Strona główna » Obyczajowe i romanse » Córy grzechu

Córy grzechu

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7508-779-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Córy grzechu

"Dawna nierządnica Maria wiedzie szczęśliwy żywot na zamku Kibitzstein. Jej dzieci dorosły, córki wyszły za mąż, teraz zaś nadszedł czas, by również syn Falko się ustatkował. Jednak  impulsywny, butny, zawsze przychylny pięknym kobietom młodzieniec co rusz ściąga na siebie nowe kłopoty. Gdy podczas turnieju wzbudza gniew przeciwnika, książę biskup würzburski, nie widząc innej możliwości, postanawia wysłać go na jakiś czas do Rzymu.  Czeka go ryzykowna misja, nie tylko dlatego, że w drodze do Wiecznego Miasta ma towarzyszyć pięknej siostrzenicy księcia biskupa… Młoda dziewczyna ma tam zostać przeoryszą w żeńskim klasztorze. Początkowo Falkowi udaje się wprawdzie oprzeć pokusie uwiedzenia pięknej towarzyszki, ale samodyscypliny nie starcza mu na długo. Ulegając córce swego śmiertelnego wroga, stawia pod znakiem zapytania powodzenie misji, którą mu powierzono. "

Polecane książki

Konsekwencje... Gdyby całkowicie przesądzały o tym, jakie decyzje podejmujemy, ludzki świat prawdopodobnie nigdy nie byłby uporządkowany... Ta myśl determinuje pierwszy tom nowej trzytomowej serii powieściowej autorki bestsellerowej „Córki Cieni”. Osadzona w latach 70. ciemnego PRLu historia opowia...
W obrocie gospodarczym zapłata za objęte udziały czy akcje w innej spółce następuje w różnej formie. Ma to wpływ na rozliczenie VAT od tych transakcji. Tak samo jest w przypadku umorzenia udziałów, czy akcji. Brak jest jednolitego stanowiska wśród sądów, czy organy podatkowe prawidłowo nakazują nali...
Sienna Newman od roku jest kochanką swojego szefa, Emiliana Castillo. Podczas tygodniowego pobytu Emiliana w rodzinnej Argentynie, Sienna uświadamia sobie, jak bardzo jej na nim zależy, i postanawia mu to wyznać. Jednak Emiliano po powrocie zachowuje się dziwnie. Sienna czuje, że coś jest nie tak. N...
Świat jaki znasz przestanie istnieć! Jedyną nadzieją dla młodziutkiej Amandy Amberlee jest doktor Daniel Wells. Nastolatka cierpi na zaawansowane stadium białaczki, którą pokonać może tylko i wyłącznie Marburg EX19 – pierwszy na świecie skuteczny lek na raka, stworzony z jednego z najbardziej ni...
Ten dzień w życiu Nicka Gautiera chyba nigdy się nie skończy. Owszem, udało mu się przeżyć liczne ataki zombie, ale teraz obudził się w świecie zmiennokształtnych i demonów czyhających na jego duszę. Nowy dyrektor jego szkoły ma o nim jeszcze gorsze zdanie niż poprzedni, a dziewczyna, z którą nie ch...
Pracodawcy, będący administratorami funduszu socjalnego muszą nie tylko zadbać o dokonanie odpisów i przekazanie środków na wyodrębniony rachunek, ale także racjonalnie i sprawiedliwie podzielić je między pracowników i ich rodziny – osoby uprawnione do świadczeń. Należy zatem zaplanować wcześniej, j...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Iny Lorentz

Nakładem Wydawnictwa Sonia Draga ukazały się następujące powieści Iny Lorentz:

Nierządnica

Kasztelanka

Testament nierządnicy

Płomienna narzeczona

Córka nierządnicy

Córka tatarskiego chana

Uciekinierka

Handlarka złotem

CZĘŚĆ PIERWSZA MisjaI

Kardynał Taddeo Foscarelli zatrzymał się, uniósł głowę i  zaczął nasłuchiwać. Przed chwilą wydawało mu się, że usłyszał za sobą
czyjeś energiczne kroki. Ale jego serce biło tak mocno i szybko, że
zagłuszało wszystkie inne odgłosy.

– Dalej! – rozkazał sam sobie, po czym przeszedłszy spiesznie
wzdłuż ruin, znikł za występem muru. Chwilę później usłyszał głosy.

– Musi być tam, przed nami!

Byli na jego tropie! Foscarelli zastanawiał się intensywnie, co
powinien zrobić. Niestety, księżyc świecił tak jasno, że gdy tylko wychyli
się spod osłony muru, zostanie dostrzeżony. Zdawał sobie również
sprawę, że znalazł się w niebezpieczeństwie, nawet jeśli jego
prześladowcy byli zwykłymi rzezimieszkami. Sam krzyż wysadzany drogimi
kamieniami, który miał pod kaftanem, wart był więcej, niż
rzemieślnik mógłby zarobić uczciwą pracą w ciągu trzech lat.

– Weź się w garść!

Czy wypowiedział te słowa na głos? A może tylko w myślach?
Zasadniczo nie miało znaczenia, kto za nim szedł. Nóż rabusia był tak
samo ostry jak sztylet potajemnego zabójcy, obaj nieśli z sobą śmierć.

– Powinienem był bardziej uważać.

Z wolna przesuwał się w stronę wylotu kolejnego zaułka, bacząc,
by nie wyjść z wąskiej smugi cienia rzucanego przez ściany domów.
Niespodziewanie usłyszał przed sobą spieszne kroki i skręcił w lewo.

– Jest tam! – krzyknął jakiś głos.

Foscarelli rzucił się do biegu. Przestał wierzyć w rabusiów, aż tylu
bandytów nie zaczajałoby się bowiem na przypadkowego samotnego
przechodnia.

– Nasłali na mnie zabójców!

Tym razem wyraźnie usłyszał swój głos i zdenerwowała go własna
głupota. Jak tak dalej pójdzie, sam naprowadzi opryszków na swój
ślad. Pobiegł naprzód, po czym usłyszawszy przed sobą odgłosy,
ponownie skręcił. Z lewej strony w świetle księżyca dojrzał blady odblask
strzelających w niebo kolumn starej świątyni. Po prawej słyszał szum
Tybru. Zboczył już zatem spory kawałek w zupełnie innym kierunku.

Żeby dotrzeć w  bezpieczne miejsce, powinien pójść w 
przeciwną stronę. Rozglądając się w poszukiwaniu przejścia, które
pozwoliłoby mu niepostrzeżenie dostać się do miasta, w promieniach
księżycowego światła dojrzał dwóch mężczyzn idących ulicą. Z całą
pewnością nie byli rabusiami, gdyż jeden z nich miał na sobie strój
szlachcica, maska zaś, która okrywała jego twarz, dowodziła, że
ten człowiek nie miał czystych intencji. Foscarelli miał wrażenie,
że skądś go zna. Tak czy inaczej na pewno nie dla przyjemności
o północy deptali mu po piętach. W tej sytuacji widział tylko jedno
rozwiązanie. Powinien zatoczyć łuk i spróbować ucieczki przez most
na Tybrze do Trastevere. Ksiądz w tamtejszym kościele Świętej
Marii był nie tylko jego przyjacielem i sprzymierzeńcem, ale również
znał paru silnych wyrostków, potrafiących przemówić do rozumu
jego wrogom.

Kardynał skradał się w  cieniu na wpół zrujnowanych domów,
później skręcił w boczną uliczkę prowadzącą ku Tybrowi i 
niespodziewanie stanął twarzą w  twarz z  zamaskowanym szlachcicem.
Mimo że mężczyzna się uśmiechał, jego oczy zimno przyglądały się
kardynałowi. Ów fałszywy uśmiech przypomniał Foscarellemu, kim
jest jego przeciwnik.

Mężczyzna wyciągnął sztylet i przystąpił do kardynała.

– Tak myślałem, że wybierzecie właśnie ten zaułek.

Foscarelli chciał zawrócić, ale za plecami usłyszał więcej kroków
i pojął, że jego droga właśnie dobiegła końca. „Powinienem był
wykazać większą przezorność i zabrać z sobą kilku strażników” – pomyślał.
Jednakże jego misja była na tyle tajna, że postanowił zrezygnować
z  wszelkiego towarzystwa. Musiał nastąpić jakiś przeciek, inaczej
wszak nie czekaliby na niego w drodze powrotnej. Popatrzył w twarz
stojącego przed nim mężczyzny, czując, że nie sprostał powierzonemu
zadaniu i zawiódł swoich sprzymierzeńców.

– Dlaczego zamierzacie obciążyć swą duszę morderstwem na
osobie duchownej, signore C…

Nic więcej nie zdążył powiedzieć, albowiem szlachcic gestem,
który można by uznać niemal za niedbały, pchnął go w pierś
sztyletem. Kardynał otworzył usta, lecz nie wydobywszy z nich żadnego
dźwięku, powoli osunął się na ziemię.

Morderca wyciągnął ostrze z rany i wytarł je o płaszcz
Foscarellego. Następnie schował sztylet do pochwy i splunął obok swej ofiary.

– Taki sam los spotka każdego, kto stanie nam na drodze, nawet
papieża, gdyby zaszła potrzeba!

– Proszę nie mówić takich rzeczy, signore – zaoponował młody
mężczyzna, który wraz z kompanem zapędził kardynała, niczym
dziką zwierzynę, wprost w ręce swego pana.

– Kardynał mniej się różni od papieża niż taki pachołek jak ty
ode mnie – odparł drwiąco przywódca. – Ruszcie się wreszcie, a może
chcecie, żeby strażnicy zastali was obok zwłok?

Po tych słowach człowiek w masce wręczył swym pomocnikom
kilka monet i uniósłszy dwa palce do ronda niewielkiego kapelusza,
pospiesznie odszedł w swoją stronę.

Na miejscu zostało ciało kardynała. Jakiś człowiek zerwał z szyi
zmarłego wysadzany drogimi kamieniami krzyż, dwóch innych
ukradło jego ubranie i wrzuciło zwłoki do Tybru. Następnie wszyscy
rozpłynęli się bezgłośnie w atramentowych ciemnościach nocy.

II

Kilka tygodni później würzburski książę biskup Gottfried Schenkzu Limpurg siedział na swym honorowym miejscu, wpatrując się
mrocznym wzrokiem w zebranych na placu rycerzy, którzy
przybywali na buhurt. Tymczasem jego myśli zaprzątała wiadomość, którą
otrzymał poprzedniego dnia. W Rzymie zamordowano jego starego
przyjaciela Taddea Foscarellego. Ostatnimi czasy w Stolicy
Apostolskiej nieraz dochodziło do kłótni, podczas których nierzadko
błyskały nagie ostrza. Ale Gottfried Schenk zu Limpurg wątpił, by kardynał
Foscarelli padł ofiarą pospolitego mordu rabunkowego czy też jakiejś
drugorzędnej waśni między szlacheckimi rodzinami. Wszak
przyjaciel miał w Rzymie przygotować wszystko do wizyty Fryderyka III.
Król zamierzał poślubić tam swą wybrankę, papież zaś miał dokonać
jego koronacji na rzymskiego cesarza.

Istniało wielu ludzi, dla których sam fakt, że niemiecki król
planował odwiedzić Wieczne Miasto, stanowił wystarczający
powód, by za wszelką cenę starali się udaremnić ową wizytę.
Przyjęcie Fryderyka III przez Jego Świątobliwość Mikołaja V byłoby
dla całego świata bezsprzecznym dowodem, iż zatargi między
królestwem a  Stolicą Apostolską należały ostatecznie do przeszłości.
Ponadto cesarska koronacja wyniosłaby Fryderyka III wysoko
ponad resztę królów świata. Sama myśl o tym mogłaby być trudna do
zniesienia dla ambitnego monarchy, jakim był Karol VII z Francji,
któremu planowane małżeństwo Fryderyka z Eleonorą, siostrą
króla Portugalii Alfonsa V i wnuczką Ferdynanda I z Aragonii, było
solą w oku.

Rozmyślania księcia biskupa przerwały szepty siedzących
nieopodal dam, z uwagą przyglądających się turniejowi. Podniósłszy wzrok,
zorientował się, że przegapił sygnał do rozpoczęcia buhurtu. Rycerze
przystąpili do natarcia. Nim zdążył się zastanowić, co wzbudziło
dezaprobatę niewiast, jego wzrok padł na Brunona von Reckendorfa,
który siedział w niewielkim oddaleniu od niego i z wyraźnym
ukontentowaniem obserwował rozwój wydarzeń.

Biskup w zamyśleniu potarł czoło. Do wczoraj Reckendorf
uchodził za niepokonanego we frankońskich turniejach rycerskich. Aż do
momentu, w którym tuż przed rozpoczęciem walk wyzwał na
pojedynek Falka Adlera z Kibitzsteinu, młodego mężczyznę, którego
gwiazda sławy właśnie zaczęła wschodzić. Ku powszechnemu zdumieniu
chłopak pewnym pchnięciem kopii wyrzucił przeciwnika z siodła.

Właściwie ze względu na odniesione wskutek upadku obrażenia
Reckendorf nie powinien był wstawać z łóżka. Tymczasem przywlókł
się na trybunę, żeby obejrzeć buhurt.

Jakkolwiek biskup troszczył się o zdrowie syna kuzynki, to
uważał, że w pełni zasłużył na cięgi, jakie dostał. Bruno von Reckendorf
stał się arogancki i zarozumiały. A że po pojedynku panicz wprost
się gotował z wściekłości z powodu przegranej, jego złośliwy, pełen
oczekiwania uśmieszek zaniepokoił księcia biskupa.

Pan Gottfried skierował wzrok na walczących, którzy skruszywszy
kopie, mierzyli się teraz na miecze. Czterech rycerzy, których biskup
rozpoznał po herbach jako przyjaciół Reckendorfa, z pogwałceniem
wszelkich reguł nacierało na Falka Adlera. Kawaler z  Kibitzsteinu
bronił się zawzięcie. W pewnej chwili jeden z przeciwników wycofał
konia, chcąc zaatakować młodzieńca od tyłu.

Szepty dam przybrały na sile. Książę biskup zauważył, że matka
Falka, Maria Adler, z zatroskaną miną obserwowała rozwój wydarzeń.
Jego siostry zdawały się nie panować nad sobą z oburzenia na
sprzeczne z rycerskim kodeksem zachowanie czterech mężczyzn.

Zirytowany książę biskup postanowił dać heroldowi znak do
zakończenia turnieju, lecz w tej właśnie chwili w oddaleniu kilku
długości konia opancerzona pięść któregoś z przyjaciół Kibitzsteinczyka
dosięgła jego wroga i wyrwała go z siodła. Podczas gdy ten spadał na
ziemię, wojak spiął konia i pospieszył Falkowi z pomocą.

To Peter von Eichenloh, pan Fuchsheimu i Mogoldsheimu,
szwagier włodarzy na Kibitzsteinie. „Dwóch do jednego to nadal kiepski
układ” – zdążył pomyśleć książę biskup. Tymczasem kolejny rycerz
rzucił się na wrogów Falka, osłaniając przyjaciela gradem ciosów miecza.

– Brawo, Hilbrechcie! – krzyknęła Liza von Henneberg,
przyszywana siostra panicza z Kibitzsteinu, domagając się jednocześnie, by
jej mąż Otto również ruszył mu na pomoc.

Ale nie było już potrzeby. Rycerz zaatakowany przez Hilbrechta
von Hettenheima wyleciał z siodła, a widzowie mogli zauważyć, że
jego zbroja zrobiła się czerwona od krwi. Również Peter von
Eichenloh zrzucił na ziemię jednego z wrogów szwagra, sam zaś Falko szybko
uporał się z dwoma pozostałymi przeciwnikami. Siffer Bertschmann,
kasztelan na rodzinnym zamku Reckendorfa, ostatni wypadł z siodła
i leżał bez ruchu na plecach.

Wśród przyjaciół Reckendorfa wybuchło poruszenie. Wokół
junkra zbierało się coraz więcej przeciwników, toteż książę biskup kazał
heroldowi zakończyć turniej.

Przez chwilę zdawało się, że stronnicy Reckendorfa zignorują
sygnał fanfary i wbrew regulaminowi ruszą do ataku. Lecz wnet
opuścili miecze, choć widać było, jakie panuje wśród nich wzburzenie.

– Należało im się! – usłyszał książę biskup okrzyk Marii Adler
i zrozumiał, że kobieta ma na myśli czterech leżących na ziemi
rycerzy, których wynoszono z pola walki. Pospieszył do nich osobisty
medyk księcia biskupa i rozkazał, by rycerzom zdjęto zbroje, a następnie
pochylił się nad nimi z zafrasowaną miną.

Chociaż Gottfried Schenk zu Limpurg miał nadzieję, że żaden
z mężczyzn nie straci życia, to uważał, że baty, jakie otrzymali, były
w pełni zasłużone. W końcu zorganizował turniej, by ludziom ze swej
świty oraz zaproszonym gościom umożliwić ćwiczenie w rycerskim
pojedynku. Planował również naradę, jak powinni potraktować
coraz bardziej zuchwałe wystąpienia margrabiego Albrechta Achillesa
z  Ansbachu. Nie spodziewał się krwawej walki ani nieuczciwych
praktyk, szczególnie ze strony członków własnej świty.

Z gniewną miną podniósł się z miejsca, opierając o ziemię pastorał.

– Na dzisiaj walki się skończyły. Proszę wszystkich panów, by
potem bez wyjątku zjawili się na uczcie pod namiotem. Tam powiem,
co sądzę o dzisiejszym turnieju. Kto się nie stawi czy choćby
przedwcześnie opuści uroczystość, zostanie skazany na pięć lat wygnania
z księstwa frankońskiego.

Zgodnie ze starą tradycją jako würzburski książę biskup
Gottfried Schenk zu Limpurg nosił wprawdzie tytuł księcia Frankonii,
niemniej jednak jego władza nie sięgała daleko poza granice
biskupstwa. Mimo wszystko kara tego typu była bolesna, większość bowiem
zebranych rycerzy posiadała w granicach ziemi würzburskiej włości
lub krewnych, których w  podobnym przypadku przez pięć lat nie
mogliby odwiedzić. Zważywszy na ów fakt, książę biskup był
przekonany, że na uroczystości w namiocie pojawią się wszyscy, nawet gdyby
ze względu na obrażenia musiano ich tam zanieść.

III

Falko uśmiechnął się do swych dwóch szwagrów i do Hilbrechta, a następnie wyprostował ręce, by giermek Frieder mógł zdjąć
z niego zbroję.

– Odsiecz nadeszła w samą porę! Dłużej nie dałbym rady stawiać
czoła Bertschmannowi i jego kompanom.

– Powinieneś był chociaż jednego zostawić dla mnie – poskarżył
się Otto von Henneberg. – Wygląda tak, jakbym zwlekał z pomocą.
Teraz ludzie odgrzeją stare plotki.

– Jak dziś razem usiądziemy do stołu i wspólnie wychylimy kilka
pucharów, nikt nie da wiary głupiemu gadaniu – odparł ze śmiechem
Falko, ściskając najpierw Ottona, później Petera von Eichenloha,
a na końcu Hilbrechta von Hettenheima.

– Dziękuję całej waszej trójce. A teraz chodźmy na uroczystość
do namiotu. Po walce człowiek ma pragnienie.

– Mnie też zupełnie zaschło w gardle – potwierdził Hilbrecht.

Natomiast obaj szwagrowie potraktowali zajście z  większą
powagą.

– Nie powinieneś lekceważyć tego zdarzenia. Bądź co bądź
wczoraj nie tylko połamałeś Reckendorfowi kości, ale również zraniłeś
jego dumę, a to będzie dlań o wiele bardziej bolesne – ostrzegł Peter
von Eichenloh, a Otto von Henneberg kiwnął twierdząco głową. –
Tych czterech nie rzuciło się na ciebie dla żartu, a ich klęska jeszcze
bardziej rozjątrzy Reckendorfa. Sądzę, że w taki czy inny sposób
zechce ci zaszkodzić.

– Jeśli będzie taki cięty, wyzwę go na kopie! Ale wtedy nie obejdę
się z nim tak łagodnie jak wczoraj.

W wyśmienitym humorze Falko dołączył do Hilbrechta i razem
wyszli z namiotu, który podczas uroczystości służył im za mieszkanie.

Peter von Eichenloh popatrzył za nim, kręcąc głową.

– Chłopak jest lekkomyślny. Niestety dobrze wiem, jakie kłopoty
może na nas sprowadzić ta sprawa. Jeśli kwestia stanie na ostrzu noża,
wówczas będziemy mieli otwartą wojnę z Reckendorfem i jego
przyjaciółmi, a ta w krótkim czasie może objąć połowę Frankonii.

– Nie wierzę, żeby książę biskup na to pozwolił. Ale chodźmy już!
Wolałbym być przy Falku, byśmy mogli go pohamować, nim zbyt
szeroko otworzy usta. To, co zarzuca Reckendorfowi, a mianowicie
arogancja, dotyczy po części i jego samego. W rzeczy samej przydałby
mu się przeciwnik, który by mu wreszcie pokazał, jak to jest, gdy
zrzucą cię z konia.

Obaj mężczyźni zdawali sobie sprawę, że nie byłoby to wcale
proste, bo przez ostatnie lata sami go szkolili i obserwowali, jak wyrasta
na wojownika, z którym mało kto mógłby się mierzyć, może nawet
oni nie daliby rady. Gdy Peter von Eichenloh i Otto von Henneberg
wyszli na zewnątrz, dostrzegli Falka, który wraz z przyjacielem szedł
w radosnym nastroju uliczką między namiotami. Służący i 
szlachcice machali do nich przyjaźnie, niejedna zaś matrona wypychała do
przodu swą gotową do zamążpójścia córkę, w nadziei, że może wpaść
paniczowi w oko.

– Pani Maria powinna jak najszybciej znaleźć żonę dla tego
narwańca, żeby nie zaczął popasać na cudzej łące – mruknął z 
rozdrażnieniem Eichenloh.

– Tak jak ty? – zakpił Otto von Henneberg.

Publiczną tajemnicę stanowił fakt, że Petera za młodu przyłapano
w łożu z siostrzenicą księcia biskupa i musiało upłynąć wiele lat, by
znów mógł się pokazać w okolicach Würzburga.

Peter von Eichenloh nie lubił, gdy mu przypominano o tej
sprawie, albowiem od lat był żonaty i miał dorodnego syna. Toteż nie
całkiem żartobliwie pogroził Hennebergowi pięścią.

– Szukasz guza?

– Chcę jedynie powiedzieć, że musimy zrobić wszystko, by
ustrzec Falka przed popełnieniem głupstwa. W potyczce z 
Reckendorfem i jego poplecznikami narobił sobie dość wrogów. Więcej mu
nie potrzeba – zaśmiał się po cichu Otto i położył rękę na ramieniu
Eichenloha. Przyjaciel się wzdrygnął i wydał z siebie bolesny jęk.

– Co z tobą? – zapytał zaniepokojony Otto.

– Cios w ramię, do tego tchórzliwie od tyłu. Gdybym tak mógł
zrobić to, co bym chciał, sam puściłbym się z Reckendorfem i jego
kompanią w taniec do utraty tchu. Ale ze względu na Falka wszyscy
musimy zachować opanowanie.

To mówiąc, Peter von Eichenloh przekroczył próg namiotu,
w  którym miała się odbyć uczta. Natychmiast podszedł do niego
służący, który zaprowadził obu przyjaciół na przeznaczone dla nich
miejsca. Z przykrością stwierdzili, że Falko i Hilbrecht siedzą dość
daleko od nich, w bliższym sąsiedztwie wysokiego fotela księcia
biskupa, który się jeszcze nie pojawił.

Dało to Peterowi czas na rozejrzenie się wśród gości. Większości
dam jeszcze nie było, ale przy dalszej części stołu dostrzegł swoją
teściową. Minę miała niezmiernie stroskaną. Co chwila zerkała w 
stronę Falka. Przez moment zdawało się, że zamierza do niego podejść,
ale opadła z powrotem na ławę i zwróciła się do siedzącej obok niej
Hildegardy.

Dźwięk fanfary oznajmił przybycie księcia biskupa. Gottfried
Schenk zu Limpurg miał na sobie ornat księcia cesarstwa
rzymskiego, a jego stan duchowny zaznaczał jedynie wiszący na piersi
srebrny krzyż. Twardym krokiem, który osoby z  najbliższego otoczenia
rozpoznawały jako oznakę złego humoru, podszedł do krzesła i 
poczekał, aż wszyscy się podniosą. Następnie zajął miejsce. Duża luka
wśród gości przy stole świadczyła o tym, że Bruno von Reckendorf
i jego czterej kompani jeszcze się nie zjawili. Tymczasem pozostali
rycerze, którzy odnieśli rany podczas turnieju, od dawna siedzieli na
swoich miejscach, wspierani przez pachołków lub giermków.
Niektórych nawet przyniesiono. Ta okoliczność zirytowała pana Gottfrieda,
jednakowoż w ten sposób zyskał jeszcze trochę czasu, by zastanowić
się nad zaistniałą sytuacją.

Jego krewniak Reckendorf nie pogodzi się ot tak z poniesioną
klęską, tym bardziej że jego niechęć do panicza z Kibitzsteinu
miała dodatkowe podłoże, o którym sam zainteresowany nie miał
najmniejszego pojęcia. Gottfried Schenk zu Limpurg zacisnął zęby, żeby
nie dać głośno wyrazu swej złości. Ten młody głupiec, jak po cichu
nazywał Brunona von Reckendorfa, powinien był się
podporządkować jego planom, miast rzucać wyzwanie Falkowi Adlerowi. Teraz
między rodami zapanowała nienawiść i realizacja zamierzonych
planów byłaby bardzo utrudniona.

Książę biskup zatrzymał wzrok na Falku. „Wspaniały młodzian”
– pomyślał. Wprawdzie młody, smukły niczym jodła rycerz miał
wzrost tylko trochę powyżej średniego, był za to zręcznym i szybkim
wojownikiem. Miał zwodniczo ładną buzię, przez co wielu mężczyzn,
sądząc, że jest zniewieściały, nie doceniało jego umiejętności. A 
właśnie tego błędu nie należało popełniać w przypadku owego
walecznego kogucika.

Gottfried Schenk zu Limpurg był zadowolony, że Falko i jego
obaj szwagrowie, Peter von Eichenloh i Otto von Henneberg, należą
do jego sojuszników, najbliższy bowiem sąsiad biskupstwa Albrecht
Achilles von Brandenburg-Ansbach przejawiał wprost nienasycony
apetyt na nowe posiadłości ziemskie. Dodatkowo zaś wszelkimi
siłami dążył do uzyskania tytułu księcia Frankonii, od dawien dawna
zastrzeżonego dla biskupów würzburskich.

Mając takiego sąsiada, książę biskup musiał dbać o spokój i 
porządek na podległym mu terenie. Gdyby zaś doszło do poważnej
waśni między dwoma młodymi rycerzami, do których dołączyliby ich
przyjaciele i sprzymierzeńcy, wówczas o jednym i drugim musiałby
zapomnieć.

W pewnej chwili przy wejściu do namiotu podniósł się zgiełk,
który wyrwał księcia biskupa z zamyślenia. Gospodarz zobaczył, że
Reckendorf i jego towarzysze raczyli się nareszcie pojawić.

Od wejścia dosięgły ich wyzywające spojrzenia Falka i 
Hilbrechta. Twarze pięciu mężczyzn jeszcze bardziej się wydłużyły. Dla księcia
biskupa było jasne, że najpóźniej następnego dnia młodzieńcy znów
skoczą sobie do gardeł. Wówczas mogłoby dojść do czegoś znacznie
poważniejszego niż kilka siniaków i zraniona duma. Z kolei śmierć
któregoś z nich nieuchronnie doprowadziłaby do wojny, której nawet
on sam nie byłby w stanie zapobiec.

Gottfried Schenk zu Limpurg desperacko szukał w myślach
rozwiązania problemu w sposób, który żadnemu z obozów nie dałby
powodu do zarzucenia mu stronniczości. Tymczasem trapiły go o wiele
poważniejsze kwestie. Jego przyjaciel Foscarelli został zamordowany
i biskup obawiał się, że za zabójstwem krył się zamiar sabotażu
planów króla Fryderyka. A ponieważ wraz ze śmiercią kardynała stracił
osobę informującą go na bieżąco o  sytuacji w  Wiecznym Mieście,
pilnie potrzebował nowych oczu i uszu w Stolicy Apostolskiej.

Młody ksiądz, który jak przystało młodemu klerykowi, siedział
przy bardziej oddalonej części stołu, podsunął księciu biskupowi
pewien pomysł. Spojrzał najpierw na Eichenloha, gdy jednak ten
z widocznym na twarzy cierpieniem złapał się za ramię, wzrok
gospodarza spoczął na Falku. Tymczasowe pozbycie się chłopaka z 
terenu Würzburga nie byłoby złym wyjściem. Podczas nieobecności
junkra mógłby skłonić Reckendorfa do podporządkowania się jego
planom.

Zadowolony z  podjętej decyzji Gottfried Schenk zu Limpurg
wziął od pazia kielich i wychylił go, przepijając do gości.

IV

– Ciekaw jestem, co Reckendorfa bardziej boli, plecy poranione przy
upadku z konia czy duma – zakpił Hilbrecht von Hettenheim.

Falko wyszczerzył zęby i sięgnąwszy po kielich, wypił łyk wina.

– Myślę, że i jedno, i drugie. Pchnięcia, które mu zadałem, nie
zapomni tak prędko.

– I nie wybaczy ci go.

Hilbrecht wskazał na pobladłą ze złości twarz młodego rycerza,
w widocznym podnieceniu ściskającego kielich.

– Gdyby mógł zrobić to, co by chciał, byłbyś martwy!

Tymczasem Falka bardziej od Reckendorfa interesowali jego
komilitoni. Podczas buhurtu wszyscy czterej zaatakowali go
równocześnie, wbrew wszelkim regułom, i z pewnością im tego nie zapomni.

– W jutrzejszej potyczce zajmę się każdym z nich osobno.
Szkoda, że Reckendorf nie będzie mógł dosiąść swojej chabety. Ale jest za
bardzo tchórzliwy.

– O Reckendorfie słyszałem niejedno, ale nic nie wskazywało, by
słowo „tchórzostwo” było mu w ogóle znane. Wszak nie bez
przyczyny nosi honorowy tytuł najlepszego rycerza Frankonii – wtrącił
Hilbrecht.

Falko wydał odgłos przypominający warknięcie rozwścieczonego psa.

– Nosił ten tytuł, Hilbrechcie! Między innymi wczorajszy cios
mojej kopii pokazał wszystkim, że nie jest wart tego zaszczytu.

– Mimo to nie powinieneś się teraz uważać za najlepszego rycerza
we Frankonii. Pomyśl o swoich szwagrach. Peter von Eichenloh jest
najwaleczniejszym wojownikiem, jakiego znam, a Otto von
Hettenheim prawie mu nie ustępuje.

Upomnienie Hilbrechta było uzasadnione, mimo to Falko syknął:

– Każdy z nas, włącznie z tobą, jest lepszy od tego rycerza, pana
nadętego!

Ponieważ Falko tym razem nie zniżył głosu, okrzyk dotarł do
uszu kilku osób, a wśród nich również do księcia biskupa i 
Reckendorfa. Junkier chciał doskoczyć do Falka, żeby się z nim policzyć, lecz
z jękiem opadł z powrotem na krzesło i zacisnął zęby, by nie krzyknąć
z bólu. Przy upadku z konia zranił się poważniej, niż chciał się przed
sobą przyznać. Według słów lekarza jego zdrowie wisiało na włosku.
Mógł się mienić szczęśliwcem, że na zawsze nie został nieporadnym
kaleką.

Z ogromnym wysiłkiem zmusił się do przybrania obojętnej miny
i upił łyk wina.

– Jutro nie będę mógł dosiąść konia – odezwał się cicho do
Siffera Bertschmanna. – W tej sytuacji ten gałgan zarzuci mi tchórzostwo,
a wielu głupców podchwyci jego słowa. Niech diabli porwą
Kibitzsteinczyka!

– Nie wierzę, że jutro rano zjawi się diabeł we własnej osobie,
ubrany w zbroję i ostrogi, by rzucić wyzwanie naszemu chłopięciu. Tę
sprawę musimy załatwić sami – odparł Bertschmann.

– Jeśli zmieszacie go z błotem, obiecuję wam jeden z moich
zamków we władanie, ponadto zadbam, byście poślubili mą siostrę, jak
tylko wróci ze swej pielgrzymki do Rzymu.

To powiedziawszy, Reckendorf wyciągnął rękę do Bertschmanna,
a kasztelan bez wahania ją uścisnął.

– To bardzo wspaniałomyślnie z waszej strony, junkrze Brunonie.
Za to obiecuję wam, że po wszystkim pachołkowie będą mogli
zmiatać miotłą szczątki Falka Adlera.

Głos uszczęśliwionego Bertschmanna był tak donośny, że dało się
go słyszeć w całym namiocie.

Pomimo bólu Reckendorf wyszczerzył zęby. Znał przyjaciela
i wiedział, że ten uczyni wszystko, co w jego mocy, by upokorzyć
Falka Adlera. Mimo że Bertschmann pochodził z rycerskiej rodziny,
nie dysponował żadnym majątkiem i z całą pewnością nie był
mężczyzną, któremu w normalnych warunkach oddałby swą przyrodnią
siostrę za żonę. Lecz teraz potrzebował bodźca, którym zmotywuje
swojego kasztelana do starcia w  pył Kibitzsteinczyka. Dodatkowo
małżeństwo Margarety z  Bertschmannem udaremni pewne plany
księcia biskupa.

Gottfried Schenk zu Limpurg wyczuł napięcie rosnące pomiędzy
dwoma wrogimi obozami i postanowił interweniować. Na skinienie
biskupa podszedł jego herold, który poprosił zgromadzonych o ciszę,
albowiem jego książęca mość zamierzał przemówić. Szepty i 
pomruki zamarły i w namiocie zapadła cisza. Wszyscy patrzyli oczekująco
na księcia biskupa. Ten jeszcze raz powiódł wzrokiem po gościach.
Większość zdawała się brać stronę któregoś z wrogich obozów. Książę
uderzył kilka razy otwartą dłonią w blat stołu.

– Zaprosiłem na uroczystość szlachetnych panów, by dać im
możliwość zmierzenia się w  uczciwym pojedynku. Jednakże kilku
uczestników turnieju ważyło się pogwałcić reguły, atakując w 
czterech jednego człowieka.

Gottfried Schenk zu Limpurg zrobił krótką przerwę i zauważył
uśmiech na twarzy Falka Adlera i młodego Hettenheima. Wydawało
się, że spodziewają się kary dla swych przeciwników. Lecz w tak
prosty sposób, jakiego oczekiwali młodzi zapaleńcy, problem nie dawał
się rozwiązać.

– By pokazać, że takie zachowanie nie jest godne
frankońskiego rycerza, postanowiłem zakazać udziału w dalszej części turnieju
uczestnikom zajścia, to jest między innymi panu Brunonowi von
Reckendorfowi, Falkowi Adlerowi z  Kibitzsteinu, Hilbrechtowi
von Hettenheimowi, Peterowi von Eichenlohowi oraz Ottonowi
von Hennebergowi!

Ledwie książę biskup skończył, gdy Falko podskoczył rozgniewany.

– To niesprawiedliwe! – zawołał. – Zaatakowali mnie we
czterech. Gdyby przyjaciele nie pospieszyli mi z pomocą, zakatrupiliby
mnie podstępnie. Oni powinni zostać ukarani. Nie my!

Hilbrecht potwierdził energicznie, a  Otto von Henneberg też
zamierzał się bronić na całe gardło, ale popatrzywszy na Petera von
Eichenloha, który z powodu obrażeń nie mógłby następnego dnia
dosiąść konia i walczyć, przełknął złość, popijając solidnym łykiem wina.

– Bardzo dobrze, że jutro chłopak będzie się musiał przyglądać
walkom z trybuny. Przynajmniej nauczy się opanowania – skwitował
z zadowoleniem Eichenloh.

Jego teściowa myślała chyba tak samo, bo mrugnęła do niego.
Natomiast jego żona Trudi sprawiała takie wrażenie, jakby sama
miała ochotę chwycić miecz i rzucić się na wrogów brata.

– Nie przywykłem do krytyki we własnym domu, a w tym
przypadku w  namiocie – odparł ostro Gottfried Schenk zu Limpurg
obiekcje Falka. – Gdy podejmuję decyzję, mam swoje powody.
Proszę o tym pamiętać, Falku Adler! A teraz usiądźcie i zachowujcie się,
jak przystało na szlachcica.

Reprymenda była bolesna i Falko zerknął w stronę matki. Mina
Marii zdradzała, że najchętniej bez ogródek powiedziałaby księciu
biskupowi swoje zdanie. Jedynie Peter von Eichenloh wydawał się
odczuwać ulgę, i to nie tylko z powodu stłuczonego ramienia. Jego
zdaniem sprzeczka Falka z Reckendorfem przybrała
nieprzewidywalny obrót.

Gottfried Schenk zu Limpurg wciąż patrzył z naganą na junkra.

– Nie dlatego odmawiam wam udziału w jutrzejszych walkach,
boście mnie rozgniewali, ale mam misję, którą chciałbym wam
powierzyć. Będziecie towarzyszyć mojej siostrzenicy Elisabeth w drodze
do Rzymu. Na miejscu ma objąć funkcję przełożonej pobożnych dam
z Tre Fontane. Dzielny ksiądz Giso przyłączy się do was, gdyż musi
zawieźć do Rzymu wiadomości. Junkier Hilbrecht też może z wami
wyruszyć, jeśli takie jest jego życzenie.

Twarz Falka pojaśniała. Wymierzył Hilbrechtowi kuksańca.

– Pojedziesz z nami, prawda?

Dopiero w tym momencie zaświtało mu, że pan Gottfried
oczekuje od niego odpowiedzi. Pospiesznie wstał z miejsca i skłonił się
w kierunku księcia biskupa.

– Jestem waszym oddanym sługą, wasza książęca wysokość!

– Przynajmniej po części – odparł książę biskup, czyniąc
aluzję do faktu, że większość posiadłości rodu Kibitzsteinczyków była
podległa bezpośrednio Rzeszy. Nie zmieniało to faktu, że niektóre
posiadłości ziemskie, a nawet kilka wsi, leżały na terenie biskupstwa
würzburskiego, co skutkowało zobowiązaniami na jego rzecz.

Maria Adler skinęła z aprobatą. Nie na darmo w przeszłości
ciężko walczyła o  prawa dla siebie i  swojego syna, stawiając czoła
nawet księciu biskupowi. Z biegiem czasu jej relacje z Würzburgiem
należałoby określić mianem raczej uładzonych, albowiem Gottfried
Schenk zu Limpurg okazał się miłym panem lennym. Dlatego też nie
rozgniewała się, gdy bez pytania jej o zdanie rozporządził jej synem,
gdyż sama także uważała, że w  imię pokoju w  biskupstwie będzie
lepiej, gdy Falko na kilka miesięcy wyjedzie z kraju. Miała nadzieję,
że przez ten czas sprzeczka z Reckendorfem pójdzie w zapomnienie.

W przeciwieństwie do Kibitzsteinczyków i ich przyjaciół,
zadowolonych z takiego rozstrzygnięcia, Brunona von Reckendorfa
rozwścieczyła decyzja Gottfrieda. Mianowanie Falka dowódcą orszaku
przyszłej przełożonej żeńskiego klasztoru w Tre Fontane odebrał jako
kolejny policzek. W trakcie swej misji Kibitzsteinczyk mógł zdobyć
sławę i szacunek, on zaś sam wraz z przyjaciółmi został napiętnowany
za zakłócenie turnieju. Ponadto przy okazji następnych spotkań będą
musieli znosić kpiny i fałszywą podejrzliwość. Może nawet w 
ogóle nie będą zapraszani aż do chwili, w  której Gottfried Schenk zu
Limpurg zdecyduje dopuścić ich do kolejnych pojedynków
organizowanych w jego pałacu. Taka sytuacja mogła się utrzymać nawet do
przyszłego roku, a do tego czasu będzie musiał zacisnąć zęby.

V

Bruno von Reckendorf trzymał swe emocje na wodzy, tymczasem wściekły Siffer Bertschmann począł wygrażać Falkowi pięścią.

– Jeszcze mi za to zapłacisz, karczmarski chamie!

W namiocie zrobiło się tak cicho, jakby za sprawą czarów zamarły
wszelkie odgłosy. Nie było tajemnicą, że ponad dwadzieścia lat temu
ojciec Falka otrzymał od cesarza Sigismunda podległe bezpośrednio
Rzeszy lenno Kibitzstein, lecz o jego młodości wiedziano niewiele.
W okolicy krążyły wprawdzie plotki, według których Michał Adler
miałby być rzekomo synem piwowara, matka zaś Falka zwykłą
ladacznicą, jednakże nawet ci, z którymi Kibitzsteinczycy byli
zwaśnieni, nie odważyliby się wypowiedzieć owych podejrzeń na głos. Wszak
pani Maria miała zięcia w osobie Petera von Eichenloha, którego ród
pochodził od niemieckich królów i rzymskich cesarzy. Jej drugi zięć
Otto von Henneberg również wywodził się z prastarych, bardzo
wysoko postawionych rodzin.

Nawet Falko, wcześnie straciwszy ojca, niewiele wiedział o 
pochodzeniu swoich rodziców. Ale w obecnej sytuacji nie miało to
najmniejszego znaczenia. Początkowo zesztywniał. Za chwilę cała krew
odpłynęła z jego twarzy, a dłoń sięgnęła miecza.

– Mam zwyczaj od ręki wyrównywać rachunki, Bertschmann.
Zatem niezwłocznie żądam od pana satysfakcji!

– Macie się natychmiast uspokoić! – zagrzmiał książę biskup.

Falko odwrócił się do niego z płonącym wzrokiem.

– Najjaśniejszy panie, nie pozwolę się obrażać!

– Bertschmann jest pijany! Wyprowadźcie go, żeby się wyspał.
Jutro pewnie was przeprosi. Jeśli tego nie uczyni, będzie do waszej
dyspozycji, gdy wrócicie z Rzymu.

Gottfried Schenk zu Limpurg miał dość nieustannego
wymuszania pokoju między tymi swarliwymi kogutami, toteż postanowił
przeprowadzić z Reckendorfem poważną rozmowę. Niemal
pożałował, że nie może i jego wysłać z jakąś misją. Lekarz poinformował go
jednak, że jego siostrzeniec jeszcze przez kilka tygodni będzie
cierpiał na skutek doznanego upadku. Gdy tylko junkier Bruno wróci
do zdrowia, on sam zadba o pokój między Reckendorfem a 
Kibitzsteinem, nawet gdyby musiał obu narwańców przykuć łańcuchami
w jednej celi, do czasu aż się pogodzą. Ale tym zajmie się później.
Odwrócił się do Falka:

– Za pięć dni zjawi się w Würzburgu moja siostrzenica.
Następnego dnia pod waszą opieką wyruszy w  dalszą drogę. Toteż macie
dość czasu, by wrócić do Kibitzsteinu i  poczynić przygotowania.
Oczekuję was najpóźniej piątego dnia wieczorem, licząc od dzisiaj.

– Będę na miejscu!

Falko dobrze wiedział, że książę biskup podsunął mu pretekst do
uniknięcia niemiłej roli widza podczas dalszej części turnieju i był mu
za to wdzięczny. Byłoby mu ciężko siedzieć na trybunach, podczas
gdy inni rycerze mieliby okazję szczycić się swymi umiejętnościami.

Książę biskup dał znak służącemu, by ten napełnił jego kielich,
Falko zaś zwrócił się do Hilbrechta:

– Czeka nas nie lada uciecha. Zobaczymy Włochy, perłę w 
światowej koronie, a może nawet dostaniemy rozgrzeszenie od samego
Ojca Świętego.

– Masz o co prosić, bo i sporo na sumieniu – zakpił przyjaciel,
którego podróż cieszyła nie mniej niż Falka.

Gottfried von Schenk zu Limpurg zauważył euforię
młodzieńców i miał nadzieję, że mimo wszystko nie zapomną o ostrożności.
Lecz za chwilę pokręcił głową. Falkowi Adlerowi z Kibitzsteinu
można było wiele zarzucić, lecz do tej pory nigdy nie wykazał się brakiem
rozwagi. Jednakowoż postanowił przydzielić mu zastęp
doświadczonych ludzi.

– Drodzy goście, wznieśmy kielichy! Niech pachołkowie wniosą
jadło. Do walki potrzeba sił, nie chcecie chyba jutro pospadać z koni.

Po tej wesołej zachęcie nastąpił wybuch śmiechu. Nawet Falko
się uśmiechnął i mrugnął do sióstr. Trudi mu pomachała, a Liza
roześmiała się ukontentowana. Lubiła Falka, nawet jeśli ten, według słów
jej męża Ottona von Henneberga, podobny był do młodego wina,
które musi się wyszumieć. Natomiast Hildegarda siedziała w 
milczeniu obok przybranej matki. Jako jedyna z  córek Marii nie wyszła
jeszcze za mąż i  ostatnio wyraziła życzenie wstąpienia do zakonu.
Wprawdzie siostry nie brały poważnie jej decyzji, lecz Maria chciała
zostawić Hildegardzie wolną rękę w tym względzie.

Maria spojrzała w kierunku syna, który wydawał się pogodzony
z wyłączeniem z turnieju i reprymendą księcia biskupa. Przeszły jej
przez głowę różne myśli. Niezbyt chętnie myślała o jego wyjeździe.
Bądź co bądź za niecałe dwa lata skończy sześćdziesiątkę, a wówczas
Panu Bogu w każdej chwili może przyjść ochota na powołanie jej do
siebie. Tymczasem nie chciałaby umrzeć z dala od syna.

Wiedziała jednak, że nie ma wpływu na decyzję księcia biskupa.
Falko, jako właściciel kilku posiadłości w obrębie wpływów
Würzburga, był jego lennikiem i miał obowiązek spełniać tego typu
posługi na rzecz biskupa Gottfrieda. Ponadto jeśli dowiezie przeoryszę całą
i zdrową do rzymskiego zakonu, jego sława urośnie.

Postanowiła, że przeprowadzi z nim poważną rozmowę i 
poprosi, by zachował ostrożność. Ponadto jak tylko wróci, postara się, by
się ożenił. Wprawdzie w Kibitzsteinie miała pomoc ze strony
Hildegardy, ale przecież wcześniej czy później dziewczyna albo wstąpi
do klasztoru, albo może jednak wyjdzie za mąż. Wówczas
Kibitzsteinowi potrzebna będzie pani, która potrafiłaby pokierować czeladzią
i dopilnować dóbr. Podczas poprzedniej wizyty w Würzburgu książę
biskup napomknął, że pomoże jej znaleźć odpowiednią narzeczoną
dla syna. Była zadowolona, małżeństwo skojarzone przez Gottfrieda
Schenka zu Limpurg oznaczało bowiem nie tylko związek ze starym
rodem szlacheckim, lecz także sowite wiano, które w  miły sposób
powiększyłoby rodzinne bogactwo.

Zadowolona z  dobrych rokowań Maria zwróciła się do córek.
Trudi w zeszłym roku urodziła swego pierworodnego i wiodła
szczęśliwe życie jako żona Petera von Eichenloha. O jej własną córkę niebo
naprawdę dobrze się postarało. A przecież także Liza nie mogła
narzekać. Ku jej własnemu a i ogólnemu zdziwieniu o jej rękę poprosił
Otto von Henneberg. Był to zacny rycerz z hrabiowskiego rodu, do
tego wysoko ceniony przez księcia biskupa. Gdyby nie biała blizna
przecinająca mu twarz, byłby bardzo przystojnym mężczyzną. Ale jej
wychowance Lizie podobał się taki, jaki był, ona zaś sama po
początkowych rozterkach uznała w końcu, że jest naprawdę sympatyczny.
Podobnie jak Peter von Eichenloh, on też zawsze chętnie ją wspierał
w razie jakichkolwiek kłopotów.

Maria mogła czuć się szczęśliwa. Lecz gdy zerknęła na
Reckendorfa, ogarnęło ją złe przeczucie. Widać było, że tego człowieka pali
pragnienie zemsty, i to tylko dlatego, że w uczciwym starciu został
wyrzucony z siodła. Takie zachowanie mogło przynieść wiele szkody,
toteż postanowiła uczynić wszystko, by uchronić syna.

Na tę myśl roześmiała się. Falko z całą pewnością był w stanie
sam o  siebie zadbać. Wprawdzie nawet najbliższy przyjaciel
Hilbrecht nazywał go narwańcem, jednak chłopak wcześnie miał okazję
się nauczyć, co to niebezpieczeństwo i jak powinien na nie
reagować. Poza tym przez następne miesiące będzie daleko stąd, a do jego
powrotu Bruno von Reckendorf powinien zapomnieć o  zranionej
próżności.

VI

Falko został wykluczony z udziału w dalszej części turnieju, a 
Gottfried Schenk zu Limpurg udzielił mu urlopu, toteż nic już nie
trzymało go w Würzburgu. Następnego ranka kazał osiodłać konia
i wyruszył w drogę do rodzinnego zamku.

Towarzyszył mu Hilbrecht von Hettenheim. Jako najmłodszy
z czterech braci nie mógł oczekiwać wielkiego spadku, toteż był
zadowolony, że książę biskup przyjął go do świty. Uśmiechnął się
beztrosko i nieokreślonym gestem ręki wskazał na południe.

– To będzie piękna podróż. Słyszałem wiele opowieści o  Italii.
Podobno na całym świecie nie masz piękniejszego kraju. Przez cały
rok świeci ciepłe słońce, owoce są słodkie i soczyste, a wino
rozkosznie pyszne. A co dopiero dziewki! Ponoć piękne i ogniste, nie takie
wstydliwe jak nasze kobiety.

– Nie wszystkie są nieśmiałe – zakpił Falko, mając na myśli
żonę pewnego podstarzałego rycerza, która podczas ostatniej wizyty
na zamku w Marienbergu robiła do niego słodkie oczy. Sporo
trudu kosztowało go uniknięcie jej awansów tak, by się nie obraziła.
Niemniej jednak od owego czasu rzadziej pojawiał się w 
Würzburgu, wiedząc, że piękna dama bynajmniej nie zrezygnowała ze swych
planów, a  jedynie odłożyła je na później. Tymczasem Falko darzył
jej męża zbyt dużą sympatią, by przyprawić mu rogi. Wprawdzie
uważał, że to nierozsądne, by w wieku pięćdziesięciu lat brać sobie
o trzydzieści lat młodszą żonę, lecz nie chciał być tym, który zburzy
małżeński spokój.

– Nasza podróż do Rzymu wynikła w samą porę – rzekł w 
zamyśleniu.

– Zdaje się, że masz dość odgrywania roli cnotliwego rycerza –
zadrwił Hilbrecht, który wydawał się czytać w jego myślach.

– I kto to mówi? Ten, który w obecności młodej, ładnej
białogłowy zaczyna się jąkać i nie potrafi wykrztusić z siebie jednego
sensownego słowa – odparował Falko i wymierzywszy przyjacielowi lekkiego
szturchańca, przyspieszył tempa.

Hilbrecht za chwilę do niego dołączył.

– Nie każdy ma takie gadane jak klecha. Pomyśl o Gisie! Ten cały
dzień może moralizować bez zaczerpnięcia powietrza.

– Nie przesadzaj. – Falko stanął w obronie młodego księdza. –
W każdym razie cieszę się, że z nami jedzie. Z nim na pewno
będzie wesoło. Poza tym oprócz swojej łaciny zna trochę tej
bełkotliwej mowy, której używają we Włoszech. Bez niego całkiem bym się
zgubił.

– Nikt ci w to nie uwierzy! Wystarczy, że spojrzysz na jakąś
białogłowę, a ona nauczy cię wszystkiego, czego tylko sobie zażyczysz…

Chociaż Falko był jego najlepszym przyjacielem, w głosie
Hilbrechta dało się wyczuć zazdrość. Chciałby umieć się zachowywać tak
swobodnie jak Falko. Jednak ku jego ubolewaniu pięknemu chłopcu
o błękitnych oczach o wiele łatwiej przychodziło zdobywanie
ludzkich serc. On sam był nieco niższy od Falka, za to potężniej
zbudowany. Twarz miał kanciastą, a w chwilach przygnębienia wydawała mu
się ona nawet prostacka, brązowe oczy równie pozbawione wyrazu
jak włosy, brak zaś pewności siebie i skłonność do jąkania się
sprawiały, że był nieśmiały i nie potrafił zjednywać sobie ludzi.

Lecz nim zaczął na dobre użalać się nad sobą, odezwał się Falko.

– Porozmawiajmy o czymś innym.

– O czym?

– O  damie, którą mamy eskortować do Włoch. Założę się, że
jest po czterdziestce, zasuszona jak rodzynek i na pewno wzdraga się
na dźwięk każdego dosadniejszego słowa. Będziemy musieli wziąć się
w garść, przyjacielu, inaczej skaże nas na nieustające Zdrowaś Mario, by
odpokutować za wszystkie grzechy, jakie zrodzi jej wrażliwa wyobraźnia.

Falko tak pociesznie przedstawił wizję przyszłej podróży, że
Hilbrecht nie mógł powstrzymać radosnego wybuchu śmiechu.

– W takim razie trzymajmy się Gisa. Jemu nie przeszkadza, gdy
się przy nim mówi prawdziwym, soczystym niemieckim.

– Masz rację. Mimo wszystko będziemy musieli mieć wzgląd na
przeoryszę. Najlepiej, jeśli pojedziesz obok jej lektyki. Jesteś tak
małomówny, że z pewnością jej nie rozgniewasz.

Tym razem to Hilbrecht wymierzył Falkowi kuksańca, po czym
dał nura w bok, nim przyjaciel zdążył się zrewanżować. W czasie
dalszej podróży wciąż dowcipkowali na temat siostrzenicy księcia
biskupa. Wreszcie Falko, naśladując wysoki damski głos, zaczął w teatralny
sposób mówić tak, jak wedle jego wyobrażenia miałaby to robić
wielebna dama. Hilbrecht skręcał się ze śmiechu, a gdy około południa
zatrzymali się w miejscowości Schnepfenbach i kosztowali w 
zajeździe soczystej pieczeni, dawno zapomnieli o  zatargu z  Brunonem
von Reckendorfem i jego kompanami. Zamiast tego bawili myślami
w rajskiej krainie, gdzie ze źródeł płynęło wino miast wody, a 
przecudnej urody dziewki wiły kwietne wianki dla dzielnych rycerzy.

VII

Gdy turniej się zakończył, Gottfried Schenk zu Limpurg wrócił do Würzburga, by wypocząć po męczącej uroczystości.
Trzeciego dnia posłał po Gisa.

Młody ksiądz z pewnym wahaniem przekroczył próg sypialnej
komnaty księcia biskupa, który siedząc wyprostowany na łożu,
przeglądał stos jakichś papierów. Nie miał odwagi pierwszy się odezwać
do wielkiego pana, toteż niepewnie przystanął w drzwiach.

Zdawało się, jakby książę biskup zauważył go dopiero po dłuższej
chwili.

– Podejdź bliżej, bracie w Chrystusie!

Uprzejme słowa zmieszały Gisa. Wszak Gottfried Schenk zu
Limpurg wywodził się z prastarego szlacheckiego rodu, a do tego
nosił tytuł księcia biskupa würzburskiego i księcia Frankonii. Ponadto
wielu jego krewnych zajmowało wysokie stanowiska. On natomiast
był synem prostego wolnego chłopa i jedynie dzięki łasce pani z 
Kibitzsteinu mógł studiować i zostać księdzem. Postąpiwszy dwa kroki
w kierunku łoża, ponownie się zatrzymał.

Gottfried Schenk zu Limpurg zlustrował młodzieńca wzrokiem
i wskazał dzban z winem, ustawiony na konsoli.

– Możesz napełnić mi kielich, a drugi nalać dla siebie.

Giso wiedział, że książę biskup nawet przyjmując mieszczan
i szlachtę, nie proponował im napitku. On sam był tylko zwykłym
księdzem, toteż propozycja poczęstunku niepomiernie go zdziwiła.
Zatem nie zwlekając, by nie rozgniewać wielkiego pana, chwycił
dzban i podał panu Gottfriedowi napełniony kielich.

– Za wasze zdrowie, wasza ekscelencjo, jeśli wolno mi się tak wyrazić.

– Wolno ci.

Na ustach księcia biskupa ukazał się uśmiech, w  którym brak
było jednak radości.

– Zapewne się zastanawiałeś, dlaczego właśnie ciebie chcę wysłać
do Rzymu?

– Panie, nie przystoi mi dopytywać się o przyczyny twych decyzji
– odparł Giso.

– Niemniej jednak tym razem powinieneś to uczynić. Nie
wysyłam cię bowiem do Stolicy Apostolskiej, by sprawić ci przyjemność
czy też cię zaprotegować, lecz chcę mieć tam kogoś, kto będzie miał
oczy i uszy otwarte. Musi to być człowiek, który ma głowę na karku,
i to nie tylko po to, by nosić na niej kapelusz.

Bezpośredniość pana Gottfrieda zaskoczyła Gisa. Nie wiedział,
co ma odrzec. Ale zdawało się, że książę biskup nie oczekuje
odpowiedzi, albowiem upiwszy łyk wina, ciągnął dalej.

– Chodzi o niezwykle ważką sprawę, mój przyjacielu. Zbliż się,
bym nie musiał tak głośno mówić.

Gottfried Schenk zu Limpurg dał znak Gisowi, by do niego
podszedł. Jego usta prawie dotykały ucha młodzieńca.

– W Rzymie zobaczysz kłębowisko węży! Zdrada i morderstwa
są na porządku dziennym. Każdy próbuje wzmocnić swą pozycję
kosztem innych. Francuzi mocno się udzielają, do tego jeszcze inni
intryganci, których nie znam. Będziesz musiał się dowiedzieć, kim
są nasi wrogowie, by ukrócić ich działania. Gra idzie o  ogromną
stawkę. Na początku przyszłego roku król Fryderyk III chce się udać
do Rzymu, by tam spotkać swą oblubienicę i wziąć z nią ślub.
Ponadto zaplanowano, że Jego Świątobliwość Mikołaj V dokona jego
koronacji na cesarza rzymskiego. Wielu ludzi jest temu
przeciwnych, toteż dołożą wszelkich starań, by nie dopuścić do tej
ceremonii, w ostateczności nie cofną się nawet przed zamordowaniem
Fryderyka.

Gisowi zabrakło słów. Zadawał sobie pytanie, dlaczego książę
biskup postanowił wysłać do Rzymu właśnie jego, nic nieznaczącego
księdza bez jakichkolwiek powiązań z ważnymi osobistościami.
Zadanie, które przed nim właśnie postawiono, wyglądało na
niewykonalne. Jednakże rzut oka na zacięty wyraz twarzy jego pana wystarczył
mu, by zarzucił myśl o wszelkim sprzeciwie.

– Obaj młodzi rycerze, którzy mają towarzyszyć tobie i mojej
siostrzenicy, zostaną w Rzymie do czasu wizyty Fryderyka i będą ci
pomagać. Ważne, byś miał przy sobie ludzi, którzy zabezpieczą ci tyły.
Niedawno zamordowano mego przyjaciela, kardynała Foscarellego.
Wiadomo było, że wspierał sprawę wizyty króla w Stolicy
Apostolskiej i miał niemały udział w porozumieniu zawartym między
Fryderykiem a papieżem. Znajdź jego morderców i zadbaj, by spotkała ich
sprawiedliwa kara, mój synu. Sowicie cię za to wynagrodzę!

Odnalezienie morderców Foscarellego i  wymierzenie im
sprawiedliwości stanowiło ostatnią przysługę, jaką Gottfried Schenk zu
Limpurg mógł oddać swemu nieżyjącemu przyjacielowi. Jako że ci
łajdacy z całą pewnością należeli do wrogów króla, Giso, Falko i 
Hilbrecht w  którymś momencie będą musieli na nich trafić, a  wtedy
lepiej, gdy jego wysłannicy będą ostrzeżeni. Książę biskup udzielił
młodemu księdzu jeszcze kilku cennych rad, po czym poklepawszy
go po ramieniu, poprosił o napełnienie kielicha.

– Ponadto wczoraj wieczorem dotarła do Würzburga moja
siostrzenica. Może chwilę odpocząć, nim razem z tobą i naszymi dwoma
młodymi rycerzami wyruszy do Rzymu. Każę cię do niej
zaprowadzić, byście mogli się poznać.

Książę biskup wziął dzwonek z niewielkiego, stojącego obok łoża
stolika i zadzwonił na służbę.

Chwilę później zjawił się lokaj, który zdawał się znać życzenie
swego pana, pokłoniwszy się bowiem, dał znak Gisowi, by z nim poszedł.

Młody ksiądz przypomniał sobie na szczęście, że i on ma
obowiązek pokłonić się przed księciem biskupem. Następnie odszedł za
służącym, który zatrzymawszy się przed jakimiś drzwiami, otworzył
je dla gościa.

Giso wszedł do środka i ujrzawszy dwie starsze zakonnice w 
czarnych habitach, zaczął zgadywać, która z  nich może być przeoryszą.
W końcu jego spojrzenie padło na trzecią kobietę, damę usadowioną na
wygodnym krześle, która przyglądała mu się z zainteresowaniem. Giso
przełknął ślinę. Nie miał pojęcia, jak Falko wyobrażał sobie siostrzenicę
księcia biskupa, ale z całą pewnością czekała go niezła niespodzianka.

VIII

Tego samego dnia w odległym Rzymie Francesca Orsini siedziała przy suto zastawionym stole i prowadziła ożywioną
konwersację ze swym sąsiadem Antoniem Caraciolem. Jednocześnie zupełnie
nie zwracała uwagi na karcące spojrzenia matki ani na coraz bardziej
pochmurną twarz młodego d’Specchiego, który z rosnącym trudem
maskował zazdrość.

– Czy wolno mi nałożyć pani jeszcze kawałeczek tego
wybornego łabędzia? – zaproponował właśnie Antonio, chociaż dookoła stało
dość paziów i lokai obsługujących gości jej ojca.

Jako że łabędzie mięso nie należało do jej przysmaków, Francesca
pokręciła przecząco głową.

– Nie, dziękuję, wolę pierś przepiórki.

Cirio d’Specchi wystrzelił z miejsca i natychmiast nadział na
widelec przepiórkę. Gdy jednak sięgał przez stół, by położyć ją na
talerzu Franceski, ptak ześlizgnął się ze szpikulca i spadł na jej kolana.

Na chwilę zamarła, po czym przeszyła niezdarnego młodzieńca
wzburzonym spojrzeniem.

– Cóż za niezręczność! Zniszczył mi pan suknię.

Cirio d’Specchi wlepił wzrok w kobietę, która zgodnie z wolą ich
ojców miała zostać jego żoną, rozważając, czy powinien się
usprawiedliwić, czy też uzmysłowić tej dziewce, że przyczyną nieszczęścia było
jej jawne przymilanie się do Antonia Caraciola. Po ślubie Francesca
będzie musiała zmienić swoje zachowanie, sam o to zadba.

– Milczy pan? Jak wieśniak, który nie potrafi się zachować w 
wytwornym towarzystwie.

Słowa Franceski były kolejnym policzkiem dla młodego
d’Specchiego. A ponieważ nie chciał stracić panowania w obecności jej
rodziców, zacisnął zęby, pocieszając się myślą o tym, że już dzień po
ślubie będzie mógł rzemiennym bacikiem pokazać dziewczynie, kto
jest jej panem. Nerwowym ruchem sięgnął po swój kielich i 
przewrócił go, rozlewając wino.

W pomieszczeniu rozległ się głośny śmiech jego narzeczonej.

– Powinniście popatrzeć w lustro, signore Cirio, w rzeczy samej
ujrzelibyście oblicze wieśniaka.

Kąśliwa uwaga dotknęła Ciria d’Specchiego podwójnie,
Francesca nawiązała bowiem do faktu, że jego przodkowie nie należeli
do szlachty, lecz byli rzemieślnikami zajmującymi się wytwarzaniem
luster. Tym razem jedynie ostrzegawcze chrząknięcie ojca
powstrzymało go przed okrążeniem stołu i natychmiastowym wymierzeniem
szyderczyni kary.

Tymczasem do Franceski podszedł lokaj, który próbował zdjąć
z jej sukni przepiórkę. Zdaniem pana domu palce służącego zbyt
długo zatrzymały się na udach jego córki, toteż otwartą dłonią uderzył
w blat stołu.

– Francesco, najlepiej będzie, jeśli udasz się do swej komnaty, by
się przebrać.

Służącemu udało się dopaść przepiórki i właśnie zamierzał
wytrzeć serwetką plamy sosu z sukni. Ale Francesca miała już dość.
Pozornie niedbałym gestem odsunęła służącego, wstała i  skłoniła
się ojcu.

– Jak zawsze macie rację, mój panie.

W duchu obiecała sobie, że przebieranie zabierze jej tyle czasu, by
uczta zdążyła się skończyć. Nie miała ochoty na rozmowy z Ciriem
d’Specchim, chociaż zgodnie z  wolą ojca miała tego mężczyznę za
kilka miesięcy poślubić. Z tym postanowieniem opuściła salę jadalną,
kierując się schodami do swojej komnaty.

U wylotu schodów czekała już na nią jej pokojówka.

– Co panienka sobie myśli, dlaczego tak traktuje signora Ciria? To
dumny mężczyzna i odpłaci się wam, jak tylko zostaniecie jego żoną.

– Niech tylko spróbuje – odparła Francesca z pogardą. – Teraz
chodź, chcę zdjąć tę suknię. Woń sosu z przepiórek, którą
zawdzięczam temu gamoniowi, napełnia mnie odrazą.

– Odrazą powinno was raczej napełniać wasze niestosowne
zachowanie!

Annunzia znała Francescę od czasów najwcześniejszego
dzieciństwa, toteż mówiła bez ogródek, co myśli. Wprawdzie sama również
życzyłaby swej pani bardziej dystyngowanego narzeczonego niż syn
Daria d’Specchiego, który należał do nieutytułowanej szlachty, lecz
wolą ojca dziewczyny było wzmocnienie związków z tą rodziną
poprzez małżeństwo córki. Sprawa miała polityczne przyczyny, które
nie uwzględniały uczuć narzeczonej. W takim przypadku dziewczyna
miała obowiązek spełnić wolę ojca.

Wszystko to pokojówka powiedziała swej pani, gdy ta po wejściu
do izby zabrała się do zdejmowania sukni.

– Będzie panienka mogła mówić o szczęściu, jeśli conte Ercole
nie da wam zakosztować kija za wasze zachowanie – powiedziała z 
naganą. Ale jej słowa nie przestraszyły Franceski.

Wiedziała, że usłyszy od ojca kilka karcących słów, a  potem
papa każe jej w najbliższych dniach chodzić na msze odprawiane we
wszystkich większych kościołach w Rzymie. Ponieważ słuchanie
kazań i pieśni chłopięcych chórów uważała za nader zajmujące zajęcie,
byłaby nawet zadowolona. Ponadto w Bazylice św. Piotra, bazylice
św. Jana na Lateranie, bazylice św. Matki Bożej Większej i bazylice
św. Pawła za Murami z pewnością będzie miała okazję spotkać
przyjaciółki i  poplotkować. Może udałoby się przy okazji zaaranżować
spotkanie z jej adoratorem Caraciolem? Mogłaby wówczas posłuchać
kolejnych komplementów.

Annunzia podejrzewała, że myśli jej pani zajęte są zupełnie
innymi sprawami niż czekające ją małżeństwo, toteż odchrząknęła.

– Powinna się panienka pospieszyć, żeby jak najszybciej wrócić
do gości.

Ale Francesca miała zgoła odmienne plany, więc w halkach
usiadła na krześle i zażądała, by pokojówka przyniosła jej szklankę soku
owocowego schłodzonego lodem z Gór Albańskich.

– Chce mi się pić – powtórzyła z naciskiem, widząc, że Annunzia
zwleka z opuszczeniem pokoju. – Na dole podają tylko wino, a ja nie
chcę mieć jutro ciężkiej głowy.

Pokojówka też tego nie chciała, ale ani myślała osobiście
fatygować się po napój. Zawołała służącą i wydawszy polecenie, wróciła do
swojej pani.

– A teraz się ubieramy!

W ten sposób pokojówka rozmawiała z Francescą, gdy ta była
jeszcze małym dzieckiem. Młoda kobieta ani myślała jej posłuchać.
Zamiast tego wyciągnęła nogi i głęboko westchnęła.

– Bolą mnie stopy! Szewca należałoby wychłostać, zrobił mi
o wiele za ciasne buty.

– Ale jak panienka je poprzednio wkładała, były akurat! –
zawołała Annunzia i złapawszy but, wsunęła go na lewą stopę Franceski.

– Według mnie but jest dobry!

Tym razem w głosie kobiety dał się słyszeć karcący ton i 
Francesca przygotowała się już na kazanie. Postanowiła, że wpuści jej
przemowę jednym uchem i wypuści drugim. Nim jednak do tego doszło,
usłyszały pukanie i do izby weszła służąca, niosąc karafkę i kubek. Tuż
za nią szła jedna z sióstr Ciria d’Specchiego.

Celestina była o czternaście lat starsza od brata i miała za męża
notariusza zatrudnionego w miejskiej administracji. W obecnej
sytuacji spodziewała się, że zaręczyny Ciria z  Francescą podniosą jej
pozycję w społecznej hierarchii. Bez zaproszenia weszła do komnaty
i stanąwszy naprzeciw Franceski, wzięła się pod boki.

– Zachowujecie się bezwstydnie, moja droga! Można by sądzić,
że myśl o małżeństwie z moim bratem jest wam wstrętna. On sam ma
dla was przecież tak wiele wyrozumiałości. Mój małżonek Goffredo
nie pozwoliłby mi na takie zachowanie.

Francesca uniosła jedną brew.

– Nie bardzo wiem, o  co wam chodzi, moja droga. Czy to ja
rzuciłam waszemu bratu przepiórkę na kolana, czy on mnie? Zatem
to on powinien mnie przeprosić.

– Nazwaliście go wieśniakiem! – Nie dawała za wygraną
rozwścieczona Celestina Iracondia.

– Jeśli się zachowuje jak wieśniak, nie powinien się skarżyć, gdy
ktoś go tak nazywa – odparowała Francesca z  udanym spokojem.
Lecz w środku kipiała ze złości nie mniej od swej rozmówczyni.
Odkąd zapadło postanowienie o jej małżeństwie z Ciriem d’Specchim,
wszystkie cztery C, jak po cichu nazywała jego siostry, Celestinę,
Clementinę, Concettinę i Cristinę, próbowały jej narzucać, jak ma
postępować.

– Mój brat nie zachowuje się jak wieśniak! – krzyknęła Celestina
na przyszłą szwagierkę. – Za to wy zachowujecie się jak wszetecznica!

– Mam wrażenie, że nazwisko waszego męża odcisnęło na was
swe piętno, gdyż niewątpliwie wyczuwam u was oznaki popędliwości
– zadrwiła Francesca.

– Przekonacie się jeszcze, dokąd was zaprowadzi taka pycha! Ale
nie myślcie, że was pożałuję, gdy mój brat wychłoszcze was rózgą.

Groźba stanowiła ostatni argument, jaki przyszedł do głowy
Celestinie, lecz nawet ona nie wpłynęła na nastawienie jej przyszłej
szwagierki.

– Wasz brat jest chyba częstym gościem w domu waszego męża,
bo i on zdaje się mieć wybuchowe skłonności – odparła wyzywająco
Francesca.

Celestina miała ochotę wymierzyć jej kilka policzków.
Powstrzymała ją jednak obawa, że użycie przemocy w stosunku do Franceski
mogłoby spowodować, że jej ojciec zerwałby zaręczyny.

– Ostrzegłam was – fuknęła na dziewczynę, po czym wściekła
wyszła z izby.

Francesca popatrzyła za nią i odwróciła się do Annunzii.

– Jeśli w domu d’Specchich nawykli do takiego tonu, będę
musiała nalegać, żeby siostry mojego narzeczonego bywały u nas nie częściej,
niż to będzie absolutnie konieczne. Na Boga, przez ten czas, gdy
Celestina wykrzykiwała swoje pretensje, mogłabym się trzy razy ubrać.

Annunzia uznała to ostatnie zdanie za zuchwalstwo, bo nic nie
wskazywało na to, by jej pani miała zamiar niezwłocznie włożyć inną
suknię.

Francesca poprosiła pokojówkę, by ta napełniła jej szklankę
sorbetem owocowym, i zabrała się do kosztowania napoju małymi łykami.

– Panienka nawet świętego doprowadziłaby do łez – powiedziała
chmurnie pokojówka.

– Doprawdy? Zaraz jutro będę musiała spróbować w  Bazylice
Świętego Piotra. Jeśli figura świętego apostoła zacznie w mojej
obecności ronić łzy, wówczas może i mnie okrzykną świętą.

W obliczu tak ogromnego bluźnierstwa Annunzii odjęło mowę.
W tej samej chwili uchyliły się drzwi i stanęła w nich matka Franceski.

– Już dawno powinnaś być na dole razem z gośćmi – zganiła
córkę contessa Flavia.

Na twarzy Franceski ukazał się szelmowski uśmieszek.

– Kochana mamusiu, już dawno byłabym na dole, gdyby nie
zjawiła się ta potworna Celestina ze swoimi zarzutami. A w końcu nie ja
sama zrzuciłam sobie przepiórkę na kolana.

– Przyznaję, że signore Cirio wykazał się sporą niezręcznością, ale
nie miałaś prawa nazywać go z tego powodu wieśniakiem.

Jak to zwykle bywało, również tym razem w rozmowie z córką nie
udało się Flavii Orsini postawić na swoim. Ale była rada, że Francesca
raczyła nareszcie wybrać suknię, w której chciała ponownie
wystąpić przed gośćmi, i pozwoliła Annunzii ją na siebie włożyć. Flavia,
przyglądając się córce, doszła do wniosku, że w Rzymie jest niewiele
dziewcząt, które mogłyby się z nią mierzyć.

Francesca była po prostu doskonała. Dzięki wysokim kościom
policzkowym jej nieskazitelna twarz miała w  sobie coś
egzotycznego. Pełne usta umalowała bladą szminką, a ogromne niebieskozielone
oczy błyszczały niczym górskie jeziora uwieńczone wąskimi łukami
wyskubanych brwi. Jedynie barwa włosów wskazywała na jej
charakter, miały bowiem tak intensywny czerwony odcień, że w słońcu
zdawały się płonąć żywym ogniem. Dziewczyna nie była wprawdzie
impulsywna, ale jej słowne strzały z przerażającą precyzją trafiały do celu.

– Po ślubie z  signorem Ciriem będziesz musiała się zmienić.
W domu d’Specchich dostaniesz na pewno mniej swobody niż u ojca.

Contessa Flavia nie po raz pierwszy starała się przemówić do
sumienia córki, ale Francesca tylko wzruszyła ramionami.

– Zrobię to, jak tylko wyjdę za mąż. Ale ani myślę już teraz
zmieniać się w głupią gęś podobną do Isotty d’Specchi i jej czterech córek!

Jej odpowiedź odebrała matce mowę. Flavia była zadowolona, że
Francesca się nareszcie ubrała, i zabrała ją na dół. Przy stole
dziewczyna zachowywała się w miarę układnie, pomijając drobne złośliwości
pod adresem sióstr Ciria d’Specchiego.

Contessie Flavii nie spodobało się drwiące spojrzenie, jakie
Francesca od czasu do czasu rzucała narzeczonemu, mimo że w głębi
duszy czuła zrozumienie dla córki. Chociaż rodzina d’Speccich
reprezentowała rzymską szlachtę, to należała do warstwy służącej miastu
i Ojcu Świętemu jako notariusze i urzędnicy.

Tyle że Daria d’Specchiego i jego syna rozpierały ambicje, które
pchały ich w górę drabiny społecznej. Contessa Flavia i jej mąż byli
przeciwni temu małżeństwu, ale obstawał przy nim książę Gravina,
patron ich gałęzi rodu Orsinich. W zasadzie związek ów był dla
Franceski mezaliansem, toteż niezadowolenie córki było dla matki jak
najbardziej zrozumiałe.

IX

Piątego dnia Falko Adler i jego przyjaciel wrócili do Würzburga o tak późnej porze, że ich towarzyszka podróży Elisabeth Schenk
zu Limpurg udała się już na spoczynek. Po drodze wypili trochę wina
i byli w doskonałych nastrojach, gdy jeden ze służących księcia
biskupa prowadził ich do pomieszczenia, w którym mieli spędzić noc.

– Czy panowie życzą sobie jeszcze coś do jedzenia? – zapytał
lokaj.

Młodzieńcy w  podróży dobrze się posilili, więc machnęli
odmownie.

– Nie, dziękujemy, na dziś nie mamy więcej życzeń. Za to jutro
rano możesz nam podać solidne śniadanie. Droga do Rzymu jest
długa – odparł Falko.

Służący z potępieniem zmarszczył czoło i popatrzył na niego.

– Nawet wy nie dacie rady pokonać jej w jeden dzień, junkrze.

– Nie mam zamiaru – przyznał Falko. – Ale nie chcę wyruszać
głodny. Kto wie, kiedy ta zakonnica, przepraszam, mam oczywiście
na myśli wielebną matkę przeoryszę, zamierza zarządzić postój.

W przeciwieństwie do Falka i jego przyjaciela służący znał
siostrzenicę księcia biskupa i bynajmniej nie uważał jej za
świętoszkowatą pannę skupioną wyłącznie na modlitwach.

– Jestem pewien, że nie umrzecie z głodu – odparł więc i zapytał,
czy może się już oddalić.

– Możesz, ale dopiero jak zdejmiesz nam buty! – Z tymi słowy
Falko wystawił w jego stronę nogę. Mężczyzna ustawił się tyłem do
niego i pociągnął za but, który ustąpił dopiero wtedy, gdy Falko
zaparł się drugą nogą o siedzenie służącego. Przy drugim trzeba było
postąpić tak samo.

Ściągnąwszy obuwie również Hilbrechtowi, służący pospiesznie
opuścił izbę, bo tego dnia obaj młodzieńcy wydawali się jeszcze
bardziej swawolni niż zwykle.

Hilbrecht odczekawszy, aż lokaj zamknie za sobą drzwi, rzucił się
w ubraniu na posłanie i ze śmiechem popatrzył na Falka.

– Dziś możemy jeszcze rozpuścić języki. Ale od jutra trzeba
będzie mieć wzgląd na wielebną matkę przełożoną. Chyba będzie
ciężko. Lepiej, jak sam się nią zajmiesz.

– Coś jeszcze? – burknął Falko. – Nasza dama ma na pewno
własną służbę. Niech oni się z nią mozolą. Moim zadaniem jest
pilnowanie drogi i znalezienie dobrych zajazdów na nocleg.

– W takim razie raczej nie umoczysz dzioba. Jako przeorysza ta
dama będzie chciała nocować w napotkanych po drodze klasztorach.
Będziemy mogli mówić o szczęściu, jeśli w stajni znajdzie się dla nas
wiązka słomy na posłanie. A może sądzisz, że wpuszczą nas do
żeńskiego klasztoru? To przecież oznaczałoby zagrożenie cnoty dam –
dokończył Hilbrecht i wybuchnął niepohamowanym śmiechem.

Falko się skrzywił.

– Nie myślałem jeszcze o tym. Ale masz rację. Będziemy musieli
nocować w klasztorach sióstr zakonnych. A właściwie powinienem
powiedzieć, w ich domach gościnnych i stajniach. Wina dostaniemy
jak na lekarstwo. Szkoda, że odesłaliśmy lokaja. Mógł nam przynieść
jeszcze jakiś pełny dzban.

Hilbrecht pokręcił głową z udawanym przerażeniem.

– Lepiej nie! Jeśli wypiję jeszcze kilka pucharów, jutro zawisnę
w siodle niczym obraz męki pańskiej, i nasza przeorysza uzna mnie
od razu za okropnego grzesznika.

– Którym wszak jesteś – zadrwił Falko.

– Tak, ale dopiero daleko po tobie! – odciął się Hilbrecht,
błyskawicznie podcinając nogi Falka, który zwalił się na niego. Przez kilka
chwil młodzieńcy siłowali się niby młode psy, po czym ciężko dysząc,
usiedli obok siebie na łóżku.

– Szkoda, że nie ma tu Gisa. Na pewno miał już okazję widzieć
matkę przełożoną i mógłby nam powiedzieć, jak mamy się w 
stosunku do niej zachowywać – odezwał się Hilbrecht, gdy udało mu się
znów złapać oddech.

Falko uśmiechnął się krzywo i wymierzył mu kuksańca.

– To doskonały pomysł. Giso zajmie się damą. W końcu jest
duchownym, a my dwaj tylko prostymi wojownikami. Odpowiadamy
za jej bezpieczeństwo, nie zaś za rozrywkę. W tej sytuacji będzie
musiała wziąć nas takimi, jakimi jesteśmy.

– Właśnie! – zakrzyknął przyjaciel, wstając z miejsca. – Jak
sądzisz, dostaniemy jeszcze wina? Od gadania zaschło mi w gardle. Poza
tym przy wielebnej przeoryszy będziemy musieli się nieco
powstrzymać, więc trzeba skorzystać z okazji, póki się nadarza. Czy masz chęć
na coś jeszcze?

– Chyba nie myślisz, że pozwolę ci żłopać samemu – odparł
radośnie Falko i podszedł do drzwi, by przywołać służącego, którego
zamierzał posłać po dzban wina i dwa kubki.

X

Falko się przebudził i poczuł, że ktoś szarpie go za ramię.

– Hej, co to ma znaczyć? Chcę spać! – wymamrotał.

Po chwili usłyszał śmiech Gisa.

– W takim razie nie trzeba było wczoraj tak głęboko zaglądać do
dzbana z winem! A może zapomniałeś, że dziś wyruszamy do Rzymu?
Wcześniej zechcesz się zapewne pożegnać z matką, żeby mogła ci dać
błogosławieństwo na drogę.

– Do diabła z Rzymem! – westchnął Falko, czując, że w głowie
huczy mu jak w ulu.

– Ostatni kubek był zaiste tym jednym za dużo – kpił Giso,
podając Falkowi mokrą ścierkę, którą ten wytarł sobie czoło. – Pospiesz
się. Nie masz zbyt wiele czasu, chyba że już pierwszego dnia chcesz
podpaść wielebnej matce przełożonej.

– Niech diabli porwą tę starą jędzę!

Falko był tak zaabsorbowany sobą i własnym bólem głowy, że nie
zauważył, jak Giso dławi się ze śmiechu.

Ksiądz odwrócił się do Hilbrechta, który z otwartymi ustami
pochrapywał po drugiej stronie łoża.

Ból nie chciał ustąpić, toteż Falko zanurzył głowę w kuble z wodą,
po czym otrząsnął się z parskaniem.

– Na Boga, po co ja wczoraj tyle wypiłem – zajęczał. Następnie
umył się i wyczyścił zęby łodygą krwawnika, zwracając się tymczasem
do Gisa: – A gdzie właściwie podziewa się Frieder?

– Twój giermek, mój drogi, zajmuje się właśnie
przygotowaniami, żebyś mógł zabrać swoje bagaże. Na pewno chciałbyś mieć przy
sobie ciepły płaszcz, gdy będziemy przechodzili przez Alpy.

Giso miał tak wesoły głos, jakby czekał ich dłuższy spacer, nie zaś
podróż, której niebezpieczeństw żaden z nich nie był w stanie
przewidzieć. Miał powód do dobrego humoru, bo już teraz cieszył się na myśl
o minach, jakie zrobią Falko i Hilbrecht na widok przeoryszy Elisabeth.

XI

Maria oczekiwała syna w  komnacie przydzielonej jej i  jej córkom na czas pobytu w twierdzy Marienberg. Z okna
rozciągał się przepiękny widok na Men i leżące na przeciwległym brzegu
miasto Würzburg. Tam też znajdowały się kościoły, w których księża
nawoływali swe owieczki, by pokornie poddawały się woli księcia
biskupa. Niejeden mieszczanin z radością pozbyłby się jego
zwierzchnictwa, by stać się mieszkańcem wolnego miasta Rzeszy, jakimi były
Schweinfurt, Hall czy Rothenburg. Jednakże na przeszkodzie owym
planom stał fakt, że Gottfried Schenk zu Limpurg trzymał miasto
mocną ręką.

Z zamyślenia wyrwało ją ciche pukanie do drzwi. Odwróciła się
plecami do okna.

– Wejść – powiedziała.

Drzwi się otworzyły i ujrzała przed sobą Falka. Jej syn miał już na
sobie podróżny strój, lecz jego twarz okrywała bladość.

– Dzień dobry, mamo – pozdrowił ją z  lekkim zmieszaniem
i uśmiechem.

Maria uniosła brwi w zatroskaniu.

– Wyglądasz na chorego, mój chłopcze. Co się dzieje?

– Nic, czego nie wyleczyłyby szybki kłus i odrobina świeżego
powietrza – odpowiedział wymijająco Falko i pozdrowił siostry. – A co
u was?

– Doskonale – Trudi wydęła kpiąco wargi, domyśliła się bowiem
przyczyny złego samopoczucia brata.

Maria Adler również zdążyła się zorientować.

– Tylko nie mów, że wczoraj wieczorem piłeś jeszcze wino.
Przecież przed południem macie dać eskortę wielebnej matce Elisabeth.

Falko uniósł prawą rękę w pojednawczym geście.

– Dam radę. Chciałem się z wami pożegnać. Trochę potrwa, nim
znów wrócę do domu.

– Niestety, Rzym nie jest najbliżej – przyznała z westchnieniem
Maria. – Mój kochany chłopcze, uważaj na siebie, proszę!

Maria wpatrywała się w niego, jakby chciała na zawsze
utrwalić sobie w głowie jego obraz. Spodnie miał z dobrej, mocnej skóry,
z pewnością przetrwają podróż, tak samo lniana koszula. U pasa miał
sztylet, skórzane etui z nożem i łyżką do jedzenia, a także pękatą
sakiewkę pełną monet.

Maria energicznym gestem wskazała na tę ostatnią.

– Jeśli tak pojedziesz do Rzymu, nie trzeba wiele czasu, żeby jakiś
hultaj ostrym nożem odciął ci sakiewkę od pasa. I nie myśl, że
cokolwiek zauważysz, bo te łotry są mistrzami potajemnych sztuczek.
Dlatego najcenniejsze monety powinieneś nosić w woreczku za koszulą.

Falko chciał odpowiedzieć, że kto jak kto, ale on z pewnością nie
padnie ofiarą żadnego złodzieja, jednakże przypomniał sobie jej
opowieści z wielu często bardzo dalekich podróży i zawstydzony spuścił
głowę.

– Pójdę za twoją radą, mamo.

– Jakżebym chciała móc z tobą jechać!

Maria objęła syna i kciukiem prawej ręki nakreśliła krzyż na jego
czole.

– Jedź z Bogiem i wróć do mnie cały i zdrów!

– Tak będzie! – obiecał Falko i ku własnemu zaskoczeniu poczuł,
jak słowa więzną mu w gardle.

Maria zauważyła jego uczucia i popchnęła go w kierunku Trudi
oraz dwóch pozostałych córek.

– Pożegnaj się z siostrami i idź, żeby wielebna matka przełożona
nie musiała na ciebie czekać.

– Tak.

Falko podszedł do Trudi i  uściskawszy ją, znów zdołał się
uśmiechnąć.

– Uważaj na mamę – szepnął jej do ucha.

– Oczywiście! A ty uważaj, żeby we Włoszech nie spotkało cię
żadne nieszczęście. Nie ufaj każdemu, kto będzie przemawiał do
ciebie pięknymi słowami. Po drodze łatwo trafić na drania, który chce
człowiekowi zrobić krzywdę.

Falko był świadom, że siostra myślała o swojej podróży do Grazu,
podczas której padła ofiarą rycerzy oszustów i musiała za to gorzko
odpokutować. Obiecał jej mieć oczy szeroko otwarte. Później
podszedł do Lisy, która od początku była nieco mocniej zbudowana niż
Trudi i Hildegarda, a w ostatnim czasie chyba jeszcze trochę
przybrała na wadze.

Ale nim zdążył zrobić do tego aluzję, Lisa go objęła.

– Wróć szczęśliwie do domu. Jeśli będzie chłopak, Otto
zaproponował, byśmy dali mu imię po tobie, bo imię naszego ojca nosi już
syn Trudi.

– Jesteś w ciąży! – wykrzyknął Falko.

– A cóż w tym dziwnego? Przecież jesteśmy z Ottonem bez mała
rok po ślubie. Może się zdarzyć! – roześmiała się Lisa i popchnęła
Falka w ramiona trzeciej siostry.

Hildegarda od zawsze była najbardziej nieśmiałą z córek Marii;
tym razem też wybąkała jedynie kilka słów, płacząc przy tym żałośnie,
jakby brat wybierał się w podróż, z której nie było powrotu.

Falko pogładził ją po policzku.

– Daj spokój, dziewczyno. Inni wrócili z Rzymu, dlaczego
właśnie mnie miałoby się nie udać?

– Ty… wrócisz! – wyrzuciła z siebie Hildegarda i skryła się w 
ramionach Marii.

– Oczywiście, że wrócę – przyrzekł po raz kolejny Falko.
Następnie podszedł do drzwi i zatrzymawszy się, podniósł rękę w geście
pożegnania. – Niech Bóg ma was w opiece. Was wszystkie.

Z tymi słowami opuścił pomieszczenie i wierzchem dłoni
przetarł oczy, które nagle zrobiły się wilgotne.

XII

Wszedłszy na dziedziniec zamku, zastał resztę grupy gotową do odjazdu. Skłonił głowę przed zawoalowaną zakonnicą
siedzącą na mule przytrzymywanym przez służącego i nie patrząc więcej
w kierunku damy, wskoczył na siodło podróżnego wierzchowca. Jego
konia bojowego prowadził za uzdę giermek Frieder. Wprawdzie nie
przewidywał po drodze żadnych walk, lecz wolał być przygotowany
na wszelkie ewentualności.

Giso, podobnie jak przeorysza, siedział na mule, jak przystało
na osobę stanu duchownego. Hilbrecht dosiadł swego kasztanka, ale
wciąż jeszcze wydawał się potężnie zmęczony.

– W takim razie ruszajmy, to znaczy, o ile wielebna matka wyraża
zgodę – zawołał Falko tak głośno, że słychać go było na całym
dziedzińcu.

– Zgadzam się.

Na dźwięk tych słów Falko drgnął, głos bowiem nie wydawał się
ani stary, ani władczy, za to delikatny jak powiew poranka.
Dokładniej przyjrzał się damie i zauważył, że swobodnie trzyma się w siodle
i wygląda bardzo zgrabnie. Mimo że nosiła luźne szaty swego zakonu,
jej ciało sprawiało wrażenie szczupłego i sprężystego. Żałował, że jej
twarz okrywały wystający czepek i gęsta woalka.

Niemal zapomniał, że pełni funkcję dowódcy. Dopiero gdy
w jednym z okien pojawił się Gottfried Schenk zu Limpurg i 
pomachał do niego, Falko przypomniał sobie o swych obowiązkach.
Podniósł rękę i zaraz znów ją opuścił na znak do odjazdu. Jednocześnie
się uśmiechnął. Książę biskup tak bardzo się przejął bezpieczeństwem
siostrzenicy, że oddał im do dyspozycji pół armii. Poza Hilbrechtem,
nim i jego giermkiem, oprócz przeoryszy i dwóch innych zakonnic
jadących w niesionych przez konie lektykach, do podróżnego orszaku
należeli Giso oraz pół tuzina pachołków. Jeden z nich prowadził muła
przełożonej, a czterech innych konie jej towarzyszek. Pozostali
pilnowali zaprzęgów z wołami i dwóch wozów załadowanych bagażami
Elisabeth Schenk zu Limpurg oraz darami księcia biskupa dla Jego
Świątobliwości papieża Mikołaja V i  dla przyjaciół w  Rzymie. Do
tego mieli jeszcze dwunastu uzbrojonych pieszych, zaopatrzonych
w krótkie miecze i halabardy.

Jako że dotychczas Falko znał tych mężczyzn jedynie z widzenia,
postanowił, że w nadchodzących dniach z nimi porozmawia, by
wyczuć, na ile może na nich polegać. Na odjezdnym pomachał księciu
biskupowi i matce, która stała w oknie na wyższym piętrze.
Następnie, spiąwszy konia, przejechał wzdłuż orszaku. Gdy znalazł się obok
przeoryszy, ściągnął cugle i jeszcze raz się skłonił, tym razem nieco
niżej niż poprzednio.

– Wybaczcie, wielebna matko, że dotychczas wam się nie
przedstawiłem. Dopiero wczoraj późnym wieczorem dotarłem do
Würzburga i nie chciałem wam przeszkadzać.

– Nie macie za co przepraszać – odpowiedział głos, w  którym
słychać było świeżość młodości.

Falko skorygował w myślach szacowny wiek przeoryszy z 
czterdziestu lat na niespełna połowę i pomimo bólu głowy wyczarował na
ustach uśmiech.

– Dziękuję wam, łaskawa pani, ulżyliście memu sercu. Inaczej
musiałbym się wyspowiadać z mego zaniedbania u pierwszego
napotkanego księdza.

Zawoalowana kobieta roześmiała się wesoło.

– Daleko nie musielibyście szukać, mamy z sobą wielebnego ojca
Gisa.

– Zaiste, zupełnie zapomniałem.

Dotychczas Falko nie słyszał, by ktoś mówił o Gisie z takim
szacunkiem, i nagle poczuł się zazdrosny o przyjaciela.

– Proszę wybaczyć, ale drogi Giso pochodzi z majątku mej matki.
Wierzę, że zrozumiecie, że wolałbym się wyspowiadać u kogoś
odpowiadającego memu stanowi.

Ledwo to powiedział, poczuł złość na siebie. Przecież matka Gisa
i jego własna były najlepszymi przyjaciółkami. Arogancka wypowiedź
na temat przyjaciela z dziecinnych lat wydała mu się karygodna.

– Przykro mi, nie chciałem ubliżyć wielebnemu Gisowi.
Dorastaliśmy razem i nie jest mi łatwo widzieć w nim powołanego sługę bożego.

Roześmiał się, rozważając, jak powinien prowadzić dalszą rozmowę.

– Słyszałem, że w Rzymie macie objąć funkcję przełożonej
klasztoru Tre Fontane.

Dama pokręciła głową.