Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Doktryna Wolffa

Doktryna Wolffa

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64523-15-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Doktryna Wolffa

Dramatyczny finał wielkiej wojny


Czas niepewności: jak nie przegrać wygranej wojny, gdy przybywa niechcianych sojuszników? Jak uciec przed własnym narodem i wszechobecnymi wrogami? Jak pokonać największe państwo na świecie, by tego świata nie pogrążyć w chaosie? To pytania prezydentów, premierów i generałów.
Jak dożyć do jutra, jak nie dać się roznieść na strzępy czołgom, szturmowcom, bombom, rakietom i pociskom? To pytania dziesiątek tysięcy żołnierzy i cywilów.


W brawurowym finale krwawej epopei rozpoczętej Stalową Kurtyną niezrównany Vladimir Wolff jak zawsze oddaje głos im wszystkim, a nam pozwala być świadkami tryumfów polskiego oręża i poczuć smak dziejowej sprawiedliwości.

 

Polecane książki

Kardiochirurg Dan Morris samotnie wychowuje syna. Pewnego dnia chłopiec ulega wypadkowi. Wymaga długiej rehabilitacji, którą ma prowadzić najlepsza w szpitalu fizjoterapeutka. Dan jednak kwestionuje jej fachowość.  Molly stawia ultimatum: albo doktor Morris zaakceptuje jej metody, al...
Ta książka może obrazić wszystkie twoje uczucia religijne. Przed lekturą skonsultuj się z księdzem lub katechetą!   Czuję się jakbym sam napisał tę książkę.Marek Raczkowski, rysownik Arcydzieło!Rafał Werczyński, były szef komunikacji Pudelek.pl Nie chcielibyście go spotkać na swojej drodze. On was z...
„Misja specjalna” to debiut Janusza Brzozowskiego w gatunku science fiction, a także po raz pierwszy autor używa swojego pseudonimu literackiego (Patrick Edwards), pod którym znają go czytelnicy w Australii. "Misja specjalna" jest typowo fantastyczną powieścią, ktorej temat może okazać się w każdej ...
„Geniusz i świnie” to reporterska opowieść o Jacku Karpińskim (1927−2010), który w latach 70. minionego wieku zbudował w Polsce komputer szybszy niż pecety dziesięć lat później. Tyle że nic z tego nie wynikło – dla Polski, bo dla konstruktora i owszem – ogromne kłopoty. Dlaczego geniusz nie odniósł ...
Mówimy po polsku jest doskonałym interaktywnym narzędziem do nauki języka polskiego dla obcokrajowców mieszkających w Polsce, a także dla dzieci Polaków mieszkających za granicą i uczących się języka polskiego w domu lub w polskich szkołach niedzielnych. Podstawowe słownictwo języka polskiego (łączn...
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition. Poemat Alastor można uważać za alegoryczny obraz jednego z najbardziej interesujących stanów duszy ludzkiej. Przedstawia młodzieńca o niezepsutych uczuciach, o duchu awanturniczym, którego wyobraźni...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Vladimir Wolff

Vladimir WolffDOKTRYNA WOLFFA

© 2014 Vla­di­mir Wolff

© 2014 WAR­BO­OK Sp. z o.o.

Re­dak­tor se­rii: Sła­wo­mir Brud­ny

Re­dak­cja i ko­rek­ta ję­zy­ko­wa: Ze­spół re­dak­cyj­ny

eBo­ok, re­dak­cja tech­nicz­na, skład, ty­po­gra­fia:

Ilo­na i Do­mi­nik Trze­biń­scyDu Châte­aux, ate­lier@du­cha­te­aux.pl

Ilu­stra­cja na okład­ce: To­masz Two­rek

ISBN 978-83-64523-15-1

Ustroń 2014

Wy­daw­ca: War­bo­ok Sp. z o.o.

ul. Bład­nic­ka 65

43-450 Ustroń, www.war­bo­ok.pl

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i sy­tu­acji rze­czy­wi­stych jest jak naj­bar­dziej za­mie­rzo­ne.

PROLOG

Mło­dy igla­sty las w tym miej­scu był szcze­gól­nie gę­sty. Wy­so­ka, zbi­ta ścia­na zie­le­ni cią­gnę­ła się jak okiem się­gnąć. Mia­ło to swo­je do­bre stro­ny – w tym la­bi­ryn­cie ła­two by­ło znik­nąć. Pa­li­sa­da ru­dych pni wo­kół ogra­ni­cza­ła wi­docz­ność do kil­ku­na­stu me­trów, a nie­wy­so­kie pa­gór­ki da­wa­ły złud­ne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Tyl­ko wszech­obec­ne ga­łę­zie i ga­łąz­ki za­ha­cza­ły o mun­du­ry i opo­rzą­dze­nie, co upo­dab­nia­ło marsz do prze­dzie­ra­nia się przez nie­koń­czą­ce się kol­cza­ste krza­ki.

Ten las od in­nych róż­ni­ło jesz­cze coś. Ka­pi­tan Ti­mo­thy Walsh za­uwa­żył to, gdy tyl­ko de­san­to­wał się ze swo­imi zwia­dow­ca­mi z Black Haw­ka UH-60. Wszyst­ko wy­glą­da­ło na mar­twe. Nie wi­dział i nie sły­szał pta­ków, o obec­no­ści dzi­kich zwie­rząt nie wspo­mi­na­jąc. W po­wie­trzu uno­sił się swąd spa­le­ni­zny, che­mi­ka­liów i cze­goś, co ka­pi­ta­no­wi ko­ja­rzy­ło się z pro­sek­to­rium.

Walsh i sied­miu je­go lu­dzi nie by­li żół­to­dzio­ba­mi. Ja­ko zwia­dow­cy 62 MEU (Jed­nost­ki Eks­pe­dy­cyj­nej Pie­cho­ty Mor­skiej) wi­dzie­li nie­jed­no, zwłasz­cza w prze­cią­gu ostat­nich pa­ru ty­go­dni.

Nie­któ­rym aż trud­no by­ło uwie­rzyć, że jest do­pie­ro 20 ma­ja. Jesz­cze 9 ma­ja nic nie wska­zy­wa­ło na wy­buch świa­to­we­go kon­flik­tu. Nie­mniej ter­ro­ry­ści, któ­rzy opa­no­wa­li ro­syj­skie wy­rzut­nie ra­kiet ba­li­stycz­nych, wie­dzie­li, co ro­bią. Je­den po­cisk spadł na Mo­rze Kar­skie wprost na no­we po­la wy­do­byw­cze ro­py i ga­zu, nisz­cząc przy oka­zji luk­su­so­wy wy­ciecz­ko­wiec z ty­sią­ca­mi lu­dzi na po­kła­dzie, wśród któ­rych zna­lazł się pre­mier Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej Dmi­trij Mie­dwie­diew. Dru­gi, któ­ry pró­bo­wa­no ze­strze­lić do­pie­ro tuż nad Mo­skwą, wy­wo­łał w sto­li­cy efekt elek­tro­ma­gne­tycz­ny o nie­spo­ty­ka­nej do tej po­ry ska­li. Da­lej wszyst­ko po­szło już szyb­ko. Ro­sja za­czę­ła pę­kać w szwach, Wła­di­mi­ra Pu­ti­na nie prze­ko­na­ły za­pew­nie­nia, że Sta­ny Zjed­no­czo­ne nie ma­ją z tym nic wspól­ne­go, a pa­rę nie­prze­my­śla­nych po­su­nięć po­sta­wi­ło spra­wy po­mię­dzy mo­car­stwa­mi na ostrzu no­ża.

Idą­cy w szpi­cy zwia­dow­ca przy­sta­nął. Gdy znie­ru­cho­miał, z uczer­nio­ną twa­rzą i w ka­mu­fla­żu, stał się zu­peł­nie nie­wi­docz­ny. Resz­ta po­szła za je­go przy­kła­dem, po­szu­ka­ła ukry­cia i sto­pi­ła się z te­re­nem.

– O co cho­dzi? – za­py­tał Walsh przez ra­dio.

– We­dług GPS-a już pra­wie do­tar­li­śmy – usły­szał w od­po­wie­dzi.

Ka­pi­tan zer­k­nął na wła­sny heł­mo­wy HUD i spraw­dził po­zy­cję. Ka­pral miał ra­cję. Znaj­do­wa­li się naj­wy­żej pięć­dzie­siąt jar­dów od dro­gi bę­dą­cej ce­lem mi­sji. Ro­zej­rzał się po­now­nie, by doj­rzeć nie­bez­pie­czeń­stwo. Ci­sza jak wcze­śniej. Na­wet naj­lżej­szy wia­te­rek nie szu­miał po­mię­dzy ga­łę­zia­mi, je­dy­nie smród wy­raź­nie się na­si­lił. Ob­ró­cił się i do­strzegł wbi­tych w nie­go sześć par oczu. Lu­dzie za­cho­wy­wa­li spo­kój, choć czu­ło się na­pię­cie.

– Na­przód.

Przed nim z za­cho­du na wschód roz­cią­gał się garb te­re­nu. Walsh za­trzy­mał wszyst­kich i sam się na nie­go wspiął. Mniej wię­cej w po­ło­wie pa­gór­ka sku­lił się w so­bie, opadł na ko­la­na i po­ło­żył na brzu­chu. Ostat­ni od­ci­nek po­ko­nał, od­py­cha­jąc się tyl­ko sto­pa­mi. Wy­sta­wił do gó­ry ka­ra­bi­nek M4 z za­in­sta­lo­wa­ną ka­me­rą. Na wy­świe­tla­czu zo­ba­czył, co znaj­du­je się za wznie­sie­niem. Prze­łknął śli­nę – wła­śnie cze­goś po­dob­ne­go się spo­dzie­wał. Uniósł się, przy­ło­żył au­to­mat do ra­mie­nia i sam spoj­rzał na po­bo­jo­wi­sko. Przed nim roz­cią­gał się wi­dok jak z sen­ne­go kosz­ma­ru. Pod­czas nie­daw­nej ofen­sy­wy wojsk Fe­de­ra­cji w tym wła­śnie miej­scu zo­sta­ła zbom­bar­do­wa­na ro­syj­ska bry­ga­da. Co naj­mniej kil­ka­set wra­ków czoł­gów, bo­jo­wych wo­zów pie­cho­ty, po­jaz­dów zwia­dow­czych i cię­ża­ró­wek za­śmie­ca­ło szo­sę wio­dą­cą z Psko­wa do Võru w Es­to­nii.

To zgru­po­wa­nie na­wet nie zdą­ży­ło po­wal­czyć. Su­per Hor­ne­ty i Fal­co­ny do­rwa­ły je tuż za gra­ni­cą. Na­lo­ty po­wta­rza­ły się aż do skut­ku, to jest do cza­su zu­peł­ne­go wy­klu­cze­nia go z dzia­łań. Nie trwa­ło to dłu­go – po obez­wład­nie­niu sys­te­mów prze­ciw­lot­ni­czych przy­szła ko­lej na od­dzia­ły pan­cer­ne i zme­cha­ni­zo­wa­ne. Amu­ni­cja ka­se­to­wa czy­ni­ła ogrom­ne spu­sto­sze­nie. Więk­szość żoł­nie­rzy po­le­gła w swo­ich po­jaz­dach, za­pew­ne na­wet nie zda­jąc so­bie spra­wy, co się dzie­je.

Ka­pi­tan wstał z ko­lan. Przez chwi­lę przy­glą­dał się wra­kom we wszyst­kich moż­li­wych sta­diach de­struk­cji. Nie­któ­re spło­nę­ły do­szczęt­nie, in­ne wy­glą­da­ły je­dy­nie na lek­ko uszko­dzo­ne. Nie­spo­dzie­wa­nie żo­łą­dek pod­je­chał mu do gar­dła. Hek­to­li­try spa­lo­ne­go pa­li­wa nie zdo­ła­ły za­ma­sko­wać mdła­wej wo­ni roz­kła­du. Czuć ją by­ło wszę­dzie. Kaszl­nął raz i dru­gi. Szyb­ko roz­wi­nął pa­sek mię­to­wej gu­my do żu­cia i wsu­nął do ust.

Z miej­sca, w któ­rym stał, szo­sa wy­glą­da­ła tak, jak­by jej środ­kiem prze­szło ogni­ste tor­na­do, po­zo­sta­wia­jąc na obrze­żach kosz­mar­ne, po­czer­nia­łe zło­mo­wi­sko. Spo­ro ma­szyn po­wbi­ja­ło się w in­ne, two­rząc upior­ne rzeź­by. Nie­któ­re sta­ły z da­la od po­zo­sta­łych, tam gdzie do­pa­dło je prze­zna­cze­nie.

Walsh szyb­ko się zo­rien­to­wał, że to nie set­ki, lecz ty­sią­ce wra­ków tkwią na tej strasz­nej dro­dze. Po­jaz­dy woj­sko­we mie­sza­ły się z cy­wil­ny­mi i bu­dow­la­ny­mi. Na­wet z au­to­ka­ra­mi. Je­den z nich le­żał tuż przed nim. Ame­ry­ka­nin zmu­sił się, by spraw­dzić, co jest w środ­ku. Szkie­let był cał­ko­wi­cie ogo­ło­co­ny z szyb, zaś z opon i pla­sti­ków zo­sta­ły czar­ne smu­gi na bla­chach ka­ro­se­rii. Przód był zmiaż­dżo­ny, więc ka­pi­tan skie­ro­wał się do ty­łu. M4 wy­ce­lo­wał przed sie­bie. Im bli­żej, tym bar­dziej nie­swo­jo się czuł. Wła­ści­wie, cze­go się bał? Chy­ba je­dy­nie te­go, co zo­ba­czy.

Zaj­rzał do środ­ka, lecz nie­wie­le do­strzegł. Roz­su­wa­ne drzwi by­ły otwar­te. Na stop­niach spo­czy­wał woj­sko­wy ka­masz. Trą­cił go bu­tem. Do­pie­ro gdy pod­niósł wzrok wy­żej, do­strzegł cia­ło, a wła­ści­wie to, co z nie­go zo­sta­ło. Nie chciał już wcho­dzić, zro­bił jesz­cze tyl­ko pa­rę kro­ków wzdłuż bo­ku po­jaz­du. Na­tych­miast te­go po­ża­ło­wał.

Na­lot za­sko­czył pa­sa­że­rów za­pcha­ne­go do gra­nic moż­li­wo­ści au­to­ka­ru – ich zwę­glo­ne szcząt­ki wy­peł­nia­ły szkie­let ma­szy­ny. Frag­men­ty spa­zma­tycz­nie po­wy­krzy­wia­nych rąk, mo­że głów, wy­sta­wa­ły po­nad kra­wę­dzie okien. Walsh wie­dział, że ten wi­dok po­zo­sta­nie w je­go pa­mię­ci do koń­ca ży­cia.

Za­wró­cił i zo­ba­czył roz­trza­ska­ny BMP. W otwar­tych drzwiach de­san­to­wych tło­czy­ły się po­czer­nia­łe cia­ła. Jed­ne­mu żoł­nie­rzo­wi na­wet uda­ło się wy­sko­czyć. Le­żał te­raz przy gą­sie­ni­cy z sze­ro­ko roz­rzu­co­ny­mi ra­mio­na­mi, spa­lo­ny na wę­giel.

W to miej­sce do­wódz­two po­win­no wy­słać nie zwia­dow­ców, a dru­ży­ny gra­ba­rzy. I to naj­le­piej kil­ka od ra­zu. Pra­cy dla nich by­ło tu w nad­mia­rze.

Wy­co­fał się w miej­sce wol­ne od zwłok i wra­ków. Nie wszy­scy pod­ko­mend­ni tak do­brze znie­śli wi­dok zma­sa­kro­wa­nych ciał, jak on. Je­den z sier­żan­tów ku­cał, oparł­szy dło­nie na reszt­kach Ka­ma­za, tar­ga­ny gwał­tow­ny­mi tor­sja­mi. Te­go po­jaz­du nie po­trak­to­wa­no ka­se­tów­ką, ra­czej se­ria­mi z dzia­łek po­kła­do­wych. Pod po­szar­pa­ną plan­de­ką kłę­bi­ła się ster­ta ciał i ro­jo­wi­sko much.

Walsh sta­nął za nim i klep­nął go w ple­cy, ge­stem na­ka­zu­jąc zejść na po­bo­cze. Mło­dy czło­wiek pod­niósł się nie­pew­nie i rę­ka­wem blu­zy wy­tarł nit­ki gę­stej śli­ny, zwi­sa­ją­ce mu z ust.

– Nie przej­muj się. Każ­de­mu mo­że się zda­rzyć.

Ka­pi­tan przy­wo­łał wszyst­kich do sie­bie i od­dział po­now­nie za­głę­bił się w las, ma­sze­ru­jąc na wschód. We­dług wska­zań GPS-a znaj­do­wa­li się nie­ca­ły ki­lo­metr od gra­ni­cy z Fe­de­ra­cją Ro­syj­ską. Je­że­li nic nie sta­nie na prze­szko­dzie, po­win­ni tam do­trzeć w kwa­drans. Każ­dy z nich li­czył się z moż­li­wo­ścią na­po­tka­nia Ro­sjan, lecz do tej po­ry nie na­tknę­li się na ani jed­ne­go – ży­we­go. Po­le­gli się nie li­czy­li. Pięć­set me­trów da­lej Walsh za­trzy­mał gru­pę, wy­sta­wił ubez­pie­cze­nie i z dwo­ma naj­tward­szy­mi, jak mu się wy­da­wa­ło, zwia­dow­ca­mi po­now­nie skie­ro­wał się na mię­dzy­na­ro­do­wą szo­sę.

W tym miej­scu ucier­pia­ła nie tyl­ko sa­ma jezd­nia z po­bo­czem. Po jej obu stro­nach cią­gnął się pas wy­pa­lo­nej zie­mi o sze­ro­ko­ści kil­ku­dzie­się­ciu me­trów. Ze spo­rej czę­ści drzew po­zo­sta­ły nad­pa­lo­ne ki­ku­ty pni. Dla­cze­go nie spa­li­ły się do koń­ca? Być mo­że przy­szedł deszcz i zga­sił po­żar. Tak pod­po­wia­da­ła lo­gi­ka. Wo­lał za­sta­na­wiać się nad ta­ki­mi szcze­gó­ła­mi, gdy przy­szło mu po­ru­szać się wśród tych zglisz­czy. Po­za tym szlak wy­glą­dał po­dob­nie do dro­gi na Võru, któ­rą szli nie­daw­no – okop­co­ny, po­gię­ty złom tkwił na dro­dze i po­bo­czach. Przy każ­dym kro­ku spod bu­tów wzbi­jał się sza­ry kłąb lot­ne­go po­pio­łu. Oko­li­ca wy­glą­da­ła jak plan fil­mu ka­ta­stro­ficz­ne­go. Ty­le że to nie był film.

– Sze­fie. – Stłu­mio­ny głos jed­ne­go z sier­żan­tów wy­rwał ka­pi­ta­na z odrę­twie­nia.

– Co jest?

Ten nie od­po­wie­dział, tyl­ko pal­cem wska­zał kie­ru­nek. Kon­cen­tra­cja po­wró­ci­ła mo­men­tal­nie. Da­le­ko na pra­wo krę­ci­li się ja­cyś lu­dzie.

Wszy­scy wie­dzie­li, co ro­bić. Pierw­szy ze zwia­dow­ców skrył się w przy­droż­nym ro­wie i omiótł oko­li­cę lu­fą ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go M249 SAW. Dru­gi zna­lazł się za roz­bi­tym cię­ża­ro­wym ZiŁ-em 131. Śla­dy nie­wiel­kie­go krzy­ża w ja­śniej­szym tle na ka­ro­se­rii po­zwa­la­ły roz­po­znać w wo­zie mo­bil­ny punkt sa­ni­tar­ny. Walsh przy­kuc­nął za wy­pa­lo­ną do cna sko­ru­pą UAZ-a.

Zza kra­wę­dzi ma­ski wy­sta­wił ka­ra­bi­nek, usta­wia­jąc po­krę­tłem ogni­sko­wą ka­me­ry na zbli­że­nie. Chwi­lę trwa­ło, za­nim zlo­ka­li­zo­wał miej­sce wska­za­ne przez sier­żan­ta.

Ob­cy nie wy­glą­da­li na żoł­nie­rzy, mi­mo iż by­li uzbro­je­ni. Na­li­czył ich co naj­mniej dzie­się­ciu, w nie­kom­plet­nych sor­tach mun­du­ro­wych, spod któ­rych wy­sta­wa­ły czę­ści cy­wil­nej gar­de­ro­by. Im dłu­żej się im przy­glą­dał, tym mniej wie­dział, co o nich są­dzić. Nie za­cho­wy­wa­li się jak hie­ny cmen­tar­ne roz­sza­bro­wu­ją­ce reszt­ki oca­la­łe­go mie­nia. Z dru­giej stro­ny, co ro­bi­li w tym za­po­mnia­nym przez wszyst­kich miej­scu? Ni­g­dy się nie do­wie, je­śli nie po­dej­dą bli­żej.

Dał znak i wy­co­fa­li się po wła­snych śla­dach. Te­raz, już znacz­nie ostroż­niej, roz­po­czę­li pod­cho­dy. Ośmiu prze­ciw­ko dzie­się­ciu, nie da­wał tam­tym naj­mniej­szych szans. Pod­cho­dze­nie prze­ciw­ni­ka opa­no­wa­ne mie­li do per­fek­cji. Zna­li już te­ren, a sa­mi gra­san­ci uła­twi­li spra­wę, roz­cho­dząc się na wszyst­kie stro­ny, wy­mie­nia­jąc uwa­gi i pa­ląc pa­pie­ro­sy. Walsh szyb­ko zo­rien­to­wał się, że to nie Ro­sja­nie, tyl­ko Es­toń­czy­cy. Ode­tchnął, lecz wciąż po­zo­sta­wał czuj­ny.

Pod­kradł się do czło­wie­ka wy­glą­da­ją­ce­go na przy­wód­cę. Za­szedł nie­szczę­śni­ka od ty­łu, gdy ten roz­ma­wiał z jed­nym ze swo­ich lu­dzi – wy­so­kim, mło­dym męż­czy­zną o po­stu­rze si­ła­cza. Ci­cho gwizd­nął, zwra­ca­jąc ich uwa­gę. Na je­go wi­dok star­szy otwo­rzył usta. Pa­pie­ros spadł na zie­mię. Wy­ce­lo­wa­ny au­to­mat ro­bił wra­że­nie.

– Cze­go tu szu­ka­cie? – za­py­tał Ame­ry­ka­nin. Je­że­li fak­tycz­nie by­li Es­toń­czy­ka­mi, to pa­rę słów po an­giel­sku wy­du­ka­ją. – Ro­sja­nie?

– Nie – szyb­ko od­po­wie­dział młod­szy.

– To wszyst­ko, co ma­cie do po­wie­dze­nia?

– My­śle­li­śmy, że je­ste­śmy sa­mi. – W gło­sie star­sze­go brzmia­ła nu­ta nie­po­ko­ju.

Walsh opu­ścił nie­co lu­fę M4. Nie ce­lo­wał już w gło­wę, tyl­ko w pierś.

– Je­ste­śmy z Võru, z tam­tej­szej jed­nost­ki Li­gi Obro­ny. Ka­za­no nam roz­po­znać ten te­ren.

– I ro­bi­cie to tak nie­fra­so­bli­wie?

– Nikt nie wi­dział tu Ro­sjan od pa­ru dni.

– Da­li­ście im so­lid­ne­go łup­nia. Już nie wró­cą – do­dał młod­szy.

– Nie był­bym te­go ta­ki pe­wien.

Es­toń­czy­cy po­de­szli bli­żej, ota­cza­jąc roz­ma­wia­ją­cych krę­giem. Dla nich ame­ry­kań­scy żoł­nie­rze by­li bo­ha­te­ra­mi ra­tu­ją­cy­mi oj­czy­znę przed ko­lej­ną in­wa­zją. Jak za­pew­ne są­dzi­li, ko­niec woj­ny był bli­ski, Mo­skwa zo­sta­ła upo­ko­rzo­na, a ich kraj cze­ka­ła świe­tla­na przy­szłość. Walsh nie miał nic prze­ciw­ko te­mu, jed­nak nie przy­sła­no go tu, by po­dzi­wiał wi­do­ki. Prze­stał mie­rzyć do Es­toń­czy­ka i obej­rzał się wstecz.

– Gdzie przej­ście?

– O, tam­ten wy­pa­lo­ny ba­rak.

Mi­mo wy­raź­nej wska­zów­ki miej­sca nie spo­sób by­ło do­strzec. Jak okiem się­gnąć, prze­strzeń za­le­ga­ły wy­pa­lo­ne wra­ki i zwę­glo­ne zwło­ki. Trakt w głąb Fe­de­ra­cji wy­glą­dał tak sa­mo jak szo­sa po tej stro­nie gra­ni­cy.

Coś mó­wi­ło Wal­sho­wi, że pa­nu­ją­cy wo­kół spo­kój jest je­dy­nie chwi­lo­wy. Wkrót­ce za­pew­ne nad­cią­gną pierw­sze jed­nost­ki ma­ri­nes i być mo­że po­zo­sta­łe jed­nost­ki II Kor­pu­su. Wa­ha­dło prze­mo­cy jesz­cze nie znie­ru­cho­mia­ło. Tyl­ko kto uprząt­nie ten ba­ła­gan? Zer­k­nął przez ra­mię. Zda­je się, że tu­tej­szą Li­gę Obro­ny i od­dzia­ły in­ży­nie­ryj­ne cze­ka­ła ma­sa ro­bo­ty. ■

CZĘŚĆ PIERWSZALU­DZIE Z CIE­NIAROZDZIAŁ PIERWSZYPE­TERS­BURG – FE­DE­RA­CJA RO­SYJ­SKA | 22 ma­ja, go­dzi­na 09:11

– Ze­bra­li­śmy już ca­ły ma­te­riał do­wo­do­wy. Pra­gnę za­pew­nić, że po­sta­ra­my się za­gwa­ran­to­wać pa­nu w peł­ni nie­za­leż­ne po­stę­po­wa­nie są­do­we. Pro­szę się nie krzy­wić, do­sko­na­le wiem, o czym pan my­śli, i wca­le się nie dzi­wię. Pań­skie za­cho­wa­nie od po­cząt­ku do koń­ca wska­zy­wa­ło na nie­prze­jed­na­nie nie­przy­chyl­ną po­sta­wę wo­bec na­sze­go pań­stwa. Drob­na uwa­ga: wszel­kie pró­by za­prze­cza­nia zo­sta­ną źle ode­bra­ne przez sąd. Le­piej od ra­zu do wszyst­kie­go się przy­znać i wy­ra­zić skru­chę. Sąd to też lu­dzie. Ta­ka po­sta­wa mo­że im się spodo­bać. Mo­że, ale nie mu­si – za­strzegł śled­czy. – Wte­dy wy­rok bę­dzie od­po­wied­nio mniej­szy i spę­dzo­ny w ła­god­niej­szych wa­run­kach. No i na ko­niec… Mię­dzy na­mi… Po co pa­nu to by­ło? Skąd ta­ka wro­gość wo­bec nas? Wią­zać się z wy­wia­dem trze­cie­go pań­stwa na szko­dę kra­ju, któ­ry nic pa­nu nie zro­bił? Nic z te­go nie ro­zu­miem. Ale to już jak pan chce. Po­da­ne mo­ty­wy nie wy­da­ją się lo­gicz­ne. – Męż­czy­zna skoń­czył przy­dłu­gą prze­mo­wę, rów­no­cze­śnie prze­glą­da­jąc ak­ta. Pa­ra­fo­wał do­ku­men­ty w od­po­wied­nich miej­scach, opa­trzył da­ta­mi i pie­cząt­ka­mi. – Z mo­jej stro­ny to w za­sa­dzie wszyst­ko.

– Kto oprócz mnie znaj­dzie się na ła­wie oskar­żo­nych? – Nor­ton She­pard nie spusz­czał spoj­rze­nia z ob­li­cza Ro­sja­ni­na.

– Roz­pra­wa bę­dzie pu­blicz­na, lecz bez na­gło­śnia­nia w me­diach. Tyl­ko ty­le, ile trze­ba – burk­nął śled­czy. – I do­ty­czy wy­łącz­nie pa­na.

– A po­zo­sta­li?

– Ich obej­mie od­ręb­ne po­stę­po­wa­nie.

– Te­raz to z ko­lei ja was nie ro­zu­miem. – Nor­ton pod­niósł do gó­ry obie sku­te kaj­dan­ka­mi dło­nie i po­dra­pał się za uchem. – Na po­cząt­ku stra­szy­cie pro­ce­sem po­ka­zo­wym, a koń­czy­cie zwy­kłą roz­pra­wą.

– Nam to wy­star­czy.

– Świad­ko­wie oczy­wi­ście wy­stą­pią?

– Ma­my ze­zna­nia. Oso­bi­sta obec­ność nie jest wy­ma­ga­na.

Na­dzie­ja, że uj­rzy So­nię, pry­sła jak bań­ka my­dla­na. Przy­naj­mniej zaj­rzał­by tej su­ce w oczy, a naj­chęt­niej je wy­dra­pał. Go­rą­cą mi­łość za­stą­pi­ła rów­nie go­rą­ca nie­na­wiść. Nie lu­bił, gdy ktoś ba­wił się je­go emo­cja­mi. Ni­g­dy nic do­bre­go z te­go nie wy­ni­ka­ło.

– Od po­cząt­ku wszyst­ko wy­glą­da na far­sę – prych­nął.

– Tyl­ko w pa­na mnie­ma­niu – od­parł Ro­sja­nin. – My trak­tu­je­my to po­waż­nie. Śmier­tel­nie po­waż­nie. – Do­bro­tli­wy uśmie­szek ustą­pił miej­sca nie­przy­jem­ne­mu gry­ma­so­wi.

Umysł She­par­da pra­co­wał na naj­wyż­szych ob­ro­tach. Wie­le rze­czy nie pa­so­wa­ło do ca­ło­ści. W koń­cu w sie­dzi­bie anar­chi­stów za­trzy­ma­no kil­ka osób: pa­ru miej­sco­wych, je­go i Wir­skie­go. Je­den z Po­la­ków zgi­nął za­strze­lo­ny przez So­nię. Te­go szkli­ste­go spoj­rze­nia An­drze­ja nie za­po­mni ni­g­dy.

Sko­ro ak­cja za­koń­czy­ła się tak wiel­kim suk­ce­sem, dla­cze­go nie chcą jej wy­ko­rzy­stać? Przy­naj­mniej na po­cząt­ku ta­kie by­ły za­ło­że­nia – wiel­ka po­ka­zów­ka udo­wad­nia­ją­ca ca­łe­mu świa­tu, jak nik­czem­ni i per­fid­ni są wro­go­wie Fe­de­ra­cji. Po pa­ru dniach zmie­nio­no kon­cep­cję. Osta­tecz­nie zo­stał tyl­ko on, i to w ja­kimś pod­rzęd­nym pro­ce­sie. Cie­ka­we, co się za tym kry­ło? Naj­prost­sze wy­ja­śnie­nie, że Ame­ry­ka­nie pró­bo­wa­li do­ga­dać się w je­go spra­wie, wy­da­wa­ło mu się ma­ło praw­do­po­dob­ne. Al­bo spra­wy dla sa­mych Ro­sjan przy­bra­ły fa­tal­ny ob­rót, al­bo… aż uśmiech­nął na tę myśl.

– Wir­ski wam zwiał – po­wie­dział gło­śno, bacz­nie przy­pa­tru­jąc się roz­mów­cy.

– Te­go aspek­tu śledz­twa nie bę­dzie­my po­ru­szać. – Ro­sja­nin nie spu­ścił wzro­ku.

– Zwiał wam! – Nort za­niósł się śmie­chem. Naj­bar­dziej ba­wi­ła go po­wa­ga ofi­ce­ra.

– Ci­sza! – Pięść wal­nę­ła w biur­ko z ca­łej si­ły, lecz ma­syw­ny me­bel stłu­mił ude­rze­nie. – Po­tra­fię so­bie po­ra­dzić z ta­kim gno­jem jak ty.

She­pard po­wo­li się uspo­ka­jał. Coś trzesz­cza­ło w wiel­kiej biu­ro­kra­tycz­nej ma­chi­nie. Zresz­tą do­ty­czy­ło to ca­łe­go kra­ju, do cze­go – jak usil­nie sta­ra­no się to udo­wod­nić – wła­śnie on się przy­czy­nił. No, no…

– Pro­ces od­bę­dzie się w cią­gu pa­ru dni, ale nie tu­taj, tyl­ko w Mo­skwie. – Śled­czy roz­po­czął wy­peł­nia­nie w kom­pu­te­rze od­po­wied­nie­go for­mu­la­rza.

– Czym so­bie za­słu­ży­łem na ta­kie wy­róż­nie­nie?

– Ni­czym. Uzna­li­śmy, że tak bę­dzie le­piej.

– Do­brze wie­cie, że je­stem nie­win­ny.

– Do­wo­dy mó­wią co in­ne­go.

– Więk­szość z nich zo­sta­ła spre­pa­ro­wa­na.

– Do­praw­dy? Pro­szę mnie nie roz­śmie­szać. Ta­ka tak­ty­ka obro­ny jest do ni­cze­go, a wła­ści­wie… – Ofi­cer prze­rwał wy­peł­nia­nie ko­lej­nej ru­bry­ki. – Do­sta­nie pan ad­wo­ka­ta.

– Z urzę­du?

– Nie. Z FSB. – Tym ra­zem po­czu­ciem hu­mo­ru wy­ka­zał się śled­czy. – Pro­szę go­dzić się na to, co za­pro­po­nu­je, ta­ka mo­ja do­bra ra­da. No, go­to­we. – Ro­sja­nin na­ci­snął en­ter, pusz­cza­jąc do­ku­ment w obieg. – Ja­kieś py­ta­nia?

– Ra­czej proś­ba.

– Słu­cham.

– Chciał­bym do­stać ja­kieś książ­ki.

– Zo­ba­czę, co da się zro­bić, oczy­wi­ście ni­cze­go nie obie­cu­ję. Jesz­cze coś?

– Ra­czej nie.

– Otrzy­mał pan na­ucz­kę. Pro­szę wy­cią­gnąć z niej wnio­ski. – Ofi­cer uniósł słu­chaw­kę te­le­fo­nu i rzu­cił krót­kie: „Mo­że­cie go za­brać”, po czym zło­żył dło­nie jak do mo­dli­twy. – Że­gnam, bo już ra­czej się nie zo­ba­czy­my.

– Kto wie – od­po­wie­dział She­pard. – Świat jest pe­łen ta­jem­nic.

An­drzej Wir­ski wes­tchnął. Po­zwo­lił so­bie na ty­le i aż ty­le. Bark pro­mie­nio­wał bó­lem, ale znacz­nie mniej­szym niż ten, któ­ry od­czu­wał pa­rę dni wcze­śniej. Po­strzał oka­zał się groź­ny, nie­mniej nie za­gra­żał ży­ciu. Tro­skli­wa opie­ka Ta­ma­ry czy­ni­ła cu­da. Opie­ko­wa­ła się nim le­piej od nie­jed­ne­go le­ka­rza.

Mia­ła w tym wpra­wę – kie­dyś stu­dio­wa­ła me­dy­cy­nę, a przy oka­zji do­ra­bia­ła ja­ko pie­lę­gniar­ka.

– Jak to wy­glą­da? – za­py­tał sie­dzą­cą za nim dziew­czy­nę.

– Oby tak da­lej.

Czuł chłod­ny do­tyk pal­ców na ple­cach.

– W no­cy bo­la­ło.

– Mó­wi­łam, że­byś spał na brzu­chu, ina­czej szwy pusz­czą.

– Na brzu­chu nie lu­bię.

– Twój pro­blem.

W drew­nia­nej da­czy na da­le­kich przed­mie­ściach Pe­ters­bur­ga każ­de skrzyp­nię­cie sta­rej kon­struk­cji by­ło do­sko­na­le sły­szal­ne. Oso­ba po­ko­nu­ją­ca scho­dy nie śpie­szy­ła się, mi­mo że po­ko­ny­wa­ła po dwa stop­nie na­raz. W koń­cu sta­nę­ła pod drzwia­mi i roz­le­gło się pu­ka­nie.

– Tak?

Gło­wę do po­ko­ju wsu­nął je­den z agen­tów CIA, z któ­rym Wir­ski ostat­nio współ­pra­co­wał.

– Jeff ma dla cie­bie ja­kąś nie­spo­dzian­kę.

– Już scho­dzę.

Wcią­gnął na grzbiet ko­szu­lę i od­wró­cił się do Ta­ma­ry.

– Sa­ma wi­dzisz, co się dzie­je.

– Nic nie mó­wi­łam.

Po­ca­ło­wał ją de­li­kat­nie w usta.

– Za­raz wra­cam.

– Nie obie­cuj ni­cze­go, cze­go nie bę­dziesz w sta­nie do­trzy­mać.

Wy­szedł z po­ko­ju, ci­cho do­my­ka­jąc drzwi. Na do­le przy pa­ru kom­pu­te­rach pra­co­wał czło­wiek, któ­re­go znał pod imie­niem Jeff. Z ob­li­cza trzy­dzie­sto­pię­cio­let­nie­go za­stęp­cy dy­rek­to­ra de­par­ta­men­tu zaj­mu­ją­ce­go się spra­wa­mi Fe­de­ra­cji wy­zie­ra­ło zmę­cze­nie. Po kil­ku dniach nie­prze­rwa­nej pra­cy nie mo­gło być ina­czej. Wy­czer­pa­nie wy­ostrzy­ło se­mic­kie ry­sy twa­rzy funk­cjo­na­riu­sza tej jed­nej z naj­więk­szych agen­cji wy­wia­dow­czych na świe­cie.

– Nie mów, że sie­dzisz tu ca­łą noc – za­gad­nął Po­lak.

– Ca­łą nie. Har­ry mi po­ma­gał i patrz, na co tra­fi­li­śmy.

An­drzej po­chy­lił się nad mo­ni­to­rem, by od­czy­tać tekst.

– Dmi­trij się ode­zwał.

– No.

Z ha­ke­rem pra­cu­ją­cym wcze­śniej dla ge­ne­ra­ła Sko­ko­wa w taj­nej in­for­ma­tycz­nej jed­no­st­ce przy­go­to­wu­ją­cej woj­nę w cy­ber­prze­strze­ni utra­ci­li kon­takt kil­ka dni wcze­śniej. Z po­wo­du zdra­dy So­nii wpa­dli wte­dy wszy­scy bio­rą­cy udział w ak­cji. Z łap Sko­ko­wa zdo­łał ujść tyl­ko on. Za­wdzię­czał to Ta­ma­rze i jej przy­ja­ciół­ce, do­pie­ro póź­niej na­wią­za­li z nim kon­takt przed­sta­wi­cie­le CIA. Wia­do­mość Ro­sja­ni­na brzmia­ła la­ko­nicz­nie: „Ży­ję. Nic mi nie jest” – ale lep­sza ta­ka od głu­che­go mil­cze­nia.

– Kie­dy zo­sta­wi­łeś wia­do­mość na kon­cie?

– Wczo­raj wie­czo­rem, oko­ło 22:30.

– A od­po­wie­dział dziś, dzie­sięć go­dzin póź­niej. My­ślisz, że Sko­kow wcią­gnął go do pro­jek­tu?

– Cał­kiem praw­do­po­dob­ne, po­trze­bu­je jak naj­wię­cej lu­dzi. – Jeff otarł chu­s­tecz­ką wil­got­ne czo­ło. – Praw­dę mó­wiąc, nie wie­rzy­łem, że zdo­ła od­po­wie­dzieć. Już raz zdra­dził. Ge­ne­rał pew­nie pil­nu­je, by znów cze­goś nie zma­lo­wał.

– Za­py­taj, gdzie jest. Zo­ba­czy­my, co od­po­wie.

Ame­ry­ka­nin wy­słał wia­do­mość i się wy­lo­go­wał.

– Nie spo­dzie­wam się od­ze­wu przed wie­czo­rem.

An­drzej po­my­ślał o tym sa­mym. Od ostat­nie­go spo­tka­nia na pew­no wie­le się wy­da­rzy­ło. Agen­ci ge­ne­ra­ła szan­ta­żem bądź prze­mo­cą mo­gli zmu­sić ha­ke­ra do współ­pra­cy. Wy­star­czy­ła zwy­kła obiet­ni­ca da­ro­wa­nia ży­cia. Kto nie ule­gnie ta­kiej po­ku­sie? Być mo­że ten, z któ­rym te­raz się kon­tak­to­wa­li, to wca­le nie Dmi­trij, tyl­ko pod­sta­wio­ny czło­wiek. Na tym eta­pie nie mie­li moż­li­wo­ści spraw­dze­nia, jak jest w isto­cie. Pra­gnął tyl­ko wie­rzyć, że sprzęt Ame­ry­ka­nów jest od­po­wied­nio za­bez­pie­czo­ny i psy łań­cu­cho­we Sko­ko­wa nie zo­sta­ną spusz­czo­ne z uwię­zi.

Na myśl o po­now­nym wpad­nię­ciu im w ła­py przez grzbiet Wir­skie­go prze­szedł dreszcz. Prę­dzej pal­nie so­bie w łeb. Cho­ciaż te­go aku­rat już nie był ta­ki pew­ny. Obie­cał, że uchro­ni Ta­ma­rę przed naj­gor­szym. Ta­kie­go przy­rze­cze­nia nie­po­dob­na zła­mać. Prę­dzej da się po­kro­ić na ka­wał­ki.

– To nie wszyst­ko. – Jeff prze­szedł do ko­lej­nej nie­spo­dzian­ki. – Prze­chwy­ci­li­śmy jesz­cze coś.

– „My” to zna­czy kto?

– Lan­gley, Fort Me­ade… czy to waż­ne? Do­sta­łem od­po­wiedź na mo­je py­ta­nie. Ktoś się po­sta­rał, więc są wy­ni­ki. – Agent wzru­szył ra­mio­na­mi, a je­go pal­ce po­now­nie za­tań­czy­ły na kla­wia­tu­rze.

– Cze­go do­ty­czy?

– Two­je­go… kum­pla, a na­sze­go ro­da­ka.

Krót­ka prze­rwa na za­sta­no­wie­nie po­mię­dzy sło­wa­mi „two­je­go” a „kum­pla” nie uszła uwa­gi Wir­skie­go. Czy wie­dzie­li, że był je­go ofi­ce­rem pro­wa­dzą­cym? Py­ta­nie wciąż po­zo­sta­wa­ło otwar­te. Na pew­no do­my­śla­li się te­go i owe­go, to nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści, jed­nak czy przej­dą do po­rząd­ku dzien­ne­go nad wer­bun­kiem ame­ry­kań­skie­go oby­wa­te­la? Nie wszyst­kim ta­kie po­stę­po­wa­nie mu­si się po­do­bać. Mo­ty­wa­cje i uwa­run­ko­wa­nia mo­gą nie­wie­le zna­czyć. Al­bo jest się na­szym szpie­giem, al­bo cu­dzym. Nor­ton był cu­dzym, czy­li je­go – ni­by so­jusz­ni­ka, ale…

– Gdzie jest Nort?

– Zu­peł­nie nie­da­le­ko. Sie­dzi w aresz­cie na Le­bie­die­wa. W cią­gu pa­ru dni ma zo­stać prze­nie­sio­ny do Mo­skwy. Po­wo­li… – Jeff po­wstrzy­mał go dło­nią. – Też o tym po­my­śla­łem.

– Wiesz, co mu gro­zi? – za­py­tał Wir­ski, spo­dzie­wa­jąc się od­po­wie­dzi w ro­dza­ju: „Prze­cież to two­ja ro­bo­ta”.

– Nie na­ci­skaj. To nie ta­kie pro­ste.

– Je­że­li nie chcesz, przyj­rzę się te­mu sam.

– Z tą dziu­rą w ple­cach nie­wie­le zro­bisz.

– Jak dasz mi Har­ry’ego i Hu­ge’a do dys­po­zy­cji, to szan­se wzro­sną.

– Na­wet oni nie są cu­do­twór­ca­mi. – Ame­ry­ka­nin po­zo­sta­wał nie­wzru­szo­ny.

– Jak ro­zu­miem, chcesz sie­dzieć na tył­ku i cze­kać?

– Mniej wię­cej.

– W ta­kim ra­zie po co szop­ka z tym wszyst­kim?

– Roz­pa­tru­ję róż­ne opcje.

– Na przy­kład ja­kie?

– Pa­mię­tasz mo­ją pro­po­zy­cję?

Zda­je się, że wró­ci­li do punk­tu wyj­ścia. Cał­kiem nie­daw­no już o tym roz­ma­wia­li. Ko­lej­ne na­po­mknię­cie o tym sa­mym wzbu­dzi­ło nie­po­kój u An­drze­ja. Spra­wa za­ha­cza­ła o szan­taż: po­mo­że­my She­par­do­wi, jak ty po­mo­żesz nam. Tak jak­by Nor­ton nie był oby­wa­te­lem ich pań­stwa. Dla CIA mo­że to dro­biazg, on pod tym wzglę­dem był bar­dziej lo­jal­ny.

– Słu­chaj, Jeff, przy­mus na mnie nie dzia­ła.

– Czy ja cię do cze­goś przy­mu­szam? – pra­wie szcze­rze zdzi­wił się agent. – Jak wspo­mnia­łem, nic nie jest prze­są­dzo­ne.

– Już i tak ro­bi­cie spo­ro szu­mu – za­uwa­żył Po­lak. – Ile masz ze­spo­łów do dys­po­zy­cji? Co naj­mniej kil­ka, mam ra­cję? Zro­bi­my ta­ką ak­cję, że bę­dą nas wspo­mi­nać przez dzie­się­cio­le­cia.

– Jak mó­wi­łem, to nie ta­kie pro­ste.

– Czy ja mó­wię, że jest?

– Do tej po­ry wszyst­ko ro­bi­li­śmy na na­szych wa­run­kach, a ty naj­wy­raź­niej chcesz za­ata­ko­wać agen­tów służ­by fe­de­ral­nej.

– To nie FBI, tyl­ko FSB, nie za­po­mi­naj.

– Ni­cze­go nie obie­cu­ję. Ro­bię to dla­te­go, że nu­mer z Dmi­tri­jem wy­da­je się sen­sow­ny. Chciał­bym, że­byś o tym pa­mię­tał.

22 BRY­GA­DA PAN­CER­NA
NA WSCHÓD OD GUL­BE­NE – ŁO­TWA | 22 ma­ja, go­dzi­na 11:38

Ostat­nia do­ba upły­nę­ła spo­koj­nie. Aż za spo­koj­nie, jak na gust pod­po­rucz­ni­ka To­ma­sza Ma­cie­jew­skie­go. Cią­gle spo­dzie­wał się na­lo­tu lub przy­naj­mniej ata­ku po­ci­ska­mi ra­kie­to­wy­mi krót­kie­go za­się­gu, ta­ki­mi jak Tocz­ka. W ży­ciu nie był tak zde­ner­wo­wa­ny, pod­ska­ki­wał na każ­dy wy­strzał i bez­u­stan­nie spo­glą­dał za sie­bie.

Resz­ta za­łóg prze­ży­wa­ła po­dob­ne ka­tu­sze. Po­za nie­licz­ny­mi we­te­ra­na­mi żoł­nie­rze 22 Bry­ga­dy nie wą­cha­li pro­chu, do­pie­ro star­cie pod Iwasz­ka­mi po­ka­za­ło, ile są war­ci. Po­bi­li wów­czas Ro­sjan i Bia­ło­ru­si­nów pró­bu­ją­cych za­mknąć więk­szą część sił II Kor­pu­su w ko­tle. Nikt nie spo­dzie­wał się aż ta­kie­go suk­ce­su – nie­ostrze­la­ni re­kru­ci, wspar­ci gru­pą in­struk­to­rów oraz zu­peł­nie no­wym sprzę­tem, któ­ry do­pie­ro przy­szło im po­zna­wać, spi­sa­li się nad­spo­dzie­wa­nie do­brze.

Nikt nie ocze­ki­wał od nich he­ro­izmu, a jed­nak za­mie­ni­li pra­wie pew­ną klę­skę w za­ska­ku­ją­ce zwy­cię­stwo. Nie­mniej suk­ces od­czu­li na wła­snej skó­rze. Po­le­gli i ran­ni to koszt każ­dej bi­twy. Do­dat­ko­wo po ci­chu od­sy­ła­no na ty­ły tych, któ­rzy nie mo­gli wy­peł­niać obo­wiąz­ków z po­wo­du za­bu­rzeń psy­chicz­nych. Nie każ­dy nada­wał się na żoł­nie­rza, na­wet ochot­nik. Osta­tecz­ną cen­zu­rę wy­sta­wia­ła sa­ma wal­ka, po niej każ­dy tra­cił nie­win­ność.

Gdy by­ło już po wszyst­kim, naj­chęt­niej wy­ka­so­wał­by pa­rę ostat­nich dni z pa­mię­ci. Ile­kroć przy­my­kał oczy, wi­dział nie­sa­mo­wi­cie oka­le­czo­ne zwło­ki, cia­ła po­roz­ry­wa­ne eks­plo­zja­mi przez de­to­nu­ją­cą amu­ni­cję, spa­lo­ne i ta­kie, któ­rym śmierć za­da­no na sto in­nych spo­so­bów. Wi­dział rów­nież lu­dzi nie­ma­ją­cych wi­docz­nych ran, lecz i tak mar­twych. Na­wet nie chciał do­szu­ki­wać się przy­czyn. Przez ostat­ni ty­dzień po­sta­rzał się o dzie­sięć lat. Co gor­sza, za­po­wia­da­ło się, że ich prze­ży­cia to le­d­wie pre­lu­dium do dal­szych wy­pad­ków.

Prze­rzut 22 Bry­ga­dy na pół­noc zor­ga­ni­zo­wa­no spraw­nie. Abram­sy za­ła­do­wa­no na plat­for­my, im pod­sta­wio­no au­to­ka­ry. Praw­dę mó­wiąc, wo­lał je­chać czoł­giem, za­wsze to pan­cerz nad gło­wą i odro­bi­na wię­cej wy­go­dy. Tu na­wet nie moż­na by­ło wy­cią­gnąć nóg przed sie­bie – wszy­scy sie­dzie­li stło­cze­ni jak sar­dyn­ki w pusz­ce. Do te­go do­cho­dzi­ło wy­po­sa­że­nie i broń oso­bi­sta, po­upy­cha­ne pod no­ga­mi, w przej­ściu i gdzie się da­ło. Je­den plus, że sie­dział z przo­du, więc ob­ser­wo­wał szo­sę.

Je­cha­li ca­łą noc, zry­wa­mi, czę­sto sta­jąc na po­bo­czach lub dla od­mia­ny pę­dząc na zła­ma­nie kar­ku przez dłuż­sze od­cin­ki dro­gi. Mi­ni Be­ryl, czy­li wer­sja ka­ra­bin­ka ze skró­co­ną lu­fą, ca­ły czas spo­czy­wał na ko­la­nach. Tak na wszel­ki wy­pa­dek. Chodź spo­ro grup spec­na­zu zo­sta­ło już wy­bi­tych, to nie zna­czy­ło, że wszyst­kie. Z każ­dej stro­ny do­cho­dzi­ły in­for­ma­cje o po­tycz­kach i za­sadz­kach. Spa­do­chro­nia­rze 101 Dy­wi­zji oraz lo­kal­na sa­mo­obro­na za­cie­kle tę­pi­li Ro­sjan, a i tak po­dob­no je­den z od­dzia­łów do­tarł pod sa­mą kwa­te­rę głów­ną wojsk ko­ali­cyj­nych w Ry­dze i do­pie­ro tam zo­stał roz­bi­ty. Po­dob­nie rzecz się mia­ła z ba­zą ma­ry­nar­ki w Tal­li­nie i lot­ni­ska­mi mię­dzy­na­ro­do­wy­mi w sto­li­cach wszyst­kich nad­bał­tyc­kich państw, o po­mniej­szych ce­lach nie wspo­mi­na­jąc.

Prze­czu­cie go nie my­li­ło. Pa­rę mi­nut po pią­tej ra­no mi­nę­li punkt kon­tro­l­ny opo­dal ło­tew­skiej Dau­ga­vpils. Po­nu­rzy żan­dar­mi i rząd co naj­mniej dwu­dzie­stu ciał już za­pa­ko­wa­nych w bre­zen­to­we wor­ki świad­czy­li o sto­czo­nej nie­daw­no wal­ce. Bo­jo­wy AH-64 Apa­che jesz­cze krę­cił się w po­bli­żu. Po­trza­ska­ny Hu­mvee wciąż stał, tyl­ko ze­pchnię­ty na po­bo­cze. Au­to­bus przy­śpie­szył, ale Ma­cie­jew­ski jesz­cze zdą­żył za­uwa­żyć żoł­nie­rzy z psa­mi tro­pią­cy­mi zni­ka­ją­cych w po­bli­skim le­sie. Gdy­by prze­jeż­dża­li go­dzi­nę wcze­śniej, to sa­mo, co za­ło­dze Hu­mvee, mo­gło przy­tra­fić się wła­śnie im.

Pa­rę go­dzin póź­niej zje­cha­li z głów­nej szo­sy na bocz­ny trakt. Ko­lej­ne pół ki­lo­me­tra i by­li na miej­scu.

Ma­cie­jew­ski wy­siadł ja­ko pierw­szy, za­rzą­dził zbiór­kę i za­czął za­sta­na­wiać się, gdzie ulo­ko­wać lu­dzi. Nic nie zo­sta­ło przy­go­to­wa­ne. Przed ni­mi roz­cią­gał się ka­wał po­la nad je­zio­rem oto­czo­nym la­sem. Obóz za­pew­ne do­pie­ro był w pla­nach. Zży­mał się na brak sprzę­tu i pa­nu­ją­cy cha­os. Nikt nic nie wie­dział, łącz­nie z sa­mym Ste­fań­skim, do­wód­cą ba­ta­lio­nu. Ko­lej­ne go­dzi­ny upły­nę­ły na ocze­ki­wa­niu, do­pie­ro wi­dok ośmio­ko­ło­we­go cięż­kie­go trans­por­te­ra Hi­po­po­tam tro­chę roz­wiał drę­czą­ce go oba­wy. Pa­rę po­jaz­dów zje­cha­ło po ła­god­nym sto­ku i za­par­ko­wa­ło tuż nad wo­dą. Za ni­mi wy­ło­ni­ły się znacz­nie mniej­sze Ro­so­ma­ki i cię­ża­rów­ki. Od kie­row­cy Jel­cza usły­szał o utknię­ciu kon­wo­ju z Abram­sa­mi gdzieś pod Kow­nem.

Za­klął. Cho­ler­ny pech.

– Wi­dzia­łeś to oso­bi­ście czy ktoś prze­ka­zał przez ra­dio? – za­py­tał szo­fe­ra.

– Skie­ro­wa­no nas ob­jaz­dem – przy­znał tam­ten nie­chęt­nie. – Ale tam ko­rek na co naj­mniej dzie­sięć ki­lo­me­trów. Da­ję sło­wo.

– Cał­kiem moż­li­we. – Kie­row­cę po­parł Ste­fań­ski, któ­ry wy­glą­dał na rów­nie zde­ner­wo­wa­ne­go, ty­le że trzy­mał fa­son i nie oka­zy­wał iry­ta­cji.

– Skąd pan wie? – za­in­te­re­so­wał się Ma­cie­jew­ski.

– Wi­dzia­łem z po­wie­trza. Za­tor mo­że nie na dzie­sięć, ale na dwa ki­lo­me­try na pew­no.

Przy oka­zji się wy­ja­śni­ło, w ja­ki spo­sób ka­pi­tan do­łą­czył tak pręd­ko, mi­mo że nie wy­ru­szył ra­zem z ni­mi.

– Jak pan my­śli, dłu­go tu za­ba­wi­my?

– Prze­szli­śmy pod roz­ka­zy II Kor­pu­su. Po­dob­no ge­ne­rał Ray­mond Co­oper jest na­mi za­chwy­co­ny – od­parł za­gad­nię­ty.

– Brak mu wła­snych lu­dzi? – Pod­po­rucz­nik wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nie o to cho­dzi. Nie przy­je­cha­li­śmy tu po to, by po­dzi­wiać wi­do­ki.

– A po co?

Py­ta­nie pa­dło od nie­chce­nia, ale od­po­wiedź po­zwa­la­ła przy­go­to­wać się na naj­bliż­szą przy­szłość. Z grub­sza wie­dział, o co cho­dzi, nie był aż ta­kim igno­ran­tem, szu­kał tyl­ko po­twier­dze­nia wła­snych prze­my­śleń. Ci, któ­ry­mi do­wo­dził, też nie by­li idio­ta­mi, za­da­wa­li py­ta­nia i ocze­ki­wa­li sen­sow­nych od­po­wie­dzi.

Ste­fań­ski nie śpie­szył się, po­pra­wił pas i spraw­dził, czy pi­sto­let tkwi w ka­bu­rze.

– Co­oper nie dys­po­nu­je wie­lo­ma cięż­ki­mi jed­nost­ka­mi, o czym za­pew­ne wiesz. 3 Dy­wi­zja Pie­cho­ty to za ma­ło, tym bar­dziej że ostat­nio po­nio­sła stra­ty.

– Za ma­ło do cze­go?

– No po­myśl – za­chę­cił Ste­fań­ski.

– Więc jed­nak…

– To je­dy­ne lo­gicz­ne roz­wią­za­nie.

Ma­cie­jew­skie­mu za­krę­ci­ło się w gło­wie, gło­śno prze­łknął śli­nę i po­tarł skro­nie. Ame­ry­kań­ska po­moc za pa­rę mi­liar­dów nie by­ła prze­cież bez­in­te­re­sow­na. Je­że­li ktoś chciał wie­dzieć, co Po­la­cy bę­dą mu­sie­li dać w za­mian, to wła­śnie się do­wie­dział. Do­sta­li­śmy Abram­sy i Bra­dleye, a w re­wan­żu weź­mie­my udział w ofen­sy­wie. Mo­że nie wszyst­ko by­ło ta­kie pro­ste, jed­nak dla nie­go do te­go się spro­wa­dza­ło.

– Kie­dy?

– Te­go nie wiem, lecz spo­dzie­wam się, że w cią­gu naj­bliż­szych sie­dem­dzie­się­ciu dwóch go­dzin.

Pod pod­po­rucz­ni­kiem ugię­ły się no­gi. Tem­po za­wrot­ne. Ni­by wie­dział, cze­go ocze­ki­wać, ale sło­wa ka­pi­ta­na zmie­sza­ły go.

– Tak szyb­ko…

– Do­pil­nuj, by wszy­scy do­brze wy­po­czę­li. Jak zja­wią się na­sze Abram­sy, za­tan­ku­je­my i uzu­peł­ni­my amu­ni­cję. Na­le­ży wy­ko­nać wszyst­kie drob­ne na­pra­wy, na któ­re star­czy cza­su – uciął do­wód­ca.

– Tak jest.

– Nie wiem, co pla­nu­je Co­oper i ca­ła resz­ta ja­jo­gło­wych z je­go szta­bu oraz Pen­ta­gon. Do­my­ślam się tyl­ko, że cho­dzi o szyb­ką ope­ra­cję i za­koń­cze­nie te­go ca­łe­go ba­ła­ga­nu, za­nim bę­dzie za póź­no.

Ma­cie­jew­ski zwi­jał się jak w ukro­pie, krą­żąc po wciąż roz­ra­sta­ją­cym się obo­zie. Trud­no to na­wet by­ło na­zwać obo­zem. Po pro­stu w ca­łej oko­li­cy szyb­ko za­czę­ło przy­by­wać po­jaz­dów i żoł­nie­rzy, a że nie za­no­si­ło się na dłu­gi po­stój, to ca­ło­kształt zdo­mi­no­wa­ła im­pro­wi­za­cja w ra­mach kon­tro­lo­wa­ne­go ba­ła­ga­nu.

Pod­po­rucz­nik ode­tchnął do­pie­ro po po­łu­dniu, na wi­dok pierw­sze­go cią­gni­ka sio­dło­we­go i ni­sko­po­dwo­zio­wej plat­for­my. Za­ło­gi za­krząt­nę­ły się przy wo­zach. Wkrót­ce pierw­sze Abram­sy za­par­ko­wa­no, za­cho­wu­jąc prze­pi­so­we, co naj­mniej stu­me­tro­we od­le­gło­ści po­mię­dzy ma­szy­na­mi. Na­stęp­nie na­le­ża­ło spraw­dzić wszyst­kie sys­te­my i przy­go­to­wać czoł­gi do wal­ki.

M1A­2SEP, w któ­rym pod­po­rucz­nik pro­wa­dził pierw­szą bi­twę, swo­je już prze­szedł. Dłu­ga kre­cha i nad­pa­lo­na far­ba na pan­ce­rzu wie­ży wy­raź­nie wska­zy­wa­ły miej­sce, gdzie obe­rwa­li. Wte­dy się uda­ło, pan­cerz oka­zał się moc­ny, ina­czej Ma­cie­jew­ski nie stał­by tu i nie po­dzi­wiał kan­cia­stej kon­struk­cji.

– Ma­ka­ła, od­pal tur­bi­nę.

Me­cha­nik znikł we wnę­trzu. Po­nad otwór wła­zu wy­sta­wa­ła je­go gło­wa w heł­mo­fo­nie, co wy­glą­da­ło dość eg­zo­tycz­nie – ame­ry­kań­ski pan­cerz i ro­syj­ska grze­bie­nia­sta ochro­na gło­wy. Wcze­śniej ja­koś te­go nie za­uwa­żył. Sil­ni­ki za­sko­czy­ły od ra­zu przy zgod­nym wes­tchnie­niu za­ło­gi. Ło­skot pra­cu­ją­ce­go sil­ni­ka za­głu­szył echo od­le­głej de­to­na­cji. Upły­nął uła­mek se­kun­dy, za­nim pod­po­rucz­nik zi­den­ty­fi­ko­wał ha­łas i ob­ró­cił się za sie­bie, re­je­stru­jąc wy­da­rze­nia.

Po­nad la­sem rósł słup dy­mu, pod­trzy­my­wa­ny przez po­ma­rań­czo­we pło­mie­nie. Ma­cie­jew­ski pró­bo­wał so­bie przy­po­mnieć, kto znaj­do­wał się w tam­tym miej­scu, od­le­głym o ja­kiś ki­lo­metr, i nie po­tra­fił. Na nie­bie wy­raź­nie wi­dać by­ło jesz­cze sre­brzy­stą plam­kę ucho­dzą­ce­go na wschód sa­mo­lo­tu. Ko­la­na od­ru­cho­wo zgię­ły się jak do pa­du, na szczę­ście szyb­ko do gło­su wró­cił roz­są­dek. Czoł­gi­sta ze­rwał się do bie­gu i wsko­czył na pan­cerz. Nie po­trze­bo­wał po­mo­cy – przy­trzy­maw­szy się ob­łe­go prze­dmu­chi­wa­cza w po­ło­wie lu­fy, wspiął się na wie­żę, od­bez­pie­czył wu­ka­em, spraw­dził ta­śmę z pół­ca­lo­wy­mi po­ci­ska­mi i prze­su­nął dźwi­gnię od­bez­pie­cze­nia bro­ni.

Gdzie ten su­kin­syn? Prze­su­nął lu­fę z le­wa na pra­wo, lecz prze­ciw­nik znaj­do­wał się już da­le­ko od miej­sca na­lo­tu. Co praw­da w ślad za nim rzu­cił się ja­kiś od­rzu­to­wiec znaj­du­ją­cy się w po­bli­żu, ale czy sztur­mo­wiec zo­sta­nie ze­strze­lo­ny, nie by­ło to pew­ne.

Na ra­zie po­ja­wił się je­den sa­mo­lot prze­ciw­ni­ka, jed­nak gdy nad­le­ci wię­cej, roz­nio­są ich na ka­wał­ki. Czy do­wódz­two zdo­ła zor­ga­ni­zo­wać obro­nę prze­ciw­lot­ni­czą? Jak do­tąd jej nie do­strze­gał. Tyl­ko głu­piec mógł­by są­dzić, że Ro­sja­nie pod­ku­lą ogon i spo­koj­nie po­cze­ka­ją na nie­unik­nio­ne.

Zsu­nął się do wnę­trza wie­ży na swo­je sta­no­wi­sko i spraw­dził, co z po­zo­sta­ły­mi wo­za­mi kom­pa­nii. Zda­je się, że ba­ta­lion nie ucier­piał, ale za­wsze le­piej się upew­nić. Od jed­ne­go z do­wód­ców czoł­gów do­wie­dział się, co za­szło – znisz­cze­niu ule­gła cy­ster­na ob­słu­gu­ją­ca Bra­dleye pie­cho­ty, przy czym ża­den BWP nie zo­stał tra­fio­ny. Pa­ru po­pa­rzo­nych już od­tran­spor­to­wa­no do szpi­ta­la, kie­row­ca nie­ste­ty nie prze­żył.

Wy­gra­mo­lił się i usa­do­wił na ze­wnątrz. Z jed­nej stro­ny, chciał, że­by już by­ło po wszyst­kim, a z dru­giej stro­ny, bał się te­go, co przy­nie­sie przy­szłość.

3 KI­LO­ME­TRY NA WSCHÓD OD GRA­NI­CY ES­TO­NII
Z FE­DE­RA­CJĄ RO­SYJ­SKĄ  | 22 ma­ja, go­dzi­na 17:03

Po­zy­cja w nie­wiel­kim za­gaj­ni­ku wy­da­wa­ła się do­bra. Wi­dzie­li stąd szo­sę i zjazd na pół­noc, a co naj­waż­niej­sze, od Pe­ters­bur­ga dzie­li­ło ich naj­wy­żej trzy­sta ki­lo­me­trów. Na sa­mą myśl o tym Walsh czuł dreszcz emo­cji. W swo­im ży­ciu od­wie­dził wie­le państw, i to nie za­wsze w ma­sku­ją­cym kom­bi­ne­zo­nie i z ka­ra­bin­kiem w dło­niach. Roz­gra­bio­ne mu­zeum sta­ro­żyt­no­ści w Bag­da­dzie do tej po­ry przy­pra­wia­ło go o ból ser­ca. Je­że­li Er­mi­taż zo­sta­nie po­trak­to­wa­ny w ten sam spo­sób, nie tyl­ko Ro­sja­nie utra­cą wie­le za­byt­ków o de­cy­du­ją­cym dla kul­tu­ry zna­cze­niu, ale on sam też już nie zo­ba­czy tych wspa­nia­ło­ści na wła­sne oczy. Za­miast ory­gi­na­łów – tyl­ko bla­de cie­nie w prze­wod­ni­kach bądź al­bu­mach.

Chy­ba je­dy­nie on mar­twił się tym, co na­stą­pi. Resz­ta dru­ży­ny nie wy­bie­ga­ła my­śla­mi da­lej niż pa­rę go­dzin na­przód, co naj­wy­żej ocze­ku­jąc koń­ca mi­sji i tych chwil od­po­czyn­ku przed ko­lej­ną wy­pra­wą. Pi­wo i ham­bur­ge­ry by­ły bliż­sze ich ser­com niż ho­len­der­skie ma­lar­stwo z koń­ca XVII wie­ku.

Nie sa­my­mi ma­rze­nia­mi czło­wiek ży­je. Już wkrót­ce ssa­nie w żo­łąd­ku sta­ło się do­tkli­we, a po­lo­we ra­cje nie wzbu­dza­ły w ka­pi­ta­nie en­tu­zja­zmu. Że­by nie my­śleć o je­dze­niu, skon­cen­tro­wał się na dro­dze. Na tym od­cin­ku już nie do­strze­ga­li aż ty­lu roz­bi­tych po­jaz­dów. Ow­szem, by­ło ich spo­ro, ty­le że nie w ta­kiej ma­sie, jak po es­toń­skiej stro­nie gra­ni­cy. Kil­ka nad­pa­lo­nych BTR-ów rdze­wia­ło na po­bo­czu. Kie­ru­nek jaz­dy wska­zy­wał na wschód, czy­li zo­sta­ły znisz­czo­ne już po głów­nym na­lo­cie. Ja­kiś gor­li­wy pi­lot urzą­dził so­bie strze­lec­ki tor prze­szkód, nie od­pusz­cza­jąc ucie­ki­nie­rom. Wła­ści­wie to do­brze, że ich wte­dy tu nie by­ło. Przy pręd­ko­ściach się­ga­ją­cych sied­miu­set wę­złów lot­nik wa­lił do wszyst­kie­go, co po­de­szło, a Walsh od uro­dze­nia był przy­wią­za­ny do każ­dej ze swo­ich koń­czyn.

Za­gaj­nik znaj­do­wał się da­le­ko od wra­ków i smród roz­kła­da­ją­cych się zwłok do nich nie do­cho­dził, tyl­ko raz noz­drza ka­pi­ta­na wy­chwy­ci­ły słod­ka­wy odór, gdy za­wia­ło z tam­tej stro­ny. Do te­go aspek­tu woj­ny nie przy­zwy­czai się ni­g­dy. Cia­ła po­win­ny już daw­no zo­stać za­bra­ne. Ro­syj­skie dru­ży­ny gra­ba­rzy nie wy­ka­za­ły się pil­no­ścią, mo­że by­ły da­le­ko od fe­ral­ne­go miej­sca. Zresz­tą trud­no mieć o to pre­ten­sje, gra­barz też czło­wiek, a wszyst­ko dzia­ło się w za­wrot­nym tem­pie.

Nie uwa­żał się za pro­ro­ka, ale je­śli wszyst­ko po­to­czy się zgod­nie z je­go przy­pusz­cze­nia­mi, to do­tych­cza­so­we wy­da­rze­nia bę­dą tyl­ko przy­gryw­ką do te­go, co ich cze­ka. Do nie­daw­na nikt nie spo­dzie­wał się ta­kie­go ob­ro­tu spra­wy. Jesz­cze w tym ro­ku na ćwi­cze­niach czy pry­wat­nie spo­ro mó­wi­ło się o Da­masz­ku bądź Te­he­ra­nie, na­to­miast Pe­ters­burg al­bo Mo­skwa wy­da­wa­ły się mia­sta­mi, do któ­rych ni­g­dy nie za­wi­ta­ją.

Cho­le­ra, ale się po­pie­przy­ło. Eu­ro­pej­skie­go te­atru dzia­łań wo­jen­nych już od daw­na nie bra­no pod uwa­gę, w Fe­de­ra­cji Ro­syj­skiej upa­tru­jąc ra­czej prze­ciw­wa­gi mo­gą­cej zneu­tra­li­zo­wać choć część is­lam­skich ru­chów z Azji Środ­ko­wej. Po wyj­ściu NA­TO z Afga­ni­sta­nu spo­dzie­wa­no się nie­po­ko­jów od Tur­kie­sta­nu po Kir­gi­stan i nie po­my­lo­no się. Z ko­mu­ni­ka­tów ra­dio­wych pły­nął jed­no­znacz­ny prze­kaz – mu­zuł­ma­nie wy­ko­rzy­stu­ją oka­zję. Od­kąd za­bra­kło pro­tek­to­ra, do­tych­cza­so­we re­żi­my chwia­ły się w po­sa­dach, lecz nikt nie kwa­pił się wy­ro­ko­wać, co wy­ło­ni się z te­go ty­gla nie­na­wi­ści. Jed­ni mó­wi­li o no­wym ka­li­fa­cie, dru­dzy o afga­ni­za­cji Za­kau­ka­zia. Zda­niem Wal­sha tak do­brze nie bę­dzie. Ogrom­ne za­so­by su­row­ców na­tu­ral­nych w koń­cu przez ko­goś zo­sta­ną za­go­spo­da­ro­wa­ne, a jak znał ży­cie – zy­ski za­si­lą fun­dusz wal­ki z nie­wier­ny­mi, czy­li w kon­se­kwen­cji z ni­mi, Ame­ry­ka­na­mi. Przez naj­bliż­sze pa­rę lat nie zo­sta­ną ode­sła­ni na ty­ły, więc o pra­cę mógł być spo­koj­ny. Mar­na to po­cie­cha, cho­ciaż są gor­sze za­ję­cia. Na przy­kład nie chciał­by się zna­leźć w skó­rze pre­zy­den­ta: jed­na błęd­na de­cy­zja i wszyst­ko się sy­pie. Cie­ka­we, czy po wy­sła­niu ty­lu lu­dzi na rzeź moż­na wie­czo­rem usiąść w fo­te­lu przed te­le­wi­zo­rem, za­grze­cho­tać lo­dem w szklan­ce wy­peł­nio­nej whi­sky i obej­rzeć skut­ki wy­da­nych wcze­śniej po­le­ceń. Przy czymś ta­kim je­go wła­sne za­da­nie zda­ło się ka­pi­ta­no­wi ła­twe jak ko­bie­ty.

Zmie­nił po­zy­cję, że­by oprzeć się ple­ca­mi o pień mo­drze­wia. Naj­chęt­niej przy­mknął­by oczy i od­pły­nął da­le­ko. Po­trzą­snął gło­wą i roz­tarł po­wie­ki. Odro­bi­nę po­mo­gło. Ci­śnie­nie sko­czy­ło, gdy na szo­sie do­strzegł opan­ce­rzo­ne­go Ti­gra i BTR-90. Dla­cze­go nikt o tym nie za­mel­do­wał? Po­spa­li się czy co?

– Uwa­ga, Char­lie, w za­się­gu wzro­ku.

Au­to­mat po­wę­dro­wał do ra­mie­nia, za­mon­to­wa­na na nim lu­ne­ta po­zwa­la­ła bli­żej przyj­rzeć się go­ściom.

Kie­row­ca Ti­gra je­chał po­wo­li, omi­ja­jąc z da­le­ka wszel­kie moż­li­we nie­bez­pie­czeń­stwa. W koń­cu wóz się za­trzy­mał, a ze środ­ka wy­sko­czy­li zwia­dow­cy.

Czy­li ktoś w koń­cu się ock­nął i na­ka­zał spraw­dzić, co też po­ra­bia­ją jan­ke­si. Zo­ba­czy­my, co sta­nie się da­lej, po­my­ślał. Ten zwiad to jesz­cze nic ta­kie­go. Go­rzej, jak za ni­mi pój­dzie resz­ta. Przez chwi­lę wy­da­wa­ło się, że Ro­sja­nie nie dys­po­nu­ją już re­zer­wa­mi i wszyst­ko, co po­sia­da­li, utra­ci­li pod­czas ostat­niej ofen­sy­wy. No, mo­że nie wszyst­ko, ale ci, któ­rzy uszli z ży­ciem, nie sta­no­wi­li ja­kiejś zna­czą­cej si­ły bo­jo­wej. Do­ty­czy­ło to za­rów­no od­dzia­łów ata­ku­ją­cych od wscho­du, jak i Bia­ło­ru­si­nów wspie­ra­ją­cych ofen­sy­wę od po­łu­dnia. Roz­gro­mio­no trzy bry­ga­dy, dwie ko­lej­ne po­nio­sły do­tkli­we stra­ty, na­to­miast ci tu­taj wy­glą­da­li na no­wych. Znaj­do­wa­li się za da­le­ko, by zi­den­ty­fi­ko­wać ozna­cze­nia na po­jaz­dach, o ile wcze­śniej nie zo­sta­ły za­ma­lo­wa­ne, mi­mo to ła­two by­ło do­strzec w nich za­wo­dow­ców. Wy­star­czy­ło spoj­rzeć, jak się po­ru­sza­ją, wy­szu­ku­jąc osło­ny. Znaj­do­wa­li się na wła­snym te­ry­to­rium i nic nie świad­czy­ło o obec­no­ści prze­ciw­ni­ka, a jed­nak wpo­jo­ne na­wy­ki po­wo­do­wa­ły, że za­cho­wy­wa­li da­le­ko po­su­nię­tą ostroż­ność. Na­le­że­li do eli­ty, tak jak chłop­cy Wal­sha.

Na tym od­cin­ku Ro­sja­nie dys­po­no­wa­li tyl­ko jed­ną ta­ką jed­nost­ką – 76 Pskow­ską Dy­wi­zją Po­wietrz­no-Sztur­mo­wą, wscho­dzą­cą w skład sił szyb­kie­go re­ago­wa­nia. Z te­go, co pa­mię­tał, jej szlak bo­jo­wy wy­glą­dał na­der in­te­re­su­ją­co – Afga­ni­stan, Cze­cze­nia, Gru­zja… W swo­im cza­sie po­szedł kon­tro­lo­wa­ny prze­ciek, że for­ma­cja jest szy­ko­wa­na do in­ter­wen­cji w Sy­rii, oczy­wi­ście po stro­nie Ba­sza­ra al-Asa­da. Ka­pi­ta­no­wi nie chcia­ło się w to wie­rzyć, choć kto wie, co Wła­di­mi­ro­wi Wła­di­mi­ro­wi­czo­wi cho­dzi­ło po gło­wie. W su­mie ro­syj­skie si­ły po­wietrz­no­de­san­to­we dys­po­no­wa­ły znacz­nym po­ten­cja­łem, ba… jak się nad tym głę­biej za­sta­no­wić, nikt in­ny nie mógł­by się z ni­mi rów­nać. Po­dob­nie jak do ma­ri­nes, tra­fia­li tam naj­lep­si lu­dzie – ko­goś, kto nie chciał słu­żyć w de­san­cie, nie da się zmu­sić do sko­ku ze spa­do­chro­nem. Za­wsze wy­so­ko umo­ty­wo­wa­ni, w prze­ci­wień­stwie do ko­le­gów z jed­no­stek zme­cha­ni­zo­wa­nych, da­dzą z sie­bie wszyst­ko.

Przez ple­cy ka­pi­ta­na prze­biegł dreszcz. Nikt nie twier­dził, że bę­dzie ła­two. Wia­do­mo, że prze­szko­dy bę­dą się pię­trzyć wraz z po­su­wa­niem się w głąb Fe­de­ra­cji, a pierw­sza wła­śnie zma­te­ria­li­zo­wa­ła się w po­sta­ci tych spa­do­chro­nia­rzy. Prze­su­nął lu­ne­tę wzdłuż gi­ną­cej w od­da­li szo­sy. Na ra­zie nic nie za­po­wia­da­ło sił po­stę­pu­ją­cych za pa­tro­lem. I do­brze, ci w zu­peł­no­ści wy­star­czą. Co praw­da jed­na ra­kie­ta z sa­mo­lo­tu czy Pre­da­to­ra roz­wią­zy­wa­ła pro­blem, a ta­kie wspar­cie w ra­zie ko­niecz­no­ści otrzy­mał­by w cią­gu pa­ru mi­nut, ale ktoś w koń­cu za­in­te­re­su­je się za­gi­nio­nym pa­tro­lem, a le­piej, że­by prze­ciw­nik na ra­zie nie zwra­cał uwa­gi na tę oko­li­cę.

Uznał, że wy­star­czy te­go do­bre­go, uru­cho­mił ra­dio i wy­słał wia­do­mość. Niech mą­drzej­si od nie­go po­sta­no­wią, co z tym fan­tem zro­bić.

PEN­TA­GON, AR­LING­TON, WIR­GI­NIA – USA | 22 ma­ja, go­dzi­na 08:04

– Ak­tu­al­nie na­po­ty­ka­my je­dy­nie spo­ra­dycz­ne trud­no­ści. Ge­ne­rał Co­oper jest do­brej my­śli. Jak za­pew­nia, w cią­gu na­stęp­nych dwu­na­stu go­dzin bę­dzie go­to­wy do dzia­ła­nia. – Ofi­cer re­fe­ru­ją­cy bar­dzo się sta­rał, by wy­po­wiedź za­brzmia­ła rze­czo­wo i uspo­ka­ja­ją­co.

– Co­oper tak po­wie­dział? – prych­nął ko­men­dant Kor­pu­su Pie­cho­ty Mor­skiej ge­ne­rał Alan Pre­ston.

– To je­go sło­wa. – Ka­pi­tan nie do koń­ca wie­dział, jak od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie.

– Alan, chciał­byś go kimś za­stą­pić? – Prze­wod­ni­czą­cy Ko­le­gium Po­łą­czo­nych Sze­fów Szta­bów Ja­mes Wil­son zwró­cił się do Pre­sto­na.

– Pa­ru mo­ich lu­dzi ma­rzy o tym.

– Nie mó­wię o two­ich pod­wład­nych, tyl­ko o do­wód­cach sił lą­do­wych. – Wil­son do­pre­cy­zo­wał py­ta­nie.

– Dla­cze­go nie mo­że być to ktoś od nas?

– Bo na ra­zie ja je­stem tu­taj sze­fem – wark­nął prze­wod­ni­czą­cy.

Obaj do­sko­na­le wie­dzie­li, o co cho­dzi – ofi­ce­ro­wie ma­ri­nes sły­nę­li z agre­syw­no­ści. Tak ich szko­lo­no: wy­lą­do­wać, za­jąć te­ren i już ni­ko­mu nie ustą­pić. Ci z sił lą­do­wych mu­sie­li dwa ra­zy za­sta­no­wić się nad pod­ję­ciem de­cy­zji i kon­se­kwen­cja­mi, ja­kie przy­nio­są. Co­oper nie był wy­jąt­kiem, w bi­twie obron­nej po­ra­dził so­bie nie naj­go­rzej. A je­śli wy­ka­że się w na­tar­ciu, to doj­dzie do Pe­ters­bur­ga w czter­dzie­ści osiem go­dzin.

Prze­klę­te mia­sto spę­dza­ło Wil­so­no­wi sen z po­wiek. Zda­wa­ło się tak bli­sko, a jed­nak sta­no­wi­ło wy­zwa­nie. W swo­jej nie­daw­nej hi­sto­rii ar­mia Sta­nów Zjed­no­czo­nych to­czy­ła pa­rę bi­tew o po­dob­nym cha­rak­te­rze, wy­star­czy­ło wspo­mnieć o ofen­sy­wie Tet czy za­ję­ciu Bag­da­du, wsze­la­ko w po­rów­na­niu z Pe­ters­bur­giem tam­te ope­ra­cje wy­glą­da­ły na po­tycz­ki.

Oczy­wi­ście mi­ło by­ło się łu­dzić – wej­dą do mia­sta bez jed­ne­go wy­strza­łu i zo­sta­ną przy­wi­ta­ni kwia­ta­mi. Być mo­że zwy­kli miesz­kań­cy zro­zu­mie­ją, że nie są ich wro­ga­mi. Po­na­wia­ne pro­po­zy­cje współ­pra­cy, ma­ją­ce roz­wią­zać kon­flikt środ­ka­mi po­li­tycz­ny­mi, od­bi­ja­ły się od mu­rów Krem­la. Ba, Pu­tin ro­bił wszyst­ko, by ta­ką współ­pra­cę znisz­czyć w za­rod­ku. Po za­to­pie­niu lot­ni­skow­ca USS „Ro­nald Re­agan” Ame­ry­ka­nie stra­ci­li cier­pli­wość. Tar­ga­na we­wnętrz­ny­mi kon­flik­ta­mi Fe­de­ra­cja sła­bła z dnia na dzień. Jej sys­tem do­wo­dze­nia zo­stał na­ru­szo­ny, a na­wet naj­więk­szy kraj na świe­cie nie był w sta­nie pro­wa­dzić dzia­łań na wszyst­kich fron­tach rów­no­cze­śnie – ata­ko­wa­li Ja­poń­czy­cy i se­pa­ra­ty­ści sy­be­ryj­scy na Da­le­kim Wscho­dzie, mu­zuł­ma­nie w Azji Środ­ko­wej i na Kau­ka­zie, do te­go do­szedł ba­ła­gan na Da­le­kiej Pół­no­cy i nie­uda­na ofen­sy­wa w pań­stwach bał­tyc­kich, pod­czas któ­rej wy­tra­co­no wie­le cięż­kich bry­gad z za­chod­nie­go kie­run­ku ope­ra­cyj­ne­go.

Jak tak da­lej pój­dzie, do koń­ca mie­sią­ca Fe­de­ra­cja sta­nie się tru­pem. Wil­son wciąż nie po­tra­fił zro­zu­mieć, ja­ką lo­gi­ką kie­ro­wał się Pu­tin. Z ze­wnątrz wy­glą­da­ło to tak, jak­by za wszel­ką ce­nę pró­bo­wał za­prze­pa­ścić ca­ły do­tych­cza­so­wy wy­si­łek wło­żo­ny w mo­der­ni­za­cję pań­stwa. Nie tra­fia­ły do nie­go żad­ne ar­gu­men­ty, jak sza­le­niec trwał na daw­no utra­co­nych po­zy­cjach. Czy on na­praw­dę wy­obra­żał so­bie, że mo­że za­ata­ko­wać Ame­ry­ka­nów i ich so­jusz­ni­ków i wy­grać tę woj­nę ma­łym kosz­tem al­bo prze­grać bez żad­nych kon­se­kwen­cji?

Wil­son nie zga­dzał się z po­my­słem, któ­ry lan­so­wał wi­ce­pre­zy­dent Joe Bi­den i je­go frak­cja, by po­prze­stać na prze­ję­ciu kon­tro­li nad ob­sza­ra­mi stra­te­gicz­ny­mi, głów­nie ty­mi za­sob­ny­mi w ro­pę i gaz – bo co z resz­tą?

Każ­dy la­ik wi­dział jed­no – Ro­sji pod­cię­to no­gi. Kraj pa­dał, a jak już upad­nie, wstrzą­sy ro­zej­dą się z nie­by­wa­łą si­łą po ca­łym świe­cie. Już od­czu­wa­li te­go skut­ki, a bę­dzie zde­cy­do­wa­nie go­rzej. De­struk­cja gro­zi­ła nie tyl­ko Fe­de­ra­cji, ale rów­nież Ukra­inie i Bia­ło­ru­si, o ta­kich pań­stwach jak Ka­zach­stan czy Turk­me­ni­stan nie wspo­mi­na­jąc. Na do­brą spra­wę glo­bal­ny po­rzą­dek zno­wu ule­gnie prze­mo­de­lo­wa­niu. Dzie­siąt­ki mi­lio­nów lu­dzi na mi­lio­nach ki­lo­me­trów kwa­dra­to­wych te­re­nu znaj­dą się po­za wszel­ką kon­tro­lą. Kosz­mar­na per­spek­ty­wa. Ide­al­ne miej­sce dla wszel­kie­go ro­dza­ju na­wie­dzio­nych i po­li­tycz­nych hochsz­ta­ple­rów oraz ter­ro­ry­stów i ban­dy­tów wszel­kiej ma­ści. Mo­że le­piej, że Ja­poń­czy­cy usa­do­wią się we Wła­dy­wo­sto­ku, a Chiń­czy­cy zaj­mą in­te­re­su­ją­ce ich ob­sza­ry. Przy­naj­mniej spró­bu­ją za­pro­wa­dzić tam po­rzą­dek – ten ar­gu­ment sil­nie lan­so­wa­ny przez ko­lej­ną po­li­tycz­ną frak­cję, sku­pio­ną przy se­kre­ta­rzu sta­nu, rów­nież uzna­wał za nie­do­rzecz­ny.

Naj­bar­dziej lo­gicz­ne wy­da­wa­ło się za­stą­pie­nie obec­nej eki­py za­sia­da­ją­cej na Krem­lu in­ną, któ­ra by­ła­by go­to­wa do współ­pra­cy i po­tra­fi­ła ze­rwać z nie­chlub­ną prze­szło­ścią, przez co mia­ła­by moż­li­wość wy­pro­wa­dze­nia kra­ju na pro­stą. Przy mak­sy­mal­nym wy­sił­ku obu stron mo­że by coś z te­go wy­szło. I tu do­cho­dził do ko­lej­ne­go wy­zwa­nia – wca­le nie dys­po­no­wa­li ta­ki­mi moż­li­wo­ścia­mi, jak by chcie­li. Co praw­da wie­lu twier­dzi­ło, że woj­sko­wym za­wsze wszyst­kie­go by­ło za ma­ło, ale w ob­li­czu za­dań, ja­kie na nie­go cze­ka­ły, oba­wiał się naj­gor­sze­go: utkną gdzieś da­le­ko od gra­ni­cy, unie­ru­cho­mie­ni na ol­brzy­miej prze­strze­ni, we wro­gim śro­do­wi­sku, aż zo­sta­ną stra­to­wa­ni przez hor­dy głod­nych i zde­spe­ro­wa­nych lu­dzi.

Dy­wi­zje, któ­ry­mi dys­po­no­wał, przed­sta­wia­ły ol­brzy­mią si­łę bo­jo­wą, jed­nak roz­pro­szo­ne na pa­ru fron­tach nie bę­dą już tak sku­tecz­ne. Wie­lu za­gad­nień z nim nie kon­sul­to­wa­no, sta­wia­jąc ce­le po­li­tycz­ne po­nad mi­li­tar­ny­mi. Mo­że to i do­brze, choć roz­ka­zu za­ję­cia dru­gie­go co do wiel­ko­ści mia­sta Ro­sji do koń­ca nie ro­zu­miał. Je­że­li już ata­ko­wać, to na­le­ża­ło kie­ro­wać się ku ser­cu Fe­de­ra­cji, czy­li na Mo­skwę. Opa­no­wa­nie Pe­ters­bur­ga mia­ło­by sens tyl­ko wte­dy, gdy­by chcia­no tam usta­no­wić osob­ny ośro­dek wła­dzy po­zo­sta­ją­cy w opo­zy­cji do do­tych­cza­so­we­go pre­zy­den­ta. Pod­czas naj­bliż­sze­go spo­tka­nia z Cra­igiem po­ru­szy ten te­mat. Jak na ra­zie usta­no­wie­nie rzą­du al­ter­na­tyw­ne­go wo­bec Pu­ti­na nie po­ja­wi­ło się w dys­ku­sjach, a na­wet w plot­kach. Wcze­śniej czy póź­niej ta­ka in­for­ma­cja tra­fi­ła­by do je­go uszu, a prze­cież któ­raś z agen­cji mu­sia­ła nad ta­kim sce­na­riu­szem pra­co­wać. A je­że­li nie, to mo­że zle­cić opra­co­wa­nie go wła­snym służ­bom?

Le­d­wo za­ło­żył no­gę na no­gę, a le­wy ło­kieć po­ło­żył na bla­cie sto­łu i za­czął ana­li­zo­wać tę kwe­stię, gdy do sa­li kon­fe­ren­cyj­nej do­star­czo­no ka­wę. Ład­na blon­dyn­ka w gra­na­to­wej ma­ry­nar­ce i spód­ni­cy się­ga­ją­cej ko­lan wy­glą­da­ła na za­kło­po­ta­ną wi­do­kiem ty­lu gwiaz­dek w jed­nym po­miesz­cze­niu. W kon­se­kwen­cji wy­co­fa­ła się tak szyb­ko, że wie­lu z ze­bra­nych nie zwró­ci­ło na pa­nią po­rucz­nik naj­mniej­szej uwa­gi.

Na pa­ru wiel­kich ekra­nach zaj­mu­ją­cych le­wą ścia­nę na bie­żą­co wy­świe­tla­no in­for­ma­cje z ca­łe­go świa­ta oraz dzien­ni­ki nada­wa­ne przez naj­więk­sze sie­ci te­le­wi­zyj­ne. Już sa­mo mo­ni­to­ro­wa­nie me­diów wy­ma­ga­ło pra­cy ca­łej eki­py ana­li­ty­ków. Świat nie stał w miej­scu, rów­no­le­gle z wy­da­rze­nia­mi w Ro­sji w po­zo­sta­łych czę­ściach glo­bu do­cho­dzi­ło do więk­szych i mniej­szych kry­zy­sów. Do więk­szo­ści z nich w ja­koś spo­sób mu­sie­li się usto­sun­ko­wać, raz czy dwa po­gro­zić pal­cem, a na­wet po­pro­sić am­ba­sa­do­ra ja­kie­goś kra­ju na dy­wa­nik do se­kre­ta­rza sta­nu, tak jak to się sta­ło z przed­sta­wi­cie­lem Ar­gen­ty­ny.

Bu­enos Aires od za­wsze twier­dzi­ło, że po­wró­ci na Fal­klan­dy-Mal­wi­ny i – jak się wy­da­wa­ło – z je­go punk­tu wi­dze­nia by­ła ku te­mu ide­al­na oka­zja. Oczy wszyst­kich zwró­co­ne by­ły w dru­gą stro­nę, an­giel­ski prze­ciw­nik za­an­ga­żo­wał się w Eu­ro­pie, więc co sta­ło na prze­szko­dzie? Oczy­wi­ście bry­to­le nie pusz­czą te­go pła­zem, za­re­agu­ją na pew­no, to jed­nak osła­bi ko­ali­cję na głów­nym fron­cie. Zresz­tą, co tam ja­kieś wy­spy na po­łu­dnio­wym Atlan­ty­ku. Je­że­li Pe­kin ude­rzy na Taj­wan, USA nie bę­dą w sta­nie te­mu się prze­ciw­sta­wić. Na szczę­ście pań­stwo sko­śno­okich ro­bot­ni­ków i chło­pów wią­za­ło swo­ją przy­szłość, przy­naj­mniej naj­bliż­szą, z zu­peł­nie in­nym re­gio­nem.

– John, po­wiesz, co o tym my­ślisz?

Ad­mi­ra­ło­wi Joh­no­wi Col­lin­so­wi, sze­fo­wi ope­ra­cji mor­skich, w ostat­nich dniach przy­by­ło si­wych wło­sów, za­czął się lek­ko gar­bić i stra­cił swój do­tych­cza­so­wy en­tu­zjazm.

– Na Bał­ty­ku da­je­my ra­dę. I tak więk­szą część ro­bo­ty od­wa­la­ją za nas Szwe­dzi, Po­la­cy i Fi­no­wie.

– A co z tym Ki­lo, któ­ry roz­wa­lił nam kon­wój nie­da­le­ko Born­hol­mu?

– Po­szedł na dno na pół­noc od Ru­gii – od­parł ad­mi­rał. – Wspól­na ro­bo­ta Po­la­ków i Duń­czy­ków.

– Mam ro­zu­mieć, że pa­nu­je­my nad ca­łym akwe­nem?

– Na wo­dzie i pod wo­dą nic nam nie za­gra­ża, rów­nież udział lot­nic­twa Fe­de­ra­cji zo­stał ogra­ni­czo­ny do mi­ni­mum. Obec­nie kon­cen­tru­je­my się na ob­sza­rze od Mo­rza Kar­skie­go do Mo­rza Ba­rent­sa. Ma­my na­mie­rzo­ne dzie­więć­dzie­siąt pięć pro­cent jed­no­stek, ja­ki­mi jesz­cze dys­po­nu­je. Wła­ści­wie do pierw­sze­go eta­pu ope­ra­cji „Miecz Tho­ra” wszyst­ko jest przy­go­to­wa­ne. Już wcze­śniej Ro­sja­nie po­no­si­li do­tkli­we po­raż­ki. – Col­lins roz­ło­żył rę­ce. – Część jed­no­stek zo­sta­ła unie­ru­cho­mio­na w ba­zach w Sie­wie­ro­mor­sku, Ar­chan­giel­sku i Mur­mań­sku oraz w Am­der­mie. Aku­rat w tym ostat­nim przy­pad­ku cho­dzi o stat­ki po­moc­ni­cze bio­rą­ce udział w ak­cji ra­tun­ko­wej.

– Po­wiedz, John, mo­gą nam jesz­cze za­szko­dzić?

– Wszyst­kie bo­ome­ry ma­my pod kon­tro­lą – od­po­wie­dział ad­mi­rał. – Al­bo po­wiem ra­czej tak: sta­ra­my się mieć. Jak do­pi­sze nam szczę­ście…

– Aku­rat na to le­piej nie li­czyć. Je­że­li choć je­den z nich wy­strze­li ra­kie­ty, znik­nie pa­rę na­szych naj­więk­szych miast.

– Zro­bi­my to tak, by nam się nic nie sta­ło, a przy­naj­mniej się po­sta­ra­my.

– Więk­szość mo­ich lu­dzi jest zda­nia, że Pu­tin nie zde­cy­du­je się na atak – po­wie­dział po­waż­nie Ralph Lo­vell, do­wo­dzą­cy lot­nic­twem.

– Już raz to zro­bił.

– W ska­li tak­tycz­nej – od­parł lot­nik. – Zma­so­wa­ne ude­rze­nie nu­kle­ar­ne na Sta­ny… Chry­ste Pa­nie, na­wet nie chcę my­śleć o skut­kach. Co praw­da go­dzi­nę póź­niej zo­sta­nie z nich ra­dio­ak­tyw­ny pył, ale mi­mo wszyst­ko…

– Już sa­mo pro­wa­dze­nie dzia­łań środ­ka­mi kon­wen­cjo­nal­ny­mi przy­no­si do­syć cier­pień. Włą­cze­nie do ak­cji bro­ni nie­kon­wen­cjo­nal­nej spo­wo­du­je, że po woj­nie zo­sta­ną sa­me ru­iny. Ja nie chcę brać cze­goś po­dob­ne­go na wła­sne su­mie­nie. – Col­lins wstał i zro­bił pa­rę kro­ków po po­miesz­cze­niu.

– A jak nie bę­dzie­my mie­li wy­bo­ru? – Ko­men­dant kor­pu­su ma­ri­nes wbił spoj­rze­nie w ad­mi­ra­ła.

– Za­re­agu­je­my ade­kwat­nie do sy­tu­acji. – Col­lins przy­sta­nął. – My­ślisz, że mnie jest ła­two po tym, co te by­dla­ki zro­bi­ły na Mo­rzu Pół­noc­nym? Ni­g­dy nie po­dej­rze­wa­łem ich o ta­ki tu­pet.

– Uzna­li, że tak bę­dzie naj­le­piej.

– Pies ich… – żach­nął się ad­mi­rał.

– Ow­szem, masz ra­cję. – Wil­son przy­chy­lił się do zda­nia Col­lin­sa. – Z dru­giej stro­ny, na­sza ad­mi­ni­stra­cja od daw­na nie mia­ła tak wy­so­kie­go po­par­cia. Dzie­więć­dzie­siąt dwa i pół pro­cen­ta! Przed biu­ra­mi wer­bun­ko­wy­mi stoi co naj­mniej dwie­ście ty­się­cy chło­pa­ków i dziew­cząt. – Wska­zał pal­cem na je­den z ekra­nów, gdzie dzien­ni­karz wska­zy­wał na kłę­bią­cy się za nim tłum mło­dych lu­dzi. Tu i ów­dzie po­wie­wa­ły fla­gi. Miej­sca, gdzie do­ko­ny­wa­no za­cią­gu, w ogó­le nie da­wa­ło się do­strzec.

– Za pa­rę ty­go­dni stra­cą za­pał – po­nu­ro prze­po­wie­dział Pre­ston. – Pierw­szy szok mi­nie, jak tyl­ko sta­cje za­czną pre­zen­to­wać słup­ki strat. Wy­star­czy jed­na po­grą­żo­na w roz­pa­czy ro­dzi­na i zo­sta­nie­my za­sy­pa­ni py­ta­nia­mi w ro­dza­ju: „Co my tam, do cho­le­ry, ro­bi­my?”. Zo­ba­czy­cie. Ci lu­dzie nie my­ślą ra­cjo­nal­nie, za­raz wszel­kiej ma­ści le­wa­cy za­czną mó­wić o spi­sku ma­ją­cym na ce­lu pod­bój świa­ta. Gdy­by w tej chwi­li na­szym pre­zy­den­tem był re­pu­bli­ka­nin, roz­szar­pa­no by go na strzę­py.

– Bę­dzie­my kon­tro­lo­wać prze­pływ in­for­ma­cji.

– A co to da? – wy­buch­nął Pre­ston. – Nikt już nie roz­ma­wia przez sta­cjo­nar­ne te­le­fo­ny, dzien­ni­karz wci­śnie się wszę­dzie, nie upil­nu­je­my wszyst­kich. Po­za tym Ro­sja­nie wie­dzą, jak waż­ne są me­dia, i wy­ko­rzy­sta­ją każ­dą spo­sob­ność do przed­sta­wie­nia swo­ich ra­cji.

– Za­blo­ku­je­my Rus­sia To­day – za­pro­po­no­wał Lo­vell.

Aku­rat pod­gląd tej sta­cji nie­wie­le da­wał, bo wła­śnie za­koń­czył się je­den z re­por­ta­ży o dziel­nych ener­ge­ty­kach na­pra­wia­ją­cych ostat­nią ze­psu­tą trans­for­ma­to­row­nię w ob­wo­dzie mo­skiew­skim i za­raz pusz­czo­no ko­lej­ny o eki­pie ko­le­jo­wej uwi­ja­ją­cej się przy uszko­dzo­nym mo­ście na Woł­dze. Wil­son wła­ści­wie się nie zdzi­wił. Do więk­szo­ści miesz­kań­ców Fe­de­ra­cji przy­kra praw­da do­cie­ra­ła z tru­dem i spo­ro jesz­cze bra­ko­wa­ło, by od­czu­li ją na wła­snej skó­rze.

– Nie za­po­mi­naj­my o za­da­niu, ja­kie stoi przed na­mi – mruk­nął głów­no­do­wo­dzą­cy.

– Wszyst­kie zna­ki na nie­bie i zie­mi w tej chwi­li wska­zu­ją na jed­no: ru­szy­li 76 De­san­to­wą z Psko­wa. Je­że­li chcą nią za­tkać dziu­rę na dro­dze do Pe­ters­bur­ga, to nie jest naj­lep­szy po­mysł.

– Niem­cy za­ty­ka­li spa­do­chro­nia­rza­mi prze­rwa­ne przez So­wie­tów li­nie fron­tu.

– To mo­gą być naj­dziel­niej­si lu­dzie, tyl­ko że nie spro­sta­ją na­szym Abram­som. Zresz­tą dla­cze­go ma mnie to mar­twić? – Ko­men­dant kor­pu­su ma­ri­nes za­tarł rę­ce.

– Nie śpiesz się tak z de­fi­la­dą. W obro­nie są rów­nie sku­tecz­ni, co w ata­ku.

– A naj­sku­tecz­niej­si w roz­pę­dza­niu cy­wi­li sa­per­ka­mi. Pod tym wzglę­dem nie ma­ją so­bie rów­nych – nie ustę­po­wał Pre­ston.

– Nie do­ce­niasz ich – ostrzegł Wil­son. – Je­że­li my­ślisz, że po­dej­mą wal­kę z czo­łów­ka­mi pan­cer­ny­mi, to się my­lisz. Ja ob­sta­wiam szar­pa­nie na­szych ty­łów. Za­miast na­cie­rać, za­cznie­my ochra­niać na­sze kon­wo­je i w koń­cu sta­nie­my, bo wo­zom za­brak­nie pa­li­wa bądź amu­ni­cji. Nie za­po­mi­naj o naj­waż­niej­szym: to ich te­ren, zna­ją tam każ­dy ka­mień, la­sek i stru­myk. Na ćwi­cze­niach prze­mie­rzy­li ca­ły ob­szar nie­zli­czo­ną ilość ra­zy.

– A ja­kie to ma zna­cze­nie? – wy­buch­nął Pre­ston. – Je­że­li chce­cie mnie na­stra­szyć przy­kła­dem Na­po­le­ona czy Hi­tle­ra, to je­ste­ście w błę­dzie. To lu­dzie ta­cy sa­mi jak my, a nie nad­przy­ro­dzo­ne isto­ty, jak sta­ra­cie się ich przed­sta­wić. Ni­by co po­tra­fią ta­kie­go, cze­go my nie po­tra­fi­my? – Ge­ne­rał po­cze­kał chwi­lę, ale nikt się nie ode­zwał, więc kon­ty­nu­ował: – Pod­le­ga­ją ta­kim sa­mym ogra­ni­cze­niom, co wszy­scy. My­śli­cie, że nie czu­ją gło­du i zmę­cze­nia? Po­wiem wam, w czym tkwi ich eli­tar­ność: są po pro­stu le­piej zmo­ty­wo­wa­ni od ca­łej resz­ty.

– Nie­dłu­go przyj­dzie nam zwe­ry­fi­ko­wać po­gląd na tę spra­wę – po­wie­dział Lo­vell. – Tyl­ko nie po­peł­niaj­my tych sa­mych błę­dów, co w Ira­ku.

– Chcesz ich prze­cią­gnąć na na­szą stro­nę? – za­py­tał głów­no­do­wo­dzą­cy.

– Jak już po­za­bi­ja­my więk­szość z nich, a resz­tę ode­śle­my do do­mu z dzie­się­cio­ma do­la­ra­mi w kie­sze­ni? Nic do­bre­go z te­go nie wy­nik­nie.

– Te spra­wy po­zo­sta­ją w ge­stii czyn­ni­ków po­li­tycz­nych.

– Chy­ba nie do koń­ca. – Ad­mi­rał zmru­żył oczy. – Za­sta­nów się do­brze, Ja­mes. Ma­my wy­ko­nać brud­ną ro­bo­tę, a w kwe­stiach po­li­tycz­nych sie­dzieć ci­cho? Le­piej, jak tym ra­zem nas po­słu­cha­ją. Mo­że bę­dzie ła­twiej, je­śli już te­raz za­cznie­my prze­ma­wiać im do ro­zu­mu.

– Przy­naj­mniej nie ma dwóch nie­na­wi­dzą­cych się wza­jem­nie stron – pod­su­nął Lo­vell.

– Je­że­li my­ślisz, że z te­go po­wo­du szyb­ciej się do­ga­da­my, to się my­lisz – od­parł Col­lins. – Na­wet bol­sze­wi­cy mie­li z tym pro­blem. Chłop­skie bun­ty zła­ma­ła do­pie­ro ko­lek­ty­wi­za­cja.

– Więk­szość z tych chło­pów prze­nio­sła się do miast.

– Co nie zwal­nia nas z od­po­wie­dzial­no­ści za zna­le­zie­nie roz­wią­za­nia.

– To nie jest je­dy­ny pro­blem, ja­ki ma­my. – Wil­son po­wstrzy­mał roz­wi­ja­ją­cą się sprzecz­kę. – Pierw­sze gru­py chiń­skich zwia­dow­ców prze­kro­czy­ły ro­syj­ską gra­ni­cę w kil­ku­na­stu miej­scach. Do­szło do pa­ru po­ty­czek, lecz jak za­pew­ne wie­cie, od­dzia­ły wier­ne Mo­skwie są za sła­be do po­wstrzy­ma­nia otwar­tej in­ter­wen­cji. To, co w zu­peł­no­ści wy­star­czy­ło do po­ko­na­nia se­ce­sjo­ni­stów, w przy­pad­ku obec­ne­go za­gro­że­nia co naj­wy­żej umoż­li­wi ewa­ku­ację naj­więk­szych ośrod­ków miej­skich i znisz­cze­nie sie­ci ko­mu­ni­ka­cyj­nej. Bez zde­cy­do­wa­ne­go wspar­cia z po­wie­trza nie ma­ją co my­śleć o obro­nie.

– A to wspar­cie za­pew­nić mo­że­my tyl­ko my – po­wie­dział do­wo­dzą­cy lot­nic­twem.

– Tak to wy­glą­da.

Nikt nie po­tra­fił prze­wi­dzieć, na co zde­cy­du­je się Pe­kin. Prze­miesz­cze­nie od­dzia­łów w stro­nę gra­ni­cy z Fe­de­ra­cją moż­na by­ło od­czy­tać je­dy­nie ja­ko chęć za­bez­pie­cze­nia się przed tym, co dzia­ło się na pół­no­cy, lecz człon­ko­wie Ko­le­gium Po­łą­czo­nych Sze­fów Szta­bów aż ta­ki­mi opty­mi­sta­mi nie by­li. Dla nich za­mysł był ja­sny: po co pła­cić za coś, co znaj­do­wa­ło się na wy­cią­gnię­cie rę­ki, a na do­da­tek na­le­ża­ło do po­li­tycz­ne­go tru­pa? Sa­ma Sy­be­ria to jed­no, daw­ne re­pu­bli­ki środ­ko­wo­azja­tyc­kie to dru­gie. Tam, co praw­da, do­mi­no­wa­li mu­zuł­ma­nie – jak na ra­zie za­ję­ci so­bą, ale w ra­zie po­trze­by nie po­zo­sta­ną bier­ni. Mi­mo to – sła­bi po­li­tycz­nie i mi­li­tar­nie – nie spro­sta­ją Chiń­czy­kom. Doj­ście do wy­zna­czo­nych ce­lów zaj­mie pie­chu­rom z lu­do­wo-wy­zwo­leń­czej ar­mii naj­wy­żej pa­rę dni. Po­la wy­do­byw­cze zo­sta­ną za­bez­pie­czo­ne wcze­śniej przez od­dzia­ły de­san­to­we i spe­cjal­ne, a Ame­ry­ka­nie nie bę­dą w sta­nie te­mu za­po­biec. Pu­tin, głu­chy na ja­ki­kol­wiek kom­pro­mis, wo­lał się trzy­mać stra­co­nych po­zy­cji, niż pod­jąć roz­mo­wy.

Na sa­mym po­cząt­ku wy­da­wa­ło się, że wszyst­ko pój­dzie do­brze. Wspól­na ak­cja ra­tun­ko­wa na Mo­rzu Kar­skim sta­no­wi­ła krok w do­brym kie­run­ku, aż na­gle coś za­czę­ło się psuć. Nikt nie prze­wi­dział, że spi­ra­la prze­mo­cy na­krę­ci się w tak nie­praw­do­po­dob­nym tem­pie. Cha­os ogar­niał ko­lej­ne pań­stwa, rów­nież te, któ­re do tej po­ry znaj­do­wa­ły się na obrze­żach głów­ne­go nur­tu wy­da­rzeń. Na­wet Sta­ny Zjed­no­czo­ne, dys­po­nu­ją­ce naj­więk­szym po­ten­cja­łem mi­li­tar­nym na świe­cie, nie mo­gły prze­ciw­dzia­łać wszyst­kie­mu. Już pod­czas nie­daw­ne­go kry­zy­su ukra­iń­skie­go jed­ność So­ju­szu Pół­noc­no­atlan­tyc­kie­go oka­za­ła się mi­tem. Każ­dy więk­szy kraj re­ali­zo­wał wła­sne za­ło­że­nia, bez oglą­da­nia się na po­zo­sta­łych. Zresz­tą, kto pod­czas wciąż nie­wy­ga­słe­go kry­zy­su chciał­by do­dat­ko­wo ła­do­wać się w dzia­ła­nia zbroj­ne da­le­ko od wła­snych gra­nic?

Wil­son nie miał im te­go za złe. Do­brze, że mógł jesz­cze po­le­gać na spraw­dzo­nych so­jusz­ni­kach. Oni nada­wa­li ton, lecz wia­do­mo by­ło, że nie­be­zin­te­re­sow­nie. Oczy­wi­ście naj­gło­śniej bę­dą krzy­czeć obroń­cy swo­bód oby­wa­tel­skich i ci wszy­scy, któ­rym oka­zja prze­szła ko­ło no­sa.

– Li­sta ce­lów w Chi­nach. – Lo­vell uprze­dził po­zo­sta­łych i na jed­nym z mo­ni­to­rów wy­świe­tlił ze­sta­wie­nie wszyst­kich obiek­tów prze­zna­czo­nych do uni­ce­stwie­nia w pierw­szej ko­lej­no­ści. Cen­tra do­wo­dze­nia, łącz­no­ści i wszyst­ko, co wią­za­ło się z te­le­ko­mu­ni­ka­cją, sys­te­my obro­ny prze­ciw­lot­ni­czej oraz ośrod­ki zwią­za­ne z pro­duk­cją bro­ni ma­so­we­go ra­że­nia. Szcze­gól­ny na­cisk po­ło­żo­no na zneu­tra­li­zo­wa­nie bro­ni ato­mo­wej. Do­ty­czy­ło to w rów­nym stop­niu skła­dów i wy­rzut­ni lą­do­wych, jak i prze­no­szą­cych ją okrę­tów pod­wod­nych.

W przy­pad­ku tak du­że­go kra­ju wy­kaz zda­wał się nie koń­czyć, a to i tak był tyl­ko wstęp do dal­szych bom­bar­do­wań. Wal­ki na lą­dzie nikt na ra­zie nie prze­wi­dy­wał, mo­że oprócz nie­wiel­kich dzia­łań sił spe­cjal­nych. Oczy­wi­ście, wa­riant si­ło­wy bra­ny był pod uwa­gę ja­ko osta­tecz­ność, gdy wy­czer­pa­ne zo­sta­ną wszyst­kie po­zo­sta­łe moż­li­wo­ści. Ta kon­fron­ta­cja przy­nio­sła­by cier­pie­nia więk­sze niż wszyst­ko, co się do tej po­ry wy­da­rzy­ło, a cze­goś po­dob­ne­go chy­ba nikt nie chciał.

ROZDZIAŁ DRUGIPE­TERS­BURG – FE­DE­RA­CJA RO­SYJ­SKA | 23 ma­ja, go­dzi­na 06:54

– Ej, Lo­sza, Lo­sza, aleś się wpier­do­lił. – Dim­ka Mi­lu­tin po­kle­pał przy­ja­cie­la po ra­mie­niu.

Z jed­nej stro­ny, chcia­ło mu się śmiać, a z dru­giej, pła­kać nad lo­sem Alo­szy Ano­di­na. Ile to on ra­zy sły­szał tekst „ja ją ko­cha­łem, a ona mnie nie…”? No, mo­że nie set­ki, za to dzie­siąt­ki ra­zy na pew­no. Gdy­by za każ­dym ra­zem do­sta­wał za wy­słu­cha­nie ru­bel­ka na wód­kę, to już daw­no po­padł­by w al­ko­ho­lizm, a tym­cza­sem nie – trzy­mał się do­brze, bo co zna­czy ćwiart­ka przed obia­dem i dru­ga po nim, w koń­cu wiek ma swo­je pra­wa, a on do­bie­gał sześć­dzie­siąt­ki. Upra­gnio­na eme­ry­tu­ra cza­iła się za ho­ry­zon­tem, lecz jak zwy­kle do wszyst­kie­go wmie­szał się los i od­su­nął spo­koj­ną sta­rość w bli­żej nie­spre­cy­zo­wa­ną przy­szłość. A wra­ca­jąc do Lo­szy: że też drug mu­siał so­bie wziąć ta­ką su­kę za żo­nę. Ba­ba pusz­cza­ła się na pra­wo i le­wo, a z chło­pa po­zo­stał le­d­wie strzęp czło­wie­ka. Kum­ple do­brze ra­dzi­li – za­strzel szma­tę, a jak sam nie dasz ra­dy, po­mo­że­my. Nie­ste­ty, wszyst­ko skoń­czy­ło się wy­jąt­ko­wo nie­for­tun­nie. Sam Ano­din le­d­wie uszedł śmier­ci spod ko­sy, gdy żo­necz­ka w przy­pły­wie wście­kło­ści, czy ra­czej w pi­jac­kim amo­ku, rzu­ci­ła w mę­ża ku­chen­nym no­żem. Ostrze prze­cię­ło ra­mię, kar­ma­zy­no­we kro­ple krwi zro­si­ły pod­ło­gę, a po­szko­do­wa­ny w cięż­kim szo­ku uciekł z miesz­ka­nia.

Da­lej by­ło jesz­cze go­rzej, bo oka­za­ło się, że na Bo­gu du­cha win­nym Ano­di­nie cią­ży nie­spła­co­ny kre­dyt z od­set­ka­mi ro­sną­cy­mi jak sza­lo­ne. W koń­cu ofia­ra nie­wy­ży­tej ko­bie­ty zde­cy­do­wa­ła się pójść po ro­zum do gło­wy i prze­rwać to błęd­ne ko­ło. Pierw­szą roz­pra­wę roz­wo­do­wą wy­zna­czo­no na ze­szły po­nie­dzia­łek. I co? Oczy­wi­ście nic, ja­ko że kraj sta­nął na kra­wę­dzi prze­pa­ści, pry­wat­ne pro­ble­my oby­wa­te­li zo­sta­ły od­su­nię­te na bok, a chwa­tów ta­kich jak oni – Mi­lu­tin i Ano­din – po­trze­bo­wa­no w pierw­szej ko­lej­no­ści. Służ­ba kon­wo­jo­wa to nie by­le co! Do niej oj­czy­zna po­trze­bo­wa­ła nad wy­raz od­po­wie­dzial­nych osób, ta­kich, co to ani ła­pów­ki nie we­zmą, ani więź­nia z do­bro­ci ser­ca nie wy­pusz­czą. Na­wet pro­ku­ra­tor to co in­ne­go. Ta­ki urzęd­nik kie­ro­wał się ko­dek­sem i wła­sną in­tu­icją. Oni w każ­dych oko­licz­no­ściach po­zo­sta­wa­li wier­ni przy­się­dze.

Mi­lu­tin pod­pi­sał pod­su­nię­ty for­mu­larz prze­ka­za­nia więź­nia. Za każ­dym ra­zem na wszel­ki wy­pa­dek ro­bił tak sa­mo – z ba­zgro­łów nie da­wa­ło się od­czy­tać ni­cze­go – i zu­peł­nie od­ru­cho­wo scho­wał po­ży­czo­ny dłu­go­pis do wła­snej kie­sze­ni. Straż­nik wię­zien­ny chrząk­nął zna­czą­co i wy­cią­gnął rę­kę.

– Aha. – Dłu­go­pis, ni­by nie­chcą­cy, spadł na be­ton wię­zien­ne­go dzie­dziń­ca. – Chodź, Lo­sza, zo­ba­czy­my, ja­kie­go ga­gat­ka przyj­dzie nam kon­wo­jo­wać. – Po­pra­wił czap­kę na gło­wie. Po­tnik le­pił się do skó­ry czo­ła, a do­cho­dzi­ła do­pie­ro siód­ma ra­no.

Wię­zień mru­żył oczy od słoń­ca, sto­jąc przed bu­dyn­kiem ad­mi­ni­stra­cyj­nym. Wy­glą­dał na ka­wał chło­pa, prze­ra­stał kon­wo­jen­tów co naj­mniej o pół gło­wy. Po­nu­re spoj­rze­nie po­tra­fi­ło prze­pa­lić na wy­lot, lecz na nich nie ro­bi­ło to wra­że­nia.

Mi­lu­tin pod­szedł bli­żej i spraw­dził kaj­dan­ki spi­na­ją­ce kost­ki i nad­garst­ki aresz­tan­ta. Wszyst­ko gra­ło, po­dob­nie jak łań­cuch przy­cze­pio­ny do me­ta­lo­wych bran­so­let. W swo­jej ka­rie­rze Dim­ka wi­dział set­ki czy na­wet ty­sią­ce po­dob­nych do nie­go. Bun­tow­ni­ków ni­g­dy nie bra­ko­wa­ło. Ta­kich zresz­tą lu­bił naj­mniej, bo mor­der­cy czy de­wian­ci wca­le mu nie prze­szka­dza­li, o ile nie wcho­dzi­li w dro­gę. W kon­wo­ju zda­rza­ły się naj­róż­niej­sze rze­czy, nie raz i nie dwa po­tra­fił wy­pro­sto­wać ta­kie­go, któ­ry zgry­wał zbyt­nie­go choj­ra­ka. Kto raz wpadł w ła­py sys­te­mu, był mie­lo­ny sys­te­ma­tycz­nie i bez li­to­ści.

– Taa… czym pod­padł? – za­py­tał straż­ni­ka sto­ją­ce­go obok.

– Szpie­go­stwo.

– Gdzie się ta­ka gni­da ucho­wa­ła? No jak, Losz­ka, pa­ku­je­my to­war i je­dzie­my. Na lot­ni­sku nie bę­dą cze­ka­li.

Prze­ro­bio­ny UAZ po­tra­fił zmie­ścić na pa­ce kil­ku ta­kich jak ten, lecz tym ra­zem prze­trans­por­tu­ją tyl­ko jed­ne­go. Prze­waż­nie ro­bi­li to w trzech, nie­ste­ty, ich kum­pel Ła­zar roz­cho­ro­wał się na­gle po zje­dze­niu przy­dzia­ło­wej kon­ser­wy. Ni­ko­mu nic nie by­ło, tyl­ko on zwi­jał się w bó­lach. Po­dej­rza­na spra­wa. Mi­lu­tin so­len­nie obie­cał so­bie, że po po­łu­dniu od­wie­dzą Ła­za­ra i spraw­dzą, co tak na­praw­dę do­le­ga przy­ja­cie­lo­wi.

Chwy­ci­li aresz­tan­ta pod łok­cie i po­wle­kli ku bu­dzie. Tuż przed nim Dim­ka zła­pał więź­nia za kark i przy­du­sił ku zie­mi. Szyb­ki ruch i osob­nik wy­lą­do­wał w środ­ku.

– Tak dla pew­no­ści. – Mi­lu­tin po­na­glił Ano­di­na.

Ze sta­lo­we­go prę­ta przy­spa­wa­ne­go tuż pod su­fi­tem wy­sta­wa­ła do­dat­ko­wa pa­ra kaj­da­nek. Alo­sza wy­cią­gnął klu­czy­ki i ka­zał pod­opiecz­ne­mu unieść rę­ce do gó­ry, po czym spiął nad­garst­ki ob­rę­cza­mi.

– Wy­star­czy tych piesz­czot.

Tyl­ne drzwicz­ki zo­sta­ły za­trza­śnię­te, a blo­ka­da zam­ka prze­krę­co­na.

Mi­lu­tin za­siadł za kie­row­ni­cą i prze­krę­cił klu­czyk w sta­cyj­ce. Sil­nik za­sko­czył od ra­zu. UAZ wol­no pod­je­chał do bra­my. Wro­ta się roz­su­nę­ły i wy­to­czy­li się na uli­cę. Wóz skrę­cił w le­wo i po­je­chał w stro­nę naj­bliż­sze­go skrzy­żo­wa­nia.

– Nie masz cze­go ża­ło­wać – Dim­ka wró­cił do prze­rwa­ne­go wąt­ku. – Po­bo­li i przej­dzie, tak to już jest.

W od­po­wie­dzi usły­szał wes­tchnie­nie Alo­szy.

– Ma­ło to bab na świe­cie? Wi­dzia­łeś tę no­wą z kadr? No mó­wię, miód nie ko­bi­ta. Czy­sty ogień w oczach, a ja­ka po­staw­na! Ha, z ta­ką to i…

Pró­ba za­ga­da­nia Ano­di­na nie przy­nio­sła efek­tu, więc Mi­lu­tin w koń­cu za­milkł i włą­czył ra­dio. Niech mi­ła mu­zycz­ka uroz­ma­ici prze­jażdż­kę. Nic z te­go, za­miast re­lak­su­ją­cych dźwię­ków ode­zwał się po­waż­ny głos spi­ke­ra, przy­po­mi­na­ją­cy z ca­łą bru­tal­no­ścią o nie­we­so­łej rze­czy­wi­sto­ści:

In­for­ma­cje prze­ka­za­ne ze szta­bu 58 Ar­mii po­twier­dza­ją jed­no­znacz­nie, że jej od­dzia­ły od­par­ły wro­ga i po­wró­ci­ły na zaj­mo­wa­ne do tej po­ry po­zy­cje. Jed­no­cze­śnie chwi­lo­wo zo­sta­ła prze­rwa­na łącz­ność ze szta­bem 201 Dy­wi­zji Zme­cha­ni­zo­wa­nej w Du­szan­be, wsze­la­ko – jak twier­dzą źró­dła woj­sko­we – po kil­ku­dnio­wych nie­po­ko­jach w sto­li­cy Ta­dży­ki­sta­nu pa­nu­je względ­ny spo­kój…

– Słu­chaj, Lo­sza, ci do­pie­ro ma­ją kło­po­ty. – Dim­ka wrzu­cił pra­wy kie­run­kow­skaz i po­cze­kał, aż roz­kle­ko­ta­ny KrAZ przed nim zje­dzie na bok.

– Nic do­bre­go z te­go nie wy­nik­nie – po­wie­dział Ano­din.

Cho­ler­ny za­wa­li­dro­ga przed ni­mi ani my­ślał ustą­pić miej­sca. Dim­ka de­li­kat­nie skrę­cił kie­row­ni­cą w le­wo, chcąc wy­prze­dzić cię­ża­rów­kę. Nic z te­go, z prze­ciw­ka nad­jeż­dżał ko­lej­ny po­jazd.

– Masz ci los – mruk­nął pod no­sem.

Tym­cza­sem KrAZ su­nął tak wol­no, jak­by chciał sta­nąć w miej­scu, co też wkrót­ce na­stą­pi­ło.

– Lo­sza…

– Tak?

– Coś mi tu…

Gang­ster­skie na­pa­dy w środ­ku mia­sta nie zda­rza­ły się w Pe­ters­bur­gu od daw­na. To nie Ame­ry­ka, lecz spo­koj­ny kraj cięż­ko pra­cu­ją­cych lu­dzi. Zer­k­nął we wstecz­ne lu­ster­ko. Z ty­łu pod­jeż­dżał zie­lon­ka­wy Da­ewoo, nie­chyb­nie przy­wie­zio­ny na la­we­cie z Pol­ski, i za­trzy­mał się tuż za ni­mi. Wszy­scy sta­li tak bli­sko sie­bie, że nie moż­na by­ło wy­ko­nać żad­ne­go ma­new­ru. Mi­lu­tin się­gnął do ka­bu­ry. Nie że­by się wy­stra­szył, co to, to nie, ale – jak mó­wią – strze­żo­ne­go Mat­ka Bo­ska Ka­zań­ska chro­ni. W osta­tecz­no­ści po­pro­si przez ra­dio o wspar­cie. W po­bli­żu znaj­do­wa­ło się dość pa­tro­li, by do­trzeć w pa­rę mi­nut. Jak na ra­zie zwle­kał. Nie chciał ścią­gnąć na sie­bie kpin ko­le­gów, je­śli po­pro­si o po­moc, a wszyst­ko oka­że się zbie­giem oko­licz­no­ści.

Prze­by­wał w tym kra­ju od nie­daw­na, więc wszyst­ko, co dzia­ło się do­oko­ła, no­si­ło dlań zna­mio­na eg­zo­ty­ki. Wcze­śniej pra­co­wał w po­łu­dnio­wej Eu­ro­pie, tro­chę w Tur­cji. Trud­no mó­wić, że był no­wi­cju­szem, a mi­mo to – choć wi­dział wie­le – Ro­sja wciąż po­tra­fi­ła go za­dzi­wić. Jed­ne­go nie wie­dział – ja­ki układ za­warł Jeff z tym Po­la­kiem, lecz praw­dę mó­wiąc, nie­wie­le go to ob­cho­dzi­ło. On był od ro­bo­ty, i to ta­kiej, w któ­rej nie­wie­lu lu­dzi chcia­ło się ba­brać.

Po­dob­no więk­szość osób ma pro­ble­my z za­bi­ciem ko­goś z nie­wiel­kiej od­le­gło­ści. On wprost prze­ciw­nie. Nóż czy pi­sto­let, wszyst­ko jed­no, czym się po­słu­gi­wał. W obu przy­pad­kach był bli­ski do­sko­na­ło­ści, eli­mi­no­wał wro­gów jak­by od nie­chce­nia.

Nie­raz się za­sta­na­wiał, co z nim jest nie tak – żad­nych wy­rzu­tów su­mie­nia i twa­rzy śnią­cych się o trze­ciej nad ra­nem. Na­wet ni­g­dy nie pró­bo­wał po­li­czyć osób, któ­re za­bił. Ni­by w ja­kim ce­lu? To nie tro­fea wie­sza­ne nad ko­min­kiem. Po pro­stu ktoś to mu­siał zro­bić i ty­le. Psy­chia­tra, u któ­re­go prze­cho­dził ru­ty­no­we ba­da­nia, nic nie po­wie­dział i ode­słał go z po­wro­tem do ze­spo­łu. Że­by wszyst­ko by­ło ja­sne: tor­tu­ry wzbu­dza­ły w nim od­ra­zę. Te spra­wy po­zo­sta­wiał Har­ry’emu, ma­ją­ce­mu mniej opo­rów w tym wzglę­dzie. Oczy­wi­ście, do­koń­cze­nie ro­bo­ty przy­pa­da­ło je­mu, ale sko­ro ina­czej się nie da…

Wci­snął ha­mu­lec do opo­ru. Wy­wrot­ka KrAZ, któ­rą kie­ro­wał, sta­nę­ła z gło­śnym sap­nię­ciem, z ty­łu pod­je­chał żół­ty UAZ, a za nim zie­lo­na oso­bów­ka. Zda­je się, że by­li w kom­ple­cie.

Ner­wy miał na­pię­te jak po­stron­ki. Wła­ści­wie w ogó­le nie po­wi­nien tu­taj prze­by­wać. Awan­tu­ra, ja­ką zro­bi­ła Ta­ma­ra, wpra­wi­ła An­drze­ja w zdu­mie­nie. Zo­stał wy­zwa­ny od nie­wdzięcz­ni­ków i… – o tym aku­rat wo­lał za­po­mnieć – i że jesz­cze nie jest do koń­ca wy­ku­ro­wa­ny, a już się na­ra­ża. Oczy­wi­ście usły­szał, że jak wyj­dzie, ma już nie wra­cać. Lo­gicz­ne ar­gu­men­ty zda­wa­ły się na nią nie dzia­łać. Oczy ci­ska­ły pło­mie­nie, a od krzy­ku pę­kła ża­rów­ka pod su­fi­tem. Scho­dząc na dół, na­po­tkał współ­czu­ją­ce spoj­rze­nie Jef­fa, Har­ry zaś po­krę­cił gło­wą i czym prę­dzej ulot­nił się z da­czy.

Co też ją opę­ta­ło? Prze­cież wszyst­ko do­brze się ukła­da­ło. Ta­ki tem­pe­ra­ment nie zda­rzał się czę­sto, w do­dat­ku Ta­ma­ra wy­glą­da­ła na spo­koj­ną dziew­czy­nę. Nie­ste­ty, jak się oka­zu­je – po­zo­ry my­lą.

Sa­ma ak­cja opie­ra­ła się na czy­stej im­pro­wi­za­cji. Mniej wię­cej zna­li tra­sę prze­jaz­du z aresz­tu przy uli­cy Le­bie­die­wa na lot­ni­sko. Uda­ło im się do­wie­dzieć, że Nor­to­na od­sy­ła­no do Mo­skwy zwy­kłym woj­sko­wym trans­por­tem, a nie spe­cjal­nym sa­mo­lo­tem w to­wa­rzy­stwie agen­tów fe­de­ral­nych. KrAZ-a skra­dli z pla­cu bu­do­wy go­dzi­nę te­mu. Nada­wał się ide­al­nie: wiel­ka wy­wrot­ka, w ra­zie po­trze­by mo­gą­ca sta­ra­no­wać do­wol­ny sa­mo­chód, ja­ki sta­nie na dro­dze. Da­ewoo pod­pro­wa­dzi­li wcze­śniej z ja­kie­goś osie­dla na po­łu­dniu Pe­ters­bur­ga.

Do­świad­cze­nie mó­wi­ło im, że dzia­ła­nie bez wcze­śniej przy­go­to­wa­ne­go pla­nu czę­sto koń­czy się jat­ką po­stron­nych i wpa­ko­wa­niem się w kło­po­ty, ale nie mie­li wy­bo­ru. Je­dy­nej szan­sy upa­try­wa­li w szyb­ko­ści – je­że­li w pół mi­nu­ty nie upo­ra­ją z pro­ble­mem, to zna­czy, że nie na­da­ją się do tej ro­bo­ty.

Hu­ge wy­sko­czył z szo­fer­ki pierw­szy, od nie­chce­nia kop­nął w opo­nę i w bez­rad­nym ge­ście roz­ło­żył rę­ce. Z ty­łu do UAZ-a pod­szedł Wir­ski, ob­rzu­ca­jąc za­wa­li­dro­gę ste­kiem prze­kleństw. Hu­ge nie po­zo­stał dłuż­ny, wy­zwi­ska la­ta­ły w po­wie­trzu jak pla­sti­ko­we fris­bee, gdy pod­cho­dzi­li do sie­bie z na­prze­ciw­ka.

Kon­wo­jen­ci wy­glą­da­li na roz­ba­wio­nych ca­łą sy­tu­acją – dwóch ner­wo­wych kie­row­ców ob­rzu­ca­ło się epi­te­ta­mi na środ­ku dro­gi. Tyl­ko po co jed­ne­mu z nich no­ży­ce do cię­cia me­ta­lu?

Uli­ca pu­sta, do dzie­ła.