Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Bliskość

Bliskość

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64437-56-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Bliskość

Kultura popularna przekonuje nas, że małżonkowie, przyjaciele, krewni, a nawet obcy ludzie z biegiem czasu bez trudu nawiązują relacje i potrafią się wzajemnie zrozumieć. Jednak w czasach konsumpcjonizmu i nowych mediów, gdy mamy do czynienia z czasownikiem „friending” trudniej niż kiedykolwiek o prawdziwą Bliskość. W oparciu o filmy, powieści, psychologię, socjologię i filozofię Ziyad Marar przedstawia nowe spojrzenie na tę niejasną koncepcję.  Pokazuje również wiele przeszkód, które stoją na drodze do spełnienia naszych nadziei – między innymi iluzję poznawania samego siebie, brak wyobraźni i empatii oraz życzeniowe myślenie, które prowadzi do nadmiernej uprzejmości i unikania zdrowych konfliktów, a także do poczucia niepewności uniemożliwiającej prawdziwe zbliżenie. Bliskość często bywa mylona z miłością, a jest pod wieloma względami ważniejsza od niej. W swoich śmiałych i nowatorskich rozważaniach Marar pokazuje, dlaczego dążenie do nawiązywania takich emocjonalnych, niełatwych, lecz w gruncie rzeczy zdrowych (choć nie zawsze miłych) więzi z drugim człowiekiem stanowi istotę dobrze przeżytego życia.

Polecane książki

Wyjść z Labiryntu jest łatwo, pod warunkiem podążania we właściwym kierunku. A co znajdziemy na jego końcu? Pełnię życia, radość, ale przede wszystkim relację ze sobą i bliską osobą na poziomie najbardziej satysfakcjonującym. Aby odnaleźć wyjście z Labiryntu nie musisz stosować metody prób i błędów....
"IV Olimpiada Szachowa – Praga 1931" zawiera wszystkie dostępne partie (tj. ponad 400). Najciekawsze, tradycyjnie już, zostały opatrzone komentarzami. Wszystkie rundy są szczegółowo opisywane i analizowane. Zupełną nowością jest próba oszacowania formy wybranych zawodników przed rozpoczęciem Olimpia...
Emocjonujące i szokujące opowieści kryminalne, które wydarzyły się naprawdę. Wiek XIX to czas zbrodni i głośnych przestępstw, które wstrząsnęły polskimi miastami. Ale nie brakuje też przerażających wydarzeń, które rozegrały się poza granicami naszego kraju. Piotr i Karol Rytt...
Propaganda stanowiła w PRL codzienność, otaczając mieszkańców Polski Ludowej siecią sloganów, obrazów i opowieści. Tomasz Leszkowicz, autor e-booka „Oblicza propagandy PRL”, w drugiej części swojej publikacji pokazuje kolejne pola, na które wdarli się propagan...
Czy chciałbyś zostać „Najlepszym Networkerem na świecie”? Większość ludzi poczuje się zbyt zakłopotana, aby przyznać się do takich pragnień. W tej książce dowiesz się jednak, że ci, którzy zaprzeczają, kłamią. Tak naprawdę każdy chciałby nim zostać. Kiedy będziesz czytać tę książkę, zwróć uwagę na t...
Dwadzieścia lat po zakończeniu II wojny światowej z Paryża do Warszawy przyjeżdża młoda kobieta, Izabella Seigner, aby odszukać i poznać rodzinę swojej zmarłej matki. Prowansja, Paryż, Lyon, majątek ziemski w Bolesławicach oraz Warszawa – oto miejsca, w których rozgrywa się nie tylko piękna, ale...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ziyad Marar

Bli­skość

Tytuł ory­gi­nal­ny:

In­ti­ma­cy

Przekład:

Anna i Olga Woj­tasz­czyk

Re­dak­cja:

Elżbie­ta So­bo­lew­ska

Pro­jekt okładki:

Mi­chał Duława

Zdjęcie na okładce:

iStock.com | mi­cah­go­ulart

Co­py­ri­ght © Ziy­ad Ma­rar 2012 Au­tho­ri­zed trans­la­tion from the Acu­men Pu­bli­shing Ltd. edi­tion. Po­lish edi­tion pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with the li­te­ra­ry agen­cy Eu­la­ma lnter­na­tio­nal.

All ri­ghts re­se­rved

Co­py­ri­ght © for the po­lish edi­tion by Stu­dio EMKA,

War­sza­wa 2014

Wszel­kie pra­wa, włącznie z pra­wem do re­pro­duk­cji tekstów w całości lub w części, w ja­kiej­kol­wiek for­mie – za­strzeżone.

Wszel­kich in­for­ma­cji udzie­la:

Wy­daw­nic­two Stu­dio EMKA

ul. Królo­wej Al­do­ny 6,

03-928 War­sza­wa

tel./fax 22 628 08 38, 616 00 67

wy­daw­nic­two@stu­dio­em­ka.com.pl

www.stu­dio­em­ka.com.pl

ISBN 978-83-64437-16-8

Skład i łama­nie: Page Graph (www.pa­ge­graph.pl)

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Dla Kate, Anny, El­lie i Char­lot­te

Wstęp

Je­stem wdzięczny wie­lu moim rozmówcom, których wy­po­wie­dzi przez lata in­spi­ro­wały mnie i po­bu­dzały moje roz­ważania nad bli­skością.

Geoff La­ti­mer był pełnym opty­mi­zmu en­tu­zjastą tego te­ma­tu, począwszy od mo­men­tu roz­poczęcia pra­cy nad książką i przez cały czas jej trwa­nia, obec­ny był też, kie­dy skończyłem pracę, by wni­kli­wie sko­men­to­wać osta­teczną wersję tek­stu. Bar­dzo po­mo­gli mi też Sa­rah Brier­ly, Kate Bu­cha­nan, Dave Clar­ke, Da­niel Cre­we, Will Fran­cis, Le­ith Ma­rar, Nael Ma­rar i Dave Ste­phen­son, którzy czy­ta­li i ko­men­to­wa­li mój tekst.

Od kie­dy zacząłem pisać tę książkę, Food Club (zna­ny też jako Fi­ght Club1) re­gu­lar­nie za­pew­niał za­ple­cze mo­jej działalności: fo­rum, na którym można było dys­ku­to­wać i sprze­czać się, a często też do kogoś się zbliżyć. Po­dzięko­wa­nia niech przyjmą Ja­mi­lah Ah­med, Mi­cha­el Car­mi­cha­el, Zoë El­liott-Faw­cett, Mi­ran­da Nun­ho­fer, Ca­ro­li­ne Por­ter oraz Lucy Ro­bin­son – za in­spi­rującą dys­kusję i de­batę. Szczególnie chciałbym po­dziękować tym klu­bo­wi­czom, którzy prze­czy­ta­li i sko­men­to­wa­li część lub całość tek­stu, a byli to Ro­bert Ro­jek, Dave Ross oraz Ki­ren Sho­man.

Wy­daw­nic­two Acu­men w na­tu­ral­ny sposób stało się dla mnie do­mem. Nad­zwy­czaj pro­fe­sjo­nal­ne opra­co­wa­nie tek­stu przez Kate Wil­liams god­ne jest naśla­do­wa­nia, a szczególne po­dzięko­wa­nia należą się Ste­ve­no­wi Ger­rar­do­wi, którego kry­tycz­ne spoj­rze­nie i głębo­kie za­in­te­re­so­wa­nie te­ma­tem spra­wiły, że cały pro­ces wy­daw­ni­czy był po­uczającą przy­jem­nością. Za sta­ran­ne i wni­kli­we prze­czy­ta­nie tek­stu, które pod wie­lo­ma względami ulep­szyło osta­teczną wersję, ser­decz­ne po­dzięko­wa­nia niech przyj­mie Ni­gel War­bur­ton.

Wdzięczny je­stem mo­jej żonie, Kate Bu­cha­nan, która zo­sta­wiła mi swo­bodę, dała czas i pełne miłości wspar­cie, dzięki cze­mu ta książka mogła po­wsta­wać, cho­ciaż pro­wa­dzi­my tak in­ten­syw­ne życie pry­wat­ne. Oraz na­szym córkom, An­nie, El­lie i Char­lot­te, za to, że po­zwo­liły, by ten pro­jekt wkra­dał się do dni wol­nych, week­endów i wie­lu rozmów.

Na ko­niec za­de­dy­ko­wałem tę książkę mo­jej ro­dzi­nie, której wszy­scy człon­ko­wie w końco­wych eta­pach pi­sa­nia wspie­ra­li sie­bie na­wza­jem w cza­sie, gdy zdia­gno­zo­wa­nie i – na szczęście – sku­tecz­ne wy­le­cze­nie raka pier­si u Kate na­uczyło nas więcej niż to ko­nieczne o tym, jak cen­ne są związki między ludźmi.

1Nawiąza­nie „wewnętrzne­go przy­mie­rza”

Współcze­sne społeczeństwo nie zachęca do bli­skości. Żyje­my w sa­mo­lub­nej kul­tu­rze, prze­siąknięci bez­duszną po­trzebą osiąga­nia na­tych­mia­sto­wej sa­tys­fak­cji. Na­szym ce­lem jest ra­czej bli­skie po­ro­zu­mie­nie z sa­mym sobą niż z in­ny­mi, roz­po­zna­nie i fol­go­wa­nie własnym pra­gnie­niom i fan­ta­zjom (gdzie masz ochotę pójść dzi­siaj?) i za­spo­ka­ja­nie ich przez kon­sumpcję od­po­wied­nich pro­duktów. Wy­chwa­la­ny jest suk­ces oraz dążenie do pre­stiżu kosz­tem związków między­ludz­kich.

Obok co­raz wyższe­go po­zio­mu kul­tu­ry kon­su­menc­kiej mamy do czy­nie­nia z re­wo­lucją tech­no­lo­giczną, która bli­skość zastępuje jej sy­mu­lacją. Era In­ter­ne­tu spra­wiła, że wszy­scy czu­je­my się ściślej ze sobą połącze­ni, a równo­cześnie, co pa­ra­dok­sal­ne, bar­dziej so­bie obcy. Książki na te­mat związków między­ludz­kich kładą na­cisk na sieć „słabych więzi”, w które wszy­scy je­steśmy uwikłani, oraz od­czu­waną przez nas po­trzebę, by włączyć się i brać udział w grze. A po­nie­waż przy tak wie­lu re­la­cjach pośred­ni­kiem jest ekran, oprócz za­let cy­fro­wych in­te­rak­cji, za­czy­na­my do­strze­gać również ich ogranicze­nia. Po­dob­nie jak dzie­je się w przy­pad­ku na­sta­wie­nia, z ja­kim pod­cho­dzi­my do tego co­raz rzadsze­go ar­ty­kułu, którym jest pa­pie­ro­wa książka, wy­so­ko ce­ni­my mo­men­ty in­te­rak­cji twarzą w twarz, z praw­dzi­wy­mi ludźmi, w rze­czy­wi­stych, a nie wir­tu­al­nych, śro­do­wi­skach.

Z dru­giej stro­ny w me­diach do­mi­nu­je re­to­ry­ka opar­ta na bli­skości. Yin kul­tu­ry kon­su­menc­kiej gra prze­ciw­ko yang kul­tu­ry te­ra­peu­tycz­nej. Pio­sen­ki, fil­my i li­te­ra­tu­ra nie­ustan­nie przy­po­mi­nają nam, byśmy prze­zwy­ciężali na­sze płyt­sze pra­gnie­nia i grzesz­ne przy­jem­ności, i po­wta­rzają (rze­komą?) „mądrość”, że miłość wszyst­ko po­ko­na. Te­raz, bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek w całej hi­sto­rii ludz­kości, na­dzie­ja na zna­le­zie­nie głębo­kie­go i wza­jem­ne­go zro­zu­mie­nia po­przez bli­ski związek z dru­gim człowie­kiem to do­mi­nujące pra­gnie­nie, które prze­ni­ka całą naszą kul­turę. E. M. For­ster streścił kwin­te­sencję tego zja­wi­ska w krótkim za­le­ce­niu, że wy­star­czy „wewnętrzne przy­mie­rze”.

Oczy­wiście nie jest to ta­kie pro­ste. Bli­skość, na­wet jeżeli da się ją zna­leźć, jest czymś ulot­nym, sub­tel­nym i często krótko­tr­wałym. Ale za­nim zaj­mie­my się na­szy­mi na­dzie­ja­mi na bli­skość i wie­lo­ma prze­szko­da­mi na dro­dze do niej, przyj­rzyj­my się uważnie po­uczającemu przykłado­wi. Film So­fii Cop­po­li Między słowa­mi, wy­ko­rzy­stując te­mat zna­ny od cza­su Spo­tka­nia, bar­dzo pięknie po­ka­zu­je znie­wa­lającą siłę bli­skie­go związku.

Bill Mur­ray gra Boba Har­ri­sa, fi­zycz­nie i du­cho­wo wy­czer­pa­ne­go ak­to­ra w schyłko­wym okre­sie ka­rie­ry. Bob przy­je­chał do To­kio, prze­zwy­ciężając nie­na­wiść do sa­me­go sie­bie, by za­grać w lu­kra­tyw­nej re­kla­mie japońskiej whi­sky. Sta­ra się do­sto­so­wać do na­pa­stli­wych po­le­ceń wy­da­wa­nych w źle tłuma­czo­nej japońszczyźnie, by wydąć przed ka­merą war­gi a la Ro­ger Mo­ore (nie a la Sean Con­ne­ry, ku swo­je­mu roz­go­ry­cze­niu) i wy­mru­czeć: „czas re­lak­su (…) to czas Sun­to­ry”. Scar­lett Jo­hans­son gra Char­lot­te, ab­sol­wentkę wy­działu fi­lo­zo­fii na Uni­wer­sy­te­cie Yale, która za­brała się ze swo­im nar­cy­stycz­nym mężem, fo­to­gra­fem Joh­nem, do To­kio, gdzie on ma zro­bić sesję ja­kiejś gru­py ro­ko­wej. John ciągle sie­dzi w pra­cy, zo­sta­wiając ją, by sa­mot­nie za­bi­jała czas w po­ko­ju ho­te­lo­wym. Bob jest po pięćdzie­siątce, Char­lot­te ma dwa­dzieścia kil­ka lat: obo­je zdez­o­rien­to­wa­ni, przygnębie­ni i bez­sen­ni w To­kio.

Char­lot­te i Bob, Między słowa­mi (reż. So­fia Cop­po­la, 2003).

Nie­skrępo­wa­ni obciążenia­mi, hi­sto­rią i wspólny­mi pla­na­mi, które ra­czej ogra­ni­czają niż umac­niają ich związki ze współmałżon­ka­mi, Bob i Char­lot­te znaj­dują w so­bie na­wza­jem po­ciechę, i nie tyl­ko. Obo­je mają po­wo­dy, by do sie­bie lgnąć; jed­no z nich jest za­le­d­wie dwa lata po ślu­bie, ale czu­je się za­nie­dby­wa­ne, dru­gie tkwi w małżeństwie, które po dwu­dzie­stu pięciu la­tach przez na­wy­ki stało się nud­ne, spra­wiając, że para ta ze znużeniem kłóci się ze sobą. Nie­ja­sna przeszłość Boba sta­no­wi kon­tra­punkt dla nie­ja­snej przyszłości Char­lot­te.

Tłem jest tu w szczególności ich ho­tel, a w ogólności mia­sto; krzy­kli­wość neonów i ciągły hałas, w połącze­niu z ich nie­umiejętnością po­ro­zu­mie­wa­nia się w lo­kal­nym języku, na­si­lają jesz­cze ich alie­nację. Po­czu­cia bra­ku więzi z in­ny­mi ludźmi nie da się również złago­dzić po­przez skon­tak­to­wa­nie się z uko­cha­ny­mi. Cho­ciaż ze współczesną podróżą nie­odłącznie związane jest prze­ko­na­nie, że „do domu” za­wsze mamy bli­sko, wy­star­czy je­den te­le­fon czy wia­do­mość wysłana fak­sem (a obec­nie e-ma­ilem), każdy związek na od­ległość nękany jest cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi dla sie­bie błędami prze­ka­zu. Bob przez te­le­fon opo­wia­da swo­jej żonie w Los An­ge­les o miej­scach, które od­wie­dzał, i lu­dziach, których spo­ty­kał. Żona ko­men­tu­je jego słowa: „Cieszę się, że się do­brze ba­wisz”, na co on szyb­ko od­po­wia­da: „To nie za­ba­wa. To coś całkiem, całkiem od­mien­ne­go”.

„Czy po­win­nam się o cie­bie mar­twić, Bob?”

„Tyl­ko jeśli tego chcesz”.

Żona wysyła Bo­bo­wi pil­ne fak­sy do­tyczące próbek ma­te­riałów, ja­kie mu przesłała, żeby od­no­wić jego ga­bi­net, a to ostat­nia rzecz, jaka mogłaby go obec­nie za­ab­sor­bo­wać. „Po­do­ba mi się ten bur­gun­do­wy”, rzu­ca Bob, pod­czas gdy ka­me­ra prze­su­wa się po pra­wie nie­odróżnial­nych próbkach zwa­lo­nych na podłogę.

Bob wy­zna­je w pew­nym mo­men­cie, że jest „zupełnie za­gu­bio­ny”, a po­tem roz­pro­mie­nia się na myśl, że będzie chciał za­dbać o swo­je zdro­wie i że już nie ma ocho­ty na „te wszyst­kie ma­ka­ro­ny”. Za­miast tego „chce zacząć jeść… japońskie je­dze­nie”, na co ona uszczy­pli­wie od­po­wia­da: „No to może po pro­stu tam zo­sta­niesz i będziesz to miał na co dzień?”.

Char­lot­te również sta­ra się o ta­kie połącze­nie na od­ległość, dzwo­niąc do swo­jej bli­skiej przy­ja­ciółki w Los An­ge­les. Na­rze­ka, że od­wie­dziła jakąś świątynię, ale „nic nie po­czułam”. Po­tem wy­pa­la: „Nie wiem, za kogo wyszłam”. Roz­mo­wa nie klei się, bo Char­lot­te nie po­tra­fi prze­ka­zać przy­ja­ciółce zamętu, jaki ma w głowie. Przy­ja­ciółka zakłada, że Char­lot­te po pro­stu ma szczęście, sko­ro jest na wa­ka­cjach da­le­ko od sza­re­go świa­ta nor­mal­ności. Tym­cza­sem jej mąż, choć niby ma go pod ręką, ciągle jest nie­obec­ny, po­nie­waż sku­pia się na pra­cy i na nie­po­kojąco sa­mo­lub­nej i płyt­kiej ce­le­bryt­ce Kel­ly (gra­nej przez Annę Fa­ris), która przy­pad­kiem za­trzy­mała się w tym sa­mym ho­te­lu i na wi­dok której on ślini się z za­chwy­tu.

W tej dez­orien­tującej i nie­przy­jem­nej sy­tu­acji two­rzy się pomiędzy Bo­bem i Char­lot­te de­li­kat­ne i sub­tel­ne po­ro­zu­mie­nie, tym bar­dziej przej­mujące, że pełne nie­do­po­wie­dzeń. Nawiązują po­ro­zu­mie­waw­czy kon­takt wzro­ko­wy w zatłoczo­nych ba­rach, wspólnie bawią się dow­ci­pa­mi kosz­tem gapiów, wy­bie­rają się ra­zem do mia­sta i po­wo­li skłaniają się ku so­bie. Na­wza­jem znaj­dują w so­bie chwi­lo­we schro­nie­nie, ci­che po­czu­cie do­mo­wej przy­tul­ności. Ważne jest to, że tyle samo dzie­je się pomiędzy nimi w spoj­rze­niach, co w słowach. To nie­mal te­le­pa­tycz­ne wza­jem­ne zro­zu­mie­nie potęguje je­dy­nie po­czu­cie ci­chej zmo­wy, spro­wa­dzając wszyst­kich in­nych do roli ab­sur­dal­ne­go tła. I cho­ciaż łączące ich emo­cje są wyraźnie głębsze, na­kreślone zo­stały de­li­kat­nie. Zbyt kwie­ci­ste oka­zy­wa­nie uczuć stwo­rzyłoby ba­rierę na dro­dze do bli­skie­go po­zna­nia, pro­wa­dziłoby w zbyt oczy­wi­sty sposób w ślepą uliczkę.

Ulot­ność kon­cep­cji bli­skości

Nasz sto­su­nek do in­nych ce­chu­je obec­nie głęboka am­bi­wa­len­cja: nie po­win­niśmy po­zwo­lić, by nas ogra­ni­cza­li, a prze­cież „miłość to je­dy­ne pra­wo”. Po­go­dze­nie tych dwóch po­staw nie jest pro­ste. W książce The Hap­pi­ness Pa­ra­dox2 opi­suję tę naszą współczesną świa­do­mość jako roz­dartą pomiędzy dwo­ma sprzecz­ny­mi na­ka­za­mi: na­ka­zem uciecz­ki od in­nych, którzy mogą mieć zbyt dużą władzę nad na­szym życiem, od na­szych dys­po­nujących dużą mocą wi­dow­ni (żebyśmy mo­gli być au­ten­tycz­ni i wol­ni), i na­ka­zem bra­nia tych in­nych w objęcia (po to, by przy­na­leżeć, czuć się uspra­wie­dli­wio­nym, być ce­nio­nym). Chce­my się łączyć z in­ny­mi, nie tracąc własnej au­to­no­mii, i dawać wy­raz na­szej wol­ności bez po­czu­cia wy­ob­co­wa­nia. Związek pomiędzy tymi pra­gnie­nia­mi jest pa­ra­dok­sal­ny, po­nie­waż za­spo­ko­je­nie jed­ne­go z nich wywołuje ko­niecz­ność po­ja­wie­nia się tego dru­gie­go. Gdy od­wra­ca­my się ple­ca­mi do tych, którzy chcie­li­by kształtować na­sze życie, gro­zi nam alie­na­cja i nar­cyzm, i mu­si­my zno­wu stanąć z nimi twarzą w twarz, a kie­dy to zro­bi­my, gro­zi nam „rozpłynięcie się” i po­czu­cie nie­do­bo­ru, tak więc mu­si­my być go­to­wi, by się od nich odwrócić; tam gdzie cho­dzi o in­nych lu­dzi, po­zo­sta­je­my w sta­nie per­ma­nent­nej oscy­la­cji. Chce­my być z nimi i pod­dać się ich wpływom, ale równo­cześnie po­trze­bu­je­my prze­strze­ni, by być sobą i podążać za własny­mi ce­la­mi, z na­dzieją, że nie będą prze­szka­dzały nam w tym ocze­ki­wa­nia oto­cze­nia i związane z nami aspi­ra­cje.

W tym kon­tekście współcze­sne re­la­cje, jak od­kry­li to i Bob, i Char­lot­te, są czymś nie­sa­mo­wi­cie trud­nym. Dzi­siaj od­nie­sie­nie suk­ce­su w związku to ciężka spra­wa, jako że ode­szliśmy bar­dzo da­le­ko od ja­sno usta­lo­ne­go po­działu pra­cy i prak­tycz­nych czyn­ników powiąza­nych z fi­nan­sa­mi i sta­tu­sem społecz­nym. Utrzy­mu­je­my te­raz kruchą równo­wagę pomiędzy za­cho­wa­niem nie­za­leżnego ja (nie stra­cić sza­cun­ku dla sa­me­go sie­bie, być w sta­nie uciec) i sto­pie­niem się w parę (uczu­cio­wa ak­cep­ta­cja, kom­pro­mis, uległość, utra­ta in­dy­wi­du­al­ności). Będąc parą, żądamy te­raz zarówno przy­jaźni, jak i ero­ty­ki, prak­tycz­ne­go part­ner­stwa oraz emo­cjo­nal­ne­go wspar­cia, po­ro­zu­mie­nia umysłów i prze­strze­ni oso­bi­stej: żebyśmy byli naj­lep­szy­mi part­ne­ra­mi i brat­ni­mi du­sza­mi. Jak ujął to Adam Phi­lips w swo­jej książce z afo­ry­zma­mi, Mo­no­ga­my3:

„Naj­trud­niej­szym za­da­niem stojącym przed każdą parą jest osiągnięcie w związku od­po­wied­niej ilości nie­zro­zu­mie­nia. Jeśli jest go zbyt mało, zakłada­cie, że się na­wza­jem zna­cie. Jeśli na­to­miast jest go zbyt wie­le, rośnie w was prze­ko­na­nie, że musi gdzieś być ktoś inny, kto was na­prawdę ro­zu­mie. W ro­man­se wikłamy się wte­dy, kie­dy nie uda nam się tego od­po­wied­nio wyważyć”.

Jed­nak przy całej swo­jej kru­chości te pełne miłości re­la­cje sta­no­wią, w oczy­wi­sty sposób, punkt wyjścia do osiągnięcia bli­skości. Sta­no­wią lo­giczną prze­strzeń dla tego nie­zwykłego eks­pe­ry­men­tu, ja­kim jest praw­dzi­we połącze­nie się z dru­gim człowie­kiem. Od czasów Pla­to­na je­steśmy zakład­ni­ka­mi po­go­ni za tą drugą połówką. Jego wi­zja, po­chodząca z Uczty, uka­zu­je człowie­ka jako okrągłą istotę o ośmiu kończy­nach, ro­ze­rwaną na dwo­je przez roz­gnie­wa­nych bogów i ska­zaną na wędrówkę po świe­cie w po­szu­ki­wa­niu swo­je­go nie­po­wta­rzal­ne­go od­po­wied­ni­ka. Szu­ka­my tego, kto będzie kończył roz­po­czy­na­ne przez nas zda­nia: w na­szym współcze­snym języku opi­sujące łącze­nie się w pary zwro­ty, ta­kie jak „dru­ga połówka”, „ten je­dy­ny” i „dopełniasz mnie”, po­twier­dzają trwałość tego ideału.

Jed­nak na­dzie­ja na bli­skość wca­le nie do­ty­czy je­dy­nie ro­man­tycz­nych par, nie­za­leżnie od tego, czy są to ofi­cjal­nie usank­cjo­no­wa­ni part­ne­rzy, czy se­kret­ni ko­chan­ko­wie z ich ukrad­ko­wy­mi, ta­jem­ny­mi pla­na­mi. Ko­lejną prze­strze­nią, dającą możliwość po­wsta­nia bli­skie­go związku, jest przy­jaźń. To do przy­jaciół zwra­ca­my się, kie­dy w na­szych ro­man­tycz­nych związkach ujaw­niają się ich nie­unik­nio­ne ogra­ni­cze­nia. Od But­cha Cas­si­dy­ego i Sun­dan­ce Kida do Thel­my i Lo­uisey fil­my o przy­jaźni wy­ko­rzy­stują kon­cepcję wyjątko­wej, bli­skiej więzi łączącej dwo­je lu­dzi prze­ciw świa­tu. I tak samo jak wśród przy­jaciół może też być w ro­dzi­nie: córka, która oma­wia z oj­cem swo­je życio­we wy­bo­ry i oba­wy, czy nie­rozłączne ro­dzeństwo, które angażuje się na­wza­jem w swo­je życie i nig­dy nie po­zwo­li, by minął im dzień bez kon­tak­tu. Oni pew­nie też doświad­czają tego szczególne­go związku.

To właśnie tego ro­dza­ju re­la­cje w po­wszech­nym od­czu­ciu dają na­dzieję na bli­skość, czy­li głębo­kie, długo­tr­wałe więzy z przy­ja­ciółmi i krew­ny­mi. Jed­nak z różnych po­wodów, ja­kie wyjaśnię później, dążenie do wewnętrzne­go przy­mie­rza w obrębie tych re­la­cji zbyt często po­zo­sta­je bez­owoc­ne. W rze­czy sa­mej, sko­ro pra­wie połowa za­chod­nich małżeństw kończy się roz­wo­dem, a wie­le z tych, które wciąż trwają, nie­chyb­nie utrzy­mu­je się z po­wodów prak­tycz­nych, rozsądny będzie pogląd, że większość re­la­cji nie spełnia wy­mogów określe­nia „bli­skie”. Nie ma to zna­czyć, że tym sa­mym jako re­la­cje są za­wsze nie­uda­ne. W Ho­wards Endpara głównych bo­ha­terów, Małgo­rza­ta i Hen­ryk (których będzie­my jesz­cze spo­ty­kać na różnych eta­pach), praw­do­po­dob­nie two­rzy cen­ny i ważny związek, ale jest to związek, w którym bra­ku­je bli­skości. Przeświad­cze­nie Małgo­rza­ty, że wy­star­czy „wewnętrzne przy­mie­rze” nie gwa­ran­tu­je, że w jej przy­pad­ku tak się kie­dy­kol­wiek sta­nie.

To samo ty­czy się przy­ja­ciół i ro­dzi­ny, nie­mogących wy­rwać się ze złych na­wyków, uczu­cia no­stal­gii czy po­zbyć brze­mie­nia in­ne­go ro­dza­ju. Re­la­cje przytłoczo­ne nad­mia­rem hi­sto­rii, ogra­ni­cza­ne przez wspólną przyszłość, nie za­wsze na­dają się do tego, by obnażać w nich duszę. A dzie­je się tak dla­te­go, że po dru­giej stro­nie wspa­nia­le zsyn­chro­ni­zo­wa­nych do­brych ma­nier może czaić się złość, obu­rze­nie, za­zdrość, strach, nie­pokój, obojętność lub znu­dze­nie: a w re­zul­ta­cie trwałe po­czu­cie osa­mot­nie­nia.

W prze­ci­wieństwie do związków, w których lu­dzie dążą, choć często bez­sku­tecz­nie, do udo­sko­na­le­nia „tech­no­lo­gii” bli­skości (czy to jako part­ne­rzy, ko­chan­ko­wie, przy­ja­cie­le czy ro­dzi­na), ist­nieją bar­dziej ano­ni­mo­we spo­tka­nia: nie­zli­czo­ne nici, które na krótko łączą ob­cych, zna­jo­mych, ko­legów, a na­wet wrogów. Doświad­cze­nie ta­kiej bar­dziej prze­lot­nej bli­skości może być mniej sta­bil­ne, jed­nak z tego właśnie po­wo­du sta­no­wi tym czystszą jej kwin­te­sencję. Błysk po­ro­zu­mie­nia pomiędzy nie­zna­jo­my­mi (spoj­rze­nia spo­ty­kające się w przysłowio­wym zatłoczo­nym po­ko­ju, zwie­rze­nia pod­czas lotu sa­mo­lo­tem) może zro­dzić się z tego właśnie fak­tu, że dwo­je mających swo­je se­kre­ty lu­dzi nie łączy ani wspólna przeszłość, ani, jak do tej pory, przyszłość; nie­ważkość tego kon­tak­tu, jego nie­fra­so­bli­wa lek­kość stwa­rzają wa­run­ki sprzy­jające podjęciu ry­zy­ka.

Bli­skość jest częścią dnia po­wsze­dnie­go. Nie należy do świa­ta le­gend czy bo­ha­terów; tkwi ra­czej w drob­nych in­cy­den­tach, które wy­da­rzają się na co dzień, do­dając barw życiu tych lu­dzi, którzy „wier­nie przeżyli swo­je życie w cie­niu i spo­czy­wają w nie­odwie­dza­nych gro­bach”4, jak ujęła to Geo­r­ge Eliot. Ale fakt, że bli­skość jest zja­wi­skiem po­wsze­dnim, nie ozna­cza, że mamy okazję doświad­czać jej każdego dnia. W rze­czy­wi­stości, choć mamy ją nie­mal pod ręką, oka­zu­je się iry­tująco nie­uchwyt­na.

Nie dość, że doświad­cza­nie bli­skości jest przeżyciem efe­me­rycz­nie sub­tel­nym, bru­tal­na praw­da jest taka, iż w rozkładzie bli­skości na polu ludz­kich przeżyć nie znaj­dzie­my żad­nej równo­mier­ności. Roz­bieżności w doświad­cza­niu jej przez lu­dzi są praw­do­po­dob­nie co naj­mniej tak duże jak roz­bieżności w ich so­cjo­eko­no­micz­nym położeniu. Ist­nie­je tak wie­le związa­nych z kon­tek­stem czyn­ników tworzących wa­run­ki, w których bli­skość jest cho­ciażby możliwa, że nie wy­star­czy so­bie tyl­ko zażyczyć, by od razu się po­ja­wiła. Co gor­sza, niektórzy lu­dzie mają większy ta­lent do two­rze­nia bli­skości niż inni: mają umiejętności i możliwości, nie­za­grożone po­czu­cie własne­go ja oraz pew­ne ce­chy, które po­zwa­lają im na dające głębsze za­do­wo­le­nie spo­tka­nia i spra­wiają, że le­piej po­tra­fią pod­trzy­my­wać re­la­cje. Prze­szko­dy na dro­dze do bli­skości to nie tyl­ko prze­szko­dy społecz­ne, ich źródłem nie są również je­dy­nie sto­sun­ki in­ter­per­so­nal­ne i usposo­bienie. W sa­mej tej kon­cep­cji jest coś z na­tu­ry po­dej­rza­ne­go i nie­trwałego.

Lęk przed bli­skością przy równo­cze­snym jej pra­gnie­niu

Po­szu­ki­wa­nie książek do­tyczących bli­skości jest zajęciem od­kryw­czym. Po pierw­sze, sama licz­ba tytułów świad­czy o tym, iż to za­gad­nie­nie nas ab­sor­bu­je. Po dru­gie, wie­le z tych książek sku­pia się na pro­ble­mach nie­odłącznie związa­nych z dążeniem do bli­skości. Tytuły ta­kie, jak Lęk przed bli­skością, The Fli­ght from In­ti­ma­cy i Fear of In­ti­ma­cy5, spra­wiają wrażenie, że trud­no na tym te­re­nie od­na­leźć drogę. Pociąga nas ideał bli­skości, ale też od­czu­wa­my przed nią lęk. Osiągnięcie jej będzie wy­ma­gało zaś ściśle określo­nych reguł postępo­wa­nia oraz wysiłku: nie po­ja­wi się ona sama.

Są przy­najm­niej dwa po­wo­dy, dla których oba­wia­my się na­szych na­dziei na bli­skość. Pierw­szy wy­wo­dzi się ze zro­zu­mie­nia, że bli­skość wy­ma­ga, byśmy się do pew­ne­go stop­nia odsłoni­li, wy­ma­ga pew­nej bez­bron­ności wo­bec kogoś, kto mógłby nas za­wieść. Strach przed bli­skością, a sfor­mułowa­nie to prze­wi­ja się w tytułach wie­lu książek na ten te­mat, będzie zwy­kle ozna­czał lęk przed od­rzu­ce­niem. Upo­ko­rze­nie i wstyd, które kryją się za odtrąconą bli­skością, to szczególnie ludz­kie ro­dza­je bólu, a my go­to­wi je­steśmy zro­bić wie­le, by ich uniknąć. Zni­we­czo­na na­dzie­ja na połącze­nie, odtrącona wyciągnięta dłoń mogą nieść ze sobą tak wie­le cier­pie­nia, że skłania to nas do wiel­kiej ostrożności w postępo­wa­niu.

Dru­gim po­wo­dem na­sze­go lęku, mniej oczy­wi­stym, ale jesz­cze bar­dziej dręczącym, jest to, że bli­skość nie jest możliwa. Posłuchaj­cie Sa­mu­ela Bec­ket­ta, który pi­sze do ciot­ki o swo­im roz­miłowa­niu w ob­ra­zach Jac­ka Yeat­sa:

„To, jak umiesz­cza głowę mężczy­zny i głowę ko­bie­ty jedną obok dru­giej lub twarzą w twarz, jest prze­rażające, dwie nie­re­du­ko­wal­ne po­je­dyn­czości, a pomiędzy nimi bez­miar nie do prze­by­cia. Przy­pusz­czam, że stąd ten bez­ruch na jego ob­ra­zach, jak­by kon­we­nan­se uległy na­gle za­wie­sze­niu… Coś w ro­dza­ju ska­mie­niałego wglądu w osta­teczną, twardą, nie­re­du­ko­walną, or­ga­niczną po­je­dyn­czość”6.

Zgod­nie z obo­wiązującymi „nor­ma­mi” możemy twier­dzić, że umysły i ser­ca po­tra­fią się spo­tkać – taki jest właśnie ste­reo­typ kul­tu­ry po­pu­lar­nej – ale bar­dziej bez­kom­pro­mi­so­wa sztu­ka ujaw­nia trud­ne do za­ak­cep­to­wa­nia od­czu­cie, „ska­mie­niały wgląd” w to, że nie tyl­ko umie­ra­my sa­mot­nie, ale też możemy w sa­mot­ności żyć.

Następstwem tych obaw jest obu­dzo­ne przez nie pra­gnie­nie: nikła na­dzie­ja, że będzie można się połączyć po­mi­mo bólu osa­mot­nie­nia. Bli­skie połącze­nie jest jak płonący węgiel, który przez jakiś czas może cię jesz­cze ogrze­wać. Ale wie­my, że nie będzie to trwało wiecz­nie. Niektóre bli­skie związki mogą gasnąć (nie­zau­ważal­nie), jeśli nie będzie się ich za­si­lać świeżymi bli­ski­mi kon­tak­ta­mi. Jedną z tra­ge­dii sta­rych przy­jaźni jest to, że mogą nad­mier­nie uza­leżnić się od bli­skich powiązań z przeszłości i prze­stają od­na­wiać i odświeżać wczu­wa­nie się w sie­bie na­wza­jem. Mówiąc ogólnie, związkom niełatwo jest prze­trwać w opar­ciu o więzi z przeszłości; jeśli nie za­si­la ich nowa bli­skość, ogni­wa łączące związek słabną.

Również w dosłownym sen­sie bli­skość jest czymś skończo­nym. Za na­szym prze­czu­ciem śmier­tel­ności kry­je się wia­ra, że ból nie będzie trwał wiecz­nie, że „czas le­czy”. Jed­nak ta po­cie­cha ma też dru­gie okrut­ne dno. Jeśli czas le­czy zbyt do­brze, do­ko­nu­je tego, za­bi­jając po­czu­cie bli­skości z uko­chaną osobą, a wraz z tym pra­gnie­nie i ocze­ki­wa­nie bli­skości na przyszłość. Tak więc, cho­ciaż leczący czas działa na ból jak kojący bal­sam, jest też przy­po­mnie­niem, że naj­czyst­sza bli­skość również zblak­nie i umrze.

Ale sko­ro to wszyst­ko jest ta­kie stre­sujące i trud­ne, cze­mu za­wra­ca­my so­bie tym głowę? Cze­mu księgar­nie pełne są ta­kich tytułów? Dla­cze­go pro­sta przy­po­wieść, Wtor­ki z Mor­riem7, o młodym mężczyźnie, który roz­ma­wia ze swo­im umie­rającym pro­fe­so­rem i do­wia­du­je się, że sens życia spro­wa­dza się do czułej więzi z in­ny­mi, utrzy­mu­je się na liście be­st­sel­lerów „New York Ti­me­sa” przez 250 ty­go­dni, sprze­da­je się w ilości je­de­na­stu mi­lionów eg­zem­pla­rzy i zo­sta­je przetłuma­czo­na na trzy­dzieści dwa języki? Choć na­dzie­ja na bli­skość jest tak złudna, tkwi głęboko w większości z nas. Cza­sem myślimy o so­bie jak o jed­nost­kach od­osob­nio­nych, ale każde ja sta­no­wi twór społecz­ny. Na­sze życie w izo­la­cji od oto­cze­nia jest po­zba­wio­ne sen­su, zwierzę społecz­ne po­trze­bu­je in­nych, by do­brze żyć. Nic nie jest bar­dziej zba­wien­ne dla istot ludz­kich, jak wspólne i wy­ba­czające po­czu­cie kru­chości czy też świa­do­mość, że ktoś nas zna. Jeżeli mamy do­brze przeżyć życie, wia­ra w to, że po­mi­mo ry­zy­ka bądź zni­ko­me­go praw­do­po­do­bieństwa suk­ce­su uda się nam wypełnić po­le­ce­nie E. M. For­ste­ra, wy­da­je się jed­nym z najbar­dziej war­tościo­wych celów, do ja­kich możemy dążyć w na­szym życiu. Tak więc wal­czy­my z wia­tra­ka­mi po­mi­mo na­szych obaw. I cho­ciaż Małgo­rza­ta mu­siała wal­czyć, by w związku z Hen­ry­kiem osiągnąć bli­skość, nie tra­ciła na­dziei:

„Mimo jego doj­rzałego wie­ku spróbuję mu pomóc w zbu­do­wa­niu tęczo­we­go mo­stu, którym każdy z nas po­wi­nien łączyć prozę z namiętnością. Człowiek po­zba­wio­ny tego mo­stu jest pęknięty, jest ni­czym, na pół mni­chem, na pół zwierzęciem, parą ode­rwa­nych przęseł nie­spla­tających się w pełną ludzką istotę. On ro­dzi miłość, która roz­pa­la nie­biańską cięciwę – świecącą w mro­ku, sza­rzejącą na tle ognia”8.

Czy to pod­czas po­je­dyn­czej roz­mo­wy, czy w związku bu­do­wa­nym przez pe­wien czas bli­skość może dawać po­czu­cie bez­pie­czeństwa, ufności i tego, że jest się w sposób nie­po­wta­rzal­ny zro­zu­mia­nym. Jest prze­ci­wieństwem sa­mot­ności. Szan­sa na bli­skość ist­nie­je za­wsze, na­wet jeśli jest nie­uchwyt­na. Nawiązane choćby na krótko połącze­nie się może po­cie­szać i koić przez jakiś czas, kie­dy się już skończy. Z tego sa­me­go po­wo­du na­dzie­ja na ko­lejną chwilę bli­skości i ci­chy mo­ment wza­jem­ne­go zro­zu­mie­nia i ak­cep­ta­cji w przyszłości może spra­wić, że war­to żyć w związku.

Pisząc moją książkę, po­sta­wiłem so­bie za cel rzu­cić światło na ów dręczący i wszech­obec­ny aspekt ludz­kie­go życia: wszech­obec­ny, po­nie­waż „żaden człowiek nie jest sa­motną wyspą”, a dręczący, bo tak nie­znośnie kru­chy.

Przyjrzę się bliżej różnym ty­pom bli­skich związków, czy to pomiędzy ko­chan­ka­mi, czy też pomiędzy przy­ja­ciółmi lub człon­ka­mi ro­dzi­ny, pomiędzy nie­zna­jo­my­mi, a na­wet wro­ga­mi. A przy spo­sob­ności zajmę się zawiłościa­mi i sub­tel­nościa­mi wiążącymi się ze znaj­do­wa­niem bli­skości, jak również ba­rie­ra­mi, które stoją na­szym na­dzie­jom na prze­szko­dzie.

2Co ro­zu­mie­my przez słowo bli­skość

Jak wi­dzie­liśmy w przy­pad­ku Boba i Char­lot­te, bli­skość jest ściśle powiązana z sub­tel­nością. John Ru­skin w kon­tekście sztu­ki mówi o nie­wiel­kich, ale bar­dzo znaczących szczegółach na ob­ra­zach: „że naj­mniej­sza cząstka wiel­kiej kom­po­zy­cji wspo­ma­ga całość”, i na­zy­wa to „za­da­niem naj­skrom­niej­sze­go”9. Od­czułem coś po­dob­ne­go pod­czas krótkiej wy­ciecz­ki do We­ne­cji. W ciągu dnia od­no­siłem wrażenie, że tkwię w środ­ku ob­ra­zu Ca­na­let­ta. Trud­no było ogarnąć ten olśnie­wający splen­dor. Byłem pełen po­dzi­wu, ale nie czułem wzru­sze­nia. Kie­dy zaś wra­całem taksówką wodną z ko­la­cji do domu, mia­sto prze­ma­wiało do mnie bar­dziej sub­tel­nym, nie­dosłownym języ­kiem: po­przez chlu­pot wiosła w wo­dzie czy światło świec w do­mach. Ten nie­dosłowny język po­ru­szał mnie znacz­nie głębiej.

I to jest, ogólnie rzecz biorąc, ważna ce­cha bli­skości. Kru­chość tej więzi często wy­ma­ga sub­tel­nej in­te­rak­cji, cze­goś, od cze­go wyraźnie by się odróżniała i przez to dawała doświad­czającym jej lu­dziom po­czu­cie, że łączy ich jakiś se­kret. Pew­ne­go wie­czo­ru Bob i Char­lot­te wy­chodzą wraz z jej przy­ja­ciółmi do cen­trum To­kio. Pod­czas ka­ra­oke Bob daje się namówić, by zaśpie­wał More ft>an Wis Bry­ana Fer­ry­ego, a my pod po­zo­ra­mi roz­ba­wie­nia do­strze­ga­my drob­ne zmia­ny w wy­ra­zie jego twa­rzy – przebłysk, napięcie, półuśmiech – wska­zujące na ist­nie­nie ukry­te­go tuż pod po­wierzch­nią pełnego me­lan­cho­lii i pra­gnień świa­ta.

Bli­skość ozna­cza również wie­lo­znacz­ność. Bob i Char­lot­te bar­dzo przy­wiązują się do sie­bie, cho­ciaż re­la­cje między nimi nie są wyraźnie na­ce­cho­wa­ne sek­su­al­nością. W swo­jej re­cen­zji fil­mu Pe­ter Brad­shaw (2004) do­brze uchwy­cił tę nie­jed­no­znacz­nie na­kreśloną, sub­telną re­lację.

„W wiel­kiej przy­go­dzie Boba i Char­lot­te do­cho­dzi do pełnej uro­ku sce­ny, kie­dy leżąc na łóżku, zwie­rzają się so­bie na­wza­jem ze swo­ich naj­bar­dziej oso­bi­stych obaw, ale ich dłonie nie spla­tają się, a ich usta nie spo­ty­kają. Trud­no byłoby twier­dzić, że nie ma między nimi sek­su­al­ne­go napięcia, ale ich bli­skość jest czymś więcej niż zwykłe pożąda­nie; a gdy Bob mówi jej, jak się czuł, gdy ro­dziły się jego dzie­ci, ich re­la­cja na chwilę wy­my­ka się wszel­kiej kla­sy­fi­ka­cji. Czy są ko­chan­ka­mi? Przy­ja­ciółmi? Men­to­rem i uczen­nicą w mi­ste­rium życia? Oj­cem i córką?”

Bli­skość jest nie tyl­ko czymś sub­tel­nym i wie­lo­znacz­nym, ale też krótko­tr­wałym. Przej­mujący w ich pełnej spo­ko­ju bli­skości wy­da­je się fakt, że uza­leżnio­na jest ona od bra­ku tego, co zwy­kliśmy cenić w na­szych co­dzien­nych re­la­cjach, a co po­zo­sta­je w związku ze snu­ty­mi przez nas pla­na­mi i pra­gnie­niem po­czu­cia trwałości. Wręcz prze­ciw­nie, ich związek umoc­nił się po­przez to, że nic go nie krępowało i że cały czas ist­niał w cie­niu nie­ustan­ne­go prze­czu­cia końca. Przesłanie fil­mu Między słowa­mi mówi nam, że bli­skość jest nam dostępna je­dy­nie w małych daw­kach.

Kie­dy, kończąc swoją podróż, Bob opusz­cza Char­lot­te i To­kio, robi nam się ciężko na ser­cu, że nie po­zna­li możliwości, ja­kie dawał ten związek, co było równie smut­ne, jak nie­unik­nio­ne. Później, żeby przy­najm­niej częścio­wo po­zo­stać w zgo­dzie z ki­nową kon­wencją, w dro­dze na lot­ni­sko Bob wbrew wszel­kie­mu praw­do­po­do­bieństwu do­strze­ga Char­lot­te na zatłoczo­nej uli­cy, za­trzy­mu­je taksówkę, wy­sia­da i pod­bie­ga do niej. Roz­ma­wiają, a po­tem on szep­ce jej do ucha coś, cze­go z założenia nie je­steśmy w sta­nie dosłyszeć, ale po czym jej twarz roz­pro­mie­nia się w uśmie­chu. Czy wy­zna­je jej miłość? Czy obie­cu­je po­now­ne spo­tka­nie? Cop­po­la nie wyjaśnia, ale cho­ciaż dzięki temu film ma nie­co szczęśliw­sze (a może na­wet całkiem szczęśliwe) zakończe­nie, wy­czu­wa­my, że jeśli bo­ha­te­ro­wie zno­wu się spo­tkają, oni również dołączą do świa­ta, w którym do­mi­nują sprzecz­ki i próbki dy­wanów. Ich bli­skość za­wsze miała być krótko­tr­wała. Jed­no­cześnie nie mamy po­wo­du sądzić, że to rodzące wewnętrzną prze­mianę przeżycie w ja­ki­kol­wiek sposób pomoże im w zbliżeniu się do własnych współmałżonków.

Ale czym jest to nie­uchwyt­ne i pa­ra­dok­sal­ne przeżycie zwa­ne bli­skością? Jeśli za­mie­rza­my jej szu­kać, a nie za­do­wa­lać się jej imi­tacją, jak te pary w lo­kal­nym fran­cu­skim bi­stro, które rok­rocz­nie w wa­len­tyn­ko­wy wieczór nie mogą wy­rwać się z ma­ka­brycz­nej kon­fron­ta­cji – skąd mamy wie­dzieć, cze­go szu­kać?

Co to jest bli­skość?

Pra­ce na­uko­we zaj­mujące się tym za­gad­nie­niem (a jest ich wie­le, możecie mi wie­rzyć) często za­czy­nają się od spo­strzeżenia, że choć wie­lu lu­dzi tęskni za bli­skością, bar­dzo nie­licz­ni po­tra­fią po­wie­dzieć, co przez to ro­zu­mieją. Jeżeli zagłębić się w lek­tu­rze wspo­mnia­nych prac, szyb­ko do­cho­dzi się do wnio­sku, że również na­ukow­com trud­no jest wyjaśnić tę mętną kon­cepcję. Piszą tak, jak św. Au­gu­styn, kie­dy próbował wyjaśnić pojęcie cza­su. Gdy nikt mnie o to nie pyta, wiem, co to jest. Ale jak tyl­ko ktoś mnie za­py­ta, uświa­da­miam so­bie, że nie wiem. Pod piórem na­ukow­ca bli­skość się ulat­nia.

„Jedną z kwe­stii mających klu­czo­we zna­cze­nie dla postępów w na­szym ro­zu­mie­niu zja­wi­ska bli­skości i jej doświad­cza­nia jest zde­fi­nio­wa­nie lub określe­nie gra­nic tego zja­wi­ska. Cho­ciaż zarówno au­to­rzy na­uko­wi, jak i «po­pu­lar­ni» wie­le i w roz­ma­itych kon­tek­stach pi­sa­li na te­mat bli­skości, pa­ra­dok­sal­nie mniej jest badań, a jesz­cze mniej zgod­ności, jeśli idzie o… jej de­fi­nicję”10.

Tak twierdzą Lisa Re­gi­ster i Tra­cy Hen­ley w swo­jej pra­cy na te­mat zja­wi­ska, ja­kim jest bli­skość. Zaj­mują się roz­ma­itością po­dejść do tej kwe­stii, wyróżniając „przy­najm­niej dwa­dzieścia znacząco od­bie­gających od sie­bie de­fi­ni­cji bli­skości”, i za­uważają, że kie­dy na­ukow­cy próbują ana­li­zo­wać bli­skość, „wca­le nie jest oczy­wi­ste, że mie­rzy­my albo mo­de­lu­je­my to samo zja­wi­sko, sko­ro jego de­fi­ni­cje tak się od sie­bie różnią”11.

W li­te­ra­tu­rze fa­cho­wej znaj­dzie­my nie­zli­czo­ne przykłady ta­kie­go zakłopo­ta­nia na­ukowców. Nie po­win­no nas to dzi­wić, po­nie­waż „bli­skość” jest trud­no uchwytną kon­cepcją prze­ma­wiającą wie­lo­ma głosa­mi. W zakończe­niu głośnej książki Hand­bo­ok of Clo­se­ness and In­ti­ma­cy jej re­dak­to­rzy za­uważają, że:

„Wy­da­je się, że zwy­kli lu­dzie (przy­najm­niej w kul­tu­rze za­chod­niej) wy­two­rzy­li so­bie wspólny ar­che­typ tego, co składa się na bli­skość, a w de­fi­ni­cjach na­ukowców do­strze­ga­my wspólne mo­ty­wy bli­skie temu, co pod tym pojęciem ro­zu­mieją la­icy. Jed­nak nadal nie mamy wspólnej de­fi­ni­cji”12.

Zo­staw­my te­raz dys­ku­sje uczo­nych mężów i przejdźmy do de­fi­ni­cji słowni­ko­wych13. W Oxford En­glish Dic­tio­na­ry znaj­du­je­my ich pięć dla słowa in­ti­ma­cy, dzie­sięć dla słowa in­ti­ma­te jako przy­miot­ni­ka (np. w zna­cze­niu „grun­tow­na wie­dza”), dwa dla in­ti­ma­te jako rze­czow­ni­ka (np. w zna­cze­niu „ser­decz­ny przy­ja­ciel”) i jesz­cze pięć dla for­my cza­sow­ni­ko­wej (w zna­cze­niu „dać do zro­zu­mie­nia, podać do wia­do­mości”). Te de­fi­ni­cje za­chodzą na sie­bie, ale tak na­prawdę nie pro­wadzą do żad­nej wspólnej czy­tel­nej i łatwej do wyrażenia kon­cep­cji. Za­wie­rają od­nie­sie­nia do pojęć ta­kich, jak zbliżenie się czy zażyłość (z ludźmi), dogłębna zna­jo­mość (rze­czy czy te­matów), do sa­mej isto­ty lub sed­na cze­goś, do określe­nia ścisłości „zle­pie­nia się” ele­mentów luźnych w sub­stancję zwięzłą (np. w pia­skow­cu będącym połącze­niem białego kwar­cu i różowe­go skale­nia). Słowo „bli­ski” może też opi­sy­wać rze­czy tak różne jak odbiór przed­sta­wie­nia te­atral­ne­go („bli­ski mo­je­mu poj­mo­wa­niu dzieła”) bądź być eu­fe­mi­stycz­nym określe­niem sek­su („życie in­tym­ne”). Większość ze spo­sobów użycia tego słowa, przy­to­czo­nych w Oxford En­glish Dic­tio­na­ry, wy­da­je się przy­sta­wać ra­czej do ich hi­sto­rycz­ne­go kon­tek­stu, niektóre z de­fi­ni­cji są prze­sta­rzałe, a gros przy­ta­cza­nych przy kładów za­czerp­nięto z sie­dem­na­sto­wiecz­nej an­gielsz­czy­zny, kie­dy słowo to zaczęto po­wszech­nie sto­so­wać.

De­fi­ni­cje o bar­dziej współcze­snym za­bar­wie­niu pro­po­nu­je namMer­riam-We­bsters Col­le­gia­te Dic­tio­na­ry:

in­ti­ma­cy (bli­skość)…

1: stan by­cia bli­skim; zażyłość;

2: coś oso­bi­stej lub pry­wat­nej na­tu­ry

in­ti­ma­te (bli­ski)…

1: a) wewnętrzny, za­sad­ni­czy;

b) należący do najgłębszej na­tu­ry kogoś lub cha­rak­te­ry­zujący ją;

2: ce­chujący się bar­dzo zażyłym związkiem, kon­tak­tem czy obe­zna­niem [dogłębna zna­jo­mość pra­wa];

3: a) ce­chujący się ser­deczną przy­jaźnią wy­rosłą z długo­tr­wałych sto­sunków [bli­scy przy­jaciele];

b) ko­jarzący się z nie­for­malną zażyłością lub pry­wat­nością [ka­me­ral­ne klu­by];

4: bar­dzo oso­bi­stej lub pry­wat­nej na­tu­ry [in­tym­ne se­kre­ty]

Na do­da­tek, chcąc prze­ka­zać istot­ny sens bli­skości, wie­le słowników przy­ta­cza następujące zda­nie: „brak ba­rier wy­two­rzył ta­jem­niczą bli­skość, w której pry­wat­ność była czymś nie­zna­nym”.

Czy­tel­nik z pew­nością od­no­si wrażenie, że to słuszny kie­ru­nek. „Zażyłość”, „in­tym­ność” i „przy­na­leżenie” wszyst­kie wy­dają się istot­ne. „Wie­dza oso­bi­sta, pry­wat­na” pa­su­je tu ra­zem z jej „rozpływa­niem się” pod nie­obec­ność ba­rier. Na dobrą sprawę określe­nia „pry­wat­ne, oso­bi­ste” wy­dają się zna­mien­ne dla spo­so­bu, w jaki używa­my ter­mi­nu bli­skość. A mimo to każda z powyższych de­fi­ni­cji, cho­ciaż zbliża się do któregoś z wie­lu spo­sobów, w jaki mówimy o „bli­skości”, wy­daje się to pojęcie z cze­goś odzie­rać. Bra­ku­je w nich ele­mentów, które na­si­lają na­sze za­ab­sor­bo­wa­nie „bli­skością”. Jej bar­dziej bla­de aspek­ty, „zażyłość” i „pry­wat­ność”, są wpraw­dzie istot­ne, ale nie od­dają w za­sa­dzie dy­na­micz­ne­go i re­la­cyj­ne­go cha­rak­te­ru bli­skości; i z tego sa­me­go po­wo­du nie od­dają również trud­ności nie­odłącznie związa­nych z dążeniem do niej. Można od­nieść wrażenie, że gubią gdzieś ry­zy­ko i radość, ja­kie nie­sie ze sobą ta­kie kru­che połącze­nie, nie wspo­mi­nając już o ci­chej, sub­tel­nej, nie­mal nie­opi­sy­wal­nej sile występującej na obrzeżach zna­cze­nia tego słowa.

Jeśli odwołamy się do ety­mo­lo­gii, łacińskie ter­mi­ny in­tus i in­ter14 („między, wśród” oraz „wewnątrz, w środ­ku”), su­ge­rujące ukrytą głębię, nie­co nas do isto­ty rze­czy przy­bliżają. Sto­pień wyższy in­te­rior („bar­dziej wewnętrzny, więcej w głębi się znaj­dujący”) oraz naj­wyższy in­ti­mus („naj­bar­dziej wewnętrzny, najgłębszy, naj­taj­niej­szy”) za­czy­nają tra­fiać w to po­czu­cie głębi, które współgra z naszą in­tu­icją. Łaciński cza­sow­nik in­ti­ma­re ozna­cza „wno­sić, kłaść” lub „pu­bli­ko­wać albo ogłaszać”. Naj­bar­dziej istot­ne jest to, że „bli­skość” sple­cio­na jest z ujaw­nia­niem. Wi­dzi­my to w na­szym współcze­snym cza­sow­ni­ku „dawać do zro­zu­mie­nia, po­da­wać do wia­do­mości”15, to zna­czy prze­ka­zy­wać, na­wet jeżeli w sposób do pew­ne­go stop­nia za­wo­alo­wa­ny.

Bli­skość od­zna­cza się tą nie­uchwytną głębią, po­nie­waż odwołuje się do esen­cja­li­zmu16 wbu­do­wa­ne­go w psy­chikę ludzką. Lu­bi­my son­do­wać ukry­te głębie z umysłem na­kie­ro­wa­nym na szu­ka­nie wy­ima­gi­no­wa­nej praw­dy, która kry­je się pod po­wierzch­nią. Mamy na­dzieję od­kryć rze­telną, praw­dziwą esencję w świe­cie pełnym nie­pew­ności i cha­osu. Świat przy­ro­dy tyl­ko utwier­dza nas w tej na­dziei. Wie­my na przykład, że złoto to złoto, po­nie­waż zna­my jego liczbę ato­mową 79 (licz­ba pro­tonów znaj­dujących się w jądrze ato­mu złota). Jeśli coś nie ma licz­by ato­mowej 79, to nie jest złotem, żeby nie wiem jak się błysz­czało. A nie ma ni­cze­go ważniej­sze­go, jeśli cho­dzi o to, jak po­strze­ga­my sie­bie na­wza­jem. Pra­gnie­nie bli­skości to pra­gnie­nie od­krycia „praw­dziwego cie­bie” i „praw­dziwego mnie”, żeby je ze sobą połączyć. Ogromną po­kusą jest dla nas na­dzieja, że od­kry­jemy równo­ważną na­szej esencję w czy­jejś jaźni lub oso­bo­wości, tak jak to można zro­bić w przy­pad­ku cze­goś, co fi­lo­zo­fo­wie na­zy­wają „ro­dza­jem na­tu­ral­nym”, jak na przykład pier­wia­stek che­micz­ny.

Ale w przy­pad­ku lu­dzi ta na­dzie­ja jest złudna: jest złotem głupców, jeśli wo­lisz. Na­sza jaźń tak samo nie skry­wa nie­zmien­nej tożsamości, którą możemy wy­ra­zić za po­mocą wzo­ru, jak 42 nie jest od­po­wie­dzią na py­ta­nie o zna­cze­nie życia (z całym sza­cun­kiem dla książki Au­to­sto­pem przez ga­lak­tykę). Na­sze najgłębsze je­ste­stwo jest sub­tel­nym, nie­ja­snym, skom­pli­ko­wa­nym two­rem zmie­niającym się w trak­cie na­sze­go życia, a równo­cześnie dającym nam iluzję sta­bil­ności właśnie wte­dy, kie­dy cze­pia­my się na­dziei na trwałość i pew­ność. Czy nie dla­te­go właśnie zwróce­nie się do kogoś słowa­mi „zmie­niłeś się” często brzmi jak oskarżenie? Oczy­wi­sty fakt zmia­ny jest za­grożeniem dla pla­nu nawiąza­nia wewnętrzne­go przy­mie­rza. Iluż związkom nie udało się przy­sto­so­wać do bru­tal­ne­go fak­tu, który umknął ich uwa­dze, że coś się zmie­niło, i gra­li wciąż w tę samą grę, cho­ciaż bram­ka daw­no była w in­nym miej­scu.

Jed­nak ta ilu­zja ma wielką moc. W ludz­ki umysł wbu­do­wa­na jest in­tu­icja, przez co od­ru­cho­wo sto­su­je­my to esen­cja­li­stycz­ne po­dejście do sie­bie na­wza­jem, a na­dzie­ja na bli­skość to na­dzie­ja, że będzie mi dane choć prze­lot­nie zaj­rzeć w twoją duszę, w za­mian ofe­rując własną. I to bez względu na fakt, że owa na­dzie­ja, wraz ze wszyst­ki­mi jej skut­ka­mi, jest ilu­zo­rycz­na.

Nie chcę przez to po­wie­dzieć, że bli­skość jest czymś nie­możli­wym, tyl­ko że jest la­bil­na i nie­uchwyt­na, tak samo jak my, i przez to trud­na do zde­fi­nio­wa­nia. Nie­mniej jed­nak głęboka na­dzie­ja na bli­skość nie jest na­dzieją da­remną. Uczu­cie wza­jem­ne­go zro­zu­mie­nia jest osiągal­ne, na­wet jeśli bywa rzad­kie i na­wet jeśli mu­si­my dopuścić taką możliwość, że na­sze od­kry­cia okażą się fałszy­we i że zbyt szyb­ko jed­na i dru­ga stro­na przyjęła taki „wa­riant” tej dru­giej, który więcej za­ciem­nia, niż ujaw­nia. Stwier­dze­nie, że wy­star­czy nawiąza­nie „wewnętrzne­go przy­mie­rza”, po­win­no się sfor­mułować na nowo w taki sposób, że mniej będzie zależało od pew­ników che­mii, a więcej od zróżni­co­wa­ne­go poglądu na bli­skość, na którą mo­gli­byśmy mieć na­dzieję. W mo­jej książce zaj­muję się po­zna­wa­niem tej na­dziei.

Różne głosy bli­skości

Łatwo jest