Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Wielka ucieczka Dziadka

Wielka ucieczka Dziadka

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-62745-25-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Wielka ucieczka Dziadka

Leć, leć w przestworza!

Gdy Dziadek się zestarzał, zaczęła zawodzić go pamięć. Myślał, że nadal trwa druga wojna światowa, a on jest asem przestworzy Królewskich Sił Powietrznych.

Dlatego kiedy musiał zamieszkać w domu spokojnej starości „Zmierzch Życia”, czuł się jak w obozie jenieckim. Postanowił stamtąd uciec. W misterny plan wtajemniczył tylko swojego ukochanego wnuka.

Czy uda im się przechytrzyć przebiegłą siostrę przełożoną pannę Wieprzyk?

Czy zdołają umknąć przed jej podejrzanym personelem medycznym?

Nie trać ani chwili! Startuj!

 

 

Polecane książki

    Jakie są przyczyny występowania wad postawy u dzieci? Jak możemy zapobiec powstaniu wad postawy u naszego dziecka? Na co należy zwracać uwagę w okresie niemowlęcym? O czym należy pamiętać, gdy nasze dziecko uczy się chodzić? Jaka jest prawidłowa postawa ciała dziecka? W poradniku znajdziemy odpo...
Przodkowie dzisiejszych Węgrów przywędrowali z dalekiej Azji do Europy Środkowej pod koniec IX wieku. Oddziały węgierskie budziły grozę w całej Europie Zachodniej, gdzie wznoszono modły „od powietrza, głodu, ognia i wojny oraz... strzał Węgrów uchroń nas Panie”. Dopiero w drugiej połowie X stulecia ...
Poradnik do gry „Swashbucklers: Stal kontra Proch” zawiera przydatne informacje na temat rozgrywki oraz opis wykonania poszczególnych zadań. Swashbucklers: Stal kontra proch - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. OkrętBitwy morskieNowy Orlean – Generał Hawkins ...
I tak, w przepastnych szufladach sekretarzyka zachowały się stare przepisy mojej babci i prababci, oraz unikatowe dwie książeczki: z 1929 roku  z 1949; to wszystko oraz własne, szalone eksperymenty złożyły się na tę książeczkę…...
Mateusz Brosman, znany aktor i komik, zostaje wiceministrem kultury. Tym samym wydaje się, że powinien porzucić dotychczasowe, dla wielu ludzi niepoważne życie i stać się odpowiedzialnym człowiekiem. Okazuje się jednak, że z roli komika nie wychodzi się tak łatwo. Tym bardziej że Mateusz zupełni...
Poradnik do gry Football Manager 2011 pomaga w oswojeniu się z najważniejszymi aspektami pracy menadżerskiej. Przybliża najistotniejsze kwestie związane z treningami, opracowywaniem taktyki ma mecze, sprawami finansowymi zespołu oraz transferami.Football Manager 2011 - poradnik do gry zawiera poszuk...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa David Walliams

Strona redakcyjna

Originally published by HarperCollins Publishers

under the title “Grandpa’s Great Escape”.

Text copyright © David Walliams 2015

Illustrations copyright © Tony Ross 2015

Cover lettering of author’s name copyright © Quentin Blake 2010

David Walliams and Tony Ross assert the moral right to be identified
as the author and illustrator of this work.

Copyright © for the Polish Edition by

Dom Wydawniczy

MAŁA KURKA,

Piastów 2016

Copyright © for the Polish translation by

Karolina Zaremba

Wydanie pierwsze, listopad 2016

Wydawca: Dom Wydawniczy MAŁA KURKA

Korekta:

Małgorzata Majewska

Skład i łamanie:

Trevo, Grażyna Martins

wydawnictwo@malakurka.pl

www.malakurka.pl

ISBN: 978-83-62745-25-8

Publikację elektroniczną przygotował:

Dedykacja

Książkę dedykuję Samowi i
Phoebe, którzy prawie zawsze są grzeczni. Z wyrazami miłości — David x.

Oto historia chłopca o imieniu Jack* i jego
dziadka.

* Jack [czytaj: dżak].

Dawno, dawno temu Dziadek był pilotem Królewskich Sił
Powietrznych, w skrócie RAF (Royal Air Force).

Podczas drugiej wojny światowej latał samolotem
bojowym Spitfire*.

* Spitfire [czytaj: spitfajer].

Nasza opowieść sięga roku 1983, kiedy nie było
jeszcze internetu, telefonów komórkowych ani gier komputerowych, w które
można by grać całymi tygodniami. W 1983 roku Dziadek jest już staruszkiem,
a jego wnuk Jack ma dopiero dwanaście lat.

A oto rodzice Jacka. Mama, Barbara, pracuje jako sprzedawczyni serów w miejscowym supermarkecie.
Tata, Barry, jest księgowym.

Jest też Raj, właściciel miejscowego kiosku.

Panna Dociekliwska, nauczycielka historii w szkole
Jacka.

Schab i Szpik — para detektywów zwalczających
przestępczość.

Tutejszy pastor, wielebny Tucznik.

Ochroniarz z londyńskiego Imperialnego Muzeum Wojny.

Panna Wieprzyk — siostra przełożona z miejscowego
domu starcówZmierzch Życia.

Wśród leciwych mieszkańców owego ośrodka znajdziemy
panią Bagatelę, Majora i Kontradmirała.

Pokażmy także kilka pracujących w Zmierzchu Życia
pielęgniarek: siostra Rózia, siostra Stokrotka i siostra Aksamitka.

A oto i sam Zmierzch Życia.

Wstęp

Wstęp

Pewnego dnia Dziadka zaczęła
zawodzić pamięć. Z początku były to błahostki. Na przykład zaparzał
herbatę w filiżance i zupełnie o niej zapominał. Potem na kuchennym stole
stał tuzin nietkniętych, zimnych herbat. Albo szykował sobie kąpiel, ale
nie pamiętał, by zakręcić kran, i zalewał mieszkanie sąsiada z dołu. Albo
wychodził z domu z mocnym postanowieniem kupienia znaczka, a wracał z
siedemnastoma pudełkami płatków śniadaniowych. A nawet nie lubił ich
jadać.

Z czasem zaczął zapominać
także o ważniejszych sprawach. Nie wiedział, jaki mieli rok ani że jego
żona, Peggy, zmarła wiele lat temu. Aż wreszcie przyszedł dzień, kiedy
Dziadek przestał rozpoznawać syna.

Całkiem zapomniał również
o tym, że już dawno przeszedł na emeryturę. I to było najbardziej
niepokojące. Stale opowiadał wnuczkowi o przygodach podczas służby w
Królewskich Siłach Powietrznych w czasie drugiej wojny światowej. Te
historie stawały się dla niego coraz bardziej rzeczywiste, aż w końcu
zamiast jedynie opowiadać o tych wydarzeniach, zaczął na
nowo je przeżywać. Teraźniejszość stała się tylko niewyraźnym,
czarno-białym tłem, za to przeszłość nabrała tętniących życiem kolorów.
Niezależnie od tego, gdzie i z kim przebywał, i nieważne, co robił, trwał
w przekonaniu, że jest dziarskim młodym pilotem siedzącym za sterami
swojego spitfire’a.

Inni ludzie nie potrafili
tego zrozumieć.

Z wyjątkiem jednej osoby.

Jego wnuka, Jacka.

Tak jak wszystkie dzieci,
chłopiec uwielbiał zabawę, dlatego zwyczajnie doszedł do wniosku, że
właśnie to cały czas robił jego dziadek. Wystarczyło się do tej zabawy
przyłączyć.

Część I. Dosięgnąć nieba

1. Mielonka a la budyń

1

Mielonka a la
budyń

Jack był najszczęśliwszy
wtedy, kiedy spędzał czas w zaciszu własnego pokoju. Z natury nieśmiały,
nie miał zbyt wielu przyjaciół. Zamiast całymi dniami kopać w parku piłkę
z dzieciakami ze szkoły, siedział w domu i sklejał modele do swej cennej
kolekcji samolotów.

Najbardziej podobały mu się te z czasów drugiej wojny
— bombowiec Lancaster*, myśliwiec Hurricane** i oczywiście
dawny samolot jego dziadka, legendarny Spitfire. Miał również niemieckie
bombowce Dornier i Junkers oraz śmiertelnego wroga Spitfire’a —
Messerschmitta.

* Lancaster [czytaj: lankaster].

** Hurricane [czytaj: herikejn].

Chłopiec z niesłychaną dbałością malował samoloty, a
potem zawieszał je pod sufitem za pomocą żyłki wędkarskiej. Wyglądały tak,
jakby nieustannie rozgrywała się między nimi zacięta walka powietrzna.
Wieczorami, gdy leżał w łóżku, wpatrywał się w nie i zasypiał, marząc, że
jest asem przestworzy Królewskich Sił Powietrznych, jak dawniej jego
dziadek. Przy łóżku Jacka stało czarno-białe zdjęcie Dziadka z czasów
młodości. Zrobiono je w 1940 roku, kiedy toczyła się dramatyczna bitwa o
Anglię. Dziadek dumnie prezentował na nim mundur pilota RAF-u.

W snach Jack także wzlatywał w przestworza. Oddałby
wszystko, całą przeszłość i przyszłość, żeby choć raz móc zasiąść za
sterami cudownego spitfire’a Dziadka.

W swoich snach był bohaterem.

Ale w życiu czuł się zerem.

Problem polegał na tym, że wszystkie jego dni były
takie same. Każdego ranka szedł do szkoły, każdego popołudnia odrabiał
lekcje, a wieczorem siadał przed telewizorem i zjadał kolację. Gdyby tylko
nie był taki nieśmiały. Gdyby tylko miał paczkę przyjaciół. Gdyby tylko
udało mu się wyrwać z tej codziennej nudy.

Najciekawszym momentem całego tygodnia Jacka były
niedziele. Tego dnia rodzice zostawiali go pod opieką Dziadka. Zanim
staruszkowi wszystko zaczęło się mieszać, zabierał wnuczka na fantastyczne
wycieczki. Najbardziej lubili odwiedzać Imperialne Muzeum Wojny. Mieściło
się w Londynie, całkiem niedaleko, i stanowiło niewyczerpaną skarbnicę
wiedzy na temat militariów. Razem podziwiali wiszące pod sklepieniem
głównej sali stare samoloty wojskowe, a przede wszystkim ulubionego i słynnego spitfire’a. Widok tej maszyny wzbudzał
w Dziadku wojenne wspomnienia. Opowiadał o nich wnuczkowi, który chłonął
każde słowo. Podczas długiej podróży autobusem do domu Jack bombardował
staruszka setkami pytań:

— Jaka była najwyższa prędkość, z jaką leciałeś
swoim spitfire’em?

— A zdarzyło ci się kiedyś katapultować?

— Który myśliwiec był lepszy? Spitfire czy
messerschmitt?

Dziadek uwielbiał na nie odpowiadać. Często zbierała się wokół nich grupka ciekawskich dzieci,
które też chętnie słuchały tych niesamowitych historii.

— To było latem tysiąc dziewięćset czterdziestego
roku — zaczynał Dziadek. — Trwała bitwa o Anglię. Pewnej nocy
przelatywałem moim spitfire’em nad kanałem La Manche. Dostałem niezłe
baty podczas potyczki i straciłem kontakt z resztą eskadry. Wlokłem się z
powrotem do bazy. Nagle usłyszałem za sobą karabiny maszynowe. TRA-TA-TA-TA! To
messerschmitt siedział mi na ogonie!

I znowu. TRA-TA-TA-TA! Byliśmy sami, on i ja, a pod nami morska otchłań. Tamtej
nocy stoczyliśmy heroiczną walkę na śmierć i życie…

Staruszkowi nic nie sprawiało większej przyjemności
niż dzielenie się swoimi przygodami. Jack słuchał uważnie, zafascynowany
nawet najdrobniejszymi szczegółami. Z czasem stał się niemal ekspertem w
dziedzinie lotnictwa bojowego. Dziadek zawsze powtarzał, że pewnego dnia
chłopiec zostanie świetnym pilotem. I Jack za każdym razem aż pękał z
dumy.

Kiedy po wycieczce wracali do domu Dziadka, a w
telewizji trafił się akurat jakiś czarno-biały film wojenny, oglądali go
razem, wygodnie usadowieni na sofie. „Dosięgnąć nieba” znali już na
pamięć. Ten klasyk opowiadał historię pilota, który przed wybuchem drugiej
wojny stracił w strasznym wypadku obie nogi. Pomimo to Douglas Bader stał
się legendą wśród asów przestworzy. Sobotnie popołudnia były wprost
stworzone dla filmów takich jak: „Dosięgnąć nieba”, „Jeden z naszych samolotów
zaginął”, „Droga do gwiazd” czy „Sprawa życia i śmierci”. Co mogło być
lepszego?

Niestety kucharzem był Dziadek wprost diabolicznym.
Jadał głównie konserwy, które nazywał „racjami żywnościowymi”, jak za
czasów wojny. Na kolację wybierał ze spiżarni na chybił trafił parę puszek
i wrzucał ich zawartość do garnka.

konserwa z wołowiny z cząstkami ananasa

sardynki w puddingu ryżowym

biszkopt w melasie z groszkiem

fasolka po bretońsku z brzoskwiniami z puszki

krojona marchewka w mleku skondensowanym

budyń czekoladowy w zupie pomidorowej

sardynki w
sosie z makaronem spaghetti

pudding ze steku i nerek z sałatką owocową

podroby z wiśniami w syropie

oraz specjalność Dziadka: Mielonka à la budyń.

Użycie francuskich słów nadawało tej potrawie pozory
wykwintności, na które nie zasługiwała. Na szczęście chłopiec nie
przychodził tam na wyżerkę.

Druga wojna światowa była najważniejszym momentem w
życiu Dziadka. To wtedy dzielni piloci Królewskich Sił Powietrznych
walczyli o swoją ojczyznę w bitwie o Anglię. Niemcy przygotowywali inwazję
pod kryptonimem „Lew morski”. Jednak nigdy nie udało im się wcielić tego
planu w życie. Nie zdołali przejąć kontroli nad brytyjską przestrzenią
powietrzną i tym samym nie mogli chronić swoich żołnierzy piechoty przed
ostrzałem. Dzień za dniem, noc za nocą piloci RAF-u, tacy jak dziadek
Jacka, ryzykowali życie, żeby obywatele Wielkiej Brytanii nie dostali się
pod niemiecką okupację.

Dlatego na dobranoc, zamiast czytać wnukowi książki,
staruszek rozprawiał o prawdziwych wydarzeniach. Te historie były o wiele
bardziej porywające niż jakakolwiek książka.

— Opowiedz mi jeszcze jedną, Dziadku! Proszę! —
błagał któregoś wieczoru chłopiec. — Chcę posłuchać o tym, jak zestrzeliło cię Luftwaffe*
i musiałeś awaryjnie lądować w kanale La Manche!

* Zajrzyj do Słowniczka na końcu książki.

— Już późno, Jack — odpowiadał Dziadek. —
Obiecuję, że opowiem ci tę i mnóstwo innych przygód jutro rano. A teraz
śpij.

— Ale…

— Spotkamy się w twoich snach, majorze — mówił
staruszek i czule całował Jacka w czoło. Co jakiś czas pieszczotliwie
nazywał go „majorem”. — Leć, leć w przestworza. Właśnie tam się spotkamy.

— Leć, leć, w przestworza! —powtarzał chłopak, a zaraz potem zasypiał i śnił, że
jest pilotem myśliwca. Nigdzie nie było mu lepiej niż u Dziadka. Lecz
wkrótce miało się to zmienić.

2. Kapcie

2

Kapcie

Z biegiem dni umysł
Dziadka zaczął przenosić go w czasy świetności i chwały coraz częściej.
Nasza historia zaczyna się w momencie, kiedy staruszek był przekonany, że
nadal trwa druga wojna. Choć zakończyła się dawno temu.

Dziadkowi wszystko się mieszało, ta przypadłość
dotyka wielu starszych osób. Jest poważna i niestety nie odkryto na nią
skutecznego lekarstwa. Było bardzo prawdopodobne, że stan Dziadka będzie
się stopniowo pogarszał, aż w końcu któregoś dnia nie przypomni sobie
nawet własnego imienia.

Ale jak to w życiu bywa, tragedia często przeplata
się z komedią. Choroba Dziadka przyczyniła się do kilku naprawdę zabawnych
sytuacji.

W Noc Guya Fawkesa*, kiedy sąsiedzi odpalili w
ogrodzie sztuczne ognie, staruszek uparł się, że wszyscy muszą natychmiast
zejść do schronu. Albo któregoś razu pokroił cieniutką miętową czekoladkę
na cztery kawałeczki i rozdał rodzinie jako regulaminowe „racje
żywnościowe”.

* Ang. Guy Fawkes Day; także Dzień Guya Fawkesa, Guy
Fawkes Night, Bonfire Night — angielskie święto ludowe obchodzone hucznie
5 listopada, w rocznicę wykrycia tzw. spisku prochowego, będącego zamachem
na życie króla Anglii i Szkocji Jakuba I Stuarta.

Ale najlepiej zapamiętali jedną z wizyt w
supermarkecie, kiedy Dziadek uznał, że wózek na zakupy to tak naprawdę
bombowiec Lancaster. Pędził alejkami ze ściśle tajną misją, zrzucając
ładunki, czyli wielkie worki mąki. „Bomby” eksplodowały wszędzie,
obsypując na biało półki z jedzeniem, kasy, a nawet arogancką kierowniczkę
sklepu.

Wyglądała jak mączny duch. Akcja sprzątania trwała
tygodniami, a Dziadek dostał dożywotni zakaz pokazywania się w tym
supermarkecie.

Czasem jednak mętlik w jego głowie po prostu
przygnębiał. Jack nigdy nie poznał swojej babci. To dlatego, że zmarła
prawie czterdzieści lat temu. Zginęła pod koniec wojny, podczas jednego z
nocnych nalotów bombowych na Londyn. Ojciec Jacka był wówczas
niemowlęciem. Kiedy chłopiec nocował w malutkim mieszkaniu Dziadka,
staruszek czasem wołał swoją słodką Peggy, jak gdyby dopiero wyszła do
pokoju obok. Łzy same cisnęły się do oczu.

Mimo przeciwności losu Dziadek pozostał niezwykle
dumnym mężczyzną. Wszystko musiało wyglądać jak spod igły. Zawsze był
nienagannie ubrany w uniform składający się z dwurzędowej marynarki, wykrochmalonej białej koszuli i starannie
zaprasowanych w kant, szarych spodni. Nie rozstawał się też z precyzyjnie
zawiązanym wokół szyi krawatem w barwach Królewskich Sił Powietrznych —
kasztanowym, w srebrno-niebieskie pasy. Zgodnie z modą panującą podczas
drugiej wojny nosił stylowe wąsy asa przestworzy. Były to wąsiska godne
podziwu — tak długie, że łączyły się z bakami. Przypominały brodę, która
ominęła podbródek. Dziadek godzinami podkręcał końce wąsów, póki nie
zaczęły sterczeć pod odpowiednim kątem.

Jedynym elementem, który zdradzał pomieszanie
Dziadka, był wybór obuwia. Kapcie. Nie zmieniał ich na inne buty, bo wciąż
o tym zapominał. Niezależnie od pogody — czy to deszcz, gołoledź, czy
śnieg — chodził w kapciach w brązową kratę.

Dorosłych oczywiście martwiło jego ekscentryczne
zachowanie. Czasem Jack udawał, że idzie spać, a tak naprawdę siadał w
piżamie na schodach i podsłuchiwał jak na dole, w kuchni, rodzice
rozmawiają o pogarszającym się stanie zdrowia Dziadka. Używali wtedy
trudnych słów, których chłopiec nie rozumiał. Mama i Tata kłócili się o
to, czy umieścić starszego pana w domu opieki. Chłopiec nie znosił, kiedy
mówili o Dziadku w ten sposób. Jakby stanowił jakiś problem. Ale miał
dopiero dwanaście lat i niewiele mógł zrobić.

Jack uwielbiał historie o wojennych potyczkach
Dziadka i wcale nie przeszkadzało mu to, że dla starszego pana stały się
tak prawdziwe, że we dwóch zaczęli je odgrywać. Przypominały pełne
brawurowych czynów przygody komiksowych bohaterów.

Dziadek miał stary i wielki jak wanna drewniany
gramofon. Puszczał na nim grzmiące utwory muzyczne, najgłośniej jak się
dało. Najbardziej lubił orkiestry wojskowe, dlatego razem z Jackiem do
późnej nocy słuchali słynnych utworów patriotycznych: „Rządź, Brytanio!”
czy „Kraj nadziei i chwały”*. Dwa stare fotele służyły im za kokpity. W
miarę jak potężniała muzyka, wzlatywali w swoich niby-myśliwcach coraz
wyżej. Dziadek pilotował spitfire’a, a Jack hurricane’a. Dalej w przestworza! Razem szybowali wysoko ponad chmury, grając na nosie wrogim samolotom. W każdą
sobotnią noc nasza para asów przestworzy wygrywała bitwę o Anglię, nawet
na krok nie ruszając się za próg tyciego mieszkania staruszka.

* Ang. „Rule, Britannia!” i „Land of Hope and Glory”.

Dziadek z wnukiem mieli własny świat, w którym
przeżywali niezliczone fantastyczne przygody.

Jednakże
nasza opowieść zaczyna się właśnie tej nocy,
której rozpoczęła
się przygoda całkiem rzeczywista.

3. Woń sera

3

Woń sera

Tej pamiętnej nocy Jack
spał w swojej sypialni i jak zawsze śnił, że jest pilotem. Siedział za
sterami hurricane’a i toczył bój ze szwadronem śmiertelnie niebezpiecznych
messerschmittów, kiedy z oddali dobiegł go dzwonek telefonu.

DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ.

To dziwne — pomyślał, bo na pokładzie myśliwców z 1940 roku nie było
aparatów telefonicznych. Tymczasem telefon uparcie dzwonił dalej.

DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ.

Chłopiec natychmiast poderwał się i usiadł, a po
drodze huknął głową o zawieszony pod sufitem model bombowca Lancaster.

— Aua! — krzyknął. Sprawdził godzinę na niklowanym
zegarku pilotów RAF-u, który dostał od swojego dziadka.

Była 2:30 w nocy.

Kto mógł do nich dzwonić o tej porze?

Chłopiec zeskoczył z piętrowego łóżka i otworzył
drzwi pokoju. Usłyszał, jak na dole Mama mówi do słuchawki:

— Nie, nie pojawił się tutaj.

Po chwili odezwała się znowu, tonem na tyle
swobodnym, że Jack domyślił się, że rozmawia z Tatą.

— Naprawdę nigdzie go nie ma? No to co
zamierzasz teraz zrobić, Barry? Wiem, że to twój ojciec! Ale nie możesz
całą noc gonić po mieście i go szukać!

Jack nie mógł dłużej milczeć. Ze schodów zawołał:

— Co się dzieje z Dziadkiem?

Mama zerknęła na niego.

— Na dodatek Jack się obudził, brawo Barry! —
Zasłoniła dłonią słuchawkę. — Natychmiast marsz do łóżka, mój panie! Z
samego rana idziesz do szkoły!

— Nie obchodzi mnie to! — zbuntował się chłopak.
— Powiedz, co się stało z Dziadkiem?

Mama wróciła do rozmowy z mężem.

— Barry, zadzwoń jeszcze raz za dwie minuty.
Mamy tutaj kryzys! — oznajmiła, rzucając słuchawką.

— Co się stało? — dopytywał Jack.

Zbiegł po schodach do Mamy, która westchnęła
teatralnie, jak gdyby wszystkie nieszczęścia świata spadły właśnie na nią.
Bardzo lubiła tak wzdychać. I w tym momencie Jack wyczuł zapach sera. I to
nie zwykłego sera. To był śmierdzący ser, ser
z niebieską pleśnią,
wodnisty ser, ser zapleśniały, obrzydliwie serowaty ser. Mama pracowała na stoisku z serami w miejscowym
supermarkecie i gdziekolwiek się ruszyła, silna woń podążała krok w krok
za nią.

Stali w korytarzu, oboje wyrwani z łóżka — Jack w
pasiastej, niebieskiej piżamie, a Mama w różowej, ozdobionej puszkiem
koszuli nocnej. We włosach miała wałki, a na policzkach, czole i nosie
nierozsmarowany krem. Często zostawiała go na twarzy na całą noc. Jack nie
był pewien po co. Mama uważała się za piękność i powtarzała, że jest
„olśniewającą twarzą serów”, o ile coś takiego w ogóle mogło istnieć.

Oboje zmrużyli oczy, kiedy nagle zapaliła światło.

— Twój dziadek znowu gdzieś zginął!

— O nie!

— O tak! — Westchnęła po raz drugi. Wyraźnie nie
miała już do staruszka sił. Czasami nawet przewracała oczami, jakby
opowieści Dziadka ją nudziły. Jackowi robiło się wtedy bardzo przykro.
Dziadkowe historie były o niebo ciekawsze niż słuchanie o najlepiej
sprzedającym się gatunku sera. — Około północy obudził nas telefon.

— Kto dzwonił?

— Jego sąsiad z dołu, wiesz który, ten, co ma
kiosk…

Kiedy rok wcześniej Dziadek przestał sobie radzić w
swoim dużym domu, przeprowadził się do mieszkanka nad sklepem. Ale nie
pierwszym lepszym sklepem, tylko nad kioskiem. I to nie byle jakim
kioskiem. Prowadził go Raj*.

* Raj [czytaj: Radż].

— Raj? — odparł Jack.

— Tak, właśnie on. Raj powiedział, że zdawało mu
się, że przed północą słyszał, jak u Dziadka trzasnęły drzwi. Zastukał do
niego, ale nikt nie odpowiedział. Biedak wpadł w panikę i zadzwonił do
nas.

— Gdzie Tata?

— Wsiadł do auta i od dwóch godzin szuka
Dziadka.

— Już dwie godziny?! — Chłopiec nie wierzył
własnym uszom. — Dlaczego mnie nie obudziłaś?

Mama ZNOWU westchnęła. Zaczynał się z tego robić
wzdychaton.

— Oboje z Tatą wiemy, jak bardzo jesteś z nim
związany, więc raczej woleliśmy cię nie martwić, prawda?

— Ale się martwię! — Tak naprawdę czuł się o
wiele bardziej zżyty ze swoim niesamowitym dziadkiem niż z całą resztą
rodziny, włącznie z rodzicami. Czas spędzany z Dziadkiem był bezcenny.

— Wszyscy
się martwimy! — dodała Mama.

— Ale
ja naprawdę się martwię.

— My
też naprawdę się martwimy.

— Tyle że ja naprawdę bardzo się martwię.

— My
też naprawdę bardzo, ale to bardzo się martwimy.
A teraz proszę cię, nie róbmy z tego zawodów o to, kto martwi się najbardziej! — krzyknęła
ze złością.

Jack widział, że jego mama zaczyna się coraz bardziej
denerwować, więc uznał, że najlepiej zrobi, jeśli nie odpowie na tę uwagę,
mimo że naprawdę bardzo, ale to bardzo się
martwił.

— Mówiłam ojcu chyba ze sto razy, że Dziadek
powinien zamieszkać w domu starców!

— Nigdy! — zaprotestował chłopiec. Znał
staruszka lepiej niż ktokolwiek inny. — Dziadek będzie się tam czuł
okropnie!

Dziadek — lub podpułkownik Bunting, jak zwali go w
wojsku — był zbyt wytwornym człowiekiem, by spędzić resztę swoich dni z
gromadą robiących na drutach i rozwiązujących krzyżówki staruszków.

Mama pokręciła głową i westchnęła.

— Jesteś jeszcze za młody, żeby to zrozumieć.

Jak wszystkie dzieci, Jack nie znosił, kiedy dorośli
mu to wmawiali. Ale moment na dyskusje nie wydawał się dobry.

— Mamo, proszę cię, chodźmy go poszukać.

— ZWARIOWAŁEŚ? Przecież jest mróz! — odparła.

— Ale musimy coś zrobić! Dziadek pewnie się
zgubił i teraz błąka się nie wiadomo gdzie!

DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ.

Jack rzucił się do telefonu i pierwszy podniósł
słuchawkę.

— Tato? Gdzie jesteś? Na rynku? Mama mówi, że
powinniśmy wyjść i pomóc ci szukać Dziadka — skłamał, a matka spojrzała na
niego gniewnym wzrokiem. — Zaraz tam będziemy.

Chłopiec odłożył słuchawkę i wziął Mamę za rękę.

— Dziadek nas potrzebuje… — powiedział.
Otworzył drzwi i oboje wybiegli w nocny mrok.

4. Trójkołowiec z drugiej ręki

4

Trójkołowiec z drugiej ręki

Nocą miasteczko było
upiornie nieprzyjemne. Wszędzie ciemno i głucho. Środek zimy. Nad
przesiąkniętą deszczem ziemią unosiła się mgła.

Tata wziął samochód, a Jack ruszył na poszukiwania
Dziadka trzykołowym rowerem. Teoretycznie nadawał się wyłącznie dla
maluchów. Rodzice podarowali mu ten trójkołowiec z drugiej ręki na trzecie
urodziny i chłopak już dawno z niego wyrósł. Ale nie stać ich było na nowy
rower, więc jakoś radził sobie z tym, co miał.

Mama stała z tyłu i trzymała go za ramiona. Gdyby
którykolwiek z kolegów zobaczył, jak wiezie mamę na trzykołowym rowerku,
musiałby na resztę życia zaszyć się gdzieś daleko w mrocznej
jaskini.

Kiedy pedałował jak burza wzdłuż ulicy, w głowie cały
czas dudniła mu dziadkowa muzyka wojskowa. Ten niby-dziecięcy rowerek był
zdradliwie ciężką bestią, szczególnie z Mamą dociążającą tylną oś. Jej
puchata, różowa koszula nocna powiewała na wietrze.

Prędko obracającym się kółkom roweru towarzyszyła
gonitwa myśli. Skoro Jack zżył się ze staruszkiem najbardziej, miał chyba
największe szanse domyślić się, gdzie przepadł Dziadek…

Mijali kolejne puste ulice, aż wreszcie dotarli do
rynku. Powitał ich tam żałosny widok. Tata siedział zgarbiony za
kierownicą małego brązowego auta. W piżamie i szlafroku. Nawet z oddali
Jack dostrzegł, że biedaczysko dłużej tej sytuacji nie zniesie. W ciągu
ostatnich dwóch miesięcy Dziadek zniknął ze swojego mieszkania siedem
razy.

Gdy Tata usłyszał nadjeżdżający rowerek, spróbował
się nieco wyprostować. Był bladym, żylastym człowiekiem. Nosił okulary i
wyglądał na więcej lat, niż miał naprawdę. Jack często zastanawiał się,
czy to małżeństwo z Mamą tak go postarzało.

Mężczyzna otarł oczy rękawem szlafroka. Widać było,
że płakał. Ojciec Jacka pracował jako księgowy. Całe dnie spędzał na
żmudnym rachowaniu, a wyrażanie uczuć przychodziło mu z trudem. Dlatego
dusił je w sobie. Ale Jack i tak wiedział, że jego tata bardzo kochał
swojego ojca, mimo że w niczym go nie przypominał. Zupełnie jakby
zamiłowanie do przygód ominęło w ich rodzinie jedno pokolenie. Starszy pan
miał głowę w chmurach, podczas gdy jego syn swoją zakopywał w księgach
rachunkowych.

— Dobrze się czujesz, Tato? — spytał zasapany
pedałowaniem chłopiec.

Kiedy ojciec opuścił szybę, żeby móc z nimi
porozmawiać, korbka została mu w ręku. Samochód był stary i pordzewiały,
więc często odpadały mu różne części.

— Tak, tak, wszystko w porządku — skłamał Tata.
Spoglądał na trzymaną w ręku korbkę, nie bardzo wiedząc, co z nią zrobić.

— Ani śladu staruszka? — spytała Mama, chociaż z
góry znała odpowiedź.

— Ani śladu — odparł cicho Tata. Odwrócił się do
nich tyłem i patrzył w dal, żeby ukryć swoją rozpacz. — Od dwóch godzin
szukam go po całym mieście.

— A byłeś w parku? — spytał Jack.

— Tak.

— Na dworcu?

— Tak. O tej porze jest już zamknięty, a na
zewnątrz nikogo nie widziałem.

Nagle Jack doznał olśnienia i zawołał:

— A przy pomniku ku czci poległych?!

Mężczyzna spojrzał na syna i pokręcił głową ze smutkiem.

— Właśnie tam zacząłem poszukiwania.

— No to sprawa jasna! — oznajmiła Mama. — Czas
zadzwonić po policję. Niech oni całą noc jeżdżą i go szukają. Ja wracam do
łóżka! Mamy jutro wielką promocję na twardy ser typu wensleydale i muszę
wyglądać kwitnąco!

— Nie! — zaprotestował Jack. Z podsłuchanych
nocami rozmów rodziców na temat Dziadka wiedział, że zanosiło się na
katastrofę. Kiedy pojawi się policja, zaczną się pytania. Trzeba będzie
wypełnić formularze. Starszy pan stanie się „problemem”. Lekarze nie dadzą
mu spokoju i ze względu na stan zdrowia na pewno od razu wyślą Dziadka do
domu opieki. Dla człowieka, który wiódł życie pełne swobody i przygód, to
byłoby jak kara więzienia. Koniecznie sami musieli go odnaleźć.

— Leć, leć w przestworza — mruknął chłopiec.

— Co takiego, synu? — spytał zdumiony Tata.

— Dziadek tak mówi, kiedy bawimy się u niego w
pilotów. Każdy start zaczyna się od zawołania:
Leć, leć w
przestworza!

— No to co? — dopytywała Mama. Jednocześnie
przewróciła oczami i westchnęła. Strzeliła megafocha.

— Założę się, że Dziadek jest teraz gdzieś
wysoko.

Chłopak przez dłuższy czas zastanawiał się nad tym,
który z budynków w mieście był najwyższy, aż w końcu zawołał: „Za mną!” i wściekle popędził rowerkiem przed siebie.

5. Wariatuńcio na Księżycu

5

Wariatuńcio na Księżycu

Najwyższy punkt w mieście
stanowiła wieża kościelna, którą łatwo było dostrzec z odległości wielu
kilometrów. Jack przeczuwał, że Dziadek mógł się tam wdrapać. Kiedy się
gubił, często znajdowali go gdzieś na wysokościach, na szczycie drabinek
na placu zabaw, na rusztowaniu, a raz nawet na dachu dwupiętrowego
autobusu. Wydawało się, że pragnął sięgnąć nieba tak jak wiele lat temu
podczas służby w RAF-ie.

Kiedy kościół pojawił się na horyzoncie, na szczycie
wieży dostrzegli sylwetkę mężczyzny idealnie zarysowaną na tle srebrzystej
księżycowej poświaty.

Gdy Jack zobaczył Dziadka, od razu wiedział, dlaczego starszy pan się tam wspiął. Myślał, że
pilotuje swojego spitfire’a.

Przed wejściem do wysokiego kościoła stał bardzo
niewysoki pastor.

Wielebny Tucznik nosił rzucającą się w oczy zaczeskę.
Na dodatek farbował swoją resztkę włosów na czarno tak mocno, że
wychodziły granatowe. Miał oczka maleńkie jak jednopensówki, skryte za
okularami w czarnych oprawkach. Bryle spoczywały na zadartym,
przypominającym świński ryjek nosie, który mężczyzna stale zadzierał, żeby
móc patrzeć na innych ludzi z góry.