Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Żyli długo i szczęśliwie

Żyli długo i szczęśliwie

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8154-435-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Żyli długo i szczęśliwie

Megan wie, czego chce od życia i zamierza to zdobyć bez względu na to, co powiedzą jej rodzice.

Eliot dawno już zrezygnował ze wszystkich swoich planów na przyszłość i wtedy pojawia się Megan z propozycją, która zmieni jego życiowe plany na zawsze. Razem wyruszają w podróż, aby uciec z rodzinnego miasta i gonić za marzeniami. Ale życie to przygoda, której nawet Megan nie jest w stanie przewidzieć.

Polecane książki

Powstanie nowych mediów, a zwłaszcza tzw. nowych nowych mediów całkowicie zmienia podejście do kwestii kwalifikacji gatunkowych obecnych w nich przekazów. „Nowe nowe media” odróżnia od zwykłych „nowych mediów” ich społecznościowy charakter. ...
Opracowanie stanowi monograficzne wydanie rozprawy doktorskiej obronionej w 2017 r. na Wydziale Prawa i Administracji UJ w Krakowie. W jego ramach autor porusza wycinek tematyki dotyczącej jednej z fundamentalnych kwestii prawa cywilnego tj. wykładni oświadczeń woli. Opracowanie stanowi przede wszys...
Godzina „W” zmieniła nie tylko życie tych, którzy 1 sierpnia 1944 roku podjęli nierówną walkę z hitlerowskim okupantem, wychodząc na ulice Warszawy z biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Powstanie warszawskie wpłynęło na losy kolejnych pokoleń Warszawiaków, ...
Sentymentalna podróż wnuczki śladami babci, nie zawsze miła, często odkrywająca przykre karty rodzinnej historii. W tle splickie ulice, druga wojna światowa, wielka miłość i śmiertelna nienawiść. Nedjelka – młoda chorwacka dziewczyna – zakochuje się we włoskim żołnierzu Carlu i p...
Przedmiotem książki jest analiza rynku pracy z ekonomicznego punktu widzenia. Podjęte są więc w niej podstawowe kwestie związane z istotą, specyfiką i zależnościami występującymi na rynku pracy. Uwaga koncentruje się na podstawowych kategoriach rynku pracy, których poznanie ma kluczowe znaczenie dla...
Najnowsza bestsellerowa powieść z mecenasem Guerrierim! 200 000 sprzedanych egzemplarzy we Włoszech! Jest wiosna, dziwna i niezdecydowana jak nastrój Guida Guerrieriego. Odstawiony na boczny tor przez wydarzenie, które zmusza go do przemyślenia własnego życia, Guido zamyka się w sobie. Spokój z...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Katy Cannon

Tytuł oryginału: And then we ranTłumaczenie: Agnieszka i Karol StefańczykowieRedaktor prowadzący: Anna KubalskaRedakcja: Marzena Kwietniewska-TalarczykKorekta: Jolanta SpodarProjekt okładki i stron tytułowych: Kamil PruszyńskiDTP: Studio 3 KoloryFirst published in Great Britain in 2017 by STRIPES PUBLISHING
An imprint of the Little Tiger Group
1 Coda Studios, 189 Munster Road,
London SW6 6AWText copyright © Katy Cannon, 2017
© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Warszawa 2019All rights reserved.Wydanie IISBN 978-83-8154-434-4Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Al. Jerozolimskie 94, 00-807 Warszawa
tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51
e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

Dla Mamy i TatyPrzynajmniej nigdy nie uciekłam do Gretna Green…

Megan

Dzień, w którym straciłam dziewictwo, był zarazem dniem, w którym straciłam siostrę.

Ten facet – Dylan – już przestał się dla mnie liczyć. To była jedna wielka pomyłka, od początku do końca. Jednak jeszcze większym błędem było to, że nie było mnie przy Lizzie tamtej nocy na plaży.

Lizzie była ulubienicą całej naszej rodziny – zawsze radosna, zawsze najlepsza w klasie, zawsze chętna do pomocy i wyrozumiała. Mama często powtarzała, że Lizzie chyba nigdy nie była nastolatką. Miała kilku najbliższych przyjaciół – takich, których nasi rodzice akceptowali. Angażowała się w pracę na rzecz szkoły, w ostatniej klasie została nawet przewodniczącą. No i składała papiery na Oxbridge[1]. Od zawsze wiedziała, kim będzie, gdy dorośnie – wiedziała, że pójdzie w ślady rodziców i zostanie prawnikiem, tyle że takim, który zajmuje się prawami człowieka. Po prostu wymarzona córka.

A ja? Właściwie zawsze byłam jej przeciwieństwem.

Całe życie porównywano mnie do Lizzie. Rodzice, nauczyciele – robił to praktycznie każdy powyżej dwudziestego drugiego roku życia. W ich oczach zawsze wypadałam gorzej. Miałam zero ambicji, zero planów i całkowity brak samodyscypliny. Zmieniałam pomysły, hobby, chłopaków i marzenia jak rękawiczki. Na nic nigdy nie mogłam się zdecydować.

No dobra, może jest w tym trochę racji. Prawdopodobnie nigdy nie osiągnę zbyt wiele, ale przynajmniej wiem, jak zjednywać sobie ludzi. Według mnie to całkiem niezła umiejętność.

W każdym razie już dawno pogodziłam się z tym, że przez całe życie będę w cieniu Lizzie. Że zawsze będę tą, która do niczego nie doszła. Młodszą, pełną szalonych pomysłów siostrą, którą trzeba wiecznie ratować z opresji.

Gdy jednak Lizzie odeszła, nagle wszystkie porównania straciły sens.

Minął już ponad rok od jej śmierci, a ja wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Nie mogę znieść tego, że w naszej ostatniej rozmowie znów mi coś wypominała – że Dylan nie jest tego wart i że jestem za młoda. Nie mogę się pogodzić z tym, że miała rację. I że gdybym chociaż raz jej posłuchała, Lizzie wciąż byłaby przy mnie i ganiła za każde moje głupstwo.

Ale jej już nie ma.

Tak, wiem, to głupie, ale trzeba postawić sprawę jasno – wszystko zaczęło się od selfie. Wystarczyło jedno spontaniczne zdjęcie i dotarło do mnie, że jestem już starsza od mojej siostry w dniu jej śmierci.

Trzymałam telefon na długość ramienia z ekranem skierowanym w moją stronę tak, aby na zdjęciu znalazła się zarówno twarz, jak i koszulka, którą akurat przymierzałam. Nie było to łatwe – stałam w ciasnawej przymierzalni na piętrze w sklepie ezoterycznym Oracle, w którym dorabiała sobie moja przyjaciółka Becca. W tym roku żadna z nas nie ma lekcji w piątkowe popołudnia, możemy więc spokojnie wrócić do domu na lunch, żeby – jak to pewnie było w intencji szkoły – wykorzystać czas na naukę. W naszym przypadku wygląda to zupełnie inaczej: Becca siedzi w piątki w Oracle, zastępując swoją szefową Lily-Ann, a ja przesiaduję tam razem z nią.

W końcu udało mi się ustawić odpowiedni kadr i zrobiłam zdjęcie. Telefon wydał dźwięk taki sam jak migawka aparatu, ekran pociemniał na sekundę, po czym pojawiło się lustrzane odbicie obrazu, który wcześniej widziałam. Zobaczyłam prawdziwą siebie.

Wbiłam wzrok w zdjęcie, nim znikło z ekranu. Czułam, jak serce zabiło mi mocniej.

Wyglądałam zupełnie jak Lizzie.

Nogi miałam jak z waty. Przykucnęłam i znów spojrzałam w telefon. To zdjęcie – pewnie nawet bym go nie zrobiła, gdyby nie Becca, która koniecznie chciała mnie zobaczyć w topie. Wydało mi się to o wiele łatwiejsze niż sama myśl o tym, że musiałabym zwlec się na dół tylko po to, żeby jej się pokazać, ryzykując gniew Lily-Ann, która mogłaby przypadkiem zjawić się w sklepie po drodze do banku (Lily-Ann zazwyczaj trzymała się jak najdalej od sklepu, dlatego właśnie zatrudniła do pomocy Beccę. Ale kiedy już się pojawiała, nie przestawała narzekać, że przesiaduję w jej sklepie i grzebię w towarze).

Wpatrując się w zdjęcie, wyciągnęłam dłoń, żeby dotknąć mojej twarzy. Przejechałam palcami po kościach policzkowych, które nagle wydały mi się bardziej wydatne. Nawet moje włosy przypominały te jej niesforne blond fale i loki.

Lizzie miała siedemnaście lat i siedem tygodni, kiedy zginęła. Była ode mnie starsza o ponad rok. Skończyłam siedemnaście lat w sierpniu, dokładnie trzy miesiące temu. W ubiegłym miesiącu oficjalnie przekroczyłam wiek, w którym była ona, gdy odeszła – i przegapiłam ten moment. Przegapiłam tę przełomową sekundę, w której wszystko się zmieniło. Nawet nie zauważyłam, że z każdym dniem staję się coraz bardziej podobna do niej.

Czy to właśnie widzieli moi rodzice, gdy na mnie patrzyli? Czy w ogóle widzieli mnie, Megan? Czy jestem dla nich po prostu zastępczynią Lizzie, która nie potrafi sprostać wyzwaniu i dorównać córce, którą stracili?

Z pewnością wiele by to tłumaczyło.

Usłyszałam dudnienie kroków na schodach. Po chwili Becca rozsunęła kurtynę i zerknęła do środka.

– Lily-Ann wyszła do banku. Wstawaj i pokaż, jak wyglądasz!

– Raczej mi się nie podoba – powiedziałam, wstając. Prawdę mówiąc, nawet nie miałam pojęcia, jak wyglądam w tym topie, ale nie było szans, żebym go teraz kupiła.

Becca zmierzyła mnie wzrokiem.

– No, masz rację. To nie twój styl.

Jaki jest w takim razie mój styl? Myślałam, że to akurat wiem – a teraz wcale nie byłam tego taka pewna.

– Racja – zdjęłam koszulkę i włożyłam na siebie sweter, po czym wyszłam z przymierzalni. Na piętrze Oracle były właściwie same ciuchy – w większości przewiewne, z różnymi farbowanymi wzorami – oraz rozmaite dodatki w stylu tkanych toreb z juty. Na parterze rozłożone były głównie karty do tarota, łapacze snów i figurki aniołków. Nie czekając na Beccę, zeszłam na dół.

Lizzie nigdy nie przegapiłaby żadnej rocznicy, gdybym to ja nie wróciła z łodzi. Teraz każda chwila, którą żyję, to czas, którego ona nigdy nie będzie miała. Każdy dzień, rok, urodziny, każdy kolejny etap życia…

Tak jakbym teraz musiała żyć za nas dwie. Nagle poczułam, jakby moja skóra była dla mnie za ciasna – jakby w środku nie było miejsca dla mnie i dla Lizzie.

– Meg, wszystko OK? – Becca spojrzała na mnie ze schodów, wyraźnie zmartwiona. Próbowałam pozbyć się wszystkich złych myśli, które we mnie krążyły. Becca nie mogła nic zrobić, żebym poczuła się lepiej.

– Wszystko w porządku – skłamałam. Może porozmawiam z nią kiedyś o tym, gdy tylko już wszystko przemyślę. Ciekawe, czy patrząc na mnie, widzi Lizzie? Co według niej Lizzie pomyślałaby o moim życiu? Czy sądzi, że spędzę całe życie, próbując żyć życiem kogoś, kogo już nie ma wśród nas?

Porozmawiam, ale jeszcze nie teraz.

– OK. – Becca spojrzała na mnie podejrzliwie, ale w końcu odpuściła. – Jak poszło w galerii? Elodie doceniła twoje portfolio?

Portfolio. Zdjęcia. Kompletnie o nich zapomniałam.

Po tym, jak Lizzie zmarła, myślałam o niej bez przerwy. Terapeuta, do którego wysłali mnie rodzice, zasugerował mi, że potrzebuję czegoś, czym mogłabym się zająć, żeby przestać o niej myśleć. Czegoś, co mogłoby odwrócić moją uwagę, albo czegoś, na czym mogłabym się skupić. Postanowiłam więc zająć się fotografią i w ten sposób odkryłam, że jest to jedyna rzecz, którą kocham tak bardzo, że właściwie nie mogłabym robić nic innego. Jedyna rzecz, której mogłabym się poświęcić.

To dlatego odrzucenie, jakiego doznałam od Elodie, bolało mnie tak bardzo. Zdecydowałam, że w końcu spędzę moje wolne popołudnie produktywnie i zaraz po lekcjach zaniosę portfolio (w szkole zdobyłam za nie najwyższą ocenę) do Seashell Gallery, żeby zapytać, czy któreś ze zdjęć nadawałoby się dla Elodie, właścicielki galerii, na wystawę albo na sprzedaż.

– Powiedziała „nie”. – Usiadłam na stołku za ladą, za którą stała Becca. Co z tego, że w sklepie nie było żadnych klientów. Becca traktowała swoją pracę poważnie. Miałaby szczęście, gdyby choć paru turystów zajrzało do niej do Wielkanocy, bo tak naprawdę większość mieszkańców miasteczka nie jest za bardzo zainteresowana łapaczami snów.

– Tylko tyle? – spytała zaskoczona Becca. – Ale przecież one są genialne! Zwłaszcza te z wybrzeża.

Wzruszyłam ramionami.

– No, powiedziała, że niektóre z nich są spoko, ale nie pasują do Seashell Gallery.

Zważywszy na to, że całkiem sporo z nich przedstawiało martwą naturę złożoną z muszelek, słowa te wyglądały mi na bardzo uprzejmy sposób, aby powiedzieć: „Nigdy w życiu, jesteś beznadziejna!”.

– Chociaż… to jej się podobało. – Wyciągnęłam zdjęcie z teczki i podałam je Becce.

Zrobiłam je na plaży, tak jak całą resztę, którą pokazałam Elodie, ale bohaterami tej akurat fotografii byli ludzie. Sceneria przedstawia letni piątkowy wieczór nad małą zatoczką, gdzie co weekend zbiera się młodzież, a policja udaje, że nic nie wie. Zatoczka znajduje się całkiem daleko od turystycznych plaż, na które nigdy się nie zapuszczamy (zresztą i tak jesteśmy lepsi w sprzątaniu po sobie niż większość przyjezdnych). W każdym razie plaża nad zatoczką jest naszą plażą.

Na zdjęciu pierwsza rzuca się w oczy Becca śmiejąca się w blasku ogniska. Iskry i płomienie ocieplają jej cerę, a ciemne włosy ciasno zwinięte w kok błyszczą w świetle księżyca. Becca mogłaby być modelką – naprawdę, raz dostała nawet propozycję od łowcy głów, gdy byłyśmy na zakupach w centrum. Nic z tego, Becca woli zostać biologiem morskim. Proponowałam jej wprawdzie, że może wykonywać dwie prace naraz, na co ona odparła, że czuje, jakby już dla mnie pozowała na pełen etat.

Naprzeciwko Bekki siedzą Elliott i Sean Redwood. Usta Seana są otwarte do połowy – pewnie mówił jakiś żart, który tak rozbawił Beccę. Za nimi widać inne ciała w ruchu, wszystkie w smugach światła gwiazd, tańczące na piasku, a w tle falujące morze. Właściwie wszystko na zdjęciu jest w ruchu, oprócz Elliotta, który siedzi obok Seana nieruchomo i spokojnie. Patrząc na to zdjęcie, trudno uwierzyć, że kiedyś Elliott był moim najlepszym przyjacielem. Zwłaszcza od czasu, kiedy potrafimy zamienić ze sobą ledwo dwa słowa – czyli od dnia, w którym zginęła Lizzie.

Ale Becca nie szukała na zdjęciu Elliotta.

Czekając na jej reakcję, widziałam, jak przebiegła palcem po brzegu zdjęcia, wprawdzie nie dotykając twarzy Seana, ale całkiem blisko. Nigdy wcześniej nie pokazywałam jej tego zdjęcia, ale jestem pewna, że pamięta noc, kiedy je zrobiłam.

– Tak w ogóle, słyszałaś już o tym? – Becca podała mi z powrotem zdjęcie, po czym od razu wyprostowała na ladzie pudełka z kartami do tarota. – Ktoś wrócił do miasta.

– Czy tenktoś jest wysoki, ma ciemne włosy i nosi mundur marynarki wojennej? – zapytałam, podnosząc brwi.

– Właściwie jeszcze go nie nosi, ale… tak, to on.

Sean Redwood. To z nim zeszłego lata Becca przeżyła swój pierwszy raz, który w dalszym ciągu był jej jedynym. Wkrótce potem Sean opuścił miasto, ale wnioskując po tym, ile Becca mówiła na jego temat przez ostatnie parę miesięcy, można było odnieść wrażenie, jakby nigdy nigdzie nie wyjeżdżał.

Sean był parę lat starszy od nas, a jego młodszy brat Elliott to chłopak z naszego rocznika. Znałam ich właściwie całe moje życie… no, mniej więcej. Kiedy przeprowadziliśmy się do domu obok nich, miałam ze trzy lata. Osiem lat później przenieśli się na drugi koniec miasta, co nie jest tak bardzo daleko. St Evaline jest niedużym miasteczkiem, więc mieszkańcy znają wszystkie tajemnice swoich sąsiadów.

Szczerze mówiąc, opowieści Bekki o Seanie już mnie nudziły. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek umawiał się z jedną dziewczyną dłużej niż dwa tygodnie.

Becca wiedziała to równie dobrze jak ja, mimo że jej rodzina przeprowadziła się tutaj, gdy miała dwanaście lat. Wciąż jednak miała nadzieję, że z nią będzie inaczej. Becca była w ogóle niepoprawną optymistką. Zwykle czułam się zobowiązana przypominać jej, jak wygląda rzeczywistość.

– Jest na przepustce? – zapytałam, chcąc poznać więcej szczegółów.

– Przyjechał do domu tylko na weekend. – Becca przewróciła oczami. – Jeszcze nie służy w wojsku, Meg. Uczy się na uniwerku, ale ma stypendium marynarki. To co innego.

– No wiesz, nie śledziłam jego kariery tak jak ty… – Przechyliłam się i szturchnęłam ją ramieniem. – I co dalej? Wrócił. Co zamierzasz z tym zrobić?

Sam optymizm bez działania doprowadzi ją donikąd, a ja nie mogłam znieść myśli, że Becca będzie o nim marudzić, dopóki Sean nie wróci do domu na święta.

– Zrobić? – Oczy Bekki komicznie się powiększyły.

– No, tak – powiedziałam. – Na przykład napisz do niego SMS-a albo zadzwoń. – Aż podskoczyłam, czując, jak oświecił mnie błysk geniuszu. – Tak naprawdę to powinnaś napisać do Seana już teraz i zapytać go, czy będzie dziś wieczorem na plaży!

Zbliżał się piątkowy wieczór, a możliwości imprezowania w St Evaline były ograniczone. Jeżeli Sean był w domu, istniały spore szanse, że przyjdzie na plażę razem ze wszystkimi, których znał.

– Widzę się z Tylerem. Będą też Ewan, Rosie, Sophia i Emily. Sean musi przyjść – dodałam.

– Nie jestem pewna… – zaczęła Becca.

– A ja jestem. – Wyciągnęłam rękę i wyjęłam telefon z tylnej kieszeni jej spodni. Parę naciśnięć klawiszy później misja została wykonana.

– Zrobione! – powiedziałam, oddając jej telefon. – Muszę teraz wrócić do domu i pomyśleć, co dziś na siebie włożę. – Ciężko się zdecydować, co nosić na imprezach w zimie. – Widzimy się o ósmej?

Becca skinęła głową, wciąż wpatrując się w telefon. Posłałam jej szeroki uśmiech, po czym wyszłam ze sklepu.

Jeżeli o mnie chodzi, osiągnęłam swój cel i odpędziłam ponure myśli. Teraz musiałam tylko skupić się na dobrej zabawie, nie rozmyślając o tym, że mojej siostrze nie jest już dane bawić się razem z nami.

Elliott

Listopad w St Evaline jest bardzo ponurym miesiącem. Lodowaty wiatr wiejący znad Morza Irlandzkiego, nieustający deszcz… W dodatku jest za zimno, żeby nawet iść surfować. Krótko mówiąc, gdy tylko rozpoczyna się listopad, czekam, aż znów wróci wiosna.

Życie w tym mieście ma parę plusów. Mieszkają tu moi kumple, moja dziewczyna Amy, mama, jest morze, są łodzie… no i to by było na tyle.

Lista złych rzeczy, które mogę powiedzieć o tym miejscu, jest znacznie dłuższa. Weźmy na przykład to, że całe miasto nienawidzi mojego ojca, to, że ja nienawidzę mojego ojca, i to, że całe miasto nienawidzi mnie… a to dopiero początek. Ale i tak nie ma to właściwie większego znaczenia. St Evaline to mój dom i prawdopodobnie będę tu tkwił do końca życia, więc muszę wycisnąć z niego tyle, ile się da.

Patrząc jednak na czterech gości zmierzających po piasku w moją stronę, wiedziałem, że był to jeden z tych dni, kiedy złe rzeczy zupełnie przyćmiły te dobre. Plan lekcji jakimś cudem ułożył nam się tak, że większość naszego rocznika miała wolne piątkowe popołudnia – może nauczyciele od razu założyli, że i tak się nie pojawimy na zajęciach. W tym momencie jednak najbardziej pragnąłem tego, aby w szczególności ta czwórka siedziała w szkole na jakiejś nudnej lekcji, zamiast przechadzać się po mojej plaży.

Pochyliłem głowę i wróciłem do szorowania łodzi. Była to jedna z tych mniejszych łódek, których używamy, gdy płyniemy na focze safari albo przeczesujemy wnętrza jaskiń. Mimo że pogoda pogarszała się z dnia na dzień i połowa trymestru była już za nami, od czasu do czasu w weekendy wciąż zatrzymywali się u nas turyści. Ale nawet gdyby się nie pojawiali, Iestyn, właściciel łodzi, i tak kazałby mi spędzać moje wolne piątkowe popołudnia na szorowaniu pokładu. Tak na wszelki wypadek.

W tej chwili cieszyłem się, że mam zajęcie. Skupiając się na łodzi, mogłem w spokoju ignorować grupę, która zmierzała w moją stronę. Gdybym miał szczęście, mogliby mnie w ogóle nie zauważyć. Choć to było raczej mało prawdopodobne.

– Chłopaki, zobaczcie, kto tu jest. – By rozpoznać ten głos, nie musiałem nawet podnosić głowy. Dylan Roberts, młodszy brat Evana Robertsa. Dobre walijskie chłopaki z dobrej rodziny. Przynajmniej tak myśleli o nich inni. Rodzina Robertsów była uwielbiana w naszym mieście równie mocno, jak rodzina Redwoodów była nienawidzona.

– Elliott Redwood – powiedział Dylan, pochylając się w moją stronę tak, że nie mogłem go dalej ignorować. – Chłopak, który zniszczył życie mojego brata.

Wiedziałem, że powinienem milczeć, ale nie mogłem nic na to poradzić.

– Przynajmniej wciąż żyje – wymruczałem.

Bo Lizzie za to już nie. I z tego, co mi było wiadomo, była to przynajmniej częściowo wina Evana.

Oczywiście częściowo była to też moja wina. Tyle że ja akurat pokutuję za to każdego dnia, co nie?

Przyjaciele Dylana wydali z siebie dźwięki sugerujące, że przeholowałem. Świetnie. Czyli wszystko zmierza właśnie do tego, czego nie chciałem.

Problem był taki, że od śmierci Lizzie minął już ponad rok, a od końca procesu w sądzie – sześć miesięcy, a mimo to wszyscy w St Evaline jakby zatrzymali się w czasie. Tak samo jak nigdy nie przeszli do porządku dziennego nad tym, co zrobił mój ojciec, choć przecież został osądzony, skazany i zamknięty. Nie miało znaczenia to, że nie rozmawiałem z nim, odkąd trafił za kratki, i że byłem na niego tak samo wściekły jak cała reszta miasteczka. Tata zwyczajnie ukradł pieniądze miasta. Sprzeniewierzył fundusze, które jego firma budowlana miała wykorzystać na uatrakcyjnienie St Evaline. Z tym go ludzie kojarzyli. A ja byłem jego synem – więc gdy jego nie było już w zasięgu wzroku, cała wściekłość, którą ludzie czuli względem niego, została przelana na mnie.

Teraz przynajmniej naprawdę byłem winien tego, za co Dylan i Evan mnie nienawidzili.

– Założę się, że dostałeś to, czego chciałeś, prawda? – powiedział Dylan, a jego policzki poczerwieniały, i trudno było stwierdzić, czy powodem tego był wiatr, czy jego furia. Wyprostowałem się, gotowy przyjąć wszystko, czym chciał we mnie rzucić. – Byłeś zazdrosny o Evana i o nas wszystkich – dodał Dylan po chwili – więc musiałeś schrzanić mu życie, żeby było tak samo gówniane jak twoje!

Evan dostał dwa lata w poprawczaku za kradzież łodzi – nie poszedł więc nawet do więzienia. Zgodnie z tym, co twierdził jego obrońca, był wartościowym członkiem szkolnej społeczności ze świetlaną przyszłością, człowiekiem, który nigdy wcześniej nie złamał prawa. Poza tym zdaniem adwokata Evan wykazał autentyczną rozpacz i skruchę po wydarzeniach tamtej nocy. No i oczywiście Lizzie była pijana, a wszyscy obecni tego dnia na łodzi potwierdzili, że sama wyskoczyła z łodzi. Pech chciał, że uderzyła się w głowę.

Pech. Pech i dwa lata dla Evana za dobre zachowanie.

Na samą myśl o tym wszystkim robiło mi się niedobrze.

Jeden z kumpli Dylana, Freddie, wybuchnął śmiechem.

– Dyl, daj spokój. Życie Redwooda i tak jest wystarczająco gówniane. Nie? – powiedział.

– To prawda. – Dylan przybliżył się tak, że mogłem prawie poczuć jego oddech. – Ale gdyby ten debil nie wtykał nosa w nie swoje sprawy, Evan nie miałby nawet sprawy w sądzie. Nie byłby nigdzie notowany. To przez niego Ev nie dostał się na uniwerek.

– Mógł się też nie dostać przez swoją tępotę – powiedziałem, mierząc Dylana wzrokiem.

Nie mogłem pozwolić im na to, aby wyprowadzili mnie z równowagi. Cokolwiek zrobiłem, cokolwiek zrobił tata, to był mój dom. I wiecie co? Czuję, że wtedy postąpiłem właściwie, niezależnie od tego, co o tym myślał Dylan. Gdybym znów znalazł się w podobnej sytuacji, zachowałbym się tak samo.

Przez ostatni rok starałem się unikać Robertsów, jak tylko mogłem. Sęk w tym, że nie mogę ich unikać całe życie. Nadszedł czas, abym się postawił i zaczął odpowiadać za własne czyny.

Oczywiście, byłem pewien, że stawiając się im, ryzykuję bójkę.

Ot, kolejna część mojej pokuty za to, że nie uratowałem Lizzie.

Megan

Złote dzwoneczki zawieszone na sznurku zadzwoniły, gdy wyszłam z Oracle. Na zewnątrz zimne jesienne powietrze wiało znad morza, więc owinęłam się ciaśniej kurtką i przeszłam szybko przez niewielkie centrum miasteczka. Wokół nie było właściwie nikogo; w czasie roku szkolnego jedynymi ludźmi na ulicach byli mieszkańcy miasta, których z roku na rok było coraz mniej. Większość uroczo pomalowanych chatek na wybrzeżu służyła teraz ludziom za domki letniskowe. Nawet ja z rodzicami mieszkaliśmy za stacją kolejową w normalnym domu z czerwonej cegły.

Wiatr smagał mnie w plecy, kierując w stronę domu, ale nigdzie się nie śpieszyłam. Idąc wolno wzdłuż wybrzeża, postanowiłam w pewnym momencie zatrzymać się przy metalowej barierce, która oddzielała chodnik od skalistego brzegu prowadzącego wprost na plażę. Opierając się na rurce, czułam przez kurtkę chłód metalu. Wyciągnęłam telefon, chcąc jeszcze raz spojrzeć na zdjęcie, które zrobiłam sobie w przymierzalni.

Tym razem na zdjęciu zobaczyłam siebie. Znajomą twarz i włosy. Przygryzając dolną wargę, przeszłam do folderu z moimi ulubionymi zdjęciami i otworzyłam inne zdjęcie – to, które przerzuciłam z poprzedniej komórki, gdy zmieniałam ją na nową na początku roku. Jedyne zdjęcie, które zawsze chciałam mieć przy sobie.

Widać na nim mnie i Lizzie, jak opieramy się o tę samą poręcz, przy której stałam teraz. Za nami rozciąga się morze, a w oddali świeci słońce, nadając naszym włosom złoty połysk i rozświetlając naszą skórę. Ona, świeżo upieczona siedemnastolatka, jest parę centymetrów wyższa ode mnie, już prawie szesnastoletniej dziewczyny. To było ostatnie zdjęcie mojej siostry, które miałam.

Wcisnęłam przycisk na boku telefonu, wyłączyłam ekran i utkwiłam wzrok w falach uderzających o przystań. Te łodzie, które były przycumowane dalej od brzegu, podskakiwały miarowo na wzburzonej wodzie, inne zaś stały cierpliwie na plaży i jakby czekały na swoją kolej. To właśnie wokół jednej z uziemionych łódek zauważyłam niewielką grupę chłopaków. Zmarszczyłam czoło i wytężyłam wzrok.

Dylan, Freddie, Harry i Rob. A za nimi… Elliott.

Zmroziło mnie, gdy ich zobaczyłam. Intuicja podpowiadała mi, że spotkanie w takim składzie – z Dylanem i Elliottem stojącymi naprzeciw siebie – nie wróży nic dobrego.

W miasteczku tak małym jak St Evaline każdy wiedział, co się działo u Elliotta od rozprawy w sądzie. Przed śmiercią Lizzie już i tak traktowano go jak wyrzutka przez to, co schrzanił jego ojciec. Ale po tym, gdy zeznawał na procesie przeciwko Evanowi i innym, praktycznie został skazany na banicję. Nawet ci, którzy dalecy byli od potępiania go za czyny jego ojca, nie mogli mu wybaczyć, że pogrążył Evana Robertsa. St Evaline zawsze dba o swoich.

Tyle że Elliott był jedynym, który zatroszczył się o Lizzie tamtego wieczoru. Mimo że nie był w stanie jej uratować.

Byłam winna Elliottowi przeprosiny. Byłam mu je winna już sześć miesięcy temu, ale przyznawanie się do winy nie leżało w mojej naturze, a skoro z Elliottem tak naprawdę już nie rozmawialiśmy… o wiele łatwiej było po prostu nie mówić nic.

Dziś jednak czułam, że Lizzie jest obok mnie. Może więc to był ten dzień, w którym powinnam przeprosić Elliotta i zamknąć temat. Zaakceptować to, że jestem starsza, niż Lizzie kiedykolwiek była, i że nigdy już nie zobaczę, co zrobiłaby w moim wieku. Zacząć żyć w świecie po Lizzie.

I zacząć to życie od przeprosin.

Spojrzałam ponownie w ich stronę i zobaczyłam, jak Dylan zbliża się w stronę Elliotta tak, że ten cofa się na skraj łódki. Boże, że też ja pozwoliłam temu idiocie w ogóle mnie dotknąć. Co do diabła wtedy myślałam?

Dylan wyciągnął pięść.

Zdecydowanie teraz powinnam im przerwać.

Przechylając się przez barierkę, włożyłam palce do ust i zagwizdałam – Elliott nauczył mnie tego, gdy mieliśmy siedem lat.

Ostry i świdrujący dźwięk przeciął powietrze, tak jak tego oczekiwałam. Teraz tylko czekałam, aż się odwrócą i mnie zauważą.

Elliott

Dylan chwycił mnie za ramię i popchnął tak, że upadłem na łódkę. Rozpaczliwie próbowałem wstrzymać powietrze, zanim Dylan podniósł pięść, gdy nagle usłyszałem wysoki gwizd.

Znałem ten dźwięk. Podniosłem głowę i dostrzegłem Megan Hughes przechylającą się przez barierkę nad plażą. Wiatr rozwiewał jej włosy na wszystkie strony.

Dylan i jego kumple odwrócili się, oczekując zapewne, że zobaczą kogoś z policji lub ze straży miejskiej. Zamiast tego zobaczyli Megan schodzącą powoli ze schodów na piasek.

– Zwróciłam waszą uwagę, co? – Uśmiechała się. To był szeroki, przyjazny uśmiech, który wskazywał jednak na to, że coś się za nim kryje. Sześć lat temu wiedziałbym na pewno, o czym myśli. Ale gdy miałem jedenaście lat i się przeprowadziłem, kontakt z Megan się urwał.

A tamtego poranka, gdy straż przybrzeżna wyłowiła ciało Lizzie, wszystko, cokolwiek było między nami, zostało przerwane na zawsze.

– Megan, czego chcesz? – burknął Dylan, wciąż czerwony na twarzy.

Kiedyś umawiał się z Megan. Nie mam pojęcia, jak to się wtedy skończyło ani jak było między nimi teraz. Szczerze mówiąc, trudno było nadążyć za chłopakami Megan. Ale z Dylanem spotykała się przez dobrych parę miesięcy, właściwie do momentu, w którym zginęła Lizzie. I od tamtego czasu… no, nie widziałem jej właściwie z żadnym chłopakiem.

– Chciałam tylko zapytać, czy będziecie dziś wieczorem nad zatoką. – Megan starała się zachować lekki ton.

– Jasne. Gdzie indziej mielibyśmy iść? – odparł Freddie.

– Świetnie. W takim razie, może kupilibyście mi coś do picia? – Wyciągnęła z torby portfel i podała im z uśmiechem dziesięciofuntowy banknot.

W odpowiedzi Dylan uśmiechnął się powoli, tak jakby zrozumiał w tym momencie coś ważnego. Wciąż miał zaledwie siedemnaście lat, tak samo jak Megan. Freddie z kolei skończył osiemnaście w zeszłym miesiącu, a w supermarkecie przymykali oko na zapasy alkoholu, które kupował w piątkowe wieczory.

Ale to nie Freddie chwycił banknot. Zrobił to Dylan.

– Jasne! To co zwykle? – zapytał. Przeszedł mnie dreszcz na myśl, że Dylan zna ulubiony napój Megan, podczas gdy ja nie mam o tym pojęcia. Kiedyś była to zakazana lemoniada w lodziarni, bo w domu rodzice zabraniali jej picia gazowanych napojów.

– Tak, świetnie. – Położyła mu na chwilę rękę na ramieniu. – Do zobaczenia! – powiedziała, ale nie ruszyła się z miejsca.

Oślepionemu uśmiechem Megan Dylanowi chwilę zajęło zrozumienie, jaka była jej intencja, ale w końcu wycedził:

– No, pora na nas, chłopaki. Nie będziemy tu już dłużej tracić czasu. – I rzucił mi wściekłe spojrzenie. Uśmiechnąłem się do niego cały blady.

Megan powstrzymywała się chwilę, zanim zniknęli za kamiennymi schodami prowadzącymi do miasteczka, po czym powiedziała:

– Fuj, teraz będę musiała być dla niego miła przez co najmniej pięć minut, żeby dostać mój napój. – Odwróciła się i wskazała na mnie palcem. – Redwood, jesteś moim dłużnikiem.

– Nie musiałaś się w to mieszać – powiedziałem. – Czekaj, czyli tak naprawdę z nim nie flirtowałaś?

– Boże, oczywiście, że nie. – Przewróciła oczami. – Elliott, on chciał cię pobić.

– No i? – Wielu powiedziałoby, że mi się należy. Do teraz nie byłem pewien, czy Megan nie uważa podobnie.

Elliott, jak mogłeś? Jak mogłeś pozwolić jej iść razem z nimi? Często przed snem powracały do mnie słowa, które wykrzyczała po śmierci Lizzie. Przypominały mi o wszystkich chwilach, gdy nawalałem.

– Gdybym więc musiała ciągnąć cię teraz do szpitala, żeby złożyli twoją twarz z powrotem, mogłabym zapomnieć cię przeprosić – rzuciła nagle, niemal jednym tchem.

Zamrugałem oczami, próbując zrozumieć, o co, u licha, jej chodzi. Wypadłem już z wprawy w rozumieniu języka Megan, a zwłaszcza sposobu, w jaki skakała z tematu na temat szybciej niż ławice ryb zmieniające kierunek.

– Przeprosić za co? – zapytałem zdziwiony.

Megan schowała dłonie w rękawy swetra i zacisnęła je w pięści.

– Za to, co powiedziałam tamtego dnia. Po tym jak znaleźli Lizzie – odparła i podniosła oczy. Spotkaliśmy się wzrokiem i wtedy za jej makijażem zobaczyłem dziesięcioletnią dziewczynkę, która była moim najlepszym przyjacielem na świecie. Po chwili dodała: – Nie powinnam była mieć do ciebie pretensji. To nie była twoja wina.

– Ale… jak to się stało, że zmieniłaś zdanie? – Nie wiedziałem, co powinienem powiedzieć. Bo nie miała racji. Pod wieloma względami to była właśnie moja wina. Powinienem był zatrzymać Evana, kiedy brał łódź tej nocy. Same próby zatrzymania nie wystarczyły. Nie udało mi się, i Lizzie zginęła.

– Usłyszałam twoje zeznanie podczas procesu.

– Sześć miesięcy temu.

Megan wzruszyła ramionami.

– No tak – powiedziałem. Zastanawiało mnie, co w takim razie skłoniło ją do dzisiejszej rozmowy? To, że zobaczyła, jak Dylan z kumplami chcą mnie pobić? A może wydarzyło się coś jeszcze?

– Widzimy się dziś nad zatoką? – zapytała.

– Możliwe. Choć może byłoby lepiej, gdybym trzymał się dziś z daleka od zatoki. – Nie byłem pewien, czy dam radę. Jasne, przecież będą tam moi przyjaciele. Ale przyjdą też wszyscy inni. Będzie także Dylan z alkoholem dla Megan, no i może nawet jego brat.

– Powinieneś przyjść. – Megan była zdecydowana. – Nie pozwól im… Elliott, postąpiłeś właściwie. Nie pozwól im udawać, że jest inaczej.

Wiedziałem, że postąpiłem właściwie. Ale słysząc, jak mówi to Megan…

– No OK, może przyjdę – wydukałem w końcu.

– To dobrze. – Megan aż podskoczyła. Jak zawsze zbyt pełna energii, żeby za długo stać w jednym miejscu. – Zostawię ci coś do picia.

Odwróciła się i zrobiła parę kroków w górę plaży, oddalając się od portu. Potem się zatrzymała i ponownie odwróciła, marszcząc czoło, ledwo widoczne w posępnym popołudniowym świetle.

– Elliott?

– Tak?

– Myślisz, że wyglądam jak ona? To znaczy… jak Lizzie?

Wstrzymałem oddech. Przypomniałem sobie, jak tej tragicznej nocy jej siostra zadała mi to samo pytanie. Elliott, czy nie uważasz, że wyglądam jak ona? Jestem tak ładna jak Megan, prawda?

Nigdy nie opowiedziałem Megan tej części historii. Nikomu jej nie opowiedziałem.

A pół godziny później Lizzie weszła do łodzi z Evanem Robertsem.

Przełknąłem ślinę, próbując znaleźć odpowiednie słowa.

– Myślę, że wyglądasz jak ty! – krzyknąłem w odpowiedzi, gdy powoli zaczęła się oddalać.

Tak samo odpowiedziałem Lizzie.

Megan

Gdy wróciłam do domu, samochody moich rodziców stały na podjeździe. Coś mi tu nie pasowało. Była dopiero czwarta, słońce już prawie zaszło. Zazwyczaj mama i/lub tata albo pracują do późna, albo idą na kolację z klientem, albo są w podróży. Opanowali rodzicielstwo na zmianę do perfekcji, kiedy byłyśmy z Lizzie małe. Teraz zaś, gdy mieli tylko jedną córkę, wyglądało to jeszcze gorzej. To, że byli teraz w domu, w dodatku oboje, zdecydowanie nie było normalne.

Widok ich siedzących razem na kanapie w salonie był wręcz nie do zniesienia. Pamiętam, że ostatni raz tak siedzieli, gdy dostaliśmy telefon od straży przybrzeżnej.

Państwo Hughes, ogromnie nam przykro. Chodzi o państwa córkę. O Lizzie.

Najgorszą rzeczą w mieście tych rozmiarów jest to, że każdy wie wszystko o wszystkich. Minął już ponad rok, a wciąż widziałam śmierć Lizzie w każdej parze oczu, która napotykała moje. Och tak, to Megan, ta dziewczyna, której siostra zginęła. Dziś czułam, że Lizzie była bliżej mnie niż kiedykolwiek – zwłaszcza po rozmowie z Elliottem na plaży.

Odkładając wspomnienia na bok, rzuciłam torbę na schody i ruszyłam do salonu, żeby się dowiedzieć, co tu się dzieje. Nie ma co odkładać nieuniknionego.

Może brali rozwód. Jedyny problem leżał w tym, że to był pierwszy raz chyba od miesiąca, gdy widziałam ich w jednym pokoju, nie miałam więc pojęcia, kiedy mieliby czas, żeby podjąć taką decyzję.

Rzuciłam się na kanapę naprzeciwko, przesuwając kota i starając się nie patrzeć na zdjęcie w ramce, które stało na bocznym stoliku – przedstawiało ono Lizzie w szkolnym żakiecie i krawacie, uśmiechającą się słodko do klasowego fotografa.

– Co tam? – zagaiłam.

Spojrzeli na siebie, komunikując się bezgłośnie w sposób, który znają tylko pary. Po czym tata powiedział:

– Dzwonili dziś do mnie z twojej szkoły.

Ach. O to chodzi. W takim razie znacznie mniejsza tragedia niż ostatnim razem. Ale wciąż tragedia, skoro rodzice spotkali się w jednym pomieszczeniu.

– Naprawdę? I co powiedzieli? – Nie było sensu mówić wszystkiego, jeżeli ta głupia sekretarka przekazała tylko część informacji.

– Że minął czas wysyłania zgłoszeń do Oksfordu i Cambridge, a ty nie napisałaś żadnego podania i teraz rozpowiadasz, że nie planujesz kontynuowania nauki na uniwersytecie. I że nie chcesz zdawać egzaminów z prawa.

Cholera. Plan był inny: to ja, a nie szkoła, miałam porozmawiać najpierw z rodzicami i przekonać ich do swojego pomysłu. Ech, skoro ci z sekretariatu mnie ubiegli, mogli przynajmniej przedstawić moją wersję wydarzeń.

– No tak, pomyślałam po prostu… – bąknęłam w końcu.

– Wygląda na to, że ty w ogóle nie myślisz – przerwała mi mama, a tata rzucił jej szybkie spojrzenie.

Mama zacisnęła usta. Znałam tę minę. Nie wróżyła nic dobrego.

– Ustaliliśmy przecież na początku zeszłego roku szkolnego, że jak będziesz chciała zrobić kurs z fotografii, będziesz się też musiała przygotować do egzaminów z innych przedmiotów: historii, angielskiego i prawa – dodała mama.

– Wiem, czego się uczę w szkole, mamo – odburknęłam.

Tata westchnął. Gdy pierwszy raz powiedziałam im o fotografii, oboje uznali, że to świetny pomysł, ale jako hobby. Kupili mi nawet parę wielkich błyszczących albumów ze zdjęciami miejsc, o których nigdy wcześniej nie słyszałam. Ale gdy stało się jasne, że fotografia była dla mnie ważniejsza niż szkoła czy uniwersytet, zaczęli się wycofywać.

– Poza tym my niczego nie uzgadnialiśmy. Powiedziałam wam, że chcę iść do dwuletniej szkoły fotografii, a wy się nie zgodziliście – podkreśliłam. A przez to, że college zgadzał się z nimi, w jakiś sposób zostałam zapisana na te zajęcia, które oni chcieli, zanim cokolwiek zdążyłam powiedzieć. To był cud, że w ogóle udało mi się wcisnąć zajęcia z fotografii obok innych przedmiotów wybranych przez moich rodziców.

– Wszyscy zgodziliśmy się, że jeżeli przystąpisz do egzaminów z tych przedmiotów, łatwiej ci będzie pójść na studia i wybrać jedną z długoterminowych ścieżek kariery, czego nie daje ci kształcenie zawodowe – powiedział tata, jak zwykle pełniący funkcję mediatora. – Problem w tym, że wcale nie masz dobrych ocen, jak wspominał twój nauczyciel. Jeśli chcesz się dostać na jakiś dobry uniwersytet…

– A co, jeżeli nie chcę? – Kłóciliśmy się na ten temat już od roku, a oni wciąż nie chcieli mnie słuchać. – Co, jeżeli jedyne, czego pragnę, to wyrwać się z tego miasta i zostać fotografem? Jak zdany egzamin z prawa może mi w tym pomóc? – Pomijając ten argument, w nauce rzeczywiście mi nie szło. Nie składałam aplikacji do Oksfordu ani do Cambridge, bo wiedziałam, że na pewno mnie tam nie przyjmą, nawet gdybym bardzo chciała. Ale moi rodzice pragnęli wierzyć, że jeśli tylko zechcę, dostanę się wszędzie… i nagle zrozumiałam dlaczego.

Nigdy wcześniej nie mówili o mojej przyszłości – uniwersytecie, Oxbridge – przed śmiercią Lizzie. Wszyscy oczekiwali, że to Lizzie odniesie sukces, a ja będę robić, co mi się podoba.

Jednak od zeszłego roku wszystko się zmieniło. Wydaje się, że jedyne, o czym myśleli, to moja przyszłość. Nie było już Lizzie, która zawsze przecierała szlaki. Może nikt nie pogodził się z myślą, że Lizzie nie ma już wśród nas. Może rodzice po prostu przenieśli wszystkie marzenia i nadzieje, jakie wiązali ze swoją perfekcyjną pierworodną córką, na mnie – tę nieidealną. Chcieli, żebym poszła na Oxbridge, bo Lizzie planowała się tam wybrać. Jak to się stało, że nie zauważyłam tego wcześniej?

– Masz siedemnaście lat – powiedziała mama, używając wyjątkowo protekcjonalnego tonu, który trzymała specjalnie na chwile, w których rozmawialiśmy o mojej przyszłości. – Jak możesz wiedzieć w tej chwili, czym będziesz chciała się zajmować przez resztę swojego życia?

– Dyplom otworzy przed tobą wiele drzwi – dodał tata. – Chcemy cię po prostu zachęcić do tego, żebyś nie rezygnowała z alternatyw. – Chciał to powiedzieć w taki sposób, żeby na tle mamy wyjść na tego dobrego policjanta, ale w rzeczywistości i tak oboje zmierzali do jednego wniosku: Wiemy lepiej niż ty.

Pokręciłam głową. To nie ich wybór, tylko mój.

– Kiedy w końcu zrozumiecie, że ja się nie nadaję na studia? – w domyśle: że nie jestem Lizzie. – Przecież wiecie, że uniwersytet nie jest dla wszystkich.

– Nie opowiadaj głupstw – odparła mama. – Oczywiście, że idziesz na studia. Twoja siostra…

– Nie jestem nią – wyparowałam. – Wiem, że Lizzie chciała iść. Wiem też, że Lizzie miała same superoceny i wszystkie uczelnie tylko by się o nią biły. Ale ja nie jestem Lizzie.

Nawet Lizzie nie była już Lizzie. Odeszła. I wzięła ze sobą cały swój blask – talent, umysł. Przyszłość, którą mogła mieć.

Rodzice i tak próbowali przerzucić cały ten bagaż na moją przyszłość. Nie wystarczało im to, że już wyglądam jak ona. Musiałam jeszcze nią być. Uczucie, którego doznałam w Oracle, uderzyło mnie znowu – potrzeba bycia Megan i Lizzie naraz. Nie mogłam tego zrobić.

– Oczywiście, że nie jesteś – powiedział tata spokojnym głosem. – Nikt tak nie uważa.

– Chciałam tylko powiedzieć, że Lizzie bardzo chętnie skorzystałaby z opcji, które ci podsuwamy – dodała mama, sugerując, że Lizzie była nie tylko mądrzejsza, bardziej utalentowana i w ogóle lepsza, ale też doceniała to, co dostała od życia.