Krótka historia ekonomii
- Wydawca:
- Wydawnictwo RM
- Kategoria:
- Humanistyka
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7773-865-8
- Rok wydania:
- 2017
- Słowa kluczowe:
- dopiero
- ekonomiczny
- ekonomii
- historia
- historii
- krótką
- kryzys
- myślicieli
- więcej
- wprowadzenie
- współczesnych
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Krótka historia ekonomii”
Skąd bierze się bieda? Czy kryzysów ekonomicznych naprawdę nie da się uniknąć? Czy interwencje państwowe w gospodarce są przekleństwem czy też koniecznością? Odpowiedź na te podstawowe pytania powinna zainteresować każdego, jednak zniechęcać może nieprzyjazny żargon ekonomiczny. Właśnie dlatego ta jasna, zrozumiała i wciągająca książka okazuje się idealnym rozwiązaniem dla młodych czytelników dopiero poznających ekonomię oraz ludzi, którzy chcą lepiej zrozumieć historię gospodarczą oraz rządzące nią idee począwszy od starożytności, a na czasach współczesnych skończywszy.
Historyk gospodarczy Niall Kishtainy w krótkich rozdziałach ułożonych w porządku chronologicznym opisuje najważniejsze prądy i wydarzenia. Przy okazji przedstawia myślicieli takich jak Adam Smith, Karol Marx czy John Maynard Keynes. Wskazuje również punkty zwrotne historii, w tym wynalezienie pieniądza, narodzenie się kapitalizmu i Wielki Kryzys, oraz opisuje zjawiska przedsiębiorczości i nierówności, analizuje ekonomię behawioralną i kryzysy finansowe. Krótka historia ekonomii naświetla czołowe idee ekonomiczne, a także siły i dylematy kształtujące współczesny świat w czasach, w których wydają się ważniejsze niż kiedykolwiek.
O książce:
„Błyskotliwie napisana, wciągająca historia ekonomii. Bardzo ludzka. Można się z niej sporo nauczyć, czego jestem najlepszym dowodem” - Tim Harford, autor „Messy” i „ Sekretów ekonomii, czyli ile naprawdę kosztuje twoja kawa?”.
„Doskonałe wprowadzenie do ekonomii, przeznaczone dla osób początkujących. Książka napisana z werwą, a przy tym zabawna. W sposób dogłębny wyjaśnia, co ekonomiści wnieśli do współczesnego rozumienia świata” - Robert J. Shiller, laureat nagrody Nobla z ekonomii.
„Ta książka stanowi intelektualną skrzynię ze skarbami dla każdego, kto interesuje się historią i wielkimi ideami oraz rolą, jaką myślenie ekonomiczne odgrywało w nich przez ponad 2000 lat”. - Charles Wheelan, autor Naked economy
„Wielu chciałoby dowiedzieć się więcej o teoriach ekonomicznych – ale najwyraźniej nie dość mocno, by znieść dyskomfort związany z czytaniem o nich. „Krótka historia ekonomii” Nialla Kishtainy’ego rozwiązuje ten problem: jest naprawdę krótka i na tyle dobrze napisana, by czytało się ją bez większego wysiłku, a jednocześnie w sposób dogłębny chwyta głębię myśli, które zmieniły nasz sposób myślenia o świecie” - Robert H. Frank, autor The Economic Naturalist
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Niall Kishtainy
Krótka historia ekonomii
Niall Kishtainy
Tłumaczenie: Michał Zacharzewski
Originally published in 2017 by Yale University Press
as A LITTLE HISTORY OF ECONOMICS
© 2017 Niall Kishtainy
All rights reserved
Polish language translation © 2017 Wydawnictwo RM
Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25
rm@rm.com.pl, www.rm.com.pl
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: rm@rm.com.pl
ISBN 978-83-7773-770-5
ISBN 978-83-7773-865-8 (ePub)
ISBN 978-83-7773-866-5 (mobi)
Redaktor prowadzący: Irmina Wala-PęgierskaRedakcja: Mirosława SzymańskaKorekta: Ewa WojciechowskaNadzór graficzny: Grażyna JędrzejecOpracowanie graficzne okładki i książki wg oryginału: Grażyna JędrzejecEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec
Spis treści
1 Chłodne głowy i gorące serca
2 Szybujące łabędzie
3 Boska gospodarka
4 Wyprawa po złoto
5 Szczodrość natury
6 Niewidzialna ręka
7 Zboże kontra żelazo
8 Idealny świat
9 Zbyt wiele gęb
10 Lud pracujący świata
11 Doskonała równowaga
12 Zgaście Słońce!
13 Zyski z wojny
14 Hałaśliwy trębacz
15 Cola czy pepsi?
16 Człowiek z planem
17 Szpanowanie kasą
18 Prosto do ścieku
19 Twórcza destrukcja
20 Dylemat więźnia
21 Tyrania rządu
22 Wielkie Pchnięcie
23 Ekonomia wszystkiego
24 Dorastanie
25 Słodka harmonia
26 Podzielony świat
27 Napełnić wannę
28 Rządzeni przez klaunów
29 Iluzja pieniądza
30 Spojrzenie w przyszłość
31 Spekulanci atakują
32 Na ratunek słabeuszowi
33 Znając ciebie, znając mnie
34 Złamane obietnice
35 Brakujące kobiety
36 Umysły we mgle
37 Ekonomia w rzeczywistym świecie
38 Bankierzy poszaleli
39 Giganci wśród chmur
40 Dlaczego warto być ekonomistą?
ROZDZIAŁ 1
Chłodne głowy i gorące serca
Możesz się uważać za szczęściarza, bo… trzymasz tę książkę w rękach! Najwyraźniej mogłeś sobie na nią pozwolić lub stać było na to osobę, od której ją dostałeś. Gdybyś pochodził z ubogiego kraju, musiałbyś utrzymać rodzinę za kilka dolarów dziennie. Większość pieniędzy wydawałbyś wówczas na jedzenie i tym samym nigdy byś Krótkiej historii ekonomii nie kupił. Jeśli nawet wszedłbyś w jej posiadanie, uznałbyś ją za bezużyteczną, gdyż nie potrafiłbyś czytać. W Burkina Faso, biednym państewku leżącym w Afryce Zachodniej, litery zna mniej niż połowa obywateli, w tym zaledwie jedna trzecia kobiet. Dwunastoletnie dziewczynki nie uczą się algebry ani języków obcych, bo całymi dniami noszą wodę wiadrami do domu. Tak więc, nawet jeśli nie uważasz się za człowieka majętnego, nie zapominaj, że dla wielu osób żyjących na naszej planecie możliwość kupienia i przeczytania książki jest równie abstrakcyjna jak lot na Księżyc.
Ludzie, których na myśl o tak głębokich podziałach zżera ciekawość bądź też ogarnia wściekłość, często zaczynają interesować się ekonomią. W końcu jest to nauka o tym, jak społeczeństwa wykorzystują posiadane zasoby: ziemię, surowce, ludzi oraz maszyny niezbędne do produkcji rozmaitych dóbr, takich jak choćby chleb czy buty. Ekonomia tłumaczy również, dlaczego nie należy mówić mieszkańcom Burkina Faso, że przyczyną ich biedy jest lenistwo (nawet jeśli w niektórych przypadkach to prawda). Wielu z nich naprawdę ciężko pracuje, ale urodzili się w kraju, którego gospodarka nie sprawdza się jako producent dóbr. Dlaczego Brytyjczycy mają piękne domy, książki i nauczycieli gotowych uczyć ich dzieci, a mieszkańcy Burkina Faso mogą tylko o tym pomarzyć? To oczywiście niezwykle trudne pytanie i jeszcze nikt nie udzielił na nie pełnej odpowiedzi. Ekonomiści przynajmniej próbują.
Istnieje jednak ważniejszy powód, by zainteresować się tą dziedziną nauki i poszukać własnego spojrzenia na gospodarkę. Gospodarka decyduje bowiem o ludzkim życiu. Maluch urodzony w bogatym kraju niemal na pewno dożyje swoich piątych urodzin. Śmierć dziecka jest tam zjawiskiem rzadkim i szokującym. Tymczasem w najbiedniejszych częściach świata ponad dziesięć procent szkrabów umiera przedwcześnie, głównie z powodu głodu i braku leków. Osoby nastoletnie mogą się uważać za szczęściarzy. Bądź co bądź przeżyły dzieciństwo!
Samo słowo „ekonomia” brzmi nieprzyjemnie i kojarzy się z nudnymi statystykami. W rzeczywistości nauka stara się ułatwić ludziom życie oraz pomóc im w zachowaniu zdrowia i zdobyciu wykształcenia. Bada powody, dla których niektóre jednostki osiągają to, czego potrzebują, a innym się to nie udaje. Jeśli zdołamy kiedyś odpowiedzieć na tych kilka podstawowych pytań, będziemy mogli pomóc wszystkim ludziom na świecie.
Ekonomiści w sposób nietypowy myślą o zasobach – czyli na przykład o cegłach potrzebnych do wybudowania szkoły, lekach niezbędnych do leczenia czy książkach, po które ludzie chętnie sięgają. Nazywają je bowiem dobrami rzadkimi. Brytyjski ekonomista Lionel Robbins wręcz zdefiniował ekonomię jako naukę o takich właśnie dobrach! I nie chodzi tu wyłącznie o diamenty czy białe pawie, które rzeczywiście rzadko się spotyka, ale również i o długopisy czy książki. A więc przedmioty, które można znaleźć w każdym domu lub sklepie! Są rzadkie, bo występują w ograniczonych ilościach, a przecież potrzeby ludzkie wydają się nieograniczone. Gdybyśmy chcieli, moglibyśmy codziennie kupować nowe pisaki. Nie możemy jednak, gdyż trzeba za nie zapłacić. Musimy tym samym dokonywać wyborów.
Zastanówmy się przez chwilę nad kosztami. Nie zawsze wyraża się je w funtach czy dolarach, choć pieniądze niewątpliwie są do ich określenia ważne. Wyobraźmy sobie młodego człowieka, który zastanawia się, jaki wydział uniwersytecki wybrać. Ma do wyboru historię i geografię, ale nie może studiować obu kierunków jednocześnie. Ostatecznie decyduje się na historię. Kosztem dokonanego wyboru jest więc to, z czego zrezygnował: szansa poznania pustyń, lodowców i stolic. Jaki jest koszt nowego szpitala? Najłatwiej dodać do siebie ceny cegieł i stali, którą zużyto na budowie. Jeśli jednak zastanowimy się nad tym, z czego zrezygnowaliśmy, podejmując decyzję o budowie szpitala, dojdziemy do wniosku, że kosztem jest również stacja kolejowa, którą mogliśmy wybudować. Ekonomiści nazwaliby ją kosztem alternatywnym bądź kosztem utraconych korzyści. Łatwo o nim zapomnieć. Zjawiska ograniczoności dóbr i kosztów alternatywnych stanowią tymczasem podstawę ważnej prawdy ekonomicznej: zawsze dokonuje się jakiegoś wyboru. Chociażby pomiędzy szpitalem, stacją kolejową, centrum handlowym i stadionem piłkarskim.
Ekonomia analizuje, w jaki sposób należy wykorzystywać dobra rzadkie do zaspokajania potrzeb. Ale nie tylko. Bada również alternatywy, przed którymi stają ludzie w różnych częściach świata. Mieszkańcy ubogich krajów są w trudnej sytuacji, przykładowo muszą wybierać pomiędzy posiłkiem dla dziecka a antybiotykiem dla babci. W państwach takich jak USA czy Szwecja podobne decyzje podejmuje się niezwykle rzadko. Częściej wybiera się między nowym zegarkiem a nowoczesnym iPadem. Oczywiście kraje bogate też mają swoje problemy. Niekiedy bankrutują działające w nich firmy, ludzie tracą pracę i nie mają za co kupić swoim dzieciom ubrań. Z reguły jednak nie muszą się martwić o życie swoich bliskich. Dlatego centralnym pytaniem ekonomii pozostaje, w jaki sposób społeczeństwa mogą ograniczać skutki niedoborów – i dlaczego nie wszystkie robią to równie skutecznie. Próba udzielenia odpowiedzi wymaga czegoś więcej niż świadomości istnienia kosztów alternatywnych, czyli umiejętności wybrania pomiędzy nowym szpitalem a boiskiem piłkarskim czy między iPadem a zegarkiem. Niezbędna jest również znajomość zasad funkcjonowania gospodarki. Poznanie dorobku najbardziej znanych ekonomistów to dobry sposób na wgryzienie się w problem. Ich dorobek stanowi jednocześnie doskonały przykład niezwykłego zróżnicowania teorii naukowych.
Ekonomiści przyglądają się gospodarkom. Patrzą, jak zużywa się surowce, produkuje nowe towary i decyduje, kto co dostanie. Przykładowo producent kupuje materiały i zatrudnia pracowników do szycia T-shirtów. Konsument – czyli ty lub ja – odwiedza sklepy i kupuje koszulki (a więc konsumuje je). Oczywiście pod warunkiem, że ma pieniądze i chce je wydać. Nabywa również usługi, czyli towary, które nie są fizycznymi przedmiotami (patrz: strzyżenie). Podobnie jak większość konsumentów jest jednocześnie pracownikiem i w ten sposób zarabia na życie. Razem z firmami i sobie podobnymi ludźmi stanowi podstawę każdej gospodarki. Jednak na to, w jaki sposób wykorzystywane są surowce, wpływają również banki i giełdy tworzące systemy finansowe. Te pierwsze pożyczają pieniądze firmom i w ten sposób finansują je. Przecież kiedy bank udzieli producentowi koszulek kredytu na budowę nowej fabryki, ten nabędzie cement i wykorzysta do wzniesienia zakładu, a nie mostu! Dodatkowo firmy sprzedają swoje akcje (lub udziały) na giełdach i w ten sposób zdobywają pieniądze na inwestycje. Jeśli kupiłeś akcje Toshiby, posiadasz niewielką część tego przedsiębiorstwa i zyskujesz, jeśli wiedzie mu się dobrze. Częścią gospodarki są również rządy. One także mają wpływ na to, w jaki sposób wykorzystuje się surowce – chociażby wydając pieniądze na nowe elektrownie czy autostrady.
W następnym rozdziale poznamy starożytnych Greków, pierwszych ludzi, którzy zaczęli stawiać pytania ekonomiczne. Słowo „ekonomia” pochodzi zresztą od greckiego oikonomía i oznacza naukę o tym, jak gospodarstwa domowe zarządzają swoimi środkami. Dziś ekonomiści skupiają się na firmach i całych gałęziach gospodarki, ale gospodarstwa domowe nadal są dla nich ważne. W końcu to zwykli ludzie kupują towary i tworzą siłę roboczą. Ekonomia jest więc de facto nauką o ich zachowaniach w gospodarce – chociażby o tym, w jaki sposób wydadzą dwadzieścia funtów, które dostali na urodziny. I dlaczego decydują się na pracę za określone wynagrodzenie albo czemu jedni przezornie oszczędzają, a inni marnują kasę na plastikowe pałace dla swoich psów!
Ekonomiści próbują odpowiadać na takie pytania w sposób naukowy. Tobie słowo „nauka” kojarzy się pewnie z cieczami bulgoczącymi w probówkach oraz równaniami zapisanymi na tablicy? Nie widzisz jej związku z ludźmi umierającymi z głodu? A jednak ekonomiści pracują w podobny sposób co naukowcy badający tor lotu rakiety. Fizycy szukają bowiem praw fizyki, czyli zasad wynikania jednego zjawiska z drugiego, i starają się za ich pomocą ustalić, w jaki sposób ciężar rakiety wpłynie na jej zasięg czy pułap. Ekonomiści z kolei szukają praw ekonomicznych, które pozwolą im na przykład ustalić zależność pomiędzy wielkością populacji a ilością dostępnego jedzenia. To tak zwana ekonomia pozytywna. Prawa nie są przecież dobre ani złe. Po prostu opisują rzeczywistość.
Pewnie uważasz, że ekonomia nie powinna się ograniczać do opisu zastanej rzeczywistości. Masz rację. Przypomnij sobie afrykańskie dzieci, które nie dożywają piątego roku. życia. Czy wystarczy odnotować ich sytuację i na tym zakończyć pracę? Oczywiście nie! Gdyby naukowcy nie dokonywali oceny zjawiska, byliby ludźmi bez serca! Zajmuje się tym kolejna gałąź ekonomii – ekonomia normatywna. Próbuje ona ustalić, czy dane zjawisko gospodarcze jest dobre czy złe dla społeczeństwa. Jeśli supermarket wyrzuca jedzenie nadające się do spożycia, to je marnuje. Z kolei różnica dochodów między bogatymi i biednymi jest po prostu niesprawiedliwa.
Kiedy dokona się szczegółowej obserwacji i mądrej oceny danego zjawiska, można dzięki prawom ekonomicznym rozpocząć proces zmian i stworzyć bogatsze, uczciwsze społeczeństwo, w którym więcej osób może cieszyć się życiem na odpowiednim poziomie. Jak powiedział kiedyś brytyjski ekonomista Alfred Marshall, ekonomiści potrzebują „chłodnych głów i gorących serc”. Powinni opisywać świat jak naukowcy, ale robić to z szacunkiem dla ludzkiego cierpienia i próbować zmienić rzeczywistość na lepsze.
Współczesna ekonomia wykładana na uniwersytetach jest efektem wielu tysięcy lat rozwoju cywilizacyjnego. Pojawiła się jednak kilka wieków temu wraz z powstaniem kapitalizmu, systemu społeczno-gospodarczego funkcjonującego obecnie na niemal całym świecie. W kapitalizmie większość surowców – ziemię, jedzenie czy pracę – kupuje się i sprzedaje za pieniądze. Proces ten reguluje „rynek”. Kapitaliści posiadają kapitał: pieniądze i maszyny, wreszcie fabryki potrzebne do produkcji dóbr. To właśnie w nich pracują przedstawiciele drugiej klasy społecznej, czyli pracownicy. Dziś trudno wyobrazić sobie, by gospodarka bazowała na odmiennych zasadach, jednak wcześniej funkcjonowały zupełnie inne systemy gospodarcze. Ludzie jedli to, co sami wyprodukowali, i nie kupowali jedzenia. Nie pracowali też dla firm, ale dla panów, do których należała ziemia.
W porównaniu z matematyką czy nauką o literaturze ekonomia jest nauką młodą i skupia się głównie na tym, co trapi kapitalistów: na kupowaniu, sprzedawaniu i cenach. Spora część Krótkiej historii ekonomii dotyczy tych właśnie procesów. Przyjrzymy się również teoriom, które funkcjonowały wcześniej, bo przecież każde społeczeństwo – kapitalistyczne czy nie – boryka się z problemami niedoborów. Przeanalizujemy zmieniające się teorie i przepoczwarzające się gospodarki. Spróbujemy zrozumieć, jak ludzie próbowali radzić sobie z ograniczonością zasobów, pracując na polach bądź w fabrykach i i zasiadając potem wspólnie do stołu.
Czy ekonomiści zawsze oceniają gospodarkę niczym rozważni naukowcy i mądrzy filozofowie? Cóż, bywają oskarżani o przeoczanie problemów niektórych grup społecznych. Z reguły tych, o których zapominano za każdym razem, gdy na świecie dokonywał się postęp – mowa tu na przykład o kobietach czy osobach czarnoskórych. Czy działo się tak dlatego, że ekonomiści z reguły wywodzili się z warstw uprzywilejowanych? Na początku XXI wieku wybuchł wielki kryzys ekonomiczny wywołany przez nieodpowiedzialną działalność banków. Wielu ludzi miało żal do analityków, że go nie przewidzieli. Niektórzy podejrzewają nawet, że naukowcy pozostawali pod wpływem beneficjentów gospodarki kontrolowanej przez finansistów i wielkie banki.
Być może więc ekonomiści potrzebują czegoś więcej niż chłodnych głów i gorących serc? Z pewnością przydałyby im się oczy zdolne do krytycznego spojrzenia, czyli umiejętność zmiany własnych przyzwyczajeń wraz ze sposobem patrzenia na świat. Studiowanie historii ekonomii może w tym pomóc. Przypomnienie sobie, jak wiele dawne idee zawdzięczają nietypowym zainteresowaniom ich twórców oraz realiom, w jakich żyli, pozwoli trzeźwiej spojrzeć na świat. Dlatego właśnie analizowanie prądów naukowych w kontekście historycznym jest takie interesujące – i tak ważne dla świata, w którym żyjemy.
ROZDZIAŁ 2
Szybujące łabędzie
Podobnie jak my, ludzie pierwotni zmagali się z ograniczonością zasobów. W ich przypadku oznaczało to konieczność zdobycia jedzenia. Nie istniała jeszcze gospodarka jako taka, nie było farm, warsztatów ani fabryk. Wyżywienie zapewniał las, w którym zbierano jagody i polowano na zwierzęta. W efekcie dopiero wraz z pojawieniem się bardziej złożonych systemów gospodarczych funkcjonujących w starożytnej Grecji czy Rzymie ludzie zaczęli się zastanawiać nad ekonomią.
Pierwsi tematem zajęli się greccy filozofowie, którzy jednocześnie zapoczątkowali zachodnią myśl filozoficzną (jej częścią jest dziś ekonomia). Ich idee pojawiły się w efekcie trwającego wiele tysięcy lat procesu tworzenia się pierwszych cywilizacji. W jego trakcie ludzie co najwyżej siali ziarna ekonomii, naginając naturę do swoich potrzeb. Kiedy jednak ujarzmili ogień, zaczęli wytwarzać nowe dobra z rzeczy znajdujących się pod ręką. Nauczyli się lepić garnki z gliny, przygotowywać posiłki z mięsa i roślin. Potem, jakieś dziesięć tysięcy lat temu, stali się kołem zamachowym pierwszej rewolucji ekonomicznej: odkryli bowiem, jak uprawiać ziemię i hodować zwierzęta. Innymi słowy, wynaleźli rolnictwo. Nie potrzebowali już wielkich przestrzeni, dlatego zaczęli się gromadzić i zakładać wsie.
W ramach tego procesu narodziła się cywilizacja mezopotamska, funkcjonująca na terenie dzisiejszego Iraku. Jej system gospodarczy był nieco bardziej złożony, gdyż niektórzy obywatele nie musieli się starać o jedzenie – podobnie jak ty, który nie uprawiasz ziemi, by mieć co jeść, bo potrzebne towary kupujesz w sklepie. W Mezopotamii po raz pierwszy pojawiły się warstwy społeczne niezbierające jęczmienia ani niedojące kóz. Byli to rządzący miastami władcy oraz duchowni opiekujący się świątyniami.
Zmiany te były możliwe tylko dzięki temu, że chłopi nauczyli się skuteczniej uprawiać ziemię oraz hodować zwierzęta i wypracowywali nadwyżki, których nie potrzebowali. Oddawali je więc duchownym oraz władcom. Przekazywanie żywności przez producentów odbiorcom wymagało organizacji. Dzisiaj w kupowaniu i sprzedawaniu towarów pomagają pieniądze, lecz dawne cywilizacje kierowały się innymi zasadami. Przykładowo plony przynoszono do świątyń jako ofiarę, dzielono się nimi z duchownymi. Aby to uporządkować, wynaleziono pismo. Nieprzypadkowo wśród najstarszych dokumentów znajdują się spisy żywności dostarczonej przez producentów. Kiedy urzędnicy nauczyli się notować, zaczęli pobierać część wypracowanych przez ludzi plonów (w pewnym sensie je opodatkowując) i wykorzystywać zdobyte w ten sposób środki do finansowania niezbędnych prac, na przykład przekopywania kanałów nawadniających pola bądź wznoszenia grobowców upamiętniających władców.
Na kilka stuleci przed narodzinami Chrystusa tysiącletnie cywilizacje funkcjonowały już nie tylko w Mezopotamii, ale również w Egipcie, Indiach czy Chinach. Z pewnością odcisnęły swoje piętno na nowej cywilizacji, która narodziła się w Grecji. Tu jednak ludzie dogłębniej się zastanawiali nad rolą, jaką człowiek odgrywa w społeczeństwie. Hezjod, jeden z najstarszych greckich poetów, odnotował początki tego typu myślenia w słowach „Bóg ukrywa żywność przed człowiekiem”. Zwrócił tym samym uwagę na problem ograniczoności zasobów. Chleb nie spada przecież z nieba. Żeby go zjeść, trzeba zasiać pszenicę, zebrać ją, zmielić na mąkę, a następnie upiec z niej bochny. By żyć, ludzie muszą pracować.
Rozważania przodka wszystkich myślicieli, greckiego filozofa Sokratesa, znamy dzięki zapiskom jego uczniów. Podobno pewnej nocy przyśnił mu się łabędź rozpościerający skrzydła i wzbijający się z głośnym śpiewem do lotu. Następnego dnia poznał Platona i dostrzegł w nim ptaka ze snu. Platon (428/427 – 348/347 p.n.e.) został później jego najzdolniejszym uczniem. Obwołano go nawet nauczycielem ludzkości, a jego myśli odbiły się szerokim echem w kolejnych wiekach.
Wyobraził sobie idealne społeczeństwo funkcjonujące w ramach gospodarki nieprzypominającej tej współczesnej nam ani też tej, w której sam żył. Przede wszystkim w jego czasach nie funkcjonowało pojęcie narodu w obecnym rozumieniu tego słowa. Grecja stanowiła grupę miast-państw, takich jak Ateny, Sparta czy Teby, które określano mianem polis. Idealne społeczeństwo Platona zamieszkiwało więc niewielkie, zwarte miasto, a nie olbrzymi kraj. Władcy odpowiadali w nim za organizację życia, istniał też rynek oferujący żywność i możliwość pracy zarobkowej. Praca to zresztą ciekawe zagadnienie. Dzisiaj to ty wybierasz: decydujesz się zostać hydraulikiem, bo lubisz naprawiać różne rzeczy oraz wiesz, że jest to zajęcie dobrze płatne. W idealnym społeczeństwie Platona o pracy decydowało urodzenie. Większość ludzi, wliczając w to niewolników, uprawiała ziemię. Stanowili najniższy stan o duszach z brązu. Nieco wyżej filozof stawiał wojowników o srebrnych duszach, nad nimi zaś umiejscowił władców-filozofów, których dusze mieniły się złotem. W założonej w pobliżu Aten słynnej Akademii przygotowywał swoich uczniów do roli mędrców rządzących społeczeństwem.
Platon pogardzał bogactwem, dlatego w jego idealnym społeczeństwie żołnierze i królowie nie mogli mieć nic na własność. Złoto i pałace psuły ich dusze, mieli więc żyć we wspólnotach i dzielić się wszystkim z bliźnimi. Nawet dzieci wychowywałyby się razem, nie zaś pod opieką rodziców. Platon obawiał się, że jeśli pieniądze nabiorą zbyt wielkiego znaczenia, ludzie zaczną o nie zabiegać. W efekcie władzę przejmą bogacze, którym biedni będą zazdrościć pozycji. Będzie dochodzić do kłótni i sporów.
Platona wspierał w Akademii inny szybujący łabędź, Arystoteles (384–322 p.n.e.). To właśnie on pierwszy podzielił naukę na działy, między innymi wiedzę ogólną, matematykę oraz politykę. Miał przy tym rozległe zainteresowania, z jednej strony stawiał poważne pytania z dziedziny logiki, z drugiej interesował się budową rybich skrzeli. Dziś niektóre jego odkrycia mogą śmieszyć, jak choćby teza, że ludzie z dużymi uszami uwielbiają plotkować, ale był to przecież człowiek, który próbował ogarnąć intelektualnie cały otaczający go świat. Nie bez powodu przez całe wieki uchodził wśród naukowców za najwyższy autorytet. Nazywano go nawet Filozofem!
Arystoteles krytykował niektóre koncepcje Platona. Zamiast społeczeństwa idealnego wolał wyobrazić sobie takie, które wykorzystywało ludzkie niedoskonałości. Dlatego też zakaz posiadania własności prywatnej uznał za niepraktyczny. Zgadzał się co prawda z tezą, że ludzie będą w takiej sytuacji zazdrościć bogactwa innym, a nawet walczyć o nie, lecz jego zdaniem walczyliby również wtedy, gdyby musieli wszystkim się dzielić. Dlatego lepiej pozwolić ludziom na posiadanie majątku, bo będą dbać o niego i zrezygnują z niepotrzebnych dyskusji o tym, kto więcej włożył do wspólnego garnka.
Można by przypuszczać, że skoro ludzie tworzą dobra dzięki własnym nasionom i narzędziom, to nie zdobędą nowych butów, o ile sami ich sobie nie zrobią. Czy rzeczywiście? Przecież mogą je kupić od szewca w zamian za swoje oliwki! Tu właśnie Arystoteles rzuca światło na jedną z podstawowych części składowych gospodarki: wymianę jednego towaru na inny. „Pomagają w tym pieniądze”, podpowiada filozof. Bez nich musielibyśmy taszczyć oliwki po całym mieście i liczyć, że uda nam się wpaść na kogoś, kto zaoferuje nam w zamian buty w odpowiednim rozmiarze. Aby uprościć ten proces, ludzie stworzyli przedmiot (często srebrny i złoty), który można było wymienić na niezbędne im towary. Stał się on miernikiem ekonomicznej wartości (pokazywał, ile coś jest warte) i pozwolił przekazywać majątek innym osobom. Nie trzeba już było szukać kogoś, kto zgodzi się przyjąć oliwki w zamian za obuwie, można było sprzedać je komuś za pieniądze, a następnego dnia za te same pieniądze sprawić sobie u kogoś innego nową parę butów.
Monetami nazwano ujednolicone kawałki metalu o określonej wartości. Pojawiły się w VI wieku przed naszą erą w Lidii (leżącej w granicach dzisiejszej Turcji), gdzie wybijano je z elektrum, naturalnej mieszanki srebra i złota. Szybko się przyjęły w starożytnej Grecji – nagradzano nimi chociażby mistrzów olimpijskich, przyznając im po 500 drachm na głowę. W V wieku przed naszą erą funkcjonowało już prawie sto mennic. Płynąca z nich rzeka srebrnych monet pozwalała kołom handlu toczyć się do przodu.
Arystoteles uświadomił sobie również, że kiedy ludzie używają pieniędzy do wymiany towarowej, pojawia się znacząca różnica pomiędzy przeznaczeniem towarów (oliwki służą do jedzenia) oraz ich wartością rynkową (za oliwki dostaje się pieniądze). Mimo to równie naturalne jak uprawianie i jedzenie oliwek jest sprzedawanie ich i pozyskiwanie tą drogą innych produktów. Jednak kiedy gospodarstwa domowe zauważają, że na sprzedaży oliwek mogą zarobić, zaczynają sadzić je wyłącznie dla zysku (czyli różnicy pomiędzy przychodami ze sprzedaży a poniesionymi kosztami). Tak właśnie rodzi się handel: sprzedawanie i kupowanie dóbr w celach komercyjnych. Arystoteles traktował go nieufnie i uważał, że pozyskiwanie dóbr niepotrzebnych gospodarstwu domowemu jest nienaturalne. Przecież sprzedając oliwki w celach zarobkowych, ludzie wzbogacają się czyimś kosztem. Jak się później przekonamy, współcześni ekonomiści nie rozumieją jego obaw i uważają, że na rywalizacji sprzedawców i kupujących zyskuje całe społeczeństwo. W czasach Arystotelesa to nie wydawało się normalne.
Grecki filozof uważał, że bogactwo pochodzące z naturalnych działań ekonomicznych jest ograniczone, bo po zaspokojeniu potrzeb gospodarstwa domowego pieniądze przestają być potrzebne. Z drugiej strony nie istnieje przecież granica nienaturalnego bogacenia się. Można bez końca zwiększać produkcję oliwek i na dodatek szukać innych towarów na sprzedaż. Co mogłoby powstrzymać człowieka przed zgromadzeniem góry pieniędzy sięgającej nieba? Absolutnie nic, nie licząc cnót i mądrości. „Na skutek gromadzenia majątku może narodzić się tylko jeden człowiek – zamożny głupiec”, twierdził Arystoteles.
Gorsze od produkowania coraz większej ilości oliwek w celu zarobienia coraz większej ilości pieniędzy może być tylko używanie pieniędzy do zarobienia kolejnych pieniędzy. Zaspokajanie głodu za pomocą oliwek (lub wymienianie ich na dobra potrzebne gospodarstwu domowemu) było równie naturalne jak używanie pieniędzy jako środka wymiany. Zarabianie na pożyczaniu pieniędzy w zamian za wynagrodzenie (nazywane odsetkami) uchodziło za najbardziej nienaturalne działanie na świecie, o czym przekonamy się już w kolejnym rozdziale. Arystoteles za cnotę uważał uczciwą pracę na roli, nie zaś posadę sprytnego bankowca. Jego niechęć do pożyczkodawców wpłynęła na sposób myślenia ekonomistów w kolejnych wiekach.
Kiedy Platon i Arystoteles precyzowali swoje tezy, Grecja coraz mniej przypominała świat z ich wizji. Miasta-państwa pogrążały się w kryzysie, a Ateny i Sparta toczyły niekończące się wojny. Pomysły obu filozofów stanowiły zapewne próbę odwołania się do dawnej świetności. Platon podkreślał znaczenie dyscypliny, Arystoteles wolał w praktyczny sposób chronić ludzi przed szkodliwym działaniem handlu. I choć obaj potępiali miłość do pieniądza, ich rodacy coraz częściej myśleli o bogaceniu się. Podobno jeden z władców Sparty postanowił to utrudnić i zaczął bić monety z żelaznych sztabek tak ciężkich, że trzeba je było wozić wołami. Niemniej jednak handel kwitł. Niektóre miasta zaczęły wymieniać oliwę z oliwek, zboża oraz inne dobra na towary pochodzące z innych krajów położonych w basenie Morza Śródziemnego. Po śmierci obu filozofów gospodarka dalej się rozwijała, zwłaszcza że armie Aleksandra Wielkiego, najsłynniejszego ucznia Arystotelesa, podbiły region. W nowo powstałym imperium dominowały grecka kultura i obyczaje.
Imperium – podobnie jak inne ówczesne cywilizacje, w tym rzymska – nie przetrwało próby czasu. Pojawili się jednak nowi myśliciele. Po upadku Rzymu w V wieku naszej ery do roli badaczy gospodarki urośli chrześcijańscy mnisi. Problem w tym, że poznawali świat z perspektywy klasztorów położonych na odludziach.
ROZDZIAŁ 3
Boska gospodarka
Według Biblii to grzech pierworodny zmusił ludzi do pracy. Kiedy Adam i Ewa mieszkali w raju, wiedli proste życie: pili wodę z rzeki i jedli owoce rosnące na drzewach. Ale pewnego dnia zgrzeszyli nieposłuszeństwem i Bóg za karę przegnał ich na cztery wiatry. Wtedy właśnie dostatnie życie zamieniło się w marną egzystencję. „W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie”, powiedział Bóg Adamowi i od tamtej pory ludzie pracują, by przetrwać. Jezus ostrzega, że również podczas pracy mogą zgrzeszyć i tym samym zamknąć sobie drogę do nieba. Nie powinni zbyt często myśleć o bogaceniu się ani zazdrościć dóbr bliźnim. Skończą bowiem rozkochani w ubraniach, klejnotach i pieniądzach, zamiast w Bogu.
Na przeciwnych krańcach niezwykle długiej epoki zwanej średniowieczem znalazło się dwóch chrześcijańskich filozofów, prawdziwych tytanów intelektu swoich czasów. Obaj długo zastanawiali się nad naukami Chrystusa i tym, co myślał o udziale wiernych w gospodarce. Pierwszym z nich był Augustyn z Hippony (354–430), niestrudzony młody nauczyciel, który wyrósł na świętego mędrca. Drugim zaś Tomasz z Akwinu (1224/25–1274), włoski mnich, żyjący w czasach narodzin nowej, komercyjnej gospodarki. W swoich pismach zawierał wskazówki dla chrześcijan. Podpowiadał im, jak powinni żyć w zmieniającym się społeczeństwie.
Augustyn na własne oczy widział powolny upadek Imperium Rzymskiego. Jedną nogą stał w starożytności, drugą zaś w rodzącym się średniowieczu. Po wielu podróżach w poszukiwaniu sensu życia przeszedł na chrześcijaństwo. A ponieważ greccy filozofowie skupiali się na społeczeństwach i gospodarkach miast rządzonych przez królów, czyli de facto na niewielkich państewkach z mądrymi władcami, przeniósł ich doświadczenia na grunt Państwa Bożego, na którego czele stał Chrystus, zbawca ludzkości. W Państwie Bożym obok zwykłych praw obowiązywały te boskie. Ludzie musieli pamiętać o swych codziennych zajęciach i w ten sposób zarabiać pieniądze. Majątek był jednak darem od Boga dla grzeszników, którzy go potrzebowali. Najlepiej byłoby się go pozbyć. Dlatego właśnie niektórzy chrześcijanie próbowali żyć bez pieniędzy, głównie jako pustelnicy bądź członkowie wspólnot duchowych. W niedoskonałym świecie musieli jednak mieć pewne rzeczy na własność, dlatego starali się ich nie cenić, co najwyżej traktować jako środki ułatwiające życie godne i cnotliwe.
Idee Augustyna pomogły ukształtować średniowieczne społeczeństwo rodzące się na gruzach rzymskiego. Starożytni stworzyli olbrzymie imperium. Ich miasta były cudami inżynierii oraz elegancji. W samej stolicy działało ponad tysiąc publicznych łaźni zasilanych wodą z akweduktów. Po śmierci Augustyna tereny te zajęli najeźdźcy, a handel zamarł na kilka długich stuleci. Społeczności zwróciły się do wewnątrz, pracowały tylko dla siebie, nie sprzedawały żywności i nie kupowały jej z zewnątrz. Miasta kurczyły się, mosty i drogi zaczęły niszczeć. Jednolita tkanina imperium ustąpiła miejsca patchworkowi państewek zarządzanych przez lokalnych władców. Łączyła ich jedynie nowa, chrześcijańska wiara oraz nauki ludzi takich jak święty Augustyn.
Bazą średniowiecznego społeczeństwa był system gospodarczy zwany feudalizmem. Funkcjonujący w jego ramach władcy potrzebowali wojowników, którzy powstrzymywaliby konne hordy najeźdźców. Opłacanie ich było kosztowne, dlatego w zamian za lojalność i przysięgę złożoną swoim dobrodziejom otrzymywali ziemię na własność. System bazował więc nie na pieniądzach, lecz na obietnicach złożonych sobie przez władców i ich poddanych. Boska gospodarka przypominała „łańcuch bytu”, bo średniowieczny sposób patrzenia na świat wymagał ścisłej hierarchii. Na samym szczycie znajdował się Bóg, a jego przedstawicielami na ziemi byli najpierw papieże, a później królowie. To właśnie oni przekazywali ziemię wojownikom. Na samym dole drabiny społecznej znajdowali się chłopi pracujący na polach. Musieli oddawać zbiory panom, jedynie część plonów zachowując dla siebie. Wiara miała wówczas większy wpływ na gospodarkę niż zyski, które rządzą nią dziś. Za taki stan rzeczy odpowiadali ludzie tacy jak Augustyn i jego następcy, a więc wykształceni mnisi i kościelni duchowni.
Należał do nich również Tomasz z Akwinu. Pochodził z bogatej rodziny, ale jako młody człowiek dołączył do dominikanów, którzy stronili od pieniędzy i własności prywatnej. Jego rodzicom to się nie spodobało, więc uprowadzili go i zamknęli w jednym ze swoich zamków. Sprowadzili mu nawet prostytutkę, by zamieszkała z nim i wybiła mu z głowy pomysł zostania mnichem. Tomasz oparł się pokusie. Często się modlił i pisał książki poświęcone logice. W końcu rodzice poddali się i uwolnili syna, który przeprowadził się do Paryża, gdzie poświęcił się badaniom religijnym i naukowym.
Łańcuch bytu wyobrażał sobie jako ul, w którym wszystkie pszczoły otrzymały role od Boga. Niektóre z nich zbierają miód, inne budują ściany i korytarze, jeszcze inne służą królowej. Ówczesne społeczeństwo funkcjonowało w podobny sposób. Niektórzy pracowali na roli, inni modlili się, a kolejni walczyli za króla. Liczyło się to, by nie ulec chciwości i nie pożądać cudzych pieniędzy.
Jak zauważył Augustyn, w świecie grzechu ludzie posiadali rzeczy, by móc dzięki nim zarobić na siebie i bliskich. Według Tomasza z Akwinu mogli również sprzedawać dobra dla zysku, o ile zarobione pieniądze wykorzystywali w dobrej wierze. Jeśli zarobili więcej, niż potrzebowali, powinni oddać nadwyżkę biednym. Filozof zadawał sobie też pytanie, jaką cenę należałoby uznać za sprawiedliwą. Wyobraźmy sobie człowieka, który żyje z handlu mięsem. Jakiej kwoty może żądać od klientów? Z całą pewnością nie najwyższej, czyli takiej, którą uzyskałby, kłamliwie wychwalając jakość towaru. W średniowieczu oszustów nie brakowało. Pewien Anglik skarżył się nawet, że londyńscy rzeźnicy malowali oczy gnijących owiec na czerwono, by truchła wydawały się bardziej świeże. Tomasz z Akwinu twierdził, że cena ustalona w takich warunkach nie mogła uchodzić za niesprawiedliwą. Sprawiedliwą była jedynie ta ustalona w uczciwym społeczeństwie bez sprzedawców dominujących na rynku.
Podobnie jak wcześniejsi myśliciele, Akwinata za największy grzech gospodarczy uważał lichwę, czyli pożyczanie pieniędzy w zamian za określoną, często wygórowaną kwotę (czyli dzisiejsze odsetki). Proceder ten potępiał średniowieczny Kościół. Księża grzebiący pożyczkodawców w poświęconej ziemi bywali usuwani ze wspólnoty. Mówiło się nawet, że lichwiarze trafiają do piekła razem ze złodziejami i mordercami. Pewien duchowny zanotował kiedyś historię mężczyzny, którego pochowano z pieniędzmi zdobytymi w ten właśnie sposób. Po jego śmierci żona rozkopała grób, by odzyskać majątek. Zobaczyła demony wrzucające monety – przypominające już płonące węgle – prosto do gardła swojego zmarłego małżonka.
Średniowieczni duchowni twierdzili, że pożyczanie za wynagrodzeniem stanowi formę kradzieży, gdyż pieniądz jest jałowy, to znaczy bezpłodny, i sam z siebie nie mnoży się. Kiedy zostawi się stertę monet na polu, nie przybędzie ich w odróżnieniu od stada owiec. Jeśli więc zabierze się dwadzieścia pięć monet człowiekowi, któremu pożyczyło się ich dwadzieścia dwie, dostanie się o trzy za dużo. Powinny dalej należeć do tego człowieka. Podobnie jak starożytni greccy myśliciele, Święty Tomasz z Akwinu uważał, że pieniędzy powinno się używać wyłącznie do kupowania i sprzedawania dóbr. Nie można ich rozmnażać, żądając odsetek, tak by dług stale rósł. Pieniądze zużywają się bowiem w procesie kupowania i sprzedawania – podobnie jak chleb w procesie jedzenia (nieco inaczej wygląda sytuacja z domem, bo można w nim mieszkać, nie zużywając go). Nie można żądać od kogoś zapłacenia za chleb, a potem za jego używanie, bo wtedy zapłaciłoby się za niego dwukrotnie. Z tego samego powodu nie można od kogoś zażądać zwrotu pożyczonej sumy i dodatkowo jeszcze odsetek. Co gorsza, lichwa jest grzechem, który trwa. Morderca przestaje zabijać, kiedy idzie spać. Grzechy pożyczkodawców żyją nawet wtedy, kiedy leżą oni w łóżkach – długi, na których zarabiają, bez przerwy rosną.
Tomasz z Akwinu pisał w czasach, kiedy Europa na nowo odkrywała handel. Kilka wieków wcześniej populacja znów zaczęła rosnąć, a miasta odżyły. Wynalazki takie jak pługi czy nowe rodzaje końskich uprzęży pozwoliły chłopom zwiększyć powierzchnię upraw. Nad rzekami pojawiły się koła wodne napędzające młyny mielące ziarno. Społeczności porzucały dawną izolację i zaczynały ze sobą handlować. Pieniądze po raz kolejny ułatwiały obracanie towarami.
W miastach takich jak Wenecja czy Florencja średniowieczny łańcuch bytu rozciągał się i naprężał pod ciężarem nowego rodzaju ludzi: kupców, którzy handlowali dobrami dla zysku, oraz bankierów, którzy zajmowali się pieniędzmi. Społeczeństwo nie składało się już wyłącznie z duchownych, chłopów i wojowników. Ludzie podkładali rozżarzone węgle pod kotłami handlu, który właśnie zaczynał wrzeć. Statki woziły szkło i wełnę do Azji, a przywoziły jedwabie, przyprawy i kamienie szlachetne. Wkrótce Wenecja stała się pierwszym handlowym imperium od czasów starożytności.
Kiedy kwitł handel, kwitły również finanse. W Wenecji i Genui kupcy trzymali pieniądze w bezpiecznych skarbcach placówek służących do ich przechowywania. Swoje długi regulowali, przekazując określone kwoty pomiędzy „kontami”, mogli też pożyczać od nich pieniądze. Z czasem placówki te zamieniły się w pierwsze banki, jak również grzesznych lichwiarzy. Udało się także ograniczyć ryzyko związane z wysyłaniem drogich ładunków do niebezpiecznych, zamorskich krain. Kupcy wymyślili bowiem ubezpieczenia: płacili komuś pewną sumę pieniędzy w zamian za gwarancję, że otrzymają rekompensatę w razie nieszczęścia takiego jak sztorm skutkujący zatonięciem statku.
Gwarne miasta szkodziły feudalizmowi. Chłopi opuszczali wsie, by pracować za pieniądze. Wiatr zmian pogrzebał również dawne kościelne nauczanie. Patronem Mediolanu został Święty Ambroży, który co prawda występował przeciwko lichwiarzom, ale też nie zniechęcał do bogacenia się dzięki pożyczkom. Rola tradycji w gospodarce malała, do głosu dochodziły pieniądze i związane z nimi zyski. Nawet mnisi dostrzegli, że pożyczki przyspieszają rozwój gospodarczy, a użyczający ich ludzie muszą być odpowiednio wynagradzani. Tomasz z Akwinu stwierdził, że w pewnych sytuacjach można zaakceptować odsetki. Pożyczkodawcy mogą być wynagradzani z uwagi na zyski, z których zrezygnowali, przekazując swoje pieniądze komuś innemu. Powoli więc ludzie Kościoła zaczynali dostrzegać różnicę pomiędzy lichwą – wysokimi odsetkami nieraz rujnującymi pożyczkobiorcę – oraz umiarkowaną prowizją, której banki potrzebowały do sprawnego funkcjonowania.
Na początku XI wieku jeden z papieży ogłosił, że kupcy nigdy nie trafią do nieba. Pod koniec następnego wieku inny papież obwołał kupca Homobonusa świętym. Teza, że tylko ludzie biedni mogli przebywać blisko Boga, odeszła tym samym do przeszłości. Jezus co prawda uczył, że nie można służyć jednocześnie Bogu i pieniądzom, ale w czasach Tomasza z Akwinu kupcy powątpiewali w jego słowa. W 1253 roku. jedno z włoskich przedsiębiorstw swoje ręcznie pisane archiwa zaczynało od słów „W imię Boga i zysku”. Tak właśnie boska gospodarka otwierała się na handel.
ROZDZIAŁ 4
Wyprawa po złoto
Wiosną 1581 roku. angielski kupiec i odkrywca Francis Drake wydał bankiet na pokładzie statku The Golden Hind (z ang. „Złota Łania”). Po trzech latach niebezpiecznej podróży dookoła świata galeon zawinął do macierzystego portu. Zacumował na Tamizie, gdzie został starannie wyszorowany i ozdobiony hasłami na cześć spodziewanego gościa honorowego – królowej Elżbiety I, patronki żeglarza. W końcu władczyni pojawiła się na pokładzie. Z miejsca kazała Drake’owi przyklęknąć, a następnie towarzyszący jej mężczyzna dotknął jego ramion pozłacanym mieczem. Tak właśnie prosty do niedawna żeglarz – urodzony w ubogiej rodzinie i wychowany przez piratów – został szlachcicem, sir Francisem. Królowa wyniosła jego osobę do rangi symbolu angielskiej potęgi morskiej.
W podróż wysłała go z zadaniem zemszczenia się na hiszpańskim królu Filipie, jej śmiertelnym wrogu. Drake robił więc, co mógł, atakując hiszpańskie statki we wszystkich regionach świata. Powrócił do ojczyzny z olbrzymim łupem składającym się ze złota, srebra i pereł, zdeponowanych później w londyńskiej twierdzy Tower.
Europejscy monarchowie starali się uformować nowoczesne narody ze średniowiecznego patchworku ziem kontrolowanych przez lokalnych książąt i władców. Narody na tyle potężne, by mogły rywalizować o miano najsilniejszego. Za taki naród długo uchodzili Hiszpanie, jednak Holendrzy i Anglicy deptali im po piętach. Tym samym szybko rosły wpływy kupców pokroju Drake’a. Pomagali się bogacić koronowanym głowom, w zamian za opłacanie ich wypraw. Ceremonia pasowania, która odbyła się na pokładzie statku, symbolizowała rodzący się sojusz między ludźmi handlu a władzą.
Sojusz ten został nazwany merkantylizmem (od łacińskiego słowa oznaczającego kupca) i rozwinął się, kiedy myśliciele porzucili charakterystyczne dla średniowiecza zainteresowanie wiarą i zwrócili się ku rozumowi i nauce. We wcześniejszych wiekach gospodarką zajmowali się mnisi, których odstraszał harmider towarzyszący handlowi, jednak teraz ich miejsce zajęli ludzie, których religia nie pociągała. Byli za to na wskroś praktyczni i pracowali jako kupcy bądź urzędnicy królewscy. Często interesowali się tym, w jaki sposób władcy mogliby skuteczniej dbać o naród. Należał do nich Gerard de Malynes (około 1586–1641), któremu Drake sprzedał perły zdobyte podczas bitwy z Hiszpanami. Na miano najsławniejszego zapracował jednak Thomas Mun (1571–1641), który już jako młody człowiek zajmował się handlem w basenie Morza Śródziemnego. Kiedy wpadł w ręce Hiszpanów w pobliżu Korfu, jego przyjaciele obawiali się, że skończy na stosie. Na szczęście próba uwolnienia go powiodła się i wkrótce Mun został wpływowym, majętnym człowiekiem.
Merkantyliści mieli zróżnicowane poglądy, które nie składały się na spójną teorię gospodarczą. Współcześni naukowcy zarzucają im dodatkowo niezrozumienie najbardziej podstawowych prawd ekonomicznych. Na przykład czym jest bogactwo kraju? W uproszczeniu łączy się je ze złotem i srebrem złożonym w skarbcach – najbogatszym krajem jest więc ten, który posiada najwięcej kruszców. Krytycy nazywają tę tezę złudą Midasa. Chodzi o króla z mitu greckiego, którego życzenie obiecał spełnić bóg Dionizos. Władca zażyczył sobie, by wszystko, czego dotknie, zamieniało się w złoto. Kiedy jednak zasiadł do kolacji, nie mógł zaspokoić głodu, bo kolejne potrawy też ulegały transformacji. Historia pokazuje, że nie należy doszukiwać się bogactwa w złocie, prędzej w chlebie i mięsie. W przeciwnym razie umrze się z głodu lub, jak smok Smaug z Hobbita J.R.R. Tolkiena, zasiądzie się na górze kruszcu i spędzi żywot na liczeniu monet, względnie zianiu ogniem wobec złodziei.
Mimo to w kolejnych wiekach podróżnicy wyruszali po złoto, monarchowie zaś próbowali napełniać nim skarbce. Wywodzący się z Hiszpanii i Portugalii najstarsi europejscy odkrywcy przemierzali świat dobrych sto lat przed Drakiem, a jeden z nich, Hernán Cortés, powiedział nawet „My, Hiszpanie, cierpimy na poważną chorobę serca, którą tylko złoto może uleczyć”. Kiedy pod koniec XV wieku jego rodacy przepłynęli Atlantyk i odkryli Nowy Świat, otworzyli bramy Europy na prawdziwą złotą powódź. Odnaleźli bowiem starożytne cywilizacje uginające się pod ciężarem cennych kruszców. Bez wahania podbijali ich miasta i mordowali mieszkańców, a zrabowane skarby zwozili do Hiszpanii. Starali się jednocześnie kontrolować podbite ziemie, by podtrzymać dopływ surowca. W efekcie zgromadzili olbrzymie ilości złota i stali się najpotężniejszym europejskim narodem. Anglikom przypominali Smauga: chomikującego bogactwa stwora o grubej skórze i kilku słabszych punktach, które dałoby się przebić. Ludzie tacy jak Drake żyli z podgryzania go, co doprowadziło do wojny.
Współcześni ekonomiści krytykują merkantylistów za zainteresowanie złotem, a nie towarami, które są potrzebne do życia. Dziś bowiem bogactwo narodu mierzymy ilością jedzenia, ubrań i innych dóbr, jakie przemysł może wyprodukować. Nie płacimy już kruszcem. Używamy pieniędzy papierowych: banknotów funtowych czy dolarowych, które same w sobie są bezwartościowe. Nasze monety wybija się z tanich metali o znacznie mniejszej wartości niż ta, którą reprezentują. Są cenne tylko dlatego, że tak się umówiliśmy. Tymczasem w czasach merkantylistów złoto stanowiło jedyny środek umożliwiający zakup towarów i wraz z rozwojem handlu można było kupować za nie coraz więcej rzeczy, od żywności, przez ziemię, po pracę. Współczesne rządy mogą dodrukować pieniędzy, dawni władcy musieli zdobyć złoto, którym płacili za armie czy utrzymywanie warowni chroniących granice. Tak więc w swej miłości do kruszcu merkantyliści nie byli aż tak szaleni, jak się niektórym wydaje. Ich ekonomiczne teorie wynikały z okoliczności, w których żyli. Okoliczności, które nie przypominają obecnych – łatwo o tym zapomnieć, kiedy spogląda się w przeszłość.
Malynes napisał Rozprawę o raku toczącym Anglię, w której zgodził się z merkantylistami co do olbrzymiego zapotrzebowania kraju na złoto. Jego zdaniem ekonomiczną chorobą trawiącą naród (owym „rakiem”) są zbyt duże zakupy zagranicznych towarów w porównaniu z wielkością sprzedaży krajowych produktów za granicę. Anglicy chętnie kupowali wino z francuskich winnic, płacąc za nie złotem. Zdobywali je, sprzedając wełnę Francji. Kiedy kupowali więcej dóbr, niż ich sprzedawali, ilość kruszcu w kraju malała. Malynes zasugerował lekarstwo w postaci sztucznego ograniczenia jego odpływu. Podobne rozwiązania były wówczas popularne: niektóre rządy, na przykład hiszpański, wyprowadzanie złota i srebra z kraju karały śmiercią.
Thomas Mun w swojej najsłynniejszej pracy Bogactwo Anglii w handlu zagranicznym zauważył, że najlepszym sposobem na zdobycie złota nie jest ograniczenie jego wywozu ani też wykradanie go ze statków pływających pod obcymi banderami (jak to robił Drake), lecz zwiększenie sprzedaży towarów za granicę. A jest to możliwe, kiedy kraj wyspecjalizuje się w produkcji. Celem tego typu działania ma być osiągnięcie korzystnego bilansu handlowego, w którym wartość eksportu (towarów wywożonych) jest wyższa od wartości importu (towarów przywożonych). Począwszy od XVI wieku, dzięki większym i szybszym statkom Hiszpanie, Portugalczycy, Anglicy, Holendrzy oraz Francuzi rywalizowali o przewagę w handlu zagranicznym, próbując poprawić własne bilanse. Ich jednostki podróżowały po nowych szlakach handlowych, przewoziły cukier, tkaniny i złoto przez Atlantyk, z czasem również Afrykańczyków, których sprzedawano jako niewolników właścicielom amerykańskich plantacji.
Wspierane przez merkantylistów rządy podjęły również działania mające na celu zwiększenie eksportu i ograniczenie importu. Towary przywożone z zagranicy obłożono podatkami, podnosząc tym samym ich ceny, więc ludzie zaczęli kupować dobra produkcji krajowej. Wprowadzono również przepisy, które zakazywały handlu luksusowymi towarami. W Anglii za noszenie jedwabiu i satyny modnisie zakuwano w dyby. Większość tego typu dóbr pochodziła bowiem z zagranicy.
Odkrywcy dzięki silnym armiom podbijali nowe terytoria; handel z nimi władcy regulowali za pomocą zezwoleń. A ponieważ morskie wyprawy wiązały się ze sporym ryzykiem i pojedyncze osoby nie zdołałyby ich sfinansować, kupcy zakładali kompanie handlowe. Były to spółki zarządzane przez grupy inwestorów, którzy uczestniczyli później w zyskach. Ich działalność doprowadziła do wzrostu zainteresowania obcymi krajami i przyniosła kokosy oraz sławę zarówno właścicielom, jak i władcom. Tak było w przypadku założonej w 1600 roku. brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej, w której zarządzie działał Thomas Mun. Organizacja zyskała w Indiach olbrzymie wpływy i pomogła Anglii się zadomowić w regionie.
Rządy ułatwiały kupcom bogacenie się poprzez ograniczanie importu i wspieranie eksportu. To, co było dla nich dobre, zdaniem merkantylistów dobre było również dla samego państwa. Na tym przykładzie widać, że niektóre doktryny ekonomiczne prowadzą do faworyzowania określonych grup społecznych. Ograniczając import, merkantylizm stawiał ludzi biznesu wyżej niż zwykłych obywateli. Cła sprawiały bowiem, że osoby prowadzące przedsiębiorstwa zarabiały więcej, lecz więcej płacili również zwykli ludzie – choćby za żywność i ubrania. Także i z tego powodu późniejsi myśliciele uważali taką politykę za błędną. W kolejnych rozdziałach poznasz Adama Smitha, człowieka uważanego za ojca współczesnej ekonomii. Jego zdaniem ekonomiści powinni szukać obiektywnych praw dotyczących funkcjonowania gospodarki. Merkantyliści dbali tymczasem o swoje własne interesy. Co jest dobre dla kupców, nie zawsze jest dobre dla narodu, podkreślał Smith.
Głoszoną przez niektórych merkantylistów tezę o szkodliwości importu współcześni ekonomiści uważają za błędną. Wtedy jednak sądzono, że gdy Anglia sprzedaje Holendrom gwoździe, to Holandia na tym traci. Tymczasem import nie musi być szkodliwy, zwłaszcza jeśli Holendrzy rzeczywiście potrzebują angielskich gwoździ – albo rosyjskiego kawioru czy francuskiego sera. Import bywa wręcz niezbędny do rozwoju, na przykład kiedy mocnych, zagranicznych gwoździ używa się do budowy wytrzymałych wozów służących do przewożenia towarów ze wsi do miast. W takim przypadku zyskują oba narody: Anglicy dostają pieniądze, a Holendrzy dobre, tanie gwoździe.
Smith zaatakował merkantylistów pod koniec XVIII wieku. W tym samym czasie otrzymali inny, niezwykle mocny cios – amerykańskie kolonie oderwały się od Królestwa. Kontrolowanie ich gwarantowało kupcom zbyt, po prostu mieli gdzie sprzedawać swoje towary. Stracili olbrzymi rynek, kiedy kolonie się zbuntowały przeciwko władzy Brytyjczyków i ogłosiły niepodległość.