Wpływ
- Wydawca:
- Wydawnictwo e-bookowo
- Kategoria:
- Obyczajowe i romanse
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-950151-4-4
- Rok wydania:
- 2018
- Słowa kluczowe:
- adriana
- człowieczeństwo
- drzwi
- giną
- odurzony
- otwiera
- przekuwając
- traci
- więcej
- wpływ
- zdusić
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Wpływ”
W tragicznym wypadku giną żona i rodzice Adriana. Młody mężczyzna pozostaje sam z dorastającą córką i aspołecznym dziadkiem. Odurzony narkotykami wielokrotnie upada, przekuwając złość i bezradność wobec losu w brawurę i awanturnictwo. W odurzeniu traci wciąż więcej i otwiera drzwi prawdziwemu złu, które czyha w cichości, by omamić i zdusić jego człowieczeństwo.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Bruno Kadyna
WPŁYW
Copyright © by Bruno Kadyna 2018. All rights reserved
Copyright © by Bibliotekarium 2018
Redaktor prowadzący – Marek Żelkowski
Redakcja – Wojciech Chudziński
Korekta – Anna Potrzeba
Projekt typograficzny oraz logo serii – Tadeusz Meszko
Skład – Tadeusz Meszko
Fotografia na okładce – Szymon Koszczuk / IG: komar_gda
Konwersja i opracowanie formatów elektronicznych
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując jej część, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo.
Więcej na www.legalnakultura.pl
Polska Izba Książki
Wydanie I elektroniczne
Bydgoszcz 2018
ISBN 978-83-950151-4-4
Bibliotekarium
ul. Kaczmarczyka 17, 85-796 Bydgoszcz
e-mail: redakcja@bibliotekarium.pl
Nevicom sp. z o.o.
ul. Kaczmarczyka 17, 85-796 Bydgoszcz
Rozdział 1
Gniew i wściekłość aż kipią. Ma ochotę rozpieprzyć biurko i ten zasrany komputer, zniszczyć wszystko, rozsadzić siebie i wyrzucić toksyny z głowy, żeby przestała boleć.
Wiesz, że to nieprawda – myśli.
Wie, ale jak nad tym zapanować? To jest tak, jakby ktoś siedział w głowie i kazał jarać, żywił się tym gównem, a teraz jest wściekły, że on nie chce już tego robić. Nie pali dopiero od trzech dni. Pierwszy tydzień podobno jest najgorszy. Ma nadzieję, że potem będzie lepiej, musi, inaczej albo zdechnie na zawał, albo oszaleje i kogoś zabije, pewnie córkę, a tego by sobie nie darował.
Przed chwilą przegiął pałę i już tego nie cofnie. Ale ma wpływ na to, co teraz. Zdaje sobie sprawę, że pofolgowanie nie rozładuje wściekłości, ale poszerzy ujście i następnym razem będzie tylko gorzej. Dlatego musi się uspokoić. Terapeuta, uczona pipka, jak go nazywa, ostrzegał przed tym. To, co teraz czuje, to typowe zachowanie po odstawieniu, modelowy schemat zachowań uzależnionego umysłu, dlatego tak ciężko zapanować nad emocjami.
Terapeuta kazał przelewać uczucia na papier. Na razie niewiele to daje.
Papier, komputer, jeden pies.
Pisze, jak się teraz czuje. Bluzga przy tym jak jego nieżyjąca babka, ta dopiero klęła, najwięcej na dziadka. Mięso leci i odbija się od czterech ścian, ciśnie się na wąskie usta, ale na paluchy walące w klawiaturę już nie.
Nikt nie pomyśli, co ze mnie za burak, kiedy to przeczyta, jeśli dostanę zawału i zdechnę.
Czuje, że stygnie. Drapie się w głowę, która pozbyła się już prawie wszystkich włosów. Zapisuje, że znowu wpieniła go córka. Widzi dziewczyna, że ojciec zaczyna się ciśnieniować, a mimo to dalej brnie.
To cię nie usprawiedliwia, pało.
Ostatnio ciężko się powstrzymać, żeby nie spuścić jej łomotu.
No już, spokój.
Sąsiad właśnie zaczyna codzienną solówkę na krajzedze.
Czemu ten kretyn nie napiłuje drewna raz a porządnie?!
Zamyka oczy.
Uspokój się.
Oddycha głęboko, stara się nie skupiać na dźwięku piłowania, lecz na myślach o żonie. Wspomnienia o niej pomagają nad sobą zapanować, za to wzmagają pragnienie palenia.
– Iwona – szepcze.
Lubi brzmienie jej imienia, czasami wypowiada je na głos. Przecież kiedy żyła, robił to tak często w ciągu dnia.
– Iwona – powtarza odrobinę głośniej.
Minęły cztery lata i wciąż potwornie brak mu żony. Najgorsze, że po jej śmierci zamiast zmierzyć się z rzeczywistością i otoczyć córkę opieką, uciekł w narkotyki.
Ilona miała dwanaście lat, kiedy Iwona zmarła. Strasznie to przeżyła. Zmieniła się w jednej chwili. Miała piękną oprawę oczu, sprawiały wrażenie, że się śmieją, a przestały w dniu śmierci matki. Adrian nie może zapomnieć tamtych, a od tych chce uciec, ich spojrzenie za bardzo boli. Nawet jej kręcone włosy wydają się smutne, oklapły, a kolor zmienił się w mysi. I nie przestaje się garbić, co go niemiłosiernie wkurza. Sam się do tego przyczynia. Kiedy wpada w złość, dziewczyna staje się kłębkiem nerwów i zamyka się w sobie.
Teraz siedzi w łazience. Zawsze tam ucieka, gdy robi się niewesoło. Siedzi na sedesie albo na brzegu wanny i chlipie w dłonie. Myślał kiedyś, że ucieka do dziadka na strych. Wchodzi się tam z łazienki. Był pewien, że ją jako jedyną kopnął zaszczyt wejścia na górę. Ale okazało się, że nigdy tam nie była. Dziadek ma gdzieś płacz prawnuczki i wybuchy złości wnuka.
Dziewczyna pojawia się w drzwiach. Tym razem nie płakała. Ostatnio coraz częściej ma już dość łez. Musi przejść przez pokój ojca, żeby wejść do swojego. Ten wlepia gały w monitor, głupio mu. Córka przemyka cichutko i zamyka drzwi, nie ma najmniejszej ochoty patrzeć na świra.
Adrian chciałby teraz uciec, odlecieć na obłoku i uspokoić się, ale wie, że nie może tkwić w błędnym kole, że to od tego ścierwa tak się czuje. Palenie dla pozornego uspokojenia tylko pogłębia problem i oddala uwolnienie od nałogu. Już dawno doszedł do momentu, w którym przestał bronić marihuany. A bronił zaciekle, jakby to był życiodajny tlen, lekarstwo na cały ból i smutek. W końcu stała się zbyt wymagającą i upierdliwą kochanką. No i zaczęło boleć serce, któremu ciężko pompować całą tę smołę.
Adrian kręci się na fotelu, jakby go coś uwierało.
Pomyśl, co ona teraz czuje.
Co musiała czuć przed chwilą, kiedy znowu zobaczyła szał na gębie starego. Uświadamia to sobie i zbiera mu się na płacz.
No jeszcze czego. Niezrównoważona pipa. Najpierw drzesz mordę, a teraz będziesz się mazał?
Kuli się w sobie. Poczucie winy jest jak kamień wielkości pięści w klacie, nie pozwala nabrać powietrza.
Wstaje od biurka i podchodzi do drzwi pokoju córki. Chciałby załagodzić sytuację, ale Ilonie nie przechodzi tak szybko, jak jemu. On błyskawicznie wybucha i szybko się wypala.
Widzisz, to jest niezrównoważenie, pipo.
Rezygnuje, nie puka. Dostrzega przez matową szybę, że Ilona idzie tutaj. Odsuwa się, a ona wychodzi z pokoju. Garbi się bardziej, kiedy go widzi.
Teraz długo się nie odezwie.
Wcale go to nie dziwi. Dziewczyna wciąż myśli, że ojczulek chodzi na terapię z marnym skutkiem. I nie wie, czym sobie zasłużyła na takie traktowanie. Szczególnie, że ostatnio zrobiło się gorzej. Przed chwilą rzucił talerzem w ścianę, bo nieodpowiednio zareagowała, kiedy komentował obiad, który zrobiła.
Ależ mu głupio. Wraca na fotel i łapie się za głowę. Chciałby to naprawić. Sam nie wie, jak to się stało, dlaczego tak się nakręcił.
Można to w ogóle naprawić?
Na pewno nie biadoląc nad sobą.
Rusz dupę.
Idzie do kuchni posprzątać bajzel, który zrobił.
Ale syf.
Ilona zaczęła już sprzątać. Nie zwraca na niego uwagi, wolałaby, żeby tu nie przyłaził. Do ściany wciąż przylepionych jest kilka nitek makaronu, a czerwony sos spaghetti przypomina ślady po uderzeniach czyjąś głową o ścianę.
Adrian patrzy na córkę. Kuca i sprząta ostrożnie. Ona wydaje się taka krucha i wystraszona, jakby spodziewała się, że zaraz znowu zacznie się koszmar.
Skończony kretyn.
Pomaga jej zbierać kawałki talerza i makaron.
– Przepraszam, córciu.
Nic więcej nie przychodzi mu do głowy. Wyrzuca śmieci, a Ilona wyciera ścianę. Plama zostaje, nieme świadectwo jego furii.
Pojawia się dziadek, przechodzi do swojego pokoju. Nie zwracają na siebie uwagi, jak zawsze.
Dom ma układ podkowy. Kuchnia i pokój Adriana są przejściowe. Z niewielkiego przedpokoju na lewo wchodzi się do kuchni, a z niej do pokoju dziadka. Na prawo znajduje się pokój Adriana, a tuż za nim – Ilony. Na wprost z przedpokoju wchodzi się do łazienki, a z niej na strych, który rozpościera się nad całym mieszkaniem.
Po wszystkim Adrian wraca do komputera, Ilona do swojego pokoju, a dziadek na strych.
Kurde, jak mi się chce palić. Może film?
Potrzebuje zielska jak oczu, inaczej nie da rady się skupić. Już nie pamięta, jak to jest funkcjonować bez zioła. Choć wie, że ta roślina go zabije. Głowa boli, zamulona niemiłosiernie, a serce kłuje coraz częściej.
Nie mogę palić, bo zdechnę.
Dostaje esemesa.
„Mam twoją koszulkę, daj znać, jeśli mam oddać.”
Zostaw sobie.
Napisała jego była. Robiła wszystko, żeby zastąpić mu żonę, ale zniknęła kilka dni temu. W sumie dobrze. On nie nadaje się teraz do żadnego związku. Nie zapomni, jak zmienił się wyraz jej twarzy, kiedy wydarł na nią mordę. Pokłócili się o wiadomość na Facebooku, od starej miłości Adriana, jeszcze z czasów młodości. Odezwała się po wielu latach. Śmiał się, kiedy czytał, co napisała, i chciał pokazać Paulinie, ale najpierw poszedł się wysikać. Zostawił otwarty komunikator, a wścibska baba przeczytała wiadomość pełną romantyzmu. Nie rozbawiła jej tak, jak jego.
Teraz też musi się wysikać. Idzie do łazienki. Odlewa się, myje ręce i patrzy w lustro. Mimo że nie pali od trzech dni, oczy wciąż są czerwone. Kiedy całymi dniami chodził naćpany, to było normalne, ale teraz powinno już zejść.
Nasiąknąłeś jak gąbka.
Może trochę zmniejszyły się worki pod oczami, a raczej wory. Wyszczerza kły, żółte od palenia i kawy. Bierze szczoteczkę i szoruje.
W końcu się rozjaśnią.
Słyszy córkę, jest w kuchni, więc szybko wypłukuje usta, wyciera twarz i wychodzi z łazienki. Spróbuje porozmawiać. Staje w progu. Ilona nie zwraca na niego uwagi, ale wyraźnie zrobiła się „elektryczna”. Jest coraz starsza i jeśli nic się nie zmieni, lada dzień zacznie się buntować przeciw tyranii starego. Zaparza sobie herbatę i chce wrócić do swojego pokoju, ale on stoi na drodze.
– Kochanie, przepraszam za moje zachowanie – mówi Adrian.
I tyle. Pustka w bani.
– Nie chcę, żebyś mnie przepraszał, tylko więcej tego nie robił. Coraz częściej wpadasz w gniew, jakbyś był jakimś furiatem. Nie poznaję cię. Nie jesteś sobą. Co się z tobą dzieje, tato?
Ojciec siada na taborecie w przedpokoju, wciąż szuka słów. Zawsze ich brakuje, kiedy są najbardziej potrzebne.
– Odbija mi od niepalenia.
Ilona czeka na więcej, zasłużyła na to. Zawsze była bardzo dojrzała jak na swój wiek, a od śmierci matki musiała dorosnąć błyskawicznie.
– Nie palę trzy dni, to przez to – dodaje.
Ilona marszczy brwi.
– Masz wybuchy złości od dawna.
– Ale żaden nie był taki, jak ten.
To ma cię usprawiedliwić, czy jak?
Orientuje się, jak kretyńsko to zabrzmiało.
– Zgadza się, dałeś popis.
Popis to mogą dawać twoi koledzy!
Słowa dziewczyny znowu wzbudzają złe emocje, jakby podkręciła ogień pod zupą.
Okiełznaj się durniu!
– Wiem, przepraszam.
– Czas poradzić sobie z tym jaraniem, nie jesteś już gówniarzem. Masz czterdzieści jeden lat, to gówniarze mają z tym problem.
Widać jestem gówniarzem! – Zupa zaczyna wrzeć.
– Nie znam nikogo, kto wpada w taką złość, to nienormalne! Zachowujesz się jak nienormalny. I jak ty przeklinasz. Po co te bluzgi? Mam wielu kolegów i żaden się tak nie zachowuje, nawet w połowie.
Twoi koledzy palą?
Nie jest w stanie spokojnie zwrócić uwagi, żeby tak do niego nie mówiła. Poza tym kiedy Ilona słyszy spokojną odpowiedź, czuje jakąś przewagę albo możliwość udowodnienia swojej racji, niekoniecznie w przemyślany sposób. Widać w tym jeszcze niedojrzałość. Pozwala sobie na coraz więcej, jakby zapominała, że w każdej chwili mogą wrócić stres i łzy. Jedyne, co dobre, to to, że przestaje się garbić.
Adrian wstaje i wchodzi do łazienki. Nie może pozwolić na kolejny wybuch.
– I uciekniesz?! Kiedy zaczyna się normalna rozmowa? Nie obchodzi cię, co czuję, tato? – woła przez drzwi.
Jak wytłumaczyć, że przyrównanie go do gnojków ze szkoły nie jest rozmową o uczuciach, lecz obrazą?
Wydmuchuje nos i siada na kiblu. Poczeka tutaj, aż ochłonie. Patrzy do góry na klapę od strychu. Nigdy tam nie był, ale to już tak nie przeszkadza, jak kiedyś. Rozumie, że dla mężczyzny bardzo ważna jest własna samotnia.
Byle tylko dziadek nikogo nie podglądał z góry.
Ten azyl musiał powstać na długo przed urodzeniem Adriana, a nawet jego matki. Pamięta, jak mama opowiadała, że też chciała tam wejść, kiedy była mała. Spadła ze schodów i złamała nogę.
Dziadek uciekał do góry przed wściekłą babcią. Nie raz było słychać, jak dobijała się do ciężkiej, drewnianej klapy i klęła wniebogłosy, żeby zlazł albo ją wpuścił. Ale on siedział tam tak długo, aż sobie poszła, a nieraz jeszcze dłużej, często nie schodził nawet na obiad.
Wnuczek, kiedy dorósł, też próbował tam wejść, ale staruszek zamykał klapę na kłódkę, a gdy był w środku, blokował czymś od wewnątrz. Ostatni raz Adrian próbował rok temu, kiedy naćpał się i wkręcił sobie, że musi się dostać na strych za wszelką cenę. Nigdy jednak nie miał śmiałości rozwalić kłódki, a teraz cieszy się, że starzec tam znika, przynajmniej nie kręci się po chałupie. Ma ponad dziewięćdziesiąt lat i jest dziwny. Jak na swój wiek bardzo żywotny, aż za bardzo. Śmiga po tych stromych schodach jak małolat, a po domu porusza się bezszelestnie. Nie wiadomo, co robi na górze. Nic nie słychać oprócz kroków. Nie ma tam telewizora, radia i raczej nie czyta, chyba że posiada jakieś dobre oświetlenie. Światło dzienne wpada przez jedno małe, zasyfiałe okienko, którego nie ma jak umyć. Latem musi być tam potwornie gorąco.
Wcześniej czy później tam wejdę.
Dziadek nie będzie żył wiecznie.
Idzie!
Słychać kroki. Dziadek nie jest w stanie ich ukryć, deski na strychu za bardzo skrzypią.
Nie chce się z nim spotkać, wychodzi. Wraca do komputera, żeby znowu napisać, co czuje, ale daje sobie z tym spokój. Postanawia za to, że nigdy więcej nie straci panowania nad sobą, nawet nie przeklnie, choćby szlag miał go trafić.
Rozdział 2
Nie może zasnąć, a kiedy w końcu odpływa, śni o zielsku, że kupuje i kopci w gorączkowym pośpiechu, jak dziecko łase na słodycze.
Budzi się znowu.
Uf, to tylko sen.
Ma wrażenie, że nigdy się nie uwolni.
Faktycznie, jak gówniarz.
Już dawno przestał powtarzać, jak bardzo się wpakował, i pytać siebie, jak to możliwe, że się uzależnił. I dlaczego akurat od tego, a nie od alkoholu, z którym kompletnie nie ma problemu.
Przewraca się z boku na bok, w końcu wstaje i idzie do kuchni napić się wody. Zawsze kiedy wstanie z łóżka, czuje senność i wyczerpanie tak silne, że musi się położyć, a kiedy się położy, nie może zasnąć. To wkurzające i ma nadzieję, że minie.
Zasypia po godzinie kotłowania. Śni, że leży w cieniu wielkiego drzewa, a nad nim ktoś się pochyla i podaje jointa. Na tle jasnego nieba nie widzi twarzy ani ubioru, tylko górującą postać. Z początku chce odmówić, odwrócić głowę, ale nie może się ruszyć, jakby był odlany z ołowiu. Koleś nic nie mówi, tylko wkłada mu w usta skręta i przypala. Blant nie ma smaku ani zapachu, jak to we śnie, Adrian nie czuje nawet, żeby miał coś w ustach, ale kiedy robi zeza, widzi, że skręcony „bocian” wystaje z gęby.
– Dobrze, to cię uspokoi, będziesz mógł się wyspać – mówi koleś.
Adrian budzi się i wzdycha ciężko. Przez cztery lata palił codziennie, od rana do wieczora, praktycznie non stop był naćpany. Nie ma się co dziwić, że przesycony organizm się buntuje.
Co ty myślałeś, nie ma lekko.
Leży z otwartymi oczami. Odwraca głowę i patrzy na czerwone cyfry zegarka na stoliku, 2:13. Jest kompletnie cicho, słyszy tylko tykanie zegara w kuchni.
Śpij, durniu.
Zamyka oczy, próba zaśnięcia numer sto trzydzieści siedem.
Skrzypią deski na górze. Dziadek się ruszył. Skrzypienie kieruje się do zejścia. Klapa unosi się bezszelestnie, nie słychać, jak dziadek schodzi do łazienki i idzie do swojego pokoju. Jest cichy jak kocur.
Stary, wyliniały kocur.
Pamięta dziadka, kiedy był sporo młodszy. Miał spojrzenie, którym nigdy niczego nie zdradzał, żadnych emocji, jak Clint Eastwood w westernach.
W końcu Adrian zasypia, ale sen jest płytki jak kałuża na ulicy przed domem, w której bawił się jako dziecko.
Rano nie czuje się lepiej. Nie ma żadnego zlecenia, nie trzeba wstawać. Od lat tylko praca albo palenie były bodźcem do ruszenia dupska z wyra. Robota nie wymaga wielkiego wysiłku. Nawet lubi układać graty na samochodzie. Kiedyś też nosił rzeczy, żeby więcej zarobić, ale nie mógłby już zasuwać po piętrach z meblami, jest za stary i za leniwy, samo słowo „przeprowadzka” już męczy.
Jestem starszy od dziadka.
Ma nadzieję, że to w końcu minie, bo nie wyobraża sobie mordować się tak dłużej niż tydzień.
I co, zapalisz, jak nie minie?
Ilona poszła do szkoły, a dziadka nie ma w domu. Jest pewnie na górze, ale to tak, jakby go nie było. Mógł też pójść na spacer do lasu, który zaczyna się zaraz za furtką w ogrodzie, ale ostatnio mu się nie zdarza, jesień jest brzydka tego roku.
Przypomina sobie o starej miłości, przez którą skończył się ostatni związek. Ciekawe, czy napisała.
Na pewno napisała.
Stara miłość była świetna pod pewnymi względami, głównie fizycznymi. Wytęża podziurawioną narkotykiem pamięć i przypomina sobie, jaki to był intensywny i burzliwy związek. Natalia potrafiła sączyć do ucha czułe słowa, a on, małolat, nabierał się na to. Do czasu, aż poznała kogoś innego. Do dziś nie wie, co tamten jej zaoferował.
Dziwi się, że nie zamieściła na swoim profilu żadnych nowych zdjęć, same stare.
Spasła się, na bank – myśli.
Rusza dupsko. Odpala komputer, Facebooka i klika na ikonkę wiadomości. Uśmiecha się.
Uu, aż trzy.
Bawią go te ckliwe głupoty. Natalia próbuje go wziąć na ten sam miód, co kiedyś, pisze tak, jakby każda wiadomość miała być ostatnią, pożegnalną. Zdradza, że nie do końca ma wszystko poukładane w głowie. Najlepsze, że nie wie o śmierci Iwony.
Adrian przynajmniej zapomina o paleniu, kiedy to czyta.
„Zapewne domyślasz się, że próbowałam zrozumieć lepiej to, co nas łączyło, tej głębi szukałam… Znalazłam i za to dziękuję. Wiem, umarłam dla Ciebie, ale tak jak mi kiedyś powiedziałeś, wspomnienia nie umierają (tym bardziej prawdziwe uczucia, bez względu na sytuacje, które im towarzyszyły). To już nie ta sama rzeczywistość, ale elementy, które znam, pozwoliły mi ją zrozumieć szerzej. Nie martw się, Adrianie, nie będę Cię niepokoić. Żyj dalej. Przepraszam, że piszę, ale jak mówiłeś mi kiedyś a propos swojej pierwszej miłości – nigdy się jej nie zapomina. Byłeś i na zawsze zostaniesz prawdziwą, pierwszą, świadomą i dojrzałą miłością. Raz jeszcze dziękuję. Wiem, że nie możemy rozmawiać, ale tęsknię z całego serca… które nigdy już nie będzie takie, jak wtedy. Bądź szczęśliwy.”
Nie pamięta już, co mówił.
Jaka głębia, co ona bredzi?
Pamięta, jaka z niej była laseczka. Może „pamięta” to zbyt mocno powiedziane, to już bardziej przebłyski uzupełnione wyobraźnią. Wysila ceban i widzi długie kasztanowe włosy, zalotne, pełne kobiecości spojrzenie brązowych oczu i kształtne usta rozciągnięte w uśmiechu. Zawsze, kiedy się uśmiechała, pchał się z ryjem do całowania, nie mógł się powstrzymać. Straszny był z niego całuśnik za gówniarza. Ale przede wszystkim pamięta figurę. Miała talię osy, a przy tym okrągłą pupę i duże piersi. Proporcje jak żadna inna dziewczyna, dlatego tak na niego działała.
Następna wiadomość.
„I jeszcze jedno… nie minęło milion lat, a to ja piszę do Ciebie… i tak jak mówiłeś kiedyś, krótko przed rozstaniem, o niemożności zastąpienia miłości prawdziwej inną, tak ja wciąż szukam Adriana w innych. Spalone posunięcia, bo jesteś niepowtarzalny, i szczęściara z tej, która żyje u Twego boku. To naprawdę szczere słowa, bez podtekstu… Choć tęsknię, nie ma we mnie złości. Pozostały tylko pozytywne uczucia…”
Ktoś tu rzucił cukierki.
Do tej pory odpisywał zdawkowo, grzecznie, ale teraz ma ochotę się zabawić. Wie, że to nieładnie, ale to Natalia potraktowała go kiedyś okrutnie, więc uważa, że ma do tego prawo.
Odpisuje.
„Sytuacje, o których wspomniałaś, wynikały głównie z mojej niedojrzałości. A skoro napisałaś o nieumieraniu wspomnień… Powiedziałem Ci kiedyś, że jesteś kobietą, o której nie da się zapomnieć. A.”
Hehe, to ją podkręci.
Ale jakoś nie jest z siebie zadowolony. Słyszy szept zalepionego smołą głosu rozsądku, że to głupia, dziecinna zabawa. Nawet jeśli kiedyś go skrzywdziła, nie powinien odpłacać złą monetą. A po tylu latach, to już chore.
Ale szybko o tym zapomina. Burczenie w brzuchu tarabani jak perkusja.
Zjeść.
Wyłącza komputer i idzie do kuchni. Otwiera lodówkę i wyciąga parówki. Ma nadzieję, że jest chleb. Nie chce mu się wychodzić na deszcz.
Jest!
Wstawia wodę na gaz, a w drzwiach pojawia się dziadek, nagle, jakby się zmaterializował.
Cichy kocur.
Jako dzieciak bał się dziadka, szczególnie kiedy pojawiał się tak niespodziewanie jak rewolwerowiec, albo gdy wchodząc do łazienki natykał się na niego wpatrującego się w lustro. Staruszek nie reagował, że ktoś wszedł, po prostu stał i patrzył w swoje mętne oczy. Adrian zastanawiał się wtedy, co dziadek tam widzi, czy w ogóle coś widzi, czy wyłącza mózg, a wychodzi z kibla, kiedy w końcu zaskoczy.
– Mhrm – mruczy na przywitanie.
– Cześć, dziadek. Jadłeś śniadanie?
– Nie chce – odpowiada i idzie do swojego pokoju.
Kiedy przechodzi, Adrian czuje woń spalenizny.
Papierosy? Pali na górze papierosy?
Ale nie jest pewien, mogło mu się wydawać. Nigdy nie czuł od dziadka dymu, ale to zrozumiałe, kiedy samemu się pali.
Wstaje od stołu i idzie za nim.
– Dziadek, popalasz na górze?
Nie odpowiada, siedzi na łóżku i patrzy w okno, nie zwraca na nic uwagi.
– Dziadek, powiedz. Tak z ciekawości pytam.
– Nic mie nie wolno, nic mie nie wolno! – wyrzuca staruszek.
Mówił tak zawsze, kiedy babcia czegoś mu zabraniała, a zabraniała prawie wszystkiego. Tylko na strych nie mogła się dostać, w tym jednym był niezłomny. Ma bardzo niski głos, jakby palił całe życie, ale Adrian nigdy nie widział go z papierosem. Nie słyszał też, żeby babcia kiedykolwiek zrobiła o to awanturę, a robiła o byle co.
– Wszystko ci wolno. Ja nie babcia, rób co chcesz, jestem ciekaw po prostu.
Próbuje coś wyczuć, ale czuje tylko zapach starego człowieka. Chce wrócić do kuchni, ale dziadek podrywa się z łóżka i staje przed nim. Jest szczupły, wzrostu wnuka. Był wyższy, jednak z wiekiem człowiek się kurczy.
Adrian się waha. Dziadek wygląda, jakby chciał się bić. Patrzą sobie w oczy jak kowboje.
Odbija mu palma na starość.
– Czegoś ci trzeba, zrobić ci jeść? Masz ochotę na parówkę?
Parówkie – myśli, jak on by to powiedział.
– Mhrmrrrmm – mruczy w odpowiedzi.
Albo warczy, ciężko stwierdzić.
– Jak będziesz czegoś chciał, powiedz.
Stary wariat.
Śniadanie zjedzone, kawa wypita w połowie. Męczy go chęć, żeby zapalić. Teraz zawsze była na to pora.
A kiedy nie była pora? Kretynie.
Dziadek do tej pory nie wyszedł z pokoju.
Co jest?
Słychać, że coś gada. Adrian wstaje od stołu, najciszej jak może, i podchodzi do drzwi.
– On nie je godzien. Po kiego on? Przecie je słaby.
Teraz dziadek szepcze coś niewyraźnie.
– Nie, on nie je wart mojej roboty.
Adrian odchodzi od drzwi. Nigdy wcześniej nie słyszał, żeby dziadek gadał do siebie.
Kurde, a jak będzie z nim gorzej i będzie trzeba wycierać mu dupę albo zacznie rzucać we mnie gównem?
Odgania te głupoty. Dzwoni telefon.
– Adrian przeprowadzki, słucham.
– Dzień dobry panu. – Damski głos, jakieś czterdzieści lat.
– Dzień dobry, czym mogę służyć?
– Proszę pana, chciałabym przeprowadzić mieszkanie znajomego, na jego zlecenie, sam nie może, jest za granicą, czy to nie problem? – pyta kobieta.
– Tylko jeśli właściciel nic o tym nie wie.
Kobieta się zaśmiała.
– Czy pan jest poważny? To mój serdeczny przyjaciel. Brzmię panu jak złodziej?
– A ja wiem, jak brzmi złodziej? Przecież może pani być w tym dobra.
– Mam klucze od mieszkania, to chyba zmienia postać rzeczy?
– Mogła pani buchnąć klucze.
– Ale wtedy już pan nie ryzykuje przecież.
– No nie. Wyprę się, że o czymkolwiek wiedziałem. – Kończy robić sobie jaja i przechodzi do rzeczy. – Proszę powiedzieć, w czym mogę pomóc?
– Ale z pana numer. Niestety znajomy musi się wyprowadzić i bardzo żałuje, że sam nie może tego zrobić. Wie pan, jest do tych swoich rupieci bardzo przywiązany, dlatego zależy mi, żeby wszystko przewieźć sprawnie i w nienaruszonym stanie. Da się zrobić?
– Pani kochana, oczywiście. Proszę powiedzieć, skąd dokąd i co tam mamy?
– Mieszkanie jest na parterze w bloku na Działkach Leśnych, przy ulicy Szczecińskiej. Przewozimy rzeczy na Karwiny Fikakowo, też na parter.
– Proszę podać adres Szczecińskiej.
– Zaraz, nie pamiętam jaki to numer, dwadzieścia trzy chyba, ale jaki numer mieszkania? Za chwilę sprawdzę.
– Dobrze. I co mamy do przewiezienia, ile pokoi?
– Tylko dwa pokoje. Niewiele.
Jasne.
Ludzie zawsze mówią niewiele, dwa pokoje, jeden, a okazuje się, że samochód jest nabity jak bus uchodźcami.
– Piwnica? – pyta Adrian.
– Nie wiem, nie sprawdzałam, znajomy mówił, że jest tam kilka kartonów, sprawdzę.
– Proszę sprawdzić, to ważne. Ile jest dużych mebli, szaf, segmentów?
Słyszy, jak kobieta wzdycha, nie była przygotowana na wywiad. Każdy myśli, że to proste, zadzwoni, zamówi samochód, rachu ciachu i gotowe.
– Panie kochany, oczywiście że ma meble i to nie byle jakie, z różnych części świata, z Chin, z Afryki, z Japonii – niecierpliwi się kobieta.
Z Zanzibaru i z Pernambuco.
– Pewnie jest i pralka, lodówka?
Sracz i umywalka.
– No przecież. Ale pan pytań zadajesz.
– Pani kochana, im więcej wiem, tym lepiej mogę się przygotować, przyjechać odpowiednim samochodem – wyjaśnia.
– Rozumiem. Rafcio ma dużo drobnych rzeczy, właśnie je pakuję do kartonów. Ma tego pełno, bo to podróżnik, wie pan.
– Z każdej wyprawy coś przywozi?
W głowie Adriana pojawia się obraz masek, małych i dużych, afrykańskich, indyjskich, karnawałowych, weneckich, do tego cała masa rzeźb i figurek. Przeprowadził mnóstwo takich mieszkań.
– Dokładnie. Ma sporą kolekcję pamiątek z Indii, tam teraz jest zresztą.
No przecież.
– Proszę w miarę możliwości dobrze to zapakować, żeby nic się nie uszkodziło.
– Nic się nie może uszkodzić, zamordowałby mnie.
– Byłaby szkoda, ma pani miły głos.
Kobieta się śmieje, rozluźniła się na dobre.
– Pan żartuje, a ja poważnie mówię.
– Ja też poważnie, miła pani. Jeszcze jedno pytanie i już mówię, ile to będzie kosztowało. Ma pani kogoś do noszenia, czy życzy pani sobie ludzi?
– Nie mam nikogo, proszę zabrać ludzi i dać najniższą cenę.
No przecież.
– Samochód kosztuje sześćdziesiąt złoty za godzinę, dwóch ludzi to dodatkowo trzydzieści złoty, za godzinę oczywiście. Nie doliczamy za kilometry, bo wszystko jest w obrębie Gdyni. Jeśli życzy pani sobie rachunek, musimy doliczyć do tego podatek. – Stara się przekazać to łagodnie.
Cisza w słuchawce. Czeka, aż kobieta powie, że jeszcze się zastanowi, to typowe. Obdzwoni inne firmy i wybierze najtańszą, a potem będzie płacz, bo najtańsze rzadko oznacza najlepsze.
– Nie da rady nic taniej? – Kobieta ma nadzieję.
– Pani kochana, czasy są takie, że i tak musi być najtaniej. A taniej pani załatwi tylko tam, gdzie będą mieli, za przeproszeniem, w tyłku, czy coś się stanie, czy nie, albo czy coś zginie. U mnie to niedopuszczalne – uświadamia.
– No tak, no tak. Dobrze, to za ile może pan przyjechać?
– Dzisiaj? – Patrzy na zegarek, jest po dziewiątej.
– No tak, ja tu już mam prawie popakowane, może nie słychać, ale ja lubię być poukładana i przygotowana. Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, że jak będzie dobrze spakowane, to pójdzie sprawnie.
– Cieszę się bardzo, taka klientka to skarb. Proszę mi dać chwilę, wydzwonię ludzi i oddzwonię, dobrze?
– Czekam, pa.
Śmieszna baba.
Z tym skarbem mówił poważnie. Ludzie zazwyczaj są w kompletnym proszku, kiedy przyjeżdżają na miejsce, czasami dopiero zaczynają gorączkowe pakowanie. Przez to są niepotrzebne nerwy, zniszczenia i wydłuża się cała akcja, przez co więcej płacą. Często wychodzą przy tym różne krępujące sytuacje, jak odkrycie potężnego brudu za szafkami albo opakowanie po kondomach za sofą, pampersy, czy zapomniane zabawki dla dorosłych.
Dzwoni do Andrzeja, wysokiego, chudego jak tyczka i brzydkiego jak Gargamel. Ma nadzieję, że chłopaki są na stendbaju, o tej godzinie powinni.
Andrzej nie odbiera.
To łeb, pewnie znowu zachlał pałę.
Jego motto życiowe brzmi: Tu jest Polska i tu się pije.
Dzwoni do Igora, niższego od Andrzeja, też szczupłego, ale żylastego i silnego jak Papaj. Przyjaźni się z nim.
Odbiera od razu.
– Cześć szefie, co tam?
Nie lubi, kiedy tak do niego mówi, nie czuje się żadnym szefem, bo nikogo nie zatrudnia, robią na czarno.
– Siema, nie gadaj do mnie szefie, chudy pająku, bo cię trzasnę. Mamy robotę, dwa pokoje z parteru na parter.
W głowie Igora pojawia się obraz wyładowanego po sam dach ciężarowego samochodu, ale „z parteru na parter” zawsze brzmi dobrze, choć ciężej „zrobić” godziny.
– Na kiedy? – pyta.
– Na już. Endrjusza nie odbiera, pewnie wczoraj pochlał. Załatwię ci zastępstwo, mam nadzieję, że Maras będzie mógł.
– Urodziła mu się córa, może być ciężko, też o kimś pomyślę.
– Zapomniałem, że został ojcem.
– W najgorszym razie sam będziesz musiał ponosić, szefunciu – śmieje się Igor.
– Nie bądź taki prędki Mercedes, bo ci zabiorę okulary i nie trafisz na samochód.
Okulary Igora przypominają światła Mercedesa 124.
– Dobra, jak Maras nie będzie mógł, zadzwonię po kuzyna – kończy Igor.
– Ok.
Przychodzi esemes, Andrzej dzwonił podczas rozmowy.
Uff.
Ten chlejus i łapserdak jest prawie tak samo silny, jak pająk Mercedes Igor.
Browar dodaje mu sił.
– Serwus Adik, co tam? Dzwoniłeś? – mówi Andrzej.
– Siema, robota Endrju, na już, zbierzesz dupę?
– Jak trzeba.
Jak już odbierze, to zawsze może. Adrian mówi co i jak, dzwoni do Igora i umawia ich na miejscu za godzinę, potem dzwoni do miłej pani i robota ustawiona.
Nałóg nie przestaje męczyć. Adrian robi się niespokojny, nieprzyjemnie pobudzony. Całe ciało napina się jakby w skurczach, naładowane zbyt dużym napięciem. Nie wie, co z tym zrobić.
Zapalić.
Ale tego nie zrobi, nie i koniec. Czas wyskoczyć z błędnego koła, pobudzić zwęgloną jaraniem wolę. Zaciska pięści, ma ochotę w coś grzmotnąć, ale przecież to idiotyzm. Na dodatek sąsiad znowu zaczął piłować drewno.
– No co za łeb! Co on, nie pracuje?
Uspokój się, skupisz się na robocie, ruszaj się, szybko się ruszaj, rozładujesz to.
Dziś faktycznie przydałoby się podźwigać graty, nie tylko układać na pace. Czuje, że będzie tym razem bardzo pomocny.
Kawa wystygła, jakoś dzisiaj nie smakuje. Wylewa ledwie upitą do zlewu i zbiera się do wyjścia. Idzie jeszcze do dziadka. Ten siedzi na łóżku i patrzy w okno. Nic już nie gada.
O czym on tak myśli, przecież nie o babci?
– Dziadek, za kim tak tęsknisz, za babcią, czy jakąś lisiczką z przeszłości?
Zero reakcji.
– Wychodzę do roboty. Poradzisz sobie? Ilona pewnie niedługo wróci ze szkoły, to zrobi ci jeść.
Dziadek wydaje z siebie jakiś ciężki do określenia dźwięk. Jest teraz w swoim świecie, nawet za dobrze nie słyszy wnuka.
– Co? – pyta Adrian.
Dziadek milczy.
Ech – rezygnuje.
– Dobra, idę.
Idzie po samochód. Weźmie dziś Mana, buda ma trzydzieści metrów sześciennych, wystarczy na dwa pokoje, nawet pełne gratów. Łatwiej się nim manewruje i ma hydrauliczną rampę. Jest jeszcze Mercedes, który żłopie ropę jak smok. Ten ma prawie sześćdziesiąt metrów pojemności załadunkowej, ale używa go tylko do dużych przeprowadzek całych domów.
Oba samochody trzyma niedaleko, na osiedlowym parkingu.
Rozdział 3
Robota zawsze zaczyna się tak samo. Adrian ustawia samochód możliwie najbliżej wejścia. Wchodzą do mieszkania, witają się z ludźmi i oglądają graty. To mieszkanie ma ciekawy klimat, ciężki do określenia. Czuć to, pomimo że wszystko jest już w kartonach. Wyobraża sobie, jak tutaj było, kiedy wszystko stało i wisiało na swoich miejscach, pewnie zapomniałby, że to Gdynia, nawet Polska.
Ustalają kolejność załadunku, najpierw szafy, duże meble i kanapy, pomiędzy meble idą worki i kartony, potem mniejsze graty i drobnica, czyli pszczoły luzem, a na końcu pralka i lodówka. Zazwyczaj zabezpieczają wszystko po swojemu, zaklejają taśmą szafki i drzwi, wyciągają półki. Ale nie tym razem. Pani Wioleta spisała się na medal. Pozaklejała nawet kawałkami kartonów rogi mebli, które wyglądają na ciężkie i drogie. Nic nie muszą robić, tylko zacząć nosić.
Zawsze po wstępie, czyli rozmowie z ludźmi i zaklejaniu, każdy zabiera się za swoje zadanie. Adrian wracał do samochodu i… pierwsze co robił do tej pory, to wyciągał gandzię i jarał. Potrzebował na to kilkunastu sekund, zanim chłopaki przyszli z pierwszym meblem. W głębi budy, w mroku, nikt nie widział, co robi, mógł niezauważony nabić lufę, ściągnąć chmurę, a potem mocno wychylić się na zewnątrz i wypuścić dym, który porywał z sobą wiatr. Trwało to chwilę, dlatego nikt nigdy nic nie zauważył i nie wyczuł zapachu. Sam efekt rozpoznawał tylko Igor. Andrzej zna się jedynie na piciu, dlatego niczego nie kumał, nawet kiedy Adrian motał się przy układaniu.
Z Igorem pracuje najdłużej, przyjaźnią się, więc rozmawiają z sobą bez ogródek. Nie zdradził nigdy tajemnicy szefuncia, ale kiedy ma możliwość, robi sobie z niego jaja. Powiedział kiedyś o nim: – Nie dość, że narkus, to jeszcze z nadwagą. – Od tamtego czasu Adrian schudł, ale nie przestał być narkusem. Może teraz się uda.
Dzisiaj pierwszy raz coś się nie zgadza. Szefuncio jest trzeźwy. Przynieśli już dwie komody i nic, a teraz ładują piękną szafkę na fikuśnych nóżkach, chyba japońską, a ten dalej ma normalne spojrzenie. Może kiedy przyniosą stół, ale nie, nawet wtedy wzrok szefuncia jest bystry, a ruchy logiczne i niespowolnione.
– Gówniano się to ustawia – uśmiecha się Adrian.
Niemal widzi myśli Igora, który obserwuje i nie rozumie, o co chodzi. To cieszy, daje coś w rodzaju satysfakcji.
Każdy mebel jest inny, zazwyczaj w ciemnym kolorze. Nie zna się na tym i ma to gdzieś, ale wyglądają na drogie i rzadkie. Dlatego stara się je zabezpieczyć najlepiej, jak się da. Na samochodzie trzyma kartony do przekładania, żeby meble nie ocierały się o siebie i nie zniszczyły, a w razie potrzeby spina ekspanderami, żeby się nie bujały.
Rzadko ma pojęcie, co przewozi, tak jest i tym razem. Rafał nie zdradził nikomu, nawet swojej powierniczce, ile warte są te graty. Uważa, że to mogłoby tylko utrudnić całą operację, niepotrzebnie stresować i nieść zagrożenie. Dopiero wtedy mogłoby stać się coś złego. Dla niego te rzeczy mają zupełnie inną wartość, którą chce się cieszyć na starość, kiedy już nie będzie mógł odwiedzić zakątków świata, z których je przywiózł.
Wartość niektórych przedmiotów sięga nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych, jak choćby afrykańskiego, dziewiętnastowiecznego stołu z drewna grenadill. Jest niski, grube półkoliste nogi podobne do ciosów słoni wystają poza blat. Nie ma jak tego ustawić. Po nim chłopaki przynoszą pleciony szezlong, też wart kupę szmalcu, mimo że wydaje się plecionym przez jakiegoś dzikusa badziewiem.
– I jak ja mam to spasować?
– Przynieść ci teraz kilka worków? – pyta Igor.
– Tak, poproszę.
Gdy nie ma jak ustawić, trzeba mebel usztywnić workami z ciuchami i kartonami.
Adrian pracuje dziś w pośpiechu, inaczej niż zwykle. Zazwyczaj przytrzymuje chłopaków, żeby chwilę odpoczęli, przeciągnęli robotę, „zrobili godziny”. Jednak dziś musi się zmęczyć, odwrócić uwagę od głodu. Czuje, jakby w środku się gotował, był rozbełtany, mimo że na zewnątrz wydaje się normalny. Brak spójności to paskudne uczucie, a pośpiech i skupienie na robocie trochę zajmuje głowę. Poza tym pani Wioleta jest miła i zasługuje na uczciwe traktowanie. Kiedy ktoś jest w porządku, to i oni są w porządku. Najwięcej płacą ci, którzy popędzają i wykazują władcze zapędy.
Duże meble załadowane. Największe jest łóżko. Potwornie ciężka rama z pełnego drewna i wielka płyta zamiast materaca. Pomógł chłopakom, bo trudno było z tym wymanewrować z mieszkania i nie poobijać. Po ustawieniu płyty na samochodzie zasapana nie jest tylko klientka.
– Nie ma się co dziwić, że kobietki nie chcą spać z Rafciem na takim twardym łożu – żartuje.
– Zdrowo na kręgosłup – oznajmia Adrian.
– Ale nie na kolana. – Kobieta puszcza oczko.
Coraz bardziej mu się podoba, chociaż wygląda na kilka lat starszą. Pogodna jajcara i atrakcyjna. Obfite kształty, średniej długości czarne włosy, uśmiech Magdy Gessler i luz w obyciu z mężczyznami.
Z niejednego pieca chleb jadła, świntucha.
– Może panowie się czegoś napiją?
– Oo, chętnie – odpowiadają zgodnie.
– Na to też jestem przygotowana, a co.
Idzie do środka, a oni uśmiechają się do siebie porozumiewawczo.
– Ciekawe, na co jeszcze jest przygotowana – mówi Andrzej.
– Na pójście z tobą na browara po robocie, brzydalu, na pewno – szydzi Igor i ściąga okulary, żeby przetrzeć je chustką.
Pani Wioleta niesie dwie butelki wody i plastikowe kubki.
– Dla kogo z gazem, dla kogo bez?
– A nie ma pani browara? – Andrzej uśmiecha się jak Gargamel.
– Pani go nie słucha, to nieokrzesane bydlę – kwituje Igor.
– No co?
Ze smakiem gaszą pragnienie i zabierają się za robotę.
– Teraz pójdą kartony – mówi Igor.
– Dawajcie najcięższe.
– No co ty, poważnie?
Szefuncio zapomniał, że dobrze to wiedzą. Ma nadzieję, że ta ekipa nigdy się nie zmieni, są najlepsi. Ta z pozoru prosta praca wymaga odrobiny myślenia, a Igor jest jak prawa ręka, mimo że nie jest szczęśliwy, iż utkwił tu tak długo, i wcześniej czy później znajdzie coś lepszego.
Zaczynają od ciężkich kartonów z książkami. Pani Wioleta opisała każdy. „Książki Indie”. „Książki medyczne”. „Książki Afryka”.
Rafcio zjechał kawał świata.
Jest ciekawy, jakie wartości są w tych kartonach. Nie ma pojęcia, że idą w tysiące. A najdroższy dopiero ma przyjść i nie obejdzie się z nim delikatnie.
Igor przynosi kolejny, opisany „Książki Australia”.
No przecież, że Australia.
– Czekaj chwilę – mówi Adrian.
Ocenia, ile przydałoby się lżejszych kartonów na górę, a Andrzej donosi kolejny ciężki z książkami, opisany „Pisma Święte”. Ten ma wartość około stu tysięcy złotych.
– Postaw z boku – mówi Adrian. – Przynieście teraz kilka lekkich.
Poszli. Karton z Pismami Świętymi przesuwa nogą na burtę, później wróci do ciężkich, jak już wypełni luki lekkimi.
Chłopaki przynoszą kartony opisane jako maski, narzuty, obrazy, figurki i kadzidła, biżuteria.
Podczas kolejnego kursu miny im zrzedły, stracili humor.
– Co z wami, chłopaki, coś nie tak?
– Nic, a co ma być? – pyta Igor.
Marszczy przy tym brwi, jakby chciał powiedzieć, żeby się odpieprzył. Andrzej nic nie mówi, garbi się tylko, minę ma podobną.
Co za pipki wrażliwe. Cioty dostali obaj? Albo coś tam się stało.
Układa kartony. Pani Wioleta przynosi kolejny, też nie wygląda na zadowoloną.
– Dziękuję pięknie – mówi i odbiera od kobiety lekki karton opisany „pierdółki”.
Klientka nie odpowiada, a on postanawia nie wypytywać.
– Och, panie Adrianie, zapomniałam na śmierć o piwnicy. – Cofa się.
Przychodzą chłopaki z kartonami.
– Proszę iść sprawdzić teraz. Chłopaki, idźcie z panią do piwnicy, będziecie wiedzieli, co teraz pójdzie. Lekkich na razie nie trzeba.
Kiedy idą, przesuwa nogą karton opisany „Pisma Święte”, a ten się rozłazi.
Szlag by to.
Wylazły woluminy. Zerka na wejście do klatki i kuca. Księgi wyglądają różnie, niektóre staro, szczególnie kilka. Trzy największe obłożone są zwykłą gazetą, a niektóre wyglądają w miarę świeżo.
– Do jasnego grzyba – warczy, nie lubi takich sytuacji.
Musi wszystkie wyciągnąć i zrekonstruować karton. Stara się nie usyfić okładek.
Ciekawe, ile są warte?
Kilka wygląda na naprawdę cenne. Ale nie ma na myśli tych zawiniętych w gazety, które nadają się na jedne z najcenniejszych eksponatów Biblioteki Narodowej. Ciekawe, że z każdej Biblii wystaje jeden jaskrawo zielony pasek indeksujący, mniej więcej w tym samym miejscu.
Układa woluminy na innym kartonie i bierze jeden z tych owiniętych w gazetę. W środku wygląda naprawdę staro. Otwiera w miejscu, z którego wystaje pasek, na nim napisane jest słowo „Szatan”. To Księga Ezechiela. Próbuje coś odczytać, ale rozumie tylko pojedyncze słowa. Jednak na kartce jest dołączona transkrypcja fragmentów wersetów z tej strony.
„Brzeska, 1563:
12 – Tyś iest nadostatecznieyszy a napełniony mądrością y doskonały w cudności
17 – bo serce two podniosło sie dla piękności twoiey. Popsowałeś mądrość twa w iasności twoiey.”
Nic nie kumam.
Otwiera następną z tych starych ksiąg, w tym samym zaznaczonym miejscu, z dołączoną transkrypcją, bo tekst jest jeszcze trudniejszy do rozszyfrowania.
„Budny, 1572:
12 – Ty pieczęć zgotowana, pełen mądrości y doskonałey piękności
17 – Podniosło sie serce twe w piękności twey, skaziłeś mądrość twoie dla piękności twey.”
To samo, nic nie kumam.
Przychodzą chłopaki, dobrze, że bez pani Wiolety. Peszy się i zamyka Biblię, odkłada ostrożnie na karton, żeby się nie wybrudziła.
– No szefunciu, trzeba ostrożnie – ostrzega Igor.
– Goń się, gówniano zakleiła. Co tam w piwnicy?
– Stary rower, narty, jakieś deski i kilka kartonów z pierdołami, lekkie. Myślę, że spokojnie możemy to zostawić na koniec, chociaż, jak dla mnie, wszystko z piwnicy nadaje się na śmietnik.
– Rafcio mógłby być zły – żartuje Andrzej. – Wygląda, że to jakiś pedał.
– Po czym wnosisz, łachudro? – pyta Igor.
– Po różowych nartach.
– Nie są różowe, tylko fioletowe, daltonie.
Andrzej kładzie narty na trawie i wraca do budynku.
– Ty, dlaczego atmosfera tak zdechła? – docieka Adrian.
– Ten idiota uszczypnął ją w dupę i prawie dostał w pysk. Musiałem za niego przepraszać.
– To kretyn. Zaraz ją przeproszę.
– Nic już nie mów, sprawa załatwiona, poradziła sobie z tym durniem.
Igor idzie do klatki.
– Dalej lekkie kartony! – woła Adrian.
– Jes ser, szefunciu.
Co za głupek – ma na myśli Andrzeja.
Czekał, aż pójdą, żeby sprawdzić język ostatniej z tych owiniętych w gazetę. Ni w ząb nic nie rozumie.
Tutaj też znajduje transkrypcję.
„Leopolita, 1561:
12 – Ty iesteś pieczęć podobieństwa pełen mądrości y doskonały w piękności.
17 – y wyniosło sie serce twoie w krasie twoiey straciłeś mądrość thwoię w krasie twoiey.”
Dlaczego na pasku jest napisane „Szatan”?
Otwiera Biblię wyglądającą na najnowszą. Ciekawe, jak tu brzmią te fragmenty. Czyta te zaznaczone z różnych wersetów, z dwunastego i siedemnastego, jak na transkrypcjach. Tutaj są nawet podkreślone.
„(…) Byłeś odbiciem doskonałości, pełen doskonałości i niezrównanie piękny. (…)”
„(…) Serce twoje stało się wyniosłe z powodu twej piękności, zanikła twoja przezorność z powodu twego blasku. (…)”
No, tu przynajmniej rozumiem.
Sięga po inne wydanie Biblii. Otwiera na zaznaczonym fragmencie, tym samym i podobnie podpisanym „Szatan”.
„(…) Pieczętujesz wzór, ty, pełen mądrości oraz doskonale piękny. (…)”
„(…) Serce twoje stało się wyniosłe z powodu twego piękna. Z powodu swej olśniewającej wspaniałości zniweczyłeś swą mądrość. (…)”
Bierze kolejny egzemplarz, inny format, ale z identycznymi słowami.
To jest to samo wydanie.
Odkłada i sięga po inny. Podkreślone słowa brzmią trochę inaczej, ale mają to samo znaczenie.
„(…) Ty, który byłeś odbiciem doskonałości, pełnym mądrości i skończonego piękna, (…)”
„(…) Twoje serce było wyniosłe z powodu twojej piękności. Zniweczyłeś swoją mądrość skutkiem swojej świetności. (…)”
– No co ty robisz, szefciu, zebrało ci się na lekturę cudzych książek w robocie? – pyta Andrzej.
Adrian aż podskakuje.
Szlag!
– Do jasnego grzyba! Dużo tu ciekawych gratów. – Odkłada Biblię.
Chłopaki zostawiają kartony i wracają po następne.
Ostatnia – postanawia.
Ta też jest stara, jednak nie tak jak tamte, ma śmieszną czcionkę, ale czytelną, wydana jest w jakimś staropolskim języku. Czyta te same fragmenty.
Dlaczego on się tym tak interesował?
„(…) Ty, co pieczętujesz sumy, pełen mądrości i doskonałej piękności; (…)”
„(…) Podniosło się serce twoje dla piękności twojej, na złeś używał mądrości swojej dla jasności twojej (…)”
Słyszy kroki kobiety i wpada w panikę. Odkłada księgę i zasłania rozwalony karton innym, żeby nie widziała, że dał ciała. Gdyby znała wartość tych ksiąg i zobaczyła, co się z nimi dzieje, z miejsca dostałaby zawału.
Kobieta już się rozpogodziła. Co się będzie przejmować chamstwem, ma już swoje lata. Po uśmiechu widać, że może nawet schlebiło jej to uszczypnięcie.
– Panie Adrianie, może coś słodkiego, zastrzyk energii? – pokazuje batonik.
– Dziękuję, nie jem słodkiego, kiedyś byłem grubaskiem. Pani jest taka miła, że to najlepszy zastrzyk energii.
Ale przysłodziłeś.
– Głuptasek.
Kobieta chichocze i ucieka. Adrian uśmiecha się pod nosem i bierze rozwalony karton, skleja porządnie i pakuje Biblie. Nigdy nie interesował się, kogo i co przeprowadza, tym razem też ma to gdzieś. Ustawia karton na ziemi. Położy na nim następne, które już niosą chłopaki.
Mielą gębami batoniki, im też wrócił humor.
– Dobrze wam, co, łakomczuchy?
– Mhm.
– Dajcie teraz ciężkie.
***
Chłopaki jadą na pace. To wbrew przepisom, ale co tam, nie pierwszy i nie ostatni raz, poza tym to niedaleko. Pani Wioleta wsiadła do kabiny, którą wypełnia przyjemnym zapachem, bardzo kobiecym. Ma na sobie dżinsy, buty na obcasie i jesienną kurtkę, pod nią czarną bluzkę ze sporym dekoltem, który pokrywają drobne piegi.
Nakablowała na Andrzeja. Ten kretyn powiedział, że z chęcią połączyłby te kropeczki flamastrem i zobaczył, co wyjdzie, nie wspomniała o uszczypnięciu. Przeprosił za tego głąba, ale nie może się z nim nie zgodzić, sam jest ciekaw, co wyszłoby z połączenia piegów.
Wyładunek idzie szybciej niż załadunek. Nie zarobili kokosów, ale są zadowoleni, chłopaki dostają nawet napiwek. Pani Wioleta docenia pośpiech i fakt, że nic się nie zniszczyło. Nareperowanego kartonu nie zauważa, a nawet jeśli, to tylko karton, zawartość jest w porządku.
Żegnając się z panią Wioletą ma wrażenie, że kobieta czeka na propozycję zaproszenia na kawę. Widzi w jej oczach, że chce miło spędzić czas. Albo tylko mu się wydaje.
Mam jej numer.
Przepisuje go z historii połączeń na kartkę, żeby nie przepadł. Zadzwoni, jak się zbierze na odwagę. Przez telefon będzie łatwiej.
W pysk mi nie da, najwyżej wyśmieje.
Odwozi chłopaków do centrum i wraca do domu. Znowu czuje ssanie na jaranie.
Rozdział 4
Od śniadania minęło parę dobrych godzin, wchodzi do domu głodny. A mimo to narkotyczny głód jest silniejszy. Zamiast do kuchni maszeruje do komputera, żeby zająć umysł. Opisuje, jak pragnienie nabiera rozpędu, że już tylko o tym myśli.
Bez sensu.
Niewiele to daje. Od tego pisania jest tylko coraz bardziej rozdrażniony. Unosi wzrok na kalendarz wiszący nad biurkiem. Jutro terapia. Z początku myślał, że w jakiś sposób pomoże, że terapeuta, z podziurawioną ostrym trądzikiem twarzą, zna jakiś cudownie uwalniający sposób. Niestety, cudów nie ma, nikt tego za niego nie zrobi. Nie ma żadnej fenomenalnej metody, która uwalnia od uzależnienia. Sam musi chcieć.
Jest pewien, że chce z tym skończyć. Chyba.
Nie myśl o tym, odwracaj uwagę.
Kręci się na fotelu.
Idź zrobić żarcie.
Ale przypomina sobie o Natalii.
Ciekawe, czy coś napisała.
Odpala Facebooka.
No przecież – uśmiecha się.
„Myślę, że dziś i Ty, i ja jesteśmy bogatsi o emocje i doświadczenia. Twoje listy znam na pamięć. Podobnie jak słowa, że jestem jak wiatr… Nigdy nikt nie dał mi tyle, co Ty… Chciałabym śledzić Twoje kroki na Facebooku, bynajmniej nie po to, byś czuł mój oddech na plecach… Czy ten wirtualny świat to dobre miejsce, żeby pozostać niezauważoną? Wiem, że wiele aspektów Twojego JA to myśli, emocje… Szkoda tylko, że tak mało ‚żyjesz’ na swoim profilu, tak bym chciała Ciebie więcej… Mimo to dziękuję za to, co mam.”
Co za świruska.
Pamięta, że pisał kiedyś jakieś listy, ale co w nich było? Nie pamięta nawet, ile minęło lat od rozstania.
A co, niech ma.
Odpisuje.
„Nie przypominam sobie dnia, żebym o Tobie nie myślał. Ciężko było oddychać bez Twojego zapachu. Nie miałem okazji powiedzieć Ci, jak wiele mnie nauczyłaś. Wiele zrozumiałem po naszym rozstaniu i za to jestem Ci wdzięczny. Żałuję, że nie byłem wtedy dojrzalszy. Pewnie wciąż oddychałbym Tobą.”
No, Alvaro, teraz pojechałeś.
Nawet nie jest mu głupio, że kłamie, choć nie ma tego w zwyczaju. Zawsze uważał, że można mówić prawdę i wychodzić na tym najlepiej. Ale chroniczne palenie zmienia człowieka.
Tępy się robisz, chłopie.
Wstaje od komputera, podchodzi do drzwi pokoju córki i puka.
– Przebieram się – słyszy.
– Będę robił żarcie, masz na coś ochotę?
– Nie, dziękuję, jadłam.
– Dziadek jadł?
Widzi postać za matową szybą, która zbliża się do drzwi. Uchylają się odrobinę i pojawia się smutna połowa twarzy Ilony.
– Jak wróciłam ze szkoły, w kuchni był rozwalony chleb i rozpakowana kiełbasa. Dziadek jest pewnie na strychu.
– A niech sobie siedzi. Jak będziesz miała na coś ochotę, powiedz.
Ilona zatrzaskuje ojcu drzwi przed nosem. Adrian czuje uderzenie krwi do głowy, jakby ktoś odkręcił gwałtownie kran. Ma ochotę walnąć w szybę i wejść do środka, wydrzeć gębę, że ma go tak nie lekceważyć. Ale im więcej mija czasu od ostatniego palenia, tym łatwiej nad sobą zapanować i uzmysławia sobie, że takie zachowanie jest niedopuszczalne.
Nienaturalne.
Dociera do niego głos rozsądku i zdolność przejawiania empatii.
Wiesz, dlaczego ona taka jest.
Wniknięcie w zachowanie córki pomaga, wzburzenie nie bierze góry. Adrian oddycha głęboko i idzie do kuchni przygotować jedzenie. Wyznacza sobie kolejny cel.
Już nigdy nie będzie musiała zamykać się przede mną w łazience.
***
Siedzi przy stole w kuchni. Nie rusza się. Wzrok ma skupiony na chlebaku, a raczej gdzieś poza nim. W domu jest cicho, słychać tylko tykanie zegara nad drzwiami do pokoju dziadka.
Ilona pewnie się uczy albo czyta, nie słychać muzyki ani telewizora. Ta cisza nie sprzyja odwracaniu uwagi od nałogu, w ciszy narasta niepokój, ale tym razem jest inny, można go analizować.
Czuje się dziwnie, jakby był skorupą, w której jest świadomość, w zewnętrznej powłoce. Wewnątrz szaleje huragan i robi bajzel. Nie może tego powstrzymać, ale może trzymać w środku i obserwować.
Dziwna sprawa.
Serce wali, a reszta podrobów trzęsie się, jakby były z galarety. Zamyka oczy, zaciska pięści. Zegar tyka coraz głośniej.
Rusz dupę, nie siedź tak.
Chce wstać, ale słyszy skrzypienie desek na górze i skupia się na tym.
Stary wariat, co on tam robi?
Już dawno nie sprawdzał, czy dziadek wciąż blokuje klapę. Mógł przecież stracić czujność.
Wpada na pomysł.
Jak nie tam, to gdzie indziej.
Idzie do pokoju dziadka, podchodzi do kredensu i wysuwa jedną z szuflad. Nigdy wcześniej nie grzebał dziadkowi w rzeczach, ale teraz woli zrobić to i dowiedzieć się czegoś, niż wpaść w szał bez powodu.
W tej szufladzie znajduje nici, przybory do szycia i kawałki materiałów. To jeszcze po babci. Odsuwa drugą szufladę, tutaj są jakieś koperty i dokumenty. Przebiera w pożółkłych papierach i wybiera jedną kopertę, bardzo starą, nic na niej nie ma.
Wysuwa z niej kartkę tak starą, że wygląda jak zanurzona w herbacie. To damskie pismo.
List. Babci do dziadka?
Czyta:
Kochany mój!
Zmieniłeś się nie do poznania. Kim ty jesteś teraz, nie wiem. Kiedyś byłeś uczynny w domu, robotny, wszystko oporządzone jak trza. Świniom i kurom dane, mogłam się zająć domem i obiadem, jak powinnam. Niczym się nie martwiłam. Było tak, jak być powinno. I w łóżku było jak Pan Bóg przykazał. Teraz wszystko je nie tak. Co Cię tak naszło na ten strych? Coś tam musi Cię tak ciągnąć, że wszystko je nieważne, całe obejście zostawione na pastwę losu i tylko mnie do roboty. Ja jestem nieważna. Ludzie gadajo, że bez kija do Ciebie nie podchodź. Wiem, że Cię oskarżali o różne świństwa, ja wiem, że to nieprawda, wiem jaki jesteś. Zawsze byłeś szorstki dla sąsiadów, ale teraz nie do życia. Nie chcę Ci się wydzierać nad głową. Siedź sobie na tym strychu, ale nie zaniedbuj ważnych rzeczy, bo będzie bieda. Wróć do mnie, kochany mój, bo biedna jestem i strudzona tym wszystkim, a najbardziej tym, że Ciebie brak.
Żona Leokadia
Chowa list z powrotem do szuflady.
To musiało być przed moim urodzeniem, może nawet przed mamy.
Pamięta, że babcia nie mówiła do dziadka, tylko się wydzierała. Cały czas miała pretensje o strych. Widać, nie zawsze tak było. Wcześniej układało się między nimi dobrze. Pytanie, co robił na strychu, że wszystko zaniedbywał? Co teraz robi?
Adrian idzie do kuchni, podchodzi do okna i patrzy na ogród.
Mama wspominała, że dziadek z babcią hodowali świnie.
Kury jeszcze pamięta, ale świń już nie. Nie ma śladu ani po chlewie, ani po kurniku. Wie, gdzie kiedyś stały.
Dobra, nie ma co.
Czas sprawdzić, czy dziadek wciąż blokuje klapę.
Wykąpię się.
Sprząta po jedzeniu i idzie zapukać do pokoju Ilony.
– Chcesz iść do łazienki? Idę poleżeć w wannie.
– Zrobię tylko siku.
Ilona wychodzi z pokoju.
– Kochanie, chcę żebyś wiedziała, że od dzisiaj będzie inaczej, będzie lepiej.
– Czas najwyższy.
Czoło Adriana pochmurnieje, ale dziewczyna już tego nie widzi.
Jest smutna, zmęczona tobą, zrozum to.
Rozumie. Czas najwyższy.
Ilona zachowuje się w łazience głośno, to dobrze. Jeśli dziadek zwrócił uwagę, że ktoś tam jest, rozluźni się, kiedy zapadnie cisza.
Adrian czeka pod drzwiami i myśli o tym przeklętym strychu. Sam nie wie, dlaczego. Był pewien, że już go to nie rusza.
Trochę za długo jak na siku.
Słyszy gwizd czajnika ze środka. Nie rozumie, jak można sobie ustawić w komórce taki dzwonek i sygnał wiadomości jednocześnie. Chyba tylko po to, żeby wkurzać innych.
To potrwa.
Odchodzi od drzwi.
Skrada się do łazienki. Nie zapala światła, żeby nie prześwitywało w szparach klapy od strychu, chociaż ta wydaje się hermetyczna. Drewniane, grube schody nie skrzypią, są solidne, zrobione z litego drewna.
Zdejmuje kapcie i stąpa ostrożnie, udaje mu się nie wydać najmniejszego dźwięku. Siada na górnych stopniach. Jeszcze nie dotknął klapy, a już ma dziwne, przytłaczające wrażenie, jakby siedział w jakiejś jaskini i nad sobą miał monolit ważący setki ton. Próbuje unieść klapę. Ani drgnie, nawet nie zatrzeszczy. Naciska trzy razy, wysilając się coraz bardziej, ale bez rezultatu. Jakby naprawdę napierał na masyw skalny.
Czym on ją blokuje?
Nie może zajrzeć, więc nasłuchuje. Cisza, nic, żadnego dźwięku. Ale kiedy chce już dać sobie spokój, słyszy ze środka słowa, za ciche, żeby je zrozumieć.
Gada do siebie.
W końcu głos cichnie, a zamiast niego słyszy skrzypienie desek.
Idzie!
Nie chce zostać przyłapany. Schodzi szybko i ucieka z łazienki, nie domyka drzwi. Nie słyszy, jak klapa się unosi, za to dobrze i wyraźnie słyszy dziadka.
– Won mie stąd, w morde kopane! Wścibska gówniarzeria!
Adrian stoi na środku swojego pokoju i śmieje się, zasłaniając usta jak dzieciak.
– Co się stało? – pyta Ilona przez uchylone drzwi.
– Nic, chciałem podejrzeć dziadka.
Dziewczyna uśmiecha się i wycofuje do pokoju.
Co mi będzie stary dziad się wydzierał, jestem u siebie.
Tak naprawdę to dziadek jest u siebie. Własnoręcznie zbudował dom ponad sześćdziesiąt lat temu, wcześniej na miejscu tego stał drewniany budynek i w nim mieszkał z babcią. Zostanie tu do śmierci, która chyba o nim zapomniała.
Skąd on wiedział, że tam jestem? Nie mógł mnie słyszeć.
Macha ręką. Czas poleżeć w wannie. Robi sobie kawę, może będzie smakować lepiej niż rano. Bierze książkę, świeże gacie z szuflady i idzie do łazienki. Stawia kubek z kawą na desce sedesowej, obok kładzie książkę i szykuje kąpiel. Rozbiera się i wyszczerza zęby do lustra, sprawdza, czy może już trochę zbielały.
Gały są mniej krwawe.
W lustrze zauważa głowę dziadka wyzierającą z góry.
– Dziadek, kurde! – woła.
Prawie dostał zawału. Starzec wyszczerza sztuczne zęby w herbacianym kolorze, ciemniejsze niż list od babci. Zaczyna warczeć. Nie wygląda to zabawnie, jak powinno u zbzikowanego staruszka, ale dziwnie, jakby był zupełnie szalony, aż przechodzą ciarki.
– Dziadek, przestań się wydurniać, nie widzisz, że jestem na golasa?
Starzec przestaje warczeć i wyszczerzać protezę. Ale wciąż patrzy nabrzmiałymi od krwi oczami, jak głodne dzikie zwierzę na ofiarę.
Może dostać od tego wylewu.
Nie życzy dziadkowi śmierci, ale czasami zastanawia się, kiedy w końcu kipnie.
– Z mojej łaski tu jesteś, głupcze – warczy dziadek.
– Schowaj się, bo cała krew ci spłynęła do głowy.
Ile on musi mieć siły.
Większość ciężaru ciała utrzymuje na ramionach.
– Grrr… – warczy dziadek i wycofuje głowę w ciemność.
Klapa opada bezszelestnie.
Może teraz wbiec?
Ale staruszek na pewno zablokował klapę, jak tylko dotknęła drewnianej ramy.
Nie da się nawet podrzucić kamerki.
Wchodzi do wanny i myśli, kim dziadek był w młodości, czym się zajmował. Nikt o tym nie mówił. Pamięta, że kiedyś pytał mamę i babcię, ale zbyły go, jakby nie wolno było o tym gadać. Sam dziadek nigdy nie rwał się do rozmowy i Adrian jakoś nie wyobrażał sobie, że mógłby go pytać. Jedyne zdjęcie z młodości dziadka, jakie widział, to to z butelką wódki pod sklepem, w towarzystwie kilku mężczyzn.
Może jeszcze coś znajdę w szufladzie.
Zakręca wodę i czuje zapach zielska.
Przestań o tym myśleć!
Głowa pierwszy raz tak długo tworzy złudzenie zapachu. Zazwyczaj przestaje go czuć po sekundzie, dwóch. Teraz trwa to dłużej.