Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Diana. W pogoni za miłością

Diana. W pogoni za miłością

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64460-02-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Diana. W pogoni za miłością

Kolejna publikacja biografa księżnej Walii, autora bestsellerowej książki „Diana. Moja historia” - Andrew Mortona. Tym razem, w Diana. W pogoni za miłościąMorton ukazuje bardziej romantyczną stronę „Królowej ludzkich serc”. To pogłębiony, intymny wręcz portret niezwykłej kobiety, jednej z najważniejszych ikon końca XX wieku, odmalowany przez pryzmat jej związków i sercowych rozterek. Książka opisuje ostatnie 5 lat życia księżnej, w tym między innymi historię jej związku z Hasnatem Khanem. Jest to premierowe wydanie biografii w Polsce. Książka w wersji oryginalnej, zaktualizowana i uzupełniona ukazała się w Wlk. Brytanii we wrześniu br.

Diana – piękna i kochana ikona końca ubiegłego wieku. Samotna, udręczona dusza. Skomplikowane życie wewnętrzne księżnej Walii, po raz pierwszy ujawniła książka „Diana. Moja historia” Andrew Mortona, napisana przy pełnej współpracy z księżną. Po trzęsieniu ziemi, jakim okazała się ta publikacja, Diana wyruszyła w kolejną podróż – odważną przemianę z zaniedbywanej, zdradzanej żony i mimowolnej ikony królewskiego stylu, w pewną siebie, nowoczesną młodą kobietę. Ta transformacja była jej osobistym triumfem, któremu kres położyły przedwcześnie tragiczne wydarzenia z 1997 roku. W swoim nowym niezwykłym studium ostatnich pięciu lat życia Diany Andrew Morton zaprezentował znakomite umiejętności jako dokumentalista i dziennikarz śledczy. Stworzył wyjątkową opowieść, często kontrowersyjną, a niekiedy wręcz niewiarygodną – o zdradzie, działaniach w złej wierze i cynicznych manipulacjach. Nie brak tu nawet oskarżenia o gwałt homoseksualny, obecności – prawdziwej czy tylko domniemanej – służb bezpieczeństwa, fałszowania dokumentów, kradzieży, defraudacji i oszustw, a w tle przewija się barwny korowód tajemniczych, nieoficjalnych doradców księżnej oraz licznych przedstawicieli dworskiego personelu, z których każdy ma własne ukryte cele, często kolidujące z interesami Diany.

Mnóstwo pytań pozostało bez odpowiedzi. Toteż wiele lat po śmierci księżnej Walii autor, któremu najbardziej zaufała, raz jeszcze powraca do przeszłości. Korzystając z nowych źródeł i materiałów, próbuje zrozumieć Dianę, człowieka i kobietę – jej nadzieje i lęki, jej radości i dramaty. Odsłaniając kolejne tajemnice, książka staje się podsumowaniem dorosłej części życia księżnej, którą z pewnością ucieszyłby ostateczny wniosek: że nawet śmierć nie zniszczyła jej popularności ani nie odebrała jej statusu królowej ludzkich serc.

„Kardiochirurg Hasnat Khan miał skłonności do tycia, wypalał paczkę papierosów dziennie, lubił Guinnessa i Carlsberga, Kentucky Fried Chicken i nocne jazzowe jam sessions.
Ale w chwili, gdy oczy Diany spoczęły na niezbyt imponującej postaci urodzonego w Pakistanie chirurga, jej serce zamarło...”

Polecane książki

Książka jest poświęcona Kurdom, 25-milionowej społeczności, zamieszkującej górzyste pogranicza kilku krajów: Armenii, Iranu, Iraku, Turcji i Syrii. Kurdowie należą do ludów indoeuropejskich, posługują się własnym językiem, mają własną kulturę i tradycję. Ich konsolidacji nie spr...
Tytuł tej książki wziął się z ogrodu, w którym przed laty wyrósł krzew tamaryszku. Wyrósł piękny, o mocnych czterech gałęziach. Teraz, jesienią i zimą krzew dzielnie przyjmuje na siebie lodowate zawieruchy i ciężkie śniegi, lekko uginając gałęzie i wspierając jedne o drugie. Ale...
Bracia i wrogowie. Antysemityzm katolików Co szósty Polak uważa, że „Żydzi mają tyle kłopotów, ponieważ Bóg ukarał ich za ukrzyżowanie Chrystusa”. Czy poczucie bezkarności tych, którzy jawnie głoszą wrogie wobec Żydów treści, łączy się z milczeniem polskiego Kościoła na temat własnej antyjudaistycz...
    Gdzie wyzyskuje Bruce Wayne? Czy humanoidalne małpy to wykluczeni? Jaki związek mają zombie i partie socjaldemokratyczne? Czy Carrie Bradshaw skończy z ogoloną głową, pędzona ulicami Nowego Jorku? Dla kogo naprawdę pracuje doktor Duraj? Za jaką cenę geje kupili sobie akceptację? Co ma wspólnego ...
"Umyślnie nie kładę tu nawet imion ludzi, ani nie określam bliżej miejsca i czasu straszliwych wydarzeń, jakich byli aktorami, ażeby najmniejszym przypomnieniem identyczności nie wywoływać zgrozy wśród tych, którzy ich znali osobiście. Nie chciałbym też ściągać odium na krewnych i powinowatych, jaki...
Zachar Belenki jest odrzuconym dzieckiem Niny Kolovsky. Młodość spędził w rosyjskich domach dziecka i na ulicy. Nie potrafi tego zapomnieć, choć teraz jest miliarderem. Kupuje znany, ekskluzywny Dom Mody Kolovsky. Chce go zniszczyć, by zemścić się na rodzinie. Jednak uczciwość i zapał do pracy oddan...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Andrew Morton

DIA­NA

W PO­GO­NI ZA MI­ŁO­ŚCIĄ

AN­DREW MOR­TON

Tłu­ma­cze­nie Elż­bie­ta Kró­li­kow­ska-Avis Emi­lia Skow­roń­ska

Ty­tuł ory­gi­na­łu: DIA­NA IN PUR­SU­IT OF LOVE

First pu­bli­shed in Gre­at Bri­ta­in in 2004 by Mi­cha­el O’Mara Bo­oks Li­mi­ted 9 Lion Yard Tre­ma­doc Road Lon­don SW4 7NQ This edi­tion is ful­ly re­vi­sed and upda­ted in 2013 Co­py­ri­ght © 2004, 2013 by An­drew Mor­ton

Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Dre­am Bo­oks (A di­vi­sion of Dre­am Mu­sic Ltd.), War­saw, Po­land 2013 The co­ver pho­to © Rex Fe­atu­res/East News Co­ver de­si­gned by Dre­am Bo­oks, 2013

Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Dre­am Bo­oks, 2013

Tłu­ma­cze­nie: Elż­bie­ta Kró­li­kow­ska-Avis, Emi­lia Skow­roń­ska Re­dak­cja i ko­rek­ta: Mag­da­le­na Plu­ta

Wy­da­nie I

ISBN: 978-83-64460-02-9 (ebo­ok)

Dre­am Bo­oks Dre­am Mu­sic Sp. z o. o.ul. Wspól­na 50 lok. 9, 00-687 War­sza­wa, Pol­ska Tel. +48-22-4035713Fax +48-22-4035713

E-mail:info@dre­am­bo­oks.com.pl We­bsi­te: www.dre­am­bo­oks.com.pl,www.dre­am­mu­sic.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Prze­ło­mo­wa i kon­tro­wer­syj­na bio­gra­fia pió­ra An­drew Mor­to­na Dia­na: praw­dzi­wa hi­sto­ria z 1992 roku zmie­ni­ła spo­łecz­ny od­biór za­rów­no sa­mej po­sta­ci księż­nej Wa­lii, jak i bry­tyj­skiej mo­nar­chii. Po­śród in­nych be­st­sel­le­rów tego au­to­ra zna­leźć moż­na tom Mo­ni­ka Le­win­sky: jej hi­sto­ria, któ­ry po­ka­zu­je praw­dzi­we zda­rze­nia za ku­li­sa­mi prób im­pe­ach­men­tu pre­zy­den­ta Sta­nów Zjed­no­czo­nych Bil­la Clin­to­na, a Posh and Becks, bio­gra­fia pary ce­le­bry­tów Da­vi­da i Vic­to­rii Bec­kham, zo­sta­ła wy­so­ko oce­nio­na jako kry­ty­ka współ­cze­snej kul­tu­ry ce­le­bri­ties.

An­drew Mor­ton, uwa­ża­ny za jed­ne­go z naj­lep­szych dzien­ni­ka­rzy śled­czych na świe­cie, jest lau­re­atem wie­lu na­gród, m.in. Au­to­ra Roku, Dzien­ni­ka­rza Śled­cze­go Roku i Te­ma­tu Roku oraz na­gro­dy spe­cjal­nej za służ­bę na polu dzien­ni­kar­stwa. Dia­na: praw­dzi­wa hi­sto­ria zna­la­zła się na dru­gim miej­scu naj­le­piej sprze­da­ją­cych się ksią­żek lat dzie­więć­dzie­sią­tych XX wie­ku w Wiel­kiej Bry­ta­nii, a jej ko­lej­na, po­sze­rzo­na wer­sja, na­pi­sa­na już po śmier­ci księż­nej, Dia­na. Moja hi­sto­ria, sta­ła się be­st­sel­le­rem roku 1997. W księ­gar­niach na ca­łym świe­cie sprze­da­no mi­lio­ny eg­zem­pla­rzy obu tych pu­bli­ka­cji, a dru­ga z nich zo­sta­ła prze­tłu­ma­czo­na na po­nad 35 ję­zy­ków.

An­drew Mor­ton miesz­ka z żoną i dwie­ma cór­ka­mi w Lon­dy­nie.

PODZIĘKOWANIA

Przez lata zdą­ży­łem po­znać wie­lu przy­ja­ciół Dia­ny, któ­rym księż­na Wa­lii za­ufa­ła, i pod­czas lek­tu­ry tej książ­ki sta­nie się ja­sne, że od­by­łem wie­le nie­ofi­cjal­nych roz­mów z ludź­mi, któ­rzy to­wa­rzy­szy­li jej bli­sko w waż­nych wy­da­rze­niach w jej ży­ciu. Chciał­bym zło­żyć na ich ręce wy­ra­zy wdzięcz­no­ści za in­for­ma­cje, ja­kie od nich uzy­ska­łem, oraz do­bre rady.

Pod­czas tych osiem­na­stu mie­się­cy, kie­dy do­ku­men­to­wa­łem i pi­sa­łem tę książ­kę, mia­łem przy­jem­ność prze­pro­wa­dzić wie­le ser­decz­nych roz­mów z tymi, któ­rych ży­cie splo­tło się w roz­ma­ity spo­sób z ży­ciem zmar­łej księż­nej. Po­dzię­ko­wa­nia ze­chcą za­tem przy­jąć: Dic­kie Ar­bi­ter, LVO (jed­no z od­zna­czeń Roy­al Vic­to­rian Or­der), Ste­ven Bar­tlett, Ca­ro­lan Brown, dr Ja­mes Col­thurst, Paul Co­oper, Mo­ha­med al-Fay­ed, Deb­bie Frank, Phi­lip Ga­rvin, CEO Re­spon­se In­ter­na­tio­nal, Geo­r­die Gre­ig, Ri­chard Gre­ene, Da­vid Grif­fin, Ro­bert He­in­del, So­he­ir Kha­shog­gi, Ro­bert La­cey, Brian Lask, Ken Len­nox, Ke­ith Le­ver­ton, Thier­ry Me­res­se, Bet­ty Pal­ko, Vi­vien­ne Par­ry, Jean-Ma­rie Pon­taut, Da­vid Put­t­nam, Jen­ni Ri­vett, Ian Sparks, Ra­ine, hra­bi­na Spen­cer, Che­ster Stern, Oonagh Shan­ley-Tof­fo­lo, Pen­ny Thorn­ton, Ste­phen Twigg, Mat­thias Wies­sler, Ken Whar­fe, i Has­san Yas­sin.

Wie­le po­dzię­ko­wań na­le­ży się mo­jej do­ku­men­ta­li­st­ce Lily Wil­liams, za jej dziel­ne zma­ga­nia pod usta­wicz­ną pre­sją. Jak za­wsze mam wiel­ki dług wdzięcz­no­ści wo­bec mo­ich re­dak­to­rów Do­mi­ni­que En­ri­ght i Toby’ego Bu­cha­na, a tak­że resz­ty ze­spo­łu re­dak­cyj­ne­go wy­daw­nic­twa Mi­cha­el O’Mara Bo­oks, za ich hart du­cha, rze­tel­ność i wspar­cie, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem He­len Cum­ber­batch, Kate Mo­ore, Ju­dith Pal­mer i Chri­sa May­nar­da. Wiel­kie dzię­ki tak – że dla Any Bje­zan­ce­vic za pro­jekt gra­ficz­ny tek­stu i pro­jekt ob­wo­lu­ty i Andy’ego Ar­mi­ta­ge’a za in­deks. I na ko­niec, od na­sze­go spa­ce­ru po pla­ży przez wszyst­kie wspo­mnie­nia, Mi­cha­el O’Mara jest dla mnie, i był za­wsze, wiel­ką pod­po­rą oraz świad­kiem zda­rzeń.

PODZIĘKOWANIA DLA AUTORÓW FOTOGRAFII

1:Da­ily Mail/Solo Sin­di­ca­tion (po­wy­żej); Ja­mes Col­thurst (po­ni­żej)

2 i 3: Mi­cha­el O’Mara Bo­oks Ltd

4: Shel­ley Kle­in/Mi­cha­el O’Mara Bo­oks Ltd (po­wy­żej); Ken Len­nox (w środ­ku i po­ni­żej)

5: Ken Len­nox (po­wy­żej); Rex (po­ni­żej)

6: News Sin­di­ca­tion (po­wy­żej); Rex (po­ni­żej)

7: Da­vid Jo­nes/PA Ima­ges (po­wy­żej z le­wej); Express Sin­di­ca­tion (po­wy­żej z pra­wej); Rex (po­ni­żej)

8: Rex (po­wy­żej z le­wej); Rex/Nils Jor­gen­sen (po­wy­żej z pra­wej); Rex/Bren­dan Be­ir­ne ( po­ni­żej)

9: Rex/Bren­dan Ba­ir­ne (po­wy­żej z le­wej); Rex (po­wy­żej z pra­wej); Rex/Bri­tish Sky Bro­ad­ca­stong Ltd (po­ni­żej)

10: John Gi­les/PA Ima­ges (po­wy­żej); Al­pha (po­ni­żej z le­wej); Rex/The Sun (po­ni­żej z pra­wej)

11: Ash­ley Kno­tek/Al­pha

12: Ja­mes McCau­ley/Ca­pi­tal Pic­tu­res (zdję­cie głów­ne); Get­ty Ima­ges (okien­ko po le­wej)

13: Rex/Tim Ro­oke (po­wy­żej z le­wej i pra­wej); Dave Chan­cel­lor Al­pha (po­ni­żej)

14: Rex/Da­vid Har­tley (po­wy­żej); Rex/Sipa Press (po­ni­żej)

15: Rex/Sipa Press (oba zdję­cia)

16: Rex (po­wy­żej); Rex/Sipa Press (po­ni­żej)

WprowadzenieTo właśnie miłość

Pew­nej so­bo­ty w mar­cu 2004 roku sie­dzia­łem w moim ga­bi­ne­cie, cy­ze­lu­jąc roz­dział 11 tej książ­ki, kie­dy przy drzwiach wej­ścio­wych za­dzwo­nił dzwo­nek. Była to re­por­ter­ka z ta­blo­idu Sun­day Pe­ople. Zo­sta­ła wy­sła­na, aby na­grać moją wy­po­wiedź na te­mat książ­ki, któ­rą za­mie­rza­no wkrót­ce wy­dru­ko­wać, czy­li tej pu­bli­ka­cji. Do­wie­dzie­li się ze swo­ich zwy­kłych zna­ko­mi­tych źró­deł, że za­mie­rzam od­kryć w niej toż­sa­mość trzech uko­cha­nych Dia­ny. I że na mo­jej li­ście znaj­du­je się ak­tor Te­ren­ce Stamp, je­den z fi­la­rów bry­tyj­skie­go prze­my­słu fil­mo­we­go, dziś amant oko­ło pięć­dzie­siąt­ki. Ka­te­go­rycz­nie temu za­prze­czy­łem i wró­ci­łem do pra­cy.

Na­stęp­ne­go dnia ku­pi­łem Sun­day Pe­ople i zo­ba­czy­łem, że cała hi­sto­ria zna­la­zła się na okład­ce i dwóch in­nych stro­nach ga­ze­ty pod ty­tu­ła­mi: „Seks­bom­ba Dia­na” i „Na­zwi­ska: oto trzech ko­chan­ków Dia­ny”, przy czym tyl­ko je­den z nich zo­stał fak­tycz­nie wy­mie­nio­ny. Ar­ty­kuł opo­wia­dał ze szcze­gó­ła­mi, jak to „za­śle­pio­na na­mięt­no­ścią” księż­na, „za­le­ca­jąc się do trzech ta­jem­ni­czych ko­chan­ków, roz­po­czę­ła zdu­mie­wa­ją­cą kam­pa­nię stal­kin­gu”, oraz że „usy­cha­ją­ca z mi­ło­ści” Dia­na bom­bar­do­wa­ła męż­czyzn in­tym­ny­mi li­sta­mi. I tę hi­sto­rię mia­ła wła­śnie ujaw­nić świa­tu moja nie­opu­bli­ko­wa­na jesz­cze „wy­bu­cho­wa” nowa książ­ka. Au­tor ar­ty­ku­łu po­su­nął się tak da­le­ko, że su­ge­ro­wał, iż bo­ga­ty, acz nie­wska­za­ny z na­zwi­ska gwiaz­dor prze­my­słu fil­mo­we­go skon­su­mo­wał swój ro­mans z księż­ną w domu wspól­nych przy­ja­ciół. Za­cy­to­wa­no też jed­ne­go z in­for­ma­to­rów ga­ze­ty: „Wpraw­dzie nie­któ­rzy au­to­rzy mogą być oskar­ża­ni o to, że wyj­mu­ją na­zwi­ska z ka­pe­lu­sza, ale Mor­ton ślę­czał nad ty­sią­ca­mi do­ku­men­tów i zro­bił wy­wia­dy z set­ka­mi wy­so­ko usta­wio­nych lu­dzi”. Wszyst­ko to było rze­czy­wi­ście im­po­nu­ją­ce!

Do po­nie­dział­ku ta hi­sto­ria, któ­ra zdą­ży­ła obiec świat, zro­bi­ła jesz­cze je­den za­kręt na ła­mach Da­ily Mail, któ­ry opi­sał „okrop­ne cier­pie­nie”, ja­kie­go do­świad­czy­li Wil­liam i Har­ry, kie­dy wia­do­mość do nich do­tar­ła. „Wy­da­je się, że ta hi­sto­ria nie ma koń­ca” – za­uwa­żył za­nie­po­ko­jo­ny kró­lew­ski in­for­ma­tor. I na­stęp­ny wi­raż – tym ra­zem to fe­lie­to­ni­ści do­ło­ży­li swo­je in­for­ma­cje war­te fun­ta kła­ków. W Da­ily Express Va­nes­sa Feltz wy­ra­zi­ła za­chwyt, że księż­na zna­la­zła „czu­ły, tro­skli­wy ro­mans” z Te­ren­ce’em Stam­pem, któ­ry – była tego pew­na – trak­to­wał ją z „naj­wyż­szą de­li­kat­no­ścią”. Sta­wia­jąc krop­kę nad „i”, do chó­ru do­łą­czył były ka­mer­dy­ner Dia­ny Paul Bur­rell – któ­re­go książ­kę sy­no­wie księż­nej na­zwa­li „zim­nym i jaw­nym” ak­tem zdra­dy. „Mó­wiąc szcze­rze, my­ślę, że jest to obrzy­dli­we” – taka była uprzej­ma opi­nia Bur­rel­la na te­mat mo­jej jesz­cze nie­wy­da­nej książ­ki. „Co się dzie­je mię­dzy dwoj­giem lu­dzi za za­mknię­ty­mi drzwia­mi, po­win­no po­zo­stać ich spra­wą. Ja sam za­wsze re­spek­to­wa­łem pry­wat­ność lu­dzi i nig­dy nie opo­wia­da­łem o in­tym­nym ży­ciu Dia­ny. To, co robi Mor­ton, jest okrop­ne”.

Na za­koń­cze­nie tej hi­sto­rii Sun­day Ti­mes wy­dru­ko­wał ca­ło­stro­ni­co­wą syl­wet­kę Te­ren­ce’a Stam­pa, któ­ry zdo­był sła­wę w swin­gu­ją­cych la­tach sześć­dzie­sią­tych i do dziś cie­szy się wiel­ką po­pu­lar­no­ścią, nie tyl­ko jako ak­tor, lecz tak­że au­tor po­wie­ści oraz au­to­bio­gra­fii. W kon­se­kwen­cji tej ak­tyw­no­ści me­dial­nej, w cią­gu kil­ku dni duża licz­ba lu­dzi, w Wiel­kiej Bry­ta­nii i nie tyl­ko, do­wie­dzia­ła się, że Dia­na, po­wo­do­wa­na ob­se­sją, usy­cha­jąc z mi­ło­ści, ści­ga­ła Te­ren­ce’a Stam­pa, a po­tem mia­ła ro­mans z nim i kil­ko­ma jesz­cze na ra­zie bez­i­mien­ny­mi męż­czy­zna­mi. Po­zo­sta­wał je­den dro­biazg – cała ta hi­sto­ria była od A do Z wy­ssa­na z pal­ca!

Ten dzi­wacz­ny in­cy­dent przy­po­mniał mi po­wód, dla któ­re­go wró­ci­łem do te­ma­tu Dia­ny, księż­nej Wa­lii, dwa­na­ście lat po mo­jej pierw­szej bio­gra­fii Dia­na: praw­dzi­wa hi­sto­ria, opu­bli­ko­wa­nej w 1992 roku, na­pi­sa­nej z jej przy­zwo­le­niem i przy jej współ­pra­cy. Ostat­nia pra­ca na­ro­dzi­ła się, kie­dy pew­ne­go ran­ka w li­sto­pa­dzie 2002 roku, spa­ce­ro­wa­li­śmy z moim wy­daw­cą Mi­cha­elem O’Marą po pla­ży St. Pe­ters­burg na Flo­ry­dzie, gdzie pro­mo­wa­łem swo­ją książ­kę Nine for Nine, opo­wia­da­ją­cą o ura­to­wa­niu gru­py gór­ni­ków z Pen­syl­wa­nii, któ­rzy na trzy dni zo­sta­li schwy­ta­ni w pod­ziem­ną pu­łap­kę.

W tym cza­sie w są­dzie Old Ba­iley w Lon­dy­nie to­czył się pro­ces prze­ciw Pau­lo­wi Bur­rel­lo­wi o kra­dzież. I pod­czas mo­ich ra­dio­wych i te­le­wi­zyj­nych wy­wia­dów w Ame­ry­ce mia­łem być py­ta­ny nie tyl­ko o gór­ni­ków, lecz tak­że o wagę do­wo­dów, przed­sta­wia­nych w trak­cie tej roz­pra­wy. Kie­dy pod­czas owe­go spa­ce­ru Mi­cha­el i ja dys­ku­to­wa­li­śmy o tym pro­ce­sie i Dia­nie, wy­da­wa­ło się, że ko­bie­ta, któ­rą po­zna­li­śmy w toku na­szej współ­pra­cy nad książ­ką we wcze­snych la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych, gwał­tow­nie zni­ka ze sce­ny, a jej po­stać i pa­mięć o niej z każ­dym upły­wa­ją­cym ro­kiem kur­czą się i ma­le­ją. Słu­cha­jąc ko­men­ta­rzy na te­mat jej ży­cia, opar­tych na do­wo­dach z tego pro­ce­su, mia­łem od­czu­cie, jak­by puz­zle jej oso­bo­wo­ści zo­sta­ły roz­rzu­co­ne we wszyst­kie stro­ny – jed­ne za­po­mnia­ne, inne prze­ja­skra­wio­ne lub kom­plet­nie znie­kształ­co­ne. Na przy­kład li­stom, któ­re ksią­żę Fi­lip, w na­stęp­stwie mo­jej pu­bli­ka­cji w 1992 roku, prze­słał do księż­nej i któ­re były dys­ku­to­wa­ne pod­czas spra­wy, przy­da­no nie­pro­por­cjo­nal­nie wiel­kie zna­cze­nie. W każ­dym ra­zie o tych li­stach i ja, i wie­le in­nych osób roz­pra­wia­li­śmy wy­czer­pu­ją­co dzie­sięć lat wcze­śniej.

De­for­ma­cje ca­łej hi­sto­rii od chwi­li śmier­ci księż­nej po­więk­sza­ły się co­raz bar­dziej. Zda­rza­ło się, że ci, któ­rzy zna­li Dia­nę lub dla niej pra­co­wa­li, ofe­ro­wa­li swo­je wspo­mnie­nia, czę­sto prze­sad­nie oce­nia­jąc swo­ją po­zy­cję w jej ży­ciu albo kon­ty­nu­ując na stro­nach pa­mięt­ni­ków wła­sną małą wen­de­tę. Na przy­kład jej oso­bi­sty se­kre­tarz Pa­trick Je­ph­son wy­pa­lił chy­ba zbyt po­spiesz­nie ze swo­ją Sha­dows of the

Prin­cess, opo­wia­da­jąc o okre­sie, kie­dy był przez księż­nę za­trud­nio­ny, a go­rycz z po­wo­du zwol­nie­nia moc­no za­bar­wi­ła jego osąd zda­rzeń. Ła­two do­strzec, że w swo­ich póź­niej­szych ar­ty­ku­łach dla pra­sy wy­po­wia­dał się o Dia­nie cie­plej i z więk­szym współ­czu­ciem. Jak­by na pod­sta­wie wła­sne­go do­świad­cze­nia zdał so­bie spra­wę z trud­no­ści, ja­kie na­po­ty­ka­ła, pró­bu­jąc zbu­do­wać so­bie ży­cie od nowa poza kró­lew­skim es­ta­bli­sh­men­tem. Po­dob­nie ka­mer­dy­ner Dia­ny Paul Bur­rell po­zwo­lił, żeby jego gniew w sto­sun­ku do ro­dzi­ny Spen­ce­rów, któ­rą wi­nił za swój to­czą­cy się w Old Ba­iley pro­ces o kra­dzież, za­in­fe­ko­wał jego wspo­mnie­nia za­ty­tu­ło­wa­ne W kró­lew­skiej służ­bie.

Mnó­stwo hi­sto­rii i opi­nii, zdez­o­rien­to­wa­na pu­blicz­ność, przed któ­rą pa­ra­do­wa­li świad­ko­wie wy­da­rzeń, udzie­la­jąc ko­men­ta­rzy czę­sto się wy­klu­cza­ją­cych, for­mu­łow­nych z ich wą­skiej, oso­bi­stej per­spek­ty­wy. Na przy­kład wła­ści­ciel Har­rod­sa1 Mo­ha­med al-Fay­ed, oj­ciec ostat­nie­go uko­cha­ne­go Dia­ny, Do­die­go, wciąż twier­dził, że jego syn za­mie­rzał się z nią oże­nić. Ten spór oraz kon­se­kwent­ne ob­sta­wa­nie przy tym, że ist­niał spi­sek zmie­rza­ją­cy do za­mor­do­wa­nia jego syna i księż­nej, wy­war­ły duży wpływ na to, jak świat po­strze­gał ostat­nie dni ży­cia Dia­ny. Inni upie­ra­li się, że ona sama im po­wie­dzia­ła, iż nie za­mie­rza wy­cho­dzić za mąż, ale byli i tacy, któ­rzy uwa­ża­li, że je­śli już chcia­ła za ko­goś wyjść, to na pew­no za Ha­sna­ta Kha­na. Tak że na­wet dla tych, któ­rzy zna­li oso­by za­mie­sza­ne w spra­wę, wie­le fak­tów po­zo­sta­je jesz­cze do wy­ja­śnie­nia. Zda­rza­ło się też, że lu­dzie mó­wi­li i pi­sa­li zu­peł­nie co in­ne­go niż to, co mie­li na my­śli. To trud­na spra­wa na­wet dla ko­goś, kto zna „kró­lew­ski te­ren” – ale wprost nie­moż­li­wa do roz­szy­fro­wa­nia przez przy­pad­ko­wych ob­ser­wa­to­rów. A fakt, że Dia­na dzie­li­ła swo­je ży­cie na seg­men­ty, za­my­ka­jąc całe jego ob­sza­ry przed tymi, któ­rzy te­raz twier­dzą, że do­brze ją zna­li, do­dat­ko­wo kom­pli­ku­je jej oce­nę.

Cały czas pró­bu­je się opi­sy­wać jej ży­cie przez pry­zmat znie­kształ­ceń, za któ­re wi­nię mass me­dia. Pu­łap­kę dla pro­sto­dusz­nych kro­ni­ka­rzy sta­no­wi tak­że, i za­wsze sta­no­wi­ło, re­la­cjo­no­wa­nie ich sto­sun­ków z Dia­ną albo przez pry­zmat jej oso­bo­wo­ści, albo zda­rzeń. Nad­zwy­czaj „po­my­sło­wy” ar­ty­kuł w Sun­day Pe­ople jest tego ży­wym przy­kła­dem. A to zna­czy, że wnio­ski, opar­te na do­wo­dach jak ten ma­te­riał, mu­szą być w oczy­wi­sty spo­sób znie­kształ­co­ne. W tej książ­ce pró­bo­wa­łem, na tyle, na ile to było moż­li­we, usy­tu­ować de­cy­zje Dia­ny w kon­tek­ście tego, co na­praw­dę dzia­ło się w jej ży­ciu, nie zaś tego, co me­dia i pu­blicz­ność są­dzi­ły, że się dzie­je.

Za­zwy­czaj kie­dy waż­na oso­ba pu­blicz­na od­cho­dzi, wspo­mnie­nia przy­ja­ciół, służ­by i inne „wzbo­ga­ca­ją” ży­cio­rys zmar­łe­go. Jed­nak w przy­pad­ku Dia­ny wy­da­ją się ra­czej go po­mniej­szać; do­mi­nu­je od­czu­cie, że po se­pa­ra­cji i roz­wo­dzie z księ­ciem Ka­ro­lem jej ży­cie nie mia­ło wiel­kie­go zna­cze­nia, kie­run­ku czy war­to­ści i „co­raz bar­dziej”, że za­cy­tu­ję pew­ne­go sza­no­wa­ne­go bio­gra­fa, „wy­my­ka­ło się jej spod kon­tro­li”; po­strze­ga­no ją jako ko­bie­tę wpraw­dzie ko­cha­ną, lecz emo­cjo­nal­nie nie­sta­bil­ną. Czyż­by wszyst­kie te sta­ra­nia i ból ser­ca, przez któ­ry prze­szła, aby za­pre­zen­to­wać swo­ją hi­sto­rię świa­tu w książ­ce Dia­na:praw­dzi­wa hi­sto­ria, i na­stęp­nie prze­ję­cie kon­tro­li nad swo­im lo­sem, mia­ły pójść na mar­ne? Ale je­śli tak było, jak wy­tłu­ma­czyć ten spon­ta­nicz­ny przy­pływ żalu po jej śmier­ci, na­gły wzrost uczuć po­łą­czo­ny z sza­cun­kiem i re­spek­tem, ja­kie wte­dy oka­zy­wa­no?

Wy­da­je się, że to, co za­gu­bio­no, to wie­dza o fak­tach lub uzna­nie dla tej ko­bie­ty, któ­ra – wciąż dość mło­da i czę­sto sa­mot­na – wal­czy­ła, żeby nadać sens swo­jej bar­dzo wy­so­kiej po­zy­cji pu­blicz­nej oraz skom­pli­ko­wa­ne­mu ży­ciu pry­wat­ne­mu. Kie­dy ży­cie Dia­ny się skoń­czy­ło, punkt wyj­ścia do po­szu­ki­wań speł­nie­nia na wła­sną rękę – współ­pra­ca z jej bio­gra­fem – miał przy­pusz­czal­nie więk­sze zna­cze­nie, niż so­bie wte­dy uświa­da­mia­li­śmy. Na­le­ża­ło­by to jesz­cze do­kład­niej prze­ana­li­zo­wać, jak parę in­nych zda­rzeń zlek­ce­wa­żo­nych przez mass me­dia – np. jej słyn­ny wy­wiad dla pro­gra­mu BBC Pa­no­ra­ma z 1995 roku. Uta­jo­ne przy­czy­ny jego po­wsta­nia oraz da­le­ko­sięż­ne kon­se­kwen­cje dziś zy­ska­ły jesz­cze na hi­sto­rycz­nym zna­cze­niu.

Pró­bu­jąc nadać sens temu nie­zwy­kłe­mu i skom­pli­ko­wa­ne­mu ży­cio­ry­so­wi, czę­sto za­po­mi­na­my o tym, jak da­le­ko Dia­na do­tar­ła i ja­kie oso­bi­ste i spo­łecz­ne po­przecz­ki mu­sia­ła na tej bież­ni ży­cia po­ko­nać. Oto ko­bie­ta, któ­ra – jak okre­śli­ła to Hil­la­ry Clin­ton – po­ka­za­ła „od­wa­gę i wy­trwa­łość w sta­wa­niu na nogi i dal­szej wę­drów­ce za każ­dym ra­zem, kie­dy ży­cie rzu­ca­ło ją na matę”. Ta książ­ka jest wła­śnie pró­bą opi­sa­nia i uczcze­nia tej wę­drów­ki.

An­drew Mor­ton

Rozdział pierwszyTrudna droga do wolności

Sie­dząc przy ko­la­cji, księż­na po­grą­żo­na była w roz­mo­wie z pro­du­cen­tem fil­mo­wym Da­vi­dem Put­t­na­mem. Zna­li się już od dzie­wię­ciu lat i Dia­na trak­to­wa­ła go jako ko­goś w ro­dza­ju wu­jasz­ka, ra­mię, na któ­rym mo­gła się wes­przeć w trud­nych chwi­lach, i życz­li­we ucho do słu­cha­nia w dra­ma­tycz­nych mo­men­tach jej ży­cia. W mar­cu 1992 roku Put­t­nam, któ­ry do­łą­czył do gru­py jej przy­ja­ciół, i miał spo­ro wy­czu­cia, zo­rien­to­wał się, że Dia­na była w jesz­cze więk­szym stre­sie niż zwy­kle. Kie­dy tak ga­wę­dzi­li w ho­te­lu Cla­rid­ge’s w cen­trum Lon­dy­nu, gdzie od­by­wa­ło się sym­po­zjum na te­mat AIDS, roz­mo­wa ze­szła na te­mat prze­kra­cza­nia mo­stów – po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji, od któ­rych nie ma już od­wro­tu. Księż­na po­wie­dzia­ła kon­spi­ra­cyj­nie: „Da­vid, my­ślę, że zro­bi­łam rzecz, któ­ra nie­od­wra­cal­nie zmie­ni moje ży­cie. Roz­ma­wia­łam z dzien­ni­ka­rzem i nie­dłu­go zo­sta­nie opu­bli­ko­wa­na pew­na książ­ka. Do­szłam do punk­tu, z któ­re­go nie moż­na się już cof­nąć. Je­stem prze­ra­żo­na!”.

Po czym wsta­ła i wy­gło­si­ła bra­wu­ro­wy spe­ech o swo­ich po­wią­za­niach i po­mo­cy w zwal­cza­niu AIDS, a na­stęp­nie swo­bod­nie od­po­wia­da­ła na py­ta­nia ze­bra­nej pu­blicz­no­ści i me­diów oraz eks­per­tów me­dycz­nych, w tym ba­ro­nes­sy­Jay i pro­fe­so­ra Mi­cha­ela Ad­le­ra. Pew­ne­go razu Dia­na zo­sta­ła za­py­ta­na, czy pro­wa­dzi ja­kąś grę. „Ale nie w kar­ty, lecz z ży­ciem” – brzmia­ła jej od­po­wiedź. Pod­czas tego wie­czo­ru znaj­do­wa­ła się tuż przed pierw­szym z wie­lu de­cy­du­ją­cych roz­dań. Tym dzien­ni­ka­rzem, o któ­rym wspo­mnia­ła, by­łem ja, a książ­ka toDia­na: praw­dzi­wa hi­sto­ria, opu­bli­ko­wa­na w czerw­cu 1992 roku, któ­ra – przy jej współ­pra­cy – eks­plo­ro­wa­ła nie­szczę­śli­we ży­cie w ro­dzi­nie kró­lew­skiej i znisz­czy­ła mit o baj­ko­wym mał­żeń­stwie księż­nej.

Po­mysł na­pi­sa­nia tam­tej książ­ki zro­dził się w dość dziw­nym miej­scu, bo w kan­ty­nie szpi­ta­la w paź­dzier­ni­ku 1991 roku. Dok­tor Ja­mes Col­thurst od­po­czy­wał; chwi­lę przed­tem to­wa­rzy­szył księż­nej Wa­lii w ofi­cjal­nej in­au­gu­ra­cji pra­cy no­we­go to­mo­gra­fu CT Sca­ner na od­dzia­le rent­ge­na szpi­ta­la Świę­te­go To­ma­sza w Lon­dy­nie, gdzie w tym cza­sie pra­co­wał. By­łem tam służ­bo­wo jako kró­lew­ski ko­re­spon­dent ga­ze­ty Da­ily Mail, i tak przy her­ba­cie i bisz­kop­tach spy­ta­łem go o tę wi­zy­tę. Wkrót­ce sta­ło się ja­sne, że Col­thurst był kimś wię­cej niż le­ka­rzem szpi­tal­nym, opro­wa­dza­ją­cym przed­sta­wi­ciel­kę ro­dzi­ny kró­lew­skiej, był jej przy­ja­cie­lem, któ­ry znał ją od lat.

Dok­tor Col­thurst i ja zdą­ży­li­śmy się już za­przy­jaź­nić, gry­wa­jąc la­ta­mi w squ­asha na szpi­tal­nych kor­tach, aby po­tem koń­cząc spo­tka­nia ob­fi­tym lun­chem w po­bli­skiej wło­skiej re­stau­ra­cji. Z uwa­gi na tę za­ży­łość pró­bo­wa­łem go po­zy­skać jako mój kon­takt, ale szyb­ko się zo­rien­to­wa­łem, że był lo­jal­nym przy­ja­cie­lem, chęt­nym do roz­mów na każ­dy te­mat prócz ro­dzi­ny kró­lew­skiej. Na­sza ofi­cjal­na zna­jo­mość po­wo­li zmie­ni­ła się w przy­jaźń, ale osią­gnę­li­śmy zro­zu­mie­nie co do tego, że gdy idzie­my na lunch do re­stau­ra­cji, w kar­cie dań de­fi­ni­tyw­nie nie ma „te­ma­tu Dia­na”. W póź­nych la­tach osiem­dzie­sią­tych mię­dzy księż­ną a Col­thur­stem, sy­nem ba­ro­ne­ta, któ­re­go ro­dzi­na od po­nad stu lat jest w po­sia­da­niu zam­ku Blar­ney w Ir­lan­dii, zro­dzi­ła się przy­jaźń. Roz­po­czę­ła się dzie­sięć lat wcze­śniej, zimą 1979 roku, pod­czas wy­jaz­du na nar­ty we fran­cu­skie Alpy. Pew­ne­go wie­czo­ru w trak­cie tych wa­ka­cji lady Dia­na Spen­cer, któ­rą zna­jo­my przed­sta­wił Col­thur­sto­wi i to­wa­rzy­stwu z jego dom­ku, wy­bra­ła się ra­zem z nimi do dro­giej dys­ko­te­ki w uzdro­wi­sku Ti­gnes w do­li­nie Val Cla­ret. Dia­na en­tu­zja­stycz­nie do­łą­czy­ła do tej sza­tań­skiej kom­pa­nii, aby móc tań­czyć bez ko­niecz­no­ści za­ma­wia­nia bar­dzo dro­gich drin­ków, któ­re pro­po­no­wa­li krą­żą­cy po sali kel­ne­rzy. To wte­dy Col­thurst spe­cjal­nie ude­rzył się o ko­lum­nę na par­kie­cie, upu­ścił tro­chę sztucz­nej krwi z kap­suł­ki dla dra­ma­tycz­ne­go efek­tu, i pod­czas ca­łej tej hecy Dia­na i jesz­cze jed­na dziew­czy­na „po­ma­ga­ły” mu wyjść z klu­bu. Chwyt, choć tro­chę nie­mą­dry, był nie­jed­no­krot­nie po­wta­rza­ny przez resz­tę wa­ka­cyj­ne­go ty­go­dnia, któ­ry księż­na opi­sa­ła po­tem jako jed­ne z naj­lep­szych wa­ka­cji w jej ży­ciu.

Dia­na lu­bi­ła nie­szko­dli­we i ra­czej nie­mą­dre żar­ty, ale Col­thurst przy­po­mniał pe­wien wca­le nie taki nie­win­ny wy­bryk, któ­re­go księż­na i przy­ja­cie­le sta­li się ofia­ra­mi. Otóż pod­czas week­en­du na far­mie jej przy­ja­ciół w Oxford­shi­re nie­świa­do­mie skon­su­mo­wa­li dużą ilość ha­szy­szu, któ­ry ktoś zmie­szał z ostrym chil­li con car­ne. Dla Dia­ny skoń­czy­ło się to trud­nym do po­wstrzy­ma­nia ata­kiem chi­cho­tu, okrop­nym „ssa­niem w żo­łąd­ku” i kil­ko­ma wi­zy­ta­mi w kuch­ni po ba­to­ny cze­ko­la­do­we i górę in­nych sło­dy­czy. Ale inni do­sta­li gwał­tow­nych tor­sji i Col­thurst, wte­dy jesz­cze stu­dent me­dy­cy­ny, choć sam nie czuł się do­brze, mu­siał całą noc czu­wać przy łóż­kach przy­ja­ciół „na haju”.

Jed­nak więk­szość ich spo­tkań była „zwy­czaj­na”. Col­thurst i inni z tego to­wa­rzy­stwa sta­li się sta­ły­mi go­ść­mi w apar­ta­men­cie Dia­ny przy Co­le­her­ne Co­urt pod­czas krót­kie­go, ale we­so­łe­go eta­pu ży­cia jako sin­giel­ki. Od cza­su do cza­su go­to­wa­ła im ko­la­cję, tań­czy­li w Hur­lin­gham Ball, a nie­kie­dy ona od­wie­dza­ła go w jego miesz­ka­niu w Pim­li­co, zwy­kle z przy­ja­ciół­ką Phil­li­pą Co­ker. „Była świet­nym i za­baw­nym kom­pa­nem, nie ma co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści” – wspo­mi­nał po­tem Col­thurst. „Nig­dy żad­nej su­ge­stii ro­man­su; ona nie była w moim ty­pie ani ja w jej”. Je­sie­nią 1980 roku, pod­czas na­rze­czeń­stwa księ­cia Ka­ro­la i Dia­ny Ja­mes Col­thurst zo­rien­to­wał się, skąd wie­je wiatr, kie­dy pew­ne­go wie­czo­ru przy­je­chał do jej apar­ta­men­tu na ko­la­cję. Dia­na aku­rat przy­go­to­wy­wa­ła się na kró­lew­ską rand­kę i zu­peł­nie za­po­mnia­ła, że bę­dzie mia­ła go­ścia. Po­bie­gła więc do po­bli­skie­go skle­pu, ku­pi­ła coś do je­dze­nia i zle­ci­ła współ­miesz­kan­kom, żeby przy­go­to­wa­ły na­pręd­ce ja­kieś da­nie. Kie­dy oko­ło pół­no­cy wró­ci­ła z pa­ła­cu Buc­kin­gham2, mia­ła mo­kre oczy i mó­wi­ła tyl­ko o sy­tu­acji księ­cia Ka­ro­la. „To zdu­mie­wa­ją­ce, co oni z nim wy­pra­wia­ją” – po­wie­dzia­ła, ma­jąc na my­śli licz­bę jego ofi­cjal­nych obo­wiąz­ków oraz wy­ma­ga­ją­cy per­so­nel.

Kie­dy w 1981 roku zo­sta­ła księż­ną Wa­lii, za­ży­łość, ty­po­wa dla jej ży­cia sin­giel­ki, znik­nę­ła, i na kil­ka lat po­mię­dzy nią a jej „Co­le­her­ne Co­urt”3 po­ja­wił się dy­stans. Od cza­su do cza­su jed­nak spo­ty­ka­ła się z Ja­me­sem Col­thur­stem, któ­ry wte­dy pra­co­wał w róż­nych szpi­ta­lach nie­da­le­ko Lon­dy­nu, oraz grup­ką in­nych daw­nych przy­ja­ciół, jak czło­nek „gru­py Co­le­her­ne”, były etoń­czyk Adam Rus­sell i jej ko­le­żan­ka ze szko­ły Ca­ro­lyn Bar­tho­lo­mew, któ­ra zresz­tą zo­sta­ła mat­ką chrzest­ną Wil­lia­ma. Ale do­pie­ro po ofi­cjal­nej wi­zy­cie Dia­ny w szpi­ta­lu Świę­te­go To­ma­sza w 1986 roku ona i Col­thurst za­czę­li się kon­tak­to­wać czę­ściej. Wi­dy­wa­li się na wie­lu we­so­łych lun­chach we wło­skich lub chiń­skich re­stau­ra­cjach w zna­nym im re­jo­nie Ful­ham, i to pod­czas jed­ne­go z tych spo­tkań Col­thurst do­strzegł, jak księż­na szyb­ko po­chła­nia je­dze­nie, a po­tem idzie do to­a­le­ty – kla­sycz­ny symp­tom ob­żar­stwa-prze­czysz­cze­nia, ty­po­wy dla osób cier­pią­cych na za­bu­rze­nie łak­nie­nia zwa­ne bu­li­mia ne­rvo­sa. Ale po­nie­waż jako na­sto­lat­ka za­wsze mia­ła świet­ny ape­tyt, z po­cząt­ku nie za­przą­tał so­bie tym gło­wy. Ja­kiś czas póź­niej Ca­ro­lyn Bar­tho­lo­mew po­wie­dzia­ła mu, że mar­twi się o zwy­cza­je ży­wie­nio­we Dia­ny, i za­czę­li roz­ma­wiać o sa­mej cho­ro­bie i jej da­le­ko­sięż­nych skut­kach. To wła­śnie po tej roz­mo­wie Ca­ro­lyn Bar­tho­lo­mew zde­cy­do­wa­ła się na swo­je słyn­ne ul­ti­ma­tum – je­śli Dia­na nie zwró­ci się o pro­fe­sjo­nal­ną po­moc, ona pój­dzie do me­diów i opo­wie o jej bu­li­mii.

Stop­nio­wo Col­thurst za­czął zy­ski­wać wgląd w praw­dzi­we ży­cie Dia­ny i kło­po­ty, z któ­ry­mi pró­bo­wa­ła so­bie ra­dzić. Jej mał­żeń­stwo się roz­pa­dło, a mąż miał ro­mans z Ca­mil­lą Par­ker-Bow­les, żoną ofi­ce­ra ar­mii i swo­je­go przy­ja­cie­la An­drew, ona jed­nak była zde­cy­do­wa­na za­cho­wać po­zo­ry – jak tego ocze­ki­wa­ła od niej ro­dzi­na kró­lew­ska – i uda­wać, że nic się nie dzie­je. W pa­ła­cu Ken­sing­ton4 czu­ła, że jest kon­tro­lo­wa­na przez dwo­rzan, któ­rzy wo­le­li ją ra­czej oglą­dać – atrak­cyj­ną w kla­sycz­nym sty­lu – niż jej słu­chać. Było to ży­cie klau­stro­fo­bicz­ne, a co gor­sza, wszy­scy, po­cząw­szy od kró­lo­wej, a na lo­ka­jach skoń­czyw­szy – świa­do­mie czy pod­świa­do­mie – za­cho­wy­wa­li się w taki sam spo­sób, jak­by zmó­wi­li się w dwu­li­co­wo­ści i hi­po­kry­zji. I w do­dat­ku wy­czu­wa­li na­pię­cie po­wo­do­wa­ne tymi oszu­stwa­mi. Kie­dy Dic­kie Ar­bi­ter w lip­cu 1988 roku za­czął pra­co­wać dla księ­cia i księż­nej Wa­lii jako urzęd­nik biu­ra pra­so­we­go, zna­lazł się w „nie­moż­li­wej” sy­tu­acji: zmu­szo­ny prze­ka­zy­wać świa­tu fik­cję ich szczę­śli­we­go mał­żeń­stwa i za­my­kać oczy na ro­sną­cy mię­dzy nimi dy­stans. Na przy­kład po wspól­nych ofi­cjal­nych wy­stą­pie­niach w Lon­dy­nie ksią­żę i księż­na opusz­cza­li salę ra­zem, ale nie uje­cha­li da­lej niż do Fria­ry Co­urt w pa­ła­cu Świę­te­go Ja­ku­ba5, kie­dy jed­no z ich prze­sia­da­ło się do in­ne­go sa­mo­cho­du. „Ona wra­ca­ła do pa­ła­cu Ken­sing­ton, a on, hm, hm, skła­dał noc­ne wi­zy­ty w mu­ze­ach czy ga­le­riach sztu­ki” – wspo­mi­nał Ar­bi­ter. „I naj­le­piej było nie py­tać, do­kąd na­praw­dę Ka­rol je­dzie”. Kie­dy w czerw­cu 1990 roku ksią­żę pod­czas me­czu polo zła­mał ra­mię i zo­stał za­bra­ny do szpi­ta­la Ci­ren­ce­ster, jego per­so­nel bar­dzo uważ­nie słu­chał po­li­cyj­nych ra­por­tów ra­dio­wych o zbli­ża­niu się do szpi­ta­la księż­nej Wa­lii, tak aby mieć czas wy­pro­wa­dzić pierw­sze­go go­ścia – Ca­mil­lę – za­nim Dia­na przy­bę­dzie na miej­sce.

Inni człon­ko­wie per­so­ne­lu tak­że by­wa­li zmu­sza­ni, wbrew ich woli, do sto­so­wa­nia pod­stę­pów. Ochro­niarz, któ­ry to­wa­rzy­szył księ­ciu pod­czas jego noc­nych wi­zyt do Mid­dle­wick Ho­use, domu Ca­mil­li, szes­na­ście ki­lo­me­trów od Hi­gh­gro­ve, wiej­skiej re­zy­den­cji księ­cia i księż­nej Wa­lii; lo­kaj i ku­charz, któ­rym na­ka­zy­wa­no przy­go­to­wa­nie i po­da­nie do sto­łu ko­la­cji, pod­czas gdy wszy­scy wie­dzie­li, że ksią­żę nie bę­dzie jej jadł, bo po­je­chał spo­tkać się z uko­cha­ną; ka­mer­dy­ner, któ­ry mu­siał wziąć dłu­go­pis i za­kre­ślać pro­gra­my w te­le­wi­zyj­nym ty­go­dni­ku Ra­dio Ti­mes, aby spra­wić wra­że­nie, że Ka­rol spę­dził spo­koj­ny wie­czór w domu przed te­le­wi­zo­rem. „Wszy­scy trzy­ma­li­śmy jego se­kre­ty w ta­jem­ni­cy, i to na­pię­cie do­pro­wa­dza­ło mnie do wy­mio­tów” – wy­znał w stycz­niu 1995 roku Da­ily Mail były ka­mer­dy­ner Ken Stro­nach. „Wszyst­ko, co ka­zał nam ro­bić, to były kłam­stwa, któ­re mia­ły wpro­wa­dzać w błąd”.

Na­tu­ral­nie Dia­na sta­ła w cen­trum ca­łej tej kon­spi­ra­cji, któ­rej ce­lem było okpie­nie jej i pu­blicz­no­ści; mia­ła ona trwać w nie­skoń­czo­ność, a uwi­kła­ni w nią byli ci, któ­rym ufa­ła i któ­rych ko­cha­ła. Kie­dy wy­py­ty­wa­ła przy­ja­ciół Ka­ro­la o Ca­mil­lę, od­po­wia­da­li, że jej po­dej­rze­nia są bez­pod­staw­ne, że pani Par­ker-Bow­les jest tyl­ko wie­lo­let­nią przy­ja­ciół­ką księ­cia. A gdy nie­po­kój Dia­ny na­ra­stał, wy­mie­nia­li się uwa­ga­mi, że wpa­da w pa­ra­no­ję, fan­ta­zju­je i jest ob­se­syj­nie za­zdro­sna. Kró­lo­wa mat­ka od­rzu­ci­ła jej prze­czu­cia jako fan­ta­zje „nie­mą­drej dziew­czy­ny” – opi­nia po­wie­la­na przez wyż­szych człon­ków ro­dzi­ny kró­lew­skiej – a lord Rom­sey i jego żona Pen­ny, kie­dy pod­czas wi­zy­ty w ich domu w Bro­adlands ksią­żę za­py­tał ich o zda­nie, po­świę­ci­li go­dzi­nę na prze­ko­ny­wa­nie go, by nie pro­po­no­wał Dia­nie Spen­cer mał­żeń­stwa, i na­zwa­li ją „sza­lo­ną ko­bie­tą”. Zresz­tą czę­sto była tak wła­śnie okre­śla­na przez to­wa­rzy­stwo księ­cia Ka­ro­la, któ­re do koń­ca twier­dzi­ło, że była pa­ra­no­icz­ką, na­wet po jej śmier­ci.

Sy­tu­ację kom­pli­ko­wa­ło jesz­cze prze­ko­na­nie Dia­ny, że od na­zwa­nia jej sza­lo­ną dzie­lił ją tyl­ko krok od wy­lą­do­wa­nia w szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym. „To wy­glą­da­ło tak, jak­by chcie­li mnie po pro­stu sprząt­nąć” – po­wie­dzia­ła Col­thur­sto­wi. Nic dziw­ne­go, że tak są­dzi­ła: wszak gdy na­sta­ły roz­pacz­li­we dni de­pre­sji i bu­li­mii, na któ­re cier­pia­ła pod­czas in­au­gu­ra­cyj­ne­go po­by­tu w Bal­mo­ral6, pierw­szą re­ak­cją ro­dzi­ny było we­zwa­nie psy­chia­trów. Księż­na wie­dzia­ła tak­że, że we­dług pra­wa bry­tyj­skie­go to kró­lo­wa jest w isto­cie praw­nym opie­ku­nem na­stęp­ców tro­nu, a nie mat­ka chłop­ców. Gdy­by więc zo­sta­ła „sprząt­nię­ta” albo ucie­kła, stra­ci­ła­by dzie­ci. Po­dej­rze­nia Dia­ny, jak­że da­le­kie od ma­ja­czeń sza­lo­nej, oka­za­ły się nie­ste­ty praw­dą, a bo­le­sna świa­do­mość, że zo­sta­ła oszu­ka­na, nie tyl­ko przez księ­cia Wa­lii, lecz tak­że wie­le osób z kró­lew­skie­go sys­te­mu, za­szcze­pi­ła w niej nie­uf­ność do es­ta­bli­sh­men­tu. I wszyst­ko to od­ci­snę­ło pięt­no na jej za­cho­wa­niu na całą resz­tę ży­cia.

W póź­nych la­tach osiem­dzie­sią­tych księż­na za­czę­ła zda­wać so­bie spra­wę, że je­śli nie po­weź­mie dra­stycz­nych kro­ków, cze­ka ją do­ży­wo­cie w nie­uczci­wo­ści i nie­szczę­ściu. Jej pierw­sza myśl: po pro­stu spa­ko­wać wa­liz­ki i uciec z sy­na­mi do Au­stra­lii. Echo za­cho­wań jej wła­snej mat­ki, któ­ra po peł­nym spo­rów i nie­sna­sek roz­wo­dzie z hra­bią Spen­ce­rem, a po­tem mał­żeń­stwie i ko­lej­nym roz­wo­dzie, dziś wie­dzie sa­mot­ną eg­zy­sten­cję w od­lud­nym domu na po­nu­rej wy­spie Seil w pół­noc­no-za­chod­niej Szko­cji – mi­lio­ny lat świetl­nych od jej daw­ne­go ży­cia w ser­cu ary­sto­kra­cji hrab­stwa Nor­folk.

Wpraw­dzie co­raz wię­cej i wię­cej lu­dzi do­wia­dy­wa­ło się o kon­spi­ra­cji do­oko­ła Dia­ny, ale je­dy­nie grup­ka przy­ja­ciół była świa­do­ma jej wzra­sta­ją­cej de­spe­ra­cji. W któ­rymś mo­men­cie 1990 roku Ja­mes Col­thurst zo­rien­to­wał się, że księż­na jest na­praw­dę w trud­nym po­ło­że­niu, kie­dy za­czę­ła cał­kiem po­waż­nie mó­wić, że sta­nie na środ­ku Ken­sing­ton High Stre­et i wy­krzy­czy zdu­mio­ne­mu świa­tu hi­sto­rię swo­je­go nie­szczę­ścia. „Je­śli twoi nie­przy­ja­cie­le twier­dzą, że je­steś sza­lo­na – przy­po­mniał jej su­cho Col­thurst – to taka ak­cja ra­czej ci nie po­mo­że”.

Ta uwa­ga od­wio­dła ją od tego nie­roz­waż­ne­go po­my­słu, lecz Colt-hurst i inni za­czę­li zda­wać so­bie spra­wę z kry­tycz­ne­go na­stro­ju Dia­ny. „Na tym eta­pie chcia­ła wy­krzy­czeć swój gniew ze szczy­tu da­chu. Chcia­ła znisz­czyć cały Dom Wind­so­rów” – wspo­mi­nał. – „Nie zwa­ża­jąc na kon­se­kwen­cje”. „Jej gniew z po­wo­du dwu­li­co­wo­ści jej męża i ca­łe­go sys­te­mu – kon­ty­nu­ował – osią­gnął ta­kie na­tę­że­nie, że cza­sem tra­ci­ła sa­mo­kon­tro­lę, za­le­wa­ła się łza­mi albo wpa­da­ła w de­pre­sję. Ale praw­dzi­wym po­wo­dem, dla któ­re­go wy­ru­sza­ła sama w dłu­gą dro­gę sa­mo­cho­dem albo de­cy­do­wa­ła się na le­wa­ty­wę, był jej gniew. Całą spra­wę po­gar­sza­ła jesz­cze nie­sta­bil­ność mał­żeń­stwa jej przy­ja­ciół­ki, księż­nej Yor­ku, któ­ra aku­rat ro­man­so­wa­ła z tek­sa­skim play­boy­em Ste­ve’em Wy­at­t­sem. No i w tym sa­mym cza­sie Dia­na kon­ty­nu­owa­ła swój zwią­zek z ofi­ce­rem ar­mii Ja­me­sem He­wit­tem, któ­re­go spo­tka­ła, gdy uczył jej sy­nów kon­nej jaz­dy. Kie­dy jed­nak mu­sia­ła przy­znać się do wła­snej nie­wier­no­ści, pró­bo­wa­ła swo­je za­cho­wa­nie ra­cjo­na­li­zo­wać, twier­dzi­ła, że to re­ak­cja na wie­lo­let­ni ro­mans jej męża z Ca­mil­lą Par­ker-Bow­les.

Pa­trząc, jak emo­cjo­nal­ne wa­ha­dło jego przy­ja­ciół­ki wy­chy­la się to w jed­ną, to znów w dru­gą stro­nę, Col­thurst pró­bo­wał ana­li­zo­wać jej po­ło­że­nie. I zro­zu­miał, że zy­ska­ła­by tro­chę siły mo­ral­nej, gdy­by mo­gła kon­tro­lo­wać przy­najm­niej ja­ki­kol­wiek frag­ment swo­je­go ży­cia. A wte­dy mia­ła­by szan­sę po­dej­mo­wać ja­kieś roz­sąd­ne de­cy­zje co do swo­je­go przy­szłe­go losu. Dla ko­goś tak kru­che­go emo­cjo­nal­nie jak Dia­na na­wet mała spra­wa mo­gła uczy­nić cuda – na przy­kład zmia­na fry­zu­ry po­tra­fi­ła od­mie­nić jej spoj­rze­nie na ży­cie. Jej nowy fry­zjer Sam McK­ni­ght, przy­ja­ciel ulu­bio­ne­go fo­to­gra­fa księż­nej, Pa­tric­ka De­mar­che­lie­ra, wy­warł na niej kie­dyś duże wra­że­nie. Bo kie­dy mo­de­lo­wał jej fry­zu­rę – jak sama to okre­śli­ła – „ujaw­nił coś zu­peł­nie no­we­go”, do­da­jąc jej pew­no­ści sie­bie i po­czu­cia wła­snej war­to­ści. Cza­sem ta­kie drob­ne spra­wy po­lep­sza­ły jej sa­mo­po­czu­cie, bo więk­szy pro­blem po­zo­sta­wał wszak nie roz­wią­za­ny: jak prze­ka­zać pu­blicz­no­ści jej praw­dzi­wą hi­sto­rię i w tym sa­mym cza­sie roz­plą­tać wę­zły, krę­pu­ją­ce jej ży­cie oraz mał­żeń­stwo.

Znaj­do­wa­ła się na­praw­dę w trud­nym po­ło­że­niu. Bo gdy­by po pro­stu spa­ko­wa­ła wa­liz­ki i ode­szła, co bar­dzo by jej od­po­wia­da­ło, pu­bli­ka, któ­ra wciąż wie­rzy­ła w jej baj­ko­we mał­żeń­stwo, po­trak­to­wa­ła­by jej za­cho­wa­nie jako ir­ra­cjo­nal­ne, hi­ste­rycz­ne i nie­doj­rza­łe. Wię­cej, gro­zi­ło­by jej, że stra­ci dzie­ci, do­kład­nie jak jej mat­ka ćwierć wie­ku temu. „Roz­wa­ża­li­śmy wie­le opcji” – wspo­mi­na dok­tor Colt-hurst – „i sta­ło się ja­sne, że po­win­na prze­dys­ku­to­wać swo­je spra­wy z in­ny­mi”. Ta myśl nie opusz­cza­ła jej ani na chwi­lę. Pierw­szym i naj­prost­szym po­su­nię­ciem było pod­ję­cie roz­mo­wy z wła­snym mę­żem. Ale tego już pró­bo­wa­ła. W tym okre­sie zwią­zek księ­cia z Ca­mil­lą Par­ker-Bow­les stał się już pu­blicz­ną ta­jem­ni­cą i na­wet gdy Dia­na krzy­cza­ła na Ka­ro­la, kłó­ci­ła się i wy­gła­sza­ła ty­ra­dy, on ją po pro­stu igno­ro­wał. Czu­ła się kom­plet­nie bez­sil­na. Wi­dzia­ła się z kró­lo­wą, któ­ra jej wpraw­dzie współ­czu­ła – mia­ła prze­cież świa­do­mość, co się dzie­je – ale nie za­ofe­ro­wa­ła żad­ne­go roz­wią­za­nia.

Dru­gi sce­na­riusz su­ge­ro­wał, aby żyć jak do­tąd, nic nie mó­wić i po­szu­kać po­mo­cy psy­chia­trycz­nej. Ale tego rów­nież pró­bo­wa­ła. Rzecz w tym, iż wie­dzia­ła, że nie jest cho­ra – to oko­licz­no­ści spra­wia­ły, że cho­ra się czu­ła. To one wy­wie­ra­ły wpływ – na nią, ale nie na jej umysł. I żad­na po­moc psy­chia­trycz­na nie ro­ze­rwa­ła­by krę­gu pod­stę­pu i zdra­dy, w któ­rym tkwi­ła. Jej sta­łym re­fre­nem były sło­wa: „Mam dość, mam po pro­stu do­syć!”. Trze­ci sce­na­riusz prze­wi­dy­wał wyj­ście do lu­dzi i ujaw­nie­nie świa­tu, jak na­praw­dę wy­glą­da jej ży­cie. Ale jak prze­my­cić tę hi­sto­rię na ze­wnątrz? Roz­wa­ża­ła sze­reg spo­so­bów, od se­rii ar­ty­ku­łów pra­so­wych przez współ­pra­cę przy książ­ce, do wy­wia­du te­le­wi­zyj­ne­go. „Roz­pa­try­wa­ła róż­ne opcje, aby przed­sta­wić swój punkt wi­dze­nia w spo­sób kon­tro­lo­wa­ny, zro­zu­mia­ły dla lu­dzi, któ­ry przy­niósł­by jej ra­czej uzna­nie jako czło­wie­ko­wi i po­ło­żył kres po­strze­ga­niu jej jako do­dat­ku do kró­lew­skie­go es­ta­bli­sh­men­tu” – tłu­ma­czył Ja­mes Col­thurst. „Cała trud­ność po­le­ga­ła na od­na­le­zie­niu me­dium, za po­mo­cą któ­re­go moż­na by­ło­by prze­ka­zać te in­for­ma­cje.

Przez ostat­nich dzie­sięć lat Dia­na ob­ser­wo­wa­ła spo­sób, w jaki pra­sa prze­krę­ca­ła wy­pad­ki z jej ży­cia i do­da­wa­ła im pi­kan­te­rii. I na­wet je­śli se­ria ar­ty­ku­łów mo­gła wy­wo­łać bu­rzę, efekt był­by krót­ko­trwa­ły i nie­ja­ko poza jej kon­tro­lą. Nie mia­ła też za­ufa­nia do ści­ślej­szych re­la­cji z ra­diem czy te­le­wi­zją, a to z po­wo­du ich bli­skich, zbyt za­ży­łych związ­ków z więk­szo­ścią miesz­kań­ców pa­ła­cu Buc­kin­gham. Oba­wia­ła się zwłasz­cza kon­tak­tów z BBC, po­nie­waż żoną ów­cze­sne­go pre­ze­sa Rady Gu­ber­na­to­rów7, Mar­ma­du­ke’a Hus­seya, była lady Su­san Hus­sey, dama do to­wa­rzy­stwa kró­lo­wej mat­ki. W tych roz­wa­ża­niach za­wsze po­ja­wiał się lęk przed cen­zu­rą i de­ma­ska­cją. A po­nie­waż ubie­gło­rocz­ne książ­ki na te­mat ży­cia mo­nar­chii, pió­ra ta­kich au­to­rów, jak Pen­ny Ju­nor i An­drew Mor­row, po­ka­zy­wa­ły – jak twier­dzi­ła – nie­spra­wie­dli­wy ob­raz jej ży­cia, Dia­na nie da­rzy­ła mi­ło­ścią tak­że świa­ta wy­daw­ni­cze­go.

Z dru­giej stro­ny księż­na wie­dzia­ła, że w tym cza­sie pi­sa­łem jej dużą bio­gra­fię, i była za­do­wo­lo­na z mo­jej wcze­śniej­szej książ­ki Dia­na’s Dia­ry: An In­ti­ma­te Por­tra­it of the Prin­cess ofWa­les z 1990 roku. Głów­nie dla­te­go, że zi­ry­to­wa­ła księ­cia Wa­lii szcze­gó­ła­mi opi­su wnętrz Hi­gh­gro­ve, i to do tego stop­nia, że jego ów­cze­sny oso­bi­sty se­kre­tarz, Ri­chard Ay­lard, roz­po­czął śledz­two, aby ujaw­nić moje źró­dło in­for­ma­cji. Wi­dzia­ła we mnie wte­dy ko­goś w ro­dza­ju re­be­lian­ta i out­si­de­ra, co – choć wte­dy nie mia­łem o tym po­ję­cia – moc­no za­wa­ży­ło na mo­ich szan­sach, gdy zde­cy­do­wa­ła się opo­wie­dzieć świa­tu swo­ją hi­sto­rię.

Spo­ty­ka­łem wpraw­dzie Dia­nę na wie­lu cock­ta­il par­ties, gdzie kró­lew­ska para ga­wę­dzi­ła z me­dia­mi przed swy­mi ofi­cjal­ny­mi wi­zy­ta­mi za­gra­nicz­ny­mi – wy­mia­na słów lek­ka, ła­twa i przy­jem­na, naj­czę­ściej na te­mat mo­je­go ja­skra­we­go kra­wa­ta. Je­śli do­brze pa­mię­tam, nie do­strze­ga­ło się wte­dy nic, co mo­gło­by su­ge­ro­wać na­szą przy­szłą tak owoc­ną współ­pra­cę. Nie­mniej w mar­cu 1991 roku Dia­na po­in­for­mo­wa­ła Col­thur­sta z wy­prze­dze­niem o zwol­nie­niu oso­bi­ste­go se­kre­ta­rza księ­cia Ka­ro­la, sir Chri­sto­phe­ra Airy’ego, wie­dząc, że prze­ka­że mi tę in­for­ma­cję. Była za­chwy­co­na, że ar­ty­kuł, któ­ry po­wstał i uka­zał się w Sun­day Ti­mes, pod­pi­sa­ny moim na­zwi­skiem, w spo­sób aku­rat­ny od­zwier­cie­dlał sy­tu­ację we­wnątrz kró­lew­skie­go domu. Dziś wy­da­je mi się, że mnie po pro­stu te­sto­wa­ła. Jak prze­ko­na­łem się po­tem, dało jej to po­czu­cie kon­tro­li nad swo­im ży­ciem, do­tych­czas tak do­kład­nie mo­ni­to­ro­wa­nym. Była tak przy­zwy­cza­jo­na, że w tej nie­zde­kla­ro­wa­nej woj­nie księ­cia i księż­nej Wa­lii to Ka­rol i jego ze­spół kon­tak­tu­ją się z me­dia­mi, że ta­kie dzia­ła­nie na wła­sną rękę dało jej spo­ro sa­tys­fak­cji.

To uczu­cie nie trwa­ło jed­nak dłu­go. W maju 1991 roku opu­bli­ko­wa­no ma­te­riał au­to­ra ko­lum­ny plo­tek Ni­ge­la Demp­ste­ra, gdzie Dia­na zo­sta­ła spor­tre­to­wa­na jako na­dą­sa­na nie­wdzięcz­ni­ca, któ­ra od­rzu­ci­ła ofer­tę męża, by zor­ga­ni­zo­wać przy­ję­cie w Hi­gh­gro­ve z oka­zji jej trzy­dzie­stych uro­dzin. Lecz ta re­zy­den­cja była dla niej te­re­nem ko­chan­ki Ka­ro­la, Ca­mil­li Par­ker-Bow­les, i gru­py schle­bia­ją­cych mu przy­ja­ciół, czu­ła więc, że to par­ty „ku jej czci” sta­nie się je­dy­nie pre­tek­stem do ko­lej­ne­go spo­tka­nia księ­cia z uko­cha­ną. Tak czy in­a­czej, pu­blicz­ność otrzy­ma­ła inny prze­kaz. Kie­dy w kil­ka dni po ma­te­ria­le Demp­ste­ra – gdy otrzy­ma­łem od Dia­ny via Ja­mes Col­thurst ko­lej­ną in­for­ma­cję – na­pi­sa­łem dlaSun­day Ti­me­sa duży ar­ty­kuł na te­mat „Woj­ny księ­stwa Wa­lii”, ten fakt przy­pie­czę­to­wał jej od­czu­cie, że mo­gła­by sama kon­tro­lo­wać swój pu­blicz­ny wi­ze­ru­nek. „Już od ja­kie­goś cza­su roz­wa­ża­ła po­mysł, aby upu­blicz­nić swo­ją hi­sto­rię i cała ta spra­wa z uro­dzi­no­wym przy­ję­ciem sta­ła się krop­ką nad i” – za­ob­ser­wo­wał po­tem Col­thurst. – „Zda­ła so­bie spra­wę, że w ja­kiś spo­sób musi prze­ka­zać lu­dziom wła­sny mes­sa­ge”.

Na tym eta­pie Dia­na już wie­dzia­ła, że je­śli sama nie opo­wie peł­nej hi­sto­rii swo­je­go ży­cia, pu­bli­ka nig­dy nie zro­zu­mie ani nie do­ce­ni mo­ty­wa­cji jej dzia­łań. I wła­śnie w tym cza­sie po­pro­si­ła Ja­me­sa o wy­son­do­wa­nie moż­li­wo­ści prze­pro­wa­dze­nia prze­ze mnie wy­wia­du do książ­ki. Przed­tem Col­thurst za­py­tał ją, czy na­praw­dę chcia­ła­by spró­bo­wać jesz­cze raz zmie­rzyć się z księ­ciem Ka­ro­lem. „A ona bar­dzo zde­cy­do­wa­nie od­po­wie­dzia­ła «tak» – wspo­mi­nał. – „Ta od­po­wiedź zde­cy­do­wa­ła o moim po­dej­ściu do książ­ki” – skwi­to­wał. Trze­ba tak­że do­dać, że prio­ry­te­tem ca­łej tej pu­bli­ka­cji sta­ły się do­bro Dia­ny i jej szczę­śli­wa przy­szłość.

Utrzy­mu­jąc całą ope­ra­cję w głę­bo­kiej ta­jem­ni­cy, Ja­mes i ja spo­tka­li­śmy się, aby prze­dys­ku­to­wać po­my­sły księż­nej w oto­cze­niu bar­dzo nie­ade­kwat­nym do kró­lew­skie­go te­ma­tu – to zna­czy w ka­wiar­ni uczęsz­cza­nej przez ro­bot­ni­ków w Ru­islip, w pół­noc­no-za­chod­nim Lon­dy­nie, bli­sko miej­sca, gdzie on w tym cza­sie cho­dził na ja­kiś kurs. To, co tam usły­sza­łem, na za­wsze zmie­ni­ło moje ży­cie. Po­śród wszyst­kich tych sma­żo­nych ja­jek na be­ko­nie od­sło­nił mi całą nie­zwy­kłą hi­sto­rię de­spe­ra­cji Dia­ny, jej nie­szczę­ścia, bu­li­mii i związ­ku jej męża z ko­bie­tą, o któ­rej nie­wie­lu jesz­cze wte­dy sły­sza­ło, Ca­mil­lą Par­ker-Bow­les. Wspo­mniał tak­że, choć tro­chę nie­pew­nie, o jej nie do koń­ca po­waż­nych pró­bach sa­mo­bój­czych. To wszyst­ko było alar­mu­ją­ce, wpra­wi­ło mnie w za­kło­po­ta­nie i osłu­pie­nie. Dzień w dzień przez ostat­nie dzie­sięć lat ja i inni człon­ko­wie tak zwa­nej kró­lew­skiej Rat Pack8, jeź­dzi­li­śmy za parą po ca­łym świe­cie i nig­dy nie po­ja­wi­ła się żad­na su­ge­stia hi­sto­rii, któ­ra roz­gry­wa­ła się tuż pod na­szym no­sem. Od mniej wię­cej dwóch lat wi­dać było pew­ne sy­gna­ły, że nie wszyst­ko mię­dzy mał­żon­ka­mi ukła­da się do­brze, ale ani przez chwi­lę nie wy­obra­ża­łem so­bie, że było aż tak źle. Wy­cho­dząc z ka­wiar­ni, mia­łem mę­tlik w gło­wie. Do­sta­łem klucz, któ­ry otwie­rał drzwi do rów­no­le­głe­go uni­wer­sum, świa­ta, gdzie nic nie było ta­kie, na ja­kie wy­glą­da­ło, a wszyst­ko oka­za­ło się jed­ną wiel­ką ma­ska­ra­dą.

Głę­bo­ko prze­ję­ty re­we­la­cja­mi tego dnia, scho­dząc do me­tra, by po­je­chać do domu, pod­świa­do­mie rzu­ci­łem za sie­bie ukrad­ko­we spoj­rze­nie, aby spraw­dzić, czy nie je­stem ob­ser­wo­wa­ny lub śle­dzo­ny. Taki był cię­żar nie­uf­no­ści i nie­po­ko­ju, któ­ry­mi zo­sta­łem obar­czo­ny.

Rozdział drugiRok niebezpiecznego życia

Nie upły­nę­ło wie­le cza­su, gdy zo­sta­łem spro­wa­dzo­ny na zie­mię. Mój wy­daw­ca – Ame­ry­ka­nin Mi­cha­el O’Mara, przy­jął wieść o mo­jej roz­mo­wie z Ja­me­sem Col­thur­stem z głę­bo­kim scep­ty­cy­zmem. Wła­śnie w me­diach wy­buchł skan­dal z pod­rób­ką Dzien­ni­ków Hi­tle­ra, mógł więc po­dej­rze­wać, że zo­sta­łem wro­bio­ny przez ja­kie­goś kan­cia­rza. Mimo wszyst­ko zgo­dził się na spo­tka­nie – on, ja i Ja­mes – w jego biu­rze w po­łu­dnio­wym Lon­dy­nie. Prze­bie­ga­ło w na­pię­tej at­mos­fe­rze: Ja­mes nie za­ufał mi jesz­cze w peł­ni, w ogó­le nie znał Mike’a i są­dził, że tego nie prze­łknie. In­stynk­tow­nie pró­bo­wał chro­nić kró­lew­ską przy­ja­ciół­kę, a z ko­lei O’Mara te­sto­wał jego uczci­wość. Cią­gle za­da­wał py­ta­nie: „Je­śli ona jest rze­czy­wi­ście taka nie­szczę­śli­wa, to dla­cze­go na zdję­ciach cią­gle się uśmie­cha?”, i po­ka­zy­wał całą bi­blio­te­kę al­bu­mów ro­dzi­ny kró­lew­skiej, któ­re opu­bli­ko­wał i w któ­rych nie było ani sło­wa o nie­szczę­ściu Dia­ny. Po­wo­li jed­nak O’Mara prze­ko­ny­wał się do Col­thur­sta: „Ja­sne, że nie jest kan­cia­rzem – ra­cjo­na­li­zo­wał – bo nie pro­si o pie­nią­dze”. Ale za­żą­dał te­stu – pierw­sza ka­se­ta z „me­mu­ara­mi” Dia­ny musi zo­stać za­re­je­stro­wa­na przed na­stęp­nym spo­tka­niem do­mo­ro­słych kon­spi­ra­to­rów.

Oczy­wi­ście, bar­dzo chcia­łem zro­bić z Dia­ną wy­wiad, ale wy­da­wa­ło się to kom­plet­nie nie­moż­li­we! Ze wzro­stem sto dzie­więć­dzie­siąt cen­ty­me­trów, do­brze zna­ny pa­ła­co­we­mu per­so­ne­lo­wi, nie mógł­bym wejść do apar­ta­men­tu Dia­ny nie­zau­wa­żo­ny. A do­kład­nie w chwi­li, kie­dy wia­do­mość, że roz­ma­wia­łem z księż­ną, roz­nio­sła­by się po pa­ła­cu, ba­lon by zo­stał prze­kłu­ty i dwo­rza­nie zro­bi­li­by wszyst­ko, żeby za­po­biec pu­bli­ka­cji jej spo­wie­dzi. To nie ja, a Ja­mes, sta­ry przy­ja­ciel, był wła­ści­wą oso­bą, któ­ra mo­gła­by się pod­jąć tej de­li­kat­nej i, jak się po­tem oka­za­ło, hi­sto­rycz­nej mi­sji. Za­opa­trzo­ny w li­stę py­tań, któ­re przy­go­to­wa­łem, i sta­ry ma­gne­to­fon, Col­thurst siadł na ro­wer i po­pe­da­ło­wał do pa­ła­cu Ken­sing­ton. To był maj 1991 roku, a on przy­mie­rzał się do zro­bie­nia pierw­sze­go z se­rii wy­wia­dów, któ­re kon­ty­nu­ował póź­niej przez całe lato i je­sień i któ­re osta­tecz­nie zmie­ni­ły spoj­rze­nie świa­ta na bry­tyj­ską ro­dzi­nę kró­lew­ską.

„Do­brze pa­mię­tam ten mo­ment” – wspo­mi­nał Col­thurst – „kie­dy zna­la­złem się w jej sa­lo­ni­ku w pa­ła­cu Ken­sing­ton. Dia­na była ubra­na swo­bod­nie, w dżin­sy i nie­bie­ską ko­szu­lę. Za­nim za­czę­li­śmy na­gry­wać, zdję­ła słu­chaw­kę te­le­fo­nu z wi­de­łek – ro­bi­ła to za każ­dym ra­zem, kie­dy od­po­wia­da­ła na moje py­ta­nia – i za­mknę­ła drzwi. I za­wsze, gdy prze­ry­wa­no nam pu­ka­niem, zdej­mo­wa­ła przy­pię­ty do ubra­nia mi­kro­fon i ukry­wa­ła go pod po­dusz­ka­mi sofy. „Przez dwa­dzie­ścia mi­nut pierw­sze­go wy­wia­du za­śmie­wa­ła się, opo­wia­da­jąc o róż­nych zda­rze­niach ze szkol­nych lat – kon­ty­nu­ował Col­thurst. -„A kie­dy do­szli­śmy do po­waż­niej­szych spraw, ta­kich jak pró­by sa­mo­bój­cze, Ca­mil­la i bu­li­mia, w jej to­nie dało się sły­szeć po­czu­cie ulgi, jak gdy­by uwal­nia­ła się od cię­ża­ru. Wie­dzia­łem jed­nak, że opo­wia­da­ła już o tych spra­wach przed­tem, in­nym lu­dziom, bo czu­ło się w po­wie­trzu, że jej od­po­wie­dzi, choć praw­dzi­we, zo­sta­ły wy­prak­ty­ko­wa­ne. Było oczy­wi­ste, że czę­sto roz­pra­wia­ła o swo­ich zmar­twie­niach”.

Kie­dy mó­wi­ła, na­ra­sta­ło w niej po­czu­cie nie­spra­wie­dli­wo­ści – wy­ni­ka­ją­ce ze spo­so­bu, w jaki była trak­to­wa­na przez Ca­mil­lę, księ­cia Ka­ro­la i ro­dzi­nę kró­lew­ską – a uwa­gi o wła­snym po­świę­ce­niu sy­gna­li­zo­wa­ły roz­ża­le­nie i gniew. Choć była w fa­tal­nej kon­dy­cji emo­cjo­nal­nej, fak­ty, któ­re przy­wo­ły­wa­ła, po­zo­sta­wa­ły wy­so­ce wia­ry­god­ne i wie­le puz­zli jej ży­cio­ry­su wę­dro­wa­ło na wła­ści­we miej­sce. A przede wszyst­kim głę­bo­kie po­czu­cie sa­mot­no­ści i od­rzu­ce­nia, któ­re to­wa­rzy­szy­ło Dia­nie przez więk­szą część ży­cia – od mo­men­tu, gdy mia­ła sześć lat, a jej mat­ka Fran­ces Shand Kydd po­rzu­ci­ła ojca.

Wspo­mnie­nia nie­szczę­śli­we­go dzie­ciń­stwa, ja­kie szki­co­wa­ła, przy­po­mi­na­ły ciem­ny, po­nu­ry pej­zaż – po­czu­cie winy z po­wo­du tego, że nie uro­dzi­ła się chłop­cem, aby kon­ty­nu­ować li­nię mę­skich spad­ko­bier­ców, łzy jej mat­ki, sa­mot­ne mil­cze­nie ojca i noc­ny płacz młod­sze­go bra­ta. A kie­dy Col­thurst prze­dzie­rał się tak przez li­stę py­tań, któ­re przy­go­to­wa­łem, do­wia­dy­wał się o in­nych dra­ma­tycz­nych wy­da­rze­niach. Wie­le py­tań oka­za­ło się zbęd­nych, dla­te­go że gdy za­czy­na­ła opo­wia­dać, na przy­kład o szkol­nych la­tach, po­trze­bo­wa­ła tyl­ko krót­kie­go im­pul­su na po­czą­tek.

„Kie­dy po pierw­szym wy­wia­dzie wy­sze­dłem z jej apar­ta­men­tu, zda­łem so­bie spra­wę, jak wiel­ka przede mną pra­ca” – po­wie­dział Col­thurst. – „Czu­łem, że trze­ba ją chro­nić przed nią samą, kie­dy więc po­dej­mo­wa­li­śmy trud­niej­sze te­ma­ty, w ro­dza­ju prób sa­mo­bój­czych, zdej­mo­wa­łem nogę z gazu. W tym cza­sie wie­dzia­łem już, że sy­tu­acja musi zo­stać roz­wią­za­na, in­a­czej źle się to dla niej skoń­czy. Z pew­no­ścią nie była psy­chicz­nie nie­zrów­no­wa­żo­na, ale oko­licz­no­ści sta­ły się tak trud­ne, że po­ten­cjal­nie mo­gły spo­wo­do­wać nie­sta­bil­ność emo­cjo­nal­ną. Wciąż jed­nak mia­ła szan­sę wziąć ży­cie w swo­je ręce”. Na po­cząt­ku pierw­szej roz­mo­wy Col­thurst po­wie­dział: „Je­śli po­ja­wi się te­mat, któ­re­go nie bę­dziesz chcia­ła pod­jąć, daj mi znać”. A ona od­par­ła: „Nie, nie, wszyst­ko w po­rząd­ku”. „Choć zna­łem ją, od­kąd była na­sto­lat­ką, by­łem za­sko­czo­ny, że tak otwar­cie roz­ma­wia­ła o swo­ich pró­bach sa­mo­bój­czych” – ko­men­to­wał Col­thurst. – „Opo­wia­da­ła też swo­bod­nie i szcze­rze o Ca­mil­li, jej ro­dzi­nie oraz o ro­dzi­nie kró­lew­skiej, ale kie­dy o tym mó­wi­ła, wy­raź­nie czu­łem gniew Dia­ny”.

Na dru­gie spo­tka­nie z Mi­cha­elem O’Marą Ja­mes przy­niósł ze sobą sta­ry, znisz­czo­ny ma­gne­to­fon. I kie­dy go włą­czył, wąt­pli­wo­ści O’Mary zwią­za­ne z au­ten­tycz­no­ścią in­for­ma­cji, ustą­pi­ły no­wym. „Ale jak my, do dia­bła, udo­wod­ni­my, że to wszyst­ko praw­da?” – za­py­tał. Rze­czy­wi­ście, mu­sie­li­śmy zna­leźć do­wo­dy, któ­re uwia­ry­god­ni­ły­by opo­wieść księż­nej. Co wię­cej, po­nie­waż nie mo­gli­śmy jej cy­to­wać, mu­sie­li­śmy zna­leźć jej przy­ja­ciół, któ­rzy po­twier­dzi­li­by wszyst­ko, co swo­imi sło­wa­mi po­wie­dzia­ła Dia­na.

W pierw­szych ty­go­dniach pro­jek­tu to księż­na na­rzu­ca­ła tem­po ak­cji. Moje no­tat­ki z wie­czo­ru 2 lip­ca 1991 roku, dnia jej trzy­dzie­stych uro­dzin (któ­re no­ta­be­ne spę­dzi­ła sama w pa­ła­cu Ken­sing­ton), po­ka­zu­ją jej nie­cier­pli­wość. O go­dzi­nie 5.10 po po­łu­dniu, kie­dy Col­thurst i ja by­li­śmy po­grą­że­ni w roz­mo­wie, ode­zwał się jego pa­ger. To była Dia­na. „Wi­dzi po­wo­dy do po­śpie­chu w opu­bli­ko­wa­niu książ­ki ” – za­pi­sa­łem w no­tat­ni­ku. – „My­śla­ła, że moż­na to zro­bić w cią­gu paru ty­go­dni. Po­je­chać do hra­bie­go Spen­ce­ra, po­ży­czyć kil­ka al­bu­mów i przy­wieźć je do Lon­dy­nu. Je­śli Ca­mil­la opo­wie całą hi­sto­rię uro­dzi­no­we­go par­ty Demp­ste­ro­wi, to to bę­dzie show ko­chan­ki Ka­ro­la. Obu­rzo­ny prze­bie­giem spra­wy”.

Je­śli po­trze­bo­wa­łem po­twier­dze­nia, jak skom­pli­ko­wa­ny bę­dzie ten pro­jekt, do­sta­łem je kil­ka dni póź­niej, kie­dy na­pi­sa­łem ko­lej­ny ar­ty­kuł dla Sun­day Ti­me­sa, za­ty­tu­ło­wa­ny „Ro­zejm”. Opo­wia­dał o za­ku­li­so­wych szcze­gó­łach dzia­łań, któ­re po­dej­mo­wa­no, aby za­koń­czyć woj­nę mię­dzy Ka­ro­lem i Dia­ną. Bo cho­ciaż sto­ry nie mi­ja­ła się z praw­dą, su­ge­ru­jąc, że w Domu Wind­so­rów pa­nu­je spo­kój, za­mie­rza­łem spro­wa­dzić dzien­ni­ka­rzy-ry­wa­li na fał­szy­wy trop. A za­ra­zem pod­kre­ślić swo­ją wia­ry­god­ność jako pi­sa­rza, dys­po­nu­ją­ce­go in­for­ma­cja­mi od ko­goś we­wnątrz, i to w taki spo­sób, by po opu­bli­ko­wa­niu książ­ka zo­sta­ła po­trak­to­wa­na po­waż­nie. Pró­bo­wa­łem prze­chy­trzyć prze­ciw­ni­ka – ale ta stra­te­gia le­gła w gru­zach już w mo­men­cie, gdy Dia­na: praw­dzi­wa hi­sto­ria uj­rza­ła świa­tło dzien­ne. W ar­ty­ku­le dla Sun­day Ti­me­sa wspo­mnia­łem, że w dniu uro­dzin Dia­ny jej sa­lon zo­stał ude­ko­ro­wa­ny ba­lo­na­mi wy­peł­nio­ny­mi he­lem. Kie­dy dwo­rza­nie ana­li­zo­wa­li ar­ty­kuł w po­szu­ki­wa­niu wska­zów­ki, kto był tak świet­nym źró­dłem in­for­ma­cji, oso­bi­sty se­kre­tarz kró­lo­wej, sir Ro­bert Fel­lo­wes, za­py­tał o to samą księż­ną. Kil­ka dni póź­niej Ar­thur Edwards, kró­lew­ski fo­to­graf i we­te­ran The Sun, za­te­le­fo­no­wał do mnie z ostrze­że­niem. „Roz­draż­ni­łeś ich” – po­wie­dział. – „Do cho­le­ry, bądź ostroż­ny! Roz­glą­da­ją się do­oko­ła, bo na­pi­sa­łeś praw­dę. Te­raz prze­wra­ca­ją wszyst­ko do góry no­ga­mi”. Jego po­ra­dy po­wtó­rzył kró­lew­ski re­por­ter z Da­ily Mail Ri­chard Kay, któ­re­mu dzien­ni­karz zaj­mu­ją­cy się w tej ga­ze­cie spra­wa­mi kry­mi­nal­ny­mi po­wie­dział, że po­pro­szo­no po­li­cję, aby zna­la­zła mo­je­go „kre­ta”. Po kil­ku mie­sią­cach wła­ma­no mi się do sfa­ty­go­wa­ne­go biu­ra nad in­dyj­ską re­stau­ra­cją w cen­trum Lon­dy­nu, skra­dzio­no apa­rat fo­to­gra­ficz­ny i prze­ko­pa­no się przez całą moją do­ku­men­ta­cję.

Z jed­nej stro­ny ostroż­ność, z dru­giej Dia­na, któ­ra na­ci­ska­ła, aby kon­ty­nu­ować pro­jekt – i sta­ło się ja­sne, że Ja­mes musi się pod­jąć znacz­nie po­waż­niej­szej roli, niż so­bie do­tych­czas wy­obra­żał. My­ślał, że po na­gra­niu kil­ku ka­set bę­dzie mógł się z nami po­że­gnać. Oka­za­ło się jed­nak, że bę­dzie mu­siał kon­ty­nu­ować wi­zy­ty w pa­ła­cu Ken­sing­ton, pro­sząc Dia­nę o wy­peł­nie­nie bia­łych plam, któ­re jesz­cze po­zo­sta­ły. Przez cały na­stęp­ny rok peł­nił funk­cję po­słań­ca, a na­sza trój­ka – Mike O’Mara, Ja­mes i ja – sta­ła się ro­dza­jem nie­for­mal­ne­go dwo­ru księż­nej, nie tyl­ko do­ku­men­tu­jąc, pi­sząc, a po­tem pu­bli­ku­jąc to, co mia­ło się stać „nie­ofi­cjal­ną – ofi­cjal­ną” bio­gra­fią, lecz tak­że po­ma­ga­jąc jej ra­dzić so­bie w co­dzien­nych kło­po­tach. W na­szej kar­cie dań zna­la­zło się wszyst­ko – od pro­ble­mów z per­so­ne­lem, przez spra­wy me­diów, do szki­ców jej wy­stą­pień – trak­to­wa­ła nas jako swój dwór nu­mer dwa. Było to do­świad­cze­nie eks­cy­tu­ją­ce i zdu­mie­wa­ją­ce za­ra­zem – dzi­wacz­ny ter­cet, któ­ry po­ma­gał kształ­to­wać ży­cie oraz ima­ge naj­słyn­niej­szej mło­dej ko­bie­ty na świe­cie.

Pod­czas któ­re­goś z pierw­szych „re­dak­cyj­nych” spo­tkań przy­szło nam na myśl, że Dia­na bę­dzie się czu­ła bar­dziej kom­for­to­wo, je­śli jej za­an­ga­żo­wa­nie w pro­jekt nie zo­sta­nie ujaw­nio­ne. Po pro­stu dla­te­go, że bę­dzie mo­gła wy­przeć się swo­je­go udzia­łu w przed­się­wzię­ciu. Księż­na była ostat­nią oso­bą z na­sze­go te­amu, któ­ra zda­wa­ła so­bie spra­wę z wagi ta­kiej moż­li­wo­ści. I do­pie­ro nie wcze­śniej niż 9 stycz­nia 1992 roku, kie­dy pro­ces pro­duk­cji książ­ki był już bar­dzo za­awan­so­wa­ny, po na­my­śle, po­pro­si­ła Ja­me­sa, aby za­ta­ić jej związ­ki z tą pu­bli­ka­cją. „Od po­cząt­ku wie­dzia­ła, że przed­się­wzię­cie jest ry­zy­kow­ne” – po­wie­dział Col­thurst. – „Ale z taką klau­zu­lą moż­li­wo­ści wy­par­cia się swe­go udzia­łu współ­pra­ca sta­ła się dla niej jesz­cze bar­dziej eks­cy­tu­ją­ca”.

Jed­nak ta stra­te­gia zro­dzi­ła do­dat­ko­wy pro­blem – mu­sie­li­śmy we­ry­fi­ko­wać każ­dą opo­wieść księż­nej u nie­za­leż­nych źró­deł. W emo­cjo­nal­nym po­to­ku słów pod­czas pierw­sze­go wy­wia­du po­ru­szo­nych zo­sta­ło wie­le de­li­kat­nych kwe­stii, któ­re mo­gły nas na­ra­zić na pro­ces o znie­sła­wie­nie, zwłasz­cza je­śli idzie o Ca­mil­lę Par­ker-Bow­les. Tak więc moje za­da­nie na na­stęp­ny rok obej­mo­wa­ło wy­wia­dy z przy­ja­ciół­mi, zna­jo­my­mi i per­so­ne­lem Dia­ny, któ­re mo­gły po­twier­dzić jej in­for­ma­cje. Nie­któ­rzy w jej krę­gu, jak Ca­ro­lyn Bar­tho­lo­mew i Ja­mes Gil­by, wie­dzie­li o jej związ­kach z książ­ką, choć nie zda­wa­li so­bie spra­wy z jej za­się­gu. Na przy­kład kie­dy ro­bi­łem wy­wiad z Ca­ro­lyn, po­wie­dzia­ła mi, że pan­na Spen­cer przed mał­żeń­stwem „była śle­po za­ko­cha­na w Ka­ro­lu”. Aby się upew­nić, czy to okre­śle­nie do­kład­nie od­da­je uczu­cia Dia­ny, za­te­le­fo­no­wa­ła do niej. „Uży­łam wła­ści­we­go sło­wa, praw­da?” – za­py­ta­ła. „Tak. By­łam. Cał­ko­wi­cie” – od­par­ła księż­na z na­ci­skiem. Ale w za­sa­dzie tyl­ko Ca­ro­lyn sta­no­wi­ła nie­ja­ko część na­sze­go ze­spo­łu, na­to­miast kie­dy Dia­na te­le­fo­no­wa­ła do więk­szo­ści swo­ich przy­ja­ciół, aby za­py­tać, czy ze­chcą ze mną po­roz­ma­wiać, mu­sia­ła sta­ran­nie do­bie­rać sło­wa. Co do ewen­tu­al­nych kon­tak­tów z jed­ny­mi, wy­ra­ża­ła się wy­mi­ja­ją­co, z in­ny­mi zaś – ne­ga­tyw­nie. „Trzy­maj się od tego [pro­po­zy­cji wy­wia­du] z da­le­ka” – do­ra­dza­ła swe­mu ma­sa­ży­ście Ste­phe­no­wi Twig­go­wi (na szczę­ście, zi­gno­ro­wał jej su­ge­stię). A kie­dy w li­sto­pa­dzie 1991 roku zro­bi­łem wy­wiad z Ja­me­sem Gil­bey­em w jego apar­ta­men­cie na Kni­ghts­brid­ge, wy­ja­śnił wprost, co Dia­na chcia­ła osią­gnąć za po­śred­nic­twem książ­ki: „Chce wy­ra­zić swój punkt wi­dze­nia gło­śno i ja­sno. Bez owi­ja­nia w ba­weł­nę. Chce, żeby lu­dzie do­wie­dzie­li się o jej żalu i o tym, w jaki spo­sób zo­sta­ła po­rzu­co­na”.

Już po pierw­szej se­sji z Ja­me­sem Col­thur­stem Dia­na wie­dzia­ła, że prze­kro­czy­ła swój pry­wat­ny Ru­bi­kon. Wy­rzu­ci­ła mapę przez okno i wy­ru­szy­ła w po­dróż z mgli­stym po­ję­ciem o tra­sie, nie mó­wiąc już o sa­mym celu. Ale była zde­cy­do­wa­na ją kon­ty­nu­ować i z upły­wem cza­su czy­ni­ła to co­raz ener­gicz­niej, sa­mo­dziel­nie su­ge­ru­jąc te­ma­ty do dys­ku­sji, ta­kie jak bu­li­mia, o któ­rej chcia­ła opo­wie­dzieć we wła­ści­wym kon­tek­ście. Pod­czas gdy ja by­łem za­ję­ty przy­ja­ciół­mi księż­nej, Ja­mes kon­ty­nu­ował swo­je wy­wia­dy: „Zwy­kle roz­ma­wia­li­śmy rano, po­tem je­dli­śmy lunch i cza­sa­mi mie­li­śmy jesz­cze dru­gą se­sję po po­łu­dniu. Ale wte­dy mia­ła już dość. Czę­sto nam prze­ry­wa­no, bo Paul Bur­rell [wów­czas jej młod­szy ka­mer­dy­ner] czy inni lu­dzie ze oso­bi­stej służ­by krę­ci­li się do­oko­ła. Wi­dać było, że im nie ufa­ła – kie­dy więc po­ja­wia­li się w po­ko­ju, prze­cho­dzi­li­śmy do roz­mo­wy na te­ma­ty ogól­ne”.

War­to wspo­mnieć, że kie­dy w 2003 roku Bur­rell opu­bli­ko­wał swo­je wspo­mnie­nia, po­wie­dział go­spo­da­rzo­wi ame­ry­kań­skie­go talk-show, Lar­ry’emu Kin­go­wi, że w 1992 roku on i księż­na dys­ku­to­wa­li spra­wę se­kret­nych wy­wia­dów, któ­re zna­la­zły się osta­tecz­nie w Dia­nie: praw­dzi­wej hi­sto­rii. Z po­waż­ną miną mó­wił mi­lio­nom ame­ry­kań­skich wi­dzów: „Wie­dzia­łem o tym. By­łem tam i wie­dzia­łem, co się dzie­je. Po­mo­głem księż­nej na­gło­śnić jej hi­sto­rię. I to był je­dy­ny mo­ment, kie­dy mo­gła wszyst­ko so­bie uło­żyć i po­wie­dzieć, co czu­je i my­śli. Ta książ­ka nie za­szo­ko­wa­ła mnie, bo by­łem świa­dom ca­łej sy­tu­acji”. Nie­mniej praw­da była zu­peł­nie inna. Nie dość, że nie był na bliż­szej sto­pie z księż­ną, to jesz­cze ona mu nie ufa­ła, bo jako ka­mer­dy­ner za­trud­nio­ny za­sad­ni­czo w Hi­gh­gro­ve u księ­cia Ka­ro­la na­le­żał do obo­zu „wro­ga”. W isto­cie, gdy księż­na na­gry­wa­ła swo­je wy­wia­dy, a Bur­rell prze­by­wał aku­rat w pa­ła­cu Ken­sing­ton, pusz­cza­ła gło­śno mu­zy­kę, na wy­pa­dek gdy­by pod­słu­chi­wał przez dziur­kę od klu­cza.

Col­thurst był za­sko­czo­ny in­wa­zyj­ną at­mos­fe­rą, jaka pa­no­wa­ła w jej domu w pa­ła­cu Ken­sing­ton. W świe­cie, gdzie każ­dy chciał uszczk­nąć ka­wa­łek dla sie­bie, księż­na mu­sia­ła chro­nić swo­ją prze­strzeń oso­bi­stą z nie­ustę­pli­wo­ścią psa war­tow­ni­ka i ukry­wa­ła mnó­stwo spraw, ta­kich jak astro­lo­gicz­ne wy­kre­sy czy książ­ki na te­mat za­bu­rzeń łak­nie­nia. In­stynk­tow­nie nie ufa­ła ni­ko­mu – sym­bo­lem była nisz­czar­ka na jej biur­ku – ani per­so­ne­lo­wi, ani dwo­rza­nom, ani z pew­no­ścią ro­dzi­nie kró­lew­skiej. Moż­na so­bie z tego kpić, jed­nak w pa­ła­cu, gdzie ob­ser­wo­wa­no i ko­men­to­wa­no każ­dy jej od­dech i każ­dy ruch, wy­da­wa­ło się zu­peł­nie moż­li­we, że pocz­ta księż­nej była prze­glą­da­na, a te­le­fon znaj­do­wał się na pod­słu­chu. Nic dziw­ne­go, że kie­dy cała na­sza trój­ka ku­pi­ła so­bie te­le­fo­ny ze scram­ble­rem, któ­ry od­stra­szał po­ten­cjal­nych pod­słu­chi­wa­czy, Dia­na bar­dzo się roz­luź­ni­ła.

Księż­na mar­twi­ła się tak­że o bez­pie­czeń­stwo Col­thur­sta, pe­da­łu­ją­ce­go na ro­we­rze po ca­łym Lon­dy­nie – zwłasz­cza gdy wo­ził ta­śmy z wy­wia­da­mi lub zdję­cia ro­dzi­ny Spen­ce­rów, któ­re nam osta­tecz­nie prze­ka­za­ła w li­sto­pa­dzie 1991 roku. Jej nie­po­kój oka­zał się uza­sad­nio­ny: pew­ne­go dnia la­tem 1991 roku, po jed­nej z se­sji na­gra­nio­wych w pa­ła­cu Ken­sing­ton, Ja­mes zo­stał po­trą­co­ny przez sa­mo­chód i spadł z ro­we­ru. Fakt, że w po­dob­nej at­mos­fe­rze Dia­na była go­to­wa udzie­lić swe­mu przy­ja­cie­lo­wi szcze­rych wy­wia­dów, prze­zna­czo­nych dla pi­sa­rza, któ­re­go le­d­wie zna­ła, po­ka­zu­je całą jej ów­cze­sną de­ter­mi­na­cję.

Rola, ja­kiej Col­thurst się pod­jął, zresz­tą nie­chęt­nie, ka­na­łu ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go mię­dzy księż­ną a jej bio­gra­fem, na­kła­da­ła na nie­go wiel­ką od­po­wie­dzial­ność i na­ra­zi­ła go na kło­po­ty da­le­ko więk­sze, niż się spo­dzie­wał. „W tam­tych cza­sach mia­łem świa­do­mość” – tłu­ma­czył – „że po­ma­gam kum­pel­ce w cho­ler­nie trud­nym mo­men­cie jej ży­cia. Czu­łem się w tej roli dość nie­kom­for­to­wo, ale nie wie­dzia­łem jesz­cze, że ta po­moc sta­nie się przez na­stęp­nych kil­ka lat moim głów­nym za­ję­ciem. Trak­to­wa­łem to jako spra­wę jed­no­ra­zo­wą – Dia­na na­gra swój ka­wa­łek, a po­tem za­sta­no­wi się nad pod­ję­ciem ja­kiejś de­cy­zji. Ale sta­ło się in­a­czej”.

Kru­cha emo­cjo­nal­nie Dia­na czę­sto zwra­ca­ła się do swo­ich przy­ja­ciół oraz Ja­me­sa po radę i wspar­cie i wkrót­ce stał się on do­dat­ko­wo jej do­rad­cą i psy­cho­te­ra­peu­tą, oka­zjo­nal­nie zaś pi­sał jej wy­stą­pie­nia, przy­ćmie­wa­jąc de­cy­zje po­dej­mo­wa­ne przez jej płat­ny per­so­nel. A zwłasz­cza Pa­tric­ka Je­ph­so­na, któ­ry – po pra­cy w cha­rak­te­rze jej ko­niu­sze­go – w li­sto­pa­dzie 1991 roku zo­stał za­trud­nio­ny jako oso­bi­sty se­kre­tarz Dia­ny. Z ko­lei ja kon­cen­tro­wa­łem się na bio­gra­fii księż­nej, co zna­czy­ło, że mie­li­śmy cza­sa­mi z Col­thur­stem roz­bież­ne po­rząd­ki dnia. Col­thurst miał wra­że­nie, że ist­nie­je kon­flikt mię­dzy jej pry­wat­ny­mi po­trze­ba­mi a książ­ką, ale za­wsze na pierw­szym miej­scu sta­wiał in­te­res Dia­ny. „Pod­czas gdy książ­ka mia­ła na celu po­móc jej zy­skać uzna­nie jako czło­wie­ko­wi” – re­la­cjo­no­wał po­tem -„moją naj­więk­szą tro­ską było to, co ona zro­bi po­tem ze swo­im ży­ciem”. Jego naj­waż­niej­szym wkła­dem w pro­jekt oka­za­ła się za­tem nie rola po­słań­ca, któ­ry prze­ka­zy­wał ka­se­ty z wy­wia­da­mi, przy­czy­nia­jąc się do po­wsta­nia książ­ki, ale po­moc, ja­kiej udzie­lał Dia­nie w po­wol­nym i bo­le­snym pro­ce­sie kształ­to­wa­nia no­we­go ży­cia. Wspar­cie w ka­na­li­zo­wa­niu ne­ga­tyw­nych my­śli i emo­cji oraz na­kła­nia­niu, by kon­cen­tro­wa­ła się na przy­szło­ści, po­zy­tyw­nej i pro­duk­tyw­nej. Po­tem tę rolę prze­ję­ły jej te­ra­peu­ti­ca Su­sie Or­bach, astro­loż­ka Deb­bie Frank oraz luź­na gru­pa za­stęp­czych ma­tek i oj­ców, w któ­rej zna­leź­li się re­ży­ser Da­vid Put­t­nam i lady An­na­bel Gold­smith.

Księż­na zwie­rza­ła się Col­thur­sto­wi ze swo­ich naj­bar­dziej in­tym­nych se­kre­tów i chy­ba moż­na po­wie­dzieć, że trak­to­wa­ła go jak „żywy ma­gne­to­fon”. Te­le­fo­no­wa­ła do nie­go bez prze­rwy i te te­le­fo­ny – zwy­kle oko­ło ośmiu dzien­nie, a w sy­tu­acjach kry­zy­so­wych na­wet wię­cej – mia­ły swój wła­sny rytm. Po­ran­ne roz­mo­wy były krót­kie, oma­wia­li za­war­tość ga­zet i spo­sób od­po­wie­dzi na ne­ga­tyw­ną pu­bli­ci­ty. Pla­no­wa­ła spo­tka­nia na cały dzień i pro­si­ła o rady, jak się upo­rać z sy­tu­acja­mi ofi­cjal­ny­mi czy to­wa­rzy­ski­mi. Na przy­kład kie­dyś za­py­ta­ła go, jak na­wią­zać in­te­re­su­ją­cą kon­wer­sa­cję z to­wa­rzy­szą­cym jej pod­czas lun­chu pre­zy­den­tem Fran­cji Fra­nço­is Mit­ter­ran­dem. In­nym ra­zem Dia­na, któ­ra nie­mal do koń­ca ży­cia oba­wia­ła się in­te­lek­tu­ali­stów, za­dzwo­ni­ła zde­ner­wo­wa­na i py­ta­ła, jak nie za­nu­dzić by­łe­go ame­ry­kań­skie­go se­kre­ta­rza sta­nu, Hen­ry’ego Kis­sin­ge­ra. Col­thurst po­ra­dził, by była sobą i za­py­ta­ła go o jego pa­sje i za­in­te­re­so­wa­nia. Oka­za­ło się to strza­łem w dzie­siąt­kę, bo od tej chwi­li Kis­sin­ger stał się ad­mi­ra­to­rem księż­nej, zgo­dził się na­wet wrę­czyć jej w 1995 roku w No­wym Jor­ku na­gro­dę za pra­cę hu­ma­ni­tar­ną,

Po­po­łu­dnio­we te­le­fo­ny do­ty­czy­ły zwy­kle po­rad w za­kre­sie ofi­cjal­nych zo­bo­wią­zań, a po­tem, wcze­snym wie­czo­rem, dzwo­ni­ła, aby po­ga­wę­dzić o swo­im ży­ciu i sy­tu­acji emo­cjo­nal­nej. Tu nie­odmien­nie po­ja­wiał się te­mat jej męża, mał­żeń­stwa i przy­szło­ści – cho­ciaż raz, kie­dy prze­by­wa­ła w Bal­mo­ral, za­py­ta­ła Col­thur­sta, jak roz­wią­zać skom­pli­ko­wa­ny pro­blem zwią­za­ny z pro­to­ko­łem. Wy­da­wa­ło się, że cza­sy, gdy kró­lo­wa po ko­la­cji in­to­no­wa­ła hym­ny, już się skoń­czy­ły. Ale jed­nak nie. Księż­na nie wie­dzia­ła więc, czy śpie­wać ra­zem z nią czy nie, a po­tem kla­skać czy sie­dzieć ci­cho. Ten je­den je­dy­ny raz Col­thurst nie po­tra­fił od­po­wie­dzieć na jej py­ta­nia.

Oka­zał się bar­dziej po­moc­ny, kie­dy Dia­na za­te­le­fo­no­wa­ła z San­drin­gham9 pod­czas Bo­że­go Na­ro­dze­nia 1991 roku. W opre­syj­nej, peł­nej nie­wy­po­wie­dzia­nych oskar­żeń at­mos­fe­rze tego ro­dzin­ne­go spo­tka­nia – ostat­nie­go przed se­pa­ra­cją mał­żeń­ską jej i księż­nej Yor­ku – pró­bo­wa­ła zna­leźć ja­kiś pre­tekst, aby wy­je­chać. Zwłasz­cza po cierp­kim spo­tka­niu z księż­nicz­ką Anną, któ­ra w prze­lo­cie rzu­ci­ła uwa­gę: „To na­praw­dę trud­ne dla Ka­ro­la mieć taką żonę jak ty”. Wte­dy Col­thurst za­su­ge­ro­wał, by Dia­na po­wie­dzia­ła, że chcia­ła­by od­wie­dzić bez­dom­nych w Lon­dy­nie. Księż­na pod­chwy­ci­ła ten po­mysł i mia­ła pre­tekst, żeby wszyst­ko za­aran­żo­wać i się od­da­lić.

Po tej ca­ło­dzien­nej la­wi­nie próśb o po­ra­dę i wspar­cie zda­rza­ły się, jak to na­zwał Col­thurst, „te­le­fo­ny z nu­dów”. Czę­sto, za­nim się po­ło­ży­ła, ga­wę­dzi­ła z nim przez pół­to­rej go­dzi­ny o wszyst­kim i o ni­czym. Col­thurst, któ­ry wte­dy pra­co­wał na peł­ny etat nad roz­bu­do­wą pew­ne­go urzą­dze­nia me­dycz­ne­go z Bri­tish Oxi­gen i pla­no­wał wła­sny ślub, mu­siał żon­glo­wać swo­im cza­sem, ka­rie­rą oraz ukry­tym ży­ciem de fac­to oso­bi­ste­go se­kre­ta­rza księż­nej Wa­lii. W cza­sach gdy te­le­fo­ny ko­mór­ko­we przy­po­mi­na­ły roz­mia­rem ce­głów­ki, do­sta­wał wia­do­mo­ści na pa­ger i czę­sto mu­siał wy­cho­dzić z waż­ne­go spo­tka­nia, aby zna­leźć spo­koj­niej­sze miej­sce i od­po­wie­dzieć na apel.

Na przy­kład w czerw­cu 1990 roku, kie­dy ksią­żę Wil­liam na szkol­nym polu gol­fo­wym uległ wy­pad­ko­wi i do­znał uci­sko­we­go pęk­nię­cia czasz­ki, prze­ra­żo­na Dia­na cią­gle dzwo­ni­ła do Ja­me­sa, szu­ka­jąc wspar­cia i otu­chy. Z cza­sem przy­zwy­cza­iła się po­le­gać na su­ge­stiach Col­thur­sta w przy­pad­ku wszel­kie­go ro­dza­ju de­li­kat­nych lub skom­pli­ko­wa­nych pro­ble­mów. Pew­ne­go razu zde­cy­do­wa­ła się zwol­nić swo­je­go fry­zje­ra, Ri­char­da Dal­to­na, ale za­sta­na­wia­ła się, jak to zro­bić, aby nie zra­nić jego uczuć ani nie spro­wo­ko­wać go do sprze­da­nia tej hi­sto­rii me­diom. Ja­mes za­su­ge­ro­wał, żeby na­pi­sa­ła tak­tow­ny list, wy­ja­śnia­jąc swo­ją de­cy­zję, i dała mu pre­zent jako wy­raz uzna­nia za lata służ­by. Jego rada oka­za­ła się słusz­na, i choć tego ro­dza­ju su­ge­stie tyl­ko tro­chę wy­kra­cza­ły poza opi­nie roz­sąd­ne­go przy­ja­cie­la, w przy­pad­ku ko­goś tak po­dat­ne­go na zra­nie­nie były ni­czym koło ra­tun­ko­we dla to­ną­ce­go.

Jak­kol­wiek księż­na była od Col­thur­sta uza­leż­nio­na, nie mó­wi­ła mu wszyst­kie­go. Cho­ciaż wście­ka­ła się na nie­wier­ność swo­je­go męża, ukry­wa­ła, że sama mia­ła dłu­gi ro­mans, od 1986 do 1991 roku, z ka­pi­ta­nem Ja­me­sem He­wit­tem. I mi­ło­sną afe­rę z Ja­me­sem Gil­bey­em, któ­re­go po­tem zi­den­ty­fi­ko­wa­no jako mę­ski głos na pa­mięt­nych ta­śmach Squ­id­gy­ga­te, na któ­rych nie­le­gal­nie za­re­je­stro­wa­no roz­mo­wy te­le­fo­nicz­ne w syl­we­stra 1989 roku. Pod­czas se­sji z Col­thur­stem wciąż ob­sta­wa­ła, że He­witt był nie wię­cej niż przy­ja­cie­lem i za­wsze mó­wi­ła o nim w mało po­chleb­nym to­nie. Ale swo­imi za­pew­nie­nia­mi nie prze­ko­na­ła Col­thur­sta. Opo­wia­da­jąc o He­wit­cie, nig­dy nie była cał­ko­wi­cie szcze­ra, po­dob­nie jak uni­ka­ła dys­ku­sji na te­mat swo­jej przy­jaź­ni z Ja­me­sem Gil­bey­em. Aż do mo­men­tu, kie­dy po­trze­bo­wa­ła po­mo­cy Col­thur­sta.

Pierw­sza wska­zów­ka na te­mat związ­ku Dia­ny z Ja­me­sem He­wit­tem po­ja­wi­ła się w ga­ze­cie nie­dziel­nej w mar­cu 1991 roku. Były to cza­sy woj­ny w Za­to­ce Per­skiej, a dziar­ski, lecz nie­dy­skret­ny do­wód­ca czoł­gu, na te­re­nie dzia­łań wo­jen­nych, po­ży­czył od re­por­te­ra te­le­fon sa­te­li­tar­ny i za­dzwo­nił do księż­nej do pa­ła­cu Ken­sing­ton. Dia­na była nie­spo­koj­na, że kie­dy He­witt po­wró­ci z woj­ny, na­tych­miast opad­ną go re­por­te­rzy i po­łą­czą ich w parę, po­pro­si­ła więc Col­thur-sta, aby na­pi­sał dla He­wit­ta oświad­cze­nie dla me­diów. „Nie­po­ko­iła się, bo nie mo­gła mu ufać, że gdy otwo­rzy usta, nie po­wie cze­goś, co ujaw­ni ro­mans” – po­wie­dział Col­thurst. „To zro­zu­mia­łe, prze­cież nig­dy nie wy­ja­wi­ła praw­dzi­wej na­tu­ry sto­sun­ków mię­dzy nimi”.

He­witt ka­te­go­rycz­nie od­rzu­cił na­szą proś­bę o wy­wiad do książ­ki, a po­nie­waż Dia­na wciąż utrzy­my­wa­ła, że to tyl­ko przy­jaźń, nic nie mo­gli­śmy z tą hi­sto­rią zro­bić. Nie mie­li­śmy też po­ję­cia o jej za­du­rze­niu w de­ale­rze dzieł sztu­ki Oli­ve­rze Ho­are’em, któ­ry był obiek­tem jej wes­tchnień na po­cząt­ku 1991 roku. To była jed­na ze sta­łych, dla wie­lu lu­dzi in­try­gu­ją­cych cech jej cha­rak­te­ru: bez wzglę­du na to, jak bli­sko byli – za­rów­no ro­dzi­na, sta­rzy przy­ja­cie­le, jak też Colt-hurst i prze­po­wia­da­cze for­tu­ny – nig­dy nie ujaw­nia­ła im ab­so­lut­nie wszyst­kie­go.

Mniej stre­su­ją­ce niż rola ar­chi­wum ta­jem­nic księż­nej (w każ­dym ra­zie nie­któ­rych), lecz tak­że po­ży­tecz­ne, oka­za­ły się obo­wiąz­ki Colt-hur­sta jako jej nie­ofi­cjal­ne­go spe­ech wri­te­ra. Skar­ży­ła się, że tek­sty przy­go­to­wy­wa­ne dla niej przez ofi­cje­li or­ga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nych czy Pa­łac były „cięż­kie, for­mal­ne i nud­ne” i chcia­ła, by Ja­mes do­rzu­cał do tych wy­stą­pień to, co na­zy­wa­ła „pier­wiast­kiem Dia­ny”. Naj­pierw roz­ma­wia­li o tym, co chcia­ła­by po­wie­dzieć, po­tem Ja­mes przy­go­to­wy­wał szkic, a ona do­da­wa­ła ja­kieś nowe my­śli i do­ko­ny­wa­ła ostat­nie­go szli­fu. Ja tak­że by­wa­łem w to an­ga­żo­wa­ny, a czę­sto moż­na było zo­ba­czyć i ochro­nia­rza księż­nej, Kena Whar­fe’a, sie­dzą­ce­go w kró­lew­skiej li­mu­zy­nie i szli­fu­ją­ce­go jej wy­stą­pie­nia do­słow­nie kil­ka mi­nut przed spo­tka­niem.

„Te wy­stą­pie­nia wie­le dla niej zna­czy­ły” – po­wie­dział Col­thurst. – „To był te­ren, z któ­re­go, jak co­raz bar­dziej zda­wa­ła so­bie spra­wę, mo­gła prze­ka­zy­wać swo­je prze­sła­nia. Da­wa­ło jej to po­czu­cie suk­ce­su i upraw­nio­ne wra­że­nie, że pu­blicz­ność słu­cha tego, co mó­wi­ła, a nie gapi się na jej ubra­nie, fry­zu­rę i wy­gląd. Zda­rza­ło się, że dzwo­ni­ła pod­eks­cy­to­wa­na, że wła­śnie mó­wio­no o jej wy­stą­pie­niu w ra­diu czy te­le­wi­zji, za­chwy­co­na, że zo­sta­ła po­chwa­lo­na za jego treść”. Ta na­sza pro­ce­du­ra, choć ama­tor­ska, na­praw­dę się spraw­dza­ła – na­wet je­śli była po­dej­mo­wa­na w at­mos­fe­rze le­d­wie ma­sko­wa­nej pa­ni­ki i sza­leń­stwa. W sierp­niu 1991 roku Dia­na za­te­le­fo­no­wa­ła z rej­su po Mo­rzu Śród­ziem­nym z po­kła­du jach­tu ar­ma­to­ra-mi­lio­ne­ra Joh­na Lat­si­sa, zde­ner­wo­wa­na, że nie do­sta­ła jesz­cze spe­echu, któ­ry mia­ła wy­gło­sić na rzecz Czer­wo­ne­go Krzy­ża. W isto­cie Col­thurst prze­fak­so­wał go na jacht dwa dni wcze­śniej, ale czło­nek za­ło­gi, któ­ry go ode­brał, za­po­mniał do­rę­czyć wy­druk. Przy in­nej oka­zji – wła­śnie jadł śnia­da­nie na swo­jej far­mie pod Pang­bo­ur­ne w Berk­shi­re – księż­na zno­wu za­dzwo­ni­ła w pa­ni­ce. Mia­ła być obec­na na lun­chu z oka­zji przej­ścia na eme­ry­tu­rę przy­ja­cie­la, lor­da Kin­ga, by­łe­go pre­ze­sa Bri­tish Air­ways, i w ostat­niej chwi­li zde­cy­do­wa­ła się po­wie­dzieć kil­ka słów. I tak, chru­piąc po­ran­ne­go to­a­sta i spa­ce­ru­jąc po kuch­ni w szla­fro­ku, Ja­mes dyk­to­wał Dia­nie swo­je my­śli, któ­ra ta skru­pu­lat­nie spi­sy­wa­ła na skraw­ku pa­pie­ru.

Pe­wien lunch we wrze­śniu 1991 roku świet­nie ilu­stru­je go­rącz­ko­wy na­strój jej ży­cia w tam­tym okre­sie. Oto Ja­mes i ja świet­nie się ba­wi­li­śmy, „pi­jąc nasz lunch” w pu­bie Stag’s Head na lon­dyń­skim West En­dzie, i re­da­gu­jąc wy­stą­pie­nie księż­nej, któ­re mia­ła wy­gło­sić na sym­po­zjum psy­chia­trii dzie­cię­cej. To był ten słyn­ny „spe­ech z uści­skiem”, za któ­ry do­sta­ła na­gro­dę. W jego tre­ści in­for­mo­wa­ła sza­cow­nych zgro­ma­dzo­nych, bądź co bądź ośmiu­set le­ka­rzy, o war­to­ści przy­tu­la­nia, do­da­jąc, że jest to spo­sób „tani, eko­lo­gicz­ny i wy­ma­ga mi­ni­mum in­struk­ta­żu”. Kie­dy tak maj­stro­wa­li­śmy przy sło­wach i fra­zach, usły­sze­li­śmy pa­ger. My­śle­li­śmy, że to fo­to­graf-ama-tor, któ­re­go, za wie­dzą Dia­ny, po­pro­si­li­śmy, aby zro­bił kil­ka ujęć księż­nej i jej sy­nów, kie­dy szli na lunch do re­stau­ra­cji Lo­ren­zo. Ale to była sama Dia­na. Kie­dy wresz­cie Ja­mes zna­lazł bud­kę te­le­fo­nicz­ną i od­dzwo­nił, po­wie­dzia­ła, że jego sta­ran­nie przy­go­to­wa­ne prze­mó­wie­nie musi zo­stać skró­co­ne z dwóch ty­się­cy stu do ty­sią­ca sze­ściu­set słów. I że to­na­cję trze­ba zła­go­dzić, bo wska­zów­ki do­ty­czą­ce przy­tu­la­nia mogą zo­stać od­czy­ta­ne jako kry­ty­ka kró­lo­wej i dy­stan­su, z ja­kim wy­cho­wa­ła swo­je dzie­ci. Padł tak­że zło­śli­wy ko­men­tarz na te­mat pew­nej oso­by, któ­ra rów­nież mia­ła być obec­na na lun­chu, mar­ki­zy Do­uro, nie­gdy­siej­szej przy­ja­ciół­ki, z któ­rą Dia­na ze­rwa­ła, kie­dy się do­wie­dzia­ła, że ta udo­stęp­nia swo­ją szkoc­ką po­sia­dłość księ­ciu Ka­ro­lo­wi i Ca­mil­li na ro­man­tycz­ne spo­tka­nia.

Był to pierw­sza roz­mo­wa z Dia­ną tego dnia, choć nie ostat­nia. Nie­daw­no za­prze­czy­ła „non­sen­so­wi” Ni­ge­la Demp­ste­ra o kró­lo­wej, któ­ra po­noć na­ka­za­ła księż­nej zo­stać z Ka­ro­lem – i chcia­ła na­gło­śnić swo­je zda­nie, je­śli ja­kiś dzien­ni­karz za­te­le­fo­no­wał­by do mnie i o to za­py­tał. Jesz­cze tego sa­me­go dnia, po­pra­wia­jąc spe­ech Dia­ny, za­gad­ną­łem Stu­ar­ta Hig­gin­sa, wte­dy za­stęp­cę re­dak­to­ra na­czel­ne­go The Sun o ta­jem­ni­czą wy­ciecz­kę księ­cia Ka­ro­la do za­mecz­ku jego przy­ja­cie­la na po­łu­dniu Fran­cji. Dia­na są­dzi­ła, że Ca­mil­la tak­że tam je­dzie i bar­dzo chcia­ła otrzy­mać po­twier­dze­nie tej in­for­ma­cji, naj­le­piej w po­sta­ci zdję­cia, któ­re upra­wo­moc­ni­ło­by jej po­dej­rze­nie o nie­wier­no­ści męża. Ale w ostat­niej chwi­li Ca­mil­la zde­cy­do­wa­ła się nie to­wa­rzy­szyć księ­ciu.