Strona główna » Humanistyka » Berlingowcy. Żołnierze tragiczni

Berlingowcy. Żołnierze tragiczni

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7773-429-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Berlingowcy. Żołnierze tragiczni

Ta książka wzięła się z potrzeby zrozumienia doświadczenia ludzi, którzy zaciągnęli się do wojska polskiego, jakie tworzono od 1943 roku w Sielcach nad Oką. Opowiada historię głosami dziewięciu bezpośrednich uczestników zdarzeń – żołnierzy: szeregowych, podoficerów, oficerów polityczno-wychowawczych, odwołuje się do rzeczywistych ludzkich decyzji i emocji, nie poprzestaje na opisie struktury, kolejnych stoczonych bitew, charakterystyce tych, którzy to wojsko organizowali. Wspomnienia żołnierzy zostały wzbogacone komentarzem historyka, który kreśli szerszy kontekst zdarzeń, porządkuje i tłumaczy to, co dla Czytelnika mogłoby być niejasne z lektury samych tylko wspomnień.

Polecane książki

JEDNA Z NAJPOPULARNIEJSZYCH SERII SENSACYJNYCH NA ŚWIECIE: PONAD 100 MILIONÓW SPRZEDANYCH EGZEMPLARZY KSIĄŻEK, DOSTĘPNYCH W 97 KRAJACH I PRZETŁUMACZONYCH NA 42 JĘZYKI. To już reguła: Reacher wysiada z autobusu – Lee Child ląduje na liście bestsellerów. Wysiadł na postoju, żeby rozprostować kości, i...
Głównym polem zainteresowań Jerzego Łojka jako historyka był polski wiek XVIII. „Stulecie świateł” przyniosło wielką tragedię Rzeczypospolitej – unicestwionej w myśl zasad rozbioru „całkowitego, ostatecznego i nieodwołalnego”, jak głosiła preambuła do antypolskiej tajnej konwencji prusko-rosyjskiej ...
„Tumisie” Dawida Głodka to przyjemna bajeczka dla dzieci przedstawiająca rodzinne perypetie sympatycznych misiów. Leon – tata Tumiś oraz synek Tymek wyruszają w podróż, aby przekonać się co spowodowało, że dotychczas wartka rzeka płynąca przed ich domem zmieniła si...
Dziesięć, a może nawet więcej niż dziesięć opowieści, a każda – ciekawa, urocza i opatrzona przesłaniem moralnym! Wśród nich historia szlachetnej dziewczynkio przezwisku Zielony Kapelusz, która odważyła się sprzeciwić czarownicom, o Panu Słowiku – wirtuozie mierzącym się z problemem harmonii w m...
Biografia siedmiogrodzkiego księcia z XV wieku Włada III zwanego Dracul (Diabeł, Czart) lub Tepes (Palownik) znanego z okrucieństwa. Bohater książki od razu kojarzy się, i słusznie, każdemu czytelnikowi z mitycznymi wampirami z tajemniczych zamków Karpat. Tak opisał ongi księcia Włada B. Stoker ...
Bliźnięta, Patrycja i Adam, nie mogą się doczekać wakacji, zwłaszcza że planują wyjazd nad morze. Bardzo cieszą się również z tego, że na wakacje będą mogli zabrać z sobą swojego ukochanego szczeniaczka. Szczeniak uwielbia długie spacery po plaży, szczególnie cieszy go wskakiwanie do morza oraz...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Dominik Czapigo i Marcin Białas

Berlingowcy. Żołnierze tragiczni

Pod redakcją: Dominika Czapigo (Ośrodek KARTA)

Komentarz historyczny: Marcin Białas (Centralna Biblioteka Wojskowa)

Autorzy wspomnień: Bolesław Dańko, Józef Dubiński, Józef Franczak, Stanisława Kubiak, Roman Marchwicki, Jan Prorok, Andrzej Rey, Daniel Rudnicki, Wacław Zakrzewski

Copyright © 2015 Wydawnictwo RM
All rights reserved

Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25
rm@rm.com.pl, www.rm.com.pl

ISBN 978-83-7773-316-5
ISBN 978-83-7773-429-2 (ePub)
ISBN 978-83-7773-430-8 (mobi)

Współwydawca: Fundacja Ośrodka KARTA, 02-536 Warszawa, ul. Narbutta 29
www.karta.org.pl

ISBN 978-83-64476-36-5

Źródła zdjęć: Archiwum Akt Nowych, Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie, NAC/Archiwum fotograficzne Stefana Bałuka, Ośrodek KARTA, Archiwum Józefa Rybickiego, Wojskowa Agencja Fotograficzna

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.

Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.

Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

Edytor: Andrzej KaflikKwerenda ikonograficzna: Ewa Czuchaj i Agata Bujnowska (Ośrodek KARTA)Redaktor prowadzący: Irmina Wala-PęgierskaRedakcja i przypisy: Barbara OdnousKorekta: Krystyna BudekNadzór graficzny: Grażyna JędrzejecProjekt graficzny okładki: Maciej JędrzejecZdjęcie na okładce: Ośrodek KARTAOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: rm@rm.com.pl

Spis treści

Wstęp

Rozdział I

Agresja Trzeciej Rzeszy i ZSRR na Polskę we wrześniu 1939

Deportacje ludności polskiej w głąb ZSRR

Zbrodnia katyńska

Układ Sikorski–Majski. Armia Polska w ZSRR

W drodze do Andersa

Józef Franczak

Roman Marchwicki

Bolesław Dańko

Rozdział II

Związek Patriotów Polskich i polscy komuniści

Plany utworzenia polskich formacji podległych ZSRR. Zygmunt Berling

Odkrycie zbrodni katyńskiej i zerwanie polsko-radzieckich stosunków dyplomatycznych

Żołnierze gen. Zygmunta Berlinga. Powstanie 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki

1. Samodzielny Batalion Kobiecy im. Emilii Plater

W drodze do Berlinga

Roman Marchwicki

Wacław Zakrzewski

Jan Prorok

Józef Dubiński

Rozdział III

Kadra oficerska

Oficerowie polityczno-wychowawczy

Przebieg szkolenia, obóz szkoleniowy w Sielcach, kadra szkoleniowa

Symbole i tradycje

Służba duszpasterska

Sądy polowe

1. Korpus Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR

Sielce nad Oką

Bolesław Dańko

Roman Marchwicki

Jan Prorok

Wacław Zakrzewski

Józef Franczak

Stanisława Kubiak

Józef Dubiński

Daniel Rudnicki

Rozdział IV

Bitwa pod Lenino (12−13 października 1943)

Bitwa

Roman Marchwicki

Wacław Zakrzewski

Jan Prorok

Józef Franczak

Po bitwie

Wacław Zakrzewski

Jan Prorok

Rozdział V

Powstanie 1. Armii Polskiej w ZSRR

Operacja brzesko-lubelska (18 lipca−2 sierpnia 1944)

Powołanie Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego i utworzenie Wojska Polskiego

Wojsko Polskie a Armia Krajowa

Przez granicę, za Bugiem

Józef Dubiński

Daniel Rudnicki

Bolesław Dańko

Jan Prorok

Józef Franczak

Andrzej Rey

Rozdział VI

Pod Dęblinem, Puławami i na przyczółku warecko-magnuszewskim (28 lipca−12 września 1944)

Działania 1. Armii Wojska Polskiego w Warszawie (sierpień−wrzesień 1944)

Walki o Jabłonnę (10−29 października 1944)

Udział Wojska Polskiego w operacji wiślańsko-odrzańskiej (styczeń−luty 1945). Zdobycie Warszawy (17 stycznia 1945)

Przez Wisłę, do Warszawy i dalej…

Stanisława Kubiak

Józef Dubiński

Daniel Rudnicki

Józef Franczak

Andrzej Rey

Rozdział VII

Udział 1. Armii WP w przełamaniu Wału Pomorskiego (31 stycznia−10 lutego 1945)

Wojsko Polskie w operacji pomorskiej (1 marca−7 kwietnia 1945)

Bitwa o Kołobrzeg (4−18 marca 1945)

Pomiędzy Zalewem Szczecińskim a Zatoką Gdańską

Wojsko Polskie w operacji berlińskiej (16 kwietnia−2 maja 1945)

Walki 1. Armii WP w Brandenburgii (16 kwietnia−8 maja 1945)

Żołnierze polscy w bitwie o Berlin

Operacja łużycka 2. Armii WP i tragedia pod Budziszynem

Ostatni akord – operacja praska 2. Armii WP

Przez Wał Pomorski, Kołobrzeg, Odrę…. na Berlin

Józef Franczak

Józef Dubiński

Daniel Rudnicki

Andrzej Rey

Zakończenie wojny

Jan Prorok

Józef Dubiński

Daniel Rudnicki

Andrzej Rey

Rozdział VIII

Po wojnie

Tuż po wojnie

Jan Prorok

Józef Dubiński

Józef Franczak

Kalendarium

Biogramy autorów relacji

Źródła relacji

Wybór dokumentów źródłowych

Wstęp

Ta książka powstała z potrzeby zrozumienia doświadczeń żołnierzy, którzy służy­li w wojsku tworzonym od 1943 roku w Sielcach nad Oką. Opowiada historię głosami bezpośrednich uczestników zdarzeń. Odwołuje się do rzeczywistych ludzkich decyzji i emocji − nie poprzestaje na opisie struktury, kolejnych stoczonych bitew ani na charakterystyce twórców i dowódców tej formacji. Wspomnienia żołnierzy zostały wzbogacone komentarzem historyka, który kreśli kontekst zdarzeń, a także porządkuje i tłumaczy to, co współczesnemu czytelnikowi mogłoby wydać się niejasne podczas lektury samych wspomnień.

Relacje zamieszczone w książce pochodzą z dwóch źródeł: Archiwum Wschodniego Ośrodka KARTA oraz Zbiorów Specjalnych Centralnej Biblioteki Wojskowej. Archiwum Wschodnie gromadzi (od końca lat 80.) wspomnienia obywateli polskich represjonowanych na terenach dawnego Związku Radzieckiego. W zbiorach Centralnej Biblioteki Wojskowej sięgnęliśmy do kolekcji pułkownika Józefa Margulesa (1919−2008), historyka wojskowości, który przez lata zbierał wspomnienia, zdjęcia i dokumenty żołnierzy określanych popularnie (i nie do końca adekwatnie) nazwą berlingowcy.

Od początku byliśmy świadomi, że w jednej książce, głosami dziewięciu osób, nie sposób wyczerpująco opowiedzieć historii tego wojska. Dołożyliśmy jednak starań, by wybrane do druku wspomnienia wzajemnie się dopełniały i w ten sposób tworzyły możliwie najszerszą panoramę losów. W książce opowiadają szeregowcy, oficerowie niższego szczebla, oficerowie polityczno-wychowawczy, a także żołnierz Armii Krajowej, wcielony do „wojska Berlinga” już na terenach Polski lubelskiej.

Treść publikowanych zapisów w przeważającej mierze dotyczy lat 1943−1945. Głos oddajemy ludziom, którzy jako pierwsi przeszli szlak bojowy w formacjach Ludowego Wojska Polskiego, lecz nie opowiadamy ich dalszych losów. Zależało nam, by pokazać drogę tych, którzy w tamtym czasie znaleźli się w szeregach tego wojska: jak i dlaczego do niego trafili, jak stawali się żołnierzami, co o tym wojsku myśleli. Nie piszemy, że to zwykli żołnierze, bo nie mamy pewności, kim miałby być zwykły żołnierz.

Zależy nam, by spojrzano na dzieje tej formacji z perspektywy jednostki. Jesteśmy przekonani, że tak pisana historia musi dopełniać opracowania bazujące na dokumentach źródłowych.

Dominik Czapigo

Ośrodek KARTA

* * *

W czasach Polski Ludowej, przez cały okres jej trwania, doceniano udział żołnierza polskiego w walkach na wszystkich frontach II wojny światowej. Wyraźnie jednak było widać różnice w podejściu do historii Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz na Wschodzie. Nie chodziło przy tym o skalę zaangażowania poszczególnych formacji na frontach, ale o kontekst polityczny. Obowiązywał przekaz o dziejowej misji wyzwoleńczej Ludowego Wojska Polskiego, które − walcząc u boku sojuszniczej Armii Czerwonej − wprowadziło w Polsce ustrój sprawiedliwości społecznej. Podkreślano w oficjalnej propagandzie, że był to dowód mądrości Polaków, którzy obrali najkrótszą drogę do ojczyzny. To dlatego pierwszą bitwę dywizji kościuszkowskiej pod Lenino podniesiono do rangi legendy i uznano za symbol polsko-radzieckiego braterstwa broni. Stawiano ją tuż obok wielkich zwycięstw oręża polskiego pod Grunwaldem czy Wiedniem.

Transformacja ustrojowa Polski po przełomie 1989 roku spowodowała zmiany również w historycznej świadomości społeczeństwa. Dokonując rozliczeń poprzedniego systemu, przewartościowano także polską historię najnowszą. W ostatnich latach można było zauważyć negowanie albo przynajmniej umniejszanie wysiłku wojennego żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, których zaczęto postrzegać jako polskojęzyczną formację Armii Czerwonej lub wprost – jako komunistyczne wojsko, współodpowiedzialne za utrwalenie narzuconego siłą systemu władzy.

Armia Polska w ZSRR, utworzona w Sielcach z 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, została zorganizowana na terytorium państwa, które nie utrzymywało stosunków dyplomatycznych z rządem polskim w Londynie. Przyszli berlingowcy nie podlegali więc Naczelnemu Wodzowi Wojska Polskiego i nie byli organizowani na podstawie jego rozkazów. Formalnie więc wojsko polskie na froncie wschodnim nie było armią państwa polskiego, lecz formacją nadzorowaną i kontrolowaną przez naczelne dowództwo Armii Czerwonej oraz komunistyczny aparat partyjny. W założeniach Stalina polskie oddziały miały być gwarantem przyszłych zmian ustrojowych w Polsce i jednocześnie miały stanowić przeciwwagę dla działających w okupowanym kraju organizacji wojskowych Polskiego Państwa Podziemnego, podległych legalnemu rządowi polskiemu w Londynie.

Mimo tych argumentów, dowodzących niesuwerenności wojska utworzonego w ZSRR i jego pełnego podporządkowania rozkazom Stalina, dla ty­sięcy Polaków więzionych w sowieckich łagrach dywizja, a później armia pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga, były jedyną nadzieją na wyrwanie się z „nieludzkiej ziemi” i powrót do ojczyzny. Większości żołnierzy nie interesowała wielka polityka. Ich jedynym pragnieniem było wydostać się z Rosji, żeby dalej walczyć w polskim mundurze. Tymczasem musieli się przyzwyczaić do myśli, że będą się bić u boku wczorajszego wroga, od którego doznali wielu krzywd.

Podczas pierwszej bitwy − pod Lenino − zostali wysłani przez „sojuszników” na prawdziwą rzeź. Uwolnieni z łagrów, po przebyciu dalekiej drogi do Sielc nad Oką, chcieli dojść do Polski, ale wielu doszło tylko do Lenino. Ci, którzy przeżyli starcie, przez niemal pół wieku byli narzędziem w rękach propagandy. Danina krwi złożona na szlaku bojowym do Berlina była wielka − zbyt wielka, aby o niej zapomnieć i przedstawiać losy berlingowców wyłącznie przez pryzmat wielkiej polityki. Gdy po latach zdjęto z żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego propagandowy wizerunek bohaterów bez skazy, można i powinno się ich historię ocenić bez niepotrzebnych emocji. Temu celowi służy niniejsza publikacja, której autorami są przede wszystkim żołnierze oraz ich żywe wspomnienia.

Marcin Białas (mb)

Centralna Biblioteka Wojskowa

Rozdział I

Spoza gór i rzek…[1]

Agresja Trzeciej Rzeszy i ZSRR na Polskę we wrześniu 1939 roku

O świcie 1 września 1939 roku wojska niemieckie przekroczyły na całej długości granicę z Polską. Agresja była konsekwencją polityki Trzeciej Rzeszy, rozpoczętej po dojściu do władzy Adolfa Hitlera, który bezwzględnie dążył do zmian na mapie Europy. Wobec biernej postawy państw zachodnich, zwłaszcza Francji i Wielkiej Brytanii, Trzecia Rzesza dokonywała kolejnych podbojów.

Po zajęciu Austrii i Czechosłowacji celem ekspansji stała się Polska, która konsekwentnie odmawiała Hitlerowi ustępstw. Niestety porozumienia Rzeczpospolitej z Francją i Wielką Brytanią, wymierzone w Berlin, okazały się bezwartościowe, ponieważ mocarstwa te nie włączyły się do wojny w obronie Polski. Tymczasem realizowano założenia tajnego układu Trzeciej Rzeszy ze Związkiem Radzieckim (ZSRR), podpisanego 23 sierpnia 1939 roku w Moskwie.

Umowa, zwana paktem Ribbentrop–Mołotow, a właściwie tajny załącznik do tej umowy, przewidywał wspólny atak na Polskę i jej rozbiór. Na mocy tego dokumentu 17 września 1939 roku Armia Czerwona przekroczyła granicę Rzeczpospolitej Polskiej (RP). Po przegranej kampanii wrześniowej kraj został podzielony przez agresorów, zaś ludność poddana niezwykle okrutnym represjom.

Bezwzględna polityka okupanta sowieckiego w stosunku do ludności polskiej zamieszkującej wschodnie tereny II RP była konsekwencją antypolskiej polityki Moskwy prowadzonej przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego. Sowieci nigdy nie pogodzili się z przegraną wojną 1919−1921 i konsekwentnie dążyli do rewanżu. Po klęsce wrześniowej, w październiku 1939 roku, Kresy Wschodnie RP, zwane przez Sowietów Zachodnią Białorusią i Zachodnią Ukrainą, zostały wcielone do imperium Stalina. Natychmiast rozpoczęły się prześladowania ludności polskiej, a także tzw. paszportyzacja, czyli zmuszanie Polaków do przyjęcia obywatelstwa radzieckiego.

Deportacje ludności polskiej w głąb ZSRR

Represje okupantów na polskich Kresach dotknęły ludzi ze wszystkich grup społecznych i zawodowych. Większość tych osób została przymusowo wywieziona w głąb ZSRR.

Miały miejsce cztery fale deportacji. Pierwsza, trwająca od 9 do 10 lutego 1940 roku, objęła średnich i niższych funkcjonariuszy państwowych i samorządowych, a także osadników rolnych z rodzinami. Do północnych rejonów europejskiej części Związku Radzieckiego wywieziono wtedy około 140 tys. osób.

Druga masowa deportacja, przeprowadzona od 12 do 13 kwietnia 1940 ro­ku, objęła około 60 tys. osób, w tym: zamożniejszych włościan, ludność pasa nadgranicznego oraz rodziny zesłanych podczas pierwszej fali wywózek, łącznie z rodzinami aresztowanych i zamordowanych oficerów Wojska Polskiego (WP). Transporty te, składające się w 80 procentach z kobiet i dzieci, skierowano na południe ZSRR, przeważnie do Kazachstanu. Deportowani Polacy podzielili los dziesiątków milionów obywateli ZSRR.

Część Polaków została aresztowana i trafiła do łagrów, co praktycznie oznaczało wyrok śmierci, gdyż średni czas życia w obozach nie przekraczał wówczas roku. Przyczynami tak wysokiej śmiertelności były: katorżnicza praca, głodowe racje żywnościowe, brak odzieży i obuwia, skrajnie trudne warunki bytowe, surowy klimat oraz liczne choroby.

Trzecia deportacja rozpoczęła się w nocy z 28 na 29 czerwca 1940 roku i objęła głównie uchodźców z zachodnich i centralnych obszarów dawnych Kresów II RP. W jej wyniku około 79 tys. osób wywieziono do centralnych i północnych rejonów ZSRR oraz na Syberię.

Ostatnią masową deportację przeprowadzono w maju i czerwcu 1941 roku. Objęła około 42 tys. obywateli polskich – głównie pochodzenia żydowskiego z terenów Litwy, Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi. Wywózki przerwał wybuch wojny niemiecko-radzieckiej 22 czerwca 1941 roku.

Pozostałe kategorie zesłańców stanowili przymusowi osiedleńcy: zmuszani do ciężkiej pracy fizycznej, zwykle ponad siły, a także tzw. wolni osiedleńcy, czyli ludzie przymusowo osiedleni w określonym miejscu i całkowicie pozostawieni samym sobie.

Na mocy dekretu wydanego 29 listopada 1939 roku przez władze radzieckie wszyscy mieszkańcy obszarów wcielonych do ZSRR po 17 września 1939 roku musieli przyjąć obywatelstwo radzieckie. Tym samym jako obywateli Związku Radzieckiego dotyczył ich powszechny obowiązek służby wojskowej. Jesienią 1940 roku do Armii Czerwonej wcielono 50 996 osób ze wschodnich terenów Rzeczpospolitej. Po agresji Trzeciej Rzeszy na ZSRR w czerwcu 1941 roku zesłano ich do obozów o zaostrzonym rygorze.

Niewielu z nich doczekało szansy odmiany losu, jaką była nowo tworzona w następnych miesiącach Armia Polska w ZSRR. W sumie w latach 1940−1941 deportowano − do północnych i środkowo-wschodnich obwodów europejskiej części Rosji, a także na Ural, Syberię i do Kazachstanu − ponad 320 tys. obywateli polskich.

Zbrodnia katyńska

W wyniku działań Armii Czerwonej prowadzonych od 17 września 1939 roku do niewoli trafiło około 240 tys. polskich żołnierzy (w tym 10 tys. oficerów) oraz funkcjonariuszy Policji Państwowej, żandarmerii, Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) i wywiadu. Brak możliwości przetrzymywania tak dużej liczby jeńców spowodował zwolnienie połowy, a po pewnym czasie większości szeregowców i podoficerów. Pozostałych umieszczono w specjalnych obozach NKWD. Do marca 1940 roku około 8,5 tys. oficerów skoncentrowano w dwóch obozach jenieckich w Kozielsku i Starobielsku. Żandarmów, policjantów, pograniczników itp. umieszczono w obozie w Ostaszkowie.

5 marca 1940 roku na polecenie Józefa Stalina wydano decyzję o rozstrzelaniu polskich jeńców. Likwidację obozów rozpoczęto między 3 a 5 kwietnia 1940 roku. Powołane Kolegium Specjalne NKWD zajęło się stroną organizacyjną operacji. Zadbano przede wszystkim o tajność prowadzonych działań. O eksterminacji polskiej inteligencji i kadry oficerskiej miała się nigdy nie dowiedzieć ani społeczność międzynarodowa, ani miejscowa ludność.

Ogółem zamordowano 21 857 obywateli polskich, w tym 9631 oficerów Wojska Polskiego i służb mundurowych. Dodatkowo ofiarami zbrodni katyńskiej padło również 7305 więźniów przetrzymywanych w zachodnich obwodach Ukrainy, Białorusi i Litwy.

Zbrodnia katyńska wyniszczyła elitę polskiego korpusu oficerskiego II RP. Miało to znaczenie w późniejszym okresie, kiedy rozpoczęto formowanie jednostek polskich w ZSRR. Brak oficerów był odczuwalny zwłaszcza w oddziałach tworzonych pod patronatem Moskwy. Z tego między innymi powodu kadra dowódcza dywizji kościuszkowskiej, jak również przyszłego Ludowego Wojska Polskiego (LWP), była uzupełniana przez oficerów Armii Czerwonej.

Układ Sikorski−Majski. Armia Polska w ZSRR

22 czerwca 1941 roku Rzesza Niemiecka uderzyła na Związek Radziecki. Tego dnia zakończył się sojusz dwóch państw, które we wrześniu 1939 roku dokonały rozbioru Rzeczpospolitej.

Dla Wielkiej Brytanii, w tamtym czasie samotnie opierającej się nawale niemieckiej w Europie, Moskwa stała się nieoczekiwanie nowym sojusznikiem. Biorąc pod uwagę potencjał ludnościowy, terytorialny i gospodarczy ówczesnego ZSRR − był to aliant znaczący. Za namową Wielkiej Brytanii również rząd polski na uchodźstwie rozpoczął rozmowy z władzami radzieckimi. 30 lipca 1941 roku w Londynie premier polskiego rządu gen. Władysław Sikorski oraz ambasador ZSRR w Wielkiej Brytanii Iwan Majski podpisali umowę, zwaną układem Sikorski−Majski, która przywracała wzajemne stosunki dyplomatyczne, zerwane w wyniku agresji 17 września 1939 roku. Porozumienie zakładało ponadto wzajemną pomoc w wojnie z Niemcami oraz utworzenie na terenie ZSRR armii złożonej z obywateli polskich zesłanych oraz przetrzymywanych w radzieckich obozach i więzieniach.

Moskwa uznała za nieważne postanowienia traktatu Ribbentrop–Mołotow dotyczące zmian terytorialnych w Polsce, nie oznaczało to jednak, że Stalin zaakceptował granicę polsko-radziecką w przedwojennym kształcie; sprawę granic pozostawiono nierozwiązaną.

Największym osiągnięciem podpisanej w Londynie umowy był dodatkowy protokół, przewidujący ogłoszenie amnestii dla wszystkich obywateli polskich na terytorium ZSRR pozbawionych wolności. Dekret o amnestii, wydany przez rząd radziecki 12 sierpnia 1941 roku, dał dziesiątkom tysięcy polskich obywateli więzionych w łagrach oraz przymusowo osiedlonych na terenie całej Rosji szansę na wyrwanie się z niewoli.

14 sierpnia 1941 roku w Moskwie podpisano polsko-radziecką umowę wojskową, przewidującą utworzenie armii polskiej na terenie ZSRR. Dowódcą polskich formacji mianowano gen. Władysława Andersa, który rozpoczął formowanie dwóch dywizji piechoty i mniejszych jednostek w pobliżu miejscowości Buzułuk[2], Tockoje[3] i Tatiszczewo[4].

Z upływem czasu ujawniła się niechęć władz radzieckich do Polaków zwalnianych z łagrów i więzień, jak również do udzielenia pomocy materialnej organizującej się armii. Pracujący w obozach i kołchozach cywile, zgłaszający się na ochotnika do polskiego wojska, zwalniani byli tylko w początkowym okresie. Do rejonów formowania się dywizji docierali wyłącznie nieliczni. Ochotnicy musieli najpierw pokonać biurokratyczne przeszkody stawiane im przez miejscowe władze. Potem fatalny na ogół stan zdrowia i warunki trwającej niekiedy miesiącami podróży eliminowały słabszych − ludzie umierali w drodze z głodu, zimna i chorób. Pomimo tych trudności w połowie listopada 1941 roku polskie formacje w ZSRR liczyły już 44 tys. żołnierzy.

W organizującej się armii brakowało oficerów. Było to bezpośrednią konsekwencją mordów dokonanych w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Tymczasem władze radzieckie konsekwentnie unikały odpowiedzi na pytania o los zaginionych żołnierzy i utrudniały władzom polskim prowadzenie poszukiwań. Sytuacja nie uległa zmianie nawet po wizycie w Moskwie − 30 listopada 1941 roku − Naczelnego Wodza i premiera rządu na uchodźstwie gen. Władysława Sikorskiego i po jego spotkaniu ze Stalinem. Postanowiono wtedy przemieścić Armię Polską do Uzbekistanu, Kirgistanu i Kazachstanu.

W lutym 1942 roku władze radzieckie zaproponowały wysłanie 5. Dywizji Piechoty (DP) na front. Spotkało się to ze zdecydowaną odmową polskiego dowództwa, argumentującego, że użycie jednej dywizji nie wywoła żadnego efektu taktycznego ani politycznego. Generał Anders stał na stanowisku, że w walce powinna wziąć udział cała armia. Moskwa kontrargumentowała, że na Zachodzie walczyły nawet pojedyncze polskie brygady. Prawdziwym celem propozycji Stalina było pokazanie rzekomej niechęci polskiego dowództwa do użycia żołnierzy w walkach na froncie wschodnim. Chodziło o zaostrzenie stosunków polsko-radzieckich.

Pogarszające się zaprowiantowanie polskich jednostek, w wyniku drastycznego zmniejszenia racji żywnościowych przez władze radzieckie, doprowadziło do ochłodzenia stosunków polsko-radzieckich i spowodowało podjęcie przez rząd RP na uchodźstwie decyzji o przeprowadzeniu Armii Polskiej z ZSRR do Iranu. Podczas ewakuacji, trwającej od marca do listopada 1942 roku, przewieziono 115 742 osoby, w tym 78 470 żołnierzy. Wielu nie doczekało podróży i zmarło jeszcze w ZSRR.

12 września 1942 roku z jednostek przemieszczonych do Iranu utworzono Armię Polską na Wschodzie, którą następnie przerzucono do stref pod brytyjskim zarządem w Iraku i Palestynie. W lipcu 1943 roku wydzielono ze składu armii 2. Korpus Polski i wyznaczono na dowódcę gen. Władysława Andersa.

Po ewakuacji wojsk gen. Andersa na Bliski Wschód sytuacja Polaków rozsianych na rozległych obszarach ZSRR znacznie się pogorszyła. Według przedstawicieli radzieckich władz utracili oni status sojuszników i stali się „elementem podejrzanym”. (mb)

Relacje

W drodze do AndersaJózef Franczak

Wywieziono mnie wraz z rodzicami i rodzeństwem podczas pierwszej wywózki − w lutym 1940 roku − z miejscowości Kamionka Wielka w pobliżu Kołomyi w województwie stanisławowskim. Rodzice moi, pochodzący z Radziszowa pod Krakowem, zakupili tutaj kilkumorgowe gospodarstwo i zajmowali się ogrodnictwem. Ja pracowałem w warsztacie ślusarsko-mechanicznym i stamtąd zostałem zabrany przez NKWD. Awansowałem w ten sposób na polskiego „pana i burżuja”. […]

Znaleźliśmy się w Krasnojarskim Kraju, niedaleko mongolskiej granicy! Ale nie był to koniec podróży, czekały nas jeszcze trzy dni jazdy sankami, bieg za nimi dla rozgrzewki i męka tych, którzy na to nie mieli siły. Ostatecznym celem podróży była specjalnie dla nas wybudowana osada nad rzeką Czeremuszka. Czekały tam na nas chaty z bali: z pryczami, stołem i piecem w kącie. W każdej chacie umieszczono cztery rodziny.

Jakoś się urządziliśmy, próbując żyć w tych nowych surowych warunkach. Wkrótce zaczęła się ciężka harówka w lesie, trwająca od wschodu do zachodu słońca, w brygadach liczących po sześć osób, z jednym pilnującym Rosja­ninem. […] Piły, siekiery, wilki i niedźwiedzie… Ale wokoło nas była, wprawdzie surowa, ale cudowna, urzekająca przyroda, zachwycająca zwłaszcza krótką porą wiosenno-letnią, kiedy zbudzona do życia, z gorączkowym pośpiechem starała się przystroić odmarzającą ziemię w coraz to nowe cuda. Wszystko kiełkowało, rosło i kwitło dosłownie w oczach, a po kobiercach z kwiatów, zaścielających lasy, po tych bielach, niebieskościach i różowościach aż grzech było stąpać.

Powoli zapoznawaliśmy się z miejscowymi obyczajami, rozeznawaliśmy się w tajnikach socjalistycznego systemu pracy oraz sposobach wyrabiania normy, a więc i zdobywania chleba. […]

Z dużym opóźnieniem, ale w końcu i na ten nasz skraj świata − skąd do najbliższego miasteczka trzeba było podróżować tydzień − nadeszła wieść najpierw o wojnie sowiecko-niemieckiej, a potem o umowie między rządem polskim i sowieckim i naborze do polskiego wojska. Wyruszyłem w drogę z kolegą Olkiem Marcinkiewiczem. Po piętnastu dniach dotarliśmy do polskiej placówki, ale już było za późno, nie zostaliśmy przyjęci. Wróciliśmy z ciężkim sercem i zaraz po powrocie zostaliśmy postawieni pod sąd za… samowolne opuszczenie pracy. Skazano nas na pół roku więzienia […] i popędzono wraz z grupą kryminalistów różnych narodowości do więzienia w Krasnojarsku. Szliśmy tam kilka dni.

W więzieniu − jak to w sowieckim więzieniu: ciasnota, brud, głód i odpowiednie towarzystwo. Nie zapomnę nigdy jednego kryminalisty, który miał wytatuowanych na stopach Lenina i Stalina! Wyprowadzano nas do pracy w lesie. Zarabialiśmy nawet jakieś marne grosze, ale w kantynie więziennej oprócz machorki nie można było nic kupić.

Po odbyciu kary obaj z kolegą zostaliśmy wcieleni do sowieckiego wojska. Rozpoczęły się ciężkie i wycieńczające − bo przy marnym odżywianiu − ćwiczenia wojskowe. Buntowaliśmy się na swój los. Zamiast u Andersa, znaleźliśmy się w bolszewickim wojsku! Już wkrótce mieliśmy być wysłani na front, kiedy wreszcie los się nad nami ulitował. Pewnego dnia zobaczyliśmy, idących za ogrodzeniem koszar, dwóch żołnierzy z biało-czerwonymi baretkami. Zdumieni, zaczęliśmy krzyczeć: „Kim jesteście? Polakami? Więc jest jeszcze polskie wojsko?”. W radosnym oszołomieniu dowiedzieliśmy się od rodaków, że przetrzymywanie nas w sowieckich koszarach jest bezprawne i że nasza sprawa jest do załatwienia. Tak było rzeczywiście, ale trochę czasu upłynęło, zanim odesłano nas z powrotem do Czeremuszki. Stam­tąd − po otrzymaniu zawia­domienia − udaliśmy się do miastecz­ka o nazwie Szało, w którym organizowano transport do polskiego wojska i potem już wprost trafiliśmy do Sielc nad Oką.

Roman Marchwicki

To trzecie, kolejne i jak zwykle upalne lato od samego początku upływało pod znakiem ciągłego wyczekiwania na akcję umożliwiającą dostanie się do tworzącej się Armii Polskiej. Z wiadomości, które do nas docierały wynikało, że do armii zmierzali nie tylko mężczyźni, lecz także całe rodziny, i że wszyscy oni po dotarciu do pewnych rejonów mogli liczyć na pomoc i opiekę ze strony polskich władz wojskowych. Los Czartoryskich, którzy jeszcze na wiosnę wybyli z Żołymbetu[5] na własną rękę, był tego najlepszym dowodem. Nic więc dziwnego, że do wyjazdu, oprócz młodzieży, szykowało się kilka rodzin zdecydowanych na wszystko, między innymi gotowych do zniesienia trudów podróży i pogodzenia się z warunkami życia obozowego.

W naszym wypadku, głównie ze względu na babusię, nie myśleliśmy o żadnym indywidualnym wyjeździe. Nawet ciotkę Baranowską, której nic nie przeszkadzało w podjęciu takiej decyzji, usilnie namawialiśmy do zaniechania tego zamiaru. Po wspólnym przemyśleniu sytuacji doszliśmy do wniosku, że tylko ci, którzy mają szansę dostać się do wojska, powinni być gotowi do ewentualnego wyjazdu i że jeśli dojdzie on do skutku, powinien być, przy okazji, potraktowany jako swego rodzaju rekonesans, na podstawie którego podjęte zostaną decyzje odnośnie wyjazdu pozostałych osób.

W każdym razie, obok Witka Baranowskiego i innych kolegów rysowała się także i dla mnie szansa wojskowego zaciągu a wraz z nim − wyrwania się z miejscowych opłotków. Obawiałem się przy poborze ograniczeń wiekowych, a szczególnie tego, by moje osiemnaście lat nie było powodem zawiedzionych nadziei […]. Na wszelki wypadek w legitymacji gimnazjalnej, która mi się zachowała, przerobiłem rok urodzenia z [19]24 na [19]22, aby w ten sposób udowodnić, że nadaję się do pełnienia służby wojskowej.

[…]

Dopiero jesienią 1942 roku zostaliśmy oficjalnie powiadomieni o ochotniczym zaciągu do armii Andersa, bez żadnych ograniczeń ze strony władz. Ustalono dzień i miejsce zbiórki, skąd mieliśmy być przewiezieni samochodami do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów Akmolińska[6], siedziby najbliższej wojskowej komendy uzupełnień. Rozpoczęły się gorączkowe przygotowania wyjazdowe.

Rysiek, który jak dotąd nie wykazywał większego zainteresowania służbą wojskową, tym razem nie chciał nawet słyszeć o pozostaniu w domu. Nie pomagały żadne namowy w rodzaju: że jest jeszcze za młody do wojska, że może nie podołać trudom życia wojskowego, że na razie powinien z wyjazdem zaczekać, tym bardziej że starszy brat ma do tego większe prawo i predyspozycje.

Wobec nieustępliwego stanowiska braciszka oraz pewnego niezadowolenia matki, stanęło na tym, że pojedziemy do wojska razem. Do tego wręcz salomonowego rozstrzygnięcia doszło głównie dzięki babusi, która twierdziła, że wcześniej czy później i tak wojsko nas nie ominie, że gdy razem będziemy, to będzie nam lżej, a oni tu na miejscu, przy niezłym przygotowaniu do nadchodzącej zimy, dadzą sobie jakoś sami radę.

Jeszcze wtedy nikt z nas nie wiedział, że Ryśkowi groziła rozprawa sądowa za nieumyślne spowodowanie awarii windy kopalnianej, przy której był zatrudniony. Dopiero po latach zwierzył się, że bał się wtedy oskarżenia o sabotaż i w konsekwencji surowej kary. Dlatego tak uparcie rwał się do wojska.

Mając w płóciennych tobołkach po kilka placków na drogę i po parę rubli na wszelki wypadek, odziani w nieco cieplejsze łachmany, stawiliśmy się na miejscu zbiórki w asyście wszystkich bez wyjątku domowników. […]

Na miejscu, w Akmolińsku, w wojskowej komendzie zastaliśmy pokaźną grupę rodaków przybyłych przed nami z innych regionów i załatwiających dalsze formalności wyjazdowe. Niektórzy wybrali się do wojska ze swoimi rodzinami, czemu władze radzieckie − ku naszemu zdziwieniu − wcale się nie sprzeciwiały.

Zostaliśmy załatwieni bardzo szybko. Jeszcze tego samego dnia, po sprawdzeniu naszych tożsamości, bez żadnych komisyjnych badań i bliższych dociekań znaleźliśmy się − wszyscy bez wyjątku − na liście osób, które miały się udać koleją w dalszą drogę. Przed wyruszeniem na dworzec kolejowy każdy z nas otrzymał porcję suchego prowiantu, składającą się z kawałka razowego chleba, kilku kostek cukru, jednej suszonej ryby, kostki marmolady i paru sucharów. Miało to nam wystarczyć do przybycia na miejsce przeznaczenia. Starszy grupy rozporządzał niezbędnymi dokumentami podróży.

W Akmolińsku władowaliśmy się do pociągu osobowego zdążającego w kierunku północnym, czyli w stronę Pietropawłowska […].

Jechaliśmy teraz po tej samej trasie, którą przeszło dwa lata temu przemierzaliśmy w przeciwnym kierunku, ale w jakże odmiennych warunkach. Wtedy byliśmy uwięzieni w wagonach towarowych, a teraz z wolnej stopy mogliśmy się z okien rozglądać po okolicy.

[…]

Gdy przejeżdżaliśmy przez Szortandy[7], zerknąłem na drogę, która wiodła ku Żołymbetowi, ku pozostawionym najbliższym. Byłem myślami przy nich. Zastanawiałem się, czy dadzą sobie bez nas radę, czy czasami nasz wyjazd nie był czynem zbyt lekkomyślnym?

[…]

Późnym wieczorem dotarliśmy do Pietropawłowska: ogromnej węzłowej stacji kolejowej na transsyberyjskiej magistrali. W odróżnieniu od dotąd przejechanych stacji, panował tutaj ożywiony ruch. Na torowiskach stały długie towarowe zestawy, gotowe w każdej chwili do odjazdu w dalszą drogę. Wśród eszełonów[8], załadowanych samochodami, działami i czołgami, kręcili się krasnoarmiejcy. Kilka pociągów osobowych, na których widniały emblematy Czerwonego Krzyża i przy których uwijały się osoby w białych chałatach, najprawdopodobniej zapełnionych było rannymi żołnierzami, przewożonymi do szpitali na zapleczu. Co chwilę po przelotowych torach migały w obu kierunkach potężne lokomotywy, ciągnące za sobą tasiemce ciężkich wagonów. Zewsząd rozlegał się przeraźliwy gwizd maszyn i łomot towarzyszący ruszaniu z miejsca. Wszystko to odbywało się w rzęsiście oświetlonej scenerii, bez żadnego maskowania, jak gdyby nie istniało żadne niebezpieczeństwo ze strony nieprzyjaciela.

Ponieważ w Pietropawłowsku musieliśmy się przesiąść do innego pociągu, zmierzającego w stronę Czkałowa[9], mogłem się przyjrzeć tłumom, które przewalały się przez miejscowy dość okazały dworzec kolejowy. Byli to przeważnie uciekinierzy z przyfrontowej strefy, którzy zagrożeni działaniami wojennymi szukali bardziej bezpiecznego miejsca zamieszkania. Wraz ze swym skromnym dobytkiem, czekając na odpowiedni transport, okupowali budynek dworcowy i jego najbliższe otoczenie, nie wyłączając wszystkich peronów. Część z tych osób, załadowana do wagonów towarowych, czekała na odjazd.

Polacy łagiernicy zgłaszają się do armii tworzonej przez gen. Władysława Andersa (1941, ZSRR). Zbiory Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie

Wśród tego mrowia ludzkiego nie brakowało rodaków, którzy − tak jak my − zdecydowali ruszyć w świat z zamiarem i pod pretekstem zaciągnięcia się do armii Andersa. Większość z nich ciągnęła z całymi rodzinami, gdyż wyjątkowo ciężkie warunki bytowe, w jakich się znaleźli po wywiezieniu z kraju, nie dawały im szans przetrwania. Byli to przeważnie Polacy z Dalekiej Północy i rejonów pokrytych tajgą, gdzie brakowało żywności, a praca i klimat były nader uciążliwe. Mimo przemęczenia widocznego na ich twarzach po przebytej drodze, mimo na ogół słabej kondycji, będącej rezultatem prawie dwuletniego zesłania, można ich było poznać po jeszcze polskich, choć mocno już podniszczonych akcesoriach ubraniowych, po wyrazach twarzy, na których rysowało się zadowolenie z możliwości jazdy do swoich. Prowadziliśmy życzliwe i pełne nadziei na przyszłość rozmowy, przeplatane salwami śmiechu. Cieszyliśmy się, że stanowimy coraz liczniejsze grono osób zmierzających do tego samego celu, do Wojska Polskiego. Radowaliśmy się z faktu, że los uległ tak radykalnej zmianie na lepsze.

Wyjątkowo szybko, bo w dniu następnym, znaleźliśmy się w specjalnie sformowanym dla Polaków pociągu osobowym, którym mieliśmy ruszyć w dalszą drogę. Po odebraniu przydziałowego suchego prowiantu w kolejowej kantynie, składającego się z razowego chleba i konserw rybnych, oraz po załatwieniu wszystkich formalności u wojskowego komendanta na dworcu, pociąg nasz ruszył z miejsca. Tym dodatkowym przydziałem żywności zostaliśmy mile zaskoczeni, jako że jeszcze w Akmolińsku uprzedzano nas o tym, że przydzielone racje powinny wystarczyć na okres całej podróży.

[…]

Trasa do Czkałowa wiodła przez takie większe miejscowości, jak Kurgan, słynny Czelabińsk, Troick, Kartały[10] i Orsk. […] Na liniach kolejowych panował ożywiony ruch a na dworcach węzłowych stacji mrowie ludzkie oczekiwało na załadunek. Większość pociągów miała charakter wojskowy. Zdarzało się, że żołnierskim eszełonom − niezależnie, w którą stronę zmierzały − towarzyszyły śpiewy i harmonie. Z kolei przygnębiające wrażenie sprawiały przeładowane transporty sanitarne, z których dochodziły jęki i przekleństwa rannych, a wokół krzątali się osobnicy z temblakami i obandażowanymi głowami.

Na każdym kroku towarzyszyły nam hasła mobilizujące obywateli radzieckich do walki z wrogiem. Słowa wodza: „Wsio dla fronta, wsio dla pobiedy” (Wszystko dla frontu, wszystko dla zwycięstwa), „Smiert niemieckim oku­pantam” (Śmierć niemieckiemu okupantowi) oraz „Nasze dieło prawoje, wrah budiet razbit” (Po naszej stronie jest sprawiedliwość, wróg będzie pokonany) − były wszędzie na widocznych miejscach wypisywane. Byliśmy prawie stale w zasięgu przenikliwego spojrzenia towarzysza Stalina i innych przy­wódców, ich portretami przyozdabiano bowiem co znaczniejsze obiekty. Nawet lokomotywy, w tym i nasza, z podobizną przywódcy ludzkości przemierzały kraj wzdłuż i wszerz, przypominając ludziom o tym, kto tu jest najważniejszy.

Zdawaliśmy sobie sprawę, że każdy przejechany kilometr przybliżał nas do upragnionego celu. Tymczasem pociąg, jakby na przekór naszym pragnieniom, pchał się do przodu bardzo powoli, bez najmniejszego pośpiechu.

[…]

Obóz formującej się armii gen. Władysława Andersa (listopad 1941, Kołtubanka, ZSRR). Fot. Czesław Zembal, zbiory Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie

Wreszcie zatrzymaliśmy się przed okazałym i jak zwykle na czerwono ude­korowanym budynkiem dworcowym, na którego frontonie duże litery oznajmiały, że znaleźliśmy się u celu podróży. W jego wnętrzu jak również na przydworcowym placu panował ożywiony ruch. Różnokierunkowe strumienie podróżnych przeplatały się wzajemnie na peronach i w przeładowanej poczekalni. Tłumy okupowały nie tylko pomieszczenia stacyjne, lecz także, korzystając z ciepłej i słonecznej pogody, przylegający do dworca skwerek. To zbiorowisko ludzkie, składające się przeważnie z rodaków, ściągnęło tutaj z różnych zakątków Związku Radzieckiego z zamiarem zaciągnięcia się do armii Andersa, jak również dostania się pod jej bezpośrednią opiekę. Z takim też zamiarem i my przybyliśmy do Czkałowa.

W miejscowej komendanturze, przystrojonej biało-czerwoną flagą, na której drzwiach widniał odpowiedni napis w ojczystym języku, zgłosiliśmy swój przyjazd. Oficer − w szarej angielskiej bluzie, w spodniach ze spinaczami i porządnie wyglansowanych trzewikach, oraz w starannie zawiązanym krawacie − przyjął nas bardzo uprzejmie, odebrał niezbędne dane dotyczące każdego z nas i ku naszemu zaskoczeniu oświadczył, że formowanie jednostek polskich w Buzułuku i Tatiszczewie zostało już zakończone. Równocześnie prosił, abyśmy się tym nie zrażali, gdyż następne oddziały, wobec nadchodzącej zimy, będą tworzone na południu, w rejonie Taszkientu, dokąd powinniśmy pojechać zorganizowanym w tym celu transportem. Ci, którzy z różnych przyczyn nie chcieliby skorzystać z tej okazji, będą mieli zagwarantowany powrót do miejscowości przez siebie wybranej. Nikt z naszej grupy nie zamierzał wracać. […]

Dzięki temu przymusowemu oczekiwaniu mogliśmy się rozkoszować żołnierską repetą, sporządzaną na amerykańskich konserwach i serwowaną w zasadzie w dowolnych ilościach przez polski personel wojskowy. Mogliśmy się narozmawiać z rodakami, poznać ich losy i dowiedzieć wielu ciekawych i dotyczących nas spraw.

Ja nie mogłem oderwać oczu od polskich patroli porządkowych, z angielska ubranych, ale z biało-czerwonymi opaskami na ramieniu. Ich obecność wśród nas wynikała nie tylko z potrzeby zachowania ładu, lecz także była namacalnym dowodem, że polska siła zbrojna na tych terenach już istnieje, że mamy rzeczywiście własną armię. […]

Stosunkowo szybko, bo po paru dniach bezczynności i wałęsania się po okolicy, zaopatrzeni w żywność, znaleźliśmy się w upragnionym pociągu, zmierzającym w stronę Taszkientu.

[…]

Po kilkudniowej podróży dobrnęliśmy wreszcie do Taszkientu. Uzbecka stolica przywitała nas piękną słoneczną pogodą i wyjątkowo wysoką temperaturą, zmuszającą do zrzucenia z siebie co cieplejszych łachów. Tutejsza pogoda wcale nie odpowiadała późnej kalendarzowej jesieni, z czego – oczywiście − byliśmy bardzo zadowoleni.

Jak w Czkałowie i kilku innych węzłowych stacjach − okazały taszkiencki dworzec w żaden sposób nie mógł pomieścić w swoim wnętrzu wszystkich podróżnych. Tłumy okupowały nie tylko ogromny hol, lecz także przesiadywały na peronach i wolnej przestrzeni wokół budynku dworcowego. […]

W językowym rozgardiaszu, który rozlegał się nad tym ludzkim mrowiskiem, nie brakowało ojczystej mowy, zabarwionej przeważnie wileńsko-lwowskim akcentem.

Tu także, w polskiej komendanturze na dworcu, zameldowaliśmy swój przyjazd, gdzie nam oznajmiono, że powinniśmy być przygotowani do dalszej podróży, jako że właściwy rejon formowania znajduje się dalej na południu. Mieliśmy więc cierpliwie czekać na sformowanie odpowiedniego transportu, którym dotarlibyśmy na miejsce przeznaczenia. Na okres wyczekiwania zostaliśmy zaprowiantowani w miejskiej jadłodajni oraz zobowiązani do utrzymywania jak najściślejszego kontaktu z polską komendanturą. […]

Piękna pogoda a nade wszystko perspektywa rychłego dostania się do wojska sprawiły, że przyszła nam do głowy myśl o celowości pozbycia się niektórych cywilnych łachów, tym bardziej że były one wówczas na tutejszym rynku w wyjątkowej cenie. Na pierwszy ogień poszły płaszcze, jako zbytnio obciąża­jące nasz bagaż, a później rękawiczki i czapki. Uzyskany w ten sposób grosz miał stanowić rezerwę na wszelki wypadek.

Wyczekiwanie na odjazd stwarzało doskonałą okazję do zawierania nowych znajomości. Od ludzi, którzy przybywali tutaj z różnych zakątków Związku Radzieckiego, dowiadywaliśmy się ciekawych rzeczy. W większości przypadków mieli oni znacznie trudniejsze warunki życia i pracy od tych, jakie myśmy mieli w kołchozie a później w Żołymbecie. Pośród wiadomości prawdziwych, szczególnie dotyczących naszego losu, nie brakowało i takich, które − jak się okazało − nigdy się nie sprawdziły. Krążyły najprzedziwniejsze pogłoski na temat naszego wojska, między innymi ta, że formowanie jednostek zostało zakończone, że mamy być umieszczeni w obozach zapewniających znośniejsze warunki bytowania. Jakby na potwierdzenie tego podejrzenia, do Taszkientu wracała z tamtych stron coraz większa rzesza rodaków, twierdząc, że wobec braku perspektyw dostania się do wojska oraz konieczności przebywania w obozie z jednoczesnym obowiązkiem pracy, chcą wracać do poprzednich miejsc zamieszkania, do pozostawionych rodzin.

Wszyscy oni mieli nadzieję, że gdy tylko przystąpi się do ponownego formowania, natychmiast stawią się na wezwanie.

W ten sposób dworzec taszkiencki i jego przyległe tereny stały się skupiskiem Polaków czekających na odjazd w kierunku południowym, a także miejscem, z którego udawali się w drogę powrotną.

Zacząłem więc i ja po raz pierwszy poważniej zastanawiać się nad ewentualnym powrotem do domu. Przesiadywanie w obozie w oczekiwaniu na wojsko wcale mi się nie uśmiechało, ponieważ zdawałem sobie sprawę z tego, w jak ciężkiej sytuacji znaleźli się najbliżsi po naszym wyjeździe z Żołymbetu. Przecież tylko matka, jako jedyna pracująca osoba w rodzinie, miała dać utrzymanie babusi i dwóm niepełnoletnim braciom.

[…]

Wreszcie po kilku dniach wyczekiwania na transport znaleźliśmy się w wagonie osobowym zdążającym w pożądanym kierunku. Znowu z zaciekawieniem przyglądałem się krajobrazowi, który z wolna przesuwał się przed mymi oczami. Zatrzymując się na prawie każdej większej stacyjce, zbliżaliśmy się do Samarkandy.

Na pewnej niedużej stacyjce pociąg nasz zatrzymał się obok przeładowanych ludźmi wagonów. Byli to nasi, powracający do Taszkientu. Przez otwarte okna wdaliśmy się z nimi w rozmowę. Okazało się, że warunki, jakie zastali pod Jangi-Julem[11], miejscem zgrupowania, nie spełniały ich oczekiwań. Zamiast wcielenia do wojska, musieli przesiadywać w rozwiniętych w szczerym polu namiotach. Marne wyżywienie, składające się z zupki, herbaty i chleba, zmuszało wielu do pracy na pustyni, przy kopaniu kanału, za co dostawali dodatkowe racje żywnościowe. Chociaż opiekę nad obozem sprawowały polskie władze wojskowe, to jednak, gdy się do nich zwracano o określenie terminu formo­wania nowych jednostek wojskowych, odpowiadały zawsze wymija­jąco. W dodatku tym, którzy uważali, że okres wyczekiwania na wojsko powinni spędzać nie tutaj, lecz przy pozostawionych rodzinach, nie czyniono żadnych trudności w powrocie do dotychczasowych miejsc zamieszkania […].

A więc potwierdzały się pogłoski, jakie docierały do nas jeszcze przed wyruszeniem z Taszkientu. Zacząłem w trybie przyspieszonym analizować powstałą sytuację i poważnie zastanawiać się nad powrotem; rozważałem za i przeciw takiej decyzji.

Siedzenie w obozie i praca za pszenne placki, w oczekiwaniu na coś co nie wiadomo kiedy nastąpi, jak również troska o najbliższych, którym brakowało rąk do pracy − to główne argumenty przemawiające za powrotem. Byłem wtedy przekonany, że na pójście do wojska będzie jeszcze czas, że będziemy bardziej przydatni w domu niż tutaj, gdzieś na bezludziu.

Tymczasem Rysiek o żadnym powrocie nie chciał nawet słuchać, chociaż wydawało się, że ze względu na słabszą kondycję fizyczną nie powinien się upierać. Jeszcze wtedy nic nie wiedziałem o tym, że groziła mu rozprawa sądowa za spowodowanie awarii windy kopalnianej.

[…]

Jako najstarszy syn, niesiony poczuciem obowiązku dopomożenia matce w utrzymaniu rodziny i sprawowaniu opieki nad niepełnoletnimi braćmi, zdecydowałem się na powrót. Pożegnałem się z braciszkiem i znajomymi, chwyciłem za swój węzełek i z kilkoma innymi osobami wyskoczyłem z wagonu. W ostatniej chwili udało mi się dopaść pociągu odchodzącego w stronę Taszkientu.

Po paru godzinach, gdy znalazłem się znowu w tłumie okupującym taszkiencki dworzec i gdy było wiadome, że dla „dezerterów” przewidziane są specjalne transporty, nie pozostawało nic innego, jak tylko cierpliwie czekać na moment odjazdu w dalszą drogę, którego termin miał być zawczasu zapowiedziany przez polską komendanturę.

Tasiemcowe kolejki przy jadłodajniach, w których na podstawie przydzielonych talonów wydawano posiłki, zabierały mi najwięcej czasu. A więc jakieś dalsze wypady od dworca były możliwe tylko wtedy, kiedy udawało się zjeść szybciej śniadanie lub obiad.

[…]

Tymczasem brak palta, którego pozbyłem się kilka dni temu, kiedy nie myślałem jeszcze w ogóle o powrocie, dawał się teraz coraz bardziej we znaki. O nocowaniu na świeżym powietrzu nie było mowy. Na samą myśl, że czeka mnie podróż w regiony, gdzie niewątpliwie jest znacznie chłodniej, robiło mi się zimno. A ja bez cieplejszego okrycia… Jak sobie tam poradzę? Zacząłem się rozglądać za cieplejszymi łachami.

I oto, na szczęście, udało mi się dogadać z jakimś rodakiem zmierzającym do wojska i za jeden talon konsumpcyjny zdobyć mocno podniszczoną watowaną kurtkę, tak zwaną fufajkę, a od drugiego − także sfatygowaną czapkę uszankę. Z kawałka nie pierwszej świeżości ni to koca, ni to wełnianej szmaty sporządziłem węzełek, którego pilnowałem jak oka w głowie. Teraz mogłem już śmielej patrzeć w przyszłość.

Gdzieś w początkach grudnia zostaliśmy powiadomieni, że na jednej z bocznic stoi specjalnie dla nas przygotowany pociąg towarowy, którym możemy się dostać aż do Akmolińska i że wszyscy, którym ten kierunek odpowiada, powinni z tego środka lokomocji skorzystać. Bez najmniejszego wahania udałem się do miejsca postoju.

Znalazłem się w wagonie jakże podobnym do tego, którym przeszło dwa lata temu wieziono nas na Syberię. Były po obu stronach prycze, na środku stał żelazny piecyk, na ścianie wisiała lampa naftowa a w drewnianej skrzyni znajdował się zapas paliwa. Dwa wiadra, jedno z wodą, miały służyć potrzebom sanitarnym.

Chętnych do jazdy nawet w tych prymitywnych warunkach nie brakowało. Nic więc dziwnego, że wagony były przeładowane po brzegi.

Nim ruszyliśmy w drogę, został wyznaczony komendant transportu i komendanci wagonów oraz otrzymaliśmy suchy prowiant w postaci sucharów, konserw rybnych, margaryny i cukru.

W moim wagonie, oprócz kilku kompletnych rodzin i jednego starszego intelektualisty, przeważały osoby młode i samotne, które − jak ja − uznały za sto­sowne wracać do dotychczasowych miejsc zamieszkania, do swych najbliższych.

[…]

Do Pietropawłowska dotarliśmy w wyjątkowo krótkim czasie. W tym miejscu zamknął się ogromny obwód mojej marszruty, prowadzący najpierw do armii Andersa a później − do domu.

Tutaj także trochę ludzi ubyło. Nasz wagon znalazł się znowu na bocznicy, w oczekiwaniu na sformowanie nowego transportu, którym mógłbym już bez przeszkód dotrzeć do celu podróży.

[…]

W biały dzień znalazłem się na miejscu. Mróz i silne podmuchy burianu[12] zmusiły mnie do szukania schronienia w stacyjnym, całkowicie zawianym śniegiem i nieopalanym drewnianym baraku. Trząsłem się z zimna, czekając na okazyjny transport.

Gdy tylko do moich uszu dotarł terkot nadjeżdżającej maszyny, wybiegłem na jej spotkanie. Właśnie skręcała w stronę drogi wiodącej do Żołymbetu. Podniosłem rękę z nadzieją, że się zatrzyma. Owszem, zatrzymała się, ale tylko po to, by wysadzić kilku pasażerów zdążających na najbliższy pociąg. Nim podszedłem, pojazd ruszył dalej. Jeszcze musiałem marznąć, wyczekując następnej okazji.

[…]

Tym razem szczęście mnie nie zawiodło, w pewnym momencie zatrzymała się bowiem cała kolumna ciężarowych wozów, wracających do bazy w Żołymbecie. Uprzedzony o konieczności opłacenia przejazdu, posiadane banknoty wziąłem do ręki i szybko doskoczyłem do kabiny. Argument pieniężny, którym dysponowałem, był na tyle skuteczny, że nie tylko zostałem zabrany, lecz także mogłem się znaleźć przy kierowcy i odbyć podróż w luksusowych warunkach.

Jeszcze tego samego dnia, ale już w ciemnościach, wysiadłem przy osiedlu fabrycz­nym. Uradowany, dobrnąłem do całkowicie zasypanej śniegiem chału­py i jak bomba wpadłem do wnętrza. Zaskoczyłem domowników zu­pełnie.

Gdy serdeczne powitania minęły i pierwsze emocje opadły, opowiadaniom nie było końca. Cieszyłem się, że Boże Narodzenie spędzę w gronie rodzinnym.

[…]

Zgodnie z postanowieniem, które w tak raptowny sposób podjąłem w drodze do armii Andersa i w wyniku którego powróciłem do Żołymbetu, natychmiast zacząłem rozglądać się za pracą, aby matce, jako jedynej pracującej osobie, pomóc w utrzymaniu rodziny. […] Nie zważając na zimowe warunki, zgodziłem się zostać wozakiem.

[…]

Trzecie z kolei święta Bożego Narodzenia na obczyźnie przyszło nam spędzać nie tylko bardziej skromnie, lecz dodatkowo w okrojonym składzie, brakowało bowiem Ryśka, który wojażował gdzieś na południu oraz ciotki Baranowskiej, która wraz z córką, podążając za młodzieżą, opuściła na jesieni Żołymbet i wyjechała do Andersa. Cieszyłem się, że udało mi się wrócić do swoich, że uniknąłem tułaczki i że te święta będę mógł jeszcze spędzić w gronie najbliższych. Byłem wtedy przekonany, że mój pobyt w domu ma charakter tymczasowy, to znaczy do nowego zaciągu, który miał rzekomo nastąpić po stworzeniu dogodnych warunków do formowań następnych jednostek wojskowych.

Praca w transporcie była nie tyle fizycznie wyczerpująca, ile dokuczliwa, i to nie tylko ze względów atmosferycznych, ale przede wszystkim dlatego, że zajezdnia wraz ze stajnią znajdowały się w znacznym oddaleniu od domu, a ponadto odpowiadałem za konia oraz mocno podniszczony pojazd.

Zacząłem więc rozglądać się za nowym bardziej atrakcyjnym zatrudnieniem, przynajmniej pod dachem. Jeszcze tej zimy przeniosłem się do tego samego zakładu, do którego przewoziłem rudę, aby tutaj z innymi rodakami kopalnianym urobkiem napełniać wagoniki, a następnie przesuwać je pod przeróbcze urządzenia.

[…]

Jak zwykle śledziłem za wojennymi wydarzeniami i wielką polityką, a szczególnie za rozwojem stosunków polsko-radzieckich i na ich tle za losem armii Andersa, do której miałem nadzieję ponownie się wybrać, już bez żadnych perturbacji.

Z oficjalnych i dostępnych źródeł mogłem wywnioskować, że na froncie wschodnim zarysowywała się stabilizacja, ale o sprawach polskich coraz mniej się mówiło i pisało. Drogą pantoflową poczęły do nas docierać wiadomości, że wszystkie jednostki polskie spod Czkałowa wyjeżdżają na południe i na razie nie zanosi się na nowe formowania. Rysiek powiadomił nas listownie, że jest w drodze do Krasnowodzka, portu nad Morzem Kaspijskim. Natomiast ciotka nie dawała o sobie znaku.

Już na podstawie tych skromnych danych można było sądzić, że nasze sprawy przybierają dziwny obrót. Czyżby to była ewakuacja do Iranu? A więc poza granice Związku Radzieckiego? I z jakiego powodu? Jeśli oni wyjadą, co będzie z nami?

[…]

Wkrótce wszystko się wyjaśniło. Sprawa katyńska, która ujrzała światło dzienne, a później zerwanie stosunków z rządem w Londynie było potwierdzeniem naszych najgorszych obaw.

[…]

Rozpoczął się dla nas nowy etap. Trzeba było pracować, siedzieć cicho i żyć w ponownej niepewności.

Bolesław Dańko

W sierpniu 1942 roku odnalazłem w Kotłasie[13] polską wojskową placówkę. Stanowił ją major i kilku podoficerów, a ich zadaniem było werbowanie Polaków do wojska. Odbywało się ono na dość dziwnych zasadach, ponieważ oficjalnie nie można było zaciągnąć się, bo miejscowe władze na to nie zezwalały.

Gdy jednak ktoś dostał się już do placówki i został przez majora wpisany na listę, władze bezpieczeństwa w sprawę nie ingerowały i po skompletowaniu odpowiedniej grupy przejazd do miejsca formowania odbywał się pociągiem. Nie zastanawiając się długo, podjąłem decyzję wstąpienia do wojska. Gdy jednak nawiązałem kontakt z placówką, dowiedziałem się, że dwa dni temu transport odjechał, a następny będzie za miesiąc. Jeden z podoficerów poradził, bym do tego czasu pływał na „Puszkinie”, a zgłosił się do punktu tuż przed odjazdem transportu. Rada była słuszna, gdyż warunki mieszkaniowe w Kotłasie były złe. Tego samego zdania był również pracujący ze mną na statku J. Ręczkowski. Wieść o możliwości zaciągnięcia się w Kotłasie do wojska, mimo powściągliwego stosunku władz, rozeszła się po posiołkach[14] i kołchozach. Kto mógł, usiłował tam dojechać. My pomogliśmy dojechać do Kotłasu dwóm kolegom z Kargowina[15] […]. Walczyli oni później jako żołnierze 2. Korpusu [Polskiego] pod Monte Cassino. Sami jednak nie zdążyliśmy się wpisać na listę. Gdy przybyliśmy tam po dwóch tygodniach, placówki już nie było – została zlikwidowana.

[…] W tym samym czasie władze bezpieczeństwa zabroniły mi pracy na statku, nie podając żadnych motywów. W związku z tym podjąłem pracę tragarza na przystani Dwinskoj Biereźnik[16]. Brygada, w której pracowałem, składała się z Polaków, Tatara i Ukraińca. […]

W listopadzie 1942 roku zostaliśmy wszyscy wezwani przez władze bezpieczeństwa do komendy − celem wydania dowodów osobistych. Z wpisu, który tam widniał, wynikało, że staliśmy się obywatelami radzieckimi, chociaż w dokumentach wydanych nam poprzednio w wyniku amnestii, a teraz zabieranych, stwierdzono, że jesteśmy obywatelami polskimi czasowo przebywającymi na terenie ZSRR. Wymiana dowodów spowodowała, że zaczęliśmy tracić nadzieję na powrót do kraju, ale ostatecznie się z tym pogodziliśmy i przyjęliśmy paszporty, bo nie było wyjścia.

W połowie października, z chwilą zamarznięcia Dwiny ustawał wszelki ruch statków i barek. Wszyscy pracujący na rzece przechodzili do pracy na lądzie. Nasza brygada została skierowana do odległej o dwanaście kilometrów Piandy, gdzie pracowaliśmy przy odkuwaniu z lodu statków i barek zacumowanych na wodach małej rzeczki. Zakwaterowano nas w chacie u kołchoźnicy. W końcu listopada ciężko zachorował Tadeusz Szutkowski, którego należało niezwłocznie dostarczyć do szpitala. Utrzymująca się długo wysoka temperatura z dniem każdym umniejszała jego siły. Zawiadomiony o tym naczelnik zdecydował, że zabierze go w drodze powrotnej woźnica, który raz w tygodniu przywoził chleb. Uważałem, że nie można dłużej zwlekać, przerwałem pracę i udałem się na kwaterę, by ubrać i wyprawić chorego.

W tym czasie na miejsce pracy przyszła dziesiatnik[17], wyjątkowo wredna baba, i pytała, gdzie jestem. Koledzy powiedzieli, że poszedłem za potrzebą. Baba usiadła na pniu i czekała. Po pół godzinie poszła. Jeszcze tego samego dnia dowiedziałem się, że zostałem podany do sądu za proguł, to jest samowolne opuszczenie pracy. W następnym tygodniu otrzymałem wezwanie na rozprawę do miejscowości Siemionowskoje. Sędzia, kobieta, szybko rozpatrzyła sprawę i po chwili odczytała wyrok, skazując mnie na potrącenie 25 procent wynagrodzenia przez sześć miesięcy. Ciemno już było zupełnie, gdy wróciłem do Piandy; zmęczony, głodny i zły. Nic nie mówiąc kolegom, położyłem się na kojce i usnąłem. Nazajutrz razem ze wszystkimi poszedłem do pracy, ale jak się okazało, nie na długo. Do dziś nie wiem, co było tego przyczyną − czy przerobiona na świadectwie data urodzenia, czy też sprawa sądowa, a może zupełnie inne powody.

Faktem jest, że jako jeden z całej naszej brygady otrzymałem kartę powołania do służby w Armii Czerwonej. Na początku stycznia 1943 roku znalazłem się w dwuszeregu ponad stu poborowych, którzy za chwilę mieli ruszyć piechotą do stacji kolejowej Chołmogory, odległej o dwieście kilometrów. Odchodzących żegnały rodziny, znajomi, wśród nich moja matka i dwie młodsze siostry. Nie był to moment radosny, szczególnie dla matek, które zdawały sobie sprawę, że synów swych widzą może ostatni raz. […]

Drogę do stacji kolejowej pokonywaliśmy etapami, nocując w przydrożnych kołchozach. Pociągiem dotarliśmy do Wołogdy, która była miejscem szybkiego przygotowywania frontowych rezerw. Mieszkaliśmy w dwustuosobowych ziemiankach, słabo ogrzewanych. Sypialiśmy na pryczach z okrąglaków, bez żadnej pościeli. Zamiast poduszki pod głowę kładłem buty, a do przykrycia służył płaszcz. […] W nocy ogrzewaliśmy się własnymi ciałami. Wyżywienie było słabe i stale głód dawał o sobie znać, a czas ćwiczeń wynosił dziesięć godzin dziennie. Umundurowanie stare, trzeciej kategorii. Nowe wydawano po ukończeniu szkolenia, tuż przed wyjazdem na front.

Po trzech miesiącach mieliśmy wszystkiego dość i sami dopytywaliśmy się, kiedy nastąpi już odjazd. Gdzieś na górze zadecydowano jednak inaczej. W końcu kwietnia, gdy wróciliśmy z ćwiczeń, zarządzono zbiórkę batalionu. Dowódca wyczytywał nazwiska. Jedni ustawiali się na prawo, drudzy na lewo, nie wiedząc, w czym rzecz. Znalazłem się w grupie po prawej, z innymi Polakami. Grupę po lewej stanowili: Białorusini, Ukraińcy i Żydzi. Ich skierowano do roboczych batalionów. Nam wydano suchy prowiant, dokumenty podróży i polecono wracać do wojenkomatów[18], z których zostaliśmy powołani. W ten sposób na początku maja 1943 roku znalazłem się znów w Biereźniku i przystąpiłem do pracy w swojej brygadzie tragarzy, która wróciła już z Piandy.

Pobyt tam nie trwał długo. Po kilku dniach prasa przyniosła wiadomość, że Wanda Wasilewska i pułkownik Berling tworzą dywizję piechoty im. Tadeusza Kościuszki, która po wyszkoleniu będzie brała udział w walkach z Niemcami u boku Armii Czerwonej. Kilka dni później odpływaliśmy statkiem do Archangielska, żegnani przez rodziny i przyjaciół.

W Archangielsku przydarzył mi się następujący incydent. Pewnego dnia rano poszedłem na rynek, by kupić trochę tytoniu. Ponieważ byłem w wojskowym płaszczu, ale bez pasa i w cywilnej czapce, natychmiast podpadłem patrolowi z komendy miasta, który wyłapywał dezerterów i maruderów. Pod karabinem zostałem doprowadzony do komendy, a tam zapytany przez oficera dyżurnego, co robię w mieście. Zgodnie z prawdą, śmiało i trochę hardo odpowiedziałem: „Jedu w polskuju armiju”[19]. Zaskoczony oficer wrzasnął: „Ja tiebie dam polskuju armiju”[20]. Po chwili siedziałem w areszcie, ubolewając nad losem. Sytuacja była groźna, gdyż mogłem być faktycznie posądzony o dezercję, a takich załatwiano szybko. Po wielu tarapatach wydostałem się z komendy, próbując zrozumieć zachowanie oficera dyżurnego. Widocznie nie wiedział on, że organizuje się nowe wojsko polskie i uważał, że jestem jakimś spóźnionym ochotnikiem do armii generała Andersa, która była już w tym czasie w Iranie.

Propaganda w tym zakresie zrobiła swoje. Panowała powszechna opinia, że: „Poljaki udrali”[21]. W poważnym stopniu wpłynęła ona na stosunek władz i społeczeństwa radzieckiego do Polaków. Na trzeci dzień po tej przygodzie ustawiono nas w kolumnę marszową i z orkiestrą wojskową na czele poszliśmy na dworzec kolejowy. Dziwna to była kolumna. W kufajkach, starych wojskowych płaszczach, podartych marynarkach i innych zniszczonych okryciach. W walonkach, podartych butach i łapciach na nogach. W uszankach[22], kubankach[23], papachach[24] i innych czapkach. Z kuferkami, walizkami lub zwykłymi workami na plecach. Obok twarzy pokrytych zmarszczkami i zarośniętymi − twarze jeszcze bez zarostu.

[…] Bardzo różny był osobowy i losowy skład tej kolumny. Szedł tam stary osadnik wojskowy Jan K., który z naczelnikiem posiołka demonstracyjnie rozmawiał tylko po polsku. [Szli:] Zygmunt S. – łagiernik; Jan M. – lwowianin, który za usiłowanie przekroczenia granicy do Rumunii, celem zaciągnięcia się do Wojska Polskiego we Francji, otrzymał wyrok 15 lat; Tadeusz Sz. – rodem z Brześcia, żołnierz Armii Czerwonej skazany za rzekome szpiegostwo na karę śmierci, zamienionej na 25 lat, później amnestionowany; Kazimierz C. – leś­niczy z powiatu Prużany; Stanisław B. – jeniec wojenny z 1939 roku; Janusz K. – inteligent z Warszawy; wreszcie duża grupa spiecpieresieleńców[25]. Gdzieś na końcu tej kolumny w dziurawym szarym płaszczu, z workiem na plecach, w którym była para podartej bielizny, bochenek spleśniałego chleba, ołówek i paczka machorki, maszerowałem też ja.

Przypisy

[1] Jako motto rozdziałów tej książki posłużyły słowa wojskowej pieśni Marsz Pierwszego Korpusu, napisanej w 1943 roku w Sielcach przez Adama Ważyka do muzyki Aleksandra Barchacza.

[2] Buzułuk − miasto w obwodzie orenburskim nad rzeką Samarą, w pobliżu miasta Samara (w latach 1935−1991 Kujbyszew); wrzesień 1941−styczeń 1942 siedziba dowództwa i sztabu formującej się w ZSRR armii gen. Władysława Andersa.

[3] Tockoje (Tocki) − wieś w obwodzie orenburskim nad rzeką Samarą; miejsce formowania 6. Lwowskiej DP armii gen. Władysława Andersa i Ośrodek Zapasowy Armii.

[4] Tatiszczewo − k. Saratowa nad Wołgą; rejon formowania 5. Wileńskiej DP armii gen. Andersa.

[5] Żołymbet − miasto w Kazachstanie.

[6] Akmolińsk − obecnie Astana, stolica Kazachstanu.

[7] Szortandy − wieś w pobliżu Astany (d. Akmolińsk) w Kazachstanie.

[8]Eszełon (ros.), eszelon (pol.) − wojskowy pociąg towarowy.

[9] Czkałow – w latach 1743−1938 i od 1957 miasto Orenburg nad rzeką Ural, dawna twierdza na granicy Europy i Azji.

[10] Kartały − obecnie Łokomotiwnyj.

[11] Jangi-Jul (ZSRR) − obecnie Yangiyo’l (Uzbekistan); w 1942 kwaterował tu sztab armii gen. Władysława Andersa.

[12] Popr. buran (ros.) − wicher połączony ze śnieżycą, wiejący zimą na Syberii, Uralu i Powołżu.

[13] Kotłas − port nad Dwiną, w obwodzie archangielskim, w latach 30. XX wieku centrum przesyłowe dla zesłańców i więźniów łagrów.

[14]Posiołek (ros.) − osada.

[15] Kargowino − specposiołek (patrz przypis 25) w obwodzie archangielskim (ZSRR).

[16] Prawd. chodzi o Dwiński Bereźnik.

[17]Dziesiatnik (ros.) − pol. dziesiętnik: funkcjonariusz nadzorujący.

[18]Wojenkomat − ros. wojennyj komissariat; wojenny punkt mobilizacyjny.

[19] Jadę do polskiej armii (ros.).

[20] Ja tobie dam polską armię (ros.).

[21] Polacy zwiali (ros.).

[22] Uszanka − zimowa czapka z nausznikami opuszczanymi do dołu.

[23] Kubanka − tradycyjna kozacka czapka futrzana: z prostym czarnym otokiem i płaskim kolorowym denkiem.

[24] Papacha − tradycyjna czapa z owczej wełny (lub futra), noszona przez mężczyzn na Kaukazie, w Azji Środkowej i przez Kozaków.

[25]Specpieresieleńcy (ros.) − pol. specprzesiedleńcy: przymusowi przesiedleńcy, z ograniczoną swobodą poruszania się, ograniczonym prawem do korespondencji i obowiązkiem regularnego meldowania się u władz.

Rozdział II

Wyszliśmy na brzeg…

Związek Patriotów Polskich i polscy komuniściPlany utworzenia polskich formacji podległych ZSRR. Zygmunt BerlingOdkrycie zbrodni katyńskiej i zerwanie polsko-radzieckich stosunków dyplomatycznychŻołnierze gen. Zygmunta Berlinga. Powstanie 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki1. Samodzielny Batalion Kobiecy im. Emilii Plater

Przemówienie radiowe Wandy Wasilewskiej do Polaków w Związku Radzieckim. Moskwa, 28 kwietnia 1943 roku

Komunikat o zgodzie rządu radzieckiego na formowanie polskiej dywizji na terytorium Związku Radzieckiego. Moskwa, 9 maja 1943 roku

Nota rządu RP złożona w Foreign Office w sprawie tworzenia dywizji polskiej na terytorium ZSRR. Londyn, 13 maja 1943 roku

Relacje

W drodze do BerlingaRoman MarchwickiWacław ZakrzewskiJan ProrokJózef DubińskiRozdział III

„Wczoraj łach, mundur dziś…”

Kadra oficerskaOficerowie polityczno-wychowawczyPrzebieg szkolenia, obóz szkoleniowy w Sielcach, kadra szkoleniowaSymbole i tradycjeSłużba duszpasterskaSądy polowe1. Korpus Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR

Wyciąg z rozkazu dziennego nr 39 dowódcy 1. DP w sprawie przysięgi wojskowej. Sielce, 12 lipca 1943 roku

Raport instruktora Wydziału Politycznego 2. DP z wykonania wyroku sądu polowego na dezerterach. Sielce, 27 grudnia 1943 roku

Relacje

Sielce nad OkąBolesław DańkoRoman MarchwickiJan ProrokWacław ZakrzewskiJózef FranczakStanisława KubiakJózef DubińskiDaniel RudnickiRozdział IV

Ściśnij pas, pora iść…

Bitwa pod Lenino (12−13 października 1943)

Relacje

BitwaRoman MarchwickiWacław ZakrzewskiJan ProrokJózef FranczakPo bitwieWacław ZakrzewskiJan ProrokRozdział V

Ruszaj, Pierwszy Korpus nasz…

Powstanie 1. Armii Polskiej w ZSRROperacja brzesko-lubelska (18 lipca–2 sierpnia 1944)Powołanie Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego i utworzenie Wojska PolskiegoWojsko Polskie a Armia Krajowa

Szyfrogram Stalina do dowódców 1, 2 i 3 Frontów Białoruskich, 1 Frontu Ukraińskiego, Naczelnego Dowódcy WP i dowódcy 1 Armii Polskiej w sprawie likwidacji struktur AK na wyzwolonych terenach Polski. Ściśle tajne. Moskwa, 1 sierpnia 1944 roku

Odezwa Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych w Kraju gen. Bora-Komorowskiego wzywająca do bojkotu poboru do wojska ogłoszonego przez PKWN. Warszawa, 17 sierpnia 1944 roku

Rozkaz nr 51 Naczelnego Dowódcy WP o ukaraniu winnych dezercji zbiorowej z 31 pp. Tajne. Miejsce postoju, 16 października 1944 roku

Zarządzenie naczelnego prokuratora WP dla prokuratorów 1, 2 i 3 armii, 1 korpusu pancernego i garnizonów: lubelskiego, białostockiego i rzeszowskiego, w sprawie wykonywania wyroków kary śmierci. Ściśle tajne. Lublin, 9 października 1944 roku

Relacje

Przez granicę, za BugiemJózef DubińskiDaniel RudnickiBolesław DańkoJan ProrokJózef FranczakAndrzej ReyRozdział VI

Niedaleki czas,
gdy zmora przepadnie zła…

Pod Dęblinem, Puławami i na przyczółku warecko-magnuszewskim (28 lipca−12 września 1944)Działania 1. Armii Wojska Polskiego w Warszawie (sierpień−wrzesień 1944)Walki o Jabłonnę (10−29 października 1944)Udział Wojska Polskiego w operacji wiślańsko-odrzańskiej (styczeń−luty 1945). Zdobycie Warszawy (17 stycznia 1945)

Relacje

Przez Wisłę, do Warszawy i dalej…Stanisława KubiakJózef DubińskiDaniel RudnickiJózef FranczakAndrzej ReyRozdział VII

Na Zachód marsz…

Udział 1. Armii WP w przełamaniu Wału Pomorskiego (31 stycznia–10 lutego 1945)Wojsko Polskie w operacji pomorskiej (1 marca–7 kwietnia 1945)Bitwa o Kołobrzeg (4−18 marca 1945)Pomiędzy Zalewem Szczecińskim a Zatoką GdańskąWojsko Polskie w operacji berlińskiej (16 kwietnia–2 maja 1945)Walki 1. Armii WP w Brandenburgii (16 kwietnia–8 maja 1945)

Raport I[wana] Sierowa dla Ł[awrentija] Berii o nastrojach w armii polskiej. [Warszawa], 14 kwietnia 1945 roku

Żołnierze polscy w bitwie o BerlinOperacja łużycka 2. Armii WP i tragedia pod BudziszynemOstatni akord – operacja praska 2. Armii WP

Relacje

Przez Wał Pomorski, Kołobrzeg, Odrę…. na BerlinJózef FranczakJózef DubińskiDaniel RudnickiAndrzej ReyZakończenie wojnyJan ProrokJózef DubińskiDaniel RudnickiAndrzej ReyRozdział VIII

Potęga wyrośnie z nas…

Po wojnie

Relacje

Tuż po wojnieJan ProrokJózef DubińskiJózef FranczakKalendariumBiogramy autorów relacjiŹródła relacjiWybór dokumentów źródłowych