Strona główna » Poradniki » Uzdrawianie energetyczne. Skąd biorą się cuda

Uzdrawianie energetyczne. Skąd biorą się cuda

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-639-6527-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Uzdrawianie energetyczne. Skąd biorą się cuda

Odkrywczy i zaskakujący – prawdopodobnie najważniejszy podręcznik leczenia holistycznego ostatnich lat! Jego autorka – Meg Blackburn Losey – znana jest polskim czytelnikom z "Tajemnej historii świadomości". Tym razem dzieli się swoim doświadczeniem i niezwykłym darem, jaki otrzymała od Mistrzów. Dzięki temu dostajemy wyjątkowy przewodnik uzdrawiania, w którym strona po stronie poznajemy kolejne kroki stawania się uzdrowicielem, etapy tworzenia energii, sposoby jej działania i uczymy się anatomii eterycznej.

Dotknąć światła – to uwierzyć, że cuda zdarzają się na co dzień. Przyjrzyj się sobie i spróbuj zaakceptować to, kim jesteś i w jakiej sytuacji się obecnie znajdujesz. Jeśli jednak sprawia ci to trudność, podążaj za autorką, która łagodnie i z miłością wprowadzi cię w świat wielowymiarowej rzeczywistości. Pamiętaj – masz nieskończone możliwości! Ograniczać je może jedynie niechęć do wyjścia poza znaną i wygodną rzeczywistość.

W książce znajdziesz wskazówki na temat rozwijania zdolności uzdrowicielskich, wykorzystania systemu czakr i meridianów do leczenia oraz wiele ćwiczeń. Poznasz odpowiedzi na pytania o akt stworzenia świata i materii.

Ta wyjątkowa publikacja może też nauczyć cię uzdrawiania na odległość!

Polecane książki

Berlin 2039, miasto z przeszłością... ale bez przyszłości... Kiedyś stolica Europy, dziś radioaktywny trup. Gdy na Unter den Linden i Alexanderplatz polują mutanty, tylko nielicznym starcza odwagi, by przemierzać ulice tej jednej z największych metropolii. Jednak prawdziwe niebezpi...
W książce znalazły się przykłady planowania pracy zarówno dziećmi przedszkolnymi, jak i dziećmi starszymi z poważnymi deficytami rozwoju intelektualnego, które czasem wymagają zupełnie innych metod i warunków pracy. Zamieszczone w książce konspekty i scenariusze mogą służyć za przykład rozwiązań met...
Powtórzenie do matury na poziomie rozszerzonym zawiera wiedzę teoretyczną wymaganą na egzaminie maturalnym z matematyki od 2015 roku. Przykładowe, rozwiązane zadania (jest ich 664) oraz umieszczone oddzielnie tematy tych zadań pomagają utrwalić materiał teoretyczny przez rozwiązywanie matematycznych...
Więzienna przyjaźń – na śmierć i życie. Wiktor i Sławek poznają się w wadowickim areszcie. Pierwszy z nich jest szanowanym nauczycielem muzyki, drugi – gangsterem z pierwszych stron gazet. Mimo wielu różnic początkowa niechęć przeistacza się w relację pełną zaufania – szczerą i bezinteresowną. W ...
Poradnik do Dragon Age II zawiera omówienie wszystkich zadań wypełnianych w trakcie gry. Do części tekstowej poradnika dołączonych zostało ponad 90 map poszczególnych lokacji, pomocnych w odnajdywaniu istotnych miejsc, postaci czy przedmiotów. Dragon Age II - poradnik, opis przejścia, questy zawiera...
„Jestem porywaczem, a może również mordercą”. Mikołaj Popławski budzi się w luksusowej rezydencji nad Bałtykiem. Poza swoim imieniem i nazwiskiem nie pamięta niemal niczego. W piwnicy odnajduje skrępowaną kobietę. Czy to możliwe, że jest porywaczem? Czy odważy się zdjąć knebel z ust dziewczyny, aby...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Dr Meg Blackburn Losey

PODZIĘKOWANIA

Z całego serca dziękuję wszystkim moim uczniom i studentom, którzy rzucali mi wyzwania, wymagali ode mnie wysiłku, poszerzania wiedzy i opowiadania o nieskończonych możliwościach dostępnych każdemu z nas. Dziękuję wam za zainteresowanie, a także za wasze niekończące się pytania. Były bezcenne. Bez was nie miałabym co robić. Kocham was wszystkich bez wyjątku.

Ogromnie dziękuję dwójce moich modeli i wspaniałych przyjaciół, Julii (Jewls) Hanson i Toddowi Andrychuckowi, którzy odpowiedzieli na moją prośbę o pomoc i pomogli mi uzbierać przeogromną liczbą fotografii, niezbędnych, by czytelnicy mogli dobrze zrozumieć moją książkę.

Dziękuję mojemu przyjacielowi Josephowi Crane’owi za to, że wyraził zgodę na wykorzystanie swojego ćwiczenia dotyczącego leczenia na odległość, które przez wszystkie lata stosowałam na swoich zajęciach i które zostało przytoczone w tej książce. Jest niezwykle pomocne w zrozumieniu, jak daleko może sięgnąć nasz zmysł uleczania.

Książki w żadnym razie nie tworzą się same. Napisanie ich to jedynie początek. Dopiero później ożywają przy udziale wielu osób. Dlatego kieruję podziękowania do wszystkich osób z Red Wheel Weiser, które miały swój wkład w narodziny tej książki: zawsze pomagacie mi tak dobrze wypaść! Dziękuję Wam całą wdzięcznością tego świata.

Mojej agentce, Devrze Ann Jacobs, dziękuję, że wierzyła we mnie przez wszystkie te lata, zanim jeszcze ktokolwiek wiedział, kim jestem.

I Davidowi.

UWAGI OD AUTORKI

Wskazówki i zalecenia zdrowotne zawarte w niniejszej książce zostały oparte na wiedzy, badaniach i osobistych doświadczeniach autorki. Ponieważ każdy człowiek jest wyjątkowy i każda sytuacja jest inna, przed wykorzystaniem którejkolwiek z procedur opisanych w tej książce autorka i wydawca zachęcają czytelnika do konsultacji z lekarzem holistycznym lub innym specjalistą do spraw zdrowia. Zwrócenie się po drugą, a nawet i trzecią opinię jest oznaką mądrości. Autorka i wydawca nie ponoszą odpowiedzialności za ewentualne negatywne konsekwencje wynikające z wprowadzenia zmian w diecie ani z wykorzystania innych sugestii zawartych w niniejszej książce.

WSTĘP

Alternatywne sposoby leczenia występują dosłownie od wieków. Dowody stosowania okładów, ziół i innych lekarstw znajdowane są w wykopaliskach archeologicznych sprzed setek i tysięcy lat. Tradycyjna medycyna chińska stosuje wiele alternatywnych sposobów leczenia, między innymi akupunkturę, zioła czy uzdrawianie energią. Wśród dzikich plemion nadal żyją mężczyźni i kobiety parający się uzdrawianiem, którzy traktowani są z najwyższym szacunkiem. Ci ludzie są wizjonerami, szamanami, zielarzami. Często mają dar widzenia świata w sposób, o którym nam się nawet nie śniło. Z czasem ujawniło się wiele istotnych osób proponujących nowe i odmienne sposoby leczenia: Reiki, uzdrawianie Theta, wyrównywanie pola elektromagnetycznego, ziołolecznictwo, homeopatię oraz inne techniki lub metody uzdrawiania, jak te, których naucza Barbara Brennan w książce Dłonie pełne światła. Niektóre z nowych metod okazały się całkiem skuteczne, tak jak te o starożytnych korzeniach. Większość metod zakłada co najmniej możliwość, że uzdrawianie wiąże się z rozwiązaniami sięgającymi daleko poza nasze obecne zdolności pojmowania.

Gdyby wiele lat temu ktoś zapytał mnie, czy zostanę uzdrowicielką, roześmiałabym się głośno i zaprzeczyła. I pomyliłabym się. Ogromnie bym się pomyliła, o czym miałam przekonać się w przyszłości.

Moje doświadczenia z uzdrawianiem i rzeczywistością eteryczną zaczęły się niemal przypadkiem; oczywiście zdajemy sobie sprawę, że nic nie dzieje się przypadkiem, prawda? Moje życie rozpadło się na kawałki w ciągu około dwóch tygodni. Wszystko, co uznawałam za moje własne fundamenty, wraz z moimi osiągnięciami i systemem wartości, runęło w każdym aspekcie życia. Nic, w co wierzyłam, nie było już prawdziwe. Byłam obnażona, całkowicie pozbawiona wszystkiego, i kiedy pewnego ranka rozejrzałam się wokół, stwierdziłam, że muszę zmienić coś w moim sposobie życia. W przeciwnym razie nie przetrwam. Powiedziałam więc głośno, do samej siebie, bo oprócz mnie nikogo nie było w pokoju: „Kimkolwiek jestem, cokolwiek to jest, akceptuję to”. Od tamtej pory powtarzałam już wiele razy, że nie ma słów silniejszych od tych dwóch. To, co przytrafiło mi się później, było początkiem niesamowitej serii zdarzeń, która teraz, mimo upływu wielu lat, trwa nadal, i która zmieniła moje życie w sposób niedający się opisać słowami.

Po pierwsze, wszyscy, którzy naprawdę nie pasowali do mojego życia, wraz ze złudzeniami, które miałam na ich i swój temat, odeszli. Zaczęłam dostrzegać, jak niszczące były niektóre relacje w moim życiu. Zauważyłam, że próbowałam zadowolić ludzi, którym naprawdę na mnie nie zależało. Uświadomiłam sobie, że odwracało to moją uwagę od tego, czego chcę naprawdę. Wiele osób obecnych w moim życiu wykorzystywało mnie do własnych celów, a ja, chcąc się dopasować i udowodnić swoją wartość, pozwalałam im na to. Dostrzegłam, że moje osobiste wartości stanowiły narzędzie zniszczenia, gdyż tak naprawdę wcale nie były moimi wartościami. Zamiast tego mój system wartości stał się kopią wartości i oczekiwań ludzi, którzy mnie wychowali, uczyli i byli moimi mentorami na drodze życia. Nie miałam pojęcia, kim jestem ani jak chcę kształtować moje życie, bo tak dalece próbowałam się dopasować, należeć do grupy i nie czuć się samotna, że straciłam świadomość własnych uczuć i pragnień.

Po tej mojej deklaracji niepodległości, jeśli można ją tak nazwać, zaczęłam rozumieć, jak głębokie były zmiany zachodzące w moim życiu. Odsunęli się ode mnie ludzie, którzy działali na mnie niszcząco. Straciłam z nimi kontakt na stałe, ale wokół niemal codziennie zaczęły pojawiać się nowe osoby o otwartych umysłach i pozytywnych poglądach. Byłam zachwycona.

Podejmując wysiłek poszerzenia mojego powiększającego się, pozytywnego grona przyjaciół, zaczęłam chodzić na cotygodniowe spotkania pewnej grupy, która zbierała się niedaleko miejsca mojego zamieszkania. Zjawiało się tam wiele osób interesujących się New Age. Nie znając się na takich koncepcjach i poglądach, rozkoszowałam się wolnością, którą tam znalazłam, gdy od samego początku, najpierw nieśmiało, zaczęłam opowiadać o pewnych przeczuciach, które miałam już wcześniej, o różnych sprawach, które po prostu wiedziałam, a nawet o moich wrażeniach na temat różnych osób, które okazywały się nadzwyczaj trafne, a czasem wręcz prorocze.

Wraz z upływem kolejnych tygodni odkrywałam, że jest we mnie więcej głębi, niż sądziłam, czego nigdy bym sobie nie uświadomiła, prowadząc życie takie jak wcześniej. Miałam prawdziwy dar i wstrzymywałam go przez lata w obawie przed byciem inną, wyśmianiem czy nawet skarceniem. Pamiętam, że w dzieciństwie opowiedziałam o niektórych moich doświadczeniach. Odpowiedziano mi, że to, czego doświadczam, nie jest i nie może być prawdziwe. W szkole katolickiej, do której chodziłam, zostałam upomniana. Powiedziano mi, że jedynie prawdziwi święci mogli miewać wizje i wiedzę, jakie miałam ja. Byłam zaledwie dzieckiem. Jak mogłam wiedzieć i widzieć to, co wiedziałam i widziałam? Powiedziano mi, że moje doświadczenia nie są prawdziwe. Nauczyłam się, że nie zasługuję na mój dar, bo jest zastrzeżony wyłącznie dla tych, których kościół uzna za świętych i cudotwórców. Powoli nauczyłam się zachowywać moje doświadczenia dla siebie, ale nawet gdy umiałam już zachować milczenie, przedstawianych mi w szkole nauk nigdy nie odczuwałam za prawdę. Gdy zadawałam pytania lub wyrażałam twierdzenia, które podważały to, czego nas uczono, szybko kazano mi siadać i upominano mnie na oczach klasy. Do nauczycieli nie docierało, że rozumiałam ideę świętości dużo głębiej niż oni sami. Już jako dziecko znalazłam przestrzeń wewnątrz siebie, ogromną i nieograniczoną w swoich możliwościach. W pewien sposób zdawałam sobie również sprawę, że to właśnie z serca pochodzą wszystkie dobre rzeczy. Wkrótce dotarło do mnie, że sekrety należy trzymać w tajemnicy, a moje naturalne zdolności powinny być ukrywane. W rezultacie zaczęłam tracić pewność siebie, czułam się nieważna, inna i odsunięta od wszystkich. Zajęło mi ponad połowę życia, by uświadomić sobie, że to, czego mnie nauczono, było niewłaściwe.

Gdy zaczęłam ponownie się otwierać na moje naturalne zdolności, zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Przynajmniej wtedy wydawały mi się dziwne. Zaczęłam czuć, jakby ktoś próbował przeze mnie przemówić. Nie było to doznanie schizofreniczne: przysięgam na Boga, że ktoś miał coś naprawdę ważnego do powiedzenia i chciał mnie użyć do przekazania tego. Walczyłam z tym. Nigdy nie chciałam być medium channelingu ani nikim podobnym. Bycie normalnym człowiekiem okazywało się wystarczająco trudne. Ale zdarzyło się! Odtąd było nie tylko prawdziwe, ale okazało się również faktycznym początkiem wyrażania mojego daru. Zostałam nieświadomie kosmicznie aktywowana.

Pewnego wieczoru na zebranie grupy przyszła kobieta, której nigdy wcześniej tam nie widziałam. Spotkania odbywały się w niedużym pomieszczeniu, znalazłyśmy się więc blisko siebie, ściśnięte na sofie z jeszcze trzecią osobą. Gdy kobieta niechcący się na mnie oparła, zobaczyłam wnętrze jej prawej piersi. Zobaczyłam ją, jakby cała była ze światła, z dwoma wyróżniającymi się gęstszymi punktami. Zdałam sobie sprawę, że ma guzy piersi. To było coś nowego. Widzenie wnętrza osób w czasie rzeczywistym. Ponieważ moja świadomość była dosłownie w jej wnętrzu, po cichu pozwoliłam sobie doświadczyć jej tkanek, zgrubień, różnic, energii – w sumie wszystkiego, co jej ciało chciało przede mną odkryć.

Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale późnym wieczorem, gdy wychodziła, po cichu podeszłam do niej i objęłam ją w geście wsparcia. Szepnęłam jej wtedy do ucha: „Są dwa i są łagodne”. Popatrzyła na mnie zszokowana. Skąd to wiedziałam? Kto mi to powiedział? Nie potrafiłam jej odpowiedzieć i odeszłam z moimi własnymi pytaniami. Co się właśnie wydarzyło? A co, jeśli się myliłam? Skąd to wiedziałam? Może nie powinnam była nic mówić?

Po naszym spotkaniu dowiedziałam się, że ta kobieta przyszła do grupy po wsparcie podczas oczekiwania na rezultat biopsji. Nikomu na spotkaniu nie powiedziano o jej sytuacji, bo nie chciała na siebie ściągać uwagi. Następnego tygodnia dowiedziałam się od naszej gospodyni, dobrej znajomej tej kobiety, że dzwoniła z wiadomością o wynikach biopsji i że to, co jej powiedziałam o umiejscowieniu, rozmiarze i łagodnej naturze guzów dokładnie zgadzało się z wynikami badań. Nie miałam pewności, czy byłam w szoku, czy czułam ulgę. Stwierdziłam, że ani jedno, ani drugie; po prostu się to zdarzyło.

Innego wieczoru siedział z nami w grupie młody mężczyzna, który oczekiwał na przeszczep nerki. Cierpiał na cukrzycę młodzieńczą. Jego nerki przestawały działać. Przy życiu utrzymywały go codzienne dializy. Z każdym tygodniem wyglądał coraz gorzej i bardzo się o niego martwiłam. Niezwykle go lubiłam. Był naprawdę dzielną i skromną osobą: umiał śmiać się ze swojej sytuacji i nigdy nie prosił o współczucie.

Tego wieczoru robiłam przekaz channelingowy. W efekcie potem moja świadomość pozostawała jeszcze otwarta, jak to się często zdarzało. Mój młody przyjaciel powiedział do mnie coś na temat swojego zdrowia i nagle „my” zaczęliśmy na głos czytać jego ciało, opowiadać o każdym układzie tak, jakby przechodził eteryczny rezonans magnetyczny. Informacje dało się zawęzić do faktów, że można udoskonalić mieszaninę używaną do dializ, dzięki czemu zwiększą swoją skuteczność oraz że istnieją pewne substancje, którymi może uzupełnić swoją dietę tak, by pomogły zwalczyć problemy, z jakimi się boryka. Doświadczenie było podobne do tych, które, jak sobie to wyobrażam, musieli przeżywać ludzie podczas seansów Edgara Caycego, gdy wchodząc w stany podobne do transu, mówił im o sposobach leczenia różnych dolegliwości. Byłam zachwycona, inni obecni również. Nie miałam pojęcia, co mu przekazałam.

Następnego dnia mój przyjaciel poszedł na dializę i zaproponował, by wprowadzono zmiany, o których opowiedziałam mu dzień wcześniej. Co niezwykłe, pielęgniarki zastosowały się do propozycji, a dializa dała niezwykłe rezultaty! Nigdy nie powiedział nikomu, skąd miał informacje na ten temat. Zasugerował jedynie, że na podstawie jego własnych doświadczeń może warto by zmienić parę rzeczy w sposobie leczenia.

Robiąc coraz więcej coraz bardziej zrozumiałych przekazów channelingowych, zdałam sobie sprawę, że coś dziwnego dzieje się w środku i wokół mojego ciała. Energia płynęła, jakby obudziły się we mnie rzeki jasności. Czułam się tak, jak gdyby podłączono mnie do naturalnie występującego przewodu energetycznego. Problemem był fakt, że nie potrafiłam znaleźć przycisku uwalniającego całą tę energię, która się we mnie gromadziła.

Byłam niezwykle sfrustrowana i z dnia na dzień stawałam się coraz bardziej spięta. Uczucie stało się tak nieprzyjemne, że odnosiłam wrażenie, jakbym zaraz miała wybuchnąć. W desperacji pewnego ranka wstałam z krzesła, włączyłam muzykę… i zaczęłam się ruszać… Skupiłam się na dłoniach, bo tam natężenie energii było największe. Gdy koncentrowałam się na dłoniach, energia rosła, tworząc ciepłe, a czasem nawet gorące pole w przestrzeni między dłońmi. Poruszałam całym ciałem w rytm muzyki, a energia, która urosła pomiędzy moimi dłońmi, zaczęła się zmieniać. Stawała się to cieplejsza, to chłodniejsza, raz większa, raz mniejsza, intensywna lub lżejsza i gdy moje dłonie zmieniały się w wyniku jej odczuwania, zmieniało się również całe moje ciało. Codziennie rano powtarzałam ten proces, podążając za energią, zamiast próbować ją kontrolować. Gdy to robiłam, czułam się spokojniejsza, bardziej skupiona, bystrzejsza, bardziej świadoma, skoncentrowana i kompletnie poza racjonalną częścią mojej świadomości. Zaczynałam coś pojmować. Zauważyłam, że niektóre ruchy zmieniają sposób odczuwania energii w moim ciele i że mogę dostosowywać odczuwanie tej energii za pomocą drobnych gestów.

Mijał ranek za rankiem, a moja świadomość wyostrzała się. Energia w ciele przepływała coraz swobodniej, ale nadal nie wiedziałam, co z nią zrobić. Co rano mówiłam na głos (nie, tak naprawdę to błagałam): „Niech ktoś pokaże mi, co robić!”.

Jednego ranka, gdy podniosłam ręce nad głowę, a potem opuściłam je, rozkładając na zewnątrz, zobaczyłam łuk energii ponad moją głową w całym spektrum barw. Barwna tęcza biegła od jednej mojej dłoni do drugiej. Byłam oszołomiona. Ale wtedy poczułam jeszcze większą frustrację. Pamiętam, że znowu powiedziałam sama do siebie: „To wspaniałe, piękne, ale co z tego? Co teraz? Co mam z tym zrobić? Proszę, niech ktoś mi pokaże!”.

To, co stało się później, jest kompletnie niewiarygodne. Przede mną, bez żadnych ceremonii, pojawiła się niezwykle wysoka i absolutnie piękna męska postać. Jej obecność łączyła w sobie spokój i siłę. Nigdy wcześniej nie czułam takiej mocy w łagodności. Mężczyzna był ubrany w purpurową szatę i miał ciemne, nieskończenie głębokie oczy, które przenikały na wylot przez jego duszę, prosto do serca niebios. Włosy sięgały mu za ramiona, długie i brązowe, lekko falowane. Gdy pojawił się w moim polu widzenia, byłam, co zrozumiałe, całkowicie zaskoczona. W tamtej chwili wiedziałam tylko, że w moim salonie stoi facet, który pojawił się znikąd. Zszokowana tym, co zobaczyłam, odskoczyłam do tyłu. Wtedy zniknął.

Co ja zrobiłam? Przecież przez całe tygodnie, samotna w mojej podróży, dosłownie błagałam i prosiłam, by ktokolwiek, kto słucha, pokazał mi drogę. Co ja najlepszego zrobiłam? Szybko wróciłam w moją „przestrzeń”, jak zaczęłam to nazywać, i znowu tam był, dokładnie w miejscu, gdzie widziałam go ostatnio. Gdy kilka lat później opowiadałam tę historię, zdałam sobie sprawę, że ów mężczyzna nigdzie nie odszedł. To ja odeszłam. Mój przestrach i późniejsza reakcja zamknęły mi drzwi do tej innej rzeczywistości.

Natychmiast po moim powrocie do, nazwijmy to, wyższej świadomości, mój eteryczny gość zaczął poruszać się w sposób podobny do tego, w jaki ja poruszałam się codziennie rano. Jego ruchy były znacznie dokładniejsze i odznaczały się większą gracją niż moje. Chwilami zatrzymywał się, by pokazać mi, co się dzieje z energią, którą trzyma.

To dzięki niemu tego pierwszego dnia zdałam sobie sprawę, że każdy najmniejszy ruch, każda pozycja dłoni, ciała, a nawet to, co mam w sercu i umyśle, decyduje o tym, co dzieje się z energią. Zaczęłam więc naśladować każdy jego ruch. Nie odezwał się ani słowem, lecz w pewien sposób wiedziałam dokładnie, co chce mi przekazać.

Ruchy mojego ciała, moich dłoni, a nawet mojego serca zdawały się tworzyć połączenie ciała, umysłu i ducha. Zniknęły myśli krążące w mojej głowie, zniknął stres codziennego życia. Przy pomocy mojego nowego przewodnika, zaczęłam poznawać tajemnice tworzenia. Za każdym razem, gdy zrozumiałam to, co mi pokazywał, energie pomiędzy moimi dłońmi, w moim ciele i wokół mnie zmieniały kolor, kształt, a nawet dźwięk, ponieważ moje zmysły i świadomość rozwijały się wraz z doświadczeniami. W czasie wszystkich tych spotkań nigdy nie zapytałam kto, co, jak… W zasadzie nie prosiłam o żadne wyjaśnienia, a jedynie o to, by pokazywał mi więcej.

Później przyszedł czas, kiedy poczułam ogólną frustrację, bo nie wiedziałam, co robić z tym, czego się uczę. Czułam się, jakbym odkryła fantastyczną przejażdżkę bez celu, a ponieważ mam osobowość ukierunkowaną na cel, trudno było mi po prostu naśladować to, co robił mój przewodnik. Nie wiedziałam, jaką głębię i jak szeroki zakres mają sprawy, które mi pokazuje. Dopiero przypadkiem, wiele lat później, przydarzył mi się kolejny moment olśnienia dotyczący tych lekcji.

Robiłam się niezwykle dobra w zmienianiu częstotliwości, kształtu, koloru lub dźwięku energii. Gdy uczyłam się tego, energia dalej zbierała się we mnie. Czułam się jak kosmiczna bomba, gotowa wybuchnąć w każdej chwili. Natężenie stawało się chwilami bolesne i – delikatnie mówiąc – było przytłaczające. Wkrótce zaczęłam okazywać przewodnikowi moje zniecierpliwienie. Pewnego dnia po wspólnym przećwiczeniu naszych ruchów odszedł i już nigdy się nie pojawił. Zamiast niego spotkałam inną istotę o mądrej starej twarzy i rozwichrzonych włosach, które w dziwny sposób łączyły się z brodą opadającą na dość potężny brzuch.

Mój nowy przewodnik pokazał mi, jak przemieniać energię w masę, jak energia łączy się, by tworzyć rzeczywistość i jak świadomość wpływa na tę rzeczywistość. Nauczył mnie, jak połączyć świadomość z koncepcją rzeczywistości, by powodować zmiany w energii, z którą pracowałam.

W skrócie powiem, że poznałam szereg istot, które teraz z miłością nazywam Mistrzami. Nigdy nie pytałam ich o imiona. Nigdy sami ich nie podali. To nie miało znaczenia. Miał znaczenie fakt, że mnie uczyli. Wszystkie ich lekcje wykraczały daleko poza wszystko, o czym kiedykolwiek słyszałam i jeszcze dalej poza to, czego kiedykolwiek doświadczyłam. W tamtym czasie lekcje wydawały mi się fragmentaryczne i niespójne. Tak przynajmniej sądziłam. Dopiero później zrozumiałam, ile tak naprawdę się nauczyłam.

Stosowałam wyłącznie jedno ograniczenie w kontaktach z Mistrzami – dla własnego bezpieczeństwa. Co dzień, gdy nawiązywałam kontakt z moją wyższą świadomością, byłam zdecydowana, że przyjmę tylko nauczycieli i przewodników pochodzących ze światła, przychodzących ze światłem i w świetle i że na nikogo ani nic innego nie wyrażam zgody. Moja świadomość stała się tak otwarta, że czułam, iż skoro mają do mnie dostęp Mistrzowie, więc może go mieć także prawie każdy lub cokolwiek innego, dlatego zachowywałam wielką ostrożność względem tego, kogo zapraszam do mojego świata i mojego ciała.

W końcu Mistrzowie zaczęli składać fragmenty swoich nauk w jedną całość. Pamiętam dzień, kiedy moje myśli zaprzątały dwie osoby, które źle się czuły z dwóch różnych powodów. Byłam nimi zaciekawiona, ale i martwiłam się o nie. Gdy myślałam o nich w chwilach wytężonej świadomości, stała się przedziwna rzecz. Najpierw jedna, a potem druga z tych osób zaczęła obracać się przede mną jak na hologramie, jakby były nic nieważącymi obrazami kręcącymi się na niewidzialnym obrotowym stole. Patrzyłam, jak ich ciała obracają się i widziałam ich wnętrza. Widziałam, które energie są niezharmonizowane, gdzie ich ciała nie działają poprawnie, w końcu widziałam, jak przekształcić te dysfunkcje z powrotem w normalne harmoniczne częstotliwości. Widziałam, jak rozwiązać ich problemy.

O rany… chwileczkę. To było coś. Tak właśnie działają cuda. Unoszące się ciała? Przekształcanie pól energetycznych? Co się dzieje?

Ku mojemu dalszemu zdziwieniu, otrzymywałam kolejne lekcje. Po doświadczeniu z wolno unoszącymi się ciałami, przyszły wizje i lekcje odbywające się w różnych komnatach uzdrawiania.

Pierwsza komnata nie miała ścian ani sufitu. Nie było w niej nic poza monolitycznym alabastrowym kamieniem, płaskim z wierzchu, przypominającym ołtarz. Nad kamieniem obracało się ciało: mogłam dostrzec różne drobne interakcje zachodzące w jego organicznych częściach oraz w skomplikowanym działaniu pola energetycznego na zewnątrz i wewnątrz.

Później pracowałam z Mistrzami w komnacie, która miała kryształowe ściany i kamienną podłogę. Miejsce to kojarzyło mi się z Atlantydą. Byłam świadoma faktu, że inne istoty stoją w głębi tego pomieszczenia. Gdy zapytałam o to, powiedziano mi, że „podtrzymują przestrzeń”. Zrozumiałam, że trzymają wielką energię w środku koła utworzonego przez prawie niewidocznych mistrzów. Gdy rozejrzałam się, dostrzegłam wgłębienie w podłodze. Miało rozmiar nieco większy od postaci ludzkiej. Pokazano mi, że gdy osoba kładzie się we wgłębieniu, łuki światła, wypływające zapewne z podłogi, wydobywają się z każdej strony leżącego człowieka, okrywając i opływając jego ciało pełnym spektrum kolorów światła. Była to, jak mi powiedziano, regeneracja. W jakiś sposób spektrum światła dostrajało całe pole energetyczne danej osoby.

Wyjaśniono mi, że żyjąc, odbieramy wpływy naszego środowiska, emocji, naszej biologii, innych ludzi, miejsc i zdarzeń: lista wpływów nigdy się nie kończy. Dowiedziałam się, że gdy działają na nas wspomniane czynniki, nasze pola energetyczne bez przerwy się zmieniają, tak by być dostrojone do naszych doświadczeń. Ciała mogą popaść w dysharmonię, zaznać dolegliwości lub zachorować tak, że umrzemy. Pokazano mi, że światło i jego harmoniczne częstotliwości są tym, z czego zostaliśmy stworzeni. Możemy zostać dostrojeni, jak skomplikowane muzyczne instrumenty, wrócić do doskonałej funkcjonalności, czyli stanu, który oprócz zdrowia oznacza również niewyobrażalne poczucie szczęścia.

Poprowadzono mnie przez cały szereg różnych komnat, w których zaczęłam rozumieć sprawy energii i naszych ciał, ale także działanie świadomości oraz wiele rozmaitych zagadnień: jak i z czego powstaje całe dzieło stworzenia, jak w procesie tworzenia powstaje masa i rzeczywistość, że wielość wymiarów jest faktem i że wymiary na siebie wpływają i się zestrajają. Dowiedziałam się, że stanowimy świadomość w żyjącej Jedności, zdolną kierować i zmieniać rzeczywistość wedle naszego życzenia i że dosłownie istniejemy na każdej płaszczyźnie rzeczywistości w połączeniu z naszym ludzkim życiem. Poznałam też rzeczywistość holograficzną, chociaż przez długi czas nie potrafiłam jej zrozumieć. I dowiedziałam się jeszcze więcej… dużo, dużo więcej.

Pamiętam, że pewnego ranka, gdy weszłam w moją przestrzeń, natychmiast znalazłam się wewnątrz piramidy światła. To było tak, jakby piramida ze swoją energią stała się moim pokojem. Gdy tam stałam, zdałam sobie sprawę, że pomieszczenie to jest starsze, niż jakiekolwiek znane nam z historii. W dodatku dotarło do mnie, że nie jestem tam sama. Koło mnie stał pomarszczony stary Mistrz, od którego emanowała niezwykła powaga. Wydawał się skupiony na pracy, ale miał siłę i równowagę, z jakimi nigdy przedtem się nie zetknęłam. Sprawiał wrażenie stałego elementu w czasie, jakby całą historię zbudowano na jego plecach. Ubrany był w fioletowe szaty. Wyczułam, że widniały na nich liczne niezwykłe symbole. Co zabawne, nie widziałam ich bezpośrednio, ale informacja, którą niosły, stawała się częścią mnie.

Gdy tak stałam tam w zachwycie, zdałam sobie też sprawę, że oglądam tę scenę z odległości około dwudziestu stóp. Chwileczkę. Byłam w piramidzie. Oglądałam siebie w piramidzie. Ale zaraz, byłam też ludzką istotą przyglądającą się sobie samej oglądającej piramidę, i w tej piramidzie byłam świadoma dwóch swoich pozostałych osobowości, i wtedy… Mistrz wkroczył w moje ciało. Gdy spojrzałam w dół, jego ramiona stały się moimi ramionami, okrytymi długimi fioletowymi rękawami, z których żyjące symbole spływały kaskadą niczym wodospad wiedzy. Moje ręce wyglądały na stare, wręcz starożytne, i czułam go wewnątrz siebie, kierującego mną cierpliwie, lecz pewnie. Czułam, jakbym stała się ucieleśnieniem całych dziejów. Moje ręce spontanicznie zaczęły się poruszać i wtedy zdałam sobie sprawę, że czwarta ja znajduje się na stole przed „nami”. O mój Boże! Stałam się wielowymiarowa, ale czułam się dobrze. W jakiś sposób nauczyłam się doświadczać różnych rzeczy z Mistrzami, nie czując potrzeby zadawania pytań, ani nie oczekując niczego.

Gdy moje ręce poruszyły się, energia w naszym wspólnym ciele uległa zmianie. Energia emanująca z naszych wspólnych dłoni zmieniła częstotliwość, przesuwając się nad moim innym ciałem, tym leżącym na stole. W tym ciele odczuwałam zachodzące zmiany, a jednocześnie byłam świadkiem, który obserwował to wszystko z daleka.

Próba nadążania za wszystkimi moimi równoległymi rzeczywistościami zaczęła mi przypominać faceta kręcącego talerzami z dawnego programu The Ed Sullivan Show – wprawiał w ruch najpierw jeden, potem kolejny – aż w końcu miał ich całe mnóstwo, obracających się równocześnie i żaden z nich nie spadł i się nie stłukł. Jednak całe moje doświadczenie przychodziło mi zupełnie bez wysiłku.

Im więcej pytałam, tym głębiej z Mistrzami docieraliśmy. Pragnienie uczenia się od nich było nie do zaspokojenia, a przyswajanie ich nauk przychodziło mi bez trudu. Nigdy nie pytałam ich kto, co, gdzie, kiedy i dlaczego, po prostu ufałam, że to, czego się uczę, w końcu da się złożyć w zrozumiałą całość. I rzeczywiście tak się stało.

Próbowałam dzielić się moimi doświadczeniami z innymi ludźmi, ale albo sądzili, że postradałam zmysły, albo nawet jeśli chcieli mi wierzyć, nie potrafiłam wyjaśnić im tego, czego doświadczyłam, słowami, które zdołaliby zrozumieć.

W moich wysiłkach w utrzymaniu zdrowia psychicznego w tamtym czasie wspierało mnie kilku dawnych przyjaciół, którzy pomagali mi zejść na ziemię.

Wydałam im instrukcje, by jeśli kiedykolwiek zauważą, że schodzę za daleko w głąb króliczej nory i staję się nierozsądna, zaburzona, albo jeśli po prostu wyda im się, że naprawdę zwariowałam i nie potrafię funkcjonować w trójwymiarowym świecie, mają mi o tym powiedzieć. Wiedziałam, że mogę im zaufać i wierzyć, że pomogą mi zachować bezpieczeństwo.

Moje poczucie rzeczywistości zmieniało się tak szybko, że trudno było mi rozdzielić moje eteryczne doświadczenia od trójwymiarowego świata. Wszystko zaczynało się stapiać w jedno. Zaczynałam widzieć zachodzące na siebie rzeczywistości. Widziałam, jak przechodzący obok ludzie zostawiają za sobą kolorowe ślady energii. Widziałam istoty z innych rzeczywistości przechodzące przez naszą ziemską rzeczywistość. Widziałam duchy z innych światów. Widywałam istoty każdego możliwego koloru i kształtu. Było tak, jakby wszystkie moje filtry rzeczywistości udały się na urlop i wszystko działo się naraz. Rzeczywiście, dowiedziałam się, że tak właśnie się dzieje.

Kiedy już w końcu oswoiłam się z faktem, jak dobrze jest widzieć wszystko jednocześnie, przyszedł czas na nieco realizmu. Odbierałam o wiele za dużo wrażeń naraz i to mnie rozpraszało. Zaczęłam wyrażać przekonanie, że chcę widzieć i doświadczać wyłącznie tych rzeczy, które potem będę mogła zastosować jako ważne dla mnie samej oraz osób, z którymi wchodzę w interakcje. Postanowiłam też, że muszę zarabiać na utrzymanie, jeść, spać i zachować chociaż pozory normalnego życia. Gdy usuniemy nasze eteryczne granice, otrzymujemy dostęp do wielorakich rzeczywistości przez cały czas, a one do nas. Poza trzecim wymiarem wiele istot zbudowanych jest ze światła. Nigdy nie miały fizycznych ciał wymagających jedzenia, spania i zarabiania na życie.

Pamiętam, że byłam ogromnie wyczerpana poświęcaniem uwagi nieskończoności. W końcu stwierdziłam, że potrzebuję trzech kolejnych dni i nocy przerwy, bo muszę iść do pracy. Dosłownie przez trzy dni i trzy noce była cisza. Nikt się nie pojawił. Było to jak próżnia, w której nie następowały żadne codzienne (ani conocne) wydarzenia. Odpoczywałam i wykorzystałam ten czas, by o siebie zadbać, uziemić się i wykonywać normalne ludzkie czynności. Gdy minął trzeci dzień, nauki wznowiono od dokładnie tego miejsca, w którym zostały przerwane.

– Jak to robicie? – zapytałam, bo zawsze bezbłędnie zaczynali od momentu, w którym poprzednio skończyli.

– To proste – odpowiedzieli. – W naszej rzeczywistości nie ma czasu ani przestrzeni. To ty przerywasz przepływ i ty do niego powracasz.

O rany. Nie muszę się więc spieszyć i uczyć wszystkiego na wypadek, gdyby odeszli. To ja wchodziłam w wiedzę, a nie wiedza we mnie. Był to całkowicie nowy sposób nauki. To, czego się nauczyłam wcale nie miało natury umysłowej; raczej stawało się częścią mojej istoty. Idee i szczegóły były tak obszerne w treści, że nie mogłabym pojąć ogromu ich wszystkich i, mówiąc szczerze, nawet nie próbowałam tego zrobić. Moje doświadczenia w wielu przypadkach były nie do opisania, a jednak się zdarzyły.

Zdałam też sobie sprawę, że przeżywam te wszystkie doświadczenia z nieznanych mi jeszcze powodów. Wiedziałam natomiast na pewno, że ich przeżywanie nie oznacza, że jestem bardziej utalentowana, mądrzejsza czy lepsza od innych. Po prostu poprosiłam, by mi pokazano i słuchałam. Moją pasją stało się pragnienie zrobienia dobrego użytku z tego, czego się uczyłam.

Z kilkoma przyjaciółmi zaczęłam wykonywać taką pracę, jaką Mistrzowie wykonywali ze mną. Pracowałam z energiami w ich ciałach i wokół nich. Nie brałam ani grosza za swój czas, a co więcej, szczerze powiedziałam przyjaciołom, że nie mam pojęcia, co robię, ale że praca z innymi ludźmi wydaje się kolejnym logicznym krokiem. Miałam mnóstwo ochotników.

Ustawiłam stół do masażu, tak bym mogła swobodnie przemieszczać się dokoła leżącej na nim osoby. Gdy pracowałam, moje dłonie poruszały się, jak gdyby popychano je na nowe pozycje. Często różni Mistrzowie „wkraczali”, by mi pomagać. Przyzwyczaiłam się do uczucia „nas”, kimkolwiek byli oni i ja wraz z nimi w takich chwilach. Wierzcie lub nie, ale stało się dla mnie zupełnie normalne, że patrzę z góry i widzę ręce kogoś innego, jego ubranie i nadal jestem świadoma siebie w tym połączeniu.

Później zaczęły też pojawiać się jeszcze inne istoty, które wyraźnie pochodziły z odmiennych planów rzeczywistości. Szybko nauczyłam się, że każda osoba, z którą pracowałam, ma unikalny zestaw połączeń z istotami z innych rzeczywistości. Kiedyś zażartowałam, mówiąc: „Hej, to nie jest jeden z moich!”.

Widywałam przewodników, zmarłych krewnych, anioły, byty pozaziemskie oraz całą różnorodność innych istot, które przychodziły i odchodziły. Zaczęłam rozpoznawać wielu z tych eterycznych asystentów i zdałam sobie sprawę, że niektórzy z nich czasami przychodzą po prostu dlatego, że są ciekawi tego, co robię. Mnie to nie przeszkadzało: może wszyscy zdołamy się czegoś nauczyć.

Gdy stawałam się bardziej pewna tego, czego się nauczyłam, zaczęłam dostrzegać, jak udzielone mi lekcje można stosować w codziennym życiu. Przez pierwszy rok pracowałam za darmo z przyjaciółmi. Przysyłali mi innych przyjaciół, którzy z kolei przysyłali następnych, członków rodziny i różne osoby. Elementem naszej umowy było, że po wykonanej na nich pracy sprawdzę, co się z nimi dzieje. Dzień lub dwa po każdej sesji dzwoniłam do moich klientów i rozmawiałam z nimi szczegółowo na temat tego, czego doświadczyli po spotkaniu ze mną. Zaczęłam zauważać określone wzory przyczyn i skutków. Rozmowy telefoniczne okazały się bezcenne, ponieważ zdałam sobie sprawę, że ciało opowiada spójną historię, gdy poskłada się informacje uzyskane z różnych warstw energii. Z pola energetycznego możemy odczytać, czego dana osoba doświadcza w swoim życiu. Niezwykłe.

Zaczęłam też zauważać różne cudowne efekty. Guzy znikały i więcej się nie pojawiały. Defekty wrodzone przestawały istnieć; drogi życia zmieniały kierunek; wydawało się, że możliwości są nieograniczone, kiedy energię i częstotliwości harmoniczne dopasuje się, zestroi i odpowiednio nastawi.

Pewna koleżanka z naszej grupy, która pracowała jako laborantka na szpitalnym oddziale ratunkowym, zadzwoniła do mnie pewnego ranka, mówiąc, że jej córka, która ma wrodzoną wadę serca, próbowała popełnić samobójstwo. Lekarz przedtem powiedział jej, że nie będzie mogła rodzić dzieci, ponieważ byłoby to zbyt wielkim zagrożeniem dla jej życia. Jako nauczycielka w przedszkolu z odwiecznym pragnieniem, by mieć własne dzieci, dziewczyna całkowicie się załamała. Ułożyła całe swoje studia w college’u pod kątem wychowywania i uczenia dzieci. Teraz jej marzenia legły w gruzach i czuła, że nie ma po co żyć. Poprosiłam koleżankę, by przyprowadziła do mnie swoją córkę i zostawiła ją ze mną. Rozmawiałam z dziewczyną, pracując nad jej polem energetycznym. Nie da się wyrazić słowami, jak ogromnie pragnęłam uratować jej życie i pomóc jej zmienić je w stopniu, w jakim wiedziałam, że jest to możliwe.

Gdy stałam przy jej głowie z dłońmi umieszczonymi po bokach jej twarzy, odkryłam, że wchodzę w jej ciało. Spojrzałam w górę i zauważyłam, że jestem dosłownie we wnętrzu jej serca. Patrzyłam do góry dokładnie na jej zastawkę aortalną. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że nie miałam i nadal nie mam przeszkolenia medycznego. Gdy patrzyłam na wrodzoną wadę zastawki, zobaczyłam możliwą rzeczywistość, w której ta zastawka nie jest uszkodzona. Patrzyłam dalej, a zastawka zmieniała się, aż zaczęła wyglądać normalnie. Właściwie nie postrzegałam tego jako jakiejś wielkiej sprawy; to było tylko rozszerzenie tego, czego się nauczyłam. Teraz widziałam, co jest możliwe. Podczas tej sesji zobaczyłam też, że moja młoda przyjaciółka będzie w przyszłości mieć dzieci.

Tydzień później lekarz doznał szoku, ponieważ nowe badania nie wykazały u niej wady wrodzonej. Ukazały normalne serce i zdrowe zastawki. Zrzucił to na fakt, że widocznie musiały zadziałać lekarstwa. Tak, pewnie. Leki nie zmieniają kształtu zastawki serca z wadą wrodzoną. Nawet ja o tym wiem. Ona i jej rodzina też zdawali sobie z tego sprawę. Lekarz nie wiedział, że dziewczyna nawet nie zażywała przepisanych medykamentów. Przyczyna zmiany nie miała znaczenia i nadal nie ma. Faktem jest, że to się stało.

Tego roku moja młoda przyjaciółka o zdrowym sercu została przeszczęśliwą matką. Przeszła udaną ciążę, w wyniku której narodziła się zdrowa dziewczynka. Jakiż to zaszczyt i przyjemność pomagać w takiej podróży!

Ta sama moja koleżanka ma też syna pracującego w przemyśle drzewnym. Młodego przedsiębiorcę, który właśnie otworzył własną firmę. Gdy podczas pracy ścinał ogromne drzewa, jedno z nich spadło na niego z dźwigu i przygniotło do ciężarówki. Doznał poważnego urazu, miał zmiażdżoną miednicę.

Jego matka zadzwoniła do mnie z pogotowia i powiedziała, co wykazały prześwietlenia. Szybkie spojrzenie z mojej nowopoznanej perspektywy pokazało mi jeszcze większe uszkodzenia, których nie wykazało prześwietlenie.

Przyjechali do mnie prosto z pogotowia. Chłopak opierał się na kulach i ogromnie cierpiał. Podczas pracy nad nim zobaczyłam naprawiające się złamania. Jak zwykle zachwyciłam się tym, czego byłam świadkiem. Powiedziałam jemu i jego matce, że jest już zdrowy, że złamania się leczą i że niebawem stanie z powrotem na nogach. Nie minął tydzień, gdy udał się na kontrolną wizytę do lekarza i, co niezwykłe, wyzdrowiał do tego stopnia, że mógł już odłożyć kule i nigdy więcej ich nie potrzebował.

Gdy ta niezwykła praca, a wraz z nią moje doświadczenia, poszerzała swój zakres, ludzie wcześniej dotknięci chorobami stawali się zdrowi. Życie wielu z nich dramatycznie zmieniło się od czasu naszej wspólnej pracy; moje życie też się zmieniało. Niestety klienci zaczęli mnie postrzegać jako cudotwórczynię. Nigdy nie chciałam, żeby tak się stało. Zaczynali przybywać z innych stanów, jadąc do mnie samochodem całymi dniami albo przylatując samolotami, bym ich uleczyła. Telefon dzwonił dzień i noc. Pod moimi drzwiami zostawiano kwiaty i prezenty. Ta cała sprawa zaczynała mnie przerastać. Nie dało się już cofnąć tego, o czym wiedziało tak wielu ludzi. Nigdy nie było moją intencją stać na piedestale, chciałam jedynie dzielić się moim darem. Niestety szybko przekonałam się, że kolejne rezultaty moich wysiłków uzdrawiania powodowały, że niemożliwe było, by klienci postrzegali mnie inaczej.

Tyle istot ludzkich w potrzebie przyjeżdżało do mnie po pomoc, że pracowałam dosłownie dzień i noc. W końcu wyczerpana, ciężko zachorowałam. Jakby znikąd rozwinął się u mnie rak piersi trzeciego stopnia. W zasadzie powiedziano mi, że nie mam szans na przeżycie. Guz był ogromny, wielkości pięści i szybko rozrastał się w stronę klatki piersiowej.

Czas się przegrupować, wycofać i sprawdzić, co się dzieje. Pomimo całej cudownej pracy, która wychodziła spod moich rąk, nie potrafiłam uzdrowić siebie samej.

W tej ciężkiej chwili, pośród mieszanych emocji i ciągłych pytań, uświadomiłam sobie, że ta choroba jest moim wyzwaniem, z którym muszę sobie poradzić i że istnieją powody, dla których się pojawiła, a których może nigdy nie zrozumiem. Zdałam sobie sprawę, że muszę dogłębnie spojrzeć w siebie.

Pogubiłam się w tej wielkiej akceptacji, którą inni wyrażali dla mojego daru. Życie tak się zmieniło, że ledwo już rozpoznawałam je jako swoje. Miałam poczucie, że nie daję z siebie dość, ale w tym samym czasie myślałam: „A co ze mną? Kim się stałam i komu zależy na mnie, a nie na tym, czy go naprawię?”. Mnie zależało. Ogromnie.

Czułam większą samotność niż kiedykolwiek. Czułam się winna za nieoddawanie siebie innym i za oddanie im siebie jednocześnie. Czułam się winna nawet za podawanie w wątpliwość tego, kim się stałam i za nieustanowienie jaśniejszych granic od samego początku. Wydawało mi się, że ustanowiłam je, ale skąd miałabym to wiedzieć? Jak mogłam przewidzieć, co się stanie?

Zaczynałam pojmować swoje uczucia, ustalać granice, których potrzebowałam i otwarcie rozmawiać z klientami o ich roli w procesie leczenia. Pomagałam im zrozumieć, że to oni sami są odpowiedzialni za wyniki, których doświadczają, ponieważ bez ich udziału nie mogłabym wprowadzić zmian, których chcieli. Jestem tylko przewodem. Oprócz tego jestem też ludzką istotą, która ma potrzeby, uczucia i emocje. Zaczęłam więc ustalać pewne granice, które pomogły mi oddzielić się od wszystkich i zachować chociaż pozory posiadania własnego życia, z wyjątkiem dzielenia się moim darem z innymi ludźmi. To mi odpowiadało. Innym też. Przeszłam operację i usunięto mi raka. Było już o wiele za późno, by dało się zrobić coś innego.

Podejmując wysiłek, by wrócić do zdrowia, zebrałam wokół siebie najbliższych przyjaciół, których umiejętności lecznicze szanowałam i którym wierzyłam. O ustalonej porze, na dzień przed moją operacją, pracowaliśmy wszyscy razem, by zlikwidować guz. Tak głęboko uwierzyłam, że wyleczyliśmy raka, że dosłownie zszokowało mnie, gdy następnego ranka dowiedziałam się, że nadal tam jest i że muszę przejść operację. Dobrze pamiętam, jak powiedziałam, że wyleczenie raka to moje zadanie. Dzięki temu nauczyłam się wiele o sobie samej jako o człowieku. Nauczyłam się też patrzeć na siebie w inny sposób, przez co nie byłam już tak przytłoczona moim darem. Od opisywanych przeze mnie wydarzeń minęło dziewięć lat. Jestem nadal wolna od raka, a życie jest niezwykłe.

Często trudno jest mi przekazać innym ludziom, że niczym się od nich nie różnię. Każdy piedestał jest dla mnie zbyt wysoki. Każdy z nas ma jakiś dar, z którego albo zdaje sobie sprawę, albo nie. W obu przypadkach jest dobrze. Dowiedziałam się, że tam, skąd pochodzę, nie ma powinności… są wyłącznie nieskończone możliwości.

Wraz z nabieraniem wprawy odkryłam, jak w zrozumiały sposób przekazywać to, czego się nauczyłam, a nawet znalazłam sposoby nauczania poznanych pojęć, tak by każdy mógł je usłyszeć i zastosować. Moi uczniowie rozumieją pojęcia, którymi się z nimi dzielę i często sami doświadczają sytuacji, gdy ktoś za nich układa ich własne dłonie, albo gdy sporadycznie pojawia się jakiś Mistrz, by im pomóc. Gdy ludzie podejmują świadomy wybór, by zająć się uleczaniem, niewiele może mnie zaskoczyć.

Moi uczniowie mają różne zajęcia: niektórzy z nich to kobiety zajmujące się domem, część to lekarze czy prawnicy. Ale każdy z nich wraca do domu z innym spojrzeniem na życie i jego możliwości.

Podczas pewnych zajęć, które prowadziłam w Atlancie, mój dobry przyjaciel, pracujący jako ginekolog onkolog, wstał, by się przedstawić, tak jak robią to po kolei wszyscy moi uczniowie. Na jego prośbę pracowałam kiedyś z jego siostrą chorującą na raka piersi. Przeszła leczenie nowotworu całkiem nieźle, kiedy nagle pewnego dnia odkryłam, że rak dał przerzuty do mózgu. Nie wykryły go jeszcze badania, ale był tam.

W końcu kobieta poddała się chorobie, dokładnie w momencie, w którym, jak wiedziała, jej brat przyjechał odwiedzić mnie na kolejnym spotkaniu. Razem, on, ja i wszyscy obecni w pomieszczeniu, prześledziliśmy za pomocą mojego widzenia eterycznego jej przejście z tego życia do drugiego; w pomieszczeniu nie było nikogo, kto nie uroniłby łzy. Kobieta świetnie się bawiła, opuściwszy swoje schorowane ciało i wychodząc, śpiewała sobie arię. Tę samą arię zagrano później na jej pogrzebie w obecności całej rodziny.

Gdy mój przyjaciel wstał podczas zajęć, zamiast przedstawić się, powiedział, że potrafię widzieć ciało człowieka jak tomograf MRI. Opowiedział historię swojej siostry i wspomniał o moim zaangażowaniu w jej sprawę.

Usłyszawszy jego opinię o moim darze, naprawdę uświadomiłam sobie, jak rzeczywiste i głębokie były zmiany wprowadzane w życie ludzi za pomocą tego, czego się nauczyłam. Przypomniało mi to też, co jest możliwe, jeśli wkroczymy w nieznane: poza nasz system przekonań i mechanizmy obronne. Cała ta seria zdarzeń i wiele innych, na opisanie których nie ma tutaj miejsca, to nie wyłącznie moje niesamowite doświadczenia. Stały się także doświadczeniami niezliczonej liczby osób, które otrzymały dary i nauczyły się wykorzystywać je na własną rękę. To wszystko stało się naprawdę i zostało wielokrotnie udowodnione medycznie i na inne sposoby w ciągu ostatnich lat.

Chcę wyjaśnić, że nie jestem lekarzem medycyny. Nie mam wykształcenia medycznego. Tego, co wiem o „normalnej” medycynie, dowiedziałam się po drodze, gdy widziałam lub napotykałam jedną sytuację po drugiej, ciało po ciele. Częścią mojego daru jest możliwość widzenia wewnątrz ciała, na poziomie niemal subatomowym. Często dostrzegam działanie organizmu na poziomie jego najdrobniejszych szczegółów. Muszę szczerze przyznać, że nie zawsze rozumiem to, co widzę, lecz nie przeszkadza mi to. Mogę użyć ogólnych słów, by opowiedzieć, co dostrzegam.

Można mnie nazwać lekarzem intuicyjnym, osobą intuicyjną, jasnowidzem, czymkolwiek chcesz, ale dla mnie nazwy nie mają znaczenia. Liczą się wyłącznie możliwości i efekty ich wykorzystywania. Jestem przewodem, nie cudotwórcą. Nie potrzebuję ani nie chcę uznania za to, co dzieje się w moich rękach. Chcę, by ludzie wiedzieli, że prawdziwe cuda zdarzają się, kiedy ci, których dotykam, wierzą z całego serca i duszy, że coś może się zmienić i zmienia się, ponieważ pozwalają na zmianę.

Moim pragnieniem jest, żebyś ty, Czytelniku, wyszedł poza swoją bezpieczną strefę, przynajmniej na czas, jaki zajmie ci przeczytanie tej książki, i wyobraził sobie, że jest możliwe, że to ty sam kontrolujesz swoje życie i że może wystarczy sobie po prostu wyobrazić to, czego pragniesz, by to osiągnąć. I że może w leczeniu chodzi właśnie o postrzeganie, energię i nasz udział w naszych własnych podróżach.

ROZDZIAŁ 1
SUBTELNE POLA ENERGETYCZNE I TO, CZEGO NIE BIERZE POD UWAGĘ WSPÓŁCZESNA MEDYCYNA

Stygmatyzacja dokonana przez medycynę konwencjonalną na medycynie alternatywnej, czyli komplementarnej, sugeruje, że ta druga jest znachorstwem, nie działa i jest nieskuteczna. Jest to niewątpliwie jeden z najczęściej dyskutowanych tematów wszech czasów. W wielu stanach w USA oraz w wielu krajach leczenie alternatywne uznawane jest za skuteczne i dopuszczalne, a nawet uzupełniające względem współczesnej, alopatycznej medycyny.

ALTERNATYWNE SPOSOBY LECZENIA NIESŁUSZNIE MAJĄ ZŁĄ OPINIĘ

Alternatywne sposoby leczenia mają złą prasę z kilku powodów. Z biegiem lat przybrały wiele form, rodzajów i sposobów. Niektóre wspaniale działają, pozostałe wrzucono do jednej kategorii z szarlatanerią, cudownymi lekami na wszystko czy eliksirami, które nie działają na nic, oprócz kieszeni swoich wynalazców i sprzedawców. Jak każdy temat, leczenie alternatywne ma wiele twarzy i nieskończone perspektywy.

Jednym z powodów, które sprawiają, że alternatywne sposoby leczenia są dla wielu osób trudne do zrozumienia, a nawet wywołują lęk, jest fakt, że przeważnie łączą w sobie elementy niematerialne oraz opierają się na intuicji i doświadczeniach innych ludzi. Leczenie alternatywne łączy w sobie suplementy i metody leczenia, które nie są ogólnie przyjęte jako udowodnione w alopatycznym świecie tak zwanej współczesnej medycyny. Odrzucają je zwłaszcza firmy farmaceutyczne, które zarabiają miliardy dolarów na swoich produktach.

Tak naprawdę nie zawsze wiemy, dlaczego coś działa, ale jeśli działa, to pytania „dlaczego?” i „jak?” nie powinny być ważne. Podczas wielu lat mojej pracy z ludźmi i ich problemami nauczyłam się, że pytania „jak?” i „dlaczego?” nie są istotne. Istotne jest to, że dana metoda działa.

Dla mnie dowody nie są konieczne, gdy ludzie, którzy byli cieżko chorzy lub niedomagający z jakiegoś powodu, nagle kompletnie się odmieniają i są całkowicie uzdrowieni ze swoich dolegliwości.

POŁĄCZENIE MEDYCYNY KONWENCJONALNEJ Z ALTERNATYWNĄ TO WZOROWE MAŁŻEŃSTWO

Musimy również zdać sobie sprawę z faktu, że dosyć często alternatywnych metod leczenia można używać jako dopełnienia tak zwanej „normalnej medycyny”.

Moim skromnym zdaniem, a opieram się na dosłownie tysiącach sesji przeprowadzonych bezpośrednio i na odległość, prawie zawsze jest możliwość, by medycyna alternatywna współdziałała ze współczesnymi, obecnie stosowanymi metodami leczenia. Nauka opiera się na tym, co da się zmierzyć i udowodnić, tym niemniej – jak przekonywałam się niemal za każdym razem, gdy dane mi było wykonywać moją pracę – to, co widzę nie jest ani mierzalne, ani możliwe do udowodnienia.

ŚWIĘTA GEOMETRIA: WIĘCEJ NIŻ ŁADNE KSZTAŁTY

Gdy Mistrzowie uczyli mnie o świadomości, tworzeniu i ich związku ze świętą geometrią, było to dla mnie kosmicznym oświeceniem. Nagle zrozumiałam, jak działają modlitwy, jak dzieją się cuda, w jaki sposób jesteśmy częścią wszystkiego i jak wszystko tak naprawdę jest nami. Naprawdę. Ale nie potrafiłam tego udowodnić. Mogłam tylko podzielić się moją historią, więc kilka lat później napisałam swoją pierwszą książkę Pyramids of Light, Awakening to Multi-Dimensional Reality (Piramidy światła, budzenie się do wielowymiarowej rzeczywistości). Prawdę mówiąc, publicznie zaryzykowałam opisanie podstawowej konstrukcji dzieła stworzenia i tego, jak harmonicznie i nierozerwalnie jesteśmy w nim połączeni. W mojej opowieści skorzystałam z form geometrycznych, zastanawiając się, czy świat wyśmieje mnie i zamknie w małym pokoju, wyrzucając kluczyk. Tymczasem, niemal osiem miesięcy po ukazaniu się mojej książki, na okładce „Science Magazine” zaprezentowano ilustracje form geometrycznych niemal identycznych jak moje, a w magazynie opublikowano artykuł, według którego naukowcy właśnie odkryli, że we wszystkim, co istnieje, występują konkretne kształty tworzące materię i rzeczywistość.

Nigdy bym się o tym nie dowiedziała, gdyby nie jeden z moich czytelników, który przysłał mi skopiowaną okładkę czasopisma. Pomyślałam tylko: „O mój Boże. To, czego doświadczam to prawda. Wiedziałam”. Teraz miałam już chociaż drobny dowód. Wraz z upływem czasu nauce czasami zdarzało się nadążyć za moim nauczaniem. Świętuję za każdym razem, kiedy tak się stanie, ponieważ wszyscy stanowimy część tego samego umysłu i czasem możemy doświadczyć tego w spójny sposób.

MEDYCYNA ALTERNATYWNA, FIRMY FARMACEUTYCZNE I AMERYKAŃSKIE TOWARZYSTWO MEDYCZNE (AMA)

W przeszłości zbyt wiele razy to, co alternatywne było zamykane, ukrywane albo całkiem wymazywane z pamięci w imię nauki i medycyny. Uważam, że to całkowicie niesprawiedliwe. Na przykład według świetnej książki na ten temat pod tytułem The Politics of Healing (Polityka leczenia) Daniela Haleya wielkie szkody w przeszłości spowodowało Amerykańskie Towarzystwo Medyczne i inne organizacje medyczne, gdy w latach 30. XX wieku dosłownie stłamsiły skuteczne lekarstwa na raka, stworzone przez znakomitych lekarzy, którzy podejmowali różne próby badań – do dziś nieprzetestowane i niedowiedzione – nad wyleczonymi osobami.

W latach 30. ubiegłego wieku mężczyzna o nazwisku Royal Raymond Rife wynalazł załamujący światło mikroskop z kwarcem krystalicznym, przez który mógł dosłownie widzieć żywe drobnoustroje. Zamiast stosować na przykład preparat z suszoną krwią, mógł oglądać pod mikroskopem krew w żywej postaci.

Dr Rife zdawał sobie sprawę z faktu, że ogląda żywe choroby i że każda z nich przechodzi przez kilka stanów istnienia. Zauważył, że większość chorób jest polimorficzna: na przykład przechodzą z formy bakteryjnej do wirusowej i grzybiczej, a potem z powrotem do bakteryjnej. Będąc świadkiem takich transformacji, dr Rife zdał sobie sprawę, że każde stadium choroby ma unikalną, konkretną częstotliwość lub zestaw częstotliwości. Gdy zaczął eksperymentować z częstotliwościami, odkrył, że kiedy działa na chorobę częstotliwościami dokładnie jej przeciwnymi, daje się ją zlikwidować. Było to trochę jak łączenie yin z yang. Oba przeciwieństwa wyzerowywały się.

Wraz z coraz lepszym zrozumieniem tego procesu dr Rife zaczął stosować swoje odkrycia w leczeniu pacjentów w schyłkowym stadium raka. Na pacjentach, którzy cierpieli na tak zaawansowaną chorobę, że ich śmierć była już bliska.

Każdy z nich w pełni wyzdrowiał. Każdy bez wyjątku.

Dr Rife wynalazł lekarstwo na prawie wszystkie choroby. Wyobraźmy to sobie. Gdy informacja o jego odkryciach dotarła do opinii publicznej, Amerykańskie Towarzystwo Medyczne (AMA) naciskało na dra Rife’a, by udostępnił swoją technologię, ponieważ można było na niej zarobić ogromne pieniądze. Jak inni badacze w tamtych czasach, dr Rife nie był zainteresowany zyskiem ani sławą, ale tym, co jego odkrycie mogło przynieść ludzkości. Niedługo potem AMA zniszczyło jego laboratorium, notatki i większość sprzętu, w zasadzie doprowadzając go do ruiny i powodując, że jego praca została stracona.

Wielu próbowało odtworzyć technologię Rife’a i byli bliscy celu, lecz nie udało im się całkowicie zrekonstruować jego dzieła. Część problemu tkwi w fakcie, że nasze współczesne technologie wytwarzają specyficzne tony i częstotliwości, które nie oscylują i nie drżą. W latach 30. XX wieku maszyny elektroniczne zasilano i modulowano za pomocą szklanych rur. Ponieważ technologia była bardziej prymitywna, występowały fluktuacje w dźwięku, świetle i wibracjach. To właśnie w niedoskonałościach częstotliwości, we fluktuacjach i w rozpiętości między częstotliwościami znajdowało się sedno procesu leczenia.

Odkrycia Rife’a przemawiały do nas i wpływały na sposób postrzegania przez nas chorób, lecz jego odkrycia wciąż nie zostały przedstawione nam w pełni. Na zdrowiu da się zarobić mało pieniędzy, za to wielkie sumy da się zdobyć na chorobach. Określenie żywych częstotliwości w naszych fizycznych i energetycznych ciałach będzie ostateczną odpowiedzią na wszystkie choroby. Jak dr Leonard „Bones” McCoy w Star Treku będziemy kiedyś mogli pomachać nad i wokół ciała urządzeniem do pomiaru częstotliwości, by dokładnie znaleźć miejsca, które nie są harmonicznie dostrojone i dostroić je, całkowicie lecząc chorobę.

Smutną prawdą jest, że praca Rife’a została zniszczona, ponieważ nie chciał zajmować się dzieleniem zysków ze swojej pracy z AMA. Poważnie. Doktora Rife’a bardziej interesowało leczenie chorych niż dolary i centy.

Wielu innych, a między nimi Harry Hoxsey, odkryli lekarstwo na raka mniej więcej w tym samym czasie. Hoxsey zaobserwował, że kiedy jego koń pasł się w określonych częściach pastwiska, guz, który znajdował się w ciele zwierzęcia, zmniejszał się. Po wielu latach prób i błędów Hoxsey odkrył, które składniki z jego pola likwidują raka. Jego dzieło również było zagrożone i w dużej mierze zostało zniszczone, ale podobno w Meksyku otworzono klinikę opierającą leczenie na wynikach jego badań.

Inny człowiek, naukowiec Gaston Naessens, który badał krew pod kątem zwalczania raka, zaczął rozumieć, jak można czytać z żywych próbek krwi i na podstawie tych odkryć leczyć raka. Interesowało go wyłącznie wynalezienie lekarstwa, nie pieniądze i sława. W efekcie spotkał go ostracyzm, naloty służb i więzienie. Tak zniszczyły go władze medyczne.

Chociaż wnioski Daniela Haleya z powyższej opowieści nie zostały udowodnione, przebrzmiewa w nich prawda, której w istocie trudno zaprzeczyć.

Obecnie firmy farmaceutyczne chcą, byśmy wierzyli, że nie da się żyć bez ich produktów i że musimy być chorzy na konkretne choroby, jeśli mamy konkretne objawy. Te same firmy stosują lobbing, by wszelkie formy leczenia alternatywnego i suplementy zostały określone jako nielegalne i by zostały wycofane z rynku. W końcu ze środków alternatywnych farmacja nie ma pieniędzy. To smutne, że pozwalamy twardemu korporacyjnemu postrzeganiu rzeczywistości panować nad bardziej subtelnymi prawdami.