Strona główna » Obyczajowe i romanse » Arche

Arche

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-0-9957124-3-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Arche

Pomaganie nie zawsze wychodzi nam na dobre. No może troszkę przesadzał, ale czuł się bezradny a przez to niepotrzebny.  Miażdzenie niewielkiej kobiety swoim niemrawym ciałem też nie poprawiało mu humoru.
Życie jej nie oszczędzało, straciła wszystko co się dla niej liczyło. Zyskała wroga. I to nie jednego. Niestety jeden z nich przykleił się do niej jak guma do podeszwy.

Czy ucieczka będzie rozwiązaniem jej problemów? Czy aby na pewno wróg jest wrogiem?
Życie bywa przewrotne.

Polecane książki

"Falk: wspomnienie, Amy Foster, Jutro" to zbiór trzech wspaniałych nowel Josepha Conrada.  ...
Poradnik do gry Warframe zawiera informacje pomocne w przejściu gry, ułatwiające odnalezienie się w świecie przedstawionym. W tej grze fabuła koncentruje się na rasie Tenno, którą na skraj wymarcia doprowadziło imperium Grineer. Szala zwycięstwa przechyliła się jednak na stronę rasy Tenno wraz z odk...
Hans Christian Andersen: „Tylko grajek” – przepiękna, smutna i rzewna, chwytająca za serce opowieść duńskiego mistrza pióra. Mimo upływu lat nic się nie zmieniło. Biedaków nikt nie szanuje.Fragment utworu:„Do głębi przejęty, widział w dzwonie ogromną paszczę węża; serce zdawało się językiem, co do n...
Jedna z najlepszych powieści roku według: „The Wall Street Journal”, „American Library Association”, „Kirkus Reviews” Kolejna wspaniała powieść autora uhonorowanego Nagrodą Pulitzera! Wzruszająca książka o sile ojcowskiej miłości. Po śmierci ukochanej córki Charles pogrąża się w coraz głębszym mr...
Prezentowany podręcznik stanowi pierwsze w języku polskim, a także pionierskie w skali międzynarodowej (poza Rosją), tak szeroko chronologicznie i merytorycznie zakreślone opracowanie prawa radzieckiej Rosji oraz ZSRR. Przedstawia treści głównych gałęzi radzieckiego prawa: zawiera omówienie prawa ko...
„Aktualności rachunkowości budżetowej” to fachowy przewodnik po najnowszych zmianach w przepisach oraz aktualnych problemach prezentujący uniwersalną wiedzę niezbędną w codziennej pracy skarbnika i księgowego jednostki sektora finansów publicznych. Znajdziesz w nim: konkretne informacje o najnowszyc...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa J.A. Malec

J.A.Malec

Arché

 

© Copyright by J. A. Malec & Mind Reflection LTD

Graphic design of the cover: Marek Lesiak

Cover design: Super Photo Cam LTD

E-book: ISBN 978-0-9957124-2-3

Print Book: ISBN 978-0-9957124-3-0

Publisher: Publishing House Mind Reflection LTD www.mindreflection.co.uk​Contact:info@mindreflection.co.uk

All rights reserved​​Copying or distribution of a part or of the whole book without the author’s consent is forbidden.​​Edition I, 2018

 

 

J.A.Malec

1

Bar „U Ala” stał się jego ulubionym miejscem, od kiedy oddał moce, by ratować królową. Nie wiedział wtedy, jakie to będzie poświęcenie i jak bardzo będzie mu ich brakować. Miał świadomość tego, że w końcu je odzyska, zresztą po części już tak się stało.

Nie był już śmiertelny. Z powrotem stał się wampirem, ale nadal był słaby niczym noworodek. No dobrze, może trochę przesadzał, ale bycie tylko nieco silniejszym od człowieka stanowiło dla niego ujmę na honorze. Zapijał więc swoje smutki praktycznie każdego wieczoru, wracał do mieszkania Julii vel królowej, które bezczelnie okupował, i umierał każdego ranka na kaca. Tak od pół roku. Jeśli z tym nie skończy, umrze na niewydolność wątroby. Wypił ostatniego drinka i zaczął się zbierać. Podniósł się ze stołka barowego. Zakręciło mu się w głowie. By odzyskać równowagę, zrobił krok do przodu. Niestety drugą stopą zahaczył o nogę krzesła i poleciał jak długi do przodu.

Nie chciała tu być. To był zły pomysł i wiedziała to, jeszcze zanim jej stopa stanęła w tym przybytku. Śmierdziało tu dymem papierosowym i starym alkoholem. Ale dziewczyny zaciągnęły ją tu wręcz siłą, w końcu trzydzieści lat kończy się

raz w życiu. Nie miała czego świętować i nie chciała tego robić. Jeszcze pięć lat wcześniej miała inne życie, inne priorytety. Tworzyli szczęśliwą rodzinę: ona, jej mąż i córka. Byli małżeństwem od pięciu lat. Wszystko się układało. Oskar miał dobrą pracę i niezłe zarobki, ona pracowała na pół etatu i dorabiała na swoim hobby – tworzyła ozdoby do domu. Mała Lilka była grzecznym dzieckiem, lubiła rysować i układać klocki. Miała wtedy trzy lata. Pojechali do jej rodziców na ich rocznicę. Oskar nie tknął alkoholu przez cały wieczór, prowadził. Gdy Lila słaniała się już ze zmęczenia, postanowili wrócić do domu. Pożegnali się i odjechali. Był spory ruch na drodze, tak bywało w weekendy, ale jechało się całkiem dobrze. Dosłownie pół kilometra od domu wjechał w nich pijany mężczyzna. Nic mu się nie stało, raptem kilka zadrapań, ale ona straciła wszystko. Ich samochód został zmiażdżony na całej długości. Z tyłu siedziała jej córeczka. Jej maleństwo…

Wspomnienia raniły. Zbierało jej się na płacz, a nie chciała, by koleżanki to zauważyły. Podniosła się z krzesła.

– Dzięki, dziewczyny, ale padam z nóg, a jutro do pracy.

– Posiedź jeszcze chwilę, wieczór ciągle młody.

– Dochodzi pierwsza – powiedziała.

– No co ty? – Kamila zerknęła na zegarek. – O cholera, laski, spadamy. – Wypiły szybko, co pozostało im z drinków, wyściskały ją, nim ruszyły do wyjścia.

– Pewna jesteś, że nie potrzebujesz podwózki? – zapytała kolejna koleżanka.

Aleksa nie chciała być niegrzeczna, ale miała ich już serdecznie dość.

– Nie, dzięki. Mieszkam dosłownie za rogiem.

– No tak, ale jest ciemno.

– Nic mi nie będzie, lećcie już. Zobaczymy się jutro.

– Ne idziesz z nami? – zapytały, gdy ruszyła w stronę baru.

– Wzywa mnie natura.

– Och. – Kiwnęły głowami porozumiewawczo. – Pa, do jutra, mała. – Nie cierpiała tego określenia. To, że natura obdarzyła ją niewielkim wzrostem, nie znaczy, że wszyscy muszą jej o tym przypominać.

Odetchnęła głęboko, gdy zniknęły z pola widzenia. Nie potrzebowała korzystać z toalety, ale nie miała ochoty spotkać przypadkiem dziewczyn, gdyby wyszła za szybko. Jednak życie byłoby zbyt piękne, gdyby jej dzień już dobiegł końca. Nie dotarła do toalety, ponieważ jakiś pijany olbrzym wpadł na nią z rozpędu, przewrócił twarzą w dół i przygwoździł swoim cielskiem do podłogi. Mocno uderzyła głową o podłoże, co wywołało mroczki przed oczami, a całe powietrze z płuc zostało brutalnie wypchnięte przez ciężar, który na nią spadł. Nie mogła się ruszyć.

Miał nadzieję, że nie zabił tego dzieciaka. Jego władza nad kończynami pozostawiała wiele do życzenia, ale do tej pory nie schlał się do tego stopnia, by przewracać się o własne nogi. Takiego wstydu ostatnio najadł się, gdy był świeżo po stworzeniu, a to było wieki temu. Staczał się. Ktoś go szarpnął za nogi. Podnieśli też młokosa.

– Koleś, uważaj trochę – warknął jeden z nich.

– Przepraszam, to było niechcący.

– Nie pij tyle, jeśli nie możesz i nie umiesz – odezwał się kolejny.

Zaczynało go to denerwować. Zastanawiał się, czy nie wybrać któregoś na przekąskę.

– Przeprosiłem. Odwalcie się, dup…ki – zaciął się, gdy młokos, na którego spadł, odwrócił się i okazało się, że to kobieta. Do tego śliczna. Bardzo krótko ścięte ciemnobrązowe włosy, dżinsy i męska koszula mogły być mylące, ale te wielkie niebieskie oczy, pełne usta i wypychający koszulę biust ewidentnie świadczyły o płci. Była totalnie nie w jego typie. Za niska, zbyt kształtna, mimo ukrywającego to odzienia pyzata i piegowata.

A jednak była słodka. Metr sześćdziesiąt w szpilkach (jeśli je nosiła), miała czym oddychać oraz na czym siedzieć. Nie wiedzieć czemu, chciał ją zobaczyć w szpilkach i co ciekawsze w skąpej bieliźnie. I na kolanach. A wszystko przez te usta.

– Pani wybaczy, mój nie… – Nie zdążył dokończyć, gdyż cios, który otrzymał, skutecznie mu w tym przeszkodził. Włączył mu się instynkt zabójcy, ale nim zdążył jakkolwiek zrewanżować się napastnikowi, ten kurdupelek stanął pomiędzy nimi, skutecznie ich rozdzielając.

– Panowie, nic się nie stało. Ani ja, ani Al nie chcemy tu żadnych burd. – Zerknęła w stronę baru, gdzie koleś, który widocznie nie tylko podawał drinki, ale też był właścicielem lokalu, skinął głową, zgadzając się z jej stwierdzeniem. – Wróćcie więc do swoich zajęć i bawcie się dobrze. Stawiam wam obu kolejkę na mój koszt.

Koleś, który jeszcze przed chwilą chciał go sprać na kwaśne jabłko, teraz potulnie udał się w stronę baru. Wróżka – bo tak postanowił ją nazywać, dopóki nie pozna jej imienia – spojrzała na niego, dając mu znak, by ruszył za kolegą.

– Nie, dziękuję – powiedział. – Na dzisiaj mam zdecydowanie dosyć. – Wzruszyła tylko ramionami. Poszła zapłacić za dodatkowego drinka, na co Al machnął ręką, ale ona i tak to zrobiła, po czym ruszyła do wyjścia.

Ten wieczór nie mógł się tak zakończyć. Mimo że niespecjalnie była w jego guście, pachniała pysznie. Może nie miał ochoty na drinka, ale zdecydowanie był głodny. By nie rzucać się w oczy, wyszedł kilka chwil po niej.

Kto to był, do cholery? – zadawała sobie pytanie. Fakt, przystojny, ale i przerażający. Przy nim wyglądała jak dziecko. Co się teraz dzieje z tymi facetami, że rosną jak na drożdżach? Do tego wygląda jak model, trochę zbyt blady, zgrabny, seksowny… wow, zapędziła się. Ale ta twarz wryła jej się w pamięć. Przystojna i kwadratowa twarz z kilkudniowym zarostem, trochę za bardzo przekrwione oczy, ale w ślicznym zielonym kolorze. I ta budowa ciała. Był olbrzymi. Szerokie ramiona i wąskie biodra. Seksowny. Zbyt idealny, co było podejrzane. Chyba pora się przywitać z jej wibrującym przyjacielem. Skręciła w uliczkę, przy której znajdowało się jej mieszkanie, ale nim do niego dotarła, zatrzymała się i odwróciła. Stał za nią. Nie zdążyła krzyknąć. Wielka dłoń zasłoniła jej usta, a druga ręka oplotła ją w pasie. Była przerażona. Wierzgała nogami i machała rękoma, próbując się wyrwać.

– Uspokój się, nie skrzywdzę cię – szeptał jej do ucha.

Nie uwierzyła mu. Kolejny koszmar, który rozgrywa się nieopodal jej domu. Nie mogła na to pozwolić. Ugryzła go w dłoń do krwi. Warknął wściekle i wyrwał dłoń z jej szczęki. Krzyknęła, ale zbyt krótko, by ktokolwiek się tym przejął. Przycisnął ją do ściany w ciemnej alejce. Ta sama zakrwawiona dłoń zakrywała jej usta, tym razem uniemożliwiając jej gryzienie.

– Nie skrzywdzę cię. Tylko nie krzycz, proszę. Zabiorę teraz rękę, ale jak zaczniesz krzyczeć, będę nieprzyjemny. Rozumiemy się?

Kiwnęła głową, zgadzając się.

– Czego chcesz? – zapytała, dygocząc na całym ciele.

– To zajmie tylko chwilę, a później zapomnisz.

– O czym ty mówisz?

Odsunął kołnierzyk koszuli, by uwidocznić jej szyję.

– Co robisz? Proszę, zostaw mnie w spokoju!

– Za chwilę – sapnął i wbił kły w złączenie szyi z ramieniem.

Nawet nie pisnęła. Nie mogła wydusić z siebie dźwięku.

Obudził się w nim łowca. Jedzenie zawsze samo do niego przychodziło. Wiele kobiet lubiło się zabawić, a on czerpał z tego dodatkowe korzyści. Ale ta jedna obudziła w nim potwora, którego zamknął w klatce przed wiekami i nie wypuszczał do dzisiaj. Zachowywał się jak młodziak, zamiast oczarować, wystraszył ją. Zamiast porozmawiać, porwał. A teraz przyciska ją do ściany zamiast do łóżka… cholera, o czym on myślał? Smakowała jak najlepszy miód i wino. Nie mógł przestać. W momencie, gdy jej ręce opadły, a czoło oparło się o ścianę, wiedział, że przesadził. Szybko zamknął ranki i odwrócił ją twarzą do siebie. Była nieprzytomna, ale oddychała. No i jak on teraz wymaże jej pamięć, skoro do tego potrzebny jest kontakt wzrokowy?

– Kurwa – zaklął. Wieki się tak nie zapomniał. Nie zabijał dla pożywienia, nie widział w tym sensu. Po co zabijać laskę, skoro może się jeszcze kiedyś przydać? – mawiał.

Wziął ją na ręce i ruszył do domu. Jakoś to wytłumaczy.

 

J.A.Malec

2

– Coś ty sobie myślał? – zrugała Anzelma Julia.

– Miałem ją tam zostawić?

– Od kiedy jesteś taki niedbały?

– Hm, pomyślmy. – Popukał się palcem w brodę, jakby się zastanawiał. – Od kiedy zabrałaś mi moce?

– Skoro tak bardzo nie chciałeś, mogłeś ich nie oddawać. Od żadnego z was tego nie oczekiwałam – powiedziała z bólem w głosie.

– Julia, przepraszam – zreflektował się, na co machnęła ręką.

– Powiedz mi lepiej, dlaczego ona jest w takim stanie?

– Za dużo wziąłem. – Julia spojrzała ze zdziwieniem.

– Rozumiem, że raczej ci się to nie zdarza.

– Nie, przynajmniej w ciągu ostatnich kilku wieków.

– Nie panujesz nad sobą.

– Panuję.

– Jesteś alkoholikiem.

– Boże, a co to, spotkanie anonimowych alkoholików? – warknął. – Daj mi kilka godzin i się jej pozbędę. Musi odzyskać siły i wtedy wymażę jej pamięć.

– Dobrze, niech będzie. Zabierz ją do siebie. W ogóle to mógłbyś wrócić do swojego domu.

– No i się zaczyna. – Odwrócił się do Julii i zapytał: – Niby jak? Masz dla mnie fałszywe dokumenty, żebym mógł przekroczyć granicę, nie tłumacząc się z mojego wieku? A może postanowiłaś oddać mi moją prędkość, żebym przebiegł przez granicę niezauważony, albo teleportację?

– Nie, nie mam papierów i wierz mi albo nie, ale nic na to nie mogę poradzić, że nie odzyskałeś mocy. Już przepraszałam cię za tamto kłamstwo z partnerką i zrobiłam wszystko, co mogłam, żebyś odzyskał moce, ale coś jest nie tak. Wracają do ciebie powoli.

– Gdyby nie fakt, że jesteś równowagą, już dawno bym cię wyssał – wycedził przez zęby. Zdawał sobie sprawę, że zginąłby za te słowa, gdyby jej partner, Dorian, tam był. Kochał tę kobietę, ale nie była jego, co doprowadzało go do szału. Mimo to nie zamierzał opuścić tego domu, dopóki nie poczuje takiej potrzeby.

– Musimy coś wymyślić, to cierpienie jest dla ciebie niezdrowe.

– Nie gmeraj mi w głowie.

– Nie robię tego, twoje uczucia wylewają się z ciebie jak powódź. I bolą.

– Przepraszam. Pójdę już. – Podniósł nieprzytomną wróżkę z kanapy i skierował się do swojego pokoju.

– Anzelm? – Zatrzymał się, ale nie odwrócił. – Nie skrzywdź jej.

– Już to zrobiłem.

Była taka zmęczona, więc zamiast wstać jak co dzień rano, odwróciła się na drugi bok i wtuliła w pościel. Coś jej nie pasowało. Obmacała dookoła poduszkę, nie przypominała sobie, by ostatnimi czasy zamieniła swojego jaśka na coś tak ogromnego. Otworzyła oczy. Promienie słońca raziły ją w oczy. To zdecydowanie nie był jej pokój. Jej łóżko nie znajdowało się koło okna. Usiadła nagle na łóżku, gdy usłyszała chrapanie. Naprzeciwko łóżka, na fotelu, spał koleś, który ją napadł. Serce zaczęło jej bić z zawrotną prędkością. Cicho wstała z łóżka. Nadal miała na sobie wczorajsze ubrania. To dobrze – pomyślała. Buty stały w pobliżu, ale w momencie, gdy się po nie schyliła, zakręciło jej się w głowie i wylądowała z hukiem na kolanach. Zabolało.

– Najpierw musisz coś zjeść – odezwał się tuż przy jej uchu znajomy głos. Wielkie dłonie złapały ją pod ramiona i zaczęły unosić z ziemi. Dostała adrenalinowego kopa, zaczęła wrzeszczeć, kopać i bić rękoma.

– Pomocy! – krzyczała ile sił.

– Uspokój się, kobieto. – Chwycił ją w stalowe objęcia, próbując uspokoić, ale ona nie zamierzała siedzieć cicho. Twardo prowadziła walkę z napastnikiem. Usłyszała pukanie do drzwi.

– Co się tam dzieje? – zapytał kobiecy głos.

– Nic, możesz odejść, radzę sobie. Au! – pisnął, gdy zęby Aleksy zanurzyły się w jego dłoni.

Drzwi stanęły otworem, a w nich pojawiła się krągła kobieta.

– Miałeś jej nie krzywdzić.

– Miałaś się nie wtrącać.

– Wybacz, złotko – skierowała się do niej – jest trochę… nieokrzesany.

– Pomóż mi, proszę – błagała, nadal próbując się wyrwać.

– Jeszcze nie naprawiłeś swojego błędu?

– Nie zdążyłem, dopiero się obudziła.

Kobieta podeszła do Aleksy i wzięła ją za dłonie.

– Skarbie, pomogę ci, tylko popatrz mu przez chwilę w oczy. Proszę.

– W co wy, do cholery, gracie? Wypuście mnie stąd, nikomu nic nie powiem, obiecuję – zaczęła błagać.

– Po dobroci się nie uda – warknął, po czym przesunął ją pod ścianę i jednym ruchem odwrócił twarzą do siebie. Biodrami docisnął jej miednicę, blokując najmniejszy ruch, ręce złapał nad głową jedną dłonią, a drugą ujął jej podbródek i zmusił, by na niego spojrzała. Wtedy usłyszała go w swojej głowie: Po wyjściu z baru udałaś się do domu i położyłaś spać. Byłaś bardzo zmęczona.

Jej oczy rozszerzyły się ze strachu. Zwykle ludzie stawali się ospali i współpracowali, ale ona wydawała się inna. Serce biło jej z ogromną prędkością, zaczynał się obawiać, że umrze ze strachu.

– Wiem, kim jesteś – powiedziała, nim jęknęła i straciła przytomność.

– Kurwa.

– Nie no, spisałeś się. – Komentarz Julii nie uszedł jego uwadze.

– Może sama spróbujesz!? – krzyknął.

– Nie wyżywaj się na mnie za swoje błędy.

– Julia, wracaj w tej chwili do łóżka – usłyszeli krzyk Doriana z sąsiedniego pokoju. – Jest dorosły, nie matkuj mu.

– Siad, piesku – krzyknęła.

– Och, mała, przegięłaś. – Dorian wparował do jego pokoju w samych bokserkach, chwycił Julię w pasie i przerzucił przez ramię. Pisnęła i klepnęła go w pośladki.

– Postaw mnie w tej chwili na podłodze, Dorianie.

– Ani mi się waż używać wobec mnie mocy – krzyknął, wychodząc z nią pokoju.

– Ty swoich używasz.

– W życiu – zaprzeczył. – Jako człowiek też bym cię przerzucił przez ramię.

– Nie dałbyś rady, jestem za cię… Au! Przestań – krzyknęła, gdy usłyszał odgłos klapsa.

Drzwi trzasnęły. Został sam z kobietą, która najwyraźniej nie chciała współpracować. Znów położył ją na łóżku. Po chwili zaczęła się budzić. Otworzyła oczy.

– Nie krzycz, nie drap i nie kop. Porozmawiajmy. – Oczy zaszły jej łzami. – Nie płacz. Proszę. Mam na imię Anzelm, a ty?

– Aleksandra. Czego jeszcze ode mnie chcesz?

– Już wziąłem, co chciałem. Współpracuj ze mną, proszę, a wrócisz szybko do domu. – Kiwnęła tylko głową. – Spójrz mi w oczy. – Tak zrobiła. Od nowa rozpoczął wymazywanie jej pamięci, ale w momencie, gdy złapała się za głowę, a z nosa zaczęła jej lecieć krew, przestał.

– Co, do cholery? – zaklął, gdy znów odleciała – Julia! – zawołał.

Wbiegła jak burza do pokoju, zawiązując po drodze szlafrok.

– Co się stało? – zapytała, gdy zauważyła krew.

– Nie wiem. Nie zrobiłem niczego innego niż zwykle.

– Wiesz chociaż jak ma na imię?

– Aleksandra.

– Aleksandro, popatrz na mnie, skup się, proszę. Jak się czujesz?

– Głowa… – szepnęła – …boli. – Zwinęła się w kłębek i wtuliła w poduszkę. Zasnęła lub straciła przytomność.

– Zabierz ją do szpitala.

– Nie pomożesz jej?

– Jak? Jestem mechanikiem, a nie lekarzem.

– A twoje moce? Sprawdź chociaż jej przyszłość, czy w ogóle ją ma. – Wiedziała, że obawia się, że ją zabił lub upośledził, więc się skupiła.

– No i?

– Cierpliwości. – Przez chwilę stał w ciszy. – Weź ją do szpitala.

– Julia, cholera, powiedz cokolwiek.

– Przeżyje, ma przyszłość – stwierdziła z uśmiechem. – Ale nie gmeraj jej więcej w głowie.

– Przecież wiesz, że muszę. To jest zbyt niebezpieczne.

– Zaufaj mi. Wszystko będzie w porządku. – Wyszła z uśmiechem.

– Kobieto, co ty kombinujesz?! – krzyknął.

Nie cierpiał szpitali. Śmierdziało w nich chemią, chorobą i śmiercią. On sam był nosicielem śmierci, ale nie powodował jej bez wyraźnych przesłanek. Szpital był miejscem, w którym czuć było jej oddech na karku. Szczególnie gdy miało się już do czynienia z wysłannikiem śmierci.

– Co tu robisz? Myślałem, że szpitale są poza waszą jurysdykcją? – zapytał anioła, który spoczął na krześle obok.

– Moja żona rodzi. Mnie też miło cię poznać. David jestem, tak swoją drogą – odpowiedział David.

– Anzelm – przedstawił się. – Wieki nie miałem przyjemności ponownego spotkania z wami.

– Przestałeś zabijać, skończyły się odwiedziny.

– Kiedy się ożeniłeś? – zapytał.

– Prawie rok temu.

– I już się dorobiłeś potomka? Nie próżnujesz – zachichotał Dawid.

– Wiesz, jak to jest z tymi boskimi prawami.

– Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Nie powinieneś być z żoną?

– Wygoniła mnie. Nie umiałem ustać spokojnie i nie krzyczeć na lekarzy. – Rozbawił tym Anzelma.

– Kto by pomyślał. Nie macie szpitali w niebie?

– Można powiedzieć, że mamy, ale moja kobieta jest strasznie uparta i zawzięła się, że będzie rodzić tutaj.

– Tak, wiem coś o upartych kobietach.

– Czyżby i ciebie dopadła strzała Kupidyna?

– Nie mieszaj do tego tego bachora w pielusze.

– Czyli jednak coś w tym jest.

– Może porozmawiamy o twojej żonie, chętnie ją poznam – powiedział, gdy rozmowa zaczęła go wkurzać.

– Spokojnie, kolego, bez nerwów. Może mogę ci jakoś pomóc? Przydałoby mi się rozproszenie uwagi.

– Właściwie to możesz…

– Przepraszam. Pan jest mężem Aleksandry? – przeszkodziła im pielęgniarka.

– Taaa… – usłyszał śmiech za plecami.

– Wszystko z nią w porządku. Ma tylko lekką anemię i jest odwodniona, więc dostała żelazo i sól fizjologiczną dla uzupełninia płynów. Powinna zostać na obserwacji, ale zdecydowanie się temu sprzeciwia. – Przerwała i spąsowiała. – Nie jest to jej pierwsza wizyta w szpitalu. Ostatnia była jakiś czas temu, ale może warto by było porozmawiać z psychologiem o jej stanie emocjonalnym. Wiele w życiu przeszła i jako matka nie jestem w stanie wyobrazić sobie jej straty. Przepraszam, to taka moja uwaga. Cieszę się, że w końcu znalazła kogoś, choć trochę mnie to zaskoczyło. Kilka miesięcy temu nie wspominała, że kogoś ma. Proszę się na mnie nie gniewać. Może pan zobaczyć żonę i zabrać ją do domu. Jest w pokoju numer sześć. – Odeszła, a on stał z otwartą buzią.

– No to, stary, kiedy się ożeniłeś? – zapytał Dawid, klepiąc go w ramię.

– Nie jestem żonaty – fuknął. – Musiałem trochę pokombinować i podałem siebie jako jej męża, inaczej nie mógłbym wejść do jej pokoju.

– Mogłeś powiedzieć, że jesteś jej bratem. – Spojrzenie Anzelma mówiło samo za siebie. – Wyjaśnisz mi, o co chodzi?

– Chodź, opowiem ci po drodze.

Nim dotarli, Dawid został wtajemniczony w szczegóły. Aleksandra siedziała na łóżku i wkładała buty. Spojrzała na nich obu, po czym wróciła do swojej czynności.

– Przyprowadziłeś kolegę do pomocy, bo sam nie dajesz rady? – zakpiła. – Urocze.

– Nie bądź niemiła.

– Było dokończyć sprawę w alejce lub w mieszkaniu. Problem sam by się rozwiązał.

– O czym mówisz?

– O tym, że wszystko pamiętam. A grzebanie mi w mózgu nic ci nie dało… pijawko – dodała po chwili.

Szczęka mu opadła. Nie wiedział, co powiedzieć.

– Och, zdziwiony? – zadrwiła. – Taki sam sukinsyn jak ty odebrał mi wszystko, co kochałam. Pieprzony pijaczyna wyszedł praktycznie bez szwanku z auta, które wyglądało jak zmiażdżona puszka. Poszperałam trochę. Idiota podał swoje prawdziwe nazwisko. Jakie było moje zdziwienie, gdy znalazłam jego zdjęcie w gazecie sprzed ponad wieku. A twój atak na mnie tylko potwierdził moją tezę. Nie próbuj grzebać mi w głowie, tamten też próbował i nic nie wskórał. Przynajmniej na mnie mu się nie udało. Nie musisz się obawiać, że cokolwiek powiem. Kto by mi uwierzył? Ale możesz dokończyć, co zacząłeś. Nawet byłabym wdzięczna.

Stał tam jak wmurowany, dopóki nie próbowała go minąć. Zastąpił jej drogę.

– Idziesz ze mną.

– Nie. I pogódź się z tym. Wracam do siebie. Przez ciebie zawaliłam dzień w pracy

Złapał ją za rękę i spojrzał na Dawida. Ten tylko rozłożył ręce.

– Już próbowałem. – Puścił ją. Wyszła.

– Cholera. Dzięki, stary. Widzimy się na piwie po narodzinach, trzeba to uczcić. Wiesz, jak mnie znaleźć. Wy zawsze wiecie. Wracaj do swoich obowiązków i pozdrów małżonkę.

– Taaa, już lecę. Odezwę się. I jeszcze mała rada: nie pozwól, by głupoty przysłoniły ci prawdę.

– Co wy macie z tymi mądrościami? – Odwrócił się na pięcie i podążył za Aleksandrą.

– Odwal się albo zacznę krzyczeć – powiedziała, gdy tylko ją dogonił.

– Musimy porozmawiać.

– Wcale nie musimy.

– Współpracuj.

– Daruj sobie ten ton. Zabij mnie albo spadaj. – Wzięła głęboki oddech. – Proszę. Jestem zmęczona, a do tego muszę się teraz tłumaczyć szefowi z mojej nieobecności.

– Pójdę z tobą.

– Nie. Po prostu daj mi spokój. Nie chcę cię więcej widzieć.

Pozwolił jej odejść, ale postanowił ją śledzić.

 

 

 

J.A.Malec

3

– Szefie, błagam, tym razem to nie moja wina.

– To co się stało?

– Yhm – odchrząknęła. – Wylądowałam w szpitalu.

Pracodawca spojrzał na nią i już wiedziała, co nastąpi.

– Znowu? – krzyknął. – Który to raz? Czwarty w ciągu roku?

– To nie moja wina – powiedziała spokojnie. Miała zamiar powiedzieć, że ktoś ją napadł, ale trudno było o dowody. – Wracałam do domu i zakręciło mi się w głowie, uderzyłam się i straciłam przytomność.

– Było wczoraj tyle nie pić, wiedziałaś, że dzisiaj przychodzisz do pracy.

– Nie byłam pijana.

– Ja już znam dziewczyny takie jak ty.

– Szefie, to się więcej nie powtórzy.

– Przykro mi, Aleksandro, zwalniam cię.

– Błagam…

– Wyczerpałaś moją cierpliwość.

Prosto ze szpitala udała się do pracy, nawet nie podskoczyła do domu, by się przebrać.

Anzelm stał na dachu budynku po przeciwnej stronie ulicy i nasłuchiwał, jak wygłaskany dupek w garniturku zwalnia Aleksę z pracy, z jego winy. Miał ochotę tam wejść i wyjaśnić mu w męski sposób, że ona jest niewinna. Nie mógł, więc czekał. Nie uszły jego uwadze słowa jej szefa, że nie pierwszy raz trafiła do szpitala. Pielęgniarka też o tym wspominała. Było to niepokojące.

– Słuchaj, możemy to załatwić inaczej – odezwał się znów elegancik.

Mina Aleksa była wymowna, wiedziała, co kombinował. Skrzyżowała ręce na piersi.

– Słucham.

– Umów się ze mną, a ja zastanowię się jeszcze nad twoim zwolnieniem. – Jego uśmiech był chytry, pewnie pomyślał, że ona zrobi wszystko, by utrzymać pracę.

Gdy zobaczył, gdzie poszła prosto ze szpitala, był w szoku. Była to fabryka mebli, może nie za wielka, ale zdecydowanie praca w niej nie należała do lekkich. Pachniało tu świeżym drewnem i lakierem. Zajrzał przez okienko do środka. Kobiety stojące przy linii produkcyjnej bez przerwy wrzucały i przerzucały całkiem spore kawałki drewna. Pot skrapiał czoło każdej z nich. W środku musiało być ze trzydzieści stopni, jeśli nie więcej. Cała hala zbudowana była z metalu.

Aleksa z delikatnym uśmiechem zbliżyła się do swojego szefa.

– Choćbyś był jedynym mężczyzną na świecie, nie umówiłabym się z tobą. – Mina mu zrzedła. Odwróciła się na pięcie, by odejść, ale złapał ją za ramię.

– Takie dziwki jak ty nie mają wielkiego wyboru.

Anzelm już miał mu ukręcić ten podły łeb, gdy Aleksa zwinnie wykorzystała fakt, że jest przetrzymywana, a stopy popaprańca stoją szeroko rozstawione. Odwróciła się i z rozmachem kopnęła go między nogi. Anzelm jęknął, jakby poczuł ten ból.

– Cholera – powiedział. Gdy wybiegała z biura, jej były już szef zwijał się z bólu na podłodze.

Anzelm był z niej dumny. Dziwne, ponieważ nawet jej nie znał. Odprowadził ją do domu. Jakież było zdziwienie, gdy okazało się to nieopodal ich wczorajszego miejsca „spotkania”. Aleksa zatrzymała się tam na chwilę i spojrzała w alejkę. Przeszedł ją dreszcz, ale ruszyła dalej. Weszła po schodkach i zniknęła za drzwiami.

– Idiota – warknął na siebie. Mógł to wszystko inaczej załatwić. Może i nie udało mu się wykasować jej wspomnień, ale mógł zrobić z tego zły sen. Jak mógł aż tak dać się ponieść naturze. Postanowił jej to jakoś wynagrodzić. Kolacja wydawała się jak najbardziej na miejscu. Nic jej nie groziło, więc udał się do domu, by się przebrać.

Już dawno nie była taka wściekła. Co ten idiota sobie myślał, że da mu się przelecieć za posadę? Nie ma już na tym świecie porządnych ludzi – myślała. Od godziny krążyła po mieszkaniu, nie wiedząc, co robić. Poprzedniej pracy szukała prawie rok, a nie zdążyła odłożyć pieniędzy, by mieć czas na poszukiwanie następnej. Usiadła w końcu na kanapie, a łzy popłynęły strumieniem, ze złości i ze smutku. Musiała sobie radzić ze wszystkim sama. Nie miała już na to sił. Położyła się, próbując się zrelaksować, ale myśli w głowie krążyły z zawrotną prędkością, powodując ból. Tak bardzo brakowało jej męża i córeczki. Jej serce bolało z tęsknoty i żalu. Przed oczami stanęły jej obrazy z wypadku. Zgniecione auta i ta śmiertelna cisza po wszystkim. Nie była w stanie się odwrócić, by sprawdzić, co z córką, ale nie musiała tego robić, widziała wszystko w lusterku. Jej córeczki już nie było, została tylko krwawa masa pod warstwą metalu, a na fotelu kierowcy jej mąż siedział z zakrwawioną głową, ułożoną pod dziwnym kątem. Nigdy nie zdoła wymazać tego z pamięci. Krzyczała głośno, zdarła gardło, nie mogąc przestać rozpaczać. I wtedy podszedł do niej, zataczając się, tylko z kilkoma zadrapaniami. Wyglądał na zaledwie dwadzieścia kilka lat. Chwycił jej twarz i patrzył w oczy.

– Zapomnisz, że mnie widziałaś – powiedział. W jej głowie zaczęło pulsować.

– Zabiłeś ich, zabiłeś – płakała. Wystraszył się i puścił. Odsunął się.

W oddali słychać było sygnał karetki. Musiała stracić przytomność. Gdy otworzyła oczy, ratownicy medyczni zakładali jej właśnie kołnierz ortopedyczny. Winowajca rozmawiał z policją. Nawet go nie skuli. A później nie ukarali, zrzucili winę na jej męża. Nie mogła w to uwierzyć, dopóki na nią nie spojrzał, a jego oczy zalśniły czerwienią. Dotarło do niej przesłanie, że albo się zamknie, albo zginie. Była już pewna, że on nie jest człowiekiem. Wystraszyła się, a teraz żałowała. Dołączyłaby do swojej rodziny. Żal ściskał jej serce, łzy lały się strumieniami. Nie chciała już dłużej tego ciągnąć. Podniosła się i skierowała do łazienki. Odkręciła ciepłą wodę. Słyszała, że to przyśpiesza cały proces. Rozebrała się do bielizny. W apteczce znalazła starą maszynkę męża. Uśmiechnęła się. Kto by pomyślał, że ktokolwiek używa jeszcze maszynek na żyletki – pomyślała. Używał – poprawiła się. Rozkręciła ją i wyciągnęła ostrze. Błysnęło pod światłem. To jedyna sensowna droga – przemknęło jej przez głowę. Weszła do wanny. Woda była wręcz parząca. Usiadła, wzięła kilka głębokich oddechów, rozluźniła się. Przyłożyła żyletkę do nadgarstka i pociągnęła.

– Kurwa, to boli – syknęła.

Przemknęło jej przez myśl, by przestać, ale wypływająca krew wręcz ją oczarowała. Skapujące krople barwiły wodę na czerwono, tworząc piękne wzory. Nie zastanawiając się, zrobiła to samo z drugim nadgarstkiem, co nie było już takie proste, gdyż ręka jej drżała. Długo obserwowała zmieniającą się barwę wody, a gdy poczuła się osłabiona, położyła głowę na oparciu i zamknęła oczy.

– Już blisko, kochani, już prawie.

Stanął pod jej drzwiami i zapukał. Nie podobała mu się cisza, która go otaczała. Powiew wiatru przyniósł zapach krwi. Nie myśląc długo, wyłamał zamek i wszedł do środka. Kierował się węchem. Leżała w wannie z uśmiechem na ustach. Podbiegł i potrząsnął nią. Uchyliła powieki. Z trudem uniosła dłoń.

– Poczęstuj się – powiedziała.

Na jej nadgarstku widniało głębokie nacięcie, z którego wolnym tempem sączyła się krew. Obudził się w nim drapieżnik. Już pochylał się, by skorzystać z jej zaproszenia, ale cichy głos w jego głowie wystarczył, by zaprzestać działania. Odskoczył od niej. Zaśmiała się.

– Cienias – dogryzła mu, a jej powieki opadły.

– Coś ty sobie myślała? – krzyknął, jednocześnie wyciągając ją z wody.

Próbowała się szarpać, ale upływ krwi spowodował, że nie miała na to siły. Mokrą zaniósł ją do sypialni i położył na łóżku. Wrócił po ręcznik i po chwili ciasno ją nim owinął.

– Zostaw mnie w spokoju – szepnęła.

Krew nadal płynęła, ale wolniej. Nie miał wyjścia, musiał zamknąć rany. Uklęknął obok łóżka i ujął jej dłoń.

– Smacznego – zachichotała półprzytomna.

Jej krew pachniała tak słodko jak najlepszy miód. Musiał utrzymać swojego potwora na smyczy. Polizał ranę, zamykając ją, smakowała wybornie. Na szczęście jej cięcia nie były bardzo głębokie i w ciągu kilku godzin wszystko powinno się zagoić. Zrobił to samo z drugą ręką. Sprawdził puls. Bił zbyt słabo. Mogło być za późno. Potrzebował bardziej drastycznych środków, by ją uratować. Przysiadł obok jej głowy i uniósł ją. Przegryzł swój nadgarstek i przyłożył do jej uchylonych ust. Gęsta i ciemna krew spływała wielkimi kroplami do wnętrza ust, aż zaczęła się dławić. Otworzyła szeroko oczy, niemrawo próbowała go od siebie odepchnąć. Zabrał rękę i zamknął jej usta siłą.

– Przełknij – polecił.

Pokręciła przecząco głową. Łzy spłynęły po policzku.

– Zrób to.

Nadal się sprzeciwiała. Była upartą kobietą.

Nie mogąc trzymać jej tak przez cały czas, zrobił jedyną rzecz, jaka mu przyszła na myśl. Pochylił się i pocałował Aleksę. Brutalnie wepchnął język w jej usta. Miało ją to jedynie popchnąć do przełknięcia, a zamieniło się w coś nieoczekiwanego. Kobieta pod nim po chwili walki rozpłynęła się i oddała pocałunek. Jego interes ożył i domagał się uwagi. Ułożył ją delikatnie na poduszce i całował namiętnie. Lecz nie trwało to długo. Po chwili zorientował się, że coś jest nie tak. Zesztywniała, a jej dłonie już dłużej nie pieściły jego ramion, lecz leżały zaciśnięte w pięści koło głowy. Poderwał się na nogi.

– Przepraszam – powiedział.

Nie odpowiedziała od razu, a jedynie się przyglądała.

– Czego ty znowu chcesz? – zapytała z gniewem. – Mało mi zabraliście? Nawet umrzeć nie można w spokoju? – Ostatnie słowa wypowiedziała, łkając.

– Aleksandro…

– Wynoś się z mojego mieszkania! – krzyknęła. Mimo utraty krwi głos miała silny.

– Nie.

– Proszę – szepnęła wśród szarpiącego nią płaczu. – Zostaw mnie w spokoju.

– Nie pozwolę ci się zabić.

Po tych słowach w jej oczach pojawił się chłód.

– Nie twój interes, co robię ze swoim życiem – powiedziała gniewnie, po czym odwróciła się do niego plecami i ułożyła wygodnie. – Zatrzaśnij za sobą drzwi.

Zadziwiało go, jak kobieta może się zmienić w jednej chwili z rozbitej i załamanej we wściekłą i upartą. Chyba nigdy nie pojmie sposobu działania kobiecego mózgu.

– Nie wyjdę stąd. Stanowisz zagrożenie dla samej siebie.

– Za to ty nadrabiasz za nas oboje bycie niebezpiecznym dla innych. Paranoja. Wynoś się.

– Nie. Miałem cię zabrać na kolację, ale kolacja musi przyjść do nas. – Po tym, jak się spięła, wiedział, że ją zaskoczył.

– Nie umawiam się z mordercami.

– Nie jestem… znaczy byłem… ale nie jestem…. Cholera, wszystko utrudniasz.

– Wyjdź stąd, inaczej znajdę sposób, by cię ukatrupić – ziewnęła przeciągle.

– Najpierw musiałabyś wstać z łóżka. Prześpij się chwilę, a ja przygotuję ci kolację.

– Nie jestem głodna.

– Jesteś i to cholernie. Po tym, co próbowałaś zrobić i po mojej krwi. – Zaczęła wycierać usta i pluć.

– Prawda. Fuj! Podałeś mi ją doustnie.

– Nie, dożylnie – odparł z sarkazmem. – A widzisz tutaj sprzęt medyczny?

– Spieprzaj stąd, ty sarkastyczny świrze. Nie potrzebuję niańki pijawki. – Przerwała na chwilę. – Ach, już wiem – odezwała się, jakby właśnie wpadła na rozwiązanie zagadki – teraz mnie nakarmisz, a później się ze mnie napijesz. Ale musze cię zasmucić: nie mam zamiaru zostać krwawą dziwką, prędzej cię zabije.

Po prostu nie wierzył w to, co słyszał. Ta kobieta miała nierówno pod sufitem.

– Idę do kuchni.

– Pewnie, proszę bardzo. – Z trudem podniosła się z łóżka. Ręcznik opadł na podłogę.

Stała tam w bieliźnie przebarwionej krwią. Miał okazję dokładnie się jej przyjrzeć. Jej ciało było piękne, ale wiele przeszło. Brzuch już nie tak jędrny jak u nastolatki, z widocznymi rozstępami, zdradzał, że była matką. Wiedział o tym. Nigdy nie chciał mieć do czynienia z matkami, jego podboje były wycelowane w kobiety samotne i – z grubsza – egoistyczne. Matki stanowiły problem, nie można było wymazać im pamięci bez ingerowania tym w ich życie domowe. A on szanował więzy rodzinne. Kobiety samotne nie miały tego problemu, swe amnezje zwykle tłumaczyły sobie zbyt dużą ilością alkoholu i nie musiały się obawiać konsekwencji swoich działań. A ona była matką. Od żeber pod biustem, z prawej strony, aż do pępka ciągnęła się szarpana blizna, ramię również naznaczone było kilkoma mniejszymi. Nad miseczką stanika widniała kolejna. Pozostałości po wypadku. Życie jej nie oszczędziło. Schyliła się po ręcznik, ale zachwiała się i poleciała do przodu. Złapał ją, nim rozbiła sobie nos. Była nieprzytomna. Utrata krwi dała o sobie znać. Miał trochę czasu, by przygotować kolację, zanim się ocknie, ale najpierw musiał ją przebrać, gdyż ciągły zapach krwi doprowadzał go do szału. Spuścił wodę z wanny i dokładnie umył. Przyszykował mokry ręcznik i delikatnie obmył jej ciało. Nie poruszyła się, ale oddychała spokojnie. Ściągnął jej biustonosz. Miała piękne piersi. Prawa była trochę mniejsza, a blizna nadawała jej asymetryczny kształt, wciąż jednak miał ochotę ją wylizać. Potrząsnął głową, próbując odgonić erotyczne wizje z nią w roli głównej. Nie wiedział dlaczego, ale ta kobieta zdecydowanie go do siebie przyciągała. Obmył obie półkule. Sutki naprężyły się, gdy chłodne powietrze owiało mokrą skórę. Miał przemożną ochotę ich spróbować. Ostatkiem sił zabrał się za ostatnią barierę. Delikatnie zsunął figi z jej bioder i wrzucił do kosza na śmieci. Teraz leżała przed nim w pełnej krasie, a on czuł się jak zboczeniec. Nie goliła się tam. Cieszyło go to. Nie trafił na taką kobietę od pięćdziesięciu lat. Szybko i delikatnie obmył ją i przykrył kołdrą. Ukrył się w łazience. Oparty o umywalkę wziął kilka głębokich wdechów i spojrzał w lustro.

– Opanuj się, idioto – powiedział do odbicia. Poprawił spodnie, gdyż zamek brutalnie wrzynał mu się w przyrodzenie. Gdy wyszedł, zastał Aleksandrę wtuloną w poduszkę i delikatnie pochrapującą. Dobrze, niech odpoczywa – pomyślał. Opierdolę ją później – dodał i udał się do kuchni.

Obudziła się z kacem, choć nie pamiętała, by piła poprzedniego dnia. Właściwie to nie wiedziała nawet, która jest godzina. Otaczał ją bardzo przyjemny zapach świeżych ziół i soczystych potraw.

– Nienawidzę swoich sąsiadów – powiedziała w poduszkę.

– Dlaczego? – odezwał się za jej plecami obcy głos. Krzyknęła i poderwała się na łóżku. Oparła się o zagłówek. Minęło kilka chwil, nim zorientowała się, że jest naga. Szybko podciągnęła kołdrę pod brodę. Anzelm zajadał frytkę, opierając się o framugę. – Są bardzo przyjaźni, pożyczyli mi nawet cukier. Wyjaśnij mi – pomachał w jej kierunku frytką – czemu ta słodka staruszka z mieszkania obok twierdzi, że jesteś mało rozrywkowa? Bo całkiem niedawno miałem cholerny przykład na to, że potrafisz skutecznie wyrwać każdego z monotonii – dokończył ze wściekłością.

– Co ty tu jeszcze robisz? – zapytała, gdy przypomniała sobie wszystko.

– Kolację.

– Nie zamierzam z tobą niczego jeść.

– Jak sobie życzysz. – Zniknął za drzwiami. Odetchnęła z ulgą. Jej radość była jednak przedwczesna. W salonie rozległy się dziwne hałasy i po chwili Anzelm wrócił. Rzucił jej w twarz szlafrok.

– Ubieraj się albo ja to zrobię, przywiąże cię do krzesła i nakarmię siłą.

– Jak śmiesz? To mój dom.

– Liczę do trzech. Jeden…

– Żarty sobie ze mnie robisz? – Frustracja Aleksy sięgała zenitu.

– …dwa… – Nie odpuszczał, a na jego twarzy wykwitł uśmieszek. Poddała się. Czuła, że nie żartuje.

Ubierała się powoli, jej ruchy specjalnie były niedbałe i kuszące. W tę grę mogą grać dwie osoby – pomyślała.

Uśmiech zniknął z jego twarzy, a na jego miejsce wskoczyło zaciekawienie.

Podniosła się gracją. Poły szlafroka zsunęły się po jej udach, okrywając ją po same kostki.

– Zadowolony? – Przełknął ślinę, a na jego twarzy ponownie pojawił się spokój.

– Kolacja stygnie – powiedział i wymaszerował z pokoju.

– Dzwonię na policję – krzyknęła.

– I co im powiesz? Że wampir zrobił ci kolację i chcesz się go pozbyć z domu? Nim ktokolwiek się tu zjawi, ja zniknę i nie zostawię po sobie śladu, a potem wrócę i zjem tę cholerną kolację. Myślisz, że ile razy przyjadą na twoje wezwanie? – zapytał wyraźnie zdenerwowany.

Zacisnęła mocno szczękę, a usta zmieniły się w wąską linię. W jej oczach pojawiły się łzy, ale szybko je odgoniła. Nie odezwała się ani słowem, usiadła tylko do stołu. Nie zamierzał przerywać jej milczenia. Nałożył dania na talerze i zjedli w ciszy. Gdy skończyli, wstała od stołu, by pozbierać naczynia.

– Zostaw, ja to zrobię – powiedział. – Idź się połóż, potrzebujesz odpoczynku.

Nic nie mówiąc i nie podnosząc wzroku, skierowała się do pokoju. W swoim życiu przeszła wiele, ale nikomu nie pozwoliła sobą pomiatać tak jak jemu. Czuła się poniżona faktem, że potwór z rodzaju, który odebrał jej wszystko, w tej chwili steruje jej życiem. Miał rację, nawet jeśli policja przyjedzie, to co im powie? Nawet jeśli jej uwierzą, on wymaże im pamięć lub zrobi z niej wariatkę. Jej zdrowie psychiczne pozostawiało wiele do życzenia, a kolejna próba samobójcza nie poprawiała jej statusu. Spędzenie reszty życia w psychiatryku też nie było jej priorytetem. Zrobiła więc, co kazał. Może jeśli będzie się zachowywać normalnie, on sobie pójdzie.

Jak się okazało, złudne były jej nadzieje. Przespała całą noc spokojnie. Nawet nie wiedziała, kiedy zasnęła. Czuła się dobrze, jak na jej wybryk z poprzedniej nocy. Założyła na siebie bieliznę i ulubioną koszulkę, która sięgała jej do połowy uda. Jak gdyby nigdy nic, poszła do kuchni, by zrobić kawę i śniadanie. Zatrzymała się w drzwiach, gdy zobaczyła opartego na łokciach o blat kuchenny Anzelma, który właśnie popijał kawę z jej ulubionego kubka i czytał poranną gazetę. Chciała go wygonić, ale jej wzrok zatrzymał się na jego wypiętym tyłku, który swoją drogą całkiem nieźle prezentował się w dżinsach. Przechyliła delikatnie głowę z zaciekawienia i zlustrowała resztę jego ciała. Długie nogi o masywnych udach, zgrabny, wąski tyłek i szerokie ramiona tworzyły wręcz ideał męskości. Podniosła wzrok ciut wyżej i zauważyła, że przygląda się jej z chłopięcym uśmieszkiem. Zarumieniła się i odwróciła na pięcie. Popędziła do pokoju, zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie. Po chwili usłyszała pukanie.

– Kawy? – zapytał.

– Czemu nie odejdziesz? – zapytała szeptem.

– Bo potrzebujesz kogoś, by cię pilnował. I wysłuchał.

– Pójdę do psychologa, obiecuję – powiedziała. – Tylko zniknij – dodała ciszej.

– Nie jestem taki jak tamten koleś.

– Jesteś jednym z nich.

– Tak, ale ty też jesteś jednym z ludzi, ale nie wrzucam was wszystkich do jednego worka.

– To nie to samo.

– Dlaczego?

– Wy nie powinniście istnieć.

– Jesteśmy tu tak samo długo jak ludzie, mamy takie samo prawo do życia jak ty.

– Jesteście mordercami.

– A ty, jedząc stek, nie jesteś?

– Uważasz nas za jedzenie? – oburzyła się. – My przynajmniej nie zjadamy swojego gatunku.

– Cholera, dlaczego wszyscy uparli się, że my siebie zjadamy? Po pierwsze, pożywiamy się, a to nie to samo co zjadanie drugiej osoby. Po drugie, jesteśmy spokrewnieni, ale tworzymy trochę inny gatunek.

– Jak pasożyty – szepnęła.

– Że co, słucham? No to teraz, mała, przegięłaś. Otwieraj te drzwi w tej chwili!

– Ani mi się śni.

– Nie zrobię ci krzywdy, chcę tylko porozmawiać w cztery oczy.

– Już ci wierzę – odparła szyderczo.

– Obiecuję. Czy skrzywdziłem cię do tej pory?

– Odejdź, proszę.

– Będę w kuchni, z kawą. Poczekam.

Usiadła na podłodze, nadal opierając się o drzwi. Podciągnęła kolana pod brodę i objęła je rękoma. Głowę wsparła na kolanach i głęboko odetchnęła. Pieprzona życiowa ironia. Najpierw zabiera mi wszystko, a później każe się bratać z wrogiem. Takie rzeczy dzieją się tylko w książkach – westchnęła. I w moim życiu, jak widać.

Podniosła się po kilku minutach. Stanęła prosto i dumnie, z postanowieniem, że stanie do walki. Skoro śmierć jej nie chce, w takim razie trzeba wziąć się za szukanie pracy. Po porannej toalecie i zrobieniu lekkiego, ale nadającego jej twarzy wyrazistości makijażu włożyła na siebie najlepsze ciuchy, jakie miała. Skromna ołówkowa spódnica, opinająca ciało w odpowiednich miejscach, czerwona wizytowa bluzka i pantofle na wysokim obcasie, w czarno-czerwone paski, stworzyły profesjonalny wygląd. Przyjrzała się sobie w lustrze i gdyby nie twarz, to by się sobie spodobała. Nienawidziła swoich piegów i okrągłej buzi.

– No nic, lepiej nie będzie. – Sięgnęła po laptopa. Do swojego CV dodała ostatnie miejsce pracy, po czym je wykasowała i kliknęła „Drukuj”. Pewna siebie ruszyła po kawę.

– No, bo już myślałem, że muszę wyważyć drzwi – powiedział odwrócony do niej plecami. Ciągle przeglądał gazetę.

– Gdzie moja kawa?

– Tam. – Wskazał palcem stojący przy czajniku kubek. Wziął swój do ręki i odwrócił się w jej stronę. Kawa wylała mu się na koszulkę, gdy się nią zakrztusił.

– Cholera, kobieto, chcesz mnie zabić?

– Tak. Nie wiedziałam, że to takie proste – odpowiedziała zupełnie szczerze. Wzięła swoją kawę i poszła do drukarki.

Nie mógł oderwać wzroku od jej bujających się bioder, gdy oddalała się od niego. Prawie udławił się kawą, gdy zobaczył ją w tych cholernie seksownych ciuchach. Mógłby się założyć o swoją głowę, że nosiła pończochy. Wyglądała jak piekielnie seksowna sekretarka. Miał nieodpartą ochotę poczuć te szpilki wbijające mu się w tyłek w momencie, gdy ujeżdżałby ją jak dzikus. Zdecydowanie był masochistą, czuł pociąg do kobiety, która jawnie go nienawidziła. Co by zaszkodziło, gdyby się zabawili, tylko raz. On by rozładował swoje napięcie, a ona może stałaby się bardziej dostępna – myślał. Gapił się bezczelnie, jak się porusza po salonie. Cała wręcz kipiała pewnością siebie. Nie było w niej ani odrobiny z kobiety z poprzedniego wieczoru. Poprawił się na siedzeniu, nim do niego podeszła.

– Dziękuję za wczoraj. Przepraszam, ale teraz muszę już iść. Zatrzaśnij drzwi, jak postanowisz wyjść. – I bez czekania na jakąkolwiek reakcję opuściła mieszkanie. Zaskoczony obrotem sprawy zastygł z kubkiem w połowie drogi do ust. Z trzaskiem odstawił go z powrotem. Wciągnął buty, wziął kurtkę i pobiegł za nią.

– Hej, hola – krzyknął. – Dokąd to?

– Szukać pracy – odparła, nawet nie zwalniając kroku. Zastanawiał się, jak kobiety mogą się poruszać w tych butach i nie robić sobie krzywdy, do tego w takim tempie.

– Gapisz mi się na tyłek – stwierdziła. Faktycznie to robił.

– Bo jest na co popatrzeć.

– Idź obok, to przestanie zasłaniać ci cały świat. – Wyczuł, że nie mówiła tego w żartach.

– Kiedy mnie się podoba to, co widzę. – Zatrzymała się nagle, co spowodowało, że na nią wpadł. Objął ją w pasie, żeby się nie przewróciła.

– Puść mnie. – Wyszarpała się i poprawiła strój. – Skoro już musisz iść, to rób to obok mnie.

– Pozwalasz mi sobie towarzyszyć?

– A mam wyjście? A tak w ogóle, dlaczego ty jeszcze tu jesteś? Nie powinieneś już skwierczeć od słońca jak bekon na patelni?

– To bajki. I nie masz wyjścia. Nie ufam ci, a nie mam zamiaru mieć cię na sumieniu.

– Nie zobowiązywałam cię do niczego. Nie wchodzisz ze mną do żadnego biura, czekasz na zewnątrz, skoro już musisz. Widzimy się za kilka minut. – Odbiła w prawo, zanim się zorientował. Weszła do restauracji.

Zatrzymał się przed drzwiami.

– Cholera, ale jędza. W co ja się wpakowałem?

Po sześciu godzinach chodzenia po całym mieście, z kobietą, która odpowiadała mu zdawkowo na zadawane pytania, był okrutnie zmęczony. Nie spał w nocy, czuwając nad jej snem, co dawało teraz o sobie znać. Aleksa nawet na chwilę nie straciła nic ze swojej zaciętości. Miał już dość. Złapał ją za rękę i pociągnął.

– Co robisz? – pisnęła, gdy przeciągnął ją na drugą stronę ulicy.

– Idziemy coś zjeść.

– Nie jestem głodna.

– Ależ owszem. Twoje kiszki tak głośno marsza grają, że już nawet zwracasz tym uwagę przechodniów.

– Nieprawda.

– Siadaj. – Odsunął krzesło. Przez chwilę widział opór w jej oczach, ale szybko zniknął. Usiadł naprzeciwko.

– Mam nadzieję, że masz pieniądze, bo wybrałeś sobie najdroższą restaurację w mieście.

– Mam. – Całe szczęście, że mógł płacić kartą, bo w innym razie poza utratą mocy jeszcze pozostałby bez środków do życia.

Aleksa nie czekała, aż on się zdecyduje, i zamówiła swoje danie. Gdy przyniesiono kawę, Anzelm domówił swoje. Próbował w trakcie posiłku nawiązać rozmowę, ale Aleksa była zupełnie nieprzystępna.

– Udało ci się coś znaleźć?

– Muszę czekać na telefon.

– Z każdego miejsca? Przecież byłaś chyba u dwudziestu potencjalnych pracodawców.

– Dwudziestu trzech. To nie jest pierwszy raz, gdy idę tą ścieżką.

– I nic? Przecież muszą mieć gdzieś wolne stanowiska, ludzie się zwalniają.

– Mają. Mają również swoje wymagania, których ja nie spełniam.

– Do pracy przy linii produkcyjnej? – zapytał. Spojrzała na niego gniewnie. – Myślisz, że nie wiem, gdzie składałaś podania? Przejrzałem twoje CV. Skończyłaś szkołę prawniczą, ale nie uwzględniasz praktyk ani pracy w zawodzie w papierach. Pomiędzy szkołą a pierwszą pracą masz ponad dwa lata przerwy. Wiem o wypadku. Rozumiem twój ból. Nie rozumiem tylko, dlaczego szukasz pracy fizycznej, zamiast iść dalej zgodnie z wybranym kierunkiem i się rozwijać. Nie martwiłabyś się teraz o pieniądze.

Przyglądała mu się, nie mówiąc ani słowa, mimo że widział, jak bardzo chciała go skrytykować.

– Nie kazałam ci ze mną iść. Nie obchodzi mnie, co o tym myślisz.

– Dlaczego jesteś taka oschła? Staram się być uprzejmy.

– Zbytek łaski. – W jego oczach błysnął płomyk gniewu.

– Mam kurewską ochotę przełożyć cię przez kolano i sprać jak niesfornego bachora. – Nachyliła się nieznacznie w jego stronę.

– Nie słyszałeś o bezstresowym wychowaniu? Teraz nie wolno nawet dać klapsa, by nie trafić przed sąd, więc trzymaj swoje łapy z dala od mojego tyłka. – Odłożyła sztućce, podniosła się z gracją, zabierając torebkę, i ruszyła na dalsze poszukiwania. Pozostał przy stoliku z otwartymi ustami i monstrualnym rachunkiem do zapłacenia. To chyba było najdłuższe zdanie, jakie do niego wypowiedziała w ciągu ostatnich godzin. Do tego strasznie go nakręciło. Szybko się ogarnął i dołączył do niej.

Następnych kilka dni spędzili podobnie. Aleksa przestała próbować się go pozbyć, a nawet starała się być uprzejma. Martwił go totalny brak odzewu ze strony pracodawców, ale ona zdawała się tym nie przejmować. Nie można powiedzieć, że należała do osób wesołych, ale uśmiechała się czasami, co powodowało u niego skurcz w pachwinie. Niestety traktowała go jak kolegę i czuł, że wylądował w strefie przyjaciela. Nie tak to sobie wyobrażał. Spał na kanapie, mimo że wolałby w łóżku, najlepiej wtulony w jej ciepłe ciało. Jakby się nie starał i nie kierował rozmowy w stronę flirtu, ona zawsze zbywała go w sposób konkretny i zabawny. Plusem całej sytuacji była trzeźwość. Pewnej nocy, gdy Aleksa twardo spała, wyszedł na polowanie i żeby się odświeżyć. Gdy dotarł do mieszkania, Julia grasowała u niego w pokoju.

– Zgubiłaś coś? – Zaskoczył ją, gdy przeszukiwała szafkę nocną.

– O Boże! – krzyknęła. – Ty żyjesz. – Rzuciła się w jego kierunku i przytuliła się do niego.

– Yhm. – Czuł się dziwnie. – Dlaczego miałoby być inaczej? Przecież mnie wyczuwasz.

– No właśnie nie bardzo. – Wypuściła go z uścisku, ale dalej trzymała za ramiona. Oddaliłeś się, nic złego nie robisz, nie zagrażasz światu, więc trafiłeś jakby do szarej strefy. Jesteś jednym z miliardów punktów na mapie świata.

– Och, dzięki. Teraz poczułem się cudownie – powiedział z sarkazmem.

– Powinieneś. Nie zaburzasz równowagi. – Nachyliła się i powąchała jego oddech. – I jesteś trzeźwy.

– Hej. – Odskoczył od Julii. – Co ty wyprawiasz? – Julia zarumieniła się.

– Przepraszam. To było niegrzeczne. Martwiłam się. Nie było cię kilka dni.

– Przychodziłem, ale już spaliście.

– Mówiłem ci – odezwał się zza pleców Dorian. Skrzywiła się i pokazała mu język.

– Czy teraz, kiedy już wiesz, że ze mną wszystko w porządku, mogę zostać sam? Potrzebuję prysznica.

– Och, tak, jasne. Tylko małe pytanko. Udało ci się załatwić tę sprawę z… no, jak jej było?

– Aleksą. Nie, ale nie sądzę, by nam zagrażała. – Nie wspomniał, że bardziej zagrażała sobie niż im. Nie potrzebował porad. – Wie o nas już od dawna.

– Jak dawna? – zapytał z ciekawości Dorian.

– Kilka lat. Do tej pory nikomu nie powiedziała.

Julia wydała się zamyślona, a jej oczy stały się blade. Po chwili uśmiechnęła się i poklepała go po ramieniu.

– No dobra, to my lecimy. Odzywaj się czasami. Niechcący przyzwyczaiłam się do ciebie i traktuję cię jak brata. Telefon co jakiś czas będzie mile widziany.

– Julia, co widziałaś? – Nie dał się zbyć, widział, że korzystała z mocy, więc wiedział, że zerkała w przyszłość.

– Nie wiem, o czym mówisz. – Szybkim krokiem kierowała się do swojego pokoju, ciągnąc za rękę swojego partnera.

– Doskonale wiesz, kłamczucho – oburzyła się i miała już doskoczyć mu do gardła, ale Dorian skutecznie ją zatrzymał.

– Stój, kocurku, dopiero się o niego martwiłaś, a teraz chcesz mu oczy wydrapać?

– Wyzwał mnie.

– Później mu za to łeb ukręcę, a teraz chodź do łóżka.

– Dobrze, ale jednak coś mu powiem. – Skierowała w jego stronę palec. – Należy ci się to, co cię spotka, i mam nadzieję, że wyciągniesz z tego wnioski. – Szeroki uśmiech zagościł na jej twarzy. – Szukaj jej w gwiazdach, na rozdrożu dróg. I pamiętaj, że czas nie jest twoim sprzymierzeńcem. – Klasnęła w dłonie i w podskokach zniknęła z jego pola widzenia. – Ale będzie zabawa – usłyszał zza zamkniętych drzwi.