Strona główna » Obyczajowe i romanse » Zapach perfum

Zapach perfum

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7999-690-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zapach perfum

Historia o bliznach z przeszłości, które jedynie prawdziwa miłość jest w stanie uleczyć. Elena ma pasję, którą od dzieciństwa przekazywała jej babcia. Zajmuje się wytwarzaniem perfum, otacza się esencją kwiatów, drzew i przypraw a zapachy są językiem, którym się porozumiewa. Kiedy Elena rozstaje się z narzeczonym, z którym od jakiegoś czasu mieszkała i z którym planowała założyć rodzinę, traci poczucie bezpieczeństwa i wiarę w miłość. Nadal ma jednak swoja pasję, która zaprowadza ją do Paryża, stolicy perfum, gdzie zapachy przygotowuje się według starych receptur. Tworzone przez nią esencje w krótkim czasie zyskują powszechne uznanie. Elena potrafi stworzyć zapach, który pozwala odzyskać utraconą miłość, przezwyciężyć nieśmiałość, przywrócić pogodę ducha. Nadal jednak nie może stworzyć aromatu, który pogodziłby ją z jej własną przeszłością i dał siłę do przebaczenia. Istnieje tylko jedna osoba posiadająca klucz do serca Eleny, zdolna przynieść ukojenie. To Cail, który rozumie delikatność kwiatu, wie jak go kochać i jak go chronić… „Przywołuje atmosferę Czekolady, ale można zauważyć też wiele powiazań z Sekretnym językiem kwiatów”. Lidia Catalano, La Stampa „Tę książkę czyta się jednym tchem”. Giovanni Pacchiano, Corriere della Sera

Polecane książki

    Prezentujemy Państwu jedyną na rynku publikację, w której przedstawiono szczegółowe porównanie przepisów ustawy z 18 lipca 2001 r. – Prawo wodne – z nowymi przepisami, zawartymi w ustawie z 20 lipca 2017 r. Przygotowaliśmy ją z myślą o wszystkich, którzy muszą jak najszybciej wdrożyć nową regula...
Poradnik do gry Ninja Blade zawiera przede wszystkim pełny opis przejścia. Zostały w nim także przedstawione wszystkie Quick Time Eventy, combosy oraz informacje na temat dostępnych broni.Ninja Blade - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Misja 1 (Opis przejści...
Ferit (1425 r.) - urodzony w Krakowie, w Koronie Polskiej. W wieku lat trzynastu uprowadzony do osmańskiej Turcji.  W 1438 roku przyjmuje islam i rozpoczyna edukację w elitarnej szkole paziów pałacowych sułtana Murada II w Edirne. Zarządzana przez białych eunuchów placówka ma jedno zadanie - stw...
Pierwsza zasada skrzydłowego: nie możesz zakochać się w klientce.Po wypadku, który położył kres jego sportowej karierze, Ian Hunter – były zawodnik, grający wcześniej w zawodowej drużynie futbolowej – wraca na uczelnię gotowy zająć się czymś innym. Swoje wybitne umiejętności dotyc...
Południe Francji, Cauterets, departament Hautes-Pyrénées. Vincent dowiaduje się, że zmasakrowane ciało jego brata, który zniknął dwa dni wcześniej, właśnie zostało znalezione w pobliżu górskiego szlaku w Pirenejach. Jest przerażony i wstrząśnięty: kto i dlaczego doprowadził do śmierci Raphaëla? Z Ca...
Kompozycje Panufnika publiczność przyjmowała owacjami w prestiżowych salach koncertowych świata. Ale nie w Polsce. Tu przez ćwierć wieku od ucieczki kompozytora jego muzyka była zakazana, a on szkalowany. Także dziś lepiej zna go Anglia niż Polska, za którą tęsknił pół życia i której dedykował więks...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Cristina Caboni

Tytuł oryginału:

IL SENTIERO DEI PROFUMI

Copyright © Cristina Caboni

License agreement made through: Laura Ceccacci Agency

Copyright © 2016 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2016 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Bożena Sęk

Korekta: WirginiaWilk-Mrozińska, Barbara Meisner

ISBN: 978-83-7999-690-2

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2016

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Kobieto powiedz mi gdzie skrywasz swą tajemnicę

kobieta ciężka woda przezroczysta objętość

tym bardziej tajemnicza im bardziej naga

skąd pochodzi siła twej bezbronnej wspaniałości

twa zbroja olśniewająca pięknością…

TOMÁS SEGOVIA

Wszystkim kobietom mojego życia,

mojej matce, moim siostrom,

moim córkom, przyjaciółkom.

Dla was jest ta książka.

Szczęście to nic innego jak zapach naszej duszy.

COCO CHANEL

Prolog

Krzak róży. Słodki nabrzmiały aromat z lekką orientalną nutą.To zapach zaufania, radości.Przywołuje na myśl słodki ból oczekiwania i nadziei.

– Zamknij oczy, maleńka.

– Tak dobrze, babciu?

– Tak, Eleno. Właśnie tak. A teraz zrób to, czego cię nauczyłam.

Dziewczynka zaciska mocno powieki, opierając ręce na stole ustawionym w półcieniu na środku pokoju. Delikatne palce ślizgają się po powierzchni, aż wreszcie zaciskają się na łagodnie zaokrąglonej krawędzi znajdującej się przed nią. Ale najsilniej wyczuwa nie esencje wypełniające flakoniki ustawione na półkach pokrywających ścianę.

Najsilniej wyczuwa niecierpliwość babci. I zapach własnego strachu.

– No i co?

– Próbuję.

Starsza pani zaciska usta. Zapach jej złości jest cierpki, przypomina dym, który wydziela dopalające się drewno, kiedy zmienia się już prawie w popiół. Za chwilę ją uderzy, a potem sobie pójdzie. Elena o tym wie, musi wytrzymać jeszcze tylko trochę, tylko troszeczkę.

– Skup się, musisz się bardziej skoncentrować. I zamknij oczy, powiedziałam!

Uderzenie w policzek ledwie burzy jej włosy. Wreszcie się skończyło, tak jak i cała reszta. Tak jak kłamstwa, którymi raczy ją babcia, i jak te, które ona jej opowiada.

– Powiedz mi, co się z tobą dzieje?

Zmęczyło ją oczekiwanie i teraz potrząsa jej przed nosem fiolką wypełnioną esencją. Ale nie oczekuje od niej zwykłej odpowiedzi. Chce czegoś więcej. Czegoś, czego Elena wcale nie ma zamiaru jej dać.

– Rozmaryn, tymianek, werbena.

Kolejne uderzenie.

Czuje w gardle gorzki smak łez, ale nie poddaje się i próbując dodać sobie otuchy, zaczyna nucić jakąś melodyjkę.

– Nie, nie. Tak nie znajdziesz zapachu doskonałego. Nie możesz się izolować. Otwórz się na niego, szukaj… On jest częścią ciebie, musisz wyczuć, co ci podpowiada, musisz go zrozumieć, musisz go pokochać. Spróbuj jeszcze raz, ale tym razem skup się!

Elena jednak nie ma już serca do zapachów. Nie chce oglądać łąk ciągnących się wzdłuż rzeki tuż za miastem, gdzie w dzieciństwie zabierała ją matka. Nie chce słuchać szelestu miękkiej trawy, która rośnie, ani szumu płynącej wody. Nie chce czuć na sobie oczu żab, które obserwują ją z dna kanału.

Zamyka znowu oczu i zaciska zęby z mocnym postanowieniem, że będzie się trzymać od tego wszystkiego z daleka. Aż nagle na czarnej powierzchni upstrzonej zaledwie jasnymi plamkami pojawia się błyszcząca iskierka.

– Rozmaryn jest biały.

Babcia otwiera szeroko oczy.

– Tak – mamrocze, a w jej spojrzeniu zapala się płomyk nadziei. – Dlaczego? Opowiedz mi o nim.

Elena otwiera usta, pozwalając, by emocje wślizgnęły się do jej wnętrza, wypełniając myśli i serce.

Teraz rozmaryn jest kolorem. Czuje go na końcu języka, czuje, jak przesuwa się pod skórą, powodując, że wstrząsają nią długie dreszcze. Biel zmienia się w czerwień, potem we fiolet.

Przestraszona mruży oczy.

– Nie! Nie chcę, nie chcę!

Babcia z przerażeniem patrzy, jak dziewczynka ucieka. Z rumieńcem na twarzy potrząsa głową i osuwa się na krzesło. Dopiero po dłuższej chwili oddycha z ulgą, wstaje i otwiera okiennice.

Przytłumione światło wieczoru wkrada się do laboratorium będącego od trzech wieków własnością rodziny Rossinich.

Lucia podchodzi do masywnego drewnianego kredensu, który zajmuje całą ścianę. Wyciąga z kieszeni fartucha klucz i wkłada go do zamka. Otwiera środkową część mebla i obecny w pokoju aromat wanilii miesza się z delikatnym zapachem dzikich ziół, a chwilę potem dołącza do nich świeża woń cytrusów.

Otoczona tą symfonią odmiennych zapachów kobieta głaszcze grzbiety uporządkowanych tomów, które ma przed sobą, w końcu wybiera jeden. Przez chwilę przyciska go do piersi, potem siada przy wypolerowanym drewnianym stole, otwiera książkę i zaczyna ją uważnie wertować. Palce przebiegają po pożółkłych od upływu czasu stronach, tak jak czyniły już nieskończenie wiele razy w poszukiwaniu śladów Perfum Doskonałych.

Również w tym momencie wydaje się, że Lucia czegoś szuka. Ale w tej uporządkowanej kaligrafii nie ma nic, co pomogłoby jej wytłumaczyć wnuczce, że zapach nie jest czymś, co można wybrać.

Zapach jest ścieżką. A przebycie jej oznacza odnalezienie własnej duszy.

1

Mech z kory dębu. Intensywna, przenikająca archaiczna woń. To zapach oznaczający stałość i siłę. Odpędza ciążące na duszy rozczarowanie, kiedy świadomość popełnionego błędu przenika przez złudne poczucie pewności. Łagodzi tęsknotę za tym, co powinno było się stać, a jednak się nie zdarzyło.

Unoszący się nad rzeką Arno zapach był stęchły jak spleśniała mąka, wywoływał mdłości jak rozczarowanie, które się w niej kołatało.

Elena Rossini splotła ramiona, cofając się o krok. Rozciągająca się przed nią rzeka płynęła powolnym nurtem, wysuszona po upalnym lecie, w czasie którego rzadko padał deszcz.

– Nie ma nawet gwiazd – szepnęła do siebie, obserwując przez dłuższą chwilę niebo.

Od czasu do czasu promień światła rozjaśniał ciemności letniej wrześniowej nocy, połyskując na chromowanej powierzchni kłódek – symboli miłości. Przymocowano je do prętów mostu jak kotłujące się w jej głowie wspomnienia.

Wyciągnęła rękę i musnęła palcem jeden z tych przedmiotów, które dla zakochanych były prawdziwymi paktami zawieranymi na wieczność w desperackiej próbie uchronienia uczucia przed codziennym zużyciem.

Matteo wybrał dużą mocną kłódkę, którą zamknął w jej obecności, a potem wrzucił klucz do rzeki. Elena do dziś pamiętała smak pocałunku, którym ją obdarzył, zanim poprosił, aby z nim zamieszkała.

Zesztywniała.

Teraz był już tylko jej byłym chłopakiem, byłym wspólnikiem, byłym pod wieloma względami.

Jeszcze mocniej splotła ramiona, żeby opanować wstrząsający nią dreszcz, i ruszyła przed siebie. Zanim ostatecznie skierowała się w stronę piazzale Michelangelo, rzuciła jeszcze jedno spojrzenie na żelazny szereg, dowód nieustającej nadziei na prawdziwą miłość. Gotowa była się założyć, że wkrótce pojawi się tu nowa kłódka. Będzie pozłacana i lśniąca nowością, jeśli dobrze zna swojego byłego chłopaka.

Matteo i Alessia… Tak miała na imię nowa szefowa kuchni, kobieta, która zajęła jej miejsce. Ta, którą przez jakiś czas Elena w swej głupocie uważała za przyjaciółkę. Przez moment znowu zobaczyła ich razem, pochylonych ku sobie, pochłoniętych zwierzeniami, których jak im się wydawało, nikt inny na świecie nie był w stanie zrozumieć.

Byłam taka naiwna, wyrzucała sobie.

Powinna była coś zauważyć. Ale Matteo wydawał się ciągle taki sam, wcale się w stosunku do niej nie zmienił. I właśnie to doprowadzało ją do szału. To było niesprawiedliwe. Nie dał jej żadnej szansy.

Przyspieszyła kroku, jakby chciała uciec od sceny, której była świadkiem tego ranka. Nadaremnie, bo obraz powracał ciągle w pamięci jak wyświetlane na komórce fotografie.

Elena weszła do małej restauracji, którą prowadziła ze swoim narzeczonym. Zwykle o tej porze Matteo przebywał w kuchni, przygotowując listę dań. Jednak tego dnia po otwarciu drzwi wejściowych stała się świadkiem sceny, która spowodowała, że zmieniła się w słup soli. Szok był tak wielki, że musiała oprzeć się o futrynę, aby utrzymać równowagę, bo drżące kolana odmówiły jej posłuszeństwa.

Alessia i Matteo zerwali się na równe nogi, próbując okryć się w miarę możliwości.

Wszyscy troje obserwowali się przerażeni, a panującą ciszę przerywały jedynie zdyszane oddechy kochanków.

Elena stała nieruchomo i nie mogąc wydusić z siebie ani słowa, próbowała zrozumieć, co znaczy scena, którą ma przed oczami. Potem powoli zaczęło do niej docierać, co się wydarzyło.

– Co wy do cholery wyprawiacie? – krzyknęła.

Z perspektywy czasu żałowała tego idiotycznego pytania, przekonana, że powinna była powiedzieć znacznie więcej i zareagować zupełnie inaczej. Odpowiedź była porażająca. Jednoznaczność sytuacji zwaliłaby z nóg nawet osobę cierpiącą na zaawansowaną krótkowzroczność, ona tymczasem miała doskonały wzrok. I równie dobry słuch.

Matteo, który początkowo sprawiał wrażenie zaskoczonego, wściekł się.

Gdyby krew nie odpłynęła z niej, zabierając ze sobą wszelkie ślady poczucia humoru, Elena mogłaby się śmiać na widok tej groteskowej sceny. Ale nie była w stanie zrobić nic innego, jak tylko w oczekiwaniu na jego słowa stać na progu z zaciśniętymi pięściami i walącym mocno sercem, oburzona, poniżona.

Matteo natomiast nie zadał sobie nawet trudu, żeby zaprzeczyć. Nie zabrzmiało nic w rodzaju: „Kochanie, to nie tak, jak myślisz”, czy: „Zaraz ci wszystko wytłumaczę”.

– Co tu robisz? Przecież miałaś być w Mediolanie – warknął.

Ta reakcja ją poraziła, Elena się poczuła, jakby to ona powinna się przed nimi tłumaczyć. A po prostu nie czuła się najlepiej i zrezygnowała z wyjazdu, niestety, nie powiadamiając o tym swojego chłopaka.

Była tak zaskoczona, że nie dowierzała własnym oczom.

– Jak mogłeś mi zrobić coś takiego?

Kolejne niemądre pytanie.

Cisza, zakłopotanie, bezsilność i w końcu złość. Cięte riposty nigdy nie były jej mocną stroną i w tym momencie również ją zawiodły. Oderwała od niego wzrok, kierując go w stronę Alessi, jakby ona mogła wyjaśnić jej to, co było oczywiste. Miała ochotę ją uderzyć, kopać ze wszystkich sił. Czyżby naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, co przed chwilą zrobiła?

Matteo już od ponad dwóch lat był jej chłopakiem. Pewnego dnia mieli się pobrać. Co prawda do tej pory nie poprosił jej oficjalnie o rękę, ale przecież mieszkali już razem. A Elena zainwestowała sporą część swoich oszczędności w tę przeklętą restaurację.

A teraz w jednej chwili wszystkie jej marzenia i plany legły w gruzach… wszystko się skończyło.

– Nie przejmuj się tak bardzo, nie warto. To się przecież w życiu zdarza…

Tak po prostu się zdarza?

Właśnie wtedy jej oburzenie sięgnęło zenitu, ale zamiast powalić ją na kolana, siła zdrady spowodowała, że Elena poczuła, jak zalewa ją gwałtowna fala złości zakończona nagłym wybuchem.

Chwilę później w stronę próbującej ukryć się za stołem pary kochanków poleciał rondel, a hałas uderzającego o podłogę metalu ogłosił koniec całej tej farsy. Odwróciwszy się na pięcie, Elena zostawiła za plecami wszystko to, co do tej pory uważała za swą przyszłość.

Rozbrzmiewający w pobliżu śmiech wyrwał ją z zamyślenia, a kiełkująca gorzka myśl, będąca zaledwie nikłym wspomnieniem, dawała jednak odrobinę satysfakcji.

Otóż jej babcia Lucia nigdy nie lubiła Mattea Ferrariego, mimo że Elena od samego początku go uwielbiała. Spełniała jego zachcianki, dogadzała mu, była na każde jego zawołanie… tak, nawet i to. Spełniała wszystkie jego życzenia w przekonaniu, że tak powinna postępować kochająca narzeczona. Postanowiła, że nic nie może zakłócić harmonii ich związku. Nigdy tak naprawdę nie była zainteresowana pozbawionymi głębszych uczuć przygodami, powierzchowne związki nie były dla niej. Matteo był mężczyzną, jakiego potrzebowała. Chciał założyć rodzinę, lubił dzieci, a to dla niej było najważniejsze. Właśnie z tego powodu go wybrała i potem bez słowa skargi robiła wszystko, aby tę relację utrzymać.

A mimo to ją zdradził.

To właśnie sprawiło jej największy ból. Pomimo że tak bardzo się zaangażowała, postawiła wszystko na jedną kartę i tak bardzo się starała, rezultat okazał się jednym wielkim rozczarowaniem.

Co więcej nawet, prawdziwą katastrofą.

Tej nocy na ulicach było pełno ludzi. We Florencji stare miasto zapadało w sen dopiero o świcie. Place pełne były artystów, studentów i turystów, którzy zatrzymywali się na pogaduszki w świetle lamp lub wprost przeciwnie, w najciemniejszych zaułkach sprzyjających innym rodzajom znajomości, o wiele bardziej intymnym.

Elena szła zamyślona, zanurzając się w znajome zapachy dzielnicy Santa Croce. Znała tu każdą nierówność ulicy, każdy kamień polerowany przez wieki krokami przechodniów. Omiotła zmęczonym spojrzeniem rysujące się niewyraźnie kontury domów i błyszczące w ciemnościach szyldy sklepów. Odniosła wrażenie, że nic się tu nie zmieniło. Uczucie przyjemności towarzyszące powrotowi do znajomych miejsc było tak dziwne, że zaskoczyło ją samą.

Cały rok, pomyślała, minął już ponad rok, odkąd nie była w domu babci. Po jej śmierci już tu więcej nie zajrzała.

A przecież przez tyle czasu to był cały jej świat. Chodziła tutaj do gimnazjum, a potem do prowadzonego przez zakonnice liceum na via della Colonna, dwa kroki od domu Rossinich. Z tych właśnie okien przyglądała się, jak bawią się inne dziewczynki.

Żadna z nich nie miała pojęcia o perfumach. Nigdy nie widziały destylatora, nie zdawały sobie sprawy, że tłuszcz wchłania zapachy. Czysta esencja, konkret, absolut lub mieszanka to były dla nich słowa pozbawione znaczenia.

Ale wszystkie miały matki i ojców.

Z początku próbowała je ignorować, lecz z biegiem czasu zaczęła zazdrościć im uporządkowanego świata i marzyć, aby stać się jego częścią. Chciała być taka jak one.

Rodzice jej szkolnych koleżanek zawsze byli dla niej bardzo mili, dawali jej prezenty, zapraszali ją do domów. Nie było uroczystości, w której nie brałaby udziału. Ale kiedy się do niej uśmiechali, radość nigdy nie wypełniała im oczu. Elena czuła, jak ich wzrok przesuwa się po niej mimochodem, jakby była sprawą do załatwienia. Z którą trzeba się uporać, a potem o niej zapomnieć.

I wtedy właśnie wszystko zrozumiała.

Gorzki smak wstydu spowodował, że odsunęła się nawet od tych przyjaciółek, które zdawały się nie zważać, że mieszka w takim dziwnym domu, ani na to, że na szkolne przedstawienia i na wywiadówki zawsze przychodzi jej babcia. Znała też oczywiście inne osierocone dzieci… Problem polegał na tym, że ona miała matkę.

Ze złością odsunęła od siebie te wspomnienia. Właściwie od wielu lat już do nich nie wracała. Użalanie się nad sobą… tego tylko brakowało!

Przełykając gorycz wspomnień, przyspieszyła kroku. Dotarła już prawie na miejsce.

Otaczające ją wysokie kamienne ściany budynków zdawały się witać ją z radością, ofiarując pocieszenie. Powietrze z letniego stało się zimne, a z brukowanej ulicy unosił się cierpki zapach wilgoci. Elena wciągnęła głęboko powietrze, czekając na moment, aż jego smak połączy się ze smakiem dochodzącym znad rzeki.

Zapach przeszłości, zapach utraconych chwil.

Zatrzymała się przed masywną bramą, włożyła do zamka stary klucz i popchnęła drzwi. Na chwilę przymknęła oczy i od razu poczuła się lepiej.

Wróciła do domu.

I chociaż było to najbardziej odpowiednie rozwiązanie, nie była w stanie pozbyć się poczucia porażki. Opuściła dom gotowa zmienić swoje życie, a tymczasem znalazła się z powrotem w tym samym miejscu, które pełna nadziei chciała zostawić za sobą.

Prawie wbiegła na schody, aby na parterze nie patrzeć w kierunku dwóch ciemnych korytarzy, które kiedyś prowadziły do pracowni i do sklepiku Lucii Rossini. Wpadła do łazienki, wzięła szybki prysznic, a potem zmieniła pościel i wsunęła się do łóżka.

Lawenda, bergamotka, szałwia. Intensywne zapachy unosiły się w całym domu jak wypełniająca jej serce samotność. Zanim pokonało ją zmęczenie, wydało się jej, że czuje delikatny dotyk dłoni głaszczącej ją po włosach.

Następnego dnia jak zwykle obudziła się bardzo wcześnie. Przez chwilę trwała w bezruchu z oczami utkwionymi w sufit i sercem bijącym jak szalone. Nie zamknęła okiennic, stąd tyle światła. Słońce zalewało podłogę i łóżko, ale specyficzny zapach domu już torował sobie drogę w ciężkim powietrzu, które ciągle jeszcze go wypełniało.

Wstała, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Zeszła na dół i usiadła na swoim dawnym miejscu, które zajmowała, od kiedy była dzieckiem. Po chwili jej wzrok przykuł wypolerowany drewniany stół i nagle zdała sobie sprawę, jaki jest ogromny. Kręciła się na krześle, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, i wtedy odczuła panującą wokół ciszę. Ponurą i przytłaczającą.

– Mogłabym włączyć telewizor – szepnęła. Ale babcia nienawidziła telewizji i nigdy nie miała odbiornika, a prawdę mówiąc, Elena również nie była zwolenniczką tego typu rozrywki. O wiele bardziej lubiła czytać.

Niestety wszystkie jej książki zostały u Mattea.

Poczuła w sercu narastającą falę przytłaczającego bólu. Co teraz będzie, kiedy przepadło wszystko, i marzenia, i plany?

Rozejrzała się wokół zagubiona.

Tutaj wszystko było znajome, rozpoznawała każdy z otaczających ją drobiazgów. Kochała te stare dziwne rzeczy: zawieszone na ścianach talerze, kolorowe pojemniki z terakoty, w których babcia trzymała makaron, meble, które kiedyś musiała odkurzać, mimo że wykręcała się od tej pracy jak mogła. Wśród tych znajomych przedmiotów powinna czuć się mniej samotna, tymczasem było wprost przeciwnie – odczuwała jedynie pustkę. Pustkę i samotność.

Wstała i ze spuszczoną głową wspięła się po schodach do swojego pokoju. Chciała zadzwonić do Monie i wszystko jej opowiedzieć. Wszystko na temat tego drania Mattea i Alessi. Naprawdę dobrana z nich para. Stłumiła w sobie cisnące się na usta przekleństwo. Potem korzystając z tego, że była sama i nikogo nie mogła zgorszyć, wyrzuciła z siebie całą wiązankę wyzwisk. Nie pominęła żadnego, które znała. Najpierw cicho, później bardziej zdecydowanie, wreszcie pełnym głosem. Krzyczała, póki nie poczuła się śmieszna. Wtedy postanowiła się uspokoić.

Po chwili siedząc na łóżku, wybrała numer. Ze złością starła ręką spływające po policzkach łzy. Nie powinna płakać, Monie zaraz by się zorientowała. Przyjaciółka nie lubi użalających się nad sobą ludzi, przypomniała sobie. Odetchnęła głęboko kilka razy, licząc rozbrzmiewające w słuchawce sygnały.

Jak długo już nie rozmawiała z Monique? Miesiąc, pomyślała, może nawet dwa. Tak… była zbyt zajęta prowadzeniem restauracji i zaspokajaniem potrzeb Mattea.

– Oui?

– Monie, to ty?

– Elena? Jak się masz skarbie? Wiesz, że właśnie o tobie myślałam? Co słychać?

Nie zdołała odpowiedzieć – mocno ściskając w ręce komórkę, wybuchnęła płaczem.

2

Mirt. Wiecznie zielony, magiczny, przepiękny. Intensywny i bardzo aromatyczny. Dodaje pewności siebie, osłabia złość i pozwala zapomnieć urazę. To zapach radości, sama esencja duszy.

– Nuta zapachowa jest emocją, jest ideą, którą musisz zamienić w perfumy.

– Dobrze, babciu.

– I właśnie to robimy. To jest nasze zadanie, dziecko. To jest nasz obowiązek, ale i przywilej…

Elena spuszcza wzrok. Słowa Lucii opadają jak delikatna jaśminowa nuta, która najpierw jest jak muśnięcie, pozornie nieszkodliwa, a po chwili wnika głęboko, zmieniając się w hipnotyzujący władczy aromat. Elena nie chce ich słuchać, nie chce zanurzać się w tworzonych przez nie marzeniach, nie chce podążać ich śladem. Serce zaczyna jej bić coraz mocniej, kolory przecierają sobie drogę w zmysłach. Potem zmieniają się w zapachy, stają się niebem pełnym błyszczących gwiazd.

Tak dobrze, tak cudownie się w nich zatracić. Sprawiają, że zaczyna się uśmiechać, sprawiają, że czuje się szczęśliwa.

Znika realny świat, znika obowiązek. W tej chwili nic nie jest ważniejsze… Liczą się tylko kolory, tylko zapach.

– Zapach jest naszym językiem, za pomocą niego się porozumiewamy, moje dziecko. Pamiętaj, Eleno, zapach jest prawdą. Jedyną, która ma znaczenie. Nie można go okłamać, jest tym, czym jesteśmy faktycznie, jest rzeczywistą esencją nas.

Przenikliwy dźwięk wyrwał Elenę ze snu, zerwała się gwałtownie i oszołomiona usiadła na łóżku. Resztki snu szybko się ulotniły. Przejechała dłońmi po twarzy, próbując rozpoznać miejsce, w którym się znajduje, i otaczające ją przedmioty. Odczuwała nieznośny ciężar przytłaczających ją wspomnień.

Na moment oderwała się od rzeczywistości, znalazła się poza czasem i przestrzenią. Z tego stanu wyrwało ją ponowne brzęczenie komórki.

Wyskoczyła z łóżka, potknęła się na prześcieradle pętającym jej nogi. Klęcząc na wypolerowanych deskach podłogi, z bijącym głośno sercem, które podeszło jej do gardła, zaczęła przeszukiwać torebkę.

– Gdzie jesteś, do cholery, gdzie się podziałaś? – mamrotała, podczas gdy zawartość torby wylewała się na podłogę, a przedmioty toczyły się we wszystkich możliwych kierunkach.

W końcu złapała telefon i otworzyła go. Widząc imię, które wyświetliło się na ekranie, zamknęła oczy i przycisnęła aparat do ust, wreszcie zdecydowała się odebrać.

– Monie? – Jej głos zdradzał, że dopiero co się obudziła.

– Elena, co ty robisz? Czekam na ciebie już prawie godzinę. Nie mogę uwierzyć, że zapomniałaś o naszym dzisiejszym spotkaniu.

– Masz rację… przepraszam. To po prostu nie jest dobry moment. – Przerwała na chwilę, wzdychając. – Posłuchaj, możemy to przełożyć? Dzisiaj naprawdę nie czuję się na siłach, żeby wyjść z domu.

– To najlepiej poślij po księdza i zamów pogrzeb. Właśnie chodzi mi po głowie pomysł, żeby zadzwonić do mamy i wszystko jej opowiedzieć.

– Nie możesz tego zrobić, obiecałaś, że tego nie zrobisz, pamiętasz?

– Nie, nie pamiętam. To na pewno wina florenckiego powietrza, tego samego, przez które zapomniałaś, że byłyśmy na dzisiaj umówione.

Elena potrząsnęła głową.

– Przejdzie mi, Monie… Po prostu potrzebuję trochę czasu.

– Ufff! Nie pozwolę ci marnować czasu na użalanie się nad sobą. To nic nie pomoże. Powinnaś wyjść między ludzi, według mnie właśnie tego ci trzeba.

Cisza. Po chwili Elena podjęła kolejną rozpaczliwą próbę:

– Może innym razem, dobrze?

– Nie może być innym razem – odpowiedziała poirytowana Monique. – Dziś wieczorem mam samolot do Paryża, doskonale o tym wiesz. Potrzebuję cię właśnie teraz. Obiecałaś, że ze mną pójdziesz – oburzyła się. – A poza tym to może ci wyjść tylko na dobre. Przynajmniej przestaniesz snuć się po kątach jak duch, co szuka swojego grobu. Przysięgam, Eleno, że przez ciebie oszaleję! Gdzie teraz jesteś?

– W domu babci.

– Parfait! Wystarczy niecałe dwadzieścia minut, żeby dotrzeć na Stazione Leopolda. Będę na ciebie czekać przed wejściem – zakończyła ze złością i rozłączyła się.

Elena jeszcze przez chwilę wpatrywała się w komórkę, potem odwróciła się do okna, przez które sączył się promień słońca rozpadający się na tysiące błyszczących iskierek.

Może Monie rzeczywiście ma rację, może nadszedł czas, aby zacząć żyć na nowo? Wyjście z domu było tak samo dobrą okazją jak każda inna, a poza tym uporczywa izolacja w czterech ścianach nie zdoła niczego zmienić.

A tak naprawdę Elena wcale takiej zmiany nie pragnęła. Powrót do związku, który trwał – z czego teraz zdawała sobie jasno sprawę – tylko podtrzymywany siłą jej determinacji, nie przyniósłby jej żadnej ulgi w cierpieniu. Nie… Tak naprawdę niszczyło ją poczucie pustki, nagłe przeświadczenie, że brak jej celu. Brak planów, ambicji, pomysłów, punktów odniesienia. Poza tą jedną, jedyną pewnością, że związek z Matteem to już tylko przeszłość, martwa pogrzebana historia.

Tak, pomyślała, spotkanie z Monique to nie jest wcale taki zły pomysł.

– Znosiłaś już gorsze rzeczy, Eleno – wymruczała, wstając i kierując się do łazienki.

Pół godziny później wkraczała na dziedziniec starego florenckiego dworca, który gościł Pitti Fragranze, najważniejsze wydarzenie z dziedziny perfumerii artystycznej o międzynarodowej sławie. Od dawna już nie odwiedzała tego miejsca, tego królestwa zapachowych esencji.

Monique wyszła jej naprzeciw, ucałowała ją trzy razy w policzki i zaciągnęła do budynku. Miała na sobie prostą czarną sukienkę z jedwabiu, do niej włożyła czerwone lakierowane kozaczki. Była wysoka i smukła, o egzotycznym typie urody, w jej zmysłowym pewnym kroku można było dostrzec przeszłość, którą spędziła na wybiegach, natomiast jej pochodzenie zdradzała karmelowa karnacja i burza sięgających połowy pleców czarnych loczków. Stwierdzenie, że jest piękna, nie oddawało istoty rzeczy.

Kiedy szły obok siebie, Elena obserwowała swoje japonki, dżinsową spódnicę i bluzeczkę w różowe kwiatki. W końcu potrząsnęła smutno głową.

– Mam już bilety, przypnij to – powiedziała Monique, podając jej identyfikator.

– Narcissus? – zapytała Elena, wpatrując się w wizytówkę.

– Oui. Teraz jesteś moją… jak to się mówi? O właśnie, asystentką.

Pewnie, czemu nie? Nikomu, kto by na nią spojrzał, nie przyszłoby do głowy, że może mieć coś wspólnego z Narcissusem, jednym z najbardziej prestiżowych sklepów oferujących produkty perfumerii artystycznej. Monique pracowała dla nich już od jakiegoś czasu i była bardzo zadowolona. To najbardziej ekskluzywny sklep w Paryżu, powtarzała nieustannie.

No właśnie, ekskluzywny. W takim miejscu Elena nie czułaby się swobodnie. Ubierała się skromnie i była kompletnie pozbawiona wyrafinowania. Mimo że miała już prawie dwadzieścia sześć lat, z uwagi na delikatną budowę przypominała nastolatkę, a jej wielkie zielone oczy odbijały się na tle bardzo jasnej skóry. Długie jasne włosy jeszcze bardziej podkreślały bladą cerę. Jednak najmocniejszą stroną jej urody były usta: może trochę zbyt duże, ale kiedy rozchylała je w lekkim uśmiechu, stawała się naprawdę piękna. Nigdy nie przywiązywała zbyt wielkiej wagi do swojego wyglądu, była przede wszystkim praktyczna i wydawało jej się, że pod tym względem doszła ze sobą do porozumienia.

Jednak w tej chwili czuła się zupełnie nie na swoim miejscu. Porównując się z przyjaciółką, widziała, że stanowi jej przeciwieństwo, jeśli chodzi o klasę i elegancję. Monique zdawała się nie zwracać uwagi na te szczegóły, szła obok, co chwila pokazując jej to jedno, to drugie stoisko, zarzucając ją pytaniami i przysłuchując się uważnie odpowiedziom.

Elena po raz kolejny rozejrzała się wokoło i z ulgą stwierdziła, że wiele osób jest ubranych mniej formalnie. Nabrała pewności siebie, wyprostowała plecy i podniosła głowę. W końcu to, co naprawdę się liczy, to odpowiednia postawa, czyż nie?

Gdy tylko znalazły się w centralnej sali, Monique zatrzymała się nagle, zamknęła oczy i wciągnęła powietrze.

– Ten zapach ma duszę, Eleno – wyszeptała. – Muszę go mieć. Czujesz?

Oczywiście, że czuła. Wszyscy go czuli. Pławili się w nim, poruszali się jego śladem, każdy zanurzał się w specyficznym aromacie, który bardziej niż inne pobudzał pradawny zmysł i pamięć limbiczną. Emocje sączyły się powoli, działania i myśli łączyły się w stałe związki, przywołując przeszłość tak żywo i wyraźnie, jakby pozostawały poza obrębem bezlitośnie upływającego czasu.

Elena bez słowa obserwowała Monique krążącą pomiędzy różnymi stoiskami oddzielonymi od siebie jedynie przezroczystymi przepierzeniami. Wokół unosiły się intensywne penetrujące zapachy. Wkrótce wbrew sobie poddała się im i zaczęła je analizować jeden po drugim, próbując odgadnąć ich jakościowy i ilościowy skład. Od dawna już tego nie robiła, co więcej, przez długi czas skrupulatnie unikała angażowania się w cokolwiek, co było częścią tego świata, który należał do przeszłości. Teraz jednak pokusa rozpoznania poszczególnych składników okazała się zbyt silna. Wahała się przez chwilę, a potem postanowiła poddać się tej nagłej fascynacji. W myślach oddzielała składniki zapachowe, budowała z nich piramidę olfaktoryczną, analizowała ją, a następnie odkładała, aby zaraz przejść do następnej. I nagle poczuła, że się uśmiecha.

Kiedy Monique zatrzymała się przed kompozycją stworzoną z róż, Elena podeszła do niej, nie mogąc oderwać wzroku od płatków o tak niesamowitym odcieniu. Odnalazła źródło swego niepokoju i swojej radości: stulistne róże z Grasse. Kiedy była dzieckiem, ze względu na zajęcie swojej matki Susanny podróżowała po całym świecie, ale właśnie to francuskie miasteczko stało się najważniejszą metą tej nieustającej pielgrzymki. Zawsze tam wracały. W Grasse od niepamiętnych czasów można było odnaleźć esencję perfumeryjnej tradycji.

Elena dorastała więc w miejscu, które było symbolem przemysłu perfumeryjnego, w laboratoriach, gdzie poddawano destylacji naturalne olejki, w małych zakładach powołanych do życia przed wiekami lub w ogromnych nowoczesnych halach, gdzie Susanna często pracowała. Niezależnie od wielkości budynków we wszystkich unosiła się delikatna intensywna mieszanka zapachów, nad którymi akurat pracowano. Wiosną miasteczko zmieniało się nie do poznania. Wszędzie były kolory i zapachy. Każdy z nich coś oznaczał i każdy pozostawił nieusuwalny ślad w jej pamięci.

Róże były dla niej symbolem.

Wyciągnęła rękę, żeby dotknąć kwiatów. Były dokładnie takie, jak je zapamiętała, miały jedwabiste w dotyku płatki i delikatny przejmujący zapach.

– Są cudowne. – W głosie Monique dało się wyczuć szacunek.

Elena poczuła, że przeniosła się w przeszłość.

Była znowu małą dziewczynką, a wokół niej rozciągały się porośnięte stulistnymi różami ogromne przestrzenie, które otaczały okolice Grasse. Dominowała zieleń, a w niej pączki o barwie kości słoniowej, bladego różu, fuksji, cyklamenu. Wydzielana przez kwiaty woń była tak intensywna, że całkowicie wypełniała zmysły.

Matka puściła jej rączkę i sama podążyła w kierunku rozarium. Zatrzymała się w jego centrum zapatrzona w dal, z lekkim uśmiechem na ustach, muskała dłońmi płatki kwiatów. Wkrótce potem dołączył do niej mężczyzna, wpatrywali się w siebie intensywnie przez dłuższą chwilę, po czym pogłaskał ją delikatnie po twarzy. Susanna oplotła ramionami jego szyję i utonęli w namiętnym pocałunku. Kiedy w końcu odwróciła się do córki, dając jej znak, aby się zbliżyła, z twarzy mężczyzny znikł uśmiech, a zastąpił go nieprzyjemny grymas.

Przestraszona Elena uciekła.

Wtedy po raz pierwszy zobaczyła Maurice’a Vidala, człowieka, który później został jej ojczymem.

– We wrześniu zapach jest inny. Bardziej intensywny, nosi w sobie aromat słońca i morza.

– Słońca? Jak pachnie słońce, Eleno?

Zamknęła na chwilę oczy w poszukiwaniu odpowiednich słów.

– Jest bezgraniczne, ciepłe, miękkie. Przytulne jak gniazdo, jak kołyska. Jest władcze, a jednocześnie pozostawia nieograniczoną wolność. Słońce towarzyszy zapachom, weź na przykład jaśmin, o świcie jego woń jest silniejsza od tej dużo subtelniejszej, którą kwiaty wydzielają w samo południe, ale dopiero wieczorem, kiedy słońce jest już tylko wspomnieniem, krzew ujawnia całą swą prawdziwą naturę. Nie możesz pomylić tych zapachów, to niemożliwe.

Monique zmarszczyła czoło, obserwując przyjaciółkę z zainteresowaniem.

– Ten opis jest wspaniały… Od bardzo dawna nie słyszałam, żebyś opowiadała w ten sposób o zapachach.

Elena wyczuła podskórnie, jak narasta w niej uczucie strachu, nagle dostrzegła, jak bardzo jest bezbronna. Wyobraźnia wzięła górę nad poczuciem zdrowego rozsądku. Pozwoliła się ponieść emocjom, pokonać wspomnieniom. Czym innym jest zabawa zapachem, a zupełnie czym innym zgoda, aby to on przejął władzę: powinna była nad nim panować, powinna była bardziej uważać.

– Chodź, Monie, odejdźmy trochę na bok – powiedziała, kierując się szybko w stronę dużych otwartych okien.

Poczuła silny zawrót głowy i musiała się zatrzymać. Co się z nią dzieje? Czy to możliwe, żeby zapachy tak na nią działały?

Zawsze udawało jej się nad nimi panować… Szybko nauczyła się je lekceważyć, spychając do roli drugoplanowej. Odkąd ukończyła dwanaście lat, zawsze decydowała, jak i kiedy mogą wyjść z ukrycia. Kochała je i obawiała się ich, w końcu nauczyła się również trzymać je pod kontrolą.

Tego dnia natomiast zdała sobie sprawę, że to one ją zdominowały, odsyłając do przeszłości, zmuszając do przypomnienia sobie rzeczy i obrazów, których wcale nie chciała oglądać. Wypełniały ją uczuciami, były jak słowa określające jej prawdziwą naturę, jak idee, których nie chciała zaakceptować. Poczuła się jak kiedyś, gdy jako mała dziewczynka, czując wypełniający ją zapach, uważała go za przyjaciela.

– Wszystko w porządku, Eleno? Wyglądasz okropnie. Chyba nie myślisz znowu o swoim byłym? – Monique chwyciła ją za ramię i zmusiła, by przystanęła.

Elena próbowała odzyskać panowanie nad sobą. Patrzyła na wysokie ściany z kamienia, przesuwając wzrok po ornamentach, aż wreszcie zatrzymała go na żelaznych belkach. Mieszanka starego z nowym. Połączenie, które mogło wydawać się rażące, tymczasem miało w sobie sporo uroku i charakter.

– Przestań gapić się na mury, nie zostawię cię w spokoju, dopóki mi nie odpowiesz.

Elena spojrzała na Monique, potrząsnęła głową i zaśmiała się nerwowo, przesuwając dłońmi po twarzy.

– Czy ktoś ci już kiedyś powiedział, że przypominasz owczarka niemieckiego?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Oui. – Kilkakrotnie uderzyła opuszkami palców w dolną wargę. – To się nazywa charakter, chérie. No więc co się z tobą dzisiaj dzieje? Jesteś jeszcze bardziej dziwna niż zwykle.

Westchnienie ulgi rozproszyło napięcie dzielące przyjaciółki.

– To te zapachy… dzisiaj nie mogę ich znieść.

Zdumiona Monique wybuchnęła śmiechem.

– Żartujesz, prawda?

Ale Elena już się nie uśmiechała, oczy miała wilgotne i zmęczone.

– Posłuchaj – powiedziała Monique, oddychając głęboko i machając ręką, – potrzebuję twoich umiejętności, twojego szóstego zmysłu, kogoś, kto ma nosa do perfum. Naprawdę potrzebuję twojej pomocy. Jeśli wrócę do Paryża bez jakiegoś oryginalnego produktu, Jacques… Między nami nie jest już tak jak kiedyś. Chciałabym go zaskoczyć, chciałabym wzbudzić jego szacunek.

– Ja nie mam nosa, Monique – zawołała Elena, próbując opanować uczucie mdłości.

Przyjaciółka zacisnęła usta.

– Zgoda, masz coś znacznie ważniejszego. Nie ograniczasz się tylko do tego, że czujesz zapach, potrafisz go przeniknąć, tak że nie ma dla ciebie tajemnic.

– I myślisz, że to zaleta? – zawołała z goryczą w głosie Elena. Słowa wymknęły jej się z ust, zanim zdołała je zatrzymać, stłumić i ukryć. Mając nosa czy nie, nie chciała, aby zmysł powonienia rządził jej życiem. I tak już zdominował jej dzieciństwo, dlatego postanowiła, że na więcej mu nie pozwoli.

Teraz potrzebowała tylko zdrowego rozsądku. Musiała się skupić i działać.

W oczach Monique można było dostrzec mieszaninę rozdrażnienia i cierpliwości.

– Wszystko na to wskazuje, nawet gdybyś się zdecydowała paść owce, byłabyś w stanie natychmiast wyczuć lisa. Ale tak się składa, że jesteś perfumiarką, do tego niesamowicie zdolną. Znasz różne zapachy na tyle dobrze, by wskazać mi coś naprawdę oryginalnego, kompozycję, która zajęłaby myśli mojego szefa przez dłuższy czas, która pokazałaby mu jakiś nowy trend. Potrzebne jest coś, co urozmaici ofertę Narcissusa. Wcale nie żartuję, ja naprawdę cię potrzebuję, pomóż mi.

Elena rozejrzała się dookoła. Czuła za plecami lekki wietrzyk niosący ze sobą zapachy Florencji, woń rozgrzanych słońcem dachówek, aromat marzeń i przyzwyczajeń, bukiet miłosnych wyznań i nadziei.

Zamrugała powiekami, wciągnęła powietrze i uśmiechnęła się.

Nigdy nie umiała się jej przeciwstawić. Przyjaciółka rozkazywała jej od dziecka, od dnia, kiedy po raz pierwszy ścigały się, biegając na bosaka w rzeczkach prowansalskiej prowincji, aż wreszcie padły zmęczone obok siebie. Poznały się właśnie tak, wśród krzaków dzikiej mięty, niedaleko zbierających kwiaty robotników sezonowych. I od tego czasu pozostały sobie bliskie.

Monique zaprosiła ją do swojego domu. Jej matka, pochodząca z Egiptu Jasmine, najpierw na nie nakrzyczała, potem kazała im się wysuszyć, przytuliła je i przy filiżance herbaty z imbirem i talerzyku herbatników ostrzegała przed pułapkami kryjącymi się w tej wodzie. Przesiadując w domu Monique, Elena odkryła wreszcie, co znaczy prawdziwa rodzina. Przyjaciółka pozwoliła jej rozkoszować się macierzyńskim ciepłem i dobrocią, których Jasmine miała w nadmiarze. Sprawiła, że czuła się wśród nich jak jeden z domowników, jak siostra.

– No to co, pomożesz mi?

– Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, jak mogłabym ci się przydać. Znasz wszystkie etapy tworzenia perfum, przecież sama je produkowałaś, a niektóre były niesamowite.

Monique zacisnęła usta.

– Przestań, Eleno, obie wiemy, że moje wyroby są bardzo pospolite, zwykłe i nijakie. Najlepszy można by ewentualnie nazwać zadowalającym. Ty natomiast jesteś jak malarz, który upiera się, żeby namalować obraz słowami. Ostatecznie wszystkie się ulatniają i na pozór nie zostaje ci nic innego jak puste płótno. Ale jeśli ktoś ma wystarczająco dużo cierpliwości, aby wysłuchać twojej opowieści, to dzieło odciska się w jego pamięci. Tak było ze mną. Nikt, kogo znam, nie ma twoich zdolności, twojego geniuszu.

– Jasne! Geniusz, który nie był w stanie zarobić nawet na pokrycie wydatków…

– Nie wracaj znowu do tej starej historii ze sklepikiem babci – przerwała jej Monique. – Zamknęłaś perfumerię, bo jesteś najbardziej upartą osobą, jaką znam. A jeśli chodzi o obroty, to wiesz dobrze, że gdybyś tylko posłuchała instynktu, zamiast trzymać się starych reguł Lucii, wszystko potoczyłoby się inaczej. Już rozmawiałyśmy o tym. Do tej pory nie jestem w stanie zrozumieć, jak mogłaś pozwolić decydować nawet o sklepie komuś takiemu jak Matteo, i jeszcze w dodatku brać pod uwagę jego chore pomysły. Taki typ jak on co najwyżej mógł cię uczyć, jak się nakrywa do stołu. – Prychnęła, rozglądając się wokół zdenerwowana i znudzona. Po chwili odnalazła wzrok przyjaciółki. – Nigdy tak naprawdę sama nie decydowałaś o prowadzeniu sklepiku, poddawałaś się tylko bezwolnie temu, co przyniósł los. Wiesz, że lubię mówić prawdę w oczy, Eleno. Ty masz talent. Te perfumy, które stworzyłaś dla mnie i dla mojej mamy, były po prostu wyjątkowe. Dalej takie są. A ludzie pragną właśnie tego: wyjątkowego zapachu.

– Przecież ty wiesz na ten temat tyle samo co ja – stwierdziła z uporem Elena. – Ukończyłyśmy te same kursy, mamy takie samo przygotowanie. – Zrobiła kilka kroków do przodu, w stronę metalowej półki, na której stały w rzędzie flakony różnej wielkości. Szkło zdawało się ożywać w zimnym świetle ślizgającym się po regularnych krawędziach.

– Być może, ale ja nie wychowywałam się w pracowni perfumeryjnej. Nie pochodzę z rodziny, która od pokoleń się tym zajmuje. I to jest przepaść nie do pokonania.

Tak, to właśnie była różnica między nimi.

Monique miała normalne dzieciństwo: rodziców, którzy byli zawsze obecni, brata, dwie siostry, szkołę, dom, uniwersytet, chłopaków i w końcu pracę, którą lubiła. Mogła sama dokonać wyboru.

Elena w pewnym sensie też. Wybrała bowiem najprostsze z możliwych rozwiązań, wybrała drogę posłuszeństwa. Robiła wszystko, co kazała jej babcia, aż do granic wytrzymałości. Z niezwykłą pilnością uczyła się tajników perfumeryjnego fachu. W skrytości ducha zaczęła jednak żywić urazę do zapachów. I skończyło się na tym, że podsycała w sobie tę niechęć, tak jak się dzieje w przypadku wielkich rozczarowań. Z wielkim oddaniem. Przypisując im winę za wszystkie osobiste niepowodzenia.

– Wiesz, jakie były ostatnie słowa mojej babci? – Przerwała na chwilę, potem zachęcona milczeniem przyjaciółki, podjęła: – „Podążaj dalej tą ścieżką, nie porzucaj zapachów”.

– Lucia pod koniec nie była już sobą – odpowiedziała Monique.

Usta Eleny wygięły się lekko w łagodnym uśmiechu.

– Mimo że choroba bardzo ją wyniszczyła, do samego końca zachowała jasność umysłu. Niech ci nawet do głowy nie przyjdzie, że zrobiła lub powiedziała coś, czego nie zaplanowała. To była jej obsesja. Ta sama, która wcześniej była udziałem wszystkich kobiet w rodzinie, łącznie z moją matką. Zawsze przedkładały zapachy nad wszystko inne. – Przerwała na chwilę i odnalazłszy dłoń przyjaciółki, ścisnęła ją mocno. – Zamknęłam sklepik, bo chciałam mieć normalne życie, regularne godziny pracy, mężczyznę, którego będę kochała z wzajemnością, dzieci.

– Jedno nie wyklucza drugiego, tylko od ciebie zależy, czy sprawy ułożą się po twojej myśli, n’est-ce pas?

Nie!

Odpowiedź eksplodowała w jej wnętrzu. Z zapachami nie jest tak łatwo, czy to możliwe, że nawet Monique tego nie rozumie? Albo wszystko, albo nic.

A ona ich nienawidziła. Nienawidziła, ponieważ nie była w stanie przestać ich kochać.

I wtedy właśnie podjęła decyzję.

Perfumy były nie do pogodzenia ze stylem życia, na który się zdecydowała u boku Mattea. Dlatego zamknęła sklepik: wiedziała, że zapach w końcu ją omota, tak jak zrobił wcześniej z innymi kobietami z jej rodziny, i w konsekwencji zniszczy jej plany na przyszłość. Właśnie ta obawa popchnęła ją do podjęcia tak drastycznej decyzji.

– Nie chciałam ryzykować – odpowiedziała.

Nie, nie chciała podjąć ryzyka. Nie chciała się ugiąć. Nie chciała nawet się nad tym zastanawiać.

– Nie wydaje mi się, żeby rezygnacja z tego, czym jesteś, uczyniła cię szczęśliwą.

Elena zbladła.

– Z tego, czym jestem? – Pokręciła głową. – To nie tak… mylisz się – wyszeptała.

– Zastanów się, Eleno… Czy odkąd zamknęłaś sklep i wyprowadziłaś się do Mattea, chociaż przez chwilę byłaś naprawdę szczęśliwa? Odrzuciłaś wszystko, co znałaś i co jest częścią ciebie, aby gonić złudzenie, coś, co miało dać ci spełnienie. Popadłaś z jednej skrajności w drugą… Czy naprawdę takiego życia pragnęłaś?

Nie, oczywiście, że nie. Ale zawsze lepsze to niż bierne przyglądanie się, prawda?

– Chciałam spróbować. Wierzyłam, że mam rację, i postanowiłam spróbować! – wyrzuciła z siebie.

Monique przyglądała się jej uporczywie. Zacisnęła usta, potem się uśmiechnęła.

– Nie o to cię pytałam. Ale nieważne, skończmy tę smutną dyskusję i skupmy się na tym, co musimy teraz zrobić. Pomożesz mi znaleźć odpowiednią kompozycję zapachową dla Narcissusa, prawda?

– Tak, oczywiście… – przytaknęła automatycznie. Ale to, co właśnie powiedziała przyjaciółka, nadal rozbrzmiewało jej w głowie.

Czy rzeczywiście zrezygnowała z tego, kim jest?

3

Benzoes. Jak ogromne drzewo, z którego sączy się ciemna żywica, zapewnia pogodę ducha, tak ta gęsta przenikliwa esencja balsamiczna rozprasza obawy i zmartwienia. Sprawia, że wzmacnia się zasób energii duchowej, przygotowuje do medytacji.

Pierwszym wspomnieniem Eleny było oślepiające słońce Lazurowego Wybrzeża, drugim niekończąca się lawendowa łąka. Zieleń i granat, róż i lila, a dalej już tylko biel i biel… a potem ciemność laboratorium, w którym pochylona nad stołem zastawionym flakonami ze szkła i aluminium pracowała jej matka.

W Prowansji Susanna pracowała przez większą część roku i tam miały dom. Tam spotkała swojego mężczyznę, swoją pierwszą miłość. Maurice’a Vidala.

Wśród kwitnących łąk Elena poznawała podstawy sztuki perfumeryjnej: uczyła się, które kwiaty zbierać, które przeznaczać do destylacji, a które zamieniać w konkret i z niego otrzymywać potem absolut. Różnobarwne płatki rozmaitej wielkości fruwały niesione mistralem lub opadały na kształt małych różowych wodospadów z galerii, na których były składowane. Następnie pracownicy umieszczali je w ogromnych kontenerach, zdolnych pomieścić setki kilogramów kwiatów, po wypełnieniu płatkami szczelnie zamykanych. Rozpoczynał się proces obróbki, zwany w żargonie zawodowym „płukaniem”. Jego rezultatem był konkret: woskowa skoncentrowana substancja charakteryzująca się bardzo intensywnym zapachem. Kolejny proces płukania, tym razem z użyciem alkoholu, oddzielał zanieczyszczenia i zmieniał ją w absolut.

Każdy kolejny etap procesu produkcji odcisnął się w jej dziecięcym umyśle, pozostawiając niezwykle precyzyjny obraz. W jej samotnym życiu zapach stał się narzędziem komunikacji, za jego pomocą mogła porozumiewać się ze swą milczącą matką, która zabierała ją wszędzie, ale rzadko z nią rozmawiała. Elena lubiła przyglądać się płynnym perfumom, uwielbiała ich kolory. Niektóre pojemniki były wielkości jej dłoni, inne zaś tak wielkie, że trzeba było prosić o pomoc Maurice’a, żeby je podnieść.

Mężczyzna był wysoki i silny. Był właścicielem terenów i laboratorium, a poza tym uwielbiał Susannę Rossini. Kochał ją przynajmniej tak samo mocno, jak nienawidził jej córkę.

Elena wiedziała, dlaczego nigdy na nią nie patrzy. Była córką innego mężczyzny.

Nie rozumiała dokładnie, co to oznacza, ale z pewnością było to coś złego. Przez to mama płakała.

Pewnego dnia wróciła do domu na podwieczorek i usłyszała, jak matka kłóci się z Maurice’em. Ponieważ zdarzało się to dość często, z początku nie zwróciła na to uwagi. Wzięła herbatnika i już chciała wrócić do przerwanej zabawy, lecz pomyślała, żeby zabrać jeszcze jedno ciasteczko dla Monique.

– Jest taka sama jak jej ojciec, prawda? Nie zaprzeczaj, nie jest do ciebie wcale podobna. Nie mogę na nią patrzeć. Jak możesz żądać, by mieszkała ze mną? Z nami?

Elena zatrzymała się jak wryta. Poczuła nagły ucisk w żołądku. Ton głosu mężczyzny sprawił, że nie mogła się ruszyć. Maurice mówił po cichu, jak ktoś, kto zdradza sekrety, ale ona doskonale go słyszała.

Zawróciła. Drzwi sypialni były otwarte. Maurice siedział na krześle ze spuszczoną głową, trzymając dłonie we włosach.

– Popełniłam błąd, ale nic nie mogę na to poradzić. A poza tym kiedy wróciłam tutaj z nią, powiedziałeś, że przeszłość nie ma znaczenia i że chcesz zacząć wszystko od nowa. Spróbuj mnie zrozumieć, to jest także moja córka.

Tak, była jej córką. Susanna powiedziała to bardzo dziwnie. I dlaczego płakała? Chyba nie podobały jej się te słowa, pomyślała Elena. Szczypały ją w gardło i w oczy.

Maurice zakrył dłońmi twarz, a po chwili zerwał się na równe nogi.

– Twoja córka! Twoja i czyja? Kto jest jej ojcem?

– Nikt, mówiłam ci to już sto razy. On nawet nie wie o istnieniu dziewczynki.

Pokręcił głową.

– Nie jestem w stanie tego znieść, Susanno. Wiem, że ci obiecałem, dobrze wiem, ale nie potrafię. – W tym momencie zdał sobie sprawę z obecności Eleny. – Co tu robisz? – wrzasnął.

Elena cofnęła się bez słowa i uciekła. W drodze do Monique uroniła kilka łez, lecz natychmiast wytarła dokładnie twarz. Przyjaciółka nie cierpiała mazgających się dziewczynek. Powtarzała jej często, że płacz na nic się nie zdaje, i miała rację. Elena czuła w gardle ból, który przypominał coś na kształt pustej dziury. Ale opowiedziała przyjaciółce wszystko, bo Monique potrafiła słuchać i świetnie ją rozumiała.

Kiedy rozmawiały, zdała sobie sprawę, że Maurice się pomylił. Ona przecież nigdy nie miała taty. Może gdyby mu o tym powiedziała, wszystko by się ułożyło.

Chociaż jednak w następnych dniach próbowała to zrobić, przerażał ją surowy wzrok mężczyzny. Słowa nie chciały przejść jej przez usta, pozostały w zamknięciu, owinięte wokół języka. Wtedy pomyślała, żeby narysować obrazek.

Zużyła całą kartkę, bo Maurice był bardzo wysoki, ale udało jej się go zmieścić. Całą ich trójkę razem: Susanna trzymała ją za rękę, a obok stał on, nie żaden inny ojciec.

Zanim mu podarowała rysunek, pokazała swe dzieło mamie.

– Jest śliczny, skarbie – usłyszała.

Susannie zawsze bardzo podobały się jej rysunki, chociaż miała zwykle niewiele czasu, żeby im się dokładnie przyjrzeć. Ale ten był szczególny, więc Elena upierała się, aby pokazać matce wszystkie detale. Nauczycielka w kółko to powtarzała.

Narysowała długie czarne włosy, które opadły Susannie na plecy, narysowała Maurice’a, a w środku siebie, trzymała ich oboje za ręce. Miała na sobie różową sukienkę, bardzo lubiła ten kolor.

Nie było żadnego innego taty i on mógł nim zostać, gdyby tylko zechciał. Jeśli zaś chodzi o podobieństwo, to na pewno się pomylił. Jasmine zapewniła ją, że z wiekiem stanie się taka sama jak mama. A przecież ona pewne rzeczy dobrze wiedziała, w końcu miała dużo dzieci.

Pewnego dnia, kiedy Maurice był bardzo zdenerwowany, Elena postanowiła podarować mu obrazek, żeby poprawić mu humor. Zignorowała ponury wyraz twarzy, którego tak się bała, i dodając sobie otuchy, podała mu kartkę. Wziął ją bez słowa, rzucił okiem na rysunek i zwrócił wykrzywioną złością twarz do dziewczynki.

Elena cofnęła się instynktownie, zaciskając spocone palce na materiale sukienki.

Maurice odwrócił się do przygotowującej kolację Susanny, wymachując kartką.

– Myślisz, że to pomoże rozwiązać nasze problemy? – zapytał cicho, prawie szeptem. – Szczęśliwa rodzinka… Ty, ja i… jego córka? Próbujesz używać dziecka, żeby mnie przekonać?

Susanna spojrzała na rysunek i zbladła.

– Przestań, to tylko obrazek – odpowiedziała słabym głosem.

– Doskonale wiesz, co o tym sądzę! – krzyknął, mnąc papier i ściskając go w ogromnej pięści. – Czemu do cholery nie chcesz mnie zrozumieć? – wrzasnął i rzucił zmiętą kartkę w kąt pokoju.

Płacz Eleny przerwał pełną napięcia ciszę, która zaległa w pokoju.

Maurice, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę ze swojej reakcji, spojrzał na małą, po czym podniósł z ziemi rysunek i wygładził papier dłonią.

– Masz – powiedział, podając go dziewczynce.

Pokręciła tylko głową. Maurice położył go na stole, wzruszył ramionami i nagle wybuchnął śmiechem.

Jeśli Elena się skoncentrowała i zebrała myśli, jeszcze teraz, po tylu latach, była w stanie przypomnieć sobie ten szorstki wymuszony dźwięk.

Susanna kazała córce iść do Monique. Wychodząc, Elena słyszała wzbierającą kłótnię i rzuciła się do ucieczki. Jasmine osuszyła jej łzy, zapewniając, że Maurice nie zrozumiał sensu rysunku. Dorośli często tak się zachowują, nie rozumieją i boją się. Potem wzięła ją za rękę i odprowadziła do domu.

Maurice’a nie było, a Susanna miała opuchnięte czerwone oczy. Jasmine przygotowała herbatę i została z nimi do późnej nocy. Następnego ranka Susanna spakowała walizki i wyjechały. Całą wiosnę spędziły z dala od domu. Ale potem wróciły.

Zawsze wracały, a Maurice zawsze na nie czekał. Po raz pierwszy Elena poczuła zapach nienawiści. Zimny jak bezgwiezdna noc po deszczu, kiedy słychać tylko wycie wiatru.

Zapach nienawiści jest przerażający.

Kilka miesięcy później Elena skończyła osiem lat. Jesienią wyjechały po raz kolejny i dziewczynka została już we Florencji u babci.

– Te mi się podobają – powiedziała Elena, otrząsając się ze wspomnień.

Kryształowe flakony błyszczące w świetle reflektorów były bardzo charakterystyczne i oryginalne, o nieregularnych kształtach.

– Nie, za bardzo wyraziste. Jacques życzyłby sobie czegoś bardziej harmonijnego.

Po chwili namysłu Elena potrząsnęła głową.

– Harmonia jest czymś bardzo subiektywnym i obecnie nie za bardzo w modzie. Jeśli interesują cię nowości, Monie, musisz poszerzyć horyzonty. Musisz ryzykować.

Przyjaciółka przyglądała jej się przez jakiś czas w zamyśleniu.

– A ty co byś wybrała?

– Ja?

– Tak, ty! A może się rozdzielimy w poszukiwaniu właściwych perfum? Jacques będzie miał dwie propozycje do wyboru. On bardzo to lubi. Oui, postanowione. Spotkamy się tutaj za godzinę i pójdziemy na obiad. Dzisiaj w Four Seasons serwują niedzielny brunch, to wspaniałe doświadczenie. Mam kartę kredytową Jacques’a, zaszalejemy za wszystkie czasy, a ty wyświadczysz mi przysługę i zmienisz ten smutny wyraz twarzy. Głowa do góry… Straciłaś faceta, co w tym strasznego? Masz pojęcie, ilu mężczyzn byłoby gotowych popełniać dla ciebie szaleństwa, gdybyś tylko chciała? – powiedziała Monique, poruszając palcem. – Cała masa, chérie, niekończąca się kolejka facetów.

– No pewnie, jakżeby inaczej!

Westchnęła, była wykończona. Nie miała nawet siły, żeby się gniewać na Monie, a zresztą po co? Delikatność nigdy nie była jej mocną stroną, Elena wiedziała o tym doskonale. Już jako dziecko mówiła zawsze to, co myślała, nie dbając zupełnie o konsekwencje.

Nagle poczuła przemożną chęć, żeby zostać sama. Monique była osobą, którą lubiła najbardziej na świecie, ale w tej chwili Elena czuła się bardzo bezbronna i podatna na emocje. Wystarczyłoby jedno spojrzenie, jedno słowo, aby zburzyć tę kruchą równowagę, którą tak pracowicie próbowała budować.

– Naprawdę chcesz, żebyśmy się rozdzieliły? – Ledwie mogła uwierzyć w tę propozycję rozejmu, nie obawiała się już, że będzie musiała zanurzyć się w zapachy aż do tego stopnia, aby wybrać jeden.

Monique się skrzywiła.

– Będę udawać, że nie słyszałam nadziei w twoim głosie – stwierdziła. – No idź już – dodała z uśmiechem. – Pozbieraj myśli i spróbuj się uspokoić. Ale pamiętaj, że chcę mieć nowe perfumy. Naprawdę ich potrzebuję. Vite, vite! Zobaczymy się za godzinę.

Elena uśmiechnęła się i odwróciła plecami do przyjaciółki.

Zrobiła zaledwie kilka kroków, kiedy zdała sobie sprawę, że nie ma zielonego pojęcia, czego oczekuje Jacques. Wiedziała zaledwie, że jest właścicielem Narcissusa, sklepu, w którym pracowała Monique, że należy do starego szacownego rodu perfumiarzy i że jej przyjaciółka miała z nim krótki burzliwy romans. „Najlepszy seks w życiu”, tak pokrótce Monique opisała Jacques’a Montiera.

Odwróciwszy się, zaczęła jej szukać w tłumie. Pod osłoną wysokich kamiennych murów wznoszących się aż do sklepienia pokrytego belkami z drewna i żelaza znajdowały się stoiska pełne osób zajętych obserwacją nasączonej zapachami hali. Rozmaite wonie mieszały się ze sobą, tworząc wyjątkową intensywną harmonię, która zmieniała się wraz z odległością od poszczególnych ekspozycji. Początkowo Elenie nie udawało się dostrzec przyjaciółki, aż wreszcie zobaczyła ją w pobliżu ogromnej białej orchidei, o nazwie Phalaenopsis, przy stoliku zastawionym kryształowymi buteleczkami. Zbliżając się, obserwowała płynną zawartość luksusowych ampułek. Wypełniały je ciecze w różnych kolorach, od bladego różu poprzez wszystkie odcienie opalizującej szarości aż do bursztynowego złota o nasyconej barwie.

– Monique, nie powiedziałaś mi, czego dokładnie chce Jacques – powiedziała, zatrzymując się obok.

Dziewczyna poruszyła się, muskając palcami kwadratową gładką buteleczkę o ostrych krawędziach.

– Non, c’est vrai. Nieważne – odparła, poświęcając całą uwagę małemu szklanemu cacku. – Perfumy nie są przeznaczone dla niego. Jacques chce nowego zapachu, pełnego energii, który mógłby umieścić w swoim katalogu i sprzedawać w Narcissusie. Chciałby stworzyć nową tendencję, która zaspokoi wymagania aktywnych paryżanek, nie może to być nic pospolitego, a jednocześnie powinno podkreślać kobiecość i gwarantować harmonię.

– Po prostu… nic specjalnego – mruknęła Elena, krzywiąc się z niesmakiem.

Monique obdarzyła ją uśmiechem.

– Zaskoczysz go, a raczej ja go zaskoczę. Pozwolisz, że przypiszę sobie wszystkie zasługi? Dla ciebie przecież nie mają znaczenia.

Elena pokręciła głową, ruszając przed siebie.

– Jeśli w ten sposób chcesz przekonać mnie do powrotu do zawodu, to się grubo mylisz.

Krążąc między stoiskami różnych wystawców i dotykając flakonów, czuła energię, którą uwalniały zawarte w nich aromaty, i nagle zdała sobie sprawę, że niepokój, który odkąd sięgała pamięcią, towarzyszył jej przy tworzeniu nowej esencji, teraz po prostu zniknął. Tak jak poczucie obowiązku i powinności. W jakimś zakątku jej umysłu tkwił jeszcze cień zgryzoty, wyczuwalny, ale nieszkodliwy jak stara blizna.

Czuła w sobie jakieś dziwne ożywienie, potrzebę wąchania, wypełnienia płuc jedną bądź drugą nutą zapachową. Znikło doznanie mdłości, nie zauważyła nawet, kiedy to się stało, po prostu już go nie odczuwała. Zostało jedynie poczucie niezaspokojenia, które wzmagało ciekawość. Chciała odurzać się zapachami, jakby po raz pierwszy zetknęła się z esencjami, jakby nie znała tego wonnego świata, który od zawsze przecież stanowił część jej życia. To pragnienie było prawie śmieszne. Śmieszne i nienaturalne, ale… właśnie tak się czuła.

Jej przeświadczenia i doskonale opracowane plany w jednej chwili legły w gruzach. Postanowiła zaufać instynktowi.

W tym właśnie momencie znalazła się przed stoiskiem należącym do młodej hinduskiej perfumiarki. Stanęła z boku i zaczęła się przysłuchiwać. Kobieta miała bardzo jasno sprecyzowane idee. Elenie podobało się, jak opisuje swoje kreacje. W jej wystąpieniu zawarta była specjalistyczna terminologia charakterystyczna dla kogoś, kto opanował swój zawód do perfekcji, jak i proste słownictwo przemawiające do wyobraźni mniej przygotowanych słuchaczy.

Między tymi egzotycznymi zapachami odnalazła to, czego szukała, w nucie głowy była eksplozja kwiatów: paczula, gardenia, jaśmin; nuta serca kryła w sobie aromat przypraw: tajemnicze ślady goździków i kolendry. Wreszcie drzewna esencja w nucie bazy, która nie tylko nadawała całości harmonię, ale sprawiała, że kompozycja miała kremową konsystencję. Wyobraziła sobie te perfumy na własnej skórze i ogarnęło ją uczucie, że substancja rozpuszczając się, wydziela elegancję i wyrafinowanie. Wtedy zrozumiała, że tego właśnie szuka.

Nie miała pojęcia, czy ta gama zapachowa znajdzie uznanie Jacques’a, ale była pewna, że to perfumy odpowiednie dla każdej kobiety, która lubi eksponować swój seksapil, nie rezygnując ze szczypty frywolności. Zdawało się, że zapach do niej przemawia, opowiada jej o sobie, o miejscach, gdzie się narodził, o kobietach w turkusowych, czerwonych i złotych sari, dla których był przeznaczony, o nowoczesnym mieście – metropolii, w którą zamieniło się Delhi. Jeśli nadawał się do egzotycznej stolicy Indii, Paryż powinien się w nim natychmiast zakochać. Postanowiła mu zaufać i dokonała zakupu.

Spacerowała po halach Stazione Leopolda z flakonikiem perfum w torebce, a kiedy nieco później spotkała się z Monique, zdała sobie sprawę, że od dłuższego już czasu nie czuła się tak radośnie. Oczywiście ból pozostawał nadal na swoim miejscu, ale kiedy wsiadały do taksówki, która miała je zawieźć do Four Seasons, czuła niepokojące drżenie, oczekiwanie połączone z entuzjazmem.

A poza tym była głodna jak wilk.

Kilka godzin później, kiedy noc otuliła już miasto, Elena śledziła spojrzeniem światła samolotu, który zabrał jej przyjaciółkę do Paryża. Żegnając się, obiecały sobie, że wkrótce się usłyszą. I tym razem Elena naprawdę miała zamiar dotrzymać słowa.

4

Bergamotka. Zwiewny rześki aromat dający energię i lekkość, kiedy nowe możliwości przebijają się przez grube warstwy zniechęcenia.Oświetla drogę i pomaga dostrzec alternatywne rozwiązania.

Kamienica na Borgo Pinti od pokoleń należała do rodziny Eleny. Mówiło się, że została kupiona za pieniądze uzyskane ze sprzedaży specjalnych perfum, niesamowitej esencji, która w sekrecie wyruszyła z Florencji do Francji, gdzie wyśmienicie spełniła swoje zadanie. Wprawiła właścicielkę w stan ekstazy, sprawiła, że kobieta poczuła się nadzwyczajna i wyjątkowa. W zamian za ten dar dama oddała swą rękę i książęcy posag, czyniąc twórczynię perfum bajecznie bogatą.

Taka była przekazywana z pokolenia na pokolenie legenda. Nieliczni, którzy znali prawdziwe powody tego hojnego zapisu, spoczywali od dawna na cmentarzach.

Ale mit Perfum Doskonałych przetrwał.

Na przykład wiadomo było, że stworzyła je Beatrice Rossini, protoplastka rodu, która w pierwszej połowie XVII wieku, kiedy na francuskim tronie zasiadały kolejno dwie królowe rodem z Florencji, opuściła rodzinne miasto, aby przyjąć specjalne zlecenie. Była świetną perfumiarką i najznakomitsze florenckie damy marzyły, aby znaleźć się wśród jej nielicznych starannie dobranych klientek. Dla każdej z nich Beatrice stworzyła niepowtarzalny zapach. Także członkowie szlacheckich rodów i przedstawiciele władzy zabiegali o jej względy. Wszyscy chcieli się wyróżniać oryginalnym zapachem godnym ich wysokiej pozycji społecznej.

Jej sława sięgała tak daleko, że często Beatrice musiała udawać się na dwory książąt, którzy domagali się jej usług. Mówiło się, że w czasie jednej z podróży stworzyła tak cudowną i wyjątkową kreację, że została na zawsze w pamięci i wyobraźni tych, którzy mieli okazję ją powąchać. Zapach ten podbijał serca i zmysły, był lśniący jak najjaśniejsza gwiazda, zrównoważony jak najczystsza z perfumowanych wód, lekki jak podmuch wiatru. Jego nuty tworzyły porywającą i delikatną jednocześnie harmonię. Charakteryzował się trwałością i zmysłowością. Ten zapach był czymś zupełnie innym od tego, co do tej pory oferowała sztuka perfumeryjna.

Wróciwszy do Florencji z ogromnym majątkiem, Beatrice nie chciała nikomu opowiadać o swojej niezwykłej kreacji. Zmieniła się, milczała, wydawała się nieobecna. Przestała bywać na dworze, nie uczestniczyła w przyjęciach, zaniedbywała przyjaciół. Wprawiając w głębokie rozczarowanie swoich bogatych zalotników, szybko poślubiła młodzieńca skromnego pochodzenia i urodziła mu córkę, Laurę. W kontrakcie przedmałżeńskim mężczyzna zobowiązał się zezwolić jej na zachowanie rodowego nazwiska i przekazanie go potomstwu.

Urodziła się zatem jako Beatrice Rossini i na zawsze już nią pozostała. Od tego czasu wszystkie kobiety jej rodu dziedziczyły to nazwisko niczym stary cudowny znak.

Kiedy po dwóch latach została wdową, nie przywdziała żałoby. Nie było to konieczne, ponieważ po powrocie z Francji jedynym kolorem, który nosiła, była czerń. Satyna, zamsz, irlandzkie koronki, mogła sobie pozwolić na najlepsze materiały, ale wszystkie były w tym ponurym kolorze.

Nigdy nikomu nie ujawniła tajemniczego pochodzenia swojej fortuny. Mimo wielu propozycji nigdy też nie wyszła ponownie za mąż. Żyła, tworząc perfumy, produkując mydła i kremy dla ludzi, którzy życzyli sobie czegoś wyjątkowego.

Czegoś oryginalnego, jak te perfumy, które czasami podczas długich spędzanych samotnie nocy wyciągała z sekretnej szufladki swojej szkatułki, gdzie przechowywała klejnoty. Nie wąchała ich ani nawet nie otwierała srebrnego flakonu. Nigdy. Trzymała go tylko na sercu. I to były także jedyne chwile w jej życiu, kiedy pozwalała sobie na ulgę, którą przynosiły łzy.

Perfumy Doskonałe stały się dla niej jednocześnie źródłem radości i bólu.

Pewnej grudniowej nocy, kiedy jej wspaniałe czarne włosy przetykały już gęsto srebrne nitki, a oddech zatrzymywał się coraz częściej, zrozumiała, że nadszedł jej czas. Poprosiła córkę Laurę, aby przyniosła jej szkatułkę, odrzuciła na bok biżuterię i pokazała jej flakonik z perfumami. Musiała to zrobić. Przecież formuła Perfum Doskonałych była częścią spadku, który należał się jej jedynej dziedziczce. Niestety wysiłek i wzruszenie okazały się fatalne. Zbyt długo zwlekała z tą decyzją i zmarła w ramionach Laury, wspominając przeszłość w blasku kominka, opowiadając córce o swojej tajemnicy, ale nie wyjawiając jej do końca. Beatrice nie zdołała podyktować formuły, lecz ujawniła, że gdzieś ją schowała. Powinna znajdować się między kartami książek, w jej notatkach, wśród rzeczy, do których była najbardziej przywiązana. Aby ją odnaleźć, wystarczyło podążyć śladem zapachów.

Niestety Laura nie zdołała jej odszukać ani odtworzyć na bazie niewielkiej ilości tej substancji, która zachowała się w fiolce. Beatrice zostawiła po sobie zbyt wiele receptur do realizacji, zbyt wiele książek do przeczytania, zbyt wiele bólu do stłumienia.

Od tego czasu kolejne perfumiarki z rodziny Rossinich nie ustawały w poszukiwaniach, święcie przekonane, że formuły wszystkich kompozycji zostały dokładnie zapisane. To była reguła numer jeden, którą poznawały, zanim jeszcze się nauczyły, że perfumy to mieszanka kwiatowych, drzewnych i zwierzęcych esencji rozcieńczonych alkoholem lub substancjami oleistymi. To był rodzaj paktu, przyrzeczenie. Wszystkie kompozycje zapachowe były skrzętnie katalogowane i skrupulatnie przechowywane.

Receptura musiała znajdować się gdzieś w archiwach. Wszystkie były o tym przekonane, ale było to jak szukanie igły w stogu siana.

No bo jak tu odróżnić poszukiwaną od lat z ogromną pasją formułę od tysięcy innych, starannie przechowywanych w archiwach Beatrice? Która z nich była przepisem na stworzenie Perfum Doskonałych? Szuflady pełne były kartek do przejrzenia, zapisków, notatek, rozważań, które każda z kobiet skrupulatnie spisywała. Nie wspominając o pamiętnikach. Losy przedstawicielek rodziny związane więc były trwale z kontynuacją tych poszukiwań. Każda z nich na swój sposób zgłębiała wiedzę w zakresie kreacji perfum. Niektóre eksperymentowały w dziedzinie alchemii, proponując śmiałe rozwiązania, podejmując wyzwania mające dla większości śmiertelników posmak szaleństwa lub herezji. Ale wszystkie miały świadomość, że podstawowa wiedza, którą dysponują, nie wystarczy, aby odnaleźć zaginiony skarb.

Również Lucia Rossini, jak wszystkie jej poprzedniczki, poświęciła całe swoje życie na poszukiwanie Perfum Doskonałych. Rok po roku sporządzała kompozycje zapachowe w oparciu o receptury zapisane w notatkach Beatrice, niestety bez spodziewanych rezultatów: żadne z tych perfum nie wydawały jej się wyjątkowe. Odwołując się do swej wiedzy i do doświadczeń zdobytych przez poprzedniczki, była przekonana, że istnieje możliwość percepcji gamy zapachowej perfum na podstawie samej lektury jego składników. Ona przykładowo wyczuwała efekt połączenia dwóch, a nawet kilku esencji. Ale jej talent był niewielki i nie wystarczał do określenia składników Perfum Doskonałych, których receptura z pewnością należała do bardzo złożonych.

W związku z tym wszystkie swoje nadzieje skupiła na córce, Susannie, która nie miała najmniejszego zamiaru podążyć śladem matki. Fascynowały ją nieograniczone możliwości, jakie dawały substancje syntetyczne, w związku z czym odrzucała tradycję i nauki Lucii.

A potem na świat przyszła Elena.

Na pewnym etapie życia, kiedy nieubłagany czas sprawił, że zesztywniałe palce nie pozwalały już nawet na odkorkowywanie pojemników z esencjami, Lucia postanowiła przekazać swe umiejętności jedynej osobie, która według niej miała zdolności i zamiłowanie, wrażliwość i intuicję potrzebne do odtworzenia magicznej receptury. Tą osobą była wnuczka Lucia, podzieliła się z nią wszystkim, czym dysponowała.

Ciemne masywne mury z kamienia i wypalanej w piecach na starym mieście cegły wznosiły się na wysokość trzech pięter. Na parterze od zawsze mieścił się sklepik, laboratorium i wewnętrzny dziedziniec, na który wychodziły okna mieszczących się na piętrach pokoi. Na pierwszym znajdowała się kuchnia i salon, a na drugim sypialnie. W ciągu wieków kamienica prawie wcale się nie zmieniła, nawet aromatyczne zioła w rogu ogrodu rosły ciągle takie same.

W domu był też sekretny gabinet, jako że Rossini zajmowały się perfumerią od czasów, kiedy alchemia była naturalnym odgałęzieniem tej profesji. Pomieszczenie to znajdowało się w piwnicach, ale od dziesięcioleci nikt tam nie zaglądał.

Budynek zachował się w doskonałym stanie dzięki odpornym materiałom, z których został zbudowany. Były to: drewno z okrętów zahartowane przez burze i morskie wichry, kamienie pochodzące z litej skały, wypalana w piekielnej temperaturze cegła. Kamienica była niemym świadkiem narodzin i śmierci, niesamowitych odkryć, radości, łez i krwi. I ciągle ukazywała w nienaruszonej formie swój urok, charakter i szczyptę tajemnicy.

Lucia Rossini żyła jedynie dla zapachów, wszystko inne miało dla niej poślednie znaczenie. Pewnego dnia przyjęła w swoim łóżku mężczyznę i był to najsilniejszy związek ze światem zewnętrznym, na jaki sobie pozwoliła. Kiedy Giuseppe Rinaldi zmarł, poświęciła się wychowaniu córki, Susanny, przekazała jej całą swą wiedzę i umiejętności oraz zgodnie z tradycją rodowe nazwisko Rossini, które dla niej, tak jak dla grona jej prababek, było symbolem ciągłości pokoleniowej, określało tożsamość i zobowiązywało.

Niestety dla Susanny nie miało żadnego znaczenia ani szacowne nazwisko, ani Perfumy Doskonałe. Nie podzielała ambicji matki, interesowała ją po prostu produkcja perfum. Chciała nauczyć się nowych technik, miała dość zapisanych na zakurzonych kartach staroświeckich metod, którymi raczyła ją Lucia. Wcale nie dbała o przeszłość, dla niej istniał tylko dzień jutrzejszy. Dlatego wyjechała. Przysyłała kartki z Aleksandrii, z Aten, z Bombaju, aż na końcu tej tułaczki znalazła swoje miejsce i osiedliła się w Grasse we Francji.

Pewnego dnia wiele lat później pojawiła się w rodzinnym domu z małą dziewczynką.

– Nie mogę jej zatrzymać przy sobie – stwierdziła bez owijania w bawełnę.

Dwie kobiety przyglądały się sobie przez długą chwilę, po czym Lucia otworzyła szeroko drzwi i po raz pierwszy uśmiechnęła się do wnuczki.

– Chodź, Eleno, wejdź do środka. Od dzisiaj to będzie twój dom.

Dziewczynka chwyciła się mocno matczynej spódnicy, zaciskając kurczowo palce. Zamknęła oczy i pochyliła głowę. Tego dnia padał ulewny deszcz, jak to pod koniec listopada. Susanna pachniała migdałami, fiołkami i irysami, kompozycją przygotowaną przez Maurice’a w prezencie ślubnym.

Od tego pamiętnego dnia Elena na zawsze znienawidziła deszcz.