągle
czekamy.

– A co mówi Billing?

– Uważa, że powinnaś zostać z Johanem
w domu i że to przez ciebie Åke chce się rozwieść – mówi
z westchnieniem Hurtig, popijając kawę.

– Ten podstępny wąż naprawdę tak
powiedział?

– Tak. Wprost i bez ogródek – odpowiada
Hurtig, unosząc wzrok.

Jeanette czuje nagle, że jest potwornie
wyczerpana i nikomu niepotrzebna.

– Niech go szlag trafi – mruczy,
rozglądając się po kawiarni.

Hurtig siedzi w milczeniu. Bierze z talerza
ciasto, odłamuje kawałek i wsuwa do ust. Jeanette widzi, że coś
go trapi.

– Co cię gryzie? O czym myślisz?

– Nie odpuściłaś sobie tamtej sprawy,
prawda? – pyta badawczo Hurtig. – Widać to po tobie. Jesteś
wkurzona, że cię odsunęli.

Usuwa sobie kilka okruszków z brody.

– Co masz na myśli? – pyta Jeanette,
budząc się z odrętwienia.

– Uważasz mnie za głupka? Wiesz, o co
pytam. Lundström to prawdziwe bydlę, ale to nie on…

– Daj spokój! – przerywa mu
Jeanette.

– Przecież… – zaczyna Hurtig. Rozkłada
przy tym ręce i rozlewa kawę.

Jeanette sięga odruchowo po serwetkę,
wyciera plamę. Broni się przed myślą, że w przyszłości sama
będzie musiała po tym wszystkim posprzątać. Wyparła ją, jeszcze
zanim zagnieździła jej się w głowie. Na jej twarzy pojawia się
wyraz skupienia.

– Jens, posłuchaj – zaczyna
w zamyśleniu. – Tak jak ty jestem sfrustrowana tym, co się
stało. Uważam, że to okropne. Z drugiej strony nie jestem
aż taka głupia i rozumiem, że nie ma żadnego uzasadnienia
finansowego…

– Dzieci, które są nielegalnymi
imigrantami… uzasadnienie finansowe… rzygać mi się chce, jak to
słyszę.

Hurtig zrywa się z krzesła. Jest bardzo
wzburzony.

– Siadaj, jeszcze nie skończyłam –
mówi Jeanette. Sama jest zdziwiona, że zachowuje taką stanowczość,
chociaż czuje się kompletnie wykończona.

Hurtig wzdycha głośno i siada na
krześle.

– Zrobimy tak: ja muszę się zaopiekować
Johanem, nie wiem jednak, ile czasu mi to zabierze. Ty masz do
wyjaśnienia sprawę kobiety znalezionej w Bandhagen i w tej chwili to
dla ciebie najważniejsze. Ale wiesz tak jak ja, że zostanie nam trochę
czasu na inne sprawy… Chyba rozumiesz, co chcę powiedzieć?

Jeanette widzi, że oczy Hurtiga nagle
rozbłysły. Sama też czuje, że i w niej rozgorzało uczucie, które
już prawie zapomniała. Entuzjazm.

– Chcesz powiedzieć, że powinniśmy tę
sprawę ciągnąć dalej, ale w tajemnicy przed wszystkimi?

– Właśnie. Tylko musi to zostać między
nami. Jeśli ktoś się dowie, będziemy skończeni.

– Ja już właściwie wysłałem kilka
pytań w różne miejsca i mam nadzieję, że w tym tygodniu dostanę
odpowiedź – odpowiada z uśmiechem Hurtig.

– Świetnie! – mówi Jeanette
i też się uśmiecha. – Podoba mi się to, ale musimy działać
w rękawiczkach. Z kim się kontaktowałeś?

– Ivo Andrić twierdzi, że chłopak
znaleziony na Thorildsplan miał ślady penicyliny w organizmie, nie
licząc innych prochów i środków znieczulających.

– Penicyliny? Co to może znaczyć?

– Że miał jakiś kontakt ze służbą
zdrowia. Prawdopodobnie z lekarzem, który pomaga nielegalnym
imigrantom bez dokumentów. Znam pewną kobietę, która pracuje
w jednej z organizacji przykościelnych. Obiecała, że mi poda kilka
nazwisk.

– Super! A ja jestem w stałym kontakcie
z UNHCR w Genewie – mówi Jeanette. Czuje, jak powoli wracają do niej
wyobrażenia o przyszłości. A więc istnieje jakieś „potem”,
a nie tylko bezdenna teraźniejszość. – Mam też pewien pomysł
– zdradza. Hurtig czeka cierpliwie na jej dalsze słowa. – Co byś
powiedział, gdybyśmy sporządzili profil sprawcy?

Hurtig patrzy na nią zdumionym wzrokiem.

– Zgoda, ale gdzie znajdziemy psychologa,
który zechce wziąć udział w nieoficjalnym… – Hurtig waha się
przez chwilę. – Czyżbyś myślała o Sofii Zetterlund?

– Tak – potwierdza Jeanette. –
Chociaż jeszcze jej nie pytałam. Chciałam to najpierw skonsultować
z tobą.

– Cholera, dziewczyno – mówi Hurtig
z szerokim uśmiechem na twarzy. – Jesteś najlepszym szefem, jakiego
kiedykolwiek miałem.

Widać po nim, że jest szczery.

– Miło, że tak mówisz. Nie wiem, co
odpowiedzieć.

Myśli o Johanie i o rozwodzie z Åkem,
i o wszystkim, co to dla niej oznacza. Na razie jeszcze nie wie, co
się zdarzy w jej prywatnym życiu później. Czy obecne czuwanie przy
Johanie to zwiastun tego, co czeka ją w przyszłości? Całkowita
samotność? Åke wyprowadził się do swojej nowej kobiety. To
właścicielka galerii, Alexandra Kowalska. Na jej wizytówce znajduje
się słowo „konserwator”. Czy to nie ktoś, kto zajmuje się
wypychaniem zwierząt, kto tworzy pozorne życie z czegoś, co jest
już martwe?

– Może wyjdziemy zapalić? – pyta
Hurtig. Wyciąga paczkę papierosów i częstuje Jeanette. – Nie znam
się na fajkach, ale kupiłem je tu dla ciebie.

Jeanette patrzy na nie i wybucha
śmiechem.

– Mentolowe?

Zabierają okrycia i wychodzą przed główne
wejście. Deszcz jest coraz słabszy, na horyzoncie widać skrawek
czystego nieba zwiastujący poprawę pogody. Hurtig zapala papierosa,
podaje go Jeanette, potem zapala drugiego dla siebie. Głęboko się
zaciąga, kaszle i wypuszcza dym nosem.

– Nadal zamierzasz mieszkać w swoim
domu? – pyta. – Stać cię na to?

– Nie wiem. Ale ze względu na Johana będę
musiała jakoś wiązać koniec z końcem. Poza tym Åke zaczął
sprzedawać obrazy, jego sytuacja finansowa też uległa poprawie.

– Wiem, czytałem recenzje w „Dagens
Nyheter”. Jego obrazy są takie liryczne.

– Szkoda tylko, że przez dwadzieścia
lat sponsorowałam jego pracę, a teraz nie będę mogła zebrać jej
owoców.

Kowalska nawiązała kontakt z Åkem w lecie
i sprawy od razu potoczyły się w szybkim tempie. Jej mąż stał
się jedną z najjaśniejszych gwiazd szwedzkiego malarstwa i zostawił
ją dla młodszej i ładniejszej Alexandry.

Nigdy nawet nie sądziła, że razem z Johanem
tak niewiele dla niego znaczą. Nie przypuszczała, że pewnego dnia
Åke nagle odwróci się do nich plecami i odejdzie.

Hurtig patrzy na nią, gasi papierosa i otwiera
drzwi.

– Uśmiechnij się – mówi.

Obejmuje ją, a ona czuje, że właśnie tego
w tej chwili potrzebowała. Wie jednak, że czułe słowa mogą być
puste jak pnie martwych drzew. A przecież nie potrafi odróżnić tego,
co żywe, od tego, co martwe. Przez chwilę o tym myśli, a potem
utwierdza się w przekonaniu, że powinna wrócić do Johana i do
ciszy panującej w jego pokoju.

Instytut Patologii

Każdy czyn dokonany tworzy tysiące możliwych
rozwiązań, które kiedyś, w przyszłości, zbiegają się w jednym
punkcie, tworząc nowe możliwe rozwiązania.

Dla Andricia śmierć wyglądała zawsze tak
samo, chociaż powody, z których do niej dochodziło, były zawsze
różne.

Po dokonaniu wstępnych oględzin odjeżdża
z Bandhagen do Solny. Zastanawia się nad tym, co przed chwilą
widział. Przyczyna śmierci mieści się często poza linią
oddzielającą zdrowy rozsądek od fantazji. W takich przypadkach
granicę stanowi tylko mózg chorej osoby.

Na podstawie tego, co stwierdził na miejscu
znalezienia zwłok, doszedł do wniosku, że wie, jaki los spotkał
martwą kobietę. Świadomość tego przynosi mu ulgę. Mogło być
o wiele gorzej.

Kiedy dociera na miejsce, od razu kieruje się
na oddział patologii. Chce oficjalnie potwierdzić swoją teorię, ale
potrzebuje do tego trochę lepszego oświetlenia. Ogląda nagie ciało
Elisabeth Karlsson leżące na blacie z nierdzewnej stali i już po
minucie wie, co było przyczyną śmierci. Jego przypuszczenia były
słuszne.

Wzdłuż brzucha i piersi ofiary ciągnie
się wzór przypominający paproć. Na jej lewym nadgarstku zauważa
głębokie znamię od oparzenia wielkości jednokoronówki. Wszystko
staje się od razu jasne.

Można powiedzieć, że to szkolny
przykład.

Elisabeth Karlsson miała ogromnego pecha.

Park Vita Bergen

Sofia Zetterlund wyłącza i składa laptop. Po
tym, jak postanowiła nie kasować plików dotyczących Victorii,
poczuła coś w rodzaju ulgi.

Czy odczuwa także szczęście? Sama nie
wie.

Jeszcze niecały rok temu była szczęśliwą
kobietą. Przynajmniej tak jej się wydawało. I chyba to się
liczyło.

Fakt, że wszystko, co wydarzyło się
potem, okazało się tłem, nie czyni tego, co wtedy czuła,
nieprawdziwym. Zachowywała się uczciwie, a dla Larsa, z którym
wtedy żyła, gotowa była zrobić wszystko. Niestety, Lars krok po kroku
demontował ich wspólne życie, a jej nie pozostało nic innego, jak
tylko obserwować, co się dzieje. Nie była zdolna do działania.

Wszystko zostało wykasowane i zbrukane.

Ma wiele mglistych wspomnień, a gdy cofa
się myślami o pół roku, widzi tylko niewyraźne zarysy. Zamazane
fotografie bez ostrych konturów.

Wstaje z krzesła, podchodzi do zlewozmywaka
i napełnia jedną z przegród wodą.

Lars Pettersson był jej partnerem życiowym
przez ponad dziesięć lat, najlepszym przyjacielem i mężczyzną,
z którym związała wszystkie swoje marzenia. Pracował jako
przedstawiciel handlowy, jeden tydzień spędzał w Niemczech, drugi
w domu. W pełni mu ufała i chciała mieć z nim dziecko. Zawsze
przynosił jej kwiaty.

Woda jest tak gorąca, że skóra na dłoniach
robi się czerwona. Czuje silne pieczenie. Mimo to zmusza się, by
trzymać ręce w wodzie. To taka próba, musi ją znieść.

Potem okazało się, że Lars jest żonaty,
w Saltsjöbaden ma dom i rodzinę. Co dwa tygodnie wyjeżdżał, ale
nie do Niemiec, tylko do nich. Nigdy nie miał czasu, żeby wyjechać
na urlop z nią.

Lars był ojcem Mikaela.

Romans z Mikaelem nawiązała wyłącznie
dlatego, że chciała się zemścić na Larsie. Teraz wydaje jej się
to zupełnie pozbawione sensu. Puste i prymitywne. Lars nie żyje,
a Mikael przestał się nią z czasem interesować, chociaż przez
pewien czas ją kusiło, żeby mu wyjawić, kim jest naprawdę.

Przez ostatnie miesiące widywali się
sporadycznie, ponieważ Mikael miał dużo pracy i na długie tygodnie
wyjeżdżał. Kiedy wracał, często się okazywało, że z kolei ona
jest bardzo zajęta. Rzadko wtedy ze sobą rozmawiali, a jeśli już,
to w niezbyt przyjemnej atmosferze. Skłoniło ją to do przypuszczeń,
że Mikael spotyka się z inną kobietą.

Postanowiła z tym skończyć. Wyciąga
dłonie z wrzątku, odkręca kran i wkłada je pod strumień zimnej
wody. Z początku sprawia jej to przyjemność, ale dłonie szybko
marzną. Mimo to nadal trzyma je pod wodą. Ból należy pokonać.

Im większy odczuwa ból, tym mniej tęskni za
Mikaelem. Jest jego macochą i kochanką. Nie, nie wolno jej wyjawić
prawdy.

Wypuszcza wodę ze zlewozmywaka i po chwili
jej dłonie odzyskują naturalny kolor. Kiedy ból ustępuje, znowu
siada przy kuchennym stole.

Wie, że powinna zadzwonić do Jeanette, lecz
coś ją powstrzymuje. Nie wie, co powiedzieć.

Nagle dopada ją silny ból żołądka. Chwyta
się za brzuch, cała się trzęsie, serce mocno jej bije. Odnosi
wrażenie, jakby siły z niej uchodziły albo jakby ktoś przeciął
jej tętnicę. Głowa ją pali i Sofia czuje, że traci nad
sobą kontrolę. Nie ma pojęcia, co organizm każe jej za chwilę
zrobić.

Uderzyć głową o ścianę? Wyskoczyć przez
okno? Krzyknąć?

Nie, musi usłyszeć prawdziwy głos, bo tylko to
będzie dla niej dowodem, że nadal żyje i naprawdę istnieje. Jedynie
to może uciszyć dźwięki dochodzące z jej wnętrza. Sięga po
telefon leżący na stole. Jeanette odpowiada dopiero po kilkunastu
sygnałach.

Na linii występują jakieś zakłócenia,
słychać szum przerywany pojedynczymi dźwiękami.

– Co z Johanem? – pyta Sofia. Tylko tyle
może z siebie wydobyć.

– Znaleźliśmy go – odpowiada zmęczonym
głosem Jeanette. – Żyje i teraz leży obok mnie. To mi na razie
wystarczy.

Twoje dziecko leży obok ciebie, myśli
Sofia. A ja mam swojego Gao.

– Mogę cię dzisiaj odwiedzić – słyszy
swój głos.

– Świetnie. Wpadnij za godzinę.

– Mogę cię dzisiaj odwiedzić.

Jej głos odbija się echem od ścian
kuchni. Czyżby się powtarzała?

– Mogę cię dzisiaj
odwiedzić. Mogę…

Johan zaginął w dniu, kiedy była
z Gao. Spali. Nic więcej. A może?

– Mogę cię dzisiaj odwiedzić.

Czuje, że ogarnia ją coraz większa
niepewność. Nagle zdaje sobie sprawę, że nie wie, co się stało po
tym, jak razem z Johanem wsiadła do gondoli, by wjechać na wieżę
swobodnego spadania.

Głos Jeanette dociera do niej jakby
z daleka.

– Super. W takim razie do
zobaczenia. Tęsknię za tobą.

– Mogę cię dzisiaj odwiedzić.

W słuchawce zapada cisza. Na wyświetlaczu
widać, że rozmowa trwała dwadzieścia trzy sekundy.

Idzie do przedpokoju, żeby się ubrać do
wyjścia. Wyjmuje buty z szafki, zauważa, że są wilgotne, jakby
przed chwilą w nich chodziła.

Ogląda je z bliska. Do obcasa lewego buta
przykleił się pożółkły liść, w sznurówkach pełno jest igliwia
i ziaren trawy, zelówki są zabłocone.

Tylko spokojnie, myśli. Padał rzęsisty
deszcz. Ile potrzeba czasu, żeby wyschła para skórzanych butów?

Sięga po kurtkę. Ona też jest wilgotna,
więc ogląda ją z bliska.

Rozdarcie na rękawie, długie na pięć
centymetrów. W środku, w wypełnieniu, znajduje kilka ziaren
piasku.

Coś wystaje z kieszeni. Co to może
być?

Aha, zdjęcie zrobione polaroidem.

Patrzy na nie i nie wie, co powiedzieć.

Na zdjęciu widzi siebie. Ma może dziesięć
lat i stoi na pustej plaży. Wieje tak silny wiatr, że jej długie
jasne włosy sterczą prawie pionowo na głowie. Z piasku wystaje
kilka drewnianych pali, w tle widać niewysoką latarnię pomalowaną
w biało-czerwone paski i mewy krążące na tle nieba.

Serce jej bije coraz mocniej. Zdjęcie nic jej
nie mówi, nigdy nie widziała miejsca, w którym je zrobiono.

Dawniej

Nie mogąc zasnąć, nasłuchiwała
jego kroków i udawała, że jest zegarem. Kiedy leżała na brzuchu,
była godzina szósta; gdy się kładła na lewy bok, godzina dziewiąta,
a gdy układała się na plecach, północ. Kiedy kładła się na
prawym boku, oznaczało to, że jest godzina trzecia, a gdy przewracała
się z powrotem na brzuch, godzina szósta. Na lewy bok – dziewiąta;
na plecy – północ. Gdyby mogła sterować zegarem, oszukiwałaby go
i wtedy zostawiałby ją w spokoju.

Jest ciężki, plecy ma owłosione, poci się
i śmierdzi amoniakiem, bo przez dwie godziny pracował na maszynie
do rozrzucania nawozów. Przekleństwa w szopie dobiegały aż do jej
pokoju.

Kości jego bioder ocierają się o jej brzuch,
a ona wpatruje się w jakiś punkt ponad jego ramionami, które unoszą
się nad nią rytmicznie.

Duńska flaga zdobiąca sufit wygląda jak
diabelski krzyż: czerwień ma barwę krwi, biel barwę szkieletu.

Najprościej jest robić to, co jej
każe. Pieścić go po plecach i jęczeć mu wprost do ucha. Dzięki
temu wszystko trwa krócej, najwyżej pięć minut.

Kiedy trzeszczenie starych sprężyn ustaje,
a jego już nie ma, wstaje i idzie do toalety. Musi się pozbyć
zapachu nawozów.

Jest mechanikiem i mieszka w Holstebro. Ona
nazywa go Świnią z Holstebro. Tak miejscowi mówią na rasę świń,
które najlepiej nadają się do uboju.

Jego imię i nazwisko wpisuje do swojego
dziennika obok innych. Na samej górze listy widnieje nazwisko bydlaka,
któremu ma okazać wdzięczność za to, że u niego mieszka.

Ten drugi ma wyższe wykształcenie, jest chyba
prawnikiem czy kimś takim. Kiedy nie przebywa w swoim gospodarstwie
i nie zabija świń, pracuje gdzieś w Szwecji. Nazywa go Niemieckim
Bękartem, ale nigdy nie mówi tego na głos.

Niemiecki Bękart jest dumny, że pracuje
według starych wypróbowanych metod. Uważa, że aby usunąć sierść,
świnie należy opalać, a nie obdzierać ze skóry.

Odkręca kran i obmywa dłonie pod wodą. Przez
pracę przy świniach ma opuchnięte czubki palców. Świńska sierść
dostaje się pod paznokcie i wywołuje stany zapalne. Nie pomagają
nawet rękawice ochronne.

Świnia z Holstebro zabija świnie. Ogłusza
je prądem i topi we krwi, potem sprząta po sobie, zmywa kałuże
z podłogi i usuwa odpady. Pewnego razu pozwolił jej zastrzelić
jedną ze świń specjalnym pistoletem bolcowym. Mało brakowało,
a użyłaby go przeciwko niemu. Chciała tylko sprawdzić, czy jego
oczy będą potem równie martwe jak oczy świń.

Po pobieżnym umyciu rąk wyciera się
ręcznikiem i wraca do pokoju.

Nie wytrzymam tego dłużej. Muszę stąd
uciec.

Ubierając się, słyszy, jak Świnia
z Holstebro uruchamia silnik swojego starego samochodu. Rozchyla firanki
i wygląda przez okno. Auto wyjeżdża z podwórka. Niemiecki Bękart
będzie dalej rozrzucał nawóz.

Postanawia iść na cypel Grisetåudden,
a może nawet do mostu przy cieśninie Oddesund.

Wiatr wdziera się pod ubranie i chociaż ma
na sobie kamizelkę i anorak, już za domem dostaje dreszczy.

Kieruje się do torów kolejowych, wchodzi
na nasyp i idzie nim aż do cypla. Co pewien czas mija resztki
stanowisk strzeleckich i betonowych bunkrów z okresu drugiej wojny
światowej.

Cypel zwęża się i już wkrótce po obu
stronach nasypu zaczyna się woda. Jakieś czterysta metrów dalej
tory skręcają w lewo, w stronę mostu. Widać stąd latarnię
morską.

Schodzi na brzeg i uświadamia sobie, że jest
tu zupełnie sama. Po dojściu do biało-czerwonej latarni kładzie się
w trawie i patrzy w błękitne niebo. Przypomina sobie, że kiedyś,
gdy słyszała głosy w lesie, też tak się kładła.

Tak jak wtedy wieje silny wiatr, tak jak wtedy
słyszy paplaninę Martina.

Dlaczego zniknął?

Nie bardzo wie, ale chyba ktoś go
utopił. Zniknął koło pomostu dokładnie wtedy, gdy zjawiła się
tam Dziewrona.

Niestety, jej wspomnienia są mgliste. W głowie
ma czarną dziurę.

Powoli zwija w palcach źdźbło
trawy i obserwuje, jak zmienia swój kolor pod wpływem promieni
słonecznych. Na samym koniuszku widzi kropelkę rosy, tuż pod nią
siedzi nieruchomo mrówka. Brakuje jej jednej z tylnych nóżek.

– O czym ty sobie tak myślisz,
mróweczko? – szepcze i dmucha lekko na źdźbło.

Przewraca się na bok i ostrożnie kładzie
źdźbło na kamieniu. Mrówka wchodzi na kamień. Brak nogi najwyraźniej
wcale jej nie przeszkadza.

– Co ty tu robisz?

To on. Stoi obok i patrzy na nią
z góry. Na jej twarz pada cień. Wstaje i idzie z nim do okopu
strzeleckiego. Zabiera im to około dziesięciu minut, bo on nie jest
zbyt wytrzymały.

Opowiada jej o wojnie, o cierpieniach, które
Duńczycy musieli znosić w czasie niemieckiej okupacji, i o tym,
jak Niemcy gwałcili i hańbili duńskie kobiety.

– Niemieckie kochanice… – wzdycha. –
Zwykłe kurwy. Pieprzyły się z Niemcami i potem urodziły im pięć
tysięcy bękartów.

Wiele razy opowiadał jej o duńskich kobietach,
które romansowały z niemieckimi żołnierzami. Już dawno temu
zrozumiała, że on też jest takim niemieckim bękartem.

W drodze powrotnej trzyma się kilka
kroków za nim. Otrzepuje zabrudzone ubranie. Koszula jest potargana,
lepiej, żeby nikogo nie spotkali. Ma obolałe ciało, bo tym razem
potraktował ją trochę bardziej brutalnie niż zwykle, a teren jest
tutaj kamienisty.

Dania to piekło na ziemi.

Komenda policji w Kronobergu

O wpół do dziesiątej dzwoni telefon
Hurtiga. To Ivo Andrić z Instytutu Patologii w Solnie.