Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Niepełka. Moc marzeń

Niepełka. Moc marzeń

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66201-00-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Niepełka. Moc marzeń

Kolejny rok szkolny daje Niepełce i grupie jej przyjaciół impuls do nowych wyzwań. Wspólnie mierzą się z młodzieńczymi pomysłami. W pogoni za realizacją marzeń popełniają błędy, wpadając w pułapki zastawiane przez los. Niepełka nawiązuje korespondencyjną znajomość z chłopcem, ukrywając swoją niepełnosprawność. Wkrótce jej klasa zostaje wytypowana na polsko-niemieckie warsztaty. To nowe doświadczenie dla młodych Polaków będzie ciekawą lekcją życia.
Jak to wpłynie na ich losy? Czego nauczą się od rówieśników zza Odry?

Polecane książki

Właściciel banku Vincenzo Tomasi potrzebuje opiekunki dla osieroconych bratanków. Ustala listę warunków, które kandydatka powinna spełniać. Na ofertę odpowiada pracownica jego banku Audrey Miller. Audrey lubi dzieci i wie, że potrafiłaby im stworzyć prawdziwy dom. Kusi ją te...
„Odzyskane szczęście – wolność od bagażu z dzieciństwa” Wojciecha Gębury to poradnik z obszaru rozwoju osobistego, dedykowany osobom pochodzącym z rodzin dysfunkcyjnych. Dorastanie w takiej rodzinie nie odbiera szans na szczęśliwe i spełnione życie pod warunkiem, że wiemy, jak up...
Poradnik do legendarnej gry akcji Unreal. Materiał podzielony został na sekcje: Ogólne wskazówki, Opis broni, Encyklopedia przeciwników i Opis przejścia gry. Unreal - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. 3. Arajigar Mine Opis broni 7. Ceremonial Chambers 2. Nyl...
Wszystkie czynności wykonywane w placówce w związku ze śmiercią pacjenta powinny być podejmowane z poszanowaniem godności osoby zmarłej. Z e-booka dowiesz się, jaka jest procedura postępowania w przypadku zgonu pacjenta w szpitalu. Pomoże Ci to uniknąć odpowiedzialności karnej za znieważenie ludzkic...
NAJSŁYNNIEJSZA POWIEŚĆ ANGIELSKIEJ MISTRZYNI ROMANSU PSYCHOLOGICZNEGO, KTÓRA DOCZEKAŁA SIĘ LICZNYCH ADAPTACJI FILMOWYCH, TEATRALNYCH I TELEWIZYJNYCH Uboga dziewczyna, pracując jako dama do towarzystwa bogatej Amerykanki, pani van Hopper, trafia do Monte Carlo, gdzie poznaje bogatego wdowca Maxima de...
Ustawa o systemie oświaty, wielokrotnie nowelizowana oraz uzupełniona kilkudziesięcioma rozporządzeniami, jest aktem prawnym o dużym znaczeniu i zasięgu: reguluje m.in. działalność szkół podstawowych, gimnazjów, szkół ponadgimnazjalnych i policealnych - zarówno publicznych, jak i niepublicznych. ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Dorota Schrammek

Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Za­rów­no cała książ­ka, jak i jej czę­ści nie mogą być prze­dru­ko­wy­wa­ne ani w ża­den inny spo­sób re­pro­du­ko­wa­ne lub od­czy­ty­wa­ne w środ­kach ma­so­we­go prze­ka­zu bez pi­sem­nej zgo­dy Wy­daw­nic­twa Sza­ra Go­dzi­na s.c.

Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych

Ilo­na Go­styń­ska-Rym­kie­wicz

Redakcja

Ju­sty­na No­sal-Bart­ni­czuk

Zdję­cia na okładce

© ser­go­321 | stock.ado­be.com © Li­lya | fo­to­lia.com

Re­dak­cja tech­nicz­na, skład, łamanie oraz opra­co­wa­nie wer­sji elek­tro­nicz­nej

Grze­gorz Bociek

Korekta

Bar­ba­ra Ka­szu­bow­ska

Wszel­kie po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych osób i zda­rzeń jest zu­peł­nie nie­za­mie­rzo­ne i przy­pad­ko­we.

Wy­da­nie I, Ka­to­wi­ce2018

Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na s.c.

biu­ro@sza­ra­go­dzi­na.pl

www.sza­ra­go­dzi­na.pl

Dys­try­bu­cja wer­sji pa­pie­ro­wej: DIC­TUM Sp. z o.o.

ul. Ka­ba­re­to­wa 21, 01-942 War­sza­wa

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

dys­try­bu­cja@dic­tum.pl

www.dic­tum.pl

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Sza­ra Go­dzi­na s.c., 2018

ISBN 978-83-66201-00-2

We­ro­ni­ka jesz­cze raz prze­bie­gła wzro­kiem po biur­ku. Jak za­wsze na po­cząt­ku roku szkol­ne­go pa­no­wał tu wzo­ro­wy po­rzą­dek. Pod­ręcz­ni­ki uło­ży­ła w rów­nym rzę­dzie. No­wiut­kie dłu­go­pi­sy nie­mal błysz­cza­ły. Ołów­ki sta­ran­nie za­tem­pe­ro­wa­ła i wło­ży­ła do spe­cjal­ne­go po­jem­ni­ka ostrza­mi do góry. Sta­ły pro­ściut­ko ni­czym żoł­nie­rze na po­ran­nym ape­lu. Dwa pu­ste se­gre­ga­to­ry wspar­ła spe­cjal­ną pod­pór­ką w kształ­cie kota, po­nie­waż ist­nia­ła oba­wa, że co chwi­lę będą się prze­wra­cać. Z dru­giej stro­ny pod­trzy­my­wał je kom­plet ze­szy­tów. Nie­peł­ka za­mó­wi­ła je przez in­ter­net – wszyst­kie z mo­ty­wa­mi po­dróż­ni­czy­mi lub geo­gra­ficz­ny­mi. Ta­kie cięż­ko było do­stać w su­per­mar­ke­tach lub je­dy­nej księ­gar­ni w mie­ście. Na okład­kach były wzo­ry zwią­za­ne z pa­sją na­sto­lat­ki: na nie­któ­rych mapy, na in­nych re­pli­ki znacz­ków pocz­to­wych, na ko­lej­nych kra­jo­bra­zy. Uwiel­bia­ła ta­kie kli­ma­ty. Oglą­da­jąc je, czu­ła się ni­czym wo­ja­żer, któ­ry od­wie­dził miej­sca wi­docz­ne na ry­sun­kach. Ona nie była w sta­nie. Sa­mo­dziel­nie nie da­ła­by rady ze wzglę­du na swo­je ułom­no­ści, a mama nie mo­gła opu­ścić skle­pu przez całe lato, bo w se­zo­nie mia­ła naj­więk­szy ruch. Mało tego, otwo­rzy­ła tak­że punkt usług pocz­to­wych, by prze­trwać póź­niej­sze mie­sią­ce, kie­dy mia­stecz­ko prze­sta­nie być tak tłum­nie od­wie­dza­ne. Z jed­nej stro­ny było to świet­ne roz­wią­za­nie dla We­ro­ni­ki. Re­ali­zu­jąc po­st­cros­sin­go­wą pa­sję, nie mu­sia­ła jeź­dzić na od­le­głą od domu pocz­tę, tyl­ko zo­sta­wia­ła ma­mie kart­ki, a ro­dzi­ciel­ka roz­li­cza­ła wy­sył­kę z jej kie­szon­ko­we­go. Z dru­giej stro­ny punkt pocz­to­wy mamy w wa­ka­cje prze­ży­wał ob­lę­że­nie. By­wa­ło, że koń­czy­ła pra­cę już po za­śnię­ciu Nie­peł­ki, bo mu­sia­ła jesz­cze roz­li­czyć się z urzę­dem. Na po­cząt­ku wrze­śnia było nie­wie­le le­piej. Wła­ści­ciel­ka cią­gle była za­ję­ta a to zda­wa­niem to­wa­ru, któ­ry nie zszedł la­tem, a to po­rząd­ko­wa­niem re­ga­łów i sty­li­za­cją wnę­trza na je­sień.

Chłod­niej­szą porę roku czu­ło się już prak­tycz­nie wszę­dzie. Po­ran­ki wsta­wa­ły mgli­ste i mo­kre. Za­pach wil­go­ci uno­sił się w po­wie­trzu. Kro­pel­ki po­ran­nej rosy osia­da­ły na sie­ciach pa­ję­czych roz­po­star­tych po­mię­dzy krze­wa­mi i tra­wa­mi, two­rząc uro­kli­we ba­bie lato. Trze­ba było na­rzu­cać cie­plej­szy swe­ter lub blu­zę, po­nie­waż tem­pe­ra­tu­ra spa­da­ła po­ni­żej dzie­się­ciu stop­ni. W cią­gu dnia słoń­ce na­dal przy­jem­nie grza­ło, by wie­czo­rem zajść za ho­ry­zont i ustą­pić pola noc­ne­mu ochło­dze­niu.

– Có­recz­ko, wsta­łaś? – Mama po­ja­wi­ła się w drzwiach po­ko­ju w mo­men­cie, kie­dy We­ro­ni­ka roz­my­śla­ła, jaką blu­zę wy­brać. Na wy­cią­gnię­cie ręki była czar­na, dwie pół­ki wy­żej znaj­do­wa­ła się ró­żo­wa. Ona mia­ła dzi­siaj ocho­tę na wy­ra­zi­sty ko­lor.

– Po­mo­żesz mi? – Po­pa­trzy­ła py­ta­ją­co na mat­kę. – Wy­cią­gniesz ten po­lar?

Ro­dzi­ciel­ka zbli­ży­ła się do sza­fy i wy­cią­gnę­ła wska­za­ną rzecz. Na­sto­lat­ka dba­ła o ład na tyle, na ile mo­gła. Być może jako mat­ka uło­ży­ła­by wszyst­ko sta­ran­niej, nie chcia­ła jed­nak krę­po­wać cór­ki, grze­biąc w jej bie­liź­nie czy in­nych oso­bi­stych rze­czach. Ką­tem oka spo­strze­gła, że na­sto­lat­ka się po­ma­lo­wa­ła. Do tej pory stro­ni­ła od tego. Tym ra­zem jed­nak wy­ko­na­ła ma­ki­jaż. Nie­zbyt moc­ny, a jed­nak wi­docz­ny. Mu­siał być dla niej pra­co­chłon­ny. We­ro­ni­ka mia­ła prze­cież po­wy­krę­ca­ne przez cho­ro­bę dło­nie. Ow­szem, po wie­lo­let­niej re­ha­bi­li­ta­cji ra­dzi­ła so­bie cał­kiem spraw­nie, ale i tak pew­nie wsta­ła dużo wcze­śniej, by się tak przy­go­to­wać.

– Śnia­da­nie cze­ka na ku­chen­nym sto­le. Her­ba­tę masz jesz­cze cie­płą. – Mama cho­dzi­ła po po­ko­ju i roz­glą­da­ła się. – Przy­go­to­wa­łaś bru­dy do pra­nia? Pu­ści­ła­bym pral­kę, nim wyj­dę do pra­cy.

– Wczo­raj wszyst­ko wrzu­ci­łam. – We­ro­ni­ka pod­je­cha­ła wóz­kiem do biur­ka. – Mam proś­bę. Nadasz ten list?

– Ja­sne. – Mama chwy­ci­ła ko­per­tę i spoj­rza­ła na dane ad­re­sa­ta. Zmarsz­czy­ła nie­co brwi.

– Wyj­dzie zbyt dro­go? – We­ro­ni­ka się prze­stra­szy­ła.

– Nie… Wy­da­je mi się, że już ten ad­res wi­dzia­łam. Neu­bran­den­burg. Za­pa­mię­ta­łam na­zwę miej­sco­wo­ści. To chy­ba Niem­cy, praw­da? Poza tym za­wsze wy­sy­ła­łaś kart­ki, a tym ra­zem list. Nie jest wca­le droż­szy, ale…

Dziew­czy­na od­wró­ci­ła gło­wę, by nie pa­trzeć ro­dzi­ciel­ce w oczy.

– Pocz­tów­ka nie do­szła. Pew­nie za­gi­nę­ła. Dla­te­go te­raz wy­sy­łam ko­lej­ną, tym ra­zem w ko­per­cie.

– Mogę ją nadać po­le­co­nym, je­śli chcesz.

– Nie ma po­trze­by. To zbyt duże kosz­ty. Je­śli nie doj­dzie dru­gi raz, to trud­no. Dam so­bie spo­kój z ko­lej­nym wy­sy­ła­niem. – We­ro­ni­ka wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

Mama tyl­ko po­ki­wa­ła gło­wą i wy­szła z po­ko­ju, roz­my­śla­jąc już o czymś in­nym.

Dziew­czy­na nie lu­bi­ła kła­mać. Rzad­ko jej się to zda­rza­ło i nie mia­ła po­ję­cia, dla­cze­go zro­bi­ła to te­raz. Prze­cież mo­gła po­wie­dzieć: „To po­st­cros­sin­go­wa zna­jo­mość. Lu­cas wy­słał mi kart­kę, bo wy­lo­so­wał mój ad­res, i do­łą­czył na­mia­ry na sie­bie. Tak za­czę­li­śmy ko­re­spon­den­cję. Wy­sła­li­śmy do sie­bie już trzy pocz­tów­ki, a te­raz pi­sze­my krót­kie li­sty”.

Mo­gła to po­wie­dzieć, ale nie zro­bi­ła tego. Nie była pew­na, jak mama by za­re­ago­wa­ła. Może by­ła­by nie­za­do­wo­lo­na, że cór­ka pi­sze do nie­zna­jo­me­go? W do­dat­ku po an­giel­sku, bo nie­miec­ki ro­zu­mie jesz­cze nie­zbyt do­brze. Może bę­dzie chcia­ła wie­dzieć, o czym pi­szą… Niby nic zdroż­ne­go nie było w tych li­stach, ale to prze­cież ko­re­spon­den­cja pry­wat­na, któ­rej treść za­cho­wu­je się dla sie­bie. We­ro­ni­ka wie­dzia­ła, że wścib­skość mamy wy­ni­ka­ła­by z tro­ski. Po czę­ści ro­zu­mia­ła ją, ale to była wy­łącz­nie jej zna­jo­mość. Chcia­ła ją scho­wać przed świa­tem. Nie po­wie­dzia­ła jesz­cze żad­nej z przy­ja­ció­łek, że ko­re­spon­du­je z Lu­ca­sem. Na wszyst­ko przyj­dzie od­po­wied­ni mo­ment. Mia­ła jed­nak wra­że­nie, jak­by ta zna­jo­mość do­da­ła jej skrzy­deł, choć była wy­łącz­nie na od­le­głość. O chło­pa­ku wie­dzia­ła tyle, ile jej na­pi­sał. Był o rok star­szy i uczył się w gim­na­zjum. Znał do­sko­na­le an­giel­ski, uwiel­biał go­to­wać wło­skie po­tra­wy i oglą­dać me­cze re­pre­zen­ta­cji. Pi­sał dłu­gie li­sty. Miał ład­ny cha­rak­ter, więc roz­czy­ty­wa­ła się bez pro­ble­mu. Wkła­da­ła wie­le tru­du, by i jej ko­re­spon­den­cja była czy­tel­na. Mimo to kre­ślo­ne przez nią sło­wa wy­da­wa­ły się nie­zwy­kle bła­he w po­rów­na­niu z li­sta­mi od Lu­ca­sa. W nich było dużo hu­mo­ru i nie­zwy­kle pla­stycz­ne opi­sy w grun­cie rze­czy pro­stych rze­czy. Przy­po­mnia­ła so­bie, jak za­no­si­ła się śmie­chem, czy­ta­jąc o przy­go­to­wy­wa­niu sosu do piz­zy, któ­rą za­ser­wo­wał ro­dzi­nie. Z li­stu na list chło­pak sta­wał się jej co­raz bliż­szy, choć na­wet nie mia­ła po­ję­cia, jak wy­glą­da.

Ra­dość z ko­re­spon­den­cji przy­ćmie­wa­ło jed­no… We­ro­ni­ka nie zdra­dzi­ła, że jest nie­peł­no­spraw­na. Tłu­ma­czy­ła sama przed sobą, że nie było jesz­cze ku temu oka­zji. Zresz­tą po co mia­ła­by o tym pi­sać? Prze­cież jest tyl­ko li­stow­ną zna­jo­mą, któ­rych Lu­cas ma za­pew­ne wię­cej. Nie wi­dzia­ła sen­su, by wspo­mi­nać o in­wa­lidz­twie, sko­ro ni­g­dy się nie spo­tka­ją.

Wes­tchnę­ła lek­ko i spoj­rza­ła na swo­je od­bi­cie w lu­ster­ku sto­ją­cym na biur­ku. Za­ku­pi­ła je, gdy za­czę­ła ko­re­spon­do­wać z Lu­ca­sem. Każ­dy list trak­to­wa­ła jak oso­bi­stą roz­mo­wę z tym chło­pa­kiem. Chcia­ła wy­glą­dać ład­nie, pi­sząc do nie­go. W cią­gu dnia tak­że wie­lo­krot­nie roz­my­śla­ła o no­wym zna­jo­mym. Za­sta­na­wia­ła się, co te­raz robi, ja­kie ma lek­cje… a może coś go­tu­je? W koń­cu ku­li­na­ria były jego pa­sją.

Naj­gor­sze oka­zy­wa­ło się ocze­ki­wa­nie na wia­do­mo­ści z Nie­miec. Co­dzien­nie nie­cier­pli­wie za­glą­da­ła do skrzyn­ki, a gdy znaj­do­wa­ła ko­per­tę ze zna­jo­mym cha­rak­te­rem pi­sma, w po­śpie­chu za­bie­ra­ła się za roz­ry­wa­nie jej. Wszyst­ko czy­ta­ła kil­ka­krot­nie, aby wchło­nąć całą sobą każ­de sło­wo. Dziw­nie się przy tym czu­ła. Była nie­co pod­eks­cy­to­wa­na, za­cie­ka­wio­na i… jak­by tę­sk­ni­ła za re­al­ną obec­no­ścią Lu­ca­sa. Do tej pory nie do­zna­ła po­dob­ne­go uczu­cia, któ­re każ­de­go ran­ka spra­wia­ło, iż cała w skow­ron­kach pod­ry­wa­ła się z łóż­ka i z ogrom­ną ra­do­ścią roz­po­czy­na­ła nowy dzień. Zu­peł­nie jak dzi­siaj. Nie­mal nu­cąc pod no­sem, wy­je­cha­ła z domu do szko­ły.

* * *

Pa­weł z tru­dem ścią­gnął prze­po­co­ną ko­szul­kę. Była mo­kra i brzyd­ko pach­nia­ła. Od pew­ne­go cza­su jego pot czuć było moc­niej niż do tej pory. Sta­rał się, jak mógł, aby ukryć nie­przy­jem­ną kwa­śną woń przed oto­cze­niem. Od dwóch ty­go­dni in­ten­syw­niej ćwi­czył. Wię­cej od sie­bie wy­ma­gał. Chciał je­sie­nią, jak w po­przed­nich la­tach, do­łą­czyć do ka­dry re­pre­zen­tu­ją­cej Pol­skę na świa­to­wych za­wo­dach ka­ja­kar­skich. Gdy roz­ma­wiał o tym z tre­ne­rem, ten nie­ocze­ki­wa­nie po­dra­pał się po gło­wie.

– Jesz­cze nie zde­cy­do­wa­łem, kto po­je­dzie w tym roku. Za­sta­na­wiam się, czy dać szan­sę in­nym. Ty jeź­dzi­łeś w ostat­nim cza­sie, ale… – za­wie­sił głos.

Pa­weł wie­dział, co męż­czy­zna chciał do­dać: „Ale nie mia­łeś spek­ta­ku­lar­nych osią­gnięć”. Rze­czy­wi­ście tak było. Od kil­ku mie­się­cy mło­dy za­wod­nik pró­bo­wał po­bić swo­ją ży­ciów­kę, ale nie uda­wa­ło się. Chło­pak ćwi­czył wię­cej niż do tej pory i wy­da­wa­ło mu się, że jego tre­nin­gi są in­ten­syw­niej­sze, ale to chy­ba była ułu­da. Efek­tów nie było. Wszyst­ko utrzy­my­wa­ło się na do­tych­cza­so­wym po­zio­mie.

– Kogo pan wi­dział­by w ka­drze? – za­py­tał ci­cho.

– Nie je­stem pew­ny, ale chy­ba Da­nie­la. – Po tych sło­wach tre­ner od­wró­cił się, koń­cząc roz­mo­wę.

Da­niel po­ja­wił się w dru­ży­nie kil­ka mie­się­cy temu. Był o rok młod­szy od Paw­ła, wyż­szy i szczu­plej­szy. Jego ro­dzi­ce bar­dzo czę­sto wy­jeż­dża­li z nim na do­dat­ko­we za­ję­cia na ba­se­nie czy kur­sy pra­wi­dło­we­go od­dy­cha­nia. In­we­sto­wa­li w syna, na co ro­dzi­na Paw­ła ni­g­dy nie mo­gła­by so­bie po­zwo­lić. Chło­pak do­szedł do wnio­sku, że je­dy­nie więk­szy wy­si­łek z jego stro­ny może przy­nieść efek­ty. W wa­ka­cje nie było z tym pro­ble­mu. Kło­pot po­ja­wił się wraz z no­wym ro­kiem szkol­nym. Lek­cje za­czy­na­ły się o ósmej, a koń­czy­ły nie­mal o pięt­na­stej. Pół go­dzi­ny póź­niej Pa­weł za­czy­nał tre­ning pod okiem swe­go opie­ku­na i koń­czył go po dwóch go­dzi­nach. Biegł wte­dy do domu, brał prysz­nic, prze­bie­rał się i pę­dził do re­stau­ra­cji, gdzie spę­dzał ko­lej­ne dwie go­dzi­ny na roz­wo­że­niu piz­zy po do­mach klien­tów. Nie zre­zy­gno­wał z tego za­ję­cia, bo przy­no­si­ło mu jako taki do­chód. Dzię­ki temu stać go było na nowy mar­ko­wy ple­cak do szko­ły, tor­bę tre­nin­go­wą, buty… Od­cią­żył mamę, któ­ra szy­ko­wa­ła się na je­sien­ny tur­nus w gó­rach, gdzie mia­ła za­brać jego młod­szą, nie­peł­no­spraw­ną sio­strę.

Po roz­mo­wie z tre­ne­rem Pa­weł sam do­szedł do wnio­sku, że przy­dał­by mu się do­dat­ko­wy tre­ning, aby zwięk­szyć spraw­ność. Po­sta­no­wił bie­gać wcze­śnie rano. Tyl­ko wte­dy miał czas. Wsta­wał przed pią­tą, roz­grze­wał się w po­ko­ju, a po­tem prze­mie­rzał przy­naj­mniej dzie­sięć ki­lo­me­trów w te­re­nie. Wra­cał do domu po kil­ku kwa­dran­sach i wpa­dał pod prysz­nic, aby zmyć z sie­bie pot i kurz. Po wszyst­kim ła­pał w kuch­ni ja­kąś ka­nap­kę i zmy­kał do szko­ły. Zmę­cze­nie do­pa­da­ło go już na pierw­szej lek­cji. Oczy się przy­my­ka­ły, na co pani Wy­bor­na kil­ka­krot­nie zwra­ca­ła mu uwa­gę.

– Śpią­cy ksią­żę nam się tra­fił – za­kpi­ła któ­re­goś razu, gdy gło­wa Paw­ła sa­mo­ist­nie po­le­cia­ła do tyłu. – Czym zaj­mo­wa­łeś się w nocy, że te­raz za­sy­piasz nad nie­zwy­kle wy­bor­nym ma­te­ma­tycz­nym za­da­niem? A może nie prze­sta­wi­łeś się jesz­cze z cza­su wa­ka­cyj­ne­go na szkol­ny?

Kla­sa za­chi­cho­ta­ła. Chło­pak nie­co spe­szył się i sku­pił wzrok na cy­frach w ze­szy­cie.

– Przy­po­mi­nam, że po­czą­tek jest naj­waż­niej­szy. Od nie­go za­le­ży, jak wam pój­dzie dal­sza na­uka – pe­ro­ro­wa­ła na­uczy­ciel­ka. – Mu­si­cie zda­wać so­bie spra­wę z tego, że ten rok jest dla wa­szej przy­szło­ści nie­zwy­kle istot­ny.

Ko­lej­ne mi­nu­ty upły­wa­ły na prze­mo­wie w po­dob­nym to­nie, a Pa­weł bro­nił się wszel­ki­mi spo­so­ba­mi przed za­śnię­ciem. To wte­dy pod­jął po­sta­no­wie­nie, że musi za­opa­trzyć się w ja­kieś środ­ki do­da­ją­ce ener­gii. Sły­szał o ta­blet­kach od star­szych ko­le­gów, któ­rzy przy­ci­szo­ny­mi gło­sa­mi roz­ma­wia­li w szat­ni. Nie za­pa­mię­tał na­zwy, ale wszyst­ko na pew­no jest w in­ter­ne­cie. Jesz­cze tego sa­me­go wie­czo­ru za­czął prze­glą­da­nie wy­ni­ków. Wpi­sał ha­sło „su­ple wzmac­nia­ją­ce ener­gię pod­czas tre­nin­gu”. Po­mi­nął lek­tu­rę ma­te­ria­łów o ta­blet­kach nie­do­zwo­lo­nych. Co jak co, ale nie miał ocho­ty ruj­no­wać so­bie zdro­wia. Wie­dział, że prę­dzej czy póź­niej taka spra­wa wy­cho­dzi na jaw. Pod­czas ubie­gło­rocz­ne­go zgru­po­wa­nia ze­tknął się z osiem­na­sto­lat­kiem przy­ła­pa­nym na nie­le­gal­nym do­pin­gu. Za­wod­nik mu­siał opu­ścić ka­drę, a tre­ner na­wet nie chciał słu­chać tłu­ma­czeń. Kil­ka lat in­ten­syw­ne­go tre­nin­gu zo­sta­ło prze­kre­ślo­ne z po­wo­du głu­po­ty.

Pa­weł ana­li­zo­wał wszyst­ko, co zna­lazł w sie­ci. Do­szedł do wnio­sku, że naj­le­piej bę­dzie na­być naj­zwy­klej­sze ta­blet­ki na po­bu­dze­nie i pod­trzy­ma­nie ener­gii. W za­sa­dzie na droż­sze nie było go stać. Wkrót­ce za­ży­wał po dwie każ­de­go ran­ka po bie­ga­niu. W po­ło­wie szkol­ne­go dnia ra­czył się na­po­jem ener­ge­tycz­nym, by do­dat­ko­wo zmo­bi­li­zo­wać or­ga­nizm do ak­tyw­no­ści. Pięć mi­nut póź­niej od­czu­wał szyb­sze bi­cie ser­ca, lek­ką ner­wo­wość w ru­chach, ale po ja­kimś cza­sie wszyst­ko się uspo­ka­ja­ło. Na­stęp­ne syn­te­tycz­ne en­dor­fi­ny ła­do­wał po po­po­łu­dnio­wym tre­nin­gu. Wie­czo­rem wy­pi­jał ko­lej­ny na­pój, aby ja­koś sku­pić się nad lek­cja­mi. Cie­szył się, że jest po­czą­tek roku szkol­ne­go i zbyt wie­le nie za­da­ją. Szko­ła, jak zwy­kle, po­trze­bo­wa­ła tro­chę cza­su na roz­ruch.

Naj­gor­sze przy­cho­dzi­ło oko­ło dwu­dzie­stej pierw­szej. Pa­weł nie wie­dział, co z sobą po­cząć. Or­ga­nizm był na tyle roz­ru­sza­ny, że chło­pak z chę­cią za­li­czył­by ko­lej­ny ka­ja­kar­ski tre­ning. Spo­żyt­ko­wał­by ener­gię, któ­ra aż w nim bu­zo­wa­ła. Rzu­cał się wte­dy na pod­ło­gę, ro­bił pomp­ki, skło­ny, przy­sia­dy, czy­li wszyst­ko to, co mógł wy­ko­nać w domu. Po go­dzi­nie ta­kiej ak­tyw­no­ści pot lał się z nie­go stru­mie­nia­mi. Brał prysz­nic i kładł się do łóż­ka. Sen jed­nak nad­cho­dził do­pie­ro oko­ło pół­no­cy. Pięć go­dzin re­ge­ne­ra­cji i po­bud­ka na po­ran­ne bie­ga­nie. Tak każ­de­go dnia od dwóch ty­go­dni. Przy­spie­szo­ne bi­cie ser­ca już nie było pro­ble­mem, bo usta­wa­ło po paru mi­nu­tach. Mu­siał za­ra­dzić coś na wie­czor­ne po­bu­dze­nie. Wie­dział, że bez ener­ge­ty­ka nie prze­trwa. Pró­bo­wał od­sta­wić, ale tego dnia wie­czo­rem za­snął w po­ło­wie roz­wią­zy­wa­nia za­da­nia z ma­te­ma­ty­ki. Zbu­dzi­ła go mat­ka, któ­ra we­szła do po­ko­ju, po­nie­waż wi­dzia­ła za­pa­lo­ne świa­tło, a było już bar­dzo póź­no. Po­dob­no chra­pał.

– Syn­ku, te tre­nin­gi i pra­ca wy­koń­czą cię. – Przy­tu­li­ła go, gło­śno wzdy­cha­jąc. – Prze­cież wiesz, że nie mu­sisz tego ro­bić.

Nic nie od­po­wie­dział. Po­ło­żył się nie­mal nie­przy­tom­ny do łóż­ka i za­snął. Bu­dzik po­sta­wił go na nogi przed świ­tem. Chło­pak wziął ta­blet­ki i ru­szył w co­dzien­ną run­dę. Na ener­ge­ty­kach do­trwał do wie­czo­ra, kie­dy po­now­nie przy­szły pro­ble­my ze snem. Na­stęp­ne­go dnia za­głę­bił się zno­wu w za­so­bach in­ter­ne­tu, aby po­szu­kać ko­lej­ne­go spe­cy­fi­ku, tym ra­zem uła­twia­ją­ce­go za­sy­pia­nie. W ap­te­ce na­był naj­ła­god­niej­sze ta­blet­ki na­sen­ne.

Po­nie­waż far­ma­ceut­ka zna­ła go z wi­dze­nia, bez wstę­pów za­gad­nę­ła:

– Po­wiedz ma­mie, by bra­ła tyl­ko jed­ną wie­czo­rem. – Ko­bie­ta była prze­ko­na­na, że to dla jego ro­dzi­ciel­ki.

– Prze­ka­żę na pew­no – rzu­cił i bły­ska­wicz­nie wy­szedł na ze­wnątrz.

Miał na­dzie­ję, że nikt nie do­nie­sie ma­mie, iż ku­po­wał me­dy­ka­men­ty. Na pew­no za­czę­ła­by się mar­twić. Wie­dział, że bra­nie ta­ble­tek na zmia­nę z ener­ge­ty­ka­mi nie jest do­brym roz­wią­za­niem, ale nie znał lep­sze­go. Na po­cząt­ku paź­dzier­ni­ka tre­ner miał ogło­sić skład ka­dry tre­nu­ją­cej pod jego okiem na mi­strzo­stwa. Pa­weł nie wy­obra­żał so­bie, żeby go za­bra­kło. Mu­siał zro­bić wszyst­ko, by po­je­chać. Zro­bi wszyst­ko! Do­sta­nie się do re­pre­zen­ta­cji za wszel­ką cenę!

* * *

Aniel­ka po raz ko­lej­ny uło­ży­ła bie­li­znę w szu­fla­dzie. Po­rząd­ko­wa­ła ją kil­ka­krot­nie. Po­dob­nie czy­ni­ła z szu­fla­da­mi w biur­ku i z książ­ka­mi na pół­ce. Każ­de­go dnia ukła­da­ła je, choć prze­cież od po­przed­nie­go razu nie po­wstał naj­mniej­szy ba­ła­gan. Dziew­czy­na mu­sia­ła czymś za­jąć my­śli, aby od­cią­gnąć swą uwa­gę od je­dze­nia. Wła­ści­wie… od nie­je­dze­nia.

Ale to było oszu­ki­wa­nie sie­bie. Na­wet gdy po raz set­ny łą­czy­ła skar­pet­ki w pary czy skła­da­ła w rów­niut­ką ko­stecz­kę pod­ko­szul­ki i blu­zy, roz­my­śla­ła o tym, co mu­sia­ła skon­su­mo­wać na śnia­da­nie czy ko­la­cję po­przed­nie­go dnia. A tak do­brze jej szło z ukry­wa­niem ano­rek­sji… Nie! Nie lu­bi­ła tego sło­wa. Wo­la­ła mó­wić o so­bie, że jest mo­tyl­kiem, a nie ano­rek­tycz­ką. I by­ła­by nim da­lej, a przy­naj­mniej ła­twiej niż te­raz by się ukry­wa­ła, gdy­by nie pew­ne zda­rze­nie z po­ło­wy sierp­nia.

Mi­nę­ły do­kład­nie dwa ty­go­dnie po co­rocz­nym Świę­cie Ka­szy. Któ­re­goś po­ran­ka przed wyj­ściem do pra­cy mama zaj­rza­ła do po­ko­ju Aniel­ki.

– Có­recz­ko, mu­szę po­pro­sić cię o po­moc. – Przy­sia­dła na łóż­ku. – Kil­ka dni temu mia­łam po­bie­ra­ną krew w przy­chod­ni. Na czas wa­ka­cji zo­sta­ły zmie­nio­ne go­dzi­ny wy­da­wa­nia wy­ni­ków w la­bo­ra­to­rium. Nie uda mi się zro­bić tego przed pra­cą. Czy mo­gła­byś po­dejść do okien­ka i ode­brać do­ku­ment? Wy­tłu­ma­czysz, że oso­bi­ście nie dam rady tego zro­bić, do­brze?

Cór­ka ski­nę­ła gło­wą, na­kry­wa­jąc się szczel­niej koł­drą. Nie chcia­ła, aby mama zo­ba­czy­ła choć frag­ment jej cia­ła. Uda­ło się. Za­do­wo­lo­na ro­dzi­ciel­ka opu­ści­ła po­kój cór­ki. Aniel­ka wy­szła z łóż­ka do­pie­ro, gdy usły­sza­ła trza­śnię­cie drzwi. Na pal­cach po­de­szła i prze­krę­ci­ła klucz od środ­ka, by mieć pew­ność, że nikt nie za­sko­czy jej pod­czas po­ran­ne­go ry­tu­ału. A ten był nie­zmien­ny od kil­ku ty­go­dni. Dziew­czy­na w sa­mej bie­liź­nie sta­wa­ła przed lu­strem i ro­bi­ła so­bie zdję­cia. Ko­niecz­nie mu­sia­ły być wi­docz­ne gołe ra­mio­na i od­sło­nię­ty brzuch. Oboj­czy­ki wy­sta­wa­ły, a skó­ra na brzu­chu wy­da­wa­ła się na­cią­gnię­ta. Jed­nak naj­waż­niej­szy cel był jesz­cze nie­osią­gnię­ty: wy­sta­ją­ce ko­ści bio­dro­we. Majt­ki po­win­ny na niej nie­mal wi­sieć, a nie przy­le­gać jak te­raz. Bie­li­znę ku­pi­ła ostat­nio w skle­pie dla dzie­ci, bo ta, któ­rą do­sta­ła od mamy przed wa­ka­cja­mi, była już za duża. Wy­pro­du­ko­wa­na dla nor­mal­nych na­sto­la­tek, na cie­le ano­rek­tycz­ki nie­este­tycz­nie wi­sia­ła. Jak­by pro­du­cen­ci sprzy­się­gli się, że fi­gu­ra pięt­na­sto­lat­ki musi mieć krą­gło­ści. A prze­cież wy­sta­ją­ce ko­ści są zde­cy­do­wa­nie ład­niej­sze!

Gdy szła po wy­ni­ki mamy, świe­ci­ło cud­ne słoń­ce, choć dni bu­dzi­ły się już chłod­niej­sze. Aniel­ka za­kła­da­ła do­dat­ko­wą blu­zę, bo po wyj­ściu z domu na rześ­kie, sierp­nio­we po­wie­trze ła­pa­ły ją dresz­cze. Sta­ra­ła się wma­wiać so­bie, że to od po­ran­ne­go chło­du, ale prze­cież do­sko­na­le wie­dzia­ła, że praw­da jest inna. Brak ka­lo­rii da­wał o so­bie znać. Trud­no mó­wić o ja­kiej­kol­wiek daw­ce ener­gii po wy­pi­ciu szklan­ki wody z cy­try­ną, a do tego wła­śnie dziew­czy­na ogra­ni­czy­ła śnia­da­nie. Kwa­drans póź­niej prze­kra­cza­ła próg przy­chod­ni. Od wej­ścia do­szedł ją spe­cy­ficz­ny za­pach: po­łą­cze­nie me­dy­ka­men­tów i środ­ków do ste­ry­li­za­cji z wo­nią pły­nu do czysz­cze­nia pod­łóg oraz uno­szą­cym się fe­to­rem cho­ro­by. Mimo pięk­nej po­go­dy po­cze­kal­nia wy­peł­ni­ła się głów­nie star­szy­mi pa­cjen­ta­mi, obok któ­rych na­sto­lat­ka – chcąc nie chcąc – mu­sia­ła przejść.

Prze­łknę­ła śli­nę, na­bra­ła w pro­gu świe­że­go po­wie­trza i ru­szy­ła da­lej. Mia­ła na­dzie­ję, że przy okien­ku, gdzie wy­da­wa­ne są wy­ni­ki, bę­dzie sie­dzia­ła wy­per­fu­mo­wa­na pie­lę­gniar­ka. Nie­ste­ty.

Aniel­ka sta­nę­ła przy la­dzie i cze­ka­ła, aż ko­bie­ta do­strze­że jej obec­ność. Pra­cow­ni­ca mia­ła jed­nak nos wsa­dzo­ny w ka­len­darz, w któ­rym coś za­pi­sy­wa­ła. Dziew­czy­na prze­łknę­ła śli­nę i lek­ko chrząk­nę­ła. Kil­ka se­kund trwa­ło, aby re­je­stra­tor­ka pod­nio­sła gło­wę.

– Słu­cham? – rzu­ci­ła oschle, jak­by mia­ła za złe, że dziew­czy­na chce za­kłó­cić jej względ­ny spo­kój.

– Chcia­ła­bym ode­brać wy­ni­ki mo­jej mamy – ode­zwa­ła się na­sto­lat­ka ci­chym gło­sem.

Wy­da­wa­ło się, że to su­ro­wy ton ko­bie­ty za­dzia­łał na nią onie­śmie­la­ją­co. Po­now­nie prze­łknę­ła śli­nę, ma­jąc na­dzie­ję, że tym ra­zem za­brzmi pew­niej. Tak jed­nak się nie sta­ło. Na­dal z jej gar­dła do­by­wał się nie­mal szept.

– Na­zwi­sko?

Im bar­dziej Aniel­ka ci­chła, tym tam­ta wy­da­wa­ła się gło­śniej­sza.

– Co ty? Śnia­da­nia nie ja­dłaś, że nie masz siły mó­wić?!

Za­miast od­po­wie­dzi do­biegł ją ru­mor.

– Co się dzie­je? – W gło­sie re­je­stra­tor­ki po­ja­wi­ły się inne tony.

– Ze­mdla­ła! – ode­zwał się ktoś z po­cze­kal­ni.

Pra­cow­ni­ca wy­bie­gła ze swo­je­go po­miesz­cze­nia i przy­kuc­nę­ła przy le­żą­cej, nie­przy­tom­nej dziew­czy­nie. Spraw­dzi­ła puls i lek­ko za­czę­ła ją kle­pać po po­licz­kach.

– Halo, ock­nij się! Za­mru­gaj po­wie­ka­mi! – na­ka­za­ła, gdy Aniel­ka lek­ko po­ru­szy­ła gło­wą i jęk­nę­ła.

Mu­sia­ła ude­rzyć się, upa­da­jąc. Kil­ka se­kund póź­niej z tru­dem otwo­rzy­ła oczy. Wy­da­wa­ła się za­sko­czo­na za­mie­sza­niem, ja­kie wo­kół niej po­wsta­ło. Jak­by ni­cze­go nie ro­zu­mia­ła. Chcia­ła się pod­nieść, ale jej na to nie po­zwo­lo­no.

– Leż, nie