Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Czarna wrona

Czarna wrona

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66134-43-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Czarna wrona

Drugi tom serii fantasy, w której cienie ożywają na twoich oczach!

Piper próbuje zmierzyć się z konsekwencjami śmierci Rose. Jako jej następczyni musi szybko odnaleźć się w nowej roli i rozpocząć szkolenie, które pomoże jej przetrwać. Nie każdy patrzy przychylnie na Białego Kruka, a nad Raven Hollow zawisła groźba wojny.

Dziewczyna decyduje się na odesłanie do domu swojego młodszego brata. Liczy na to, że w ten sposób zagwarantuje mu bezpieczeństwo i będzie mogła w spokoju rozwijać swoją moc. Jednak na wyspie pojawia się ktoś inny, ktoś, kogo nie powinno tutaj być.

Czy Piper uda się stłumić uczucie do Zane’a? Czy zdecyduje się na ślub z jego bratem, aby w ten sposób zagwarantować pokój w ich świecie? Czy ptaki, które krążą nad wyspą, zwiastują niebezpieczeństwo?

__

O autorce

J.L. Weil – bestsellerowa autorka USA Today. Mieszka w Illinois i pisze książki z serii Young Adult i New Adult. Jej bohaterki to wygadane i zadziorne dziewczyny, które poradzą sobie w każdej sytuacji. Na każdą z nich czeka równie zadziorny chłopak! Weil przyznaje się, że Jensen Ackles i malinowa mocha to jej największe uzależnienia. Oprócz tego chętnie rozmawia ze swoimi fanami o pozostałych sprawach, do których ma słabość: książkach i serialu "Supernatural".

Polecane książki

Lady Sophie nie grzeszy cierpliwością ani taktem. Owe braki nadrabia urodą i pogodnym usposobieniem, dlatego nigdy nie brakowało kandydatów do jej ręki. Kiedy jednak Sophie odrzuciła oświadczyny wszystkich kawalerów z hrabstwa, jej ojciec stracił cierpliwość i wysłał ją do Londynu....
Szejk Zafir Ibn Hafiz Al-Noury promuje swój kraj. Najpiękniejszą rzeczą, którą pragnie pokazać światu, jest czerwony diament w kształcie serca. Zafir chce, by prezentowała go na swej szyi najpiękniejsza modelka. Tylko jedną widzi w tej roli – Kat Winters. Dwa lata temu zakochał s...
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i hiszpańskiej. W trzech przykładowych powieściach i prologu Miguel de Unamuno (1864–1936) w nowatorski sposób analizuje relacje między pisarzem a jego twórczością. Bohaterowie dwóch pierwszych powieści – „Dwie matki” i „Markiz de Lumbria” – to postacie,...
Wszystkie wiersze to Przemyślenia autorki na temat otaczającego ją świata i życia oraz po prostu jej odczucia, kłębiące się wewnątrz niej....
Głównym celem badawczym przedstawianej monografii jest rozstrzygnięcie pytania, czy wartość normatywna przepisów kształtujących kompetencje regulacyjne Europejskiej Rady ds. Ryzyka Systemowego i Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego w zarządzaniu ryzykiem systemowym uzasadnia pozytywną prognozę, co...
W pracy przyjęto założenie, iż rozwój zawodowy pracownika jako proces złożony, zdeterminowany jest przez siły działające zarówno po stronie organizacji jak i jednostki, które konstytuują jego przebieg w ciągu całego życia człowieka. Celem teoretycznym prezentowanej książki jest identyfikacja i anali...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa J. L. Weil

Mojej babci, której blask, ikra, klasa i kreatywność nigdy nie zostaną zapomniane. To był trudny rok i będę tęsknić za Tobą każdego dnia.

Prolog

Mgła wznosiła się nad wodą jak tchnienie życia oceanu. Wschodzący księżyc rzucał blade, zimne światło, dając sygnał świerszczom do rozpoczęcia wieczornego letniego koncertu, a gdzieś w pobliżu krakała wrona, potężna i zuchwała.

Wszystkie te obrazy i dźwięki były mi obce, ale teraz to był mój dom. Bez względu na jego piękno i łączące mnie z nim więzi Raven Hollow nigdy nie będzie domem, jakiego pragnęłam i o jakim marzyłam.

Na wspomnienie domu moje myśli powędrowały w stronę mamy i Parkera. Głęboko w środku poczułam ostre ukłucie bólu – pragnienie, by zobaczyć znajomą twarz mojego najlepszego przyjaciela. Dom powinien sprawiać, że czujemy się bezpiecznie i pewnie, a nie napawać nas śmiertelnym przerażeniem. Jego istoty nie stanowi rozmiar czy przepych, lecz emocje, jakie budzi.

Jednak pod powierzchnią marzeń, bólu i tęsknoty buzował we mnie lęk, który aż palił mi gardło. Moje życie znalazło się w niebezpieczeństwie, a co za tym idzie groźba zawisła również nad głowami tych, którzy byli obok mnie. Z całej rodziny został mi tylko TJ i teraz moim zadaniem było zapewnić mu ochronę, nawet jeśli to oznaczało, że będę przez to cierpieć.

A cierpienie nie było mi obce.

Zaskakujące, jak bardzo może nas zmienić jedna podróż i jak wiele możemy się dzięki niej nauczyć. Przyjazd do Raven Hollow był podróżą, w którą udałam się niechętnie, ale wiedza, jaką podczas niej zdobyłam, zmieniła moje życie o sto osiemdziesiąt stopni.

Dowiedziałam się, że mój ojciec był tchórzem, a matka kimś zupełnie innym, niż myślałam. Że moja babcia nie była nawet człowiekiem, a ja jestem obdarzona pradawnymi mocami, które przeszły na mnie wraz z jej śmiercią. Mocami, które mnie przerażały i które musiałam się nauczyć kontrolować.

Nie mogłam przestać o tym myśleć – o każdym wyborze, każdym błędzie, każdym poświęceniu – zastanawiając się, czy sprawy potoczyłyby się inaczej, gdybym mogła wrócić do punktu wyjścia i zacząć wszystko od nowa. A gdyby mama dostała drugą szansę, to czy powiedziałaby mi, kim byłam? Czy pozwoliłaby mi dokonać własnego wyboru w kwestii miłości?

Czasami śnił mi się dom: nasze małe mieszkanko w mieście, w którym znałam każdy budynek i każdy zakręt. Ale częściej śniłam o Zanie Hunterze.

We śnie słyszałam jego głos z lekkim staroceltyckim zaśpiewem. Czułam jego zapach – tak silny i kuszący, że dostawałam zmysłorgazmu. Jeśli coś takiego było możliwe, Zane potrafił to we mnie wywołać. Te noce lubiłam najbardziej, bo w snach mogliśmy robić to, czego naprawdę pragnęłam. Na przykład namiętnie się całować. Do woli.

Miewałam też inne sny – które zamiast tęsknoty czy pożądania niosły ze sobą przenikliwy lęk. Koszmary o zmarłych, o żniwiarzach i dwóch kobietach, które były dla mnie ważne, każda na swój sposób. To właśnie ich śmierć nawiedzała moją podświadomość. Obie starały się mnie chronić tak, jak uważały za stosowne, ale robiąc to, zostawiły mnie całkiem samą. I w niewiedzy.

Wpatrywałam się przed siebie, odganiając sen. W oddali błyszczało jasne światło serca wyspy. Oczywiście była nim latarnia morska. Która przybrzeżna wyspa Nowej Anglii jej nie ma? Tutejsza wznosiła się nad urwistym klifem, oślepiając swoją bielą. Wprost nad nią, na poręczy balkonu siedziała wrona, która znowu zakrakała.

Każdego z nas nawiedza jakiś duch przeszłości, ale różnica polega na tym, że dla jednych jest nim Kacper – przyjazny duszek, a dla innych wiedźma z Blair. Ja miałam ich oboje.

Ocean, wieczorna cisza i nawoływanie wrony przypomniały mi o moim przeznaczeniu…

A pisane mi było stać się Białym Krukiem.

Pozostało mi mieć nadzieję, że sprostam temu zadaniu. I że przeżyję.

Rozdział 1

Życie może być sielanką jednego dnia, by już następnego całkowicie legnąć w gruzach.

Moje do tej pory mnie nie oszczędzało, a będąc zwiastunką śmierci, mogłam się tylko spodziewać kolejnych schodów.

Byłam żniwiarzem. Pogodzenie się z tym faktem zajęło mi sporo czasu, ale nawet teraz trudno mi było uwierzyć, że nie byłam zwykłym człowiekiem, że miałam nadprzyrodzoną moc. Co więcej, nie byłam pierwszym lepszym żniwiarzem, lecz ostatnim Białym Krukiem, a presja, bym wypełniła swoją rolę, rosła z dnia na dzień.

Moja ukochana mama nagle została zamordowana. Babcia, którą dopiero zaczynałam rozumieć i akceptować, poświęciła się, by mnie ocalić. Mój ojciec włóczył się gdzieś po świecie, zapewne topiąc smutki w alkoholu i przepuszczając nasze marne oszczędności. Chociaż pieniądze przestały być już problemem, skoro odziedziczyłam fortunę – to znaczy odziedziczę za dwa tygodnie, w dniu swoich osiemnastych urodzin. Wolałabym jednak być biedna jak mysz kościelna niż pozbawiona dwóch najważniejszych kobiet w życiu każdej dziewczyny.

Obejmując się w pasie, wyglądałam przez okno wychodzące na moje królewskie włości. Od śmierci Rose w Raven Hollow zapanowała prawdziwie grobowa atmosfera. Czułam, jakby cała wyspa opłakiwała razem ze mną utratę swojej królowej. Od wielu dni nie świeciło słońce, egzotyczne kwiaty chowały się i nie otwierały swoich pąków, płatki więdły i opadały, a wzburzone wody kłębiły się i szumiały, nucąc swoją żałobną pieśń.

Ostatnie kilka dni było dla mnie wielkim, mglistym chaosem. Zamknięta w Raven Manor, nie opuszczałam posiadłości, odcinając się od świata. Mimo to nie miałam nawet chwili samotności. Reszta wyspy może i nie wiedziała o tym, że ekscentryczna Rose nie żyje, ale służba i rodzina Zane’a – tak. Połączyli siły, by zapewnić mi bezpieczeństwo, a to oznaczało wzmożoną ochronę, w tym „ogon”, który chodził za mną krok w krok. Nie mogłam nawet iść sama do łazienki.

Pragnęłam tylko pięciu minut ciszy i spokoju, a teraz, gdy je dostałam, zatęskniłam za całym tym zgiełkiem. Wtedy przynajmniej nie odpływałam myślami w stu różnych kierunkach, poddając w wątpliwość dosłownie wszystko.

Czy na pewno powinnam zostać na wyspie? Naprawdę jestem Białym Krukiem? Czy będę skazana na małżeństwo bez miłości? Czy mam dość siły, żeby temu wszystkiemu podołać?

Do tego był jeszcze mój młodszy brat. Na szczęście większość czasu spędzał zamknięty w swoim pokoju, zagłuszając ból w jedyny sposób znany piętnastolatkowi: grając w gry wideo. Wiedziałam, że jest zły i skołowany, ale czy mogłam go za to winić? Było przecież tyle rzeczy, o których – dla jego dobra – nie mogłam mu powiedzieć.

Mimo armii służących i przewijających się przez rezydencję gości czułam, że zostałam sama.

Sama, by poradzić sobie ze śmiercią – potęgą, której nie potrafiłam objąć rozumem, ze światem, którego nie pojmowałam, i ze śmiertelnym niebezpieczeństwem, które mi groziło.

Pikuś.

Jasne, kogo próbuję nabrać?

Czasami byłam tylko ja kontra reszta świata – i ani jednej prostej odpowiedzi. Liczyło na mnie mnóstwo ludzi – a dokładniej trzy sfery żniwiarzy – ale nieraz chciałam po prostu uciec od tego wszystkiego. Jednak w głębi ducha wiedziałam, że dokądkolwiek się nie udam, śmierć podąży za mną. Widziałam w tym dar i przekleństwo zarazem – w zależności od nastroju.

Cenę, jaką przyszło mi zapłacić za bycie zwiastunką śmierci.

Bardzo się bałam dzisiejszego dnia. Pogrzebu Rose. Matka Natura chyba podzielała moje obawy, bo niebo otworzyło się i zerwała się gwałtowna ulewa.

Wbrew wszystkim radom, jakie otrzymałam, moją pierwszą decyzją jako Białego Kruka było zarządzenie cichego pogrzebu dla Rose. Jedynie rodzina i przyjaciele. Ta dyskrecja była nie tylko dla mnie, ale i dla TJ-a, który nie miał zielonego pojęcia o prawdziwym stopniu popaprania rodziny, w której się urodził.

Zander, mój przyszły mąż, stał oparty o framugę drzwi mojego pokoju. W swoim czarnym garniturze wyglądał naprawdę szałowo, a jego niebieskie oczy mieniły się lekkim odcieniem fioletu.

– Gotowa?

Za każdym razem, gdy myślałam o ślubie z Zanderem, moja twarz przybierała zielony odcień – tak jak teraz. Usiadłam na skraju łóżka, złożyłam skromnie ręce na podołku i westchnęłam.

– A czy to ważne? – Ostatnio prawie wszystko straciło dla mnie znaczenie. Powiedzenie, że snułam się jak w letargu, byłoby eufemizmem. Moje potrzeby i pragnienia znalazły się niżej niż błoto na butach Śmierci.

Zander wszedł do pokoju, a światło lampy złagodziło jego spojrzenie.

– Dla mnie ważne.

Zerknęłam na niego. Miał w sobie coś takiego, że większość dziewczyn mdlała na jego widok. Ale ja zdążyłam już udowodnić, że nie jestem jak większość dziewczyn.

– Chcę tylko, żeby ten dzień już się skończył.

Zdecydowano, że to Zander będzie mi towarzyszył na pogrzebie Rose. Jak w przypadku większości ostatnich decyzji dotyczących mojego życia, nie miałam w tej sprawie zbyt wiele do powiedzenia. Ojciec Zane’a i Zandera, Roarke, który, tak się składa, że był również Śmiercią we własnej osobie, wszedł w rolę mojego opiekuna, skoro mój tata był szczęśliwie nieobecny. Roarke uważał, że powinniśmy stworzyć precedens w świecie sfer i od razu wcielić go w życie. Ja i Zander mieliśmy pokazywać się razem przy każdej sposobności i nikomu nie było wolno pisnąć ani słowa o nieobecności Rose.

Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Mój umysł zrobił sobie wakacje, zostawiając bezmyślne ciało na pastwę wydarzeń.

– Nie ma powodu do strachu – powiedział Zander. – Zabezpieczyliśmy teren, a ja nie odstąpię cię na krok.

Zaczęłam skubać dolną wargę. Gdyby Zander był Zane’em, wiedziałby, że moje obawy były związane nie tylko z bezpieczeństwem, ale też z moją ogólną niechęcią do pogrzebów.

– Wiem.

Bęc, bęc, bęc. Deszcz uderzał o dach i szyby.

Wstałam i podeszłam do stojącego lustra, żeby ostatni raz rzucić okiem na swoje odbicie. Moja cera była poszarzała, a jej bladość jeszcze bardziej podkreślały płowe włosy i czarny strój. Czerń stawała się moim znakiem rozpoznawczym. Wygładziłam niewidzialne zagniecenia na spódnicy. Moje ogromne, pozbawione snu oczy były suche – i takie pozostaną.

Wypłakałam już wszystkie łzy.

Włożyłam opaskę i poprawiłam czarną koronkową woalkę. Była hołdem dla Rose i jej uwielbienia dla elegancji. Miała klasę, a ja chciałam dziś odwzorować choć ułamek jej wytworności. Odwróciłam się i z kamienną twarzą sięgnęłam po kopertówkę leżącą na połyskliwej białej toaletce.

– Przedstawienie czas zacząć.

Usta Zandera wygięły się w lekkim, smutnym uśmiechu.

– To bez dwóch zdań będzie najbardziej sekretny i dopracowany pogrzeb w dziejach świata.

Cała Rose. „Dopracowany” to mało powiedziane. Nie znałam nikogo innego, kto tak drobiazgowo zaplanowałby własny pochówek, włącznie z kolorem róż. Dziwiłam się, że nie wybrała mi sukienki na tę okazję. Była wcieleniem uporządkowania i wystawności. Należała do ludzi, którzy wymagają posłuszeństwa i uwagi. Wciąż było tyle rzeczy, których nie zdążyłam się dowiedzieć o niej i o jej świecie – tyle ważnych rzeczy, na przykład tego, jak być zwiastunką śmierci, jak władać całą rasą nadprzyrodzonych istot albo jak powstrzymać zmory przed obróceniem wszystkiego w pył. Nie byłam w stanie oprzeć się wrażeniu, że zostałam oszukana.

Moje lustrzane odbicie jeszcze mocniej zmarszczyło brwi.

– Gotowa? – powtórzył Zander, podając mi rękę.

Pomyślałam, że chyba jeszcze nikt nie był nigdy gotowy na spotkanie ze śmiercią, a to już mój drugi pogrzeb w ciągu ponad roku.

– Bardziej gotowa już nie będę – bąknęłam, podając mu dłoń. Brakowało mu chłodu, do którego przyzwyczaiłam się w dotyku Zane’a.

Modliłam się, żebym nie była skazana na porównywanie ich w każdym szczególe, dla dobra nas obojga.

Zander przeprowadził mnie długimi korytarzami i krętymi schodami na dół, aż do głównego hallu.

– Już to robiłeś – zauważyłam, gdy skręcaliśmy za kolejny róg. Poruszał się po tej przerośniętej rezydencji jak zawodowiec. Ja mieszkałam tu od tygodni, a wciąż nie byłam w stanie dostać się z jednego jej końca na drugi, nie gubiąc się po drodze.

– Raven Manor było niegdyś centrum życia żniwiarzy. Spędziliśmy z Zane’em wiele weekendów na poznawaniu każdego kąta tego miejsca.

Nie mogłam powstrzymać się od myśli, jak bardzo to wszystko musiało być niezręczne dla Roarke’a, Rose i Ivy, świadomych pokrewieństwa dusz dwójki tych pierwszych.

– Super, może narysujesz mi mapę?

Zander parsknął cicho.

– Lepiej: mógłbym ci pokazać wszystkie kryjówki, które znaleźliśmy.

To właśnie mieliśmy robić: poznawać się. A więc dlaczego z taką niechęcią podchodziłam do pomysłu spędzania z nim czasu?

– Pewnie, czemu nie?

Sięgnął po oparty o ścianę długi parasol, po czym wyszedł na zewnątrz i go rozłożył. Prawdziwy dżentelmen; czekał z nim na mnie, żebym nie zmokła. Byłam pewna, że na jego miejscu Zane popędziłby do samochodu, zakładając, że biegnę za nim – i szczerze mówiąc, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby trochę zmoknąć.

Na zakręcie podjazdu czekała na nas limuzyna z włączonym silnikiem. Weszłam w kałużę i zaliczyłam pierwszą wpadkę, obryzgując sobie wodą gołe nogi. Cudnie.

– Gdzie TJ? – zapytałam, gdy już zajęliśmy miejsce na tylnym siedzeniu.

– Pojechał innym samochodem. Tata pomyślał, że mądrzej będzie was rozdzielić, na wypadek gdyby…

Na wypadek gdybym została zaatakowana.

– Och. – Miałam mglistą nadzieję, że TJ pojedzie z nami; byłby idealnym buforem między mną a Zanderem.

Nie będę kłamać. Oboje czuliśmy się ze sobą niezręcznie i oboje udawaliśmy, że tak nie jest, przez co było jeszcze dziwniej. W niezbyt dalekiej przyszłości będziemy musieli ze sobą rozmawiać, i to nie tylko o pogodzie.

Bałam się tego prawie tak samo jak dzisiejszego pogrzebu.

W drodze na ceremonię zamieniliśmy tylko kilka słów. Wyglądałam przez szybę, wodząc palcem po spływających kroplach deszczu, pogrążona w rozmyślaniach o swoim życiu. Zander nie wiedział, co powiedzieć; ja też nie. Wciąż byliśmy dla siebie obcy.

Gdy limuzyna się zatrzymała, zebrałam się do kupy za pomocą jednej ze swoich słynnych wewnętrznych mów motywacyjnych. Rzadko się sprawdzały, ale to nie przeszkadzało mi wciąż próbować.

Dasz radę. Jesteś praktycznie ekspertką od pogrzebów… Głównie dlatego, że wszyscy wokół ciebie umierają, dodałam sarkastycznie w myślach. Brawo, Piper. Nie myśl o tym teraz.

Miałam ochotę walnąć głową o samochód.

Ale użalanie się nad sobą i psychoanaliza musiały poczekać, bo teraz nadeszła pora, aby stać się kimś, kim nie byłam. Dostojną, twardą przywódczynią.

Cudownym zrządzeniem losu przestało padać, zanim dojechaliśmy na miejsce, i zza ciemnych chmur zaczęły się przedzierać promienie słońca, które pokazało się po raz pierwszy od tygodnia. Sięgnęłam do klamki, ale w tej samej chwili drzwi samochodu otworzyły się, a ja wstrzymałam oddech.

Zane.

Wysoki. Mroczny. I irytujący. Jego uczucia były ukryte w czarnych jak węgiel oczach. Muszę przyznać, że doprowadził się do porządku – i to aż za dobrze. Miał na sobie ciemnoszarą koszulę i krawat, co było do niego zupełnie niepodobne.

Upajałam się jego widokiem, zapominając o całym świecie. O tym, gdzie byłam. Kim byłam. Przez te kilka pierwszych sekund, gdy nasze spojrzenia się spotkały, nie liczyło się absolutnie nic, a czas zatrzymał się w miejscu. Potem otaczające mnie dźwięki zaczęły powoli przebijać się do mojej świadomości, zupełnie jakbym pływała i dopiero co wypłynęła na powierzchnię.

Nagle obok Zane’a pojawił się Zander i obaj żniwiarze czekali teraz, aż wysiądę z samochodu. Wystawiłam nogę, wyślizgując się z siedzenia. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam tyczkowate nogi TJ-a wysiadającego z samochodu przed nami. Odetchnęłam z ulgą, podbudowana widokiem swojego irytującego młodszego brata.

Potem zaczęłam iść, stawiając krok za krokiem i grzęznąc obcasami w rozmiękłej ziemi, ale nie czułam zupełnie nic, byłam jak odrętwiała. Po jednej stronie miałam Zane’a, a po drugiej Zandera, którzy prowadzili mnie jak ochroniarze po brukowanej ścieżce.

– Wszystko będzie dobrze – szepnął mi do ucha czyjś głos.

Dotyk Zane’a, nawet tak zwyczajny, jak położenie mi dłoni na plecach, dodawał mi otuchy i nieco mnie uspokoił. Nic nie odpowiedziałam, nie byłam w stanie. Wystarczyło to, że był przy mnie.

Zajęłam miejsce, ale nie potrafiłam oderwać wzroku od jego oczu. Między nami przepływało tysiąc niewypowiedzianych słów.

Jak się czujesz? Kiedy będziemy się mogli zobaczyć… na osobności? Czemu musisz być taki przystojny?

Moglibyśmy tak hipnotyzować się spojrzeniami w nieskończoność, gdyby nie pojawiła się między nami Ivy, przerywając nasz kontakt wzrokowy. U jej boku stał Śmierć – silny, pewny i władczy. Lśniące, proste, kruczoczarne włosy Ivy opadały jej na plecy. Pocałowała mnie w oba policzki i ujęła moją twarz w smukłe dłonie.

– Piper, jeśli będziesz czegoś potrzebowała, to zawsze możesz do mnie przyjść. Jesteśmy rodziną.

Skinęłam lekko głową, z zaciśniętym od emocji gardłem. Potem pilnowałam się, żeby nie patrzeć w stronę Zane’a. W niewielkiej grupie żałobników rozpoznałam kilka twarzy, w tym Zacha i Zoe. Ten pierwszy napotkał mój wzrok i mrugnął do mnie. Wyglądał tak jak zawsze, czyli tak, jakby coś kombinował.

Uroczystościom pogrzebowym Białego Kruka powinna towarzyszyć wielka pompa. W pewnym sensie była ich królową i powinna być żegnana po królewsku, w kaskadzie kwiatów, z muzyką i kilometrowym pochodem za trumną, a nie tak zwyczajnie i w sekrecie, z zaledwie garstką żałobników.

Spojrzałam na wnętrze swojego nadgarstka, gdzie widniał dowód tego, kim byłam. Delikatnie połyskujący bielą kruk z rozpostartymi w locie skrzydłami.

Nasza niewielka grupka zebrała się w półkole na cmentarzu Raven Hollow. TJ poruszył się nerwowo na miejscu obok mnie i od razu zrozumiałam. Za dużo spojrzeń. Za dużo wspomnień. Zbyt wiele na nowo otwartych ran.

Rozglądałam się wokół, rozmyślając o swoim życiu, byle tylko zająć czymś umysł i nie myśleć o śmierci. Za obrzeżami rozległego cmentarza po obu stronach stały dwa potężne posągi pradawnej pary królewskiej – niegdysiejszych monarchów żniwiarzy. Te kamienne rzeźby górowały nad cmentarzem, jak strażnicy pilnujący zmarłych. Ta myśl dodawała mi otuchy.

Długo wpatrywałam się w oba posągi, a potem powędrowałam wzrokiem do Roarke’a, który kończył właśnie mowę pogrzebową. Słońce zaczęło chować się za horyzont, ale powietrze wciąż było gorące. To była krótka i piękna ceremonia, dzięki której ja i TJ mogliśmy pożegnać się z babcią. Wstałam z trzęsącymi się nogami, ściskając w palcach długą białą różę.

Podeszłam do trumny udekorowanej klejnotami i inskrypcją w obcym języku. Przesunęłam niepewnie palcem po jej gładkiej powierzchni.

– Nie mam pojęcia, co robić – szepnęłam, czując się głupio, że przemawiam do trumny, ale wiedziałam, że babcia tu jest. Jej ciało może i było martwe, ale duch wciąż pozostawał żywy, a znając Rose, wiedziałam, że najprawdopodobniej wszystko słyszała. A przynajmniej miałam taką nadzieję. – Ale chcę się uczyć. – Przez chwilę skubałam wargę. – Przykro mi, że nie miałyśmy więcej czasu, by się poznać, babciu. – Położyłam różę na miejscu jej wiecznego spoczynku. Pierś falowała mi od wezbranych emocji, nad którymi starałam się zapanować.

Cofnęłam się o krok.

Możecie sobie wyobrazić mój szok, gdy posągi za mną nagle eksplodowały, posyłając w powietrze kamienne odłamki. Moja pierś znieruchomiała, wypełniając się przerażeniem.

I wtedy rozpętało się piekło.

Rozdział 2

O, dzwony piekieł!

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Posągi dosłownie wyleciały w powietrze, pozostawiając po sobie płomienie i kłęby dymu. Od wybuchu zatrzęsła się ziemia, a ja musiałam oprzeć się o trumnę Rose, żeby nie stracić równowagi. Przez krótką chwilę byłam w stanie tylko gapić się jak oniemiała, zbyt zszokowana, by się poruszyć. Czułam się, jakbym siedziała w pierwszym rzędzie w kinie na filmie akcji, tyle że żar trzaskających i buchających płomieni był prawdziwy.

I wtedy tkwiąca we mnie zwiastunka śmierci przejęła stery.

– Zane! – krzyknęłam bez namysłu. Świadomość zbliżającego się niebezpieczeństwa sprawiła, że jego imię samo wyrwało mi się z ust.

Pół sekundy później był już przy mnie.

– Jesteś cała?

Skinęłam głową.

– TJ? – zapytałam z rosnącą obawą w głosie.

Zane rzucił spojrzenie nad moją głową i skinął.

– Jest z nim Zander. Zajmie się nim.

– Zmory? – zapytałam, zgadując, że posągi nie eksplodowały same z siebie.

Zane zerwał krawat i cisnął go na ziemię.

– Musimy stąd znikać. Natychmiast. – Splótł mocno nasze palce, ale gdy się odwracaliśmy, kątem oka zauważyłam jakiś biały błysk.

Wzdrygnęłam się. Nad zboczem wzgórza w oddali kłębił się tłum migotliwych białawych zjaw, które zbliżały się do nas, prawie się nie poruszając, o wiele szybciej, niż ja byłam w stanie biec.

– Cholera – mruknął Zane. – Czas na plan B.

Nawet nie wiedziałam, że był jakiś plan A. Spanikowana zaczęłam szukać wzrokiem TJ-a, żeby upewnić się, że jest bezpieczny. Zander wpychał go właśnie do jednej z uruchomionych limuzyn. W całym tym pandemonium udało mu się odnaleźć moje spojrzenie.

– Piper! – zawołał. Drzwi limuzyny były uchylone, a on jedną nogą stał już w środku.

Dobry Boże. A więc postanowił nagle zacząć się o mnie martwić.

– Nic mi nie jest! – krzyknęłam. – Będę tuż za wami! Wsiadaj!

Przez jego chłopięcą twarz przebiegło wahanie i już myślałam, że będę musiała chamsko go pospieszyć, ale wtedy jego spojrzenie powędrowało do stojącego przy mnie Zane’a. W jego oczach musiał zobaczyć coś uspokajającego, bo od razu bez słowa schował się do samochodu.

Dzięki Bogu. Tyle że gdy tylko samochód odjechał z piskiem opon, zapanował chaos, bo wszyscy zaczęli się szamotać, próbując uciec. Tragedia. Nas było może dziesięcioro, a ich… o wiele za dużo. Wiedziałam, że zaraz wszystko wymknie się spod kontroli, i poczułam, jak wzbiera we mnie fala przerażenia i paniki.

Na pewno właśnie o to im chodziło.

W Zanie obudził się wojownik, a wokół jego groźnych oczu pojawiła się pajęczyna czarnych żyłek, rozchodząc się na kości policzkowe.

– Jaki jest plan B? – pisnęłam.

– Walczymy, Księżniczko. I posyłamy jak najwięcej tych dupków na tamten świat.

Rzuciłam mu ironiczne spojrzenie. Zane wiedział, że odbieranie duszy nie jest czymś, co lubię czy umiem. Nie miałam ambicji, żeby zostać zabijaką jak on. Chciałam tylko przeżyć. Bułka z masłem. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać.

Nagle na naszej drodze pojawiły się trzy zmory. Zane skoczył do przodu, na pierwszą linię ognia. Rzucił się na dwa upiory tak błyskawicznie i zaciekle, jak pamiętałam – znikał i wynurzał się z cieni, by wymierzyć jednemu z napastników szybki cios w szczękę. Zmory nie przestawały się ruszać; najwyraźniej ból nie stanowił dla nich problemu. Ale Zane był od nich lepszy.

Rzucił się na drugiego, mniejszego upiora i jednym wściekłym ruchem objął go ramionami i przygwoździł do ziemi.

Gdy przycisnął dłoń do jego piersi, przez powietrze przetoczyła się lodowato zimna fala uderzeniowa i już wiedziałam, co się za chwilę stanie. Patrzyłam jak zahipnotyzowana na unoszącą się zwiewną ciemność, która wysysała duszę ze zmory. A potem pojawiło się oślepiające światło.

Odwróciłam głowę, zasłaniając oczy.

Jeden upiór z głowy, jeszcze miliard do załatwienia.

Wszystko działo się tak szybko.

Zaciskając pięści, cofnęłam się o kilka kroków, gotowa się bronić. Zaczęła się do mnie skradać dziewczyna, która wyglądała na kilka lat młodszą ode mnie. Miała szczupłą, silną budowę ciała, które naprężyła, jakby chciała się na mnie rzucić. Dobry Boże.

Trudno powiedzieć, jaki kolor włosów miała za życia; może ciemnokasztanowy. Zdawało mi się, że w promieniach zachodzącego słońca dostrzegam miedziane pasemka. W jej twarzy było coś znajomego. Zanim rzuciła się na mnie, próbując wydłubać mi oczy, przyjrzałam się jej twarzy.

– Amber? – strzeliłam, przypominając ją sobie ze szkoły. Chodziła do klasy z TJ-em.

Zwęziła oczy, wyraźnie niezadowolona z tego, że ją rozpoznałam.

– Już nie. – Wpatrywała się we mnie z odrazą, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku, gdy się zbliżała. – A więc jesteś Białym Krukiem. – Wyraźnie nie spodobało jej się to, co odkryła.

– Tak, często spotykam się z tą reakcją – odparłam sarkastycznie.

Przebiegłam dookoła wzrokiem, szukając drogi ucieczki albo ratunku. Nic z tego. Zane siłował się z dwoma innymi zmorami, a ci z nas, którzy zostali, też byli zajęci walką z rozzłoszczonymi duchami, które zostały na tym łez padole. Może i miały nad nami przewagę liczebną, ale wybrały sobie zły pogrzeb. Niezbyt mądre posunięcie. Obecne tu Wrony były najsilniejszymi żniwiarzami, jakich znałam, zdolnymi posłać te wrogie zmory na tamten świat.

Tak więc byłam sama.

Amber zamachnęła się nogą na tyle mocno, że zdołała kopnąć mnie w kolano, które się zgięło, a ja wylądowałam na ziemi. Zaczęłam niepewnie wstawać, ale ta mała zołza chwyciła mnie za włosy i pociągnęła.

Zawyłam, uwalniając się z jej uścisku, ale byłam pewna, że wyrwała mi całą garść włosów.

– O co ci chodzi? – warknęłam, zgrzytając zębami dla przełknięcia łez bólu. Wyrywanie włosów jest nie fair.

Wykręciła nienaturalnie głowę. Na ten widok aż przeszły mnie ciarki.

– Musisz umrzeć – syknęła ochrypłym głosem.

Stara śpiewka. Już miałam przewrócić oczami, gdy nagle ta małpa rzuciła się na mnie z impetem. To było jak uderzenie w ceglany mur; aż mnie zamroczyło. Tymczasem złapała mnie z tyłu za szyję i przekręciła rękę. Instynktownie wczepiłam palce w jej ramiona, ale nie byłam w stanie utrzymać uścisku i zanim się obejrzałam, zaczęła mnie dusić.

Cholera. Nie szło mi zbyt dobrze.

Nie było w tym nic dziwnego, w końcu nigdy nie trenowałam walki wręcz.

Miałam za to instynkt przetrwania, a moja wewnętrzna wojowniczka przejęła stery. Młócąc na oślep ramionami, zaczęłam walczyć jak dzika kotka i drapać jej twarz. Na próżno. Powietrze błyskawicznie uchodziło mi z płuc, zwłaszcza że byłam bliska ataku dzikiej paniki. Udało mi się ostatni raz złapać powietrze. Wiedziałam, że jeśli szybko się nie uwolnię, stracę przytomność. Albo jeszcze gorzej…

Nakazałam sobie nie myśleć o najgorszym, tylko o tym, jak zaczerpnąć kolejny oddech. Oczy wyszły mi z orbit, a w ciele poczułam mrowienie. Zobaczyłam srebrne gwiazdki i zaszumiało mi w uszach. Wierzgałam, lecz czułam, jak kończy mi się energia. Otworzyłam usta, by krzyknąć, ale wyszło z nich tylko bezgłośne błaganie o pomoc. Mrowienie się wzmogło, a ja byłam pewna, że zaraz zobaczę białe światło, które się widzi tuż przed śmiercią. Ale nic podobnego się nie pojawiło. Zamiast tego kilka sekund później zobaczyłam mroczną, rozwścieczoną twarz, a pełne furii spojrzenie Amber zniknęło, zastąpione przez czujność.

Nic dziwnego. Za chwilę Zane ją unicestwi.

Oplótł palcami jej blade gardło i uniósł ją w powietrze. Zaczęłam chciwie łapać oddech za oddechem, osuwając się na ziemię – moje nogi ugięły się pod ciężarem ciała. Płuca zaczął wypełniać świeży tlen, od którego piekło mnie w krtani. Zane nie zapracował sobie na przydomek Kosy Śmierci głupotą.

– Wiesz, kim jestem? – grzmiał, a jego ryk zdawał się dochodzić z głębi piersi.

– A p-powinnam? – szydziła Amber.

Ktoś tu chyba ma tendencje samobójcze.

Brwi Zane’a się ściągnęły.

– Wszystko jedno, i tak zaraz się dowiesz.

Jej stopy zawisły w powietrzu.

– No to zapoznajmy się.

Przez krótką chwilę miałam okazję podziwiać surową szlachetność jego profilu, perfekcję ciała, lodowate oczy i cienie, które zdawały się wszędzie za nim podążać.

Jego usta wygięły się w uśmiechu czystej męskiej pewności siebie.

– Jestem żniwiarzem, który pochłonie twoją duszę.

Syknął i ściągnął ją na ziemię, a gdy tylko jej stopy dotknęły podłoża, zamachnęła się i uderzyła Zane’a pięścią wystarczająco mocno, by stęknął, a potem zaczęła rozdzierać jego koszulę i skórę ostrymi pazurami.

Zane wypluł krew.

– Piper, odbierz jej duszę! – ryknął, mimo bólu nie rozluźniając uścisku na gardle Amber.

Znieruchomiałam.

Na myśl o tym, co kazał mi zrobić, spanikowałam. Wiedziałam, że powinnam być wszechpotężną zwiastunką śmierci, ale tak nie było. Owszem, posiadałam moc, i to wielką, ale nie miałam pojęcia, jak się nią posługiwać. Nie byłam nawet pewna, czy tego chcę. To był teraz mój świat, a jednocześnie był mi on obcy. Wciąż się do niego przyzwyczajałam. Myśl o odebraniu komuś duszy nie była przyjemna. W ciągu niemal osiemnastu lat życia dość już się naoglądałam śmierci. Zaledwie kilka tygodni wcześniej zabiłam dziewczynę i perspektywa „skoszenia” kolejnej duszy wcale mi się nie uśmiechała. Było za wcześnie.

Potrząsnęłam głową, zaciskając zęby.

– Nie mogę – jęknęłam.

W przeszywających oczach Zane’a pojawił się płomień uczucia, który jednak został szybko zgaszony przez mrok. Ścisnęło mnie w żołądku; czułam, jakbym go zawiodła – i pewnie tak było. Zawiodłam całą naszą rasę.

Pięść Zane’a przecięła powietrze, wymierzając cios dżudo w czoło Amber, która upadła bezwładnie na ziemię.

Przed Zane’em pojawił się mroczny, mętny cień, który zaczął ześlizgiwać się z jego ręki, oplatając smukłą szyję Amber. Usłyszałam w głowie jego podstępny szept, którzy przedzierał się przez gmatwaninę moich myśli.

Nie uciekniesz przed tym, Piper. To twoje przeznaczenie.

Przeszedł mnie dziwny dreszcz, a moje ciało oplotły grube i zimne wąsy ciemności. Czułam, jak mnie przyzywa, szepcząc tysiące obietnic. Nagle zapłonęło jasne światło, stając się coraz bardziej jaskrawe, aż zaczęły mnie piec powieki.

Stałam już o własnych siłach, ledwie łapiąc powietrze, i czułam moc, z jaką Zane pochłaniał jej duszę. To było ekscytujące i przerażające zarazem; ożywiało każdą komórkę mojego ciała. Zacisnęłam palce na materiale sukienki. Połączenie, które miałam z Zane’em, było najintensywniejszym doznaniem, jakie kiedykolwiek czułam.

Przeczesując dłonią kruczoczarne włosy, odwrócił się i zobaczyłam jego płonące błękitnym ogniem oczy.

Zadrżałam.

Ostatnimi czasy zdarzyło mi się spotkać całe zastępy niebezpiecznych drapieżców, ale żaden z nich nie dorastał Zane’owi do pięt.

– Świecisz się – zauważył rzeczowym tonem.

– Ha. – Spojrzałam w dół i faktycznie: moja skóra jaśniała siateczką żyłek niczym konstelacja na niebie. – Po prostu super – bąknęłam.

Wyciągnął rękę.

– Chodź. Znikajmy stąd.

Bez wahania wsunęłam dłoń w jego rękę.

– Już myślałam, że nigdy tego nie powiesz.

Mimo wciąż szalejącej wokół nas walki zdołaliśmy bezpiecznie dotrzeć do drugiego czarnego auta, ale jego kierowca dawno uciekł. Zane wsiadł za kółko, upychając swoje długie nogi w ciasnej przestrzeni osobówki, i odpalił silnik. Wcisnął gaz i odjechaliśmy z piskiem opon, zostawiając za sobą kłęby piachu i żwiru. W ciepłym samochodzie czas spowolnił, a my jechaliśmy w kierunku bramy, podskakując co chwilę na wybojach, które, miałam nadzieję, nie były kawałkami ciał.

Zane odchrząknął głośno.

– Wszystko w porządku?

Przycisnęłam policzek do szyby.

– Gdybym dostawała dziesięciocentówkę za każdym razem, gdy ktoś mnie o to pyta, byłabym…

– Bogata? – dokończył za mnie. – Już jesteś.

– Fuj, dzięki za przypomnienie. – Osunęłam się na miękką skórę siedzenia.

– Jesteś jedyną osobą, jaką znam, która płakałaby z powodu odziedziczenia wyspy, wielkiej rezydencji i małej fortuny. O całych wiadrach mocy nie wspominając.

Co za dzień. To będzie najdłuższa jazda w całym moim życiu. Byliśmy z Zane’em sam na sam, i to w ciasnym zamknięciu. Co prawda pierwszą noc po śmierci Rose spędził w rezydencji, ale od tamtej pory nie zostaliśmy ani na chwilę sami. To, że czułam go każdą komórką ciała, też nie pomagało. Dzięki mocom moja dusza reagowała na jego duszę, przyciągana siłą, jaka od niego biła – między innymi.

A to pech.

Spokojna, że bezpośrednie niebezpieczeństwo jest już za nami – przy założeniu, że nie ścigała nas chmara żądnych krwi zmór – zaczęłam odczuwać skutki tego, co się wydarzyło. Byłam wycieńczona, fizycznie i psychicznie. Nie chodziło tylko o moje ciało – moje serce i dusza też były wyczerpane.

I byłam głodna.

Położyłam dłoń na brzuchu, bojąc się, że zacznie mi w nim głośno burczeć.

Palce Zane’a ściskały kierownicę, gdy wyjeżdżał z cmentarza jak rasowy kierowca.

– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

Władczy jak zwykle. Odrzuciłam głowę do tyłu i odwróciłam się na siedzeniu, przyglądając się mu.

– Naprawdę nie wiesz, co czuję? Mam ci to przeliterować?

Prychnął.

– To, że nasze dusze są ze sobą sprzężone, nie oznacza jeszcze, że zaczynam cię rozumieć, Piper.

– Przepraszam – bąknęłam. To przyszło nie wiadomo skąd, ale zdałam sobie sprawę, że w gmatwaninie emocji, które mną targały, znalazło się również poczucie winy. Wszyscy chcieli, żebym była kimś, kim nie wiedziałam, czy chcę albo potrafię się stać, i byłam przez to w totalnej rozsypce. W jednej chwili byłam opryskliwa, by po minucie tego żałować.

W oczach Zane’a pojawił się cały wachlarz uczuć, zmieniając ich barwę z jasnobłękitnej na ciemnoniebieską.

– Nie musisz mnie za nic przepraszać.

– Schrzaniłam sprawę – powiedziałam. – Prawda? – spytałam po chwili, nie doczekawszy się odpowiedzi.

– Piper, nikt od ciebie nie wymaga, żebyś była drugą Rose.

Posłałam mu znaczące spojrzenie.

Skrzywił usta.

– Okej, ujmę to inaczej: ja nie wymagam od ciebie, żebyś była jak Rose.

I to było dla mnie ważniejsze.

– Co ja wyprawiam? Dałam plamę, i to przy wszystkich.

– To prawda.

Pacnęłam go w ramię.

– Nie pomagasz.

– Nikt nie twierdził, że to będzie łatwe, Księżniczko. Ale nic, co jest warte zachodu, takie nie jest. Może teraz tego tak nie odbierasz, ale odkrycie, kim naprawdę jesteś, może zmienić twoje życie na lepsze. Wiem, że widzisz w tym przeszkodę, i może wciąż jesteś rozgoryczona z powodu ukrywania przed tobą rodzinnych tajemnic. Może starasz się chronić przed skrzywdzeniem. A może będziesz lepszą zwiastunką niż Rose. Nigdy się tego nie dowiesz, jeśli się nie otworzysz i nie spróbujesz.

Nie mogłam się powstrzymać od tego, by zacząć się zastanawiać, czy mówi o czymś więcej niż tylko o byciu zwiastunką śmierci. Tak czy siak, czekało mnie dużo spraw do przemyślenia i trudnych decyzji do podjęcia. Wiedziałam, że nie mogę tego dłużej odkładać, bo będzie tylko gorzej.

Zane zatrzymał auto przed Raven Manor. Bawiłam się rąbkiem sukienki, nie chcąc jeszcze wychodzić z samochodu. Za każdym razem, gdy się żegnaliśmy, nie wiedziałam, kiedy znów go zobaczę i czy to w ogóle nastąpi. Miałam ochotę wmówić sobie, że wcale bym z tego powodu nie rozpaczała, ale tak naprawdę to by coś we mnie zabiło. Oboje karmiliśmy się złudzeniami. Sprawy nie mogły dłużej tak wyglądać. W końcu dojdziemy do punktu, w którym albo ja się na nim wyżyję, albo on złamie mi serce. Innej opcji nie widziałam.

– Tu powinnaś być bezpieczna – powiedział, wpatrując się przed siebie z zaciśniętą szczęką.

Nie dało się nie zauważyć wiszącego w powietrzu napięcia, ale miał rację co do Raven Manor. Teren był całodobowo chroniony przez system obronny, którego nawet nie rozumiałam. Sięgnęłam do klamki, rzucając Zane’owi przez ramię ostatnie spojrzenie.

Rozdział 3

Rezydencja była spowita ciemnością, więc chcąc poprawić sobie nastrój, ruszyłam w głąb domu. Miałam plan: jedzenie i łóżko, najlepiej w tej kolejności. Odnalazłam Gracie, naszą ochmistrzynię. Jej towarzystwo było dokładnie taką rozrywką, jakiej potrzebowałam, bo w środku wciąż targały mną emocje dnia i miałam ściśnięty żołądek, a mój mózg nie był w stanie stawić czoła niczemu, co wymagało wytężonego myślenia.

Ostatnie dni były trudne i surrealistyczne. W pewnej chwili z mgły żalu i niedowierzania wyłoniła się świadomość, że zostanę tu dłużej niż do końca wakacji. Zaczęłam więc zwracać uwagę na ludzi, którzy pracowali u Rose – poznawałam ich imiona, staż i funkcje w rezydencji. Stało się jasne, że w posiadłości było więcej pracy, niż mogłoby się wydawać.

Nie byłam pewna, czy jestem gotowa na taką odpowiedzialność.

Nie byłam pewna, czy jestem gotowa, żeby być zwiastunką śmierci. Byłam za to absolutnie pewna, że nie jestem gotowa, by zostać czyjąś żoną.

Gdy tu przyjechałam, nie chciałam mieć z nikim do czynienia. Teraz tego żałowałam. Życie jest krótkie i nie ma czasu na zostawianie ważnych spraw niezałatwionych.

Gracie była prawdziwym darem niebios; opiekowała się nami i pilnowała, żebyśmy nie pomarli z głodu. Dowiedziałam się, że ma dwie dorosłe córki i pięcioro wnucząt, które strasznie rozpieszczała. Była też jedną z niewielu osób na wyspie, które były w pełni ludźmi, i z miejsca ją polubiłam. Ten dom potrzebował odrobiny normalności, a ona ją wprowadzała.

– Jak było? – zapytała. Stała nad zlewem, zeskrobując z patelni resztki przypalonych lasagne. W całej kuchni stały niedojedzone zapiekanki. Gdy była przygnębiona, rzucała się w wir gotowania, a od śmierci Rose nie przestawała mi wciskać jedzenia. W obliczu śmierci nigdy nie czułam głodu. Tyle żywności już się zmarnowało, ale oczywiście teraz mogłabym zjeść konia z kopytami.

Usiadłam na jednym z rustykalnych taboretów, opierając ręce na blacie.

– Dołująco. Burzliwie. I była wielka chryja.

Gracie była okrągłą kobietą o miłych oczach i matczynym uśmiechu.

– Rose nie chciałaby, żeby było inaczej.

Miała rację. Przekrzywiłam głowę, a łagodne kuchenne światło podkreślało mi rysy.

– To była totalna katastrofa.

Jak całe moje życie.

– Jesteś ranna. – Wstrzymała oddech, doskakując do mnie bardzo szybko jak na osobę jej gabarytów. Chwyciła palcami moją brodę, żeby lepiej się przyjrzeć ranie bitewnej, i cmoknęła. – Znajdę coś do oczyszczenia rany.

Przypomniała mi o pulsującym bólu w lewym policzku. Uniosłam dłoń i skrzywiłam się, dotknąwszy poszarpanego rozcięcia.

– To nic. Tyko draśnięcie.

– M-hmm – odparła, zaciskając usta. – Już to kiedyś słyszałam.

Najwyraźniej dekada pracy u kogoś takiego jak Rose może człowieka przyzwyczaić do dziwnych i niecodziennych widoków. Tajemnice w końcu wychodzą na jaw. Gracie była jedyną osobą, oprócz TJ-a, która na mnie nie naciskała i przy której nie czułam się jak ofiara losu. Wciąż nie miałam pewności, ile wie reszta służby, ale Gracie wiedziała więcej ode mnie.

– Do wesela się zagoi – uspokajałam.

Odgarnęła mi włosy i przygładziła je dłonią.

– Wiesz, co przyspieszy proces gojenia?

Uniosłam brwi. Jeśli chciała pocałować moje „kuku”, to idę spać bez kolacji.

– Talerz pożywnej zupy.

Rozluźniłam ramiona. Życie było skomplikowane i pełne problemów, ale zwykły talerz zupy brzmiał bosko.

– Czytasz mi w myślach.

Gdy Gracie podgrzewała mi solidną porcję zupy fasolowej z szynką, ja podeszłam do lodówki i wyjęłam sobie puszkę coli.

– TJ już jadł?

– Czy jadł? Ten chłopak pożera wszystko, co znajdzie się w zasięgu jego wzroku. – Wróciłam na miejsce, a ona postawiła przede mną miseczkę. Uśmiechnęłam się lekko, nabierając zupy łyżką i dmuchając.

– Chcesz o tym porozmawiać? – zapytała, przyciskając łokcie do blatu.

Wzruszyłam ramionami.

– Od czego by tu zacząć? To była jedna wielka klapa. Posągi wyleciały w powietrze. Ja spanikowałam. I nawet nie wiem, czy jej trumna znalazła się bezpiecznie w ziemi. – Nie mówiąc już o tym, czy wieść o jej śmierci nie wyszła na jaw i nie rozeszła się w tempie błyskawicy.

Gracie słuchała moich utyskiwań bez mrugnięcia okiem i mimo że mówiłam chaotycznie, zdołała zrozumieć mój bełkot.

– One przyszły po ciebie?

Miała na myśli zmory.

– Mam wrażenie, że od mojego przyjazdu nic innego nie robią, tylko mnie atakują.

Jej oczy zrobiły się poważne, a w ich kącikach pojawiły się kurze łapki.

– Nadchodzą zmiany, chica. Czuję to. Między posłańcami śmierci jest rozłam, a niespokojne dusze zawarły przymierze. Wyspa znalazła się w oblężeniu.

Zmarszczyłam brwi.

– Ty też to czujesz?

Nie chodziło tylko o naturę, ale także o ludzi. To, co brałam za żałobę, mogło być czymś więcej. Lękiem? Podenerwowaniem? Zdążyłam się już przekonać, że Raven Hollow nie było zwyczajnym miejscem. Podobnie jak ta oryginalna kobieta, która troszczyła się o wyspę, również ziemia, jej mieszkańcy i przybrzeżne wody były jedyne w swoim rodzaju i w niczym nie przypominały miejsca, w którym się wychowałam.

Gracie oparła się biodrem o szafkę.

– Nieważne, co ja czuję. Co ty czujesz?

Poczułam lodowate ukłucie między piersiami i minęła prawie minuta, nim uświadomiłam sobie, czym ono było.

– Śmierć.

Skinęła głową.

– Twoje zdolności rosną. Otwierasz swój umysł.

Przełknęłam ślinę, kręcąc łyżką w misce.

– Co mam z tym zrobić?

– To twoja decyzja i część twojej podróży.

Bardziej tajemnicza już chyba nie mogła być. Nie miałam ochoty na żadną podróż ani na lekcję życia. Pragnęłam tylko spokojnego domu z białym płotem i statystycznym dwojgiem i połową dziecka. Kończąc zupę, rozważałam wszystkie opcje, niezdolna myśleć o niczym innym. Zwiastunka śmierci? Czy to ktoś lub coś, czym mogłam się stać, choćby po części? Czy miałam to w sobie? Dziś dałam totalną plamę i najadłam się wstydu. Nie mogę znowu tak się zaciąć.

„Zwiastunka śmierci”. Jakoś nie wyobrażałam sobie tego na życiorysie przy podaniu do college’u. Nie żeby studia były teraz częścią moich planów na przyszłość. Poważnie zastanawiałam się nad porzuceniem wszystkiego. Domu. Przyjaciół. Rodziny.

I właśnie wtedy TJ postanowił wparować do kuchni.

– Co to, do cholery, było?

Stuknęłam czołem o blat.

– Nie wiem, TJ. Jestem wykończona. Czy możemy o tym porozmawiać jutro?

– Jaja sobie ze mnie robisz? Tam jakieś gówno wyleciało w powietrze. – W jego głosie usłyszałam nutę nonszalancji.

Poderwałam głowę.

– Uważaj na słowa. Nie jestem w nastroju na twoje głupoty. Dopiero co pochowaliśmy babcię. Odpuść sobie. – To byłby dobry moment, żeby powiedzieć mu, że wyjeżdża z Raven Hollow, ale nie miałam siły się z nim teraz kłócić.

Na jego twarzy pojawiła się frustracja.

– Odpuściłbym, gdybyś była ze mną szczera.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, odwrócił się na pięcie i pchnął drzwi obiema dłońmi. Znowu stuknęłam czołem o blat.

– Pieprzę takie życie – jęknęłam w zimny granit.

Wróciwszy do swojego pokoju, zaczęłam szperać w rzeczach, unikając łóżka i zapadającego zmierzchu. W piersi ciągle czułam to dziwne pulsowanie i piekły mnie oczy, jakby zbierało mi się na płacz, ale łzy nie chciały płynąć. Ten dzień miał być hołdem dla Rose i jej życia, a zamienił się w jedną wielką katastrofę. Wyczerpałam swój dzienny limit zjawisk nadprzyrodzonych. Do cna.

Uniosłam dłoń i zobaczyłam, że lekko drży. Nie wiedziałam, ile jeszcze zniosą moje nerwy. Jak na razie życie Białego Kruka było do bani.

Musiałam wyciszyć umysł. Chwyciłam bloczek, usiadłam w oknie i niedbale naszkicowałam dziewczynę brodzącą w wodzie, z rozwianymi przez wiatr liliowymi włosami, ale szczerze mówiąc, nie włożyłam w to zbyt dużo serca. Odłożywszy bloczek i kredki, ruszyłam do łóżka i rzuciłam się na nie plecami. Zaczęłam wpatrywać się w sufit, przeczesując palcami włosy.

Nie dało się nie myśleć o tym wszystkim, co bezustannie zatruwało mi umysł. Bez względu na to, jakie sprzeczne emocje mną targały, jedno było pewne: TJ nie mógł tu zostać. To było zbyt niebezpieczne. Odkładając na bok swoje uczucia i pragnienia, wiedziałam, że to dla niego najlepsze, bez względu na to, jak bolesne było dla mnie. Odesłanie go będzie dla mnie załamujące. Może i był wrzodem na tyłku, ale to mój młodszy brat-wrzód-na-tyłku. Chroniłam go przez większość życia, a cały ostatni rok się nim opiekowałam. Byliśmy sobie nawzajem potrzebni, czy się do tego przyznawaliśmy, czy nie.

Ale poinformowanie go, że wyjeżdża, było już zupełnie inną parą kaloszy.

TJ na pewno miał swoje podejrzenia odnośnie do tego, co się działo. Inwazja zombie. Kosmici. Cholera, nie wiedziałam nawet, czy widzi zmory, ale nie byłam gotowa odsłonić przed nim wszystkich rodzinnych tajemnic. Im mniej wiedział, tym lepiej. Musiałam wierzyć, że w jego przypadku nieświadomość to błogosławieństwo. Jednak najgorsze ze wszystkiego było to, że musiałam się skontaktować z tatą. Pewnie nawet nie wiedział, że jego teściowa nie żyje.

Często się zastanawiałam, czy był świadomy tego, że mama była zwiastunką śmierci. Czy jego też okłamywała? Intuicja podpowiadała mi, że wiedział – wiedział o wszystkim, i właśnie dlatego był teraz na drugim końcu świata, z dala ode mnie. Jaki rodzic zostawia dzieci na pastwę świata nadprzyrodzonego? Tchórz.

Przy następnym spotkaniu zamierzałam poczęstować go wiązanką, od której sam papież by się zarumienił. Znajdowałam się w samym środku kryzysu.

Kiedy nie martwiłam się o TJ-a i nie stresowałam się tym, że nie jestem człowiekiem, myślałam o Zanie. Udawanie, że mi się nie podoba, było głupie – bo naprawdę bardzo mi się podobał.

I to był problem.

Nie wiedziałam, czy mam z tymi uczuciami walczyć, czy się z nimi pogodzić. Zane nawiedzał moje myśli bez względu na to, jak bardzo próbowałam je tłumić. A wierzcie mi, próbowałam… Próbowałam do tego stopnia, że aż oczy zaczęły mi wychodzić z orbit, ale wszystko na nic: Zane nie był typem faceta, o którym łatwo się zapomina.

Tyle że w ogóle nie powinnam była o nim myśleć. Milion innych spraw mogło zaprzątać mi głowę, ale żadna z nich nie sprawiała, że czułam motyle w brzuchu, puls mi przyspieszał, a dusza śpiewała.