Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Kroniki Archeo. Skarb Atlantów

Kroniki Archeo. Skarb Atlantów

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7895-450-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Kroniki Archeo. Skarb Atlantów

Tajemnica! Antyczne skarby! Sensacja! Słońce, złoty piasek i szmaragdowe morze… Ach! Wakacje w Grecji są cudowne! Zaraz, zaraz, a skąd wzięła się tutaj starożytna gemma? Kim jest profesor Flemming? I dlaczego Mojra Roditi depcze bohaterom po piętach? Rodzeństwo Ostrowskich po raz kolejny wyrusza na poszukiwania skarbów. Nie zabraknie oczywiście Gardnerów i panny Ofelii. Pojawi się też ktoś niespodziewany, ktoś, kto potrafi przetłumaczyć słowa Spyrosa Dimitriosa, i tym samym porusza lawinę zdarzeń: […] pamięta starą opowieść przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Mówi, że przed tysiącami lat mieszkańcy Santorini ukryli na Krecie pewien skarb. Podobno był to […] posąg Posejdona ze świątyni na Atlantydzie… Skarb Atlantów to kolejny tom przygodowej serii Kroniki Archeo. Wartka akcja, legendy, które okazują się prawdą, przyjaciele, na których zawsze można liczyć i mnóstwo humoru – oto książka, na którą czekaliście! Super seria dla dzieci! Książki, które czyta się jednym tchem!"

Polecane książki

Poznaj 7 zadań dyrektora związanych z organizacją nauczania indywidualnego. W publikacji odpowiadamy na takie pytania jak: jaka jest podstawa organizacji indywidualnego nauczania, jaki uczeń może być objęty indywidualnym nauczaniem, komu powierzyć takie nauczanie, w jaki sposób dokumentować przebieg...
Niniejszy poradnik do gry Kingdoms of Amalur: Reckoning opisuje krainę Dalentarth. Zawiera opis wszystkich zadań głównych oraz pobocznych, a także dział poświęcony ukrytym w Dalentarth Kamieniom opowieści (Lorestone). Całość wzbogacają liczne mapki.Kingdoms of Amalur: Reckoning - kraina Dalentarth -...
Ostatnio wydana w Polsce w 1995 roku, "Kacica" to najlepsza powieść Pavla Kohouta uważanego za jednego z czołowych pisarzy w historii czeskiej literatury.   "Kacica" to historia dziewczynki, która nie zdała do liceum teatralnego, więc zaczęła uczyć się na kacicę. W szkole dla katów zrozumiała, że po...
The present volume gathers contributions from scholars and young researchers dedicated to the various areas of Japanese studies who participated in the international conference Japanese Civilization: Tokens and Manifestations which took place from 14th to 17th November 2013 in Kraków.The conf...
Gdy Amber poznała nowego szefa, właściciela hotelu, zmieniła dla niego całe swoje życie, mimo że wiedziała, że ich związek nie potrwa długo. Warwick Kincaid uprzedził, że lubi zmiany i nie planuje małżeństwa ani dzieci. Jednak gdy po dziesięciu miesiącach poczuła, że oddalają się od siebie, nie potr...
Indie to ojczyzna Kamasutry – niedoścignionego traktatu o rozkoszach i technikach erotycznych. Jednocześnie jednak ta część świata jest najbardziej przywiązana do idei małżeństwa aranżowanego, bez miłości. To również kraj purdah, czyli praktyki zasłaniania kobiety przed światem za pomocą stroju i wy...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agnieszka Stelmaszyk

Po­mysł se­rii: Agniesz­ka So­bich i Agniesz­ka Stel­ma­szyk

Tekst: Agniesz­ka Stel­ma­szyk

Ilu­stra­cje: Ja­cek Pa­ster­nak

Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Agniesz­ka So­bich

Ko­rek­ta: Agniesz­ka Skó­rzew­ska

Pro­jekt gra­ficz­ny i DTP: Ber­nard Pta­szyń­ski

© Co­py­ri­ght for text by Agniesz­ka Stel­ma­szyk

© Co­py­ri­ght for il­lu­stra­tions by Ja­cek Pa­ster­nak

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lo­na Sowa Sp. z o.o., Kra­ków 2011

All ri­ghts re­se­rved

ISBN 978-83-7623-895-1

Wy­daw­nic­two Zie­lo­na Sowa Sp. z o.o.

30-404 Kra­ków, ul. Ce­giel­nia­na 4a

Tel./fax 12 266 62 94, tel. 12 266 62 92

www.zie­lo­na­so­wa.pl

wy­daw­nic­two@zie­lo­na­so­wa.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

– Jim, po­suń się! – szep­nął Mar­tin zdu­szo­nym gło­sem.

– Nie mam już gdzie! – od­parł brat.

– Nie może nas zo­ba­czyć!

– Ałć! Uwa­żaj, wbi­jasz mi flo­ret w sto­pę! – syk­nął Jim.

– To się po­suń! Za­raz tu wej­dzie i nas znaj­dzie!

Jim pod­kur­czył nogi.

– Ale tu jest ciem­no! I dusz­no! – wes­tchnął.

– Jak byś rano zmie­nił skar­pet­ki, to by cho­ciaż tak nie cuch­nę­ło! – Mar­tin za­tkał so­bie nos.

– Ojej, były jesz­cze czy­ste – bro­nił się Jim.

– Ci­cho bądź, bo sły­szę kro­ki – Mar­tin uciął sprzecz­kę.

W tej sa­mej chwi­li zło­wiesz­czo za­trzesz­cza­ły drew­nia­ne scho­dy…

– Za­plą­ta­łem się w coś – jęk­nął Jim. Przez mo­ment sza­mo­tał się z płach­tą ma­te­ria­łu. – Nie mo­głeś zna­leźć lep­szej kry­jów­ki? – zwró­cił się z wy­rzu­tem do bra­ta.

– To jest naj­lep­sza kry­jów­ka! Tu nas nie znaj­dzie! – szep­nął z prze­chwał­ką Mar­tin.

Rze­czy­wi­ście, w tych iście egip­skich ciem­no­ściach wi­dać było je­dy­nie biał­ka oczu bliź­nia­ków.

– Gdzie je­ste­ście? – w bli­skiej od­le­gło­ści roz­legł się ostry, nie­przy­jem­ny głos.

Jim i Mar­tin nie­mal prze­sta­li od­dy­chać.

Usły­sze­li zbli­ża­ją­ce się kro­ki…

Mar­tin ści­snął spo­co­ną dło­nią uchwyt flo­re­tu.

– Prę­dzej czy póź­niej was od­naj­dę. Więc le­piej sami wyjdź­cie! – przy­wo­ły­wał ich ten sam groź­nie brzmią­cy głos.

Chłop­cy wie­dzie­li, że tym ra­zem to już nie prze­lew­ki.

Ji­mo­wi ze stra­chu za­schło w gar­dle. Na do­kład­kę ja­kiś py­łek ku­rzu za­czął okrop­nie ła­sko­tać go w no­sie… Pró­bo­wał po­wstrzy­mać kich­nię­cie, ale od­ruch był sil­niej­szy od nie­go i roz­le­gło się po­tęż­ne….

– A-psik! A-psik!

Mar­tin zbladł.

Ich do­sko­na­ła kry­jów­ka prze­sta­ła być kry­jów­ką…

Drzwi od sta­rej, ob­szer­nej sza­fy otwo­rzy­ły się gwał­tow­nie i uj­rze­li nad sobą wście­kłą twarz po­two­ra po­kry­te­go glu­to­wa­tym ślu­zem…

– Aaaaaaa – bliź­nia­cy wrza­snę­li prze­raź­li­wie.

– Tu was mam! – stwór na­tarł z siłą hu­ra­ga­nu.

Obrzy­dli­wy glut ściekł z jego twa­rzy na wrzesz­czą­ce­go Mar­ti­na.

– To mia­ły być moje naj­szczę­śliw­sze wa­ka­cje! – wy­dzie­ra­ło się stra­szy­dło, po­trzą­sa­jąc ja­sny­mi lo­ka­mi. – Jak ja przez was wy­glą­dam?!

– Cał­kiem ła-ła-ład­nie – wy­ją­kał z nie­szcze­rym uśmie­chem Mar­tin.

– ŁAD­NIE?! – strasz­ne in­dy­wi­du­um za­ki­pia­ło z gnie­wu.

– Ma pani eks­tra­su­kien­kę – Jim pró­bo­wał ra­to­wać sy­tu­ację, choć tak na­praw­dę zwiew­na bia­ła su­kien­ka rów­nież była ubru­dzo­na zie­lo­ną sub­stan­cją.

Pan­na Ofe­lia, cho­ciaż nie była praw­dzi­wym po­two­rem, w tej chwi­li była jed­nak po­twor­nie zła.

– Któ­ry z was to zro­bił? – po­ka­za­ła nie­bie­ską, pla­sti­ko­wą bu­te­lecz­kę. – Kto wlał do mo­je­go kre­mu do opa­la­nia zie­lo­ną ciecz? Co to w ogó­le u li­cha jest?

– To tyl­ko farb­ka, szyb­ko zej­dzie! – za­pew­nił Jim. – Ale to nie my zro­bi­li­śmy – do­dał za­raz, jak to miał w zwy­cza­ju, gdy coś ra­zem z bra­tem prze­skro­ba­li.

– A kto inny wpadł­by na tak głu­pi po­mysł?! – pan­na Ofe­lia nie mia­ła jed­nak naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści, że ma przed sobą wła­ści­wych wi­no­waj­ców.

– Eee… – ją­kał się Mar­tin – tyl­ko Ania ma tu­taj far­by… – rzu­cił pan­nie Łycz­ko wy­mow­ne spoj­rze­nie.

– Już ja wiem, kogo po­win­nam uka­rać. Jaz­da do kuch­ni! – pan­na Ofe­lia roz­ka­zu­ją­cym ge­stem wska­za­ła kie­ru­nek. – Za karę wy­szo­ru­je­cie pod­ło­gę! Ja w tym cza­sie we­zmę prysz­nic. A gdy wró­cę, pod­ło­ga ma lśnić! – przy­ka­za­ła.

Jim z Mar­ti­nem wes­tchnę­li głę­bo­ko. Wie­dzie­li, że tę wie­ko­wą, te­ra­ko­to­wą pod­ło­gę w kuch­ni trze­ba szo­ro­wać wiel­ką, ohyd­ną szczot­ką ry­żo­wą.

– Może Alk­me­na za nas ją od­pi­cu­je – mruk­nął z na­dzie­ją Jim, ma­jąc na my­śli sym­pa­tycz­ną go­spo­dy­nię, pa­nią Za­rka­da­kis, wła­ści­ciel­kę domu, w któ­rym miesz­ka­li Ostrow­scy i Gard­ne­ro­wie.

– Alk­me­na na pew­no wam nie po­mo­że! Uprze­dzi­łam ją! – od­po­wie­dzia­ła Ofe­lia, któ­ra wła­śnie zni­ka­ła w ła­zien­ce. Mu­sia­ła mieć chy­ba ja­kiś szó­sty zmysł, bo za­wsze wszyst­ko sły­sza­ła i do­sko­na­le prze­wi­dy­wa­ła.

Nie­ste­ty, nie prze­wi­dzia­ła tyl­ko jed­ne­go, że zie­lo­ną far­bę tak trud­no bę­dzie zmyć ze skó­ry. Z dru­giej stro­ny, bliź­nia­cy mie­li dzię­ki temu wię­cej cza­su na pu­co­wa­nie pod­ło­gi. Za­zdro­ści­li je­dy­nie Mary Jane, Ani i Bart­ko­wi, któ­rzy sie­dzie­li na pla­ży nad sza­fi­ro­wym mo­rzem i za­pew­ne do­brze się ba­wi­li, bo prze­cież wła­śnie po to przy­je­cha­li tego lata na Kre­tę…

Na po­kła­dzie jach­tu wpły­wa­ją­ce­go do por­tu w grec­kim Pi­reu­sie za­dzwo­nił te­le­fon sa­te­li­tar­ny. Smu­kły, ele­ganc­ki męż­czy­zna od razu roz­po­znał nu­mer, któ­ry uka­zał się na wy­świe­tla­czu.

– Zna­leź­li­ście? – za­py­tał bez zbęd­nych wstę­pów i grzecz­no­ści.

– Pa­nie pro­fe­so­rze – od­po­wie­dział mu pod­eks­cy­to­wa­ny głos w słu­chaw­ce – chy­ba na coś tra­fi­li­śmy. Wy­glą­da jak okręt han­dlo­wy, ale za­cho­wał się tyl­ko ła­du­nek, drew­no cał­kiem już zbu­twia­ło i…

– Jaki ła­du­nek? – pro­fe­sor prze­rwał nie­cier­pli­wie.

– Tego do­kład­nie nie wie­my. Wi­dać dzie­siąt­ki am­for, ale żad­nej jesz­cze nie wy­do­by­li­śmy. Na ra­zie ba­da­my wszyst­ko z wnę­trza Se­le­ne. Nur­ko­wie zej­dą póź­niej, gdy stwier­dzi­my, że jest bez­piecz­nie.

– Do­brze – zgo­dził się pro­fe­sor. – So­nar wy­ka­zał ja­kieś ano­ma­lie? – spy­tał szyb­ko. – To, cze­go szu­ka­my, może być za­grze­ba­ne głę­bo­ko w mule – przy­po­mniał.

– Mie­li­śmy małą awa­rię so­na­ru, ale już wszyst­ko jest w po­rząd­ku – re­la­cjo­no­wał głos w słu­chaw­ce. – Na ra­zie nie wy­ka­zał ni­cze­go nad­zwy­czaj­ne­go.

– Może na­le­ży po­sze­rzyć ob­szar po­szu­ki­wań – za­su­ge­ro­wał pro­fe­sor.

– To zwięk­szy kosz­ty – od­po­wie­dział mu roz­mów­ca.

– O fi­nan­se niech cię gło­wa nie boli, tym ja się zaj­mę – pro­fe­sor rzekł z na­ci­skiem. – Nasz spon­sor jest bar­dzo bo­ga­ty i hoj­ny Za­in­we­stu­je każ­dą kwo­tę, ale pod wa­run­kiem, że ten po­sąg się znaj­dzie!

– Po­sta­ra­my się zro­bić wszyst­ko, co w na­szej mocy.

– Będę u was za kil­ka dni – za­wia­do­mił pro­fe­sor. – Oso­bi­ście za­po­znam się z po­stę­pem prac i obej­rzę od­kry­ty wrak. Przy­wio­zę tak­że naj­no­wo­cze­śniej­szy ska­ner aku­stycz­ny Po­mo­że wam stwo­rzyć trój­wy­mia­ro­wy ob­raz dna mor­skie­go i uła­twi po­szu­ki­wa­nia.

– O, wszy­scy się ucie­szą – ro­ze­śmiał się głos w słu­chaw­ce, choć jego ra­dość wzbu­dzi­ła ra­czej wia­do­mość o ska­ne­rze, niż za­po­wie­dzia­na wi­zy­ta do­syć su­ro­we­go pro­fe­so­ra.

– I pa­mię­taj – pod­kre­ślił na­uko­wiec – pro­wa­dzi­my ba­da­nia w ta­jem­ni­cy Nie chcę tam żad­nych nie­po­żą­da­nych świad­ków ani ga­piów! – rzu­cił twar­do do słu­chaw­ki i roz­łą­czył się.

Ate­na Pa­pa­do­pu­lis sta­ła na szczy­cie Akro­po­lu u wej­ścia do kom­plek­su słyn­nych świą­tyń. Po jej le­wej stro­nie znaj­do­wa­ła się Pi­na­ko­te­ka, a po pra­wej mała świą­ty­nia Nike upa­mięt­nia­ją­ca zwy­cię­stwo nad Per­sa­mi.

Tego dnia nie­bo było bez­chmur­ne, a po­wie­trze wy­jąt­ko­wo czy­ste i przej­rzy­ste. Ate­na osło­ni­ła dło­nią oczy i spoj­rza­ła na wi­docz­ny stąd port w Pi­reu­sie. Pro­fe­sor Flem­ming po­wi­nien już być na miej­scu. Przy­pły­nął do Gre­cji po­przed­nie­go dnia i był umó­wio­ny z Ate­ną wła­śnie na Akro­po­lu, w po­bli­żu słyn­ne­go Par­te­no­nu. Ate­na nie mia­ła po­ję­cia, cze­mu pro­fe­sor nie chciał się spo­tkać w ja­kiejś przy­tul­nej re­stau­ra­cji, gdzie po­da­ją chłod­ne na­po­je, tyl­ko aku­rat na szczy­cie tego wzgó­rza, gdzie ro­iło się od tu­ry­stów, a tem­pe­ra­tu­ra się­ga­ła trzy­dzie­stu stop­ni Cel­sju­sza. Ale z tego co sły­sza­ła, pro­fe­sor był wiel­kim ory­gi­na­łem i mi­ło­śni­kiem sta­ro­żyt­no­ści. Tłu­ma­czy­ło­by to, dla­cze­go chciał z nią roz­ma­wiać aku­rat w tym miej­scu.

– Może już na mnie cze­ka – po­my­śla­ła i wol­no ru­szy­ła w stro­nę Par­te­no­nu. Szcze­rze mó­wiąc, nig­dy wcze­śniej nie wi­dzia­ła pro­fe­so­ra i nie mia­ła po­ję­cia, jak go roz­po­zna.

Akro­pol

Wa­pien­ne wzgó­rze wzno­szą­ce się nad ateń­ską po­lis. Pier­wot­nie sta­no­wi­ło na­tu­ral­ną for­te­cę obron­ną, a w póź­niej­szych wie­kach sta­ło się tak­że miej­scem kul­tu. Wy­bu­do­wa­no na nim wie­le bu­dow­li o cha­rak­te­rze sa­kral­nym. Na Akro­po­lu mie­ścił się tak­że skar­biec.

Pro­py­le­je – mo­nu­men­tal­na bra­ma, wej­ście na Akro­pol.

Par­te­non – świą­ty­nia wznie­sio­na ku czci Ate­ny Par­te­nos w la­tach 447-432 p.n.e. We wschod­niej czę­ści sank­tu­arium znaj­do­wał się mie­rzą­cy oko­ło 12 me­trów po­sąg Ate­ny dłu­ta Fi­dia­sza. Na jego wy­ko­na­nie zu­ży­to prze­szło tonę zło­te­go krusz­cu i nie mniej ko­ści sło­nio­wej. Gór­ną część ścian Par­te­no­nu zdo­bi­ły wspa­nia­łe rzeź­bio­ne fry­zy.

Pi­na­ko­te­ka – ga­le­ria ob­ra­zów. Znaj­do­wa­ły się w niej dzie­ła naj­wy­bit­niej­szych grec­kich ma­la­rzy. Do na­szych cza­sów żad­ne z nich nie prze­trwa­ły.

Świą­ty­nia Nike– świą­ty­nia zbu­do­wa­na w V w. p.n.e. na cześć zwy­cię­stwa nad Per­sa­mi.

– Par­te­non to ucie­le­śnie­nie wi­zji Pe­ry­kle­sa – do­biegł ją głos jed­ne­go z wie­lu prze­wod­ni­ków pro­wa­dzą­cych grup­kę spo­co­nych tu­ry­stów. – Świą­ty­nię ku czci pa­tron­ki Aten wznie­sio­no na tym trud­no do­stęp­nym wzgó­rzu, aby wi­docz­na była już z da­le­ka, a w cza­sie woj­ny sta­no­wi­ła schro­nie­nie dla miesz­kań­ców mia­sta – prze­wod­nik mó­wił, a uczest­ni­cy wy­ciecz­ki pstry­ka­li zdję­cia, krę­ci­li fil­my ka­me­ra­mi i te­le­fo­na­mi.

– Ach, ci tu­ry­ści! – Ate­na po­krę­ci­ła gło­wą. – Przy­by­łem, zo­ba­czy­łem i zdję­cie zro­bi­łem! – prych­nę­ła po­gar­dli­wie, wy­mi­ja­jąc zwie­dza­ją­cych.

W koń­cu sta­nę­ła przed Par­te­no­nem. To tu­taj w sta­ro­żyt­no­ści znaj­do­wał się słyn­ny po­sąg jej imien­nicz­ki, bo­gi­ni Ate­ny. Nie­ste­ty nie za­cho­wał się do współ­cze­snych cza­sów.

Par­te­non jest dziś za­le­d­wie cie­niem wspa­nia­łej bu­dow­li wznie­sio­nej przez Pe­ry­kle­sa, nie­mniej jed­nak nadal za­chwy­ca kla­sycz­ną for­mą i pięk­nem. Ate­na z dumą pa­trzy­ła na ozdob­ne fry­zy i smu­kłe ko­lum­ny bę­dą­ce wzo­rem do na­śla­do­wa­nia oraz in­spi­ra­cją dla po­ko­leń ar­ty­stów i ar­chi­tek­tów. Do­pie­ro po chwi­li ock­nę­ła się z za­my­śle­nia i przy­po­mnia­ła so­bie, po co tak na­praw­dę tu przy­by­ła.

Pe­ry­kles

żył w V w. p.n.e. Był wy­bit­nym ateń­skim po­li­ty­kiem oraz do­wód­cą woj­sko­wym. W cza­sie swo­ich trzy­dzie­sto­let­nich rzą­dów umoc­nił de­mo­kra­cję ateń­ską i wpro­wa­dził sze­reg re­form.

Po woj­nie z Per­sa­mi od­bu­do­wał znisz­czo­ne Ate­ny i port w Pi­reu­sie. Był me­ce­na­sem sztu­ki i na­uki. Sku­piał wo­kół sie­bie sław­nych fi­lo­zo­fów i ar­ty­stów.

Z jego ini­cja­ty­wy na Akro­po­lu wznie­sio­no Par­te­non, Pro­py­le­je i wie­le in­nych mo­nu­men­tal­nych bu­dow­li, w któ­rych za­sto­so­wa­no wie­le no­wa­tor­skich roz­wią­zań. Bu­do­wę po­wie­rzył zna­mie­ni­tym ar­chi­tek­tom, rzeź­bia­rzom i ma­la­rzom, ta­kim jak Ik­ti­nos, Kal­li­kra­tes czy Fi­diasz. Pe­ry­kles zmarł w cza­sie sza­le­ją­cej w Ate­nach za­ra­zy.

Pro­fe­sor Bar­ry Flem­ming z Cen­trum Ba­daw­cze­go Ar­che­olo­gii Pod­wod­nej na Uni­wer­sy­te­cie w Not­tin­gham przy­był spe­cjal­nie z An­glii, żeby pro­wa­dzić ba­da­nia na Kre­cie.

Ate­na była geo­ar­che­olo­giem i pro­fe­sor Flem­ming za­pro­sił ją do współ­pra­cy. Czu­ła się za­szczy­co­na, że bry­tyj­ski na­uko­wiec wy­ło­wił ją spo­śród gro­na in­nych pra­cow­ni­ków Grec­kiej Agen­cji Ar­che­olo­gii Mor­skiej. Ko­bie­ta ro­zej­rza­ła się uważ­nie. Wy­obra­ża­ła so­bie pro­fe­so­ra jako no­bli­we­go star­sze­go pana z la­secz­ką. Dla­te­go bar­dzo się zdzi­wi­ła, gdy pod­szedł do niej przy­stoj­ny męż­czy­zna, wca­le nie siwy i ani tro­chę no­bli­wy Miał wy­spor­to­wa­ną syl­wet­kę i uj­mu­ją­cy uśmiech dżen­tel­me­na. Mimo upa­łu ubra­ny był w ja­sny, ele­ganc­ki let­ni gar­ni­tur. No­sił ciem­ne oku­la­ry i po­ma­rań­czo­wą musz­kę w zło­te cęt­ki.

– Pani Ate­na Pa­pa­do­pu­lis? – spy­tał pro­fe­sor i nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, sam się przed­sta­wił: – Je­stem Bar­ry Flem­ming.

– Bar­dzo mi miło – Ate­na po­da­ła rękę na po­wi­ta­nie. – Jak mnie pan po­znał? – za­mru­ga­ła po­wie­ka­mi.

– Jest pani naj­pięk­niej­szą ko­bie­tą na Akro­po­lu, więc od razu wie­dzia­łem do kogo po­dejść – od­rzekł pro­fe­sor z wy­jąt­ko­wą kur­tu­azją.

Ate­na uśmiech­nę­ła się za­kło­po­ta­na i od­ru­cho­wo po­pra­wi­ła swo­je kru­czo­czar­ne krę­co­ne wło­sy. Jesz­cze nikt nie po­wie­dział jej, że jest pięk­na, bo też pięk­no­ścią ra­czej nie była. Mia­ła nie­co gar­ba­ty nos, była ni­skie­go wzro­stu, a i do fi­gu­ry mo­del­ki było jej da­le­ko. Po­świę­ca­ła się pra­cy i nie dba­ła o wy­gląd ze­wnętrz­ny Je­dy­ną eks­tra­wa­gan­cją i sła­bo­ścią, na jaką so­bie po­zwa­la­ła, była bi­żu­te­ria sty­li­zo­wa­na na an­tycz­ną. Dla­te­go jej uszy zdo­bi­ły dłu­gie kol­czy­ki, a na prze­gu­bach dło­ni brzę­cza­ły bran­so­let­ki.

– Może pój­dzie­my na spa­cer do Ja­ski­ni Nimf? – pro­fe­sor za­pro­po­no­wał i uprzej­mie po­dał Ate­nie ra­mię, któ­re ta chęt­nie przy­ję­ła. Po czym uda­li się na dłuż­szą prze­chadz­kę dep­ta­kiem wo­kół Akro­po­lu.

– Czym do­kład­nie zaj­mu­je się pan w tej chwi­li na Kre­cie? – spy­ta­ła. Wcze­śniej nie uda­ło jej się za wie­le na ten te­mat do­wie­dzieć.

– Pro­wa­dzę pod­wod­ne ba­da­nia ar­che­olo­gicz­ne – od­parł pro­fe­sor.

– To fa­scy­nu­ją­ce – po­wie­dzia­ła z uzna­niem Ate­na. – A w czym mo­gła­bym panu po­móc?

Pro­fe­sor od­cze­kał, aż mi­nie ich grup­ka tu­ry­stów, a po­tem ści­szo­nym gło­sem rzekł:

– Prze­cze­su­ję dno mor­skie w po­szu­ki­wa­niu pew­ne­go bar­dzo waż­ne­go okrę­tu. Na jego po­kła­dzie mógł być nie­zwy­kły ła­du­nek, ale to…

Urwał, po­pra­wił oku­la­ry i spoj­rzał na ko­bie­tę zna­czą­co.

– Po­tra­fi pani do­cho­wać se­kre­tu?

– Och, na­tu­ral­nie – Ate­na ener­gicz­nie po­trzą­snę­ła gło­wą.

– Tak my­śla­łem, dla­te­go wła­śnie pa­nią wy­bra­łem – uśmiech­nął się, po czym cią­gnął ści­szo­nym gło­sem: – Szu­ka­my pew­ne­go ogrom­ne­go po­są­gu w ca­ło­ści wy­ko­na­ne­go z naj­czyst­sze­go zło­ta…

Ate­na wy­trzesz­czy­ła oczy.

– Chy­ba do­my­śla się pani, że te in­for­ma­cje są po­uf­ne i w ża­den spo­sób nikt nie może się o nich do­wie­dzieć. Gdy znaj­dę ten bez­cen­ny ła­du­nek, w ca­ło­ści prze­ka­żę go do grec­kie­go mu­zeum. Ale je­śli wcze­śniej ja­cyś łow­cy skar­bów zwie­trzą ła­twy łup, roz­krad­ną wszyst­ko, nim co­kol­wiek zdą­ży­my zba­dać. Sama pani ro­zu­mie, że dys­kre­cja jest w tej spra­wie nie­zbęd­na…

Hen­ryk Schlie­mann

uro­dził się 6 stycz­nia 1822 roku w Niem­czech. Od wcze­sne­go dzie­ciń­stwa ma­rzył o od­na­le­zie­niu mi­tycz­nej Troi opi­sy­wa­nej przez Ho­me­ra. Ze wzglę­dów fi­nan­so­wych ukoń­czył je­dy­nie szko­łę pod­sta­wo­wą. Jed­nak nie­zwy­kła siła cha­rak­te­ru i fe­no­me­nal­ne zdol­no­ści lin­gwi­stycz­ne spra­wi­ły, że sa­mo­dziel­nie uzu­peł­nił bra­ki w wy­kształ­ce­niu. Wła­dał czter­na­sto­ma ję­zy­ka­mi ob­cy­mi, w tym ła­ci­ną i gre­ką. Opra­co­wał spe­cjal­ną me­to­dę, dzię­ki któ­rej przy­swa­jał ko­lej­ny ję­zyk w za­le­d­wie kil­ka ty­go­dni. Pra­cę za­czy­nał jako ubo­gi su­biekt, lecz dzię­ki swej nie­zwy­kłej su­mien­no­ści i pra­co­wi­to­ści pręd­ko do­ro­bił się w Ro­sji ma­jąt­ku. Ko­lej­ną for­tu­nę Schlie­mann zbił w cza­sie go­rącz­ki zło­ta w Ka­li­for­nii.

Stał się bar­dzo za­moż­nym czło­wie­kiem i od tej pory za­czął re­ali­zo­wać swo­je dzie­cię­ce ma­rze­nie. Za­miesz­kał w Ate­nach i oże­nił się z pięk­ną Zo­fią En­ga­stro­me­nos. W la­tach 1871-1882 ra­zem z żoną, jako ar­che­olog ama­tor, roz­po­czął wy­ko­pa­li­ska w Hi­sar­lik, w Azji Mniej­szej, na te­re­nie dzi­siej­szej Tur­cji. Z „Ilia­dą” Ho­me­ra w dło­ni szu­kał Troi, choć na­wet ucze­ni nie wie­rzy­li w jej ist­nie­nie i uwa­ża­li je­dy­nie za wy­twór fan­ta­zji sta­ro­żyt­ne­go po­ety. Ku zdu­mie­niu ca­łe­go świa­ta, Schlie­mann, mimo wie­lu trud­no­ści, od­ko­pał ru­iny Troi i od­na­lazł „Skarb Pria­ma”, na któ­ry skła­da­ło się po­nad osiem ty­się­cy przed­mio­tów ze zło­ta, sre­bra i brą­zu. Była to wspa­nia­ła bi­żu­te­ria, na­czy­nia i broń.

Hen­ryk Schlie­mann zmarł w 1890 roku.

Ate­na gło­śno prze­łknę­ła śli­nę.

– Ależ oczy­wi­ście! Mój kraj wie­le by zy­skał na tym od­kry­ciu – po­czu­ła przy­pływ pa­trio­ty­zmu. Jed­no­cze­śnie gdzieś w za­ka­mar­kach jej du­szy, po­ja­wi­ło się coś jesz­cze… pra­gnie­nie sła­wy. Ona, Ate­na Pa­pa­do­pu­lis, by­ła­by zna­na na ca­łym świe­cie! Ten uro­czy pro­fe­sor do­praw­dy spadł jej z nie­ba. Ate­na przez mo­ment po­czu­ła się jak Zo­fia En­ga­stro­me­nos, któ­ra zo­sta­ła żoną sław­ne­go od­kryw­cy Hen­ry­ka Schlie­man­na. Hi­sto­ria lubi się po­wta­rzać, więc może i ją cze­ka szczę­ście i sła­wa u boku pro­fe­so­ra Flem­min­ga. Nie był on co praw­da Niem­cem, lecz An­gli­kiem, ale to może i jesz­cze le­piej? – Ate­na roz­my­śla­ła.

Czu­ła, że zro­bi wszyst­ko, by po­móc mu od­na­leźć ten cu­dow­ny skarb…

W cza­sie gdy Ania, Mary Jane i bliź­nia­cy wy­le­gi­wa­li się na zło­ci­stej pla­ży w za­cisz­nej za­tocz­ce, Bar­tek po­sta­no­wił obej­rzeć ru­iny sta­ro­żyt­nej świą­ty­ni wzno­szą­cej się na szczy­cie urwi­ste­go kli­fu.

– Za pół go­dzin­ki będę z po­wro­tem! – rzu­cił opty­mi­stycz­nie do przy­ja­ciół i po­ma­sze­ro­wał na sa­mot­ną wy­ciecz­kę.

– Ja nie mam dzi­siaj ocho­ty na wspi­nacz­kę – mruk­nę­ła Mary Jane. Spię­ła wło­sy w kit­kę żeby od­sło­nić szy­ję, spraw­dzi­ła, czy nowy ko­stium ką­pie­lo­wy do­brze na niej leży i po­ło­ży­ła się plac­kiem na ręcz­ni­ku. – Wolę po­le­niu­cho­wać i opa­lić się na bo­ski brąz.

– Prze­cież ty za­wsze spie­kasz się jak rak! – przy­po­mniał jej Mar­tin, le­d­wo wi­docz­ny zza góry pia­chu. Ra­zem z Ji­mem bu­do­wa­li za­mek.

– Ku­pi­łam do­bry ole­jek do opa­la­nia i tym ra­zem będę mia­ła pięk­ną opa­le­ni­znę – za­wzię­ła się Mary Jane.

Bra­cia uzna­li, że le­piej z nią nie za­dzie­rać i sku­pi­li się na swo­im zam­ku. Tym bar­dziej, że na pal­cach u rąk mie­li jesz­cze pę­che­rze od ry­żo­wej szczot­ki – pa­miąt­kę po ich ostat­nim wy­bry­ku, kie­dy to pod­pa­dli pan­nie Ofe­lii.

Gdy Jim z Mar­ti­nem wzno­si­li wa­row­ną twier­dzę, Ania w słom­ko­wym ka­pe­lu­si­ku na gło­wie, ubra­na w po­ma­rań­czo­wą su­kien­kę, ma­lo­wa­ła far­ba­mi w Kro­ni­ce Ar­cheo mo­rze ko­lo­ru in­dy­go i bia­łe kli­fy, któ­re ota­cza­ły z dwóch stron za­to­kę. Na szczy­cie wzgó­rza za jej ple­ca­mi znaj­do­wał się uro­czy dom, w któ­rym, z dala od za­tło­czo­nych ho­te­li, za­miesz­ka­li Ostrow­scy i Gard­ne­ro­wie. Ania czu­ła się w nim pra­wie tak do­brze, jak w Bursz­ty­no­wej Wil­li w swo­im ro­dzin­nym Za­le­siu Kró­lew­skim.

Kie­dy wresz­cie, po go­dzi­nie mo­zol­nej wspi­nacz­ki w okrop­nym upa­le, Bar­tek sta­nął u stóp świą­ty­ni, stwier­dził, że po­zo­sta­ło z niej nie­wie­le. Je­dy­nie frag­men­ty mu­rów i dwie mar­mu­ro­we ko­lum­ny, któ­re zda­wa­ły się pod­trzy­my­wać błę­kit nie­ba. Naj­pierw ob­szedł ru­iny do­oko­ła, a po­tem przy­siadł na prze­wró­co­nym frag­men­cie ko­lum­ny i za­my­ślił się. Za­sta­na­wiał się, jak sta­ro­żyt­ni wznie­śli tę bu­dow­lę na urwi­stych zbo­czach kli­fu. Pew­nie po­mógł im ja­kiś he­ros – wy­obra­ził so­bie z uśmie­chem. Gdy od­wró­cił gło­wę do­strzegł, że mali Gard­ne­ro­wie za­czę­li do­ka­zy­wać w płyt­kiej wo­dzie za­tocz­ki. Sam rów­nież na­brał ocho­ty na orzeź­wia­ją­cą ką­piel w mo­rzu, dla­te­go po­sta­no­wił wró­cić już do przy­ja­ciół.

Bar­tek scho­dził raź­no wą­ską ścież­ką ze szczy­tu kli­fu, nadal uśmie­cha­jąc się do swo­ich my­śli. Tuż przy kra­wę­dzi zbo­cza za­uwa­żył bla­do­ró­żo­we sto­krot­ki. Po­my­ślał, że Ania i Mary Jane będą pew­nie tro­chę złe, że tak dłu­go go nie było, po­sta­no­wił więc ze­rwać dla nich kil­ka kwiat­ków.

– Sto­krot­ki po­win­ny je udo­bru­chać – uznał.

Ostroż­nie przy­kuc­nął i za­czął zry­wać kwiat­ki. Tuż obok kęp­ki tra­wy, na któ­rej ro­sły, czer­ni­ła się war­stwa syp­kiej sa­dzy Bar­tek przyj­rzał się jej uważ­niej.

– Hm… – mruk­nął i zmarsz­czył brwi za­in­try­go­wa­ny

Roz­tarł ciem­ną sub­stan­cję pal­ca­mi. Na­gle przy­po­mniał so­bie, gdzie wi­dział już coś po­dob­ne­go. Kie­dyś, gdy był mały, wspi­nał się z ro­dzi­ca­mi na We­zu­wiusz we Wło­szech. Pa­mię­tał do­brze, jak wte­dy wy­glą­dał osad. Dla­te­go te­raz był nie­mal pe­wien, że ma przed sobą ja­kiś ro­dzaj pyłu wul­ka­nicz­ne­go.

Glip­ty­ka

jest sztu­ką wy­ko­ny­wa­nia pie­czę­ci. W szla­chet­nych lub pół­sz­la­chet­nych ka­mie­niach wy­ci­na­no wzo­ry i na­pi­sy. Po od­ci­śnię­ciu pie­czę­ci (na przy­kład na roz­grza­nym wo­sku) po­wsta­wa­ło ne­ga­ty­wo­we od­bi­cie wzo­ru.

Gem­ma

to szla­chet­ny albo pół­sz­la­chet­ny ka­mień ozdo­bio­ny wklę­słym bądź wy­pu­kłym re­lie­fem. Je­śli wzo­ry były wklę­słe, klej­not no­sił na­zwę in­ta­glio, je­śli na­to­miast były wy­pu­kłe, na­zy­wa­no go ka­meą.

Strzep­nął pal­ce i już za­mie­rzał wró­cić do sto­kro­tek, gdy za­uwa­żył wy­sta­ją­cą spod wul­ka­nicz­nej masy błysz­czą­cą płyt­kę. Za­cie­ka­wio­ny za­czął ją od­grze­by­wać. Mu­siał przy tym za­cho­wy­wać się wy­jąt­ko­wo ostroż­nie, po­nie­waż klif w tym miej­scu był bar­dziej stro­my niż od stro­ny za­to­ki, a w dole roz­cią­gał się głę­bo­ki wą­wóz.

W koń­cu uda­ło mu się wy­dłu­bać z czar­ne­go pyłu nie­wiel­ki owal­ny przed­miot, przy­po­mi­na­ją­cy brosz­kę.

– To chy­ba gem­ma! – Bart­ka olśni­ło.

Wi­dział coś po­dob­ne­go w mu­zeum w Ate­nach kil­ka dni temu. Ta gem­ma wy­glą­da­ła jed­nak zu­peł­nie in­a­czej niż ozdo­by w mu­ze­al­nych ga­blo­tach. Był to ró­żo­wa­wy agat opra­wio­ny w zło­to. Po­wierzch­nię aga­tu zdo­bił wy­pu­kły re­lief. Przed­sta­wiał on gło­wę byka ze zło­ty­mi ro­ga­mi, a pod nią wid­niał nie­zro­zu­mia­ły na­pis. Obok na­to­miast z wiel­ką pre­cy­zją wy­rzeź­bio­no sta­ro­żyt­ny okręt, któ­ry wzno­sił się na grzy­wie ogrom­nej, wzbu­rzo­nej fali, jak­by zma­gał się ze strasz­li­wym sztor­mem.

Bar­tek po­sta­no­wił po­ka­zać swo­je zna­le­zi­sko przy­ja­cio­łom. Spoj­rzał na ze­ga­rek i zdał so­bie spra­wę, że te­raz to już na pew­no dziew­czy­ny będą wście­kłe – mi­nę­ło już pół­to­rej go­dzi­ny Scho­wał ta­jem­ni­czą gem­mę do wy­słu­żo­nej tor­by prze­wie­szo­nej przez ra­mię, po czym schy­lił się, żeby urwać jesz­cze kil­ka sto­kro­tek na prze­pro­si­ny.

Na­gle, kru­cha ska­ła, na któ­rej stał, gwał­tow­nie ob­su­nę­ła się i ru­nę­ła z ło­sko­tem w dół, po­cią­ga­jąc za sobą ka­mie­nie i odłam­ki skal­ne skal­ny na samo dno wą­wo­zu.

Bar­tek krzyk­nął, za­chwiał się i spadł z urwi­ska…

W ostat­nim mo­men­cie zła­pał się pal­ca­mi wy­sta­ją­ce­go ka­mie­nia i za­wisł na skar­pie, pró­bu­jąc zna­leźć opar­cie dla stóp.

– O, w mord­kę jeża! – za­klął, choć na wie­le mu się to nie zda­ło.

Czuł, jak z każ­dą se­kun­dą krew od­pły­wa z jego unie­sio­nych w górę rąk i po­zba­wia go tym sa­mym sił.

– Dłu­go tak nie wy­trzy­mam – mruk­nął zroz­pa­czo­ny

– Co ty tu ro­bisz? – usły­szał nie­spo­dzie­wa­nie głos gdzieś po­nad sobą.

Od­chy­lił nie­co gło­wę i uj­rzał sma­głą bu­zię dziew­czy­ny

– A tak so­bie tu wi­szę i po­dzi­wiam wi­do­ki… – wy­stę­kał z tru­dem. – Je­steś anio­łem? – spy­tał na wszel­ki wy­pa­dek, wpa­tru­jąc się w oczy bar­wy cie­płe­go bursz­ty­nu.

Dziew­czy­na ro­ze­śmia­ła się.

– O ile mi wia­do­mo, nie je­stem anio­łem. Ale może skoń­czysz już po­dzi­wiać te wi­do­ki i po­dasz mi rękę, to ci po­mo­gę? – wy­cią­gnę­ła ra­mię.

– Tak. My­ślę, że się już na­pa­trzy­łem – od­parł Bar­tek i z ulgą uchwy­cił zbaw­czą dłoń. Gdy po chwi­li sta­nął bez­piecz­nie na ścież­ce, prze­gar­nął od­ru­cho­wo brud­ny­mi pal­ca­mi ja­sną czu­pry­nę, po­zo­sta­wia­jąc na niej ciem­ne smu­gi.

– Bar­dzo dzię­ku­ję za przy­by­cie w samą porę – uśmiech­nął się z wy­raź­ną ulgą.

– Mia­łeś szczę­ście, aku­rat by­łam w po­bli­żu i usły­sza­łam twój krzyk – nie­zna­jo­ma od­wza­jem­ni­ła uśmiech.

– Je­śli nie je­steś anio­łem, to kim je­steś? – za­gad­nął Bar­tek. – Chciał­bym wie­dzieć, komu za­wdzię­czam ży­cie – ukło­nił się po ry­cer­sku.

– Mam na imię Klej­to – od­par­ła dziew­czyn­ka w ja­snej su­kien­ce. Była chy­ba mniej wię­cej w wie­ku Mary Jane. – Miesz­kam nie­da­le­ko stąd. A ty? – za­py­ta­ła, od­gar­nia­jąc z po­licz­ka dłu­gie czar­ne wło­sy. – Pew­nie miesz­kasz w domu Alk­me­ny Za­rka­da­kis?

– Tak, ra­zem z sio­strą i przy­ja­ciół­mi – po­twier­dził Bar­tek. – Skąd wiesz?

Klej­to ro­ze­śmia­ła się.

– Do tej czę­ści Pa­nor­mo rzad­ko za­glą­da­ją tu­ry­ści. Wolą ho­te­le. Nie­trud­no więc było was za­uwa­żyć.

– No tak – Bar­tek uśmiech­nął się.

– Mu­szę już le­cieć, bab­cia na mnie cze­ka. Je­że­li da­lej bę­dziesz po­dzi­wiał wi­do­ki, to uwa­żaj, że­byś zno­wu nie spadł – prze­strze­gła go Klej­to.

– Tak na­praw­dę, zry­wa­łem sto­krot­ki – Bar­tek przy­znał się za­wsty­dzo­ny i po­ka­zał wy­mię­te­go kwiat­ka, któ­ry ja­kimś cu­dem ostał mu się w dło­ni.

Klej­to unio­sła wy­so­ko brwi ze zdu­mie­nia.

– Nie­zły z cie­bie ro­man­tyk – za­chi­cho­ta­ła.

– Czy ja wiem – Bar­tek za­ru­mie­nił się. – Weź, pro­szę, nie mam nic in­ne­go – po­dał jej wy­mi­ze­ro­wa­ną sto­krot­kę.

– Dzię­ku­ję – na po­licz­kach Klej­to za­kwi­tły de­li­kat­ne ru­mień­ce. – Chodź­my już – ski­nę­ła gło­wą, żeby ukryć zmie­sza­nie.

Scho­dząc ze wzgó­rza, przez cały czas roz­ma­wia­li. Bar­tek do­wie­dział się, że dziew­czy­na na co dzień miesz­ka w Ate­nach, a te­raz jest na wa­ka­cjach u bab­ci i dziad­ka.

– Mój dzia­dek jest ry­ba­kiem i co­dzien­nie o świ­cie wy­pły­wa w mo­rze. Zna tak­że mnó­stwo opo­wie­ści o grec­kich bo­gach i he­ro­sach – po­chwa­li­ła się.

– Chęt­nie bym po­słu­chał – Bar­tek wtrą­cił nie­śmia­ło.

– Na­praw­dę? – Klej­to ucie­szy­ła się. – W ta­kim ra­zie za­pra­szam cie­bie i two­ich przy­ja­ciół. Przyj­dę po was ju­tro po po­łu­dniu.

– Och, to su­per! – Bar­tek już nie mógł się do­cze­kać spo­tka­nia z dziad­kiem i… Klej­to.

Po­nie­waż ze­szli już z kli­fu, dziew­czy­na po­że­gna­ła się i po­bie­gła w stro­nę swo­je­go domu oto­czo­ne­go ga­jem oliw­nym i drzew­ka­mi po­ma­rań­czo­wy­mi. A Bar­tek po­szedł w kie­run­ku pla­ży.

Na jego wi­dok Ania po­rzu­ci­ła Kro­ni­kę Ar­cheo, w któ­rej już daw­no skoń­czy­ła pi­sać i ma­lo­wać.

– Gdzie by­łeś tak dłu­go? – za­py­ta­ła tro­chę zi­ry­to­wa­na.

– A tam, na szczy­cie, to zna­czy… w ru­inach świą­ty­ni. – Bar­tek był wy­jąt­ko­wo roz­ko­ja­rzo­ny

– A to­bie co się sta­ło?

– Mary Jane z gru­bą war­stwą kre­mu ochron­ne­go na spie­czo­nym czer­wo­nym no­sie pa­trzy­ła na nie­go po­dejrz­li­wie. – Wy­glą­dasz ja­koś dziw­nie.

Przy­ja­ciel miał za­dra­śnię­ty po­li­czek, ubru­dzo­ne szor­ty, ro­ze­rwa­ną ko­szul­kę i tro­chę nie­obec­ny wy­raz twa­rzy.

– Aaa, to. – Bar­tek do­pie­ro te­raz za­uwa­żył roz­dar­cie. – Mia­łem mały wy­pa­dek – mach­nął ręką, ba­ga­te­li­zu­jąc całą spra­wę.

– Jaki wy­pa­dek? – Ania z tro­ską przy­glą­da­ła się bra­tu.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku – prze­ko­ny­wał. – Ale po­zna­łem pew­ną dziew­czy­nę, Gre­czyn­kę – do­dał.

– Dziew­czy­nę? – Mary Jane na­stro­szy­ła się i od­ru­cho­wo za­czę­ła ście­rać krem z nosa. – To dla­te­go tak dłu­go cię nie było! – po­wie­dzia­ła z wy­rzu­tem. Bar­tek nie zwró­cił na to uwa­gi.

– Ma na imię Klej­to – cią­gnął da­lej.

– Klej­to? Co to za imię? – zdzi­wi­ła się Mary Jane. Szyb­ko na­ło­ży­ła swo­ją ko­lo­ro­wą tu­ni­kę i po­czu­ła, że po dłu­gim opa­la­niu tra­dy­cyj­nie ple­cy też ma spa­lo­ne.

Sły­sząc ja­kieś za­mie­sza­nie, Jim i Mar­tin z za­cie­ka­wie­niem wy­sta­wi­li swo­je pie­go­wa­te bu­zie z ogrom­nia­stej dziu­ry, któ­rą wy­grze­ba­li dla ochło­dy

– Jej dzia­dek jest ry­ba­kiem i zna mnó­stwo cie­ka­wych opo­wie­ści. Klej­to za­pro­si­ła nas do sie­bie.

– O, to bar­dzo faj­nie – ucie­szy­ła się Ania.

– Może jej dzia­dek za­bie­rze nas na ryby? – bliź­nia­cy spoj­rze­li na sie­bie z na­dzie­ją. – Mo­gli­by­śmy z bli­ska zo­ba­czyć del­fi­ny! – Mar­tin tak się za­pa­lił, że aż wy­sko­czył z dziu­ry

– Ostat­nim ra­zem chcia­łeś z bli­ska oglą­dać kro­ko­dy­le i pa­mię­tasz, czym to się skoń­czy­ło! – Mary Jane wy­po­mnia­ła mu mro­żą­cą krew w ży­łach hi­sto­rię sprzed kil­ku mie­się­cy.

– Oj, del­fi­ny to prze­cież nie to samo co kro­ko­dy­le! – żach­nął się Mar­tin. – Są przy­jaź­nie na­sta­wio­ne do czło­wie­ka, lu­bią się ba­wić i nie są lu­do­żer­ca­mi – wzru­szył ra­mio­na­mi. – Mo­gła­byś zro­bić im zdję­cia – chy­trze pod­szedł sio­strę.

– Fak­tycz­nie! Z ło­dzi ry­bac­kiej wy­szły­by pięk­ne uję­cia – Mary Jane na­bra­ła chę­ci na ło­wie­nie ryb. – To kie­dy po­zna­my tę Klej­to? – od­wró­ci­ła się do Bart­ka.

– Przyj­dzie po nas ju­tro po po­łu­dniu – od­parł.