Strona główna » Obyczajowe i romanse » Pozdrawiam i przepraszam

Pozdrawiam i przepraszam

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8110-191-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Pozdrawiam i przepraszam

Wzruszająca i pełna uroku opowieść o życiu i potrzebie bycia sobą Zwykła powieść o niezwykłych ludziach. A może na odwrót. Elsa ma siedem lat i jest inna. Babcia ma siedemdziesiąt siedem lat i jest szalona. Stoi nago na balkonie, mierząc z broni do paintballu w mężczyzn, którzy chcą rozmawiać o Jezusie. Ale jest też najlepszą, a zarazem jedyną przyjaciółką Elsy. Nocami Elsa i Babcia udają się do świata bajek – do Kraju-Między-Snem-A-Jawą i do królestwa Miamas. Bo tam każda istota jest niezwykła i nie trzeba udawać, że jest się kimś innym. Kiedy Babcia umiera i zostawia serię listów z przeprosinami do osób, którym wyrządziła krzywdę, zaczyna się największa z przygód Elsy. Prowadzi ją na klatkę schodową, gdzie poznaje pijaków, potwory, psy bojowe i zwyczajne baby, ale również prawdę o bajkach i ich królestwach, i o Babci innej niż wszystkie. „Pełna serdeczności opowieść o nadziei, przebaczeniu i tolerancji. Historia Elsy pozostanie z tobą jeszcze długo po przewróceniu ostatniej strony”. Library Journal „Historia, która trafia prosto do serca”. Norra Skåne „Pozdrawiam i przepraszam to pełen czaru hołd dla mocy opowieści. Największa siła twórczości Backmana tkwi w jego umiejętności tworzenia budzących wesołość groteskowych postaci, a potem dodawaniu szczegółów, które sprawią, że nawet najgłupszy i najbardziej irytujący bohater nabierze, jeśli nawet nie wielopoziomowej głębi, to przynajmniej ludzkich cech, umożliwiających nawiązanie z nim emocjonalnej relacji”. Svenska Dagbladet Na świecie sprzedano 6,5 miliona książek autorstwa Fredrika Backmana

Polecane książki

VI tom przygód sympatycznego rodzeństwa.Kochające kłopoty i eksperymenty rodzeństwo powraca po raz szósty! Będzie gorąco! Tym razem Niki i Tesla postanawiają wziąć sprawy w swoje ręce i odnaleźć rodziców – naukowców pracujących nad tajnym rządowym projektem dotycząc...
Trzynastu. Premierzy wolnej Polski to pierwszy zbiór wywiadów z szefami rządów ostatnich 20 lat. W rozmowach z Jerzym Sadeckim odsłaniają kulisy władzy, wprowadzają w atmosferę tego czasu, prezentując własną ocenę. "To z rozmachem nakreślona, lecz pełna detali panorama III Rzeczypospolitej w dwud...
  Podróż zimowa przypomina wielowątkową opowieść, zapowiadającą opus magnum Cabrégo – Wyznaję. Płatny morderca na tropie innego płatnego mordercy, na którego życie także ktoś nastaje. Szlifierz diamentów z Amsterdamu, znany pod wieloma imionami, który próbuje wkraść się w łaski łódzkiego jubilera...
Charles Campisi, legendarny szefa biura spraw wewnętrznych NYPD, zdradza kulisy pracy w owianym złą sławą wydziale nowojorskiej policji. Handel narkotykami, dziecięca pornografia, gwałty i zabójstwa – to nie jest obraz z amerykańskiego filmu. To rzeczywistość, z którą musiał się ...
Druga połowa XIX wieku. Pan Burrow, wpływowy brytyjski arystokrata, otwiera w samym centrum Londynu zoo, którego główną atrakcję stanowią niewolnicy z Afryki. Choć inwestycja okazuje się strzałem w dziesiątkę, nie wszystko układa się po myśli biznesmena. Pochodzący także z wyższych sfer Edwards, któ...
"Prowadzenie badań naukowych poświęconych problematyce rozwoju stosunków w  Cieśninie Tajwańskiej stanowi nie lada wyzwanie. Ich unikatowość i zarazem złożoność zjednują i dzielą uczonych na całym świecie. Powstawaniu prac naukowych o tej tematyce sprzyjają różnorodne podejścia ba...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Fredrik Backman

Tytuł oryginału:

MIN MORMOR HÄLSAR OCH SÄGER FÖRLÅT

Copyright © Fredrik Backman 2013

Published by agreement with Salomonsson Agency

Copyright © 2017 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2017 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Zdjęcie autora: © Henric Lindsten

Redakcja: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

Korekta: Edyta Malinowska-Klimiuk, Marta Chmarzyńska, Joanna Rodkiewicz

ISBN: 978-83-8110-191-2

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2017

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

1Tytoń

Wszystkie siedmiolatki zasługują na superbohaterów. Tak po prostu jest. A jeśli ktoś się z tym nie zgadza, jest głupi.

Tak zwykle mówi babcia Elsy.

Elsa ma siedem lat, wkrótce będzie miała osiem. Wie o tym, że niespecjalnie wychodzi jej bycie siedmiolatką. Wie, że jest inna. Pan dyrektor mówi, że powinna się „dopasować”, żeby „lepiej się komunikować ze swoimi rówieśnikami”, a ludzie w wieku rodziców Elsy zwykle mówią, że jest „wyjątkowo dojrzała jak na swój wiek”. Elsa wie, że jest to tylko inny sposób na stwierdzenie, że jest „cholernie irytująca jak na swój wiek”, bo mówią tak zawsze, kiedy ich poprawia, gdy wymawiają błędnie „déjà vu” albo kiedy nie wiedzą, jak się odmienia czasownik „chodzić” w czasie przeszłym. Właśnie tego cwaniaki z reguły nie wiedzą. Wtedy mówią rodzicom Elsy ze sztucznym uśmiechem, że jest „wyjątkowo dojrzała jak na swój wiek”. Tak jakby to było jakiegoś rodzaju upośledzenie. Jakby Elsa ich obraziła tylko dlatego, że nie jest zupełną kretynką, mając siedem lat. Właśnie dlatego Elsa nie ma żadnych przyjaciół poza babcią. Dlatego że wszystkie inne siedmiolatki w jej szkole są zupełnymi kretynami, tak jak to zwykle bywa z siedmiolatkami. A Elsa jest inna.

Babcia mówi, że ma to olać. Bo wszyscy superbohaterowie są inni. A gdyby supermoce były normalne, wszyscy by je mieli.

Babcia ma siedemdziesiąt siedem lat, wkrótce będzie miała siedemdziesiąt osiem. Jej również niespecjalnie wychodzi bycie siedemdziesięciosiedmiolatką. Widać, że jest stara, bo jej twarz wygląda jak pomięta gazeta w mokrych butach, ale jej nikt nigdy nie mówi, że jest dojrzała jak na swój wiek. Mówią, że jest „pełna energii jak na swój wiek”. A potem wyglądają na zaniepokojonych lub wkurzonych, a wtedy mama Elsy wzdycha i pyta, ile będzie kosztowało wyrównanie szkód. A babcia mówi, że sami są sobie winni, jeśli są tak cholernie niesolidarni, że zaciągają ręczny hamulec, kiedy babcia stara się zaparkować pomiędzy nimi swojego renaulta. Albo kiedy pali w szpitalu i włącza się alarm przeciwpożarowy, a babcia krzyczy, „że wszystko teraz musi być, do cholery, takie poprawne politycznie!”, gdy ochroniarze wchodzą i zmuszają ją do zgaszenia papierosa. Albo kiedy ulepiła bałwana, ubrała go w prawdziwe ubrania i położyła pod balkonem swoich sąsiadów Britt-Marie i Kenta, tak aby wyglądał jak człowiek, który spadł z dachu. Albo wtedy kiedy po osiedlu chodzili elegancko ubrani mężczyźni w okularach i dzwonili do wszystkich drzwi, chcąc opowiedzieć o Jezusie, Bogu i niebie, a babcia stała na balkonie w rozwiązanym szlafroku i strzelała do nich z karabinu do paintballu. Britt-Marie nie mogła się wtedy zdecydować, czy była bardziej oburzona karabinem do paintballu czy tym, że babcia nie miała nic pod szlafrokiem. Na wszelki wypadek postanowiła złożyć doniesienie z powodu obydwu wykroczeń.

Właśnie w takich sytuacjach ludzie uważają, że babcia jest pełna energii jak na swój wiek. Można tak w każdym razie powiedzieć. Mówią, że babcia to wariatka. Ale w zasadzie ona jest geniuszem. Tylko przy okazji jest trochę szalona. Babcia była lekarzem, dostawała nagrody, a dziennikarze o niej pisali, bo jeździła w najokropniejsze miejsca na Ziemi, wtedy kiedy wszyscy inni z nich wyjeżdżali. Ratowała życie i walczyła ze złem wszędzie na świecie. Tak jak superbohaterowie. Ale w końcu ktoś jej powiedział, że jest za stara, żeby ratować życie, choć Elsa podejrzewa, że ten ktoś miał na myśli, że jest zbyt szalona, więc teraz już nie pracuje jako lekarz. Babcia nazywa tego kogoś „społeczeństwem” i mówi, że to dlatego, że teraz wszystko musi być takie cholernie poprawne politycznie, że już nie może kroić ludzi. A w zasadzie chodzi o to, że społeczeństwo stało się tak bardzo wydelikacone z powodu zakazu palenia w salach operacyjnych. A kto się zgodzi pracować w takich warunkach? No kto?

Teraz jest więc głównie w domu i doprowadza Britt-Marie i mamę do szaleństwa. Britt-Marie jest sąsiadką babci, a mama jest mamą Elsy. W zasadzie Britt-Marie jest także sąsiadką mamy, bo mama Elsy jest sąsiadką babci. A Elsa oczywiście też jest sąsiadką babci. Jedynie co drugi tydzień mieszka u taty i Lisette. George oczywiście też jest sąsiadem babci, bo mieszka z mamą. To jest trochę skomplikowane.

Jednak tak czy siak, ratowanie życia i doprowadzanie ludzi do szaleństwa to supermoce babci. Można powiedzieć, że te moce czynią babcię dysfunkcjonalną superbohaterką. Elsa wie, co znaczy „dysfunkcjonalny”, sprawdziła to w Wikipedii. „To taka encyklopedia w Internecie” – tak ludzie w wieku babci opisują, czym jest „Wikipedia”, kiedy muszą to wyjaśnić. „To taka analogowa Wikipedia” – tak z kolei Elsa opisuje, czym jest encyklopedia. Elsa sprawdziła słowo „dysfunkcjonalny” w obydwu miejscach. Oznacza ono, że coś działa, choć niedokładnie tak, jak powinno. To właśnie jedna z tych rzeczy, które Elsa najbardziej lubi w babci.

Choć może niekoniecznie dzisiaj, bo jest wpół do drugiej w nocy i Elsa jest trochę zmęczona, w zasadzie najchętniej by się położyła, ale teraz jest to niemożliwe, bo babcia znowu rzucała kupą w policjanta.

To skomplikowane. Jak status na Facebooku.

Elsa rozgląda się dookoła małego prostokątnego pokoju, ziewając z nudów, jakby chciała połknąć swoją głowę.

– Mówiłam ci, żebyś nie przeskakiwała przez płot – mamrocze, spoglądając na zegarek.

Babcia nie odpowiada. Elsa zdejmuje szalik z herbem Gryffindoru i kładzie go na kolanach. Urodziła się drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia siedem lat temu. Prawie osiem. Tego samego dnia niemieccy naukowcy zarejestrowali najpotężniejszy w historii Ziemi wybuch promieniowania gamma z magnetaru. Elsa oczywiście nie wie dokładnie, co oznacza „magnetar”, ale wie, że jest to jakiegoś rodzaju gwiazda neutronowa. A to brzmi trochę jak Megatron, czyli jak ten zły przywódca Deceptikonów z Transformersów, o którym ludzie w swojej ignorancji co do literatury na poziomie umyślnie mówią „postać z kreskówki dla dzieci”. Transformersi są w zasadzie robotami, choć jeśli klasyfikować ich czysto akademicko, mogą być zaliczani do superbohaterów. Elsa jest zauroczona zarówno Transformersami, jak i gwiazdami neutronowymi, i wyobraża sobie, że „wybuch promieniowania gamma” wygląda trochę tak, jak wtedy kiedy babcia wylała fantę na jej iPhone’a i próbowała go osuszyć w tosterze. Babcia mówi, iż fakt, że Elsa urodziła się w tak szczególnym dniu, sprawia, że jest wyjątkowa.

Bycie kimś szczególnym jest najlepszym sposobem, aby być kimś innym.

W tej chwili babcia jest zajęta usypywaniem tytoniu w małe stosiki na stoliku przed sobą i zawijaniem ich w szeleszczące bibułki. Elsa wzdycha.

– Mówiłam, że ci mówiłam, żebyś nie przeskakiwała przez ogrodzenie! Naprawdę! – powtarza Elsa.

W zasadzie nie chce, żeby to zabrzmiało nieuprzejmie. Jest tylko trochę zła. Tak zła, jak złe mogą być siedmiolatki w komisariacie policji albo mężczyźni w średnim wieku, którzy czekają na opóźniony samolot i nie dostają żadnej informacji.

Babcia parska i szuka zapalniczki po kieszeniach w swoim zbyt obszernym płaszczu. Wydaje się, że nie bierze żadnego z dzisiejszych wydarzeń na serio, głównie dlatego, że zwykle nie bierze żadnego wydarzenia na serio. Z wyjątkiem sytuacji, gdy chce zapalić i nie może znaleźć zapalniczki, wtedy traktuje wszystko niezwykle poważnie. Palenie to poważna sprawa dla babci.

– To był przecież taki maleńki płot, nie należało się z takiego powodu aż tak, do cholery, denerwować – rzuca obojętnie.

– Nie choleruj mi tutaj! To ty rzucałaś kupą w policję! – unosi się Elsa.

Babcia przewraca oczami.

– Przestań się rzucać! Brzmisz jak twoja własna matka. Masz zapalniczkę?

– Mam siedem lat! – odpowiada Elsa.

– Jak długo będziesz używać tego jako wymówki?

– Dopóki nie skończę ośmiu!

Babcia stęka i mamrocze coś, co brzmi mniej więcej jak: „No tak, tak, nawet zapytać nie można”, i dalej przeszukuje kieszenie płaszcza.

– Wydaje mi się, że nie możesz tutaj palić – informuje Elsa nieco spokojniej i przeciąga palcami po dziurze w szaliku z herbem Gryffindoru.

– Oczywiście, że można tu palić. Wystarczy otworzyć okno – parska babcia.

Elsa spogląda sceptycznie na okna.

– Wydaje mi się, że to są takie okna, których nie można otworzyć.

– Bzdury! Dlaczego niby nie można ich otworzyć?

– Bo są w nich kraty.

Babcia najpierw patrzy z niezadowoleniem na okna. Potem na Elsę.

– Rozumiem. Czyli teraz nie można palić również w komisariacie. To społeczeństwo wtrąca się już w każdą sprawę obywatela!

Elsa znowu ziewa.

– Mogę pożyczyć twój telefon?

– A co zamierzasz zrobić? – pyta babcia.

– Serfować – odpowiada Elsa.

– A co chcesz znaleźć?

– Różne rzeczy.

– Przepuszczasz za dużo czasu na te głupoty w Internecie.

– Mówi się „spędzasz” za dużo czasu.

– No tak…

Elsa potrząsa głową.

– Przepuszcza się pieniądze, nie czas. Nie chodzi się w kółko i nie mówi: „Spędziłam dwieście koron na nowe spodnie”. A może ty tak mówisz? Co?

– Słyszałaś o takiej, co umarła, bo za dużo myślała? – burczy babcia.

– A ty słyszałaś o takiej, której wyszło to na dobre? – odgryza się Elsa.

Do pokoju wchodzi policjant, który wygląda na bardzo, bardzo zmęczonego. Siada po drugiej stronie stołu i rzuca w kierunku Elsy i babci spojrzenie pełne rezygnacji.

– Chcę się skontaktować z moim adwokatem – żąda babcia od razu.

– A ja chcę zadzwonić do mamy – domaga się Elsa zaraz po niej.

– W takim razie chcę się najpierw skontaktować z moim adwokatem! – upiera się babcia.

Policjant bierze do ręki mały stos papierów.

– Twoja mama jest już w drodze – wzdycha do Elsy.

Babcia wzdycha tak dramatycznie, jak tylko ona to potrafi.

– Dlaczego, na Boga, zadzwoniliście  d o   n i e j?  Ona się wścieknie! – protestuje babcia z niezadowoleniem, tak jakby policjant właśnie jej oznajmił, że zamierzają zostawić Elsę w lesie, gdzie będzie zdana na pastwę wilków.

– Musieliśmy powiadomić opiekuna prawnego dziecka – wyjaśnia spokojnie policjant.

– Ja również jestem opiekunką dziecka! Jestem jej babcią! – krzyczy babcia i podnosi się do połowy z krzesła, wygrażając niezapalonym papierosem.

– Jest wpół do drugiej w nocy. Ktoś musi się zająć dzieckiem – mówi policjant niewzruszony i wskazuje na zegarek, po czym z niezadowoleniem dostrzega papierosa.

– Przecież to ja, ja zajmuję się dzieckiem! – wypluwa z siebie babcia.

Policjant robi wymuszenie uprzejmy gest i pyta:

– I jak, w pani ocenie, sprawdza się pani do tej pory jako opiekunka dziecka?

Babcia wygląda na lekko obrażoną, ale ostatecznie siada na krześle i odchrząkuje.

– Jeśli, hmm… jeśliby się skupić na SZCZEGÓŁACH, to może nie wygląda to zbyt idealnie – odgryza się. – Ale wszystko było w porządku, dopóki nie zaczęliście mnie gonić.

– Włamała się pani do zoo – zauważa policjant.

– To było takie malutkie ogrodzenie – upiera się babcia.

– Nie istnieją malutkie włamania – mówi policjant.

Babcia wzrusza ramionami i wyciera ręką stół, sugerując, że już najwyższa pora, aby zmienić temat.

– Hmm… Panie władzo. Tu można palić, prawda?

Policjant kręci poważnie głową. Babcia przechyla się i z uśmiechem zagląda mu głęboko w oczy.

– Może malutki wyjąteczek dla mnie?

Elsa szturcha babcię w bok i przechodzi na ich tajemny język – bo babcia i Elsa mają swój tajemny język. Według babci wszystkie babcie muszą mieć taki język ze swoimi wnukami. Babcia twierdzi, że jest nawet na to specjalne prawo. Albo przynajmniej powinno być.

– Fuj, babciu! Przestań! Nie można podrywać policjantów! – mówi Elsa w tajemnym języku.

– Kto tak powiedział? – pyta babcia.

– Policja! – odpowiada Elsa.

– Policja powinna przede wszystkim służyć obywatelom! Przecież płacę podatki! – odgryza się babcia.

Policjant spogląda na nie tak, jak się patrzy na siedmiolatkę i siedemdziesięciosiedmiolatkę, które kłócą się w tajemnym języku w komisariacie w środku nocy. Babcia zerka nieco uwodzicielskim wzrokiem w kierunku policjanta i wskazuje błagalnie na papierosa, ale kiedy ten potrząsa głową, odchyla się obrażona na krześle i krzyczy w zwykłym języku:

– Do diabła z tą poprawnością polityczną! Jest dużo gorsza niż apartheid przeciwko nam, palaczom, w tym cholernym kraju!

Wyraz twarzy policjanta staje się nieco bardziej ponury.

– Na pani miejscu zastanowiłbym się nad wyrażaniem się w ten sposób.

Babcia przewraca oczami. Elsa spogląda na nią spod przymrużonych powiek i pyta:

– Jak to się pisze?

– Co takiego? – wzdycha babcia, tak jak się wzdycha, gdy cały świat jest przeciwko obywatelowi, choć on płaci podatki.

– To słowo z aparatem – mówi Elsa.

– A-p-p-a-r-t-h-a-j-d – literuje babcia.

Tak się oczywiście nie pisze tego słowa. Elsa zauważa to w momencie, kiedy pochyla się nad stołem i bierze telefon babci, żeby je wyguglować. Babcia literuje jak kura pazurem. Policjant wertuje swoje kartki.

– Pozwolimy pani teraz pojechać do domu, ale zostanie pani wezwana w związku z włamaniem i naruszeniem przepisów drogowych – informuje chłodno babcię.

– Jak można mieć Androida? – stęka Elsa i stuka sfrustrowana w telefon babci.

Telefon jest z Androidem, ponieważ to stary telefon mamy, a mama kupuje tylko telefony z systemem Android, chociaż Elsa ciągle próbuje jej wytłumaczyć, że osoby, które mają choć trochę oleju w głowie, kupują iPhone’a. Babcia w zasadzie nie chce żadnego telefonu, ale Elsa zmusiła ją, żeby wzięła stary aparat mamy, ponieważ babcia ma dużą wprawę w psuciu telefonów Elsy podczas różnych incydentów związanych z użytkowaniem tostera. I wtedy Elsa musi pożyczać telefon od babci. Nawet jeśli to jest Android.

– Jakie naruszenie przepisów drogowych? – wybucha babcia ze zdziwieniem.

– Jazda bez uprawnień – informuje policjant.

– Jak to? Przecież to jest mój samochód! Chyba nie potrzebuję żadnego specjalnego pozwolenia, żeby jeździć własnym samochodem?!

Policjant potrząsa głową, nadal nie tracąc cierpliwości.

– Nie, ale potrzebuje pani prawa jazdy.

Babcia rozkłada ręce.

– Cholerne paternalistyczne społeczeństwo!

Nagle w całym pokoju słychać huk – to Elsa uderza telefonem o stół.

– Co z tobą znowu? – pyta babcia.

– To nie jest apartheid! Porównałaś zakaz palenia z apartheidem, a to zupełnie co innego! Nie jest ani trochę podobne!

Babcia wymachuje ręką w geście kapitulacji.

– Powiedziałam, że… no wiesz… tak mniej więcej, że…

– Ale to zupełnie nie jest to!

– To było przecież tylko porównanie, na Boga!

– Beznadziejne porównanie.

– A ty skąd to niby wiesz?

– Z WIKIPEDII! – tłumaczy Elsa, wskazując na telefon.

Babcia odwraca się zrezygnowana w kierunku policjanta.

– Pańskie dzieci też tak robią?

Policjant wygląda, jakby czuł się niekomfortowo.

– My… w naszej rodzinie nie pozwalamy dzieciom samym serfować po Internecie.

Babcia rozkłada ręce w kierunku Elsy, tak jakby chciała powiedzieć „aha”! Elsa potrząsa głową i krzyżuje ramiona.

– Babciu, a może po prostu przeproś za to, że rzucałaś kupą w policję, wtedy będziemy mogły już pójść do domu – prosi Elsa w tajemnym języku, nadal poirytowana tą historią z apartheidem.

– Przepraszam – mruczy babcia w tajemnym języku.

– Babciu, ty muppecie, jesteś beznadziejna. Miałaś przeprosić policjanta, nie mnie!

– Nie będę przepraszać żadnych faszystów! Płacę podatki. I to TY jesteś muppetem!

– Ja jestem muppetem?! – pyta Elsa.

Siedzą obie z założonymi rękami, demonstracyjnie odwrócone od siebie, do momentu kiedy babcia zwraca się do policjanta w zwykłym języku:

– Czy mógłby pan oficer przekazać mojej rozpieszczonej wnuczce, że jeżeli zamierza się tak zachowywać, to lepiej, żeby już sobie poszła do domu?

– Proszę jej powiedzieć, że zamierzam wrócić do domu z mamą, a ONA może sobie sama iść do domu! – odpowiada natychmiast Elsa.

– Proszę JEJ powiedzieć, że ona ma… – zaczyna babcia.

W tym momencie policjant podnosi się bez słowa i wychodzi z pokoju; wygląda, jakby zamierzał pójść do drugiego pokoju, zagrzebać twarz w wielką miękką poduszkę i krzyczeć z całej siły.

– Zobacz, co zrobiłaś – mówi babcia.

– Zobacz, co TY zrobiłaś! – odpowiada Elsa.

Chwilę później wchodzi policjantka o zielonych oczach i wyrzeźbionych ramionach. Sprawia wrażenie, jakby to nie było jej pierwsze spotkanie z babcią, bo ma na twarzy zmęczony uśmiech, jaki zwykle mają ludzie, którzy znają babcię, następnie wzdycha głęboko i mówi:

– Musi pani z tym skończyć. Mamy tu prawdziwych kryminalistów, którymi trzeba się zająć.

Na to babcia mówi pod nosem:

– To wy musicie przestać.

I wtedy mogą jechać do domu.

Kiedy stoją na chodniku, czekając na mamę Elsy, zamyślona Elsa przeciąga palcem po dziurze w swoim szaliku. Dziura jest dokładnie w miejscu, gdzie widnieje herb Gryffindoru. Elsa próbuje się nie rozpłakać, ale niezbyt dobrze jej to wychodzi.

– Nie martw się. Mama to zaszyje – mówi babcia takim tonem, jakby chciała dodać Elsie otuchy, klepiąc ją jednocześnie po ramieniu.

Elsa spogląda na babcię z niepokojem. Babcia kiwa głową nieco zawstydzona, ale potem już poważniej mówi cicho:

– Hmm… możemy, no wiesz… Możemy powiedzieć mamie, że szalik się podarł, kiedy próbowałaś mnie powstrzymać przed wdrapaniem się na ogrodzenie z małpami.

Elsa także kiwa głową i znowu przejeżdża palcami po szaliku. Szalik nie podarł się, kiedy babcia wchodziła na płot. Podarł się, kiedy trzy starsze dziewczynki, które nie wiedzieć dlaczego nienawidzą Elsy, złapały ją pod stołówką, pobiły i podarły szalik, a potem wrzuciły go do toalety. Ich szyderczy śmiech nadal pobrzmiewa w uszach Elsy jak obijające się kule we flipperze.

Babcia zauważa jej wzrok, pochyla się i poufnie szepcze Elsie do ucha w tajemnym języku:

– Pewnego pięknego dnia weźmiemy te wszystkie cholerne dziewuchy z twojej szkoły do Miamas i rzucimy na pożarcie lwom!

Elsa przeciera oczy wierzchem dłoni i uśmiecha się lekko.

– Babciu! Nie jestem idiotką. Wiem, że zrobiłaś to wszystko dzisiaj w nocy, żebym zapomniała, co się stało w szkole – szepcze Elsa.

Babcia szura lekko nogą po żwirze i odchrząkuje.

– No wiesz… Jesteś moją jedyną wnuczką. Nie chciałam, żebyś pamiętała o tym dniu z powodu szalika. Wolałam raczej, żebyś pamiętała o dniu, w którym babcia włamała się do zoo.

– I uciekła ze szpitala – mówi Elsa z uśmiechem.

– I uciekła ze szpitala – powtarza babcia, odwzajemniając uśmiech.

– I rzucała kupą w policję – dodaje Elsa.

– W zasadzie to była ziemia! Albo w każdym razie głównie ziemia! – prostuje babcia.

– Zmienianie wspomnień to supermoc! – przyznaje Elsa.

Babcia wzrusza ramionami.

– Jeśli nie da się usunąć tego, co jest gorsze, należy to wypełnić czymś lepszejszym.

– Nie ma takiego słowa.

– Wiem.

– Dziękuję, babciu – mówi Elsa i kładzie głowę na ramieniu babci.

Babcia potakuje i szepcze:

– Nie ma za co, my, rycerze z Miamas, spełniamy tylko swój obowiązek.

Bo wszystkie siedmiolatki zasługują na superbohaterów.

A jeśli ktoś się z tym nie zgadza, jest głupi.

2Małpa

Mama odebrała je z komisariatu. Było widać, że jest bardzo zła, ale starała się opanować i nie krzyczała. Bo mama zwykle jest bardzo opanowana i praktycznie nigdy nie krzyczy, ponieważ jest dokładnym przeciwieństwem babci. Elsa zasnęła prawie od razu, jak tylko zapięła pas bezpieczeństwa. Kiedy wjeżdżały na autostradę, była już w Miamas.

Miamas jest tajemnym królestwem babci i Elsy. Jednym z sześciu królestw w Kraju-Między-Snem-A-Jawą. Babcia wymyśliła je, kiedy Elsa była mała. Mama i tata właśnie się rozwiedli, a Elsa bała się zasnąć wieczorem, bo kiedyś przeczytała o dzieciach, które umierają we śnie. Babcia ma talent do wymyślania różnych rzeczy. Kiedy tata się wyprowadził i wszyscy byli smutni, Elsa wyślizgiwała się każdej nocy przez drzwi wejściowe i tuptała po klatce schodowej do mieszkania babci, gdzie chowała się razem z babcią w wielkiej szafie, która nigdy nie przestawała rosnąć. Tam zamykały oczy i wybierały się do Miamas.

Nie trzeba nawet zasypiać, aby się udać do Kraju-Między-Snem-A-Jawą. Właśnie o to chodzi. Wystarczy tylko trochę przysnąć. I właśnie w tych ostatnich sekundach, kiedy oczy są prawie zamknięte i zjawia się mgła pomiędzy tym, co wiesz, a tym, co ci się wydaje, wtedy dostajesz się do Kraju-Między-Snem-A-Jawą. Jedzie się tam na chmurzowcu, bo babcia postanowiła, że to jedyny sposób, aby dotrzeć do Kraju-Między-Snem-A-Jawą. Chmurzowce pojawiają się przy drzwiach balkonowych babci, odbierają babcię i Elsę i lecą coraz wyżej i wyżej, aż widać wszystkie magiczne, dziwaczne stworzenia, które zamieszkują Kraj-Między-Snem-A-Jawą: enfanty, żałusie, teraziciele, psiotwory, anioły śnieżne, księżniczki, książąt i rycerzy. Chmurzowce galopują nad nieskończonymi lasami, gdzie mieszkają Wilcze Serce oraz inne potwory, i zanurzają się w oślepiających kolorach i miękkich wiatrach, które unoszą się nad bramami królestwa Miamas. Jest kwestią dyskusyjną, czy babcia jest trochę dziwna, bo zbyt długo przebywała w Miamas, czy też może Miamas jest dziwnym miejscem, bo babcia zbyt długo tam przebywała. Ale to stamtąd pochodzą wszystkie bajki opowiadane przez babcię. Te najdziwaczniejsze.

Babcia mówi, że królestwo Miamas nazywa się tak od nieskończoności tysiąca bajek, ale Elsa wie, że babcia tak je nazwała, bo Elsa nie potrafiła wymówić słowa „piżama”, kiedy była mała, i zamiast tego mówiła „mjama”. Babcia oczywiście się upiera i mówi, że „nic, do cholery, nie wymyśliła” i że sześć królestw w Kraju-Między-Snem-A-Jawą istnieje na sto procent i są one dużo prawdziwsze niż świat, w którym „wszyscy piją mleko bez laktozy, wszyscy są ekonomistami i takie tam”. Babci nie za bardzo wychodzi życie w prawdziwym świecie. Panuje w nim zbyt dużo reguł, a babcia nie jest szczególnie dobra w przestrzeganiu reguł. Oszukuje, gdy gra w monopol, jeździ renaultem po pasie dla autobusów i zabiera z sobą żółte torby z Ikei, i nie czeka za czerwoną linią, nadając bagaż na lotnisku. I nie zamyka drzwi do toalety. Można powiedzieć, że to są słabości jej charakteru.

Ale kiedy opowiada najlepsze bajki z całej nieskończoności tysiąca bajek, można jej wybaczyć sporo słabości. Tak postanowiła Elsa.

Wszystkie bajki, które się liczą, pochodzą z Miamas, mawia babcia. Każde z pozostałych pięciu królestw w Kraju-Między-Snem-A-Jawą jest odpowiedzialne za inne sprawy: Mirevas to królestwo, gdzie się pilnuje snów, Miploris – gdzie się przechowuje smutek, z Mimovas pochodzi muzyka, z Miaudacas wszelka odwaga, a z Mibatalos pochodzą najodważniejsi wojownicy, którzy walczą z przerażającymi cieniami w Wojnie-Bez-Końca.

Jednak ulubionym królestwem babci i Elsy jest Miamas, bo tam uważa się, że najszlachetniejszym zawodem jest opowiadacz bajek. Osoba, która powołuje do życia bajkę, jest w Miamas potężniejsza niż król. W tym królestwie walutą jest wyobraźnia. Zamiast płacić monetami, można coś kupić za dobrą historię. A bibliotekę nazywa się tam „bankiem”. W Miamas każda książka kosztuje fortunę, a każda bajka jest warta milion. A babcia przywozi stamtąd każdego wieczoru niezliczone skrzynie z kosztownościami. I smoki, i trolle, królów i królowe, a nawet wiedźmy. I cienie. Bo wszystkie baśniowe światy muszą mieć okropnych wrogów. A cienie chcą zabić wyobraźnię.

Kiedy opowiada się bajki o cieniach, trzeba powiedzieć o Wilczym Sercu. To on zwyciężył z cieniami w ostatecznej bitwie Wojny-Bez-Końca. On jest pierwszym superbohaterem, o którym Elsa kiedykolwiek słyszała.

Babcia zabiera z sobą Elsę do Miamas każdej nocy. Tam Elsa została mianowana rycerzem. Tam może galopować na chmurzowcach i posiadać własny miecz. Dzięki temu Elsa już się nie bała zasnąć w nocy. Bo w Miamas nikt nigdy nie mówi, że dziewczynki nie mogą być rycerzami, góry sięgają do nieba, ogniska nigdy się nie wypalają i żaden cwaniak nie próbuje rozerwać twojego szalika z herbem Gryffindoru.

Babcia oczywiście twierdzi, że w Miamas nikt nie zamyka drzwi toalety. W gruncie rzeczy w Kraju-Między-Snem-A-Jawą w prawie każdej sytuacji rządzi polityka niezamykania drzwi. Jednak Elsa jest niemal pewna, że w tym wypadku babcia opowiada inną wersję prawdy. Tak babcia nazywa kłamstwa. „Innymi wersjami prawdy”.

Tak więc gdy Elsa budzi się następnego ranka na krześle w szpitalu, babcia siedzi na sedesie przy otwartych drzwiach, a na korytarzu stoi mama i wysłuchuje tej „drugiej wersji prawdy”. Babci nie idzie zbyt dobrze, bo prawda jest taka, że babcia uciekła w nocy ze szpitala, a Elsa wyślizgnęła się z mieszkania, kiedy mama i George spali, i że razem pojechały do zoo renaultem, i że babcia przeskoczyła przez płot. Być może jest to nieco nieodpowiedzialne, kiedy się to robi w środku nocy z siedmiolatką. Elsa kupuje to rozumowanie.

Mówiąc bez ogródek – od babci, której ubrania leżą w stosie na podłodze, nadal czuć małpą. Babcia broni się jednak, że kiedy wspinała się na klatkę z małpami i kiedy strażnik do niej krzyczał, wydawało jej się, że to mógł być na przykład groźny gwałciciel, i to dlatego rzucała w niego i w policjanta ziemią. Wtedy mama kiwa głową w bardzo kontrolowany sposób i mówi zmęczonym głosem, że babcia znowu coś wymyśla.

Babcia nie lubi, kiedy ludzie mówią, że coś jest wymyślone, woli wyrażenie o nieco mniej negatywnym wydźwięku – „kreowanie rzeczywistości”. Babcia wyjaśnia to mamie, ale widać po mamie, że niezupełnie się z tym zgadza. Opanowuje się jednak, ponieważ jest dokładnie taka, jaka babcia nie jest.

– To jeden z twoich najgorszych wybryków – mówi mama z goryczą w głosie w kierunku toalety.

– Wyjątkowo trudno mi to sobie wyobrazić, kochana córko – odpowiada swobodnie babcia.

Wtedy mama w sposób niezwykle rzeczowy robi przegląd wszystkich wybryków babci, a babcia, podsumowując, odpowiada, że mama nie ma poczucia humoru. Mama z kolei stara się przekonać babcię, że już najwyższy czas, aby przestała się zachowywać jak nieodpowiedzialne dziecko. Wtedy babcia mówi:

– Wiesz, dlaczego wulkan dostał piątkę na lekcji? – I kiedy mama nie odpowiada, krzyczy z toalety: – Bo był aktywny!

Wtedy mama wzdycha i masuje skronie, a babcia parska i stwierdza:

– Tak jak mówiłam: zero poczucia humoru.

Wtedy mama zamyka drzwi toalety, a babcia bardzo, bardzo się irytuje. Bo nie lubi czuć, że jest zamknięta, kiedy siedzi na muszli.

Jest w szpitalu od dwóch tygodni, ale ucieka z niego prawie każdego dnia, żeby pojechać po Elsę. Czasami jadą na lody albo do domu, jak mama jest w pracy, i bawią się w ślizgawkę na klatce schodowej. Albo włamują się do zoo. Co też tylko przyjdzie babci do głowy.

Chociaż babcia nie jest fanką określenia „ucieczka ze szpitala”, bo uważa, że to powinno być chociaż jakieś wyzwanie, jeśli ma się liczyć jako ucieczka. Jakiś smok albo seria pułapek, albo przynajmniej jakiś mur lub poważna fosa, albo coś w tym stylu. Można powiedzieć, że mama i personel szpitala nie do końca się z tym zgadzają.

Do sali wchodzi pielęgniarka i w delikatny sposób zwraca się do mamy. Mama dostaje jakiś dokument, podpisuje go i oddaje pielęgniarce. Od początku pobytu w szpitalu babcia miała dziewięciu różnych pielęgniarzy. Z siedmioma nie chciała współpracować, a kolejnych dwóch odmówiło. Jeden odmówił, bo babcia powiedziała: „ale fajny tyłek”. Babcia twierdziła uparcie, że zwracała się do jego tyłka, a nie do niego, i nie powinien robić z tego powodu takiej awantury. Wtedy mama poprosiła Elsę, by założyła słuchawki, ale Elsa mimo to usłyszała, jak się kłóciły na temat różnicy między „molestowaniem seksualnym” a zwykłym komplementem na temat czyichś pośladków.

Babcia i mama często się kłócą. Kłócą się od tak dawna, jak tylko Elsa potrafi sięgnąć pamięcią. O wszystko. O to, że jeśli babcia jest dysfunkcjonalną superbohaterką, to mama jest perfekcyjnie funkcjonalną superbohaterką. Czasami Elsa myśli, że ich relacja nieco przypomina relację Cyclopsa i Wolverine’a z X-Menów. Potem jest jej trochę żal, że nie ma nikogo w jej otoczeniu, kto rozumie, co ma na myśli. Ludzie w jej wieku czytają zdecydowanie za mało literatury na poziomie. „Literatura na poziomie” to coś, co niewykształceni cwaniacy nazywają „komiksami”. Elsa zakłada, że takim osobom, które nie są obeznane w literaturze na poziomie, należy wytłumaczyć prosto z mostu, że X-Meni to tacy superbohaterowie. Choć w zasadzie to mutanci, i że istnieje różnica akademicka, ale jeśli nie chce się być upierdliwym i tłumaczyć tego na zaawansowanym poziomie, to należy podsumować, że mama i babcia są siłami mocy, które znajdują się na dokładnie przeciwnych biegunach.

Tak jakby Spider-Man, który jest jednym z ulubionych bohaterów Elsy, miał odwiecznego wroga, który nazywałby się Niezdar-Man i którego supermocą byłoby to, że nie umiałby się wdrapać nawet na ławkę. Ale w dobry sposób.

Właściwie Cyclops i Wolverine nie są z definicji na przeciwnych biegunach, jeśli chodzi o supermoce, ale gdy Elsa ma wytłumaczyć to komuś, kto w ogóle nie wie, o co chodzi, to nie chce komplikować tego bardziej, niż to konieczne.

I w zasadzie, jeśli się nad tym bardziej zastanowić – to wystarczy. Mama jest porządkiem, a babcia chaosem. Elsa przeczytała raz, że chaos jest „sąsiadem Boga”, ale wtedy mama powiedziała, że jedynym powodem, dla którego chaos zamieszkał na klatce schodowej Boga, było to, że chaos nie był już w stanie dłużej mieszkać z babcią.

Mama ma segregatory i kalendarze na wszelkie okazje, a jej alarm w telefonie jest nastawiony na piętnaście minut przed każdym spotkaniem. Babcia z kolei zapisuje rzeczy do zapamiętania różowym flamastrem na ścianie w kuchni. Nie tylko u siebie w domu. Gdziekolwiek jest. Ten system niezupełnie się sprawdza, bo zakłada, że babcia musi być w domu u tej samej osoby, w której kuchni zrobiła notatkę. Kiedy Elsa zwróciła jej na to uwagę, babcia parsknęła: „Jest w każdym razie mniejsze ryzyko, że ja zgubię ścianę kuchenną, niż że twoja mama zgubi ten śmieszny telefonik”.

Wtedy Elsa przypomniała babci, że mama nigdy niczego nie gubi. Wtedy babcia przewróciła oczami i westchnęła: „Nie, no oczywiście. Twoja mama jest przecież wyjątkiem. Tu chodzi o… No wiesz… o ludzi, którzy nie są idealni”.

Perfekcja jest jedną z supermocy mamy. Nie jest tak zabawna jak babcia, ale z drugiej strony zawsze wie, gdzie Elsa położyła szalik z herbem Gryffindoru. „Nie można powiedzieć, że coś się zgubiło, dopóki mama tego nie znajdzie” – szepcze zwykle mama, kiedy zawiązuje Elsie szalik wokół szyi.

Mama rządzi. „Nie tylko w pracy. To jest jej styl” – mawia babcia. Można powiedzieć, że mama nie jest typem osoby, która idzie za innymi, to inni ludzie podążają za nią. A babcia jest takim typem osoby, której się wszyscy kłaniają, ale nikt za nią nie podąża i nigdy w życiu nie znalazła żadnego szalika.

Poza tym babcia nie lubi osób rządzących, co jest problemem w szpitalu, bo mama tutaj rządzi. Jest dyrektorką tego szpitala.

– Na Boga, Ulryko! Naprawdę przesadzasz! – woła babcia przez drzwi toalety. Jednocześnie do sali wchodzą nowa pielęgniarka i lekarz. Mama podpisuje jakiś dokument i mamrocze jakieś liczby.

Uśmiecha się delikatnie do lekarza i pielęgniarki, ci z kolei nerwowo się kłaniają i wychodzą z sali. W toalecie nagle robi się cicho, co sprawia, że mama zaczyna się denerwować w taki sposób, w jaki ludzie zwykle się denerwują, gdy w pobliżu babci jest za cicho. Mama chwilę się waha, ale potem zdecydowanym ruchem otwiera drzwi toalety. Babcia siedzi wygodnie na klozecie z jedną nogą założoną na drugą. Wymachuje nonszalancko palącym się papierosem w kierunku mamy.

– Ale przepraszam! Już nawet nie można w spokoju pójść do toalety?

Mama masuje sobie skronie i trzyma się za brzuch. Babcia kiwa głową z powagą i wskazuje na brzuch.

– Na Boga, Ulryko! Pomyśl o dziecku! Nie wolno ci się denerwować.

– Może ty także powinnaś o tym pomyśleć – odpowiada mama, nadal się kontrolując.

– Touché – mamrocze babcia i zaciąga się papierosem.

To jedno z tych słów, które Elsa zna, nie rozumiejąc, co ono właściwie znaczy. Mama kiwa powoli głową.

– Czy ty w ogóle myślisz o tym, jakie to niebezpieczne dla Elsy i dla przyszłego dziecka? – mówi, wskazując na papierosa.

Babcia przewraca oczami.

– Bez przesady! Ludzie palili od dawien dawna i mimo to rodzili idealne dzieci. To twoje pokolenie nie pojmuje, że ludzkość przeżyła miliony lat bez testów alergicznych i innych pierdół. Myślisz, że matki, które mieszkały w grotach, prały w dziewięćdziesięciu stopniach w pralkach automatycznych skóry mamutów, zanim położyły na nich noworodki?

Elsa przechyla głowę.

– Wtedy były papierosy?

Babcia stęka.

– Znowu zaczynasz?

Mama trzyma rękę na brzuchu. Elsa nie ma pewności, czy robi to, bo Połówka kopie, czy może chce jej zatkać uszy. Mama jest mamą Połówki, ale to George jest jej tatą, więc Połówka jest w połowie siostrą lub bratem Elsy. W każdym razie będzie. To będzie cały człowiek, ale jedynie w połowie siostra lub brat Elsy – tak przynajmniej jej obiecano. Zanim zrozumiała, jaka to jest różnica, było kilka trudnych dni. „Jak na taką mądralę, potrafisz czasami być całkiem głupiutka” – wybuchła babcia, kiedy Elsa ją o to zapytała. Potem nie odzywały się do siebie blisko trzy godziny. To był prawie ich nowy rekord.

– Ulryko! Chciałam jej tylko pokazać małpy! – mamrocze babcia nieco ciszej i gasi papierosa o umywalkę.

– Już nie mogę… – poddaje się mama, wychodzi na korytarz i podpisuje jeszcze więcej kartek z liczbami.

Babcia rzeczywiście chciała tylko pokazać Elsie małpy – ta część historii się zgadza. Rozmawiały w nocy przez telefon – Elsa z domu, a babcia ze szpitala – i zaczęły się kłócić o to, czy istnieje taki wyjątkowy gatunek małp, które śpią na stojąco. Babcia oczywiście nie miała racji, bo w Wikipedii wszystko da się teraz sprawdzić, ale gdy Elsa opowiedziała babci o szaliku, ta postanowiła, że muszą pojechać do zoo i pooglądać małpy, żeby skierować myśli Elsy na coś innego. Tak więc Elsa wymknęła się, gdy mama i George spali. A kiedy babcia wdrapywała się na płot, przyszedł strażnik, a potem policjant, i wtedy babcia zaczęła rzucać w nich ziemią. Ale im się wydawało, że to była kupa. Głównie dlatego, że babcia krzyczała: „Uwaga! Kupa!”.

Mama zagaduje się z kimś na korytarzu. Jej telefon dzwoni cały czas. Elsa siada na łóżku babci, babcia zakłada koszulę nocną, siada naprzeciwko i się uśmiecha. Potem grają w monopol. Babcia kradnie pieniądze z banku, a kiedy Elsa to odkrywa, babcia kradnie jeszcze samochód i ucieka do Stacji Wschodniej, próbując opuścić miasto.

Potem mama wchodzi znowu do sali, wygląda na zmęczoną i mówi, że muszą pojechać do domu, bo babcia powinna teraz odpocząć. I wtedy Elsa przytula babcię bardzo, bardzo mocno.

– Kiedy będziesz mogła wrócić do domu? – pyta Elsa.

– Na pewno jutro! – obiecuje dziarsko babcia.

Taka właśnie jest babcia. Potem odsuwa kosmyki włosów, które spadły Elsie na twarz, a kiedy mama znowu znika na korytarzu, poważnie spogląda na Elsę i mówi w tajemnym języku:

– Mam dla ciebie ważne zadanie.

Elsa kiwa głową, bo babcia zawsze przekazuje jej zadania w tajemnym języku, znanym tylko tym, którzy byli w Kraju-Między-Snem-A-Jawą, a Elsa zawsze wykonuje zadania. Bo tak postępują rycerze z Miamas. To jest ich obowiązek. Wyjątkiem jest tylko kupowanie papierosów i smażenie mięsa – tam Elsa postawiła granicę. Bo to jest obrzydliwe. Nawet rycerze muszą mieć swoje zasady.

Babcia wyciąga spod łóżka dużą reklamówkę. Nie ma w niej ani papierosów, ani mięsa. Są za to słodycze.

– Musisz przekazać czekoladę Przyjacielowi.

Mija kilka sekund, zanim Elsa domyśla się, którego przyjaciela babcia ma na myśli. Jak już to do niej trafia, spogląda na babcię z przerażeniem.

– OSZALAŁAŚ? Chcesz, żebym UMARŁA?

Babcia przewraca oczami.

– Nie przesadzaj! Śmiesz twierdzić, że rycerz z Miamas nie wykona powierzonego mu zadania?

Elsa patrzy na babcię urażona.

– To bardzo dojrzałe z twojej strony stosować wobec mnie taki szantaż emocjonalny.

– A z twojej znać takie słowa – odgryza się babcia z uśmiechem.

Elsa wyrywa babci reklamówkę. Jest pełna szeleszczących torebek z czekoladkami Daim.

– Musisz najpierw zdjąć opakowanie. To ważne. On jest bardzo żarłoczny.

– Co mam powiedzieć? On nawet nie wie, kim jestem. – Elsa zerka z wahaniem na reklamówkę.

Babcia parska tak głośno, że wydaje się, jakby kichnęła.

– Oczywiście, że wie! Na Boga! Powiedz po prostu, że babcia przesyła pozdrowienia i przeprasza.

Elsa podnosi brwi.

– Przeprasza za co?

– Że nie zostawiałam mu słodyczy od wielu dni – odpowiada babcia, jakby to była najnaturalniejsza sprawa w życiu.

Elsa zerka znowu do reklamówki.

– To całkowicie nieodpowiedzialne wysyłać swoją jedyną wnuczkę z taką misją, babciu. On naprawdę może mnie zabić.

– Bez przesady! – mówi babcia.

– Sama nie przesadzaj! – odgryza się Elsa.

Babcia uśmiecha się jak zawsze. W końcu Elsa też szczerzy zęby w uśmiechu. Bo też zawsze tak robi. Babcia zniża głos i mówi:

– Musisz to zrobić w tajemnicy. Britt-Marie nie może tego zobaczyć. Zaczekaj, aż będą mieli to spotkanie lokatorów jutro wieczorem, i wtedy wymknij się do niego.

Elsa potakuje, chociaż bardzo się boi Przyjaciela i nadal uważa, że to jest całkowicie nieodpowiedzialne powierzać swojej jedynej wnuczce śmiertelnie groźne zadanie z czekoladkami Daim. Ale babcia z całej siły trzyma w dłoniach jej palce, tak jak zwykle to robi. W takiej sytuacji trudno się czegokolwiek bać. Przytulają się znowu.

– Do zobaczenia, dumny rycerzu z Miamas! – szepce babcia do jej ucha.

Bo babcia nigdy nie mówi „no to pa!”. Tylko „do zobaczenia!”.

Kiedy Elsa wkłada kurtkę na korytarzu, słyszy, jak babcia z mamą mówią o „terapii”. Mama prosi Elsę, aby założyła słuchawki. I wtedy Elsa to robi. Zażyczyła sobie słuchawek na święta w zeszłym roku i upierała się, żeby mama z babcią zapłaciły po połowie. Bo tak jest sprawiedliwie. I kiedy mama z babcią zaczynają się kłócić, Elsa zakłada słuchawki, pogłaśnia muzykę i wyobraża sobie, że mama i babcia grają w niemym filmie. Elsa jest tym typem dziecka, które bardzo wcześnie zrozumiało, że łatwiej przejść przez życie, jeśli się wybierze własną ścieżkę dźwiękową. Ostatnią rzeczą, jaką słyszy, jest pytanie babci, kiedy będzie mogła odebrać renaulta z komisariatu. Renault to samochód babci. Babcia mówi, że wygrała go raz w pokera. Elsa myślała z początku, że tylko babcia ma samochód, który się nazywa „Renault”, ale z czasem zrozumiała, że to tylko jeden z wielu samochodów tej samej marki. Mimo to nazywa go nadal tak, jakby to był jedyny egzemplarz. To bardzo odpowiednia nazwa, bo samochód wydaje takie dźwięki, jakby był podstarzałym cherlawym Francuzem. I rzeczywiście renault babci jest stary, francuski i zardzewiały, a kiedy wrzuca się biegi, brzmi to tak, jakby się przesuwało ciężkie meble po betonie. Elsa o tym wie, bo czasami babcia je kebab i pali jednocześnie, prowadząc renaulta, i wtedy kieruje tylko kolanami, a kiedy naciska sprzęgło, krzyczy: „TERAZ”, i wtedy Elsa zmienia bieg.

Elsie tego brakuje.

Mama mówi babci, że nie będzie mogła odebrać renaulta. I wtedy babcia mówi, że to przecież jej samochód, a mama odpowiada, że nie można prowadzić bez ważnego prawa jazdy. Wtedy babcia mówi do mamy: „Droga panienko, ja mam prawo jazdy aż w sześciu krajach!”. Na co mama pyta, ciągle się kontrolując, czy przypadkiem jednym z tych krajów jest ten, w którym obecnie zamieszkują. Na co babcia milknie i siedzi ze skwaszoną miną, podczas gdy pielęgniarka pobiera jej krew.

Elsa wychodzi i czeka przy windzie. Nie jest zbyt wielką fanką zastrzyków, niezależnie od tego, czy są one robione babci czy Elsie. Siedzi na krześle i czyta na iPadzie Harry’ego Pottera i Zakon Feniksa. Czyta chyba po raz dwunasty. To dlatego, że tę część lubi najmniej. W innym przypadku przeczytałaby ją jeszcze więcej razy.

Dopiero kiedy mama po nią przychodzi i mają zjechać do garażu, przypomina sobie, że zostawiła swój szalik z herbem Gryffindoru na korytarzu pod salą babci. Biegnie tam.

Babcia siedzi na brzegu łóżka plecami do wejścia, rozmawia przez telefon i nie widzi Elsy. Elsa domyśla się, że rozmawia ze swoim prawnikiem, bo instruuje go, jakie piwo ma kupić, kiedy przyjdzie do szpitala następnym razem. Elsa wie, że prawnik przemyca piwo w grubych encyklopediach. Babcia mówi, że potrzebuje ich do swoich badań, ale wewnątrz znajdują się przegródki na piwo. Elsa zdejmuje szalik z haczyka, gdy nagle słyszy głos babci:

– To jest moja wnuczka, Marcelu. Niech Bóg błogosławi jej malutką główkę. Nigdy nie spotkałam tak mądrej dziewczynki. To ona musi podjąć tę decyzję. Ona jedyna może ponosić za to odpowiedzialność.

Przez chwilę nikt się nie odzywa. A potem babcia dodaje zdecydowanie:

– WIEM, że to tylko dziecko, Marcelu! Ale ona jest dużo mądrzejsza niż ci wszyscy pozostali szaleńcy razem wzięci! A poza tym to jest mój testament! A ty jesteś moim adwokatem! Po prostu zrób, o co cię proszę!

Elsa stoi na korytarzu i wstrzymuje oddech. A kiedy babcia mówi: „dlatego że NIE CHCĘ jej o tym powiedzieć, bo wszystkie siedmiolatki zasługują na superbohaterów, Marcelu!”, odwraca się i przemyka cicho za drzwi, trzymając w ręce szalik mokry od łez.

Ostatnią rzeczą, jaką słyszy, jest:

– Nie chcę, żeby Elsa wiedziała, że umieram, dlatego że wszystkie siedmiolatki zasługują na superbohaterów, Marcelu. Wszystkie siedmiolatki zasługują na superbohaterów, których supermocą jest to, że nie umierają na raka.

3Kawa

Jest coś szczególnego z domami babć. Zawsze pamięta się ich zapach.

To jest oczywiście zwyczajny dom. W dużym stopniu. Ma cztery piętra, dziewięć mieszkań i pachnie babcią. I oczywiście kawą – pachnie nią prawie cały czas. Panują tu też ścisłe reguły dotyczące przestrzegania porządku. Są one wywieszone w pralni i zatytułowane „Dla wspólnego dobra!”. Słowo „dobra” podkreślono tam dwa razy. Jest tu jeszcze winda, która zawsze jest zepsuta, i pojemniki do sortowania śmieci, pijaczka, pies obronny, no i babcia.

Zwyczajny dom. W dużym stopniu.

Babcia mieszka na samej górze. W mieszkaniu naprzeciwko mieszkają mama, Elsa i George. George jest chłopakiem mamy. To jest trochę skomplikowane, bo oznacza, że równocześnie jest sąsiadem babci. George ma brodę, za małą czapkę i uwielbia biegać w krótkich spodenkach nałożonych na legginsy. Uwielbia też gotować po angielsku. Kiedy czyta przepisy, mówi na wieprzowinę pork. Babcia mówi, że całe szczęście, że jest w porządku, bo jest „tępy jak przecinak”. Dlatego nazywa go przecinakiem. Mama zawsze się wścieka, kiedy babcia tak robi, ale Elsa wie, że babcia nie robi tego po to, żeby zdenerwować mamę. Robi to, żeby Elsa wiedziała, po czyjej stronie jest babcia, cokolwiek by się stało. Bo tak się robi, kiedy jest się babcią, a rodzice wnuka się rozwodzą, poznają nowych partnerów i nagle opowiadają dziecku, że będzie miało przyrodnie rodzeństwo. Zawsze stoi się po stronie wnuka. Zawsze. Niezależnie od wszystkiego. Tak więc fakt, że mamę doprowadza to do białej gorączki, babcia traktuje jako bonus.

Mama i George nie chcą wiedzieć, czy Połówka będzie dziewczynką czy chłopcem, chociaż mogliby się dowiedzieć. To, aby nie wiedzieć, szczególnie ważne jest dla George’a. Cały czas mówi „ono”, bo nie chce, by narzucano Połówce jakiekolwiek „role płciowe”. Gdy Elsa pierwszy raz usłyszała to określenie, pomyślała, że powiedział „trolle płciowe”. To był trudny wieczór dla wszystkich zebranych.

Połówka będzie się nazywała Elvir lub Elvira. Tak postanowili mama i George. Kiedy Elsa opowiedziała o tym babci, ta wykrzyknęła: „ELV-ir”?

– To męska forma imienia Elvira – wytłumaczyła babci Elsa.

Wtedy babcia potrząsnęła głową i parsknęła: „Elvir? Co? Czy im się wydaje, że chłopak pomoże Frodowi zanieść pierścień do Mordoru?”. Działo się to zaraz po tym, jak babcia obejrzała z Elsą wszystkie części Władcy Pierścieni. A zrobiła to, ponieważ mama zakazała Elsie je oglądać.

Elsa wie, że babcia w zasadzie lubi Połówkę i George’a. Mówi takie rzeczy tylko dlatego, że jest babcią, a babcia zawsze stoi po stronie Elsy. Zawsze. Niezależnie od wszystkiego. Nawet wtedy, kiedy Elsa powiedziała babci, że nienawidzi George’a, a czasami nawet nienawidzi Połówki. I wtedy jest naprawdę ciężko nie kochać babci, która słyszy coś tak okropnego i mimo wszystko stoi po stronie Elsy.

Mieszkanie babci jest prawie takie samo jak mieszkanie mamy, z tą różnicą, że jest o wiele bardziej zagracone. Mieszkanie babci przypomina babcię, a mieszkanie mamy – mamę. Mama lubi porządek, a babcia chaos.

Pod mieszkaniem babci jest mieszkanie Britt-Marie i Kenta. Oni bardzo lubią mieć różne przedmioty, a Kent zawsze informuje rozmówcę, ile co kosztowało. Kenta prawie nigdy nie ma w domu, bo jest przedsiębiorcą albo „Kentobiorcą”, jak sam siebie nazywa. Zawsze potem się śmieje i jeśli ludzie od razu nie wybuchają salwami śmiechu, powtarza głośno „Kentobiorcą”, tak jakby nie mieli poczucia humoru.

Babcia mówi, że Kent jest totalnym pozerem. Twierdzi też, że słowo „przedsiębiorca” właściwie pochodzi z Kraju-Między-Snem-A-Jawą, gdzie ktoś kiedyś nie dosłyszał podczas rozmowy, czym ktoś inny się zajmuje, i nazwał go „przedsiębiorcą”. Teraz używa się tam tej nazwy jako synonimu słowa „włóczęga”. Elsa nie wie dokładnie, czy tak rzeczywiście było, ale za to może stwierdzić z całkowitą pewnością, że Britt-Marie nie jest przedsiębiorcą, bo zawsze jest w domu. Babcia mówi, że zadaniem Britt-Marie jest „narzekanie na pełny etat”. Można powiedzieć, że Britt-Marie i babcia niezupełnie się zgadzają. Mniej więcej jak pies z kotem. „Ta kobieta musi mieć odciski na duszy”, zwykła mawiać babcia, bo Britt-Marie zawsze wygląda jak ktoś, kto właśnie połknął źle wybraną czekoladkę z bombonierki. To ona zawiesiła w pralni kartkę z napisem „Dla wspólnego dobra!”. To bardzo ważna kwestia dla Britt-Marie i Kenta, mimo że są jedynymi lokatorami, którzy mają pralkę i suszarkę w mieszkaniu. Pewnego razu, gdy George robił pranie, Britt-Marie przyszła do mamy i poprosiła o rozmowę. Miała z sobą mały niebieski kłębek z filtra suszarki, trzymała go w wyciągniętej ręce, jakby to był malutki ptaszek, i powiedziała: „Ulriko! Mam wrażenie, że chyba zapomniałaś wziąć to z pralni”. A kiedy George wyjaśnił, że właściwie to on robi pranie w tym domu, spojrzała na niego i się uśmiechnęła, ale nie wyglądało to jak prawdziwy uśmiech. A potem powiedziała: „Ależ nowocześnie!” i uśmiechnęła się do mamy, jakby chciała powiedzieć, że „ma dobre intencje”. Podała jej ten niebieski kłębek i powiedziała: „W tej spółdzielni mieszkaniowej oczyszczamy po sobie filtr suszarki dla dobra nas wszystkich, Ulriko!”.

Dom oczywiście nie jest jeszcze spółdzielnią mieszkaniową, ale będzie. Britt-Marie zawsze to podkreśla i dodaje, że ona i Kent tego dopilnują. A w spółdzielni mieszkaniowej Britt-Marie wszyscy będą musieli skrupulatnie przestrzegać reguł. Dlatego właśnie Britt-Marie jest nemezis babci. Elsa wie, co znaczy „nemezis”, bo takie rzeczy się wie, kiedy się czyta literaturę na poziomie.

W lokalu naprzeciwko Britt-Marie mieszka kobieta w czarnej spódnicy. Widuje się ją tylko wtedy, kiedy przemieszcza się szybkim krokiem między drzwiami wejściowymi a swoim mieszkaniem – wcześnie rano albo późno wieczorem. Zawsze ma buty na obcasach, trzyma elegancki neseser i ma idealnie wyprasowaną czarną spódnicę. Mówi głośno i nosi białą słuchawkę w uchu. Nigdy się nie wita, nie żegna ani nie uśmiecha. Babcia mówi, że jej spódnica jest tak idealnie wyprasowana, bo „gdyby człowiek był tą spódnicą, nigdy, do cholery, nie odważyłby się pognieść”.

Na piętrze, pod mieszkaniem Britt-Marie i Kenta, mieszkają Lennart i Maud. Lennart pija co najmniej dwadzieścia filiżanek kawy dziennie, a mimo to zawsze, gdy ktoś zaprosi go na kawę, wygląda tak, jakby wygrał los na loterii. Jest najmilszym mężczyzną na świecie i jest mężem Maud. Maud jest z kolei najmilszą kobietą na świecie i zawsze ma świeżo upieczone ciastka. Mieszkają z Samanthą, która prawie zawsze śpi. Samantha jest psem rasy bichon frisé, ale Maud i Lennart rozmawiają z nią jak z człowiekiem. Kiedy Maud i Lennart piją kawę w towarzystwie Samanthy, nazywają kawę „napojem dla dorosłych”, a nie kawą. Babcia mówi, że oni zupełnie oszaleli, ale Elsa uważa, że nie ma w tym nic złego, jeśli jest się przesadnie miłym. No i zawsze są u nich ciasteczka.

Naprzeciwko Lennarta i Maud mieszka Alf. Alf jeździ taksówką, zawsze jest ubrany w skórzaną kurtkę i ma zły humor. Jego buty mają podeszwy cienkie jak pergamin, bo chodząc, Alf nie podnosi stóp. Babcia mówi, że on chodzi w taki sposób, bo na niego przypada punkt ciężkości całego wszechświata.

Pod Maud i Lennartem mieszkają chłopiec z syndromem i jego mama. Chłopiec jest młodszy od Elsy o rok i kilka miesięcy i nigdy nie mówi. Jego mama ciągle upuszcza różne rzeczy, tak jakby z jej kieszeni padał deszcz przedmiotów, jak to bywa w kreskówkach, gdy złodzieje są przeszukiwani, a stos przedmiotów, które wypadają z ich kieszeni, robi się wyższy niż sami złodzieje. Jednak zarówno ona, jak i chłopiec z syndromem mają coś miłego w oczach i wydaje się, że nawet babcia ich lubi.

W mieszkaniu obok, z drugiej strony windy, która nigdy nie działa, mieszka Potwór. Elsa nie wie dokładnie, jak się nazywa, ale ponieważ wszyscy się go boją, nazywa go Potworem. Wszyscy bez wyjątku. Nawet mama Elsy, która nigdy niczego się nie boi, zwykle lekko klepie Elsę po plecach, kiedy przechodzą obok mieszkania Potwora. Nikt nigdy go nie widział, bo on nie wychodzi w ciągu dnia, ale Kent zawsze mówi na zebraniach mieszkańców, że „ktoś taki nie powinien chodzić bez nadzoru! Ale tak to właśnie jest w tym cholernym kraju, że zamiast wysyłać kryminalistów do więzienia, cackają się z nimi w szpitalach psychiatrycznych!”. Britt-Marie napisała list do właściciela domu i zażądała, aby wyrzucić Potwora, ponieważ jest przekonana, że on przyciąga „inne podejrzane typki”. Elsa nie rozumie dokładnie, co to znaczy. Nie wie nawet, czy Britt-Marie wie, co właściwie ma na myśli. Wie za to, że nawet babcia miała jakiś dziwny wyraz twarzy, kiedy Elsa zapytała o Potwora. Powiedziała wtedy niskim głosem, że „pewnych spraw nie należy poruszać”, a babcia przecież walczyła z cieniami w Wojnie-Bez-Końca w Kraju-Między-Snem-A-Jawą, więc spotkała wszystkie najokropniejsze stworzenia, jakie można by wymyślić w nieskończoności tysiąca bajek.

Tak się składa, że w Kraju-Między-Snem-A-Jawą czas mierzy się w nieskończonościach tysiąca bajek. To jest oczywiście dygresja, ale w Kraju-Między-Snem-A-Jawą nie ma żadnych zegarów, więc mierzy się czas tak, jak się komu wydaje. Jeśli komuś się wydaje, że coś trwało przez krótką nieskończoność, mówi: „To trwało jedną nieskończoność”. Jeśli z kolei komuś się wydaje, że coś trwało ze dwa tuziny nieskończoności, wtedy mówi: „To trwało całą nieskończoność”. Tylko nieskończoność jednej bajki jest dłuższa niż cała nieskończoność, bo nieskończoność jednej bajki jest całą nieskończonością nieskończoności. Z kolei jedynie nieskończoność tysiąca bajek trwa dłużej niż nieskończoność jednej bajki. To najwyższa liczba, jaka występuje w Kraju-Między-Snem-A-Jawą.

Trzymajmy się jednak tematu. Na samym dole w domu, gdzie mieszkają ci wszyscy ludzie, jest lokal socjalny, w którym organizowane są spotkania lokatorów. Spotkania odbywają się raz w miesiącu. To jest oczywiście częściej niż w przeciętnych blokach, ale mieszkania w tym domu są lokalami na wynajem, a Britt-Marie i Kentowi bardzo zależy na tym, aby przekształcić je we własnościowe „w demokratycznym procesie”. Ten proces wymagałby, aby właściciel sprzedał dom lokatorom, tak aby mieszkania przekształcić we własnościowe. I z tego powodu konieczne są spotkania lokatorów, bo nikt inny nie chce, aby przekształcić mieszkania we własnościowe. Elementem owego procesu, który najmniej się podoba Britt-Marie i Kentowi, jest przydawka „demokratyczny”, tak można by powiedzieć.

Same spotkania są oczywiście okropnie nudne. Najpierw wszyscy kłócą się przez dwie godziny o to, o co kłócili się na poprzednim zebraniu, a potem wyjmują swoje kalendarze i kłócą się o to, kiedy będzie następne spotkanie. Ale dzisiaj Elsa idzie tam tak czy siak, bo musi wiedzieć, kiedy zaczną się kłócić. Wtedy Elsa będzie mogła się stamtąd wyślizgnąć niezauważona.

Kent jeszcze nie przyszedł, bo Kent zawsze się spóźnia. Alf też jeszcze nie przyszedł, bo Alf zawsze przychodzi na czas. Maud i Lennart siedzą już przy wielkim stole, a Britt-Marie i mama stoją w aneksie kuchennym i dyskutują na temat kawy. Samantha śpi na podłodze. Maud przesuwa wielką puszkę z ciasteczkami w kierunku Elsy. Lennart siedzi obok i czeka na kawę. Tymczasem pije kawę z przyniesionego z sobą termosu. Dla Lennarta jest ważne, aby zawsze mieć „poczekawkę”, czyli kawkę pitą w oczekiwaniu na prawdziwą kawę.

Britt-Marie stoi z założonymi rękami przy zlewie w aneksie kuchennym. Jest sfrustrowana i spogląda nerwowo na mamę, która zaczyna parzyć kawę. To sprawia, że Britt-Marie się denerwuje, bo uważa, że powinni zaczekać na Kenta. Britt-Marie zawsze uważa, że powinni zaczekać na Kenta. Czekanie nie jest mocną stroną mamy, bo zawsze chce mieć wszystko pod kontrolą, więc dalej parzy kawę. Britt-Marie zaczyna ścierać niewidzialne okruszki ze zlewu. Prawie zawsze są jakieś niewidzialne okruszki, które Britt-Marie musi usunąć. Uśmiecha się do mamy z samymi najlepszymi intencjami.

– Wszystko w porządku z kawą, Ulriko?

Britt-Marie zawsze mówi do mamy „Ulriko”, bo kiedyś dowiedziała się, że tak właśnie zapisuje się imię mamy, pomimo że mama wiele razy tłumaczyła, że należy wymawiać jej imię przez „y”.

– Tak, dziękuję – odpowiada mama krótko.

– Może mimo wszystko zaczekamy na Kenta? – upiera się Britt-Marie z jak najlepszymi intencjami.

– Myślę, że damy radę zrobić kawę bez Kenta – odpowiada spokojnie mama.

Britt-Marie ponownie krzyżuje ręce na brzuchu i się uśmiecha.

– Oczywiście, Ulriko! Zrób tak, jak uważasz. Przecież zawsze tak w końcu robisz.

Mama wygląda tak, jakby odliczała do jakiejś trzycyfrowej liczby, i kontynuuje wsypywanie kawy do ekspresu.

– To tylko kawa, Britt-Marie.

Britt-Marie kiwa głową ze zrozumieniem i strzepuje niewidzialne okruszki ze swojej spódnicy. Okruszki, których nikt inny nie widzi, a które Britt-Marie koniecznie musi usunąć.

– Kent zawsze parzy bardzo dobrą kawę. Wszyscy uważają, że Kent parzy bardzo dobrą kawę.

Maud siedzi przy stole i wygląda na zaniepokojoną, ponieważ Maud nie lubi konfliktów. Właśnie dlatego zawsze piecze mnóstwo ciastek, bo bardzo trudno jest się pokłócić, kiedy ktoś ma przed sobą ciasteczka. Lekko szturcha Elsę i szepce, żeby ta wzięła jedno. Elsa bierze dwa. Tymczasem mama mówi uprzejmie do Britt-Marie, że „Zaparzanie kawy nie jest szczególnie trudne”, na co Britt-Marie odpowiada: „Nie, nie – oczywiście. Nie ma niczego, co kobiety z twojej rodziny uważają za szczególnie trudne”. Wtedy mama się uśmiecha, a potem uśmiecha się Britt-Marie. Chociaż nie wyglądają tak, jakby były szczególnie szczere z tymi uśmiechami. Mama bierze głęboki oddech i odmierza więcej kawy, a Britt-Marie dalej zrzuca niewidzialne okruszki ze swojej spódnicy, mówiąc jakby od niechcenia:

– Ale wszyscy bardzo się cieszymy, że jesteście tutaj z Elsą. Bardzo. Naprawdę.

Wtedy słychać, jak mama, całkowicie opanowana, mruczy „mmm”. Odmierza więcej kawy. Niewidzialne okruszki dalej są usuwane. A potem Britt-Marie mówi:

– Tak, bo wszyscy wiemy, jak trudno ci znaleźć czas dla małej Elsy. Wszyscy wiemy, że kariera jest dla ciebie bardzo ważna.

I wtedy mama odmierza kawę tak, jakby wyobrażała sobie, że mierzy nią w twarz Britt-Marie. Choć nadal się kontroluje. Britt-Marie podchodzi do okna, zaczyna przesuwać doniczkę i mówi tak, jakby myślała na głos:

– Twój partner został w domu, tak? To on prowadzi gospodarstwo?

I wtedy mama, włączając ekspres, mówi, ciągle się kontrolując:

– George jest w pralni.

– Tak to się teraz nazywa, prawda? Partner? To takie nowoczesne, czyż nie?

I ponownie się uśmiecha. Z najlepszymi intencjami. A potem znów usuwa niewidzialne okruszki ze spódnicy i dodaje:

– Nie ma w tym oczywiście nic złego.

Mama się uśmiecha, ciągle się kontrolując, i mówi:

– Czy masz coś szczególnego na myśli, Britt-Marie?

Wtedy zaskoczona Britt-Marie podnosi wzrok, jakby była totalnie zszokowana faktem, że ktoś mógł źle odczytać jej dobre intencje, i od razu zapewnia:

– Ależ nie! Oczywiście, że nie! Nie miałam niczego na myśli! Absolutnie niczego!

Britt-Marie ma tendencje do powtarzania wszystkiego, co przed chwilą powiedziała. Szczególnie kiedy jest zdenerwowana albo zła, albo jedno i drugie. Elsa pamięta, jak pojechała z babcią do Ikei po grube, niebieskie wełniane koce. Tamtego popołudnia babcia siedziała i wyczesywała je, a wszystko, co lądowało na podłodze, zbierała do worka. Potem Elsa musiała stać na czatach na klatce schodowej i pilnować, żeby nikt nie zauważył, jak babcia opróżnia worek do suszarki.

Po tym wydarzeniu Britt-Marie przez wiele tygodni powtarzała wszystko dwa razy.

Alf wchodzi przez drzwi. Jest ubrany w szeleszczącą skórzaną kurtkę. Na jego piersi widnieje logo firmy taksówkowej. Ma wyjątkowo zły humor. W ręce trzyma gazetę. Spogląda na zegarek. Jest punktualnie siódma.

– Na kartce było przecież napisane, do cholery, siódma – mamrocze, nie zwracając się do nikogo konkretnego.

– Kent się trochę spóźni. – Britt-Marie się uśmiecha, kładąc dłonie na biodrach. – Ma ważne spotkanie z Niemcami – wyjaśnia tak, jak gdyby chodziło o spotkanie z całym krajem.

Kwadrans później do pokoju wchodzi Kent. Wymachuje marynarką i wykrzykuje do telefonu:

– Yez Klaus! Yez! We will discuzz it at ze meeting in Frankfurt!

Alf podnosi wzrok znad swojej gazety i pomrukuje:

– Miejmy nadzieję, że nasze przybycie na czas nie jest dla ciebie zbyt wielkim problemem.

Kent ignorując go, klaszcze z entuzjazmem, uśmiecha się i zwraca się do Lennarta oraz Maud:

– To co? Zaczynamy? Bo inaczej żadnych dzieci z tego nie będzie.

A potem odwraca się do mamy, wskazuje na jej brzuch i dodaje z uśmiechem:

– W każdym razie żadnych  w i ę c e j! 

A kiedy mama nie wybucha od razu salwami śmiechu, Kent ponownie wskazuje na jej brzuch i powtarza nieco głośniej:

– W każdym razie żadnych  w i ę c e j! 

Tak jakby to było problemem.

Maud podaje ciasteczka. Mama serwuje kawę. Kent bierze łyk, podskakuje i krzyczy:

– Ale siekiera!

Alf wypija cały kubek jednym haustem i mówi:

– Idealna!

Britt-Marie bierze jeden malutki łyczek, odstawia filiżankę, uśmiecha się, mając same dobre intencje, i wtrąca:

– Moim zdaniem jest nieco za mocna.

Potem spogląda ukradkiem na mamę i mówi:

– Poza tym, Ulriko, nie powinnaś pić kawy w twoim stanie. – I zanim mama zdąży wyartykułować odpowiedź, dodaje: – Ale to oczywiście tylko moje zdanie. Tylko moje.

Kent ogłasza, że spotkanie się rozpoczęło, a potem wszyscy kłócą się przez dwie godziny o to, o co kłócili się na poprzednim spotkaniu.

I właśnie wtedy Elsa wymyka się niespostrzeżenie.

Pomieszczenie, w którym spotykają się mieszkańcy, znajduje się na parterze, zaraz za drzwiami wejściowymi, obok drzwi do piwnicy, za którymi mieszczą się spiżarnia, garaż i pralnia. Elsa słyszy, jak George szamocze się w pralni. Wspina się cichutko na pierwsze piętro. Spogląda na drzwi Potwora, stara się uspokoić myślą, że na dworze nadal jest jasno. Potwór nigdy nie wychodzi przed zachodem słońca. Spogląda na drzwi mieszkania sąsiadującego z lokalem Potwora, drzwi bez nazwiska na skrzynce na listy. Tam mieszka Przyjaciel. Elsa stoi dwa metry od drzwi i wstrzymuje oddech, ponieważ się boi, że Potwór wyłamie drzwi, wybiegnie przez nie i rzuci się na nią, jeśli podejdzie zbyt blisko. W zasadzie tylko babcia nazywa Przyjaciela „Przyjacielem”. Wszyscy inni mówią o nim „pies bojowy”. Szczególnie Britt-Marie.

Elsa nie wie, jak to właściwie jest z jego „bojowością”, ale jedno jest pewne: nigdy nie widziała tak dużego psa. Kiedy szczeka za drzwiami, brzmi to tak, że czujemy, jakby ktoś nam wrzucił piłkę lekarską do brzucha. Co prawda widziała go tylko raz. Stało się to w mieszkaniu babci, kilka dni przed tym, zanim babcia zachorowała. Trudno jej sobie wyobrazić, że mogłaby się bać jeszcze bardziej tylko wtedy, gdyby stanęła oko w oko z cieniem z Kraju-Między-Snem-A-Jawą.

Była sobota i Elsa wybierała się z babcią na wystawę o dinozaurach. To było tego poranka, kiedy mama dała szalik z herbem Gryffindoru do prania, nie pytając córki o zgodę. Jednocześnie zmusiła Elsę do założenia innego szalika – zielonego. Jak herb Slytherinu. Elsa uważa, że tej kobiecie czasami całkowicie brakuje empatii, i zawsze się złości, kiedy sobie przypomni ten dzień. Przyjaciel leżał na łóżku babci jak sfinks przed piramidą. Elsa stała w przedpokoju całkowicie sparaliżowana i wpatrywała się w ten wielki czarny pysk i w te oczy, które były tak ciemne, że trudno było stwierdzić, czy to oczy, czy może dwie otchłanie w czaszce bestii. Sam pysk był jedną z największych rzeczy, jakie Elsa kiedykolwiek widziała. Babcia wyszła z kuchni i zaczęła wkładać płaszcz. Wydawało się, jakby nie robiło to na niej najmniejszego wrażenia, że na jej łóżku leży największa z istot.

– Kto TO jest? – wyszeptała Elsa.

Babcia zwinęła papierosa i odpowiedziała bez wahania:

– To jest Przyjaciel. Nic ci nie zrobi, jeśli ty mu nic nie zrobisz.

„Łatwo jej mówić – pomyślała oburzona Elsa. – Nie wiadomo przecież, do diaska, co może sprowokować taką bestię”. Raz Elsa została pobita w szkole, ponieważ dziewczyny uznały, że ma „brzydki szalik”. To był jedyny powód, dla którego ją pobiły. A przecież teraz stała przed bestią w szaliku wybranym przez mamę, bo jej najlepszy był w praniu. Tak więc nie uspokoiły jej słowa babci, że on jej nic nie zrobi, jeśli Elsa mu nic nie zrobi. Dodatkowo Elsa nie miała pojęcia, jakiego rodzaju szaliki podobają się bestii, więc informacja babci w żaden sposób nie pomogła Elsie w przemyśleniu strategii wyjścia bez szwanku z tej sytuacji. Na wszelki wypadek powiedziała, wycofując się w kierunku drzwi:

– To nie jest mój szalik! To mama go wybrała, a ona ma okropny gust!

Przyjaciel tylko się na nią gapił. Przynajmniej tak się Elsie wydawało, jeśli to coś było oczyma bestii. Potem zawarczał, tego Elsa jest niemal pewna. Babcia tylko pokiwała głową, wymamrotała „Ach, te dzieciaki!” i przewróciła oczami, zerkając na Przyjaciela. Następnie poszła poszukać kluczy do renaulta, żeby mogły pojechać na wystawę o dinozaurach. Z tego co Elsa pamięta, babcia zostawiła uchylone drzwi, a kiedy siedziały w samochodzie, Elsa zapytała, co Przyjaciel robił u niej w mieszkaniu. Babcia odpowiedziała krótko: „Odwiedził mnie”. Kiedy Elsa zapytała, dlaczego Przyjaciel szczeka w swoim mieszkaniu, babcia odpowiedziała radośnie: „Szczeka? Ale tylko jak Britt-Marie przechodzi obok”. A kiedy Elsa zapytała „Dlaczego?”, babcia uśmiechnęła się od ucha do ucha i wyjaśniła: „Bo to go bawi”. Na pytanie, u kogo mieszka Przyjaciel, babcia odpowiedziała: „Na Boga, przecież nie wszyscy muszą z kimś mieszkać, ja na przykład mieszkam sama”. A kiedy Elsa się upierała, że to może mieć coś wspólnego z faktem, że babcia nie jest  p s e m,  babcia zakończyła temat i nigdy już nic na ten temat nie wspominała.

Tymczasem Elsa stoi na klatce schodowej i zdejmuje opakowanie z batonika Daim. Wrzuca pierwszy tak szybko, że wrzutka na listy uderza o drzwi. Znowu wstrzymuje oddech i słyszy bicie własnego serca, ale przypomina sobie, że babcia powiedziała, że ma to zrobić tak szybko, żeby Britt-Marie nie zdążyła nic zauważyć. Bo Britt-Marie szczerze nie znosi Przyjaciela. Elsa stara się pamiętać, że mimo wszystko jest rycerzem z Miamas, i ostrożnie otwiera jeszcze raz wrzutkę.

Słyszy jego oddech. Brzmi on trochę tak, jakby w jego płucach leciała lawina kamieni. Serce Elsy bije tak mocno, że jest przekonana, że on musi czuć te wibracje przez drzwi.

– Babcia pozdrawia i przeprasza, że długo nie przychodziła tutaj z cukierkami! – mówi ostrożnie w kierunku wrzutki na listy, zdejmuje więcej opakowań i wrzuca garściami czekoladki na podłogę.

Szybko wyciąga palce, gdy słyszy jego ruchy. Na kilka sekund zapada cisza. Potem słychać nagłe chrupnięcie, kiedy czekolada rozpada się między szczękami Przyjaciela.

– Babcia jest chora – mówi Elsa, podczas gdy Przyjaciel je.

Sama nie jest przygotowana na to, że słowa będą tak drżeć, opuszczając jej usta. Wydaje jej się, że Przyjaciel oddycha wolniej.

– Ma raka – szepce Elsa.

Elsa nie ma przyjaciół, więc nie wie, jak wygląda procedura w takich sytuacjach, ale wyobraża sobie, że gdyby miała przyjaciół, chciałaby, żeby się dowiedzieli, że ma raka. Nawet gdyby to była najtrudniejsza prawda.

– Ona pozdrawia i przeprasza – szepce w ciemności i wrzuca resztę czekoladek, a potem ostrożnie zamyka wrzutkę.

Czeka jeszcze chwilę i spogląda na drzwi Przyjaciela. A potem na drzwi Potwora. „Jeśli to dzikie zwierzę ukrywa się za jednymi drzwiami, nie chcę nawet wiedzieć, co się ukrywa za tymi drugimi” – myśli.

A potem zbiega schodami w kierunku drzwi wejściowych. George jest nadal w pralni. W pokoju spotkań mieszkańców wszyscy piją kawę i się kłócą.

Bo to jest zwyczajny dom.

W dużym stopniu.