Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Supernowa

Supernowa

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-929666-9-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Supernowa

Nie warto rzucać na szalę własnego życia tylko po to, żeby uratować burego kocura, maskotkę stacji orbitalnej. Przekonuje się o tym pilot międzyplanetarny, William Smith, bohater mikropowieści, której pełna niespodzianek akcja toczy się w ogromnej odległości od Układu Słonecznego. Nieszczęśliwym trafem zostaje sam w opuszczonej bazie, krążącej wokół gwiazdy mającej właśnie wejść w stadium supernowej. Czy wyjdzie z tego cało?

Tuż przed wybuchem feralnej gwiazdy zatrudnieni tam naukowcy i technicy opuszczają stację, odlatując w stronę Układu Słonecznego. Wszyscy z wyjątkiem głównego bohatera, gdyż temu dziwnym trafem nie udaje się zaokrętować.

Co ma zrobić pechowiec, któremu ostatnie chwile życia przeciekają między palcami? Pogodzić się z tragicznym losem, odebrać sobie życie, rzucić się w wir ostatnich dostępnych przyjemności czy wbrew nadziei szukać ratunku?

 

Jednak tylko z pozoru jego los jest przesądzony. Okazuje się bowiem, że stacja kosmiczna ma drugie dno, a urodzonego w czepku pilota kosmicznego czekają fascynujące przygody.

Polecane książki

Realizacja kontraktu objętego procesem GQA (lub wymaganiami AQAP) niesie wiele obwarowań dotyczących przejrzystości realizacji na każdym jego etapie. Obwarowania te dotyczą organizacji odpowiedzialnej za kontrakt. Na co musisz być przygotowany, przyjmując taki kontrakt dowiesz się z tej publikacji...
Po omówieniu takich tematów jak praca zespołowa, przywództwo, czy też zwiększanie zaangażowania pracowników oraz organizacja zebrań, Patrick Lencioni – ceniony specjalista ds. zarządzania, konsultant, mówca i autor bestsellerów z listy „New York ...
Beka wychowała się w najbiedniejszej części miasta, z dala od pałaców i posiadłości możnych, w towarzystwie łajdaków i złodziei. Życie nie było dla niej łaskawe, a wrodzona nieśmiałość sprawiła, że dziewczyna nigdy nie miała przyjaciół. Miała jednak odwagę. Być może zbyt wiele odwagi. Teraz Beka ma...
Poradnik do gry Armikrog zawiera wskazówki przydatne podczas zabawy w tę sympatyczną i nieszablonową przygodówkę. To dokładna ilustrowana solucja, która przeprowadzi Cię przez perypetie astronauty Tommy'ego i jego pupila Dziub-Dziuba - bohaterowie wybrali się na nieznany im glob Spiro 5, by odnaleźć...
Tamar Odnajdź swoje miejsce w rodowodzie Jezusa Konsultacja Biblijna o. Augustyn Pelanowski OSPPE TAMAR to druga książka Debory. Tym razem odsłonięte zostają kulisy trudnej historii Tamar. Jej życie utkane z utrat, pustki i niespełnienia, ocierające się o gorszący skandal, na pierwszy rzut oka ży...
Literatura, alkohol, seks i Bóg, który jest... kosmitą. Adam Szydera, bezrobotny pisarz i wolnomyśliciel, spędza dzień za dniem w podłej kieleckiej knajpie o nazwie Cicha Wóda. Nieustannie rozpamiętując swoje rozstanie z ukochaną, wlewa w siebie litry alkoholu i toczy dysputy z barmanem na temat ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Edward Guziakiewicz

Edward GuziakiewiczSupernowamikropowieść SF

Co­py­ri­ght © 2015 Edward Gu­zia­kie­wicz

All ri­ghts re­se­rved

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Roz­po­wszech­nia­nie i ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub czę­ści pu­bli­ka­cji za­bro­nio­ne bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra.

ISBN 978-83-64865-19-0 (EPUB)

Ob­raz na okład­ce li­cen­cjo­no­wa­ny przezDe­po­sit­pho­tos.com/Dru­kar­nia Chro­ma

Tytułem wprowadzenia

Nie war­to rzu­cać na sza­lę wła­sne­go ży­cia tyl­ko po to, żeby ra­to­wać bu­re­go ko­cu­ra, ma­skot­kę sta­cji or­bi­tal­nej. Prze­ko­nu­je się o tym pi­lot mię­dzy­pla­ne­tar­ny, Wil­liam Smith, bo­ha­ter mi­kro­po­wie­ści, któ­rej peł­na nie­spo­dzia­nek ak­cja to­czy się w ogrom­nej od­le­gło­ści od Ukła­du Sło­necz­ne­go. Nie­szczę­śli­wym tra­fem zo­sta­je sam w opusz­czo­nej ba­zie, krą­żą­cej wo­kół gwiaz­dy ma­ją­cej wła­śnie wejść w sta­dium su­per­no­wej. Czy wyj­dzie z tego cało?

Tuż przed wy­bu­chem fe­ral­nej gwiaz­dy za­trud­nie­ni tam na­ukow­cy i tech­ni­cy opusz­cza­ją sta­cję, od­la­tu­jąc w stro­nę Ukła­du Sło­necz­ne­go. Wszy­scy z wy­jąt­kiem głów­ne­go bo­ha­te­ra, gdyż temu dziw­nym tra­fem nie uda­je się za­okrę­to­wać.

Co ma zro­bić pe­cho­wiec, któ­re­mu ostat­nie chwi­le ży­cia prze­cie­ka­ją mię­dzy pal­ca­mi? Po­go­dzić się z tra­gicz­nym lo­sem, ode­brać so­bie ży­cie, rzu­cić się w wir ostat­nich do­stęp­nych przy­jem­no­ści czy wbrew na­dziei szu­kać ra­tun­ku?

Jed­nak tyl­ko z po­zo­ru jego los jest prze­są­dzo­ny. Oka­zu­je się bo­wiem, że sta­cja ko­smicz­na ma dru­gie dno, a uro­dzo­ne­go w czep­ku pi­lo­ta ko­smicz­ne­go cze­ka­ją fa­scy­nu­ją­ce przy­go­dy.

Rozdział pierwszy

Mo­no­ton­ny głos Jill, upar­cie po­wta­rza­ją­cej tę samą fra­zę, spra­wił, że otwo­rzy­łem oczy. Ota­czał mnie pół­mrok. Pró­bo­wa­łem się po­de­rwać, ale świat wo­kół nie­bez­piecz­nie za­wi­ro­wał. Bez­sil­nie osu­ną­łem się na kra­to­wa­ny po­dest. Mę­czy­ły mnie mdło­ści. Ob­ma­ca­łem pal­ca­mi czo­ło, od­kry­wa­jąc guz wiel­ko­ści śliw­ki. Przede mną w sła­bym świe­tle z prze­ła­zu zna­czy­ła się bie­gną­ca w dół ścia­na utwo­rzo­na ze spo­jo­nych ni­ta­mi me­ta­lo­wych płyt. W ciem­no­ści ni­kły roz­lo­ko­wa­ne ni­żej urzą­dze­nia. Wra­ca­ła mi pa­mięć.

— Gin­ger! — roz­pacz­li­wie wy­beł­ko­ta­łem.

Wie­dzia­łem, co się sta­ło. Usi­ło­wa­łem zła­pać bu­ra­we­go ko­cu­ra, ma­skot­kę sta­cji i za­brać go na go­tu­ją­cy się do star­tu sta­tek ko­smicz­ny. Zwie­rzak nie prze­żył­by w ma­ją­cej ulec znisz­cze­niu sta­cji so­lar­nej. Zwy­kle przy­bie­gał z wy­cią­gnię­tym do góry ogo­nem, li­cząc na koci przy­smak z mej kie­sze­ni, tym ra­zem jed­nak oka­zał jaw­ne lek­ce­wa­że­nie. Po­su­wa­łem się jego tro­pem nie­spo­koj­ny i roz­draż­nio­ny, bo do od­lo­tu zo­sta­ły nie­le­d­wie dwa kwa­dran­se. No i do­igra­łem się. Wy­rżną­łem gło­wą we fra­mu­gę ni­skie­go prze­ła­zu. Stra­ci­łem rów­no­wa­gę i spa­dłem na kruż­ga­nek. Za­wi­słem nad prze­pa­ścią.

Nie zwa­ża­jąc na mdło­ści, zno­wu się unio­słem i z nie­po­ko­jem wsłu­cha­łem w przy­tłu­mio­ny głos Jill do­bie­ga­ją­cy z ko­ry­ta­rza. Wy­wnio­sko­wa­łem ze stra­chem, że na ja­kiś czas stra­ci­łem przy­tom­ność. Wo­la­łem nie wie­dzieć, na ile. Bo­lał stłu­czo­ny ło­kieć.

— Sie­dem­dzie­siąt pięć mi­nut do ani­hi­la­cji sta­cji — skan­do­wał kom­pu­ter, któ­ry wy­po­sa­żo­no w cał­kiem miły żeń­ski głos.

— To nie­moż­li­we — szep­ną­łem ze zgro­zą, poj­mu­jąc, że do­szło do naj­gor­sze­go. Ogar­nę­ła mnie trwo­ga. — Od­le­cie­li beze mnie? — szczęk­ną­łem zę­ba­mi. — Ja­kim cu­dem?

Uzmy­sło­wi­łem so­bie, że w tym sek­to­rze nie ma czuj­ni­ków wy­kry­wa­ją­cych or­ga­ni­zmy żywe. Nikt się tu ni­g­dy nie krę­cił. Co za pech! Cen­tral­ny kom­pu­ter za­tem nie wie­dział, że w ba­zie po­zo­stał je­den czło­nek za­ło­gi. To szo­ku­ją­ce od­kry­cie po­de­rwa­ło mnie na nogi. Mia­łem nóż na gar­dle. Ner­wo­wo usi­ło­wa­łem się wy­do­stać. Zła­pa­łem się po­rę­czy i wspią­łem jak pi­ja­ny po szcze­blach sta­lo­wej dra­bin­ki. Ból gło­wy nie ustę­po­wał. Po­chy­lo­ny w prze­ła­zie, z tru­dem osią­gną­łem ko­ry­tarz.

Wszyst­ko­wi­dzą­ca Jill od razu to od­no­to­wa­ła.

— Na trze­cim po­zio­mie zlo­ka­li­zo­wa­łam żywy obiekt, od­li­cza­nie wstrzy­ma­ne — po­in­for­mo­wa­ła bez­na­mięt­nym gło­sem.

Po­wtó­rzy­ła tę kwe­stię jesz­cze kil­ka razy i za­mil­kła.

— Jill! — chark­ną­łem. — Gdzie są po­zo­sta­li? Wy­star­to­wa­li beze mnie?

Za­sta­na­wia­ła się, jak­by mia­ła wąt­pli­wo­ści, czy w ogó­le po­win­na ze mną roz­ma­wiać. A prze­cież by­łem czło­wie­kiem, nie szczu­rem.

— Brak iden­ty­fi­ka­cji. Za­lo­guj się do sys­te­mu! — od­po­wie­dzia­ła z wła­ści­wą ma­szy­nie im­per­ty­nen­cją.

Do­to­czy­łem się do ścien­ne­go ter­mi­na­la i drżą­cą ręką wpi­sa­łem kod do­stę­pu. Pa­mię­ta­łem te cy­fry, więc na szczę­ście nie mia­łem ob­ja­wów amne­zji. Ska­ner po­twier­dził roz­po­zna­nie, za­tem cen­tral­ny kom­pu­ter nie miał już wąt­pli­wo­ści, z kim roz­ma­wia.

— Za­ło­ga opu­ści­ła bazę — z nie­zmą­co­nym spo­ko­jem ob­ja­śni­ła Jill. — Sta­tek po­wrot­ny osiem­na­ście go­dzin temu od­le­ciał w stro­nę Ukła­du Sło­necz­ne­go.

Za­tka­ło mnie na amen.

— Boże, tyle le­ża­łem w tej dziu­rze? Nie za­uwa­ży­li dra­nie, że jed­ne­go bra­ku­je? Ktoś za to bek­nie — wy­ce­dzi­łem roz­złosz­czo­ny, za­ci­ska­jąc w gnie­wie pię­ści. — Tak mnie zi­gno­ro­wać?

Nie za­cie­ka­wił jej ten te­mat. Nie oce­nia­ła zda­rzeń w ka­te­go­riach praw­nych i mo­ral­nych.

— Po­wi­nie­neś bez­zwłocz­nie udać się do am­bu­la­to­rium — orze­kła z niby to mat­czy­ną tro­ską. — Masz ob­ja­wy wstrzą­su mó­zgu — po­sta­wi­ła bez ogró­dek dia­gno­zę.

Tyl­ko tego mi było trze­ba. Nie dość, że wy­pa­dłem z gry, to jesz­cze mę­czył mnie roz­wa­lo­ny cze­rep.

— Do­bra, rob swo­je! — pod­da­łem się ze znie­chę­ce­niem. Czu­łem się fa­tal­nie, mia­łem nogi jak z waty i kur­czo­wo trzy­ma­łem się ścia­ny. — Sam nie doj­dę, nie ma mowy! — jęk­ną­łem.

Ani się obej­rza­łem, a ko­ry­ta­rzem bez­sze­lest­nie przy­pły­nął do mnie czer­wo­ny bo­lid ra­tun­ko­wy. Od­po­wia­da­ła mi wy­god­na po­zy­cja le­żą­ca i przy­ją­łem ją z nie­wy­mow­ną ulgą. Dwa de­li­kat­ne ukłu­cia uśmie­rzy­ły ból. Ogar­nę­ła mnie bło­ga sen­ność. Bo­lid ru­szył w te pędy i zna­la­złem się w mig w sali za­bie­go­wej. Tań­czy­ły nade mną ska­ne­ry i czuj­ni­ki. Przez gło­wę prze­pły­wa­ły fale to go­rą­ca, to chło­du. Uśpio­no pa­cjen­ta, a po­tem obu­dzo­no.

— Spraw­ność fi­zycz­na przy­wró­co­na — usły­sza­łem ni­ski mę­ski głos, wy­ry­wa­ją­cy mnie ze sta­nu odrę­twie­nia. Cier­pli­wie apa­ra­ty me­dycz­ne upo­ra­ły się w go­dzi­nę z po­sta­wio­nym im za­da­niem. Ota­cza­ją­ce stół agre­ga­ty od­pły­nę­ły, wta­pia­jąc w po­kry­tą szpi­tal­ną zie­le­nią ścia­nę.

Zwlo­kłem się z po­de­stu, ob­ma­cu­jąc czo­ło i ło­kieć. Od­dy­cha­łem swo­bod­nie, a gło­wa już mnie nie bo­la­ła. By­łem cały i zdro­wy, ale nie na­pa­wa­ło mnie to otu­chą. Mu­sia­łem bo­wiem zno­wu zmie­rzyć się ze skrze­czą­cą rze­czy­wi­sto­ścią. Co tu dużo mó­wić, za­wisł nade mną strasz­li­wy miecz Da­mo­kle­sa i mimo środ­ków uspo­ka­ja­ją­cych nie mo­głem uwol­nić się od lęku. Każ­dy na moim miej­scu po­pusz­czał­by w ga­cie ze stra­chu. Przy wyj­ściu z am­bu­la­to­rium obej­rza­łem w ścien­nym lu­strze po­bla­dłą twarz, dzi­wiąc się, że to moja wła­sna. A ma­jąc jesz­cze cień na­dziei, z trwo­gą wy­ją­ka­łem do Jill:

— Czy mamy po­łą­cze­nie z „Pa­ra­cel­su­sem”?

— Mamy — usłuż­nie po­twier­dzi­ła. — Na­tych­miast po­wia­do­mi­łam ich o prze­rwa­niu od­li­cza­nia i two­jej obec­no­ści. Jür­gen od trzech kwa­dran­sów nie­cier­pli­wie cze­ka na roz­mo­wę.

Wy­sze­dłem na ko­ry­tarz. Wstrzą­śnię­ty tym, co się sta­ło, na mo­ment za­po­mnia­łem, że ta ga­da­ją­ca mał­pa ma po­dziel­ną uwa­gę i że może za mo­imi ple­ca­mi za­ła­twiać masę róż­nych spraw. Bo­giem a praw­dą, ni­g­dy się mną bez­po­śred­nio nie zaj­mo­wa­ła. Nie było po­wo­dów, żeby niań­czy­ły mnie wred­ne ma­szy­ny. Wo­la­łem się od nich nie uza­leż­niać. Kto po­zwa­lał im przez dłuż­szy czas de­cy­do­wać za sie­bie, ten lą­do­wał w wa­riat­ko­wie z ob­ja­wa­mi abu­lii czy­li cho­ro­bli­we­go bra­ku woli. W pierw­szej ko­lej­no­ści na­le­ża­ło po­le­gać na so­bie, choć­by za cenę błę­du, a nie na z po­zo­ru nie­omyl­nych sztucz­nych in­te­li­gen­cjach. Te zresz­tą nie­kie­dy były zdol­ne do znacz­nie więk­szych nu­me­rów niż czło­wiek.

— A kot? Od­na­lazł się Gin­ger? — z oba­wą prze­nio­słem uwa­gę na czwo­ro­no­ga.