Strona główna » Poradniki » Kopalnie Talentów

Kopalnie Talentów

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7924-265-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Kopalnie Talentów

Bo talent to dopiero początek

Dziesięć lat temu cały świat oszalał na punkcie Freddy’ego Adu, największego talentu w historii piłki nożnej. W tym samym czasie Robert Lewandowski uchodził za słabszego z dwójki młodych napastników Znicza Pruszków…

Dlaczego największe sukcesy odnoszą jednostki, na które nikt nie stawiał?  Jak to możliwe, że kolejne wydawnictwa odrzucały Harry’ego Pottera, a nauczyciel muzyki z Liverpoolu przegapił aż dwóch Beatlesów w jednej klasie?

Inspirujący i unikalny przewodnik. Nie tylko dla polujących na prawdziwe diamenty menedżerów, headhunterów, trenerów i nauczycieli. Przede wszystkim dla tych, którzy chcą rozwijać wielki talent u siebie albo swojego dziecka.

***

To książka ważna dla Polaków. Inspiruje i napawa optymizmem. Autor pokazuje, że Kopalnia Talentów może powstać wszędzie. Dlaczego nie u nas? Możemy dokonywać wielkich rzeczy w każdej dyscyplinie sportu (i nie tylko). Jedno jest pewne: trzeba czytać, ciągle czytać. Najlepiej takie książki jak ta.
Piotr Rutkowski, Wiceprezes ds. sportu, KKS Lech Poznań

Świat biznesu ma u Rasmusa Ankersena wielki dług wdzięczności za jego dogłębną analizę tego, czego naprawdę potrzeba, aby zidentyfikować  i rozwijać talent.
Jorgen Vig Knudstorp, szef grupy LEGO…

Wciągająca, prowokująca, przekonująca.
The Herald

To nie teoria, ale konkretne narzędzia, które sprawdzają się w realnym świecie. Rasmus jest fantastycznym coachem.
Casper Stylsvig, Global Sponsorship Director, Manchester United

Przez Rasmusa przemawia wielkie doświadczenie w odkrywaniu unikalnej wiedzy, którą później można łatwo się podzielić i wykorzystać w realnym życiu.
Ben Roberts, Global Talent Director, Saatchi & Saatchi

Rasmus jest fascynującą osobą, prawdziwym znawcą problematyki osiągania najlepszych rezultatów zarówno przez jednostki, jak i przez zespoły. To, o czym mówi, nie jest teorią – jego wnioski wynikają z dogłębnej obserwacji rzeczywistości.
Sir Clive Woodward, Trener reprezentacji Anglii w rugby – mistrzów świata

Polecane książki

Młody i majętny szkocki książę, Gowan Stoughton, przybywa do Londynu znaleźć żonę. Szuka pracowitej, skromnej panny, a nie delikatnej, rozkapryszonej arystokratki. A tylko takie damy spotyka na balu debiutantek. Poza jedną: piękna i cicha lady Edith Gilchrist wydaje mu się idealną kandydatką na żonę...
Clanton, małym miastem w stanie Missisipi, wstrząsa wiadomość o wielokrotnym zgwałceniu i brutalnym pobiciu dziesięcioletniej Tonyi Hailey. Kilka dni później w gmachu sądu rozlegają się strzały – to ojciec dziewczynki postanawia sam wymierzyć sprawiedliwość i zabija prowadzonych na salę sądową spraw...
Trening mózgu. W każdym z tych trzech okresów mózg ludzki może się rozwijać. Do największych swoich osiągnięć człowiek może dojść pomiędzy 60- tym a 95-tym rokiem życia (złoty wiek umysłu). Atuty człowieka w tym okresie  życia to wiedza, doświadczenie, kreatywność i duża gęstość sieci połączeń międz...
Do końca 2015 roku, przy wyborze tytułu do obowiązkowych ubezpieczeń społecznych, nie ma znaczenia wysokość przychodu uzyskiwanego z danej umowy zlecenia. Sytuacja ulegnie zmianie od 1 stycznia 2016 r. Od tego dnia osoba pracująca na umowę zlecenia, której łączna podstawa wymiaru składek na ubezpiec...
Każdy człowiek ma indywidualną, niezmienną przez całe życie grupę krwi, którą dziedziczy po przodkach – do takiego wniosku doszedł Ludwik Hirszfeld, analizując badania nad krwinkami psów. To przełomowe odkrycie uratowało życie milionom ludzi, pozwalając na bezpieczne przetaczanie krwi.Jako mała dzi...
Przedmiotem niniejszej książki są kwestie prawne związane z jednym z przedmiotów opodatkowania podatkiem od nieruchomości, tj. budowli. Szczegółowo omówiono w niej konstrukcję podatku oraz orzecznictwo, biorąc pod uwagę szerszy kontekst regulacji podatkowych, który może być bardzo przydatny przy dok...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Rasmus Ankersen

Wstęp do polskiego wydania

Piotr Rutkowski

Dlaczego w polskiej piłce nożnej, z niewielkimi wyjątkami, ciągle brakuje sukcesów? Pytanie to było zadawane tysiące razy, mimo że padło już tyle odpowiedzi i tylu ekspertów zabrało głos. Zadajemy je sobie regularnie również w odniesieniu do innych dyscyplin sportu, wobec których mamy ogromne oczekiwania – zwykle po kolejnych igrzyskach olimpijskich lub innych ważnych wydarzeniach sportowych. Mamy wybitnych sportowców, którzy działają na wyobraźnię mas, ale ich sukcesy w większości nie wynikają z jakiejś koncepcji, pomysłu czy systemu.

Wydaje się, że już dawno zidentyfikowano przyczyny, dla których polski sport przegrywa rywalizację ze światową czołówką. Znana jest właściwie pełna lista przyczyn i tylko odmienia się je mechanicznie przez przypadki: zbyt duże albo zbyt małe zarobki zawodników, słabi szkoleniowcy i niedouczeni nauczyciele wychowania fizycznego, leniwe dzieci, nieodpowiedzialni rodzice i niemoralni agenci, notoryczny brak dofinansowania, ograniczeni działacze, kiepska infrastruktura, no i oczywiście zbyt sroga i długa zima, która uniemożliwia przeprowadzanie treningów przez cały rok. A w ogóle to brakuje nam, Polakom, talentu. Po prostu nie ta mentalność, nie te geny…

A co, jeśli wszystkie te przeszkody są wydumane i mówiąc o nich, usprawiedliwiamy własną nieudolność? Jestem przekonany, że tak naprawdę możemy dokonywać wielkich rzeczy w każdej dyscyplinie sportu (i nie tylko). Wszystko zależy od nas – od tego, czy rzeczywiście dążymy do sukcesu, czy mamy dobre pomysły i podejmujemy mądre decyzje. Jedno jest pewne: trzeba czytać, szukać, analizować, kwestionować, dyskutować, próbować, jeszcze raz analizować, znowu próbować i… ciągle czytać. Najlepiej takie książki jak ta.

My w Lechu Poznań lubimy czerpać inspiracje od ludzi, którzy myślą w poprzek. Po przeczytaniu Kopalni talentów utwierdziłem się w przekonaniu, że nie ma sensu czekać, aż pewnego razu na naszej murawie przypadkowo pojawi się wybitna jednostka, talent, geniusz. Są miejsca na świecie, które produkują zwycięzców na skalę masową. Rasmus Ankersen nazywa je Kopalniami Talentów. Nie zawsze one istniały. Zostały stworzone. Autor zwiedził je, spotkał ich założycieli i doszedł do wniosku, że tajemnica sukcesu jest uniwersalna – niezależnie od dyscypliny sportu i w ogóle dziedziny życia.

Rasmus Ankersen obala mity, głoszące, że sukces jest zaprogramowany w genach lub wynika wyłącznie z talentu. Zwraca za to uwagę na ogromne znaczenie nastawienia mentalnego. To w głowie rozgrywa się decydująca potyczka. Sukces odniesie ten, kto mocniej tego pragnie, kto bardziej wierzy, że mu się uda, kto ma w sobie więcej pasji, zaangażowania i miłości do wybranej dziedziny. Wcale nie musisz być cudownym dzieckiem, żeby zapisać się na kartach historii. Mało tego – autor dowodzi, że zbyt wczesny sukces może utrudnić wejście na sam szczyt. A ten, kto świętuje największe triumfy, często jest niedoceniany na wczesnym etapie kariery.

W grudniu 2013 roku zaprosiłem Rasmusa Ankersena na Lech Conference, międzynarodową konferencję dla trenerów piłki nożnej, którą organizujemy co roku w Poznaniu. Jej uczestnicy byli zachwyceni. Dzisiaj spostrzeżenia Duńczyka mają szansę trafić do szerszego grona odbiorców w Polsce. Cieszę się, bo jest to ważna książka. Inspiruje i napawa optymizmem. Autor pokazuje, że Kopalnia Talentów może powstać wszędzie. Dlaczego nie u nas?

Piotr Rutkowski

wiceprezes do spraw sportu

KKS Lech Poznań

Przypadek Simona Kjaera

Zacznę od pewnego wyznania: gdyby wszystko w moim życiu potoczyło się zgodnie z planem, ta książka nigdy by nie powstała.

Dzieciństwo spędziłem w zachodniej, rolniczej części Danii. Żyłem w małym, 35-tysięcznym miasteczku położonym na zupełnym odludziu. Moja mieścina mogła się pochwalić jednym – należała do ważniejszych ośrodków przemysłu włókienniczego.

Obserwowałem, jak fabryki masowo przenoszą się do Europy Wschodniej i Chin, i doszedłem do wniosku, że nie ma większego sensu marzyć o karierze magnata tekstylnego. Fantazjowałem za to, by zostać piłkarzem i grać na najsłynniejszych stadionach świata. Ściany mojego pokoju oklejone były plakatami wielkich gwiazd futbolu. Codziennie po szkole z kolegami graliśmy na ulicy w piłkę. Obiecałem nawet tacie, że kupię mu mercedesa, gdy tylko moja profesjonalna kariera ruszy z kopyta. Mając 18 lat, zostałem kapitanem jednej z najlepszych drużyn młodzieżowych Danii. Nie mogłem narzekać na życie.

Rok później zostałem brutalnie obudzony z tego snu. W pierwszym meczu ligowym tak fatalnie roztrzaskałem kolano, że musiałem zapomnieć o zawodowej grze w piłkę. Mogłem zawiesić buty na kołku. Miałem 19 lat.

Nie zapisałem się więc w historii futbolu. Dziś wspomina się mnie raczej jako „tego kontuzjowanego, o którym szybko zapomniano”. Idąc w ślady innych piłkarzy, którzy przegrali z urazami i przepadli, zostałem trenerem. Często najlepszymi w tej profesji są właśnie niespełnieni, sfrustrowani zawodnicy, w których wciąż płonie ogień ambicji.

W 2004 roku współpracowałem przy założeniu pierwszej szkółki piłkarskiej w Skandynawii. Mieliśmy wtedy do dyspozycji zaledwie kilka trawiastych boisk. Za płotem pasły się krowy, a zawodnicy musieli nocować w prymitywnym budynku nieopodal. Nic więc dziwnego, że nasze pragnienie, aby na tym duńskim pustkowiu wyszkolić graczy światowej klasy, wielu wydawało się naiwne. Wciąż pamiętam, jak musieliśmy zachęcać piłkarzy do udziału w pierwszym naborze do akademii. Jako początkująca szkółka nie mogliśmy skusić zawodników uważanych za najlepiej rokujących. Musieliśmy więc przyjmować tych, którzy sami się do nas zgłosili. Przypominało to kompletowanie drużyny na zajęciach wuefu, z tą różnicą, że wszystkie drużyny wybierały piłkarzy przed nami. Zazwyczaj mieliśmy więc graczy odrzuconych przez inne kluby.

Ostatecznie podpisaliśmy kontrakty z 15 chłopcami i do skompletowania składu brakowało nam jeszcze jednego. Wśród kandydatów był 15-latek z miejscowości oddalonej o 50 kilometrów od akademii. Nazywał się Simon Kjaer. Był jednym z tych, o których duńskie kluby nie miały pojęcia, i nawet najlepsi poszukiwacze talentów nie byli świadomi jego istnienia. Problemem był jednak fakt, że już wcześniej go odrzuciliśmy. Kilku trenerów akademii, w tym ja, widziało go w akcji i zgodnie stwierdziło, że nic z niego nie będzie. Sezon był już jednak tuż-tuż, a my nie mieliśmy wielkiego wyboru, więc ostatnie wolne miejsce zajął Simon Kjaer. Był pod ręką, a dodatkowo jego ojciec pracował w naszym klubie jako osoba odpowiedzialna za dostawy sprzętu. Kjaer senior był dobry w tym, co robił, i byliśmy gotowi pójść na wiele ustępstw, aby tylko go zatrzymać. Przyjęliśmy jego syna pod warunkiem, że sam zapłaci za swoje utrzymanie. Jak wspominał później Simon: „Czułem, że zaakceptowali mnie tylko dlatego, że lepsi ode mnie byli poza ich zasięgiem”.

Miał stuprocentową rację.

Wielka pomyłka

Siedem lat później byłem na trybunach Stadionu Olimpijskiego w Rzymie podczas meczu AS Romy z Juventusem Turyn. To spotkanie okazało się szczególne z dwóch powodów. Po pierwsze, był to pojedynek zespołów z europejskiej czołówki. Po drugie, w drużynie z Rzymu zadebiutował nowy, 22-letni boczny obrońca.

Obserwowałem tego blondwłosego Duńczyka z trybuny wypełnionej po brzegi przez oszalałych fanów Romy. Gdy wybiegł, oklaskując publiczność, wróciłem myślami do naszego pierwszego spotkania w piłkarskiej akademii duńskiego FC Midtjylland, gdzie pracowałem jako trener.

Od tamtej pory jego kariera potoczyła się błyskawicznie.

Gdy miał 18 lat, trafił do Palermo za 3,3 miliona funtów. Dwa lata później 9,2 miliona funtów zapłacił za niego niemiecki Wolfsburg. Na długo przed trzydziestką grał w AS Romie, jednym z największych klubów świata. Występując w tak młodym wieku na pozycji, z którą wielu nie może się oswoić przez lata, błyskawicznie został wyróżniającym się piłkarzem ligi włoskiej – błyszczał w rozgrywkach, które słyną z „produkowania” najlepszych obrońców świata*.

Co tydzień rywalizował z najsłynniejszymi napastnikami i już w pierwszym sezonie w Serie A został wybrany do jedenastki rozgrywek. Oprócz niego w tym gronie znalazł się między innymi legendarny Paolo Maldini. Eksperci nazwali Duńczyka jednym z najbardziej obiecujących obrońców na świecie, a jego gra nie umknęła uwadze klubów takich jak Manchester United, AC Milan czy Liverpool, które zgłaszały chęć jego pozyskania.

Wielkie zaskoczenie

Poszukując źródeł sukcesu Kjaera, wielu powiedziałoby, że prawdopodobnie przyszedł na świat z wielkim talentem. W ten sposób jego karierę tłumaczy wielu trenerów, dziennikarzy i specjalistów. I wszyscy są w błędzie. Kjaer na początku w niczym nie przypominał nieoszlifowanego diamentu.

Pamiętam jak dziś, gdy w 2004 roku dyrektor akademii FC Midtyjlland, Claus Stenlein, wszedł do pomieszczenia dla trenerów z plikiem papierów w dłoni. Było to zaledwie sześć miesięcy po tym, gdy Simon dołączył do naszego zespołu. W spotkaniu uczestniczyli wszyscy trenerzy, w tym ja. Claus rozdał nam kartki i poprosił o wskazanie pięciu zawodników, którzy naszym zdaniem za pięć lat zrobią największą karierę. Mieliśmy również uszeregować ich zgodnie z szansami, jakie im dajemy. W tamtym momencie mogliśmy wybierać spośród 16 piłkarzy. Jednym z nich był Simon Kjaer. Gdy wszyscy wypisaliśmy nazwiska na kartkach, dyrektor akademii zakleił kopertę z typami i odłożył ją do szuflady.

Pięć lat później, gdy sprzedaliśmy Kjaera za 3,3 miliona funtów, Claus Stein otworzył zalakowaną kopertę.

Jak sądzicie, ilu spośród ośmiu trenerów stawiało na Kjaera?

Żaden!

III wojna światowa

Pragnę rozwiać wasze wątpliwości: wszyscy trenerzy, którzy nie dawali Kjaerowi szans, byli profesjonalistami. Każdy z nas był inteligentny, świetnie wyszkolony, mieliśmy trenerskie licencje UEFA A. Mimo że wszyscy reprezentowaliśmy ponad 100 lat doświadczenia w rozwijaniu piłkarskiego talentu, nawaliliśmy. Jakim cudem mogliśmy się tak pomylić? Co dokładnie umknęło naszej uwadze? Do dziś nie ma dnia, abym nie zadawał sobie tego pytania.

Historia Simona Kjaera była jedną z kluczowych inspiracji do powstania tej książki. Jak się jednak przekonacie w dalszej jej części, dzieje tego zawodnika w żadnym wypadku nie są niezwykłe. Z problemem Simona Kjaera muszą zmagać się również trenerzy, dyrektorzy, rodzice czy nauczyciele. Ten przypadek rodzi wiele pytań, na które powinniśmy sobie odpowiedzieć niezależnie od naszych profesji. Czym jest talent? Czy naprawdę wiemy, co kryje się za tym słowem? Czego właściwie szukamy? Jak możemy rozpoznać takie zdolności, rozwijać je i robić to skuteczniej?

Odpowiedzi na te pytania jeszcze nigdy nie były tak cenne. Talent jest absolutnie kluczowym czynnikiem w trudnych ekonomicznie czasach. Na sukcesy i porażki organizacji czy narodów na arenie międzynarodowej wpływa ich WT – współczynnik talentu, zdolność wykorzystywania własnych umiejętności.

Jesteśmy właśnie świadkami wybuchu nowej wojny, której narzędziem będzie nie broń, lecz talent. Każdy, kto zlekceważy tę rywalizację, zostanie zmiażdżony przez międzynarodową konkurencję. Jak wynika z obliczeń Światowego Forum Ekonomicznego (ŚFE), zajmujące zwykle pierwsze miejsca w rankingu Global Talent Index Europa i USA nie zdołają utrzymać tych pozycji, jeśli do 2030 roku nie uzupełnią swoich rynków pracy aż 72 milionami wykwalifikowanych robotników.

Jak mówi Anna Janczak z ŚFE: „Nikt nie wyjdzie z tej sytuacji bez szwanku. W najbliższych latach wszyscy staniemy przed problemem braku talentów”.

Walka o talent

Może się wydawać, że kładzenie nacisku na rozwój talentu w czasach niskiego wzrostu gospodarczego i zastoju we wskaźnikach wydajności pracy to dla krajów zachodnich zbędny luksus. W rzeczywistości jednak talent jest jednym z ważniejszych narzędzi, dzięki którym możemy pokonać kryzys. Najlepiej świadczy o tym fakt, że szybko rozwijające się kraje, takie jak Chiny, Korea Południowa czy Singapur, przyjęły już strategie dotyczące szczególnych uzdolnień, uznając współczynnik talentu za niezwykle ważny. Mimo że te narody już teraz cieszą się dobrymi wskaźnikami wzrostu, są jednocześnie świadome, że bez obracania talentu w realne korzyści nie dadzą rady utrzymać dotychczasowego tempa rozwoju.

Dla przykładu, chiński rząd zainicjował już jedną z najbardziej obszernych strategii rozwoju talentu. Plan został obliczony na dziesięć lat. Jak deklarował ówczesny przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Hu Jintao, który stanął na czele programu, w ciągu najbliższej dekady Chiny muszą przeorientować swoją gospodarkę. Zamiast na pracę nacisk zostanie położony na talent. Do 2020 roku aż 15 procent produktu krajowego brutto Państwa Środka zostanie przeznaczone na edukację i badania, a liczba naukowców wzrośnie do 3,8 miliona. Dla porównania, we wszystkich 28 krajach Unii Europejskiej jest ich zaledwie 1,4 miliona.

Chiński plan zakłada także inne interesujące inicjatywy, na przykład rozprzestrzenianie talentu w kraju. Miałoby to polegać na zachęcaniu dobrze wykształconych obywateli do tego, aby zamieszkali w rejonach rolniczych. Planuje się też wprowadzić uzdolnionych obywateli do rad nadzorczych państwowych przedsiębiorstw.

Rozwój talentu w Singapurze jest jeszcze bardziej agresywny. Strategia tego kraju nazwana „zarządzaniem przez elity” zakłada odnalezienie i zachęcenie najtęższych umysłów do przybycia do Singapuru w ciągu najbliższych lat. Kraj ten już teraz ściśle współpracuje z wieloma najlepszymi uniwersytetami na świecie. Oprócz tego zachętą dla zagranicznych studentów mogą być korzystne rozwiązania podatkowe i darmowa edukacja, jeśli zdecydują się oni pozostać w Singapurze co najmniej trzy lata. Władze kraju deklarują, że do 2015 roku ściągną 150 tysięcy najlepszych studentów z całego świata. Co więcej, założono już kilka zespołów poszukiwaczy szkolnych talentów, którzy przyglądają się krajom ościennym pod kątem zdolnych uczniów na poziomie szkół podstawowych i liceów. Celem jest zlokalizowanie wybitnie uzdolnionych i ściągnięcie ich do Singapuru.

Jednocześnie w odległej Brazylii firmy zauważyły, że emigracja utalentowanych obywateli do USA i Europy jest poważnym problemem i dziś organizują kampanię, aby ściągnąć ich z powrotem.

Jednak nawet w sytuacji, gdy utrzymanie uzdolnionych obywateli w kraju jest niemożliwe, wciąż da się wykorzystać fakt, że trafiają oni do różnych segmentów rynku pracy.

Przykładowo, Indie starają się teraz nawiązać bliskie kontakty z częścią rozsianej po całym świecie 25-milionowej armii obywateli tego kraju. Celem tych działań jest zdobycie wiedzy na temat tego, którzy z nich są wybitnie uzdolnieni i jak można wykorzystać ich kontakty, wiedzę i wpływy do uzyskania wzrostu w Indiach.

Wszyscy jesteśmy Kjaerami

Również mniejsze, zorientowane na przyszłość organizacje i przedsiębiorstwa intensywnie pracują nad rozwojem swojego współczynnika talentu. Wiedzą już, że bez szczególnych umiejętności przestaną się rozwijać. Zdaniem George’a Andersa to właśnie dlatego dziś w USA pracuje ponad 200 tysięcy rekruterów, zatrudnionych w najrozmaitszych firmach, od General Electric po małe firmy z branży celulozowej. Wielkie korporacje jak AT&T, Pfizer czy Deloitte mają już nawet specjalnych „dyrektorów do spraw talentu”. Cisco – gigant branży teleinformatycznej – otworzył właśnie w Indiach specjalne centrum, które w ciągu zaledwie pięciu lat ma sześciokrotnie zwiększyć nabór tamtejszych inżynierów.

Przykłady te udowadniają, że nikogo nie stać dziś na to, aby przegrać ogólnoświatową wojnę o ludzi uzdolnionych. Każda firma i każdy naród przypomina Simona Kjaera. Celem tej książki jest udzielenie wskazówek, jakie kroki mogą wykonać ludzie biznesu, sportu czy edukacji, aby poprawić swój współczynnik talentu.

Historia Simona Kjaera była impulsem, który dał początek mojej obsesji. Zapragnąłem odkryć jego sekret.

Zdecydowałem się rzucić pracę, a ostatnie pieniądze wydałem na sześć biletów lotniczych. W ciągu kolejnych siedmiu miesięcy odwiedzałem i trenowałem w sześciu „Kopalniach Talentów” – geograficznie wytyczonych miejscach, które, niczym sprawne fabryki, produkują mistrzów na pęczki.

Odwiedziłem:

Bekoji, wioskę w Etopii, w której wychowują się najlepsi biegacze średniodystansowi.

Koreę Południową, skąd

pochodzi

aż 35 procent czołowych golfistek świata.

Stolicę Jamajki, Kingston. Istniejący

tam

klub lekkoatletyczny znany jest ze świetnego szkolenia sprinterów.

Rosję, która

przez

wiele lat nie istniała na mapie kobiecego tenisa ziemnego, a dziś to właśnie stamtąd pochodzi 25 procent zawodniczek z czołowej czterdziestki rankingu pań.

Iten, wioskę w Kenii, z której wywodzą się najlepsi biegacze długodystansowi.

Brazylię, skąd

pochodzi

niezwykła liczba najlepszych piłkarzy świata.

W tej książce opowiem Wam o tych Kopalniach Talentów i niezwykłych ludziach, jakich tam spotkałem. Pozwólcie mi być Waszym przewodnikiem podczas tej wyprawy, która ma rozwiązać zagadkę niezwykłych osiągnięć.

Moja pogoń za odpowiedzią rozpoczęła się pewnego poranka na jednej z kenijskich dróg.

Osiem Kopalni Talentów
– o co chodzi?

Jest 5.30 rano. Stoję na skrzyżowaniu dwóch wydeptanych w czerwonej ziemi ścieżek. Wokół mnie jeszcze panuje głęboki półmrok. Umówiłem się tu na spotkanie z bardzo niezwykłą grupą osób. Po chwili na horyzoncie dostrzegam jakąś sylwetkę, widzę, jak zbliża się ku mnie długimi, swobodnymi susami. Około dziesięciu metrów przede mną postać znacznie zwalnia. Christopher Cheboiboch, czwarty najszybszy biegacz w historii nowojorskiego maratonu, odbywa właśnie swój pierwszy trening biegowy tego dnia.

Mówię mu, że jestem tu, aby odkryć sekret kenijskich biegaczy, i że czekam na grupę, do której pozwolono mi dziś dołączyć. Rzucił mi podejrzliwe spojrzenie i powiedział: „Przyjeżdżają tu ludzie z całego świata, przekonani, że uda im się rozpracować naszą tajemnicę, człapiąc po tutejszych górach z pulsometrami na rękach i nocując w czterogwiazdkowych hotelach. Szukają zupełnie nie tam, gdzie trzeba”.

Pytam więc: „Gdzie wobec tego leży sekret?”.

Przez kilka sekund wydawało się, że moje słowa zawisły w powietrzu. Między nami zapanowała zupełna cisza. Christopher po chwili wskazał wzrokiem na czerwoną ziemię pod stopami i powiedział: „To jedyna droga do zrozumienia naszego sekretu. Bądź Kenijczykiem i żyj jak Kenijczyk”. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się we mnie, po czym odwrócił się bez słowa i zanurzył w tej samej ciemności, z której przed chwilą się wyłonił.

Pozostawiony samemu sobie na trasie położonej 2800 metrów nad poziomem morza, ze wszystkich sił próbuję sobie wyobrazić, co to właściwie znaczy być Kenijczykiem. Zaczynam ćwiczyć, żeby pozostać rozgrzanym na hulającym wietrze. Mimo że wciąż czuję w kościach trudy długiego lotu, cieszę się, że wreszcie jestem na miejscu.

Wkrótce słyszę, jak po tej spalonej słońcem ziemi zbliżają się do mnie biegacze. 12 Kenijczyków pędzi tak szybko, że oprócz oszalałego tupotu ich stóp słychać jedynie walkę wiatru z ich dresami.

Gdy niemal mnie mijają, dołączam do grupy. Po chwili biegu czuję, że moje serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Nie jestem w stanie nadążyć nawet za najwolniejszymi!

Rasmus Ankersen podczas treningu z Kenijczykami

Wszyscy ci biegacze urodzili się i wychowali w rejonie kenijskiej prowincji Wielkiego Rowu i są członkami plemienia Kalenjin. Stanowi ono około 10 procent 30-milionowej populacji tego kraju. Na tych paskudnych szlakach rodzi się wielu najlepszych długodystansowych biegaczy świata. Wyrasta tu wielu mistrzów, którzy opuszczają ten region niczym fabrykę – jako skończone produkty gotowe do pokonania konkurencji.

Wielu ludzi na świecie zdaje sobie sprawę, że Kenijczycy od lat okupują najwyższe pozycje w biegach długodystansowych, ale niewielu ma świadomość, że aż 70 procent złotych medalistów na międzynarodowych imprezach pochodzi z plemienia Kalenjin. Od 1968 tylko jeden Kenijczyk spoza tej grupy zdobył złoto na olimpiadzie w biegu z przeszkodami.

To właśnie te niezwykłe statystyki spowodowały, że zdecydowałem się za wszelką cenę utrzymać tempo biegaczy z Iten.

Poranne słońce dosięgnęło naszej grupki, gdy wbiegaliśmy na górę. Szło mi jak po grudzie – serce biło jak szalone, oddychałem z trudem, język wywaliłem na wierzch.

Jestem tu po to, aby znaleźć odpowiedź na jedno pytanie: jak to możliwe, że jedno plemię może zgarnąć tyle złotych medali i przez lata ustanawiać rekordy w biegach długodystansowych?

Jeśli przyjrzymy się temu przypadkowi bliżej, okaże się, że tajemnica plemienia Kalenjin wcale nie jest niezwykła. Rezultaty zawodników osiągane w pozostałych pięciu Kopalniach również będą się nam wydawały niewiarygodne.

Jak to bowiem możliwe, że trenujący na trawiastej bieżni sprinterzy w Kingston, stolicy Jamajki, wywalczyli dziewięć medali (w tym pięć złotych) na igrzyskach olimpijskich w Pekinie w 2008 roku?

Dlaczego aż 35 spośród 100 najlepszych golfistek świata pochodzi z Korei Południowej – kraju, którego klimat wybitnie nie sprzyja uprawianiu tego sportu, a możliwość gry na polach kosztuje fortunę?

Jakim cudem aż czterech złotych medalistów w biegach średniodystansowych pochodzi z etiopskiej wioski położonej na zupełnym odludziu?

W jaki sposób Rosja w ciągu kilku lat z tenisowego przeciętniaka stała się krajem, który ma dziesięć kobiet w czołowej czterdziestce rankingu?

Dlaczego aż ośmiokrotnie od 1993 roku nagroda dla najlepszego piłkarza sezonu wędrowała do Brazylijczyka? I dlaczego w 2010 roku aż 67 reprezentantów tego kraju wystąpiło w elitarnej Lidze Mistrzów, mimo że nie uczestniczył w niej żaden klub z Kraju Kawy? Jednocześnie w tych rozgrywkach wystąpiło tylko 25 Brytyjczyków i 26 Niemców.

Jak więc widać, tajemnice wspaniałych wyników można mnożyć – plemię Kalenjin w żadnym wypadku nie jest wyjątkiem. Ich osiągnięcia każą wątpić w nasze dotychczasowe wyobrażenia dotyczące treningu najlepszych sportowców. Są zagadką, której rozwiązania szukamy od pokoleń. Czym jest talent? Dlaczego niektórzy ludzie odnoszą mnóstwo sukcesów, a inni wiecznie przegrywają? Czy możemy rozwikłać tajemnicę tych rewelacyjnych dokonań? Jeśli bowiem zdołalibyśmy odpowiedzieć na te pytania, owe metody mogłyby znaleźć zastosowanie w wielu sferach życia – w biznesie, szkolnictwie czy życiu prywatnym na całym świecie.

Naukowcy, dziennikarze i trenerzy cały czas starają się dotrzeć do sedna tej tajemnicy. Problem tkwi jednak w tym, że wszyscy opisują „Kopalnie Talentów”, gdy tymczasem wcale w nich nie byli, i dlatego ich wnioski są uproszczone, choć im wydają się słuszne.

Co gorsza, wielu trenerów, poszukiwaczy talentów czy sportowców stara się dotrzeć na szczyt, wykorzystując te niepełne obserwacje. Jeśli naprawdę chcemy zrozumieć, dlaczego Kopalnie talentów rodzą tylu mistrzów, nie wystarczy przyglądać im się z daleka. Właśnie dlatego postanowiłem wyruszyć w świat, aby samodzielnie znaleźć odpowiedzi na swoje pytania.

Jadłem, uczyłem się, trenowałem i żyłem z ludźmi w tych miejscach, z których pochodzą medaliści olimpijscy.

Przez siedem miesięcy odwiedziłem sześć Kopalni, aby samemu poznać życie w fawelach (brazylijskich dzielnicach biedy), gdzie każdy chłopiec marzy wyłącznie o tym, aby zostać najlepszym piłkarzem świata. Chciałem też zrozumieć, jak ważne jest bieganie dla Kenijczyków z prowincji Wielkiego Rowu. Dowiedzieć się, ile pracy w wyszkolenie sprintera klasy światowej wkładają Jamajczycy. Wreszcie zaobserwować, jak rosyjscy i południowokoreańscy rodzice zmuszają swoje dzieci do wylewania siódmych potów na treningach, w nadziei, że pewnego dnia zostaną profesjonalnymi tenisistami czy golfistami.

W tej książce prezentuję przepis na stworzenie własnej Kopalni Talentów.

Być może zadaliście już sobie pytanie, w jaki sposób te historie można wykorzystać poza sportem. Przeczytajcie poniższą listę. Czyż nie jest prawdą, że najlepsi w swoich zawodach:

radzą

sobie

z pracą pod presją

mają świadomość, że

wyniki

rządzą światem,

znajdują się

pod

presją rywalizacji z ambitnymi rywalami z całego świata,

są świadomi, że

tegoroczny

rekord za rok będzie zaledwie punktem wyjścia,

wciąż się rozwijają, inwestują w siebie, aby pozostać na szczycie,

wiedzą, że obronią

ich

tylko dobre rezultaty,

muszą był zapaleńcami,

bo

w przeciwnym razie osiąganie celów stanie się bardzo trudne.

Sądzę, że tym wymogom muszą sprostać zarówno sportowcy, jak i ludzie zatrudnieni w zupełnie innych, bardzo różnorodnych branżach. W rzeczywistości Kopalnie Talentów dotyczą nie tylko golfa, biegania czy futbolu. Idea ta sprawdza się w przypadku mechanizmów, które rządzą światem, i musimy zrozumieć, że niezależnie od naszego zawodu uwalnianie potencjału może się odbywać na rozmaite sposoby.

W debacie na temat rozwijania talentu pojawia się mnóstwo nieporozumień, truizmów, wyidealizowanych pojęć, przypuszczeń czy przestarzałej wiedzy. Celem tej książki jest zaoferowanie świeżego, bardzo praktycznego podejścia do tematu. Swoje wnioski zawarłem w ośmiu „zasadach Kopalni Talentów”. Każdy z wymienionych czynników jest kolejnym etapem kształtowania wielkich mistrzów.

➊Sekret nie istnieje

➋Pozory mylą

➌Zacznij wcześnie albo giń

➍Wszyscy jesteśmy mięczakami

➎Sukces leży w głowie

➏Ojcowie Chrzestni

➐Dobrzy rodzice wymagają

➑ Kto (naprawdę) tego chce?

Wróćmy jeszcze do tego poranka w Iten.

Szybkie tempo biegu w wysokich górach, gdzie powietrze jest rzadsze, sprawiło, że niemal się udusiłem. Mając na względzie nowego kompana w grupie, Kenijczycy i tak zwolnili, ale nawet to na niewiele się zdało. Po 35 minutach miałem dość. Stałem zgięty wpół, plułem na pobocze, czując w ustach krew, gdy tymczasem 12 biegaczy bez trudu mknęło przed siebie i właśnie znikało za horyzontem.

Przypomniałem sobie słowa Christophera Cheboibocha: „To jedyna droga do zrozumienia naszego sekretu. Bądź Kenijczykiem i żyj jak Kenijczyk”. Teraz wiedziałem już, co miał na myśli.

1.Sekret nie istnieje

Gdybym tylko mógł, raz na zawsze zakończyłbym dyskusję o naturalnym talencie czarnych lekkoatletów. Nie mówię, że geny są nieistotne, ale nie ma dowodów na to, że określone rasy ludzi mają biologiczną przewagę w danych biegach.

doktor Yannis Pitsiladis, Uniwersytet w Glasgow

Przysadzisty człowiek czeka na mnie, stojąc na czerwonym żwirze. Mimo bezlitosnego, południowego słońca i temperatury przekraczającej 30 stopni ma na sobie czarny wełniany sweter. Jego rumiane policzki i zielona bejsbolówka w żaden sposób nie pasują do wizerunku najbardziej utytułowanego trenera lekkoatletyki na świecie. Z Colmem O’Connellem spotykam się w legendarnej szkole średniej St Patrick’s w kenijskim Iten. To tutaj 35 lat temu rozpoczęła się jego historia. Zanim tu trafił, był zwykłym irlandzkim studentem, któremu największą radość – jak sam mówi – sprawiało obsikiwanie pubu Skeffington w Galway.

Absolutnie nic nie wskazywało wtedy na to, że odegra on kluczową rolę w rozwoju najlepszych średnio- i długodystansowych biegaczy świata.

Kiedy Colm wyruszył do Kenii w 1976 roku, aby zostać nauczycielem w położonej na wysokości 2800 metrów opuszczonej szkole z internatem, nie miał zielonego pojęcia o bieganiu. Nigdy nie trenował lekkoatletyki.

Colm O’Connell w rozmowie z Augustin’em Kiprono Choge

„Byłem zwykłym nauczycielem geografii”, mówi, wzruszając ramionami, gdy rozmawiamy w cieniu na dziedzińcu St Patrick’s School.

Colm O’Connell w Kenii poznał rzeczywistość zupełnie odmienną od tej znanej mu z Irlandii – brak prądu, telefonów, asfaltowych dróg, a nawet bieżącej wody. Zupełnym przypadkiem, nie mając jakichkolwiek kwalifikacji, zaczął pracę jako asystent trenera w szkolnej sekcji lekkoatletycznej. „W Irlandii czy Anglii nigdy nie dano by mi takiej szansy”, przyznaje dziś z uśmiechem.

Szkoła średnia St Patrick’s już wtedy mogła się poszczycić bogatymi tradycjami sportowymi. Szczególnie znane były wyczyny tamtejszych siatkarek, które zasłynęły serią 15 kolejnych lat bez przegranego meczu. Doprowadzenie sekcji lekkoatletycznej do formy zajęło wprawdzie kilka lat, ale gdy już to się udało, zawodnicy byli naprawdę szybcy. Na krajowych zawodach lekkoatletycznych w 1985 roku zespół prowadzony przez O’Connella wygrał 19 z 21 konkurencji. Kompletu zwycięstw zabrakło zapewne dlatego, że podopieczni irlandzkiego szkoleniowca nie brali udziału w pozostałych dwóch startach.

„Zawodu trenera uczyłem się metodą prób i błędów – mówi Colm. – Pracując w szkole z internatem, miałem chłopców do dyspozycji przez 24 godziny na dobę. Właśnie to pozwoliło mi się dowiedzieć, czego im trzeba, aby biegali szybko”.

Wejście do szkoły średniej St Patrick’s w Iten

Podopieczni Colma byli ogromnie zmotywowani. Wszyscy znali historię swego rodaka, Kipchoge Keino, pierwszego lekkoatlety z Afryki, który zdobył olimpijskie złoto w biegu na 1500 metrów. Dokonał tego wyczynu na igrzyskach w Meksyku w 1968 roku.

Lekkoatletyka stała się bardziej profesjonalna, a zapach związanych z nią pieniędzy dotarł nawet do prowincji Wielkiego Rowu. W ciągu kolejnych dziesięciu lat O’Connell i St Patrick’s produkowali kolejne gwiazdy.

Dziedziniec legend

Colm wskazuje palcem drzewo na szkolnym dziedzińcu. Tuż obok pnia znajduje się tabliczka upamiętniająca dokonania Ibrahima Husseina. „Był moim pierwszym naprawdę dobrym biegaczem”, mówi O’Connell.

Hussein, chudy chłopiec z plemienia Nandi, trafił do szkoły St Patrick’s, mając 14 lat. W swojej karierze trzykrotnie wygrał maraton bostoński, zapisał się również w historii jako pierwszy afrykański zwycięzca maratonu nowojorskiego.

Drzewo posadzone na cześć Ibrahima Husseina, trzykrotnego zwycięzcy maratonu bostońskiego

Cały dziedziniec pełen jest podobnych drzew noszących imiona wielkich biegaczy, którzy rozpoczęli karierę tu, w St Patrick’s. Władze szkoły początkowo sadziły drzewo za każdym razem, gdy któryś z ich podopiecznych zdobywał medal na mistrzostwach świata lub olimpiadzie, szybko jednak okazało się, że dziedziniec będzie za mały na uhonorowanie w ten sposób wszystkich zwycięzców. Postanowiono więc poświęcić każdemu jedną, dowolną roślinę.

Nieopodal „pomnika” Husseina stoi drzewo na cześć Matthew Birira, zdobywcy złota olimpijskiego w biegu z przeszkodami na olimpiadzie w Barcelonie w 1992 roku. Spacerując po terenie szkoły, przyglądam się kolejno każdej tabliczce. Wyobrażam sobie, jak niezwykle musiała wyglądać okolica St Patrick’s w momencie największych sukcesów.

„To było coś więcej niż dominacja. Byliśmy zupełnie z innej planety”, wspomina O’Connell. Trzeba naprawdę wiele wysiłku i starań, aby odnaleźć jakiegokolwiek kenijskiego zwycięzcę w prestiżowych biegach średniodystansowych, który w pewnym punkcie swojej kariery nie znalazł się pod skrzydłami „Brata” O’Connella. Wilson Kipketer (do sierpnia 2010 roku rekordzista świata w biegu na 800 metrów), Daniel Komen (obecny rekordzista świata w biegu na 3000 metrów), Asbel Kiprop, Lydia Cheromei, Susan Chepkemei, Isaac Songok, Linet Masai, Mercy Cherono, Janeth Jepkosgei, David Rudisha – wszyscy oni pracowali lub pracują z Colmem.

Podczas rozmowy z O’Connellem w mojej głowie mnożą się pytania. Chcę zrozumieć, jakim cudem ta pozbawiona specjalistycznej infrastruktury treningowej szkoła z internatem może osiągać tak oszałamiające rezultaty. Zadziwiające fakty dotyczące afrykańskiej lekkoatletyki nie kończą się jednak na sukcesach St. Patrick’s High School.

Szkoła położona jest w rejonie prowincji Wielkiego Rowu. Teren ten zamieszkuje w większości kenijskie plemię Kalenjin, stanowiące około 10 procent ogólnej populacji kraju.

Od 1968 roku, kiedy Kenia kompletnie zawładnęła olimpijskim biegiem z przeszkodami, tylko jednemu zawodnikowi spoza tego plemienia – Juliusowi Kariuki – udało się wygrać tę konkurencję. Zapytany o swój wyczyn, odpowiedział: „To prawdopodobnie dlatego, że moi przodkowie należeli do Kalenjin”.

Ale na tym nie koniec zagadki. Jedną z grup etnicznych wchodzących w skład tego plemienia jest składające się z około 80 tysięcy osób Nandi.

Na olimpiadzie w Pekinie biegacze i biegaczki z Nandi w biegu na 800 metrów zgarnęli wszystkie miejsca na podium. Jakie są statystyczne szanse na to, że sześcioro przedstawicieli jednego, liczącego zaledwie 80 tysięcy ludzi plemienia pokona resztę świata?

Lekkoatletyczna Kopalnia Talentów w rejonie prowincji Wielkiego Rowu jest jednym z najbardziej sensacyjnych zjawisk w całej historii sportu. Dyscyplina, w której błyszczą Kenijczycy, w niczym nie przypomina hokeja, rugby czy baseballu – czyli tych, które są domeną pewnych regionów świata. Bieganie ma charakter uniwersalny – uprawiane jest na całym świecie, a mimo to dyscyplina ta została zdominowana przez maleńką grupę osób żyjących w promieniu zaledwie 100 kilometrów.

Mit „genów biegacza”

Dominacja Kenijczyków jest naprawdę niewiarygodna. W 2011 roku aż 19 z 20 najszybszych maratończyków pochodziło z tego kraju. Jego obywatele pobili rekord na tym dystansie oraz wygrali zdecydowaną większość maratonów w wielkich miastach. Nie mieli sobie równych także na mistrzostwach świata. Nie tylko triumfowali w wielu stolicach, ale udowadniali też, że legendarny dystans z Maratonu do Aten da się przebiec jeszcze szybciej.

W 2011 roku aż 258 Kenijczyków przebiegło 42 kilometry i 195 metrów w czasie poniżej 2 godzin i 15 minut. Wielka Brytania, kraj o dwukrotnie większej populacji, może się pochwalić tylko jednym biegaczem, który przekroczył tę granicę. Liczba czołowych zawodników z Kenii wydaje się nie mieć końca, a bieganie nie jest w tym kraju dominującym sportem. Rywalizacja jest więc bezwzględna. Świetnym przykładem jest Luke Kibet, który cztery miesiące przed igrzyskami w Pekinie ukończył maraton z ósmym czasem w historii i dodatkowo bronił tytułu mistrza świata, a mimo to nie zakwalifikował się do kadry i niewiele brakowało, aby obejrzał olimpiadę w telewizji. Ostatecznie tydzień przed startem zdecydowano się zabrać go w roli rezerwowego.

Kenijska hegemonia w bieganiu wielu ludziom każe wątpić w to, czy może być ona wynikiem wyłącznie ciężkiej pracy. Niemożliwe wydaje się przecież, aby miażdżyli konkurencję bez jakiejś przewagi genetycznej.

To samo można by powiedzieć o Etiopczykach, którzy od 1993 roku wygrywają wszystkie najważniejsze biegi na 10 kilometrów i pochodzących z Afryki Zachodniej sprinterach. Aż 494 z 500 rekordzistów w biegu na 100 metrów pochodzi właśnie z tego regionu. W poszukiwaniu wyjaśnienia tego fenomenu sportowcy, naukowcy i trenerzy przez lata kurczowo trzymali się teorii, że wymienione grupy zawodników muszą mieć szczególne geny lub cechy, które pomagają im osiągać rewelacyjne wyniki.

Próbując odgadnąć tajemnicę wschodnioafrykańskich średnio- i długodystansowców specjaliści zwracali uwagę na, chociażby, ich chude łydki, które – jak wierzono – mogły dawać przewagę w starciu z innymi biegaczami.

Ale czy to wystarczające wyjaśnienie? Pod poważnym znakiem zapytania stawia tę hipotezę przypadek plemienia Jalou. Przedstawiciele tej grupy etnicznej, żyjącej na terenie graniczącej z Kenią Tanzanii, są zbudowani niemal identycznie jak ich odnoszący sukcesy sąsiedzi. Pomimo to z tego plemienia nie wywodzi się ani jeden czołowy biegacz. Ten i inne przykłady każą wątpić w teorię o biologicznej przewadze Kenijczyków.

Jeszcze inna koncepcja głosi, że Afrykańczycy z wschodniej części kontynentu od urodzenia przyswajają więcej tlenu z powietrza dla zaspokojenia potrzeb energetycznych, dzięki czemu mogą trenować dłużej i intensywniej.

Dokładna analiza wykazuje jednak braki także w tym twierdzeniu. Szwedzki fizjolog Bengt Saltin zbadał biegaczy z tej części świata właśnie pod kątem tak zwanego VO2max (maksymalnej absorpcji tlenu na potrzeby energetyczne) i orzekł: „Pod tym względem Afrykańczycy ze wschodniej części kontynentu i ludzie rasy białej właściwie się nie różnią”.

Pomimo sukcesywnego obalania kolejnych teorii nowe wyrastają jak grzyby po deszczu. Niektórzy próbowali przekonać świat, że koronnym dowodem na sprzyjające długim dystansom geny Kenijczyków jest fakt, że nie odnoszą oni żadnych sukcesów w krótszych biegach. Innymi słowy, twierdzili, że predyspozycje do dłuższych dystansów wykluczają zdolności sprinterskie. Kłam tej teorii zadał w książce More Fire Toby Tanser, zwracając uwagę, że kenijskie sztafety 4 x 400 metrów regularnie plasują się w czołówce podczas Mistrzostw Afryki w Lekkoatletyce czy Igrzysk Wspólnoty Brytyjskiej.

Zagadki wspaniałych wyników Afrykanów doszukiwano się również w kwestii rzadkiego powietrza, jakie występuje na wysokości 2500 metrów nad poziomem morza. To właśnie tam trenują i wychowują się najlepsi kenijscy i etiopscy zawodnicy. Przebywanie w takich warunkach mimowolnie zwiększa produkcję czerwonych krwinek.

Jeśli jednak o sukcesie decyduje właśnie ten czynnik, dlaczego na mapie najlepszych długodystansowców świata nie ma żadnego przedstawiciela Nepalu lub Meksyku?

I jak wytłumaczyć ponadczternastominutową różnicę w rekordach maratońskich Kenii i Malawi – krajów położonych na podobnej wysokości i oferujących równie korzystne warunki treningowe?

Teorie o genetycznej przewadze Afrykanów z czasem zaczęły się wydawać coraz mniej prawdopodobne, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę mieszkańców innych krajów. Stosując bowiem tę logikę, należałoby stwierdzić, że Szwecja, hegemon w biegach długodystansowych w latach 40. XX wieku, wygrywając na olimpiadzie w Atenach w siedmioboju, skoku wzwyż oraz trójskoku, zmieniła swoje geny z „biegowych” na „skoczkowe”.

Wiele osób, sugerując się wynikami z ostatnich lat, tkwi w przekonaniu, że Afrykanie dominowali w bieganiu od zawsze. To jednak nieprawda. Spójrzmy na czołową piątkę maratońskich mistrzostw świata z 1999 roku.

Było w niej aż czterech Europejczyków.

Najlepszy z Afrykanów ukończył bieg dopiero dziewiąty, mimo że również wtedy w Kenii i Etiopii nie brakowało biegaczy.

Pozycja

Zawodnik

Kraj

Czas

1

Antón Abel

Hiszpania

2:13:36

2

Modica Vincenzo

Włochy

2:14:03

3

Sato Nobuyuki

Japonia

2:14:07

4

Novo Luis

Portugalia

2:14:27

5

Goffi Danilo

Włochy

2:14:50

Zaledwie dziesięć lat później czołówka wyglądała już zupełnie inaczej. Pierwsze miejsca równo podzieliły między siebie Kenia oraz Etiopia.

Pozycja

Zawodnik

Kraj

Czas

1

Abel Kirui

Kenia

2:06:54

2

Emmanuel
Kipchirchir Mutai

Kenia

2:07:48

3

Tsegay Kebede

Etiopia

2:08:35

4

Yemane Tsegay

Etiopia

2:08:42

5

Robert Kipkoech Cheruiyot

Kenia

2:10:46

Należy więc zadać pytanie, co wydarzyło się przez tę dekadę. Czyżby geny sprzyjające biegaczom odbyły podróż przez Morze Śródziemne i Saharę, aby zakotwiczyć w Afryce Wschodniej? Mało prawdopodobne. Ponadto co stało się z Wielką Brytanią, która niegdyś wychowywała świetnych średniodystansowców, takich jak David Bedford, Steve Ovett czy Sebastian Coe?

Obecnie Brytyjczycy nie są nawet w stanie znaleźć się w czołowej dziesiątce ich rodzimego maratonu w Londynie. Już od 1993 roku, kiedy pierwszy linię mety przekroczył Eamonn Martin (2:10:50), nagroda dla zwycięzcy wędruje do zawodników z innych krajów.

W 1985 roku aż 102 obywateli Zjednoczonego Królestwa potrafiło złamać w maratonie granicę 2 godzin i 20 minut. 20 lat później ta sztuka udała się już tylko pięciu biegaczom. Wielka Brytania niemalże zniknęła z mapy biegów długodystansowych. Dlaczego? Czyżby sprzyjające geny przepadły w procesie ewolucji? Czyżby Brytyjczycy – i cała Europa – nagle zaczęli gromadzić w swoich mięśniach kwas mlekowy? Oczywiście, że nie. Z biologicznego punktu widzenia nic się nie zmieniło.

Dowód na to, że rywalizacja Europy z Afryką wciąż jest możliwna możemy znaleźć w Cheshire – mieście, w którym na świat przyszła Paula Radcliffe, brytyjska rekordzistka świata w maratonie (2:15:25). Jeśli w istocie biegaczy z Czarnego Lądu wspierają wyjątkowe geny, jak to możliwe, że od lat wygrywa z nimi wychowana na rybie z frytkami Angielka, która spędziła młodość w dusznych pubach?

Yannis Pitsiladis z Uniwersytetu w Glasgow jest jednym z czołowych specjalistów w dziedzinie nauk sportowych. Swoją karierę naukową poświęcił badaniu fenomenu wschodnioafrykańskich długodystansowców i sprinterów pochodzących z zachodu tego kontynentu. Jego wnioski są bardzo jasne: „Związek pomiędzy dystansem a specjalnymi genami jest podobny jak ten pomiędzy dystansem a inteligencją biegnącego. Czyli żaden”.

Innymi słowy – osiągnięcia lekkoatletów z Afryki Wschodniej są determinowane przez biologię w znacznie mniejszym stopniu, niż do tej pory sądziło wielu ekspertów.

Talent istnieje wszędzie

W żadnym wypadku nie chcę lekceważyć roli genetyki w sporcie i twierdzić, że wszyscy ludzie na ziemi mogą zostać Usainem Boltem, Paulą Radcliffe czy Haile Gebrselassie. To nieprawda.

Jak pokazały badania przeprowadzone przez Claude’a Boucharda z Uniwersytetu Laval w Quebecu, geny mają wpływ na to, jak nasz organizm reaguje na trening. Naukowiec ten przeprowadził eksperyment, w którym wzięło udział 470 jednakowo niewysportowanych ochotników. Przez pięć miesięcy musieli odbywać treningi sprawnościowe. Po zakończeniu tego okresu zmierzono ich postępy. Zgodnie z oczekiwaniami u większości badanych zaobserwowano podobny progres. Najciekawiej wypadło jednak porównanie tych, którzy rozwinęli się najbardziej i najmniej. Ci, u których eksperyment wywołał niewielki wzrost sprawności, poprawili swoje VO2max o mniej niż cztery procent, podczas gdy ci najlepsi – aż o 40.

Rozbieżności tego rzędu są kluczowe i wyraźnie wskazują na to, która z grup najlepiej sprawdziłaby się jako biegacze długodystansowi. Pewnym jednostkom po prostu łatwiej jest dostosować się do warunków treningowych i dokonać szybszych postępów.