Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Gitara

Gitara

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8154-181-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Gitara

Tekla już nie jest smutna i naburmuszona. Odnalazła uśmiech wraz z tatą i Panią z Bilbordu. Tym razem Smutek zaatakował jednak kogoś innego, dlatego Tekla rusza z odsieczą! Ponieważ dziewczynka wie, jak to jest, gdy opanowuje kogoś Smutek, postanawia pomóc nowemu – niezwykle smutnemu – chłopcu w klasie. W misji odnalezienia Uśmiechu Dżimiego Górlaczyka oraz rozwiązania zagadki pustego futerału po gitarze elektrycznej pomoże Tekli nowa przyjaciółka – Elka.

Polecane książki

Ciepła i pełna optymizmu opowieść o poszukiwaniu przepisu na szczęście Agnieszka Piotrowska ma pracę, którą kocha: prowadzi blog, na którym testuje i recenzuje przepisy na szczęście. Gdy staje przed wyzwaniem znalezienia partnera na wesele siostry, poznaje Bartka, będącego w finansowych tarapatach. ...
• Obszerna prezentacja najbardziej pomijanego zagadnienia w publikacjach dot. języka angielskiego   • Przykładowe zdania wraz z tłumaczeniami: A: Would you like to do it? B: I would be a fool not to. A: Czy chciałbyś to zrobić? B: Byłbym głupcem (gdybym tego nie zrobił).   She is a fantastic daugh...
    Wpływ funduszu sołeckiego na rozwój polskiej wsi jest formą poradnika, zarówno dla młodych jak i doświadczonych sołtysów. Stanowi kompleksową pomocą w rozwoju sołectwa. Przedstawia wszystkie możliwości oraz ograniczenia w funkcjonowaniu funduszu sołeckiego w naszych wsiach. Realne wykorzystanie...
Autor udowadnia, że każdy inwestor może spodziewać się kilkunastoprocentowych zysków, jeśli wykorzysta sprawdzoną strategię konserwatywnego inwestowania.Krok po kroku Marc Lichtenfeld tłumaczy, jak opracować strategię inwestycyjną, która po zastosowaniu nie wymaga zbyt dużej uwagi i pr...
Przemysław Pilarski i Andrzej Gryżewski, terapeuta i seksuolog pracujący na co dzień z wieloma gejowskimi parami, w rozmowie o specyfice związków homoseksualnych. Z książki Jak facet z facetem czytelnik dowie się jak zbudować stabilną i udaną relację, jak radzić sobie z byciem singlem, a także o tym...
„Dziennik Przetrwania” to narzędzie dla wszystkich kobiet, odczuwających potrzebę poskładania swojego życia w funkcjonalną całość, małymi kroczkami, niespiesznie ale świadomie i z uwagą. Jaki nadasz charakter temu moleskinowemu notatnikowi, zależy tylko od Ciebie. Może on pełnić funkcję dziennika, p...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Cezary Harasimowicz

Projekt okładki i ilustracje: JOANNA RUSINEK Redaktor prowadzący: ANNA KUBALSKARedakcja: MARYNA WIRCHANOWSKAKorekta: JADWIGA PRZECZEKProjekt graficzny i DTP: KAMIL PRUSZYŃSKI© Copyright for text by Cezary Harasimowicz, 2019
© Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2019
All rights reserved.Patron:Wydanie IISBN 978-83-8154-181-7Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94
tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51
e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

Cześć! Nazywam się Tekla. Lubię swoje imię. Jest spoko. Chociaż czasami wpienia mnie, kiedy się czepiają i złośliwie przekręcają moje imię jak śrubkę albo pokrętło w ścianie. U nas w domu jest takie pokrętło do światła. Kiedy się je przekręci w lewo, to żarówka świeci ciemniej, a kiedy w prawo – to świeci jaśniej. Ale teraz wpadło mi do głowy coś fajnego: rzeczywiście z tym pokrętłem to tak jak z moim imieniem – raz jest dla mnie ciemniejsze, a raz jaśniejsze! No bo jak się wyśmiewają: „Tekla idź do piekła!”, to jest mi ciemniej i smutniej, ale jak wołają: „Tekla ma niezłego dekla!”, to jest mi super, bo to przecież znaczy, że mam głowę na karku i jak mówi mama Pani z Bilbordu, nie dam sobie w kaszę dmuchać. Kto to jest Pani z Bilbordu i jej mama, wytłumaczę później, znaczy wytłumaczę tym, którzy jeszcze nie znają mojej historii. Ale to później… Zaraz, właściwie dlaczego później? Przecież to się jakoś łączy z tym pokrętłem, dzięki któremu raz jest ciemniej, a raz jaśniej. Bo kiedy moja mama wpadła pod samochód i potem umarła… było mi bardzo ciemno.

Kiedy mama, którą bardzo kochałam, odfrunęła gdzieś daleko za horyzont, ogarnął mnie taki okropny smutek, że przestałam się uśmiechać. No kompletnie straciłam uśmiech, mówię wam. Ogarnął mnie lepki żal do całego świata i wszystkich ludzi. Nawet do taty. I już mi się wydawało, że ten smutek ściągnie mnie na samo dno, kiedy nagle poznałam Panią z Bilbordu. Ta pani reklamowała pastę do zębów i uśmiechała się na bilbordzie za pieniądze. Tak się fajnie stało, że ta pani uciekła z bilbordu, bo już miała gdzieś uśmiechanie się za pieniądze sztucznym uśmiechem od pasty do zębów. A potem miałyśmy niesamowite przygody i wszystko się skończyło tak, że ja zaczęłam się znowu uśmiechać, a Pani z Bilbordu zaczęła się uśmiechać nie za pieniądze, tylko tak zupełnie szczerze, znaczy się prawdziwie. Mój tata zakochał się w Pani z Bilbordu i się zaręczyli, i teraz jest spoko, to znaczy przekręciło się to pokrętło i światło świeci całkiem jasno. Czy ja nie za bardzo kręcę z tym pokrętłem? Jeśli chcielibyście dokładnie poznać moje przygody, to sobie przeczytajcie o tym uśmiechu. Wszystko opisałam…

Teraz jest całkiem nowa niesamowita historia, którą muszę wam opowiedzieć. Ale żeby was nie zanudzać tym gadaniem o sobie i o pokrętle w ścianie, od razu się przeniesiemy do mojej klasy. Mam tam różnych kolegów. Jak chcecie, mogę wymienić niektórych. Jest Figurska. Figurska myśli, że jest najładniejsza w naszej klasie, bo ma wszystko w różowych kolorach, nawet plecak i naklejki, i breloczek z Barbie w różowej sukience. Potem jest Romek Tyburczy, Górski, Alka Maruszeczko (najwyższa z klasy, chociaż jest dziewczyną) i Rudy. (Rudy to przezwisko Rudeckiego. Chyba jasne, skąd takie przezwisko, chociaż Rudy jest blondynem). Rudy świetnie gra w nogę, mimo że jest lewonożny jak David Silva i Robin van Persie albo Ángel Di María, no i oczywiście Messi. Niby taki dobry z Rudego piłkarz, ale raz mu tak dokopałam w ataku, że normalnie padł z wrażenia. To było wtedy, kiedy nasze szkolne boisko odwiedził Robert Lewandowski. Ale ja nie o tym… Jak chcecie się dowiedzieć, skąd się Robert Lewandowski znalazł na naszym boisku, to musicie sobie przeczytać moją poprzednią historię. Już, już, wiem, że się niecierpliwicie, bo nie przechodzę do rzeczy, ale ja jestem trochę gadułą. Owszem, czasami lubię sobie pomilczeć, kiedy mi smutno. Też tak macie? Kurczę, Tekla, do rzeczy, bo przestaną cię czytać! No więc to było tak…

Był początek roku szkolnego, wróciliśmy z wakacji. Wszyscy byli w dobrych humorach, a najbardziej Alka Maruszeczko, ta najwyższa w klasie, bo pierwszy raz była nad morzem, na Helu. Ja też byłam zadowolona z wakacji, bo byliśmy z tatą i Panią z Bilbordu na Mazurach i pływaliśmy wypożyczoną żaglówką, i Pani z Bilbordu powiedziała, żebym już przestała mówić „proszę pani”, tylko zwracała się do niej po imieniu – „Anka”. Trochę mi było głupio tak mówić do dorosłej osoby, ale znalazłam wyjście. Zamiast na przykład powiedzieć: „Aniu, otrzep sobie mrówki z pupy”, mówiłam: „Niech Ania sobie otrzepie mrówki z pupy”. W każdym razie na tych Mazurach było całkiem fajnie i ja też wróciłam z wakacji w dobrym humorze. No ale ten spoko nastrój musiał się popsuć, kiedy w naszej klasie pojawił się Piotrek…

– Moi drodzy – powiedziała pani Huzarek, nasza wychowawczyni, robiąc z ust dzióbek (pani Huzarek zawsze robi z ust dzióbek, kiedy chce wyglądać na bardzo poważną osobę) – pragnę wam przedstawić waszego nowego kolegę.

Pani Huzarek otworzyła drzwi i wprowadziła do klasy niedużego, bardzo chudego chłopaka w spranej bluzie z kapturem i z szarym plecakiem.

– To jest Piotruś Góralczyk. – Pani Huzarek położyła dłoń na ramieniu chłopaka i wyglądało to tak, jakby sobie wymyśliła, że jej dłoń jest aniołem, który przysiada na ramieniu Góralczyka. – Proszę, żebyście się nim zaopiekowali, jak należy, moi drodzy.

Popatrzyłam na Góralczyka i od razu coś mi się nie spodobało. Nie, nie to, że go nie polubiłam, nic z tych rzeczy. Po prostu Góralczyk miał w oczach… Jak by to wam wytłumaczyć? Góralczyk miał szarą skórę na twarzy i podkówki pod tymi swoimi smutnymi oczami. Usiadł w ostatniej ławce i to mi się, kurczę, jeszcze bardziej nie spodobało. To tak, jakbyśmy zepchnęli Góralczyka na sam koniec klasy. Aha, muszę wam powiedzieć, że my siedzimy w klasie przy stolikach nie parami, tylko pojedynczo. Tak wymyślili gdzieś tam, pewnie żebyśmy nie ściągali na klasówkach i testach i żebyśmy nie gadali. Mimo to Rudy nachylił się do Tyburczego i zaczął coś komentować, ale pani Huzarek zaraz go uciszyła:

– Rudecki, spokój!

Pani Huzarek zwracała się do nas niby tak milusińsko „moi drodzy”, ale czasami potrafiła ryknąć jak tornado. Usta nauczycielki znów ułożyły się w groźny dzióbek i pewnie pani Huzarek wyobraziła sobie, że to dziób jastrzębia. No bo ja zawsze mam wrażenie, że nasza wychowawczyni coś sobie wyobraża – raz, że jej dłoń jest aniołem, a kiedy indziej myśli, że jej usta są dziobem jastrzębia. Każdy z nas coś sobie wyobraża, co niekoniecznie jest prawdą. Na przykład Rudecki pewnie sobie wyobraża, że jest transformerem albo Hulkiem.

– Nowy, coś ty taki nie tego? – spytał Rudy Góralczyka na przerwie, wcinając marsa.

Góralczyk wzruszył ramionami i spytał spokojnie:

– Co nie tego?

– Jakiś taki jesteś… – Rudy szukał słowa w głowie. W końcu znalazł: – Taki szary jakiś.

Góralczyk znów wzruszył ramionami.

– Ty tak nie wzruszaj ramionami, nowy.

– Bo co?

– Bo to – odparował głupkowato Rudecki.

Góralczyk chciał się odwrócić do niego plecami, ale Rudy go przytrzymał i zrobił strasznie srogą minę. Jak Boga kocham, Rudy myślał pewnie, że jest Hulkiem, ale ta groźna mina mu się kompletnie nie udała. Ta mina była śmieszna jak rozdeptany kapeć albo coś w tym stylu. No i skutek był taki, że na usta Góralczyka przyfrunął cieniutki uśmieszek.

– Co się, nowy, śmiejesz? – Rudecki zrobił jeszcze bardziej groźną minę i to już była prawdziwa katastrofa.

To tak jak na nieudanym filmie grozy jest scena, która ma przestraszyć. Na przykład, że zombie wychodzą z grobu, ale reżyserowi się nie udało tego dobrze sfilmować i ludzie się śmieją na cały głos. Beka, prawda? I taka była reakcja Góralczyka – parsknął śmiechem. A ten śmiech był jakiś… no nie wiem… gorzki. I to jeszcze bardziej wkurzyło Rudego, który chwycił Góralczyka za kaptur bluzy.

Wtedy już musiałam wkroczyć do akcji.

– Weź go nie szarp, Rudy.

– Ty się, Tekla, nie wcinaj, dobra?

Aż mi coś zabulgotało w żołądku ze złości. Zagryzłam zęby, ale tylko na kilka sekund. Wycedziłam:

– Albo… go… puścisz… albo… zrobię… coś… strasznego.

Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, co strasznego mogę zrobić Rudeckiemu, tak mi się jakoś powiedziało. Ale widocznie mój wzrok był ostry jak nóż myśliwski, bo Rudy puścił kaptur Góralczyka. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze Rudy naderwał kaptur nowego, a po drugie Góralczyk popatrzył na mnie zimnymi oczami i powiedział:

– Nie potrzebuję obrońców.

Jakby mi ktoś korek wcisnął do gardła, tak mnie zatkało. Ja tu się stawiam Hulkowi, transformerowi, a tamten mi nawet zdechłego „dziękuję” nie powie! Góralczyk poprawił bluzę z wyblakłym reniferem i oddalił się w stronę klasy. Przerwa się kończyła. Rudy zrobił kulkę z opakowania batona i kopnął ją w stronę kosza na śmieci. Zgadniecie, czy trafił? Zgadliście. Niestety trafił.

– Tekla. Ostatni raz się wcięłaś. Jasne?

– Ciemne – odparowałam.

Rudy chrząknął i znów zrobił nieudaną minę Hulka, mówiąc:

– Nie odpuszczę mu.

Ja też postanowiłam nie odpuścić nowemu.

Po lekcjach wyszłam z budy i liczyłam kroki do przejścia przez ulicę. Każdy krok to był wielki znak zapytania, a każdy znak zapytania dotyczył nowego, czyli Piotrka Góralczyka. Mogę wam wymienić kilka tych kroków, czyli tych tłustych znaków zapytania:

Dlaczego jest smutny?

Dlaczego jest taki przygarbiony, jakby jego plecak ważył tonę?

Czy on nie nosi w tym plecaku oprócz podręczników i zeszytów jeszcze czegoś? (Mamy okropnie dużo książek i zeszytów do noszenia, bardzo mnie plecy od tego bolą).

Dlaczego on wszystko ma szare: twarz, bluzę, i dlaczego chodzi w bluzie z reniferem, przecież bluzy z reniferem wkłada się raczej na Boże Narodzenie, a jest dopiero wrzesień?

To tylko kilka pytań, które sobie zadawałam, zbliżając się do przejścia dla pieszych. Musiałam przerwać zadawanie sobie pytań, ponieważ podeszłam do jezdni. Wiecie, moja mama zginęła na przejściu dla pieszych. Musicie zawsze piekielnie uważać, kiedy przechodzicie przez jezdnię. Po drugiej stronie ulicy stał mój tata i czekał na mnie, śledząc, czy wszystko jest okej. Kiedyś tata przechodził na moją stronę, by wziąć mnie za rękę i przeprowadzić przez przejście, ale poprosiłam, żeby przestał, bo nie chcę robić z siebie cieniary. Ale tak naprawdę chodziło o to, że musiałam przełamać w sobie strach, który mnie opanował po wypadku mojej mamy.

Cmoknęliśmy się na przywitanie. Lubię całować mojego tatę w policzek, bo skóra na jego policzku jest przyjemnie szorstka i pachnie słodko-gorzką wodą toaletową. Kiedy jest mi trochę smutno, to zawsze przypominam sobie ten zapach i te szorstkie włoski na policzku taty. Tata uśmiechnął się do mnie. Uśmiecha się bardzo fajnie, od kiedy się poznał z Panią z Bilbordu, to znaczy z Anką. Kiedyś w ogóle się nie uśmiechał, znaczy po śmierci mamy.

– Co tam w szkole? – spytał.

Rany! Jak ja nie lubię pytania „Co tam w szkole?”. Dorośli zawsze zadają takie głupie pytania, jakby nie wiedzieli, że można zadawać inne. Na przykład: „Czy jesteś dziś szczęśliwa?”. Albo: „Na jaki serial masz ochotę dziś wieczorem?”. Albo: „Wolisz margaritę czy marinarę?”. Albo: „Jak myślisz, czy Harry Potter naprawdę latał na miotle?”. A takie teksty od różnych cioć i wujków: „Ale ty wyrosłaś!”. Albo: „Pamiętam cię, jak leżałaś w wózeczku!”. Nie wkurzają was? Kurczę, dorośli zawsze są zdziwieni, że czas płynie jak rzeka. Niby są dorośli, niby czytają książki i oglądają National Geographic, Discovery i inne takie, nieustannie googlają, a zadają idiotyczne pytania i wykrzykują stwierdzenia, jakby chodzili do zerówki. Mój tata nie chodzi do zerówki, ale zdarza mu się zadawać to swoje pytanko.

– No, Tekla, co tam w szkole? – powtórzył jak zacięte nagranie na YouTubie.

– Nic ciekawego – odparowałam, bo nie miałam ochoty odpowiadać.

Potem wsiedliśmy do metra, żeby dojechać do domu. Kiedyś, jak byłam okropnie smutna i nie potrafiłam się uśmiechać, przeważnie odwracałam się od pasażerów i wlepiałam wzrok w okno wagonu. Patrzyłam w czarną pustkę tunelu rozjaśniającą się raz po raz stacjami, na których tkwiły bilbordy. W ten sposób poznałam Ankę. Uciekła z plakatu, ale to zupełnie inna historia. Teraz, kiedy odzyskałam uśmiech, patrzę na pasażerów i próbuję odgadnąć, kto kim jest. Ekstrazabawa. Spróbujcie, kiedy będziecie jechać metrem, albo – jeśli nie macie metra – zróbcie to w autobusie, tramwaju, pociągu. Zwróćcie uwagę, że ludzie przeważnie patrzą w swoje smartfony, jakby chcieli wbić nosy w ekraniki. A wiecie po co? Nie tylko po to, żeby zabić nudę. Ludzie boją się patrzeć w oczy innych pasażerów. Albo żeby nie ustąpić miejsca starszej osobie. Ale przeważnie nie patrzą w oczy dlatego, że po prostu unikają obcego spojrzenia. A to jest takie głupie, że nie wiem. Bo przecież chociaż na chwilkę można z kimś nawiązać kontakt, milcząc.

O, na przykład z tym panem, który siedzi naprzeciwko. Ma na sobie granatowy garnitur, na szyi krawat, a przy stopach postawił plecak. Plecak i garnitur? Tak się noszą pracownicy korporacji, to znaczy ludzie pracujący w dużych przedsiębiorstwach, które przeważnie mieszczą się w szklanych wieżowcach. Ten Pan w Garniturze i z Plecakiem ma tam pewnie laptopa, a do twarzy przylepiła mu się bardzo przygnębiona mina. Bo praca w korporacji może spowodować przygnębienie. Przykleiłam się do niego wzrokiem i on to wyczuł. No to ja się do niego uśmiecham. On z początku jest speszony, ale po pięciu, może sześciu sekundach odpowiada mi uśmiechem. I już przygnębienie odfrunęło z jego twarzy jak spłoszony wróbel. Sprawa załatwiona.

Teraz wlepiam wzrok w chłopaka, który stoi nade mną i trzyma się poręczy. Chłopak ma na głowie bejsbolówkę (kurczę, nie lubię bejsbolówek, wszyscy je noszą! Że raperzy, to okej, ale że bejsbolówki noszą nawet marynarze?!), a na koszulce ten chłopak ma napis: „Nigdy się nie poddawaj. Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą”. Fajny napis, zaraz zobaczymy, czy ten chłopak jest prawdziwym zwycięzcą. Wyławiam jego spojrzenie oczami i ciach go uśmiechem na wylot! A on odwraca się spłoszony i wysiada na najbliższej stacji, chociaż jestem absolutnie przekonana, że to nie jego stacja. O, i teraz wiem, że ten „zwycięzca” nie jest prawdziwym zwycięzcą.

Dojechaliśmy do domu. Muszę wam powiedzieć, że mieszkamy w starej kamienicy, mimo że obok wyrosły nowe apartamentowce. Bardzo lubię naszą kamienicę, która nosi na sobie blizny, czyli ślady po kulach jeszcze z czasów wojny. Czasem myślę o naszej kamienicy jak o bohaterce, bo przetrwała tę całą okropną wojnę. Ale nie za bardzo lubię panią Trzebiatowską. Pani Trzebiatowska jest straszną plotkarą. Wysiaduje przez cały czas w otwartym oknie na parterze i śledzi, co tam, gdzie tam, kto tam z kim tam w naszej kamienicy. Pani Trzebiatowska podkłada sobie pod łokcie poduszkę, żeby jej było wygodniej szpiegować przez okno. Jakie to szczęście, że mamy jesień i zimę, bo wtedy pani Trzebiatowska nie może tkwić w otwartym oknie. Musi podglądać świat przez firankę.

– Co tam, Tekla, w szkole? – rzuca pani Trzebiatowska z okna.

„No ja nie mogę!” – odpowiadam w myślach, a na głos walę prosto w jej kostropaty nos:

– Otóż, proszę pani, na pierwszej lekcji mieliśmy zapoznanie się z programem szkolnym na cały pierwszy semestr i omówienie wszystkich przedmiotów oraz ważenie plecaków, które musimy dźwigać na plecach. Czy mam kontynuować, proszę pani?

– Nie – odpowiada, ziewając, pani Trzebiatowska.

Kliknął zamek w drzwiach, weszliśmy na schody. Tata miał minę, jakby zobaczył Dartha Vadera.

Zachrobotał zamek w drzwiach. W progu stała uśmiechnięta Anka.

– Tekla, co tam w szkole?

No ja nie mogę!!!

Wrzuciłam plecak do mojego pokoiku i poszłam odwiedzić mamę Pani z Bilbordu, czyli babcię. Babcia zamieszkała z nami. Wcześniej mieszkała na wsi. Jak się babcia znalazła w naszym mieszkaniu? To długa historia. Jeśli jesteście bardzo ciekawi, to musicie sobie przeczytać moje poprzednie wspomnienia.

Babcia popatrzyła na mnie oczami w kolorze wiosennych chmurek, w których nieśmiało odbija się błękit nieba, i spytała:

– Czy świat jeszcze istnieje?

No, wreszcie jakieś sensowne pytanie.

Lubię ten moment. Lubię, kiedy kładę się spać i tata przychodzi, żeby mnie pocałować na dobranoc i powiedzieć, że mnie kocha. Od kiedy zamieszkała u nas Anka, zrobił się taki zwyczaj, że ona też przychodzi do mnie na dobranoc. Ale tata i Anka przychodzą oddzielnie, żeby mi życzyć dobrych snów. Wiem, dlaczego nie przychodzą razem. Ten moment, gdy jestem na granicy snu, to bardzo ważny moment. Dorośli używają słowa „intymny”. Myślę sobie, że kiedy stoimy na granicy świata, tego tutaj i tego we śnie, to tak jakbyśmy wchodzili w jakąś bramę, która prowadzi do naszej duszy. Bo we śnie pojawiają się odbicia naszej duszy, tak sobie kombinuję. Świat za tą bramą jest tylko nasz, bardzo ważny. Czasami kolorowy i wesoły, czasami smutny i szary, a czasami czarny, kiedy śnią się nam jakieś potwory. Skoro to jest taka ważna brama do innego świata, to trzeba uszanować tę chwilę, kiedy wkraczamy w swoją duszę. I teraz już do końca to wytłumaczę: tata jest moim prawdziwym tatą i ma prawo towarzyszyć mi w drodze do tego innego świata, czyli przez bramę do snu. Ale Anka jest tylko narzeczoną mojego taty i nie jest moją prawdziwą mamą. Gdyby przyszli razem powiedzieć mi „dobranoc, kochanie” i gdyby razem poprowadzili mnie na próg snu, czyli duszy, to Anka musiałaby udawać, że jest prawdziwą moją mamą. A przecież to nieprawda. Nie może być dla mnie tak „intymna”, jak mój tata. No i dlatego przychodzą oddzielnie. Czy ja to jakoś w miarę wytłumaczyłam?

– Dobranoc, kochanie.

– Dobranoc, tato.

– Niech ci się przyśni coś fajnego.

– Postaram się, tato – odpowiedziałam, chociaż to było głupie, bo przecież nie ja decyduję o tym, czy mi się przyśni coś fajnego. Kto o tym decyduje? Dobre pytanie…

Tata zamknął drzwi od mojego pokoju. Teraz już się nie boję spać z zamkniętymi drzwiami. Kiedyś się bałam i chciałam spać przy zapalonej lampce.

Po chwili usłyszałam pukanie, to oczywiście pukała Anka.

– Proszę.

W szparce między drzwiami i framugą ukazała się jej twarz. Anka jest bardzo ładna. Dlatego kiedyś wzięli ją na bilbord, żeby reklamowała pastę do zębów. No, może nie tylko z tego powodu, ale też dlatego, że dużo grała w serialach i była bardzo znana. Teraz już nie gra w serialach i zajmuje się czymś innym, ale o tym powiem wam może później.

– Poczytać ci na dobranoc, Teklo?

– A co? – spytałam.

Anka ogarnęła wzrokiem moją półkę z książkami. Mam dużo książek. Bardzo lubię czytać. Ale najbardziej lubię ten moment, kiedy książka się skończy. Zamykam ją i wącham. Wydaje mi się, że w tym zapachu są wszystkie postaci, miejsca i w ogóle sprawy zapisane w książce. Wtedy zastanawiam się, o czym jest ta książka i o co tak naprawdę w niej chodzi. Te myśli i ten zapach wsiąkają we mnie jak lukier, którym babcia polewa ciasto (babci często wydaje się, że są jej urodziny, i piecze ciasto z tej okazji. Czasami parę razy w miesiącu). Fajnie jest wąchać w ten sposób książki i myśleć o nich. Spróbujcie tak kiedyś zrobić, spodoba się wam.

Anka prześliznęła się swoimi ślicznymi oczami po półce i nie pytając, na co mam ochotę, sięgnęła na chybił trafił. Przycupnęła na skraju mojego łóżka i zaczęła czytać Harry’ego Pottera. Znam tę książkę już prawie na pamięć. No, może nie całą, ale te fragmenty, które mi się bardzo podobają. Czytałam wszystkie części Harry’ego pięć razy.

Anka zamknęła książkę z uśmiechem, który przez zmrużone oczy wydał mi się machnięciem skrzydełek kolibra, bo byłam już bardzo śpiąca, na granicy snu, czyli stałam w tej bramie do innego świata.

– Widzę, że niepotrzebne ci czytanie przed snem – powiedziała Anka z nutką smutku w głosie.

– Czytanie może nie, ale… – ziewnęłam – aaaa… aaaale lubię, jak do mnie przychodzisz na dobranoc.

– Naprawdę? – spytała Anka, jakby nie dowierzała.

Że też dorosłym czasami tak trudno uwierzyć w oczywiste sprawy.

– Naaapraaawdę… – znowu ziewnęłam.

Pocałowała mnie w policzek. Jej całus pachniał miodem i morelą. Żadne tam czary-mary. Po prostu tak pachniał krem, który Anka nałożyła na noc. Lubię Ankę jak nie wiem co, ale wydaje mi się, że za bardzo się przejmuje zmarszczkami.

Zostałam sama. Popatrzyłam na ramkę ze zdjęciem mamy i powiedziałam:

– Dobranoc, mamo.

Wydawało mi się, że mama odpowiedziała mi „dobranoc, kochanie”, ale nie jestem na sto procent pewna.

Kiedy