Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Grisza. Prawdziwe świadectwo wiary

Grisza. Prawdziwe świadectwo wiary

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-63086-09-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Grisza. Prawdziwe świadectwo wiary

Ze wstępu autorki:

Grzegorz (tak brzmi jego imię w języku polskim) w wieku 20 lat zmarł na jedną z najbardziej bolesnych chorób – raka kości. Był zwykłym, prostym chłopcem z Kazachstanu; wśród cierpień i wielu pokus, ściśle współpracując z łaską Bożą, pod kierownictwem i szczególną opieką przełożonych z seminarium, zrozumiał i przyjął swój krzyż jako szczególny dar od Boga, jako rodzaj misji, którą ma do spełnienia wobec ludzi, wobec całego Kościoła.
Opowiedział o tym podczas rozmowy, którą krótko przed jego śmiercią nagrałam na magnetofon. Przed nagraniem Grigorij pytał, w jakim celu będę to robiła. Kiedy odpowiedziałam, że chcę napisać o nim wspomnienie, aby doświadczenie jego życia i choroby mogło posłużyć innym ludziom, zgodził się chętnie na nagranie.
Próbuję więc pisać o Grigoriju – właśnie ze względu na tamtą rozmowę, której zapis dołączyłam do moich wspomnień. Wierząc, że misja, którą Bóg mu powierzył, nie skończyła się z chwilą śmierci, przekazuję jego doświadczenie w ręce Czytelnika, aby za łaską Bożą tą drogą spełniało swoje misyjne zadanie.

Polecane książki

Książka stanowi pierwsze w polskiej literaturze monograficzne opracowanie problematyki praw pokrewnych do nadań programów radiowych i telewizyjnych. Radio i telewizja w ostatnich latach podlegają dynamicznym zmianom, z uwagi przede wszystkim na rozwój internetu i interaktywnych usług. Zastosowan...
Dana Meredith samotnie opiekuje się chorą matką, a pensja początkującej dziennikarki ledwie starcza jej na niezbędne wydatki. Kiedy otrzymuje propozycję specjalnego zlecenia, nie waha się ani chwili. Zobowiązuje się przyjąć posadę osobistej asystentki Adriana Devereaux, właściciela jednej z najw...
Poradnik do strategii wojennej „Blitzkrieg”, w którym znajdziecie m.in. uzupełniony dodatkowo o mapy taktyczne opis przejścia wszystkich misji historycznych dostępnych w grze, a także wskazówki dotyczące większości misji losowych. Blitzkrieg - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy ...
Pierwowzorem głównej bohaterki Agaty, zwanej Agatonem-Gagatonem, jest żona Piotra Kupichy, a córka autorki, Marty Fox. Agata snuje w książce opowieść o swoich młodzieńczych latach, o rodzinie, szkole, chłopakach… To dowcipna, ciepła i mądra opowieść o dojrzewaniu. Książka składa się z trzech opow...
Są to tajemnice, których dotrzymałem. Powierzono mi je, a ja nigdy nie zdradziłem pokładanego we mnie zaufania. Jednakowoż ten, który mi je powierzył, nie żyje już i to od ponad czterdziestu lat. Ten, dzięki któremu poznałem owe tajemnice… Ten, który mnie ocalił… I za którego sprawą ciąży nade m...
"Opowiedziana głosem małego chłopca ciepła i wzruszająca powieść nominowana mi. in. do Nagrody Bookera i Orange Prize for Fiction!  PRZECZYTAJ KSIĄŻKĘ, KTÓRA ZAINSPIROWAŁA TWÓRCÓW FILMU „Pokój”. „Ta książka to coś więcej niż tylko wyobrażenie traumy potwornie skrzywdzonych ludzi”. Zwierciadło „To...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agnieszka Marynowska

Spis treściOd AutoraWstępZ Gri­go­ri­jem Ro­go­zhi­nem…Nie­któ­re roz­mo­wy…Po wyjeździe z Warszawy nie widziałam się więcej z Grigorijem…Gri­go­rij zmarł w nie­dzie­lę…Dzień po­grze­bu Gri­go­ri­ja…Homilia ojca duchownego seminarium Redemptoris MaterMamy już 15 sierpnia 2003 roku…ZakończeniePrzypisyOd Autora

Gri­go­rij był uczest­ni­kiem wspól­no­ty Dro­gi Neo­ka­te­chu­me­nal­nej, któ­ra jest dro­gą pro­wa­dzą­cą do doj­rza­łej wia­ry po­przez od­kry­wa­nie na nowo chrztu świę­te­go. Do Ka­zach­sta­nu Dro­ga do­tar­ła w la­tach 1993–1994 dzię­ki gru­pie ka­te­chi­stów (pre­zbi­ter i kil­ka osób świec­kich), któ­rzy gło­si­li tam ka­te­che­zy dla do­ro­słych (ka­te­che­zy od­by­wa­ją się w ko­ście­le, za zgo­dą bi­sku­pa i pro­bosz­cza da­nej pa­ra­fii).

Ze wzglę­du na trud­ną sy­tu­ację Ko­ścio­ła na Wscho­dzie, po­ja­wi­ła się po­trze­ba stwo­rze­nia tam mi­sji ro­dzin, na któ­re wy­jeż­dża­ją zgła­sza­ją­ce się do tego za­da­nia ro­dzi­ny z Neo­ka­te­chu­me­na­tu. Żyją one wśród tam­tej­szych lu­dzi, słu­żąc im jako znak obec­no­ści Boga w ich ży­ciu. Po­nie­waż czę­sto jest im po­trzeb­na do­dat­ko­wa po­moc (cho­dzi na przy­kład o po­moc dzie­ciom w na­uce, a tak­że o wie­le in­nych prac), po­sy­ła­ne są tam przez na­szych ka­te­chi­stów sa­mot­ne ko­bie­ty, któ­re po dwie, jako wza­jem­ne so­cjusz­ki, peł­nią tam swo­je mi­syj­ne po­słu­gi.

Z upły­wem cza­su na te­re­nie wie­lu kra­jów, w któ­rych na­ro­dzi­ły się wspól­no­ty Dro­gi, po­wsta­ły tak­że mi­syj­ne se­mi­na­ria Re­demp­to­ris Ma­ter. Do ta­kie­go se­mi­na­rium w War­sza­wie zo­stał po­sła­ny Gri­go­rij; miał tam pod­jąć stu­dia, by móc po­tem wy­peł­niać swo­je po­wo­ła­nie.

AgnieszkaWstęp

13 lip­ca 2009 roku mi­nę­ła szó­sta rocz­ni­ca śmier­ci Gri­go­ri­ja Ro­go­zhi­na – se­mi­na­rzy­sty war­szaw­skie­go mi­syj­ne­go se­mi­na­rium Re­demp­to­ris Ma­ter.

Grze­gorz (tak brzmi jego imię w ję­zy­ku pol­skim) w wie­ku 20 lat zmarł na jed­ną z naj­bar­dziej bo­le­snych cho­rób – raka ko­ści. Był zwy­kłym, pro­stym chłop­cem z Ka­zach­sta­nu; wśród cier­pień i wie­lu po­kus, ści­śle współ­pra­cu­jąc z ła­ską Bożą, pod kie­row­nic­twem i szcze­gól­ną opie­ką prze­ło­żo­nych z se­mi­na­rium, zro­zu­miał i przy­jął swój krzyż jako szcze­gól­ny dar od Boga, jako ro­dzaj mi­sji, któ­rą ma do speł­nie­nia wo­bec lu­dzi, wo­bec ca­łe­go Ko­ścio­ła.

Opo­wie­dział o tym pod­czas roz­mo­wy, któ­rą krót­ko przed jego śmier­cią na­gra­łam na ma­gne­to­fon. Przed na­gra­niem Gri­go­rij py­tał, w ja­kim celu będę to ro­bi­ła. Kie­dy od­po­wie­dzia­łam, że chcę na­pi­sać o nim wspo­mnie­nie, aby do­świad­cze­nie jego ży­cia i cho­ro­by mo­gło po­słu­żyć in­nym lu­dziom, zgo­dził się chęt­nie na na­gra­nie.

Pró­bu­ję więc pi­sać o Gri­go­ri­ju – wła­śnie ze wzglę­du na tam­tą roz­mo­wę, któ­rej za­pis do­łą­czy­łam do mo­ich wspo­mnień. Wie­rząc, że mi­sja, któ­rą Bóg mu po­wie­rzył, nie skoń­czy­ła się z chwi­lą śmier­ci, prze­ka­zu­ję jego do­świad­cze­nie w ręce Czy­tel­ni­ka, aby za ła­ską Bożą tą dro­gą speł­nia­ło swo­je mi­syj­ne za­da­nie.

„W do­brych za­wo­dach wy­stą­pi­łem, bieg ukoń­czy­łem, wia­ry ustrze­głem. Na osta­tek odło­żo­no dla mnie wie­niec spra­wie­dli­wo­ści, któ­ry w owym dniu odda Pan, spra­wie­dli­wy Sę­dzia, a nie tyl­ko mnie, ale wszyst­kim, któ­rzy umi­ło­wa­li po­ja­wie­nie się Jego”.

2 Tm 4, 7-8

Z Gri­go­ri­jem Ro­go­zhi­nem…

Z Gri­go­ri­jem Ro­go­zhi­nem ze­tknę­łam się pod­czas mo­je­go sze­ścio­let­nie­go po­by­tu na mi­sji w Ka­zach­sta­nie, w Ka­ra­gan­dzie. Po­zna­łam go tam przez jego ro­dzi­ców, z któ­ry­mi od 1997 roku kon­ty­nu­owa­łam Dro­gę w tej sa­mej wspól­no­cie neo­ka­te­chu­me­nal­nej, w pa­ra­fii św. Jó­ze­fa. W tym wy­so­kim i bar­dzo szczu­płym mło­dzień­cu o ciem­nych wło­sach moją uwa­gę przy­ku­ły oczy – jak­by ni­cze­go w so­bie nie kry­ły oprócz głę­bo­kie­go, przy­gnia­ta­ją­ce­go smut­ku i cier­pie­nia. Któ­re­goś dnia po­pro­si­łam jego mamę, Lubę, aby opo­wie­dzia­ła mi coś o ży­ciu swo­je­go syna. Chcia­łam się do­wie­dzieć, co na­praw­dę może być po­wo­dem jego cią­głe­go smut­ku.

Do­wie­dzia­łam się wte­dy, że dzie­ciń­stwo Gri­szy (tak na­zy­wa­li go naj­bliż­si) było pa­smem cho­rób i upo­ko­rzeń. Jego ży­cie było za­gro­żo­ne już od nie­mow­lęc­twa: kie­dy miał za­le­d­wie pół­to­ra mie­sią­ca, cięż­ko za­cho­ro­wał i wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że może stra­cić ży­cie. Ale Pan da­ro­wał mu je, nie po­zwa­la­jąc mu jesz­cze umie­rać. Na na­stęp­ną cho­ro­bę nie cze­kał dłu­go – miał nie­ca­łe czte­ry lat­ka, kie­dy za­ata­ko­wa­ła go sil­na żół­tacz­ka. Ale i tym ra­zem Pan przy­wró­cił mu zdro­wie. W wie­ku dzie­wię­ciu lat zno­wu za­cho­ro­wał i ko­niecz­na była ope­ra­cja uszu. Le­żąc w szpi­ta­lu na kil­ku­oso­bo­wej sali, do­świad­czał upo­ko­rzeń ze stro­ny ko­le­gów, któ­rzy do­ku­cza­li mu, bi­jąc go i za­bie­ra­jąc to, co przy­no­si­ła mu ro­dzi­na. Gri­sza zno­sił to cier­pli­wie, dłu­go ni­ko­mu o tym nie mó­wiąc. Nie­dłu­go po tym, jak wy­szedł ze szpi­ta­la, ko­le­dzy z po­dwór­ka rzu­ci­li mu kar­bi­dem w oczy. Skoń­czy­ło się tra­gicz­nie – kar­bid na ja­kiś czas uszko­dził mu wzrok. Po­now­nie więc do­świad­czał cier­pie­nia i sa­mot­no­ści.

Kie­dy wró­cił do szko­ły, ko­le­dzy na­dal go nie oszczę­dza­li. Prze­zy­wa­li go świę­tym Gri­szą, bo cier­pli­wie zno­sił za­da­wa­ne mu upo­ko­rze­nia.

Słu­cha­łam z prze­ję­ciem tej opo­wie­ści…

***

Do wspól­no­ty Gri­go­rij wszedł 26 grud­nia 1997 roku, jako czter­na­sto­let­ni chło­piec. W 1999 roku od­po­wie­dział na we­zwa­nie ka­te­chi­stów do pre­zbi­te­ra­tu i za­czął uczest­ni­czyć w cy­klu spo­tkań dla aspi­ran­tów do se­mi­na­rium, któ­re pro­wa­dził po­słu­gu­ją­cy wów­czas w pa­ra­fii pre­zbi­ter An­drzej Szczę­sny.

Po­nie­waż co­dzien­nie po­słu­gi­wa­łam na ple­ba­nii, mo­głam przy­glą­dać się na­szym chłop­com przy­cho­dzą­cym na spo­tka­nia przed­se­mi­na­ryj­ne. Gri­sza przy­cho­dził ci­chy, spo­koj­ny, ale z co­raz czę­ściej po­ja­wia­ją­cym się uśmie­chem na twa­rzy. Ta­kie­go go za­pa­mię­ta­łam z mo­je­go po­by­tu na mi­sji w Ka­ra­gan­dzie.

***

Po­tem był wrze­sień 2001 roku w Pol­sce. Po­je­cha­łam z moją kra­kow­ską wspól­no­tą do Pu­ław, na kon­wi­wen­cję roz­po­czy­na­ją­cą rok ewan­ge­li­za­cyj­ny. Nic nie wie­dzia­łam o na­szych mło­dych chło­pa­kach z Ka­ra­gan­dy. Już pierw­sze­go dnia kon­wi­wen­cji spo­tka­ła mnie nie­spo­dzian­ka – idąc ko­ry­ta­rzem zo­ba­czy­łam… Gri­go­ri­ja Ro­go­zhi­na. Sta­nął przede mną na­gle, jak­by wy­rósł spod zie­mi.

– Co tu­taj ro­bisz? – spy­ta­łam, nie bar­dzo poj­mu­jąc, o co cho­dzi.

– Wła­śnie zo­sta­łem przy­ję­ty do se­mi­na­rium! – wy­krzy­czał uszczę­śli­wio­ny.

Kie­dy tak stał wy­pro­sto­wa­ny, z ca­łej jego po­sta­wy wi­dać było, że jest szczę­śli­wy, a przede wszyst­kim to szczę­ście wi­dać było… w oczach. Pew­ność od­czy­ta­nia woli Bo­żej czy­ni­ła go bar­dziej do­ro­słym – na­wet ze­wnętrz­nie.

Pod ko­niec kon­wi­wen­cji za­uwa­ży­łam Gri­szę sa­mot­nie sie­dzą­ce­go na ław­ce pod drze­wem. Na jego twa­rzy ma­lo­wa­ło się stra­pie­nie. Kie­dy spy­ta­łam, o co cho­dzi, przy­znał, że źle się czu­je, do­dał jed­nak za­raz, że po­win­no mu przejść, bo to tyl­ko noga, któ­rą jesz­cze nie tak daw­no miał w gip­sie. Po­tem po­wie­dział, że wła­śnie wczo­raj na­pi­sał dłu­gi list do ro­dzi­ców. Opi­sał im, jak bar­dzo jest tu­taj szczę­śli­wy.

***

Po dwóch mie­sią­cach od tam­tej kon­wi­wen­cji do­wie­dzia­łam się, że Gri­sza jest śmier­tel­nie cho­ry… ma raka ko­ści. Była to dla nas wszyst­kich szo­ku­ją­ca wia­do­mość. Od tej chwi­li mo­dli­li­śmy się we wspól­no­tach za nie­go, po­le­ca­jąc Bogu jego ży­cie i cier­pie­nie.

***

Przez czte­ry ko­lej­ne mie­sią­ce do­cho­dzi­ły do Kra­ko­wa wia­do­mo­ści o po­gar­sza­ją­cym się sta­nie zdro­wia Gri­go­ri­ja, aż w koń­cu do­wie­dzie­li­śmy się, że jest w sta­nie cięż­kim i leży w szpi­ta­lu. I ostat­nia in­for­ma­cja z lu­te­go 2002 roku – że przy­jeż­dża­ją z Ka­zach­sta­nu jego ro­dzi­ce, Luba i Piotr, aby się nim opie­ko­wać.

***

Po­sta­no­wi­łam po­je­chać do War­sza­wy, gdzie uda­ło mi się przez kil­ka dni być z Ro­go­zhi­na­mi.

Już pierw­sze­go dnia po po­łu­dniu po­je­cha­li­śmy wszy­scy od­wie­dzić Gri­szę w kli­ni­ce on­ko­lo­gicz­nej. Le­żał na kil­ku­oso­bo­wej sali, z ludź­mi w róż­nym wie­ku i w róż­nych sta­diach cho­ro­by. Ude­rzy­ło mnie cier­pie­nie, któ­re zo­ba­czy­łam na jego wy­chu­dzo­nej twa­rzy, ale też i po­kój – to nie był już ten ni­ja­ki, za­mknię­ty w so­bie chło­piec z Ka­ra­gan­dy. To był do­świad­cza­ny przez Boga czło­wiek, któ­ry wraz z cier­pie­niem otrzy­mu­je też i ła­skę zro­zu­mie­nia, skąd to cier­pie­nie pły­nie i dla­cze­go Bóg mu je ofia­ro­wu­je.

Tego dnia i pod­czas na­szych ko­lej­nych od­wie­dzin Gri­sza, cho­ciaż bar­dzo cier­piał (bo­lał go cały krę­go­słup i zła­ma­na wcze­śniej noga), by­wał też i po­god­ny, cza­sa­mi na­wet po­tra­fił żar­to­wać na te­mat cho­ro­by czy swo­je­go po­by­tu w szpi­ta­lu. Wy­wo­żo­ny na wóz­ku na ko­ry­tarz opo­wia­dał o współ­cho­rych z sali, a przede wszyst­kim dzie­lił się z nami do­świad­cze­nia­mi ze swo­jej cho­ro­by. A kie­dy czuł się już bar­dzo źle (nie mógł dłu­go po­zo­sta­wać w po­zy­cji sie­dzą­cej), pro­sił ojca i ten od­wo­ził go z po­wro­tem do łóż­ka.

Ze szcze­gól­ną tro­ską od­no­sił się do swo­ich ro­dzi­ców, przy­po­mi­na­jąc im, aby nie usta­wa­li w mo­dli­twach nie tyl­ko za jego zdro­wie, ale i za ich wła­sne mał­żeń­stwo; aby pro­si­li Boga o jed­ność i mi­łość mię­dzy sobą. Pew­ne­go razu spy­tał ich, czy mo­dlą się na ró­żań­cu. Kie­dy od­po­wie­dzie­li, że nie mo­dlą się, po­nie­waż swo­je ró­żań­ce zo­sta­wi­li w domu, w Ka­zach­sta­nie, Gri­sza zga­nił ich i wprost na­ka­zał, aby za­raz je za­ku­pi­li i jak naj­szyb­ciej roz­po­czę­li mo­dli­twę.

– Prze­cież ró­ża­niec to naj­sku­tecz­niej­sza broń prze­ciw sza­ta­no­wi i jego po­ku­som. Czy nie wie­cie o tym? Le­piej, by­ście zo­sta­wi­li swo­je gło­wy tam w domu, niż za­po­mnie­li ró­żań­ców – po­wie­dział. Jesz­cze tego sa­me­go dnia po­słusz­nie je za­ku­pi­li i od­tąd ró­ża­niec stał się dla nich nie­od­łącz­ną mo­dli­twą w ich cier­pie­niu.

***

Każ­de­go dnia przy­cho­dzi­li do Gri­go­ri­ja bra­cia z se­mi­na­rium, aby wspól­nie z nim mo­dlić się nie­szpo­ra­mi… Wśród nich byli chłop­cy z Bra­zy­lii, Ko­lum­bii, Hon­du­ra­su, byli też Po­la­cy, Ro­sja­nie, Wło­si, Hisz­pa­nie… Jak­by cały świat zbie­rał się przy łóż­ku tego chłop­ca. Każ­de­go dnia była to naj­pięk­niej­sza i naj­waż­niej­sza chwi­la dla Gri­go­ri­ja, na któ­rą cze­kał już od sa­me­go rana. Chło­nął czy­ta­ne Sło­wo, słu­chał z ocza­mi utkwio­ny­mi w bra­ta prze­po­wia­da­ją­ce­go mu Do­brą No­wi­nę o Je­zu­sie Chry­stu­sie. Wte­dy na jego twa­rzy ma­lo­wa­ła się… na­dzie­ja. A ja w tych wy­da­rze­niach wi­dzia­łam Ko­ściół Świę­ty jako Mat­kę, praw­dzi­wie trosz­czą­cą się o swo­je dzie­ci.

***

Czas poza szpi­ta­lem spę­dza­łam z ro­dzi­ca­mi Gri­go­ri­ja. Dzie­ląc się swo­im do­świad­cze­niem, opo­wia­da­li, że kie­dy do­sta­li z se­mi­na­rium wia­do­mość o cho­ro­bie Gri­szy i pro­po­zy­cję przy­jaz­du do Pol­ski, nie po­tra­fi­li uwie­rzyć w to, co się sta­ło. Na­tych­miast jed­nak wy­bra­li się do Pol­ski, zo­sta­wia­jąc u ro­dzi­ny młod­szą cór­kę, Ma­ri­nę. Je­cha­li z za­mia­rem za­bra­nia Gri­szy ze sobą do Ka­ra­gan­dy. Mie­li na­dzie­ję, że z no­wy­mi wy­ni­ka­mi ba­dań, zro­bio­nych tu­taj, w Pol­sce, bę­dzie mógł w domu kon­ty­nu­ować le­cze­nie.

Tym­cza­sem Bóg miał zu­peł­nie inne pla­ny. Le­ka­rze stwier­dzi­li raka ko­ści w jed­nym z ostat­nich sta­diów roz­wo­ju i nie wy­ra­zi­li zgo­dy na żad­ną, a tym bar­dziej tak da­le­ką po­dróż. Da­wa­li Gri­szy dwa mie­sią­ce ży­cia i za­po­wia­da­li ko­niecz­ność am­pu­ta­cji sto­py…