Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Zaufaj mi

Zaufaj mi

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8110-117-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zaufaj mi

Trzymający w napięciu thriller psychologiczny autorki bestsellerowego Zamknij oczy! Skoro przyjaciele kłamią, komu możesz zaufać? W trudnych chwilach Livy zawsze zwracała się o pomoc do swojej najlepszej przyjaciółki, Julii. Odkąd połączyła je tragiczna śmierć młodszej siostry Livy, Kary, trzymały się razem. Od tamtej pory zawsze mówiły sobie wszystko. Tak przynajmniej sądziła Livy… Kiedy pewnego dnia znajduje Julię martwą, nie wierzy, że przebojowa, pełna życia przyjaciółka mogła popełnić samobójstwo. Choć jest osamotniona w swoich wątpliwościach, postanawia odkryć prawdę. Nie podejrzewa jednak, że zgłębiając prywatne życie Julii, spowoduje gwałtowne wstrząsy we własnej rodzinie… „Thriller pełen zaskakujących zwrotów akcji”. Sunday Mirror „McKenzie to sprawna pisarka, która wie, jak zaciekawić, zbudować napięcie, stworzyć plejadę przekonujących postaci i nakreślić intrygującą fabułę”. Kirkus Review

Polecane książki

Obserwowani, sprawdzani i ściśle kontrolowani filmowcy w PRL marzyli o wolności, jaką oferowała ideologia demokracji. Jednak niemal każdy reżyser z kraju socjalistycznego, który zaczynał stawiać pierwsze kroki w USA, przeżywał głębokie rozczarowanie. Choć nie było już politycznych ideologów, cen...
Książka stanowi pierwsze w polskiej literaturze karnoprocesowej kompleksowe studium monograficzne badania świadka w postępowaniu karnym. Prezentowane rozważania wpisują się w niezwykle ważny i wciąż aktualny nurt ochrony praw jednostki. W opracowaniu omówiono takie zagadnienia jak: d...
Wielka miłość Powella i Antonii zakończyła się burzliwym rozstaniem. Powell, niegdyś ubogi farmer, zdobywa majątek i pozycję, zakłada rodzinę. Antonia natomiast wyjeżdża do Arizony, by tam na nowo ułożyć sobie życie. Los jednak nie jest dla nich łaskawy. Powell zostaje wdowcem, Antonia nadal żyje sa...
Mały bazar na warszawskim Żoliborzu daje na dwa lata schronienie zmęczonemu życiem punkowcowi. Zostaje sprzedawcą w sklepie z papierosami, prasą i książkami.Na otwarcie sklepu chcę założyć koszulkę z jakimś napisem. Chcę coś zamanifestować. Tyle że nic nie mogę wymyślić. Nie udało się. Dwie godziny ...
Odkryj, jak moda może pomóc ci prawdziwie być sobą, przyciągać dobry los i manifestować twoje marzenia. Kiedy twoja piękna rzeczywistość wewnętrzna i zewnętrzna pasuje do siebie, możesz rozkoszować się w magii każdego dnia. Moda stosowana z intencją może być potężną, afirmującą życie praktyką. Zbudu...
Znaczenie i reperkusje złożonych problemów geopolityki 25 państw Śródziemnomorza zdecydowanie wykraczają poza granice tego regionu. Znajomość ich źródeł i charakteru jest kluczem do zrozumienia wielu rozgrywających się współcześnie konfliktów i napięć - od bur...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Sophie McKenzie

Tytuł oryginału:

TRUST IN ME

Copyright © 2014 by Rosefire Ltd

Copyright © 2017 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2017 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Agnieszka Radtke

Korekta: Aleksandra Mól, Marta Chmarzyńska, Maria Zając

ISBN: 978-83-8110-117-2

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2017

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Rogerowi, Danie i Alexowi, z wyrazami miłości

Takiego wyboru nie można dokonać. Więc jak mam to zrobić?

Wracam myślami do wydarzeń, które doprowadziły mnie do tej chwili.

Ale to bez znaczenia. Nic teraz nie ma znaczenia.

Liczy się tylko ten wybór.

Najgorszy z możliwych.

Miesiąc wcześniej…1

Esemes przychodzi, w chwili gdy wysiadam z samochodu. Jestem tak zdenerwowana, że ledwie rejestruję sygnał oznajmiający otrzymanie wiadomości. Zachodzące słońce barwi niebo odcieniami różu i pomarańczu, wydłużając i wysmuklając wieże katedry w Exeter. Jest ciepło, ale ja mam dreszcze, serce boleśnie tłucze mi się o żebra. Will rzuca mi spojrzenie pełne troski. Wyciągam telefon z torebki, przekonana, że to informacja od opiekunki do dzieci. Ale nie, na ekranie widzę imię JULIA i od razu zalewa mnie fala ciepła. Wiem, że Julia chce mnie wesprzeć w ten straszny wieczór, choć na pewno napisała wiadomość w swoim charakterystycznym ostrym i zamaszystym stylu. Czytam esemes, który okazuje się jednak zaskakująco lakoniczny.

„Zadzwoń. Proszę. Muszę z tobą porozmawiać”.

Wiem, że nadinterpretuję, ale czuję się naprawdę dotknięta. Przecież Julia wie, jak strasznie obawiam się tej kolacji. Wie, z czym będę musiała się zmierzyć, a mimo to myśli tylko o sobie! Może właściwie nie powinno mnie to dziwić. Zawsze miała lekką obsesję na swoim punkcie. Chociaż to do niej niepodobne, żeby zapomniała, co mnie dzisiaj czeka. Zamykam wiadomość. Nie mam ani czasu, ani ochoty odpowiadać w tej chwili.

Will obejmuje mnie ramieniem, kiedy przechodzimy przez jezdnię. Leo i Martha przeprowadzili się tutaj zaledwie kilka miesięcy temu. Dom jest zupełnie nowy, elegancki, biały sześcian, odcinający się ostro na tle sąsiednich budynków z czerwonej cegły.

– Robi wrażenie, prawda? – mówi Will. Słyszę napięcie w jego głosie i rzucam mu szybkie spojrzenie. Tak, jest zdenerwowany, rozpoznaję to po lekkim zmrużeniu oczu i napiętym mięśniu szczęki. Świetnie. To dobrze, że się denerwuje. Powinien.

Dom rzeczywiście robi wrażenie, w założeniu bowiem ma odzwierciedlać aspiracje Leo Harbury’ego, szefa Willa. Kiedy podchodzimy bliżej, drzwi otwierają się przed nami. Wita nas młody mężczyzna w smokingu, z tacą pełną wysokich kieliszków szampana. Uśmiecham się do niego. Odwzajemnia uśmiech.

– Will i Livy Jackson – przedstawia nas Will.

– Zapraszam. – Młody człowiek się cofa, żeby nas przepuścić. – Tam znajdą państwo gospodarzy. – Wskazuje drzwi po lewej stronie korytarza. – A łazienka i garderoba są po prawej.

Idę za Willem, moje obcasy głośno stukają. Hol urządzono prosto i ze smakiem. O ile wystawny dom jest wyrazem bujnej osobowości Leo Harbury’ego, o tyle proste białe ściany i gustowne meble reprezentują powściągliwy styl jego żony. Idąc, patrzę na swoje odbicie w lustrze w pozłacanej ramie. Byłam dziś u fryzjera i poniewczasie dochodzę do wniosku, że powinnam była to zrobić wczoraj: moje włosy, starannie ułożone w jasnobrązowy bob, wyglądają na zbyt uczesane. Równie dobrze mogłabym sobie zawiesić na szyi tabliczkę z napisem: „kobieta, która się stara”. Mimowolnie uśmiecham się do siebie – taki komentarz w pełni godny jest Julii. Odwracam się lekko, sprawdzając, jak układa się na mnie koktajlowa sukienka od Hobbsa. Jest dość ładna, nie pozostawia wątpliwości, że kupiłam ją na High Street. W normalnych warunkach coś takiego nawet by mi nie przyszło do głowy – Leo i Martha nie są snobami, a choć sama Martha niewątpliwie ma na sobie coś powłóczystego i designerskiego, na pewno z uśmiechem pochwali mój wygląd. Och, muszę się wziąć w garść. Za późno na zmianę stroju.

Will obserwuje mnie, przygryzając lekko wargę. Pomimo siwiejących skroni wygląda młodo – młodziej ode mnie, choć jest o dwa lata starszy – i przystojnie w ciemnym garniturze. Dotykam palcami platynowego naszyjnika, który podarował mi na trzynastą rocznicę ślubu. Mam wrażenie, że metal mnie parzy, choć w holu panuje przyjemny chłód.

Podchodzimy do drzwi po lewej, zza których dobiegają odgłosy przyjęcia: cichy szmer rozmów, dźwięki skrzypiec, brzęk kieliszków.

– W porządku, Liv? – pyta Will.

Kiwam głową, choć oboje wiemy, że to nieprawda. Will bierze mnie za rękę, ale wyrywam mu ją. Wiem, że jestem niesprawiedliwa, że on też czuje się okropnie. Niemniej to jego wina.

– Przykro mi… – zaczyna, ale unoszę dłoń, żeby mu przerwać. Nie chcę wysłuchiwać kolejnych przeprosin. Szczególnie dzisiaj. Mam za sobą sześć lat przepraszania, a i tak niczego to nie zmieniło ani nie ujęło mi bólu. I nie uchroni mnie przed tym, że już za chwilę stanę twarzą w twarz z Catriną.

– Mówiłeś, że ile będzie osób? – pytam. Słyszę napięcie w swoim głosie.

– Około dwudziestu. – Will się krzywi. – Na pewno Paul i Becky, poza tym pracownicy firmy, kilku klientów i agentów, z którymi współpracujemy w Szwajcarii i w Niemczech. Do tego osoby towarzyszące, może ktoś ze Stanów i… – urywa. W powietrzu między nami zawisa niewypowiedziane imię Catriny.

Wycieram wilgotne dłonie o sukienkę. Leo i Martha co roku organizują „skromną kolację dla przyjaciół i współpracowników”, choć tym razem po raz pierwszy robią to w nowym domu. Oczywiście określenie „skromna” jest dużym niedomówieniem. Nie ma nic skromnego w stylu i charakterze tych imprez. Leo jest świetnie prosperującym biznesmenem, właścicielem firmy marketingowej. Założył ją trzydzieści lat temu i sam zapracował na jej sukces.

– Gotowa? – Will sięga w stronę klamki.

Dzwoni moja komórka. Grzebię nerwowo w torebce, usiłując ją wyłowić. Na ekranie wyświetla się imię Julii.

– Kto to? – pyta Will.

– Julia. – Odrzucam połączenie, a potem wyłączam telefon. Jeśli w domu wyniknie jakiś problem, opiekunka dzwoni do Willa. Nie mam w tej chwili głowy do Julii. Nie jestem w stanie myśleć. Znów rzucam spojrzenie na Willa. Mam wrażenie, że jest przerażony, rękę wciąż trzyma na klamce. Ogarnia mnie fala zazdrości, zastanawiam się, jakie uczucia wywołuje w nim perspektywa ponownego spotkania z Catriną. Pracowali razem krótko, bo Catrinę oddelegowano do Paryża, żeby tam prowadziła sprawy firmy. Próbuję sobie przypomnieć jej twarz na zdjęciu na stronie internetowej Harbury Media: blondynka o delikatnej urodzie i perkatym nosie, idealny makijaż i uwodzicielski uśmiech. Czy może wyobraziłam sobie ten uśmiech?

– Liv? – Will ciągle na mnie patrzy. Ktoś za drzwiami zaczyna się śmiać. – Przykro mi z powodu tej sytuacji – mówi szeptem.

Kiwam głową, ale nie patrzę na niego. Mam ochotę krzyknąć, że „przykro mi” nie wystarczy. Że nie przestanę się denerwować, nie odzyskam spokoju ducha tylko dlatego, że jest mu przykro. To on i Catrina odebrali mi spokój sześć lat temu, przez te swoje kradzione popołudnia. Will był nią zauroczony. Zawsze twierdził, że to nie była miłość, ale widziałam obsesję w jego oczach. I nienawidziłam wtedy Catriny z całą furią, do jakiej byłam zdolna: za niszczenie mojego małżeństwa, za zagrożenie, jakie stanowiła dla mojej rodziny, za to, że mogła unicestwić bezpieczny świat, który stworzyłam swoim dzieciom.

Nigdy w życiu nie nienawidziłam nikogo tak bardzo jak jej.

No może jeszcze jedną osobę.

Will pochyla się i całuje mnie w policzek.

– Wyglądasz pięknie.

Kręcę przecząco głową. Po niemal czternastu latach małżeństwa w pewnym sensie przestaje się dostrzegać tę drugą osobę, więc taki komplement to tylko dowód, że Will stara się być miły, żeby jakoś zrekompensować mi tę traumę. Zresztą i tak jest już za późno. Pochlebstwo nijak nam nie pomoże w przetrwaniu tego wieczoru.

– Naprawdę – upiera się, odgarniając pasemko włosów z mojego policzka.

– Wejdźmy.

Kiwa głową, znów sięga do klamki i otwiera drzwi.

W pokoju jest pełno ludzi, jednak przede wszystkim rzuca się w oczy jego idealny wystrój: kilka skórzanych kanap i niskich stolików, do tego proste, kremowe zasłony w oknach. Na ścianach nowoczesne obrazy. Will trzyma mnie za rękę, kiedy wchodzimy. Pożeram wzrokiem otoczenie, wszędzie szukam Catriny. Jest tu na pewno więcej niż dwadzieścia osób. Pod oknem widzę Leo i jego dwór. Gospodarz, nie przestając mówić, podchodzi do barku. Porusza się tym swoim charakterystycznym dumnym krokiem. Rozglądam się. Żadnych blondynek, przynajmniej poniżej pięćdziesiątki. Patrzę na Willa, unosząc pytająco brwi. Kręci głową. Wypuszczam z ulgą powietrze. Catriny tu nie ma. Jeszcze nie przyszła.

Jakaś para rusza w naszą stronę, uśmiechają się do nas promiennie. Są w tym samym wieku co Leo i Martha, czyli koło sześćdziesiątki.

– Dobrze cię widzieć, Will. Ostatnim razem spotkaliśmy się na tej konferencji w Brukseli, prawda? – Mężczyzna ma teksański akcent. Potrząsa z entuzjazmem ręką Willa, a potem przedstawia nam swoją żonę.

Kiedy Will przedstawia mnie, kobieta uśmiecha się uprzejmie. Ma na sobie suknię w pełnym znaczeniu tego słowa – różową kreację opadającą do ziemi w miękkich, jedwabnych fałdach. Patrzę na swoją sukienkę. Jest czarna, ołówkowa, sięga do kolan, a na wierzchu ma warstwę koronki, ale nie wygląda dobrze. Sama nie wiem, w czym rzecz: albo jest dla mnie zbyt młodzieżowa, albo niezbyt odpowiednia do mojej figury. W końcu przybyło mi niemal sześć kilo od urodzenia Zacka.

Will i Teksańczycy zaczynają ożywioną rozmowę. Podchodzi do nas kolejny młody człowiek w smokingu, niosąc tacę z drinkami. Biorę kieliszek białego wina. Jest wyborne, wytrawne, z lekką nutą agrestu. Uśmiecham się i kiwam głową, chociaż nie słucham toczącej się rozmowy. Myślę wyłącznie o Catrinie. Jest ode mnie młodsza i o ile mi wiadomo, nie ma dzieci. Na pewno jest seksowna i szczupła, jak przystało na kobietę sukcesu; choć pracuje w Paryżu już niemal od sześciu lat, nadal jest najmłodszym dyrektorem w historii Harbury Media. Kiedy kilka dni temu powiedziałam o tym Julii, przewróciła oczami.

„Lepiej się przygotuj na najgorsze, Liv”, powiedziała. „Pewnie się dorobiła designerskiej garderoby, jest zadbana aż do bólu i opanowała do perfekcji ten wyniosły paryski uśmiech”.

Na myśl o Julii mam ochotę przeprosić, zamknąć się w łazience i jednak do niej oddzwonić – nieważne, że dziś wieczorem zachowała się samolubnie, po prostu potrzebuję wsparcia przyjaznej duszy – ale nim wprowadzam w czyn tę myśl, podchodzą do nas Leo i Martha. Leo uśmiecha się szeroko i potrząsa ręką Willa, równocześnie klepiąc go po plecach.

– Dobrze pana widzieć, proszę pana – mówi z udawaną wyniosłością, jaka charakteryzuje go podczas oficjalnych okazji. Oboje, i Martha, i Will, twierdzą, że prywatnie Leo wcale nie jest taki pewny siebie, ale ja się zawsze przy nim denerwuję. Jest taki władczy, onieśmiela mnie to jego przenikliwe spojrzenie. – Jak ci się widzi awans?

Ostatnio Will jest nie tylko dyrektorem do spraw planowania, ale też zastępcą dyrektora operacyjnego. Ten awans to uznanie jego talentu i pracowitości, trochę więcej pieniędzy i dużo większy stres.

– Bardzo dobrze – odpowiada Will, rumieniąc się lekko.

Leo mruga do mnie, a jego wzrok zatrzymuje się na króciutką chwilę na moim dekolcie. Poruszam się niespokojnie. Właściwie nie mogę powiedzieć, że Leo na mnie leci, nigdy nawet otwarcie ze mną nie flirtował, ale czuję niepokój – tak do końca nie wiem, co on właściwie myśli.

– Livy! – Martha przyciąga mnie do siebie i całuje lekko w policzek. – Ślicznie wyglądasz. Jak tam dzieci?

Uśmiecham się, wdzięczna za jej serdeczność, i myśl o oddzwonieniu do Julii idzie w niepamięć. Martha nigdy nie zapomina zapytać o Hannah i Zacka. Sama nie ma dzieci i często powtarza z uśmiechem, że gdyby miała córkę, chciałaby, żeby była taka jak ja.

– Świetnie – odpowiadam. – Hannah zaczyna dorastać i buzują w niej hormony, ale Zack to nadal Zack. Ten wasz nowy dom jest naprawdę prześliczny.

– Cieszę się, że ci się podoba. – Martha marszczy lekko brwi. – Przecież Hannah jest jeszcze za młoda na…?

– Obawiam się, że nie. W październiku kończy trzynaście lat. – Wyławiam z kieszeni Willa komórkę i pokazuję Marcie wygaszacz ekranu: fotografię Hannah i Zacka, opalonych, w koszulkach i szortach. To zdjęcie z naszych wielkanocnych wakacji w Hiszpanii. Kiedy Martha zachwyca się dziećmi, zupełnie jak babcia, podchodzą do nas Paul i Becky. Dobrze ich widzieć. Znamy się od bardzo dawna, ale całe wieki minęły od ostatniego spotkania.

Studiowałam historię, byliśmy z Paulem na tym samym roku, chociaż wtedy tak naprawdę jeszcze się nie przyjaźniliśmy. To się stało dopiero potem, kiedy Paul zatrudnił się w Harbury Media i przedstawił mi Willa, który już tam pracował. Wkrótce poznał Becky i wtedy spędzaliśmy większość czasu we czworo.

– Zack wygląda uroczo – stwierdza Becky. – Można by go schrupać.

Uśmiecham się, opierając się pokusie uraczenia towarzystwa anegdotami o dzieciach. Paul i Becky są bezdzietni, zdaję sobie sprawę, że ich zainteresowanie tematem, w przeciwieństwie do szczerych zachwytów Marthy, dalej nie sięga. Jakby na potwierdzenie moich słów, Becky traci zainteresowanie zdjęciem i szepce coś Paulowi do ucha.

Przyglądam się im. Oboje ładnie się starzeją: Paul jest szczupły, zadbany, włosy nosi zaczesane do tyłu; Becky wygląda bardzo elegancko w błękitnej sukience koktajlowej. Znam Paula tak długo, że zdarza mi się zapomnieć, że Leo jest jego ojcem. Paul to dziecko z pierwszego małżeństwa, związku, o którym nigdy się nie wspomina. Podejrzewam, że musi to być dziwne pracować dla własnego ojca, ale Paul sprawia wrażenie zadowolonego.

Oddaję Willowi telefon. Chwilę później Leo odciąga go na bok, żeby porozmawiać o Wernerze Hainem, kliencie z Niemiec. Martha uśmiecha się do mnie z rezygnacją.

– Nigdy nie przestają pracować, co?

Odpowiadam smutnym uśmiechem. Paul i Becky są zajęci sobą, nie słuchają naszej rozmowy. Martha przysuwa się bliżej i zniża głos.

– Przykro mi z powodu Catriny – mówi. – Leo zaprosił ją bezmyślnie, a potem było już za późno, żeby się wycofać. Sama dowiedziałam się dopiero kilka dni temu. – Przewraca oczami. – Ci mężczyźni.

Kiwam głową. Twarz mnie pali ze wstydu. A więc ona wie. Nigdy nie rozmawiałam z nią o romansie Willa – z nikim o tym nie rozmawiałam, wyjąwszy Julię. Wiem, że Martha mówi to wszystko w dobrej wierze, ale i tak czuję się upokorzona.

Martha ściska moje ramię, wyraźnie przejęta. Skrępowana rozglądam się znów po pokoju. Wiele obecnych tu osób pracuje u Leo. Czy wszyscy wiedzą o romansie? Will twierdzi, że nikomu z pracy nie mówił o swoim związku z Catriną, ale pewnie byłam głupia, sądząc, że nikt nic nie zauważył. Albo że plotki się nie rozejdą.

– Bardzo mi się podoba, jak urządziłaś ten pokój – Becky mówi do Marthy, która ponownie ściska mnie za ramię, a potem wraca do roli gospodyni.

Kiedy Martha i Becky pogrążają się w rozmowie o kolorystyce farb, Paul szuka mojego spojrzenia. Jego wąskiej, długiej twarzy brakuje kanciastości i mięsistości twarzy ojca, wyjąwszy może okolice ust.

– Jak się miewasz, Livy? – pyta.

– Świetnie – kłamię.

– Dobrze słyszałem, że Hannah zaczyna dojrzewać i miewa humory?

Zachęcona jego zainteresowaniem, opowiadam najnowszą anegdotę o Hannah. Moja córka zażądała mianowicie wizyty w salonie depilacji.

– Chociaż nie zaczęła jeszcze nawet miesiączkować – kończę. Widzę, że Paula trochę krępują moje słowa, i ganię się w duchu. Zawsze był taki wrażliwy. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy odwiedziliśmy ich z Hannah, bardzo grzecznie poprosił, żeby jej pieluszkę wyrzucić od razu do pojemnika na śmieci przed domem. Oczywiście nie było w tym nic złego, ale to właśnie wtedy wszyscy jednomyślnie zaczęliśmy się wycofywać z przyjaźni, która nas wcześniej łączyła. Nasze wzajemne wizyty stopniowo stawały się coraz rzadsze, a teraz spotykamy się na kolacji na mieście nie częściej niż raz na kilka miesięcy.

Becky włącza się znów do rozmowy, gdy Paul zaczyna opowiadać, że latem zamierzają odnowić swój wyszukany wiktoriański dom w Topsham. Becky uczy matematyki w miejscowej szkole prywatnej. Jest drobna i niezwykle atrakcyjna, gęste ciemne włosy uczesała dziś w skomplikowany kok, a jej oczy są równie błyszczące, jak oczy męża. Paul pracuje w Harbury Media. W hierarchii firmy znajduje się o szczebel niżej niż Will – jest dyrektorem do spraw kluczowych klientów. Zawsze w czarujący sposób umniejsza własne osiągnięcia, balansując na skraju fałszywej skromności. Twierdzi, że jego praca, choć pełna wyzwań, jest nudna i że to jego żona jest mózgowcem w rodzinie.

– Rozum i uroda – mówi, patrząc z zachwytem na Becky. Ta rumieni się i całuje go w policzek. Instynktownie rozglądam się za Willem. Paul i Becky pobrali się w tym samym roku co my. Wciąż wydają się błogo szczęśliwi, tymczasem my przeżyliśmy w zgodzie tylko siedem lat, nim Will wdał się w romans. Druga część naszego małżeństwa nie była łatwa, więc trudno mi nie zazdrościć parze, która jest w tak oczywisty sposób nadal w sobie zakochana.

Pytam Becky, czy już nie może się doczekać końca roku szkolnego – to jeszcze tylko dwa tygodnie – i planowanego remontu.

– Boże, tak, ale głównie dlatego, że się wyprowadzamy. Do września dom będzie należał do robotników – odpowiada.

– Gdzie się zatrzymacie? – Mój wzrok wędruje przez pokój w poszukiwaniu Willa, który rozmawia z kolegami z pracy. Nie znam kobiet z tej grupy, ale nie ma wśród nich Catriny, tego jestem pewna.

Becky zaczyna opisywać dom swoich rodziców w Hiszpanii. Jedzie tam nazajutrz po zakończeniu roku szkolnego.

– Oczywiście będę tęskniła za Paulem – dodaje, odwracając się do męża z czułym uśmiechem.

– A ja za tobą. – Paul patrzy na mnie i krzywi się. – Z powodu pracy jeszcze długo nie będę mógł do niej pojechać.

– Ponad miesiąc. – Becky całuje go w policzek. – Och, kotku.

Przyglądam się im, usiłując opanować zazdrość. Nawet w dobrych czasach nie należeliśmy z Willem do par, które spijają sobie z dzióbków.

– A ty gdzie będziesz mieszkał, nim pojedziesz do Becky? – pytam Paula.

– W jednym z domów mojej matki – odpowiada. – Ma ich kilka w okolicy.

Kiwam głową. Niewiele wiem o matce Paula. Jako nastolatek zerwał z nią kontakt – z powodu ojczyma, którego nienawidził. Wiem, że znów ze sobą rozmawiają, ale widać wyraźnie, że się do siebie nie zbliżyli. Ani Leo, ani Martha nigdy nie wspominają o matce Paula. Wiem tylko tyle, że Leo rozwiódł się, gdy Paul był jeszcze mały, na długo przed poznaniem Marthy. Paul nie ma do niego o to pretensji. Zawsze z krzywym uśmieszkiem twierdzi, że gdyby sam był mężem swojej matki, też by ją porzucił.

Rozmawiamy jeszcze kilka minut, popijając drinki. Obok przechodzi Śnieżynka, piękny biały pers o niebieskich oczach należący do Leo i Marthy. Przyciąga pełne podziwu spojrzenia gości. Podchodzi do nas Will i zaczyna rozmawiać z Paulem o motocyklach. To ich wspólna pasja, która zapoczątkowała tę przyjaźń. Okazuje się, że Paul właśnie kupił nowe ducati. Kiedy podaje model, Will ze zdumienia otwiera szeroko oczy. Wiem, że bardzo chciałby mieć motocykl. Sprzedał swój, kiedy Hannah była maleńka, żebyśmy mogli kupić samochód rodzinny, i od tamtej pory jego dni spędzane na motorze należą już do przeszłości.

Becky nadal rozprawia o Hiszpanii – a dokładniej o Andaluzji – oraz o wycieczkach, na jakie wybrali się z Paulem podczas poprzednich spędzonych tam wakacji. Mam na twarzy przyklejony uśmiech. Powodem nie jest zazdrość o ich szczęście małżeńskie, ale świadomość, że Catrina niedługo się pojawi. O ile już się nie pojawiła.

Po kilku kolejnych minutach Martha mówi, że musi sprawdzić, co się dzieje w kuchni, i odchodzi. Becky idzie za nią. Paul i Will nadal rozmawiają o motocyklach, więc rozglądam się po pokoju. Jestem w piekle. Ze zdziwieniem stwierdzam, że mój kieliszek jest pusty. Opróżniłam go stanowczo za szybko. Kelner podchodzi z tacą z winem i szampanem. Biorę kolejną lampkę i przyciskam chłodne, wilgotne szkło do policzka. Zjawia się Leo.

– Cześć, tato. – Paul klepie ojca po plecach. – Świetne przyjęcie, klientom bardzo się podoba.

Leo przyjmuje komplement z lekkim uśmiechem. Zauważam – nie po raz pierwszy zresztą – że Will odrobinę kurczy się w sobie w obecności szefa, jakby w ten sposób okazywał uległość. Jestem ciekawa, czy Leo też to spostrzegł.

Mija jeszcze kilka minut, zjawiają się kolejni goście. Nie mogę się powstrzymać od ciągłych spojrzeń w stronę drzwi. Patrzę na nie i czekam. Leo zauważa, co robię, i dotyka mojego ramienia. W tym dotyku nie ma niczego niestosownego, odnoszę jednak wrażenie, że jego ręka jest zbyt ciężka.

– Naprawdę doceniamy fakt, że przyszłaś, Livy – mówi niezwykle łagodnie.

Czuję, że się czerwienię. Więc on też wie o Catrinie. Rozglądam się. Paul mnie obserwuje, słuchając opowieści Willa o jakimś klasycznym motorze, który widział wczoraj. Czy on też wie? I Becky?

Przez kilka paskudnych chwil zastanawiam się, ile wiedzą. Przez jakiś czas Catrina pracowała w tutejszym biurze. Zapewne uganiali się za nią wszyscy faceci, więc Will uważał się za szczęściarza, kiedy ich oczy spotkały się nad kserokopiarką, czy jak tam się zaczęła ta cała brudna historia.

Leo wciąż trzyma dłoń na moim ramieniu. Odsuwam się od niego delikatnie, a on cofa wreszcie rękę. Kiedy odwraca się do Paula, zamykam oczy, przypominając sobie ten okres, kiedy zamartwiałam się obsesyjnie i wyobrażałam sobie każdy szczegół. Jak to się zaczęło? Ile razy? Jaki był ich seks? Kiedy i jak zostałam okłamana? Przypominam też sobie strach Willa, że go opuszczę, podczas tych wszystkich kłótni, jakie nastąpiły, kiedy już wymusiłam na nim wyznanie prawdy. Twierdził, że to była tylko chwila szaleństwa – raczej dwa miesiące szaleństwa – i że to ja jestem miłością jego życia. Że dom, dzieci i nasze wspólne życie to cały jego świat.

Wybaczyłam mu – i próbowałam zapomnieć. Ale przez ostatnich sześć lat wspomnienie tego romansu przeżarło moje zaufanie do męża, jak korozja przeżera metal albo jak trawi go kwas. Co za ironia: kiedyś, nim to się stało, sądziłam, że jeśli w moim małżeństwie dojdzie do zdrady, będzie to coś na kształt eksplozji nuklearnej, która unicestwi wszystko. Tymczasem był to raczej szrapnel, którego wybuch pozostawił odłamki w niespodziewanych miejscach. Nie okazał się totalnie destruktywny, ale równie wyniszczający – a niewykluczone, że także zabójczy.

Otwieram oczy. Paul i Leo patrzą na drzwi, a potem zwracają wzrok w moją stronę. Spoglądam w tamtym kierunku. O Boże. To ona. Jest niższa i pulchniejsza, niż się spodziewałam, ma na sobie obcisłą niebieską sukienkę. Uśmiecha się, ale jej twarz jest bardziej atrakcyjna niż ładna. Z pewnością nie piękna. Wpatruję się w nią z napięciem. Tak długo wyobrażałam sobie supermodelkę prezentującą bieliznę, że trudno mi zaakceptować równie zwyczajną dziewczynę. Jedno rzuca się w oczy na pewno: jest młoda. Skórę ma świeżą i miękką, oczy błyszczące.

Uświadamiam sobie wreszcie, że się na nią gapię i szybko odwracam wzrok. Will obejmuje mnie w talii, jakby mówił: „Jestem tutaj”. Nie patrzę mu w oczy. Nie mogę. Robi mi się gorąco, czuję się bezbronna. Żałuję, że tu przyszłam. Chciałabym być teraz gdzie indziej, najchętniej w domu, czytać Zackowi albo słuchać, jak Hannah po raz tysięczny dowodzi, że wszyscy w jej klasie mają już iPhone’y.

Will rozmawia teraz z Leo o pracy. Wbijam wzrok w piękny parkiet. Lakier na prawym dużym palcu u nogi mam odpryśnięty z jednej strony. Nagle czuję, że Will sztywnieje, i instynkt mi podpowiada, że Catrina się zbliża. Podnoszę wzrok. Zamieram.

Stoi przed nami. Krągłości obciśnięte niebieską sukienką, połyskujące w świetle lampy eleganckie kolczyki. Podaje rękę Willowi, a on musi puścić moją talię, żeby ją uścisnąć. Catrina jest dokładnie tak zadbana, jak przewidywała Julia, ale na pewno nie nauczyła się paryskiego uśmieszku.

– Will, wieki cię nie widziałam – mówi z uśmiechem. Ma akcent z Yorkshire. Jestem zaskoczona. Nie tego się spodziewałam… nie takiego zwyczajnego koleżeństwa w połączeniu z wyrafinowanym strojem.

Zwraca się do mnie.

– Laura, prawda?

– Livy.

Mierzymy się wzrokiem. Czuję napięcie promieniujące z Willa.

– Och, przepraszam. – Jest młoda, owszem, ale nos ma perkaty, a oczy zbyt szeroko rozstawione. Ma w sobie ujmującą bezbronność, ale żadna z niej femme fatale. Mimo to jestem pewna, że ta pomyłka w imieniu była celowa. Czyli nadal jej zależy. Patrzę niespokojnie na Willa. Jemu też?

Obserwuję jego rozmowę z Catriną, próbując rozszyfrować język ich ciał. Will jest pełen rezerwy i wyraźnie skrępowany. Czy to z jej powodu, czy przez zaistniałą sytuację? Catrina sprawia wrażenie pewnej siebie, ale zdradzają ją oczy. Ręka Willa wraca na moje plecy, przyciska materiał sukienki do mojej wilgotnej skóry.

– Wybacz, proszę – mówi Will. – Chciałbym przedstawić żonie jeszcze kilka osób.

I zabiera mnie stamtąd. Widzę kątem oka, że Catrina patrzy za nami z przyklejonym uśmiechem na ustach.

– Wszystko w porządku, Livy? – Will pochyla się ku mnie, kiedy idziemy przez pokój.

Milczę. Usiłuję dojść do porządku z tym, że Catrina ciągle go pragnie. Może to sobie wyobraziłam? Znowu się rozglądam.

Ona nadal na nas patrzy. I wygląda na zrozpaczoną.

– Wiesz przecież, jak bardzo cię kocham, prawda? – Will szepce mi z naciskiem do ucha.

Odwracam się i spoglądam mu w oczy. Nie dostrzegam w nich tęsknoty za Catriną, a jedynie troskę o mnie. Po raz pierwszy odkąd wyszliśmy z domu, odprężam się nieco. Poznałam ją. A Will jej nie chce. To było dawno temu. I się skończyło. Przynajmniej jeśli chodzi o niego.

– Ona chyba nadal cię lubi – mówię z wymuszonym uśmiechem, przyglądając się badawczo jego twarzy.

Will kręci głową.

– Nie – odpowiada. – A nawet jeśli, to bez znaczenia. – Zniża głos. – Liczysz się tylko ty, Livy. Wiesz o tym, prawda?

Patrzy na mnie błagalnie. Kiwam głową i w tej samej chwili w progu pokoju staje Martha, i zaprasza gości na kolację.

Następna godzina nie pozostawia po sobie prawie żadnych wspomnień. Martha taktownie posadziła Catrinę na drugim końcu stołu. Widzę, jak rozmawia z Paulem i Becky. Sama kolacja jest wyborna, a serwują ją kelnerzy w smokingach; krążą w milczeniu po pokoju ze srebrnymi tacami z sałatką grecką, a potem z kotletami jagnięcymi. Na deser są minimusy i owocowe tarty, a potem kawa. Przyjęcie zbliża się do końca – kolacje u Leo i Marthy nigdy nie trwają do późnej nocy. Leo słynie z tego, że wcześnie wstaje. Twierdzi nawet, że jego sukces wziął się z tych godzin, które przepracowuje przed otwarciem biura. Niemal już zapominam o swoim upokorzeniu, kiedy nagle głos Leo przebija się przez szum rozmów. Szef mojego męża ma zaczerwienione policzki, ciągnie się za nim lekki zapach dymu z cygar.

– Kryzys w Genewie – oznajmia. – Znowu cholerny Henri.

Will, który nie opuścił mojego boku przez całą kolację, marszczy brwi.

– Czego chce tym razem?

Wiem, że Lucas Henri to największy klient Harbury Media, właściciel innowacyjnej firmy z siedzibą w Szwajcarii, która dostarcza sprzęt elektroniczny do wszystkich sklepów na południowym zachodzie Europy. Will nienawidzi go z całej duszy. Właściwie, o ile mi wiadomo, nikt w firmie go nie lubi.

„Ma wszystkie najgorsze cechy klienta”, wyjaśnił mi kiedyś Will. „Nigdy nie wie, czego chce, wie natomiast, że mu tego nie dajesz. Uwielbia wtrącać się do wszystkiego. I zawsze próbuje wymusić wykonanie dodatkowych prac, których nie było w kontrakcie”.

Dziś wygląda na to, że ktoś pomylił daty wielkiej i niezwykle kosztownej kampanii marketingowej. Więc Henri panikuje.

– Grozi, że odwoła całą kampanię – mówi Leo z westchnieniem. – Musisz tam ze mną pojechać, Will. Natychmiast.

Will rzuca mi przepraszające spojrzenie.

– W porządku – rzucam. Przywykłam do tych jego nagłych wyjazdów. To jedna z niedogodności poślubienia kogoś, kto mówi płynnie po francusku i niemiecku. Catrina zapewne też świetnie zna francuski, skoro pracuje w Paryżu. Czuję ukłucie zazdrości.

– Mamy wyczarterowany lot, tuż przed północą – ciągnie Leo. Jego wcześniejsza jowialność całkiem znikła. Jest poważny i skupiony, działa teraz w trybie biznesmena. Will sztywnieje i prostuje się na krześle. – Idź do domu, spakuj się na kilka dni.

– W takim razie ja też już pójdę. – Chcę, żeby to zabrzmiało lekko i wesoło, ale moja wypowiedź ma niechciany podtekst. Nie powinnam czuć się gorsza, ponieważ nie pracuję i wychowuję dzieci, ale kiedy otaczają mnie silne kobiety sukcesu, jak Becky i Julia, mam wrażenie, że zostałam odstawiona na boczny tor.

Leo spogląda na mnie, jego wzrok łagodnieje.

– Przepraszam, Livy, ale do tego zadania potrzebuję najlepszego człowieka. – Po chwili wahania klepie mnie po ramieniu. Znów mam wrażenie, że jego ręka jest zbyt ciężka, jakby zbyt nachalna. – Nie martw się, to Genewa, nie Paryż. Tylko ja i Will.

O Boże, musiał pomyśleć, że obawiam się, że pojedzie z nimi Catrina! Palą mnie policzki, ale Leo nic nie zauważył. Znów zwraca się do Willa.

– Dziewczyny już pewnie wysłały ci mejlem bilet. Nic więcej nie możemy na razie zrobić. – To mówiąc, wychodzi z jadalni.

Will otwiera usta, a potem je zamyka. Widzę, że nie wie, co powiedzieć, jest pełen obaw, że wypowiedź Leo będzie dla mnie ostatnią kroplą goryczy po tym koszmarnym wieczorze. Zabawne. W pracy Will szczyci się tym, że potrafi ułagodzić nawet najbardziej neurotycznego klienta, i to w trzech językach, ale jeśli chodzi o naszą relację, brakuje mu słów. No i jest beznadziejny w sprawach praktycznych, takich jak powieszenie półki albo naprawa płotu.

– Przepraszam – mówi wreszcie niepewnie.

– W porządku. – Uśmiecham się. Przynajmniej uciekniemy przed Catriną. – Wszyscy i tak zaraz się zbiorą do wyjścia.

Żegnamy się z Marthą. Catrina odrywa się na chwilę od rozmowy z Paulem, żeby nam pomachać. Kiwam głową w odpowiedzi.

Oddycham z ulgą, kiedy wsiadamy do samochodu. Komórka Willa natychmiast zaczyna dzwonić. To znowu Leo, ma nowe wieści o sytuacji w Genewie, która najwyraźniej pogarsza się z każdą minutą. Podczas krótkiej jazdy do Heavitree wyglądam przez okno. Tak dobrze znam te ulice. Dorastałam w Bath, ale do Exeter przyjechałam dwadzieścia lat temu na studia i mieszkam tu od tamtej pory. Zwykle mi to nie przeszkadza, ale w tej chwili mam wrażenie, że to kolejna oznaka ograniczonego życia. Bo moje życie jest bardziej ograniczone niż na przykład Willa, który pochodzi z Londynu, a prawie rok spędził we Francji i w Niemczech, czy Catriny, która pławi się w elegancji Paryża.

Will z westchnieniem rozłącza się, a potem pyta mnie, czy wszystko w porządku. Odpowiadam krótko, że tak, po czym ogarniają mnie wyrzuty sumienia, że zachowuję się w taki sposób. W końcu naprawdę bardzo się dziś starał, żebym czuła się pewnie.

Kiedy idziemy do drzwi, biorę go za rękę.

– Hej.

Odwraca się do mnie, zmartwiony marszczy brwi. Staję na palcach i całuję go, moje wargi pozostają dłuższą chwilę na jego ustach. W odpowiedzi obejmuje mnie mocno.

– Och, Livy. – Czuję na uchu jego gorący oddech. Głos ma tak pełen uczucia, jest w nim ulga i pożądanie, i miłość, że nagle robi mi się głupio, że w niego wątpiłam.

– Hej – mówię znowu, odsuwając się i ujmując w dłonie jego twarz. – Wszystko w porządku. Nie martw się.

Uśmiecha się do mnie. Potem wchodzimy do domu. Dzieci już śpią, dzięki Bogu. Kiedy Will znika na górze, żeby spakować się na wyjazd, ja płacę Bethany, naszej opiekunce, a potem idę mu pomóc. Na chwilę sytuacja robi się napięta, ponieważ nie możemy zlokalizować jego laptopa. Szczęśliwie szybko go znajdujemy, leżał ukryty pod laptopem Hannah, w kącie salonu. A potem Will odjeżdża taksówką na lotnisko. Jakimś cudem dzieci przesypiają całe to zamieszanie i nagle w domu zapada dziwna cisza. Oglądam telewizję, potem biorę długą kąpiel. Dopiero kiedy kładę się spać, przypominam sobie o esemesie od Julii i o jej telefonie, którego nie odebrałam. Włączam komórkę. Nagrała mi się na sekretarkę. Znów prosi o telefon i mówi, że to ważne. Piszę do niej z pytaniem, czy jeszcze nie śpi. Nie odpowiada, a ponieważ jest już dobrze po jedenastej wieczorem, wysyłam kolejny esemes. Przepraszam ją, że nie odebrałam telefonu, i zapewniam, że chociaż Will musiał wyjechać, razem z dziećmi przyjadę jutro do niej na lunch, tak jak się umawiałyśmy.

Śpię bardzo głęboko, dużo lepiej niż w noc przed przyjęciem. Budzę się nagle, kiedy Zack wskakuje na łóżko. Jest potargany, pachnie snem i czekoladą; wokół ust ma wiele mówiącą ciemną smugę. Chowa się pod kołdrę i łapie mnie za szyję.

– Mamusiu – szepce mi do ucha, zaciskając piąstki i przyciągając mnie do siebie. – W telewizji były trzy odcinki Ben 10 jeden za drugim!

Przytulam go, czując falę czułości. Zack ma siedem lat i bardzo ostatnio urósł. Nie jest już moim pulchnym małym synkiem, ale na szczęście jego apetyt na pieszczoty wcale się nie zmniejszył.

– O której idziemy do Julii? – pyta od progu Hannah.

Nie ma chyba na świecie bardziej zjadliwego tonu niż ten, jakim potrafi się zwracać do matki dwunastolatka. Patrzę na nią znad głowy Zacka. Hannah opiera się o framugę, jest wysoka i chuda, a długie blond włosy opadają jej na plecy. Za chwilę wejdzie w okres dojrzewania, ale na razie ma wąskie biodra, długie nogi i ledwie zawiązki piersi. Z każdym dniem bardziej przypomina Karę, ma taką samą jasną cerę i szare oczy. Patrzę na nią i zalewa mnie fala wspomnień: Kara jako rozchichotana mała dziewczynka; Kara z entuzjazmem opisująca swoją pierwszą studencką imprezę; Kara cała we łzach, kiedy trzeba było uśpić naszego psa… Kara po śmierci.

Wzdrygam się. Właściwie to nie widziałam jej ciała, ale czasami wyobrażam sobie, jak musiały wyglądać jej oczy: szare jak kamień, zimne, twarde i puste.

– Mamo? – Hannah jest wyraźnie zniecierpliwiona. – O której?

Otrząsam się z tych niezdrowych myśli i rzucam okiem na zegarek stojący przy łóżku. Już niemal dziesiąta. Nic dziwnego, że Zack opycha się czekoladą. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spałam tak długo.

– Jesteś głodny, kochanie? – pytam.

Zack kiwa głową, trącając mnie nosem w szyję, po czym składa głośny mokry pocałunek na moim prawym uchu.

– Ja też tutaj jestem. – Teraz Hannah czuje się wyraźnie dotknięta. Podnoszę wzrok. O Boże, znów się nakręca.

– Jesteśmy zaproszeni na jedenastą – mówię, uśmiechając się z wysiłkiem w obliczu jej pęczniejących emocji.

– Świetnie. – Wychodzi szybkim krokiem.

Wzdycham, potem sięgam po telefon. Ale u Julii włącza się poczta głosowa, więc tylko zostawiam wiadomość, że niedługo będziemy. Julia nie odpowiedziała też na esemesa, którego wysłałam jej wczoraj wieczorem. Zapewne nadal jest w łóżku. Mówiła mi, z kim się teraz spotyka… Z jakimś młodszym od niej, jasnowłosym mężczyzną. „Mój dekadencki blondyn”, nazywa go z upodobaniem. Nie mogę sobie przypomnieć, jak mu na imię – być może Julia mi tego nie powiedziała.

Przekupuję Zacka obietnicą kanapki z bekonem, żeby pozwolił mi wstać. Sobie też robię kromkę. Hannah nie chce śniadania.

– Zjem coś u Julii – oświadcza.

Kręcę bezradnie głową. Nie ma sensu się sprzeczać. U Julii na pewno zastaniemy przekąski z miejscowych delikatesów plus dwa duże dżiny dla dorosłych, a potem zjemy coś superwyszukanego na lunch, bez zwracania uwagi na menu dla dzieci.

„Przepiórcze jajka są lepsze niż nuggetsy z kurczaka”, zawsze powtarza Julia i jest pod tym względem nieugięta. Nie dopuściła wyjątków nawet w tym trudnym okresie, kiedy Zack żywił się wyłącznie parówkami.

Przy lunchu będziemy się raczyć pouilly-fuissé, jej ulubionym winem, a dzieci dostaną dzbanek lemoniady. Julia wrzuci dwie kostki lodu i plasterek cytryny do szklanki Hannah, żeby jej napój wyglądał jak nasze aperitify.

„Wyrafinowany drink”, powie z uśmiechem i mrugnie do niej. „Żebyś miała wprawę, jak przyjdzie czas na imprezy, Hans”.

Julia ma świetny kontakt z Hannah. Pod wieloma względami są do siebie podobne – kruche i egocentryczne, ale zdolne do prawdziwego uczucia. Wiem, że podobieństwo Hannah do Kary prześladuje nie tylko mnie, ale też Julię. W końcu to śmierć mojej siostry – i nasza bezsilna wściekłość na jej zabójcę – sprawiła, że się zbliżyłyśmy.

O wpół do jedenastej Hannah jest gotowa do wyjścia – ma na sobie obcisłe dżinsy i moją jedwabną kamizelkę, która jest dla niej za poważna, a poza tym zbyt obszerna. Jestem jednak za bardzo zajęta skłanianiem Zacka, żeby się ubrał, żeby reagować. Nawet na eyeliner, którego sobie nie pożałowała. Hannah uwielbia Julię, a Julia uwielbia Hannah, nic więc dziwnego, że moja córka chce dobrze wyglądać. We mnie również Julia wywołuje podobne uczucia.

Kiedy wreszcie Zack jest gotowy, pospiesznie wkładam sukienkę i sandały. Julia nigdy się nie spóźnia i nie znosi niepunktualnych gości. Dziwne, że nie odpowiedziała na moje esemesy ani nie oddzwoniła, ale nie myślę o tym, kiedy wysiadamy na zalany słońcem chodnik przed jej domem.

A potem nie otwiera drzwi.

Marszczę brwi. Julia, jak sama zresztą przyznaje, ma obsesję na punkcie punktualności. Nigdy nie odwołała żadnego z naszych niedzielnych lunchów, nigdy w życiu nie spóźniła się na umówione spotkanie. A jednak, choć ma tak barwną i przebojową osobowość, w gruncie rzeczy jest niezwykle delikatna: potrafi tolerować wady i wiem, że równe mocno ceni sobie stabilność, jaką daje jej moja przyjaźń, jak odczuwa potrzebę ciągłych zmian i podniet w innych sferach życia. Zbliżyłyśmy się do siebie dopiero po śmierci Kary – wcześniej Julia była w zasadzie przyjaciółką mojej siostry. Jest singielką, nie ma dzieci, więc trudno byłoby znaleźć dwie bardziej różne od siebie osoby niż my. Niemniej to Julia została matką chrzestną mojej córki i to do niej się zwróciłam, kiedy dowiedziałam się o niewierności Willa.

„Och, kotku”, powiedziała wtedy, wzdychając ze znużeniem. „Mama ci nie mówiła, żeby nie wiązać wszystkich nadziei z jednym samcem?”

Zawsze cytuje Dorothy Parker – na ostatnie urodziny, trzydzieste szóste, dałam Julii książkę z cytatami z jej poezji. Wiem, że kiedy posadzimy już dzieci przed telewizorem, zada mi masę pytań na temat Catriny i przyjęcia, a potem wygłosi wiele kategorycznych opinii.

Ponownie dzwonię do drzwi. Żadnej odpowiedzi.

– Ale przecież zawsze jest w domu, jak przychodzimy – mówi Hannah.

To prawda. Julia za nic nie sprawiłaby zawodu moim dzieciom, zapominając o umówionym lunchu. Sprawdzam komórkę. Żadnych wiadomości. Po raz pierwszy czuję dreszcz niepokoju, odczytując wczorajszego esemesa Julii.

– Co robimy, mamo? – pyta Hannah niespokojnie. Zack, wyczuwając zmianę nastroju, przysuwa się bliżej.

– Może domofon nie działa. – Zapasowe klucze do mieszkania Julii noszę na starym kółku ze skórzanym breloczkiem. Ona nosi klucze do mnie na srebrnym łańcuszku.

Otwieram drzwi na klatkę schodową.

Dzieci biegną po schodach na piętro, do mieszkania Julii. Walą do drzwi, ale nikt nie otwiera. Podchodzę powoli, żałując, że nie zrezygnowałam z wizyty już na dole, ale teraz nie mam wyjścia. Niepokój sprawia, że włosy podnoszą mi się na karku. Gdzie ona jest?

Otwieram drzwi i wchodzimy do środka. Czuję się jak intruz, chociaż mam przecież klucze. Dzieci nagle milkną, trzymają się za mną. Może wyczuwają coś w powietrzu? To wszystko dzieje się za szybko.

A potem wchodzimy do salonu. Julia leży na kanapie. Wygląda, jakby spała, ale ja od razu wiem, że tak nie jest.

Mijają długie sekundy. Wreszcie wypuszczam powietrze z płuc, a świadomość tego, co się stało, dociera do mojego mózgu.

Julia. Moja najlepsza przyjaciółka. Nie żyje.

Harry

Widzę wzór. Ale moja wyobraźnia nie potrafi odmalować twórcy tego wzoru. Widzę zegar. Nie potrafię jednak wyobrazić sobie zegarmistrza.

Albert Einstein1

Tylko jedno się liczy: szczerość. Więc szczerze obiecuję, że nigdy wam nie skłamię. Żadnych kłamstw i żadnej fałszywej skromności. Zamierzam szczerze opowiedzieć, kim jestem i co robię.

Zacznijmy od mitu numer jeden: że jestem psychopatą. To słowo implikuje tak wiele, ale w gruncie rzeczy znaczy po prostu „cierpiąca dusza”. Czy to nie piękne? Czy kogoś mogłaby nie poruszyć myśl o cierpiącym umyśle? Tymczasem, jeśli przyczepić temu pojęciu pseudonaukową etykietkę, nagle nabiera zupełnie innej konotacji i sugeruje konieczność leczenia.

Zresztą to i tak błędna diagnoza, wynikająca ze strachu i braku zrozumienia. Ponieważ, wedle mojej prywatnej tezy, wszyscy w głębi duszy jesteśmy psychopatami. No bo czyja dusza nie cierpi? Życie to cierpienie. Budda tak twierdził i trudno się z nim nie zgodzić. Niemniej zdecydowanie wolę stary termin „psychopata” od tego nowego – „socjopata”. Socjopata to klasyczny przykład zawodowego pustego żargonu – jak „kadencja” albo „ziarnistość”, co bez przerwy słyszę w pracy.

Wybaczcie, wybiegam przed orkiestrę. Zamierzam opowiedzieć wszystko od początku, pokazać wam, jak się zaczęła moja tak zwana psychopatia. Oczywiście żadnych nazwisk, żadnego szukania winnych. Powinniście jednak wiedzieć, że miałem w zasadzie szczęśliwe dzieciństwo. Przykro mi, jeśli to was rozczaruje, ale takie są fakty. Moi rodzice byli całkiem normalni. Nie bili mnie, nie zaniedbywali, nie wykorzystywali seksualnie. Miałem co jeść, gdzie spać, codziennie wkładałem czyste ubrania. Psychopata z klasy średniej. Ha! Możecie się udławić, psychologowie analityczni.

Aż zamieszkał z nami Harry.

Już widzę, co sobie myślicie. Harry. Zapewne wujek albo lokator. Harry Pedofil. Pederasta. Nauczyciel.

Nic z tych rzeczy. Harry to był nasz kot. Czarny i bardzo, bardzo puchaty. Kot ze schroniska. Interesujący kot. Niewykluczone, że również psychopata.

Na pewno był przebiegły, narcystyczny i pozbawiony sumienia. Nie sądzę, żeby żałował myszy, które zabijał. Żył po to, żeby je łapać i przyglądać się ich cierpieniom. Harry był okrutny, ale mnie nie interesuje okrucieństwo. Interesował mnie sam Harry. Miał długi, puszysty ogon – zostawiał masę futra na wszystkich meblach – ale pod sierścią wyczuwało się coś jak gruby kabel. Miałem obsesję na punkcie tego ogona. Był taki jak sam Harry: miękki, a równocześnie twardy, silny i jednocześnie słaby. W jednej chwili tu, w drugiej tam.

Z pewnością Freudowi spodobałaby się moja dziecięca obsesja na punkcie substytutu penisa. Ale, jak to często bywa z Freudem, jego analiza byłaby chybiona z powodu ograniczeń, jakie narzucały mu własne zainteresowania. Bo widzicie, moje zainteresowanie ogonem Harry’ego nie miało natury seksualnej. Nic z tych rzeczy. Wynikało z odkrycia, które poczyniłem, a mianowicie, że jedna rzecz może się okazać tak naprawdę dwiema rzeczami. Kiedy mi to przyszło do głowy, oczywiście wszędzie zacząłem dostrzegać przykłady. Na przykład była miła mamusia, która dawała mi czekoladowe ciasteczka, oraz wstrętna mamusia, która złościła się, że nakruszyłem. I tak dalej…

Przyglądałem się Harry’emu i rozmyślałem o jego ogonie, aż pewnego dnia zrozumiałem, że muszę sprawdzić, co się stanie, jeśli odetnę mu kawałek. Wziąłem czysty zeszyt i napisałem na pierwszej stronie „Esperyment Nałkowy”. No wiecie, byłem wtedy jeszcze bardzo młody. Wpisałem datę i narysowałem dwie kolumny: w jednej zamierzałem zapisywać, co zrobiłem, a w drugiej, jak zareagował Harry. Wyglądało to tak:

poniedziałek

Zabrałem ostry nóż ze stojaka w kuchni. Wziąłem Harry’ego pod pachę. Poszedłem na koniec ogrodu. Odciąłem mu koniuszek ogona.

Harry bardzo hałasował i próbował mnie podrapać. Puściłem go.

środa

Naostrzyłem nóż ostrzałką z szuflady. Wziąłem Harry’ego pod pachę. Poszedłem na koniec ogrodu. Odciąłem więcej ogona. Pół centymetra. Zmierzyłem.

Tym razem Harry wyrywał się i hałasował przed obcięciem i w trakcie.

piątek

Zrobiłem to samo.

Harry nie może biegać. Dlaczego? Nie odciąłem mu przecież nogi.

poniedziałek

Zrobiłem to samo.

Harry tak samo. Ogon tak samo. Harry się przewrócił. Sprawdziłem. Ogon pomaga zachować równowagę. Mama znalazła Harry’ego pod drzwiami, zobaczyła ogon. Myśli, że został odcięty drzwiami (głupia).

wtorek

Harry u weterynarza. Weterynarz mówi, że ogon jest zainfekowany.

Harry chory.

czwartek

Harry zdechł.

No i widzicie, mój pierwszy eksperyment. Pierwszy, ale nie ostatni.

W żadnym razie.

Oczywiście Harry był moim ostatnim zwierzęciem i ostatnim samcem. Wkrótce potem wszedłem w okres dojrzewania i moje myśli zwróciły się ku dziewczynom. Taką zmianę nawet Freud musiałby uznać za normalną.

Mówię „dziewczyny”, ale tak naprawdę liczyła się tylko jedna.

Moje życie to jej dziedzictwo.

2

Jakimś cudem udaje mi się podejść do kanapy. W powietrzu unosi się zapach moczu. Przyglądam się Julii. Ma zamknięte oczy, jedną rękę złożoną na piersi. Wygląda tak spokojnie. Ma na sobie spodnie od dresu i bawełniany podkoszulek. Klasyczny strój na dziewczyńskie wieczory. Ciemnorude włosy, które powoli zaczęły tracić ognisty odcień z okresu wczesnej młodości, opadają w nieładzie na twarz. Na stoliku obok stoi butelka jacka daniel’sa. I pusta szklanka. Zauważam kolejno każdy przedmiot. Czuję obok siebie obecność Hannah i Zacka. Oni też patrzą na Julię. Przez chwilę mam absurdalną nadzieję, że to tylko taka zabawa, że za chwilę Julia otworzy oczy i powie: „Buuu!”.

– Mamo, czy ciocia śpi? – pyta Zack.

– Nie jestem pewna – odpowiadam.

Ale w gruncie rzeczy jestem. Nie wiem, z czego to wynika. Może dostrzegam to w kolorycie jej twarzy albo sztywności tej ręki na piersi. Nie mogę oderwać wzroku. Z przodu spodni widzę mokrą plamę. Kiedy mięśnie zwiotczały, oddała mocz.

– Dlaczego tu śmierdzi siuśkami? – Zack trzyma mnie za nogę.

– Mamo? – Głos Hannah drży. Ona też przysuwa się do mnie bliżej.

Muszę coś zrobić. Muszę jakoś zareagować. Muszę chronić dzieci. Wyciągam rękę i dotykam policzka Julii. Jest zimny. Przesuwam palcami po jej skroni, odgarniam włosy. Jej skóra, jej całe ciało… wydają się nienaturalne.

Zaczynam drżeć. Jak to się mogło stać? Przecież Julia nie mogła umrzeć. Ma zaledwie trzydzieści sześć lat, jest o dwa lata młodsza ode mnie.

– Mamo? – Hannah brzmi teraz równie dziecinnie, jak Zack.

Cofam rękę. Nadal drżę. Nie mogę myśleć. W środku wszystko we mnie krzyczy, ale nie wydaję żadnego dźwięku.

– Mamo? – Głos Hannah, przenikliwy i pełen przerażenia, zmusza mnie do działania.

Wyjmuję komórkę z torebki. Wybieram numer alarmowy. To wszystko jest takie surrealistyczne, po prostu surrealistyczne.

– Telefon alarmowy. Z którą służbą połączyć?

– Pogotowie.

Hannah gwałtownie wciąga powietrze. Zack ściska z całych sił moją nogę.

Zgłasza się dyspozytorka i pyta, co się stało. Mam wrażenie, jakby mówiła do mnie z drugiego końca długiego tunelu.

– Przyszliśmy z wizytą do mojej przyjaciółki. – Podaję nazwisko Julii i jej adres, mój głos jest zupełnie pozbawiony wyrazu. – Ona chyba… chyba… straciła przytomność. – Nie jestem w stanie powiedzieć tego na głos. – Są tu ze mną moje dzieci.

Dyspozytorka pojmuje, o co mi chodzi. Mówi do mnie uspokajającym, ale stanowczym tonem.

– Czy Julia oddycha?

– Nie wydaje mi się – odpowiadam schrypniętym szeptem. Czuję się zagubiona. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia ze zwłokami – rodzice nie chcieli, żebym zobaczyła Karę. Jednak to oczywiste, że Julia nie żyje. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości, ale nie potrafię powiedzieć tego na głos. Przytłacza mnie waga tego stwierdzenia.

Jeszcze kilka pytań. Dyspozytorka zapewnia, że karetka jest już w drodze, i chce wiedzieć, czy są jakieś ślady walki, czy zamek w drzwiach został wyłamany.

– Nie – odpowiadam. Nie przyszło mi to do głowy. – Na stoliku stoi drink.

Kiedy to mówię, Hannah natychmiast sięga po szklankę.

– Nie dotykaj – syczę do niej.

Hannah cofa rękę i zaczyna płakać. Dyspozytorka każe mi zabrać dzieci do innego pokoju. Powtarza, że karetka już jedzie, i prosi, żebym została na linii. Ale potrzebne mi są obie ręce. Muszę się zająć Zackiem, który ściska mnie z całych sił w pasie.

Idę z dziećmi do sypialni Julii. Dla Hannah to najukochańsze miejsce na świecie. Uwielbia chodzić po pokoju, przesuwać palcami po wielkiej toaletce, na której tłoczą się kosmetyki i biżuteria Julii. Dziś jednak tulimy się wszyscy do siebie, siedząc na łóżku.

Obejmuję dzieci mocno za ramiona.

– Julia miała wypadek – tłumaczę. Nadal nie jestem w stanie tego powiedzieć.

– Czy ona nie żyje? – Niebieskie oczy Zacka są okrągłe z przerażenia.

Dlaczego moje dzieci musiało spotkać coś takiego? Ogarnia mnie furia, po raz drugi w ciągu dwunastu godzin. Ale tu nie ma żadnej Catriny. Nie ma kogo obwiniać.

Kiwam głową.

– Przykro mi, kochanie. – Przyciągam go do siebie. I Hannah też. Moja córka wciąż płacze, łzy płyną po jej policzkach i kapią na błękitną jedwabną narzutę. Łóżko jest porządnie zasłane. Tej nocy Julia w nim nie spała. Rejestruję to z taką samą obojętnością, jak zarejestrowałam butelkę jacka daniel’sa na stoliku.

Kilka minut później odzywa się interkom. Wstaję, żeby wpuścić ratowników. Zack idzie ze mną. W jednej chwili atmosfera się zmienia. Ratownicy – mężczyzna i młodsza od niego kobieta – zachowują się spokojnie. Natychmiast orientują się, że jesteśmy w szoku, a Julia nie żyje od wielu godzin, dlatego zajmują się przede wszystkim nami. Kobieta odprowadza Zacka i mnie do sypialni, gdzie Hannah siedzi skulona na łóżku Julii. Spokojnym głosem wyraża nam współczucie.

Zack jest teraz raczej zafascynowany tym, co się stało, niż przestraszony.

– Czy ciocia już się nie obudzi? Dlaczego się zsiusiała?

Hannah siedzi w milczeniu, gryząc kosmyk włosów. W normalnej sytuacji kazałabym jej wyjąć włosy z ust, ale w tej chwili ledwie jestem w stanie sformułować taką myśl. Starszy ratownik wzywa mnie z powrotem do salonu. Zatrzymuję się w progu. Z tego miejsca widzę nogi Julii, ale tylko do kolan. Spodnie od dresu ma spuszczone do połowy łydki. Paznokcie u nóg pomalowała sobie na srebrno. Podczas naszej ostatniej wizyty tym samym lakierem pomalowała paznokcie Hannah.

– Policja jest już w drodze – informuje mnie ratownik. Ma silny akcent z północy, ton jego głosu jest uspokajający. – Będą chcieli spisać zeznania.

– Policja? – Patrzę na niego nierozumiejącym wzrokiem.

Kiwa głową.

– Taka jest procedura… kiedy śmierć następuje w podejrzanych okolicznościach.

Zasycha mi w ustach.

– Ile lat miała pani przyjaciółka?

– Trzydzieści sześć. Przyjaźniła się z moją siostrą. Znam ją, odkąd… – urywam.

– No tak, nie umiera się nagle w wieku trzydziestu sześciu lat. Bo mówiła pani, że była zdrowa?

– O ile mi wiadomo… – Czyżby Julia czegoś mi nie powiedziała? Wracam myślami do esemesa, którego wysłała mi wczoraj.

„Zadzwoń. Proszę. Muszę z tobą porozmawiać”.

– Nie ma śladów walki ani włamania, ale policja będzie chciała wiedzieć, czego tu dotykaliście.

Kręcę głową. Czy ten esemes to było wołanie o pomoc?

Kilka minut później przyjeżdża policja i nagle w małym, eleganckim mieszkanku Julii robi się tłoczno. Ludzie w białych kombinezonach i czepkach na głowach badają salon. Policjantka w mundurze pyta mnie, co się zdarzyło. Powtarzam to samo, co już mówiłam ratownikom.

– Czy chciałaby pani, żebyśmy do kogoś zadzwonili? – Policjantka uśmiecha się do mnie sympatycznie.

– Do Willa. To mój mąż.

Potrzebuję go. Tutaj. Teraz. I nic mnie nie obchodzi, że jest w Genewie.

Policjantka bierze ode mnie telefon. Zjawia się policjant w cywilu, z pewnością ktoś wyższy rangą. Podchodzi do mnie zdecydowanym krokiem. Choć siwieje na skroniach, nie jest chyba dużo starszy ode mnie.

– Dzień dobry, pani Jackson. Jestem detektyw Norris.

Zadaje mi pytania, głównie dotyczące życia Julii. Czy miała partnera? Czy była na coś uczulona? Chorowała na coś? Piła? Brała narkotyki? Czy ostatnio zdarzyło się coś nieprzyjemnego? Może straciła pracę albo zerwała z kimś? A jej rodzina?

Odpowiadam najlepiej, jak umiem, ale mam wrażenie, jakbym brnęła przez bagno. Mówię o rodzinie Julii i o jej pracy, o tym, że pracuje jako dziennikarka, wolny strzelec… i że nie jest zamężna… że spotykała się ostatnio z kimś nowym, ale nie wiem, jak on się nazywa, i jeszcze go nie widziałam… że mieszka w tym mieszkaniu od ponad dziesięciu lat… że ostatnio w jej życiu nie zdarzyło się nic szczególnego… że lubiła jacka daniel’sa, ale rzadko widywałam ją pijaną, i że na pewno nie brała narkotyków.

Przy tym ostatnim stwierdzeniu niemal słyszę jej sarkastyczny głos.

„Narkotyki? Ja? Chyba sobie żarty stroisz, kotku. Widziałaś, jak wygląda Keith Richards?”

Milknę. Czuję łzy pod powiekami. Nie mogę uwierzyć, że Julii już nie ma. Nie mogę uwierzyć, że już nigdy nie usłyszę jej głosu.

– Po co pan o to pyta?

Detektyw Norris odchrząkuje.

– Musimy ustalić, co się stało. Czy przyjaciółka miewała myśli samobójcze?

Patrzę na niego z oburzeniem.

– Nie – zapewniam. – W żadnym razie. Nie Julia.

Podążam za jego spojrzeniem do butelki jacka daniel’sa i pustej szklanki.

– Ona nie mogłaby… nie…

Znów pojawia mi się przed oczami esemes.

„Zadzwoń. Proszę. Muszę z tobą porozmawiać”.

Kiedy mówię o tym Norrisowi, ten kiwa głową.

– Sekcja zwłok powie nam więcej.

Rzucam okiem na Zacka, który siedzi na łóżku przytulony do ładnej młodej policjantki w mundurze. Hannah dalej kuli się w kącie, zawijając na palec pasma włosów. Na policzkach ma czarne zacieki od eyelinera. To straszne, że aż tak się zdenerwowała. Co za ironia. Kiedy była mała, nie spuszczałam jej z oka. I nigdy nie sądziłam, że będę ją musiała chronić przed czymś takim.

Odwracam się do detektywa Norrisa.

– Moje dzieci…

Klepie mnie uspokajająco po ręku.

– Poszukam kogoś, kto odwiezie was do domu.

Kiedy wychodzi, wraca policjantka z moim telefonem.

– Mąż chce z panią rozmawiać.

Biorę telefon.

– Will?

– Na litość boską, co się stało? Powiedzieli mi, że Julia nie żyje?

Złość i niedowierzanie w głosie Willa są dokładnym odbiciem moich własnych uczuć. Przez chwilę nie mogę wykrztusić ani słowa. Ciszę wypełniają odgłosy dobiegające z otoczenia. Słyszę, jak jacyś ludzie śmieją się i rozmawiają.

– Liv?

– Nie wiem – wyrywa mi się szloch. – To znaczy tak, ona… nie żyje. Nie wiem dlaczego… jak… Kiedy wrócisz?

Will waha się.

– Nie jestem pewien. Wyjaśnię sytuację Leo. Mamy tu prawdziwy koszmar, klient zachowuje się krańcowo nieodpowiedzialnie.

Głosy wokół niego stają się głośniejsze. Rozmawiają dwie osoby, Leo i jakaś kobieta. Z akcentem z Yorkshire.

Pod wpływem szoku wciągam gwałtownie powietrze.

– Ona tam jest?

– Co? O kim mówisz? – Will doskonale wie o kim. Poznaję po jego głosie. Wzdycha. – Leo kazał jej przyjechać. To było polecenie służbowe. Podjął taką decyzję, kiedy już wyszliśmy z przyjęcia. Nic o tym nie wiedziałem, póki nie spotkaliśmy się na lotnisku – zniża głos. – Liv, proszę. To, że Catrina tu jest, nie ma najmniejszego znaczenia.

Patrzę na kanapę. Dwie kobiety ubrane w białe kombinezony badają paznokcie Julii. Przełykam głośno ślinę, nagle rozjaśnia mi się w głowie.

Julia nie żyje.

Catrina nie ma znaczenia.

– Wiem – mówię do telefonu. – Po prostu wróć, jak tylko będziesz mógł.

Will zapewnia, że mnie kocha, i kończymy rozmowę. Zgodnie z obietnicą umundurowany policjant odwozi nas do domu. Dzieci są w okropnym stanie. Zack tuli się do mnie, a Hannah cały czas płacze. Policjant pyta, czy ktoś może przyjść i z nami posiedzieć. Daje mi wizytówkę z numerem telefonu i cienką broszurkę.

– Proszę zadzwonić, jeśli coś sobie pani przypomni albo jeśli komuś z was potrzebna będzie pomoc w uporaniu się z tym zdarzeniem.

Wymienia nazwy różnych grup wsparcia, wyjaśnia, na jaką pomoc psychologiczną możemy liczyć.

– Wszystko znajdzie pani w broszurce.

Niewiele dociera do mnie z tego, co mówi. Kiedy wchodzimy do domu, czuję się zziębnięta, choć przecież dzień jest ciepły. Patrzę na zegar kuchenny i ze zdziwieniem stwierdzam, że nie ma jeszcze pierwszej. Czuję się tak, jakby od chwili, kiedy weszliśmy do mieszkania Julii, minęła co najmniej doba. I całe lata, odkąd wczoraj wieczorem Will odleciał do Genewy.

Julia nie żyje.

Nadal nie mogę tego pojąć. Szykuję tosty ze smażoną fasolą, poruszam się po kuchni jak automat. Zack je, ale Hannah odmawia i zamyka się w swoim pokoju. Zack chodzi za mną, kiedy wyjmuję naczynia ze zmywarki i wstawiam nowe. Nie mam pojęcia, co robić.

Podałam policji kontakt do matki Julii. Dzwoni teraz do mnie roztrzęsiona. Nie jest w stanie się opanować. Słyszę w jej głosie poczucie winy. Rzadko ze sobą rozmawiały, ona i Julia. Julia nazywała ją Męczennicą, z powodu jej imienia Joanie. Jak Joanna d’Arc.

– Po prostu nie mogę uwierzyć – powtarza raz po raz Joanie. – Jak to się mogło stać?

Nie wiem, co mam jej odpowiedzieć. Mówi, że właśnie jedzie do Exeter z Bridport, gdzie mieszka. Zatrzyma się u Robbiego, brata bliźniaka Julii. Kilka minut po telefonie od Joanie dzwoni też Robbie. Kiedyś, w młodości, często się widywaliśmy. A nawet, raz jeden, poszłam z nim na randkę. To była prawdziwa katastrofa. Robbie jest ode mnie o dwa lata młodszy, a ponieważ mu się podobałam, nie mógł z siebie wydusić ani słowa ze zdenerwowania. Miałam wyrzuty sumienia, że nie potrafię się nim zainteresować, więc odrzuciłam jego awanse najdelikatniej, jak umiałam. Julia nigdy nie powiedziała słowa na ten temat, ale mam wrażenie, że odczuła ulgę, że do niczego między nami nie doszło.

Robbie jest oszołomiony, domaga się szczegółów. Staram się opowiedzieć mu wszystko, ale wyczuwam między nami napięcie. Czuję się niezręcznie nie tylko z powodu tej dawnej randki. Robbie i Julia nie byli sobie bliscy. Julia zawsze odstawała od swojej rodziny, a Robbiego traktowała z góry, szczególnie gdy zatrudnił się jako praktykant w sieci hotelowej z Exeter, a ona poszła na uniwersytet. Robbie awansował stopniowo, aż został dyrektorem do spraw organizacji konferencji i bankietów, ale wyjąwszy kilka podróży służbowych do hoteli za granicą, w porównaniu z Julią prowadził bardzo bezbarwne życie.

Robbie rozłącza się wreszcie, równie zaszokowany jak na początku rozmowy. Odkładam słuchawkę i stwierdzam ze zdziwieniem, że zaczyna się zmierzchać. Hannah wciąż siedzi w swoim pokoju, więc idę na górę i próbuję z nią porozmawiać, ale krzyczy, żebym dała jej spokój i zatrzaskuje mi drzwi przed nosem. Opanowuję gniew i na pociechę oglądam Toy Story z Zackiem – zdobywam się nawet na śmiech, gdy Buzz twierdzi, że potrafi latać. Potem szykuję Zackowi kąpiel i trzymam go za rękę, póki nie zaśnie. Znów dzwoni Will, jest czuły i pełen współczucia. Martwi się o mnie i o dzieci. Wróci do domu wcześniej, ma lot jutro wieczorem. Podczas rozmowy zaczynam płakać. To taka ulga wiedzieć, że jest, że on jeden pozostał niezmieniony w tym strasznym chaosie. Zamierzam wspomnieć o Catrinie, ale Will sam porusza ten temat. Mówi, że jest mu przykro z powodu jej obecności w Genewie, że nie miał na to wpływu i że od przyjazdu zamienił z nią może ze dwa słowa.

Zapewniam, że mu wierzę i że to i tak bez znaczenia, bo nagła śmierć Julii zmieniła mi zupełnie perspektywę. Sądząc po głosie, Will poczuł wielką ulgę. Ogarnia mnie fala ciepłych uczuć do niego. Poznałam Catrinę i to jest już za mną – a w dodatku śmierć Julii sprawiła, że ta sprawa przestała mi się wydawać ważna. Zapewniamy się z Willem o swojej wzajemnej miłości i rozłączamy się. Czuję się wyczerpana, przez cały dzień nic nie jadłam. Podgrzewam zupę i zanoszę talerz Hannah. Tym razem przyjmuje posiłek. Je, popłakując, a ja obejmuję ją i przez kilka minut mam wrażenie, że dzielimy ze sobą smutek. Staram się nie płakać, ale to błąd. Hannah nagle zarzuca mi obojętność, co jest tak niesprawiedliwe, że puszczają mi nerwy. Krzyczę, że jest samolubna, na co ona też podnosi głos i każe mi się wynosić z jej pokoju. Wychodzę, trzaskając drzwiami, i biegnę do sypialni, gdzie zwijam się w kłębek na łóżku, jakbym też miała dwanaście lat, a nie była trzydziestoośmioletnią mężatką z dwojgiem dzieci. Potem biorę telefon i dzwonię do własnej matki, która jest w szoku, jak wszyscy. I to ona wypowiada wreszcie słowa, z którymi nie śmiałam się zmierzyć od samego rana.

– Och, kochanie, to zupełnie jak z Karą.

Natychmiast wracam myślą na trzeci rok studiów. Moje studenckie mieszkanie. Pukanie do drzwi. Dwóch policjantów o poważnych twarzach. „Proszę iść z nami, zdarzył się okropny wypadek”. Potem przyjeżdżają rodzice i opiekun Kary z pierwszego roku studiów; stoimy oszołomieni w poczekalni. Tata idzie zidentyfikować ciało. Mama jęczy cicho, kiedy wraca do nas blady i nie może opanować drżenia warg.

Kara została zamordowana w zimną lutową noc. Była na pierwszym roku studiów, wracała po imprezie do akademika. Zabójca zaatakował ją nad kanałem, kiedy przechodziła pod mostem. Zgwałcił ją za pomocą noża, a potem pchnął ją tym nożem w brzuch. Wykrwawiła się na śmierć na bocznej drodze. Sprawcy nigdy nie złapano.

Czuję się fizycznie chora. Rozłączam się i idę zobaczyć, co u Hannah. Śpi, a we śnie jest jeszcze bardziej podobna do Kary. Moja młodsza siostra jako dziecko była bystra i pogodna. Wszyscy ją kochali. Jej śmierć była dla nas potwornym szokiem, uczyniła wyrwę w naszym zwyczajnym życiu. I zabiła naszego tatę. Tak w każdym razie uważamy obie z mamą. Tata nie mógł się pogodzić z tym, że jej nie ochronił. Zniszczyło go poczucie, że zawiódł. Patrzę na Hannah, na jej rozmazany makijaż i włosy opadające na twarz, i wiem, że na jego miejscu czułabym się dokładnie tak samo.