Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Cwana ciotuchna

Cwana ciotuchna

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-82-62745-28-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Cwana ciotuchna

Najlepsza brytyjska książka dla dzieci w roku 2014!

Ciotka Alberta to najstraszniejsza ze wszystkich cwanych ciotek, jakie chodziły po ziemi. Nosi czapkę myśliwską, pali fajkę i ma oswojoną bawarską sowę górską.

A do tego zamierza pozbawić majątku swoją bratanicę Stellę!

Czy jest ktoś, kto przyjdzie dziewczynce z pomocą?

Tak.

 

Ale to przyjaciel nie z tego świata…

Polecane książki

„Serniki słodkie i wytrawne” Renaty Czelny-Kawa to książka kulinarna. Znajdziemy tu całą galerię przepisów na serniki słodkie, ale także i na te w wersji słonej. Autorka – od dziecka zakochana w sernikowych słodkościach – raczy nasze oczy sernikami o zaskakujących połączeniach smakowych. Są tu ...
Funkcjonowanie współczesnej społeczności międzynarodowej cechują następujące czynniki: różnice interesów, sprzeczności, spory i konflikty. Często odnoszą się do wzajemnych relacji pomiędzy państwami. Miarą ocen umożliwiających precyzyjne zweryfikowanie stosunków rosyjsko – izraelskich są kryteria tj...
Pełne napięcia, ekscytujące dopełnienie Celi 7. Martha Honeydew wydostała się wprawdzie z przerażającej Celi 7, ale skorumpowany wymiar sprawiedliwości wciąż śledzi każdy jej krok. A Isaac, jedyny zaufany przyjaciel dziewczyny, przebywa w tym samym siedmiodniowym więzieniu, w którym do niedawna sied...
Jest rok 2008. W Tate Gallery w Londynie odbywa się wielka retrospektywna wystawa malarstwa Francisa Bacona. Na ekrany kin wchodzi nowy film Darrena Aronofsky’ego „Zapaśnik” z fenomenalną rolą Mickeya Rourke. We wrześniu bankrutuje jeden z największych banków inwestycyjnych Lehman Brothers, dają...
Małgorzata Szpakowska w rozmowie z dawnymi doktorantkami, teraz bardziej przyjaciółkami, opowiada dzieje rodzinne i własne, gdzie w tle domowych anegdot i analiz relacji z matką pojawia się tajne szkolnictwo z końca dziewiętnastego wieku i Instytut Maryjski w Petersburgu, więzienie na Pawiaku i obóz...
Świat dziecka staje się tak wielobarwny, ile kolorów potrafi dostrzec lub my dorośli opiekunowie jesteśmy w stanie mu dostarczyć. „Śpiewanki Joanki i Kolorowanki” to książeczka, która  ofiarowuje bardzo młodemu człowiekowi, dziecku, możliwość pobudzenia jego nieograniczonej wyobraźni i kreatywno...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa David Walliams

Originally published by HarperCollins Publishers

under the title "Awful Auntie".

Text copyright © David Walliams 2014

Illustrations copyright © Tony Ross 2014

Cover lettering of author’s name copyright © Quentin
Blake 2010

David Walliams and Tony Ross assert the moral right to
be identified as the

author and illustrator of this work.

Copyright © for the Polish Edition by Dom Wydawniczy
MAŁA KURKA,

Piastów 2017

Copyright © for the Polish translation by Karolina
Zaremba

Wydanie pierwsze, październik 2017

Korekta:

Małgorzata Majewska

Skład i łamanie:

Trevo, Grażyna Martins

Wydawca:

Dom Wydawniczy MAŁA KURKA

wydawnictwo@malakurka.pl

www.malakurka.pl

ISBN 978-83-62745-28-9

Publikację elektroniczną przygotował:

Dla Mai, Elise i Mitcha

Oto dwór Saxby Hall, gdzie rozgrywa się ta historia.

Wewnątrz wygląda tak…

Na tej mapie zaś widać dwór i otaczające go włości

Prolog

Czy i ty masz w rodzinie cwaną
ciotuchnę? Taką okropną, co to nigdy nie pozwala ci siedzieć do późna
przed telewizorem? Albo taką, która zmusza cię do zjedzenia caluteńkiego
kawałka ohydnego rabarbarowego ciasta z kruszonką, chociaż doskonale wie,
że nie znosisz rabarbaru? A może twoja ciotka obsypuje czułymi całusami
swojego ukochanego pudelka, a zaraz potem tak samo obcałowuje ciebie? Albo
wyjada z bombonierki wszystkie najpyszniejsze czekoladki, a tobie zostawia
tę znienawidzoną z likierowym nadzieniem? Być może przypadła ci w udziale
cioteczka, która domaga się, byś nosił wydziergany specjalnie dla ciebie,
nieznośnie drapiący sweter z wielkim fioletowym napisem: „Kocham moją
ciocię”?

Jakkolwiek okropna by
była, twoja ciotka nigdy nie prześcignie w swej okropności przeokropnej
ciotki Alberty.

Ciotka Alberta to
najstraszniejsza ze wszystkich cwanych ciotek, jakie chodziły po ziemi.

Chcesz ją poznać?

Tak? Wiedziałem, że się
ucieszysz.

Oto ona, w całej swej
przebiegłej okropności…

Siedzisz niewygodnie? No to zaczynam…

Pozwól, że przedstawię ci pozostałych bohaterów tej
opowieści…

Oto młodziutka panna Stella Saxby.

A to Kopeć*. Kominiarczyk.

* kopeć — osad z sadzy

Jest też bawarska sowa górska o imieniu Wagner.

I sędziwy lokaj, Gibbon, służący w rezydencji Saxby
Hall.

A tak wygląda detektyw Strauss.

I

W bezruchu

To było jak niewyraźne
wspomnienie.

Z początku pojawiły się tylko kolory.

Potem kontury.

Powoli zamglony wzrok Stelli wyostrzył się na tyle,
by mogła dostrzec zarysy pokoju.

Wtedy zdała sobie sprawę, że leży we własnym łóżku.
Jej sypialnia była jednym z mnóstwa pokoi w ogromnej wiejskiej rezydencji.
Po prawej stronie stała szafa, a po lewej — na tle wysokiego okna —
malutka toaletka. Stella znała tam każdy szczegół. Odkąd sięgała pamięcią, zawsze mieszkała w Saxby Hall. W
tym momencie jednak wszystko wydawało jej się dziwnie obce.

Z zewnątrz nie dochodził żaden dźwięk. Dom jeszcze
nigdy nie był tak milczący. Wokół panowała grobowa cisza. Stella obróciła
głowę na poduszce i spojrzała przez okno.

Spostrzegła jedynie biel. Jak okiem sięgnąć, świat
przykrywała gruba warstwa śniegu — długi spadzisty trawnik, wielkie
głębokie jezioro i puste pola dookoła posiadłości. Z gałęzi drzew zwisały
sople. Wszystko skuł lód.

Nigdzie ani śladu słońca. Niebo zasnuły gęste, szare
jak popiół chmury. Nie wiadomo, czy nastał już dzień, a może nadal trwała
noc? Wczesny ranek czy późny wieczór? Dziewczynka nie miała pojęcia.

Czuła się tak, jakby jej sen trwał całą wieczność.
Czy spała kilka dni? Miesięcy? Lat? W ustach całkiem jej zaschło. A ciało
ciążyło jak ołów, nieruchome niczym posąg.

Przez chwilę zastanawiała się, czy przypadkiem wciąż
nie śpi i śni o tym, że się obudziła. Już miewała podobnie niepokojące
sny, w których za żadne skarby nie mogła się poruszyć. Czyżby koszmar
powrócił? A może działo się coś jeszcze gorszego?

Dziewczynka doszła do wniosku, że nie przekona się,
czy to jawa, czy sen, póki nie spróbuje się ruszyć. Zaczęła więc od
najdalszego końca swego ciała, czyli kiwnięcia najmniejszym palcem u
stopy. Kiedy nie spała, wystarczyło zaledwie o tym pomyśleć. Teraz, mimo
najszczerszych chęci, palec nawet nie drgnął. Ani na jotę. Stella
usiłowała kolejno uginać palce lewej, a potem prawej nogi. I każdy z nich,
jeden po drugim, stanowczo odmówił wykonania polecenia. Coraz bardziej
przestraszona, starała się kręcić kostkami, rozciągnąć nogi lub zgiąć
kolana, aż w końcu cały wysiłek włożyła w uniesienie rąk. Nic z tego.

Zupełnie jakby ktoś zakopał ją w piachu od szyi w
dół.

Zza drzwi sypialni dobiegł jakiś chrobot. Dom liczył
sobie setki lat, w rodzinie Saxbych przekazywano go z pokolenia na
pokolenie. Był tak stary, że wszystko w nim trzeszczało, i tak wielki, że
każdy dźwięk rozchodził się głośnym echem w labiryncie korytarzy. Mała
Stella wierzyła, że dom jest nawiedzony i nocami błąka się po nim jakiś
duch. Mogłaby przysiąc, że kiedy kładła się spać, coś przemykało za
ścianą. Czasem nawet słyszała nawołujący ją czyjś głos. Przerażona biegła
wtedy do pokoju rodziców i wskakiwała im do łóżka. Mama i Tata za każdym
razem przytulali ją mocno, powtarzając, żeby nie zaprzątała sobie tym
swojej ślicznej główki. Dziwne odgłosy to nic innego jak bulgotanie w
rurach lub skrzypienie podłogi.

Ale Stella nie była tego taka pewna.

Zerknęła nerwowo w stronę wielkich, wyłożonych
dębowymi panelami drzwi. W połowie ich wysokości znajdowała się dziurka od
klucza, chociaż sypialni nigdy nie zamykano, a dziewczynka nawet nie
wiedziała, gdzie się podział pasujący do zamka klucz. Może sto lat temu
zgubił go jej prapraprapradziad? Dziedzic lub dziedziczka Saxby Hall,
których poważne oblicza patrzyły na nią ze ścian rodowej siedziby.

W dziurce od klucza coś zamigotało. Dziewczynce
zdawało się, że dostrzegła błysk czyjegoś oka. Gapiło się na nią przez
ułamek sekundy, nim zniknęło.

— Mamo? Czy to ty? — zawołała Stella, a słysząc
własny głos, wreszcie upewniła się, że to nie sen.

Po drugiej stronie drzwi zaległa pełna napięcia
cisza.

Stella zebrała się na odwagę i raz jeszcze spytała:

— Kto tam? Odezwij się, proszę!

Na korytarzu skrzypnęła podłoga. Ktoś szpiegował
dziewczynkę przez dziurkę od klucza.

Nagle klamka się obróciła, a drzwi powoli zaczęły
otwierać. W sypialni panowała ciemność, ale korytarz zalewało światło, na
którego tle dostrzegła mroczną sylwetkę.

Stała tam persona równie szeroka, co wysoka. A
chociaż nader obszerna, tajemnicza osoba raczej nie należała do dryblasów.
Odziana w dopasowaną marynarkę i pumpy (takie długie, rozszerzane i spięte
pod kolanami portki, w których czasem jeszcze można zobaczyć golfistów).
Głowę postaci zdobiła czapka myśliwska z niezbyt twarzowo opuszczonymi
nausznikami. W zębach ściskała długą grubą fajkę. Pokój wkrótce wypełnił
słodkomdły zapach tytoniowego dymu. Jedną rękę nocnego intruza chroniła
gruba skórzana rękawica. Na niej zaś przycupnęła spowita cieniem sowa.

Stella w mig odgadła, z kim miała do czynienia. To
jej cwana ciotuchna, Alberta.

— No, nareszcie się obudziłaś — odezwała się ciotka
Alberta. Głos miała głęboki i ochrypły, przywodził na myśl ciasto suto
nasączone alkoholem. Weszła do pokoju bratanicy, dudniąc o podłogę
brązowymi buciorami o metalowych noskach.

W przytłumionym świetle Stella rozpoznała
charakterystyczny gruby materiał tweedowej marynarki oraz długie ostre
szpony, którymi sowa uczepiła się ochronnej rękawicy. To była wielka
bawarska sowa górska — przedstawiciel największego ze wszystkich sowich
gatunków. Mieszkańcy bawarskich wiosek nazywali te ogromne ptaki
„latającymi niedźwiedziami” z uwagi na ich imponujące rozmiary.
Ptaszysko miało na imię Wagner. A choć to nietypowe imię dla raczej
nietypowego pupila, nie ma co się dziwić, trzeba szczerze przyznać, że
ciotka Alberta była niezwykle nietypową osobą.

— Długo spałam, proszę cioci? — zapytała Stella.

Kobieta potężnie buchnęła dymem z fajki i z uśmiechem
odpowiedziała:

— Och, bagatela, zaledwie kilka miesięcy, moje
dziecko.

II

Zaginione dziecko

Zanim historia potoczy
się dalej, powinienem dodać jeszcze parę słów na temat ciotki Alberty i
wyjaśnić, dlaczego taka z niej wredna szelma.

* Humphrey [czytaj: hamfrej].

* Chester [czytaj: czester].

Jak widzisz, Alberta była najstarszą z trojga
rodzeństwa, pierworodnym dzieckiem lorda i lady Saxbych oraz siostrą
bliźniąt — Herberta i Chestera. Herberta — który przyszedł na świat jako
pierwszy — w dzieciństwie spotkał okrutny los. Jako najstarszy potomek
płci męskiej miał on w przyszłości przejąć po ojcu tytuł szlachecki i
zostać następnym lordem Saxby. Oprócz tytułu, w udziale przypadłaby mu
również rezydencja Saxby Hall oraz przekazywane z pokolenia na pokolenie
rodowe klejnoty i srebra. Zgodnie z obowiązującym prawem spadkowym w
każdej rodzinie całość majątku dziedziczył li i jedynie pierworodny syn.

Jednak tuż po narodzinach Herberta wydarzyła się
rzecz przedziwna. Pewnej nocy niemowlę zniknęło w tajemniczych
okolicznościach. Matka utuliła synka i ułożyła go w kołysce, lecz nad
ranem łóżeczko stało puste. Jej przepełniony bólem krzyk postawił na nogi
cały dom.

— AAAAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!

Ludzie z pobliskich miast i wsi tłumnie wylegli z
domów, by pomóc w poszukiwaniach. Przeczesywali okolicę dniami i nocami
przez wiele tygodni, lecz nigdzie nie natrafili na ślad maleństwa.

Alberta miała dwanaście lat, gdy zaginął jej brat.
Odtąd nic już nie pozostało takie jak dawniej. Rodzice zadręczali się
myślami o tym, co naprawdę spotkało ich Herberta. Oczywiście wciąż był z
nimi Chester (ojciec Stelli), ale ból po stracie kochanego synka już nigdy
ich nie opuścił.

Ta sprawa przeszła do historii jako jedna z
największych, nierozwikłanych zagadek stulecia.

Na temat zaginięcia snuto najprzeróżniejsze teorie.
Młoda Alberta zarzekała się, że tamtej nocy słyszała dochodzące z podwórza
wycie. Była przekonana, że to wilk porwał jej braciszka. Jednakże w
promieniu dwustu kilometrów od Saxby Hall nie natrafiono na ślady żadnego
dzikiego zwierza. Wkrótce była to tylko kolejna hipoteza. Niektórzy
podejrzewali, że Herberta porwała wędrowna trupa cyrkowców, którzy
przebrali go za klauna. Inni uważali, że niemowlak jakimś cudem wygramolił
się z łóżeczka i na czworakach wypełzł z domu w świat. Znaleźli się też i
tacy, którzy wpadli na niedorzeczny pomysł, aby winą za uprowadzenie
chłopca obarczyć zgraję nikczemnych elfów.

Niestety żadne z tych spekulacji nie pomagały
odnaleźć Herberta. Mijały lata. Życie toczyło się dalej, lecz nie dla
rodziców malca. Jego zniknięcie sprawiło, że dla lorda i lady Saxbych czas
stanął w miejscu. Przestali się pokazywać w towarzystwie. Nie byli w
stanie udawać szczęśliwych. Zarówno poczucie straty, jak i świadomość, że już nigdy nie
dowiedzą się prawdy o tym, co przydarzyło się ich dziecku, były nie do
zniesienia. Państwo Saxby stracili apetyt, a nocami często nie mogli
zmrużyć oka. Krążyli po Saxby Hall jak duchy. Mawiano, że zmarli, gdy z
żalu pękły im serca.

III

Paskudny bachor

W zaistniałej sytuacji to Chester (ojciec Stelli)
odziedziczył majątek. Kiedy dorastali, Alberta była dla niego niesłychanie
jędzowata. Jako dziecko potrafiła na przykład:

— podarować braciszkowi pod choinkę bardzo jadowitą
tarantulę;

— zebrać kamienie i posypać cukrem pudrem, żeby
następnie zaoferować je bratu do zjedzenia jako ciasteczka z rodzynkami;

— powiesić go na sznurku do bielizny i zostawić, żeby
sobie zwisał przez całe popołudnie;

— ściąć drzewo, na które braciszek właśnie się wspinał;

— wyjechać na wakacje podczas zabawy w chowanego,
zamiast szukać ukrytego brata;

— wepchnąć go do stawu, kiedy odwracał się, żeby
nakarmić kaczki;

— podmienić świeczki na jego urodzinowym torcie na
laski dynamitu;

— łapać go za kostki i kręcić nim dla zabawy
najszybciej, jak się dało, a potem nagle wypuścić;

— zepsuć mu hamulce w rowerze;

— zmuszać do zjedzenia michy żywych dżdżownic,
wmawiając mu, że to „specjalne spaghetti”;

— rzucać w Chestera oblepionymi lodem kulami do
krykieta podczas wojny na śnieżki;

— zamykać go w szafie, którą potem spychała ze
schodów;

— wpuścić śpiącemu bratu do uszu szczypawki, żeby
budził się z wrzaskiem;

— zostawić go na plaży, zakopanego po szyję w piachu,
gdy nadciągał przypływ.

Mimo to Chester zawsze był miły dla siostry.

Po śmierci rodziców, kiedy odziedziczył po nich Saxby
Hall, starał się dbać o stary dwór najlepiej, jak umiał. On także bardzo
kochał ten dom. A ponieważ Chester był z natury niezmiernie hojnym
człowiekiem, skarbiec pełen rodowych sreber i klejnotów podarował
siostrze, Albercie.

Jego wartość przekraczała setki tysięcy funtów. Nie
minęło jednak wiele czasu, a kobieta wszystko roztrwoniła.

Dlatego że Alberta miała pewną groźną obsesję.
Pchełki.

W tamtych czasach owa gra zyskała wyjątkową
popularność. Potrzebowało się jedynie krążków, czyli pchełek, różnej
wielkości, i kubeczka.

Chodziło o to, żeby dużą pchełką „wspstryknąć”
do kubeczka jak najwięcej małych pchełek. Alberta zmuszała Chestera, by z
nią grał, ale żeby ze złości w razie przegranej nie ciskała zabawką w kąt,
chłopak zawsze pozwalał jej wygrywać. Alberta nie dość, że nie potrafiła
znieść porażki, to jeszcze oszukiwała. Jako dziecko opracowała sobie kilka pchełkowych zagrywek, z których wszystkie były wbrew
zasadom uczciwej gry:

Pchełkocuksy — zjadasz pchełki przeciwnika.

Dziabogryz — przeciwnik próbuje grać, a ty
znienacka gryziesz go w rękę.

Majtkowy myk — chowasz sobie w majtki wszystkie
pchełki przeciwnika.

Pif-paf-bęc — wstrzeliwujesz swoje pchełki do
kubeczka za pomocą wiatrówki.

Pchełkopiekiełko — podpalasz pchełki przeciwnika.

Kolanohuk — trzęsiesz stołem podczas kolejki
przeciwnika poprzez uderzanie w blat kolanem.

Chytry przechwyt — pchełkę przeciwnika chwyta w locie
wyszkolony ptak drapieżny.

Pchełkosklejka — przyklejasz pchełki przeciwnika do
blatu.

Gigakubek — wykorzystujesz chwilę nieuwagi
przeciwnika i podmieniasz kubeczek na o wiele wyższy, przez co gracz nie
ma szans wstrzelić do niego ani jednej pchełki.

Prukacz — puszczasz bąka bezpośrednio na dużą pchełkę
przeciwnika, dzięki czemu na jakiś czas staje się bezużyteczna.

Któregoś razu Chester kupił starszej siostrze pod
choinkę „Podręcznik do gry w pchełki”, autorstwa profesora P. Chełki.
Miał nadzieję, że wspólnie przestudiują zasady i Alberta przestanie tak
strasznie kantować. Ona jednak zdecydowanie nie chciała książki nawet
tknąć. Od tamtej pory „Podręcznik do gry w pchełki” obrastał kurzem
na półce w wielkiej bibliotece Saxby Hall.

Alberta od dziecka stale ze wszystkimi rywalizowała.
Musiała być tą, która wygrywa. Za każdym razem.

— Jestem najlepsza. NAJ-LEB-SZA! — podśpiewywała. Jej
ortografia zawsze należała do skandalicznych. A całej rodzinie słono
przyszło zapłacić za to drapieżne dążenie Alberty do bycia lepszą od
innych. Kiedy, dzięki dobroci Chestera, dostała fortunę Saxbych w swoje
ręce, calutką przepuściła w kasynach w Monte Carlo, gdzie grała w pchełki
o wysokie stawki. W tydzień straciła wszystko, setki tysięcy funtów. Wtedy zakradła się do
gabinetu brata i buchnęła mu z biurka książeczkę czekową. Podrobiwszy
podpis lorda Saxby, Alberta potajemnie wyczyściła konto bankowe Chestera.
Wystarczyło kilka dni, by i po pieniądzach brata nie pozostał nawet ślad.
Rodzina zaczęła tonąć w długach, których nie sposób było spłacić.

W końcu kłopoty zmusiły Chestera do wyprzedania
większości dobytku. Antyki, obrazy, futra, nawet brylantowy pierścionek zaręczynowy jego
ukochanej żony — wszystko trafiło do domów aukcyjnych, żeby tylko zyskać
szansę na ocalenie domu, który od wieków zamieszkiwał ród Saxbych. Jak
każdy szanujący się dwór, Saxby Hall zatrudniał armię służących —
kucharza, ogrodnika, nianię, szofera i zastępy pokojówek. Ale po tym, jak
Alberta roztrwoniła wszystkie fundusze, nie było ich stać na utrzymywanie
pracowników.

Bank nakazał ich bezzwłocznie zwolnić. Nie mogąc
postąpić inaczej, Chester z bólem serca odprawił wszystkich służących.

Z wyjątkiem jednego. Leciwego lokaja Gibbona.

Lord Saxby wielokrotnie usiłował wymówić Gibbonowi
posadę, ale służący był tak stary (chyba dobiegał setki), że zupełnie
stracił słuch i wzrok. Zwolnienie go stało się wręcz niewykonalne. Nawet jeśli wrzasnęło mu się wprost do ucha,
staruszek nadal nic nie słyszał. Gibbon służył u Saxbych od dziesiątek
lat, na tyle długo, by stać się członkiem rodziny. Lokaj od początku
opiekował się Chesterem, który wielce go ukochał i przywykł myśleć o nim
jak o ekscentrycznym wuju. Młody lord skrycie nie posiadał się z radości,
że służący pozostał przy nich, tym bardziej że starzec i tak nie miałby
gdzie się podziać.

Gibbon starał się nadal pełnić swoje obowiązki,
chociaż wychodziło mu to całkiem na opak. Oto kilka przykładów:

— kosiarką do trawy kosił dywan;

— wnosił na tacy stos brudnych skarpet i oznajmiał:
„Podwieczorek, milordzie”;

— prasował rośliny;

— podlewał kanapę;

— uderzał w gong w środku nocy, żeby zawezwać
domowników na obiad;

— w kieliszkach do jajek podawał gotowane bile;

— pastował trawniki;

— gotował obuwie;

— chwytał za abażur, mówiąc: „Eminencja Saxby, z kim
mam przyjemność?”, jak gdyby to była słuchawka telefonu;

— wyprowadzał dywan na spacer;

— kurczaka wkładał do bagażnika rolls-royce’a zamiast
do piekarnika.

Rodzice Stelli dniami i nocami pracowali nad
utrzymaniem porządku w domu i na otaczającej go posesji, lecz Saxby Hall
był dla nich po prostu za wielki. Wkrótce popadł w ruinę. Skończyło się na
tym, że mieli na głowie przeogromny dom, którego nie byli w stanie ogrzać.
O oświetleniu tylu pomieszczeń absolutnie nie było mowy. Ledwo mogli sobie
pozwolić na korzystanie z auta. Dzięki swojemu urokowi osobistemu, Chester
zdołał nieco załagodzić gniew dyrektora londyńskiego banku. Kiedy urodziła
się Stella, lord Saxby postanowił, że pewnego dnia córka także odziedziczy
ich rodową siedzibę. Jego siostra, Alberta, nieraz dowiodła, że jej w
żadnym wypadku nie można powierzyć Saxby Hall, dlatego Chester wyraźnie zaznaczył to w
sporządzonym przez siebie testamencie.

Lord Saxby przezornie trzymał swą ostatnią wolę w
największej tajemnicy przed siostrą, bowiem gdyby poznała treść tego
dokumentu, z miejsca wpadłaby w straszliwą furię.

IV

Wielka bawarska sowa górska

Spytasz zapewne, skąd, u
licha, ciotka Alberta wzięła bawarską sowę górską? Aby odpowiedzieć na to
pytanie, musimy raz jeszcze cofnąć się w czasie do momentu sprzed narodzin
Stelli.

Zaraz po tym, jak w Monte Carlo Alberta jednym
pstryknięciem pchełki straciła wszystkie pieniądze, w Europie wybuchła
wojna. Chester wstąpił do armii, gdzie służył jako oficer i został
odznaczony licznymi medalami za odwagę i męstwo, jakimi wykazał się
podczas bitew na froncie francuskim. Tymczasem jego siostra, która także
zaciągnęła się do wojska, walczyła w lasach Bawarii jako celowniczy
karabinu maszynowego. Co dziwne, w przeciwieństwie do reszty Brytyjczyków, stanęła po
stronie niemieckiej. Uznała bowiem, że „mieli ładniejsze mundury”, a
w spiczastym niemieckim hełmie, zwanym „Pickelhauben”, wygląda wprost
zniewalająco. Niech każdy sam oceni…

W dzieciństwie Alberta często podkradała jaja
rzadkich ptaków. Wiedziała, że bawarska sowa górska należy do najrzadszych
gatunków na świecie. Dlatego kiedy przyuważyła sowie gniazdo w lesie, w
którym stacjonowała jej jednostka, wspięła się na drzewo i wykradła jajo.
Następnie je wysiadywała, póki nie wykluło się z niego pisklę. Dała mu na
imię „Wagner” — na cześć ulubionego niemieckiego kompozytora*.

* Bo kompozytor nazywał się Wagner. Nadążacie?

Wkrótce potem wojna się zakończyła. Alberta walczyła
po stronie przegranych i wcale nie uśmiechała jej się perspektywa pobytu w
obozie jenieckim. Ukradła więc zeppelin, jeden z ogromnych niemieckich
wojskowych sterowców, i z młodą sówką Wagnerem wzbiła się w powietrze. Z
początku wszystko szło jak z płatka, przeleciała zeppelinem nad Europą
setki kilometrów. W końcu dotarła nad kanał La Manche. Na horyzoncie
bieliły się już klify Dover, aż tu nagle — katastrofa. Metalowy szpikulec
jej hełmu przebił podwieszony nad głową Alberty wielki zbiornik z gazem.

Z zeppelina natychmiast buchnęło gorące powietrze,
wskutek czego baloniasty statek powietrzny zaczął prukać po niebie z
zawrotną prędkością, by w końcu runąć do morza z wielkim

A Alberta, z przycupniętym trwożliwie na jej głowie
pisklakiem (o wiele większym niż przeciętna sowa), jakimś cudem zdołała
dopłynąć do brzegu.

Kiedy na powrót znalazła się w Saxby Hall, rozpoczęła
tresurę ptaka. Wagner nigdy nie poznał swych prawdziwych sowich rodziców,
dlatego prędko potraktował Albertę jak zastępczą matkę. Kobieta karmiła go
żywymi robakami i pająkami, które własnymi ustami podawała pisklęciu
wprost do dzioba. Wagner rósł, a wraz z nim smakowite kąski. Niebawem
pałaszował złowione w pułapki myszy i wróble. Jedzenie było nagrodą, za
którą sowa nauczyła się kilku efektownych sztuczek:

— przynosić papucie;

— robić w locie pętlę;

— przeprowadzać zwiad lotniczy (ten wojskowy zwrot —
oznaczający obserwowanie terenu z powietrza — Alberta podłapała, kiedy
brała udział w pierwszej wojnie światowej);

— pikować jak bombowiec wprost na puszczane przez
dzieci latawce;

— kraść damskie pantalony ze sznurów do suszenia
prania;

— zrzucać cuchnące bomby w sam środek letniego
festynu;

— dostarczać listy i paczki w promieniu stu
sześćdziesięciu kilometrów;

— wykonywać arie z niemieckich oper w duecie ze swoją
panią (słuchanie ich było niezwykle bolesne, ponieważ ciotka Alberta
śpiewała jeszcze gorzej niż sowa);

— używać specjalnego sowiego urynału podczas sikania;

— porywać kocięta i połykać je w całości, z kośćmi i
futrem;

— piec jabłkowy strudel.

„Sowistyka", „sownictwo”, „sowiarstwo”,
„sowografia”, „sowozofia”, jakkolwiek by to nazywać, w sprawach
sów*
Alberta stała się ekspertem.

* Czy raczej należałoby rzec: w sprawach „sowologii”.