Strona główna » Obyczajowe i romanse » Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza. Tom 1

Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza. Tom 1

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-244-0238-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Inne życie. Biografia Jarosława Iwaszkiewicza. Tom 1

Pierwsza na polskim rynku wydawniczym kompletna, analityczna, a przy tym błyskotliwie napisana biografia Jarosława Iwaszkiewicza, pisarza, który przez wiele lat wpływał na kształt polskiej kultury, tworzył literackie kanony estetyczne, budził zainteresowanie swoim życiem i aktywnością artystyczną.
Pierwszy z dwóch tomów obejmuje lata 1894–1939.

Tytuł nie zawiera zdjęć obecnych w wydaniu drukowanym.

 

O książce:

„Potrafię być surowa, ale umiem docenić wnikliwe spojrzenie na biografię mego Ojca. Uważam za wielką zasługę autora, że zbadał ją tak dobrze, łącząc życie i twórczość, wykorzystując nieznane dokumenty. Wiele fragmentów tej książki, zwłaszcza dotyczących okresu ukraińskiego, to były rzeczy, których nie wiedziałam. I nawet było mi trochę wstyd z tego powodu”.

Maria Iwaszkiewicz


„Wiele rzeczy w tym żywocie zadziwia. Zadziwia na przykład programowy i konsekwentnie realizowany estetyzm w czasie pierwszej wojny światowej i rewolucji październikowej. Wśród gorących wydarzeń – Iwaszkiewicz z Kozłowskim cały czas tłumaczą Rimbauda. W nowym świetle jawią się  doświadczenia wojskowe autora Sławy i chwały w czasie walk na Podolu, gdy jednostka artylerii, w której służył, została użyta do pacyfikacji wsi ukraińskich. Wnikliwie, z uwzględnieniem wielu odcieni psychologicznych pokazana została sytuacja społeczna bohatera biografii, żyjącego i działającego w różnych równoległych hierarchiach społecznych, towarzyskich, zawodowych. Jego ambicja, aby w żadnej z nich nie być ubogim krewnym”.

Jacek Łukasiewicz

 

„Znakomita książka! Piszę z rozmysłem „książka”, ponieważ – nie tracąc nic z walorów naukowych – jest to dzieło „do czytania”, przykuwające uwagę czytelnika, pasjonujące w lekturze. Daje się ono czytać na kilka sposobów: jako życiorys artysty, jako prolegomena do dziejów polskiej inteligencji i jako zarys historii polskiej literatury i kultury w okresie dwudziestolecia międzywojennego. (...) Poszczególne tematy i motywy tej opowieści kreśli autor z niesłychaną dbałością o szczegóły, które czerpie z rozmaitych i wielorakich źródeł, nieraz z nieznanych lub trudno dostępnych tekstów archiwalnych. Jego erudycja jest imponująca! Umie przy tym zachować delikatną równowagę pomiędzy wiernością faktom, a ich interpretacją, wielorakością danych, a przejrzystym tokiem narracji”.

Aleksander Fiut

 

Polecane książki

Wielu przedsiębiorców zatrudniających pracowników zawiera grupowe umowy ubezpieczenia, które obejmują pracowników ochroną ubezpieczeniową w zakresie ryzyk określonych tą umową. W opracowaniu prezentowany jest sposób podatkowego i bilansowego rozliczenia pracowniczych ubezpieczeń grupowych w zależnoś...
Książka powstała na podstawie notatek Paraskiewji Andrus z okresu II wojny światowej. Przelewała na papier swoje przemyślenia, niepokoje. W ten sposób odreagowywała to co ją spotykało. W połowie Ukrainka w połowie Polka, żona polskiego oficera. Wiecznie między młotem a kowadłem. Nauczyło to ją zręcz...
Modny gadżet czy zmiana społeczna? Feminizmu nie sposób dziś pominąć przy jakiejkolwiek debacie. Mimo wywalczenia zasadniczych postulatów, ruch kobiecy pozostaje społecznym wyzwaniem i, wobec stale powielanych stereotypów na temat płci, również wezwaniem do ich ciągłego przepracowywania. Jak femini...
Na czacie w pokoju zwanym Studnią Przemilczanych Pragnień spotyka się kilka osób. Łączy ich jedno: nie są w stanie przezywać miłości fizycznej w taki sposób, jak większość ludzi. Mimo że nie robią nikomu krzywdy, nie mają złudzeń: ujawnienie prawdy będzie skutkowało wyalienowaniem z otoczenia jako "...
Przewodnik do Assassin's Creed IV: Black Flag zawiera wszystkie podstawowe informacje na temat gry. Znajdziesz w nim wyjaśnienie systemu walki oraz starć morskich, opis wszystkich zdolności głównego bohatera, a także informacje na temat ekwipunku. Poradnik zawiera również sterowanie dla różnych plat...
Brigid Quinn za długo żyła w świecie okrucieństwa i zbrodni. Nie jest już agentką specjalną FBI, ale świat przemocy znowu wkracza w jej życie, które miało być dobre. Samobójstwo, które może być zabójstwem… Otrucie, które nie wygląda na przypadek… Niewyjaśnione zgony… Brigid próbuje rozwikłać zagadkę...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Radosław Romaniuk

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne: An­drzej ‌Ba­rec­ki ‌

Ko­rek­ta: Do­bro­sła­wa Pań­kow­ska

Na ‌ob­wo­lu­cie ‌i okład­ce wy­ko­rzy­sta­no ‌zdję­cia ze zbio­rów Mu­zeum ‌im. ‌A. i J. Iwasz­kie­wi­czów ‌w Sta­wi­sku/FO­TO­NO­VA

In­deks osób: ‌Ra­do­sław ‌Ro­ma­niuk

Do­fi­nan­so­wa­no ze środ­ków ‌Mi­ni­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa ‌Na­ro­do­we­go. ‌

Au­tor, pra­cu­jąc ‌nad ‌książ­ką w roku 2007, był ‌sty­pen­dy­stą Fun­du­szu Pro­mo­cji ‌Twór­czo­ści Mi­ni­ster­stwa Kul­tu­ry ‌i Dzie­dzic­twa Na­ro­do­we­go. ‌

Co­py­ri­ght © by ‌Wy­daw­nic­two Iskry, ‌War­sza­wa 2012

Co­py­ri­ght ‌© by ‌Ra­do­sław Ro­ma­niuk, ‌War­sza­wa 2012

ISBN ‌978-83-244-0238-0

Wy­daw­nic­two Iskry

Ul. Smol­na ‌11, 00-375 ‌War­sza­wa

e-mail: ‌iskry@iskry.com.pl

www.iskry.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. ‌z o.o.

Na ‌przełomie epok

Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz ‌uro­dził ‌się ‌jako ostat­nie ‌dziec­ko Ma­rii ‌Fran­cisz­ki ‌z Piąt­kow­skich i Bo­le­sła­wa An­to­nie­go ‌Iwasz­kie­wi­cza 20 lu­te­go ‌1894 ‌roku, ‌wi­kła­jąc się w dwie pod­sta­wo­we ‌dla bio­gra­fów ‌kon­tro­wer­sje: ‌do­ty­czą­ce daty uro­dze­nia ‌oraz imie­nia. ‌W dniu jego ‌przyj­ścia na ‌świat data ‌20 ‌lu­te­go ‌wid­nia­ła w ka­len­da­rzu ju­liań­skim (tzw. ‌sta­re­go ‌sty­lu), ‌któ­ry obo­wią­zy­wał ‌wów­czas w Im­pe­rium Ro­syj­skim. Od ‌eu­ro­pej­skie­go ka­len­da­rza gre­go­riań­skie­go ‌róż­nił ‌się w XIX ‌wie­ku ‌o 12 ‌dni – tak ‌więc ‌np. w Ga­li­cji lub Pa­ry­żu ‌był to dzień 4 mar­ca. W nie­pod­le­głej Pol­sce jako ofi­cjal­ny zo­stał przy­ję­ty ka­len­darz gre­go­riań­ski, w XX i XXI wie­ku róż­ni­ca mię­dzy nim a ka­len­da­rzem ju­liań­skim zwięk­szy­ła się o jesz­cze je­den dzień. Gdy­by Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz oka­zy­wał pe­dan­tycz­ne przy­wią­za­nie do dnia uro­dzin, mu­siał­by w cią­gu swe­go ży­cia dwu­krot­nie ko­ry­go­wać jego datę. Po­zo­sta­ło więc 20 lu­te­go – ta data fi­gu­ru­je we wszyst­kich słow­ni­kach en­cy­klo­pe­dycz­nych, tego dnia rów­nież nasz bo­ha­ter sym­bo­licz­nie świę­to­wał dzień uro­dzin. Jed­nak nie tyl­ko kre­so­we po­cho­dze­nie i wschod­nia tra­dy­cja skła­nia­ły go do uczcze­nia tego dnia z uszczerb­kiem wo­bec imie­nin.

„Ja nie je­stem ani stycz­nio­wy, ani kwiet­nio­wy Ja­ro­sław” – tłu­ma­czył w roku 1968 w jed­nym z li­stów. „Kie­dy mnie chrzczo­no, nie było jesz­cze w pol­skich ka­len­da­rzach Ja­ro­sła­wa”!… We­dług od­pi­su świa­dec­twa chrztu, któ­ry za­cho­wał się w ar­chi­wum Uni­wer­sy­te­tu Ki­jow­skie­go, sa­kra­men­tu udzie­lo­no 27 kwiet­nia 1894 roku w fi­lial­nej ka­pli­cy ili­niec­kie­go ko­ścio­ła znaj­du­ją­cej się w Da­szo­wie2. Spra­wu­ją­cy go du­chow­ny (dzię­ki od­pi­so­wi wie­my, że na­zy­wał się Cze­sław Gor­kie­wicz) miał od­mó­wić nada­nia chłop­cu „pra­wo­sław­ne­go” imie­nia, ko­ja­rzą­ce­go się na ki­jowsz­czyź­nie ze spo­czy­wa­ją­cym w So­bo­rze So­fij­skim ru­skim księ­ciem Ja­ro­sła­wem Mą­drym, i ochrzcił go jako Le­ona – imie­niem ka­to­lic­kie­go pa­tro­na dnia 20 lu­te­go oraz urzę­du­ją­ce­go pa­pie­ża Le­ona XIII. Ro­dzi­ce chrzest­ni, ro­dzeń­stwo ojca: An­to­ni Iwasz­kie­wicz i Ma­ria z Iwasz­kie­wi­czów Bie­sia­do wska, upro­si­li księ­dza, aby był to Leon Ja­ro­sław – i tak po­zo­sta­ło. W ro­dzi­nie na­zy­wa­no chłop­ca Ja­ro­sła­wem, imie­niem tym bę­dzie sy­gno­wał wszyst­kie swo­je pu­bli­ka­cje, ale w ofi­cjal­nych do­ku­men­tach wy­stę­pu­je jako Leon bądź Leon Ja­ro­sław. „Do­pie­ro po woj­nie zmie­nił wszyst­ko na Ja­ro­sła­wa – wy­ja­śnia Ma­ria Iwasz­kie­wicz – ale w do­wo­dzie oso­bi­stym do śmier­ci było Ja­ro­sław Leon. My [cór­ki] po śmier­ci ojca są­dow­nie prze­pro­wa­dzi­ły­śmy do­wód, iż je­ste­śmy cór­ka­mi Ja­ro­sła­wa, bo w me­try­kach mia­ły­śmy ojca Le­ona”3.

„Uro­dzi­łem się w ma­łej cu­krow­ni, po­ło­żo­nej po­środ­ku ży­znej rów­ni­ny”4 – na­pi­sał Iwasz­kie­wicz w Książ­ce mo­ich wspo­mnień, do­da­jąc rze­czy­wi­sto­ści ukra­iń­skie­go Kal­ni­ka prze­ło­mu wie­ków nie­co dzie­więt­na­sto­wiecz­ne­go uro­ku. Cu­krow­nia, naj­star­sza na Po­do­lu, zbu­do­wa­na w 1858 roku przez księż­ną Te­klę Po­toc­ką i ba­ro­na Gu­sta­wa Edwar­da Tau­be­go, była wzor­co­wym przy­czół­kiem kwit­ną­ce­go ka­pi­ta­li­zmu. Pra­co­wa­ła okrą­gły rok, za­trud­nia­jąc więk­szość miesz­kań­ców Kal­ni­ka i kształ­cąc przy­szłych pra­cow­ni­ków w szko­le lu­do­wej. Cu­krow­nic­two było tam wów­czas naj­bar­dziej do­cho­do­wą ga­łę­zią prze­my­słu – dwie trze­cie pro­duk­cji cu­kru w ca­łym Ce­sar­stwie Ro­syj­skim po­cho­dzi­ło z ki­jowsz­czy­zny. Po­la­cy z in­nych re­gio­nów z za­zdro­ścią bli­ską po­gar­dzie na­zy­wa­li swych ukra­iń­skich ro­da­ków „cu­kro­ro­ba­mi”.

Cu­krow­nią za­rzą­dza­ło To­wa­rzy­stwo Ak­cyj­ne „Kal­nik” z sie­dzi­bą w Gnie­wa­niu. Wśród sied­miu jego człon­ków ukra­iń­ski hi­sto­ryk-kra­jo­znaw­ca Iwan Ba­ben­ko wy­mie­nia „bu­chal­te­ra B[ole­sła­wa] A[nto­nie­go] Iwasz­kie­wi­cza – ojca zna­ne­go pol­skie­go pi­sa­rza i dzia­ła­cza po­li­tycz­ne­go Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza”5. O naj­bliż­szej ro­dzi­nie Bo­le­sła­wa An­to­nie­go Iwasz­kie­wi­cza wia­do­mo sto­sun­ko­wo nie­wie­le. Miał czwo­ro ro­dzeń­stwa: bra­ci Zyg­mun­ta, An­to­nie­go i Cze­sła­wa oraz sio­strę Ma­rię, po za­mąż­pój­ściu Bie­sia­dow­ską. Jego ro­dzi­ce po­bra­li się w Wil­nie, w ko­ście­le na An­to­ko­lu, miesz­ka­li w tym mie­ście. Oj­ciec Bo­le­sła­wa, An­to­ni Iwasz­kie­wicz, syn Waw­rzyń­ca Iwasz­kie­wi­cza, uro­dził się w 1818 roku i wy­wo­dził się z li­nii pie­czę­tu­ją­cej się her­bem Trą­by. Pi­sarz bę­dzie okre­ślał swe­go dzia­da mia­nem „Li­twi­na”. Mat­ka Bo­le­sła­wa An­to­nie­go była stry­jecz­ną sio­strą Te­kli z Wa­len­ty­no­wi­czów Zu­bo­wej, żony księ­cia Pła­to­na Zu­bo­wa, pro­te­go­wa­ne­go ca­ry­cy Ka­ta­rzy­ny II. Księż­na Te­kla Zu­bo­wa zna­na była w Wil­nie naj­pierw z uro­dy i nie­fra­so­bli­we­go sty­lu ży­cia, póź­niej z go­rą­ce­go pa­trio­ty­zmu. Po­słu­ży­ła po­dob­no za pro­to­typ La Prin­ces­se z III czę­ści Mic­kie­wi­czow­skich Dzia­dów, któ­rej Se­na­tor od­ma­wiał tak­tu i za­let to­wa­rzy­skich, gdyż w trak­cie pro­szo­nych obia­dów mia­ła zwy­czaj in­ter­we­nio­wać w spra­wie więź­niów po­li­tycz­nych. Przez ową „stry­jecz­ną bab­kę”, jak ją pi­sarz na­zy­wał, ko­li­ga­cje ro­dzin­ne Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza wkra­cza­ły na stro­ny „Al­ma­na­chu Go­taj­skie­go”6.

Cu­krow­nia w Kal­ni­ku (1898)

W ro­dzin­nej le­gen­dzie za­cho­wa­ły się wia­do­mo­ści o star­szym bra­cie An­to­nie­go Iwasz­kie­wi­cza, stry­ju Bo­le­sła­wa An­to­nie­go, któ­ry emi­gro­wał po po­wsta­niu li­sto­pa­do­wym. Zo­stał jed­nym z ów­cze­snych „le­gio­ni­stów cu­dzo­ziem­skich” i za­gi­nął bez wie­ści w Al­gie­rze, w 1833 roku, w cza­sie fran­cu­skie­go pod­bo­ju kra­ju.

Ojcu Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza, uro­dzo­ne­mu w 1842 (20 stycz­nia7), rów­nież są­dzo­ne było zmie­rzyć się z naj­więk­szym w jego epo­ce wy­zwa­niem pa­trio­tycz­nym. Po­wsta­nie stycz­nio­we, bo o nim mowa, sta­ło się dzię­ki nie­mu ro­dzin­ną ta­jem­ni­cą i le­gen­dą Iwasz­kie­wi­czów, wzor­cem in­dy­wi­du­al­ne­go po­świę­ce­nia i roz­cza­ro­wa­nia, jed­ną z pierw­szych zna­nych przy­szłe­mu pi­sa­rzo­wi fa­buł, w któ­rych hi­sto­ria od­ci­ska fa­tal­ne pięt­no na ludz­kim lo­sie. Gdy wy­bu­chło, Bo­le­sław An­to­ni Iwasz­kie­wicz był stu­den­tem Ce­sar­skie­go Uni­wer­sy­te­tu Św. Wło­dzi­mie­rza w Ki­jo­wie. Na ki­jowsz­czyź­nie wal­ki roz­po­czę­ły się kil­ka mie­się­cy póź­niej – na prze­ło­mie kwiet­nia i maja. Bo­le­sław An­to­ni wziął w nich udział. „[…] Wraz ze swo­im bra­tem Zyg­mun­tem przy­stą­pił do ja­kiejś gru­py par­ty­zan­tów, zda­je się ży­to­mier­skiej” – wspo­mi­nał Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz. „Do­pie­ro w 1939 roku spa­li­ła się fo­to­gra­fia, któ­rą po­sia­da­łem – rzad­kość praw­dzi­wa – przed­sta­wia­ją­ca ową gru­pę po­wstań­ców z moim oj­cem i stry­jem. Wy­glą­da­li na niej tra­gicz­nie i bar­ba­rzyń­sko. Stryj mój umarł z tru­dów po­wsta­nio­wych, prze­do­staw­szy się za gra­ni­cę, oj­ciec zaś wy­krę­cił się kil­ku­na­stu mie­sią­ca­mi wię­zie­nia w Ki­jo­wie”8. W domu nie­wie­le opo­wia­da­no o he­ro­icz­nym epi­zo­dzie, oku­pio­nym prze­ży­cia­mi, któ­re nad­szarp­nę­ły zdro­wie Bo­le­sła­wa i prze­kre­śli­ły dro­gę urzęd­ni­czej ka­rie­ry, do któ­rej przy­go­to­wy­wa­ła swych stu­den­tów ki­jow­ska Alma Ma­ter.

Gdy w 1969 roku do rąk Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza tra­fi­ła książ­ka szki­ców o ki­jowsz­czyź­nie tam­te­go okre­su, w stu­dium Ot­to­na Be­iers­dor­fa na te­mat po­wsta­nia stycz­nio­we­go w Ki­jo­wie od­na­lazł po­twier­dzo­ne hi­sto­rycz­nie i za­opa­trzo­ne w na­zwi­ska i daty epi­zo­dy ro­dzin­nej le­gen­dy. „Dla mnie [ar­ty­kuł ten] był re­we­la­cją, do­sta­tecz­nie usta­la­jąc for­my udzia­łu mo­ich naj­bliż­szych w po­wsta­niu i przy­po­mi­na­jąc rze­czy, któ­re sły­sza­łem w dzie­ciń­stwie od mat­ki i od ciot­ki Bie­sia­dow­skiej […]. Od ojca nie mo­głem nic sły­szeć, gdyż zmarł, gdy mia­łem osiem lat. Do­pie­ro od Be­iers­dor­fa do­wie­dzia­łem się, na czym po­le­ga­ło owo słyn­ne «wyj­ście» po­wstań­ców z Ki­jo­wa, ma­ły­mi gru­pa­mi: w jed­nej z nich byli mój oj­ciec i stryj”9.

Plan był na­stę­pu­ją­cy: po­wstań­ców, re­kru­tu­ją­cych się przede wszyst­kim spo­śród stu­den­tów, po­dzie­lo­no na trzy gru­py – dwa od­dzia­ły ka­dro­we i gru­pę agi­ta­cyj­ną. Od­dzia­ły mia­ły opu­ścić Ki­jów pod osło­ną nocy. Na­stęp­nie pro­jek­to­wa­no po­łą­cze­nie sił z ochot­ni­ka­mi z gu­ber­ni ki­jow­skiej i marsz w kie­run­ku Wo­ły­nia i Po­le­sia. Tam za­mie­rza­no skon­cen­tro­wać głów­ne siły, po­łą­czyć je z pod­ko­mend­ny­mi Jó­ze­fa Wy­soc­kie­go z Ga­li­cji i wów­czas udać się w dro­gę po­wrot­ną. Za­kła­da­no, że od­dzia­ły ma­sze­ru­ją­ce na Ki­jów wspo­mo­że zre­wol­to­wa­ny lud Ukra­iny i po­wstań­cy prze­pro­wa­dzą uda­ny szturm mia­sta.

Wy­ru­szo­no wie­czo­rem 8 maja 1863 roku. W pierw­szej gru­pie, do­wo­dzo­nej przez Wła­dy­sła­wa Rud­nic­kie­go, szło oko­ło trzy­stu pie­szych. Gru­pa dru­ga li­czy­ła stu kon­nych, trze­cia gru­pa to stu pięć­dzie­się­ciu ochot­ni­ków, zwer­bo­wa­nych naj­póź­niej i prze­waż­nie po­zba­wio­nych uzbro­je­nia. W jed­nym z od­dzia­łów znaj­do­wał się praw­do­po­dob­nie Bo­le­sław Iwasz­kie­wicz.

Naj­wcze­śniej roz­for­mo­wał się od­dział trze­ci. Po ca­ło­noc­nym błą­dze­niu, po tym, jak znik­nął jego do­wód­ca, a na po­wrót do do­mów nie po­zwa­la­ła świa­do­mość, że ochot­ni­cy zro­bi­li już pierw­szy krok na dro­dze czy­nu, po­wstań­cy zna­leź­li się świ­tem 9 maja o kil­ka ki­lo­me­trów od Ki­jo­wa. Ci, któ­rzy nie zde­cy­do­wa­li się na po­wrót do ży­cia sprzed po­wsta­nia, któ­rym nie uda­ło się uciec, wpa­dli w ręce ko­za­ków i żoł­nie­rzy. Wię­cej szczę­ścia mia­ły od­dzia­ły pierw­szy i dru­gi. Kil­ka ki­lo­me­trów za mia­stem gru­py po­łą­czy­ły się, ma­sze­ru­jąc na Ro­ma­nów­kę i Bo­ro­dzian­kę. Zwy­cię­ska po­tycz­ka pod Ro­ma­nów­ką pod­bu­do­wa­ła mo­ra­le po­wstań­ców. Zde­cy­do­wa­no się jed­nak roz­pro­szyć siły od­dzia­łu, zbyt trud­ne­go do ukry­cia i do­wo­dze­nia. W ma­łych gru­pach ma­sze­ro­wa­no w kie­run­ku Bo­ro­dzian­ki i da­lej, przez Mi­chal­ską Rud­nię (dziś Mi­chał­ki), Mir­czę, Blid­czę, Roz­wa­żów­kę (dziś Roz­wa­żiw)10. Prze­kra­cza­no rze­ki Ir­pień, Zdwyżch, Te­te­rew. Pod­czas po­sto­ju w Bo­ro­dzian­ce od­by­ła się bi­twa z gru­pą po­ści­go­wą ba­ro­na Ty­zen­hau­za. Po­wstań­cy zo­sta­li oto­cze­ni przez od­dzia­ły ko­za­ków i kon­ni­cy, wieś sztur­mo­wa­ła pie­cho­ta. Nie­wie­lu Po­la­kom uda­ło się wyjść z okrą­że­nia. Ty­zen­hauz wziął 70 jeń­ców. De­cy­du­ją­ca bi­twa od­by­ła się po pię­ciu dniach mar­szu, 13 maja 1863 roku, pod Wier­cho­lew­skiem (dziś Wierz­cho­le­sie), gdzie roz­bi­to po­zo­sta­łą część ki­jow­skie­go od­dzia­łu. Oca­le­li po­wstań­cy, w tym do­wód­cy, do­sta­li się do nie­wo­li.

Od pierw­szej gru­py po­wstań­ców od­dzie­lił się jesz­cze je­den nie­wiel­ki, li­czą­cy 21 osób od­dział. Do­wo­dził nim krew­ny Iwasz­kie­wi­czów, An­to­ni Ju­rie­wicz, po­dob­nie jak oj­ciec pi­sa­rza stu­dent Uni­wer­sy­te­tu Ki­jow­skie­go. Gru­pa od he­ro­icz­nej mi­sji, jaką pod­ję­ła, zo­sta­ła na­zwa­na „utra­pień­ca­mi”. Prze­cho­dzi­li oni przez wsie, od­czy­tu­jąc miesz­kań­com Zło­tą Hra­mo­tę, w któ­rej ogła­sza­no wło­ścia­nom uwol­nie­nie od pańsz­czy­zny i wzy­wa­no do wal­ki ze wspól­nym wro­giem. W mi­sji swej mie­li sto­sun­ko­wo dużo szczę­ścia. Re­ali­zo­wa­li ją nie­nie­po­ko­je­ni przez woj­sko­we gar­ni­zo­ny i trak­to­wa­ni po­błaż­li­wie przez au­to­chto­nów. (Za­kła­da­li, że w ra­zie ata­ku z ich stro­ny, na do­wód szla­chet­nych in­ten­cji, nie będą sta­wiać opo­ru i zgi­ną ra­czej, niż prze­le­ją krew „zbłą­ka­nych bra­ci”). W koń­cu zo­sta­li za­ata­ko­wa­ni przez tłum w So­ło­wi­jów­ce. Tych, któ­rzy prze­ży­li, prze­ka­za­no wła­dzom.

Roz­po­czął się dru­gi, znacz­nie dłuż­szy akt stycz­nio­we­go, a ści­ślej mó­wiąc ma­jo­we­go, po­wsta­nia. Jeń­ców osa­dzo­no w ki­jow­skiej cy­ta­de­li, zaj­mu­jąc się nie­licz­ny­mi gru­pa­mi roz­pro­szo­ny­mi na wol­no­ści i za­kła­da­jąc, że same wa­run­ki pa­nu­ją­ce w wię­zie­niu sta­no­wią dla „bun­tow­ni­ków” wy­star­cza­ją­cą karę. Wśród po­wstań­ców, któ­rzy unik­nę­li nie­wo­li, zna­lazł się Zyg­munt Iwasz­kie­wicz, któ­re­mu uda­ło się prze­drzeć do Ga­li­cji.

„[…] Trans­por­ty jeń­ców od­by­wa­ły się z pew­ne­go ro­dza­ju osten­ta­cją, wy­sta­wą, pro­wa­dzo­no ich głów­ny­mi uli­ca­mi mia­sta wśród bru­tal­nych wy­krzy­ków mo­tło­chu, po­ka­zy­wa­no zwy­cię­żo­nych i upo­ko­rzo­nych, jak­by umyśl­nie chcia­no na­ocz­nie po­ka­zać swo­ją po­tę­gę i na­stęp­stwa za «bun­ty»” – wspo­mi­nał Fran­ci­szek Ra­wi­ta-Gaw­roń­ski11. Od razu ukon­sty­tu­ował się Ko­mi­tet Po­mo­cy dla Więź­niów, któ­ry sta­rał się uczy­nić zno­śniej­szym los osa­dzo­nych w ki­jow­skiej cy­ta­de­li, w mia­rę moż­li­wo­ści wpły­wał na zmniej­sza­nie kar, dys­kret­nie wspo­ma­gał też pró­by uciecz­ki. Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz za­pa­mię­tał opo­wie­ści o „czę­ścio­wo uda­nej” pró­bie uciecz­ki pod­ko­pem drą­żo­nym dwa mie­sią­ce, od stycz­nia 1864 roku – no­ca­mi, w zmar­z­nię­tej zie­mi, któ­rą więź­nio­wie wy­no­si­li w kie­sze­niach. Nocą z 3 na 4 mar­ca tu­nel udroż­nio­no. Nie­ste­ty, uciecz­ka dwóch pierw­szych więź­niów za­alar­mo­wa­ła psy, otwór za­ma­sko­wa­no w ocze­ki­wa­niu do­god­niej­sze­go mo­men­tu. Wśród ucie­ki­nie­rów był wspo­mnia­ny An­to­ni Ju­rie­wicz – dzię­ki swej od­wa­dze zy­skał mia­no „dyk­ta­to­ra Rusi”, a szlak uciecz­ki do­pro­wa­dził go na Père-La­cha­ise – zmarł w sto­li­cy Fran­cji sześć lat póź­niej. Za dnia do za­ma­sko­wa­ne­go wyj­ścia pod­ko­pu wpa­dła ko­bie­ta; jej alarm po­sta­wił na nogi kor­pus cy­ta­de­li. „[…] Więź­niów, któ­rym nie uda­ło się opu­ścić wię­zie­nia – pi­sze Be­iers­dorf – spo­tka­ły szcze­gól­nie do­tkli­we re­pre­sje: wsa­dzo­no ich do tzw. wor­ko­wych wię­zień, gdzie tyl­ko stać lub le­żeć [było] moż­na, na chleb i wodę, i trzy­ma­no tak na in­da­ga­cjach aż do maja 1864 r. Wkrót­ce po­tem wy­sła­no ich na Sy­bir”12.

Tyle hi­sto­ria, od­daj­my te­raz głos ro­dzin­nej le­gen­dzie. W 1911 roku sie­dem­na­sto­let­ni Ja­ro­sław za­no­to­wał opo­wia­da­nie mat­ki o tym, że oj­ciec: „[…] Był ska­za­ny na roz­strze­la­nie i wy­kra­dli jego z wię­zie­nia, tyl­ko tat­ko nie mó­wił, broń Boże, kto”13. Obie in­for­ma­cje na pierw­szy rzut oka wy­da­ją się mało praw­do­po­dob­ne. Pierw­szą wy­pa­da za­kwe­stio­no­wać dla­te­go, że Bo­le­sław Iwasz­kie­wicz nie spę­dził w ki­jow­skiej twier­dzy okre­su nie­zbęd­ne­go do prze­pro­wa­dze­nia śledz­twa i wy­ro­ku śmier­ci, je­śli­by na ten wy­rok w oczach władz za­słu­żył. W wię­zie­niu, przez któ­re prze­wi­nę­ło się w la­tach 1863-1865 pół­to­ra ty­sią­ca osób, wy­ko­na­no sie­dem wy­ro­ków śmier­ci i do­ty­czy­ły ska­za­nych za­li­czo­nych do tzw. pierw­szej ka­te­go­rii: dzia­ła­czy ad­mi­ni­stra­cji po­wstań­czej oraz żoł­nie­rzy ar­mii ro­syj­skiej, któ­rzy prze­szli na stro­nę „bun­tow­ni­ków”. Nie ma go na li­stach więź­niów ki­jow­skiej twier­dzy, pu­bli­ko­wa­nych w 1863 roku na ła­mach „Ki­jew­skich Gu­bern­skich Wie­do­mo­sti”14, moż­na więc przy­pusz­czać, iż albo do wię­zie­nia nie tra­fił, albo nie prze­by­wał w nim dłu­go.

Za­cho­wa­ły się na­to­miast dwa do­ku­men­ty, któ­re mogą być śla­da­mi „dzia­łal­no­ści po­wstań­czej” Bo­le­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza. Pierw­szym jest ra­port po­li­cyj­ny z 13 lu­te­go 1863 roku, mó­wią­cy, że 8 i 9 lu­te­go na po­dwó­rzu do­mów Uła­szy­na i Dyn­ni­ko­wej przy uli­cy Ku­zniecz­nej i Wło­dzi­mier­skiej w Ki­jo­wie zna­le­zio­no broń, proch, for­my do wy­ta­pia­nia kul, ma­try­cę, czcion­ki i wy­dru­ko­wa­ne nimi „in­struk­cje re­wo­lu­cyj­ne­go ko­mi­te­tu”. Ra­port za­my­ka kon­klu­zja: „W mo­men­cie prze­pro­wa­dza­nia re­wi­zji kwa­te­ru­ją­cy w do­mach stu­den­ci tu­tej­sze­go uni­wer­sy­te­tu: Wik­tor Wy­szyń­ski, Fe­liks Klucz­kow­ski, Jan Ba­ra­now­ski, Bo­le­sław Po­wia­tow­ski, Bo­le­sław i Zyg­munt Iwasz­kie­wi­czo­wie] ukry­li się w nie­zna­nym miej­scu, co skła­nia do po­dej­rzeń, że wszyst­kie zna­le­zio­ne rze­czy są ich wła­sno­ścią”15.

Re­wi­zję prze­pro­wa­dzo­no dwa mie­sią­ce przed wy­da­rze­nia­mi ki­jow­skie­go po­wsta­nia. Bra­cia Iwasz­kie­wi­czo­wie nie zo­sta­li wów­czas aresz­to­wa­ni i mie­li szan­sę wziąć udział w wy­mar­szu z mia­sta. Mo­gli rów­nież ukryć się – po­szu­ki­wa­ni, bez per­spek­tyw po­wro­tu na Uni­wer­sy­tet. Uczy­ni­ło tak trzech ko­le­gów z po­li­cyj­nej li­sty. Fe­liks Klucz­kow­ski wy­je­chał do No­wo­gród­ka, Wik­tor Wy­szyń­ski ukrył się w Bo­bruj­sku. Dla Jana Ba­ra­now­skie­go ki­jow­ska re­wi­zja sta­ła się im­pul­sem do emi­gra­cji, strach przed car­ską po­li­cją za­pro­wa­dził go do Kon­stan­ty­no­po­la16. O dro­gach Bo­le­sła­wa i Zyg­mun­ta ni­cze­go nie wie­my, prócz tego, że w sierp­niu 1863 roku, gdy po­wsta­nie na ki­jowsz­czyź­nie zo­sta­ło zdła­wio­ne, znaj­do­wa­li się praw­do­po­dob­nie nadal na wol­no­ści.

Wska­zu­je na to do­ku­ment dru­gi. W Roz­po­rzą­dze­niu Wy­dzia­łu Po­li­cji przy po­wstań­czym Rzą­dzie Na­ro­do­wym, wy­da­nym 31 sierp­nia 1863 roku (a więc sześć mie­się­cy po od­na­le­zie­niu ar­se­na­łu w domu ki­jow­skich stu­den­tów i po­nad trzy mie­sią­ce po wy­da­rze­niach po­wsta­nia ki­jow­skie­go), znaj­du­je­my ostrze­że­nie dla osób „po­szu­ki­wa­nych przez po­li­cję mo­skiew­ską”. Wśród dwu­na­stu po­szu­ki­wa­nych wy­mie­nie­ni są stu­den­ci z Ki­jo­wa „Bo­le­sław i Zyg­munt Iwasz­kie­wi­cze” oraz czte­ry inne oso­by zwią­za­ne ze spra­wą zna­le­zio­nej w lu­tym 1863 roku bro­ni17. Dane o po­szu­ki­wa­nych mu­sia­ły być ak­tu­ali­zo­wa­ne. Wy­dział Po­li­cji miał siat­kę in­for­ma­to­rów w urzę­dach ro­syj­skich, na­czel­nik Wy­dzia­łu otrzy­my­wał te same ra­por­ty taj­nej po­li­cji, co ksią­żę Kon­stan­ty. Je­śli więc i w tym wy­pad­ku do­ku­men­ty po­li­cyj­ne, któ­re tra­fi­ły do rąk po­wstań­ców, były ak­tu­al­ne, wy­ni­ka­ło­by z tego, że w sierp­niu 1863 roku Bo­le­sław i Zyg­munt prze­by­wa­li na wol­no­ści.

Ze­sta­wie­nie przy­wo­ły­wa­nych do­ku­men­tów i ro­dzin­nej le­gen­dy (nie po­zo­sta­je nam nic in­ne­go, jak przy­jąć, że wszyst­kie są praw­dzi­we) pod­po­wia­da na­stę­pu­ją­cą wer­sję wy­pad­ków. Od chwi­li wy­bu­chu po­wsta­nia w Kró­le­stwie „bra­cia Iwasz­kie­wi­cze” przy­go­to­wy­wa­li się do ak­cji zbroj­nej. W lu­tym 1863 roku, w ob­li­czu za­gro­że­nia re­wi­zją, ukry­li zgro­ma­dzo­ną broń na po­dwó­rzu wy­naj­mo­wa­ne­go domu. Ar­se­nał od­na­le­zio­no, oni sami nie wpa­dli jed­nak w ręce po­li­cji. Na uczel­nię nie moż­na było wra­cać, Bo­le­sław i Zyg­munt ukry­wa­li się do cza­su wy­mar­szu od­dzia­łów po­wstań­czych w nocy z 8 na 9 maja – przy­pad­kiem do­kład­nie trzy mie­sią­ce po re­wi­zji w do­mach na Ku­zniecz­nej i Wło­dzi­mier­skiej. Fakt, że nie byli za­pew­ne nie­uzbro­jo­ny­mi ochot­ni­ka­mi z po­spo­li­te­go ru­sze­nia ani też naj­praw­do­po­dob­niej człon­ka­mi po­wstań­czej kon­ni­cy, każe przy­pusz­czać, że wy­szli z pierw­szą trzy­stu­oso­bo­wą gru­pą. Na szla­ku prze­mar­szu gru­py po­wsta­ła fo­to­gra­fia, o któ­rej wspo­mi­na Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz – ma­te­rial­ny do­wód udzia­łu ojca pi­sa­rza w „zbroj­nym czy­nie”. Naj­póź­niej 13 maja 1863 roku ich od­dział zo­stał roz­bi­ty. Zyg­mun­to­wi uda­ło się umknąć, Bo­le­sław tra­fił do nie­wo­li. To, że nie ma go wśród ki­jow­skich więź­niów, a tak­że le­gen­da o uciecz­ce z wię­zie­nia, każe przy­pusz­czać, że fak­tycz­nie uda­ło mu się zbiec – w dro­dze do ki­jow­skiej twier­dzy lub z sa­me­go wię­zie­nia. Wspo­mi­na­ny „utra­pie­niec” i or­ga­ni­za­tor bra­wu­ro­wej uciecz­ki, An­to­ni Ju­rie­wicz, rów­nież nie fi­gu­ru­je w spi­sie ki­jow­skich więź­niów. W twier­dzy Bo­le­sław nie spę­dził kil­ku­na­stu mie­się­cy, jak przy­pusz­czał Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz, je­śli brak go w wy­ka­zach uwię­zio­nych, a w sierp­niu 1863 roku po­szu­ki­wa­ła go „mo­skiew­ska po­li­cja”. To je­dy­na istot­na ko­rek­ta ro­dzin­nej le­gen­dy, ma­ją­cej w tym mo­men­cie dwie wer­sje: uciecz­ki i wie­lo­mie­sięcz­ne­go wię­zie­nia.

Bo­le­sław Iwasz­kie­wicz – oj­ciec pi­sa­rza (ok. 1874)

Uciecz­ka mło­de­go Bo­le­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza z rąk Ro­sjan tłu­ma­czyć też może fakt, dla­cze­go w jego domu po­wsta­nie stycz­nio­we było te­ma­tem, do któ­re­go nie wra­ca­no. Do Zyg­mun­ta Iwasz­kie­wi­cza pi­sa­ło się li­sty jako do „pan­ny Zosi”, nie­wy­klu­czo­ne, że i Bo­le­sław część okre­su póź­niej­szej pra­cy jako na­uczy­ciel do­mo­wy spę­dził, po­słu­gu­jąc się fał­szy­wy­mi per­so­na­lia­mi. Bez­po­śred­nie za­gro­że­nie ze stro­ny władz zli­kwi­do­wał czas, psy­chicz­ny uraz po­zo­stał i gdy w 1911 roku mat­ka opo­wia­da­ła Ja­ro­sła­wo­wi Iwasz­kie­wi­czo­wi o po­wstań­czej prze­szło­ści ojca, za­zna­czy­ła, że on sam nie mó­wił o tym „broń Boże” wszyst­kie­go. W ro­dzi­nie epi­zod ten owia­ny był ta­jem­ni­cą, zaś naj­bar­dziej he­ro­icz­ne jego mo­men­ty do­ty­czy­ły ewen­tu­al­nej kary, jaka mia­ła spo­tkać Bo­le­sła­wa. Do „pan­ny Zosi” pi­sa­no za gra­ni­cę nie­dłu­go, bo Zyg­munt Iwasz­kie­wicz zmarł na su­cho­ty, któ­rych na­ba­wił się w fa­tal­nym maju. Naj­młod­szy brat Bo­le­sła­wa, Cze­sław Iwasz­kie­wicz, zna­lazł się w na­stęp­stwie po­wsta­nia w Asz­cha­ba­dzie, gdzie pra­co­wał jako le­karz. Pa­trio­tycz­ny obo­wią­zek oka­zał się gorz­ki i co gor­sza nie­co gro­te­sko­wy. Przy­niósł kon­se­kwen­cje po­waż­ne i na całe ży­cie.

Na­le­ży wspo­mnieć tak­że o dwóch li­te­rac­kich wer­sjach po­wstań­czej bio­gra­fii Bo­le­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza. Stwo­rzył je Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz – pierw­szą w for­mie nie­do­koń­czo­nej po­wie­ści bez ty­tu­łu, pi­sa­nej praw­do­po­dob­nie w 1920 roku, dru­gą w 1939 roku, w in­nej nie­do­koń­czo­nej książ­ce opa­trzo­nej ro­bo­czy­mi ty­tu­ła­mi: Szki­ce ukra­iń­skie lub Po­dróż po Ukra­inie.

Po­wieść to­czy się w 1863 roku na Ukra­inie i jej bo­ha­te­rem jest ka­pi­tan Ry­tard, któ­ry swe na­zwi­sko, a pew­nie i rysy po­sta­ci, za­po­ży­czył od ów­cze­sne­go przy­ja­cie­la au­to­ra Mie­czy­sła­wa Ko­złow­skie­go, pu­bli­ku­ją­ce­go jako Je­rzy Mie­czy­sław Ry­tard. Ów ka­pi­tan Ry­tard był to­wa­rzy­szem po­wstań­czej wy­pra­wy bra­ci Iwasz­kie­wi­czów i opo­wia­da o niej nar­ra­to­ro­wi. Opi­su­je noc­ny kon­spi­ra­cyj­ny wy­jazd z Ki­jo­wa w kie­run­ku Ży­to­mie­rza. Bo­le­sław po­wo­zi jako fur­man.

Zyg­munt ukry­wa się w po­wo­zie prze­bra­ny za ko­bie­tę (w jego ży­ciu za­czy­na się prze­bie­ran­ka). W przy­droż­nej karcz­mie ma miej­sce po­tycz­ka z od­dzia­łem żan­dar­mów. Zyg­mun­to­wi uda­je się uciec, Bo­le­sław zo­sta­je aresz­to­wa­ny i osa­dzo­ny w Pro­zo­row­skiej Basz­cie w Ki­jo­wie. Ro­sja­nie mają jed­nak waż­niej­szych więź­niów, bo nie­do­szłe­go po­wstań­ca wy­pusz­cza­ją bez pra­wa koń­cze­nia uni­wer­sy­te­tu, przyj­mu­jąc jego wy­ja­śnie­nie, że w mo­men­cie aresz­to­wa­nia po­dró­żo­wał do ma­jąt­ku ku­zyn­ki jed­ne­go ze swych to­wa­rzy­szy pod Ży­to­mierz. Dla­cze­go jego pa­sa­żer­ka zbie­gła przed żan­dar­ma­mi – tę kwe­stię uda­je się ja­koś omi­nąć. Zyg­munt przedarł się do Kon­gre­sów­ki, gdzie na­le­żał przez pe­wien czas do od­dzia­łu po­wstań­cze­go Bo­sa­ka. W 1865 roku zna­lazł się w Ga­li­cji. Tyle po­wie­ścio­wa wer­sja wy­pad­ków18.

Po­dróż po Ukra­inie otwie­ra ima­gi­na­cyj­na wy­pra­wa ze star­szą cór­ką Ma­rią do Da­szo­wa, na grób ojca i dziad­ka. Po­wsta­nie stycz­nio­we w Ki­jo­wie nie za­czy­na się w tej opo­wie­ści w maju, jak to mia­ło miej­sce, lecz po­dob­nie jak w Kró­le­stwie zimą, w kar­na­wa­le. Pi­sze Iwasz­kie­wicz: „Było to daw­no. Zima była wszę­dzie, na Ukra­inie śnieg le­żał głę­bo­ki. Po mie­ście krą­ży­ły dziw­ne po­gło­ski. Mia­sto Ki­jów jed­nak ba­wi­ło się we­so­ło. Kar­na­wał był jak naj­przy­jem­niej­szy i two­je słyn­ne z we­so­ło­ści pra­bab­ki Try­pol­skie zjeż­dża­ły na sa­necz­kach z bar­dzo stro­mej Lu­te­rań­skiej uli­cy aż na sam Kresz­cza­tik […] to­wa­rzy­szy­ło im mnó­stwo bar­dzo ele­ganc­kich ka­wa­le­rów, a zwłasz­cza błysz­czą­cych ofi­ce­rów. I tym, i owym na­wet pa­niom wy­pły­wa­ły na czo­ło nie­chęt­ne zmarszcz­ki, kie­dy pa­da­ło sło­wo: War­sza­wa. Ach, ci tam w War­sza­wie! Sza­leń­stwo! Co za heca! […] Co im do gło­wy przy­szło?”19. Co im do gło­wy przy­szło: Bo­le­sław i Zyg­munt Iwasz­kie­wi­czo­wie, jak przy­sta­ło na kar­na­wał, wkła­da­ją prze­bra­nia. Star­szy uda­je stan­gre­ta i sia­da na koź­le. Młod­szy za­kła­da suk­nię i wsia­da do po­wo­zu jako Zo­fia Wa­len­ty­no­wi­czów­na. Na ro­gat­kach mia­sta stra­że kon­tro­lu­ją wy­jeż­dża­ją­cych. Ich prze­pusz­cza­ją. „Ko­niom wy­ra­sta­ją skrzy­dła, lu­dziom, jak­by na­praw­dę na bal je­cha­li, hu­mo­ry się po­pra­wia­ją. Gwiż­dże Bo­le­sław […] na koź­le nie­udol­ną pio­sen­kę, przy­po­mi­na za­po­mnia­ne me­lo­die, nie­do­kład­nie do­da­je nuty, któ­re póź­niej jego syn w 1920 roku bę­dzie śpie­wał peł­ną pier­sią: «Jak to na wo­jen­ce ład­nie…». […] Ale o parę mil, gdy sie­dzie­li w karcz­mie, wszedł pa­trol, karcz­mę oto­czo­no. Za­aresz­to­wa­no. Tyl­ko […] stryj Zyg­munt, któ­re­mu, jako ko­bie­cie, ofia­ro­wa­no po­kój w głę­bi, zdo­łał uciec. U Lan­gie­wi­cza wal­czył, po­tem prze­kra­da­jąc się przez gra­ni­cę, za­zię­bił się, we Lwo­wie czy Sta­ni­sła­wo­wie na su­cho­ty zmarł. Dziad­ka aresz­to­wa­no, trzy lata prze­sie­dział w wię­zie­niu. Po­tem nie wol­no mu już było wstą­pić na uni­wer­sy­tet ani miesz­kać w żad­nym więk­szym mie­ście. […] To wszyst­ko”20. Tyle jesz­cze jed­na wer­sja ro­dzin­nej le­gen­dy z wzię­ty­mi z ży­cia po­sta­cia­mi i szcze­gó­ła­mi („pan­na Zo­sia” do­sta­je tu za­pew­ne „au­ten­tycz­ne” na­zwi­sko po mat­ce: Wa­len­ty­no­wi­czów­na) oraz z fak­ta­mi, któ­rym prze­czą inne au­ten­tycz­ne szcze­gó­ły: data wy­bu­chu po­wsta­nia na Ukra­inie, zdję­cie Bo­le­sła­wa i Zyg­mun­ta w po­wstań­czym od­dzia­le, do­ku­ment z sierp­nia 1863, któ­ry miał ostrzec po­szu­ki­wa­nych. Może rze­czy­wi­ście taką po­dróż od­by­li, sko­ro szcze­gół ten po­wta­rza się w obu li­te­rac­kich wi­zjach. Nie skoń­czy­ła się ona jed­nak wie­lo­let­nim wię­zie­niem, mało też praw­do­po­dob­ne, aby wte­dy – jak chciał syn – Bo­le­sław w chwi­li po­czu­cia wol­no­ści śpie­wał pio­sen­kę, któ­ra bę­dzie prze­śla­do­wa­ła Iwasz­kie­wi­czow­skich nie­szczę­śli­wych bo­jow­ni­ków o po­wszech­ne szczę­ście.

Mit udzia­łu w zbroj­nym czy­nie, wy­ol­brzy­mia­ny w kwe­stii kar, któ­re Bo­le­sła­wa za jego dzia­łal­ność spo­tka­ły lub cze­ka­ły, nie zaś sa­mych bo­jo­wych do­ko­nań, mu­siał być zbu­do­wa­ny na prze­słan­kach, choć­by naj­bar­dziej nie­win­nych, lecz jed­nak ist­nie­ją­cych. W set­ną rocz­ni­cę po­wsta­nia stycz­nio­we­go Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz, mimo iż nie ukry­wał swej nie­wie­dzy co do szcze­gó­łów, bez wąt­pie­nia wska­zy­wał na obec­ność swe­go ojca wśród ochot­ni­ków wy­ru­sza­ją­cych z Ki­jo­wa. Sam chęt­nie wpi­sy­wał się w le­gen­dę dzie­więt­na­sto­wiecz­ne­go zry­wu jako „syn po­wstań­ca”, któ­ry „zwąt­pie­nie w tego ro­dza­ju za­ba­wy” wy­niósł z la­sów mię­dzy Ki­jo­wem a Ży­to­mie­rzem21. Opar­te na fak­tach opo­wia­da­nie po­wstań­cze Hey­den­re­ich za­de­dy­ko­wał w rę­ko­pi­sie: „Pa­mię­ci mo­je­go ojca i stry­ja Bo­le­sła­wa i Zyg­mun­ta Iwasz­kie­wi­czów, po­wstań­ców 1863 roku”22. W koń­cu do­wo­dem na udział w re­la­cjo­no­wa­nych wy­da­rze­niach jest „zła­ma­ne ży­cie” Bo­le­sła­wa An­to­nie­go Iwasz­kie­wi­cza.

Po­wsta­nie stycz­nio­we mia­ło więc w oczach pi­sa­rza wy­mia­ry oso­bi­sty i hi­sto­rycz­ny. W wy­mia­rze hi­sto­rycz­nym było wzo­rem przy­szłych pol­skich pa­trio­tycz­nych za­cho­wań, naj­do­kład­niej zre­ali­zo­wa­nym osiem­dzie­siąt lat póź­niej w War­sza­wie. „Nie­wąt­pli­wie 63 rok jest za­sad­ni­czym za­gad­nie­niem na­szej hi­sto­rii ubie­głe­go stu­le­cia i bez grun­tow­ne­go po­zna­nia tej epo­ki nie poj­mie­my wszyst­kie­go, co za­cho­dzi­ło po­tem” – stwier­dzał Iwasz­kie­wicz w 1969 roku23. Dzię­ki nim – pi­sał o po­wstań­cach 1863 roku, „na­szych oj­cach i dzia­dach” – „je­ste­śmy tym, kim je­ste­śmy”24. „Po­wsta­nie było pierw­szym hi­sto­rycz­nym fak­tem, któ­ry za­świad­czył ist­nie­niu Pol­ski współ­cze­snej, któ­ry od­ro­dze­nie Pol­ski współ­cze­snej wa­run­ko­wał”25. Na­zy­wał po­wsta­nie „po­kar­mem mi­to­lo­gicz­nym na­szej pu­bli­cy­sty­ki i li­te­ra­tu­ry”26 i jego li­te­ra­tu­ra mia­ła się też tym po­kar­mem ży­wić.

Choć w domu Iwasz­kie­wi­czów nie dys­ku­to­wa­no fak­to­gra­ficz­nych szcze­gó­łów na­ro­do­we­go zry­wu, w wy­mia­rze oso­bi­stym po­wsta­nie stycz­nio­we sta­ło się – jak rzecz okre­ślił Ma­rek Ra­dzi­won – „za­ło­ży­ciel­skim mi­tem ro­dzin­nych nie­po­wo­dzeń”. „Te ro­dzin­ne po­da­nia – pi­sał – mia­ły […] istot­ną, być może nie­za­mie­rzo­ną, ale oczy­wi­stą na­ukę – w ich fi­na­le nie­odmien­nie cza­iła się klę­ska: uciecz­ki, wie­lo­let­nie zsył­ki na Sy­bir, przy­mu­so­we emi­gra­cje i, jak w wy­pad­ku stry­ja Zyg­mun­ta, młod­sze­go bra­ta ojca, bie­da i gruź­li­cza śmierć”27. Do­świad­cze­nie ojca ufor­mo­wa­ło sto­su­nek Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza do przy­szłych szans zbroj­ne­go czy­nu: po­gląd, w któ­rym jed­no­st­ce od­mó­wio­ne bę­dzie pra­wo wpły­wa­nia na bieg hi­sto­rycz­nych wy­da­rzeń, dzie­jom przy­da­na siła kru­sze­nia ży­cia jed­no­stek, zaś hi­sto­rii fa­tal­ny urok ofe­ru­ją­cy per­spek­ty­wę „chwa­ły” i wy­tłu­ma­cze­nie in­dy­wi­du­al­nej klę­ski. An­ty­le­gen­da po­wsta­nia stycz­nio­we­go, wi­dzia­ne­go w tym wy­mia­rze, sta­ła się lek­cją bio­gra­ficz­ną i li­te­rac­ką. „Stąd być może wy­wo­dzi się ten dys­kret­ny wą­tek ma­so­chi­stycz­nej iro­nii, wy­czu­wal­ny w Nocy czerw­co­wej czy w Za­ru­dziu, stąd tra­gizm scen po­wsta­nia war­szaw­skie­go w trze­cim to­mie Sła­wy i chwa­ły, stąd za­pi­sa­ne jesz­cze w Séréni­té sło­wa da­rem­ne­go bun­tu wo­bec okru­cień­stwa hi­sto­rii” – wy­li­cza mo­no­gra­fi­sta pi­sa­rza, An­drzej Za­wa­da28. Ale dzię­ki temu, że Iwasz­kie­wicz wi­dział dzie­więt­na­sto­wiecz­ny zryw na­ro­do­wy w dwóch wy­mia­rach, po­wsta­nie stycz­nio­we mia­ło rów­nież swą „po­zy­tyw­ną” le­gen­dę. Łą­czy­ło he­ro­izm współ­cze­snych z bo­ha­ter­stwem po­ko­leń, któ­re prze­le­wa­ły krew w wal­ce za oj­czy­znę. Iwasz­kie­wicz z dumą okre­śli więc kie­dyś ojca mia­nem ostat­nie­go, któ­ry „miał jesz­cze szla­chec­ką broń w ręku przed daw­ny­mi laty”29. Przy­po­mi­na­ło, że pod sko­ru­pą mapy z za­bor­czy­mi gra­ni­ca­mi wrza­ły praw­dzi­we uczu­cia. „[…] Nie tyl­ko ra­to­wa­ło wia­rę w Pol­skę, ale nie­jed­no­krot­nie samą wia­rę w czło­wie­ka”30. Ofe­ro­wa­ło chwi­lę nie­ra­cjo­nal­ne­go po­czu­cia wol­no­ści, dla któ­rej ki­jow­scy stu­den­ci prze­bie­ra­ją się w dzi­wacz­ne stro­je i upo­je­ni mo­men­tem wol­no­ści śpie­wa­ją, ja­dąc ku klę­sce i wię­zie­niu.

„Ży­cie mo­je­go ojca było zła­ma­ne przez po­wsta­nie 1863 roku” – stwier­dzi Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz w Książ­ce mo­ich wspo­mnień. „[…] Nie wol­no mu już było po­tem koń­czyć uni­wer­sy­te­tu, po­mię­dzy ro­kiem 65 a 75 prze­bi­jał się po­sa­da­mi na­uczy­cie­la do­mo­we­go, a po­tem za pro­tek­cją wy­cho­waw­cy i opie­ku­na mo­jej mat­ki, ba­ro­na Ka­ro­la Tau­be­go, otrzy­mał li­chą po­sad­kę naj­pierw w cu­krow­ni Sit­ków­ce, a po­tem w cu­krow­ni Kal­nik, gdzie już po­zo­stał do śmier­ci”31.

Trzy­dzie­sto­dwu­let­ni do­mo­wy na­uczy­ciel i dwu­dzie­sto­let­nia wy­cho­wan­ka ba­ro­no­stwa, Ma­ria Fran­cisz­ka Piąt­kow­ska, po­zna­li się w ma­jąt­ku Tau­bów w Sit­kow­cach koło Haj­sy­na. Hi­sto­ria pan­ny była nie mniej dra­ma­tycz­na niż na­rze­czo­ne­go. Jej tak­że ze­wnętrz­ne oko­licz­no­ści „zła­ma­ły ży­cie”. Uro­dzi­ła się 2 kwiet­nia 1854 roku we wsi So­ro­ko­tia­cha w gu­ber­ni ki­jow­skiej, po­mię­dzy Bia­łą Cer­kwią a Hu­ma­niem, w ser­cu Ukra­iny. Piąt­kow­scy z So­ro­ko­tia­chy byli jed­ną z za­moż­nych ro­dzin ukra­iń­skich, lecz ro­dzi­ce Ma­rii stra­ci­li po­kaź­ny ma­ją­tek na sku­tek nie­roz­waż­nych de­cy­zji fi­nan­so­wych, o któ­rych in­for­ma­cje nie za­cho­wa­ły się. We wspo­mnie­niach ro­dzin­nych mó­wi­ło się o upad­ku for­tu­ny ojca dziew­czy­ny, Le­opol­da Piąt­kow­skie­go, jak o jed­nym z naj­więk­szych kra­chów fi­nan­so­wych na Ukra­inie. Je­śli nie wiel­kość tego upad­ku może ro­bić wra­że­nie, to z pew­no­ścią jego głę­bia: inna ro­dzin­na le­gen­da mówi, że je­dy­nym ma­jąt­kiem Le­opol­da Piąt­kow­skie­go sta­ły się brycz­ka, fur­man i para koni. Dzia­dek pi­sa­rza pro­wa­dził więc ży­wot wę­drow­ny, po­dró­żu­jąc mię­dzy roz­sia­ny­mi po Ukra­inie i sze­ro­ko sko­li­ga­co­ny­mi pol­ski­mi dwo­ra­mi. „Wszy­scy go bar­dzo lu­bi­li, był bar­dzo miły, ser­decz­ny i dow­cip­ny. Gry­wał ze sta­rusz­ka­mi w kar­ty, jeź­dził z mło­dzie­żą na ma­jów­ki, i fru­wał od domu do domu jak bez­tro­ski pta­szek. Wszę­dzie prze­cież kar­mio­no bez ce­re­gie­li jego, jego ko­nie i jego fur­ma­na”32. Los ten dzie­li­ła jego żona, Fau­sty­na z New­liń­skich Piąt­kow­ska, cór­ka An­to­ni­ny Krzecz­kow­skiej. Jej dwie sio­stry we­szły przez mał­żeń­stwo do za­moż­nych zie­miań­skich ro­dzin Tau­bów oraz Iwań­skich, a dzia­dek Fau­sty­ny – Ja­kub Krzecz­kow­ski – był owym pół­le­gen­dar­nym „wspól­nym pra­pra­dziad­kiem” Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza i Ka­ro­la Szy­ma­now­skie­go.

Ma­ria Piąt­kow­ska – mat­ka pi­sa­rza (ok. 1874)

Na li­stach Fau­sty­ny Piąt­kow­skiej do cór­ki wid­nie­ją roz­ma­ite miej­sca nada­nia, choć głów­ną sie­dzi­bą mał­żon­ków była So­ro­ko­tia­cha i cał­kiem moż­li­we, że ich sy­tu­acja nie była tak tra­gicz­na, jak gło­si ro­dzin­na le­gen­da, uspra­wie­dli­wia­ją­ca od­da­nie cór­ki na wy­cho­wa­nie ro­dzi­nie ciot­ki. W taki bo­wiem spo­sób Ma­ria tra­fi­ła do domu ciot­ki ze stro­ny mat­ki, Mi­cha­li­ny Tau­bo­wej. Pani Mi­cha­li­na, oże­nio­na z ba­ro­nem Ka­ro­lem Eu­ge­niu­szem Tau­be, mia­ła sied­mio­ro dzie­ci. Czwo­ro z nich oraz za­ło­żo­ne przez nich póź­niej ro­dzi­ny za­pi­szą się w ży­ciu Iwasz­kie­wi­czów – byli to: Anna Tau­be (ur. 1853), póź­niej­sza Sta­ni­sła­wo­wa Szy­ma­now­ska (dla Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza „cio­cia Nuń­cia”), Jó­ze­fa Tau­be (ur. 1856), póź­niej­sza Mar­ci­no­wa Szy­ma­now­ska („cio­cia Jó­ze­fa”), He­le­na Tau­be (ur. 1863), póź­niej­sza Ka­zi­mie­rzo­wa Kru­szyń­ska („cio­cia Hela”) oraz Ka­rol Hi­po­lit Tau­be (ur. 1864), oże­nio­ny z Anną Zby­szew­ską. Żyła wte­dy jesz­cze naj­star­sza cór­ka Mi­cha­li­ny Tau­bo­wej, Ma­ria Mi­cha­li­na, zmar­ła w 1916 roku. W sit­ko­wiec­kim dwo­rze trak­to­wa­no sio­strze­ni­cę pra­wie jak cór­kę. Obo­wią­zek jej wy­cho­wa­nia mu­siał jed­nak wy­da­wać się pani Tau­bo­wej trud­ny lub nie dość przez sio­strę umo­ty­wo­wa­ny. Co ja­kiś czas wy­po­mi­na­ła jej pi­sem­nie „nie­czu­łość dla dziec­ka i za­po­mnie­nie”33, praw­do­po­dob­nie wy­ol­brzy­mia­jąc jed­no­cze­śnie wy­cho­waw­cze kło­po­ty, ja­kie dziew­czyn­ka spra­wia­ła. Zna­my list wy­sto­so­wa­ny przez Fau­sty­nę Piąt­kow­ską do cór­ki po ode­bra­niu jed­ne­go z ta­kich pism, po­ucze­nie, któ­re niech bę­dzie tu ele­men­tem cha­rak­te­ry­sty­ki oby­cza­jo­wo­ści i pe­da­go­gi­ki, ja­kie wpo­jo­no Ma­rii Piąt­kow­skiej. „Ma­rio. Bar­dzo mnie smut­ny list do­szedł, zmar­twi­łam się okrop­nie, a ty je­steś tego wszyst­kie­go po­wo­dem, do­no­si mi Cio­cia, że je­steś tak zła, upar­ta i nic się uczyć nie chcesz, że to wy­obra­że­nie prze­cho­dzi. Ty się ma­leń­ka za­sta­nów się nad sobą [sic!], jaka bę­dzie przy­szłość two­ja, jak się z tych wad nie po­pra­wisz, każ­dy bę­dzie tobą po­gar­dzać, nikt cię nie ze­chce wi­dzieć u sie­bie, każ­dy bę­dzie się lę­kał cie­bie jak za­po­wie­trzo­nej, a co naj­waż­niej­sza, że okrop­nie tym grze­szysz, bo je­steś po­wo­dem okrop­nych umar­twień dla ko­cha­nych two­ich opie­ku­nów i nam sta­rym po­cie­chy z cie­bie nie ma, wy­bie­ram się do was cią­gle, ale z wiel­ką bo­le­ścią, bo do tego mnie do­pro­wa­dzasz swo­im po­stę­po­wa­niem […]. Po­praw się, we­zwij Boga na po­moc, módl się do Prze­mie­nie­nia Pań­skie­go, mów Ko­ron­kę, aby Bóg się zli­to­wał nad tobą i nad nami, i zmie­nił twój zły taki cha­rak­ter. Ca­łu­ję cię i bło­go­sła­wię z wiel­kim wes­tchnie­niem do Boga o two­ją po­pra­wę, two­ja Mat­ka Fau­sty­na Piąt[kow­ska]”34.

Po­ucze­nie i mo­dli­twy od­nio­sły po­żą­da­ny sku­tek. Tak się na­wet zło­ży­ło, że su­ro­wy cha­rak­ter Mi­cha­li­ny Tau­bo­wej, jej spo­sób by­cia i spoj­rze­nie na świat w ma­łym stop­niu od­bi­ły się na cha­rak­te­rach jej có­rek, zo­sta­ły na­to­miast prze­ka­za­ne wy­cho­wa­ni­cy. „Głę­bo­ka i su­ro­wa re­li­gij­ność, pu­ry­tań­ska nie­chęć do ra­do­ści ży­cia, wier­ność prak­ty­kom i ob­rząd­kom Ko­ścio­ła, na poły re­li­gij­ne prze­cho­wy­wa­nie tra­dy­cji ro­dzin­nych” – te ce­chy wy­mie­nia pi­sarz jako wia­no odzie­dzi­czo­ne przez mat­kę po Mi­cha­li­nie Tau­bo­wej35. „Naj­uko­chań­sza Cio­cia”, przez mło­de po­ko­le­nie zwa­na „ba­bu­nią Mi­siu­nią”, któ­rą z cza­sem wła­sne dzie­ci i wnu­ki trak­to­wa­ły z po­łą­cze­niem re­we­ren­cji i po­bła­ża­nia, po­zo­sta­ła dla wy­cho­wa­ni­cy ide­ałem ko­bie­ty.

Nie­wie­le wia­do­mo o in­nych niż ro­dzi­na Tau­bów krew­nych Ma­rii, po­nad to, iż brat Le­opol­da Piąt­kow­skie­go, Le­onard Piąt­kow­ski, mar­sza­łek po­wia­tu hu­mań­skie­go i wła­ści­ciel ma­jąt­ku w Ochma­to­wie, opi­sy­wa­ny przez Au­gu­sta Iwań­skie­go se­nio­ra jako czło­wiek eks­cen­trycz­ny i bo­ga­ty, był za­ło­ży­cie­lem „ar­ty­stycz­nej li­nii” Piąt­kow­skich. Jego sy­nem był Hen­ryk Piąt­kow­ski (ur. 1853), ma­larz i au­tor szki­ców po­świę­co­nych li­te­ra­tu­rze i hi­sto­rii sztu­ki, zaś wnucz­ką pi­sar­ka i ma­lar­ka Na­ta­lia Dzierż­ków­na (ur. 1861), cór­ka Mi­ro­sła­wy („Ma­rii”) z Piąt­kow­skich Dzierż­ko­wej (ur. 1837) (dla Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza „cio­ci Mi­lu­ni”) i Ot­to­na Hen­ry­ka Dzierż­ka (zm. 1877).

Ma­ria do­ra­sta­ła w to­wa­rzy­stwie dzie­ci Tau­bów. Je­dy­ną róż­ni­cą w trak­to­wa­niu jej w tej ro­dzi­nie był fakt, że na­uczy­ciel­ka for­te­pia­nu dziew­czy­nek za­da­wa­ła jej do gry nud­ne utwo­ry sa­lo­no­we, pod­czas gdy jej star­sza o rok „sio­stra” Anna gra­ła so­na­ty Beetho­ve­na oraz wal­ce i ma­zur­ki Cho­pi­na. Ma­rię przy­go­to­wy­wa­no do obo­wiąz­ków żony i pani domu. Obie pan­ny wy­szły za mąż w tym sa­mym 1874 roku za spo­ro star­szych od sie­bie ka­wa­le­rów: Ma­ria za na­uczy­cie­la do­mo­we­go Bo­le­sła­wa An­to­nie­go Iwasz­kie­wi­cza, Anna za Sta­ni­sła­wa Kor­win Szy­ma­now­skie­go, ró­wie­śni­ka Bo­le­sła­wa, po­tom­ka za­moż­nej ro­dzi­ny, któ­rej ge­ne­alo­gia od XVIII wie­ku roz­dzie­la­ła się na li­nię ma­zo­wiec­ką i ukra­iń­ską, wła­ści­cie­la ma­jąt­ku w Or­łów­ce (dziś Or­ło­wa Bał­ka), przy­szłe­go dzie­dzi­ca Ty­mo­szów­ki.

„Oczy­wi­ście mał­żeń­stwo mo­ich dziad­ków było «uło­żo­ne»” – wspo­mi­na cór­ka pi­sa­rza, Ma­ria Iwasz­kie­wicz. „Bab­ka była bied­na, była w domu Tau­bów tzw. bied­ną ku­zyn­ką, któ­rej «na­wi­nął się» na­uczy­ciel do­mo­wy. Wy­da­li ją za mąż. Oj­ciec we wspo­mnie­niach na­wet su­ge­ru­je, że ro­dzi­ce chy­ba nie bar­dzo się ro­zu­mie­li. Chy­ba rze­czy­wi­ście nie, bo z tego, co oj­ciec pi­sze, bab­ka była bar­dzo ła­god­ne­go uspo­so­bie­nia. Ale też na przy­kład mó­wi­ła pa­ro­ma ję­zy­ka­mi. Dzia­dek Bo­le­sław nie mó­wił żad­nym ję­zy­kiem, więc na­wet wy­kształ­ce­nie było inne. Bab­ka była bar­dzo mu­zy­kal­na i wraż­li­wa na mu­zy­kę – on był nie­mu­zy­kal­ny zu­peł­nie. Oczy­wi­ście są to drob­ne prze­słan­ki, ale wska­zu­ją na ja­kiś roz­ziew w tym mał­żeń­stwie”36.

Kil­ka mie­się­cy po ślu­bie, któ­ry od­był się 15 kwiet­nia 1874 roku w ko­ście­le ka­to­lic­kim w Sit­kow­cach, pań­stwo mło­dzi wy­je­cha­li do Rygi. 1 sierp­nia 1874 roku Bo­le­sław Iwasz­kie­wicz pod­pi­sał z Ka­ro­lem Eu­ge­niu­szem Tau­be umo­wę, na mocy któ­rej Iwasz­kie­wi­czo­wie zo­bo­wią­za­li się na okres pię­ciu lat przy­jąć na wy­cho­wa­nie trzech chłop­ców w wie­ku gim­na­zjal­nym: pięt­na­sto­let­nie­go Ada­ma (syna Ka­ro­la Eu­ge­niu­sza), sie­dem­na­sto­let­nie­go Alek­san­dra i szes­na­sto­let­nie­go Ro­ma­na Tau­bów (sy­nów Gu­sta­wa Edwar­da). Mło­da żona, w cią­ży z pierw­szym dziec­kiem, mia­ła wdra­żać się w obo­wiąz­ki przy­szłej mat­ki. Bo­le­sław zo­bo­wią­zał się uczyć chłop­ców ję­zy­ków ro­syj­skie­go i pol­skie­go oraz pol­skiej li­te­ra­tu­ry.

Ostat­nie­go dnia 1874 roku, „z bra­ku to­wa­rzy­stwa i roz­ry­wek”, Ma­ria roz­po­czę­ła pi­sa­nie dzien­ni­ka, któ­ry na­zy­wa­no wów­czas „pa­mięt­ni­kiem”, de­kla­ru­jąc „moc­ne prze­ko­na­nie pi­sać go przez całe ży­cie, a przy­najm­niej przez cały mój po­byt w Ry­dze”37. W pa­mięt­ni­ku wspo­mi­na o tra­pią­cej mał­żon­ków tę­sk­no­cie i nu­dzie, któ­rą prze­ry­wa­ło na­dej­ście pol­skich ga­zet i ksią­żek. Bo­le­sław czy­tał na głos naj­now­szą po­wieść Vic­to­ra Hugo Rok 93 oraz „po­waż­ne ar­ty­ku­ły z dzien­ni­ków”. Ma­ria za­pi­sy­wa­ła au­to­dy­dak­tycz­ne roz­my­śla­nia. „Te­raz je­stem bar­dzo szczę­śli­wa w po­ży­ciu z moim dro­gim Bo­le­sła­wem, Boże mój, daj ten spo­kój i szczę­ście za­trzy­mać jak naj­dłu­żej. Ja czu­ję i wiem, że do­mo­we szczę­ście naj­wię­cej od ko­bie­ty za­le­ży, jej to obo­wią­zek męża i wszyst­kich co ją ota­cza­ją uszczę­śli­wić – ale mnie to bar­dzo trud­no przy­cho­dzi, ja mam tak przy­kry i fan­ta­stycz­ny cha­rak­ter, tak umiem wszyst­kim do­ku­czyć. Boże, do­daj mi siły do po­ko­na­nia mo­ich złych skłon­no­ści i wad, i tego przy­kre­go i nie­cier­pli­we­go cha­rak­te­ru”38.

Ka­rol Eu­ge­niusz Tau­be, jak pa­mię­ta­my, w for­mie pre­zen­tu ślub­ne­go dla mło­dej pary za­pro­te­go­wał Bo­le­sła­wa na sta­no­wi­sko ofi­cja­li­sty w cu­krow­ni w Sit­kow­cach, a póź­niej w Kal­ni­ku. Ro­dzi­na miesz­ka­ła ko­lej­no w tych miej­sco­wo­ściach. Pa­mięt­nik Ma­rii zo­stał prze­rwa­ny jesz­cze przed wy­jaz­dem z Rygi i już do koń­ca ży­cia nie mia­ła cza­su, by do nie­go po­wró­cić. Bo­le­sław zna­lazł się w gru­pie spo­łecz­nej „in­te­li­gen­cji tech­nicz­nej”, wy­wo­dzą­cej się ze zu­bo­ża­łej drob­nej szlach­ty, zie­miań­stwa i ele­men­tu na­pły­wo­we­go, pra­wie bez wy­jąt­ku re­pre­zen­to­wa­nej na Ukra­inie przez Po­la­ków.

Iwasz­kie­wi­czo­wie stwo­rzy­li dom re­ali­zu­ją­cy za­sa­dę umia­ru, „po­prze­sta­wa­nia na swo­im”. Do­cho­dy z pra­cy Bo­le­sła­wa oraz z pro­wa­dzo­ne­go przez Ma­rię nie­wiel­kie­go wiej­skie­go go­spo­dar­stwa po­zwa­la­ły utrzy­mać ro­dzi­nę. Na świat przy­cho­dzi­ły ko­lej­no dzie­ci: Bo­le­sław ju­nior (ur. 1875), Sta­ni­sław (1876-1877), He­le­na (ur. 1879), Anna (ur. 1882), Ja­dwi­ga (ur. 1886) i Ja­ro­sław (ur. 1894).

Domy i ludzie

Mię­dzy Le­onem Ja­ro­sła­wem i jego naj­star­szym bra­tem, na­zwa­nym na cześć ojca imie­niem Bo­le­sław, było dzie­więt­na­ście lat róż­ni­cy Od naj­młod­szej sio­stry dzie­li­ło go osiem lat. Jego dzie­ciń­stwo, mimo czwor­ga ro­dzeń­stwa, upły­nę­ło w domu po­zba­wio­nym dzie­ci. Dom ten na­zy­wa­no „sta­rym”, w od­róż­nie­niu od wy­god­niej­sze­go „no­we­go”, do któ­re­go ro­dzi­na prze­pro­wa­dzi­ła się w 1900 roku, za­po­ży­cza­jąc na­zwy od za­ko­rze­nio­nych w miej­sco­wej tra­dy­cji okre­śleń „sta­rej” i „no­wej” czę­ści Kal­ni­ka.

„Miesz­ka­li­śmy przez wie­le lat w ma­łym dom­ku dość da­le­ko od fa­bry­ki po­ło­żo­nym, gdzie też uj­rza­łem świa­tło dzien­ne. […] To sta­re do­mo­stwo, ni­skie i o gru­bych mu­rach (czę­ścio­wo chy­ba drew­nia­ne?) było za­cza­ro­wa­nym pa­ła­cem mego dzie­ciń­stwa. Wy­da­wa­ło mi się ogrom­ne i miej­sca­mi ta­jem­ni­cze”!… Był to dom skrom­ny, choć prze­stron­ny, z sys­te­mem ko­ry­ta­rzy. Na pra­wo od sie­ni znaj­do­wał się „sa­lon”, rzad­ko uży­wa­ny, słu­żył za ma­ga­zyn sta­rych me­bli. Po dru­giej stro­nie, na lewo, wcho­dzi­ło się do po­ko­ju sto­ło­we­go, z żół­tym for­te­pia­nem i pa­rad­nym sto­łem przy­kry­tym ta­kąż żół­tą ce­ra­tą. Za ja­dal­nią mie­ścił się po­kój naj­star­szej z sióstr Ja­ro­sła­wa, He­le­ny. Z jego okien roz­cią­gał się wi­dok na po­ło­żo­ny w dole staw. „Ten wi­dok […] tak głę­bo­ko wbił się w moją pa­mięć – pi­sał Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz – że raz po raz po­ja­wia się w mo­ich utwo­rach. Zwłasz­cza kie­dy staw był oświe­tlo­ny słoń­cem i na szczy­cie każ­dej jego fali two­rzy­ła się mała sło­necz­na iskier­ka – wi­dok ten fa­scy­no­wał mnie. Dzie­cin­ny mój umysł nie mógł so­bie wy­tłu­ma­czyć, skąd się bio­rą te gwiazd­ki pro­mien­ne na la­zu­ro­wym tle wody i mo­głem na nie pa­trzeć go­dzi­na­mi”2. Z dru­giej stro­ny ja­dal­ni był po­kój naj­młod­szej sio­stry, Ja­dwi­gi. Za nim znaj­do­wał się po­kój z we­nec­kim oknem, zaj­mo­wa­ny przez mat­kę i ma­łe­go Ja­ro­sła­wa. „W głę­bi obok łóż­ka mo­jej mat­ki sta­ło moje drew­nia­ne łó­żecz­ko. Za­miast siat­ki mia­ło ono drew­nia­ną ba­rier­kę z żół­ty­mi ba­la­ska­mi. Tam mnie lo­ko­wa­no po ką­pie­li (z ob­wią­za­ną gło­wą) i kar­mio­no kasz­ką na mle­ku. Są to naj­daw­niej­sze moje wspo­mnie­nia”3. Z po­ko­jem Ma­rii Iwasz­kie­wi­czo­wej są­sia­do­wał po­kój męża. Pach­nia­ło w nim do­brym ty­to­niem, sta­ło tu ol­brzy­mie biur­ko, na ścia­nie wi­sia­ło wiel­kie przy­dy­mio­ne lu­stro. „Do po­ko­ju tego nie wol­no było wcho­dzić i za­cho­wał on za­wsze ta­jem­ni­czy czar rze­czy za­ka­za­nych”4. Z ja­dal­ni przez dłu­gi ko­ry­tarz moż­na było przejść do bie­lo­nej dwu­izbo­wej kuch­ni oraz po­ko­ju go­ścin­ne­go (zwa­ne­go „zim­nym po­ko­jem”), któ­ry je­sie­nią zmie­niał się w spi­żar­nię, gdzie prze­cho­wy­wa­no owo­ce i wło­skie orze­chy.

Dom ota­cza­ły drze­wa, tak że po la­tach Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz wspo­mi­nał, że był on usy­tu­owa­ny w ogro­dzie. Pod okna­mi ja­dal­ni ro­sła roz­ło­ży­sta aka­cja, za­cie­nia­jąc miej­sce let­nich po­sił­ków. We­nec­kie okno dzie­cin­ne­go po­ko­ju chłop­ca otwie­ra­ło się na krzak bzu. Wo­kół domu ro­sły sta­re gru­sze, krza­ki słod­kie­go agre­stu, „za­ro­śla bzu i osi­ny”. Wszyst­ko było „ogrom­ne” i po­zo­sta­ło ta­kie na kar­tach pro­zy i w wier­szach Iwasz­kie­wi­cza.

Wie­czo­ra­mi w ogro­dzie sia­dy­wał oj­ciec. „Już wte­dy – choć by­łem bar­dzo jesz­cze mały – wspo­mi­nał pi­sarz – in­te­re­so­wa­ło mnie to, o czym oj­ciec mógł roz­my­ślać. Oj­ciec był su­ro­wym czło­wie­kiem, wszy­scy się go w domu bali. Jak to było z tym po­wsta­niem, nic nie wie­dzia­łem, ale wiem, że chy­ba oj­ciec my­ślał o tym, jak to sie­dział w wię­zie­niu, jak gro­zi­ło mu wy­wie­zie­nie na Sy­bir i jak tego wszyst­kie­go unik­nął. Dla­cze­go? Nig­dy nie będę o tym wie­dział”5.

„Mam wra­że­nie, że dom nasz od­zna­czał się wśród in­nych do­mów drob­nych kal­nic­kich ofi­cja­li­stów wyż­szym po­zio­mem kul­tu­ral­nym”-stwier­dzał. „Mój oj­ciec spro­wa­dzał dużo ksią­żek, o ile mu na to środ­ki po­zwa­la­ły, pre­nu­me­ro­wał sta­le «Ga­ze­tę Pol­ską», «Kraj» i «Ty­go­dnik Ilu­stro­wa­ny», a na­wet sam pi­sy­wał ano­ni­mo­we ko­re­spon­den­cje do «Kra­ju» […]”6. Re­gu­lar­nie przy­sy­ła­no do Kal­ni­ka pre­nu­me­ro­wa­ne przez Bo­le­sła­wa książ­ki z po­pu­lar­nych se­rii Bi­blio­te­ka Naj­cel­niej­szych Utwo­rów Li­te­ra­tu­ry Eu­ro­pej­skiej oraz Bi­blio­te­ka Dzieł Wy­bo­ro­wych. Po la­tach syn wspo­mi­nał, z jaką sta­ran­no­ścią oj­ciec wy­no­to­wy­wał z ka­ta­lo­gów książ­ki do spro­wa­dze­nia, że „dłu­go się za­sta­na­wiał nad ich wy­bo­rem i po­tem cie­szył się bar­dzo w mo­men­cie, kie­dy przy­cho­dzi­ła pacz­ka z War­sza­wy za­wie­ra­ją­ca wy­bra­ne dzie­ła. Ka­ta­lo­go­wa­ło się za­raz te książ­ki – przy­cho­dzi­li zna­jo­mi, py­ta­li się: a co pan spro­wa­dził? I za­pi­sy­wa­ła się ko­lej­ka do ich wy­po­ży­cza­nia…”7. Ty­tuł ulu­bio­nej ga­ze­ty ojca: „Ga­ze­ta Pol­ska”, stał się pierw­szym sło­wem, ja­kie od­czy­tał sa­mo­dziel­nie Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz. „Jesz­cze do dziś – pi­sał w 1964 roku – mam w oczach krój czcio­nek, for­mat pi­sma i wy­raz twa­rzy mo­je­go ro­dzi­ca, gdy wie­czo­ra­mi czy­ty­wał ten dzien­nik, w któ­rym pi­sa­li naj­świa­tlej­si lu­dzie tam­tych brze­mien­nych w skut­ki cza­sów”8. „Oj­ciec był po­waż­nym, su­ro­wym czło­wie­kiem, choć od ro­dzi­ny nie stro­nił. Naj­le­piej pa­mię­tam go czy­ta­ją­ce­go ga­ze­ty […] wie­czo­rem, po ko­la­cji, przy ja­dal­nym sto­le” – pi­sał w Książ­ce mo­ich wspo­mnień9.

Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz (1897)

Bo­le­sław An­to­ni Iwasz­kie­wicz miał rów­nież uzdol­nie­nia li­te­rac­kie. W 1891 roku, po śmier­ci do­bro­czyń­cy ro­dzi­ny, Ka­ro­la Eu­ge­niu­sza Tau­be­go, za­mie­ścił na ła­mach „Kra­ju” po­świę­co­ny mu nie­wiel­ki ne­kro­log, któ­ry wspo­mi­na­no po la­tach jako „pięk­ny”10. W pa­pie­rach jego ogrom­ne­go biur­ka, do­kład­nie ta­kie­go, ja­kie w przy­szło­ści mieć bę­dzie jego naj­młod­szy syn, po­śród ofi­cjal­nych i oso­bi­stych do­ku­men­tów znaj­do­wa­ły się kar­ty gę­sto za­pi­sa­ne sta­ran­nym, drob­nym pi­smem, nie­zwy­kle przy­po­mi­na­ją­cym póź­niej­szy cha­rak­ter pi­sma syna. Była to le­gen­da ukra­iń­ska w sty­lu pro­zy Go­go­la oraz po­czą­tek po­wie­ści z opi­sem Sit­ko­wiec, gdzie po­znał i po­ślu­bił żonę. Frag­ment ten Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz wy­ko­rzy­stał w po­wie­ści Księ­życ wscho­dzi, od­da­jąc hołd po­zo­sta­ją­cej w ukry­ciu sfe­rze oso­bo­wo­ści ojca: wraż­li­wo­ści na pięk­no na­tu­ry, at­mos­fe­rę i za­pa­chy jej pór dnia, ge­nius loci ukra­iń­skiej pro­win­cji, na wszyst­ko, cze­go Bo­le­sław szu­kał, sia­du­jąc wie­czo­ra­mi na ław­ce przed kal­nic­kim do­mem.

Wiel­ką rolę w domu Iwasz­kie­wi­czów peł­ni­ła mu­zy­ka. „W na­szym sta­rym domu – pi­sał Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz – for­te­pian nie był od­su­nię­ty od «sa­lo­nu», nie stał w uro­czy­stej po­zie wśród sta­ro­świec­kich me­bli, w po­ko­ju, do któ­re­go się rzad­ko za­glą­da­ło, ale prze­ciw­nie, sta­no­wił jak gdy­by do­peł­nie­nie tego cen­trum ro­dzin­ne­go ży­cia, ja­kim był stół w ja­dal­nym po­ko­ju. Moż­na było doń się­gnąć ręką wprost od­je­dze­nia – i na­wet jak ojca nie było w domu, czy­ni­łem to, brzdą­ka­jąc po kla­wi­szach. Lu­bi­łem to czy­nić, nie zna­jąc jesz­cze nut, i im­pro­wi­zo­wa­łem róż­ne bu­rze, ko­ło­myj­ki i inne tań­ce w bar­dzo ha­ła­śli­wy spo­sób”11. Dwa do­mo­we koty – bia­ła Tyr­sia i per­ło­wo­sza­ra Siu­ne­cia – ob­ser­wo­wa­ły z for­te­pia­nu obia­do­we pół­mi­ski. Re­gu­lar­nie gra­ła na in­stru­men­cie Ma­ria Iwasz­kie­wi­czo­wa. W re­per­tu­arze mia­ła dwa ro­dza­je utwo­rów: „sztucz­ki” i mu­zy­kę „praw­dzi­wą”. Do pierw­szej gru­py na­le­ża­ły „po­lki i dum­ki cio­ci Seni”, krew­nej Iwasz­kie­wi­czów, kom­po­zy­tor­ki Se­we­ry­ny Key­zer, walc cy­gań­ski Oczi czior­ny­je, Ta­niec hisz­pań­ski Mau­ry­ce­go Mosz­kow­skie­goR Ja­ro­sła­wo­wi nie­zwy­kle spodo­bał się kie­dyś gra­ny przez mat­kę walc. (Z no­tat­ki do cy­klu ra­dio­wych fe­lie­to­nów o swych kon­tak­tach z mu­zy­ką, re­ali­zo­wa­nych w 1958 roku, do­wia­du­je­my się, źe było to 3-e Val­se bril­lan­te Ben­ja­mi­na Go­dar­da13). Jak ja lu­bię tego wal­ca Cho­pi­na!” – po­wie­dział14. „Trud­no opi­sać obu­rze­nie mo­jej mat­ki! Cóż ty so­bie my­ślisz, że to jest Cho­pin? To jest Cho­pin!” – od­po­wie­dzia­ła i za­gra­ła pod rząd trzy wal­ce Cho­pi­na: e-moll z po­śmiert­ne­go opu­su, fis-moll i cis-moll (op. 64, nr 2), któ­re – jak wspo­mi­nał po­uczo­ny syn – „na za­wsze już zro­sły się dla mnie z naj­wcze­śniej­szy­mi wspo­mnie­nia­mi dzie­ciń­stwa”15. Inna wer­sja bio­gra­ficz­nej le­gen­dy na te­mat ze­tknię­cia się ma­łe­go Ja­ro­sła­wa z utwo­ra­mi ge­niu­sza z Że­la­zo­wej Woli mówi o gra­nym przez Ma­rię Iwasz­kie­wi­czo­wą Ma­zur­ku gis-moll z op. 33 i jej dia­lo­gu z sy­nem: „- Mamo, czy to Cho­pin? […] – Tak. Oczy­wi­ście to Cho­pin”16. W cho­pi­now­skim re­per­tu­arze Ma­rii Iwasz­kie­wi­czo­wej była rów­nież Etiu­da c-moll (op. 10, nr 12), po­wszech­nie zwa­na „Re­wo­lu­cyj­ną”, któ­rą ona okre­śla­ła za­ska­ku­ją­cym apo­li­tycz­nym ty­tu­łem To­pie­li­ca, po­lo­ne­zy d-moll (op. 71, nr 1) i cis-moll (op. 26, nr 1) oraz Fan­ta­sie-Im­promp­tu cis-moll op. 66. Do „po­waż­ne­go” re­per­tu­aru, jaki za­pa­mię­ta­ło dziec­ko, na­le­żał jesz­cze Król olch Schu­ber­ta i Lisz­ta – ten mo­tyw po­etyc­ki i mu­zycz­ny ode­zwie się w twór­czo­ści Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza17.

W hie­rar­chii war­to­ści Ma­rii Iwasz­kie­wi­czo­wej sztu­ka, na­wet ta „praw­dzi­wa”, była po­ży­tecz­ną du­cho­wo roz­ryw­ką, zna­cze­nie za­sad­ni­cze od­gry­wa­ła jed­nak re­li­gia. „Zro­zu­mieć i wy­tłu­ma­czyć so­bie nie mogę – pi­sa­ła jako dwu­dzie­sto­lat­ka w Pa­mięt­ni­ku – dla­cze­go czło­wiek wła­śnie o re­li­gii po­zna­nie jak naj­mniej dba, i raz na­uczyw­szy się ka­te­chi­zmu w dzie­ciń­stwie, na całe ży­cie już jest spo­koj­ny, ani mu na­wet na myśl nie przyj­dzie choć co­kol­wiek w niej się wię­cej oświe­cić”18. Gor­li­wie wta­jem­ni­cza­ła więc dzie­ci w sym­bo­li­kę ka­to­lic­kie­go ob­rząd­ku, gdy co dwa ty­go­dnie ro­dzi­na wy­bie­ra­ła się na nie­dziel­ną mszę do ka­pli­cy pa­ła­cu Po­toc­kich w Da­szo­wie lub pa­ra­fial­ne­go ko­ścio­ła w Iliń­cach. Waż­nym do­świad­cze­niem, ja­kie Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz za­wdzię­czał ko­ścio­ło­wi w Iliń­cach, było spo­tka­nie z ma­lar­stwem. W bocz­nym oł­ta­rzu świą­ty­ni znaj­do­wa­ła się ufun­do­wa­na przez ro­dzi­nę Po­toc­kich i przy­wie­zio­na z Włoch ko­pia Prze­mie­nie­nia Pań­skie­go Ra­fa­ela. Ma­ria Iwasz­kie­wi­czo­wa, ma­ją­ca wiel­ki kult dla świę­ta i tego ma­lar­skie­go przed­sta­wie­nia („módl się do Prze­mie­nie­nia Pań­skie­go” – ra­dzi­ła jej mat­ka), mo­dli­ła się z naj­młod­szym sy­nem w tej ka­pli­cy, zaś chło­piec chło­nął uspo­ko­jo­ną i po­zba­wio­ną dra­ma­ty­zmu at­mos­fe­rę ostat­nie­go dzie­ła wło­skie­go mi­strza. Są­siad­ka Iwasz­kie­wi­czów, pani Klo­tyl­da Ma­dey­ska, była wła­ści­ciel­ką in­nej ko­pii ob­ra­zu tego ma­la­rza, Ma­don­ny del­la Se­dia. „Ra­fa­el był «moim» naj­wcze­śniej­szym ma­la­rzem” – stwier­dzi Iwasz­kie­wicz po la­tach na kar­tach Dzien­ni­ka19.

Wróć­my jesz­cze na mo­ment do mat­ki pi­sa­rza. „Była ci­cha, skrom­na, bar­dzo po­boż­na” – wspo­mi­na Ma­rię Iwasz­kie­wi­czo­wą jej wnucz­ka i imien­nicz­ka, Ma­ria Iwasz­kie­wicz. „Ale nie taką po­boż­no­ścią osten­ta­cyj­ną. Mam wra­że­nie, że ksiądz Brym z Mat­ki Jo­an­ny od Anio­łów, któ­ry mówi, że trze­ba przy­jąć grzech, że lu­dzie są tyl­ko ludź­mi – że to jest ob­raz po­boż­no­ści bab­ki. Ona sza­le­nie ko­cha­ła tego naj­młod­sze­go syna”20. W jej oso­bo­wo­ści łą­czy­ły się re­li­gij­ność, wraż­li­wość na po­ezję, mu­zy­kę, przy­ro­dę ze skłon­no­ścią do roz­tkli­wia­nia się nad sobą. Star­sze dzie­ci na­zy­wa­ły ją zło­śli­wie: „Ma­ria z Na­rze­kal­skich Po­stę­kie­wi­czo­wa, pri­mo voto Jęk”21. Nie była oso­bą szczę­śli­wą jak jej „sio­stra” Anna Tau­bów­na. Nie była, tak jak „sio­stra”, damą, ma­tro­ną, pa­tron­ką ar­ty­stycz­ne­go sa­lo­nu i świa­to­wych suk­ce­sów dzie­ci. Mimo po­zo­rów sil­nej woli, w trud­nych chwi­lach wo­la­ła zda­wać się na los, niż pla­no­wać i re­ali­zo­wać po­wzię­te pro­jek­ty. (Z cza­sem Iwasz­kie­wicz bę­dzie wi­dział w tej po­sta­wie wła­ści­wość ro­dzin­ną). Po­chło­nię­ta naj­pierw wal­ką z wła­snym „ży­wym”, „przy­krym i fan­ta­stycz­nym” cha­rak­te­rem, po­tem go­spo­dar­ski­mi tro­ska­mi, zma­ga­ją­ca się wresz­cie z sy­tu­acją ma­te­rial­ną ro­dzi­ny, bez cza­su dla sie­bie i swo­ich pa­sji, była jed­ną z „ci­chych i po­kor­nych ser­cem” bło­go­sła­wio­nych w ewan­ge­licz­nym Ka­za­niu na Gó­rze.

Iwasz­kie­wi­czo­wie przy­wią­zy­wa­li duże zna­cze­nie do edu­ka­cji dzie­ci. Mę­scy przed­sta­wi­cie­le ro­dzin o po­dob­nym sta­tu­sie ma­jąt­ko­wym czu­li się zo­bli­go­wa­ni do ukoń­cze­nia ro­syj­skie­go re­al­ne­go gim­na­zjum i stu­diów, zwy­kle tech­nicz­nych, za­pew­nia­ją­cych bez­piecz­ną ma­te­rial­nie przy­szłość. Los star­sze­go bra­ta Ja­ro­sła­wa Le­ona, Bo­le­sła­wa ju­nio­ra, przy­po­mi­nał w tej sfe­rze ojca. Uczył się w gim­na­zjum w Nie­mi­ro­wie, któ­re­go nie ukoń­czył z po­wo­dów „po­li­tycz­nych”. W ostat­niej kla­sie prze­niósł się do gim­na­zjum w Li­ba­wie. Po­tem stu­dio­wał che­mię na Po­li­tech­ni­ce Ry­skiej. Stam­tąd zo­stał wy­da­lo­ny w 1899 roku, po kil­ku mie­sią­cach wię­zie­nia, tak­że z „po­li­tycz­nych” przy­czyn. Stu­dia kon­ty­nu­ował w życz­liw­szej at­mos­fe­rze mo­nar­chii au­stro­wę­gier­skiej w Wied­niu, po­tem w Mo­na­chium i Karls­ru­he – zy­sku­jąc ty­tuł in­ży­nie­ra che­mi­ka. Ja­ro­sław pra­wie nie znał bra­ta, któ­ry opu­ścił dom jesz­cze przed jego na­ro­dze­niem się i by­wał w nim świą­tecz­nym go­ściem, na co dzień obec­nym tyl­ko jako przed­miot roz­mów zmar­twio­nych jego pro­wa­dze­niem się ro­dzi­ców Mimo to po­wi­kła­na mło­dość Bo­le­sła­wa ju­nio­ra wy­war­ła wpływ i na młod­sze­go bra­ta. „To przy­mu­so­we wy­gna­nie po­li­tycz­ne bra­ta – pi­sze Ma­rek Ra­dzi­won – było jed­nak też bło­go­sła­wień­stwem, na­uką świa­ta, spo­tka­niem z jed­ną z naj­waż­niej­szych sto­lic eu­ro­pej­skich, a dla Ja­ro­sła­wa sta­ło się pierw­szym mi­mo­wol­nym i nie­win­nym spo­tka­niem z za­chod­nią kul­tu­rą. Brat «przy­wiózł opo­wia­da­nia o nowo zbu­do­wa­nym gma­chu Se­ce­sji wie­deń­skiej, po­ka­zy­wał pocz­tów­ki z wy­obra­że­niem tej bu­dow­li o ko­pu­le z po­zła­ca­nych li­ści»”22.

Cór­ki pań­stwa Iwasz­kie­wi­czów nie mu­sia­ły mieć za­twier­dzo­ne­go przez wła­dze do­ku­men­tu o ukoń­czo­nej edu­ka­cji i po okre­sie na­uki do­mo­wej ro­dzi­ce wy­sła­li je na pen­sję do Kra­ko­wa, któ­ra mia­ła dać im moż­li­wość sil­niej­sze­go zwią­za­nia się z pol­ską kul­tu­rą. „Jesz­cze nie mia­łem po­ję­cia, jak wy­glą­da miej­ska uli­ca w ogó­le, a tym bar­dziej uli­ca w Kra­ko­wie – wspo­mi­nał Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz – a już wi­dzia­łem ko­per­ty […] ad­re­so­wa­ne drżą­cym, dziw­nym pi­smem mo­jej mat­ki: Kra­kau, Ga­li­zien, Kra­ków, uli­ca Świę­te­go Jana 14, Pen­sja Pani Ro­gu­skiej, dla Nuci [Anny Iwasz­kie­wi­czów­ny – R.R.] czy tam dla Ja­dwi­ni Iwasz­kie­wi­czów­ny”23. Kra­ków, Wa­wel, Plan­ty, Bło­nie – sta­ły się ma­gicz­ny­mi na­zwa­mi jego dzie­ciń­stwa, miej­sca­mi, do któ­rych wy­ru­szał w wy­obraź­ni. „Po­dró­że” te mu­sia­ły za­stą­pić za­ba­wy z ró­wie­śni­ka­mi, któ­rych nie było w jego oto­cze­niu. Naj­wię­cej roz­ryw­ki do­star­cza­ła więc chłop­cu ob­ser­wa­cja do­ro­słych, współ­udział w do­mo­wych ob­rząd­kach oraz opo­wie­ści star­szych, je­że­li zde­cy­do­wa­li się po­świę­cić mu tro­chę cza­su. Po la­tach Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz wspo­mi­nał jed­ną z sa­mot­nych za­baw – od­pra­wia­nie mszy w dzie­cin­nej ła­ci­nie („mja­se ku­la­se ku­lo­rum”). Ce­le­bro­wał je u stóp wiel­kie­go pie­ca, sie­dząc na ce­gla­nym stop­niu do kła­dze­nia drew­na, ubra­ny w or­nat z mat­czy­nej chust­ki.

Gdy w domu były jesz­cze sio­stry, ma­łe­go Ja­ro­sła­wa do­pusz­cza­no nie­kie­dy do ich „do­ro­słych” za­baw, któ­rym moż­na było od­da­wać się je­dy­nie, kie­dy ro­dzi­ców nie było w domu. Na­le­ża­ła do nich na przy­kład za­ba­wa „w śmierć”. Śmier­cią była jed­na z sióstr lub cór­ka ku­char­ki, Ma­ryj­ka, prze­bra­na w prze­ście­ra­dło, z bia­łą pa­pie­ro­wą ma­ską na twa­rzy. „Ja z Ja­dwi­nią lub Ma­ryj­ką cho­wa­łem się do sza­fy lub pod łóż­ko, za fo­tel lub w wi­szą­ce ubra­nia, a owa prze­bra­na śmierć wcho­dzi­ła, wy­cią­ga­ła ręce, schy­la­ła się pod łóż­ko…” – wspo­mi­nał. „Do dziś dnia dreszcz mnie ogar­nia, gdy przy­po­mnę so­bie uczu­cie stra­chu, któ­re­go do­zna­wa­łem, tu­ląc się pod łóż­kiem do Ja­dwi­ni, gdy Ma­ryj­ka w po­twor­nej ma­sce schy­la­ła się ku nam i uka­zy­wa­ła swą bia­łą twarz. Krzy­cza­łem prze­raź­li­wie, gdy mnie ta ko­stu­cha usi­ło­wa­ła wy­cią­gnąć z mo­je­go ukry­cia”24. W let­nie lub je­sien­ne wie­czo­ry, w po­ko­ju He­le­ny, sio­stry go­dzi­na­mi śpie­wa­ły pod­słu­cha­ne u wło­ścian ukra­iń­skie lu­do­we pie­śni lub pol­skie „za­ka­za­ne” z okre­su ko­lej­nych po­wstań na­ro­do­wych. Iwasz­kie­wicz wspo­mi­nał o nich jak o pierw­szych prze­ży­ciach ar­ty­stycz­nych. Cza­sa­mi od­by­wa­ły się uro­czy­ste prze­glą­dy ukry­tych w szka­tuł­kach dziew­cząt „skar­bów”: ka­my­ków, szy­szek, szkla­nych ku­lek, mo­net i ka­wał­ków je­dwa­biu – znaj­do­wa­nych, ku­po­wa­nych, otrzy­my­wa­nych w pre­zen­cie lub dro­gą wy­mia­ny za ja­kiś dro­biazg, kry­ją­cy inną ta­jem­ni­cę. Od­by­wa­no wspól­ne lek­tu­ry, a gło­śne czy­ta­nie Try­lo­gii Sien­kie­wi­cza wspo­mni Iwasz­kie­wicz po la­tach jak do­świad­cze­nie przy­mie­rza mię­dzy XVII wie­kiem na Ukra­inie i współ­cze­sno­ścią kal­nic­kie­go oto­cze­nia. Po śmier­ci Hen­ry­ka Sien­kie­wi­cza w ar­ty­ku­le opu­bli­ko­wa­nym na ła­mach „Wia­do­mo­ści Li­te­rac­kich” na­pi­sał: „Rów­nym gło­sem jed­nej z sióstr za­kli­na­ne przy­cho­dzi­ły po­sta­cie, oso­by, ob­ra­zy, przy­cho­dzi­ły, aby już zo­stać na za­wsze. Od­dy­cha­ły one tym sa­mym po­wie­trzem, któ­rym przed chwi­lą my­śmy od­dy­cha­li, wia­trem od ste­pów sze­ro­kim, ży­wi­ciel­skim, so­czy­stym. […] Raz wraz chwy­ta­łeś zna­jo­me na­zwy oko­licz­nych wsi, zna­ne imio­na, po­sta­cie po­dob­ne oto­cze­niu”25. Po­dob­ne, ale inne. Sła­wa Sien­kie­wi­czow­skich bo­ha­te­rów pod­su­wa­ła myśl o bra­ku in­ten­syw­no­ści ich współ­cze­sne­go ży­cia, „peł­ne­go smut­ne­go go­spo­da­ro­wa­nia”, pod­su­wa­ła tę­sk­no­tę za tę­ten­tem koni i szu­mem skrzy­deł, szczę­kiem bro­ni na­peł­nia­ją­cym step. „I pod­cho­dzę do ojca, któ­ry ostat­ni miał jesz­cze szla­chec­ką broń w ręku przed daw­ny­mi laty – i za­py­tu­ję: «Tat­ku, czy może być jesz­cze raz po­wsta­nie?»”26. Nie otrzy­mu­je od­po­wie­dzi.

Nie mniej­szych emo­cji do­star­cza­ło oto­cze­nie domu. Staw i wy­ciecz­ki łód­ką z sio­stra­mi, spa­ce­ry po łą­kach, sen­na at­mos­fe­ra spo­ko­ju i dzie­cin­ne­go szczę­ścia – ulot­ne wra­że­nia utrwa­lo­ne póź­niej w wier­szu Moje sio­stry, któ­ry otwie­rał „nurt” kal­nic­kich wier­szy, pi­sa­nych przez Iwasz­kie­wi­cza do koń­ca ży­cia.

W pa­mię­ci dziec­ka za­cho­wał się barw­ny al­bum po­sta­ci po­ja­wia­ją­cych się w „sta­rym domu” – by­wal­ców kuch­ni, w któ­rej rzą­dzi­ła ku­char­ka Wa­sy­ły­na. Byli to: Żyd Gdal z Da­szo­wa, atle­ta Bo­ruch, śle­py li­mik Se­men, ta­jem­ni­czy „brat” Wa­sy­ły­ny Hre­hor­ko, „pół-drwal, pół-ogrod­nik”, opo­wia­da­ją­cy mal­co­wi ukra­iń­skie baj­ki. My­ki­ta od koni awan­so­wał do sta­tu­su jego pierw­sze­go przy­ja­cie­la.

„[…] Na­wet nie pa­mię­tam do­brze, jaka to była ta na­sza przy­jaźń” – pi­sał Iwasz­kie­wicz w nie­do­koń­czo­nej Po­dró­ży po Ukra­inie. „Pa­mię­tam tyl­ko, że smut­no mi było, kie­dy My­ki­ta od­cho­dził; od­cho­dził gdzieś do swo­jej Kan­te­li­ny czy Pa­riów­ki, do wła­snej ro­dzo­nej wsi, a ja go od­pro­wa­dza­łem. Od­pro­wa­dza­łem aż do miej­sca, gdzie le­ża­ło w tra­wie za­rdze­wia­łe że­la­stwo, i po­ca­ło­wa­łem”27.

Po­boż­na pani Klo­tyl­da Ma­dey­ska, są­siad­ka Iwasz­kie­wi­czów i nie­kie­dy tak­że grzecz­no­ścio­wa opie­kun­ka ma­łe­go Ja­ro­sła­wa, sko­li­ga­co­na z Tru­bec­ki­mi, jed­ną z naj­zna­ko­mit­szych ro­syj­skich ary­sto­kra­tycz­nych ro­dzin, prak­ty­ko­wa­ła ży­cio­wy mi­ni­ma­lizm i asce­zę. W pa­mię­ci dziec­ka za­cho­wał się jej ob­raz, jak w chu­st­ce na gło­wie i wiel­kich mę­żow­skich bu­tach wę­dro­wa­ła o świ­cie na ro­ra­ty do Ili­niec lub no­wen­nę do Kuny. Jej nie­co dzi­wacz­na po­boż­ność wy­war­ła wiel­ki wpływ na za­in­te­re­so­wa­nia ma­łe­go Ja­ro­sła­wa spra­wa­mi ka­to­lic­kie­go ry­tu­ału. Twarz męża pani Klo­tyl­dy, Wło­dzi­mie­rza Ma­dey­skie­go, miał z ko­lei w wy­obraź­ni Ja­ro­sła­wa Sien­kie­wi­czow­ski Za­gło­ba.

Chło­piec uczył się skom­pli­ko­wa­nej hie­rar­chii spo­łecz­nej i to­wa­rzy­skiej po­gra­ni­cza, oso­bli­wej mie­szan­ki de­mo­kra­ty­zmu i eli­ta­ry­zmu, w któ­rej żyli obok sie­bie ukra­iń­scy chło­pi, służ­ba, ży­dow­scy kup­cy, ukra­iń­scy i pol­scy pra­cow­ni­cy cu­krow­ni, ili­niec­cy księ­ża, zie­miań­skie ro­dzi­ny z są­siedz­twa o róż­nym sta­tu­sie ma­te­rial­nym i spo­łecz­nym. Tacy, któ­rzy są „bar­dzo do­brze”, „lep­si”, „gor­si”, i tacy, któ­rzy w tej kla­sy­fi­ka­cji jesz­cze się nie miesz­czą. Okre­ślo­ne miej­sce w spo­łecz­nej hie­rar­chii nie ozna­cza­ło to­wa­rzy­skiej izo­la­cji. Było obiek­tyw­nym fak­tem i znaj­du­ją­cy się wy­żej chęt­nie wy­ko­ny­wa­li peł­ne kur­tu­azji ge­sty. „Na Kre­sach było się z jed­nej stro­ny nie­sły­cha­nie wraż­li­wym na to «kto kogo ro­dzi», na kul­tu­rę, for­my, «ma­nie­ry»” – wspo­mi­na­ła Wan­da Za­le­ska-Kur­na­tow­ska. „A jest rze­czą bez­sprzecz­ną, że kul­tu­ry, wraz ze wszyst­ki­mi jej «fi­ne­zja­mi», nie da się na­być w jed­nym po­ko­le­niu. […] By­wa­li [więc] u sie­bie ci z pa­ła­ców i ci ze skrom­nych, bar­dzo skrom­nych dwo­rów. No­wy­mi ludź­mi nikt nie po­gar­dzał, tyl­ko po pro­stu dano im czas, żeby prze­sta­li być nowi”28. Pod­czas cięż­kiej cho­ro­by, kie­dy fi­zycz­ne cier­pie­nia po­cią­ga­ły za sobą fan­ta­stycz­ne za­chcian­ki, mat­ka Ja­ro­sła­wa za­pra­gnę­ła ana­na­so­wych kon­fi­tur, któ­re – jak Iwasz­kie­wicz wspo­mi­na – zna­la­zły się w spi­żar­niach pa­ła­cu Cze­twer­tyń­skich i z ocho­tą zo­sta­ły po­da­ro­wa­ne przez księż­ną.

Kul­tu­ra pol­ska była jed­ną z warstw ukra­iń­skie­go pa­limp­se­stu, jed­nym z ko­lo­rów pa­le­ty barw za oknem. Cer­kiew­ny ka­len­darz li­tur­gicz­ny usta­lał mia­rę cza­su za­rów­no dla wy­znaw­ców pra­wo­sła­wia, jak i ka­to­li­ków „Całe ży­cie było tak zwią­za­ne z cy­klem cer­kiew­nym, że trud­no na­wet so­bie wy­obra­zić inną ra­chu­bę” – wspo­mi­nał po la­tach Iwasz­kie­wicz29. Każ­dy z współ­miesz­ka­ją­cych na­ro­dów miał swo­je ta­jem­ni­ce i sym­bo­le. W pra­wo­sław­ny Wiel­ki Czwar­tek z okien „sta­re­go domu” ob­ser­wo­wa­no ukra­iń­skie ro­dzi­ny wra­ca­ją­ce z wie­czor­ne­go na­bo­żeń­stwa ze świe­ca­mi, któ­re na­le­ża­ło do­nieść pło­ną­ce do do­mów Pło­my­ki wspi­na­ły się po­wo­li w kie­run­ku chat po dru­giej stro­nie sta­wu. Dzień 19 sierp­nia, świę­to Prze­mie­nie­nia Pań­skie­go, zwa­ne w tra­dy­cji pra­wo­sław­nej świę­tem Spa­sa, „pach­niał na­giet­ka­mi i jabł­ka­mi”, bo świę­co­no wte­dy owo­ce i od tego dnia wol­no było jeść jabł­ka. Ale rów­nież na­pa­wał nie­po­ko­jem. Oneg­daj Cy­gan­ka prze­po­wie­dzia­ła „ba­bu­ni Tau­be” śmierć na Spa­sa i w dzień ten co roku zjeż­dża­ła do niej ro­dzi­na, z mat­ką Ja­ro­sła­wa włącz­nie, nie spusz­cza­jąc sta­rusz­ki z oczu i wzdy­cha­jąc z ulgą, gdy dzień mi­jał. Z ko­lei 19 stycz­nia, na pra­wo­sław­ne świę­to Chrztu Pań­skie­go, Iwasz­kie­wi­czo­wie ob­ser­wo­wa­li, jak staw kal­nic­ki prze­obra­żał się w Jor­dan, wy­ci­na­no w nim prze­rę­bel, usta­wia­no bar­wio­ne lo­do­we krzy­że, po czym w uro­czy­stej pro­ce­sji z cho­rą­gwia­mi do­ko­ny­wa­no po­świę­ce­nia wody.

Każ­da sfe­ra ży­cia mia­ła swo­je ry­tu­ały. Wy­jeż­dża­jąc z domu, na­le­ża­ło na przy­kład uwa­żać, kie­dy koń pry­cha, bo było to z jego stro­ny ostrze­że­nie przed nie­bez­pie­czeń­stwem, któ­re może spo­tkać w po­dró­ży. Aby je od­wró­cić, wy­star­czy­ło od­mó­wić Zdro­waś Ma­rio. „Tak więc trze­ba się mo­dlić całą pra­wie dro­gę, opa­słe be­stie czę­sto pry­cha­ją, a jesz­cze im trze­ba zdro­wia ży­czyć, bo koń to pra­wie czło­wiek” – wspo­mi­nał Iwasz­kie­wicz w be­le­try­stycz­nej Po­dró­ży po Ukra­inie. „Mo­zai­ka więc roz­mo­wy sa­mej z sobą i z nami tak się ciot­ce mniej wię­cej ukła­da: Koń pry­cha. Zdrów, mam­ko, zdrów. Zdro­waś Ma­ry­jo, ła­skiś peł­na, Pan z tobą – aj, Jan­ku, a nie wy­wróć – bło­go­sła­wio­naś ty mię­dzy nie­wia­sta­mi – a wi­dzisz tam dro­gę…”30.

Spa­ce­ry zi­mo­we sa­nia­mi, bale u są­sia­dów, na któ­rych by­wa­ły sio­stry, przy­go­to­wu­jąc sta­ran­nie to­a­le­ty, ro­dzin­ne wy­pra­wy na jar­mar­ki i od­pu­sty, słyn­ne „kon­trak­ty ki­jow­skie”, z po­wo­du któ­rych oj­ciec raz do roku na dłu­żej opusz­czał dom, przy­wo­żąc po­tem moc pre­zen­tów i opo­wie­ści – wszyst­ko to, nie mó­wiąc już o uży­wa­nych w domu i nadal ak­tu­al­nych prze­pi­sach ku­li­nar­nych pra­ba­bek, łą­czy­ło Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza z tra­dy­cją XIX wie­ku, a na­wet wkra­cza­ło da­lej w prze­szłość. „[…] Po­nie­waż Ukra­inę i jej za­pa­dłe kąty w XIX wie­ku łą­czy­ło nie­jed­no jesz­cze z wie­ka­mi po­przed­ni­mi, wy­da­je mi się

Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz z sio­strą He­le­ną w „sta­rym domu” w Kal­ni­ku (1898)

cza­sa­mi, że pierw­sze lata mego ży­cia przy­pa­da­ją nie­mal na cza­sy Try­lo­gii – a w każ­dym ra­zie na ostat­nie lata Rze­czy­po­spo­li­tej” – pi­sał31.

Okre­śle­nia „sta­ry” i „nowy” Kal­nik po­zo­sta­ły pa­miąt­ką po dłu­giej i burz­li­wej hi­sto­rii tej miej­sco­wo­ści. Cały jej prze­bieg ukry­wał się już w sło­wie „Ukra­ina”, któ­re w ję­zy­ku sta­ro­ru­skim i sta­ro­pol­skim pier­wot­nie ozna­cza­ło pe­ry­fe­ria, zie­mię le­żą­cą na po­gra­ni­czu i do­pie­ro w XVI wie­ku sta­ło się okre­śle­niem geo­gra­ficz­nym. Naj­star­sze śla­dy ludz­kich sie­dzib da­tu­je się tu na VI wiek p.n.e. Kil­ka stu­le­ci póź­niej te­ren ten za­miesz­ki­wa­ły ko­czow­ni­cze ple­mio­na scy­tyj­skie, przy­by­łe z Azji, po­zo­sta­wia­jąc na te­re­nie Kal­ni­ka swe gro­bow­ce. Kry­ły one broń, gli­nia­ne na­czy­nia, ar­ty­stycz­ne wy­ro­by ze zło­ta, sre­bra i brą­zu. Wo­jow­ni­ków grze­ba­no wraz z żo­na­mi, nie­wol­ni­ka­mi i bo­jo­wy­mi koń­mi w peł­nym rynsz­tun­ku – wszyst­kich za­bi­ja­no pod­czas uro­czy­sto­ści po­grze­bo­wych. Jesz­cze w po­cząt­ku XX wie­ku na­ukow­cy od­ko­pa­li w Kal­ni­ku dwa­dzie­ścia sie­dem kur­ha­nów i po­zo­sta­ło­ści wa­łów z VI wie­ku p.n.e. W 1891 roku, a więc trzy lata przed na­ro­dzi­na­mi Ja­ro­sła­wa, gro­by te były przed­mio­tem ba­dań ro­syj­skich ar­che­olo­gów.

Scy­tów za­stą­pi­li Sar­ma­ci i ple­mio­na sło­wiań­skie zaj­mu­ją­ce się rol­nic­twem, my­śli­stwem i ry­bo­łów­stwem. Od po­ło­wy XIII wie­ku te­re­ny te, na­le­żą­ce do księ­stwa ki­jow­skie­go, były sys­te­ma­tycz­nie na­jeż­dża­ne przez Ta­ta­rów, któ­rzy pod­po­rząd­ko­wa­li je Zło­tej Or­dzie. Śla­dy tam­tych cza­sów za­cho­wa­ła to­po­gra­fia Ukra­iny, wie­le nazw miej­sco­wych ma ta­tar­ską pro­we­nien­cję, z na­zwą Kal­nik włącz­nie (wy­stę­pu­ją­cą rów­nież w wer­sjach: Kal­nicz, Kał­nyk, Kał­niuk).

Oko­ło 1362 roku Kal­nik i zie­mie nad So­bem we­szły w skład Wiel­kie­go Księ­stwa Li­tew­skie­go. Od unii lu­bel­skiej w 1569 roku stał się wła­sno­ścią pol­skich wiel­mo­żów, aż do roz­bio­rów zwią­za­ny od­tąd z hi­sto­rią Rze­czy­po­spo­li­tej. Naj­wcze­śniej­szym no­to­wa­nym wła­ści­cie­lem Kal­ni­ka był z nada­nia kró­la Ka­zi­mie­rza Ja­giel­loń­czy­ka kasz­te­lan Szem­bor. W pierw­szej po­ło­wie XVI wie­ku wieś wraz z „klu­czem kal­nic­kim” na­le­ża­ła do ro­dzi­ny Jań­czyń­skich, któ­rzy przy­by­li na Po­do­le z Wo­ły­nia, otrzy­mu­jąc tu ma­jąt­ki w na­gro­dę za za­słu­gi dla Rze­czy­po­spo­li­tej32. W koń­cu XVI stu­le­cia „klucz kal­nic­ki” zo­stał roz­dzie­lo­ny mię­dzy licz­nych spad­ko­bier­ców ro­dzi­ny. Od 1600 roku ma­jąt­ki te za­czę­ła sku­po­wać księż­na Anna z Chod­kie­wi­czów Ko­rec­ka, sio­stra sław­ne­go wo­dza Jana Ka­ro­la Chod­kie­wi­cza, żona księ­cia Jo­achi­ma Ko­rec­kie­go.

Miesz­kań­cy, bez wzglę­du na ich pań­stwo­wą przy­na­leż­ność, nadal żyli pod groź­bą łu­pież­czych wy­praw Ta­ta­rów, po­dej­mo­wa­nych nie­mal rok­rocz­nie.

W 1612 roku mia­ło miej­sce pierw­sze z wy­da­rzeń, któ­re nie po­zwo­li­ło nig­dy dy­na­micz­nie roz­wi­ja­ją­ce­mu się Kal­ni­ko­wi stać się mia­stem. Wieś, wte­dy już cen­trum rze­mio­sła i han­dlu, zo­sta­ła nie­mal do­szczęt­nie znisz­czo­na, a jej miesz­kań­cy upro­wa­dze­ni w ja­syr O roz­mia­rach klę­ski mówi fakt, iż do­ku­ment z roku 1613 okre­śla Kal­nik jako „pu­ste uro­czy­sko”33. Pol­scy wła­ści­cie­le tu­tej­szych la­ty­fun­diów i osad­ni­cy z Wo­ły­nia szyb­ko pod­nie­śli miej­sco­wość z ruin, wte­dy też zy­ska­ła ona to­po­gra­ficz­ny po­dział na część „sta­rą” i „nową”. W 1629 roku, kil­ka­na­ście lat po tra­ge­dii, Kal­nik znów li­czył bli­sko czte­ry ty­sią­ce miesz­kań­ców. Anna Ko­rec­ka dla obro­ny przed Ta­ta­ra­mi wznio­sła tu for­te­cę – w do­ku­men­tach trans­ak­cji fi­nan­so­wych ro­dzi­ny pada na­wet okre­śle­nie: „za­mek Kal­nik”. Po śmier­ci księż­nej w 1626 roku Kal­nik ob­jął w po­sia­da­nie jej syn, a po­tem wnuk. Obaj otrzy­ma­li sta­ran­ne za­gra­nicz­ne wy­kształ­ce­nie, któ­re łą­czy­li z dzia­łal­no­ścią woj­sko­wą. Syn, Jan Ka­rol Ko­rec­ki, za­cią­gnął się do woj­ska w Ho­lan­dii, po czym, wal­cząc na mo­rzu ze Szwe­da­mi, tra­fił do nie­wo­li i jako krew­ny znie­na­wi­dzo­ne­go Jana Ka­ro­la Chod­kie­wi­cza spę­dził w wię­zie­niu pięć lat. Wy­ku­pio­ny po tym cza­sie, po­wró­cił do Kal­ni­ka, gdzie wy­peł­nił ślub zło­żo­ny w nie­wo­li, przyj­mu­jąc grec­ko­ka­to­li­cyzm i wzno­sząc w miej­sco­wo­ści unic­ką świą­ty­nię. Jego syn, Sa­mu­el Ka­rol Ko­rec­ki, ukoń­czył za gra­ni­cą fa­kul­tet fi­lo­zo­ficz­ny. „Po­wró­ciw­szy na­resz­cie do oj­czy­zny i za­staw­szy woj­nę ko­zac­ką – pi­sze au­tor Słow­ni­ka geo­gra­ficz­ne­go Kró­le­stwa Pol­skie­go i in­nych kra­jów sło­wiań­skich – na wszyst­kich wy­pra­wach ry­cer­sko sta­wał: pod Kor­su­niem ko­za­cy cho­rą­giew jego całą znie­śli, cze­go msz­cząc się, na wie­lu miej­scach po­tęż­nie ich gro­mił. Pod Zbo­ro­wem ko­nia pod nim za­bi­to”34. Umarł przed­wcze­śnie i bez­po­tom­nie, w 1651 roku, nie na polu bi­twy jed­nak, lecz „cza­ra­mi przez nie­wia­sty zgła­dzo­ny”35.

„Za­mek Kal­nik” w 1648 roku, a więc jesz­cze za ży­cia nie­szczę­śli­we­go fi­lo­zo­fa i żoł­nie­rza, zo­stał za­ję­ty przez Ko­za­ków. Ufor­ty­fi­ko­wa­na wieś na po­dol­skiej rów­ni­nie sta­ła się jed­nym z waż­niej­szych ośrod­ków ko­za­czy­zny. W la­tach 1648-1654, okre­sie po­wstań Boh­da­na Chmiel­nic­kie­go, w Kal­ni­ku sta­cjo­no­wał pułk ko­zac­ki, ra­cho­wa­ny na sześć ty­się­cy sza­bel. Do­wo­dził nim bo­ha­ter ukra­iń­skiej hi­sto­rii Iwan Bo­hun oraz Iwan Cir­ko, któ­ry wraz z sy­nem het­ma­na, Ju­ri­jem Chmiel­nic­kim, pro­wa­dził póź­niej ro­ko­wa­nia z przed­sta­wi­cie­la­mi ro­syj­skie­go wład­cy w Pe­re­ja­sła­wiu.

Wa­row­ni księż­nej Ko­rec­kiej nie dane było słu­żyć pol­skim bu­dow­ni­czym. W 1653 roku od­bił ją na krót­ko z rąk ko­zac­kich Ste­fan Czar­niec­ki.

W 1671 roku przez po­nad mie­siąc ukra­iń­ska za­ło­ga bro­ni­ła for­te­cy prze­ciw­ko ar­mii Jana So­bie­skie­go, któ­ra twier­dzy nie zdo­by­ła. Uda­ło się to do­pie­ro rok póź­niej Tur­kom. Kal­nik, znów wy­lud­nio­ny i spu­sto­szo­ny, po­dob­nie jak inne zie­mie nad So­bem, wró­cił w pol­skie ręce do­pie­ro w la­tach osiem­dzie­sią­tych XVII wie­ku. Stał się czę­ścią dóbr ro­dzi­ny Czar­to­ry­skich, z któ­rej wy­wo­dzi­ła się księż­na Ko­rec­ka, w XVIII wie­ku jego wła­ści­cie­la­mi były ro­dzi­ny Pla­te­rów i Po­toc­kich.

Póź­niej Kal­nik prze­szedł pod za­rząd kom­pa­nii cu­krow­ni­czej. Mimo że osta­tecz­nie przy­brał po­stać nie­co ospa­łej wsi, jaką jest do dziś, wśród oko­licz­nych miej­sco­wo­ści mu­sia­ła go wy­róż­niać nie tyl­ko bo­ga­ta hi­sto­ria, sko­ro Hen­ryk Rze­wu­ski od opi­su tej wsi roz­po­czy­na jed­ną ze swych hi­sto­rycz­nych po­wie­ści. Cho­ciaż utwór osa­dzo­ny jest w XVI wie­ku, hra­bia Rze­wu­ski ta­kim, nie­co ar­ka­dyj­skim, mu­siał wi­dzieć Kal­nik w I po­ło­wie stu­le­cia XIX. Jest to wieś ob­szer­na – pi­sze – cha­łu­py w niej od­zna­cza­ją się czy­sto­ścią i bu­do­wą, le­d­wo że nie koło każ­dej z nich jest sad, a gdzie­nieg­dzie na­wet pa­sie­ka. Kal­nik sły­nie we­so­ło­ścią swych pa­rob­ków, pięk­no­ścią swo­ich dzie­wek, za­lot­no­ścią swo­ich mo­ło­dyć. To pew­na, że Kal­nik leży wśród oko­li­cy, któ­rej płod­ność le­d­wo że nie wy­rów­ny­wa się tej szczę­śli­wej zie­mi, któ­rą Nil co­rocz­nie stłusz­cza, że trzo­da wiej­ska wy­pa­sio­na na rży­skach kal­nic­kich jest nie­rów­nie licz­niej­sza ni­że­li we wsiach są­sied­nich, i że mię­dzy sio­ła­mi ukra­iń­ski­mi [Kal­nik] od­zna­cza się ja­kąś wyż­szo­ścią, któ­ra ujść nie może uwa­gi wę­drow­ca. Wszak­że Kal­nik dziś już nie jest tym, czym był przed laty, i jak każ­dy sta­ry, wie­le wi­dział i dole do­świad­czył”36.

Wiek XIX był więc w Kal­ni­ku stu­le­ciem roz­wo­ju prze­my­słu cu­krow­ni­cze­go i wie­kiem hi­sto­rycz­nych pa­mią­tek. Roz­po­czę­to ba­da­nia nad scy­tyj­ski­mi kur­ha­na­mi, o któ­rych wśród ludu krą­ży­ły po­da­nia, że kry­ją ko­zac­kich bo­ha­te­rów. Scy­to­wie, Ta­ta­rzy, Ko­za­cy Chmiel­nic­kie­go, ar­mia kró­la So­bie­skie­go, któ­ra nie po­tra­fi­ła po­ko­nać obroń­ców kal­nic­kiej twier­dzy – wszyst­ko to było do­sko­na­łą po­żyw­ką dla ro­man­tycz­nej wy­obraź­ni. Sien­kie­wi­czow­ska Try­lo­gia za­lud­nia­ła li­te­rac­ki­mi bo­ha­te­ra­mi re­al­ne pej­za­że.

W la­tach osiem­dzie­sią­tych wieś li­czy­ła ty­siąc trzy­stu pięt­na­stu miesz­kań­ców – ty­siąc dwu­stu dwu­dzie­stu pra­wo­sław­nych i dzie­więć­dzie­się­ciu pię­ciu ka­to­li­ków37. W 1900 roku Kal­nik za­miesz­ki­wa­ły już dwa ty­sią­ce sześć­set pięć­dzie­siąt trzy oso­by, wieś li­czy­ła czte­ry­sta osiem­na­ście za­bu­do­wań38. Nowa epo­ka pu­ka­ła do drzwi. W 1895 roku za­no­to­wa­no na Po­do­lu trzy­dzie­ści sie­dem straj­ków pra­cow­ni­ków cu­krow­ni, pro­te­stu­ją­cych prze­ciw­ko wa­run­kom i cza­so­wi pra­cy, któ­ry się­gał czter­na­stu go­dzin, bez dni wol­nych39. W roku uro­dze­nia Ja­ro­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza w są­sied­niej cu­krow­ni w Iliń­cach uru­cho­mio­no oświe­tle­nie elek­trycz­ne.

Jesz­cze w „sta­rym domu” mały Ja­ro­sław na­uczył się czy­tać. Pierw­szy krok zo­stał po­sta­wio­ny dzię­ki kloc­kom za­mó­wio­nym przez ojca w fa­brycz­nej sto­lar­ni, na któ­rych sio­stra He­le­na Iwasz­kie­wi­czów­na na­ma­lo­wa­ła kształ­ty li­ter. Krok dru­gi do­ty­czył kwe­stii, jak owych li­ter uży­wać oraz pły­ną­cych z tego po­żyt­ków. Zo­stał uczy­nio­ny rów­nież z po­mo­cą sióstr. Krok trze­ci i ostat­ni zro­bił pię­cio­let­ni Ja­ro­sław już sa­mo­dziel­nie, w okre­sie gdy w Kal­ni­ku pa­no­wa­ła epi­de­mia ospy, na któ­rą za­pa­dła tak­że mat­ka. Po­zo­sta­wio­ny bez opie­ki, prze­czy­tał Gu­cia za­cza­ro­wa­ne­go Zo­fii Urba­now­skiej – naj­pierw sa­mo­dziel­nie ca­łość, po­tem na głos mat­ce wy­bra­ny roz­dział.

Wiel­kim wy­da­rze­niem dzie­ciń­stwa chłop­ca były zjaz­dy ro­dzin­ne. Naj­młod­szy brat Bo­le­sła­wa, Cze­sław Iwasz­kie­wicz, co ja­kiś czas wy­ru­szał z Asz­cha­ba­du na urlop w Ra­dom­skie, do ro­dzi­ny żony, Ste­fa­nii z Po­ni­kiew­skich Iwasz­kie­wi­czo­wej. Po dro­dze od­wie­dzał bra­ta i sio­strę Ma­rię Bie­sia­dow­ską. W usta­lo­nym cza­sie i miej­scu sta­wiał się rów­nież śred­ni brat An­to­ni z ro­dzi­ną: żoną Ce­li­ną z Waś­kie­wi­czów Iwasz­kie­wi­czo­wą oraz sy­na­mi Ada­mem i Je­rzym. Nie­do­tknię­ty po­po­wsta­nio­wy­mi re­pre­sja­mi, pra­co­wał w to­wa­rzy­stwie pro­wa­dzą­cym że­glu­gę po Dnie­prze. Na pa­miąt­ko­wej fo­to­gra­fii z ta­kie­go zjaz­du, wy­ko­na­nej w 1897 roku (go­spo­da­rza­mi byli wów­czas Ma­ria i Ju­lian Bie­sia­dow­scy – obo­je w cen­trum zdję­cia), znaj­du­je się dzie­więt­na­ście osób. Sie­dzą­cy na ko­la­nach mat­ki trzy­let­ni Ja­ro­sław jest w tym to­wa­rzy­stwie naj­młod­szy. W czerw­cu 1901 roku zjazd Iwasz­kie­wi­czów od­był się w „no­wym domu” Ma­rii i Bo­le­sła­wa. Ostat­nie­go wie­czo­ra roz­pa­lo­no za do­mem ogni­sko i ro­dzi­na od­śpie­wa­ła przy nim ulu­bio­ne pie­śni, z pa­trio­tycz­ny­mi na cze­le. „W owych uśpio­nych cza­sach – pi­sał Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz – był to już jak gdy­by czyn po­li­tycz­ny, w każ­dym ra­zie za taki był uwa­ża­ny przez za­bie­dzo­nych urzęd­ni­ków cu­krow­ni. Przy­pusz­czam,że ini­cja­to­rem […] był mój oj­ciec”40. Nie przy­pad­kiem więc w przy­wo­ły­wa­nej już li­te­rac­kiej wer­sji po­wstań­czej bio­gra­fii Bo­le­sła­wa Iwasz­kie­wi­cza śpiew od­gry­wa rolę rów­ną wal­ce i za­stę­pu­je zbroj­ny czyn. Oj­ciec śpie­wa Jak to na wo­jen­ce ład­nie…, a syn opa­tru­je sce­nę na­stę­pu­ją­cym ko­men­ta­rzem: „Boże, jak­że tu my­śleć moż­na o po­wszech­nej szczę­śli­wo­ści, o bra­ter­stwie lu­dów, o umi­ło­wa­niu wszyst­kich, jak­że tu wy­cią­gać ra­mio­na do wszech­świa­ta, kie­dy tu od­dy­chać nie moż­na, mó­wić nie moż­na, kie­dy się sło­wa pio­sen­ki siłą mu­szą w za­mar­łym po­wie­trzu prze­do­sta­wać, kie­dy wszyst­ko śpi śnie­giem zim­na przy­sy­pa­ne, na za­wsze za­mknię­te dla ży­cia”41. Pol­ski śpiew, któ­ry noc nio­sła nad uśpio­nym Kal­ni­kiem, w „uśpio­nych” cza­sach, pie­śni śpie­wa­ne przez „uśpio­nych” po­wstań­ców, któ­rym pa­trio­tycz­ne uczu­cia zła­ma­ły bio­gra­fie – ta chwi­la mu­sia­ła utkwić głę­bo­ko w pa­mię­ci chłop­ca.

Zjazd ro­dzi­ny Iwasz­kie­wi­czów (Czer­ny­sze 1897)

Świat już wte­dy roz­sze­rzył się nie­co w jego oczach dzię­ki wspól­nym po­dró­żom z mat­ką do ma­jąt­ków krew­nych i przy­ja­ciół. Bar­ba­rów­ka – dom ciot­ki Did­kow­skiej w Iliń­cach – roz­bu­do­wa­ny po­nad po­ję­cie chłop­ca, stał się dlań wzo­rem oka­za­łe­go do­mo­stwa. Gdy po wie­lu la­tach w Ko­pen­ha­dze od­wie­dzi dom zło­żo­ny z trzy­dzie­stu pię­ciu po­ko­jów, pod­ziem­nych scho­dów, z plą­ta­ni­ną ko­ry­ta­rzy, wspo­mi­nać bę­dzie nie­ist­nie­ją­cą już ili­niec­ką Bar­ba­rów­kę.

Ma­ria po­sy­ła­ła też syna na „wa­ka­cje” w to­wa­rzy­stwie star­sze­go ro­dzeń­stwa do ma­jąt­ku Ma­rii i Ju­lia­na Bie­sia­dow­skich. Już na wspo­mnia­nych zjaz­dach ro­dzin­nych chło­piec na­ra­żo­ny był na kon­fron­ta­cję z pię­cio­ma stry­jecz­ny­mi brać­mi: dwo­ma sy­na­mi An­to­nie­go i trze­ma Cze­sła­wa – Win­cen­tym, Wa­cła­wem i Ste­fa­nem, zwa­ny­mi w ro­dzi­nie „Azja­ta­mi”. Czy­ni­li oni z nie­śmia­łe­go mal­ca przed­miot za­baw i żar­tów – rola ta mia­ła go prze­śla­do­wać jesz­cze przez lat kil­ka­na­ście. Cią­ży­ła na nim opi­nia ma­min­syn­ka i nie­zda­ry. „[…] Nie pa­li­łem się do koni – wspo­mi­nał po­by­ty u cio­ci Masi – uni­ka­łem staj­ni, zle­cia­łem z krnąbr­ne­go kuca, le­d­wie mnie na nim po­sa­dzo­no, i brzdą­ka­łem cały dzień na for­te­pia­nie. Mimo to sta­ra­łem się do­rów­nać moim ró­wie­śni­kom w ich buj­nym uży­wa­niu wiej­skie­go ży­cia, go­dzi­na­mi ką­pa­łem się w błot­ni­stym sta­wie, na­uczy­łem się po pew­nym cza­sie jeź­dzić kon­no i cały dzień by­łem w polu. Do wła­sne­go domu wra­ca­łem, ku prze­ra­że­niu mo­jej mat­ki, bar­dzo roz­pusz­czo­ny”42.

Wspo­mnia­na uro­czy­stość ro­dzin­na z Ma­rią i Bo­le­sła­wem w roli go­spo­da­rzy była moż­li­wa dzię­ki po­pra­wie sy­tu­acji ma­te­rial­nej ro­dzi­ny na prze­ło­mie wie­ków. Wią­za­ło się to praw­do­po­dob­nie z awan­sem Bo­le­sła­wa na człon­ka za­rzą­du To­wa­rzy­stwa Ak­cyj­ne­go „Kal­nik”. Naj­istot­niej­szym prze­ja­wem owej zmia­ny sta­tu­su była prze­pro­wadz­ka do „no­we­go domu”, znacz­nie bar­dziej kom­for­to­we­go niż „sta­ry”, któ­ry jed­nak w pa­mię­ci dziec­ka po­zo­sta­wił nie­po­rów­ny­wal­nie mniej wra­żeń. Prze­pro­wadz­ka mia­ła miej­sce w 1900 roku. Dom dzie­li­li z miesz­ka­ją­cą w jego bliź­nia­czej czę­ści ro­dzi­ną pań­stwa Trzciń­skich. Mie­li oni czte­rech sy­nów w wie­ku zbli­żo­nym do wie­ku Ja­ro­sła­wa i przy­szły pi­sarz za­pa­mię­tał peł­ne na­pię­cia roz­mo­wy z nimi w syl­we­stra 1900 roku, któ­rych te­ma­tem było oczy­wi­ście nad­cho­dzą­ce stu­le­cie. W „no­wym domu” roz­po­czę­ła się rów­nież re­gu­lar­na edu­ka­cja chłop­ca. Mat­ka za­czę­ła udzie­lać Ja­ro­sła­wo­wi lek­cji mu­zy­ki. Spe­cjal­nie dla nie­go spro­wa­dzo­no gu­wer­nant­kę i na­uczy­ciel­kę ję­zy­ka nie­miec­kie­go. Był to pierw­szy ję­zyk obcy, jaki po­znał, obok ukra­iń­skie­go i ro­syj­skie­go, któ­ry­mi mó­wił „od za­wsze”. Lek­cji pol­skie­go, hi­sto­rii i geo­gra­fii udzie­la­ła mu sio­stra Anna. Dzię­ki splo­to­wi oj­czy­ste­go ję­zy­ka i geo­gra­fii z hi­sto­rią, na­zwy pol­skich miast i rzek prze­cho­wa­ły w wy­obraź­ni Iwasz­kie­wi­cza oso­bli­wy ła­du­nek po­ezji, po­dob­ne eg­zo­tycz­nym imio­nom. Stąd siła in­spi­ra­cji, jaką będą mia­ły dlań w przy­szło­ści pol­skie to­po­ni­my: Pi­li­ca, Utra­ta, Ka­mion­na, Koń, Iłża, Mar­cu­le.

Wkrót­ce po tym, jak na­uczył się pi­sać, za­czę­ły się jego pierw­sze pró­by „li­te­rac­kie”. In­spi­ro­wał je ama­tor­ski te­atr, któ­ry był w domu Iwasz­kie­wi­czów szcze­gól­nie łu­bia­ną roz­ryw­ką. „Pierw­szy spek­takl mo­jej sztu­ki od­był się w lip­cu 1902 roku, w po­ko­ju […] domu w Kal­ni­ku” – wspo­mi­nał43. „Od naj­młod­szych lat – no­to­wał w in­nym miej­scu – za­pi­sy­wa­łem całe mnó­stwo pa­pie­ru wier­sza­mi, dra­ma­ta­mi i pro­zą (tą naj­mniej), i wszyst­ko po­ma­łu skła­da­ło się na to, abym to rze­mio­sło pi­sar­skie wresz­cie jako tako po­siadł”44. Ów­cze­sne li­te­rac­kie wpraw­ki po­dzie­li­ły los więk­szo­ści prób – na pierw­szy „praw­dzi­wy” wiersz trze­ba bę­dzie jesz­cze cze­kać dwa lata, na „do­ro­sły” wiersz lat trzy­na­ście, na pierw­szą sztu­kę, któ­ra się za­cho­wa­ła, dzie­więć lat. Li­te­rac­ki de­biut wy­da­rzy się za lat pięt­na­ście.

Ja­ro­sław za­pa­mię­tał pa­nu­ją­cą w tym okre­sie w domu at­mos­fe­rę to­wa­rzy­skie­go oży­wie­nia. Jed­nak je­den z ostat­nich wie­czo­rów, gdy ro­dzi­ce przyj­mo­wa­li go­ści, 20 stycz­nia 1902 – rocz­ni­ca uro­dzin Bo­le­sła­wa An­to­nie­go – zo­stał już w jego pa­mię­ci na­zna­czo­ny pięt­nem zbli­ża­ją­cej się ka­ta­stro­fy. Ośmio­let­ni chło­piec za­pa­mię­tał „zja­wie­nie się” są­siad­ki ro­dzi­ców, „pięk­nej jak anioł” żony dy­rek­to­ra cu­krow­ni. (Wia­do­mo, że na­zy­wa­ła się He­le­na Kos­sar­ska). Jej dni zda­wa­ły się upły­wać na spa­ce­rach, ma­lo­wa­niu pej­za­ży i grze na for­te­pia­nie. Chło­piec lu­bił ob­ser­wo­wać, jak okry­ta wo­al­ką spa­ce­ru­je wol­no z pa­ra­sol­ką w ręku. Nie utrzy­my­wa­ła to­wa­rzy­skich kon­tak­tów, za­wsze sa­mot­na, przed­miot są­siedz­kich plo­tek. W dzie­cię­cej wy­obraź­ni sta­wa­ła się ete­rycz­nym sym­bo­lem po­ezji, a może rów­nież sym­bo­lem śmier­ci. „Wy­da­je mi się – wspo­mi­nał Iwasz­kie­wicz po la­tach – że owo fa­scy­nu­ją­ce wra­że­nie, ja­kie czy­ni­ła na mnie ta ko­bie­ta, dzia­ła­ło rów­nież i na mo­je­go ojca. Ten dzień to były jego ostat­nie uro­dzi­ny […]. I oto pięk­na pani He­le­na przy­cho­dzi­ła do nie­go jak wspo­mnie­nie wszyst­kie­go, cze­go nie za­znał w ży­ciu, jak sama uro­da w tej bia­łej je­dwab­nej i ob­ci­słej suk­ni. Za­pew­ne było mu żal. Te lata mo­no­ton­ne i jed­no­staj­ne, któ­re spę­dził przy biur­ku, wy­da­wa­ły mu się stra­co­ne, z mat­ką nie wiem, czy się ro­zu­mie­li; i lu­bię my­śleć, że w tej na­głej skłon­no­ści, jaka ku so­bie schy­li­ła tego wie­czo­ra sta­re­go czło­wie­ka i pięk­ną ko­bie­tę, uczu­li coś wspól­ne­go, co ich łą­czy­ło, dolę zmar­no­wa­ne­go ży­cia. […] Wy­szła wcze­śniej od in­nych, za­trwo­żo­na, znu­żo­na, tu­lą­ca się w boa z bia­łych piór i w koł­nierz ja­snej szub­ki. Wi­dzę, jak oj­ciec mój że­gna ją w przed­po­ko­ju, ca­łu­jąc w ręce. Mam wra­że­nie, że po­tem była u nas do­pie­ro na jego po­grze­bie”45.