Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Przerwany lot

Przerwany lot

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64865-01-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Przerwany lot

Akcja tej mikropowieści SF Edwarda Guziakiewicza toczy się na ogromnym statku pasażerskim, lecącym z Ganimedesa (księżyc Jowisza) na Marsa. To daleka przyszłość. Głównym bohaterem jest Bob, agent Wywiadu Solarnego, oddelegowany na Czerwoną Planetę w związku ze Świetlistymi, reprezentantami cichej i groźnej cywilizacji, której ostrożną ekspansję odnotowano w obrębie Układu Słonecznego, a której istnienie utrzymywano w tajemnicy.

Nieprzewidziany ciąg wydarzeń na pokładach tnącego próżnię „Titanica” sprawi, że sprawy osobiste głównego bohatera wysuną się na pierwszy plan, usuwając w cień służbowe. Przystojny agent Bob ze zdumieniem odkryje, że światem naprawdę rządzą piękne kobiety i że z pozoru niezależny mężczyzna może być zabawką w ich rękach…

Polecane książki

Poradnik do gry Aliens vs Predator zawiera szczegółowy opis ukończenia wszystkich trzech kampanii dla jednego gracza. W tekście znajduje się również dokładny wykaz wszystkich znajdźek.Aliens vs Predator - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Colony (1) (Kampani...
Jak często nie rozumiesz swoich uczuć i emocji? Ile razy zdarzyło Ci się tłumić w sobie emocje albo od nich uciekać? Czemu tak jest? Każdy  znas posiada "dwa mózgi". Jeden logiczny, odpowiadający za myślenie i drugi emocjonalny, dzięki któremu odbieramy uczucia. I choć mamy wpływ na to jak myślimy -...
Związek Dziewanny i Dobromira zakończył się tragicznie. Ukąszona przez jadowitą żmiję młoda żona i matka przed śmiercią łączy dłonie Rzepki i swego męża, wyrażając pragnienie, by się pobrali i zostali rodzicami małego Radosława. W niedługim czasie Rzepka rodzi bliźnięta – Milenę i Ludomira – które w...
Z ebooka dowiesz się między innymi: 1. Czy trzeba sprawdzać nowe pojazdy 2. Kiedy warto udać się na kontrolę 3. Czy geometria wpływa na oszczędności 4. Czy warto tolerować drobne różnice 5. Jakie parametry się bada 6. Czy można wyregulować sam ciągnik 7. Jak przygotować się do badań 8. Skąd tyle roz...
Kontynuacja zmysłowej powieści Za wszystkie błędy Linda postanowiła. Chce wyjechać z Tommasem, zostawić za sobą wszystko, co było. Dla kobiety tak niezależnej i tak mocno przywiązanej do rodzinnych stron to poważny krok. Linda przenosi się ze swojego włoskiego domu do Lizbony. Musi dopasować się do...
„Słowiański narodpis to rys całej Słowiańszczyzny, który przedstawia nam gdzie i jakie szczepy i gałęzie wielkiego plemienia słowiańskiego zamieszkują, na jakie się języki, narzecza, podrzecza i różnorzecza mowa słowiańska w ustach milionów ludzi dzieli się i cieniuje – wytyka każdemu narzeczu chara...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Edward Guziakiewicz

Edward GuziakiewiczPrzerwany lotmikropowieść SF

Co­py­ri­ght © 2015 Edward Gu­zia­kie­wicz

All ri­ghts re­se­rved

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Roz­po­wszech­nia­nie i ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub czę­ści pu­bli­ka­cji za­bro­nio­ne bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra.

ISBN 978-83-64865-21-3 (EPUB)

Ob­raz na okład­ce li­cen­cjo­no­wa­ny przezDe­po­sit­pho­tos.com/Dru­kar­nia Chro­ma

Tytułem wprowadzenia

Ak­cja tej mi­kro­po­wie­ści SF Edwar­da Gu­zia­kie­wi­cza to­czy się na ogrom­nym stat­ku pa­sa­żer­skim, le­cą­cym z Ga­ni­me­de­sa (księ­życ Jo­wi­sza) na Mar­sa. To da­le­ka przy­szłość. Głów­nym bo­ha­te­rem jest Bob, agent Wy­wia­du So­lar­ne­go, od­de­le­go­wa­ny służ­bo­wo na Czer­wo­ną Pla­ne­tę w związ­ku ze Świe­tli­sty­mi, re­pre­zen­tan­ta­mi ci­chej i groź­nej cy­wi­li­za­cji, któ­rej ostroż­ną eks­pan­sję od­no­to­wa­no w ob­rę­bie Ukła­du Sło­necz­ne­go, a któ­rej ist­nie­nie utrzy­my­wa­no w ta­jem­ni­cy.

Nie­prze­wi­dzia­ny ciąg wy­da­rzeń na po­kła­dach tną­ce­go próż­nię „Ti­ta­ni­ca” spra­wi, że spra­wy oso­bi­ste głów­ne­go bo­ha­te­ra wy­su­ną się na pierw­szy plan, usu­wa­jąc w cień służ­bo­we. Przy­stoj­ny agent Bob ze zdu­mie­niem od­kry­je, że świa­tem na­praw­dę rzą­dzą pięk­ne ko­bie­ty i że z po­zo­ru nie­za­leż­ny męż­czy­zna może być za­baw­ką w ich rę­kach…

Rozdział pierwszy

Za­po­wia­dał się nud­na­wy lot. Wpraw­dzie po­ra­ża­ją­cy swo­ją wiel­ko­ścią okrzy­cza­ny „Ti­ta­nic” na­le­żał do kom­for­to­wych i luk­su­so­wo wy­po­sa­żo­nych ko­smicz­nych stat­ków pa­sa­żer­skich, ist­nych gi­gan­tycz­nych ho­te­li w próż­ni, jed­nak pech chciał, że tego roku Jo­wisz i Mars ulo­ko­wa­ły się zło­śli­wie po prze­ciw­nych stro­nach Słoń­ca — jed­na z tych pla­net była w aphe­lium, a dru­ga w pe­ry­he­lium. Na po­ko­na­nie dzie­lą­ce­go je kosz­mar­ne­go dy­stan­su, wy­no­szą­ce­go po­nad mi­liard ki­lo­me­trów, trze­ba było oko­ło mie­sią­ca. Na tę ab­sur­dal­ną po­dróż de­cy­do­wa­li się więc prze­waż­nie ci, któ­rzy mie­li nóż na gar­dle i z waż­kich po­wo­dów mu­sie­li jak naj­szyb­ciej do­trzeć do Czer­wo­nej Pla­ne­ty. Pa­mię­ta­ją­cy o tym Bob strasz­li­wie zie­wał już w dniu od­lo­tu. Nie poj­mo­wał, dla­cze­go sze­fo­wie wła­śnie jego od­de­le­go­wa­li na Mar­sa. Czy tam nie mie­li spe­ców od Świe­tli­stych? Nie omi­nę­ło go wra­że­nie, że zo­stał zło­śli­wie wy­pchnię­ty w próż­nię. Z ga­sną­cą na­dzie­ją na od­mia­nę pod­łe­go losu ma­rud­nie się przy­glą­dał ostat­nim nie­śpiesz­nie okrę­tu­ją­cym się pa­sa­że­rom, jed­nak wśród ła­du­ją­cych się na po­kła­dy nie do­strzegł ab­so­lut­nie ni­ko­go, z kim chciał­by za­wrzeć bliż­szą zna­jo­mość. Wresz­cie opu­ści­li sta­tek por­to­wi kon­tro­le­rzy za­bez­pie­czeń i za­trza­śnię­to wła­zy, od­ci­na­jąc mu osta­tecz­nie dro­gę uciecz­ki.

Wcze­śniej usi­ło­wał oswo­ić się z roz­kła­dem głów­nych po­miesz­czeń ko­smicz­ne­go ko­lo­sa, a było tego nie­ma­ło. Po star­cie zaś tkwił na­stro­szo­ny oko­ło go­dzi­ny przed gru­bym, ale przej­rzy­stym ilu­mi­na­to­rem, z bó­lem że­gna­jąc naj­pierw od­pły­wa­ją­cą w dal sta­cję or­bi­tal­ną z cu­mu­ją­cy­mi przy jej rę­ka­wach czar­ny­mi kon­te­ne­row­ca­mi, a na­stęp­nie oto­czo­ne­go cien­ką po­wło­ką lek­ko flu­ory­zu­ją­cej at­mos­fe­ry kur­czą­ce­go się Ga­ni­me­de­sa. Aku­rat jego dwa sztucz­ne słoń­ca kry­ły się za za­krzy­wio­ną li­nią ho­ry­zon­tu. Sta­tek miał cał­kiem nie­złe przy­spie­sze­nie, więc od­da­la­ją­cy się księ­życ w mig się za­mie­nił w le­d­wo wi­docz­ny świe­cą­cy punkt na roz­gwież­dżo­nym nie­bie. Po­tem jesz­cze ja­kiś czas ga­pił się na Jo­wi­sza, jak­by to on był wi­nien jego zgry­zot.

Cóż było czy­nić? Nie mógł już się wy­co­fać.

— Zła pas­sa — roz­ża­lo­ny bąk­nął pod no­sem, go­dząc się ja­koś z tym, że tego nie zmie­ni.

Za­wró­cił do swo­jej ka­bi­ny, omi­ja­jąc wy­ło­żo­ny tłu­mią­cym kro­ki mięk­kim dy­wa­nem sze­ro­ki ko­ry­tarz, wio­dą­cy do sal re­pre­zen­ta­cyj­nych. W cen­trum była wy­so­ka na trzy po­zio­my i oto­czo­na an­tre­so­lą spo­ra­wa sala ja­dal­na, głów­ne miej­sce co­dzien­nych spo­tkań pa­sa­że­rów, a wprost z niej moż­na było przejść do kil­ku jesz­cze pu­sta­wych pierw­sze­go dnia ka­wia­re­nek i sa­lo­nów roz­ryw­ki. Naj­bar­dziej pod­nie­ca­ją­ce było po­noć zło­ci­ste ka­sy­no o wie­le mó­wią­cej na­zwie „Las Ve­gas”, ale nie przy­pusz­czał, że bę­dzie tam czę­stym go­ściem. Na dru­gim po­zio­mie znaj­do­wa­ła się pły­wal­nia z praw­dzi­wą wodą, am­bu­la­to­rium me­dycz­ne, po­miesz­cze­nia re­kre­acyj­ne, si­łow­nie, so­la­ria i ga­bi­ne­ty ma­sa­żu oraz pa­saż ze skle­pa­mi. Jego apar­ta­ment był do­syć przy­zwo­ity i z wy­ra­fi­no­wa­nym sma­kiem urzą­dzo­ny, żad­na tam po­kracz­na wię­zien­na cela czy ro­dzaj przy­cia­sne­go ko­ry­ta­rzy­ka ze ścien­ną wnę­ką do spa­nia. Kwa­te­rę wy­po­sa­żo­no — mię­dzy in­ny­mi — w po­rząd­ne wir­tu­al­ne okna z po­wie­wem, za­pa­cha­mi i gamą na­tu­ral­nych dźwię­ków. Zna­czy­ły się za nimi, za­leż­nie od wy­bra­nej opcji, bądź to ścia­na gę­stej tro­pi­kal­nej dżun­gli z roz­świe­tlo­ną słoń­cem żół­tą pla­żą, bądź to su­ro­wy w swym ma­je­sta­cie za­lo­dzo­ny ma­syw Her­ku­le­sa. Aby zna­leźć inne ugła­ska­ne świetl­ne ob­ra­zy, na­le­ża­ło cier­pli­wie po­grze­bać w ka­ta­lo­gu. Mógł po­nad­to zmie­niać ko­lor ścian, ale me­ble po­zo­sta­wa­ły wciąż te same. Ko­rzy­sta­jąc z rzu­co­ne­go na fo­tel pod­ręcz­ne­go ter­mi­na­la z lek­to­rem jesz­cze raz w sku­pie­niu przej­rzał li­stę pa­sa­że­rów, ale zno­wu nie do­strzegł ni­cze­go zaj­mu­ją­ce­go. Lek­tor miał głos obo­jęt­nie ma­to­wy i nie nada­wał się na roz­mów­cę. „Ti­ta­nic” mógł stan­dar­do­wo po­mie­ścić na swo­ich po­kła­dach dwu­stu pięt­na­stu po­dróż­nych, jed­nak­że tym ra­zem za­brał ich tyl­ko osiem­dzie­się­ciu dwóch. Po star­cie część z le­cą­cych zwy­kle de­cy­do­wa­ła się na płyt­ką hi­ber­na­cję. Ro­zej­rzał się po sa­lo­nie. To wy­ja­śnia­ło, dla­cze­go za cenę ka­ju­ty dru­giej kla­sy le­ciał w kom­for­to­wym apar­ta­men­cie pierw­szej. Za­in­try­go­wa­ła go kla­sycz­na bi­blio­te­ka, gdyż na nią aku­rat na­tra­fił w ter­mi­na­lu. Obok nie­zli­czo­nej ilo­ści e-fil­mów i e-bo­oków, księ­go­zbiór obej­mo­wał kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy bar­dzo sta­rych pa­pie­ro­wych po­zy­cji książ­ko­wych z róż­nych dzie­dzin — po­cząw­szy od fi­lo­zo­fii, ety­ki i re­li­gii, a skoń­czyw­szy na na­ukach przy­rod­ni­czych. Mu­siał so­bie ja­koś po­ra­dzić z nad­mia­rem wol­ne­go cza­su i przy­szło mu do gło­wy, że mógł­by wzo­rem dziad­ka Bru­no­na po­du­mać nad pi­sma­mi Ary­sto­te­le­sa ze Sta­gi­ry, bądź też za­sta­no­wić się nad sen­sem ży­cia i wresz­cie prze­czy­tać Bi­blię, któ­rej ni­g­dy nie trzy­mał w rę­kach.

— To jest myśl! — pół­szep­nął. Nie na­le­ża­ło po­chop­nie re­zy­gno­wać z asy­sten­cji uskrzy­dlo­nych muz.

Jego dzia­dek cie­szył się opi­nią zna­ko­mi­te­go fi­lo­zo­fa, my­śli­cie­la no­wej ge­ne­ra­cji, a lau­ry zdo­by­wał w okrzy­cza­nej Aka­de­mii Hu­ma­ni­stycz­nej w No­wym Am­ster­da­mie na po­łu­dniu księ­ży­ca. W ter­mi­na­lu za­chwa­la­no po­nad­to ogród bo­ta­nicz­ny, w któ­rym mie­ści­ło się kil­ka ty­się­cy praw­dzi­wych oka­zów ziem­skiej flo­ry. Po­noć kwia­ty wol­no było wła­sno­ręcz­nie zry­wać, a pach­ną­ce bu­kie­ci­ki i wią­zan­ki za­bie­rać do ka­jut. Oprócz tego ocze­ki­wa­ło na zwie­dza­ją­cych spo­ra­we oce­ana­rium z róż­ny­mi ga­tun­ka­mi mor­skich stwo­rów, jed­nak nie da­ją­ce moż­li­wo­ści płe­two­nur­ko­wa­nia wśród pa­rad­nych pod­wod­nych brzy­da­li. Za­pra­sza­ło nad­to kil­ka in­nych na­tu­ral­nych śro­do­wisk, ale z ja­kich pla­net, tego nie spraw­dzał.

Znu­dzo­nym gło­sem prze­ka­zał na­ścien­ne­mu ko­mu­ni­ka­to­ro­wi pod­sta­wo­we dane o so­bie, a po­tem sko­rzy­stał ze zaj­mu­ją­cej róg ła­zien­ki ka­bi­ny do re­ge­ne­ra­cji, wcze­śniej od­ru­cho­wo wo­dząc pal­ca­mi po jej do­stęp­nych usta­wie­niach. Oka­za­ło się, że w tę wbu­do­wa­no kil­ka ar­cy­cie­ka­wych mo­du­łów. Mię­dzy in­ny­mi była wy­po­sa­żo­na w po­sze­rzo­ny ze­spół re­duk­to­rów nad­wa­gi, co po­zwa­la­ło wy­god­nic­kie­mu pa­sa­że­ro­wi w ogó­le nie mar­twić się o ka­lo­rie. Od­świe­żo­ny i zre­lak­so­wa­ny z cie­ka­wo­ści zaj­rzał po­tem do po­kła­do­we­go menu, chcąc się zo­rien­to­wać, czym za­ło­ga „Ti­ta­ni­ca” ma za­miar truć ska­za­nych na nie­koń­czą­cy się lot po­dróż­nych i gwizd­nął z nie­kła­ma­nym uzna­niem. Sa­mo­po­czu­cie od razu mu się po­pra­wi­ło. Roz­dmu­cha­ny do nie­moż­li­wych gra­nic ja­dło­spis obej­mo­wał oko­ło sze­ściu ty­się­cy po­zy­cji. Było w czym wy­bie­rać. Pra­wie wszyst­kie od­po­wia­da­ły stan­dar­do­wi „eko”, co ozna­cza­ło, że bu­kie­tem sma­ko­wo-za­pa­cho­wym, nie mó­wiąc o in­nych wła­sno­ściach, nie róż­ni­ły się od na­tu­ral­nych po­traw. Z nie­ja­kim roz­ba­wie­niem po­my­ślał, że pew­nie po­ło­wę ko­smicz­ne­go ko­lo­sa wy­peł­nia prze­ogrom­ny ska­ner ku­chen­ny. Nie po­wi­nien był się temu dzi­wić. Cóż bo­wiem po­zo­sta­wa­ło ska­za­nym na bez­czyn­ność bied­nym pa­sa­że­rom, uwię­zio­nym w mkną­cej przez zim­ne pust­ki Ukła­du Sło­necz­ne­go pan­cer­nej fre­ga­cie? Ro­bi­ło się wszyst­ko, żeby za­bić nudę, a jed­nym ze spo­so­bów na to, by nie wy­kor­ko­wać z nad­mia­ru cza­su, było po­świę­ca­nie się nie­koń­czą­cej się wy­żer­ce. Nie bra­ko­wa­ło też moc­nych trun­ków, nie mó­wiąc o set­kach ga­tun­ków win.

Dźwięcz­ny gong przy­po­mniał o ko­la­cji i od­da­jąc się sen­nej za­du­mie nad ku­li­sa­mi lotu fleg­ma­tycz­nie po­cią­gnął do sali re­stau­ra­cyj­nej. Pa­sa­że­ro­wie z ka­bin o nu­me­rach od 201 do 204 dzie­li­li ten sam sto­lik, więc chcąc nie chcąc mu­siał przy­siąść się do trzech mło­dych i ro­słych woj­sko­wych z Sił Ko­smicz­nych Ukła­du.

— Sie­man­ko! — pół­gęb­kiem wy­krztu­sił, si­ląc się na odro­bi­nę uprzej­mo­ści i zaj­mu­jąc wol­ne krze­sło.

Zmie­ścił się w stan­dar­dzie. Chłop­cy byli jak z ob­raz­ka, same asy, wło­sy ścię­te na re­kru­ta. Ski­nę­li gło­wa­mi w od­po­wie­dzi. Mo­gło być dużo go­rzej i w grun­cie rze­czy po­krze­pi­ła go na du­chu ta kom­pa­nia, bo­wiem po dru­giej stro­nie sali z osiem sto­li­ków oku­po­wa­li po­nu­rzy cęt­ko­wa­ni We­nu­sja­nie. No­si­li pięt­no rasy, któ­rą zmu­to­wa­no w tych od­le­głych cza­sach, w któ­rych to wsty­dli­wa We­nus nie nada­wa­ła się jesz­cze do nor­mal­nej ko­lo­ni­za­cji, zaś ich cia­ła po­kry­wa­ło twar­de ciem­no­bru­nat­ne obrzy­dli­stwo, przy­po­mi­na­ją­ce skó­rę węża lub pan­cerz żół­wia. Przed wie­ka­mi pierw­si ła­ko­mi osad­ni­cy na tym po­kry­tym gę­sty­mi za­siar­czo­ny­mi chmu­ra­mi nie­przy­stęp­nym glo­bie de­cy­do­wa­li się na uła­twia­ją­ce prze­trwa­nie ge­ne­tycz­ne zmia­ny. Cho­dzi­ło o ła­twą kasę. Za wred­nym ga­dzim wy­glą­dem po­szły jed­nak ga­dzie oby­cza­je i rzad­ko kie­dy się zda­rza­ło, by we­nu­sjań­scy od­mień­cy byli skłon­ni szu­kać wspól­ne­go ję­zy­ka z przed­sta­wi­cie­la­mi ga­tun­ku Homo sa­piens