Strona główna » Obyczajowe i romanse » Cienie wspomnień

Cienie wspomnień

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-492-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Cienie wspomnień

Co się stało kwietniowej nocy? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć Noemie Pecheur, sarkastyczna była studentka szkoły artystycznej, łącząc siły z Jérémym Lavelle, bratem zaginionego Louisa, którego zniknięcie doprowadza narzeczoną do szaleństwa i ostatecznie zamyka w szpitalu psychiatrycznym. Gdy w mieście pojawia się detektyw Franclens, nawet amnezja nie powstrzymuje Noemie przed walką o prawdę.
Duet pozornie nieznoszących się głównych bohaterów prowadzi śledztwo, przechodząc przez gąszcz kłamstw oraz prawd zakopanych głęboko w pamięci, walcząc z nieustannymi przeszkodami stawianymi przez tajemniczą postać, która zawsze jest krok przed nimi oraz z nieuchronnym uczuciem, jakie rodzi się między Noemie a Jérémym.
Ile sekretów można wygrzebać z umarłych wspomnień? Jak daleko można się posunąć w imię miłości? A przede wszystkim, czy rozwiązanie zagadki na pewno przynosi wolność?

Polecane książki

Najnowsza biografia Swietłany Allilujewej – jedynej córki Stalina. Dostęp do zamkniętych wcześniej radzieckich archiwów umożliwił autorce stworzenie pełnego obrazu tej kontrowersyjnej postaci. Wychowana w luksusach „czerwona księżniczka”, a z drugiej strony nieszczęśliwa dziewczyna, która nie zaznał...
Bez dwóch zdań należy zauważyć, że Tadeusz Rydzyk idzie z postępem czasu, jest człowiekiem XXI wieku – politykiem i ekonomistą, mistrzem w kierowaniu ludźmi i… ich portfelami.   Postać redemptorysty ojca Tadeusza Rydzyka jest wielce kontrowersyjną, ale zarazem ciekawą pod ...
Anna Matwiejewa urodziła się w 1972 r., mieszka w Jekaterynburgu, który bardzo często jest tłem lub bohaterem jej powieści. Była nominowana do prestiżowych rosyjskich nagród m.in Bolszaja Kniga i Nacyonalnyj Bestseller. Pisarka tworzy uniwersalne, ciepłe opowieści, które momentami śmieszą, a czasem...
Strzyga. To się zdarzyło w Sandomierzu! Opowiadanie oparte na faktach! Fragment książki: „Drzwi otworzyły się z niemiłosiernym skrzypieniem przerdzewiałych zawiasów. Najpierw spostrzegła dłoń ze świecą, a potem wchodzącego grabarza. Z tyłu za grabarzem rysowała się sylwetka duchownego w sutannie i b...
Zabójstwo, samobójstwo, czy nieszczęśliwy wypadek? Nierzadko tym tragicznym zdarzeniom towarzyszy broń palna i amunicja. Jak organy ścigania prowadzą śledztwa związane z bronią palną? Dlaczego ustawa o broni i amunicji z dnia 21 maja 1999 roku wymaga pilnej zmiany? Czy posiadanie rewolweru hukowo — ...
Amerykę unicestwił zabójczy wirus. Rosja drży w posadach, a jedność europejska utonęła w fali uchodźców... Polska przejęła europejskie struktury wojskowe USA i niemal z dnia na dzień stała się supermocarstwem. Przybywa jej także wrogów, a niespodziewany, nadchodzący atak może ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Cassandra J. Ellen

Cassandra J. Ellen

Cienie wspomnień

© Copyright by Cassandra J. Ellen & e-bookowo

Grafika na okładce: Cassandra J. Ellen

Projekt okładki: Cassandra J. Ellen & e-bookowo

Korekta: Patrycja Żurek

ISBN 978-83-7859-492-5

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: wydawnictwo@e-bookowo.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2015

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Victorii,

za dłoń kurczowo ściskaną w ciemności,

za bezbrzeżną wiarę, choć nigdy nie byłam jej warta.

z pocałunkiem amnezji na ustach

“Have you ever loved someone so much you’d give an arm for?

Not the expression, no, literally give an arm for?”

— Eminem

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda umysł psychopaty? Co kryje się za mgłą tych pustych oczu, nieustannie wpatrujących się w białą ścianę nic nieznaczącego życia? Jakie emocje tłoczą się w nieruchomym ciele, od czasu do czasu poruszanym przez fałszywe wspomnienia paniki? Czy psychopata może kochać? Czy może być kochany? Nie. Psychopacie się współczuje. Psychopatą się gardzi, do psychopaty się nie zbliża, psychopatę się ignoruje, psychopaty się boi. Psychopata nie jest człowiekiem. Psychopata nie należy do tego świata.

Powiedział, że chce mojej śmierci. Patrzył mi wówczas prosto w oczy, pozwalając ujrzeć każdą niezrozumianą iskierkę w niebieskich tęczówkach. Jego pełne usta poruszały się jakby w spowolnionym tempie, ciemne brwi marszczył w sposób, którego nie znałam. Spięte mięśnie dawały do zrozumienia, że się spieszył, był podenerwowany, ale wciąż nad wyraz pociągający. Zaciskał palce na moim ramieniu z siłą, jakiej nigdy wcześniej nie pozwolił mi poczuć… Pachniał cynamonem i nutą alkoholu jak w momencie, w którym się poznaliśmy. Moją uwagę zwróciła niewielka plamka na kołnierzu jego koszuli. Miał zimny, martwy oddech, którym okalał moją rzeczywistość. Kiedy przeniosłam wzrok niżej, ujrzałam świeżą ranę w miejscu, gdzie znajdowało się jego serce. Wypływała z niej krew, ciemna, ciepła, rozkosznie muskająca zapachem moje nozdrza. Wyciągnęłam dłoń i dotknęłam rany, a ona zakleiła się w mgnieniu oka. Tyle tylko mogłam zrobić, sprawić, by wspomnienie krwi przestało być tak realistyczne. To niestosowne u ducha. Powiedział, że wciąż mnie kocha. Powiedział, że pragnie mojej śmierci.

Noemie naiwnie czekała na dalszy ciąg, jak za każdym razem, ale cisza mówiła jej, że to koniec wypowiedzi. Wyłączyła odtwarzacz i wyjęła kasetkę, po czym ścisnęła ją w dłoni i włożyła z powrotem do brązowej teczki z aktami, by tą z kolei wcisnąć między inne dokumenty w szufladzie. Wyszła z gabinetu i udała się do recepcji.

— Doszłaś do jakiegoś wniosku? — zapytała kobieta za biurkiem, wodząc wzrokiem za dziewczyną, która właśnie wybierała kawę z automatu.

Kiedy Noemie odeszła od urządzenia, postawiła kawę na ladzie i przesunęła klucz w stronę recepcjonistki, jednak nie odezwała się ani słowem. Sięgnęła do torby, skąd wyjęła paczkę Marlboro Gold.

— Zawsze cię podziwiałam — kontynuowała kobieta, wieszając klucz na haczyku. — Wysłuchujesz tych samych nagrań kilkaset razy, jakbyś oczekiwała, że następnym razem coś się zmieni w wypowiedzi.

Odwróciła się błyskawicznie, gdy usłyszała syczący dźwięk zapalniczki.

— Tutaj nie można…

— Palić? — dokończyła Noemie, zaciągając się głęboko. — Nie można również być otyłym, czyżbyśmy obie łamały zasady?

Dziewczyna zabrała kubek kawy z biurka i odwróciła się do wyjścia.

— Do następnego razu, Gertrude — rzuciła na pożegnanie.

— Ginevra — poprawiła ją recepcjonistka, czerwieniejąc na twarzy ze złości.

Dziewczyna prychnęła, wykrzywiając usta w pogardliwym uśmiechu.

— Bez znaczenia, obydwa wprost okropne — uznała, po czym zniknęła za drzwiami.

Dzień był szary i ponury, taki, jakie uwielbiała. Świat wydawał się wówczas pełny empatii, jakby znał każdy powód jej nieszczęścia, jakby znał każde wypalone przez ból miejsce duszy. Spojrzała na niebo. Zaczynało zmierzchać. Przyspieszyła kroku, by przedrzeć się przez las, nim zapadnie noc.

U siebie była po dwudziestej pierwszej. Całe sto metrów kwadratowych domu wypełniała pustka, ale mimo to zawołała imię matki w nadziei, że jednak będzie gdzieś tam, zaszyta w pokoju z pędzlem i paletą w dłoni. Jednak odpowiedziało jej jedynie rozczarowanie. Matka znów pieprzyła się z którymś ze studentów. Ojciec za to spędzał noce i dnie w biurze, udając, że ciężko pracuje. Czasem wyjeżdżał na podejrzane delegacje, kiedy już nie wiedział, jak się wymigać przed ważnymi świętami, och, tak, on również nie był aniołem. Uwielbiał długonogie blondynki. Mama Noemie była brunetką.

Czekała na jutrzejszy dzień od prawie roku. Każda chwila była torturą, a równocześnie złudną nadzieją, że w końcu nadejdzie odpowiedni czas. Przez cały rok wyobrażała sobie to spotkanie. Przez rok analizowała każdą możliwą wypowiedź z Jej strony, każdą odpowiedź, jaką mogłaby Jej dać. W ciągu roku wiele się zmieniło. Stała się dojrzalsza. Książki o Narnii zamieniła na powieści psychologiczne i kryminały, kolorowe sukienki rzuciła na dno szafy, dając miejsce ciemnym ubraniom, różowe ściany schowała za setką obrazów matki. A ona? Nie pamiętała już, co to szczery uśmiech. Wiedza, czym jest miłość, wyparowała, uwielbiała ranić, rozkoszowała się bólem, nienawiść stała się jej największą przyjaciółką, a rozpacz była towarzyszką. Przestała wierzyć w spełnienie marzeń, była wybrykiem natury i sarkastyczną suką. I to właśnie kochała w tym całym chaosie.

Usiadła na łóżku, wyjęła spod niego pudło i położyła je na kolanach. Minęła długa chwila, nim zdołała podnieść wieko. W powietrze wzbiły się drobinki kurzu, które wraz z oddechem wpłynęły do płuc. Zaciągnęła się tajemnicą malowaną przeszłością, by wreszcie wyjąć ze środka zdjęcie. Przedstawiało kobietę o długich, ciemnych włosach i ciepłej cerze, w sukni wyszywanej koronką. Unosiła dostojnie podbródek ku górze, pełne usta ułożyła w sztuczny uśmiech. Jedynie wielkie oczy wyrażały bezgraniczną rozpacz i krwawiły smutkiem.

Noemie rzuciła ostatnie spojrzenie na postać, odłożyła zdjęcie do pudła i zamknęła wieko, a następnie zgasiła lampkę i położyła się w łóżku. Długo leżała w martwej ciszy, wbijając wzrok w sufit, by wreszcie pozwolić powiekom zakryć płonące strachem oczy.

* * *

Nim zadzwonił budzik, Noemie siedziała na balkonie owinięta szlafrokiem, pijąc czarną kawę. Wpatrywała się tępo w budzące się słońce, właściwie nie myśląc. Uwielbiała, kiedy dusza kolidowała z psychiką. To było takie nienaturalne. Takie Jej.

Bała się, drastycznie, dogłębnie jak nigdy. Nie podejrzewała, że kiedy nadejdzie ten dzień, będzie tak przerażona. Odpychała od siebie myśli o niepowodzeniu, miała w sobie resztkę determinacji. Wiedziała, że od tej jednej rozmowy wiele zależy. Właściwie wszystko, co posiadała.

— Noemie Pecheur — powiedziała, gdy czterdzieści minut później stanęła przy recepcji w granatowej sukience i butach na wysokim obcasie. — Mam spotkanie z Esther Corbeau.

Recepcjonistka o imieniu Florence spojrzała na dziewczynę z troską. Pokiwała głową i uniosła słuchawkę telefonu, po czym wykręciła numer.

Noemie rozejrzała się wokół. Szpital wypełniał zapach inności, choroby, braku akceptacji z zewnątrz, zamknięcia… Lubiła to miejsce. Jedynie tutaj nie była wytykana palcami. Czuła się komfortowo.

— Noemie? — usłyszała wołanie gdzieś z tyłu. — Noemie, chodź za mną.

Pielęgniarka zaprowadziła ją do pomieszczenia za ciężkimi drzwiami. Puste, żółte ściany zamykały pokój w idealnym kwadracie, po środku którego znajdował się stolik i dwa ustawione przeciw sobie krzesła. Dwa metry nad podłogą mieściło się prostokątne okno, które z zewnątrz zamykały stalowe kraty. „Niemal przytulnie” — pomyślała, po czym odwróciła się, by ujrzeć lustro pokrywające prawie całą ścianę. Podeszła bliżej i uśmiechnęła się do odbicia, zastanawiając się, kto stoi po drugiej stronie i śledzi rozwój wydarzeń. Obejrzała swoje paznokcie i doszła do wniosku, że jedynie zdarty lakier powstrzymuje ją przed pokazaniem pielęgniarkom za lustrem weneckim środkowego palca.

Usłyszała, że ktoś wchodzi do pomieszczenia, a następnie zamyka drzwi. Mimowolnie po ciele przeszły dreszcze. Zacisnęła powieki, a chwilę później uniosła wzrok. W odbiciu lustra dostrzegła nową postać. Z jej ust wydobył się niemy krzyk.

— Noemie — wyszeptała dziewczyna stojąca w bezruchu niedaleko niej.

Esther miała na sobie białą koszulę sięgającą kolan, ręce zaciskał skórzany pas. Kasztanowe włosy były dłuższe, niż Noemie zapamiętała, a w czekoladowych oczach kryła się dziwna odmiana radości, jakby zupełnie wyssana z uczuć.

— Tak bardzo się zmieniłaś.

Noemie odwróciła się i podeszła na tyle blisko, by zauważyć drżenie kącików ust, tak jakby Esther nie potrafiła się uśmiechnąć. Sięgnęła do jej dłoni i ścisnęła ją najsilniej, jak potrafiła, po czym zamknęła jej kruche ciało w ramionach. Zagryzła wargi, desperacko próbując opanować obłąkane bicie serca i uspokoić burzę myśli, która szalała w psychice. I nagle cały scenariusz, który opracowywała przez ostatni rok, stał się kompletnie bezsensowny, każda możliwa wypowiedź idiotyczna. Trzymając jedyny skrawek przeszłości w ramionach, zrozumiała, że nigdy nie będzie w stanie przygotować się w pełni do tych najważniejszych momentów. Zupełnie jak do śmierci, nie mogła przygotować się też do przywrócenia do rzeczywistości spersonifikowanej istoty wspomnień.

— Pachniesz papierosami — szepnęła jej do ucha Esther. Noemie odsunęła się i spojrzała jej w oczy. — Zawsze mówiłaś…

— Zamieniłam też cappuccino na espresso, a poczucie szczęścia na samotność — przerwała. — Wszystko się zmieniło.

Usiadła na krześle i wpatrzyła się w stolik. Esther usiadła naprzeciw, obserwując w ciszy jej opadające powieki i podnoszące się regularnie.

— Tęsknię za tobą, Esther — powiedziała Noemie, unikając kontaktu wzrokowego. — Tęsknię za tobą jak diabli. Jesteś jedynym żyjącym wspomnieniem z tamtego okresu. Chciałabym, by wszystko było jak dawniej, ale to tylko marne życzenia. Nigdy nie złowiłam złotej rybki, ani nie znalazłam lampy z dżinem w środku.

Esther uśmiechnęła się niemrawo. Noemie spojrzała na nią, starając się odwzajemnić uśmiech, ale żadnej to nie wychodziło.

— Wiesz, kocham ciszę — oznajmiła Esther. — Jest taka lekka. Taka niepowtarzalna. Przylgnęła do mnie, odkąd tu zamieszkałam. Przeżywa ze mną każdą chwilę. Porozumiewa się za mnie z samotnością, uspokaja wściekłość, neutralizuje dźwięki łez. Cisza jest cudowną przyjaciółką, Noemie. Zastępowała mi ciebie.

Westchnęła ciężko i przeciągle, po czym zacisnęła powieki.

— Ale i ona nie jest wieczna — warknęła. — Znów pojawia się on. Jest taki zrozpaczony, a ja nie potrafię mu pomóc, nie wiem, co mam zrobić… Nie mogę o nim mówić, nikt nie rozumie…

Czekoladowe oczy zwróciły się ku Noemie, błagając niewerbalnie o pomoc.

— Proszę ciszę o powrót, Noemie — wyszeptała w pośpiechu. — Ale ona nie przychodzi. Zostawia mnie samą.

„Zupełnie jak ty” — te słowa zawisły w powietrzu niewypowiedziane. Noemie zagryzła wargę, po czym podeszła do Esther, uklękła przy niej i ścisnęła jej dłoń.

— Zrobię dla ciebie wszystko, Esther — powiedziała Noemie.

Jedyną odpowiedzią był pobłażliwy uśmiech.

Z korytarza dotarły głosy. Zbliżał się koniec ich spotkania. Esther w przestrachu odwróciła głowę w kierunku wyjścia, po czym rzuciła się na Noemie, powodując ich upadek.

Do sali weszło dwóch mężczyzn.

Noemie dźwignęła się na kolana, wpatrując się w oczy Esther.

— N., proszę… — usłyszała.

Mężczyźni zbliżyli się do dziewczyny i złapali ją za ramiona. Zapytali Noemie, czy wszystko w porządku, po czym unieśli Esther z podłogi.

Kiedy była już przy drzwiach, Noemie wyczytała z ruchu jej warg jedno zdanie:

— Zabierz mnie stąd.

* * *

Noemie długo siedziała na krześle w pustym, pachnącym Esther pokoju, nim kazano jej wyjść. Podążała korytarzem przed siebie, aż natrafiła na psychiatrę leczącego jej przyjaciółkę.

— Noemie! — zawołał w jej kierunku wysoki mężczyzna w średnim wieku. — Mademoiselle Pecheur! Jak miło panienkę tu zobaczyć.

— Kiedy ją wypuścicie? — rzuciła bez zbędnych kurtuazji. — Kiedy Esther wyjdzie z tego więzienia?

Mężczyzna kaszlnął.

— Właściwie diagnozuje się…

— Kłamie pan — stwierdziła, mrużąc oczy i piorunując psychiatrę wzrokiem. — Wyczuwam sabotaż.

— O co mnie oskarżasz? — zapytał, zaskoczony.

Noemie udała zamyślenie, podtrzymując podbródek dłonią.

— Spójrzmy… Może o to, że rodzice Esther zapłacili za jak najdłuższy pobyt córki w tym miejscu? Och, zapomniałabym! Może również o to, że — ściszyła głos do szeptu i konspiracyjnie skuliła się w stronę lekarza — pewien psychiatra stawia nieprawidłowe diagnozy, zamieniając tę biedną dziewczynę w wariatkę?

Noemie posłała mu pewny siebie uśmiech.

— Oskarżasz mnie, nie mając żadnych dowodów, dziecko. A to nie jest zbyt mądrym posunięciem.

— Z pewnością — przyznała, kiwając głową. — Może po prostu świruję i mnie pan również wymyśli jakąś nieistniejącą chorobę umysłu? A, no tak, za to należy płacić — przewróciła oczami i westchnęła teatralnie.

Mężczyzna rozejrzał się po korytarzu i ze złością przyszpilił dziewczynę do ściany.

— Powiem to tylko raz — warknął, wbijając wzrok w Noemie. — Jeśli jeszcze kiedyś usłyszę takie oskarżenia padające w moją stronę, osobiście dopilnuję, by Esther Corbeau spędziła resztę życia w najgorszym szpitalu w kraju.

To powiedziawszy, mężczyzna puścił dziewczynę i skierował się ku własnemu gabinetowi.

— To trzeba przekazać rodzicom Esther, że pan zdoła spełnić ich prośbę za darmo! — krzyknęła za nim, jednak nie była pewna, czy usłyszał.

Poprawiła sukienkę, dysząc ciężko, a po chwili rzuciła się w stronę wyjścia.

Na dworze spotkała ją ulewa, nie była na to przygotowana, jej buty szczyciły się siedmiocentymetrowym obcasem. Biegła jednak przed siebie, nie zważając na podeszwy, które z każdym krokiem zatapiały się coraz głębiej w mokrą glebę ani na deszcz, który stworzył na niej pelerynę kropel. Z gardła wyrywały się ciche krzyki, a po policzkach płynęły zimne krople deszczu imitujące łzy, zabierając ze sobą czarne drobinki tuszu do rzęs. Pod pachą ściskała torebkę, jakby miała dać jej poczucie bezpieczeństwa, mogła się łudzić, przecież nie miała pojęcia, czym właściwie jest bezpieczeństwo. Przeklęła, gdy potknęła się o wystającą gałąź i upadła prosto w błoto. Był to czas częstych ulew, dlatego nie miała co liczyć na suchy skrawek ziemi w drodze do domu. Oparła się dłońmi, wbijając kolana w glebę. Włosy opadały jej po obydwu stronach twarzy, coraz bardziej mokre, ale czym miała się przejmować, nikogo przy niej nie było w tamtej chwili, nikogo nie było nigdy.

Przewróciła się na plecy i wbiła wzrok w niebo. Krople deszczu pieściły policzki, twarz nie wyrażała żadnych uczuć, usta były delikatnie rozchylone, powieki od czasu do czasu przykrywały dwukolorowe oczy. Co, jeśli właśnie w tym momencie ktoś uklęknąłby przy niej, uśmiechnął się i pomógł wstać? Co, jeśli ktokolwiek, równie zagubiona dusza zaopiekowałaby się nią? Co, jeśli mogłaby przestać się martwić?

Powoli przysłoniła oczy powiekami.

— Co tu robisz, Esther?! — krzyczy szeptem czternastoletnia dziewczyna, wyglądając przez okno sypialni. Jest noc, dość późna, na niebie piętrzą się gwiazdy, księżyc świeci mocno, idealnie ukazując wychudzoną postać stojącą na trawniku i wpatrującą się w dziewczynę w oknie.

— Zimno — stwierdza. Drżącą dłonią poprawia koszulę nocną opadającą z ramienia.

Przeciera oczy i spogląda w tarczę księżyca. Wyciąga ku niemu dłoń, uśmiechając się szeroko, by następnie obrócić się kilka razy wokół własnej osi.

— Esther!

Dziewczyna zatrzymuje się gwałtownie i wpatruje w przyjaciółkę, obserwującą ją ze zdziwieniem i strachem jednocześnie.

— Noemie, pamiętasz, co o śmierci mówił Gandhi?

Noemie przewraca oczami, kręcąc głową z dezaprobatą.

— Jest trzecia w nocy. Czego oczekujesz? Przyszłaś tu boso, w samej koszuli nocnej i pytasz…

— „Jest wiele powodów” — przerywa jej Esther, postępując kilka kroków ku nieoświetlonej ulicy, na której co pewien czas znienacka pojawiały się samochody — „dla których jestem przygotowany na śmierć…”

Noemie przełyka głośno ślinę, coraz bardziej wystając z okna. Woła imię przyjaciółki, gdy ta wciąż kroczy ku jezdni.

— Co dalej?

— Zatrzymaj się! — wrzeszczy przerażona Noemie, wystawiwszy jedną nogę przez okiennicę. — Stój!

Z dala dochodzi dźwięk jadącego samochodu. Esther mimo tego wciąż kroczy przed siebie, zapatrzona w blask władcy nieba.

— Co dalej?

Po zmarzniętych policzkach Noemie spływają łzy. Zdenerwowana wyciąga bezsensownie dłoń ku odległej postaci przyjaciółki i krztusząc się, woła jeszcze raz. Esther staje na krawężniku, w niewielkiej odległości pojawiają się światła samochodu. Stawia stopę na jezdni i robi następny krok, i następny, wciąż wpatrując się w księżyc.

— Noemie?! Co dalej?! — krzyczy.

Dziewczyna staje na daszku nad drzwiami wejściowymi obiema stopami i wyciąga drugą rękę ku przyjaciółce.

— Esther!

— Co dalej?!

Nocne powietrze przeszywa rozdzierający serce wrzask przerażonej dziewczyny i pisk opon na asfaltowej jezdni. Z początku Noemie widzi tylko ciemność i czuje niemożliwy ból w całym ciele, policzek tuli się do mokrej trawy. Rozchyla delikatnie powieki i widzi jak przez mgłę zbliżające się bose stopy. Postać dociera do niej, by ostatecznie uklęknąć, a po chwili zbliżyć wargi do jej ucha i wyszeptać:

— „…ale nie ma żadnego, dla którego gotów byłbym zabić“.

Noemie otworzyła oczy.

Krople deszczu wciąż biły zziębnięte policzki. Wyciągnęła dłoń do nieba, nie po to, by ochronić się przed nimi, raczej, by dać sobie złudzenie muśnięcia opuszkiem palca szarych chmur. Uniosła się i rozejrzała wokół. Zamknięta była między drzewami niewielkiego parku, który musiała pokonać w drodze ze szpitala do domu. W dali dojrzała światła samochodów, otrzepała się więc z błota i podążyła w tamtym kierunku. Kiedy znalazła się na przystanku autobusowym, usiadła na drewnianej ławce pod dachem. Otarła twarz rękawami, by zetrzeć krople deszczu z policzków i sprawdziła Black Berry, nikt jednak nie interesował się nią, co zupełnie jej nie zaskoczyło.

— Noemie? — usłyszała imię dobiegające z lewej strony, uniosła więc wzrok, choć niechętnie.

Zbliżał się do niej chłopak, którego na pierwszy rzut oka nie zdołała poznać. Miał ciemne włosy, dostatecznie długie, by przykleić się do niemal białego czoła. Wielkie, czarne oczy świeciły zainteresowaniem i zaskoczeniem, uniesione ramiona pozwalały szyi schować się w kołnierzu szarego płaszcza. Noemie zauważyła przyczepioną do kieszeni przy prawej piersi broszkę w kształcie złączonych liter J i L. Chłopak usiadł obok, wciąż uśmiechając się delikatnie. Zmarszczył brwi, kiedy wciąż patrzyła pytająco.

— Nie pamiętasz mnie? — zmarkotniał. — To ja, Jérémy. Jérémy Lavelle.

Źrenice Noemie rozszerzyły się błyskawicznie na dźwięk tego nazwiska, a dłonie schowane w kieszeniach zaczęły drżeć. Wymusiła uśmiech, którym obdarzyła chłopaka, próbując nie nawiązywać kontaktu wzrokowego.

— Oczywiście, wybacz, tyle się działo.

— Nic nie szkodzi — pokiwał głową, jakby potwierdzając jej poprzednią wypowiedź. — Słyszałem, że po jego zaginięciu straciłaś pamięć.

Spojrzała na niego, marszcząc brwi, stanowczo niezadowolona z jego wiedzy.

— Tak, wypiłam za dużo i urwał mi się film — mruknęła sarkastycznie.

— Nie osądzam cię, po prostu wszyscy wciąż czekamy na jakiekolwiek informacje, wszyscy zdali raport z tamtej imprezy. Wszyscy, oprócz ciebie.

— Nie pamiętam, by wydarzyło się coś szczególnego — odparła, zaciskając zęby.

— To, że jednego dnia straciłaś pamięć i zniknął Louis jest szczególną sprawą. Nie dziw się więc, że próbujemy to jakoś powiązać, wytłumaczyć zdarzenia w najbardziej logiczny sposób.

Zacisnęła powieki, by opanować złość. Odwróciła twarz od Jérémiego, próbując się uspokoić.

— Nikt cię nie oskarża, nikt również nie wie, co właściwie spowodowało twoją amnezję. Wciąż czekamy. Na jego powrót albo chociaż na odzyskanie przez ciebie pamięci.

— To przecież wydarzyło się prawie rok temu — wyszeptała Noemie. Odwróciła się delikatnie, wbijając wzrok w kolana. — Nie bierzecie choćby pod uwagę tego, co mówi Esther?

Jérémy roześmiał się głośno.

— Ciągle ją odwiedzasz, co? Zrozum w końcu, że to wariatka. Nie można wierzyć jej słowom. Była do reszty zakochana w moim bracie, to dosyć smutne, wiesz, odszedł, ona wciąż utrzymuje, że umarł. Może nie chciał z nią być i dlatego…? — Pokręcił głową. — Wcale się nie dziwię, zawsze była rozchichotaną dziwaczką.

Noemie poczuła, jak wzbiera w niej wściekłość, piękna i majestatyczna. Z każdym słowem Jérémiego roznosiła się po ciele. Czuła, że wybuchnie. Wyobrażała sobie, jak wbija paznokcie w ciało chłopaka i pociąga, zdzierając przebrzydłą skórę. Nie mogła jednak dać ponieść się emocjom, zbyt wiele kosztowały ją terapie pokonywania stresu.

— Czyli rozumując twoim tokiem myślenia, każda dziewczyna jest rozchichotaną dziwaczką?

— Co masz na myśli?

— Nie tylko Esther nie chciała pójść z tobą do łóżka, Jérémy — uśmiechnęła się pobłażliwie. — Właściwie ta twoja głupia dziewczyna, jak miała na imię…? Mniejsza z tym, nawet ona robiła to z litości. I nie wyssałam tego z palca, często z nią rozmawiałam w poczekalni do psychologa, mówiła, że ma z tym problem, często robi to z żalu.

Jérémy utkwił wzrok w pokrytej szyderstwem twarzy Noemie, na moment milknąc. Uśmiechnął się subtelnie, jakby z zadowoleniem i głęboko odetchnął, przenosząc wzrok na przejeżdżające samochody.

— Nie wiedziałem, że nagle stałaś się taka porywcza.

— Niedziwne, twoja wiedza o czymkolwiek ogranicza się do minimum — odparła beznamiętnym tonem.

Zaśmiał się cicho, nie było jednak w tym ani zdenerwowania, ani oburzenia, ani choćby kpiny.

— Wiem, że musi być ci ciężko — powiedział po chwili ciszy.

Noemie przewróciła oczami.

— Och, Jérémy, naprawdę sądzisz…

— Może nie byłem w takiej sytuacji — przerwał — ale potrafię sobie wyobrazić.

Uśmiechnęła się z politowaniem.

— Nie masz pojęcia, jak to jest — oznajmiła, po czym westchnęła teatralnie i przeniosła wzrok na ulicę. — Nie masz zielonego pojęcia, jak ciężko żyć wśród samych idiotów.

Chłopak wybuchnął śmiechem, lecz nie odpowiedział już ani słowem. Kątem oka spojrzał na nią, lustrując każdą błyszczącą od deszczu część jej twarzy. Pełne, malinowe usta, długie rzęsy, niewielki nos delikatnie zadarty, proste włosy, z obydwu stron chroniące zaróżowione policzki.

— Wiem, czego pragniesz, Noemie — szepnął po długiej chwili. Nie patrzył już na nią, w zdenerwowaniu liczył wzrokiem przejeżdżające samochody. — Wiem, czego chce Esther.

Dziewczyna prychnęła pogardliwie.

— I znów to samo. Skąd u ciebie ta pewność, że wszystko wiesz, do cholery? Nie masz pojęcia, czego chcę, a tym bardziej, czego chce ktoś taki jak Esther.

— Takie osoby są mniej skomplikowane, niż ci się wydaje, Noemie. W rozpaczy pragną jednego. Ucieczki.

Noemie zagryzła dolną wargę.

— A ty chcesz, by jej pragnienia się spełniły. Tyle że ona nie może zrobić nic, tkwi w psychiatryku. Zostałaś sama pośród zagadki, której nikt nie zdołał rozwiązać. I wiesz, a raczej zmuszona jesteś wiedzieć, że nie masz innego wyjścia, jak dokonać niemożliwego.

Przy przystanku zatrzymał się autobus. Chłopak podniósł się i skierował ku otwartym drzwiom. Stawiając krok na pierwszym stopniu, odwrócił się i spojrzał na dziewczynę ze zdziwieniem.

— Na co czekasz? — zawołał. — Nie ma tu twojego szofera, księżniczko, witaj w prawdziwym świecie.

— To nie mój numer, przyjedzie dopiero za…

— Nie, nie — przerwał. — Oczywiście, że to właściwy autobus, Noemie. Nie wracasz do domu. Muszę ci coś pokazać.

Roześmiała się głośno.

— Wybacz, ale zdam się na własne zmysły — rzekła, próbując go zbyć.

— Wsiada pan? — krzyknął zirytowany kierowca. — Czy woli pan jechać pomiędzy?

— Moment! — rzucił Jérémy.

— To nie taksówka! — warknął kierowca, jednak chłopak puścił jego uwagę mimo uszu.

— Zaufaj mi, Noemie. Ten jeden raz. Jeśli zawiodę, nigdy więcej nie będziesz musiała na mnie spojrzeć.

Dziewczyna przewróciła oczami.

— Nie potrzebuję cię, nie zaufam ci i mam gdzieś, czy cię jeszcze spotkam — odparła.

— Pomogę ci w realizacji pragnień. Pokażę ci, którą drogą pójść. Wiem coś, o czym nie wie nikt, ani Esther, ani jej matka, ani ktokolwiek inny. — Wyciągnął ku niej dłoń. — To co, zaryzykujesz?

ROZDZIAŁ DRUGI

Dziesięć minut później Jérémy majstrował przy zamku drzwi do posiadłości Corbeau, a w tym samym czasie Noemie stała nieopodal, wypatrując, czy nikt ich nie zauważy. Miała założone na piersiach ręce i naburmuszoną minę.

— Ty idiotko, włamujesz się do domu w biały dzień i to z chłopakiem, którym gardzisz i pomiatasz — rugała samą siebie. — Aplauz dla ciebie.

— Nie marudź, wchodź — odezwał się w końcu Jérémy, wskazując ręką otwarte drzwi. Schował do kieszeni spodni kawałek podłużnego metalu, którym posłużył się, by otworzyć zamek. — Jeszcze może się na coś przydać — mrugnął okiem do dziewczyny, na co ta otrząsnęła się z obrzydzeniem.

Posiadłość Corbeau opuszczono rok wcześniej, wtedy, gdy Esther została zamknięta w szpitalu psychiatrycznym. Ludzie mówili, że rodzina desperacko szukała nowego nabywcy, próbowała również wynajmować dom, jednak nigdy im się to nie udało, nie było logicznego wytłumaczenia, plotki głosiły jednak, że rodzina Corbeau chciałaby wraz z domem przekazać klątwę komuś innemu. Mówiąc “klątwa”, ludzie mieli na myśli niekończące się problemy i nieszczęścia, jakie spotykały mieszkańców tego domu.

Kiedy Noemie przekroczyła próg, widziała jedynie ciemność poza kwadratem światła, które wpadało przez wejście, jednak chwilę później Jérémy zamknął i ten dopływ jasności. Stała na podłodze, którą znała perfekcyjnie, choć była szczegółem z łatwością mogącym opuścić umysł z przyczyn naturalnych, większość wspomnień dotyczących Esther utkwiło w niej jednak bez możliwości skasowania nawet przez amnezję. Stojąc tam, doskonale wiedziała, że niedaleko przed nią znajdował się drewniany stolik, a na nim coś w stylu fontanny określanej przez Noemie magiczną, ponieważ nie potrafiła zrozumieć, jakim sposobem nieprzerwanie płynęła z niej woda. Pamiętała, jak Esther siadała przy fontannie i muskała taflę wody opuszkami palców, jak wówczas świeciły jej ciemne oczy, jak drżały delikatne ramiona.

Przy wschodniej ścianie znajdowała się antyczna sofa, gdzie wysiadywała Madame Corbeau, zaczytując się w powieściach wojennych, obok zaś mieściła się drewniana szafka zamknięta na klucz, w której chowane były listy do rodziny i rachunki. Naprzeciw eksponował się ogromny kominek, w którym ogień migotał niezależnie od pory roku czy godziny w ciągu doby. Madame Corbeau uwielbiała jego ciepło, którego nigdy nie otrzymywała od męża. Noemie nie pamiętała twarzy Madame Corbeau, czasem, gdy zaciskała powieki i uporczywie przywoływała wspomnienie matki Esther, udało jej się ujrzeć zgrabną sylwetkę osnutą zapachem lawendy z domieszką jakiegoś silnego uczucia, nie była pewna, czy dobrego. Przy zachodniej ścianie rozwieszona była kolekcja obrazów znanych i nieznanych artystów, jedyne, co łączyło poszczególne prace był ich nieskazitelnie mroczny klimat, przy którym odwiecznie wychowywała się Esther. A na wprost drzwi znajdowały się majestatyczne schody, na których Noemie widziała przyjaciółkę za każdym razem schodzącą z gracją, by się przywitać. U sufitu pobłyskiwały subtelne kryształki, z których zbudowany był żyrandol idealnie rozświetlający cały hall. Esther mówiła, że kiedyś spadnie i zabije ich wszystkich, niby z czarnym humorem, jednak Noemie widziała wówczas w jej oczach błagalne przebłyski.

— Gdzie tu się… — mruknął z zapytaniem Jérémy, szukając włącznika. — O, właśnie.

Chwilę później żyrandol u sufitu wypuścił spomiędzy kryształów strumienie światła, opiekuńczo i błyskawicznie ogarniające całe pomieszczenie. Oczom Noemie i Jérémiego ukazał się zakurzony, ozdobiony pajęczynami hall i znajdujące się w nim meble zakryte prześcieradłami, które niegdyś mogły być białe. Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie i postąpiła kilka kroków ku fontannie pośrodku pomieszczenia, kiedy zatrzymał ją Jérémy głośnym, teatralnym westchnieniem.

— Co nas powstrzymuje przed wypiciem herbaty i rozpaleniem w kominku, by ostatecznie usiąść na dywanie i rozmawiać o historii tej rezydencji? — mówił, rozglądając się wokół. — Ach, no tak. Pewnie fakt, że się tu włamaliśmy.

— Proszę mi wybaczyć, zmyliło mnie to wtargnięcie na teren posesji w środku dnia — odgryzła się, po czym podążyła w kierunku schodów.

Jérémy uniósł kącik ust w kpiącym grymasie, a następnie poszedł w ślad za dziewczyną. Weszli na pierwsze piętro, a kiedy stanęli w korytarzu, Noemie zakręciło się w głowie. Przyłożyła dłonie do skroni, marszcząc brwi. Czuła to. Nie była do końca pewna, co właściwie, jakaś energia naparła na nią, przywołując obrazy niczym ostrza rysujące psychikę.

Filiżanka, szyba, krople deszczu, zniekształcone słowa…

Ból.

Z jej gardła wydarł się paraliżujący wrzask, zgięła się w pół i upadła na zakurzoną podłogę. Wbiła paznokcie w dywan, zagryzła wargi do krwi.

Spływająca po filiżance kropla herbaty, deszcz bezwzględnie tłukący w szybę z zewnątrz, poruszające się usta, słowa, słowa, słowa, których nie może słyszeć, nie potrafi słyszeć, nie chce…

Jérémy położył dłoń na jej drżącym ramieniu, przerażony sytuacją. Próbował pomóc jej wstać, jednak Noemie była w zupełnie innym świecie. Otwarte oczy błądziły po pomieszczeniu, jednak świadomie nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Złapał ją w kolanach i krzyżu i podniósł, po czym otworzył kopniakiem najbliższe drzwi i położył ją na łóżku osnutym białym prześcieradłem. Nagle przybierając na sile, zdarł z okna deski. Do pokoju wpadły wścibskie, choć nieznaczne promienie słońca, spadając na postać wijącą się na łóżku.

Nie wiedział, co zrobić. Nie wiedział, co się dzieje. Widział jedynie Noemie pogrążoną w amoku, wrzeszczącą jakby była opętana. Zbiegł na dół, by znaleźć wodę. Otworzył drzwi od kuchni, zapalił światło, sięgnął do szafki, skąd wyjął brudną szklankę, jednak w kranie nie było ani kropli. Przeklął głośno. A kiedy się odwrócił, wrzasnął w przestrachu, szklanka zaś wyśliznęła się z rąk i upadła na podłogę.

— Jezu Chryste — zdołał wychrypieć.

Przed nim stała roztrzęsiona Noemie, wbijając w niego wrzeszczący wspomnieniami wzrok. Z podłużnych ran na policzkach spływała krew, Jérémy instynktownie spojrzał na dłonie dziewczyny, paznokcie zdobiła czerwień. Przełknął chęć zwymiotowania i powoli podszedł do Noemie. Wyciągnął rękę, by w końcu dotknąć drżącej skóry. Z gardła dziewczyny wydobył się ciężki oddech.

— Gdzie jesteśmy? — zapytała, rozglądając się po pomieszczeniu jak gdyby nigdy nic. — Czy to to, co chciałeś mi pokazać? Wiesz, może w twoim ograniczonym świecie nikt nie wie, czym jest kuchnia, ale uważam, że dla Esther nie jest to żaden sekret.

Chłopak zmarszczył brwi i odszedł od dziewczyny o kilka kroków. Oparł się o szafkę, jedną dłonią trzymając blat, by się nie przewrócić, a drugą zasłaniając usta.

— Coś cię boli? — zapytała, lustrując go wzrokiem. — Nie, żeby mnie to obchodziło…

— Noemie — wychrypiał, kładąc drugą dłoń na blacie. — Do jasnej cholery, co to wszystko miało znaczyć?

Uniosła brwi w szoku.

— Gdybyś mi powiedział, o co chodzi, może byłoby łatwiej…

Jérémy gwałtownie zbliżył się do dziewczyny i ścisnął jej ramiona, zmuszając, by spojrzała mu w oczy. Przerażona jego zachowaniem, próbowała go odtrącić, jednak był niebywale silny.

— Powiedz, że to żart! — warknął.

— Zostaw mnie! — krzyknęła. — Coś cię opętało czy jak?

Parsknął szaleńczym śmiechem.

— Mnie? Mnie coś opętało? To ty rzucałaś się, jakby coś maltretowało cię od środka!

Noemie przestała rzucać się w jego ramionach i spokojnie spojrzała na strach wypisany na jego twarzy. Otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale zdziwienie pochłonęło wszystkie możliwe słowa. Chłopak puścił, następnie odwrócił się i podszedł do okna, wyglądając na ogród.

— To się zdarza często — bardziej stwierdził, niż zadał pytanie. — Ataki. Nawroty pamięci. Jedno z najkoszmarniejszych wspomnień wraca głuchym bólem.

Dziewczyna spuściła wzrok. Przyjrzała się zasychającej krwi na dłoniach i wytarła je o płaszcz.

— Czasami — odparła. — Nieczęsto. Dlatego się tym nie przejmowałam. Raz zdarzyło się na przystanku autobusowym, ale zwykle w pomieszczeniach.

Pokiwał głową.

— Od dawna?

— Nie musisz o tym wiedzieć, powiedziałam, co powinnam była wyjaśnić, to wszystko.

Odwrócił się i spojrzał na jej pewną siebie twarz.

— A domyślasz się… — zaczął.

— Nie, Jérémy — przerwała — nie mam pojęcia, co takiego mogło się stać.

Westchnął z rozczarowaniem, po czym wzruszył ramionami i opuścił kuchnię. Dziewczyna przez moment śledziła jego kroki wzrokiem, by następnie podążyć za nim. Nie spodziewała się, że atak może nastąpić w tym miejscu, choć było to prawie oczywiste, posiadłość Corbeau przez całe jej życie wsiąkała w każdą jej część, każdą sekundę, czasem nawet niekoniecznie spędzoną w tych murach.

— Jeśli jeszcze kiedykolwiek zobaczę cię w tym stanie, przysięgam, zostawię cię samą i za cholerę nie będę miał wyrzutów sumienia — oznajmił, wchodząc po schodach.

— Chyba byłabym w stanie to zrozumieć. Brak jakiegokolwiek sumienia wszystko tłumaczy.

Uniósł kącik ust w półuśmiechu i spojrzał przez ramię.

— Znasz to z autopsji?

— Zacznijmy od tego, że jeśli twój sekret mnie nie zaskoczy, ani w żadnym stopniu nie pomoże, nie będę musiała już nigdy przebywać w twoim towarzystwie — odparła.

— Uwierz mi albo i nie, jak chcesz, ale to, co dla ciebie przygotowałem, sprawi, że twoje piękne oczy wypadną z zaskoczenia.

Noemie zawstydziła się mimowolnie, a ten fakt jeszcze bardziej spotęgował występujący rumieniec na jej policzkach, co było do niej zupełnie niepodobne.

— Uważasz… że są piękne?

— Miałem do wyboru jeszcze przymiotnik „psychopatyczne”, ale ze względu na sytuację wybrałem ten mniej szczery.

Dziewczyna zmrużyła oczy i uśmiechnęła się bardziej rozbawiona niż obrażona.

— Zamknij się i prowadź — powiedziała, popychając go do przodu.

Gdy byli w korytarzu, Jérémy spojrzał kątem oka na Noemie, bojąc się, że atak się powtórzy, lecz ona, widząc jego zachowanie, przewróciła oczami i szybkim krokiem poszła przed siebie.

Chłopak kroczył tuż za nią, by w końcu położyć jej dłoń na ramieniu. Noemie zatrzymała się, spoglądając na ścianę przed sobą. Była pusta, odrapana z beżowej, nijakiej tapety, zupełnie pozbawiona stylu. I niepasująca do reszty domu.

— Tak, Jérémy, jesteś genialny — oznajmiła Noemie po chwili. — Nikt nie spodziewałby się, że w tym domu jest ściana.

Jérémy pokręcił głową i przecisnął się obok Noemie, by następnie uklęknąć w kącie i zacząć dłubać kawałkiem metalu.

— Och, to iście fascynujące, to całe twoje poczynanie, Jérémy. Nie mogę wręcz oderwać wzroku! — Noemie tupnęła kilka razy nogą o podłogę. — No dobra, już mi się odechciało, kiedy podadzą przekąski?

— Noemie! — mruknął chłopak, wyraźnie zdenerwowany. — Porzucisz wreszcie te wieczne wyrazy drwiny i będziesz choć przez moment poważna?

— A wiesz, że się nad tym zastanawiałam? — Dziewczyna założyła ręce na biodra. — Ale to szybko mi się znudziło.

Chłopak westchnął ze zrezygnowaniem, a po chwili podniósł się z podłogi, chowając kawałek metalu z powrotem do kieszeni. Spojrzał na Noemie i wskazał jej ścianę.

— Proszę — powiedział. — Możesz popchnąć.

— Och, dziękuję, marzyłam o tym — powiedziała dziewczyna, po czym podeszła do ściany i naparła z całej siły. Ściana ani drgnęła.

Jérémy podszedł, nakazał Noemie się odsunąć, a następnie popchnął. Ustąpiła natychmiastowo, ukazując ciemne, niewielkie pomieszczenie.

— Noemie, Noemie… — powiedział, pocierając o siebie dłonie i wchodząc do środka. — Jesteś taką amatorką.

Dziewczyna puściła jego stwierdzenie mimo uszu i podążyła za nim, błyskawicznie tonąc w granatowej przestrzeni pachnącej starością. Pomieszczenie miało maksymalnie trzy metry kwadratowe, przeładowane tysiącem pudeł, regałów i książek, co optycznie pomniejszało przestrzeń.

— Nikt o tym nie wie? — zapytała dziewczyna z niedowierzaniem. — Nikt oprócz wszechwiedzącego Jérémiego Lavelle?

— Nie jestem pewien co do Esther, jeśli już mam być szczery — oznajmił ze skruchą w głosie. — Wybacz, ale musiałem jakoś cię zachęcić. Zresztą nie mówię też, że Esther wie o tym miejscu, po prostu jest to możliwe, ona wydaje się wiedzieć o wszystkim, co dzieje się wokół.

— I co istnieje wokół — dodała Noemie.

Jérémy uśmiechnął się znacząco.

— Tak.

Dziewczyna przełknęła ślinę.

— Skąd więc masz pewność, że inni nie wiedzą? To przecież ich dom, a ty nie bywałeś tu zbyt często.

— Kiedyś zostałem poproszony przez Madame Corbeau o przeszukanie posiadłości w celu znalezienia ewentualnych ukrytych pokoi — powiedział.

— Ty? — zdziwiła się. — Ale po co ktoś miałby prosić ciebie o przeszukanie domu?

— Trochę wiary, Noemie — mruknął chłopak, przemieszczając się w głąb pokoju i włączając światło w telefonie, który następnie położył na regale tak, że oświetlał niemal całe pomieszczenie. — Byłem zaufaną osobą, bratem cudownego Louisa Lavelle, a w dodatku tamtego roku zacząłem pracować u Alberta Gaultiera, architekta, podczas ostatniego roku studiów, z początku dość sceptycznie podchodził do moich umiejętności. Wszyscy wiedzieli, że się tym interesuję, architekturą, znałem się na budynkach, w szczególności pochodzących z osiemnastego wieku jak ten. Słuchy doszły Madame Corbeau. Nigdy jednak nie wyjaśniła powodów tego zlecenia. Powiedziała tylko, bym to zrobił. To wszystko.

— Więc… Skoro o tym nie wie, a znalazłeś pokój…

— Okłamałem ją, wielkie mi co — machnął ręką. — Dostałem pieniądze. Przeszukałem dom. Znalazłem tylko jedno takie pomieszczenie. A to, co jest w tym pomieszczeniu, Noemie… Sama zachowałabyś to dla siebie. To skarb. Chory, ale skarb.

Dziewczyna uniosła kąciki ust w uśmiechu pełnym chytrości i dumy.

— Nie mogę się nadziwić, przynajmniej jeden Lavelle potrafi knuć spiski — powiedziała, powodując u chłopaka niepojęte poczucie docenienia.

— Poczekaj tylko, aż to znajdę — dodał. — Gdzieś tu jest, schowałem jeszcze głębiej, by w razie czego nikt inny nie znalazł.

Noemie rozejrzała się wokół z ciekawością.

— Mieszkali tu przecież tak długo, a nikt nie odnalazł tego pokoju? To zaskakujące.

— Ludzie nie zwracają uwagi na szczegóły, nie szukają, ponieważ nie chcą znaleźć, boją się pytań, ponieważ nie znają odpowiedzi, nie potrzebują dodatkowych problemów. A tajemnice są kwintesencją problemów, sama wiesz.

Noemie przecisnęła się między pudłami a regałem zajmującym centralne miejsce w pomieszczeniu, by dojść do półki, na której znajdowały się książki. Oczyściła rękawem okładkę pierwszej i westchnęła z zachwytem. Najstarsze wydanie wierszy Clémenta Marota, jakie kiedykolwiek widziała. Musiało być cenne. Niechętnie odłożyła książkę na miejsce, po czym odwróciła się do Jérémiego. Chłopak szukał czegoś wśród pudeł oblegających podłogę. Noemie skierowała się ku regałowi w kącie pomieszczenia, przejrzała szare okładki książek, by w końcu zdjąć z najwyższej półki niewielkie, prostokątne pudełko. Starła dłonią kurz z wieka, a następnie je uniosła. To, co ujrzała w środku, wywołało u niej nieme, acz paraliżujące przerażenie, jakby romansujące jednocześnie z podnieceniem. Wybałuszone oczy przeniosła na klęczącego na podłodze chłopaka, wciąż zajętego poszukiwaniami. Błyskawicznie wyjęła wszystkie przedmioty z pudełka i włożyła je do kieszeni płaszcza, po czym sam pojemnik odłożyła na miejsce. Oniemiała, wpatrywała się w Jérémiego, właściwie go nie widząc. W umyśle analizowała natłok pytań, jednak na żadne nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.

Jérémy nagle zerwał się z podłogi i w przestrachu spojrzał na Noemie. Dziewczyna zamrugała kilka razy, wyrywając się z zamyślenia.

— Słyszałaś? — szepnął.

— Co?

W tym momencie dobiegł ich odgłos kroków na schodach. Jérémy momentalnie złapał Noemie za nadgarstek i pociągnął w stronę wyjścia. Dziewczyna wpatrywała się tępo w koniec korytarza, kiedy chłopak w tym czasie przesuwał ścianę. Ktoś szedł w ich kierunku, był coraz bliżej, coraz głośniej sapiąc, coraz większy przynosząc strach. Noemie skierowała się do pokoju, do którego poprzednio przeniósł ją Jérémy, wołając chłopaka. Zamknęli za sobą drzwi i wsunęli się pod łóżko. W tym pokoju było jasno, zupełnie inaczej niż gdziekolwiek indziej, popełnili błąd, ukrywając się akurat tutaj. Nie było jednak odwrotu. Znajdowali się w zamknięciu. Były dwie możliwości — albo zostaną znalezieni i ukarani grzywną za wtargnięcie na teren prywatny, albo zostaną znalezieni i zaatakowani. Nie mieli pojęcia, kto wszedł do posiadłości. Mógł być to każdy.

Klamka się poruszyła. Noemie pisnęła cicho, po czym przycisnęła dłoń do ust. Zamknęła oczy, obydwoje wstrzymali oddech. Jérémy widział czarne, zabłocone buty stąpające po podłodze i masywną łopatę sunącą po parkiecie. Kilka kroków w stronę okna. Odwrót. Kilka w stronę szafy. Cisza. I nagle przerażający odgłos metalu roztrzaskującego drewno. Zadrżeli. „Tylko nie tutaj, nie tutaj, nie do łóżka, nie tutaj” — powtarzała w myślach Noemie. Odwrót. Wolny, jakby wszystko to trwało całe godziny. Jeden krok w stronę łóżka. I drugi. Powoli, z chorobliwą wręcz dokładnością. Trzeci. Czwarty. Jérémy musiał podciągnąć kolana, by czubki czarnych butów nie dotknęły jego nóg. Cisza. Martwa, nieznośna cisza. W powietrzu czuć było wręcz uniesioną nad łóżkiem łopatę, niby niepozorne narzędzie, nieopisany jednak strach przynosił obrazy krwi zalewającej parkiet. Cisza. Po ciele Jérémiego spływał zimny pot. Modlił się, wbijając wzrok w czarne buty przy łóżku.

— Amen — zdążył wyszeptać, gdy dźwięk kolejnych kroków rozległ się w jego umyśle niczym wybuchająca bomba.

Kolejne, szybkie kroki w stronę wyjścia. Nie mógł uwierzyć, kiedy czarne buty zniknęły z pola widzenia.

Jérémy długo wpatrywał się w ubłocone ślady, które pozostawił człowiek, ewidentnie chcący zamordować jego i Noemie. Po jakimś czasie usłyszał odjeżdżający samochód, jednak nawet to nie zdołało go uspokoić. Chłopak nie był pewien, jak długo tam jeszcze leżał, skupiając wzrok w jednym punkcie, może godzinę, może krócej. Noemie wciąż miała zamknięte oczy, nie wiedział, czy zemdlała, czy tak jak on tkwi w oniemieniu spowodowanym strachem. W pewnym momencie odwrócił się i otulił jej postać zaabsorbowanym wzrokiem. Nieśmiałe promienie słońca muskały prawy policzek, resztę pozostawiając w łasce ciemności. Obydwoje byli sparaliżowani przerażeniem. Jérémy położył powoli głowę na deskach parkietu, nie odrywając wzroku od dziewczyny. Po chwili zamknął oczy, choć wszystko wewnątrz kazało mu uciekać, ciało jednak odmawiało posłuszeństwa. Noemie rozwarła powieki, lecz na nic to się zdało, niewiele potrafiła dostrzec, szok niczym mgła przysłaniał rzeczywistość. Odsłoniła usta i wypuściła powietrze. Przewróciła się na plecy i przymknęła oczy, poddając się sennej ciszy.

Żadne nie zauważyło, że uporczywie trzyma drugie za dłoń.

* * *

— Myślę, że powinniśmy już iść, Jérémy.

Dziewczęcy głos wyrwał chłopaka ze snu. Kiedy otworzył oczy, ujrzał jedynie ciemność. Chciał się podnieść, jednak uderzył głową o spód łóżka.

— Cholera — warknął, próbując się wydostać. — Myślałem, że to był jakiś chory sen.

— Miałeś nadzieję — poprawiła go Noemie, siedząca przy oknie i paląca papierosa. — I nie, nie była to aluzja do tego, że po prostu nie potrafisz myśleć.

Chłopak zmarszczył brwi.

— Czy ty w każdej sytuacji potrafisz być tak sarkastyczna?

— To żadna umiejętność — odparła, drapiąc się kciukiem w czoło. — W tym świecie sarkazm jest podstawą przeżycia. — Zaciągnęła się. — Jak larwy dla Beara Gryllsa.

Jérémy westchnął ciężko i przeniósł wzrok na łóżko. W oczy rzucił mu się niewielki przedmiot, dopiero, gdy ujął go w dłonie, rozpoznał amulet. Ciężki metal wybrudzony znaczną ilością mokrej ziemi. Jérémy otrzepał wisior z brudu, a kiedy ujrzał rzeczywisty kształt, ze strachu i zaskoczenia odrzucił go od siebie.

— Co jest, Jérémy? Czyżbyś zobaczył amulet, który Esther podarowała Louisowi i który nie miał żadnego prawa znaleźć się w tym pokoju?

Chłopak rzucił jej spojrzenie z zamiaru groźne, jednak zbyt wiele było w nim przerażenia. Noemie zeskoczyła z okna i trzymając papierosa w ustach, podniosła wisior z podłogi, po czym włożyła w dłonie Jérémiego.

— To należy do twojego brata, nie mojego, ty się tym zajmij — oznajmiła.

— Czy zdajesz sobie sprawę z tego, co to oznacza? — zapytał, przewracając amulet w dłoniach. — Zmienia wszystko.

Dziewczyna westchnęła ciężko.

— Nie interesuje mnie to za bardzo, chcę tylko wrócić do domu — mruknęła.

— Ten mężczyzna… Ten, który tu był…

— Nie, Jérémy, to nie…

— Louis. — Chłopak ścisnął wisior w dłoni. W głowie wirowało mu tysiące pytań, a gdzieś w głębi duszy pojawiła się iskierka nadziei. — To musiał być on.

Noemie zgasiła papierosa o ścianę, pozostawiając ciemny ślad, po czym spojrzała daleko za okno.

— Węzeł celtycki miał symbolizować ich miłość i umacniać uczucie. Nie rozstawał się z nim. Nigdy — powiedział chłopak.

— Nawet po śmierci? — prychnęła, kątem oka obserwując Jérémiego.

— On żyje. Oczywiście, że żyje.

— Więc co się z nim stało?! — krzyknęła.

Zapanowała cisza. Żadne nie znało odpowiedzi, tajemnica niczym klątwa dręczyła ich, raniąc mnóstwem przypuszczeń, które nasuwała im przed nos.

— Nie wiem, nikt nie wie — mruknął, chowając amulet do kieszeni. — Może miał problemy, o których nie chciał nikomu powiedzieć, może wciąż je ma, dlatego nie chce się ujawnić. Myślisz, że nie szukaliśmy? Nie było dochodzenia? Śledztwa? To przez cały ten zamęt Esther postradała zmysły, a ty nic nie pamiętasz.

— Nie było niczego, co miałabym zapamiętać z tamtej nocy — odparła. — Widocznie stało się coś złego, okrutnego, ale miało związek ze mną. Wszyscy kierują uwagę na jego zniknięcie, ale nikt nie zada sobie pytania, czy aby nie stało się coś okropnego mnie, że wyparłam to z pamięci? Dlaczego interesujecie się tylko nim? Moja amnezja nie ma z nim nic wspólnego.

— Tego nie wiesz.

— Ty też nie.

Jérémy odwrócił wzrok od roztrzęsionej postaci Noemie i usiadł przy ścianie. Śledził wzrokiem odbicia butów na parkiecie, które zostawił tajemniczy mężczyzna. Które zostawił brat. Był tego pewien. Nie do końca potrafił wszystko wyjaśnić, ale czuł, wiedział, że wreszcie zbliżył się ku odpowiedziom, może nie tyle, ile by chciał, ale z pewnością zrobił postępy.

— Szukał czegoś — kontynuował rozmyślania. — Może dokumentów, może pieniędzy. Nie mogę tego określić, nie mam pojęcia, czy wszedł w zatarg z mafią… — Zaśmiał się sam do siebie. — Może mafia to za duże słowo. Zresztą, Louis? Był najporządniejszą osobą, jaką znałem. Znam — poprawił się momentalnie. — Przyszedł tu i… Ale po co była mu łopata? — Zastanowił się. — Pewnie przestraszył się hałasów i wziął ją do obrony… I wtedy zorientował się, że jestem pod tym łóżkiem. Dlatego odszedł, nie chciał się ujawnić. Tylko co mu podpowiedziało?

— Może twój wielki łeb wystawał spod łóżka — zadrwiła Noemie, ale chłopak zdawał się nie usłyszeć, rozglądał się uważnie po pokoju.

— Broszka — Jérémy zerwał się z podłogi i sięgnął po niewielki przedmiot, leżący tuż obok szafki. — Oczywiście. Musiała mi się odpiąć, kiedy ty rzucałaś się w moich ramionach, machając łapskami we wszystkie strony.

Noemie spojrzała urażona, jednak nie zwrócił na nią uwagi, przejęty teorią, która kreowała się w umyśle.

— Zauważył ją. — Uśmiechnął się do broszki, a następnie przypiął z powrotem do kieszeni. — „J i L” — Jérémy i Louis. Nienawidziłem tej broszki, nienawidziłem Louisa. — Westchnął ciężko i pokręcił głową do własnych wspomnień. — Muszę go odnaleźć. Muszę dowiedzieć się, gdzie się ukrywa.

— Nie wiesz nawet, czy to był on — zauważyła Noemie.

— A amulet? Nie wystarcza ci jako dowód? — upierał się. — Dlaczego jesteś taka sceptyczna wobec wszelkiej nadziei?

Dziewczyna podeszła i spojrzała mu prosto w oczy.

— Nie jestem sceptyczna, Jérémy — szepnęła spokojnie. — Po prostu wiem, że życie w zgodzie z rzeczywistością jest bezpieczniejsze niż uczucie rozczarowania.

Podniosła z podłogi torbę, zarzuciła na ramię, po czym wyszła z pokoju.

Jérémy oniemiał na moment, lecz po chwili wybiegł z pomieszczenia i dogonił Noemie. Pociągnął za sobą drzwi domu, zatrzasnęły się za nim, jakby przekazały już nadmiar informacji. Kroczył u boku Noemie po asfaltowej uliczce, nie odzywał się jednak, wpatrywał się tylko, jak dziewczyna w zdenerwowaniu dopala kolejnego papierosa, a później odrzuca go od siebie z impetem. Ciemne włosy falowały w wietrze, podobnie jak rozpięty, obłocony płaszcz.

Szli w zupełnym milczeniu, pozwalając tysiącom pytań wisieć nad sobą. Noemie była zmęczona dzisiejszym dniem, nie miała sił, by zastanawiać się nad tym, co się wydarzyło. Czasami pozwalała sobie nie myśleć wcale, znacznie częściej, niż powinna. Wmawiała sobie, że kiedyś też tak było, kiedyś też przestawała myśleć na długie momenty i dlatego niewiele pamięta. Nie znosiła ludzi, którzy jeszcze niedługo po całym tamtym zdarzeniu przychodzili i wszyscy zadawali jedno, idiotyczne pytanie: “pamiętasz mnie?”. A kiedy kręciła głową, milkli momentalnie, pozbawieni sensu istnienia przy jej boku. Nikt z nich nie wiedział, że ich nie potrzebowała. Nie potrzebowała nikogo. Ani jednej, pieprzonej jednostki w całym swoim świecie, a przybywały bezimienne masy, by wzbudzić jeszcze silniejsze pragnienie posiadania przy introwersyjnej postaci osoby, której nie mogła zobaczyć. Esther.

— To tutaj — oznajmiła, wskazując swój dom.

Jérémy zlustrował niewielki budynek obojętnym wzrokiem.

— Czyli nasza umowa… — zaczął chłopak, przeczesując dłonią włosy. — Nie zdołałem tego znaleźć, nie wiem, może… Może gdybym jeszcze poszukał… Tam jest dużo gratów, sama widziałaś. Odłożyłem na miejsce, ale… Zresztą, przez to, co tam nas zastało, raczej nie ma sensu wracać. A pewnie nie chcesz pomóc w poszukiwaniu Louisa, co? — Spojrzał błagalnie, ale tylko uśmiechnęła się pogardliwie. Westchnął ciężko i odwrócił wzrok.

Słyszała, że mówił coś jeszcze, gorączkowo próbował wytłumaczyć i w jakiś sposób ją przekonać, jednak wszystkie dźwięki zaszły mgłą, kiedy ujrzała czarny samochód stojący przy domu.

— W takim razie już nigdy się nie zobaczymy, przyrzekam.

Noemie obserwowała beznamiętnym wzrokiem, jak wysoka postać Jérémiego oddala się, aż w końcu znika w rogu ulicy. Dziewczyna odkleiła włosy od policzka, przez co poczuła zadrapania na skórze. Skierowała się ku drzwiom, wygrzebała z torby klucze i weszła do środka. Kuchnia pachniała inaczej niż zwykle. Nie zimną samotnością i pustką, raczej przypaloną pizzą z supermarketu. Noemie zrzuciła torbę z ramienia i w biegu zdjęła płaszcz, po czym rzuciła go na krzesło. Zaabsorbowana weszła do salonu, gdzie zobaczyła ojca oglądającego telewizję. Mimo że miała nadzieję ujrzeć tę sytuację, nie przeszło jej choćby przez myśl, że mogłoby to się rzeczywiście wydarzyć.

— Tato?

Mężczyzna o ciemnych włosach przyprószonych siwizną odwrócił się w jej stronę, po czym złapał pilota i wyłączył telewizor. Był trochę podenerwowany, jakby jej oczekiwał, jednak cień tego uczucia szybko zniknął, gdy musiał spojrzeć w jej oczy. Miał na sobie białą koszulę i czarne spodnie od garnituru, typowy ubiór, nigdy z niego nie rezygnował, nawet gdy wracał do domu, zdejmował jedynie krawat i marynarkę.

— Wreszcie jesteś — powiedział z ulgą w głosie. — Zrobiłem obiad, ale już nie ma.

— No nie, a miałam tak ogromną ochotę na przypaloną pizzę.

Mężczyzna uśmiechnął się, co podkreśliło jego zmarszczki. Roześmiane oczy skierował na rany dziewczyny.

— Co się stało? — wskazał na zadrapania na policzkach. — Czy znów…

— To nic takiego — machnęła ręką. — Naprawdę, zaraz się zagoi.

Chciał ją przytulić, ale się odsunęła.

— Zauważyłam samochód przed domem — powiedziała. — Mercedes. Twój osobisty, nie służbowy. Przyjechałeś na dłużej, prawda?

Uśmiechnął się na znak potwierdzenia.

— Dzieje się coś ważnego? Coś wielkiego? — zmienił temat. — Spotykasz się z kimś?

— To, co zwykle. Życie — odparła. — I przecież dobrze wiesz, że nie mogłabym się z nikim spotykać.

Pokiwał głową. Na moment zapadła niezręczna cisza. Noemie wpatrzyła się w oczy ojcu, kształtem były podobne do jej własnych. Był świetnym aktorem, jeśli chodziło o zatrzymanie tajemnicy.

— Wziąłeś urlop — powiedziała po chwili. Mężczyzna pokiwał głową. — Cóż, nie mogę powiedzieć, że byłam na to przygotowana… — stwierdziła. Takie sytuacje nie zdarzały się często. Właściwie nigdy. — Zrobić ci herbatę? Chcę nastawić wodę, więc przy okazji…

Zaprzeczył. Noemie uśmiechnęła się delikatnie.

— Będzie dobrze — zapewniła. W jej głosie nie było ani szczypty uczucia, jedynie czysta wiedza. — Zrobię jednak tę herbatę.