Strona główna » Religia i duchowość » Zwierzę odbiciem ludzkiej duszy. Jak zrozumieć siebie dzięki pupilowi

Zwierzę odbiciem ludzkiej duszy. Jak zrozumieć siebie dzięki pupilowi

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7377-881-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Zwierzę odbiciem ludzkiej duszy. Jak zrozumieć siebie dzięki pupilowi

Autorka tej publikacji to światowej sławy weterynarz homeopata. Partneruje jej jeden z największych współczesnych ekspertów z dziedziny psychosomatyki. Dzięki tym dwóm niekwestionowanym autorytetom dowiesz się, jak dzięki zwierzętom otrzymać bezcenne informacje dotyczące problemów duchowych ich właścicieli. Uświadomisz sobie również, że nawet naukowcy potwierdzili, że złe traktowanie zwierząt odbija się na naszym zdrowiu. Poznasz sposoby na wykorzystanie oferowanego nam przez nie terapeutycznego wsparcia i argumenty za tym, że zwierzęta posiadają duszę. Odczytasz kluczowe sygnały dawane przez Twojego podopiecznego i zrozumiesz, jakie aspekty codzienności wymagają wzmożonej uwagi, a nawet zmiany. Zwierzę – Twój najlepszy nauczyciel.

Polecane książki

Niniejszy poradnik do gry FIFA 18 omawia najważniejsze funkcje gry i pomaga w poznaniu jej podstaw. Dowiesz się z niego m.in. jak poruszać się po boisku, poprawnie podawać, wyprowadzać akcje, skutecznie grać w defensywie, czy celnie strzelać. Co więcej, w poradniku znalazł się szczegółowy opis stero...
Głównym przesłaniem tej książki jest uświadomienie czytelnikowi, jak trudne i skomplikowane w praktyce jest zarządzanie sprawami publicznymi. Oznacza to, iż wymaga ono profesjonalizmu; stosowania odpowiednich metod i instrumentów, a także precyzowania standardów i wskaźników pomiaru efektywności ora...
Maria Konopnicka jest przykładem pisarki, która swą twórczością chciała zwrócił uwagę społeczeństwa na nękające je problemy. Pisała utwory dla dzieci i znaczną część twórczości poświęciła młodzieży. Umiejętność odtwarzania psychiki dziecięcej, mentalności i wyobraźni dostrzec można w jej nowelach. W...
„Bajeczki do poduszeczki Babci Krysi” - Krystyny Wróblewskiej to zbiór piętnastu krótkich utworów wierszowanych do czytania, skierowanych do małych dzieci. Bajeczki opowiadają o zwierzątkach, ludziach i innych, bajkowych postaciach. Fabuła tych utworów jest bardzo prosta, a jednocześnie bardzo przyj...
A gdyby tak rzucić to wszystko i wyjechać na Arktykę? Blair Braverman ma nieco ponad 18 lat, mieszka w słonecznej Kalifornii i marzy o życiu na kole podbiegunowym. Kiedy udaje się jej wyjechać na Arktykę, odbywa trudną podróż przez śnieżyce, klaustrofobiczne jamy w śniegu i pulsującą zorzę polarną. ...
Dwójka głównych bohaterów spotyka się w nietypowych okolicznościach. Mimo że wszystko przemawia przeciw tej znajomości, oszpecony chłopak i złamana psychicznie dziewczyna nie mogą oprzeć się wzajemnej satysfakcji. Wierna swoim zasadom i partnerowi z całych sił odrzuca budzącą się w jej sercu miłość ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Irmgard Baumgartner i Ruediger Dahlke

REDAKCJA: Mariusz Warda

SKŁAD: Aleksandra Lipińska

PROJEKT OKŁADKI: Aleksandra Lipińska

TŁUMACZENIE: Małgorzata Rzepka

Wydanie I

BIAŁYSTOK 2018

ISBN 978-83-7377-881-8

Original title: Das Tier als Spiegel der menschlichen Seele by Ruediger Dahlke & Irmgard Baumgartner

Copyright © 2016 by Wilhelm Goldmann Verlag a division of Verlagsgruppe Random House GmbH, München, Germany.

© Copyright for the Polish edition by Studio Astropsychologii, Białystok 2016

All rights reserved, including the right of reproduction in whole or in part in any form.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych bez pisemnej zgody posiadaczy praw autorskich.

15-762 Białystok

ul. Antoniuk Fabr. 55/24

85 662 92 67 – redakcja

85 654 78 06 – sekretariat

85 653 13 03 – dział handlowy – hurt

85 654 78 35 – www.talizman.pl – detal

strona wydawnictwa: www.studioastro.pl

sklep firmowy: Białystok, ul. Antoniuk Fabr. 55/20

Więcej informacji znajdziesz na portalu www.psychotronika.pl

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Dedykacja i podziękowanie

Dziękuję Margit za wszystkie koty, w których życiu byliśmy obecni – od Gustlbergera i Gandlmayra, przez Lucy i Lissy, Lolę i Lilly, aż do Neve; Ricie, która mimo bycia psiarą przyjęła do siebie nasze koty Lilly, Lunę i Moritza, oraz wszystkim ludziom, którzy polegają na swoich zwierzętach w takim samym stopniu, w jakim one polegają na nich. Dziękuję Irmgard Baumgartner za tę ważną książkę, która może wiele nam uświadomić.

Ruediger Dahlke

Niniejsza książka z wdzięczności dedykowana jest mojej przyjaciółce Barbarze Bast.

Podczas naszej ścisłej współpracy Ruediger Dahlke dał się poznać jako niezwykle szczery, sprawiedliwy i przyjazny człowiek. W tym miejscu chciałabym mu za to serdecznie podziękować. Rozpoczęcie naszej współpracy zawdzięczam Marietcie Anton. Zachęciła mnie ona do wysłania mojego manuskryptu do pana Dahlke.

Serdecznie dziękuję za zaufanie wszystkim właścicielom zwierząt, którzy otworzyli przede mną swoje serca.

Szczególne podziękowania kieruję do Theophana Beierle, który wskazał mi drogę. Szczerze dziękuję mojej bliskiej przyjaciółce Wilmie Manhart, która podczas powstawania tej książki służyła mi radą o każdej porze dnia i nocy i cierpliwie mnie wysłuchiwała. Moim długoletnim przyjaciółkom Christinie von Zallinger, Caroline del Valle oraz Sabine Keller dziękuję za oddanie i nieustanną gotowość do niesienia pomocy. Sylvie Ritzer dziękuję za uznanie mojej pracy jako homeopaty. Axelowi Stoltenhoffowi dziękuję za niezachwianą wiarę w moje niekonwencjonalne metody oraz za pomoc przy korekcie tekstu. Z całego serca dziękuję również moim przyjaciołom Brigitte i Güntherowi Hansbauerom, a także Inge i Wolfgangowi Kindlerom za słowa otuchy i nieustanną gotowość do wspierania. Szczególne podziękowania kieruję do Michaela Eisenmanna, który na drodze mojego rozwoju osobistego był dla mnie nieocenionym towarzyszem i doradcą.

Chciałabym również podziękować pracownikom wydawnictwa Goldmann Verlag Caroline Colsman oraz Christine Stecher. Przyjacielskość i otwartość pani Colsman spowodowały, że nasza współpraca była miłym spotkaniem, a pani Stecher dzięki swojej niesamowitej pracy redakcyjnej poprowadziła nasze dzieło do samego końca.

Wszystkim niewymienionym tutaj przyjaciołom dziękuję z całego serca za ich wiarę we mnie i w moją pracę.

Na koniec w tym miejscu moje myśli wędrują w kierunku wszystkich zwierząt użytkowych, które z powodu naszej nieświadomości muszą znosić tak wiele cierpienia.

Irmgard Baumgartner

Część pierwszaRuediger DahlkeZwierzęta po naszej stronieMoje doświadczenia z dwu- i czworonogami

Zwierzęta od samego początku były częścią mojego dzieciństwa. Pierwsza wizyta w zoo doprowadziła mnie bliżej depresji niż wszystko to, co musiałem oglądać później. Niewola zwierząt wzbudziła we mnie smutek. Dostrzegałem ich rezygnację, to było przerażające. Zszokowało mnie przede wszystkim to, że odpowiedzialność za tę niedolę spoczywa na nas, ludziach. Nie chciałem zaglądać do klatek. Kiedy później po raz pierwszy zobaczyłem goryla za grubą szybą, odkryłem, że przygląda mi się z podobnym zakłopotaniem, z jakim ja patrzyłem na niego. Po dziś dzień nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie zamykają zwierzęta w klatkach tylko po to, aby na nie patrzeć, a tym samym dostarczać sobie rozrywki.

Pomimo przerażenia jako dziecko ciągnęło mnie do zwierząt w zoo, pamiętam szczególnie słonia Shanti i hipopotama Boulette. Fascynowały mnie one przede wszystkim z powodu bałaganu, jaki mogły wokół siebie robić, co u nas w domu było nie do pomyślenia. „Umyłeś już ręce?” – to prawdopodobnie najczęstsze pytanie, jakie słyszałem w moim życiu od czasów przedszkolnych. Dziwnym zbiegiem okoliczności zwierzęta uchodziły za szczególnie brudne, a tym samym niebezpieczne. Za każdy kontakt z nimi byłem upominany, ale najczęściej nie miałem wtedy potrzeby mycia rąk. Patrząc w przeszłość, jestem pewien, że wielu ludzi o wiele bardziej pobrudziło mi ręce niż zwierzęta, które zawsze chętnie miałem i które lubiłem dotykać.

Zwierzęta można po prostu pogłaskać, a zrobienie tego samego z ludźmi budzi duże podejrzenia. Podobnie jak w przypadku dotknięcia rzeźb lub innych eksponatów w muzeum natychmiast włącza się alarm, tak samo dzieje się w przypadku ludzi. Tylko jeśli ktoś jest bardzo chory, można go pogłaskać po policzku czy potrzymać za rękę. Możemy również, mimo że nie bez uprzedzeń, spontanicznie pogłaskać małe dziecko po głowie, traktując je tym samym prawie jak zwierzę domowe. Możliwe, że zależy to od tego, że świadomość własnego ja, której zwykłe domowe zwierzęta nie posiadają, rozwijamy dopiero między trzecim a czwartym rokiem życia. Świadomość taką posiada natomiast wiele innych zwierząt, o których nawet byśmy nie pomyśleli, np. orki, delfiny, a nawet sroki, które – podobnie jak my – rozpoznają siebie w lustrze, tak samo jak małpy człekokształtne.

Dzieci i zwierzęta domowe postrzegają nas jako jedynych z nieograniczoną otwartością, która nie jest jeszcze zmieniona przez ja ani ego; nie budują sztucznych granic, którymi żyje nasze ego. I podobnie jak dzieci w praktyce medycznej szybciej wzbudzały moje uczucia niż dorośli, zwierzętom udawało się to jeszcze szybciej i na dłuższą metę. Postrzegam je jako zdane wyłącznie na nas; w końcu jesteśmy za nie odpowiedzialni.

Jako że byłem dzieckiem z wielkiego miasta, dorastającym w Berlinie, świat zwierząt nie był częścią codzienności naszej rodziny, nie licząc tego, że bardzo chciałem mieć kucyka, a dostałem chomika syryjskiego. Dałem mu na imię Mucki i przy każdej okazji wypuszczałem go z klatki, którą starałem się przygotować jak najbardziej naturalnie i zgodnie z jego potrzebami. Klatka była przy tym tylko miejscem spania, ponieważ Mucki tak właściwie mieszkał ze mną w pokoju, biegając po podłodze. Uczyłem go wielu małych sztuczek, jednak wydawało się, że po pewnym czasie je zapominał i musieliśmy zaczynać od początku.

Gdy później dowiedziałem się w szkole, że chomiki syryjskie nie żyją długo, gwałtownie protestowałem. Mama wyjawiła mi prawdę. Po śmierci pierwszego Muckiego dwa razy wymieniała go na nowe, identycznie wyglądające zwierzę, aby zaoszczędzić mi bólu. Jakie to subtelne i szkodliwe jednocześnie! Śmierć starego zwierzęcia byłaby przecież dla dziecka najbardziej naturalnym przypomnieniem ważnego, a jednocześnie często wypieranego tematu. Pomysł, że martwego starego chomika można wymienić na młode zwierzę, wydawał mi się wtedy tak odległy, że wyszedłem po prostu z założenia, że wytrenowanie umiejętności Muckiego zależy od jakiegoś niemożliwego do wyjaśnienia poziomu jego wydajności. Moja wrażliwość nie sięgała tak daleko, mimo że jako dziecko byłem przekonany, że bawiłem się z Muckim i potrafiłem go zrozumieć.

Później wpadła mi w ręce książka dla młodzieży autorstwa H.W. Smolik pt. Tierfreund in Not, która stała się moją biblią. Fantazjowałem o uwolnieniu zwierząt, ale to nigdy nie przerodziło się w rzeczywistość. Uświadomiłem sobie, że prawie wszystkie te zwierzęta nie miałyby szansy, gdyby zostały wypuszczone w dużym mieście.

Później bardzo uderzało mnie znęcanie się nad zwierzętami – począwszy od męki osłów na Santorynie aż do moich doświadczeń jeździeckich podczas studiów w teksańskim college’u. Jeździectwo było dla mnie tak bliskie i ważne, że na początku z pyska konia wyjmowałem wędzidło, które może sprawiać mu ból. Kiedy mój brat Jürgen Krackow wiele lat później brał udział w turniejach jeździeckich, nie używając wędzidła, a jedynie bosala (uzdy bez wędzidła – części wkładanej do pyska), i nawet niektóre z nich wygrywał, uznałem to za wspaniałe i byłem dumny ze swojej rodziny. Zachęciłem go, aby napisał o tym książkę, której zadedykowałem przemowę i dla której znalazłem wydawnictwo1.

Uważam, że kontakt ze zwierzętami jest ważny dla każdego człowieka, a zwłaszcza dla każdego dziecka – ale oczywiście musi to być współistnienie bez przemocy. W tym miejscu pojawia się również pytanie, jak podchodzimy do zwierząt jako naszego pożywienia. Dzisiaj nie mogę powiedzieć, w jakim stopniu moja niechęć do mięsa i ryb, która pojawiła się we mnie już w młodości, ma związek z miłością do zwierząt. W każdym razie nie chcę jeść przyjaciół. Moja mama natomiast rzadko, ale konsekwentnie przypominała o grożącym mi niedoborze białka. Pikling (wędzony śledź), będący dobrym źródłem białka, bardzo często gościł wtedy na naszym stole i tylko pogłębiał moją niechęć. Podczas krótkiego okresu, w którym odnosiłem sukcesy sportowe, musiałem jeść dużo mięsa. Wyparłem wtedy swoje podejście do zwierząt i niechętnie zgodziłem się na to, ponieważ chciałem wygrywać puchary. Gdy zakończyłem sportową karierę, natychmiast ponownie zrezygnowałem z jedzenia mięsa i przeszedłem na wegetarianizm (bądź co bądź niezbyt restrykcyjny).

Wizyta w rzeźni w ramach moich studiów była dla mnie strasznym przeżyciem, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że jesteśmy dla zwierząt bardzo niesprawiedliwi. Wtedy zdecydowanie zwróciłem się w stronę wegetarianizmu – również pod wpływem różnych hinduskich guru, na czele z Maharishi. Wszyscy ci mędrcy łączyli rozwój duchowy z wegetarianizmem.

Gdy później organizowałem seminaria z psychosomatyki, apelowałem do uczestników o stosowanie diety wegetariańskiej ze względu na zwierzęta i kwestie humanitarne oraz przeforsowywałem wegetariańskie wersje menu w każdym hotelu, w którym odbywał się kurs. Wiele osób skorzystało z mojej rady, zwłaszcza jeśli były u mnie w ramach kształcenia.

Ścisłe związki z osobowościami zwierząt

Jako że interpretacja choroby opisana w książkach Krankheit als Weg2 oraz Krankheit als Symbol zyskiwała na popularności, a symboliczne związki pomiędzy objawami fizycznymi a duchowymi coraz bardziej umacniały się w ogólnej świadomości, często byłem pytany o obrazy chorób u zwierząt. Możliwe było odkrycie imponujących związków pomiędzy zwierzętami a ich właścicielami. Nie wnikałem w nie jednak głębiej, jako że byłem dosyć zajęty interpretacjami chorób moich ludzkich pacjentów.

Zgodnie z filozofią opisaną w książce Schicksalgesetze3, według której wszystko we wszechświecie jest od siebie zależne, nawet zwierzęta domowe i ich właściciele są ze sobą w ścisłym związku, są swoim wzajemnym odzwierciedleniem – dotyczy to oczywiście również obrazów ich chorób. Podobnie jak objawy u dzieci często mają coś wspólnego z rodzicami i często niosą za sobą jakąś informację, może tak być również w przypadku zwierząt i ich właścicieli. Jednak za każdym razem odkładałem ten temat na półkę.

Jedno jest pewne: osoby żyjące ze zwierzętami poprawiają możliwości wyrażania samych siebie – nie tylko konkretnie, ale również w sensie symbolicznym. Ludzie nie dopuszczają do tego, aby ich organizm stawał się sceną dla różnych stanów chorobowych, które są symbolem pewnych problemów (jak opisano w książce Krankheit als Symbol), więc zwierzęta przejmują tę rolę, przedstawiając tym samym potrzeby naszej duszy. Zwierzęta domowe są tak blisko związane ze „swoimi” ludźmi, że granice pomiędzy nimi zanikają, a same zwierzęta traktują ludzkie sprawy i problemy jak własne, przejmując je na siebie. Zjawisko to nasila się oczywiście jeszcze bardziej, gdy emocjonalne i duchowe napięcie człowieka przekształca się w kryzys egzystencjonalny.

Dwa doświadczenia, których byłem świadkiem, utwierdziły mnie w przekonaniu, że pomiędzy ludźmi a ich zwierzętami domowymi istnieje szczególny związek, który znajduje swój wyraz również na poziomie stanów chorobowych. Doświadczenia te głęboko poruszyły mnie i moją rodzinę. Nasza córka Naomi urodziła się z zespołem Downa i poważną wadą serca. Komory jej serca były połączone ze sobą za pomocą tzw. wspólnego kanału przedsionkowo-komorowego (AVC), a dodatkowo jej zastawka dwudzielna prawie się nie zamykała. Trwająca ponad 10 godzin operacja ratująca życie sprawiła wprawdzie, że wada serca została zmniejszona, jednak od tego czasu Naomi cierpi na poważną hemolizę – jej czerwone krwinki uległy uszkodzeniu. Rokowania dotyczące kolejnej niezbędnej operacji były jeszcze gorsze niż za pierwszym razem. Nie rozmawialiśmy wprawdzie na temat tego, że Naomi może umrzeć, próbowaliśmy jednak pozbyć się wszystkich zobowiązań oraz obowiązków, aby całkowicie skupić się na córce. W tym celu między innymi moja żona poprosiła sekretarkę, aby zajęła się zaplanowaną sterylizacją naszej kotki Lissy. Termin przypadał na krótko przed drugą operacją Naomi. Lissy zmarła podczas tego rutynowego zabiegu. Lekarz, który wiedział, że traktujemy nasze zwierzęta prawie tak samo jak ludzi – w przeciwieństwie do innych jego klientów mieszkających na wsi – i nie potrafił wyjaśnić śmierci Lissy, przeprowadził sekcję zwłok. Po jej wykonaniu przyszedł do nas osobiście i opowiedział nam o wadzie serca, którą znalazł u Lissy, a która do tej pory nie była opisana w przypadku zwierząt – o kanale przedsionkowo-komorowym oraz przede wszystkim o brakującej zastawce. Było dla niego zagadką, jak nasza kotka mogła tak długo żyć, a nawet raz mieć młode. Moja żona, oniemiała ze względu na podobieństwo problemów, powiedziała z pełnym przekonaniem: „Teraz Naomi może zostać” – zupełnie tak, jakby Lissy odeszła zamiast naszej córki. Nawet jeśli medycznie wykształcona i myśląca naukowo część mnie nie była przekonana tym wyjaśnieniem, głęboko mnie ono poruszyło. Żyła we mnie pewna myśl: czy zwierzęta mogą przejąć od nas objawy oraz stany chorobowe, tym samym poświęcając się za nas?

Najwidoczniej to właśnie robią. Dzisiaj, również na podstawie historii przypadków opisanych w tej książce, mogę powiedzieć: zwierzęta mogą w pewnych sytuacjach przejąć od nas choroby. Na własnej skórze uwidaczniają nasze problemy, być może po to, aby otworzyć na nie naszą świadomość. Kiedy zwierzęta (z)noszą nasze problemy, jednocześnie same się poświęcając, wyłaniają się tu możliwości terapeutyczne sięgające o wiele dalej, niż do tej pory sądziliśmy. Patrząc w przeszłość, wierzę, że nasza kotka Lissy odeszła za naszą córkę Naomi i że był to wyraz naszego niewypowiedzianego lęku przed śmiercią dziecka.

Naomi przeżyła tę drugą operację, która z medycznego punktu widzenia była jeszcze bardziej ryzykowna, i po ponad dwudziestu latach jest prawdziwym promieniem słońca z wielkim, otwartym sercem w przenośnym tego słowa znaczeniu.

Jeszcze jeden przykład związany z naszą córką pozwolił nam doświadczyć tego, jak ściśle zwierzęta „współpracują” z ludźmi pod względem duchowym. Inna nasza kotka, Lucy, była ulubienicą Naomi. Lucy dawała się ubierać w ubranka Naomi i kłaść się do wózka; tolerowała również wszystkie niekoniecznie zwierzęce zabawy, które wpadały do głowy naszej córce. Na szczęście Naomi nigdy nie jest agresywna. Mimo to często dziwiliśmy się, że Lucy pozwala robić ze sobą wszystko, podczas gdy inne koty przy podobnych próbach uciekały, gdzie pieprz rośnie.

Pewnego dnia Lucy uległa ciężkiemu wypadkowi podczas jednej ze swoich rzadkich wycieczek po okolicy. Z paraliżem tylnych łap czołgała się z powrotem do domu. Gdy dotarła, jej pazury były całkowicie zdarte, a ona sama – wyczerpana. Ja oraz weterynarz uważaliśmy, że musi zostać uśpiona, aby zaoszczędzić jej dalszego cierpienia. Ale Margit, kobieta pierwszej połowy mojego życia, była temu przeciwna i bardzo przekonująco argumentowała, że sparaliżowanych ludzi też nie poddaje się eutanazji. Nauczyła się pielęgnować Lucy, regularnie opróżniać jej pęcherz i jelita oraz nieustannie się o nią troszczyła. Na podstawie moich doświadczeń ze sparaliżowanymi pacjentami mogłem mieć nadzieję w kwestii funkcjonowania jelit i pęcherza. W trakcie tych męczących tygodni Lucy wymagała częstej kontroli narządów wydalniczych. Trudno było mi jednak uwierzyć w to, że w końcu wszystko zaczęło posuwać się naprzód – na początku Lucy tylko trochę czołgała się na przednich łapach, później jednak zaczęła ponownie stawiać kroki. Najwidoczniej dostała mnóstwo uzdrawiającej energii. Później usłyszałem od doktor weterynarz, że taka zdolność regeneracji u zwierząt jest powszechnie znana, można ją również zaobserwować w 8% przypadków paraliżu u ludzi.

Lucy stopniowo nauczyła się ponownie chodzić. Gdy zapominała o swojej niepełnosprawności i zaczynała biegać, jej podbrzusze i tylne łapy szybko „wypadały z trasy”. Starała się jednak, jak mogła, i nadal była towarzyszką zabaw Naomi, aż do momentu, gdy w wieku 20 lat, bezzębna i na specjalnej diecie, wydała ostatnie tchnienie na kolanach Margit. Dostała od nas szczególny kamień nagrobny wykonany przez znanego wschodnioniemieckiego rzeźbiarza, przedstawiający kota z brązu leżącego na białej marmurowej poduszce. Niektórzy mogą uznać to za przesadę. To jednak nic w porównaniu z tym, co się później stało: w żywopłocie różanym krzak, przed którym Lucy była pochowana, kwitł przez całą zimę mimo śniegu i mrozu. Gdybym nie widział tego na własne oczy i nie zrobił zdjęć, też bym w to nie uwierzył. Na żadnym z innych krzaków róży, które były mniej narażone na niekorzystne działanie pogody, nie zaobserwowałem takiego zjawiska. Prawdopodobnie prawie wszyscy właściciele psów i kotów mogą podzielić się podobnymi lub innymi wartymi uwagi historiami, które nie pozostawiają wątpliwości co do zdolności duchowych czworonożnych członków ich rodzin.

Wszystkie nasze koty miały swój szczególny charakter. Lola, kot terapeutyczny, nie chciała za żadne skarby opuścić poczekalni, mimo że na początku uznawałem to za konieczne ze względów higienicznych. Wchodziła z pacjentami do poczekalni i już tam, podczas gdy czekali oni na wizytę, rozpoczynała się ich terapia. Lola zawsze kładła się – co potwierdza wielu pacjentów – na nawet najtrudniej dostępne obszary, z którymi ludzie mieli problemy, i mruczała głośno, a co najważniejsze – wyczuwalnie. Oczywiście pacjenci to zauważyli i bardzo cenili sobie uzdrawiająco mruczącą Lolę. Niejeden chciał ją adoptować, ale oczywiście nie wchodziło to w grę. Czasami myślałem, że kotka w ten sposób odwdzięcza się za to, że adoptując ją, uchroniliśmy ją przed pewną śmiercią, i dokłada wszelkich starań, współpracując z nami w naszym centrum medycznym (Heil-Kunde-Zentrum). Żaden z naszych pozostałych kotów nie miał podobnej żyłki terapeutycznej.

Kolejną indywidualistką była Lilly czująca prawdziwy zew natury. Wiosną i latem opuszczała dom i żyła na własną rękę na wolności, żywiąc się samodzielnie upolowanymi zdobyczami. Wprawdzie wszystkie nasze koty polowały nie tylko na myszy, ale również niestety na ptaki, to zjadanie zdobyczy było zdecydowanie poniżej ich godności. Przeciwieństwem była Lilly, która bazowała na nich swoją dietę, a do domu przychodziła tylko zimą. Byłem jedyną osobą, której to imponowało, uważałem to za bardzo naturalne, lubiłem za to Lilly, a ona lubiła mnie. Jeśli w jej przypadku w ogóle można mówić o bliskości z człowiekiem, to najbardziej związana była ze mną. „Lilly” stała się potem dla Naomi ogólnym określeniem dla kotów.

W przeciwieństwie do