Strona główna » Edukacja » Król mrówek. Prywatna mitologia

Król mrówek. Prywatna mitologia

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-61298-49-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Król mrówek. Prywatna mitologia

Ten niezwykły zbiór próz Zbigniewa Herberta jest swoistą nadinterpretacją mitologii greckiej, rozsianej w wielkich eposach, dramatach i lirykach antycznych twórców. To nadinterpretacja w tym sensie, że wyrywa poza ustalony schemat ku zupełnie nowym znaczeniom, najbardziej prywatnym, wręcz intymnym. Tylko tego rodzaju nadinterpretacje zasługują na uwagę, bo rozspajają spójne systemy, stawiają w centrum to, co wydawało się nie mieć znaczenia, a jednak okazało się tak znaczące, że rozrosło się w książkę.Dla mnie Herbert był wirtuozem dźwięków czystych i tak precyzyjnie odmierzonych, jak kroki stąpającego po linie. Otóż właśnie ten najbliższy mi ton twórczości Herberta odnajduję w małych prozach z "Króla mrówek". Przejmująca historia dobrowolnego - i jak się okazało: niepotrzebnego - wygnania Kleomedesa (to imię nic nam nie mówi i nic dziwnego - chodzi wszak o postać wzgardzoną przez tradycyjną mitologię). "Prosta i stara jak świat" historia Endymiona (jak wyżej). Ponury los Minotaura...

Aleksander Kaczorowski “Gazeta Wyborcza”

Polecane książki

Jane nie jest wyjątkiem. Jak większość ludzi marzy o życiu, w którym drogę wskazuje serce, a nie cudze aspiracje. Studiuje prawo, pracuje w kancelarii adwokackiej – wszystko po to, by sprostać wymaganiom innych. Jednak wizja poślubienia człowieka, którego nie kocha, przelewa czarę goryczy. Kierowana...
Historia hiszpańskich róż, których nie potrafił złamać Generał Franco – wstrząsająca powieść o niezłomnej wierze i miłości. Dulce Chacón opowiada o losie kobiet, które przeżyły piekło hiszpańskiej wojny. Wyzwala wspomnienia rozciągniętych na pryczach bólu i rozpaczy, nadziei krążącej po spacerniaku...
  Roztwór ditlenku chloru CDL, znany również jako CDS, to środek do oczyszczania i odkażania wody pitnej oraz eliminowania chorób. Jest łagodnym preparatem bez smaku i ma neutralne pH. Dzięki tej książce poznasz wskazówki, w jaki sposób samodzielnie przygotować CDL i stosować odpowiednie dawki, aby ...
"Każdego ranka, po przebudzeniu, otrzymujemy kredyt w wysokości osiemdziesięciu sześciu tysięcy czterystu sekund życia na dany dzień. Kiedy wieczorem kładziemy się spać, niewykorzystana reszta sekund nie przejdzie na następny dzień; to, czego nie przeżyliśmy w ciągu dnia, jest na zawsze stracone, po...
Miłość ma oczy anioła, śmierć – diabła. Zemsta właśnie zyskała moje!Mam na imię Tessa i cóż… Moje życie lekko się skomplikowało… Przebywam w mieście, którego nienawidzę. Wykonuję pracę, której nie lubię, i wciąż myślę o ludziach, których już dawno powi...
Sherlock Holmes ma czternaście lat. Upłynie jeszcze trochę wody w Tamizie, zanim stanie się owym słynnym detektywem, ale już trafia mu się pierwsze śledztwo. W lesie niedaleko dworu jego stryjostwa zostają znalezione zwłoki pokryte dziwnymi bąblami, a ślad prowadzi do pewnego barona. Jaką ponurą taj...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Zbigniew Herbert

OkładkaKarta tytułowaICZARNOFIGUROWA WAZA GARNCARZA EKSEKIASA

Josifowi Brodskiemu

Dokąd płynie Dionizos przez morze czerwone jak wino
ku jakim wyspom wędruje pod żaglem winorośli
śpi i nic nie wie więc my także nie wiemy
dokąd płynie z prądami bukowa łódź lotna

II

BOGOWIE Z ZESZYTÓW SZKOLNYCH

H. E. O.

Kasi

– Czy to konieczne? – pyta Eurydyka.

Hermes uśmiecha się i milczy. Idą. A ciemność rozstępuje się przed nimi i zaraz na powrót zamyka. Tak kroczą przez niezliczone bramy.

– Czy to naprawdę konieczne? – pyta Eurydyka. – Orfeusz jest stary – mówi – więc niedługo będę z nim żyła. Zapomniałam zupełnie z jakich ziół robi się napar, który eczy jego obolałe od śpiewu gardło. Co znaczy wstawanie o świcie, i czego chce mężczyzna, kiedy dotyka mego brzucha.

– Wszystko sobie przypomnisz – mówi łagodnie i bez przekonania Hermes.

– To ładnie, że mnie pocieszasz – mówi Eurydyka. Droga wiedzie pod górę. Nie jest to droga, ale posłuszne rozstępowanie się skał. Krzemienie pachną jak zasuszone błyskawice, a małe kamyki pod nogami na śmierć zapomniały o morzu.

– Czy on nas widzi? – pyta z niepokojem Eurydyka. Hermes zaprzecza ruchem głowy.

– Ale ja widzę jego plecy. Zawsze, to znaczy za życia, wzruszały mnie plecy mężczyzny. Są bezbronne. Ale teraz już tego nie czuję. Czułość? Co to jest czułość?

– To radość dotyku. Rodzaj niższej ekstazy – odpowiada Hermes.

– Nie mam już żywych palców – skarży się Eurydyka. – Nie potrafiłabym nawlec igły ani wyjąć pyłku z oczu ukochanego.Jeszcze jeden zakręt i zaczyna się stok. Ciemność jakby ukośna, pochylona nad inną, jeszcze głębszą ciemnością.

– Eurydyko – cicho mówi Hermes – zdradzę ci tajemnicę losu. Orfeusz zginie wkrótce w podejrzanych okolicznościach. Wtedy będziesz wolna. Weźmiesz sobie za męża zdrowego osiłka o ramionach jak konary dębu, młodzieńca bez polotu, ale na tyle mądrego, że nie pragnie rzeczy nieosiągalnych. Nie masz pojęcia, jakie to będzie krzepiące po życiu z utalentowanym mazgajem.

– Sądzę – mówi szybko Eurydyka – że moi rodacy prędzej mnie ukamienują, niż pozwolą na drugie zamążpójście. Będę dla nich reklamą wierności i poezji, czymś w rodzaju wdowy narodowej. Posadzą mnie na skale, abym plotła natchnione wyrocznie, albo zamkną w świątyni, co na jedno wychodzi. A potem umrę po raz drugi. Jak się umiera po raz drugi? Mam nadzieję, że nie jest to takie bolesne i uciążliwe jak za pierwszym razem.

To wszystko słyszy Orfeusz przez ulewną ciemność. Po raz pierwszy podziwia mądrość Eurydyki. Czy naprawdę trzeba umrzeć, aby stać się dorosłą?

Otwiera się przed nim pejzaż w bazalcie, dostojny jak spalony las, nieporuszony jak oko wulkanu, wnętrze gęstej materii, spalony do nicości błękit nocy.

Opiewałem świty koronacje słońca
podróż kolorów od ranka do wieczoru
a zapomniałem o tobie

wiekuista nocy

Orfeusz odwraca się nagle ku cieniom Eurydyki i Hermesa, i krzyczy w uniesieniu jedno słowo: – Znalazłem!

Cienie znikają. Orfeusz wychodzi na światło dnia. Rozpiera go radosna duma, że doznał objawienia i odkrył nowy rodzaj literatury, zwany odtąd liryką zadumy i mroku.

ANTAJOS

Antajos był synem Posejdona i Gai. Małżeństwa, łagodnie mówiąc, nieharmonijnego. Czegóż innego można oczekiwać od zajadle zwalczających się żywiołów morza i ziemi. Jest tedy więcej niż prawdopodobne, że Antajos był dzieckiem – jakże trudno wyobrazić sobie dzieciństwo olbrzyma – opuszczonym i zaniedbanym. Dzikie kłótnie rodziców wywarły zapewne ujemny wpływ na kształtowanie się jego charakteru.

Wszystkie źródła zgodne są, że Antajos wyrósł na nieokrzesanego gwałtownika o ponadludzkiej sile. Jego zasoby intelektualne były skromne, ciało zaś wybujałe. I chociaż nie uczęszczał do żadnych szkół, wyciągnął z tej dysproporcji wniosek logicznie poprawny, a mianowicie został sportowcem.

Próba umieszczenia Antajosa na mapie świata natrafia na pewne trudności. W starych mitach ojczyzną jego była Libia – tam właśnie spotkał się z Heraklesem – ale potem, pod wpływem greckiej kolonizacji północnych wybrzeży Afryki, ta bajeczna postać spychana była coraz bardziej na zachód, aż do Mauretanii, to znaczy do kraju, z którego kupcy puniccy wyparli Greków. Kolonizatorzy nie są twórcami mitów. Pracują jednak niezmordowanie nad ich geografią. Umieszczają po prostu potwory na terenach okupowanych przez konkurentów. Ten proceder przetrwał chwalebnie do naszych dni.

O samym Antajosie wiemy niewiele poza tym, że żywił się mięsem lwów zabijanych gołymi rękami, ponieważ gardził nowoczesną cywilizacją – maczugą, dzidą, zapadnią wykopaną w ziemi. Ulubionym jego zajęciem było wyzywanie napotykanych wędrowców na zapasy. I zmagania tenieuchronnie kończyły się śmiercią zmuszanych do walki przeciwników.

Taki tryb życia nie może budzić naszej sympatii i aprobaty. Ale oto – rzecz niezwykła – poeta, znakomity poeta Pindar, pospieszył na odsiecz Antajosowi, broniąc go przed zarzutem, że był on tylko pospolitym mordercą, czy odrażającym ludobójcą. W jednej ze swych istmijskich ód stara się doszukać sensu jego przestępczej działalności, a przynajmniej uczynić ją zrozumiałą.

Okolica, w której żył Antajos, była uboga w kamień. Tylko wiatr wznosił czasem ułudne monumenty z piasku, a na suchym horyzoncie ukazywały się niekiedy urojone miasta z marmuru.

Pindar uczłowieczył Antajosa, przypisał mu godną pochwały zaletę synowskiej miłości. Mówi, że marzył on, aby wznieść świątynię ku czci swego ojca. Jedynym trwałym materiałem, jakim rozporządzał, były doczesne szczątki jego niefortunnych przeciwników. Nie pozostawało nic innego, jak wykorzystać ten budulec. Owa idea, sama w sobie dość makabryczna, nie jest przecież aż tak bardzo odległa od estetyki baroku.

Antajos kolekcjonował tedy kości zabitych, jak dobry budowniczy z miłością kolekcjonuje kamienie, cegłę i drewno. Dbał o to, aby zabezpieczone były z dala od słońca, wszystkożernego piasku i wilgoci.

Raz po raz zmieniał projekt budowli. Chciał, aby mauzoleum wznoszone ku czci rodziców miało idealne proporcje ludzkiego ciała.

Jego apsydy były z żeber, używał także żeber jako sklepienia świątyni. Ze sklepienia zwisały paciorkowate kostki nadgarstka, tworząc złudzenie lamp i pająków.

Kości kręgosłupa były kolumnami. Wiązał je po kilka, aby zapewnić gmachowi konieczną wytrzymałość.

Co roku, w porze deszczów i wichrów, świątynia waliła się i cały trud budowniczego przypominał teraz opuszczone obozowisko hien.Bezładne kości leżały na piasku. Był to jakby szyderczy żart bogów, którzy tępią wywyższenie.

I co roku Antajos zaczynał od nowa, z równym uporem, pietyzmem i beznadziejną miłością.

Antajos, widziany z daleka i oświetlony z góry, przypominał wolno sunący przez bezdroża głaz. Jego chód przypominał sposób poruszania się zmanierowanych aktorów westernu. W przypadku olbrzyma nie była to wcale maniera, ale twarda konieczność. Całą swoją energię, wszystkie swoje siły, czerpał z ziemi, z fizycznego kontaktu ze skałą, gliną, prochem nawet.

Gdyby nie to, że był dzieckiem bogów, a tego nikt nie ośmielał się kwestionować, można by sądzić, że przyroda potraktowała go po macoszemu i przez roztargnienie odmówiła mu określonego miejsca w porządku gatunków. Kto wie, czy forma drzewa, cedru na przykład, nie byłaby najbardziej stosowną formą dla jego istoty. Ale Antajos był tworem naziemnym, wyzbytym korzeni, napiętnowanym strachem przed osaczającymi go ze wszystkich stron otchłaniami powietrza. Ptaki i zawieszone w górze gwiazdy napawały go odrazą, każdy skok przyprawiał o zawrót głowy i omdlenie.

Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi – noce na pustyni zapadają szybko: szara błyskawica zmierzchu, a potem już ciemność – Antajos, który nie miał ani domu, ani nawet stałego miejsca postoju, budował swój schron, głęboki podziemny korytarz, tak wąski, że mógł tylko pomieścić jego leżące ciało. Wciskał się w ten mroczny, wilgotny azyl jak wielki robak i zapadał w sen, błogi i pożywny.

Owe nocne praktyki Antajosa można tłumaczyć symbolicznie – jako powrót do łona matki lub nostalgiczną wędrówkę do źródeł. Ale po co mnożyć ukryte znaczenia, skoro wszystko da się wyjaśnić w sposób prosty, a mianowicie – cyklami wegetacji.

Każdy, kto był na pustyni, zauważył na pewno toczone wiatrem wiązki gałązek i liści, zupełnie – z pozoru – obumarłe. Na pierwszy rzut oka – śmiecie stworzenia, okruchy ze stołu matki natury. Ale gdy tylko spadną pierwsze deszcze, następuje nagła metamorfoza, i to, co zdawało się być na zawsze odtrącone od życia, zapuszcza korzenie, kwitnie, pachnie oszałamiająco, wydaje owoce – słowem – żyje rozrzutnie, mocno i wspaniale.

Istnieją powody, aby sądzić, że spotkanie Antajosa z Heraklesem było przypadkowe, niezaplanowane w kalendarzu herosa, ot, jeden z jego gościnnych występów. Dlatego nie zostało zapisane na spiżowej tablicy głównych prac bohatera. Wszystkie źródła są zgodne co do wyników zapasów, natomiast ich przebieg relacjonowany był różnie.

Diodorus Siculus opisuje pojedynek jako mecz zapaśniczy, połączony z zakładem, polegającym na tym, że pokonany musi zginąć (nie mówi jednak, czy własnoręcznie, czy też ma zostać przez zwycięzcę zgładzony). Jest to wersja wulgarnie płaska, przywodząca na myśl reguły walki gladiatorów lub, co gorsza, zasady rosyjskiej ruletki.

Inne przekazy, również mało budujące, mówią, że Herakles zasłonił własnym ciałem wejście do podziemnego azylu Antajosa, co w języku późniejszych strategów określa się terminem „wziąć miasto głodem”.

W istocie był to pojedynek otwarty, męski, mano nella mano, i morderczy.

Antajosa uczłowieczali nie tylko Pindar, ale także sam Platon, który przypisał mu zasoby inteligencji zawodowej, w szczególności wynalazek pewnych chwytów zapaśniczych. Tak więc poezja, czas i filozofia pracowały nad tym, aby walce nadać cechy prawdziwego agonu, w którym przeciwnicy mieli szanse statystycznie równe.

Herakles pojął od razu, że stacza walkę bez precedensu. Zarówno bitwy, jak i zawody siłaczy, polegają na tym, że usiłuje się pozbawić wroga pozycji wyprostowanej, zredukować go do leżącego obiektu. Tymczasem Antajos obalony na ziemię podnosił się coraz bardziej krzepki i ochoczy, krzykliwy i agresywny.

Bohater musiał zatem porzucić normalną taktykę, co więcej, pokonać głęboko zakorzenione w nas wszystkich pojęcie tego, co nazywamy górą i dołem, wywyższeniemtryumfatora a rzuceniem w pył klęski. Bowiem każde uniesienie w górę oznaczało dla Antajosa śmierć.

Literackie przekazy na temat spotkania są skąpe, dlatego trudno odtworzyć dokładnie jego przebieg. Mozaiki, rzeźby, malarstwo – z samej swej natury utrwalają moment, a nie tok wydarzeń.

Myślę, że treść pojedynku, jego surowy ekstrakt, najlepiej oddał renesansowy malarz Antonio Pollaiuolo. Obraz jest mały, miniatura prawie, którą można zasłonić dłonią, ale o takiej nagromadzonej energii, że przerasta siłą wyrazu sążnie wielu przegadanych fresków.

Pollaiuolo nie uległ pokusie przedstawienia Antajosa jako olbrzyma. Reguły humanizmu zabraniały takich ekspresjonistycznych wybryków – więc obaj przeciwnicy mają proporcje ludzkie. Brak im także klasycznej urody; są raczej dobraną parą podobnych do siebie, barczystych, długowłosych dzikusów. To bardzo trafna intuicja. Pojedynek był bowiem w istocie brutalny, a finał naturalistyczny, pospolity, bez śladu szlachetnej prostoty i cichej wielkości.

Ręce Heraklesa zaciskają się jak żelazne obręcze wokół bioder przeciwnika. Oderwał go od ziemi i uniósł na wysokość swoich barków, na podobieństwo chłopa na rozkraczonych nogach, który mocuje się z workiem, aby zarzucić go na plecy.

Antajos już się nie broni. Oparł zaciśnięte pięści na łokciach Heraklesa. Głowę odrzucił do tyłu, podciągnął nogi. Jego bezradna defensywa przypomina miotanie się w sieci wielkiej ryby: wyrzut całego ciała w tył – wyrzut do przodu – aż do zupełnego spoczynku wahadła.

Usta szeroko otwarte, ale chyba nie krzyczy. Astmatycy, którzy z trudem zbierają okruszki powietrza, nie trwonią swoich sił na ryki i przekleństwa. Za chwilę będzie koniec.

Herakles zaczeka ostrożnie aż do chwili, gdy ręce przeciwnika opadną wzdłuż ciała i nogi zaczną bujać bezwładnie jak nogi wisielca. Posłucha wtedy uważnie milczącego serca Antajosa. Potem zrzuci z ulgą ciężar na ziemię. Chwilębędzie nad nim stał. Może pomyśli z odrobiną melancholii, że mitologia grecka nie znała słowa zmartwychwstanie.

A jednak Antajos powraca, dobija się do naszej pamięci. Już nie tamten dziki, elementarny, ale wyzbyty gwałtu, nostalgiczny prawie.

W Górnym Egipcie nadano mu pośmiertnie tytuł boga. Jedno z miast ochrzczono jego imieniem. Któż by pomyślał, że z chtonicznego potwora przemieni się w apostoła cywilizacji i mieszczaństwa.

W pobliżu mauretańskiego miasta Tingis odkryto wzniesienie, pod którym leżały – tak powszechnie sądzono – doczesne szczątki olbrzyma. Był to grobowiec, a także miejsce czarów. Wystarczy usunąć warstwę ziemi, aby sprowadzić opady atmosferyczne. Doprawdy zadziwiająca kariera – od rozbójnika do zaklinacza deszczu.

Można zaryzykować twierdzenie, że sensem mitu Antajosa jest przywiązanie – a więc uczucie raczej, niż ideologia, dlatego zapewne niepodobna tego przekazać innym. Naprawdę bardzo trudno przekonać kogokolwiek o tym, że warto kochać ubogi kawałek ziemi, mały jak cień osła, jak cień topoli, a także rozbity dom, zrujnowane miasto nad wyschłą rzeką, słowem miejsce, gdzie nas urodzono, i które nie mogło nas ani wyżywić, ani uchronić.

Dla nomadów cywilizacji, lokatorów samolotów odrzutowych, Antajos pozostanie na zawsze symbolem prymitywnego barbarzyńcy. Zdają się ulegać złudzeniu, że zerwanie więzów, chorobliwa ruchliwość, są koniecznymi warunkami postępu. Zapominają przy tym, że pogoń za słońcem, globalne utopie, muszą skończyć się katastrofą. Ostatecznie wszystko sprowadza się do wyboru lub przydziału miejsca na cmentarzu.

W cieniu rozłożystych ramion Antajosa znajdą miłościwe schronienie wszyscy owi dziwaczni uchodźcy, którzy w bezlitosnych oczach tubylców przybierają postacie niepojętych odmieńców, a nawet potworów.

Uratowali tylko dwa znikome skarby – własną mowę i imiona brzmiące w obcych uszach jak błazeńskie dzwoneczki. Wydarto im ziemię, zabrano wodę, w której oglądali twarze swojego boga i najeźdźcy.

Umierają teraz bezgłośnie w rozrzedzonym powietrzu cudzej wolności.

PIES INFERNALNY

Julii Hartwig
i Arturowi Międzyrzeckiemu

Zachowane przekazy na temat anatomii Cerbera, a także jego życia wegetatywnego i psychicznego są dość liczne, ale wykazują niepokojące rozbieżności. Ambicją niniejszej pracy jest rzucenie nowego snopu światła na to zagmatwane zagadnienie.

Według Archipoety Cerber był po prostu psem. Dante określa go jako robaka. Hezjod w Teogonii cytuje Cerbera dwukrotnie, ale nie może zdecydować się, czy miał on jedną, czy pięćdziesiąt głów. Pindar podwaja tę liczbę, a Horacy obdarza Cerbera grzywą z węży. Rzeźbiarze i malarze przedstawiają Cerbera najwyżej trzygłowego. Tragicy są także bardziej powściągliwi i zadowalają się trzema głowami. Tu nasuwa się uwaga, że język skłania do hiperboli i przesady, i kto wie, czy nie do kłamstwa, podczas gdy wypowiedź w marmurze czy farbie narzuca rzeczową prostotę.

Niejasny, wskutek złego oświetlenia miejsca akcji, jest przebieg walki Heraklesa z Cerberem – strażnikiem królestwa zmarłych. Była to dwunasta, ostatnia i najtrudniejsza praca herosa. Stąd sakralny półmrok, jaki przystoi zaświatom.

Jaka to była walka? Na podstawie wykopalisk literackich nie można wyrobić sobie jasnej opinii – wersje są różne i sprzeczne z sobą. Wahają się między krwawymi zapasami, a niemal niedzielną wycieczką myśliwską po łup. Jedni mówią, że to Kora dała Heraklesowi Cerbera w podarunku, ot tak, jak rodzice dają chłopcom rower za dobre sprawowanie.Inni utrzymują, że władca podziemi – Hades – który nudził się śmiertelnie, urządził coś w rodzaju turnieju. A zwierzę i człowiek zmagali się z sobą długo i boleśnie.

Pozostaje pytanie dotyczące charakteru Cerbera. Zdemonizowany ponad miarę spełniał on w Hadesie dekoracyjną rolę szwajcara przed hotelem. Ilość zmarłych, którzy pragnęliby powrócić na ziemię, jest znikoma. Cerber nie przepracowywał się. Był jak napis „Zły pies” i „Wyjścia nie ma”. I cóż to za demon, którego dało się przekupić plackiem miodowym. Cała jego groźna funkcja polegała – na machaniu ogonem.

Jakkolwiek było, faktem jest, że żaden z przeciwników nie został ranny, stąd wniosek, że nie była to żadna bitwa sensu stricto, ale strategiczny manewr, okrążenie przeciwnika i zmuszenie go do bezwarunkowej kapitulacji. Zapewne Herakles zastosował klasyczną metodę duszenia. Ale to już szczegół. Dość, że zziajany bohater wychynął z łupem na powierzchnię świata.

A stało się to… właśnie gdzie? Znów źródła są chwiejne i wymieniają szereg punktów na mapie świata. Problem jest akademicki. Doświadczenie uczy, że w każdej dojrzałej cywilizacji zejścia do piekieł są mnogie. Liczniejsze nawet, niż budki z piwem i skrzynki na listy.

Cerber poszczekiwał w piekle potężnym basem. W Luwrze znajduje się niema amfora, na której malarz Andokides uchwycił sens pojedynku Heraklesa z Cerberem. Herakles przyjmuje pozycję startującego biegacza. Korpus wysunięty do przodu, prawa ręka wysunięta w kierunku czoła bestii, w lewej potężny łańcuch. Cerber jest dwugłowy. Jedna z głów czujna i zaczepna, ale druga pochyla się do ziemi, jakby czekała na dotknięcie człowieka. Taki jest początek tragedii, zwanej oswojeniem.

Jak czuł się Cerber, ofiara zamachu? Lekki szok spowodowany walką minął i teraz zaczynał się inny, tak potężny, że zagrażał sercu psa. Był jak ryba głębinowa wyciągnięta na piasek.Na podobieństwo lawiny spadły na niego dźwięki, kształty i zapachy. Świat jawił się mu w barwach wściekle intensywnych jak płótna fowistów: trawa była płomienista, drzewa cynobrowe, wapienne skały fioletowoczarne, niebo zielone. Jedynie Herakles miał tonację łagodną, a jego postać otoczona była konturem delikatnym i pulsującym.

Trudniejszy do zniesienia był potop pięciuset tysięcy zapachów.

Ogniste słońce nad wyschłą ziemią.

Pod dębem na wyniosłym wzgórzu leżeli obok siebie pies i człowiek.

Nie spuszczali z siebie wzroku. Nieufni raczej, niż wrodzy.

Herakles pachniał krwią, skórą i nawałnicą. Cerber rozkładającym się białkiem. Należeli do dwu niedających się pojednać światów.

Heraklesowi przyszło nagle na myśl, że gdyby Cerber zechciał go nagle opuścić, nie potrafiłby temu przeszkodzić. Postanowił przemówić. W takich przypadkach dźwięk słowa ma siłę zniewalającą.

Herakles: – A teraz słuchaj, bestio: jesteś moim jeńcem. Jeśli będziesz próbował uciec, rozwalę ci łeb, łby – poprawił się – zgodnie z prawem międzynarodowym.

Cerber wydał z siebie przeciągłe warczenie. Teraz jest noc i wielki księżyc.

Cerber podnosi się na dwie łapy. Herakles sięga po swoją okrwawioną maczugę. I wtedy rozlega się pieśń.

Opisywanie muzyki nie ma wielkiego sensu. Pewne pojęcie o tym, czym była kantata Cerbera, mogą mieć tylko ci, którzy w zimowe noce na śnieżnych równinach słyszeli głos wilka. Tym, których ominął ten cud, podajemy chropawą transkrypcję oryginału, nieudolną jak reprodukcja w gazecie wobec prawdziwego Rembrandta.

Oto parafraza, którą przytaczam za pracą Alexandra Schmooka Der Wolf – sein Wesen und seine Stimme (Tübingen, 1848):

Húrr hau – u – uh hau hau

Ú – i jaur – huuu ho hau

Húrrrrr ho hauuuh

jaú jaú ho hurrr hau – uh

Potem donośna cisza. I repetycje w równych odstępach czasu.

Heraklesa poniósł głos Cerbera jak potężna fala oceanu. Słuchał. Miał ochotę zawyć razem z nim, ale wiedział, że się skompromituje, bo nie wydobędzie z gardła takiej dumy i rozpaczy. Daremnie będzie usiłował głosem opisać łańcuchy ziemi, otchłanie przestworzy, niezliczone źródła krwi ukryte w ciele zwierząt, sekrety wody i pragnienie, kryjówki światła i rozległej czerni.

Droga, jaką szli do króla Eurysteusza, który miał uwolnić Heraklesa od klątwy – była długa. Cerber zaczynał przywiązywać się do Heraklesa bez żadnych z jego strony zabiegów. Jego natura potwora uległa metamorfozie i stała się naturą psa.

Ludzie o usposobieniu sentymentalnym mogliby w tym odkryć coś wzruszającego, ale świadek tej przemiany miał temperament wyprany z uczuć i porywczy zarazem. Rosła w nim, z trudem hamowana, wściekłość, że kiedy zadzierał głowę w górę, Cerber robił to samo. Pies stał się zwierciadłem swego pana, dodajmy, że z powodu różnicy postury, zwierciadłem krzywym.

Ale najgorsze miało dopiero nastąpić. Cerber zaczął mówić. Z początku niezdarnie, śliniąc się, wymawiał słowa papu, lulu, ale z dnia na dzień słownictwo jego bogaciło się, a składnia komplikowała.

Herakles, zwłaszcza w nocy, zapominał, że wędruje z psem. Hamował swoje uczucia, pomny na swoją rolę konwojenta jeńca.

Herakles: Nie podobasz mi się, i to bardzo.

Cerber (filozoficznie): Nie każdy może być Heraklesem.Herakles: Nie chodzi tu nawet o modę, ale mógłbyś przynajmniej udawać normalnego psa. Przypuszczam, że nie miałbyś wielkiego powodzenia u suk.

Tu Herakles zamilkł. Poruszył temat delikatny. Po drodze widzieli żeńskie przedstawicielki psiego gatunku, na które Cerber nie zwracał uwagi.

Cerber: Gdybyś jak ja żył wśród rozkładających się ciał, straciłbyś na wszystko apetyt.

Herakles: