Strona główna » Obyczajowe i romanse » I Bóg stworzył delfina, czyli potrawka z człowieków

I Bóg stworzył delfina, czyli potrawka z człowieków

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7386-296-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “I Bóg stworzył delfina, czyli potrawka z człowieków

A co by było, gdyby to nie człowiek zwyciężył w ewolucji, lecz jakieś inne zwierzę? Do sukcesu potrzeba tak niewiele! Zręcznych łapek, żeby nimi majstrować przy świecie, i mózgu, żeby wiedzieć, co się majstruje. Co by było gdyby dawno, dawno temu, delfiny wyszły z wody i wykształciły sobie łapki, dając w ten sposób początek linii delphinus erectus, z której wywiódłby się delphinus sapiens? Gdyby to one, a nie my, stworzyły nowoczesną cywilizację i stały się panami Ziemi? Jakbyśmy się wtedy czuli, jako jedno ze zwierząt, bardzo zresztą cenione, ze względu na smaczne, delikatne mięsko, miękką skórę na torebki dla żon delfinów, włosy na ozdoby przy kapelusikach i wiele innych zalet, jak choćby dostarczanie rozrywki publiczności zgromadzonej w cyrku?

Polecane książki

Opis podstawowy ąćżłćżłęóżźćąśńń...
„Cokolwiek to znaczy?” Olki Abaczurowskiej to powieść romantyczna. Oliwia to kobieta po trzydziestce, mająca już za sobą pierwsze doświadczenia w relacjach z mężczyznami. Tęskni za miłością i większą intymnością. Od byłego męża odeszła w wyniku subiektywnych rozczarowań jego osobowości...
BIBLIA wydana przez WYDAWNICTWO M w Roku Wiary jest wyjątkową, limitowaną edycją. Zawiera 121 ilustracji Gustave’a Doré i nawiązuje do niezwykle cenionych XIX -wiecznych wydań. Jest to pierwsze w Polsce wydanie Pisma Świętego w wersji cyfrowej z indeksami. Autorem tłumac...
Poradnik do gry Pokemon GO zawiera wszystkie informacje potrzebne do zrozumienia tego rozbudowanego tytułu. Znajdziesz tutaj praktycznie porady dotyczące wszystkich występujących w grze mechanizmów rozgrywki - tropienia, chwytania, szkolenia i ewoluowania Pokemonów, przejmowania kontroli nad Salami ...
Chrysalis to pierwszy odcinek epizodycznej przygodówki studia DONTNOD, która powstała we współpracy ze Square Enix. Niniejszy poradnik pomoże ci przebrnąć przez fabułę oraz skupi się na wyjaśnieniu najważniejszych kwestii gry. Znajdziesz w nim także szczegółowy opis ważnych wyborów oraz ich ewentual...
SUPERodżywcze, SUPERsmaczne! Katarzyna Błażejewska-Stuhr autorka bestsellerowej serii Koktajle tym razem poda przepisy na... Superkoktajle. Superkoktajle to 70 przepisów na pyszne koktajle, wzbogacone o superfoods, czyli produkty o największej zawartości cennych składników odżywczych, witamin i m...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Tomasz Matkowski

TOMASZ MATKOWSKI

I BÓG STWORZYŁ DELFINA

czyli potrawka z człowieków

WYDAWNICTWO NOWY ŚWIAT

WARSZAWA 2008

© Copyright by Tomasz Matkowski, 2008 

© Copyright by Wydawnictwo NowyŚwiat, 2008 

Projekt okładki: Agnieszka Herman 

Konsultacja: Magdalena Gutowska 

Korekta: Ewa Chmielewska

ISBN 978-83-7386-296-8

Wydanie I Warszawa 2008

Wydawnictwo NowyŚwiat 

ul. Kopernika 30, 00-336 Warszawa 

tel. (22) 826-25-43 

faks (22) 826-25-47

Internet:www.nowy-swiat.pl

e-mail:wydawnictwo@nowy-swiat.pl

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.

– Ale był żywy, jak go gotowaliście?

– No pewnie! – oburzenie maitre d’hotel nie miało granic. – Żaden szanujący się kucharz nie ugotowałby inaczej. Człowiek lubi być gotowany żywy. Bez tego będzie niesmaczny. Człowiek lubi poleżeć w marynacie, żeby skruszał. A wędzony lubi dobrze nasiąknąć dymem…

– Hm, ma coś jakby absmak…

– Mamy pełną kontrolę nad całym procesem hodowli i uboju, zaufanych hodowców, zaufaną rzeźnię, człowieki są kastrowane przed gotowaniem, a nie po, jak to się dzieje w mniej renomowanych zakładach przetwórstwa, które nie przestrzegają zasad etyki. Wszystko jestlege artis.Uczciwe do cna.

– Może był karmiony mączką rybną?

– Chyba pan żartuje! Pasza dla człowieków jest pierwszej jakości.

– Albo leżał w chłodni koło ryby, cha, cha!

Alex mógł sobie pozwolić na takie żarty, za które każdy inny klient byłby w tej ekskluzywnej restauracji „skreślony”. Alex był bowiem słynnym smakoszem, znawcą kulinariów, napisał wiele książek kucharskich i prowadzi w tygodniku „Przegląd Delfiński” rubrykę „Płetwa popołudniowa”, w której ocenia restauracje i przyznaje im swoje gwiazdki. Pozytywna ocena Alexa to dla lokalu nobilitacja, a krytyka pogrążyła już niejeden przybytek. Dlatego kelnerzy skaczą koło niego i nie reagują na jego złośliwości, których im nie szczędzi, bo taką już ma naturę.

– A ty co zamówisz? Może potrawkę z człowieka?

– Nie, chyba nie. Nęci mnie móżdżek. A może ozorki… sam nie wiem – wahał się Inżynier.

– Linda?

– Ja to najpierw rosół, jak zwykle.

– Człowiekowy?

– Nie, wołowy. Człowieki jakoś mi się jakoś ostatnio przejadły. Albo z kury, o, rosół z kury!

Tylko Komisarz nic nie zamówił i sączył swojego piwo meduzowe, zamyślony, spoglądając po współbiesiadnikach.

– A co z tym końcem świata? – zagadnął Artysta, zabierając się za przystawkę i jednocześnie wyciągając trzecią ręką telefon z kieszeni.

– Pracujemy nad tym. – odparł Profesor. – Tor komety jest pod ciągłą obserwacją. Wyliczenia wskazują, że albo otrze się prawie o Ziemię – 320 tysięcy kilometrów w skali kosmicznej to tak, jakby kula z pistoletu przeleciała ci dwa mikrony od głowy. Albo…

– Albo?

– Albo nie przeleci, cha, cha.

– Co masz na myśli? Że jej nie będzie?

– E, nie, będzie, będzie na pewno. Po prostu: albo nas minie, albo nas nie minie.

– Poważnie?

– Najpoważniej. Przy tej szybkości i takich kosmicznych odległościach wyliczenie jest niezwykle trudne. Z obecnych pomiarów wynika, że nas minie. Ale mogą wejść jakieś czynniki, których nie przewidzieliśmy, nie mówiąc już o tym, że cała nasza dotychczasowa kalkulacja oparta jest na wielu zmiennych.

– No dobrze, a jeżeli…

– To tak, jak nam tłumaczyli w wojsku, kiedy mieliśmy ćwiczenia z oswajania się ze świstem kul. Nie pamiętasz? Jeżeli usłyszysz świst, żołnierzu, to dobrze. Jeżeli nie usłyszysz…

– Jaki byłby ten scenariusz w wypadku gdybyśmy… hm… nie usłyszeli? – Artysta z wrażenia zapomniał sobie dołożyć.

– No cóż… Część delfińskości od razu by poszła do nieba. Po prostu by wyparowała.

– Straszne.

– Straszne? Ależ nie! To byliby szczęściarze. O wiele gorzej mieliby ci, którzy nie od razu…

– Bo?

– Bo trzęsienie ziemi, tsunami wielokrotnie obiegające kulę ziemską, potem zima nuklearna i deszcz wrzącej lawy. Tak umierały dinozaury. Nie była to przyjemna śmierć.

– Coś niesamowitego! To przechodzi delfinie pojęcie. Czy całe życie na Ziemi uległoby zniszczeniu?

– Prawdopodobnie, bo kometa Huntingtona jest większa niż te, które dotąd w nas uderzały. Zagładzie uległyby zapewne wszystkie organizmy. Może coś by się ostało, jakieś bakterie, wirusy, jakieś najpierwotniejsze formy…

– Więc jest nadzieja, że za jakiś czas życie by się jednak odrodziło.

– Nie bardzo. A w każdym razie nie w takim stopniu. Na to, by wyprodukować coś tak perfekcyjnego jak delfin, ewolucja potrzebowałaby kolejnych miliardów lat. A tyle nie mamy. Słońce zgaśnie, zanim na Ziemi znów pojawią się istoty myślące.

– To dobrze – mruknęła Emilia, ale nikt jej nie usłyszał.

Artysta zamyślił się. Przed oczyma wyobraźni przesuwała mu się ewolucja, w której jego gatunek odniósł tak oszałamiające zwycięstwo. Wyjście z wody, stanięcie na tylnych płetwach (delfinus erectus!),no i wreszcie robienie narzędzi -delphinus sapiens.Ale w gruncie rzeczy nasz sukces zawdzięczamy nie tyle wyjściu z wody, co wszechstronności – pomyślał Artysta, i łyknął cocktailu z mrożonych krewetek roztrzepanych z wodą planktonową. Potrafimy i pływać, i nurkować, i chodzić po lądzie, i fruwać. Oddychać wodą i powietrzem. To trochę kosztuje, trzeba mieć płuca i skrzela, skrzydła i nogi, płetwy i ręce, ale to się opłaca stokrotnie. Tysiąckrotnie. Wszechstronność. No i wszystkożerność.

Żywimy się wszystkim, mamy wspaniałe żołądki, które trawią zarówno rośliny, jak i zwierzęta, a nawet odchody innych zwierząt.

Poza tym – spryt, wytrwałość, zaradność, umiejętność współpracy w dużych grupach. Ale najbardziej pomogła nam w zwycięstwie trzecia ręka. To był przełom. Dzięki niej mogliśmy lepiej posługiwać się narzędziami, zręczniej łupać kamień albo czaszki przeciwników, mogliśmy zadawać niespodziewane a zdradliwe ciosy. Dwie ręce trzymały przeciwnika za gardło, a trzecia zadawała z góry mordercze uderzenie, aż miło – najpierw maczugą, potem kamiennym toporkiem, później mieczem, siekierą, maczetą, a dziś uruchamia dezintegrator laserowy. Mając taką dodatkową kończynę musieliśmy wygrać!

Z czego utworzyła się ta trzecia ręka? Jak to zwykle w ewolucji, z tego, co pod ręką. Penis? Ogon? Nie, ani to, ani to. Po prostu płetwa grzbietowa. Po wyjściu z wody przestała już być tak potrzebna jak kiedyś, ale zamiast się uwstecznić, zmieniła funkcję, rozrosła się, umięśniła, wykształciła chwytne palce, i to nie pięć, a osiem, przeciwstawne, cztery na cztery. To superprecyzyjne narzędzie. Odtąd delfiny przestały mówić z westchnieniem „ech, przydałaby się delfinowi trzecia ręka”, gdy tylko nie mogły sobie z czymś poradzić. Bo teraz już radziły sobie ze wszystkim.

Wielką i pozytywną rolę odegrała też elastyczność płciowa. Samorództwo lub zmiennopłciowość, albo nawet trzypłciowość – zależnie od sytuacji. Od warunków. Jeżeli uda się skompletować rodzinę trzypłciową – mama, tata i fufu – to wspaniale, mieszanka genów jest najbogatsza. Ale jeżeli nie, to można rodzić samemu, i to bez względu na to, czy jest się samcem czy samicą. A jeżeli spotkają się dwie samice lub dwóch samców, to jedno z nich zmienia płeć. I też jest dobrze. Dzięki temu powstają coraz lepsze mieszanki genów.

Wprawdzie rozwydrzona młodzież ze środowisk miejskich postuluje, że właściwą rodziną jest tylko dwoje rodziców, każde innej płci, ale trudno słuchać, co ta bezbożna młodzież wygaduje. Niczego nie szanują. Tradycji, wartości, religii. Rodzina trzypłciowa jest święta. Tak nakazał Bóg i tego się trzymajmy. Tak zarządził Stwórca, prowadząc naszą ewolucję w sobie tylko wiadomym kierunku, i delfiny tego nie zmienią. Ech, delfiny nie, ale może to zmienić kometa… Artysta wrócił myślami do konwersacji przy stole. Głupia kometa miałaby to wszystko zniszczyć? Tę wspaniałą, delfinią cywilizację? Martwy, bezmyślny kawałek skały? Coś tu nie gra. To byłoby złamanie konwencji, to nie mieści się w ramach żadnego artystycznego gatunku.

Żal mu było cywilizacji, jego artystyczna dusza buntowała się przeciwko takiemu zakończeniu, zakończeniu bez rozwiązania, bez kulminacji, bez rozsupłania wszystkich wątków, takiemu, ot, arbitralnemu cięciu, jakby ktoś oderwał zakończenie książki i wyrzucił. Może do tego nie dojdzie – pocieszył się.

– Coście tak pospuszczali nosy na kwintę? – spytał ze swadą Profesor. – Jedzcie, jedzcie! To carpaccio człowiekowe jest pyszne. Świeżutka człowieczynka!

– Wiesz, jakoś straciłem apetyt.

– Całkiem niepotrzebnie. To tylko jeden z wariantów. A na pocieszenie wam powiem, że mój zespół pracuje nad planem skorygowania toru komety. Właściwie plan już mamy dopracowany od lat. A jego realizacja wkrótce się zacznie.

– Jak to zrobicie?

– Bardzo prosto. I zarazem bardzo skomplikowanie, bo przy szybkości komety nie będzie to łatwa akcja.

– Już wiem! – krzyknęła Linda. – Jeden fotograf opowiadał mi coś na ten temat! Umieścicie na jej powierzchni bombę atomową, i wybuch popchnie kometę w taki sposób, że ona nie trafi w Ziemię.

– Taki był rzeczywiście pierwotny projekt, ale z czasem z niego zrezygnowaliśmy.

– Dlaczego?

– Symulacja komputerowa wykazała, że kometa może się przy tej okazji rozlecieć na kilka części, a jej fragmenty będą dla Ziemi bardzo niebezpieczne. Mamy inny sposób.

– Jaki?

– Nazwaliśmy go „silnikiem kometowym”. Po prostu umieścimy na powierzchni komety potężny silnik rakietowy, który zmieni jej trajektorię. Kometa stanie się rakietą. Mieszanką wytworu natury i delfiniego umysłu.

– Niesamowite!

– Genialne!

– No to za powodzenie waszej akcji!

– Ale czy to na pewno zadziała?

– No cóż, szanse są duże, ale margines niepewności oczywiście istnieje.

– A ty wciąż preferujesz wegetarianizm? – spytała Linda, spoglądając na talerz pełen sojowych przysmaków, stojący przed jej koleżanką.

– Tak – odrzekła cicho Emilia. Do tej pory nie brała udziału w konwersacji. Nie lubiła takich hałaśliwych spotkań przy stole, podczas których delfiny się przekrzykują.

– Zazdroszczę ci. Też bym tak chciała, bo to jest bardzo trendy, ale co ja poradzę, że tak bardzo lubię mięso?

Profesor spojrzał na Emilię z nagłym zainteresowaniem.

– Ten człowiek jest już zabity, więc co za różnica, pani Emilio? – spytał, nawijając na widelec kolejny cieniutki plasterek delikatnego carpaccio.

– Tak, ale zjadając człowieka nakręca pan proceder hodowli i uboju. Następnych, następnych i następnych.

– Ale przecież uczyniono wiele postępów na drodze do cywilizowanych zachowań – odparł Profesor. – Warunki transportu człowieków do uboju są coraz lepsze, zwierzęta mają w ciężarówkach poidła i karmniki, są zraszane wodą, niejeden delfin mógłby im pozazdrościć! Wiele uczyniliśmy i coraz bardziej powszechne jest delfinitarne podejście do zwierząt.

– A co by pani powiedziała, gdybym panią zaprosił na przejażdżkę zaprzęgiem człowiekowym? – spytał nagle Inżynier, krojąc ozorek. – Sześć człowieków ciągnie taką staromodną dorożkę, woźnica pogania je batem, bardzo przyjemna rozrywka!

– Jestem przeciwniczką wykorzystywania zwierząt w taki sposób.

– To pewnie nie lubi pani też oglądać popisów człowieków w cyrku? Niesłusznie, proszę pani. To wyjątkowo inteligentne zwierzęta i w pełni sobie zasłużyły, żeby być dla nas rozrywką i awansować do cyrku.

– To takie same istoty jak my – to też Emilia powiedziała bardzo cicho, jakby przygotowana była na atak.

– No, nie przesadzajmy, droga pani! Owszem, zgodzę się, że wiele zwierząt jest obdarzonych inteligencją – orki, człowieki, szympanse – ale tylko nam, delfinom, pan Bóg dał duszę – zakonkludował Inżynier i dołożył sobie móżdżku.

Komisarz dyskretnie przyglądał się współbiesiadnikom. Kto z nich jest mordercą? Wszystko wskazywało na to, że jeden z obecnych jest od dawna poszukiwanym przez policje wielu krajów nieuchwytnym przestępcą, seryjnym zabójcą. Oprócz morderstw zarzuca mu się też złamanie odwiecznego tabu, a mianowicie kanibalizm. Tak, delfin ten ma na sumieniu nie tylko morderstwa, lecz również jedzenie delfinów. Swoje ofiary ćwiartuje, przechowuje w chłodni, a następnie zjada.

Tylko kto? Właściwie żaden z nich nie pasuje do takich uczynków. A jednak, okoliczności są tego rodzaju, że musi to być ktoś z tu obecnych.

Czyżby na przykład profesor astrocybernetyki, światowa sława, wykładowca na uniwersytetach w Getyndzie, Heidelbergu i Ułan Bator, laureat wielu nagród, w tym nagrody Oppenheimera-Guggenheima za prace z dziedziny interferencji polimerów, dusza towarzystwa, brat łata, delfin bardzo otwarty i towarzyski, kompletnie nie pasujący do psychologicznego portretu mordercy, jaki sporządzili policyjni specjaliści? Ale śledztwo wykazało, że profesor wieczorami lubi sobie wypić wywar z kocimiętki, a ziele kocimiętki, jak wiadomo, ma właściwości halucynogenne, prowadzi do uzależnień i skrzywienia osobowości.

Jeżeli nie Profesor, to może Alex, wybitny smakosz i autor książek kucharskich? Próbował wszystkiego, najbardziej wyrafinowanych potraw, może więc zapragnął też skosztować najbardziej zakazanego i świętokradczego dania – potrawy z delfina? Wśród rozlicznych rozkoszy dla podniebienia zabrakło mu uczty kanibala? Może mu tego brakowało do pełni doznań kulinarnych, pewnie uważał, że jego życie zawodowe jest niespełnione, może potajemnie pisze jakąś książkę kucharską dla kanibali, pełną opisów potraw z delfiniego mięsa?

A może to Artysta-rzeźbiarz, laureat wielu nagród państwowych, twórca wiekopomnych pomników, niezliczonych popiersi Głównego Szamana globalnej wioski, dziesiątków monumentalnych dzieł ku chwale, między innymi na cześć Zwycięstwa pod Baranami, na cześć Cudu nad Rzeczką (czyli rozgromienia barbarzyńskich delfinów ze Wschodu), i wielu, wielu innych arcydzieł, sławiących naddelfinią odwagę obrońców ojczyzny? W swoich tworach Artysta zwykle przedstawia postać delfina patrioty, siedzącego na koniu niczym na motorynce, z rozpostartymi skrzydłami, z lancą dzierżoną w trzeciej dłoni, z tarczą w lewej, mieczem w prawej, a maczugą wzniesioną w czwartej ręce nad głową, i natchnionym wzrokiem wypatrującego nieprzyjaciół na horyzoncie. (Ta czwarta dłoń, nieco na wyrost, to oczywiścielicentia poetica,wytwór wyobraźni Artysty, a może proroctwo, bo kto wie, czy w dalszej ewolucji delfiny nie wytworzą sobie jeszcze jednej kończyny, a w każdym razie to dobrze wygląda, symetrycznie). Czy powtarzanie wciąż tych samych motywów, skupienie się na wychwalaniu delfinów i ich zwycięstw, mogło w Artyście, poprzez jakiś mechanizm psychologiczny, jakiś rodzaj przekory, wykształcić do nich nienawiść? Bałwochwalczy stosunek do delfinów, wymuszony przez oczekiwania odbiorców, mógł się przerodzić w chęć perwersyjnej zemsty? Tak perwersyjnej, że zaowocowała mordem?

A może Inżynier? Na pozór niezbyt lotny, twarz rustykalna, wygląda jakby niedawno oderwał się od pługa, a przecież jest wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie, opatentował wiele błyskotliwych wynalazków, jak choćby wibrator zmiennopłciowy, reagujący na zmiany płci jego użytkownika, tipsy audiowizualne, czy też neonowe światełka mrugające fioletowo pod tramwajem jadącym na dyskotekę.

A może pracownik agencji reklamowej, słynny Ajschylos Kapusta? Spojrzał na starannie wygoloną, wypastowaną i wyszczotkowaną do glansu, lśniącą czaszkę pracownika reklamy i na jego kwadratowe okulary, zza których wyzierało troje dużych, wytrzeszczonych oczu. Wybitny umysł. Wsławił się błyskotliwą kampanią reklamującą dezodorant wewnętrzny, czyli środek, który dodany do pokarmu, sprawia, że gazy trawienne mają miły zapach. Produkt ten zrewolucjonizował obyczaje, albowiem od tej pory stało się w dobrym tonie puszczanie gazów w towarzystwie i licytowanie się, który ładniej pachnie – są dezodoranty leśne, morskie, poziomkowe, różane, cytrynowe, karmelowe, miętowe i wiele, wiele innych. To on jest autorem wiekopomnego hasła reklamowego, za które dostał nagrodę Stowarzyszenia Reklamodawców (słynny posążek Błękitnej Piranii), prestiżową American TV Award, (zwaną reklamowym Noblem), doroczną nagrodę Ministerstwa Kultury i Dziewictwa Narodowego, a nawet został mianowany kawalerem Legii Towarzyskiej. To wiekopomne hasło, które przyniosło mu sławę oraz szacunek, i które do dziś emitują wszystkie telewizje świata w porach posiłków, brzmi: „Puszczajmy bąki o zapachu łąki!”

A może zabójcą-delfinofagiem jest kobieta? Może ta piękna Linda, modelka reklamująca maść na płetwy, która podpisała ostatnio jeden z największych kontraktów na wizerunek w kampanii reklamowej i stała się „płetwą Verlain”, i która z billboardów szelmowsko mruży do nas oko, jeży wąsy i woła: „Moja płetwa jest tego warta”…

E, chyba na to za głupia… – pomyślał cynicznie Komisarz. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić „sensownego” motywu działania Lindy, bo, z tego co wiedział, Linda ma mózg wielkością i możliwościami zbliżony do mózgu ślimaka, a czy ktoś widział mięsożerne ślimaki?

A może delikatna i nieśmiała Emilia…. czym się właściwie zajmuje? Korektor w wydawnictwie. Dziwne zajęcie. Całymi dniami wczytuje się w czyjeś wypociny i jeszcze musi je poprawiać. Chyba wystarczy, żeby zwariować? Nie jada mięsa zwierząt. Ale może jada mięso delfinów? Może jest to jakiś jej rewanż w imieniu zwierząt, może ma pokręconą, chorą wyobraźnię, wyznaje zboczoną ideologię, zgodnie z którą zwierzęta zasługują na życie tak samo jak delfiny? I w ten zbrodniczy sposób stara się ukarać delfinów za to, że jedzą mięso zwierząt? Nie, to chyba przesada. Im dłużej rozmyśla nad tą sprawą, tym głębiej wplątuje się w coraz bardziej absurdalne hipotezy. Nie, ona nie byłaby zdolna do czegoś takiego. Zresztą, praktyka kryminalistyczna wskazuje, że ten rodzaj przestępstw – seryjne morderstwa połączone z kanibalizmem – popełniają niemal wyłącznie mężczyźni. A więc kto? Przecież w tym samym składzie byli w zeszłym roku na wakacjach w willi Artysty, i wtedy właśnie, w jego domu, znaleziono niedojedzone resztki delfiniego ciała, a śledztwo wykazało, że nikt poza nimi nie mógł się tam dostać – willa jest na małej, skalistej wysepce, będącej prywatną własnością Artysty. Początkowo podejrzewano oczywiście gospodarza, jednak nie było dowodów, co więcej nic nie wskazywało na to, że to właśnie on, a nie ktoś z jego gości. Więc kto?

Każdy z nich mógł wtedy przywieźć na wyspę te filety, wyglądające niewinnie jak filety z człowieka lub wołu. A skoro przywiózł, to by znaczyło, że nie może się bez nich obejść. Że jest to jego nałóg. Albo że chodzi o jakiś obrzęd, którego nie wolno mu (albo jej) opuścić? W każdym razie mamy do czynienia z osobnikiem niezrównoważonym, to pewne.

Komisarz miał już dość tej sprawy, która spędzała mu sen z powiek i przez którą jego przełożeni mieli do niego pretensje, że policja znalazła się na cenzurowanym, że prasa oskarża ją o nieudolność, że politycy się wściekają i interweniują. Był przygnębiony. Właściwie chwilami miał ochotę, żeby już się to wszystko skończyło, niechby walnęła w nas ta cała kometa i nareszcie nie będzie się musiał tłumaczyć przed swoimi szefami. Uśmiechnął się na tę myśl.

– Z czego pan się śmieje, Komisarzu? – spytał Profesor.

– Pomyślałem o pozytywnych stronach.

– Pozytywnych stronach czego?

– Komety. Przecież, jeżeli nas zniszczy, to wówczas tyle spraw zostanie rozwiązanych.

– Ma pan na myśli sprawy policyjne? Jakieś śledztwa?

– Nie, te wówczas pozostaną raczej nierozwiązane. Mam na myśli nas. Nasze problemy. Że nie będziemy już musieli się niczym przejmować.

– Niewątpliwie ma pan rację – zaśmiał się Profesor. – Nie tylko nie będziemy musieli, ale nawet nie będziemy mogli, choćbyśmy nie wiem jak chcieli się przejmować!

– No i rachunki – dorzuciła cicho Emilia.

– Jakie rachunki?

– Nie trzeba będzie płacić rachunków za telefon, za czynsz, za gaz…

Towarzystwo wybuchnęło śmiechem.

– To dobrze, że humor państwu dopisuje – zakonkludował Profesor. – No to zdrowie!

Wypili.

***

Widownia szalała z zachwytu. Amfiteatr był pełen po brzegi. Piękne senority, eleganccy senores, matrony, dzieci, wszyscy wpatrywali się w arenę. Zbliżał się moment kulminacyjny. Pikadorzy już się wycofali, już wykonali swoje zadanie, wbili człowieku piki w kark, teraz na arenie pozostał, sam na sam z bestią, słynny homoador Enrique Carreras. Homoador po kilku wdzięcznych unikach, efektownym ciosem z góry wbija szpadę człowieku na prawie całą długość. Skłuty człowiek broczy krwią, słania się, pada. Widownia szaleje. Co za odwaga! Homoador sam jeden przeciw bestii! Bożyszcze tłumów triumfuje, kłania się, tłum bije brawo płetwami, delfinice szaleją, rzucają w homoadora bukieciki kwiatów i mają mokro w majtkach.

Służba wynosi, a właściwie wywleka, pokonaną bestię, która drga jeszcze, ale już coraz słabiej. Skończył się piękny spektakl, symbol zwycięstwa dobra nad pierwotną, brutalną siłą. Nad człowiekiem rogatym (hominidus cornutus)*.

Ten piękny sport, symbolizujący odwagę, honor, szlachetność, wszystkie nasze najlepsze cechy, jest naszą narodową dumą.

Po przedstawieniu widzowie rozeszli się, część została jeszcze na cocktailu wydanym przez firmę „Corrida travel”, organizującą wycieczki z całego świata – zwiedzanie zabytków połączone z wydarzeniem kulturalnym (czyli, fakultatywnie, wizytą w muzeum lub obejrzeniem corridy).

Potem była jeszcze aukcja człowieków ozdobnych, na cele charytatywne – pomoc dla szpitala chirurgii plastycznej, specjalizującego się w implantach cycków dla delfinic i w przedłużaniu penisów delfinom.

Czegóż to delfiny nie wymyślą – mruczał Komisarz, obserwując prezentację okazów. Na wybiegu wysypanym trocinami hodowcy przedstawiali swoje osiągnięcia – człowieki albinosy, człowieki pierzaste i łuskowate, całe mioty człowiekowych szczeniaków z pięknymi siwymi włosami, człowieki z przyciętymi uszami albo, przeciwnie, z uszami aż do ziemi, co za różnorodność, co za pomysłowość i cierpliwość hodowców – to doprawdy godne podziwu, do czego jest zdolny geniusz delfini!

Najwyższą cenę podczas