Strona główna » Poradniki » Dusza kobiety. Ego mężczyzny

Dusza kobiety. Ego mężczyzny

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7377-637-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Dusza kobiety. Ego mężczyzny

Kobieta i jej... dusza. Niezwykła opowieść, której bohaterka – Hania pragnie miłości, tolerancji, szczęścia i spełnienia. Zastanawiasz się, czy możesz być postacią z tej opowieści? A czy zależy Ci na tym, by pokochać  siebie  i  swoje  życie...?

Niesamowita historia o kobiecie i mężczyźnie, dzięki której dowiesz się jak być wyrozumiałym dla drugiej strony i jednocześnie nie zaniedbywać siebie. Czasami warto spojrzeć na świat oczyma drugiej osoby.

Mężczyzna i jego... ego. To nieustanna, wewnętrzna walka, problem z podejmowaniem decyzji, działanie pod wpływem emocji i obawa przed wyrażaniem uczuć. Odkryj tajemnicę Krzysztofa, który stanął w obliczu pewnych wyborów ale podjął nie zawsze łatwą pracę nad sobą. Co z tego wyniknie?
Historia ta uczy jak żyć w partnerstwie i dostrzegać potrzeby drugiej osoby, a także jak żyć zgodnie ze sobą i ciągle się rozwijać.

Jedna historia, dwa punkty widzenia.
Zwierciadło, w którym możesz zobaczyć swoje życie.

Polecane książki

Nowa powieść autorki bestsellerowej sagi o starym domu! Dwór na Lipowym Wzgórzu należy do rodziny Horczyńskich niemal od dwustu lat. Stanowi także wielką atrakcję dla turystów odwiedzających Podlasie. Jego właścicielką jest Aniela, słynna malarka. Zmęczona światowym życiem postanawia osiąść w rodzin...
Omówienie w zwięzłej formie najważniejszych zagadnień gramatycznych. Graficznie wyróżnione zostały szczególnie ważne zasady i wyjątki, a krótkie wskazówki ułatwiają zapamiętanie regułek. Oznaczone również zostały najważniejsze różnice pomiędzy tytułowym językiem obcym a językiem polskim. Książka ta ...
Życie Konrada Małeckiego, psychologa prowadzącego prywatny gabinet, przewraca się do góry nogami, gdy odwiedza go prokurator z niepokojącą informacją o śmierci trzech pacjentek terapeuty. Kolejne osoby z jego otoczenia giną w makabrycznych okolicznościach, w każdym przypadku zaaranżowanych na samobó...
Książka zawiera wzory pism i umów niezbędnych przy rozliczaniu klientów biura rachunkowego. W publikacji znajdziesz m.in. wzór umowy o prowadzenie księgi rachunkowej, umowę z klauzulą poufności i wiele innych z zakresu prowadzenia biura, podatków, kadr i ZUS....
  Książka oparta na materiałach niemieckich sądów działających w czasie okupacji w Warszawie, dokumentuje zjawisko szantażowania Żydów i procederu szmalcownictwa w Warszawie. We wstępie autor pisze: "(...) Nie jest tajemnicą, że podczas wojny działali w Polsce ludzie trudniący się szantażowaniem wsp...
Publikacja poświęcona jest problematyce ochrony tajemnicy przedsiębiorstwa w prawie karnym materialnym i procesowym. Jej zasadnicza teza, która określiła sposób podejścia i konstrukcję pracy, opiera się na obserwacji, iż przy wyraźnej identyfikacji i stosunkowo silnej ochronie tajemnicy przedsiębior...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Elżbieta Liszewska

Re­dak­cja:Do­mi­ni­ka Du­da­rew

Skład: To­masz Pi­ła­sie­wicz

Pro­jekt okład­ki: To­masz Pi­ła­sie­wicz

Ko­rek­ta: Ewa Lesz­czyń­ska

Wy­da­nie I

BIA­ŁY­STOK 2014

ISBN 978-83-7377-637-1

© Co­py­ri­ght by Stu­dio Astrop­sy­cho­lo­gii, Bia­ły­stok, 2010.

All ri­ghts re­se­rved, in­c­lu­ding the ri­ght of re­pro­duc­tion in who­le or in part in any form.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej pu­bli­ka­cji nie może być po­wie­la­na ani roz­po­wszech­nia­na za po­mo­cą urzą­dzeń elek­tro­nicz­nych, me­cha­nicz­nych, ko­piu­ją­cych, na­gry­wa­ją­cych i in­nych bez pi­sem­nej zgo­dy po­sia­da­czy praw au­tor­skich.

15-762 Bia­ły­stok

ul. An­to­niuk Fabr. 55/24

85 662 92 67 – re­dak­cja

85 654 78 06 – se­kre­ta­riat

85 653 13 03 – dział han­dlo­wy – hurt

85 654 78 35 – sklep fir­mo­wy „Ta­li­zman” – de­tal

Wię­cej in­for­ma­cji znaj­dziesz na por­ta­lu www.psy­cho­tro­ni­ka.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

DUSZA KOBIETYPRZEDMOWA

Ta książ­ka jest be­le­try­stycz­nym za­pi­sem pew­nej te­ra­pii, osnu­tym na praw­dzi­wych wy­da­rze­niach. Mówi o mo­zol­nym do­cho­dze­niu do praw­dy i o po­szu­ki­wa­niu szczę­ścia.

Do jej na­pi­sa­nia za­ini­cjo­wa­ła mnie po­zy­cja pew­nej pol­skiej pi­sar­ki i za­war­ty w niej psy­cho­lo­gicz­ny por­tret ko­bie­ty, cier­pią­cej żony. W ci­szy mo­je­go ga­bi­ne­tu, w tym sa­mym miej­scu, za­sia­da­ją zdra­dza­ne żony i po­rzu­ca­ne ko­chan­ki. Po­ru­szo­na ich lo­sem, po­sta­no­wi­łam przed­sta­wić po­dob­ną sy­tu­ację, wi­dzia­ną oczy­ma „tej trze­ciej”, aby po­ka­zać, że tak samo cier­pi, ko­cha, pra­gnie i ra­du­je się jak każ­da ko­bie­ta. I dla jej we­wnętrz­nych prze­żyć, nie­jed­no­krot­nie bólu i cier­pie­nia, nie jest istot­ne, czy jest żoną czy ko­chan­ką. W pierw­szym od­ru­chu two­rze­nia pra­gnę­łam, aby te zwa­śnio­ne ko­bie­ty spoj­rza­ły na sie­bie in­ny­mi ocza­mi, wy­ba­czy­ły so­bie na­wza­jem i zo­ba­czy­ły, że w sy­tu­acji, któ­ra je do­tknę­ła, tkwi głęb­szy, czę­sto nie­uchwyt­ny dla nas sens. Jed­nak w trak­cie pi­sa­nia po­sta­no­wi­łam przed­sta­wić ten ob­raz z szer­szej per­spek­ty­wy. I tak po­wsta­ła książ­ka o ko­bie­cie, ale każ­dy męż­czy­zna, któ­ry pra­gnie dać szczę­ście ko­bie­cie, po­wi­nien ją prze­czy­tać. Ta książ­ka uczy wzra­sta­nia i to­le­ran­cji. To­le­ran­cji dla sie­bie i in­nych. Uczy mi­ło­ści do sie­bie i do świa­ta. Po­ka­zu­je, że wszyst­kie zda­rze­nia mają swój sens, że każ­da hi­sto­ria, któ­ra wy­da­rza się w two­im ży­ciu, ma swój do­bry wy­miar, że nie ma złych związ­ków, złych lu­dzi, złych po­stęp­ków. Są tyl­ko sy­tu­acje, lu­dzie i za­cho­wa­nia po­trzeb­ne nam do „prze­ro­bie­nia pew­nych lek­cji”, do zro­zu­mie­nia, do dal­sze­go roz­wo­ju. Tak jak ogień czy nóż nie jest ani do­bry, ani zły. To od nas za­le­ży, w ja­kim celu uży­je­my noża lub ognia, po to, by przy­go­to­wać po­si­łek ro­dzi­nie, czy po to, by coś znisz­czyć. Pro­po­nu­ję ci nowe na­rzę­dzia, do pra­cy nad sobą, do po­ko­na­nia we­wnętrz­nych ba­rier i blo­kad sto­ją­cych na dro­dze do upra­gnio­ne­go celu.

Ja tak­że mo­zol­nie, czer­piąc z przed­sta­wio­nych po­ni­żej tech­nik, do­cho­dzi­łam do tego, kim dziś je­stem. Tak też do­cho­dzi­ło do swo­je­go no­we­go ży­cia wie­le in­nych osób. Czy­ta­jąc ją, może roz­po­znasz sie­bie, zo­ba­czysz sie­bie jak w zwier­cia­dle, bez wzglę­du na to, czy je­steś męż­czy­zną, czy ko­bie­tą. Czy­ta­jąc tę książ­kę może od­naj­dziesz swo­ją dro­gę do szczę­ścia i speł­nie­nia.

Chcę ci po­ka­zać jak moja bo­ha­ter­ka roz­po­czy­na dro­gę ku świa­do­me­mu ży­ciu. Ja­kie spo­ty­ka­ją ją „przy­go­dy” i nie­spo­dzian­ki. Ile razy z eu­fo­rią wzla­ty­wa­ła ku nie­bu i ile razy mu­sia­ła pod­no­sić się z ko­lan.

Jest to książ­ka o ko­bie­cie nie­prze­cięt­nej, któ­ra pra­gnę­ła wy­rwać się z sza­rej rze­czy­wi­sto­ści. O tym, jak ta zmia­na bo­la­ła, jak ro­dzi­ło się nie­zna­ne. Każ­de wzra­sta­nie po­nad prze­cięt­ność boli. To tak, jak­byś z li­li­pu­ta sta­wał się ol­brzy­mem. Ro­śniesz, je­steś co­raz więk­szy, się­gasz już gło­wą su­fi­tu, ale wiesz, że to do­pie­ro po­czą­tek, że aby pójść wy­żej mu­sisz prze­bić gło­wą su­fit. I masz wy­bór, albo uro­śniesz, ale bę­dzie bo­la­ło, albo po­zo­sta­niesz w tym sa­mym miej­scu. Wte­dy spo­koj­nie, bez bólu, bę­dziesz żył w swo­jej sta­rej rze­czy­wi­sto­ści. Za­wsze bę­dzie tak samo. Śnia­da­nie, obiad, pra­nie, za­ku­py, ja­kiś film, ja­kieś przy­ję­cie. Co­dzien­nie tak samo bę­dziesz sie­dzieć przy tym sa­mym biur­ku lub stać przy tej sa­mej la­dzie. Co­dzien­nie, tak samo, co­dzien­nie…

Co­dzien­nie tak samo bę­dziesz na­rze­kać, że ci się nie uda­je, że mia­ło być le­piej, że to przez „nich”. Co­dzien­nie tak samo, przez rok, dwa, pięć lat, przez całe ży­cie.

Co­dzien­nie tak samo. Albo roz­pocz­niesz nowe ży­cie i weź­miesz świa­do­mie za nie od­po­wie­dzial­ność. Bo wiesz, tak na­praw­dę i tak je­steś za nie od­po­wie­dzial­ny. Za każ­dy dzień, za każ­dą go­dzi­nę, każ­dą mi­nu­tę. Czy zda­jesz so­bie spra­wę, że co­dzien­nie two­rzysz i kształ­tu­jesz swo­je ży­cie, na­wet nie wie­dząc o tym?

Czy zda­jesz so­bie spra­wę do­kąd zmie­rzasz? Czy zmie­rzasz do ja­kie­goś celu, czy zmie­rzasz do­ni­kąd? Tak na­praw­dę to mo­żesz wszyst­ko w ży­ciu osią­gnąć lub wszyst­ko znisz­czyć. Ży­cie po­le­ga na nie­usta­ją­cym cy­klu wy­bo­rów. Czy uświa­da­miasz so­bie, jak kształ­tu­jesz swo­je ży­cie? Dziś masz wy­bór: świa­do­mie żyć, świa­do­mie pra­co­wać lub zrzu­cić od­po­wie­dzial­ność na los, na „nich”, na gwiaz­dy.

A kie­dy już po­dej­miesz de­cy­zję: „Tak. Chcę pa­no­wać nad swo­im lo­sem”, ta książ­ka po­ka­że ci, jak nad nim pa­no­wać.

Zwra­cam się tak­że do męż­czyzn, ale szcze­gól­nie zwra­cam się do ko­biet. Pra­gnę, aby czy­ta­ły ją doj­rza­łe ko­bie­ty i do­ra­sta­ją­ce dziew­czę­ta bo mi­łość, szczę­ście czy cier­pie­nie nie wy­bie­ra wie­ku, płci czy ran­gi spo­łecz­nej. Tak samo ko­cha, pra­gnie, cier­pi i ra­du­je się ko­bie­ta czy męż­czy­zna, żona czy ko­chan­ka. Zo­bacz­cie, że war­to jest być ko­bie­tą, że war­to jest być świa­do­mą ko­bie­tą. Bądź­cie dum­ne ze swo­jej ko­bie­co­ści, ale otwórz­cie swo­je ser­ca dla męż­czyzn. Ko­chaj­cie i sza­nuj­cie męż­czyzn. Ko­chaj­cie i sza­nuj­cie tak­że sie­bie. Niech męż­czy­zna bę­dzie dla was wspar­ciem, przy­ja­cie­lem, mę­żem i ko­chan­kiem. Dzię­kuj­cie Bogu za oso­bę, któ­ra jest obok was i wspie­ra was swo­ją obec­no­ścią.

Ja też dzię­ku­ję Bogu za czło­wie­ka, któ­ry był dla mnie wy­zwa­niem i in­spi­ra­cją do roz­wo­ju. To on po­py­chał mnie w kie­run­ku świa­do­me­go ży­cia. Dzię­ki nie­mu po­wsta­ła ta książ­ka.

Dzię­ku­ję.

WSTĘP

Nie uro­dzi­łam się po to, aby prze­gry­wać! Zbie­ra­łam Anio­ły – uskrzy­dlo­ne isto­ty – i nie wie­dzia­łam dla­cze­go.

Dużo cza­su spę­dza­łam z Paw­łem. To mą­dry, in­te­li­gent­ny i przy­stoj­ny męż­czy­zna.

Kie­dyś, ktoś w jego obec­no­ści po­wie­dział o mnie „lisz­ka”. Pa­weł za­opo­no­wał mó­wiąc: „Może była lisz­ką, ale te­raz sta­ła się wspa­nia­łym mo­ty­lem”. Po­my­śla­łam: „skrzy­dła”.

Gdy sta­ra­łam się o nową pra­cę i za­py­ta­no mnie po co tu je­stem, od­par­łam: „chcę la­tać…”.

Czy kie­dy­kol­wiek la­ta­łeś we śnie? Czy wiesz, ja­kie to uczu­cie – ta roz­pie­ra­ją­ca ra­dość i en­tu­zjazm?!

Prze­ży­wa­łam ta­kie wzlo­ty wie­le razy w dzie­ciń­stwie i w mło­do­ści. Wzno­si­łam się wy­so­ko wraz z mo­imi przy­ja­ciół­mi Anio­ła­mi, o któ­rych mó­wio­no, że są wy­two­rem dzie­cię­cej wy­obraź­ni… Wzbi­ja­łam się w nie­bo ra­zem z Anią z Zie­lo­ne­go Wzgó­rza, po­tem uno­si­łam się ze Scar­lett, fru­wa­łam nad każ­dą prze­czy­ta­ną książ­ką, fil­mem o praw­dzi­wej mi­ło­ści, uno­si­łam się nad salą peł­ną słu­cha­czy, przed każ­dą wy­gło­szo­ną prze­ze mnie mową.

Po­tem za­po­mnia­łam, że umiem la­tać…

Po­tem dłu­go sta­łam w miej­scu, ude­rza­jąc skrzy­dła­mi o sie­bie. To bo­la­ło!

Od cza­su do cza­su jesz­cze wzno­si­łam się w po­wie­trze, choć nie­zbyt wy­so­ko…

Aż pew­ne­go razu zno­wu prze­ży­łam ten cu­dow­ny stan, roz­pie­ra­ją­ce uczu­cie wzbi­ja­nia się po­nad prze­cięt­ność! Do­tąd by­łam lisz­ką, może ma­łym el­fem, któ­ry mu­siał zwi­jać swo­je skrzy­dła, aby nikt ich nie za­uwa­żył. Ten praw­dzi­wy lot po­ka­zał mi, że mam ko­lo­ro­we, bo­ga­te wnę­trze. Ten lot po­zwo­lił mi po­znać w so­bie nową k o b i e t ę ! Ko­bie­tę pra­gną­cą do­stać od ży­cia speł­nie­nie emo­cjo­nal­ne, in­te­lek­tu­al­ne i in­tym­ne.

Ten lot za­in­spi­ro­wał mnie do dal­sze­go roz­wi­ja­nia skrzy­deł, do wzbi­ja­nia się po­nad prze­cięt­ność. Uwie­rzy­łam w swo­ją siłę i moc.

Już nie mu­sia­łam, jak męż­czyź­ni, wal­czyć, aby prze­trwać i prze­żyć. Już nie mu­sia­łam wal­czyć, aby mnie za­uwa­żo­no i za­ak­cep­to­wa­no. To ja za­ak­cep­to­wa­łam sie­bie i swo­je ko­lo­ro­we skrzy­dła, cho­ciaż ra­zi­ły in­nych w oczy. Tak, męż­czyź­ni wo­ju­ją, ja ak­cep­to­wa­łam.

I sta­łam się sil­na swo­ją ak­cep­ta­cją i wy­ba­cza­niem. A moje skrzy­dła były za­wsze go­to­we, ze wspo­mnie­niem każ­de­go lotu i po­trze­by jego prze­ży­wa­nia. Tak jak mo­tyl, któ­ry wy­klu­wa się z lar­wy, nie wie kim bę­dzie, tak i ja nie wie­dzia­łam, kim się sta­nę. Nie wie­dzia­łam do­kąd zmie­rzam, ale zda­wa­łam so­bie spra­wę, że nie ma już od­wro­tu, że nie mogę zno­wu stać się lisz­ką, że już nad­szedł czas. Może bo­le­sny, ale nad­szedł.

Zro­zu­mia­łam, że aby la­tać, trze­ba po­być chwi­lę w ci­szy i w sku­pie­niu, że trze­ba chwi­li wy­tchnie­nia i wy­ro­zu­mia­ło­ści, aby upo­rać się z co­dzien­no­ścią, że je­że­li mój lot ma słu­żyć cze­muś wiel­kie­mu, war­to po­cze­kać i na­brać sił. Zro­zu­mia­łam po­tę­gę cze­ka­nia i cier­pli­wo­ści.

Wiem już jak się lata. Od kie­dy wy­ro­sły mi skrzy­dła, ro­bi­łam to czę­sto.

Kie­dyś ktoś po­wie­dział, że każ­dy czło­wiek jest jak Anioł, ale ma tyl­ko jed­no skrzy­dło. Po to, aby wzbić się w prze­stwo­rza po­trze­ba wziąć się w ob­ję­cia…

Mia­łam kie­dyś dwa skrzy­dła. Pięk­ne i błysz­czą­ce, wy­no­szą­ce mnie w prze­stwo­rza, po­nad prze­cięt­ność, po­nad co­dzien­ność. Jed­no się zła­ma­ło… Wte­dy spo­koj­nie sta­nę­łam na zie­mi, cier­pli­wie cze­ka­jąc, aż moje skrzy­dło po­ru­szy się.

Po raz ko­lej­ny stą­pam po zie­mi, aby ro­zej­rzeć się i ze­brać siły do ko­lej­ne­go lotu. Przy­sia­dłam i cze­kam, a elfy i anio­ły pa­trzą, po­ka­zu­jąc mi skrzy­dła. Uświa­da­mia­ją, że nadal mogę szy­bo­wać. Przy­po­mi­na­ją o tym, że du­sza też ma skrzy­dła i że w nie­bie dzie­ją się cuda. Sto­ję na roz­wi­dle­niu dróg, lecz te­raz już wiem, któ­rą mam po­dą­żać. Zro­zu­mia­łam, że zła­ma­ne skrzy­dło boli, ale jed­no­cze­śnie uczy na­dziei i wia­ry w to, że kie­dyś zno­wu wznie­sie mnie w prze­stwo­rza.

Te­raz już wiem, dla­cze­go ko­lek­cjo­nu­ję Anio­ły.

Wiem, że skrzy­dła wzbi­ja­ją się wy­so­ko i bez żalu po­zo­sta­wia­ją ko­kon mier­no­ty.

Czy ty też po­tra­fisz la­tać i się­gać gwiazd na two­im nie­bie?

Sto­ją­ce na pół­ce elfy i anio­ły przy­po­mi­na­ją mi co­dzien­nie, kim na­praw­dę je­stem – może wie­lo­barw­nym mo­ty­lem, może de­li­kat­nym el­fem, może dum­nym anio­łem… A nie­raz po­zor­nie bier­nie cze­ka­ją­cym, pod­da­ją­cym się sile wyż­szej niż ty sam, nie­raz cze­ka­ją­cym na ból prze­po­czwa­rze­nia, cze­ka­ją­cym na całe pięk­no, ja­kie może stać się two­im udzia­łem.

Rozdział IWspomnienia

Ci­chy czerw­co­wy po­ra­nek. Słoń­ce już wze­szło i cie­płym brza­skiem oświe­tla okna ho­te­lu. W jed­no z nich za­glą­da szcze­gól­nie cie­ka­wie. Zbyt wie­le nie może doj­rzeć, gdyż po­mię­dzy za­sło­na­mi jest tyl­ko wą­ska szcze­li­na. Wi­dzi twarz ko­bie­ty, ła­sko­cze ją po oczach, któ­re otwie­ra­ją się i uśmie­cha­ją. Do kogo się uśmie­cha? Może do swo­ich my­śli?

Ręką chce do­tknąć twa­rzy męż­czy­zny, nie, niech śpi. Może po­ca­ło­wać go de­li­kat­nie? Nie, przed nim pra­co­wi­ty dzień.

„Dzień do­bry Pa­nie Boże. Dzię­ku­ję Ci za ten po­ra­nek i za cu­dow­ną noc”.

Ile mi­ło­ści za­miesz­ka­ło w tym po­ko­ju. Taki mały ho­te­lo­wy po­kój, a po­mie­ścić może tyle szczę­ścia!

„Śpij, ko­cha­ny, śpij. Na­le­ży ci się spo­koj­ny i do­bry sen. Uwiel­biam pa­trzeć jak się bu­dzisz. Uwiel­biam bu­dzić się przy to­bie. Jak to do­brze, że do­tar­li­śmy do tego miej­sca. Niech jesz­cze tro­chę po­śpi, ja też za­mknę oczy. Kie­dyś uda­wa­łam szczę­ście i my­śla­łam, że tak musi być. Już nig­dy przed ni­kim nie będę uda­wać szczę­ścia”.

I wte­dy, jak na fil­mie, przed jej ocza­mi za­czę­ły po­ja­wiać się klat­ki z prze­szło­ści.

– Pani Ha­niu to bę­dzie pani po­kój. Tu jest pani biur­ko, kom­pu­ter. Przy­kro mi, że to taki nie­wiel­ki po­kój, ale sama pani ro­zu­mie, trud­ne wa­run­ki lo­ka­lo­we. Po­sta­ra­my się o lep­sze miej­sce. Ju­tro po­zna pani po­zo­sta­łych. W po­ko­ju obok pra­cu­je dy­rek­tor Ol­szew­ski, po dru­giej stro­nie ko­ry­ta­rza dy­rek­tor Mar­czak i pani Ja­siń­ska – to były sło­wa na­czel­ne­go, któ­ry opro­wa­dzał ją po biu­rze.

Zo­sta­ła sze­fo­wą dzia­łu kadr.

Jak na dzien­ni­kar­kę, to był ogrom­ny awans. Czę­sto za­sta­na­wia­ła się, jak to się sta­ło, że taką pro­po­zy­cję zło­żo­no jej, a nie ko­muś in­ne­mu. Pa­trząc na „swój” po­kój, jesz­cze nie do­wie­rza­ła. Prze­cież pra­co­wa­ła w fir­mie do­pie­ro dwa lata, a tyle osób bar­dziej do­świad­czo­nych wie­kiem i sta­żem pra­cy… Czy za­słu­ży­ła so­bie na ta­kie sta­no­wi­sko?

Rano po­zna­ła Jan­ka Mar­cza­ka i Ka­się Ja­siń­ską. Była dum­na z sie­bie, z awan­su, z tego, w jaki spo­sób ją przyj­mo­wa­no. Spo­koj­nie za­głę­bi­ła się w no­tat­kach. Na­gle usły­sza­ła głos se­kre­tar­ki:

– Pani dy­rek­tor, przed­sta­wiam pani dy­rek­to­ra Krzysz­to­fa Ol­szew­skie­go.

Pod­nio­sła wzrok znad biur­ka i po­czu­ła dziw­ny nie­po­kój. Nie, to nie był nie­po­kój, to było zmie­sza­nie. Pa­trzy­ły na nią gra­na­to­we oczy, obej­mo­wa­ły ją całą, do­ty­ka­ły wzro­kiem. Jej pew­ność sie­bie pry­sła. Gdy­by ktoś za­py­tał ją wte­dy, jak wy­glą­dał, nie zna­la­zła­by od­po­wie­dzi. Miał gra­na­to­we oczy.

Na­stęp­ne­go dnia zmie­sza­nie ustą­pi­ło miej­sca za­in­te­re­so­wa­niu. To przy­stoj­ny i bar­dzo ele­ganc­ki męż­czy­zna, dżen­tel­men z peł­ną kla­są, z du­żym po­czu­ciem hu­mo­ru, wie jak roz­ma­wiać z ko­bie­ta­mi.

– Pani Ha­niu, pięk­nie pani dziś wy­glą­da.

– W czym mogę pani po­móc?

– Może zro­bić her­ba­ty?

– Czy ma pani pa­ra­sol, bo za­czę­ło pa­dać?

– Pięk­ny la­kier do pa­znok­ci.

Sły­sza­ła w swo­im ży­ciu wie­le kom­ple­men­tów, ale te sło­wa brzmia­ły in­a­czej. Po­ru­sza­ły coś, cze­go nie zdo­ła­ły zro­bić żad­ne inne.

Sta­wa­ła przed lu­strem. Wi­dzia­ła drob­ną, szczu­płą i zgrab­ną ko­bie­tę, za­wsze do­brze ubra­ną i uśmiech­nię­tą. Wie­dzia­ła, że po­do­ba się męż­czy­znom. Czu­ła to na każ­dym kro­ku. Ale nig­dy nie wpły­wa­ło na nią to tak, jak tym ra­zem. Za­czę­ła za­da­wać so­bie py­ta­nie, dla­cze­go tak się dzie­je.

Mi­nął ty­dzień, dwa, mie­siąc. Za­przy­jaź­ni­li się. Rano bu­dzi­ła się z my­ślą, że to wspa­nia­ły dzień, bo może pójść do pra­cy. Bie­gła jak na skrzy­dłach. Tam cze­kał ją cie­pły uśmiech i py­ta­nie: „Jak mi­nął wie­czór, jak się pani czu­je?”.

Wła­śnie, jak się czu­ła, jak mi­nął wie­czór?!

W domu ła­pa­ła się kil­ka­krot­nie na fak­cie, że robi ka­nap­ki – i my­śli o nim; że ką­pie się, pa­trzy na swo­je cia­ło – i my­śli o nim; że opo­wia­da mę­żo­wi o pra­cy – i my­śli o nim. I jak się z tym czu­ła? Cu­dow­nie, jak wte­dy, gdy mia­ła dwa­dzie­ścia lat. Ten cią­gły nie­po­kój przy­po­mi­nał jej, że żyje, a nie tyl­ko od­dy­cha… Cu­dow­nie, bo od lat nie czu­ła dresz­czu emo­cji, kie­dy roz­ma­wia­ła z męż­czy­zną, kie­dy po­zwa­la­ła na sie­bie „tak pa­trzeć”. I jak się z tym czu­ła? Źle, bo obok niej żył inny męż­czy­zna. Źle, bo tam­ten też nie wra­cał do pu­ste­go domu.

Jak mi­nął wie­czór? Jak co wie­czór – mi­nął.

Otwo­rzy­ła oczy. Spał nadal. Pa­trzy­ła na jego na­gość.

„Lu­bię, kie­dy od­po­czy­wasz – my­śla­ła – two­ja in­tym­ność jest wte­dy taka de­li­kat­na. Ale wiem, że kie­dy spoj­rzysz na mnie, sta­niesz się sil­ny i moc­ny. Lu­bię to ocze­ki­wa­nie za­nim mnie do­tkniesz, two­je ra­do­sne oczy, któ­re mó­wią, że za chwi­lę bę­dzie wspa­nia­le. Wy­star­czą te gra­na­to­we oczy, bo dają mi pew­ność, że będę mo­gła za­po­mnieć się i czuć w tym za­po­mnie­niu, że jest ktoś, kto pa­nu­je nad wszyst­kim. A po­tem, kie­dy…”

W tym mo­men­cie drgnął, jak­by wie­dział o czym my­śla­ła. Ich my­śli czę­sto łą­czy­ły się. Drgnął i jesz­cze przez sen do­tknął jej uda.

Rozdział IIMarzenia

Pra­ca spra­wia­ła Han­nie nie­by­wa­łą sa­tys­fak­cję. Re­ali­zo­wa­ła się. Po­ja­wia­li się nowi kan­dy­da­ci. Sta­ra­ła się mieć dla każ­de­go czas, zro­zu­mieć po­wo­dy kie­ru­ją­ce ich za­cho­wa­niem. Ukoń­czo­ne stu­dia psy­cho­lo­gicz­ne znacz­nie po­ma­ga­ły jej w wy­ko­ny­wa­niu obo­wiąz­ków. Wie­dzia­ła, jak lu­dzie re­agu­ją na stre­sy, na nową pra­cę, na zmia­nę. Wie­dzia­ła, że każ­da zmia­na po­wo­du­je lęk, że na­wet do­bre zmia­ny po­wo­du­ją lęk. War­to­ścio­wi lu­dzie nie­raz re­zy­gnu­ją z no­we­go po to, by tkwić w sta­rym, złud­nym bez­pie­czeń­stwie. Naj­bar­dziej dzi­wił ją lęk przed suk­ce­sem. Sta­ra­ła się zro­zu­mieć po­wo­dy. Do­my­śla­ła się, że to prze­szłość tak wpły­wa na lu­dzi. Mu­sie­li nie­źle obe­rwać od ży­cia. Wspo­mnie­nie daw­nej po­raż­ki na­pa­wa ich lę­kiem, że po raz ko­lej­ny może się nie udać. Losy ludz­kie ukła­da­ły się jak dom­ki z kloc­ków. Czę­sto wszyst­ko pa­so­wa­ło ide­al­nie, ale zda­rza­ły się wy­szczer­bio­ne ele­men­ty. Dzi­wi­ło ją, że lu­dzie opo­wia­da­jąc o so­bie, nie wi­dzą, że ży­cie jest jak koło zę­ba­te – jed­na de­cy­zja po­cią­ga na­stęp­ną. Lu­dzie, idąc przez ży­cie, przy­po­mi­na­li Han­nie ar­ty­stów, mi­ster­nie tka­ją­cych ko­lo­ro­wy dy­wan. Pod­czas pra­cy wie­lo­krot­nie mogą zmie­niać wzo­ry i kształ­ty, rzad­ko jed­nak de­cy­du­ją się na to, w oba­wie przed re­ak­cją oto­cze­nia.

Ko­bie­ty wy­da­wa­ły się jej bar­dziej otwar­te. Chęt­niej opo­wia­da­ły o po­bud­kach kie­ru­ją­cych nimi przy zmia­nie pra­cy, o domu, dzie­ciach i męż­czy­znach. Męż­czy­znach, któ­rzy nie po­zwa­la­li im się roz­wi­jać, szan­ta­żo­wa­li odej­ściem, na­rzu­ca­li swo­ją wolę i o męż­czy­znach ule­głych, tych, któ­rzy pod­da­wa­li się kon­tro­li i na­ci­skom, jed­no­cze­śnie nie sta­ra­jąc się w ża­den spo­sób brać od­po­wie­dzial­no­ści za swo­je ży­cie. Tak, ona też zna­ła ta­kich męż­czyzn, któ­rzy za­wsze mó­wi­li – „wi­dzisz, to przez cie­bie”, „zro­bi­łaś źle, to te­raz wy­brnij z tego sama”, a sami w tym cza­sie wspi­na­li się po ple­cach ule­głych ko­biet. Żal jej było war­to­ścio­wych ko­biet, tkwią­cych w ta­kich związ­kach.

A męż­czyź­ni? Oni byli za­mknię­ci w so­bie. Naj­czę­ściej uda­wa­li ma­cho, któ­rym znu­dzi­ło się coś i dla­te­go sta­ra­ją się o nowe sta­no­wi­ska. Byli też tacy, któ­rzy bra­li ją na li­tość – dom, żona bez pra­cy, dzie­ci, ale dało się od­czuć, że to fałsz.

Szko­da jej było tych za­mknię­tych w so­bie fa­ce­tów, skry­wa­ją­cych swo­je praw­dzi­we po­bud­ki. Naj­czę­ściej w ich oczach było wi­dać mo­ne­ty. My­śle­li, że je­że­li nie za­ro­bią wy­star­cza­ją­co dużo, są ni­kim, nie­udacz­ni­ka­mi, ka­le­ka­mi. Ich oczy mó­wi­ły „do­ceń mnie, bo za­ra­biam”, a nie „do­ceń mnie, bo je­stem nie­głu­pi”. Czę­sto była zmę­czo­na po ta­kich roz­mo­wach. Dzi­wi­ła się, że mą­drzy lu­dzie nie kie­ru­ją się w ży­ciu swo­imi war­to­ścia­mi, a pod­po­rząd­ko­wu­ją się pra­gnie­niom spo­łe­czeń­stwa. Tak czę­sto złym i nisz­czą­cym pro­gra­mom. Uży­wa­li słów „mu­szę, po­wi­nie­nem, mam na­dzie­ję, wy­bra­łem mniej­sze zło, nie mogę”. Jak też cięż­ko i trud­no mu­sia­ło być tym lu­dziom, kie­dy w ich umy­słach tkwi­ło tyle ne­ga­tyw­nych my­śli! Przy­kro jej było, ale wie­dzia­ła, że ci sfru­stro­wa­ni męż­czyź­ni oraz prze­ra­żo­ne ko­bie­ty prze­no­szą tę at­mos­fe­rę do pra­cy. Przy­kro jej było, ale mu­sia­ła im od­ma­wiać.

Rzad­ko zda­rza­li się en­tu­zja­stycz­nie na­sta­wie­ni lu­dzie, któ­rzy mó­wi­li: „chcę coś zmie­nić w moim ży­ciu, nie oba­wiam się, spró­bu­ję cze­goś no­we­go, pew­nie się uda”. Tam­ci przy­tła­cza­li ją, bro­ni­ła się przed chmu­rą na­rze­kań. Ci do­da­wa­li jej sił, aby wie­rzy­ła, że się uda i że war­to pró­bo­wać.

Ona też nie mia­ła ła­twe­go ży­cia.

Na­uczy­li ją żyć w po­czu­ciu obo­wiąz­ku, że tak trze­ba, że po­win­na, że musi.

Re­ali­zo­wa­ła ma­rze­nia swo­ich ro­dzi­ców. Była am­bit­ną i zdol­ną stu­dent­ką, wy­szła wcze­śnie za mąż za do­brze za­po­wia­da­ją­ce­go się, nud­ne­go praw­ni­ka. Ich ka­rie­ry roz­wi­ja­ły się. Za­czę­li nie­źle za­ra­biać i żyli jak na­le­ża­ło. Uda­wa­ła, że jest jej do­brze i że jest szczę­śli­wa. Ich ży­cie było dla niej tak samo pa­sjo­nu­ją­ce, jak stu­dia jej męża. A ich po­ży­cie in­tym­ne, och, za­po­mnia­ła co to zna­czy. W cza­sie dłu­gich wie­czor­nych roz­mów po­zna­wa­ła taj­ni­ki spraw są­do­wych, nu­me­ry pa­ra­gra­fów i dzien­ni­ków ustaw.

Mąż lu­bił, kie­dy moc­no sta­ła na zie­mi i nie za­przą­ta­ła so­bie gło­wy psy­cho­lo­gicz­ny­mi mrzon­ka­mi. Uda­wa­ła, że ta­kie ży­cie jej od­po­wia­da, uda­wa­ła, że pra­ca jej wy­star­cza. Zdję­cia ro­dzi­ny – ona w wy­kroch­ma­lo­nym sztyw­nym far­tusz­ku, da­lej pary, mał­żeń­stwa, po­wa­ga chwi­li, ma­je­stat pra­wa, bez­pie­czeń­stwo. Han­na, mą­dra i uśmiech­nię­ta pani psy­cho­log, nie wi­dzia­ła swo­ich po­trzeb i ran, przy­kry­tych koł­der­ką ta­kie­go bez­pie­czeń­stwa.

Do­brze, że w po­ko­ju obok był ktoś, kto ją ro­zu­miał. Komu mo­gła po­wie­dzieć wszyst­ko, komu mo­gła za­ufać. Czu­ła, że on nie wy­ko­rzy­sta jej sła­bo­ści, wy­słu­cha, nie zdra­dzi jej ta­jem­nic i obej­mie sil­nym ra­mie­niem, kie­dy bę­dzie trud­no.

Na­czel­ny był bar­dzo za­do­wo­lo­ny z pra­cy Han­ny. Czę­sto pro­sił ją do sie­bie. Han­na śmia­ło wy­gła­sza­ła swo­je po­glą­dy i wpro­wa­dza­ła zmia­ny. Nie­któ­rzy dziw­nie pa­trzy­li na ich służ­bo­we sto­sun­ki. Kie­dyś usły­sza­ła: „Masz zbyt duży wpływ na sze­fa, co dru­gie zda­nie po­wta­rza – bo Ha­nia po­wie­dzia­ła”. In­nym ra­zem: „O, Ha­nia zno­wu spę­dza czas z sze­fem, cie­ka­we co ich łą­czy?”. Nie re­ago­wa­ła, ro­bi­ła da­lej swo­je, ale ludz­kie ję­zy­ki były nie­ubła­ga­ne. Nie re­ago­wa­ła, wra­ca­ła chęt­nie do swo­je­go po­ko­ju, tam za­po­mi­na­ła o do­cin­kach i uśmie­cha­ła się do swo­je­go przy­ja­cie­la. On je­den ro­zu­miał ją i da­wał to od­czuć, cho­ciaż nie­raz złe ogni­ki bie­ga­ły w jego oczach, kie­dy do po­ko­ju wcho­dził na­czel­ny.

Drża­ła. Drża­ła na wspo­mnie­nie jego do­ty­ku. Nie pa­mię­ta­ła, czy kie­dyś prze­ży­ła coś po­dob­ne­go. Zo­sta­li po go­dzi­nach. Oka­za­ło się, że w biu­rze nie ma już ni­ko­go. Czas do domu. Usia­dła na krze­śle obok sza­fy i zmie­nia­ła buty. Na­gle obok sta­nął on, niby po­pra­wia­jąc kra­wat. Wsta­ła. Była zmie­sza­na, chcia­ła odejść, nie, wca­le tego nie chcia­ła. I w tym mo­men­cie po­czu­ła jego usta na swo­ich. Go­rą­cy i mięk­ki po­ca­łu­nek. A ona… ona za­drża­ła i za­miast od­su­nąć się, przy­war­ła do nie­go. Za­rzu­ci­ła ręce wo­kół jego szyi i po­zwo­li­ła so­bie drżeć da­lej. Kie­dy oprzy­tom­nie­li usły­sza­ła: „Nie broń się Ha­niu, kie­dy dwo­je lu­dzi się spo­ty­ka i jest im prze­zna­czo­ne być ra­zem, to i tak będą, nic na to nie po­ra­dzisz”.

Ucie­kła. Wsia­dła do sa­mo­cho­du i drża­ła. Drża­ła na wspo­mnie­nie tego po­ca­łun­ku, a w gło­wie dud­ni­ły jej sło­wa: „nic na to nie po­ra­dzisz”. Jak to się sta­ło, że nig­dy wcze­śniej czy­jeś usta nie wpro­wa­dzi­ły ta­kie­go za­mie­sza­nia?

Wczo­raj Han­na je­cha­ła z Da­nu­sią, nowo przy­ję­tą pra­cow­ni­cą, do So­cha­cze­wa. To ka­wa­łek dro­gi, trze­ba było o czymś roz­ma­wiać. Ta­kie ble, ble – po­go­da, ro­dzi­na, za­ku­py.

– Dwa­na­ście lat temu, kie­dy wy­cho­dzi­łam za mąż, znacz­nie trud­niej było się urzą­dzać – po­wie­dzia­ła Ha­nia.

Mil­cze­nie i zdzi­wie­nie ze stro­ny Da­nu­si.

– Pani Ha­niu, prze­pra­szam, ale ile pani ma lat?

Ha­nia za­śmia­ła się – Trzy­dzie­ści trzy, a co, wy­glą­dam po­waż­niej?

– Nie, nie. Od­wrot­nie. Nie da­ła­bym pani wię­cej niż dwa­dzie­ścia pięć – sześć.

Tak, wy­glą­da­ła mło­dziej, ale za­sko­czył ją ten ko­men­tarz. Nie są­dzi­ła, że o tyle mło­dziej! To ona ją od­mło­dzi­ła – mi­łość. To było za­ska­ku­ją­ce od­kry­cie! Jak to moż­li­we! Kie­dy żyła spo­koj­nym sza­rym ży­ciem, mia­ła spo­koj­ne sza­re lata, sza­rą gar­son­kę i za­ku­rzo­ne świa­tła w oczach. Nie­raz za­sta­na­wia­ła się, jaki ma na­praw­dę ko­lor oczu – za­ku­rzo­ny, sza­ry? Te­raz jej oczy są zie­lo­ne, te­raz palą się w nich zie­lo­ne świa­tła!

Przy­po­mnia­ło jej się pew­ne zda­rze­nie. Kie­dyś za­trzy­mał ją po­li­cjant, któ­ry po­pro­sił, aby dmu­cha­ła w ba­lo­nik.

– Nic pani nie piła, tak pani oczy błysz­czą?

Nic nie piła, tyl­ko zgo­dzi­ła się przed chwi­lą na spo­tka­nie się z nim, po pra­cy, w pią­tek.

Sie­dzie­li w sa­mo­cho­dzie, po­ło­żył rękę na jej ko­la­nie.

– Ko­cha­nie, już czas.

Czu­ła to samo, wie­dzia­ła, że nad­szedł czas

– Tak, wiem – po­wie­dzia­ła ci­cho, ale pew­nie.

– Spo­tkaj­my się ju­tro. Moja ku­zyn­ka wy­jeż­dża na week­end – mó­wił bez że­na­dy – mie­li­by­śmy spo­koj­ne miej­sce, żeby po­roz­ma­wiać.

Po­roz­ma­wiać – o czym? – po­my­śla­ła.

– Mo­gli­by­śmy po­roz­ma­wiać o nas, o przy­szło­ści – mó­wił, jak­by czy­ta­jąc w jej my­ślach.

– Do­brze, ale bez zo­bo­wią­zań – za­strze­gła.

Bała się jesz­cze, a jemu też to zda­nie się spodo­ba­ło.

Dzi­wi­ła się so­bie. Kto to mówi, ja? Ja się na to zga­dzam? Po­roz­ma­wiać u ku­zyn­ki? Prze­cież zgo­dzi­łam się pójść z nim do łóż­ka! A on, a ona?

Jak się oka­za­ło, on – jej mąż – na­gle wy­je­chał do ro­dzi­ców. Ona – żona Krzysz­to­fa – mia­ła tego dnia tar­gi w Po­zna­niu. Przy­pa­dek? On, ona…

Krzysz­tof cze­kał w sa­mo­cho­dzie. Na tyl­nym sie­dze­niu ką­tem oka zo­ba­czy­ła jed­ną dłu­gą czer­wo­ną różę! „Tak za­czy­na się ro­mans” – po­my­śla­ła. Nie, to za­czę­ło się kil­ka mie­się­cy wcze­śniej. Już wte­dy wie­dzia­ła, że nie skoń­czy się na prze­lot­nych spoj­rze­niach.

– Jak się czu­jesz? – usły­sza­ła.

Czu­ła się jak na­sto­lat­ka, któ­ra mia­ła prze­żyć swój pierw­szy raz!

W domu ku­zyn­ki pa­no­wał ład i po­rzą­dek. Cze­kał na nią fran­cu­ski szam­pan. Wszyst­ko dzia­ło się jak w fil­mie. Sta­re na­gra­nia w no­wych aran­ża­cjach, zbli­że­nie ciał w tań­cu. Jego za­chwyt, kie­dy po­czuł poń­czo­chy na jej no­gach, de­li­kat­ne po­ca­łun­ki, bi­cie ser­ca. Jesz­cze dłu­go wa­ha­ła się, dzi­wiąc się, dla­cze­go jesz­cze nie po­ra­ził ich pio­run.

Krzysz­tof oka­zał się czu­łym, do­sko­na­łym part­ne­rem, któ­ry wspa­nia­le, ale jed­no­cze­śnie de­li­kat­nie prze­pro­wa­dził ją przez ich pierw­szą noc.

Obu­dzi­ła się nad ra­nem. Czu­ła się za­wsty­dzo­na, ale szczę­śli­wa.

Przy­po­mi­na­ła so­bie swo­je mał­żeń­stwo. Tam­te noce, kie­dy ma­rzy­ła i śni­ła o in­nym świe­cie. Wsty­dzi­ła się swo­ich ma­rzeń i pra­gnień. My­śla­ła, że nig­dy się nie zre­ali­zu­ją. Prze­cież jej mąż nie pra­gnął ni­cze­go wię­cej. A do gło­wy jej nie przy­szło, że wię­cej może prze­żyć w rze­czy­wi­sto­ści, a nie tyl­ko w ma­rze­niach. Mia­ła prze­cież męża! Ale mia­ła tak­że fan­ta­zje. Ich też się wsty­dzi­ła. My­śla­ła, że po­rząd­ne ko­bie­ty nie mogą mieć fan­ta­zji.

Na stu­diach mia­ła za­ję­cia z nie­ty­po­wą pa­nią pro­fe­sor. Przy­no­si­ła im książ­ki, któ­re były w tym cza­sie nie do zdo­by­cia. Mó­wi­ły one, że my­śli czło­wie­ka mają ogrom­ną moc.

– To tak jak w re­stau­ra­cji – tłu­ma­czy­ła pani pro­fe­sor – za­ma­wiasz da­nie i cze­kasz, aż ci je przy­nio­są. I nie zło­ścisz się i nie na­rze­kasz, kie­dy po­tra­wa się przy­go­to­wu­je. Po pro­stu cze­kasz, bo wiesz, że do­sta­niesz swo­je za­mó­wie­nie. Kie­dy ocze­ku­jesz wy­kwint­ne­go da­nia, przy­go­to­wy­wa­ne­go na two­je spe­cjal­ne za­mó­wie­nie, ten czas bę­dzie z pew­no­ścią dłuż­szy. I masz pra­wo zde­ner­wo­wać się i wyjść, albo cier­pli­wie sie­dzieć, po­pi­ja­jąc, na przy­kład, colę.

Te­raz wy­obraź so­bie, że je­steś w ko­smicz­nej re­stau­ra­cji i za­ma­wiasz wy­szu­ka­ną po­tra­wę. Czas ocze­ki­wa­nia może być dłu­gi, w za­leż­no­ści od tego, cze­go ocze­ku­jesz. Je­że­li zły­mi my­śla­mi nie bę­dziesz prze­szka­dzał w re­ali­za­cji, po­tra­wa nie przy­pa­li się, nie wy­ki­pi i kel­ner nie po­tknie się po dro­dze, przy­no­sząc ci ją. Otrzy­masz wszyst­ko w swo­im cza­sie. Czy wie­rzysz, że ku­charz po­tra­fi przy­go­to­wać ci od­po­wied­nie da­nie?

Wszech­świat też przy­go­to­wu­je ci two­je da­nie, do­kład­nie we­dług za­mó­wie­nia, dla­te­go po­myśl co za­ma­wiasz!

Wte­dy, na stu­diach, nie ro­zu­mia­ła do koń­ca o co cho­dzi z tą ko­smicz­ną kuch­nią. Nie wie­rzy­ła, że moż­na so­bie coś wy­my­ślić, wy­ma­rzyć, a po­tem to otrzy­mać. Była zbyt wiel­ką re­alist­ką. Ostat­nia noc po­ka­za­ła jej, że to wszyst­ko dzia­ła.

Kie­dyś my­śla­ła, że jej fan­ta­zje po­zo­sta­ną tyl­ko w sfe­rze ma­rzeń. Dziś oka­za­ło się, że po­ja­wił się czło­wiek, któ­ry od­gadł i speł­nił jej pra­gnie­nia.

Dla­cze­go mu­sia­ła cze­kać na to tyle lat? Pani pro­fe­sor mó­wi­ła, że kie­dy wsty­dzisz się swo­ich pra­gnień, kie­dy nie wie­rzysz, że mogą się one zre­ali­zo­wać to tak na­praw­dę nie po­zwa­lasz im się urze­czy­wist­nić.

Co da­lej – my­śla­ła – czy wszech­świat po­zwo­li nam speł­niać na­sze ma­rze­nia?

Czy świat po­zwo­li nam się ko­chać? Czy to zbrod­nia być z kimś, kto nie jest moim mę­żem? Czy to grzech po­zwo­lić, aby na­sze uczu­cie roz­wi­ja­ło się?

Te roz­ter­ki prze­rwał jej na­mięt­ny po­ca­łu­nek.

Rozdział IIIRomans

W re­dak­cji za­cho­wy­wa­li się jak daw­niej. Wy­da­wa­ło się, że nikt ni­cze­go nie za­uwa­ża. Dziw­ne i ukrad­ko­we spoj­rze­nia rzu­ca­ła tyl­ko se­kre­tar­ka.

Zo­sta­wa­li czę­sto po go­dzi­nach, aby po­być ra­zem. To jed­nak nie było bez­piecz­ne. Han­nie nie po­do­ba­ła się jej po­ta­jem­na mi­łość. Od za­wsze bo­wiem wie­dzia­ła, że przed świa­tem ukry­wa się tyl­ko to, co jest złe i grzesz­ne. Poza tym oba­wia­ła się, że gdy­by ktoś do­wie­dział się o ich ro­man­sie, mo­gli­by stra­cić pra­cę.

Po­po­łu­dnia­mi cho­dzi­li na kawę, żeby spo­koj­nie po­roz­ma­wiać i po­pa­trzeć na sie­bie swo­bod­niej. „Gdy­by­śmy mie­li miesz­ka­nie” – po­wta­rzał czę­sto.

– „Ko­cha się za nic. Nie­waż­ne ile ma lat, jak wy­glą­da i jaki ma ko­lor oczu – po­wie­dzia­ła wróż­ka. – Przed wami rok – pół­to­ra, do­pie­ro po­tem może bę­dzie­cie ra­zem. Wi­dzę dro­gę, jak­by szo­sę, po­środ­ku prze­bie­ga prze­ry­wa­na li­nia. Idzie­cie wzdłuż tej dro­gi, trzy­ma­cie się za ręce lub pusz­cza­cie, tak jak bie­gnie li­nia na­ma­lo­wa­na na szo­sie. I na ra­zie nic się nie zmie­ni”.

Nig­dy nie są­dzi­ła, że pój­dzie do wróż­ki. Nig­dy nie wie­rzy­ła w ta­kie bred­nie. Ale te­raz po­trze­bo­wa­ła po­mo­cy, wspar­cia, wska­zów­ki co ro­bić da­lej.

Szła za­my­ślo­na uli­cą, na­gle wpa­dła na ja­kąś ko­bie­tę, do­sta­ła do ręki ulot­kę mó­wią­cą o tym, jak se­sja re­gre­sin­gu może zmie­nić ży­cie. „Co to jest ten re­gre­sing? Po­wrót do prze­szło­ści? Ko­lej­ne bzdu­ry” – po­my­śla­ła, ale ulot­ki nie wy­rzu­ci­ła.

Kie­dy wcho­dzi­ła na salę wy­kła­do­wą przed pre­lek­cją, po raz ko­lej­ny my­śla­ła: „Bzdu­ry, ale sko­ro już tu je­stem… Co mi za­le­ży”. Usia­dła gdzieś tam na koń­cu, czu­ła się nie­pew­nie, była zmie­sza­na. Po­sta­no­wi­ła wyjść. Na­gle zo­ba­czy­ła zna­jo­mą twarz. Oka­za­ło się, że wy­kład ma po­pro­wa­dzić jej star­sza ko­le­żan­ka ze stu­diów. „Zbieg oko­licz­no­ści” – po­my­śla­ła, ale zo­sta­ła.

Po raz ko­lej­ny usły­sza­ła, że sło­wa z dzie­ciń­stwa, czy tego chce­my czy nie, za­pa­da­ją głę­bo­ko w na­szą pod­świa­do­mość i ste­ru­ją na­szym do­ro­słym ży­ciem. Ro­dzi­ce, star­sze ro­dzeń­stwo, dziad­ko­wie mają wte­dy za­wsze ra­cję, choć tak na­praw­dę nie za­wsze ją mają. „Lu­dziom nie na­le­ży ufać, bo cię skrzyw­dzą i wy­ko­rzy­sta­ją” – po­wta­rza­li ci wie­lo­krot­nie. I te­raz, chcesz czy nie, świę­cie w to wie­rzysz. I te­raz, chcesz czy nie, spo­ty­kasz sa­mych ta­kich, któ­rzy cię krzyw­dzą lub wy­ko­rzy­stu­ją, gdy tyl­ko spró­bu­jesz im za­ufać. I te­raz, chcesz czy nie, sło­wa dziad­ka sta­ją się cia­łem. Jego daw­no nie ma wśród ży­wych, a ty cią­gle my­ślisz – „Dzia­dek miał ra­cję, nie war­to ufać lu­dziom”. Dla­cze­go tak się dzie­je?

Ży­je­my w myśl na­szych „pro­gra­ma­to­rów”, nie zda­jąc so­bie z tego spra­wy. Do­pó­ty, do­pó­ki nie do­trze­my do na­szych ukry­tych my­śli i prze­ko­nań, re­ali­zu­je­my je nie­świa­do­mie i jak­że czę­sto je­ste­śmy nie­szczę­śli­wi, zgorzk­nia­li, zrzu­ca­jąc całą winę na nie­spra­wie­dli­wy świat. Jak­że czę­sto je­ste­śmy za­gu­bie­ni, nie ro­zu­mie­jąc, jaki wpływ ma na nas prze­szłość. Jak­że czę­sto ży­je­my tak, jak mó­wi­li nam ro­dzi­ce, dziad­ko­wie, na­uczy­cie­le, choć świa­do­mie od­rzu­ca­my ich po­glą­dy.

„Uczci­wą pra­cą nie doj­dziesz do pie­nię­dzy!” – i nie do­cho­dzisz, a za­ro­bio­ne parę gro­szy ukry­wasz, aby ktoś nie po­my­ślał, że je­steś oszu­stem. „Jak nie wyj­dziesz za mąż w mło­do­ści, to już nikt nig­dy cię nie ze­chce i zo­sta­niesz sta­rą pan­ną” – i wy­cho­dzisz za mąż za pierw­sze­go chło­pa­ka, któ­ry cię o to po­pro­si, w oba­wie przed sta­ro­pa­nień­stwem.

„To praw­da – po­my­śla­ła – nie chcę żyć jak moi ro­dzi­ce i dziad­ko­wie, ale żyję tak, bo na­uczy­li mnie, że in­a­czej nie wy­pa­da. Już nie chcę cho­dzić w wy­kroch­ma­lo­nym sztyw­nym far­tusz­ku”.

Czę­sto bo­imy się pod­jąć pró­bę roz­po­zna­nia na­szych we­wnętrz­nych pra­gnień w oba­wie przed tym, że mo­że­my my­śleć in­a­czej, niż nas na­uczo­no. Może w ży­ciu nam się nie uda­je, bo kie­dyś daw­no ktoś po­wie­dział, że nie za­słu­gu­je­my na suk­ces, że źle po­stą­pi­li­śmy i już nig­dy nie bę­dzie­my szczę­śli­wi. „Cięż­kie prze­stęp­stwo” wzglę­dem sio­stry, po­peł­nio­ne w wie­ku pię­ciu lat – zmy­ślo­na hi­sto­ryj­ka, że ca­ło­wa­ła się z chło­pa­kiem – i jej sło­wa: „Je­steś okrut­ny, zo­ba­czysz, cie­bie nikt nie po­ko­cha”, sta­ły się sa­mo­spraw­dza­ją­cą się prze­po­wied­nią i mogą dzia­łać na nas do dziś.

Usły­sza­ła, że naj­waż­niej­sze to roz­po­znać, ja­kie sło­wa i my­śli ste­ru­ją na­szym ży­ciem. Po­tem są od­po­wied­nie me­to­dy, aby wy­rzu­cić te sta­re śmie­ci z na­szej pa­mię­ci i da­lej żyć szczę­śli­wie, świa­do­mie kie­ru­jąc swo­im lo­sem.

To była praw­dzi­wa re­wo­lu­cja w my­ślach Han­ny. Zro­zu­mia­ła tak­że, że gdy­by nie Krzysz­tof i ich po­ta­jem­na mi­łość, nie zna­la­zła­by się na tej sali i nie do­tar­ły­by do niej sło­wa tu po­wie­dzia­ne. Może nig­dy nie spró­bo­wa­ła­by żyć swo­im wła­snym ży­ciem, może nig­dy nie do­wie­dzia­ła­by się, że może wy­zwo­lić się spod wpły­wów i pa­no­wa­nia in­nych osób. No wła­śnie, czy­je pro­gra­my re­ali­zu­je, w myśl czy­ich za­sad żyje? Tego jesz­cze dziś nie wie­dzia­ła, ale po­czu­ła, że może to roz­po­znać i żyć po swo­je­mu, swo­im ży­ciem i swo­im szczę­ściem. Po raz pierw­szy prze­mknę­ło jej przez gło­wę, że zwią­zek z Krzysz­to­fem ma jesz­cze inny, głęb­szy sens.

Po pre­lek­cji po­sta­no­wi­ła po­cze­kać na swo­ją daw­ną ko­le­żan­kę i umó­wić się z nią na spo­tka­nie.

Jak na skrzy­dłach po­bie­gła do pra­cy, żeby mu wszyst­ko opo­wie­dzieć. Nie zdą­ży­ła, do­wie­dzia­ła się, że mu­szą na­tych­miast wyjść, bo ma dla niej nie­spo­dzian­kę. Do­brze, opo­wie mu wszyst­ko po dro­dze. Pró­bo­wa­ła coś nie­skład­nie mó­wić, ale on był tak za­ję­ty swo­imi my­śla­mi, że się znie­chę­ci­ła.

Pod­je­cha­li pod ja­kiś dom. Jak zwy­kle szar­manc­ki, Krzysz­tof otwo­rzył drzwi auta i z ta­jem­ni­czym uśmie­chem po­pro­wa­dził ją w stro­nę klat­ki scho­do­wej. Nie od­po­wia­dał na py­ta­nia. Wy­sie­dli z win­dy na czwar­tym pię­trze, po­de­szli do drzwi miesz­ka­nia.

– Ko­cha­nie, mam gniazd­ko dla nas – usły­sza­ła.

Oka­za­ło się, że jego ko­le­ga wy­je­chał na kil­ka mie­się­cy za gra­ni­cę i po­pro­sił Krzysz­to­fa o opie­kę nad nie­wiel­kim dwu­po­ko­jo­wym miesz­ka­niem.

– Czy je­steś za­do­wo­lo­na? Jak się czu­jesz?

Była za­do­wo­lo­na, szczę­śli­wa, ale jed­no­cze­śnie zmie­sza­na. – Czy nam wol­no to ro­bić? – za­py­ta­ła. Nie usły­sza­ła od­po­wie­dzi, od­po­wie­dzią był go­rą­cy po­ca­łu­nek.

Kie­dy od­po­czy­wa­li, pi­jąc her­ba­tę, po­my­śla­ła: „więc tak to dzia­ła”. Bar­dzo pra­gnę­li wła­sne­go kąta i na­gle, nie­spo­dzie­wa­nie ich my­śli, wy­sy­ła­ne w prze­stwo­rza zma­te­ria­li­zo­wa­ły się. Oczy­wi­ście opo­wie­dzia­ła mu swo­ją teo­rię.

– Sko­ro tak są­dzisz, to pew­nie tak jest – od­parł bez prze­ko­na­nia.

Han­na jed­nak była pew­na, że ma ra­cję.

Na­stęp­ne­go dnia ku­pi­ła świe­ce, ka­dzi­deł­ka, małe dzwo­necz­ki nad łóż­ko i ko­lo­ro­we ser­wet­ki. Przy­nio­sła fi­gur­ki anio­łów.

– Niech strze­gą na­szej in­tym­no­ści – po­wie­dzia­ła.

Krzysz­to­fo­wi nie­by­wa­le się po­do­ba­ła jej krzą­ta­ni­na. Czuł się dum­ny z sie­bie, sta­rał się jej dać wszyst­ko co mógł w tym mo­men­cie. Cze­ka­ły na nią róż­ne nowe nie­spo­dzian­ki. W szu­fla­dzie od­naj­dy­wa­ła fi­glar­nie za­pa­ko­wa­ne poń­czosz­ki, na lo­dów­ce na­kle­jo­ne były ko­lo­ro­we kar­tecz­ki z na­pi­sem „buzi, buzi, buzi”, w wa­zo­nie dum­nie sta­ła jed­na czer­wo­na róża, taka, jak ta pierw­sza. Te mil­czą­ce sło­wa mó­wi­ły: „Ko­cham, pra­gnę”.

A ona od­po­wia­da­ła swo­im cia­łem – mięk­ko­ścią nóg i wil­got­nym cie­płem po­mię­dzy nimi.

Han­na była tak za­ję­ta no­wym ży­ciem, że prze­ło­ży­ła spo­tka­nie ze swo­ją ko­le­żan­ką.

Mi­ja­ły dni, po­win­na być szczę­śli­wa, a jed­nak czu­ła, że nie jest tak, jak tego ocze­ki­wa­ła. Za­czy­na­ło jej prze­szka­dzać, że „jej męż­czy­zna” wra­ca do „tam­te­go” domu. Ona, z ko­lei, co­raz bar­dziej od­su­wa­ła się od męża. Prze­ży­wa­ła ogrom­ne emo­cje, nie chcia­ła go skrzyw­dzić, ale wie­dzia­ła, że ko­cha in­ne­go. Wy­da­wa­ło jej się, że jest w sy­tu­acji bez wyj­ścia. Cier­pia­ła z po­wo­du ży­cia Krzysz­to­fa z tam­tą ko­bie­tą, ale jed­no­cze­śnie nie chcia­ła jej krzyw­dzić. Co ro­bić, jak żyć, jak da­lej po­stę­po­wać?

Zde­cy­do­wa­ła się na spo­tka­nie z te­ra­peut­ką.

Rozdział IVTerapia

GA­BI­NET PSY­CHO­LO­GICZ­NO-TE­RA­PEU­TYCZ­NY – dok­tor Jo­an­na Do­bro­wol­ska, wid­niał na­pis na ta­bli­cy.

Han­na, nie do koń­ca pew­na czy tego chce, na­ci­snę­ła dzwo­nek.

– Wi­tam cię, wie­dzia­łam, że kie­dyś przyj­dziesz – usły­sza­ła od daw­nej ko­le­żan­ki.

Ro­zej­rza­ła się, ota­czał ją błę­kit, a ze ścian przy­jaź­nie spo­glą­da­ły fi­gur­ki anio­łów.

„Tu jest jak w nie­bie – po­my­śla­ła. – Ale jak mó­wić pra­wie ob­cej ko­bie­cie o tak in­tym­nych spra­wach” – za­sta­na­wia­ła się da­lej.

– Nie przej­muj się, wszy­scy tak my­ślą, jak ty te­raz. Uło­ży się samo – po­wie­dzia­ła pani dok­tor.

– Skąd wiesz o czym my­ślę? – spy­ta­ła Ha­nia.

– Nie wiem, skąd wiem, ale wiem. Od tra­dy­cyj­nej psy­cho­lo­gii ode­szłam da­le­ko. To co dziś za­pro­po­nu­ję, za­pew­ne bę­dzie od­bie­gać od tego, cze­go się spo­dzie­wa­łaś. Mam py­ta­nie, czy na pew­no chcesz od­mie­nić swo­je ży­cie? Je­że­li tak, bę­dzie­my pra­co­wać, ale mu­sisz wie­dzieć, że przy pra­cy ze swo­ją pod­świa­do­mo­ścią, przy zmia­nie ogra­ni­cza­ją­cych cię pro­gra­mów, mogą ma­te­ria­li­zo­wać się po­cząt­ko­wo ne­ga­tyw­ne prze­ko­na­nia. To tak jak z le­ka­mi ho­me­opa­tycz­ny­mi, naj­pierw na­stę­pu­je na­si­le­nie cho­ro­by, po to, żeby or­ga­nizm mógł wy­zdro­wieć. Pa­cjen­ci w ta­kim mo­men­cie czę­sto się zra­ża­ją i prze­ry­wa­ją ku­ra­cję. Chcę, abyś była na to przy­go­to­wa­na – tłu­ma­czy­ła cie­pło Jo­asia.

– Czu­ję się przy­go­to­wa­na, za­czy­naj­my – z prze­ko­na­niem w gło­sie stwier­dzi­ła Han­na. Już nie czu­ła się skrę­po­wa­na. Czu­ła we­wnętrz­ną pew­ność, że do­brze zro­bi­ła, przy­cho­dząc do tej ko­bie­ty.

W ci­szy ga­bi­ne­tu opo­wia­da­ła o swo­jej mi­ło­ści, o roz­ter­kach, o pra­gnie­niach, o ży­ciu z mę­żem. Tu po raz pierw­szy uświa­do­mi­ła so­bie po­czu­cie winy wo­bec tam­tej ko­bie­ty i wo­bec swo­je­go męża. Po raz pierw­szy zda­ła so­bie spra­wę, że ogar­nia ją lęk przed utra­tą uko­cha­ne­go. Emo­cje wzię­ły górę, pła­ka­ła, mo­men­ta­mi chcia­ła stam­tąd wyjść i już nig­dy nie wra­cać. Opa­no­wa­ła się jed­nak, chęć zmia­ny w ży­ciu była sil­niej­sza od lęku przed zmia­ną.

Do­wie­dzia­ła się, że przede wszyst­kim musi za­ak­cep­to­wać obec­ną sy­tu­ację. To tak, jak z al­ko­ho­li­kiem, do­pó­ki nie przy­zna się do na­ło­gu i nie za­ak­cep­tu­je sie­bie, nie jest w sta­nie ni­cze­go zmie­nić. Aby na­stą­pi­ło uzdro­wie­nie, na­le­ży wy­ba­czyć so­bie. Nie war­to roz­pa­mię­ty­wać swo­je­go po­stę­po­wa­nia, ni­cze­go się po­przez to nie zmie­ni. War­to na­to­miast za­sta­no­wić się, co da­lej.

– Je­że­li nie wiesz w tej chwi­li co złe, a co do­bre, to nic, na zro­zu­mie­nie na­dej­dzie wła­ści­wy czas. Te­raz nie oskar­żaj sie­bie za coś, cze­go nie ro­zu­miesz. Po­stę­po­wa­łaś tak, jak naj­le­piej umia­łaś w da­nej chwi­li. Nie wol­no ob­wi­niać się, bo wina szu­ka kary i wcze­śniej czy póź­niej przy­cią­gnie do sie­bie karę.

Wy­bacz so­bie wszyst­ko, tak­że swo­je za­gu­bie­nie. Za­ak­cep­tuj to, co jest i głę­bo­ko wierz, że znaj­dziesz wła­ści­we roz­wią­za­nie. Wy­ko­na­łaś ka­wał do­brej ro­bo­ty, że od­na­la­złaś w so­bie te ne­ga­tyw­ne emo­cje – lęk i po­czu­cie winy. Na głęb­szą se­sję, któ­ra po­mo­że ci od­kryć, co spo­wo­do­wa­ło, że są w to­bie ta­kie uczu­cia, przyj­dzie czas.

Czy pa­mię­tasz co ozna­cza sło­wo afir­mo­wać? – „moc­no wie­rzyć, po­pie­rać, wy­ra­żać zgo­dę”. Afir­ma­cja to sta­now­cze stwier­dze­nie, że coś ma tak być, a wła­ści­wie jest. Moż­na tak­że po­wie­dzieć, że afir­ma­cja to na­praw­dę wszyst­kie my­śli, któ­re my­śli­my i wszyst­kie sło­wa, któ­re mó­wi­my.

Więk­szość z nas nie zda­je so­bie spra­wy, że w na­szych umy­słach to­czy się nie­usta­ją­cy „dia­log” we­wnętrz­ny. Umysł nie­ustan­nie za­ję­ty jest roz­mo­wą z sa­mym sobą, wy­gła­sza ko­men­ta­rze na te­mat ży­cia, za­cho­wa­nia in­nych lu­dzi, od­wo­łu­je się do wcze­śniej za­sły­sza­nych stwier­dzeń. Sło­wa prze­bie­ga­ją­ce przez umysł są nie­zwy­kle istot­ne. Przez więk­szość cza­su nie śle­dzi­my na­szych my­śli, a to one sta­no­wią fun­da­ment, na któ­rym opie­ra­my na­sze po­strze­ga­nie świa­ta, a w re­zul­ta­cie stwa­rza­ją rze­czy­wi­stość. Wie­le ta­kich dia­lo­gów przy­po­mi­na ta­śmy ma­gne­to­fo­no­we z na­gra­nia­mi sprzed lat.

Co czu­jesz, my­śląc: „je­stem brzyd­ka i gru­ba”? Wi­dzisz ob­raz brzyd­kiej i gru­bej ko­bie­ty.

A co czu­jesz i wi­dzisz, kie­dy po­wta­rzasz: „je­stem szczu­pła i zgrab­na”?

Tak więc, afir­ma­cja może być za­rów­no po­zy­tyw­na jak i ne­ga­tyw­na.

Kie­dy my­ślisz: „mój part­ner jest nie­od­po­wie­dzial­ny”, pod­trzy­mu­jesz, afir­mu­jesz taki stan.

Kie­dy masz nie­uda­ne mał­żeń­stwo, po­win­naś afir­mo­wać: „moje mał­żeń­stwo jest wspa­nia­łe i cu­dow­ne”. I co się sta­nie? Albo two­je mał­żeń­stwo sta­nie się wspa­nia­łe i cu­dow­ne, albo bę­dziesz mieć nowe wspa­nia­łe i cu­dow­ne mał­żeń­stwo.

Nie na­rze­kaj na swo­ją sy­tu­ację, na­rze­ka­jąc afir­mu­jesz ne­ga­tyw­nie.

Są­dzę, że pa­mię­tasz o czyn­ni­kach sku­tecz­nej afir­ma­cji:

• Myśl musi być wy­po­wie­dzia­na w for­mie zda­nia twier­dzą­ce­go, w cza­sie te­raź­niej­szym i naj­le­piej w pierw­szej oso­bie.