Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Co po Europie?

Co po Europie?

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65853-50-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Co po Europie?

Unia Europejska się rozpada. Coraz głośniej słychać skrajne partie prawicowe i populistów. Wielka Brytania opuszcza wspólnotę. Kolejne kraje rozdziera polityczna destabilizacja wywołana przez fale emigracji z Bliskiego Wschodu, Północnej Afryki i Azji Południowej. Wschodniej flance Unii coraz bardziej zagraża Putinowska Rosja. 
Co czeka zatem Europę? Jaką przyszłość ma projekt europejski? I czy w ogóle ma przyszłość?

W krótkiej, pisanej ze swadą książce, Iwan Krastew, jeden z najważniejszych europejskich intelektualistów, na przekór utartym opiniom pokazuje, że odpowiedzią na ten stan rzeczy nie jest ani przesadny optymizm, ani pesymistyczna rezygnacja. Potrzeba nam raczej wiary w Europę, ale Europę już inną niż ta, do której zdążyliśmy się przyzwyczaić.


Gdy czyta się tę książkę, ma się wrażenie, że jest się w towarzystwie jednego z największych współczesnych umysłów Europy. Łącząc we właściwy dla siebie sposób wnikliwość i współczucie, Iwan Krastew daje nam w tym pogłębionym eseju dokładnie to, czego potrzebujemy, by zrozumieć, na czym polega kryzys Europy.
Timothy Snyder, Yale University

Polecane książki

Strzyga. To się zdarzyło w Sandomierzu! Opowiadanie oparte na faktach! Fragment książki: „Drzwi otworzyły się z niemiłosiernym skrzypieniem przerdzewiałych zawiasów. Najpierw spostrzegła dłoń ze świecą, a potem wchodzącego grabarza. Z tyłu za grabarzem rysowała się sylwetka duchownego w sutannie i b...
Publikacja wskaże Ci m.in.:–    podstawowe informacje i instytucje prawa cywilnego takie jak: osoby fizyczne i prawne, zdolność prawna i zdolność do czynności prawnych, miejsce zamieszkania, uznanie za zmarłego, przedsiębiorcy i ich oznaczenia, mienie, czynności prawne, zawarcie umowy, forma...
Contract JACK to prosta strzelanka nie wysilająca zbytnio szarych komórek. Posiada jednak kilka trudniejszych momentów, w których można się na pewien czas zaciąć. Właśnie z myślą o tych osobach, które będą potrzebowały pomocy powstał ten poradnik. Contract J.A.C.K. - poradnik do gry zawiera poszukiw...
Ciepła opowieść o pierwszej miłości i niełatwym dorastaniuEmma i Oliver mieli zostać przyjaciółmi do końca świata. Mają po siedem lat, mieszkają obok siebie, a na dodatek urodzili się dokładnie tego samego dnia, w tym samym szpitalu.Pewnego dnia Olivera porywa ojciec. Chłopiec odnajduje się d...
Czy jesteś zdezorientowany przez sprzeczne zalecenia lekarzy? Czy rosnący odsetek zachorowań na nowotwory i inne schorzenia powoduje u Ciebie niepokój i potrzebę zabezpieczenia się przed chorobą? Autor pomógł dziesiątkom tysięcy ludzi pozbyć się dolegliwości, które zostały błędnie zdiagnozowane. Rob...
W praktyce obrotu gospodarczego często się zdarza, że kontrahent nie wywiązuje się z obowiązku zapłaty za dostarczony towar lub wykonaną usługę. W takiej sytuacji sprzedawca nie tylko traci zarobek, ale co gorsza obowiązany jest do zapłaty należnego podatku od towarów i usług z własnego rachunku. Je...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Iwan Krastew

WPROWADZENIEMENTALNOŚĆ DÉJÀ VU

W ostatnich dniach czerwca 1914 roku do odosobnionego garnizonu na granicy imperium Habsburgów dotarł telegram. Zawierał on jedno zapisane wielkimi literami zdanie: „WEDŁUG POGŁOSEK, ŻE NASTĘPCA TRONU ZAMORDOWANY W SARAJEWIE”. W tej pełnej niedowierzania chwili jeden z cesarskich oficerów, hrabia Battyanyi, nie wiedzieć czemu akurat w swoim rodzimym języku węgierskim, zaczął omawiać domniemaną śmierć arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, który uchodził za sympatyka Słowian. Rotmistrz Jelačić, Słoweniec nieprzepadający za Węgrami – zwłaszcza ze względu na podejrzewany u nich brak lojalności wobec tronu – poprosił stanowczo, by rozmowę kontynuowano w zwyczajowym języku niemieckim. „Dobrze, powiem to po niemiecku”, zgodził się hrabia Battyanyi. „Doszliśmy do przekonania, moi rodacy i ja, że możemy się tylko cieszyć, jeśli ta świnia zginęła”.

Taki był koniec wielonarodowego imperium Habsburgów – przynajmniej zgodnie z obrazem przedstawionym przez Josepha Rotha w jego mistrzowskiej powieści Marsz Radetzky’ego1. Do śmierci imperium w pewnej mierze przyczyniło się fatum, częściowo było to morderstwo, po trosze samobójstwo, ale i zwykły pech. Historycy spierają się, czy upadek imperium opisywać należy jako śmierć naturalną, spowodowaną wyczerpaniem instytucjonalnym, czy raczej jako brutalny mord dokonany przez I wojnę światową. Tak czy inaczej, duch nieudanego eksperymentu Habsburgów nawiedza umysły Europejczyków. Oszkár Jászi, świadek (i historyk) końca monarchii, utrafił w sedno, gdy w 1929 roku napisał, że „gdyby eksperyment państwa austro-węgierskiego naprawdę był się powiódł, monarchia Habsburgów rozwiązałaby na swym terytorium najbardziej fundamentalny problem współczesnej Europy […]. Czy można zjednoczyć zindywidualizowane narody o odrębnych ideałach i tradycjach w taki sposób, by każdy z nich mógł dalej wieść swoje zwyczajne życie, i ograniczyć przy tym ich suwerenność na tyle, by umożliwić pokojową i wydajną współpracę międzynarodową?”2.

Jak wiemy, eksperyment nigdy nie został doprowadzony do końca, a Europie nie udało się rozwiązać swojego najbardziej palącego problemu. Historia opowiedziana przez Rotha świadczy o tym, że jeśli giną stworzone ludzką ręką światy pełne politycznej i kulturowej sztuczności, to dzieje się to w mgnieniu oka. Koniec jest zarówno naturalną pochodną strukturalnych niedoskonałości, jak i odpowiednikiem wypadku drogowego – niechcianą konsekwencją działania podobnego lunatykowaniu, momentem mającym swoją własną, szczególną dynamikę. Jest zarówno nieunikniony, jak i niezamierzony.

Czy dziś w Europie doświadczamy podobnego „momentu dezintegracji”? Czy demokratyczna decyzja Brytyjczyków, by opuścić Unię (z ekonomicznego punktu widzenia odpowiednik wycofania się dwudziestu mniejszych państw członkowskich), oraz rosnąca na kontynencie popularność partii eurosceptycznych to odsłaniające się właśnie rezultaty współczesnej próby rozwiązania najbardziej fundamentalnego problemu Europy? Czy Unia Europejska skazana jest na rozpad przypominający upadek imperium Habsburgów? Czy rok 2017 – wyznaczający czas kluczowych wyborów w Holandii, Francji i Niemczech – okaże się równie brzemienny w skutki co rok 1917?

Jak trafnie zauważył Jan Zielonka, „mamy liczne teorie integracji europejskiej, ale w zasadzie żadnej teorii dezintegracji”3. To nie przypadek. Architekci projektu europejskiego oszukiwali się, wierząc, że unikanie słowa na „D” stanowi skuteczną ochronę przed tym zagrożeniem. Chcieli widzieć proces integracji europejskiej jako pociąg szybkobieżny, którym jedzie się bez zatrzymywania i bez oglądania się wstecz. Preferowaną strategią stało się niedopuszczanie do siebie myśli o możliwej dezintegracji Unii Europejskiej, nie zaś praca nad konsolidacją owoców integracji. Istnieją jednak także dwie inne przyczyny owego braku teorii dezintegracji. Po pierwsze – kłopoty definicyjne: jak rozróżnić dezintegrację od reformy czy reorganizacji Unii? Czy wyjście jakiejś grupy państw ze strefy euro lub też z samej Unii będzie równoznaczne z jej dezintegracją? Albo czy zmniejszenie globalnych wpływów Unii Europejskiej i przekreślenie najważniejszych osiągnięć procesu integracji (takich jak swobodny przepływ osób albo działalność Trybunału Sprawiedliwości UE) stanowiłoby już dowód dezintegracji? Czy rozwarstwienie Unii równa się jej dezintegracji, czy może raczej stanowi krok w stronę zacieśnienia więzi i udoskonalenia organizacji? Czy w Unii zrzeszającej demokracje nieliberalne możliwe będzie dalsze funkcjonowanie tego samego projektu politycznego?

Jak na ironię, w tym samym momencie, w którym tak wielu polityków i obywateli paraliżuje strach przed dezintegracją, Europa jest zintegrowana bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Kryzys ekonomiczny pozwolił wcielić w życie ideę unii bankowej. Rosnące zagrożenie terrorystyczne wymogło na Europejczykach bezprecedensową współpracę w dziedzinie bezpieczeństwa. Ponadto liczne kryzysy, z którymi zmaga się dziś Unia, sprawiają paradoksalnie, że zwyczajny Niemiec wyjątkowo interesuje się problemami ekonomicznymi Grecji i Włoch, a Polak czy Węgier z uwagą śledzą zmiany w niemieckiej polityce imigracyjnej. Europejczycy żyją w strachu przed dezintegracją, a Unia bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypomina wspólnotę losu.

Wizja dezintegracji europejskiej nie była też popularna wśród pisarzy. Liczne powieści ukazują świat, w którym nazistowskie Niemcy zatriumfowały w II wojnie światowej. Nie brakuje fantazji o tym, co by było, gdyby to Sowieci wygrali zimną wojnę, czy też na przykład rewolucja komunistyczna wybuchła w Nowym Jorku, a nie w Piotrogrodzie. Niemal nikt nie próbował natomiast opowiedzieć fikcyjnej historii dezintegracji Unii Europejskiej. Jedynym wyjątkiem jest tu może José Saramago, który w powieści pod tytułem Kamienna tratwa opisuje, jak to rzeka płynąca z Francji do Hiszpanii zapada się pod ziemię, a cały Półwysep Iberyjski odrywa się od Europy i zaczyna dryfować na zachód przez Atlantyk4.

George Orwell bez wątpienia miał rację, gdy stwierdził, że, „dostrzeganie tego, co ma się tuż przed nosem, wymaga nieustannego wysiłku”5. 26 grudnia 1991 roku świat usłyszał, że Związek Radziecki zniknął z map. Jedno z dwóch światowych supermocarstw upadło bez wojny, inwazji kosmitów czy jakiejkolwiek innej katastrofy, nie licząc zakrawającego na farsę, nieudanego zamachu stanu. Stało się to wbrew powszechnemu przekonaniu, że sowieckie imperium jest zbyt wielkie, by upaść, zbyt stabilne, by się rozpaść, dysponuje zbyt potężną siłą nuklearną, by mogło zostać pokonane, czy też że przetrwało już zbyt liczne wstrząsy, by po prostu implodować. Jeszcze w 1990 roku grupa wiodących amerykańskich ekspertów utrzymywała, że „sensacyjne scenariusze przyjemnie się czyta, jednak w prawdziwym świecie istnieją liczne stabilizatory i czynniki spowalniające; społeczeństwa często doświadczają kryzysów, czasem poważnych i niebezpiecznych, ale rzadko popełniają samobójstwo”6. W rzeczywistości jednak społeczeństwom zdarza się popełniać samobójstwa, a bywa i tak, że towarzyszy temu sporo zapału.

Podobnie jak sto lat temu, wyobraźnią Europejczyków włada dziś paraliżująca niepewność. Przywódcy polityczni, ale także zwykli obywatele, rozdarci są pomiędzy gorączkową aktywnością a fatalistyczną pasywnością. To, co dotąd było nie do pomyślenia – dezintegracja Unii – zaczyna być postrzegane jako  n i e   d o   u n i k n i ę c i a . Narracje i założenia, które jeszcze wczoraj stanowiły podstawę naszych działań, obecnie wydają się już nie tylko niedzisiejsze, ale wręcz niemal niezrozumiałe. Historia nauczyła nas, że możemy sobie oceniać coś jako absurdalne czy irracjonalne, ale to wcale nie znaczy, że nie może się to wydarzyć. Wciąż żywa w Europie Środkowej nostalgia za liberalnymi Habsburgami pozostaje z kolei dowodem na to, że czasami potrafimy docenić jedynie te rzeczy, które przestały już istnieć.

Unia Europejska zawsze była ideą na drodze do urzeczywistnienia. Narasta jednak obawa, że dziś zanika to, co dawniej Europę jednoczyło. Na przykład wspólna pamięć II wojny światowej – połowa piętnasto- i szesnastoletnich uczniów niemieckich nie wie nawet, że Hitler był dyktatorem, a jedna trzecia sądzi, że bronił on praw człowieka. Jak sugeruje Timur Vermes w swojej satyrycznej powieści On wrócił z 2011 roku, pytanie nie brzmi już: „Czy to możliwe, by Hitler wrócił?”, ale: „Czy bylibyśmy w stanie go w ogóle rozpoznać?”. Książka sprzedała się w Niemczech w ponad milionie egzemplarzy. „Koniec historii”, który Francis Fukuyama obiecał nam w 1989 roku, być może nadszedł, ale w przewrotnym znaczeniu – doświadczenie historyczne już się bowiem nie liczy i mało kogo dziś interesuje7.

Geopolityczne uzasadnienie dla europejskiej jedności zniknęło wraz z upadkiem Związku Radzieckiego. Putinowska Rosja, jakkolwiek byłaby groźna, nie wypełni tej pustki. Europejczycy czują się dziś mniej bezpieczni niż pod koniec zimnej wojny. Według sondaży większość Brytyjczyków, Niemców i Francuzów uważa, że świat zmierza do kolejnej wielkiej wojny. Mimo to zewnętrzne zagrożenia, którym stawia czoło Unia Europejska, raczej dzielą, niż łączą kontynent. Z badania przeprowadzonego niedawno przez Gallup International wynika, że w przypadku poważnego kryzysu bezpieczeństwa obywatele przynajmniej trzech państw członkowskich Unii Europejskiej (Bułgarii, Grecji i Słowenii) szukaliby wsparcia raczej w Rosji niż na Zachodzie. Daleko idące zmiany zaszły także w relacjach transatlantyckich. Donald Trump jest pierwszym amerykańskim prezydentem, który nie uważa zachowania Unii Europejskiej za strategiczny cel polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych.

Pod znakiem zapytania stoi dziś także państwo opiekuńcze, niegdyś istota powojennego konsensusu politycznego. Europa starzeje się – badacze szacują, że do roku 2050 średnia wieku na kontynencie wzrośnie do 52,3 lat, podczas gdy w 2003 wynosiła ona 37,7 lat. Przyszłość europejskiego dobrobytu jest niepewna. Większość Europejczyków przypuszcza, że ich dorosłe życie jest łatwiejsze niż to, które czeka ich dzieci. Kryzys uchodźczy pokazuje przy tym, że imigracja raczej nie pomoże Europie rozwiązać jej problemu demograficznego.

Nie tylko jednak kwestie demograficzne zagrażają państwu dobrobytu. Według Wolfganga Streecka, dyrektora Instytutu Maksa Plancka i jednego z najważniejszych niemieckich socjologów, europejski model państwa opiekuńczego pozostaje w kryzysie od lat siedemdziesiątych. Kapitalizm uwolnił się z instytucjonalnych regulacji narzuconych mu po II wojnie światowej, co poskutkowało przekształceniem sławnego europejskiego „państwa podatkowego” w „państwo długu”. Zamiast prowadzić podatkową redystrybucję dochodów wspierającą ubogich, europejskie rządy utrzymują swe gospodarki na powierzchni, zapożyczając się u przyszłych pokoleń poprzez wydatki finansowane deficytem. W rezultacie wyborcy stracili wpływ na rynek, a fundament powojennego państwa opiekuńczego został podkopany.

Wreszcie – nad Unią Europejską zawisła klątwa w postaci zmiany trendów ideowych. W 2014 roku u organizacji tej zdiagnozowano rodzaj „autyzmu”. Diagnoza była niespodziewana, ale symptomy niemożliwe do przeoczenia: kłopoty z nawiązywaniem interakcji społecznych, osłabione zdolności komunikacyjne, ograniczone zainteresowanie światem zewnętrznym oraz powtarzalność zachowań. Unia przestała wykazywać się wyczuciem wobec innych, choć wielu sądziło, że jest ono wpisane w nią na stałe. Z całą jaskrawością ujawniło się to podczas kryzysu na Ukrainie, gdy przez dłuższy czas Unia Europejska zachowywała się, jak gdyby sądziła, że Rosja nie zaprotestuje przeciwko włączeniu Kijowa do struktur Zachodu, a następnie okazała zakłopotanie, kiedy Putin siłą zagarnął Krym. Było to widać także w podtrzymywanym przez Brukselę stanowisku, że wyobcowanie obywateli względem projektu europejskiego to efekt jedynie niedostatku komunikacji. Gdy w związku z kryzysem na Ukrainie kanclerz Angela Merkel przeprowadziła rozmowę telefoniczną z prezydentem Rosji Władimirem Putinem, stwierdziła następnie, że żyje on w „innym świecie”. Trzy lata później pytanie brzmi: „Które z nich dwojga żyje w prawdziwym świecie?”.

Po zakończeniu zimnej wojny, gdy Unia poszerzyła swoje granice, Bruksela całkowicie zapatrzyła się we własny model społeczno-polityczny, przyjmując w dużej mierze bezkrytyczny ogląd kierunku, w jakim podążała historia świata. W Europie zapanowało przekonanie, że globalizacja osłabi dominującą pozycję Stanów Zjednoczonych na scenie międzynarodowej i zmniejszy rolę nacjonalizmu w politycznym krajobrazie. Europejczycy uznali swoje powojenne doświadczenie przezwyciężenia nacjonalizmu etnicznego i teologii politycznej za wyraz uniwersalnego trendu. Jak dowodzi Mark Leonard w swojej ambitnej książce zatytułowanej Why Europe Will Run the 21st Century, „Europa to synteza energii i wolności pochodzących z liberalizmu oraz stabilności i dobrobytu pochodzących z socjaldemokracji. Bogacenie się świata, pozwalające ludziom wykraczać dalece poza zaspokojenie podstawowych potrzeb, takich jak jedzenie czy bezpieczeństwo, czyni europejski styl życia nieodparcie atrakcyjnym”8. Ale to, co wczoraj wydawało się możliwe do wprowadzenia jako uniwersalna reguła, dziś zaczyna przypominać raczej wyjątek. Wystarczy rzut oka na Chiny, Indie czy Rosję, o rozległym świecie islamu nie wspominając, by zrozumieć, że zarówno nacjonalizm etniczny, jak i religia pozostają najważniejszymi siłami w światowej polityce. Europejski postmodernizm, postnacjonalizm i sekularyzm raczej odróżniają nasz kontynent od reszty świata, niż zapowiadają nieuniknioną ekspansję naszego modelu. Kryzys uchodźczy pokazał również, że lojalność narodowa, kategoria uznawana już za martwą, wraca dziś do Europy zebrać swoje żniwo.

W ostatnich latach Europa zaczęła sobie zdawać sprawę z tego, że choć jej model polityczny jest może i godny podziwu, to raczej nie stanie się on uniwersalny, a nawet nie rozprzestrzeni się na bezpośrednich sąsiadów. To europejski odpowiednik „syndromu Galapagos”, którego doświadczyły japońskie firmy z branży technologicznej. Kilka lat temu zorientowały się one, że choć produkują najlepsze na świecie telefony 3G, nie uda im się zawojować światowego rynku, gdyż inni nie posiadają jeszcze technologii pozwalającej w pełni wykorzystać możliwości tych „doskonałych” urządzeń. Zamiast pomóc, dominująca pozycja japońskich producentów odizolowała ich od reszty świata, czyniąc ich telefony zbyt zaawansowanymi, by mogły odnieść sukces. Dziś to Europa zmaga się z własnym „syndromem Galapagos”9. Być może europejski ponowoczesny porządek osiągnął taki poziom rozwoju i właściwej kontynentalnym uwarunkowaniom odrębności, który uniemożliwia innym pójście w ślad.

Te nowe realia zainspirowały mnie do myślenia w kategoriach EUROPY  p o   E u r o p i e . EUROPA p o   E u r o p i e , czyli Stary Kontynent, który stracił zarówno centralną pozycję w światowej polityce, jak i zaufanie swoich obywateli – ich wiarę w to, że europejskie wybory polityczne mogą kształtować przyszłość świata. EUROPA  p o   E u r o p i e  to projekt europejski, który utracił swój teleologiczny powab, przez co idea „Stanów Zjednoczonych Europy” jest dziś może mniej inspirująca niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. EUROPA  p o   E u r o p i e  to również Europa doświadczająca kryzysu tożsamości, w którym chrześcijańskie i oświeceniowe dziedzictwo przestaje być brane za pewnik. EUROPA  p o   E u r o p i e  nie tyle jednak oznacza, że Unia Europejska niechybnie dobiega kresu swych dni, ile sygnalizuje, że musimy zapomnieć o naszych naiwnych nadziejach i oczekiwaniach względem przyszłego kształtu Europy i świata.

Poniższe rozważania nad losem Europy utrzymane są w duchu maksymy Antonia Gramsciego deklarującego „pesymizm intelektu, ale optymizm woli”10. Należę do tych, którzy sądzą, że pociąg dezintegracji opuścił już brukselski dworzec, i którzy obawiają się, że pogrąży to kontynent w chaosie i zapomnieniu. Przyjazne, pełne tolerancji i otwartości środowisko łatwo przekształci się w domenę agresywnej zaściankowości i wąskich horyzontów. Proces ten może poskutkować kryzysem demokracji liberalnej na obrzeżach Europy i doprowadzić do upadku kilku państw członkowskich. Nie musi to w sposób konieczny doprowadzić do wojny, ale prawdopodobnie zaowocuje różnymi turbulencjami i nieszczęściami. Współpraca polityczna, kulturalna czy ekonomiczna nie zaniknie z dnia na dzień, ale wizja wolnej, zjednoczonej Europy – prawdopodobnie tak.

Nie sądzę jednak, by Unia Europejska musiała rozwiązać wszystkie swoje problemy, aby odzyskać wiarygodność. Starczy, żeby za pięć lat Europejczycy wciąż mogli swobodnie podróżować po kontynencie, by euro przetrwało jako wspólna waluta choćby w niektórych państwach członkowskich i by obywatele dalej mogli zarówno wybierać swoje władze w wolnych wyborach, jak i pozywać je do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. „Któż o zwycięstwie rzekł?” – pyta wielki niemiecki poeta Rainer Maria Rilke. – „Przetrwać jest wszystkim”11. Ale nawet przetrwanie nie będzie łatwe.

Jeśli Unia się rozpadnie, jej fragmentacją będzie rządziła logika paniki bankowej, nie rewolucji. Implozja tej organizacji nie musi wynikać z przewagi głosów eurosceptyków w państwowych referendach. Z wielkim prawdopodobieństwem będzie to konsekwencja długotrwałej unijnej dysfunkcji (lub stanu postrzeganego jako dysfunkcjonalny) splecionej z mylnym odczytaniem przez elity narodowych nastrojów politycznych. W obawie przed rozpadem Unii i z chęci zapobiegnięcia takiemu rozwojowi wydarzeń przywódcy europejscy i rządy poszczególnych państw podejmą działania mogące w efekcie przypieczętować rozpad Unii Europejskiej. Jeśli dezintegracja w końcu nastąpi, to nie z powodu ucieczki z UE państw peryferyjnych, ale z powodu buntu samego centrum (Francji, Niemiec).

Książka ta nie powstała z ambicji ocalenia Unii Europejskiej. Nie ma jej także opłakiwać. Nie jest kolejnym traktatem o przyczynach kryzysu Unii ani pamfletem na zepsucie i niemoc europejskich elit. W żadnym razie nie jest to praca napisana przez eurosceptyka. Są to jedynie rozważania o tym, co niebawem może się wydarzyć, analiza tego, jak osobiste doświadczenie radykalnej zmiany historycznej kształtuje nasze teraźniejsze działania. Fascynuje mnie polityczna siła tego, co nazywam „mentalnością déjà vu” – warunkującym działanie, nieodpartym, nawracającym poczuciem, że nasze współczesne doświadczenia pozostają powtórzeniem pewnych historycznych momentów i wydarzeń.

W