Strona główna » Obyczajowe i romanse » Jestem w Niebie

Jestem w Niebie

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-240-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jestem w Niebie

Jestem w Niebie jest moim dość późnym debiutem literackim. Jest to powieść z pogranicza wielu gatunków: fantastyki, kryminału, powieści psychologiczno-obyczajowej i romansu. Fikcja fantasy miesza się tu ze światem rzeczywistym.

Fabuła książki rozgrywa się w bliżej nieokreślonym fikcyjnym mieście, gdzieś w Europie Środkowej. Główny bohater Jan Burk to dobrze zapowiadający się artysta malarz. Niczym specjalnie się nie wyróżnia do czasu, kiedy zostaje postrzelony, a jego dusza zaczyna prowadzić własne śledztwo z Nieba równolegle ze śledztwem policji, którą reprezentuje dwójka detektywów. Efektem tego będzie rozwikłanie zagadki, dlaczego Jan stał się celem zamachu i kto za tym stał. Ale czy tylko to? Do czego doprowadzi rodzące się uczucie pomiędzy Janem i Moniką, pomimo dzielących ich światów?                                
Tłem dla rozgrywającej się fikcyjnej akcji są jak najbardziej realne i rzeczywiste problemy, z którymi boryka się współczesne pokolenie. Przestępczość zorganizowana odpowiedzialna za narkotyki, handel kobietami, niewolniczą prostytucję i to co chyba najbardziej przerażające – rozwijający się w ostatnich latach w zastraszającym tempie czarny rynek handlu organami do przeszczepów połączony z zabójstwami dawców. Pomimo poruszania spraw tak ważnych i trudnych książka z założenia nie koncentruje się na nich, a są one jedynie pretekstem dla rozwoju wypadków w prowadzonej intrydze.
Główny wątek powieści został potraktowany z przymrużeniem oka, a książka napisana w dość lekkiej konwencji, co mam nadzieję przełoży się na jej łatwy i relaksujący odbiór.

Polecane książki

Kurczące się zasoby paliw kopalnych oraz pogarszający się stan klimatu zmuszają ludzi do poszukiwania nowych źródeł energii. Na świecie zauważalne jest tendencja do rezygnacji  z konwencjonalnych źródeł energii na rzecz źródeł odnawialnych (OZE). Obecnie rozwijanych jest wiele technologii produk...
Najzabawniejsza świąteczna komedia romantyczna! Zdradzony przez narzeczoną i oszukany przez wspólnika trzydziestoletni Michał marzy o tym, aby zacząć nowe życie. Kiedy dowiaduje się, że podczas II wojny światowej jego rodzina ukryła w małym miasteczku na północy Polski skarb, wyrusza na jego po...
Kiedy pewnego dnia Nina zadzwoniła po taksówkę, nie spodziewała się, że to zapoczątkuje ważne zmiany w jej życiu. Również Artur nie mógł przewidzieć, że kobieta, która właśnie zamówiła u niego kurs, zostanie w jego myślach na dłużej. Życie Artura nie jest ani oczy...
JEŻELI UMRĘ, PRAWDA ODEJDZIE WRAZ ZE MNĄ NA ZAWSZE… MUSZĘ PRZEKAZAĆ TAJEMNICĘ. Podczas podróży służbowej po Francji profesor historii Robert Langdon odbiera nocą pilny telefon: kustosz Luwru zostaje brutalnie zamordowany w muzeum. Obok ciała, policja odkrywa szereg trudnych do rozszyfrowania kodów ...
„[Ludwik XVI] na uczynioną kiedyś uwagę, że on sam, jako król, powinien ponaglać prace swoich ministrów, odpowiedział: Bardzo chętnie, jeśli mnie tylko o to poproszą”.   „Doniesień z frontów osiemdziesięciokilkuletni Franciszek Józef słuchał już j...
Sir Archer Crawford pochodzi z angielsko-włoskiej, arystokratycznej rodziny. Nie czuje się jednak związany z Anglią i po przedwczesnej śmierci matki wyjeżdża do Sieny. Dociera na miejsce tuż przed słynnym festynem palio i pomaga w przygotowaniach do tradycyjnego wyścigu konnego. Podczas zabawy p...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Krzysztof Cyraski

Twarz Egiptu

Paweł Hajduczenia

© Copyright by

Paweł Hajduczenia & e-bookowo

 

Projekt okładki:

Robert Zajączkowski

 

ISBN 978-83-7859-240-2

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2013

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Mamie oraz Tacie. Także Tobie, nieznajoma dziewczynko, która podczas wakacji w Egipcie

ukradłaś parę dolarów mojemu ojcu.

Wiedz, że zostałaś unieśmiertelniona.

Małą Tahirę obudził dźwięk startującego samolotu. Z portu lotniczego w Hurghadzie właśnie odlatywał Airbus 310, zmodyfikowana wersja A300, z szerokim kadłubem i dwoma silnikami, mogący zabrać maksymalnie 279 pasażerów. Dwunastoletnia Tahira nie mogła tego wiedzieć. Nigdy nie leciała samolotem.

Wygrzebała się spod kartonów służących jej za okrycie. Wstała, otrzepała ubranie z kurzu i podeszła do ubrudzonej szyby. Przetarła ją dłonią i spojrzała krytycznie we własne odbicie. Jej oczom ukazała chuda, niemalże koścista, o przeciętnej urodzie dziewczynka.

Młoda kobieta – poprawiła się w duchu. Nie jest dzieckiem, odkąd zarabia na swoje utrzymanie. Ręką sięgnęła po kosmyk czarnych, przetłuszczonych włosów. To jedyna rzecz w jej wyglądzie, z jakiej była dumna. Nie rozumiała, dlaczego musi ukrywać je pod hidżabem – były takie piękne. Z westchnieniem schyliła się po nakrycie głowy. Dobrze, że ojciec nie kupił wersji z nikabem. Udusiłaby się w niej.

Tahira ziewnęła. Sądząc po temperaturze oraz wysokości słońca, musiała być szósta rano. Miała więc około pół godziny, zanim przyjedzie po nią Zahid, starszy brat. Był taksówkarzem, o piątej trzydzieści kończył nocną zmianę. Oficjalnie. Po prawdzie, Zahid kończył swoje zmiany, kiedy miał na to ochotę. A jego pracodawca dziwił się, dlaczego taksówka numer trzynaście przynosi mu tak mało zysków! Gdyby tylko mógł wiedzieć, że jej kierowca przeważnie rzucał wszystko w cholerę po północy, wyłączał taksometr, dzwonił po kolegów i rozbijał się z nimi wysłużonym autem po mieście, nie miałby już nigdy więcej żadnych wątpliwości.

Schemat ich wycieczek wyglądał podobnie, musiał zawrzeć następujące elementy. Po pierwsze, należało otworzyć wszystkie okna i sprawdzić działanie głośników najlepiej poprzez rozkręcenie ich na maksymalną głośność. Po drugie, należało zamknąć wszystkie okna, gdy muzyka się znudziła. W zamian za to, ktoś musiał wyciągnąć fajkę wodną wraz z porcją haszyszu i palić ją tak długo, aż w samochodzie skumulowała się ilość dymu uniemożliwiająca dalsze prowadzenie pojazdu. Wtedy trzeba zjechać na pobocze, otworzyć drzwi, wyczołgać się z samochodu i krztusić tak długo, aż wszyscy wyplują płuca. Gdy dojdą do siebie, uczestnicy wyprawy wracają do auta, zapinają pasy (bezpieczeństwo to podstawa, kierowca przecież palił) i ruszają w dalszą drogę, zahaczając o kluby, domy publiczne i MacDonalda. O czwartej Zahid rozwoził kompanów do domu. Kiedy ostatni z nich bezpiecznie powracał na łono matek, dziewczyn, żon lub sióstr, zostawiał taksówkę na najbliższym parkingu. Wypalał kilka papierosów, później zasypiał.

– Pół godziny. Mnóstwo czasu – pomyślała Tahira. – Zdążę popracować.

Splunęła i jeszcze raz zerknęła na swe odbicie. Zaklęła, kiedy ujrzała niezidentyfikowane plamy na wyblakłym podkoszulku. Na szczęście nie było to nic, czego nie dało się usunąć śliną. Gorzej z przetarciami na dżinsach, tego nie można było zamaskować. Dziewczynka stwierdziła, że kupi sobie nowe spodnie, gdy tylko uda jej się na nie zarobić.

Trudniła się sprzedażą papirusów. Rozejrzała się. Leżały w pobliżu ukryte pod innymi kartonami.

Oczywiście to nie były prawdziwe papirusy. Oryginalne robione są z łodygi trzciny cukrowej. Roślinę tę krojono w szerokie, cienkie paski (ma trójkątny przekrój), by następnie położyć je na desce zwilżonej wodą. Później kładziono w poprzek następną warstwę, sprasowywano i otrzymywano całkiem solidny arkusz gotowy do zapisania po uprzednim wysuszeniu go na słońcu. Tak robiony papirus kosztował fortunę. Ona miała do zaoferowania papirusy z bananowca, której techniki produkcji są zazdrośnie strzeżone przez rozmaitych fałszerzy. Na pierwszy rzut oka niczym się od siebie nie różniły. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Najlepszą metodą na sprawdzenie autentyczności jest pogięcie papirusu. Ten z trzciny cukrowej wraca do pierwotnego kształtu, papirus z bananowca pęka. Lecz też nie zawsze. Sprytny sprzedawca, podobnie jak Tahira, zawsze opakowuje swój towar w folię. Wtedy ryzyko złamania zmniejsza się.

Turyści się na to nabierali. Przezorniejsi geniusze, którzy naczytali się w Internecie różnych głupot, kupowali papirusy tylko w sklepie, gdzie dostawali certyfikat jakości oraz paragon. W sklepach jednakże nie można się targować, a cena jest czasem trzykrotnie wyższa od normalnej. W tej sytuacji sprzedawanie przez Tahirę papirusów za przysłowiowy One dollar wydaje się być najuczciwszą transakcją świata.

One dollar również jest tu owiany legendą. Osoby przybywające do Egiptu naiwnie sądzą, iż one dollar naprawdę znaczy one dollar. Cóż, mylą się. Ten termin przerasta możliwości umysłowe każdego Europejczyka. One dollar za papirus to co najmniej dwa lub trzy dolary za papirus, inaczej kupujący to złodziej, oszust i biały diabeł pragnący, by sprzedawca zbankrutował. Przeważnie turyści ulegali dobrej perswazji, gorzej, jeżeli płacili w funtach egipskich. Możliwości targowania się nadal były spore, ale zysk znacznie niższy.

Dziewczynka pozbierała papirusy z ziemi. Ruszyła w stronę wejścia do portu lotniczego w Hurghadzie. Zastanawiała się, czy dzisiaj zdoła cokolwiek ukraść.

Owszem, Tahira to złodziejka jak połowa dzieci w kraju. Z jedną małą różnicą – ona była dobra. Nigdy nie dała się złapać.

Plan na okradanie turystów cechował się prostotą. Brała swoje papirusy do jednej dłoni, niosąc je w taki sposób, by zasłaniały drugą. Podchodziła do turystów i niby przy okazji ocierała się o nich, próbując namówić obcokrajowców do kupna. Przeważnie udawali, że nie zwracają na nią uwagi i szli dalej. Tahira podążała wtedy obok nich, wciąż zawodząc one dollar. Wolną zaś ręką wyjmowała z kieszeni portfel lub telefon. Gdy skradła swój łup, zatrzymywała się, udając zrezygnowaną. Turysta odchodził, zadowolony, że natrętna dziewczynka nareszcie dała mu spokój. O portfelu lub telefonie przypominał sobie dopiero w autokarze. Niestety, powrót na lotnisko nie był możliwy.

Czasami ludzie chcieli kupić papirus. Wtedy go rzeczywiście sprzedawała. Tak czy owak, dostawała należną zapłatę.

Zbliżyła się do automatycznych drzwi. Grupa dzieci już tam czatowała, każde z nich trzymało pocztówki, fałszywe papirusy i figurki z alabastru, który nie był alabastrem. Nie odezwała się do nikogo. To konkurencja. Inne dzieci również popatrzyły na nią z niechęcią. Z gromadki wyszedł wysoki chłopiec. Dziewczynka znała go, na jej nieszczęście zbyt dobrze.

– Nie powinnaś tu przychodzić – rzucił Khalil.

Tahira nie zareagowała. Wpatrywała się w miejsce, gdzie odbywała się kontrola celna.

– Odejdź stąd – chłopiec zbliżył się do niej. Poczuła zapach jego potu, ujrzała też krzywe, żółte zęby. Nagle ktoś z tłumu krzyknął:

– Idą! Oni idą!

Khalil odstąpił od niej, Tahira odetchnęła z ulgą. Nie mogła pozwolić sobie na otwartą konfrontację. Gdyby doszło do rękoczynów, nadgorliwa ochrona mogłaby wyrzucić ją z terenu lotniska. Na szczęście Khalil nie był aż tak głupi, żeby rzucić się na nią w miejscu publicznym.

Miał powód. Tahira nie dała się pocałować. Dobitnym kopnięciem w krocze dała mu do zrozumienia, że nie ma ochoty się z nim spotykać. Urażona duma bolała jednak bardziej. Od dłuższego czasu czekał na sposobność, by się zemścić. Obecnie obydwoje znajdowali się w „pracy”, mając swoje zadania do wykonania, lecz za około piętnaście do dwudziestu minut z lotniska wyjdzie ostatni turysta i sprzedaż się zakończy. Wolny czas mógł sprowokować Khalila. Dlatego Tahira liczyła, że wczorajsza impreza Zahida nie była zbyt udana.

Na razie miała inne zmartwienia na głowie. Turyści już przeszli przez odprawę celną, otrzymując pieczątkę z napisem Egipt. Zapłacili za nią osiemnaście dolarów, tyle wymagał od nich tekst napisany markerem łamaną angielszczyzną na kartce przyklejonej szarą taśmą do okienka celnika. Niektórzy burzyli się, w sieci przeczytali o piętnastu dolarach. Wtedy celnik uśmiechał się niewinnie i wskazywał palcem na kartkę. Napisane to napisane – zdawał się mówić. Płaćcie i płaczcie.

Oczywiście żaden turysta, nawet najbiedniejszy, nie zapłacze nad trzema dolarami, niemniej pewien niesmak pozostaje. Im dłużej przebywają w kraju, tym szybciej przyzwyczajają się do podobnych sytuacji.

Horda dzieci pobiegła w ich stronę. Niektóre sprzedawały towar, jeszcze inne oferowały poniesienie walizki. Żaden obcokrajowiec nie skusił się na ani jedną z opcji, tylko starsza pani kupiła pocztówkę, specjalnie za nią przepłacając. Kartka nie była jej potrzebna, zrobiła to z dobroci serca. Sprzedający, mały zasmarkany chłopczyk, szybko schował dwa dolary, podał jej pocztówkę i rozradowany wybiegł z lotniska.

Złodziejka żałowała, że ją ominęło to szczęście. Postanowiła ukarać kobietę za to, że jej nie wybrała. Zaszła ją od tyłu i wyjęczała:

– One dollar!

Dojrzała kobieta obróciła się.

– I have one – pokazała pocztówkę. Akcent miała typowo irlandzki. – I don’t need any more.

– No, no, no! – zaczęła po angielsku Tahira, po czym dodała po egipsku: – To jest kartka, ślepa zdziro, a ja chcę ci wcisnąć papirus. One dollar! – dodała.

Starsza próbowała chwilę tłumaczyć, iż nie potrzebuje pamiątki, lecz poddała się po minucie. Do dziewczynki nic nie docierało, powtarzała z uporem one dollar. Ustąpiła i udała się do wyjścia z lotniska.

Tahira zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów. Siwiejąca, elegancko ubrana, o dobrym sercu dla biednych… z pewnością pierwszy raz w Egipcie. Inaczej dawno by ją przepędziła. To dobrze, naiwnych łatwiej się okrada. Pobiegła za nią, rozpoczynając standardową procedurę jęczenia oraz ocierania się. Rezultat był świetny. Po trzydziestu sekundach marszu i pozorowanym odstąpieniu od kobiety Tahira stała się posiadaczką podłużnego telefonu. Upewniła się, że nikt na nią nie zwraca uwagi. Ku jej zadowoleniu reszta dzieciaków nadal męczyła turystów.

– Na dzisiaj koniec – pomyślała, wychodząc z lotniska. Wyjęła z kieszeni telefon, na świeżym powietrzu mogła bez obawy go obejrzeć. Blask słońca odbijał się w ekranie. Patrząc na łup, zachwyciła się swoją zręcznością. Była zdolna, naprawdę utalentowana w tym względzie.

– Co tam masz? – usłyszała niespodziewanie głos Khalila. Szybko odwróciła się, wkładając telefon z powrotem do kieszeni.

– Co tam chowasz? – Khalil wskazał na spodnie.

– Nie twoja sprawa, Khalil – odpowiedziała Tahira. Gdy rozniesie się wieść, że kradnie i w dodatku nie dzieli się ze zgrają okupującą port lotniczy, będzie skończona. Na nic zdadzą się sprawne palce, skoro nie wpuszczą jej na lotnisko. Postanowiła grać na czas, czekając na rychły przyjazd brata.

– Boli cię jeszcze? – poruszyła drażliwy temat. Pytanie wyprowadziło chłopca z równowagi. Zacisnął pięść.

– Zapłacisz mi za to.

– Za co? Przecież nic tam nie masz.

Tego było już za wiele. Khalil nie zniósł kolejnej obelgi. Pchnął dziewczynkę na ziemię.

– Zamknij się! – krzyknął.

– Bo co? Popłaczesz się i zwiniesz w kłębek jak ostatnio?

Dzieciak nie zdążył zareagować. Przed lotniskiem z piskiem opon zatrzymała się wysłużona taksówka. Wraz z otwieranymi drzwiami na zewnątrz wydostała się hałaśliwa muzyka i kłąb dymu. Z pojazdu wysiadł dwudziestokilkuletni Arab przeciętnego wzrostu, o normalnej budowie ciała. Poprawił dłonią ciemne, pełne żelu włosy.

– Dzieje się coś, młoda? – rzucił, zdejmując duże, ciemne okulary. Przetarł je o zadbany T–shirt. Jego ubiór całkowicie różnił się od łachów Tahiry. Ten osobnik nosił modne, zagraniczne ciuchy doskonale opinające jego ciało. Nosił również tanią biżuterię na nadgarstkach i szyi.

– Zahid! – zawołała radośnie, wstając z ziemi. – Jesteś wreszcie!

– Przybyłem, zobaczyłem, zapaliłem – powiedział obojętnie, odpalając papierosa. – Ej, ty tam! – zwrócił się do Khalila. – Chodź tutaj.

Wystraszony chłopiec podszedł wolno do Zahida.

– Ktoś ty? – brat Tahiry wrzasnął mu w twarz znienacka, aż ten podskoczył z zaskoczenia. Złodziejka cieszyła się, widząc, że wredny bachor dostaje nauczkę.

– K..Khalil – wyjąkał. Młodzieniec nie wydawał się usatysfakcjonowany odpowiedzią. Nachylił się i nadstawił ucho.

– Nie dosłyszałem.

– Khalil – powtórzył chłopiec, tym razem nie jąkając się. Zahid kątem oka dostrzegł jak Tahira napawa się zwycięstwem. Postanowił załatwić sprawę tak, by już nigdy nie miała z nim problemów. Chwycił go za koszulkę.

– Powiem tak: jeżeli jeszcze raz zaczepisz swoją koleżankę, to przyjadę do ciebie i zrobię z tobą porządek. Chcesz tego?

Khalil pokiwał przecząco głową, niezdolny do wypowiedzenia słowa.

– No właśnie. A wiem, gdzie mieszkasz. Teraz ja się odwrócę, a ty znikniesz. Aha, powiedz siostrze, że wpadnę do niej dzisiaj wieczorem, jasne?

– Tak – zdążył wykrztusić Khalil, zanim w mgnieniu oka ulotnił się z parkingu, w duchu ubliżając Tahirze i jej stokroć przeklętemu bratu. Wieści dla siostry jednak przekaże, Zahid rzeczywiście wiedział, gdzie mieszka i mógł sprawdzić, czy dostarczył wiadomość. Cóż, będzie musiał poczekać na inną sposobność do zemsty.

– Myślałam, że masz dziewczynę – zaczęła złodziejka, wsiadając do przodu na miejsce pasażera. Zahid podrapał się po potylicy.

– Bo mam. Ja po prostu kocham wszystkie kobiety świata – odpalił silnik. – Przesiądź się do tyłu, nie jedziemy prosto do domu. Wyrzucę cię koło Karima.

– Dlaczego? – dziewczynka zapytała z pretensją w głosie. – Od niego jest daleko do nas.

– Nie narzekaj, młoda. Dostałem wezwanie. Klientka prosiła specjalnie o mnie – wyjaśnił z dumą. – Muszę odebrać ją z centrum – uniósł kilkakrotnie brwi do góry, zdradzające lubieżne myśli. – Poza tym chyba chcesz kupić sobie fajki?

– A nie dasz mi? – pełna nadziei przesiadła się na tylną kanapę zgodnie z prośbą brata.

Zahid otworzył paczkę papierosów. Prawie pełna.

– Nie, mam ostatniego – skłamał, ruszając gwałtownie. Taksówka przechyliła się tak mocno, że Tahira odruchowo złapała za klamkę. Często jeździła z bratem, ale wciąż nie mogła się przyzwyczaić do stylu jazdy Zahida. Próbowała się rozluźnić. Z lotniska do miasta było jakieś piętnaście kilometrów. Pędząc przez pustynię, mężczyzna opowiadał jej zabawne historie z zeszłej nocy.

– Stoimy sobie przy barze i obcinamy wzrokiem panienki. Gadam spokojnie z Abdullahem. On opowiada mi o tym, że przestaje wierzyć w Allaha, aż tu nagle od ściany odklejają się dwie młode kobietki i zagadują do nas. Jedna mówi: Cześć, stałam pod ścianą i patrzyłam na ciebie, podobasz mi się. Ja na nią patrzę, ale szału nie ma. A ty wiesz, młoda, że z brzydkimi nie gadam, to jej mówię: Super, teraz możesz wrócić pod ścianę i gapić się dalej.

Złodziejka zaśmiała się. Przypomniała sobie o telefonie. Bezpieczniej będzie zostawić go w samochodzie. Podała go bratu. Ten wziął komórkę i kontynuował:

– Ale to nie wszystko, słuchaj dalej. Dziewczyna się speszyła i już chciała odejść, gdy zatrzymała ją koleżanka, nieco ładniejsza. Widać, nie spodobało jej się moje chamstwo. Chcąc, bym poczuł się winny, mówi: Znajoma chciała ci ofiarować siebie! A ja na to: Dziękuję, nie przyjmuję tanich prezentów.

Zatrząsł się od paskudnego rechotu. Dodał gazu.

Brat nie wydawał się Tahirze przystojny. Wygadany, to prawda, lecz nie seksowny. Tym bardziej nie widziała powodu, dla którego kobiety miałyby mu się oddawać. A robiły to często i chętnie, turystki również. Europejki pociągała w Arabach śniada skóra, akcent, szyk i klasa. Mieli opinię dobrych, zadowalających swoje partnerki kochanków. Zahid stawał się obiektem uczuć zarówno młodszych, jak i starszych pań, nastawionych na seks–turystykę.

Minęli tabliczkę z napisem Hurghada. Szybko przemierzali kolejne uliczki, łamiąc niemal wszystkie europejskie przepisy drogowe. W kolejności: przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 50 kilometrów na godzinę, uniemożliwienie włączenia się do ruchu pojazdowi komunikacji miejskiej, przejeżdżanie na czerwonym świetle (wielokrotnie), wyprzedzanie na „trzeciego”, uniemożliwienie pieszym wejście na przejście, najeżdżanie na linię podwójną ciągłą (wielokrotnie) oraz nieuzasadnione używanie sygnałów dźwiękowych – to ledwie ułamek złamanych podczas krótkiej przejażdżki. Co do ostatniego przepisu, łamanie go nie było całkowicie nieuzasadnione. Muzułmanie lubili trąbić, pozdrawiając swoich znajomych, a już w szczególności podczas ramadanu, przy okazji obnosząc się swoim saum.

Tahira prawie uderzyła głową w sufit auta, gdy Zahid najechał z dużą prędkością na próg zwalniający. Cały pojazd podskoczył. Oczywiście nie było mowy o zapinaniu pasów, nikt w Egipcie nie dbał o takie detale. Brat Tahiry nieszczególnie przejmował się też zawieszeniem, samochód był firmowy. Beztrosko szalał po ulicach, o mało nie rozjeżdżając turystów. Dziewczynka przezornie pochyliła się na wypadek, gdyby przyszło mu do głowy wykonywać kolejne akrobacje.

Przejeżdżali koło meczetu. Złodziejka westchnęła, dawno w nim nie była. Nie żeby była jakoś specjalnie religijna, uwielbiała za to przyglądać się misternie zapisanym cytatom z Koranu na ścianach. Przynajmniej w męskich komnatach znajdujących się przed żeńskimi. W meczecie, bowiem, są oddzielne pomieszczenia dla poszczególnych płci. Zresztą Mahomet wolał raczej, by niewiasty modliły się we własnych domach, a jej ojciec przywiązywał dużą wagę do tradycji.

I tak miała lepiej niż innowiercy. Im zakazywano wstępu do świętych miejsc.

Hurghada leży we wschodnim Egipcie, około pięćset kilometrów na południowy wschód od Kairu. Zajmuje około czterdzieści kilometrów wybrzeża. Założona w początkach XX wieku liczy obecnie prawie 160 tysięcy mieszkańców. Większość ludności pracuje w branży usługowej. Miasto jest międzynarodowym ośrodkiem turystycznym, znanym za sprawą pięknych raf koralowych. Dzieli się na kilka cztery główne dzielnice: Sakkalę, Village Road, Dahar i Sahl Hasheesh.

Dojechali właśnie do Daharu, najstarszej dzielnicy Hurghady. Bazar prezentował się jak zwykle okazale, jednak ich cel podróży znajdował się wiele setek metrów dalej. Mowa o Sakkali, centrum miasta pełnym klubów i hoteli.

Zahid zwolnił. Ruch się zagęścił, poza tym nie chciał przeoczyć swojej klientki. Wypatrzył ją, stała sobie swobodnie pod swoim hotelem. Zatrąbił na nią, ona uśmiechnęła się i podeszła do samochodu.

– Jesteś zajęty? – zapytała, wsadzając głowę przez szybę. Zahid poprawił okulary i odpowiedział:

– Nie, wskakuj.

Zgrabna młoda blondynka otworzyła drzwi i usiadła na siedzeniu. Przywitała się z kierowcą, całując go w policzek. Wtedy spostrzegła obecność Tahiry.

– A to kto? – jej mina wskazywała na niechęć.

– Kto? – Zahid był tak zapatrzony w biust znajomej, że zapomniał przez chwilę języka w gębie. – Ergh, nikt. Zaraz wysiada, prawda? – spojrzał na dziewczynkę znacząco. Nie chcąc robić bratu przykrości, potwierdziła. Zadowolona z siebie blondynka wyjęła z torebki szminkę.

– Kiedy postawisz mi drinka? – powiedziała zalotnie, malując usta. Tahira skrzywiła się, lecz nikt nie zwrócił na to uwagi.

– A co, przewrócił się? –– odpowiedział. Blondynka zaśmiała się, Zahid jej zawtórował. – Dokąd, Natasza?

Aha, to Rosjanka – pomyślała złodziejka. – W sumie to kim miałaby być? Tylko one mogą mieć tak żałosną barwę włosów.

Po prawdzie, Tahira zazdrościła koloru starszej pasażerce taksówki. Nieistotne, czy był naturalny, czy nie, marzyła o tym, by mieć jasne włosy. Stałaby się bardziej atrakcyjna, Arabowie byli znudzeni kruczoczarną barwą włosów Arabek. Lubiła swoje włosy, lecz chętnie zamieniłaby się na te cudeńka. Zapomniała, że i tak nosi hidżab.

– El Gouna – Rosjanka skończyła makijaż. Zaskoczony mężczyzna powtórzył za nią:

– El Gouna?

Zamrugała kilka razy rzęsami.

– No co? Czemu się tak dziwnie patrzysz? Coś się stało?

Zahid zaprzeczył.

– Nie, nic – nurtowało go, po co jego najnowsza kochanka jedzie do luksusowego hotelowego miasteczka. Prócz czystości, ciszy i spokoju przedmieście posiadało również urokliwe wyspy i kanały. Idealne miejsce na romantyczny spacer, kolację i seks z bogatym chłopakiem. Zazdrosne myśli zachował dla siebie. Włączył kierunkowskaz, chcąc włączyć się do ruchu.

Przez moment jechali w milczeniu. Pierwsza odezwała się Natasza:

– Coś zaniemówiłeś – stwierdziła.

– Dawno nie widziałem pięknej kobiety – zauważył. Blondynka podrapała go czule po głowie. Tahira westchnęła cicho. Czemu sklep Karima znajdował się tak daleko? Nie chciała oglądać tej szopki. Próżne stały się jej nadzieje, że para z przodu znów wróci do milczenia. Mile połechtany Zahid od nowa zaczął swoją kretyńską gadkę. Kobieta co chwilę wybuchała śmiechem, poprawiając przy okazji włosy i piersi. Przyjemnie pachniała.

Stojąc w małym korku, brat Tahiry nachylił się w stronę turystki, szepcząc jej coś do ucha. Na jasnej karnacji zagościł rumieniec. Złodziejka domyśliła się, że Zahid proponuje kobiecie jakieś świństwa.

– Zahid! – blondynka uderzyła go przyjacielsko. – Najpierw musisz mi udowodnić swoją miłość.

– Udowodnić? – taksówkarz mimo dobrej znajomości angielskiego nie znał znaczenia wyrazu.

– Dać jakiś dowód – cierpliwie wytłumaczyła Natasza. Mężczyzna ucieszony, że zrozumiał, wyjął portfel i podał jej dowód osobisty.

– Taki może być?

– Jesteś niemożliwy – turystka parsknęła.

– Wiem – nie zwalniając, obrócił się przez ramię. – Szykuj się, młoda. Wyskakujesz.

Dziewczynka chwyciła papirusy i zaczekała, aż brat zatrzyma się pod sklepem. Wysiadła, nie dziękując. Niech wie, że jest na niego obrażona.

Natasza zadowolona, że zostali sami, złapała Zahida za udo.

– Ej, kobieto, postawiłabyś mi chociaż kolację! – zażartował. – Ja nie jestem taki łatwy… z drugiej strony nie jestem taki trudny. Zjechać gdzieś?

Pytanie było nierozsądne. Już rozpinała bluzkę. Szybko skręcił w jakiś zaułek. Zaczęli się całować. Mężczyzna błądził dłonią po jej plecach. Natrafiwszy na stanik, próbował go rozpiąć. Natasza pisnęła.

– Zahidzie! Mam chłopaka.

– Nie ma sprawy, nie jestem zazdrosny – odparł i dokończył dzieło. Rosjanka nie powiedziała nic więcej. Złączyli ciała w zmysłowym uścisku. Kochali się szybko, namiętnie. Komfortowy seks to luksus, na jaki nie mogli sobie pozwolić. Za chwilę rozejdą się, ona do chłopaka, on do pracy. Cieszyli się więc każdą minutą bliskości.

Tahira stanęła przed sklepem Karima. Wzięła kilka głębszych oddechów przed wejściem do środka. Chciwość i dwulicowość sprzedawcy drażniła ją niezmiernie, nie lubiła u niego kupować. Był jednak relatywnie tani w stosunku do innych handlarzy w Hurghadzie, jeżeli tylko uważnie sumowało się ceny poszczególnych rzeczy. Miał tendencję do ich zawyżania. Popchnęła drzwi. Nic się nie zmieniło od jej ostatniej wizyty. Nadal było tu ciasno oraz duszno. Dym z papierosa zabierał cały tlen z pomieszczenia.

Jak zwykle, nie ucieszył się na jej widok. Wąsaty, grubszy jegomość teatralnie się odwrócił, udając, że tylna szafka zajmuje całą jego uwagę. Dziewczynka zmusiła się, by zachować spokój. Nie miała wyboru. Oprócz prowadzenia sklepu, Karim trudnił się jeszcze jednym fachem. Dość niebezpiecznym.

Karim był paserem.

Gdzieś należało sprzedawać kradzione telefony. Sklepikarz był dobrym kupcem, nie pytał o pochodzenie towaru. Nie mogąc dłużej ignorować złodziejki, odwrócił się wreszcie, patrząc na Tahirę z niesmakiem.

– Masz coś dla mnie?

– Nie tym razem.

– To po coś tu przyszła? – dmuchnął jej dymem prosto w twarz. – Marnujesz mój czas.

Pragnęła mu wygarnąć, że przez cały dzień nie robi nic poza przeglądaniem zagranicznych magazynów pornograficznych. Naprawdę chciała. Zdobyła się jedynie na:

– Chcę kupić papierosy. Cleopatry.

– Osiem funtów.

Zastanawiała się, ile razy będą przechodzić przez podobne sceny.

– Dam pięć – zaczęła się targować. Dobrze znała wartość paczki. I wiedziała, na jakiej cenie stanie. Sprzedawca zawsze jednak próbował utargować więcej.

– Siedem. – zaproponował.

– Pięć i pół.

– Sześć.

– Zgoda – Karim sięgnął po papierosy. Wartość fajek wahała się od czterech do pięciu funtów, lecz złodziejka wiedziała, że robi interes. Sklepy, zwłaszcza te należące do większych sieci, sprzedawały je za siedem i wyżej. Schowała paczkę do kieszeni.

– Może chcesz kupić papirus? – zapytała niewinnie. Mężczyzna machnął na nią ręką.

– Wynoś się.

Ucieszona wyszła ze sklepu. W końcu mogła nakarmić raka. O zapałki poprosiła przypadkowego przechodnia. Odprężyła się, czując dym w płucach. Chyba należało iść na obiad, o ile mogła na takowy liczyć. Spacerując chodnikiem, kopnęła puszkę Coca Coli. Miasto, podobnie jak inne egipskie aglomeracje, było pełne odpadów.

Im bliżej znajdowała się celu, tym bardziej jej nozdrza wypełniał nieprzyjemny odór. Szła do miejsca, którego zwykle nie pokazuje się na pocztówkach. To zabawne. Turyści mają w głowie tak bardzo wyidealizowany obraz słonecznego Egiptu pełnego palm i krystalicznie czystej wody, że doznają szoku, widząc zwykłe zaniedbane ulice z paskudnymi budynkami. Oczekiwania przegrywały z rzeczywistością, niemal zawsze tak się dzieje.

Dziwiła się, dlaczego o tak późnej godzinie, ósmej rano, nadal jest mało ludzi na ulicach. Przecież, prócz wieczora, godziny przedpołudniowe najlepiej nadawały się do załatwiania rozmaitych sprawunków. Wtedy wysoka temperatura zbytnio nie przeszkadzała. Z drugiej strony, mieli połowę stycznia i w Hurghadzie gorąco było jedynie turystom. To by wyjaśniało absencję mieszkańców. Po co robić coś wcześniej, skoro można zrobić to później?

Rozkład starych, podniszczonych mieszkań znała na pamięć. Zbyt wiele razy się tu włóczyła, trafiłaby do domu nawet z zamkniętymi oczami. Pozdrawiała w duchu znajome malunki na ścianach, niedokończone budowle i nieuprzątnięte śmieci, których nie powstydziłoby się niejedno wielkomiejskie wysypisko. Weszła w ciemną, ciasną uliczkę. Dotknęła palcami muru z czerwonej cegły. Smród był coraz bardziej intensywny. Przyzwyczaiła się i prawie nie zwracała na niego uwagi. Mieszkając tu tyle lat, nauczyła się uznawać go za kolejny element otoczenia dopełniający obrazu całości.

Szarość, monotonia. Znalazłszy kolejną puszkę po Coli, Tahira utopiła w niej końcówkę papierosa. Matka zdenerwowałaby się, gdyby paliła w domu. Ojciec pewnie nie zwróciłby uwagi.

Słońce odbijało się od okien. Szyby, podobnie jak drzwi, były na tych kilku ulicach symbolem bogactwa. W sporej części mieszkań wejścia broniła zasłona z płótna lub koralików. Ich mieszkańcy nie bali się złodziei, zdawali sobie sprawę, że nie mają nic wartościowego w domu. Rodzina Tahiry mogła być z siebie dumna w tej kwestii, pokoje miały niewielkie okna, a drzwi, chociaż drewniane, odznaczały się solidnością. Złodziejka zapukała, ale nikt nie odpowiedział. Nacisnęła na klamkę, było otwarte.

W korytarzu zostawiła papirusy. Butów nie ściągnęła. Mieszkanie było dwupiętrowe. Na dole mieściły się pomieszczenia użytkowe, na górze było kilka sypialń. Po lewej znajdował się salon z telewizorem, w pierwszym pomieszczeniu na prawo od przedpokoju – mała toaleta. Dalej była kuchnia, królestwo jej matki, Haniyi. Tam udała się dziewczynka.

Stała, gdzie zwykle, przy naczyniach z jedzeniem. Starsza, pulchna pani gotowała, nie zauważając przyjścia córki.

– Mamo, jestem – oznajmiła swoje przybycie złodziejka. Haniya oderwała się od pracy, mówiąc:

– Witaj, kochana. Na obiad musisz trochę poczekać. Przygotowywałam kanapki dla Basama.

Tahira wzdrygnęła się na dźwięk imienia ojca. Nienawidziła go z całego serca. Często wyobrażała sobie, jakby to było, gdyby umarł albo wyjechał na zawsze. Zabraniał jej wszystkiego: zaczynając od zakazu wychodzenia do meczetu, na bawieniu się z koleżankami kończąc. Był z niej wiecznie niezadowolony, nigdy nie ukrywał, że wolałby mieć drugiego syna zamiast córki. Akceptował ją tylko z powodu zarabianych przez nią pieniędzy. Reszta go nie interesowała. Córka miała przynosić dochody, wszystko jedno, w jaki sposób.

Do kuchni wszedł główny żywiciel rodziny, pracujący w perfumerii. Obecnie wziął dwa tygodnie wolnego, a raczej został zmuszony do urlopu, gdyż w okresie zmniejszonego ruchu turystycznego firma go nie potrzebowała. Cierpiąc na nadmiar wolnego czasu, całymi dniami przesiadywał przed telewizorem i skakał z kanału na kanał. Czasami wychodził do toalety lub kuchni, gdy żona spóźniała się z podaniem posiłku.

Niski, łysiejący mężczyzna poprawił spodnie na opasłym brzuchu. Na czole miał brzydkiego siniaka, wynik zbyt gorliwej czołobitności podczas modlitwy, którą jako muzułmanin miał obowiązek odprawiać pięć razy dziennie. Podczas rytuału rozkładał dywanik, sadżdżadę, zwracał twarz w stronę Mekki i recytował ajaty. Nieistotne, czy był w pracy, czy na ulicy albo w sklepie, jeżeli zbliżała się pora modlitwy musiał ją odprawić.

– Gdzie żarcie? – zapytał groźnie, całkowicie ignorując obecność Tahiry. Matka dziewczynki pospieszyła z talerzem. Basam wziął go i wyszedł, nawet nie dziękując. Kobieta westchnęła. Pewnie zastanawiała się, dlaczego za niego wyszła.

– Będziesz jadła? – zadała banalne pytanie, na które znała odpowiedź. Zaraz też nalała dziewczynce miskę rozwodnionej zupy cebulowej. Złodziejka prędko sobie z nią poradziła, tak marnego posiłku nie można by uznać za pół porządnego śniadania. Opowiedziała matce, jak poszła wczoraj sprzedaż papirusów oraz to, że dzisiaj udało jej się zdobyć telefon. Haniya była pod wrażeniem. Poradziła córce odpoczynek na górze. Tahira nie protestowała, czuła się wykończona. Wczoraj zrobiła kilkanaście kilometrów w poszukiwaniu klientów. Odłożyła miskę do zlewu i udała się na górę. Zbliżyła się jednego z pokoi. Już miała wejść, kiedy nagle uświadomiła sobie, że to nie jej pokój. O mały włos otworzyłaby drzwi do sypialni drugiej żony Basama. Z całą pewnością nie chciała oglądać tej kobiety.

Dopiero teraz uświadomiła sobie, jaka była zmęczona. Prawdą jest stwierdzenie, iż człowiek nie czuje wyczerpania, dopóki jest aktywny. Gdy pojawia się chwila wytchnienia, opada z sił.

Złodziejka położyła się, przykrywając ciało przeżartym przez mole kocem. Na sen nie musiała długo czekać.

***

Tahira stała w cieniu, paląc ostatniego papierosa. Cholera, znowu będzie musiała iść do starego Karima po nową paczkę.

Oparta o brudną ścianę czyjegoś domu, obserwowała inne dzieci zawzięcie kopiące puszkę służącą im za piłkę. Dzieci podobne do niej: pożółkłe, niedomyte i chorowite, chudością mogące zawstydzić niejedną fotomodelkę. Zaciągnęła się mocno, czując dym w płucach. Puszka co chwila szybowała w powietrzu, by zaraz z brzdękiem upaść na ziemię ku uciesze krzyczących w niebogłosy graczy. Ich gołe, patykowate nogi miały liczne skaleczenia, zwłaszcza na stopach oraz piszczelach. Puszka była metalowa, zakończona ostrymi krawędziami, więc jakikolwiek kontakt z nią powodował rozcięcia skóry. Najgorzej miał oczywiście bramkarz, jego nogi od kolan w dół pokryte były krwią. Zgarbiony, zasmarkany, pokraczny – istny cień człowieka. Ale on się nie podda, dotrwa do końca meczu. Uważny turysta stwierdziłby, że przez ten krótki moment z oczu chłopczyka znikł złodziejski błysk typowy dla arabskich dzieci zastąpiony przez najzwyklejsze łzy. Turyści się tu jednak nie zapuszczali.

Tahira prychnęła. Kiedyś sama lubiła grać, obecnie gardziła tymi, którzy marnowali tu swój czas. Jest dorosła, nie będzie zajmowała się głupotami. Rzuciła niedopałek, prędko go gasząc. Przy trzydziestostopniowym upale iskra i sterta wysuszonych odpadków to murowany pożar. Często widziała dymiące się worki śmieci, przeważnie na obrzeżach miasta. Rada miasta zabroniła spalania ich w okolicach hoteli. Śmierdzące obłoki odstraszają zwiedzających.

Poprawiła hidżab, żeby ojciec się nie czepiał i wolnym krokiem wycofała się ze skraju zaimprowizowanego boiska. Zręcznymi skokami omijała kupy gruzu, pręty, druty… w Hurghadzie zawsze się coś budowało. Pochylona przeszła przez sporą betonową rurę, przynajmniej na kilka sekund doświadczając upragnionego chłodu. Dom był już niedaleko.

Pod odrapanym murem leżał śpiący bezdomny. Udała mu się rzecz niebywale trudna – znalazł ustronne, niezajęte przez nikogo miejsce w cieniu. Stąd nikt go nie wygoni, nikomu nie przeszkadzał. Na jego starczej, pooranej bruzdami twarzy malował się błogi spokój, spał jak zabity. Tahirze przeleciało przez głowę, aby go okraść, ale szybko zrezygnowała. Nie miał niczego, co mogłoby ją interesować. Wystarczyło spojrzeć na jego łachmany, tłuste i poplamione. Nad nim unosił się odór podobny do zapachu rozkładającego się ciała, a ona nie miała w zwyczaju obrabowywania zmarłych. Na razie.

Wtedy z jakiegoś mrocznego zakamarka wyłonił się brzydki kot, całkowicie bez sierści. Poruszał się lękliwie, wyglądał na zdezorientowanego. Chwiejnie wyszedł na ulicę, oblizując się i śliniąc, jakby próbował coś przełknąć. Zrobił jeszcze kilka kroków, po czym zatrzymał się. Nastąpiły rytmiczne skurcze mięśni brzucha, dławienie, sapanie. Dziewczynka pomyślała, że głupi zwierzak zakrztusił się jakimś kłakiem. Nagle objawy nasiliły się. Brzuch kota dosłownie falował, raz po raz wzdymając się do pokaźnych rozmiarów. Bez mrugnięcia okiem Tahira obserwowała jego męczarnie trwające już ponad minutę. Kot nie miał nawet siły, by miauczeć z bólu. Raptownie zwymiotował krwią. Ciało uspokoiło się tylko na moment, zaraz potem nastąpił kolejny atak. Posoka chlusnęła na beton, zmieszana z żółcią, resztkami obiadu i Allah wie, z czym jeszcze. Wykrwawiał się, charczał coraz ciszej, najwidoczniej słabnąc. W końcu, ostatkiem sił, miauknął przeraźliwie w agonii, budząc tym bezdomnego. Stary Beduin zamglonym wzrokiem spojrzał na umierającego kota. Mruknął coś pod nosem, przewracając się na drugi bok. Zwierzę upadło i znieruchomiało.

Dziewczynka przypatrywała się beznamiętnie ścierwu przez moment. Ostrożnie podeszła i trąciła martwe zwierzę nogą, kot miał resztki krwi na wargach. Pomyślała, że to dziwne. Powie o tym matce, gdy wróci do domu. Oddaliła się prędko.

Dziesięć minut później siedziała grzecznie przy stole. Haniya krzątała się w kuchni, Basam jak zwykle siedział przed telewizorem. Nie było tylko drugiej żony, Khairiji. Musiała siedzieć w swym pokoju na górze. Matka Tahiry przygotowywała ta`amiyya’ę, falafel.

– Mamo, widziałam dzisiaj umierającego kota – zaczęła złodziejka.

– To świetnie, kochanie – do Haniyi, pochłoniętej pracami domowymi niewiele docierało. Tahira postanowiła nie drążyć tematu, starsza kobieta musiała wykonać swoją pracę. Brak kolacji oznacza sprzeciw wobec męża. Sprzeciw wobec męża oznacza dotkliwe pobicie. Tahira postanowiła, że nie chce mieć małżonka. Matka wzięła do ręki trzy kulki z przyprawionej ciecierzycy. Odkręciła palnik, postawiła na nim patelnię, czekając aż się rozgrzeje. Córkę jak nigdy wcześniej zaintrygował płomień.

Na pierwszy rzut oka zdawał się być taki sam jak zwykle, ot normalnie spalający się gaz. Przypatrzyła mu się dokładniej. Tańczące płomyki muskały spód kuchennego naczynia, wytwarzając wysoką temperaturę. Zauważyła, że podkręcenie gazu powoduje zwiększenie się płomienia, oplata on wtedy boki patelni, niemające uprzednio kontaktu z ogniem. Czasem, kiedy płomień był zbyt silny, nadpalał ją, zostawiając czarny węgiel. Zastanawiała się, jak dokładnie przebiega proces smażenia, dlaczego potrawa zmienia swój zapach, smak i wygląd. Znała z amerykańskich filmów sensacyjnych pewne określenie – podgrzewać atmosferę. To pewnie o to chodzi. Haniya wrzuciła kulki na patelnię, zaskwierczały. Dziewczynka pomyślała, że gdyby coś czuły, z pewnością syczałyby z bólu. Wstała od stołu, kierując się do obskurnego, lepiącego się od brudu salonu. Na palcach zbliżyła się do kanapy Basama. Nienawidził kobiet oglądających telewizję, zwłaszcza wiadomości. Mawiał: Natłok informacji miesza wam w głowach. Zostawcie świat zewnętrzny mężczyznom. Tahira, na przekór ojcu, chłonęła każde słowo wypowiadane przez reporterów, spikerów oraz generalnie wszystkich osób pojawiających się na ekranie. Zawsze zatrzymywała się przed telewizorami na wystawach, przyklejając nos do szyby. Ciekawiły ją serwisy informacyjne, mimo iż mało z nich rozumiała. Akurat trafiła na jeden z nich. Już miała podejść na tyle, by usłyszeć, co mówią, kiedy Basam zaalarmowany odgłosem jej stóp odwrócił głowę.

– TY! – wykrzyknął, purpurowiejąc na twarzy. Złodziejkę obleciał strach. Ojcowska ręka była twarda i ciężka.

– TY! – powtórzył Basam, plując kropelkami śliny w jej stronę. – Jazda mi stąd, bo jak cię dorwę…

Nie potrzebowała dalszej zachęty. Z prędkością dźwięku wybiegła z domu. Dzisiaj nie ma co liczyć na ciepły posiłek, bezpieczniej będzie, jeżeli nie pokaże się dzisiaj staremu na oczy. Poszperała po kieszeniach, znalazła siedem funtów egipskich. Powinno starczyć na jakieś owoce. Z niewesołymi myślami ruszyła na Sakkalę.

***

Kilka dni później Tahira zwyczajowo sunęła po ulicy ze sztucznymi papirusami, czyhając na nieuważnych turystów. Dzień był wyjątkowo dochodowy. Co prawda nikogo nie okradła, ale przynajmniej udało jej się wcisnąć dwa zwoje, głównie dzięki jej zawodzeniu. Pierwsi kupujący, para Amerykanów, kompletnie nie znała się na kupowanym towarze. Nie sprawdzili autentyczności, gniotąc go lub wystawiając pod słońce, ponadto dali aż dwa dolary za ten nic niewarty świstek bananowca. Cieszyła się, od dawna nie trafili się tak nieobeznani klienci. Z drugim kupującym, chyba Czechem, interesy poszły nieco gorzej. Na zaproponowane mu przez Tahirę one dollar wybuchnął gromkim śmiechem, mówiąc coś do niej w swoim języku. Dziewczynka odpowiedziała paroma niezłymi przekleństwami, oczywiście po arabsku, przy okazji sprawdzając, czy ma wypukłości na spodniach. Niestety, tylnych kieszeni nie posiadał wcale, w przednich trzymał swoje dłonie. Zaczęli się targować. Turysta był skąpy w jej mniemaniu, zaproponował trzy funty. Stanęło na pięciu. Dobrze, że dał się oszukać, chociaż mógł zaproponować więcej, cholerny rasista.

Chodziła sama po pustym chodniku, w południe ludzie z reguły nie wychodzili z domów. Tym razem nie było przy niej Zahida, musiał załatwić kilka spraw w centrum. Tahira domyślała się, że jedną z tych spraw jest jego dziewczyna, drugą jego kochanka, a trzecią przepuszczanie pieniędzy na haszysz i markowe ubrania. Tak czy owak, powinien już wrócić, nie było go prawie od dwóch godzin. Złodziejka zdążyła przejść przez pół miasta, jego charakterystycznej pomarańczowej taksówki z egipską flagą nadal nie było widać. Zawróciła w stronę powstającego meczetu, przechodząc obok hotelu Montilion, zaczepiła wychodzących stamtąd białych, namolnie namawiając ich do kupienia papirusów. Traktowali ją jak powietrze, jeden po drugim wsiadając do podstawionego autokaru. Obcięła wzrokiem ich torebki, jednakże po chwili została przepędzona przez stróża, Araba o zapadniętych policzkach i ogromnych workach pod oczami. Pogroził pięścią, pokrzyczał, poszedł.

Dziewczynka spacerowała dalej. Żar lejący się z nieba nie przeszkadzał jej, gorzej ze zwiedzającymi. Ulice zupełnie opustoszały. Jeżeli nie znajdzie ani jednego chętnego na papirus, to wróci do domu. I tak sporo zarobiła.

Wtedy jej oczom ukazał się samotny gruby turysta ze śmiesznym kapeluszem na głowie. Doprawdy, czy nie zdawał sobie sprawy, że nieważne jak komicznie będzie wyglądał, nic nie uchroni go przed palącym słońcem? Zmierzał w jej stronę. Powoli mogła dostrzec tandetne kwiatki na jego bawełnianej koszuli, krótkie szorty i rudy zarost.

–– Typowy Niemiec – stwierdziła. – Niemcy mają pieniądze.

Znalazł się w odległości kilku kroków. Tahira jak zwykle przybrała smutną minę, schowała rękę pod papirus i ruszyła z jękiem na turystę. Ten jednak pozostał niewzruszony na one dollar, próbował odtrącić ją ręką niczym natrętną muchę. Dziewczynka ledwo musnęła jego lewą kieszeń. Wypukła! Z pewnością miał tam gruby portfel. Problem w tym, że mógłby zauważyć ubytek tak znacznego ciężaru. Rozważyła wszystkie argumenty za i przeciw. Wreszcie postanowiła zaryzykować. Zaczęła ocierać się o rudobrodego.

– One dollar – mówiła.

Mężczyzna wyglądał na poważnie poirytowanego, raz nawet lekko ją odepchnął. Złodziejka nie poddawała się jednak. Zbliżyła się jeszcze bardziej. Dyskretnie włożyła mu palce do kieszeni, zaczepiając paznokcie o skórę portfela. Pot wstąpił jej na czoło, bynajmniej nie z powodu upału. Portfel był ogromny. Delikatnymi ruchem próbowała wyciągnąć go z kieszeni.

Raptownie turysta odwrócił się i złapał ją za przegub. Została wykryta! Rudobrody wykrzyczał kilka niezrozumiałych słów w jej stronę, twarz spurpurowiała mu ze wściekłości.

Tahira starała się wyrwać, lecz uścisk był zbyt silny. Upuściła papirusy, próbując uwolnić rękę. To tylko bardziej rozzłościło mężczyznę. Na twarz dziewczynki spadło pierwsze uderzenie.

Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby nie mocny chwyt turysty. Atak ją zaskoczył, nigdy nie pomyślała, że jakikolwiek turysta byłby zdolny ją uderzyć. W dodatku pięścią!

– Ratunku! – krzyknęła, lecz poza nimi nie było na chodniku żywej duszy. Po chwili turysta trafił ją znowu. Idąc za ciosem, trzasnął ją kolanem. Twardo uderzyła w ziemię.

– Cholera, to boli! Przecież jestem tylko dzieckiem – myślała, podczas gdy rudobrody zawzięcie kopał jej wystające żebra. Modliła się, by przyjechał Zahid, ale nikt się nie zjawiał. Nagle ciosy urwały się. Turysta sapnął ze zmęczenia, otarł pot z czoła i jednym szarpnięciem postawił dziewczynkę do pionu. Wycharczał jakieś niezrozumiałe słowa do słaniającej się na nogach Tahiry. Następnie wziął potężny zamach i rąbnął ją z całej siły w nos. Złodziejka poczuła, jak pękają kości. Momentalnie wpadła do przydrożnego rowu, zalewając się krwią.

Oprawca spojrzał na nią z pogardą. Mruknął coś pod nosem i oddalił się prędko. Ktoś przecież mógł zauważyć całe zajście.

Tahira leżała w rowie, kompletnie poobijana. Nie miała siły krzyczeć, nie miała siły wstać. Sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny. Słońce dawno schowało się za horyzontem. Kiedy wydawało jej się, że umrze w tym miejscu, a przynajmniej spędzi tu najbliższą wieczność, poczuła jak ktoś bierze ją na ręce i niesie do samochodu. Nie widziała twarzy tego człowieka. Straciła przytomność.

***

Ocknęła się na tylnym siedzeniu auta.

– Wszystko będzie dobrze, młoda – usłyszała znajomy głos. – Trzymaj się.

Oby to był Zahid. Do jej nozdrzy doleciał zapach haszyszu. Tak, to z pewnością był Zahid.

Z jękiem przewróciła się na drugi bok. Oczy zaszły jej mgłą.

***

Obudził ją trzask zamykanych drzwi do auta. Poczuła, że brat ostrożnie unosi jej bezwładne ciało i niesie do domu. U progu przywitały ich przerażone okrzyki Haniyi.

– Dziecko! Co oni ci zrobili!

Zahid minął matkę bez słowa, kierując się do salonu. Basama nie było w pokoju, robił sobie kanapkę w kuchni. Tahirę położono na kanapie. Haniya przykryła ją kocem, spojrzała na nią z czułością, po czym odwróciła się do Zahida.

– Jak mogłeś! – wrzasnęła, aż syn podskoczył. – Jak mogłeś jej nie pilnować! – powtórzyła oskarżycielsko, bijąc go palcem w pierś.

– Mamo, ciszej – odpowiedział szeptem. – Młoda potrzebuje spokoju.

Wyszli z pokoju, narzekania Haniyi stopniowo cichły. Tahira była zmęczona i obolała, lecz podekscytowanie nie dawało jej zasnąć. Jeszcze nigdy tak długo nie przebywała w salonie. Po omacku poszukała pilota. Nareszcie niczym nieskrępowana będzie mogła pooglądać telewizję. Włączyła odbiornik. Na ekranie ukazał się oddział policji atakujący uczestników jakiejś manifestacji. Następnie pojawił się spiker i wyjaśnił, że przeciw protestującym użyto armatek wodnych oraz gazów łzawiących. Tahira była zafascynowana dynamicznie zmieniającymi się obrazami. Kamera przeskakiwała od zdobytego przez manifestujących wozu policyjnego z armatką wodną do śmiertelnie pobitego funkcjonariusza. Na ten widok złodziejkę zabolały własne obrażenia. Wtedy usłyszała szuranie w okolicach drzwi. Prędko wyłączyła telewizor i zawinęła się w kłębek, udając, że śpi. Do pokoju wpadł Basam.

– Co robisz? – zawołała Haniya z kuchni.

– Zabieram ją z salonu! – oznajmił mężczyzna. – Jeszcze zakrwawi mi kanapę!

– Ani mi się waż, Basam! – żona przestąpiła mu drogę. Tahirę oszołomiło. Wcześniej nie słyszała, aby matka zwracała się w ten sposób do ojca. – Będzie tam leżeć, rozumiesz?

Ojciec stanął jak wryty. Ton głosu Haniyi najwyraźniej zaskoczył go tak samo jak dziewczynkę. Wciągnął ze świstem powietrze. Uniósł rękę.

Tahira myślała, że Basam ukarze matkę za krnąbrność. On też tak myślał, dopóki nie spojrzał w oczy swojej żonie. Po raz pierwszy zobaczył w nich upór, to go zbiło z tropu. Haniya nie była już dłużej kimś w rodzaju domowej służki przygotowującej obiady, lecz pełnoprawnym współmałżonkiem. Zawahał się i opuścił dłoń.

– Byle nie przebywała tam długo – mruknął, odchodząc.

Matka dziewczynki odetchnęła z ulgą. Spojrzała jeszcze raz w kierunku córki, na jej twarzy zagościł zatroskany uśmiech. Przymknęła drzwi. Złodziejka, dumna z Haniyi, oddała się w objęcia Morfeusza.

***

Ku nieszczęściu Tahiry, nie pozwolono jej przebywać w salonie dłużej niż to konieczne. Gdy odzyskała siły na tyle, by móc się samodzielnie poruszać, Basam wyeksmitował ją do górnych pokojów. Nie znosiła przebywać na piętrze, głównie za sprawą drugiej żony ojca, Khariji. Obie panie, delikatnie mówiąc, nie przepadały za sobą. Młoda kobieta lubowała się w wymyślaniu złodziejce trudnych i bezsensownych prac, wiedząc, iż ta musi być posłuszna. Raz kazała Tahirze przez trzy godziny uczyć się sztuki haftowania. Nie zostało to pozostawione bez odpowiedzi. Następnego dnia, kiedy Khariji nie było w pokoju (co, nawiasem mówiąc, zdarzało się niezwykle rzadko), dziewczynka przyniosła małego krokodyla nilowego, kupionego za trzydzieści dolarów u bezzębnego handlarza na Daharze. Kosztował majątek, ale opłaciło się. Umieściła go w łóżku przyszywanej matki. Echo wrzasku można było usłyszeć ulicę dalej.

Oczywiście została ukarana, ale od tamtej pory ciężar nakładany przez Khariję obowiązków nieco zelżał. Pozostawały w stanie zawieszenia broni. Prócz pojedynczych kłótni, ich wzajemne relacje można określić jako neutralne. Z nutką chłodu.

Tahira długo nie rozumiała, dlaczego Basam zaproponował tej kobiecie małżeństwo. Czegoś musiało mu brakować w poprzednim związku. Lecz jakie potrzeby kryły się za tą decyzją? Nie znalazła żadnego obiektywnego powodu. Haniya nie była bezpłodna, urodziła dwójkę zdrowych dzieci. Nie cierpiała na jakąś ciężką, nieuleczalną chorobę. W przeciwieństwie do najnowszego nabytku ojca, potrafiła zajmować się domem, prać i gotować. Dziewczynka sądziła też, że matka potrafiła okazać Basamowi czułość, przynajmniej w pierwszych latach małżeństwa. A tego, jak sądziła, mężczyzna potrzebował najbardziej: przeświadczenia o uczuciu żony, miłości.

Uczucia tego nie znajdował w kulturze arabskiej, która nakazywała mu nakładać maskę beznamiętnego żywiciela rodziny oraz w ramionach Khariji.

Dziewczynka zdecydowanie odrzuciła pomysł, jakoby ojciec potrzebował intelektualnej rozrywki. Owszem, Haniya cechowała się prostotą, jednakże druga żona również nie ofiarowywała żadnej rozmowy na poziomie. Była zbyt ograniczona. Ponadto, złodziejka nie uważała, by Basamowi choć trochę zależało na tego typu przyjemnościach. To nie typ intelektualisty.

Prozaiczna odpowiedź na przyczynę zawarcia małżeństwa zawiera się w jednym słowie: seks. Seks, seks, seks, seks. Zaspokojenie niewyżytego Basama – to musiała być prawdziwa mordęga! Nic dziwnego, że Haniya nie podołała. Zresztą, w tej jednej rzeczy, Kharija przewyższała matkę o głowę. Jawiła się dziewczynce jako osoba o niebywałej kondycji. Potrafiła się „pieprzyć” (usłyszała to określenie od Zahida) jak nikt inny. A oczekiwania Arabów są w tym wypadku wygórowane. Haniyę wychowywano w duchu skromności. Nienajlepsza cecha dla prostytutki. Bo tak właśnie złodziejka myślała o Khariji. Po prostu ojciec jako muzułmanin restrykcyjnie przestrzegający zasad religijnych miał opory przed pójściem do domu publicznego. A skoro nie przyszła góra do Mahometa, Mahomet przyszedł do góry. Basam sprowadził sobie prostytutkę do domu. W przeciwieństwie do syna, który był stałym bywalcem przybytków rozkoszy.

Tahira zawsze wzdrygała się, myśląc o seksie. Obrzydlistwo. Jak ktoś mógłby w ogóle chcieć robić coś takiego? Zgodziłaby się na stosunek jedynie za odpowiednią kwotę. Dużą i solidną. Nie wierzyła w miłość, na oddawaniu swojego ciała należało ubić niezgorszy interes.

I tak leżała w łóżku, z przeróżnymi myślami. Podrapała zakrwawiony plaster na nosie. Złamanie nie utrudniało oddychania, tylko nocą Kharija skarżyła się na chrapanie dziewczynki. Tahira z jednej strony cieszyła się, że to przeszkadza drugiej żonie, leżąc całymi dniami, nudziła się przeraźliwie i drażnienie kobiety było jej jedynym zajęciem, lecz z drugiej wolałaby pozbyć się szpecącej usterki. Gdy zdejmowała plaster była zmuszona oglądać krzywy, fioletowy nos. Haniya zasugerowała Basamowi, by udał się z nią do szpitala, ten jednak odrzekł, iż nie jest to wcale konieczne. Tłumaczył, że doktorzy są drodzy, a złamanie z pewnością zrośnie się samo. Pozwólmy Allahowi działać – mawiał i siadał zadowolony przed telewizorem. Matka złodziejki wzdychała z rezygnacją, ale nie drążyła tematu. Limit tolerowanego nieposłuszeństwa skończył się na rok 2011.

Czasami odwiedzał ją Zahid, przeważnie po sporej ilości haszyszu. Rozmowy z nim były dość jednostronne, młodzieniec uwalał się na łóżku i spał. Niekiedy, gdy nie zasypiał, opowiadał jej o tym, co się dzieje w świecie. Mówił coś o upadku reżimu, obaleniu starego Mubaraka oraz innych podobnych głupstwach. Niewiele z tego rozumiała, ale cieszyła się z obecności brata.

Później wychodził, zostawiając Tahirę samą, Wtedy pojawiała się matka z jedzeniem.

– Jedz, córko – powiedziała Haniya, kładąc tacę na obdrapanym stoliku przy łóżku. – Musisz nabrać sił.

Dziewczynka ziewnęła.

– Co to? – zapytała, wskazując na miskę pełną papryki, ogórków, pomidorów i kuskusu.

– Tabouleh. Jedz, ja idę pozmywać naczynia.

Tahira sięgnęła po łyżkę. Warzywna sałatka smakowała jej. Szybko uporała się z całą porcją.

– Tahira! – usłyszała z dołu głos matki. – Odnieś miskę do kuchni.

Z ociąganiem zebrała się z łóżka, pozbierała sztućce, wzięła miskę i ruszyła na korytarz. Akurat przechodziła tamtędy Kharija idąca do toalety. Zmierzyły się wzrokiem. Dziewczynka stwierdziła z niechęcią, że druga żona wygląda pięknie jak zawsze. Minęły się bez słowa, złodziejka poszybowała na dół po schodach. Wchodząc do kuchni, rzuciła plastikową miskę do zlewu.

Haniya nie zdążyła jeszcze skrytykować córki, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Złodziejka pędem pobiegła otworzyć.

W drzwiach stała grubiutka pannica, Abla, jej tak zwana przyjaciółka. Niższa od Tahiry, brzydsza (w ocenie złodziejki), oparła się o framugę, grzebiąc palcem w nosie. Tahira nie przepadała za nią, głównie z powodu uczucia wyższości, jakie odczuwała, patrząc na nią, osobę, która nie pracowała. Ponadto gardziła rozpieszczanymi dzieciakami. Gdyby znała słowo infantylne, z pewnością tak określałaby Ablę. Jednakże, zawsze lepiej jest nudzić się we dwoje. Tylko dlatego się z nią zadawała.

– Wyłazisz? – zapytała krótko Abla, wyjmując palec, gapiąc się bezczelnie na ranę Tahiry, co ją zdenerwowała. Opanowała się szybko.

– Tak – rzuciła od niechcenia. – Zaczekaj, powiem matce.

Haniyę zastała tam, gdzie widziała ją po raz ostatni, w kuchni. Wycierała brudną szmatą talerze.

– Wychodzę z Ablą. Będę wieczorem – zakomunikowała. Haniya pochłonięta pracą, przez chwilę zdawała się nie słyszeć jej słów. Nagle odwróciła się i powiedziała dobrotliwie:

– Dobrze, kochanie, tylko wróć przed Isha’a. Może byś zaniosła ten nowy telefon do Karima? – w domu Tahiy nie nazywało się skradzionych rzeczy skradzionymi. – Kup ojcu papierosy, sobie i Ablie coś słodkiego, a resztę przynieś do domu – poleciła.

Złodziejka palnęła się w czoło. Kompletnie zapomniała o telefonie. Powinna go była już dawno upłynnić. Pobiegła na górę do swojego pokoju. Zbliżyła się do posłania i zaczęła grzebać pod poduszką. Wyciągnęła go: długi, cienki z olbrzymim ekranem. Z tyłu miał obrazek nadgryzionego jabłka. Tahira pomyślała, że to śmieszne. Zastanawiała się, ile da za niego Karim.

Na szczęście po drodze na dół nie spotkała Khariji. Niczym niezatrzymywana wybiegła na podwórko.

– Zajdziemy do Karima, bo muszę sprzedać telefon – oznajmiła Tahira, uprzedzając standardowe pytanie Abli, gdzie dzisiaj pójdą. Grubsza pokiwała głową ze zrozumieniem. Przez chwilę szły w milczeniu, mijając mury pokryte graffiti. Pierwsza odezwała się Abla:

– Co ci się stało w twarz?

– Potknęłam się. Kilka razy – odpowiedziała chłodno Tahira. Abla postanowiła nie drążyć tego tematu, zamiast tego zapytała:

– Słyszałaś, co się dzieje w Kairze?

Polityka Tahirę nie interesowała, lecz nie mogła wyjść na nieobeznaną w sprawach kraju. Zwłaszcza przed młodszą o rok koleżanką.

–– Taa, biją się. Normalka.

– Podobno to coś poważniejszego – mówiła podekscytowana Abla. – Mamy kryzys. Tatuś mówił…

– Zawsze słuchasz tego, co mówią dorośli? – przerwała jej złodziejka. Nie chciała ryzykować wejścia w tematy, po których nie mogła się swobodnie poruszać. – To zwykła bijatyka, nic więcej. Nie warto się tym przejmować.

Abla zmieszała się nieco, lecz zaraz odzyskała pewność siebie.

– Czytałam w Internecie, zanim go odłączyli, że jacyś ludzie uciekli z więzienia w Fajum. Myślisz, że wujek Mufid przyjedzie do nas na święto Maulid an–Nabi?

Tahirę mało obchodziło to, czy morderca i gwałciciel przyjedzie do Hurghady świętować z rodziną Abli Narodziny Proroka. Bardziej zajmowała ją kwestia niedostępnego dla niej Internetu, rzeczy tak bardzo przez nią pożądanej. W Egipcie miało go jedynie około szesnaście na osiemdziesiąt milionów obywateli. Abla należała więc do grona wybranych. Nieskrępowany przepływ informacji – Tahira nawet nie potrafiła sobie tego wyobrazić.

– Basam z pewnością dostałby szału, posiadając w domu tak oczytaną kobietę – zaśmiała się w duchu. Wtedy przypomniała sobie o Abli nadal oczekującej odpowiedzi. Miała ochotę wykrzyczeć koleżance w twarz, że nie obchodzi ją żaden pospolity przestępca. Zdobyła się jedynie na proste: nie wiem.

– Naprawdę nie wiem – powtórzyła złodziejka. – Chyba nie.

Grubsza posmutniała. Znajdowały się w odległości kilku kilometrów od Sakkali. Tahira przeszła na drugą stronę ulicy, gestem zachęcając koleżankę, by zrobiła to samo. Abla przebiegła po jezdni, zostając niemal przejechana przez nieostrożnego kierowcę. Ten nawet się nie obejrzał, zatrąbił tylko i odjechał. Obydwie zaczęły wyklinać w stronę oddalającego się samochodu. Od razu poprawił im się humor.

– Tahira? – zaczęła nieśmiało Abla.

– Mhm?

– Mubarak ma odejść.

Stwierdzenie niebezpiecznie zawisło w powietrzu. Wydawało się to nieprawdopodobne. Po trzech nieudanych zamachach na dyktatora nikt nie wierzył w możliwość jego obalenia. Odkąd został zaprzysiężony w 1981 roku, zdążył głęboko zapuścić korzenie w mentalności ludzi. Egipcjanie, zwłaszcza ci starsi, nie śmieli nawet marzyć o zmianie osoby na stanowisku prezydenta. Teraz wydawało się to wykonalne, a za jego obaleniem mieli stać zwykli, szarzy Egipcjanie. Tłumy, tłumy. Gdyby tylko zdawały sobie sprawę, jaka drzemie w nich siła. Mają moc do burzenia porządków, tworzenia nowych ładów. Dobrze, że człowiek tworzy zbiorowość w sposób tymczasowy i niezorganizowany. Inaczej swoją destrukcyjną potęgą mógłby władać wszechświatem.

– I co z tego? – złodziejka wzruszyła ramionami, ignorując całkowicie żebrzącego biedaka.

– Nic. „Ludziom ma żyć się lepiej” –– Abla zacytowała jedno z haseł opozycji. Druga dziewczynka prychnęła.

– Jakim ludziom? – mówiła, starając się nadać głosowi poważne brzmienie. – Bogatym na pewno. Ale nie nam, biednym. Mubarak czy Gamal, kogo to obchodzi? Będzie tak samo, nic się nie zmieni. Dlatego to takie nudne. Opowiem ci coś ciekawszego.

Zrelacjonowała dokładnie śmierć kota widzianą tydzień wcześniej. Abla wydawała się być żywo zainteresowana, może dlatego, iż chciała przypodobać się starszej przyjaciółce.

– Masz rację, to dziwne – stwierdziła, gdy historia dobiegła końca. – Koty tak nie zdychają.

Zbliżały się do sklepiku Karima. Dla Sakkali było zbyt wcześnie, po centrum kręciło się niewiele ludzi. Prawdziwe życie zaczynało się tam po dziesiątej wieczorem. Wtedy dzielnica stawała się świętym miejscem dla spragnionych nocnych wrażeń klubowiczów. Obecnie wałęsali się po niej znudzeni turyści w poszukiwaniu pamiątek lub płatków hibiskusa. Tahira zganiła się w duchu, iż nie wzięła papirusów.

Trzask drzwi oderwał sprzedawcę od gazety. Zakręcił wąsa i spojrzał na wchodzące dwie małe dziewczynki. Zaklął pod nosem, liczył na Europejczyków.

Złodziejka podeszła do lady, Abla zaś spacerowała po sklepie, obserwując słodycze łakomym wzrokiem. Mężczyzna to zauważył.

– Trzymaj ręce przy sobie – ostrzegł. Grubsza obruszyła się:

– Ja nie kradnę.

– Tak samo jak ta tutaj – wskazał gestem Tahirę, krzywiącą się. – Masz jakiś problem? – zwrócił się do niej. – Czego chcesz?

– Na początek dwie paczki Cleopatr.

Karim dźwignął swoje cielsko z fotela. Odwrócił się plecami do złodziejki, szukając papierosów na półkach. Chwycił dwie paczki.

– Jeszcze tę gumę do żucia – dziewczynka wskazała palcem na różowe opakowanie leżące pod szklaną ladą. Sprzedawca westchnął, rzucił papierosy obok i zaczął grzebać w słodkościach.

– Razem będzie dwadzieścia siedem funtów – powiedział, nie wbiwszy nawet ceny do kasy.

Tahira prychnęła.

– Wyglądam na turystkę? Szlugi nie są warte więcej niż sześć za sztukę. Dam piętnaście za wszystko. To i tak o sporo, a nawet za dużo.

Sprzedawca spojrzał na nią z obrzydzeniem, zapakował zakupy i warknął:

– Mam nadzieję, że masz gotówkę.

– Nie mam pieniędzy… – zaczęła Tahira, lecz sprzedawca z triumfalnym uśmiechem już zgarnął siatkę z paczkami oraz gumą. – Zaczekaj! – wyjęła komórkę. – Zapłacę czymś lepszym.

Podała mu telefon. Karim fachowym okiem pasera obejrzał przedmiot. O mało nie wydał z siebie pomruku uznania dla Tahiry. Trzymał w ręku niemal nieużywanego iPhone’a 3g, wartego jakieś sto, może sto dwadzieścia dolarów. Sięgnął po okulary z kieszeni. Logo Appla wyraźnie widniało na odwrocie. Podrzucił go, był bardzo lekki. Dokładnie dotykał komórkę, szukając jakiś usterek lub rys. Znalazł jedną, w dolnym rogu ekranu, na szczęście mało widoczną. Nie było to nic, czego nie załatwi wymiana obudowy. Włączył zasilanie, bateria wyglądała na sprawną.

– Dam siedem dolarów – wyrzekł po minucie badania.

– Ile? – wykrzyknęła zbulwersowana złodziejka tak głośno, że aż Abla oderwała się od pożerania wzrokiem słodkości.

– Tyle, ile słyszałaś – sprzedawca obnażył zęby. – Nie jest więcej warty.

– Wygląda na nowy!

– Wygląda, nie wygląda, nie mogę dokładać do interesu. Siedem dolarów.

– Chcę piętnastu! – oznajmiła stanowczo Tahira.

– Telefon był używany – zauważył chytrze Karim. Wtedy wtrąciła się Abla:

– Ale on naprawdę wygląda na nowy…

– Milcz. Z tobą nie rozmawiam – wycedził. Dziewczynka skuliła się, lecz Tahira pozostawała nieugięta:

– Gdzie indziej dostałabym więcej.

– To może pójdziesz gdzie indziej i powiesz im, jakim cudem dziewczynka taka jak ty weszła w posiadanie komórki, co? – mężczyzna cieszył się, że w sklepie nie było innych klientów. Mógł iść na całość. – Tylka ja kupuję towar, nie pytając o jego pochodzenie. Bierz siedem dolarów albo wyjazd się ze sklepu.

Dziewczynce usuwał się grunt pod nogami. On miał rację. Szybko odrzuciła grę na uczuciach, Karima nie można wziąć na litość. Zdesperowana, rzuciła:

– Złodziej!

– Szabrownik! – przyłączyła się Abla, niewiedząca, co znaczy to słowo. Usłyszała je w telewizji. To nieistotne. Skoro było nacechowane negatywnie to można go użyć. Sprzedawca nie zareagował na obelgi.

– Biedactwa – powiedział z politowaniem. Zdjął okulary i pomasował skronie. – Zanim was wyrzucę, zdradzę wam jedną tajemnicę. Każdy jest złodziejem. Każdy. Bogaci kradną biednym, biedni bogatym, kobiety mężczyznom, mężczyźni kobietom… Wszyscy zabieramy sobie nawzajem władzę, czas, uwagę i pieniądze. Nie zrozumiecie tego, jesteście zbyt młode. Bierzesz czy nie? – zwrócił się do złodziejki, kładąc odliczone siedem dolarów na ladę. Ta szybko zgarnęła kwotę w obawie, by sprzedawca przypadkiem się nie rozmyślił. Zadowolony Saad dodał:

– Zakupy na koszt firmy – z zuchwalstwem podał jej plastikową siatkę. – A teraz jazda mi stąd.

Wyszły, głośno narzekając na sprzedawcę. Gdy znalazły się w odległości pięćdziesięciu metrów, Tahira gwałtownie zatrzymała się. Zatroskana zachowaniem przyjaciółki Abla zapytała:

– Wszystko w porządku?

Spostrzegła jak złodziejka dygocze.

– Nie. Jest cholernie mocno nie w porządku. Bierz jakiś kamień. Wracamy – burknęła Tahira.

– Chyba nie zrobisz nic głupiego? – grubsza koleżanka zaniepokoiła się nie na żarty.

– Tak tego nie zostawię – w oczach Tahiry mignęły mściwe błyski. – Idziesz? – nie czekając na odpowiedź, zawróciła do sklepu. Abla pospieszyła za nią, zastanawiając się, w jakie tarapaty wpadną tym razem. Dwunastolatka stanęła na ulicy przeciwnej do sklepu. Postawiła torbę z zakupami na ziemi i rozejrzała się w około. Zobaczyła kilkoro przechodniów. Odczekała aż znikną z widoku, po czym wydłubała z ziemi odłamek nie większy niż rozmiar zaciśniętej pięści. Odwróciła się do Abli.

– Masz swój?

Koleżanka niepewnie pokazała kamień. Usatysfakcjonowana Tahira rzekła:

– Ja pierwsza.

Z całej siły cisnęła małym głazem. Poszybował na drugą stronę deptaka i uderzył silnie o szybę, mocno naruszając jej powierzchnię. Z głębi sklepu usłyszały donośne przekleństwo i harmider, jakby ktoś czegoś gorączkowo szukał.

– Teraz ty – ponagliła zadowolona z rzutu złodziejka. – Póki nikogo nie ma.

Abla nadal nie wyglądała na przekonaną, lecz uporczywe nalegania przyjaciółki rozwiały część wątpliwości. Wycelowała i rzuciła.

Tym razem do ich uszu dobiegł dźwięk tłuczonej szyby. Szkło posypało się na beton. Przerażona swym dziełem Abla pociągnęła Tahirę za rękaw.

– Chodźmy już – błagała. Złodziejka wyrwała się i odpowiedziała:

– Jeszcze nie.

Rozjuszony sprzedawca wypadł ze sklepu. W ręku trzymał metalową pałkę. Błądził wzrokiem po ulicy w poszukiwaniu napastników, aż zauważył wyzywająco stojącą złodziejkę. Tahira skrzyżowała ręce na piersi i uśmiechała się bezczelnie. Wściekły sprzedawca ruszył na nią, lecz cofnął się, gdy ujrzał nadjeżdżające samochody. Przejście między nimi było niemożliwe. Karim ujrzał tylko wysoko uniesioną dłoń dziewczynki z wyprostowanym środkowym palcem. Zawył ze złości. Chwilę później dziewczynki znikły.

Zatrzymały się dopiero kilka zakamarków dalej. Abla oparła się o mur, dysząc ciężko. Spocona Tahira, starając się łapać oddech, powiedziała:

– Warto było.

Zaśmiała się, a koleżanka jej zawtórowała. Na minutę zaułek wypełnił się dziecięcym śmiechem.

– Muszę do toalety – rzekła Abla, powoli dochodząc do siebie. – To z nerwów.

Tahira postanowiła być milsza dla koleżanki, skoro zachowała się po jej myśli. Poczęstowała ją gumą do żucia.

– Dobra. Znam tę okolicę, tutaj gdzieś powinien być szalet. Chodź za mną.

Wyszły z uliczki inną drogą niż tą, którą przybiegły. Skręciły w prawo w kolejny zaułek. Natknęły się na trójkę mężczyzn, chroniących się przed słońcem w cieniu na wpół zrujnowanego budynku. Nie zwrócili na nich uwagi, dyskutowali o czymś zawzięcie. Prędko przeszły obok nich. Tahira ze zdziwieniem zauważyła, że podczas ich wyprawy nie widziała ani jednego kota. Nawet tu, w pokrytej odpadami alejce, gdzie mogły znaleźć dla siebie pożywienie. Nie żywiła do kotów specjalnych uczuć, w ogóle nie przepadała za zwierzętami, ale ich brak wydawał się dziwny.

Minęły obskurny sklep z fajkami wodnymi i właścicielem kaszlącym w sposób, jakiego nie powstydziłby się gruźlik. Prawdopodobnie to od dymu z sziszy. Tak bowiem złodziejka wytłumaczyła sobie scenę, w której zasuszony staruszek krztusił się potwornie. Jak widać, korzystanie z fajek wodnych nie popłaca. Dobrze, że ona pali normalne, zdrowe papierosy.

Publiczna toaleta znajdowała się nieopodal, tuż obok budującego się luksusowego hotelu. Ponieważ przeznaczona była dla robotników, żaden rozsądny człowiek z niej nie korzystał. Z uwagi na higienę robotnicy też nie chodzili tam za często. Mimo, iż prawdopodobieństwo zarażenia się „zemstą faraona”, chorobą będącą pogromcą wszystkich zagranicznych turystów, było nikłe ze względu na przystosowanie Egipcjan do niezwykłej flory bakteryjnej swego kraju, woleli oni nie kusić losu. Jakiekolwiek zwolnienie chorobowe skutkujące przerwą w pracy mogło zaowocować wypowiedzeniem. Czasami jednak konieczność bierze górę nad logiką.

Tak było w przypadku Abli. Potrzeby fizjologiczne nie wybierają. Stres naciskał na wypełniony po brzegi pęcherz moczowy. Niczym rakieta dziewczynka wpadła do szaletu. Z hukiem zamknęła drzwiczki.

Tahira westchnęła, wyjmując z siatki papierosy. Szybko chwyciła jednego i z powrotem schowała opakowanie. W ten sposób mogła spławić robotników proszących o papierosa, mówiąc, że to ostatni. Nie przewidywała dzielenia się z nikim.

Nie zdążyła go zapalić, gdy Abla wyskoczyła z kibla jak oparzona, jeszcze szybciej niż do niego wbiegła.

– Tahira! – wrzasnęła i złapała się za serce, dysząc ciężko. Po twarzy złodziejki przemknął cień znudzenia.

– Tahira! Tam…, tam ktoś… – sapała jej koleżanka, próbując się uspokoić. Złodziejka przekrzywiła głowę. Nie poklepała przyjaciółki po plecach, nie kazała jej zachować spokoju. Nie padło ani jedno słowo zrozumienia. Zamiast tego rzuciła pogardliwie:

– Wykrztuś to wreszcie!

Brak empatii ze strony Tahiry zdawał się otrzeźwić Ablę. Wyszeptała z przejęciem:

– Tam chyba ktoś umarł.

Starsza dziewczynka spojrzała na nią z powątpiewaniem. Później zajęła się uważną obserwacją szaletu. Wyglądał całkiem normalnie. Niebieski, pomazany markerami, cuchnący. Nienajlepsze miejsce na zakończenie żywota. Zerknęła jeszcze raz na koleżankę. Kreatywność nie była jej mocną stroną, wyobraźnię miała raczej ubogą. Nie znalazła powodu, dla którego miałaby ją okłamać.

– Jest ciało? – spytała.

– Nie, ale… a zresztą, sama zobacz.

Nagle niedomknięte drzwiczki toalety stały się bramą skrywającą potworną tajemnicę. Tajemnicę, która być może powinna pozostać nieodkryta. Tahirę ciekawiło, co tak przeraziło Ablę, lecz nie była głupia. Wiedziała, że jeżeli kogoś tam zabito, będzie pierwszą i jedyną podejrzaną. Po co policja ma szukać innych możliwych sprawców, skoro jeden już się znalazł, w dodatku na miejscu zbrodni? Nieletni w więzieniach to nie pojedyncze, patologiczne przypadki. Nieraz umieszczano w zakładach dla dorosłych całe rzesze nastoletnich przestępców. W oczach oficerów niczym nie różniłaby się od nich.

– Zawołajmy kogoś – zaproponowała Abla. Złodziejka prychnęła, patrząc na toaletę. Miałaby wzywać starszych? Ona, która zaledwie kilkanaście minut wcześniej rzuciła wyzwanie samemu Karimowi, najbardziej znanemu paserowi w mieście? Co to, to nie.

– Idę – rzekła zdecydowanie. Niespiesznym krokiem ruszyła do toalety, lecz pewność siebie stopniowo zaczęła ją opuszczać. Mnożyły się pytania: co, jeżeli tam naprawdę ktoś umarł? Czy sprawca może być w pobliżu? Co podają do jedzenia w więziennych celach? Potrząsnęła głową.

– Tahira, opanuj się – powiedziała do siebie w myślach. – To zwykły sracz, nic więcej.

Chwyciła za klamkę i weszła do środka, prędko zamykając drzwi. Szkoda, że nie miała przy sobie chustki, w szalecie okropnie śmierdziało. Wchodząc do środka, coś chlupnęło jej pod butami. Schyliła głowę.

Podeszwy moczyły się w ogromnej kałuży krwi.

Odsunęła się na bok, starając nie ubrudzić za nadto obuwia. Przypadkiem dotknęła lepiącej się ściany. Ta też była pokryta krwią, w trochę mniejszej ilości. Wyglądało na to, iż krwawiący wycierał o nią dłonie. Rozejrzała się po ciasnej przestrzeni. Reszta ścian, prócz naturalnie występującego na niej brudu, była względnie czysta. Podeszła do umywalki. Tam znajoma czerwień wymieszała się z flegmą. Odkręciła kran, woda nie leciała. Zakręciła kran i przygotowała się na gwóźdź programu. Pochyliła się nad muszlą klozetową.

Widok i zapach od razu ją odrzucił. Zmusiła się jednak, by chociaż rzucić okiem. Ktoś miał biegunkę. Krwawą. Czyli ofiara nie była turystą. Wskazywał na to wygląd fekaliów.

Poza tym turyści nie korzystali z publicznych toalet. Żadna siła nie zmusi ich do skorzystania z ogólnie dostępnych szaletów, nie uczyni tego nawet „zemsta faraona”. Nasłuchali się zbyt wielu historii o możliwych bakteriach rezydujących beztrosko na desce sedesowej. Przeważnie woleli cierpieć wygodnie w drogich hotelach, lecząc się egipskimi lekami. Znacznie silniejsze od europejskich, kosztowały grosze.

Egipcjanie kpili ze słabych żołądków przyjezdnych. Obsługi hotelowe często dla zabawy rywalizowały ze sobą, która zanotuje więcej przypadków choroby. Podawanie sałatek z surowych warzyw oraz niemytych owoców, dodawanie karkady czy lodu do napojów z nieprzegotowanej wody to tylko niektóre z praktyk. Warto uważać na serwowane dania. Opcja all–in zachęca do obżarstwa, ale żeby bezboleśnie przetrwać pobyt w kraju, powinno się unikać jedzenia wszystkich podawanych potraw. Kiedy organizm się przystosuje, przyjdzie czas na urozmaicanie. Hotelowa lemoniada odpada, tak samo jak picie otwartych napojów gazowanych. Przed ich zakupem należy koniecznie sprawdzić fabryczne zamknięcie. Smażone potrawy są bezpieczne, turyści mogą śmiało zażerać się przydrożnymi kebabami. Gdy zobaczą u siebie pierwsze objawy, nie powinni zwlekać z zakupieniem leków. Lepiej zapobiegać niż leczyć. Z drugiej strony, nie każda biegunka to „zemsta faraona”. Czasami okazuje się być niestrawnością.

Polakom i Rosjanom zaleca się picie kieliszka wódki po każdym posiłku, chociaż z tym też trzeba uważać. Alkohol odwadnia, a w tym klimacie brak wody to samobójstwo.

W każdym razie nie było tu ani żadnego trupa, ani śladów jakiegokolwiek morderstwa. Złodziejka, prawdę mówiąc, trochę się rozczarowała. Nie chciała zostawać w szalecie dłużej, niż to konieczne. Wyszła na zewnątrz, łapczywie chwytając świeże powietrze. Czekała na nią podekscytowana Abla.

–– I co? I co? – dopytywała się.

–– I nic.

– Jak to nic? – młodsza zdawała się być zaszokowana stoickim spokojem starszej. Tahira powiedziała szyderczo:

– Panikara z ciebie. Tam ktoś źle się poczuł i tyle.

Abla odetchnęła z ulgą.

– Mamy szczęście. Która jest godzina?

– Dobrze wiesz, że nie mam zegarka. Pewnie przed Maghribem. Nie słyszałam wołania muezzina na modlitwę, słońce jeszcze nie zaszło. A co?

– Będę się zbierać – oznajmiła Abla, co zaskoczyło Tahirę.

– Tak szybko?

– Tak. Mam dość wrażeń jak na jeden dzień. Odprowadzisz mnie?

Mieszkała na skraju Village Road. Złodziejka nie lubiła tam przebywać głównie ze względu na schludny wygląd tamtejszej okolicy. Oświetlona neonami dzielnica Abli prezentowała się zdecydowanie godniej niż jej Dahar, zwany także Śródmieściem. Village Road miała wszystko: markowe sklepy, znane bary, restauracje, drogie hotele. A co miał Dahar prócz bazaru? Niedokończone budynki wraz z mieszkającą w nich armią bezdomnych.

– Do przystanku. Dalej mi się nie chce – oświadczyła. Młodsza koleżanka kiwnęła głową, zgadzając się na propozycję. Opuściły plac budowy, niewiele rozmawiając. Każda na nowo przeżywała sytuacje z dzisiejszego popołudnia. Tahira poczekała z Ablą, aż przyjedzie jeden z wysłużonych minivanów dla mieszkańców Hurghady pełniący funkcję autobusu. Nie musiały czekać zbyt długo, po pięciu minutach nadjechał biały nissan z częściowo zakrytymi tablicami rejestracyjnymi. Złodziejka pomachała ręką, by się zatrzymał. Z piskiem opon zahamował przy przystanku. W oknie ukazała się na wpół łysa głowa araba.

– Jedziecie? – zapytał. Tahira pokręciła przecząco głową.

– Tylko ta tutaj – wskazała na Ablę. – Wsiadaj, znam go. Nie zatrzymuje się na długo – ponaglała. Pożegnały się w drzwiach auta. Samochód odjechał, Tahira patrzyła, jak znika. Paląc papierosa, skierowała się do domu.

***

– Nie ma na to rady. Nos trzeba będzie złamać ponownie – rzekł brodaty lekarz, fachowym wzrokiem oglądając twarz Tahiry. – Dlaczego nie przyjechaliście wcześniej?

Siedząca na kozetce dziewczynka już miała odpowiedzieć, że to przez tego durnia Basama, lecz Zahid pospieszył z odpowiedzią:

– Mój dezodorant przymarzł mi do parapetu.

– Bardzo zabawne – stwierdził ironicznie lekarz. – Niech pan się przestanie głupio szczerzyć. Z powodu pańskiej nieodpowiedzialności będę zmuszony sprawić ból pacjentce. Podszedł do biurka i zapisał coś w karcie badań. To dało Tahirze czas, by rozejrzeć się po pomieszczeniu. O ile nie zawodziła ją pamięć, nigdy tu nie była. Może z wyjątkiem jej narodzin, lecz i to poddawała w wątpliwość. Trudno wierzyć skąpemu ojcu, że wyłożył pieniądze na normalny poród w przyzwoitych warunkach. Równie dobrze Haniya mogła rodzić na kamieniu.

Biały strój lekarza idealnie wkomponowywał się w nieskazitelnie czyste ściany. Sterylność sali aż raziła, właścicielem pomieszczenia z pewnością musiał być pedant. Nie zauważyła ani jednej drobinki kurzu lub piasku na podłodze. Biurko wyglądało podobnie, szare i wypolerowane na błysk. Żarówki świeciły bardzo mocno, złodziejka musiała lekko mrużyć oczy. Na szafce obok mieściły się w równej odległości od siebie specjalistyczne narzędzia: skalpele, igły i tym podobne. Leki w szafce leżały poukładane alfabetycznie. Zahid cicho gwizdnął na widok kolekcji leków przeciwbólowych. Tramadol, buenomorfina i inne opioidy to tylko niektóre zauważone przez niego specyfiki. Ciekawił go ich potencjał psychoaktywny. Zaraz też sobie przypomniał o uporczywych bólach, jakie ostatnio miewał. Zagaił:

– Doktorze, ma doktor coś na bóle mięśni, najlepiej za darmo?

Brodaty lekarz przerwał pisanie, odkładając długopis dokładnie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w stosunku do biurka i odpowiedział:

– Za darmo? – odwrócił się do Zahida. – Niech pomyślę… kop w dupę.

Kąciki ust młodego mężczyzny lekko drgnęły, lecz brat Tahiry zmusił twarz do zachowania powagi. Przybrał maskę osoby urażonej.

– Doktor żartuje! – rzekł oburzony.

– Pan pierwszy zaczął – odpowiedział lekarz. – Poleciłbym panu haszysz, lecz po zapachu, jakim przesiąknięte jest pańskie ubranie, wnioskuję, iż doskonale kuruje się pan sam.

– To już insynacja!

– Insynuacja, proszę pana i nie, to nie jest złośliwość – z pierwszej szuflady wyjął parę białych, gumowych rękawiczek. Naciągnął je na palce. – Nie pan pierwszy zgłasza się do mnie z tą przypadłością.

Zahid z miejsca porzucił udawanie.

– Poważnie?

– Owszem. Chociaż sądzę, że pan wymyślił bóle tylko po to, by uzyskać dostęp do tego – doktor zdjął kluczyk z szyi i pomachał przed Zahidem, jednocześnie wskazując na szafkę. – Lecz to nie jest w tym momencie istotne. Co innego mnie niepokoi.

Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Rodzeństwo czekało, aż przemówi ponownie. Zahid nie chciał go ponaglać, ale nagle szczególnie zainteresował się spostrzeżeniami doktora. Pośrednio jego też to dotyczyło, mięśnie bolały go już od tygodnia. Nie był to ból porażający, co najwyżej nieprzyjemny. Nie ukrywał, że chciałby się go pozbyć.

– Martwi