Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Genesis

Genesis

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64865-00-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Genesis

Przymierzając się do tego utworu, autor oparł się na jednej z napisanych przez siebie miniaturowych zagadek kryminalnych, opublikowanych pod pseudonimem w latach dziewięćdziesiątych. Rzeczona nosiła tytuł „Śmierć pięknej tancerki”. Zarysowana na pierwszych stronach akcja — zgodnie z tym punktem wyjścia — ma więc charakter kryminalny. W Paryżu ginie piękna prostytutka. Usiłujący wpaść na trop jej mordercy komisarz, Jean Delorme, nie ma zielonego pojęcia, że ta z pozoru prosta sprawa policyjna go przerośnie, bowiem trafił na ślad ukrywającego się na Ziemi kosmity. Nie wie też, że nurt wydarzeń wciągnie go w największe sekrety NASA przełomu XX i XXI wieku.

Polecane książki

Miasto pływające - Une ville flottante. Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et française. Powieść Juliusza Verne'a z cyklu literackiego Niezwykłe podróże (…) Książka powstała w oparciu o wrażenia z krótkiej podróży do Stanów Zjednoczonych Ameryki,...
Zbiór felietonów w nowej edycji z posłowiem Piotra Bratkowskiego, przygotowany na 75-lecie urodzin Marka Nowakowskiego. Na tom składa się wybór tekstów, opublikowanych w latach 1995–1998 w trzech tomach Powidoków: Chłopcy z tamtych lat, Wspomnij ten domek na Gęsiówce, Warszawiak pilnie poszukiwany...
Rok 1943 przynosi niemieckiej propagandzie coś, co według Goebelsa może nawet odwrócić losy wojny. Chodzi o masowe groby odkryte pod Smoleńskiem i ich znaczenie propagandowe. By wypełnić tajne zadanie, Bernhard Günther opuszcza Berlin i udaje się na wschód, aby osobiście zbadać, co znaleziono w Le...
Czy można wyobrazić sobie polską politykę bez niego? W roku 1956 był na warszawskim Żeraniu obok Lechosława Goździka, w roku 1964 wraz z Jackiem Kuroniem napisał list do partii, za który został skazany na trzy i pół roku więzienia. W roku 1968 rzucił hasło „Niepodległość bez cenz...
Z natury nasz podróżnik był wielce bojaźliwy. W nocy bał się wyjść na ulicę. Mowy nie było, by spał sam w izbie. Choćby go ozłocono. Dla niego opuszczenie miasta równało się utracie życia. Mało bowiem, uchowaj Bóg, może się zdarzyć? Na widok najmniejszego choćby kundla trząsł się z przerażenia. (Fra...
Powieść otwiera scena cichego ślubu w jednym z londyńskich kościołów. Bohaterami są młoda i piękna Valeria Brinton oraz szaleńczo w niej zakochany Eustace Woodville. Przez kilka pierwszych dni nic nie mąci szczęścia nowożeńców. Jednak wkrótce Valeria uświadamia sobie, że Eusta...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Edward Guziakiewicz

Edward GuziakiewiczGenesismikropowieść SF

Co­py­ri­ght © 2015 Edward Gu­zia­kie­wicz

All ri­ghts re­se­rved

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Roz­po­wszech­nia­nie i ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub czę­ści pu­bli­ka­cji za­bro­nio­ne bez pi­sem­nej zgo­dy au­to­ra.

ISBN 978-83-64865-15-2 (EPUB)

Ob­raz na okład­ce li­cen­cjo­no­wa­ny przezDe­po­sit­pho­tos.com/Dru­kar­nia Chro­ma

Tytułem wprowadzenia

Przy­mie­rza­jąc się do tego utwo­ru, au­tor oparł się na jed­nej z na­pi­sa­nych przez sie­bie mi­nia­tu­ro­wych za­ga­dek kry­mi­nal­nych, opu­bli­ko­wa­nych pod pseu­do­ni­mem w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych. Rze­czo­na no­si­ła ty­tuł „Śmierć pięk­nej tan­cer­ki”. Za­ry­so­wa­na na pierw­szych stro­nach ak­cja — zgod­nie z tym punk­tem wyj­ścia — ma więc cha­rak­ter kry­mi­nal­ny.

W Pa­ry­żu gi­nie pięk­na pro­sty­tut­ka. Usi­łu­ją­cy wpaść na trop jej mor­der­cy ko­mi­sarz, Jean De­lor­me, nie ma zie­lo­ne­go po­ję­cia, że ta z po­zo­ru pro­sta spra­wa po­li­cyj­na go prze­ro­śnie, bo­wiem tra­fił na ślad ukry­wa­ją­ce­go się na Zie­mi ko­smi­ty. Nie wie też, że nurt wy­da­rzeń wcią­gnie go w naj­więk­sze se­kre­ty NASA prze­ło­mu XX i XXI wie­ku.

Rozdział pierwszy

Na za­kry­te kar­to­na­mi mar­twe cia­ło na­tknął się nad ra­nem szu­ka­ją­cy resz­tek po­ży­wie­nia trzę­są­cy się że­brak — na tyle uczci­wy, czy ra­czej aż tak prze­ra­żo­ny, żeby po­wia­do­mić po­li­cję. Bie­dak sko­rzy­stał z miesz­czą­cej się przy głów­nej uli­cy bud­ki te­le­fo­nicz­nej, drżą­cą ręką wy­bie­ra­jąc nu­mer. Nocą nie­co kro­pi­ło, a przed świ­tem da­wał się we zna­ki doj­mu­ją­cy chłód. Wy­cią­gnię­ty wcze­sną porą z łóż­ka ko­mi­sarz ze sku­pie­niem przy­glą­dał się de­li­kat­nej twa­rzy z nie­co roz­ma­za­nym ma­ki­ja­żem. Ta­kie słod­kie ko­cia­ki oglą­da­ło się na okład­kach ilu­stro­wa­nych ma­ga­zy­nów. Prze­szło mu przez myśl, że naj­le­piej pre­zen­to­wa­ły się na tle luk­su­so­wych wo­zów. Dziew­czy­na wy­glą­da­ła na pro­sty­tut­kę, bio­rąc pod uwa­gę jej ską­pe ja­skra­we ciu­chy — ale je­śli w isto­cie ro­bi­ła w tej bran­ży, to z ta­kim sek­sa­pi­lem była war­ta kro­cie. Mo­gła mieć góra dwa­dzie­ścia dwa lata. Na­wet po śmier­ci była pięk­na. Ob­na­żo­ne bo­sko zgrab­ne nogi wy­wo­ły­wa­ły nie­dwu­znacz­ne sko­ja­rze­nia. Dla pla­ty­no­wych blon­dy­nek w jej ty­pie na­dzia­ni fa­ce­ci w po­de­szłym wie­ku szyb­ko tra­ci­li gło­wy i cią­gnę­li do nich jak głu­pie ćmy do pło­mie­nia świe­cy. Szli jak w dym.

— Wszyst­ko krę­ci się po sta­re­mu — mruk­nął pod no­sem, spo­glą­da­jąc na ze­ga­rek. — Co za świat? Ohy­da. Hej, masz ocho­tę na ko­la­cję ze śnia­da­niem? Cze­mu nie? Je­śli je­steś przy szma­lu… — A prze­cież mo­gła­by taka mieć męża i dzie­ci.

Z nie­zwy­kłym okru­cień­stwem pod­cię­to jej gar­dło ostrym na­rzę­dziem. Za­krwa­wio­ną brzy­twę zna­leź­li wkrót­ce chłop­cy z eki­py w wą­skim prze­to­ku mię­dzy ścia­na­mi są­sied­nich ka­mie­nic w me­ta­lo­wym po­jem­ni­ku na śmie­cie. Spraw­ca z pew­no­ścią usu­nął śla­dy li­nii pa­pi­lar­nych, chy­ba że nie miał do­brze po­ukła­da­ne w gło­wie.

Po­nęt­na młód­ka trud­ni­ła się w ulo­ko­wa­nym przy głów­nej uli­cy klu­bie noc­nym z nie rzu­ca­ją­cym się w oczy wej­ściem — i to uda­ło się od ręki usta­lić. Ze­znał tak je­den z ga­piów, któ­rzy mimo wcze­snej pory po­wo­li się gro­ma­dzi­li, przy­cią­ga­ni wi­do­kiem niu­cha­ją­cych gli­nia­rzy. Ro­sły chło­pak był do­brze zo­rien­to­wa­ny, bo pra­co­wał w ochro­nie po­bli­skie­go su­per­mar­ke­tu. Pa­mię­tał wszyst­kich sta­łych klien­tów, a sprząt­nię­ta la­ska za­glą­da­ła tam pra­wie co­dzien­nie. Znał na­wet jej ksy­wę. Był to pierw­szy wy­raź­ny trop, więc ko­mi­sarz po­my­ślał, że z mety wy­bie­rze się do ja­ski­ni roz­pu­sty, żeby cze­goś wię­cej się do­wie­dzieć. In­tu­icja go nie my­li­ła i oka­za­ło się, że jest tam jesz­cze otwar­te.

Ge­ne­sis nie mia­ła al­fon­sa. Tam ze­znał ły­sa­wy bar­man, któ­ry mimo tego, że zbli­żał się ra­nek, krę­cił się wciąż po klu­bie. Koń­czył wy­mie­niać spa­lo­ne ża­rów­ki. Twarz miał zmę­czo­ną i było wi­dać, że chce czym prę­dzej przy­ło­żyć gło­wę do po­dusz­ki. Zro­bił wiel­kie oczy, gdy do­wie­dział się, że dziew­czy­na nie żyje. Dla pew­no­ści ko­mi­sarz mu ją do­kład­nie opi­sał. Wie­czo­ra­mi tań­czy­ła, ro­biąc strip­tiz, a po pół­no­cy uma­wia­ła się na ciąg dal­szy, je­że­li pa­lił się na to ja­kiś chęt­ny. Róż­nie to by­wa­ło i za­zwy­czaj koń­czy­ło się w po­bli­skim ho­te­li­ku, gdzie mia­ła wy­na­ję­ty po­kój. Wi­dy­wa­no ją w to­wa­rzy­stwie star­sze­go sta­ran­nie ubra­ne­go i za­moż­ne­go męż­czy­zny, któ­ry ka­zał się ty­tu­ło­wać hra­bią, a tak­że w asy­ście czter­dzie­sto­kil­ku­let­nie­go kup­ca z Dziel­ni­cy Ła­ciń­skiej. Ostat­nio ude­rzał też do niej obie­cu­ją­cy rzeź­biarz ar­ty­sta. Był naj­młod­szym z jej ga­chów. Bar­man znał ich na­zwi­ska oraz ad­re­sy i bez opo­rów udo­stęp­nił je gli­nia­rzo­wi. Dla jego fir­my nie była to wiel­ka stra­ta. Strip­ti­zer­ki przy­cho­dzi­ły i od­cho­dzi­ły. W tej bran­ży na­le­ża­ło pa­mię­tać o ro­ta­cji, li­czyć się z przy­kry­mi zaj­ścia­mi, no i dbać o do­bre sto­sun­ki z po­li­cją.

— Dan­se ma­ca­bre — szep­nął ko­mi­sarz, nie­ru­cho­mie­jąc za kie­row­ni­cą wy­słu­żo­ne­go wozu. Za­ło­żył mięk­kie skó­rza­ne rę­ka­wicz­ki. Była peł­na ży­cia, śmie­ją­ca się i z ikrą, pew­nie z pla­na­mi na przy­szłość, do­pó­ki nie zna­la­zła się w upior­nym ta­necz­nym ko­ro­wo­dzie ze wstręt­nym chi­cho­czą­cym ko­ścio­tru­pem na cze­le. Pod­ły los nie szczę­dził ra­zów i każ­de­go to cze­ka­ło, ale prze­cież nie na­le­ża­ło się z tym spie­szyć. A już tym bar­dziej z pa­ra­no­icz­ną gor­li­wo­ścią do­po­ma­gać prze­zna­cze­niu. Ru­szył z miej­sca, uzmy­sła­wia­jąc so­bie, że bar­dzo mu za­le­ży na tym, żeby zna­leźć zwy­rod­nial­ca, któ­ry tę ślicz­ną młód­kę wy­słał na tam­ten świat.

Hra­bia był wy­nio­sły i nie­omal lo­do­wa­ty. Spo­glą­dał na ko­mi­sa­rza z ma­je­sta­tycz­nym spo­ko­jem. Przy­jął go w kwie­ci­stym mę­skim szla­fro­ku w wy­ło­żo­nym per­ski­mi dy­wa­na­mi wiel­kim sa­lo­nie z me­bla­mi w sty­lu em­pi­re. Za­cze­sa­ne do tyłu szpa­ko­wa­te wło­sy pod­kre­śla­ły wy­so­kie czo­ło.

— Ge­ne­sis? — zmarsz­czył brwi, bi­jąc się z my­śla­mi. Szu­kał na­tchnie­nia. Do­bre pół mi­nu­ty trzy­mał wy­pie­lę­gno­wa­ną dłoń na słu­chaw­ce apa­ra­tu te­le­fo­nicz­ne­go w ge­ście, któ­ry ka­zał się do­my­ślać, że za chwi­lę wy­bie­rze nu­mer ga­bi­ne­tu mi­ni­stra spraw we­wnętrz­nych lub in­nej rów­nie usto­sun­ko­wa­nej oso­bi­sto­ści, a wresz­cie się skrzy­wił, osta­tecz­nie uwal­nia­jąc się od wąt­pli­wo­ści. — Ge­ne­sis — po­wtó­rzył z roz­my­słem. Roz­parł się w fo­te­lu i po­twier­dził, że zna tan­cer­kę. Wy­kon­cy­po­wał, że nie ma po­wo­dów, aby się jej wy­pie­rać. Do­dał, że nie żywi do niej głęb­szych uczuć. — To prze­lot­na zna­jo­mość — oznaj­mił z opa­no­wa­niem. I za­raz z nie­po­ko­jem za­py­tał: — Chy­ba ni­cze­go nie ukra­dła? — A wi­dząc zdu­mie­nie w oczach ko­mi­sa­rza, do­rzu­cił, jak­by się uspra­wie­dli­wia­jąc: — Efek­tow­na, to ja­sne, ale ma prze­wró­co­ne w gło­wie. Jest za­fa­scy­no­wa­na ary­sto­kra­cją, jed­nak nie znaj­dzie się w wyż­szych sfe­rach ze swo­ją re­pu­ta­cją. Gu­bią ją wy­nie­sio­ne z pół­świat­ka fa­tal­ne na­wy­ki — gorz­ko pod­su­mo­wał. — Dzie­cię mar­gi­ne­su…

— Nie­ste­ty, to dzie­cię nie żyje. Zwło­ki od­kry­to dzi­siaj nad ra­nem — rzu­cił z doj­mu­ją­cym chło­dem, nie spusz­cza­jąc z tam­te­go wzro­ku.

Dźgnię­cie było cel­ne. Hra­bie­mu nie drgnął ża­den mu­skuł, po­tra­fił się do­sko­na­le ma­sko­wać, lecz przed do­świad­czo­nym gli­ną nie umiał ukryć tego, co dzia­ło się w jego du­szy. Chy­ba nikt ni­g­dy nie za­dał mu sil­niej­sze­go cio­su. Moż­na było od­nieść wra­że­nie, że wła­śnie prze­grał w ru­let­kę wszyst­ko, co miał. Ca­lut­ki ma­ją­tek. Nie. Po pro­stu stra­cił naj­bliż­szą ser­cu oso­bę.

Ko­mi­sarz chwi­lę sie­dział w kło­po­tli­wym mil­cze­niu, po czym z aten­cją się pod­niósł, szy­ku­jąc się do wyj­ścia. Nie­pew­nie pod­niósł oczy. Jego nos mó­wił mu, że roz­mów­ca nie może mu po­móc w śledz­twie. Zresz­tą tam­ten chciał zo­stać sam.

— Czy mia­ła ro­dzi­nę? — za­py­tał pra­wie na ob­chod­ne.

— Nie.

— Moż­na za­tem li­czyć, że… — za­wie­sił na mo­ment głos.

— Tak — tam­ten wie­dział, o co mu cho­dzi. — Po­dej­mę się iden­ty­fi­ka­cji — wy­chry­piał. Ze­sta­rzał się na­gle o kil­ka lat. — Pro­szę tyl­ko po­wie­dzieć, kie­dy i gdzie.

Po­że­gna­li się pra­wie bez sło­wa. Ża­ło­wał, że mu­siał się wcie­lić w rolę zwia­stu­na złych no­win. Zstę­po­wał po sze­ro­kich scho­dach z upo­rczy­wą my­ślą, że oka­zał się mało tak­tow­ny, bo prze­oczył na­leż­ne kon­do­len­cje. W tym prze­pięk­nie po­ło­żo­nym pa­ła­cy­ku wła­śnie umarł ktoś z niby-ro­dzi­ny. Ale strasz­li­wie za­kpił­by so­bie z hra­bie­go, gdy­by pró­bo­wał mu je zło­żyć.

— Szlag by to tra­fił! — wark­nął, gdy za­siadł za kie­row­ni­cą.