Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Długa podróż w bardzo krótkim czasie. Biografia Andrzeja Bukowińskiego

Długa podróż w bardzo krótkim czasie. Biografia Andrzeja Bukowińskiego

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-63778-61-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Długa podróż w bardzo krótkim czasie. Biografia Andrzeja Bukowińskiego

„Negatyw łapie atmosferę, jest wrażliwy na klimat, jaki towarzyszy pracy” – mówi w tej książce Andrzej Bukowiński, zdobywca 25 nagród na Festiwalu Filmu Reklamowego w Wenecji i Cannes. Szybko zrozumiał, że bez zwykłego ludzkiego ciepła i humoru nawet najwymyślniejsze pomysły nie będą przemawiać do widza. To dlatego wielkie agencje z ogromnymi budżetami przegrywały na festiwalach z filmami Andrzeja, w których najważniejszy był niebanalny pomysł i uważna obserwacja ludzkich zachowań. „Jego znakiem firmowym stała się prostota” – pisze Aleksandra Pluta. Ale ta prostota nie przemówiłaby w pełni do widzów, gdyby nie inteligencja i wrażliwość twórcy tych filmów.

To książka o niezwykłym człowieku, niezwykłym życiorysie i szczęściu w życiu; szczęściu, które jest uśmiechem Boga. Andrzej tych uśmiechów widział w swojej karierze wiele. Ale nie odkrywa do końca wszystkich kart w pokerze życia. Aleksandra Pluta robi pewną celną obserwację: „Można Andrzeja ugryźć z tej lub tamtej strony, choć on sam do końca nie pozwoli się rozgryźć”. Przeczytajcie tę książkę i sami sprawdźcie, czy to prawda

(fragment przedmowy Piotra Semki)

Polecane książki

"W sierocińcu dla chłopców na Górze Żelaznej dwaj bracia, Michael i Julian, na własnej skórze uczą się, że życie to nieustanna walka. Kiedy jeden z podopiecznych zostaje brutalnie zamordowany, Michael ucieka z sierocińca, biorąc w ten sposób winę na siebie. Przez dwa dziesięciolecia Michael jest cz...
Z przepisów dotyczących szczególnych zasad rachunkowości wynika, że środki trwałe stanowiące własność Skarbu Państwa lub jednostki samorządu terytorialnego otrzymane nieodpłatnie na podstawie decyzji właściwego organu mogą być wyceniane w wartości określonej w tej decyzji. To tylko jenda z zasad obo...
Być Bliżej Boga — to zbiór artykułów i tekstów chrześcijańskich, pozwalających odkryć „coś prawdziwego i ważnego” w wierze chrześcijańskiej, sięgając do wzoru pierwszych chrześcijan, dla których Słowo Boże jest jedynym, nieomylnym autorytetem....
Znali się od dzieciństwa, najpierw polubili, potem pokochali. Niestety ojciec Clare nie udzielił zgody na ich ślub i kazał zerwać kontakty. Mijają lata, a markiz Rawcliffe wciąż rozpamiętuje ten miłosny zawód. Gdy jego drogi ponownie krzyżują się z Clare, postanawia skorzystać z okazji. Przek...
Andreas Michalsen, ordynator Wydziału Medycyny Naturalnej w Szpitalu imienia Immanuela w Berlinie oraz profesor Klinicznej Medycyny Naturalnej w berlińskiej Charité, bada naukowo takie tradycyjne sposoby leczenia, jak terapia pijawkami, upuszczanie krwi, joga czy poszczenie, i z powodzeniem stosuje ...
Przez całe dekady to był najbardziej pożądany gabinet w Polsce. Jego lokator miał i ma nadal wielką władzę. W gabinecie prezesa TVP spotykały się wielkie gwiazdy, wielkie pieniądze i wielka polityka. O swych rządach na Woronicza Beacie Modrzejewskiej odpowiadają prezesi Telewizji Polskiej: Wiesław W...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Aleksandra Pluta

Redakcja i korekta: Bernadeta Lekacz

Autor zdjęcia na okładce: Eugenio
Carrer

Projekt okładki: Barbara Ćwik

Copyright © Aleksandra Pluta &
Andrzej Bukowiński & Wydawnictwo Akademickie DIALOG 2013

Wydanie elektroniczne Warszawa 2014

ISBN e-pub 978-83-63778-61-3

ISBN mobi  978-83-63778-62-0

Wydawnictwo Akademickie DIALOG

00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218

tel./faks: 22 620 87 03

e-mail: redakcja@wydawnictwodialog.pl

www.wydawnictwodialog.pl

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: kontakt@elib.pl

www.eLib.pl

Latynopolak

Jacy byliby Polacy, gdyby
wylądowali wiele wieków temu i zadomowili się na kontynencie
południowo-amerykańskim?

Nie jest to pytanie absurdalne. W końcu północne
wybrzeża Brazylii eksplorował w XVII wieku nasz rodak Krzysztof
Arciszewski. Jest to postać bardzo mi bliska, bo moja babcia
Bronisława była z domu Arciszewska i szczyciła się tym
nieco awanturniczym przodkiem. Gdyby odkrycia i kolonizacja
zachodniej półkuli miały miejsce sto lat wcześniej, można
by sobie pofantazjować, że potężna Rzeczpospolita jak równy
z równymi mogłaby wziąć udział w kolonizacji i w dzieleniu
Ameryki Południowej. Skoro wielu Brazylijczyków to faktycznie
Latynoportugalczycy, to jacy byliby Latynopolacy z jakiejś hipotetycznej
Gujany polskiej czy Polono-Bahii? Odpowiedź jest łatwa – byliby
pewnie tacy jak Andrzej Bukowiński. Czytając książkę Aleksandry
Pluty, rozmyślałem wielokrotnie, jak w jednej osobie można połączyć
polską wrażliwość ze spontanicznością i fantazją Latynosów.

Jak dobrze mogą współgrać polskie korzenie
z wyrafinowaniem Argentyńczyków oraz brazylijską śpiewnością
i pogodą ducha.

To właśnie miks wyobraźni i świata wyobrażeń rodem
z Europy ze świeżością typową dla Ameryki Łacińskiej wykreował
niepowtarzalny styl filmów Andrzeja Bukowińskiego.

Gdy wiele lat temu poznałem Andrzeja, jego nazwisko
już wtedy wiele mówiło. W czasach PRL-u chłonąłem wydane
w podziemiu Wspomnienia z Kazachstanu jego wuja,
księdza Władysława Bukowińskiego. Ten odważny ksiądz wywieziony
w kazachskie stepy dobrowolnie odrzucił możliwość powrotu w 1955 roku
do Polski, wybierając posługę polskim zesłańcom aż do śmierci
w 1974 roku.

Szybko dowiedziałem się, że życiorys Andrzeja
także zawierał dramatyczne epizody. Urodzić się w okupowanej
Warszawie w 1940 roku oznaczało przyjść na świat w niebezpiecznym
miejscu w wyjątkowo dramatycznym momencie. Odszukałem jego rodzinny
warszawski dom na Mokotowskiej 41, gdzie spędził pierwsze cztery lata
życia. Dotykałem ścian tej cudem ocalałej kamienicy, próbując
wyobrazić sobie wojenne losy tej rodziny. Co mały Andrzej rozumiał
z atmosfery okupacji, a potem z dramatyzmu powstania warszawskiego? Jak
wyczuwał aurę wszechobecnego lęku?

Gdy matka musiała uczyć dzieci, że w razie przybycia
Niemców trzeba mówić, że „tata nie żyje”. Co musiał przeżywać
sześcioletni chłopiec w czasie przemycania ze stalinowskiej Polski
przez sowiecką strefę okupacyjną Niemiec do sektorów zachodnich
mocarstw? Jakie tajemnice polskiego wywiadu znał ojciec, oficer lotnictwa
w Wielkiej Brytanii?

Wychodząc po przegranym powstaniu ze spalonej
Warszawy, matka, trzymając za rękę małego Andrzeja i widząc ludzi
rozpaczających z powodu utraty dorobku całego życia, powtarzała, że
dobra materialne nie są najważniejsze. I miała rację. Dzięki swojej
polskiej fantazji Andrzej wyrwał się ze skromnego świata polskich
emigrantów, na których nikt nie czekał w Argentynie z otwartymi
rękami. W tej książce przeczytamy, że namiot na pierwszą wyprawę
w argentyńskie góry musiał uszyć sobie sam. Pierwsze zdjęcia robił
na najtańszym aparacie kodaka, a pierwszy film na amatorskiej kamerze
16 mm.

Na prymitywnych kamerach 16 mm kręcił swoje pierwsze
filmy.

Andrzej odkrywa, jak bardzo na jego życie wpłynąć
mogą inni. Czasami ci „inni” przynosili mu gorzkie rozczarowania,
jak wspólnicy z młodzieńczej spółki, którzy po pierwszych sukcesach
obwieścili mu, że nie ma dłużej dla niego miejsca w firmie. Ale byli
też i tacy, którzy dali mu życiowe szanse w reklamie, choć znali go
parę dni.

Skąd bierze się w karierach ludzi to, co nazywamy
szczęściem? Czy to dobra energia, która wraca do nas w najmniej
oczekiwanej chwili? A może najważniejsza jest pokorna świadomość,
że wszystko zależy od ludzi – albo cię zaakceptują, albo nie. Tę
prawdę muszą pamiętać zwłaszcza ci, którym nic w życiu nie zostało
podane na tacy.

W tym łańcuchu ludzi, którzy stali na drodze życia
Andrzeja, wpływ na jego sukcesy i porażki mieli zarówno szefowie
wielkich firm reklamowych, jak i ludzie, z pozoru wydawałoby się,
mało ważni.

Aleksandra Pluta opisuje, jak Andrzej zdjęcia do
jednej ze swoich najbardziej udanych reklamówek nakręcił bez
żadnej oficjalnej zgody, stawiając modelkę przed płotem pałacu
Buckingham w Londynie w czasie uroczystej zmiany warty. Co by było,
gdyby policjant, który go namierzył w tłumie, prześwietlił mu
film? Co ujęło jednego z tych angielskich „Bobbies”: uśmiech
Andrzeja, jakaś dawka pozytywnej energii, uroda modelki? A może wszystko
po trochu?

„Negatyw łapie atmosferę, jest wrażliwy na
klimat, jaki towarzyszy pracy” – mówi w tej książce Andrzej
Bukowiński. Szybko zrozumiał, że bez zwykłego ludzkiego ciepła
i humoru nawet najwymyślniejsze pomysły nie będą przemawiać do
widza. To dlatego wielkie agencje z ogromnymi budżetami przegrywały na
festiwalach z filmami Andrzeja, w których najważniejszy był niebanalny
pomysł i uważna obserwacja ludzkich zachowań. „Jego znakiem firmowym
stała się prostota” – pisze Aleksandra Pluta. Ale ta prostota nie
przemówiłaby w pełni do widzów, gdyby nie inteligencja i wrażliwość
twórcy tych filmów.

W PRL-u przemysł i rynek filmów reklamowych niemal nie
istniał. Nieliczne reklamy zachęcające do ubierania się w „Modzie
Polskiej” lub „Korzystania z kolei radzieckich” budziły kpiny.
W kraju nieustających niedoborów rynkowych sztuką było coś kupić
i nie trzeba było zachęcać do nabywania czegokolwiek.

Reklama ma sens, gdy jest wielość produktów, a nie
ich brak, więc mogła rozkwitać tylko w realiach wolnego rynku.

W rezultacie rozwój filmu reklamowego z lat 60.,
70. i 80. jest w Polsce słabo znany. Owszem, najważniejsze produkcje
fabularne z tamtych lat były znane polskim miłośnikom filmu, ale
najsłynniejsi klasycy tego kina, których filmy weszły do kanonu tego
gatunku, już nie. Dlatego polscy krytycy o Andrzeju Bukowińskim długo
wiedzieli niewiele. Tym bardziej potrzebna jest w Polsce opowieść
o Nim – zdobywcy 25 nagród na Festiwalu Filmu Reklamowego w Wenecji
i Cannes. Trzeba było odrodzenia się wolnej Polski, aby Andrzej mógł
wrócić do kraju i by zainteresowano się tu jego produkcjami.

A Andrzej zawsze żył tym, co dzieje się
w Polsce. Przyzwyczaiłem się do jego telefonów w okolicach naszych
wyborów, kiedy wypytuje mnie, kto jest na liście kandydatów
i na kiedy wyznaczone są wybory. Niekiedy jego telefony płoną
entuzjazmem. Na przykład wtedy, gdy Andrzej był niezwykle dumny,
że papież Franciszek przyjął dar w postaci wysłużonego
renaulta 4. Tego samego samochodu-blaszanki, który Andrzej w latach
60. wylansował w swojej bodaj najsłynniejszej reklamie o miłosnym
rendez-vous dwóch „renówek” w świetle
zachodzącego słońca. „Te ostatnie kadry kręciłem z ręki
z drzewa” – wspominał ten prosty, ale chwytający za serce
filmik.

Wszystko wskazuje na to, że Andrzej zostanie już do
kresu swych dni Brazylijczykiem, ale jego częste telefony sprawiają,
że polscy przyjaciele mają wrażenie, iż mieszka nad Wisłą. Tak
się czuję, gdy dzwoni, aby podzielić się wrażeniami z lektury
historycznych książek Normana Daviesa, by opowiedzieć, jak ucieszył
go prezent z Polski, i wtedy, gdy martwi się, czy polscy biskupi dobrze
przyjęli papieża Franciszka.

To książka o niezwykłym człowieku, niezwykłym
życiorysie i szczęściu w życiu; szczęściu, które jest uśmiechem
Boga. Andrzej tych uśmiechów widział w swojej karierze wiele.

Ale nie odkrywa do końca wszystkich kart w pokerze
życia. Aleksandra Pluta robi pewną celną obserwację: „Można
Andrzeja ugryźć z tej lub tamtej strony, choć on sam do końca
nie pozwoli się rozgryźć”. Przeczytajcie tę książkę i sami
sprawdźcie, czy to prawda.

Piotr Semka

Od autorki

Życiorys Andrzeja pojawiał się już
niejednokrotnie na łamach wielu gazet, jednak kilka stronic nie było
w stanie pomieścić całej jego historii. Gdy raz na jakiś czas ukazywał
się z nim wywiad, czytelnicy i znajomi z poczuciem niedosytu słali do
niego telegramy:

Drogi Andrzeju,

przeczytałem wywiad z Tobą
w „About” od początku do końca. Odniosłem wrażenie, jakby to był
pełnometrażowy film. Mieszanka dramatu, przygody, emocji, historii
życia. I to jakiego życia! Robi wrażenie! Gratuluję. Dotychczas
szanowałem Ciebie jako profesjonalistę w zawodzie, po lekturze
tego wywiadu chylę czoła przed człowiekiem, jakim jest Andrzej
Bukowiński.

Flavio Conti

Ktoś inny pisał:

Miałem dziś niewymowną przyjemność
przeczytania wywiadu z Tobą w „About”. Potwierdziłeś moją dawną
opinię, z którą czasem tak trudno się zgodzić: reklama może być
inteligentna. Gratuluję i ściskam.

Neil Ferreira

Z poczucia niedosytu narodził się także pomysł
napisania tej biografii. Jest ona opracowaniem
polifonicznym, przeplatają się w niej wypowiedzi Andrzeja, jego
najbliższych, znajomych, współpracowników, osób, które poznał
w różnych stronach świata i w różnych odstępach czasu. W pracy nad
nią wykorzystałam wiele tekstów zaczerpniętych z różnych źródeł
(prasa archiwalna z Polski, Argentyny i Brazylii, wywiady na żywo,
rozmowy telefoniczne, korespondencja e-mailowa, telegramy), by stworzyć
niejednostronny obraz Andrzeja widzianego oczami osób, które go znały
i w których sercu zajmuje on często szczególne miejsce.

Osoby, z którymi przeprowadziłam wywiady:

Halina Bukowińska (16 września 2010 roku),
Bruksela,

Paula Bukowinski (10 lutego 2011), Los Angeles,

Maria Dłużewska (6 lutego 2011 roku), Warszawa,

Paweł Dudziński (8 października 2010 roku), Fort
Collins (Colorado),

Stanisław Handzlik (3 lutego 2011 roku), Kraków,

Krzysztof Kamyszew (28 marca 2011 roku), Chicago,

Lisete Laghetto (10 grudnia 2010 roku), Sã
o Paulo,

Carlos Moreno (4 listopada 2010 roku), São Paulo,

Danuta Muszyńska (17 marca 2011 roku), Kraków,

Washington Olivetto (16 listopada 2010 roku), Sã
o Paulo,

Ryszard Piasecki (26 listopada 2010 roku), Santiago
de Chile,

Sérgio Reis (13 października 2010 roku), Kurytyba
(Brazylia),

José Zaragoza (6 października 2010 roku), Sã
o Paulo.

Wstęp

Historię można opisać na wiele
sposobów: na klęczkach, prześmiewczo, z lotu ptaka lub z perspektywy
żaby, z lewej albo z prawej strony, obiektywnie lub subiektywnie,
z lepszej albo gorszej perspektywy.

Można nakręcić Listę Schindlera
lub Życie jest piękne, pisać jak Białoszewski
albo jak Davies, namalować Guernicę albo
Bitwę pod Grunwaldem.

Można tę samą historię opisać tak:

Szybko. Szybko. Bo źle. I wpadamy w ruiny
fabryki-kościoła. Deski. Łubudu. Tup-tup-tup. Resztki
sali. Chyba jeszcze były. Front Benona. Od góry. Dechy. Kupa
gruzu. Gruziku. Wapna. Tynku. Trzciny. Drzazg. Cegieł. Gzymsów.
W ogóle. […] Bombardowanie, piekło, tłok, już się nie da wytrzymać
i tu w tych bombach /wiu/wiuuu/wijuuuuu[1].

Albo tak:

O piątej, tak jak było umówione, we wszystkich
dzielnicach miasta rozpętało się piekło. Główne placówki
Niemców zostały zaatakowane przez grupy młodych śmiałków
z biało-czerwonymi opaskami na ramionach. Ludność cywilna znajdowała
się jeszcze na ulicach. Niektórzy dostali się w krzyżowy ogień
i na zawsze odcięto ich od rodzinnych domów. Wkrótce na szczycie
Prudentialu, najwyższego budynku z mieście, powiewał już
biało-czerwony sztandar. Zdobyto niemieckie magazyny żywności
i umundurowania na Stawkach, gmach PKO i hotel Victoria przy
ulicy Jasnej, budynek Sądu Apelacyjnego na placu Krasińskich,
gmach Dyrekcji Kolei na Pradze. Straty wraz z rozstrzelanymi
przekroczyły 2000 ludzi[2].

Albo zinterpretować wydarzenia minionego wieku i nadać
im tak nieformalny ton, jak zrobił to Alexandre Machado w reklamie
Świat[3]:

Pewien mały nerwusek z fryzurą à la
krawiec i wąsami Chaplina przekonał Niemców, że powinni wyciągnąć
rękę do góry, wykończyć Żydów i zdobyć świat z pomocą pewnego
grubego bufona, który golił sobie głowę. Cały świat połączył
się przeciw tym wariatom. Poza Japończykami, którzy woleli bez
uprzedzenia zrzucić bombę na Amerykanów i w zamian oberwali dwiema
większymi. Zwycięzcy podzielili świat na dwie części: czerwoną
i antyczerwoną, przedzielili go murem i zaczęli produkować bomby jedni
przeciwko drugim. Świat był bliski katastrofy, gdy ten ubierający
się na zielono brodacz rządzący wysepką sprowokował amerykańskiego
playboya, który dostał później kulkę w łeb. Wcześniej sypiał on
ze znaną blondynką, która popełniła samobójstwo. Sprawa się
jednak uspokoiła i pozostały zwykłe kłopoty. Palestyna, Wietnam,
Afryka… A Japończycy i Niemcy, ci sami, którzy przegrali wojnę,
zdecydowali się od nowa wykupić świat. Rosjanie zaś nie wytrzymali
kosztu bomb i zbankrutowali. Obalili mur, urządzili huczny bal
i skończył się komunizm. Poza Chinami, gdzie nie przestają rodzić
się komuniści. Lecz dzisiaj człowiekiem, który rządzi światem,
jest facet, który palił marihuanę (choć nigdy się nie zaciągał)
i który chce wykończyć tego wąsatego szefa kraju, w którym wszyscy
są wąsaczami. Jednak największym problemem tego od marihuany wciąż
są baby […]. A więc to by było na tyle.

O Andrzeju też można pisać na wiele sposobów:
z namaszczeniem, na klęczkach, z lepszej lub gorszej perspektywy,
rzeczowo, subiektywnie…

Można Andrzeja ugryźć z tej lub tamtej strony,
choć on sam do końca nie pozwoli się rozgryźć.

Można o nim napisać, że

urodził się w kilka miesięcy po tym,
jak mały nerwusek z wąsikiem jak Chaplin zbombardował Warszawę.
I jak w obawie przed czerwoną bandą musiał uciec do kraju nerwuska
za cenę kilku butelek wódki. A po dotarciu na dziki zachód nie
tańczył tanga, lecz zaczął kręcić filmy reklamowe, które wśród
tubylców cieszyły się wielkim uznaniem, lecz oni sami nigdy nie
nauczyli się pisać poprawnie jego nazwiska, o czym świadczyć może
lokalna prasa, w której mnoży się od przeróżnych typów: Vukovinski,
Bucowinsky, Bukovinschi, Bucovinski, Andrzej, Andrés lub Andy. Lecz sam
zainteresowany nigdy nie skarżył się na objawy schizofrenii.

Gdy w kraju tanga zaczęły się
problemy, Andy (Andrés, Andrzej, jak kto woli) pojechał w tropiki, gdzie
poznał bardzo rezolutnego młodzieniaszka, z którym dogadywał się
na tyle dobrze, że zaczęli ustalać wspólnie scenariusze filmów
reklamowych przez telefon. A były one na tyle dobre, że Andrzej
w szybkim tempie wybudował sobie ośmiusetmetrowy dom z lotniskiem
dla helikopterów w ogrodzie. Ten sam zadziorny młodzieniaszek nie
przestawał mu jednak robić dowcipów i gdy Andrzej wybrał się do
Paryża, ten poinformował teleksem personel hotelu, że zjawi się
u nich Roman Polański, który dla świętego spokoju zamelduje się pod
pseudonimem Andrés Bukowiński.

Od ponad trzech dekad wciąż filmuje
w tropikach tego samego faceta od gąbek do mycia naczyń. Jedyną
znaczącą różnicą na przestrzeni lat jest postępująca łysina
aktora…

Można by o Andrzeju napisać
schematycznie/matematycznie:

Andrzej Józef Bukowiński.

Rocznik 1940.

6 lat mieszkał w Polsce, 3 –
w Anglii, 23 – w Argentynie, 39 – w Brazylii.

Ma na koncie 25 statuetek Lwa
Międzynarodowego Festiwalu Filmów Reklamowych w Cannes/Wenecja.

Zrealizował 3000 filmów reklamowych,
w tym 500 w Argentynie i 1100 wspólnie z Washingtonem Olivetto.

Od 50 lat pracuje nieprzerwanie
w swoim zawodzie (i jak dotąd się nie wypalił).

Od 20 lat praktykuje
heli-ski, jako jedyny narciarz z Ameryki Południowej
pokonał 5 000 000 stóp w tej dziedzinie narciarstwa.

Za sterem helikoptera spędził
w powietrzu ponad 350 godzin.

Żona – Lisete Laghetto, córka
– Paula.

Ale tu będzie o nim napisane jeszcze inaczej.

[1] Miron
Białoszewski, Pamiętnik z Powstania Warszawskiego,
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1970.

[2] Norman Davies,
Powstanie ’44 (tytuł oryginału Rising
’44. The battle for Warsaw), Znak, Kraków 2010.

[3] Reklama
dziennika ukazującego się w São Paulo „Folha de São Paulo”,
agencja reklamowa: W/Brasil, tekst: Alexandre Machado, reżyseria: Andrzej
Bukowiński. Film uhonorowano nagrodą Clio (Nowy Jork, 1999).

Część I  Wspomnienia wyłowione z pudełkaFotografie ojca, którego nie
było

Jeżeli wspominam
o moich przodkach, to dlatego, że są oni dla mnie siłą.
[…] Jest to jakby kotwica, której linia idzie w głąb,
trzyma nas niedaleko pewnego punktu.

Czesław Miłosz

Ojciec w eleganckim mundurze pilota
RAF, z krótko przystrzyżonym wąsem. Dżentelmen z nienagannie
zaczesaną grzywką pozujący do fotografii przed samolotem w czapce
oficerskiej i skórzanych, wypolerowanych butach. Ojciec w towarzystwie
uśmiechniętych wojskowych na skrzydle samolotu. Wyprostowany,
dumnie siedzący na krześle, otoczony innymi pilotami. W Egipcie
przed posągiem Sfinksa. Poważny i skryty. Bohater swego kilkuletniego
syna, który buduje jego obraz ze szczątków opowieści snutych przez
matkę.

– Co on tam robił? Dlaczego w 1942 roku poleciał do
Egiptu? Dlaczego zawsze siedzi w centrum, na najważniejszym miejscu,
otoczony wianuszkiem wojskowych? Dlaczego nigdy nie opowiadał nam
o tym w domu, już po wojnie?

Dla Andrzeja ojciec jest zagadką, postacią owianą
legendą, tajemniczym mitem. Jego historia, pełna niedopowiedzeń
i niejasności, wzbudza w nim do dziś nienasyconą ciekawość.

– Podejrzewam, że należał do
„dwójki”[4]. Na pewno miał do spełnienia jakąś ważną
misję. Wszystko było tajne, dlatego w domu po wojnie siedział zawsze
cichy, zamknięty w sobie. Ten sekret, który nosił w sobie, nie daje mi
spokoju. Dlaczego nigdy nie zapytałem go otwarcie o powód, dla którego
musiał wylecieć z Polski na dwa dni przed wybuchem wojny?

Pytania bez odpowiedzi, zawieszone, zadawane obsesyjnie
podczas rozmów ze starszą siostrą.

– Halusia, ty wiesz, czy ojciec nie musiał zawieźć
tajnych dokumentów, rozszyfrowanych kodów Enigmy? Halusia… Jak
myślisz?

Milczenie w słuchawce. Halina też nie zna
odpowiedzi.

Andrzej siedzi pochylony nad biurkiem, wyjmuje
z niewielkiego pudełka stare zdjęcia, pożółkłe dokumenty, listy
rodziców, przedwojenny paszport ojca. Bierze go z namaszczeniem do ręki,
uważnie czyta, literuje każde słowo, wpatruje się w dokument, jakby
chciał się z niego dowiedzieć jego prawdziwej historii. Kontempluje
każdą stronę, nabożnie przerzuca kartki. Zatrzymuje wzrok na
czarno-białej fotografii, z której spogląda na niego poważna twarz
ojca. Mieczysław Bukowiński. Urodzony w Kijowie w 1898 roku.

Zna ojca ze zdjęć, z opowiadań matki, z niewyraźnych
wspomnień Halusi. Podczas wojny w domu na Mokotowskiej Andrzej
mieszka z matką, siostrą, babką i stryjem – bratem bliźniakiem
ojca. Widzi te same równo przystrzyżone wąsy, to samo spojrzenie, ten
sam zdyscyplinowany krok. Różni ich charakter, sposób bycia. Stryj
Stanisław jest szalony i spontaniczny. Galant i bawidamek, wieczny
kawaler. Towarzyszy im swą cichą obecnością, po pracy w wodociągach
pomaga w domowych obowiązkach. Zastępuje ojca, którego nie ma, lecz
który wciąż jest obecny w rozmowach. Jego obecnością nasycona jest
kuchnia, w której matka wieczorami opowiada dzieciom o jego bohaterskich
wyczynach.

Andrzej wyciąga z pudełka kolejne fotografie starannie
przewiązane tasiemką. Ostrożnie rozwiązuje supełek, przygląda
się zdjęciom. Matka na balu absolwentów wydziału farmacji (1932),
ojciec zjeżdżający po ośnieżonym stoku na nartach (Krynica, 1935),
siedmioletnia Halusia pchająca wózek z Andrzejem w parku (Warszawa,
1943), Andrzej w krótkich spodenkach na kolanach u matki (Warlubie,
1946). Pierwsze zdjęcie, na którym pojawią się razem ojciec z synem,
będzie miało na odwrocie podpis: Anglia, 1947. Stoją na nim przed
domem – rodzice z tyłu, przed nimi dosięgający im do pasa Halusia
i Andrzej. Ojciec trzyma dłonie na ramionach syna. Stryj pewnie robi
zdjęcie. Zawsze jest gdzieś na uboczu, w cieniu, jakby nie chciał
przeszkadzać.

– Nasze pierwsze zdjęcie rodzinne, 1947 rok. W wieku
siedmiu lat poznałem mego ojca.

List od ojca, wrzesień 1940

Andrzej ma sześć miesięcy. Matka
już od ponad roku nie widziała ojca, który na dwa dni przed wybuchem
wojny wyleciał z Okęcia do Francji. Gdy żegnali się na lotnisku,
była już w pierwszych miesiącach ciąży, ojciec o niczym jeszcze
nie wiedział.

Czerwony stempel w paszporcie ojca nie pozostawia
wątpliwości: „Posterunek Policji Państw. Lotnisko – Okęcie. Wyjazd
dn. [wpisano ręcznie] 30 VIII 39”. Na następnej stronie kolejny
stempel z informacją: „Wydano zaświadczenie o wywozie środków
płatniczych i walorów Nº [wpisano ręcznie] 965, Warszawa, dn. 29
sierp. 1939. Bank Polski. Wydział Zagraniczny” oraz dwie wizy – do
Danii i Francji.

Andrzej otwiera paszport na stronie
z pieczęciami:

– To nie są romantyczne legendy o ojcu, które matka
mogłaby snuć, byśmy żyli w przeświadczeniu o jego bohaterstwie,
o misji, którą miał do spełnienia. Tu jest wszystko napisane. Czarne
na białym.

List z datą dwudziestego piątego września 1940 roku
doszedł do matki w dniach, gdy musiała przewijać pieluchy Andrzejowi,
opiekować się Halusią, chodzić codziennie do pracy w aptece.
A wszystko to w okupowanej przez Niemców Warszawie, tej pięknej Warszawie
zwanej niegdyś Paryżem Wschodu, gdzie na kawę i ciastka chodziło
się do Café Louvre, a kobiety z arystokracji ubierały się w Atelier
de Couture. Andrzej jednak urodził się już w innej Warszawie, bez
jej przedwojennego blasku, w zbombardowanej stolicy, w której Niemcy
codziennie organizowali łapanki.

W takich okolicznościach matka otrzymała list:

Najdroższa Poluchno moja! Ponieważ
dziś wieczorem wyjeżdżam do nowego miejsca przydziału, gdzie będę
miał pracę związaną z lataniem, więc na wszelki wypadek piszę ten
list. Jestem głęboko przekonany i wierzę w to mocno, że dobry Bóg
pozwoli nam jeszcze być razem i szczęśliwie w miłości rodzinnej
kontynuować wspólnie naszą wędrówkę na tej ziemi. Wówczas list
ten wspólnie byśmy sobie przeczytali, niezbadane są jednak wyroki
Boże i trzeba bez protestu wszystkiemu się poddać. Od momentu
odjazdu, a raczej odlotu mego z Warszawy do Paryża w pamiętnym
dla mnie dniu 30 VIII 39 sporo minęło już czasu – dużo też
przeżyłem i przemyślałem za ten okres. Nie będę szczegółowo
opisywał tych smutnych dla mnie chwil, które rozpoczęły się od
pamiętnego pierwszego dnia wojny. Najgorsze były te pierwsze miesiące
do dnia otrzymania pierwszej wiadomości od Ciebie, najdroższe moje
słoneczko. Coraz gorsze wiadomości w pierwszych tygodniach wojny,
świadomość, że Ojczyzna wali się w gruzy, piekąca troska o Wasz los
oraz świadomość, że możecie być w niebezpieczeństwie – wszystko
to razem stwarzało dla mnie atmosferę wprost okropną.

Czytając ten list, Andrzej zastanawia się, czy
matka opowiedziała kiedyś ojcu o tym, jak minęły jej pierwsze
miesiące wojny. Czy wspomniała, jak przed narodzinami Andrzeja
opuściła na kilka tygodni Warszawę? Szła powoli z okazałym już
brzuchem obok furmanki, na której siedziały Halusia i jej guwernantka,
nauczycielka francuskiego. Co jakiś czas zeskakiwały z wozu i razem
z matką ukrywały się w rowach przed nalotami niemieckich samolotów. Czy
pisząc ten list, potrafił on sobie wyobrazić żonę, która na kilka
tygodni przed rozwiązaniem kuliła się ze strachu, z przerażeniem
patrząc w niebo, jedną ręką obejmując kilkuletnią córkę, drugą
podtrzymując brzuch?

Czy opowiedziała mu kiedyś o tym, jak któregoś dnia
w Warszawie jechała z Halusią tramwajem, który nagle został zatrzymany
między jednym przystankiem a drugim? Niemcy zatrzymali trzy tramwaje, one
jechały tym trzecim. Zdziwione wyjrzały przez okno i zobaczyły ludzi
w panice wysiadających z pierwszych dwóch tramwajów. Z podniesionymi
do góry rękoma, poszturchiwanych kolbami karabinów, upadających
bezbronnie na ulicę. W ciągu kilku chwil wszystkich rozstrzelano,
trzeci tramwaj przepuszczono. Ruszył. Matka ścisnęła mocniej dłoń
córce, obie spojrzały na siebie. Tym razem miały szczęście. Halusia
zapamiętała tylko widok plam krwi na ulicy:

– I od razu rozrzucono kwiaty w tym miejscu. Polacy
przywiązują wagę do symboli – wspomni po latach Halina.

Nie masz pojęcia, kochana moja
maleńka, jaką szaloną radość sprawiła mi pierwsza otrzymana
od Ciebie pocztówka napisana tak dobrze mi znanym charakterem Twojej
kochanej rączki. Było to prawie w cztery miesiące po moim opuszczeniu
kraju. […] Kupiłem sobie wreszcie ładne dwie rameczki i odtąd
fotografie Wasze stale towarzyszą mi. Gdy idę spać, mówię Wam
dobranoc, gdy się budzę, radosne i jasne Wasze liczka mówią mi: Dzień
dobry. Od tej pory zawsze jest jaśniej i weselej w moim pokoiku.

Ojciec mieszkał we Francji, potem w Anglii. Matka
w Warszawie, w mieszkaniu przy ulicy Mokotowskiej 41, zachowując pozory
normalnej rodziny w tych nienormalnych okolicznościach. Opowiadała
o ojcu, gotowała obiady, chodziła do pracy w aptece. Jeszcze przed
wojną ukończyła studia farmaceutyczne. Pracę w aptece zaproponował
jej znajomy Żyd. Podczas okupacji apteka, w której pracowała,
znalazła się na terenie getta otoczonego wysokimi murami. Matka miała
przepustkę, codziennie przechodziła przez jego bramę, po pracy wracała
do domu. Kiedy jedna z klientek apteki poskarżyła się, że nie ma
co jeść, matka zaczęła zastanawiać się, w jaki sposób mogłaby
jej pomóc. Po kryjomu zaczęła przynosić jej jedzenie, a z czasem
także przemycać futra Żydówek do miasta, gdzie je sprzedawała,
a zdobyte w ten sposób pieniądze lub kupione za nie jedzenie przynosiła
następnego dnia z powrotem do getta. Przychodziła późną jesienią
rano do pracy bez płaszcza, by wieczorem móc wynieść futra na sobie
i nie wzbudzić podejrzeń niemieckich strażników. Czy myślała wtedy
o konsekwencjach, jakie mogła ponieść za pomoc Żydom? Czy tego
wszystkiego mógł domyślać się ojciec?

Kilkuletni Andrzej niewiele z tego rozumiał. Nie
rozumiał też, dlaczego do drzwi ich mieszkania tak często pukali
Niemcy, pytając o Mieczysława Bukowińskiego. Halusia stawała wtedy
przed matką i odpowiadała za każdym razem wyuczoną na pamięć
formułką:

– Tatuś umarł.

Ale żeby nikt nie miał wątpliwości, że ojciec
żyje, wieczorami matka przerywała krzątanie, siadała z dziećmi przy
kuchennym stole i przy łagodnym świetle lampy zaczynała snuć o nim
opowieści, a one słuchały z przejęciem historii o odważnym pilocie
z równo przystrzyżonym wąsikiem, który lata samolotem gdzieś daleko,
w Anglii, i już pewnie niedługo znów pojawi się w domu. Andrzej
nie przestawał karmić swej wyobraźni obrazami ojca szybującego
w przestworzach.

Co jakiś czas widział matkę nerwowo otwierającą
koperty z zagranicznymi znaczkami:

Specjalnie mocnym fragmentem
z otrzymanych od Ciebie listów była wiadomość tak bardzo dla mnie
radosna o narodzeniu się naszego maleńkiego Andrzejka. Trudno mi
opisać uczucia, jakie we mnie wzbudziła ta radosna nowina. Z jednej
strony szalona radość, że mamy tak upragnionego syneczka, a z drugiej wzmożona troska o dalsze losy Waszej już nie najdroższej mi
dwójki, a trójki… […] Kocham Was troje tak bardzo, że doprawdy
brak mi wprost słów na opisanie tego uczucia. Nie ma chyba godziny
w ciągu dnia, ażebym o Was nie myślał, Poluchno, moja najdroższa
żoneczko, moja Ty kochana „wierna rzeko”, byłem i nadal będę
Ci zawsze wierny, wiem, że mi tak ufasz jak ja Tobie i że sobie wiary
małżeńskiej dotrzymamy do końca, aż do grobowej deski, jak żeśmy
to sobie w pamiętnym dniu 7 października 1933 roku u Zbawiciela
przysięgali.

Andrzej urodził się bardzo słaby. Był
marzec 1940 roku, siedem miesięcy wcześniej Warszawa została
zbombardowana. Któregoś dnia, gdy dziecko w kołysce zdawało
się marnieć w oczach, zatroskana matka zwróciła się z prośbą do
wuja, doktora Witolda Horodyńskiego, by je obejrzał. Ten popatrzył,
popukał w klatkę piersiową delikatną jak skorupka ptasiego jajka
i stwierdził:

– Pola, nie masz się o co martwić. Ten pędrak,
mimo że chudy jak palec, jest szeroki w ramionach. Przeżyje i jeszcze
kiedyś będzie silny.

I tak się stało. W tych ciężkich warunkach okupowanej
Warszawy, kiedy czasem zdobycie mleka dla dziecka graniczyło z cudem,
Andrzej zaczął przybierać na wadze. Opiekował się nim również
stryj, który mieszkał w tym samym mieszkaniu i pomagał w rodzinnych
obowiązkach, zastępując nieobecnego ojca. Pracował jako inżynier
architekt w wodociągach Warszawy, co kilkakrotnie uratowało mu
życie, gdy podczas powstania musiał ukrywać się w kanałach. Pewnej
nocy usłyszał hałas na klatce. Przyszli, by go aresztować za
działalność w Armii Krajowej. Wyszedł blady ze strachu w piżamie na
korytarz i nasłuchiwał, kiedy Niemcy zapukają do ich drzwi. Ale oni
zapukali do mieszkania sąsiadów, którzy mieszkali naprzeciwko.

– Boisz się? – zapytała go szeptem matka.

Przytaknął, z trudem przełykając ślinę.

Chwilę później usłyszeli oddalające się
kroki. Odpalono silnik, samochód odjechał. Znów zapadła cisza. Andrzej
zapłakał w kołysce przy łóżku matki.

A ojciec z Francji dalej pisał do matki:

Wiem dobrze, że jesteś dzielna
i potrafisz walczyć z trudnościami losu, przykro mi jednak, że nie mogę
Wam w obecnych warunkach pomóc. […] Pamiętam jak dziś pierwsze nasze
spotkanie, zaręczyny, ślub i te wszystkie fragmenty naszej pięknej
miłości. Kochana moja maleńka, nie masz pojęcia, ile bym dał za to,
ażebyśmy mogli się znów połączyć razem i mieszkać w bezpiecznych
warunkach we czwórkę na ojczystej ziemi. Wyobrażam sobie, jak musiała
ładnie urosnąć Halunia, słodka córuchna nasza kochana. […] Oczami
duszy widzę naszego kochanego, maleńkiego syneczka. Andrzejek już ma
pół roku – musi być już dużym chłopaczkiem.

– Widzę ją, jak czyta w nieskończoność ten list,
jak pielęgnuje w pamięci obraz ojca i miłość do niego. Widzę ją
z dwójką niezaradnych dzieci do wykarmienia w okupowanej Warszawie,
widzę jej odwagę, siłę i opanowanie. Nigdy nie widziałem, by
przy nas płakała. – Andrzej składa list ojca i chowa z powrotem
do pudełka, które przechowuje rodzinne wspomnienia. Wyciąga z niego
przedwojenny zegarek i angielski Travel Document wystawiony Apolinarii
w 1949 roku. Palcem wskazuje opis matki:

Description

Height – 5’ 5’’

Hair – brown

Color of eyes – blue

Nose – roman

Shape of face – oval

Special peculiarities – –

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Powstanie warszawskie

Dostępne w wersji pełnej

Ucieczka

Dostępne w wersji pełnej

Berlin

Dostępne w wersji pełnej

Czekając na ojca

Dostępne w wersji pełnej

W Anglii

Dostępne w wersji pełnej

Ziemia Obiecana

Dostępne w wersji pełnej

Obsesje, które nie pozwalają spać

Dostępne w wersji pełnej

Pierwszy aparat fotograficzny

Dostępne w wersji pełnej

Śmierć matki. Co wyrośnie z tego dzikusa?

Dostępne w wersji pełnej

Horacio poza prawem

Dostępne w wersji pełnej

Ten moment, ta cudowna koincydencja

Dostępne w wersji pełnej

W zastępstwie primabaleriny

Dostępne w wersji pełnej

Wpatrując się w sufit

Dostępne w wersji pełnej

[4] Oddział II Sztabu Generalnego
Wojska Polskiego – komórka organizacyjna Sztabu Generalnego WP
(od 1928 roku Sztabu Głównego WP) zajmująca się wywiadem, w tym
radiowywiadem, kontrwywiadem, dywersją pozafrontową, kryptologią,
studiami armii obcych i sprawami zagranicznymi w latach 1918–1939.

Zdjęcia rodzinne

Dostępne w wersji pełnej

Część II Spokojnie, to tylko reklamaW reklamie wszyscy jesteśmy
trochę pajacami[5]

Dostępne w wersji pełnej

Reklama jest ozdobą współczesnego życia… (ale
czy jest też sztuką?)

Dostępne w wersji pełnej

Początki w Lowe Argentina

Dostępne w wersji pełnej

Pierwszy smoking

Dostępne w wersji pełnej

Wywiad sprzed prawie pięćdziesięciu lat

Dostępne w wersji pełnej

Kilka lat posuchy i L&M

Dostępne w wersji pełnej

Drzwi na świat

Dostępne w wersji pełnej

Roślinka, czyli jak mówić
w prosty sposób o skomplikowanych sprawach

Dostępne w wersji pełnej

Triumf Roślinki
i Semafora, czyli jak zdobyć dwa Lwy
na jednym festiwalu (1970)

Dostępne w wersji pełnej

Semafor i inne reklamy społeczne

Dostępne w wersji pełnej

Pierwsze kroki na nowym lądzie – 1972

Dostępne w wersji pełnej

Praca, która pozwala odkryć esencję Brazylii

Dostępne w wersji pełnej

Policjant oczami Lisete

Dostępne w wersji pełnej

Castingi

Dostępne w wersji pełnej

W poszukiwaniu idealnego biustu i idealnego
bobasa

Dostępne w wersji pełnej

Uśmiechnięty chłopiec
zdobywa Srebrnego Lwa w Cannes

Dostępne w wersji pełnej

Człowiek po czterdziestce – pierwsze złoto dla Brazylii

Dostępne w wersji pełnej

Zabronione tematy – przygody
z cenzurą

Dostępne w wersji pełnej

Dom – pochwała prostoty

Dostępne w wersji pełnej

Fenomen Bombril

Dostępne w wersji pełnej

Bamerindus – owoc wzajemnego
zaufania

Dostępne w wersji pełnej

Tercet z Rio de Janeiro

Dostępne w wersji pełnej

Takie rzeczy tylko w Brazylii –
gazeta „Folha de São Paulo”

Dostępne w wersji pełnej

Najsłynniejsze kampanie bożonarodzeniowe:
Olivetti i Mesbla Olivetti – najlepsze filmy rodzą
się w kilka minut

Dostępne w wersji pełnej

Mesbla – jak przekazać szczere
emocje

Dostępne w wersji pełnej

Prosty pomysł nie jest tani

Dostępne w wersji pełnej

Uwagi na temat urody reżyserskiego fachu

Dostępne w wersji pełnej

O Polsce, którą nosi głęboko
w sercu

Dostępne w wersji pełnej

Nie pracuję dla nagród

Dostępne w wersji pełnej

Dynamo energii nie rezygnuje
z gry

Dostępne w wersji pełnej

[5] Agnieszka Wrzesień,
Jesteśmy trochę pajacami, „Przekrój”
z 27 sierpnia 2000 roku.

Kadry z filmów

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej