Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » LeBron James. Król jest tylko jeden?

LeBron James. Król jest tylko jeden?

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7924-179-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “LeBron James. Król jest tylko jeden?

Zarobił 100 milionów dolarów, zanim zdążył oddać pierwszy rzut w NBA. Żadnemu debiutowi w historii sportu nie towarzyszyły tak wyśrubowane do maksimum oczekiwania. On jednak poradził sobie z tą prawie niemożliwą do udźwignięcia presją.

Dziś ma na swoim koncie już dwa mistrzowskie pierścienie, poprawia kolejne rekordy nie do pobicia i należy do trójki najlepiej rozpoznawalnych sportowców świata. Ale jego droga na szczyt nie była usłana różami: dzieciństwo w slumsach, trudne lata w Cleveland, przegrane kluczowe mecze, zarzuty o „brak genu wygrywania” i nienawiść fanów po ogłoszeniu The Decision o przejściu do Miami.

Wyjątkowa biografia autorstwa jedynego akredytowanego przy NBA polskiego dziennikarza – owoc wielu lat pracy oraz kilkudziesięciu ekskluzywnych wywiadów z samym LeBronem, z jego najbliższymi, przyjaciółmi, kolegami z parkietu i współpracownikami.

Polecane książki

Skrócona wersja popularnego przewodnika po operach "Tysiąc i jedna opera" Piotra Kamińskiego. Książka dostępna jest tylko w wersji elektronicznej i jest zapowiedzią nowego jednotomowego wydania drukowanego....
Pia Lumley z prowincjonalnego miasteczka w Pensylwanii przyjechała do Nowego Jorku, gdzie została konsultantką ślubną. Na weselu przyjaciółki spotkała mężczyznę, którego kiedyś kochała. Był jej księciem z bajki, ale pewnego dnia bez słowa zniknął. Teraz okazuje się, że ten dawny playboy jest naprawd...
Kim jest człowiek? Czy życie to tylko gra, a śmierć to dopiero początek? Jak obudzić się ze snu wariata śnionego nieprzytomnie? Dlaczego warto być „tu i teraz”? Gdzie szukać radości i spełnienia? I jak nie dać się Systemowi? „Lekcje radości” to próba odpowiedzi na pytania o sens, cel i wartość ż...
Prawo Jazdy 2015 to niezbędny poradnik dla każdego kierowcy. Ułatwia odnalezienie się w gąszczu często zmieniających się przepisów. Zawiera opis najważniejszych zmian obowiązujących od bieżącego roku m.in. dotyczących przewożenia dzieci w foteliku, surowszych kar za przekroczenie prędkości, parkowan...
Książka "100 odpowiedzi na pytania o zamówienia publiczne" jest przeznaczona dla wszystkich uczestników postępowania o zamówienia publiczne tj. zarówno zamawiających, jak i wykonawców. Obejmuje ona swoim zakresem wszystkie tematy związane z zaplanowaniem procedury przetargowej, jej przeprowadzeniem ...
„Prawo pięści” to polska premiera książki Hugona Bettauera napisanej w 1920 roku. Wielowątkowa akcji powieści rozgrywa się w Wiedniu i Stanach Zjednoczonych. Autor opisuje przyjaźń dwóch oficerów, którzy przeżyli piekło I wojny światowej a także miłość dwóch kobiet do mężczyzny, która przeradza się ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Marcin Harasimowicz

Książkę tę dedykujęświętej pamięciBabci Jadzi, która uczyła mnie pisać mojepierwsze wypracowania, oraz wszystkim mającymwielkie marzenia i odwagę,aby o nie walczyć.

SŁOWO GORTATA

Moje pierwsze spotkanie z LeBronem Jamesem, w 2008 roku, było bardzo ekscytujące. Możliwość poznania tak wyjątkowego koszykarza, który potrafi grać praktycznie na wszystkich pozycjach, robiła duże wrażenie. Pod względem warunków fizycznych jest on wybrykiem natury. Jako koszykarz potrafi wszystko – biegać, skakać, rzucać. W tym momencie jest zdecydowanie najlepszym koszykarzem w NBA.

LeBron od początku patrzył na mnie jak na zawodnika młodego, ambitnego i ciężko pracującego. To prawda, teoretycznie jestem od niego starszy, ale mimo to przewyższa mnie stażem, ograniem i doświadczeniem. Nasze relacje zawsze były bardzo dobre. Za każdym razem, gdy się widzimy, mówimy sobie „cześć” i chwilę rozmawiamy. Kilka razy pytał: „Jak mam do ciebie mówić – Marcin czy Hammer?”. Zawsze witał mnie serdecznie. W czasie meczu także regularnie rozmawiamy. Parę razy zdarzyło się, że wsadził nade mną piłkę do kosza. Z drugiej strony – kilkakrotnie udało mi się go zablokować. Nie ma nie tylko koszykarza, ale w ogóle sportowca, który miałby przy takim wzroście równie fenomenalną koordynację ruchową.

W 2009 roku spotkaliśmy się w finale Konferencji Wschodniej. To są piękne wspomnienia, bo przecież wygraliśmy i awansowaliśmy do wielkiego finału. Wtedy po raz pierwszy pokazałem wszystkim, że jestem wartościowym zawodnikiem. Pokazałem się także przed LeBronem. Byłem problemem i przeszkodą na drodze do kosza. W tamtej serii zablokowałem go trzy razy – raz nawet dość spektakularnie, bo później znalazłem się dzięki temu w powtórkach telewizyjnych. To był dla mnie sympatyczny moment, bo przede wszystkim on się tego nie spodziewał. Zagramy przeciwko sobie jeszcze niejednokrotnie, więc mam nadzieję, że taka sytuacja się powtórzy. Chętnie znów go zablokuję, a jak! W końcu jest numerem jeden, najlepszym z najlepszych.

Marcin Gortat

Center Washington Wizards

LeBron James: ciąg dalszy nastąpi

Jedenaście lat temu, przy okazji losowania kolejności wyborów ówczesnego draftu NBA, napisaliśmy z Pawłem Wujcem do „Gazety Wyborczej” felieton zatytułowany LeBron Uszatek. Przywitaliśmy nową gwiazdę i zapowiedzieliśmy nadejście nowej ery: „Losowanie wygrali Cleveland Cavaliers i to oni mają za kilka lat rządzić w NBA. Bo tak się składa, że w tym roku w drafcie z numerem pierwszym wybrany zostanie zawodnik uważany za największy koszykarski talent od kilkunastu lat. Nazywa się LeBron James. Ma 18 lat”.

Takiego szaleństwa na punkcie gracza, którego mało kto w ogóle widział w akcji (to były inne czasy, nie było YouTube’a ani Face-booka, a okołodraftowe serwisy internetowe publikowały co najwyżej zdjęcie delikwenta, relacje mniej lub bardziej rozentuzjazmowanych ekspertów oraz porównania do ówczesnych zawodników NBA), nie było chyba nigdy. LeBronmania rozpoczęła się dwa lata wcześniej, kiedy 16-letni James został zaproszony przez Michaela Jordana na obóz treningowy poprzedzający kolejny powrót MJ-a do NBA. James dostał wtedy od Michaela numer jego prywatnej komórki (który zresztą Jordan musiał później zmienić, bo dorwali się do niego nastoletni koledzy LeBrona i wykonywali mnóstwo głuchych telefonów). Mecze drużyny koszykarskiej Jamesa ze szkoły St Vincent – St Mary w Akron w stanie Ohio były transmitowane przez największe stacje sportowe w Stanach. Odbywały się przy pełnych trybunach, na których zasiadało mnóstwo koszykarskich sław, trenerów i ekspertów.

Wiedzieliśmy wtedy, że LeBron przychodzi do NBA, umiejąc więcej niż inne 18-latki. Niektórzy – jak Eddie Curry, Kwame Brown czy Leon Smith – okazywali się totalnymi niewypałami, talenty innych – takich jak Kobe Bryant, Kevin Garnett czy Tracy McGrady – eksplodowały dopiero z czasem. Wiedzieliśmy, że James jest cholernie silny (zwłaszcza jak na nastolatka), dynamiczny, przebojowy i fantastyczny w ataku. Pewny siebie, wygadany i odważny. Wiedzieliśmy, że podkoszowe loty sprawiają, iż mówi się o nim jako o następcy Michaela Jordana. Że nieźle broni, zbiera i znakomicie podaje – stąd obok porównań do MJ-a pojawiały się odwołania do Magica Johnsona. Że jest sympatyczny, dowcipny i że świetnie daje sobie radę z dziennikarzami. Że ma nawet sympatyczną niedoskonałość – odstające uszy (z latem zanikła – a może załatwiła to minioperacja plastyczna). Że podpisał z Nike siedmioletni kontrakt wart 90 milionów dolarów jeszcze przed rozegraniem pierwszego meczu w NBA. Że był chyba ciągle zapatrzonym w siebie dużym dzieckiem, a pokój miał oblepiony plakatami – głównie Jordana, ale także Magica, Iversona, T-Maca, Kobego, no i samego siebie. Że na urodziny dostał nowiutkiego hummera H2 wartego 75 tysięcy dolarów. I że wymyślił sobie ksywkę, świadczącą o tym, że problemów z samooceną raczej mieć nie będzie – Król James.

Ale najważniejsze było to, że już wtedy wiedzieliśmy, że LeBron James znakomicie czuje grę i że potrafi grać w koszykówkę jak żaden z jego rówieśników.

Dziś jesteśmy o 11 lat mądrzejsi, LeBron ma 29 lat i jest mniej więcej w połowie swojej koszykarskiej kariery. Niektóre oczekiwania spełnił, innych nie. Na niczym spełzła zwłaszcza przepowiednia, że Cleveland Cavaliers będą za jakiś czas rządzić w NBA. LeBron raz (2007) wygrał z nimi Konferencję Wschodnią i wprowadził ich do finałów, ale przegrał tam do zera z San Antonio Spurs. Owszem – przez dwa sezony (2008/09 i 2009/10) Cavaliers w NBA rządzili. Ale tylko w sezonie zasadniczym (dwukrotnie najlepszy bilans w całej lidze), bo kiedy przychodziło do prawdziwej walki o najwyższe laury, przegrywali w playoffach z bardziej doświadczonymi rywalami z Orlando i Bostonem. W końcu James podjął decyzję, że w Cleveland więcej nie osiągnie i latem 2010 roku wydawało się, że popełnił PR-owe samobójstwo, ogłaszając przenosiny do South Beach, najbardziej snobistycznej dzielnicy Miami, gdzie jego talenty połączyły się z talentami Dwyane’a Wade’a i Chrisa Bosha.

LeBron wychował całe rzesze „LeBron haters” i „LeBron lovers”, toczących w internecie niekończące się wojny na obelgi. Ci pierwsi częściej mieszkają w Ohio, ci drudzy – na Florydzie. Ci pierwsi kładą nacisk na to, że poniósł w Cleveland klęskę i że skapitulował, ci drudzy – że w Miami triumfuje (a Heat rządzą w NBA – trzy finały z rzędu, czwarty zapewne w drodze, dwa tytuły mistrzów NBA). Ci pierwsi uważają, że przeprowadzka do Miami to pójście na łatwiznę. Ci drudzy – że poświęcenie, zwłaszcza finansowe (aby w składzie mogła się zmieścić cała Wielka Trójka, wszyscy panowie zgodzili się na obniżkę pensji) w imię wyższych celów, czyli tytułów mistrza NBA. Ci pierwsi mówią, że nigdy nie będzie Jordanem, ci drudzy podkreślają, że pierwszy tytuł mistrzowski zdobył w wieku 27 lat, czyli wcześniej niż Michael. Pierwsi uważają, że w pojedynkach o najwyższą stawkę drżą mu ręce, a w kluczowych momentach decydujących meczów nie trafia albo oddaje piłkę kolegom. Drudzy przypominają, że w szóstym meczu ostatnich finałów zerwał opaskę i porwał swoich kolegów do walki, wygrywając przegrany – jak się wydawało – mecz i że w meczu numer siedem zaliczył 37 punktów, 12 zbiórek i 4 asysty. I tak dalej, i tak dalej, żadna grupa nie jest w stanie przekonać przeciwników (choć to tym drugim z każdym rokiem przybywa argumentów).

Ale faktem jest, że choć Kawalerzystów LeBron do najwyższych trofeów nie poprowadził, to dziś już mało kto wspomina medialną szopkę towarzyszącą podejmowanej w 2010 roku „Decyzji” – przedłużyć kontrakt z Cleveland czy też przeprowadzić się gdzieś, gdzie o tytuł mistrzowski będzie może łatwiej. A wątpiących w wielkość LeBrona jest coraz mniej. Kiedy ogłaszał buńczucznie, że „nie przyszliśmy tutaj, żeby zdobyć jeden tytuł mistrzowski, nie dwa, nie trzy, nie cztery, nie pięć, nie sześć, nie siedem…”, wydawało się to narcystycznym absurdem. Mimo to wróćmy na chwilę raz jeszcze do Michaela: a gdyby tak Jordan nie zrobił sobie dwóch lat przerwy po zdobyciu trzech pierwszych tytułów…? A gdyby nie zakończył kariery po raz drugi, zaraz po zdobyciu trzech kolejnych…?

Takie gdybanie i wróżenie przyszłości LeBrona z fusów jest oczywiście pozbawione sensu. Na razie jest czterokrotnym finalistą NBA, dwukrotnym mistrzem i dwukrotnym MVP finałów. Czterokrotnie był wybierany MVP sezonu zasadniczego. Dziesięć razy wystąpił w Meczu Gwiazd (dwukrotnie był tam wybierany MVP). Siedmiokrotnie wybierano go do Pierwszej Piątki NBA, pięciokrotnie – do piątki najlepszych obrońców w lidze. Raz (w sezonie 2007/08 w Cleveland) był królem strzelców. I to na pewno nie koniec, bo przecież powiedzieliśmy sobie, że znajduje się mniej więcej w połowie swojej sportowej drogi. A dziś jest dużo bardziej doświadczony, otrzaskany w meczach o najwyższą stawkę, pewniejszy siebie i sprytniejszy. Ba, nawet paznokcie przestał obgryzać, z czego tak naśmiewali się jego przeciwnicy.

LeBron James wielkim koszykarzem jest i kilka lat po zakończeniu kariery trafi do Galerii Sław NBA. Wcześniej, w 2021 roku, kiedy NBA będzie obchodziła swoje 75-lecie, będzie 36-latkiem. I jeśli tak jak ogłoszono 50 najlepszych przy okazji jubileuszu 50-lecia, zostanie wtedy ogłoszona lista 75 najlepszych koszykarzy w historii NBA, to LeBron na pewno się na tej liście znajdzie. Zwłaszcza że jeśli utrzyma tempo, a zdrowie nadal będzie dopisywało (przez pierwsze 11 lat gry w NBA LeBron nigdy nie miał dłuższej przerwy w grze, opuszcza co najwyżej kilka meczów rocznie i praktycznie zawsze zdobywa średnio ponad 2000 punktów w sezonie), to będzie wtedy drugim najlepszym strzelcem w historii NBA (za Kareemem Abdul Jabbarem). Jeśli się postara, to może nawet i na tę listę trafi z numerem jeden.

Mogłoby się wydawać, że o LeBronie Jamesie powiedziano już wszystko. Jest to tym dziwniejsze, że do dziś nie doczekał się za oceanem biografii z prawdziwego zdarzenia, obejmującej całą jego dotychczasową karierę. LeBron James: narodziny gwiazdy (2003) Davida Lee Morgana i Dream Team LeBrona: jak piątka przyjaciół przeszła do historii (2010) Buzza Bissingera traktują o dzieciństwie i początkach kariery Jamesa, jeszcze przed czasami NBA (podobnie jak znakomity film dokumentalny Kristofera Belmana, Więcej niż mecz). Książki wydawane, kiedy jeszcze grał w Cleveland: Klub: LeBronJames i przemiana Cleveland Cavaliers (2007) iLeBron James: tak rodzi się MVP (2009) Terry’ego Pluto i Briana Windhorsta, opisują pogoń za tytułami dla Cavaliers. Od czasu, kiedy trafił do Miami Heat, nie napisano o LeBronie za oceanem nic, oczywiście poza milionami felietonów, artykułów, notek na blogach i tym podobnych.

Tym sympatyczniej, że takiego zadania podjął się Polak. Marcin Harasimowicz, mieszkający w Stanach dziennikarz i pasjonat koszykówki, wykonał tytaniczną pracę, przeczytał wszystkie dotychczasowe książki poświęcone LeBronowi, przebrnął przez archiwa i setki wywiadów, przekopał się przez statystyki tysięcy meczów, odtworzył chronologicznie całą karierę, a nawet całe życie gwiazdy – od dzieciństwa, przez rozpoczęcie przygody z koszykówką, pierwsze sukcesy w szkole średniej i na studiach, wielkie oczekiwania towarzyszące pojawieniu się w NBA, lata rozczarowań w Cleveland, rozstanie i burzliwą przeprowadzkę, pierwszy sezon w Miami zakończony klęską w finale, dwa sezony mistrzowskie i wreszcie trwający sezon, który ma przynieść wymarzony threepeat. Autor sam odbył setki wywiadów, udało mu się porozmawiać praktycznie ze wszystkimi osobami, które przewinęły się przez karierę Króla.

Nie udało się jedynie napisać zgrabnego zakończenia, ale to dlatego, że jesteśmy dopiero w połowie kariery LeBrona Jamesa. Zakończenie tej książki napisze za Marcina samo życie.

Michał Rutkowski

ROZDZIAŁ 1TRUDNE DOJRZEWANIE

Akron to niewielka miejscowość w stanie Ohio, położona na południowy wschód od Cleveland, w której mieszka, według oficjalnych statystyk, dokładnie dwieście tysięcy osób – czyli tyle co w Częstochowie, Radomiu albo Krośnie. Do niedawna uchodziła za „światową stolicę przemysłu gumiarskiego”, teraz jest jednak znana jako miejsce, gdzie na świat przyszedł jeden z najsłynniejszych koszykarzy w historii.

Tożsamość biologicznego ojca LeBrona nie jest dokładnie znana. Przynajmniej kilka osób zgłaszało pretensje do tego miana, w tym jeden z lokatorów więzienia stanowego w Ohio. Długo krążyła plotka, że jest nim Roland Bivins, który grał w koszykówkę w Akron Central-Hower, ale został zastrzelony niedługo po ukończeniu szkoły średniej. Sam LeBron nigdy nie poznał ojca, unika również jakichkolwiek wypowiedzi na ten temat. Miał za to „ojca zastępczego” w osobie Eddiego Jacksona, przyjaciela Glorii, jego matki, który wspierał ją w procesie wychowawczym, a później nawet pomagał jemu samemu w wynegocjowaniu pierwszego kontraktu z firmą obuwniczą. Gdy LeBron przyszedł na świat w 1984 roku, jego matka miała zaledwie szesnaście lat. Mieszkała wtedy w domu wynajmowanym wspólnie z czterema innymi rodzinami na Hickory Street, w pobliżu torów kolejowych oraz centralnej części Akron. Po urodzeniu dziecka wróciła do szkoły średniej, by kontynuować edukację, a noworodkiem zajmowała się jej matka Freda. Niestety w kolejnych miesiącach doszło do dwóch tragedii, które zmieniły życie rodziny Jamesów. Najpierw zmarła babcia Glorii, a następnie – w Boże Narodzenie 1987 roku – Freda nagle dostała ataku serca i również odeszła. Od tego momentu wszystko bardzo się skomplikowało. Gloria wraz z dwójką braci, Curtem i Terrym, starała się zatrzymać dom, ale nie było ich stać na ogrzewanie starego budynku. Sąsiadka, która odwiedziła ich tej zimy, wspominała po latach na łamach magazynu „ESPN”: „Dom był zaniedbany, z brudnymi naczyniami walającymi się w zlewie oraz wielką dziurą w podłodze w salonie. Powiedziałam im, że tutaj nie jest bezpiecznie”. Wanda Reaves, bo tak nazywała się sąsiadka, zaprosiła Glorię z LeBronem do siebie. Jamesowie przybyli z jedną walizką i wypchanym, błękitnym słonikiem, aby wspólnie zająć miejsce na kanapie w pokoju gościnnym. Tak przemieszkali kilka miesięcy. Później przeprowadzili się do kuzyna Glorii, a następnie do jednego z jej chłopaków. W 1993 roku w ciągu trzech miesięcy przenosili się aż pięciokrotnie. Nieustannie żyli na walizkach. „Miałem swój plecak, a w nim wszystko, czego potrzebowałem. Mówiłem sobie to, co zawsze – czas w drogę!”, wspomina LeBron. W tym czasie Gloria, mocno nadwerężając limit dobrej woli ze strony znajomych, ciągle czekała z nadzieją na przyznanie jej jednego z dotowanych przez miasto mieszkań dla ubogich rodzin. Rozpoczynając naukę w czwartej klasie, LeBron nadal spał na kanapie w jednopokojowym mieszkaniu należącym do znajomego Glorii – lub raczej „kolejnego na długiej liście znajomych”. Jego matka właśnie rzuciła robotę w Payless Shoes. W budynku ciągle odbywały się huczne imprezy, regularnie musiała interweniować policja. Chłopakowi trudno było przespać całą noc. Gloria żyła wtedy z pomocy społecznej i zasiłku dla bezrobotnych. Dostawała tak zwane food stamps na darmowe jedzenie dla ubogich i w ten sposób karmiła dorastającego syna. Lubiła imprezować i ciągle wychodziła do nocnych klubów lub barów, zostawiając go pod opieką kumpli albo samego. LeBron najczęściej siedział godzinami, gapiąc się w telewizor albo grając na komputerze. Tak wspominał później tamten czas w swej autobiografii, LeBron’s Dream: „Pomiędzy piątym a ósmym rokiem życia przeprowadzałem się dwanaście razy. Narzekanie niczego dobrego by jednak nie przyniosło – tylko nałożyłoby dodatkową presję na mamę, która i tak czuła się wystarczająco winna. Zresztą narzekanie nie leżało w mojej naturze”. Latem Gloria miała właśnie zostać wyrzucona z kolejnego mieszkania, gdy pod domem zaparkował Bruce Keller – lokalny łowca talentów. Jego zadaniem było wyszukiwanie ośmio- i dziewięciolatków, z których można było zrobić futbolistów. Gdy dostrzegł LeBrona, zapytał: „Lubisz futbol amerykański?”. W odpowiedzi usłyszał: „To jest mój ukochany sport!”. Jego życie wkrótce miało się zmienić…

Kelker właśnie rozpoczynał swój pierwszy pełny sezon jako opiekun East Dragons – zespołu futbolowego dla dzieciaków poniżej dziesiątego roku życia. Mottem klubu było „uczenie chłopców sportowego trybu życia i pracy w drużynie”. Kelker kochał jednak wygrywać i rozpisał aż trzydzieści stron zagrywek, które następnie starał się wpoić swoim podopiecznym podczas wyczerpujących treningów. Sam wcześniej, w szkole średniej, z powodzeniem grał w futbol, ale, jak sam przyznaje, „kolejną dekadę spędził, pijąc na umór i biorąc narkotyki”. Teraz jako abstynent pragnął odbudować swoją reputację poprzez stworzenie popisowego zespołu. Na pierwszych zajęciach kazał biegać dzieciakom sto jardów1 wokół parkingu i zapowiedział: „Ten, który dotrze do mety jako pierwszy, będzie grał na pozycji biegacza2”. LeBron zwyciężył łatwo, z przewagą piętnastu jardów. Zapytany przez osłupiałego trenera o swoje doświadczenie w grze w futbol, odpowiedział nieśmiało, lecz szczerze: „Zerowe”. Kelker kazał mu wrócić następnego dnia na pierwszy oficjalny trening. Wtedy Gloria zaprotestowała, że nie ma pieniędzy na strój sportowy ani samochodu, aby podwozić go na zajęcia. „O nic się nie martw! Ja się wszystkim zajmę, poza tym będę zabierać chłopaka swoim autem”, zapewnił trener.

Pierwszy występ LeBrona w barwach Dragons wyglądał następująco – dostał podanie od rozgrywającego, następnie przebiegł z piłką osiemdziesiąt jardów, taranując wszystkich po drodze po swoje przyłożenie numer jeden. Od tego momentu Gloria układała plany na weekend wokół meczów futbolowych z udziałem syna. Koledzy LeBrona byli pod wrażeniem jego talentu, choć on sam uchodził za cichego i nieśmiałego. Kelker odbierał go przed każdym spotkaniem, a następnie zawoził z powrotem do domu. „W pewnym momencie miałem już dosyć, bo oni ciągle zmieniali adres. Zdarzało się, że pojawiałem się na wyjątkowo podłym osiedlu tylko po to, aby się dowiedzieć, że oni właśnie przenieśli się do zupełnie innej dzielnicy”, wspomina pierwszy trener przyszłego MVP ligi NBA. Na dwa tygodnie przed rozpoczęciem sezonu zaproponował, aby LeBron z nim zamieszkał, co nie spodobało się matce. Wtedy zasugerował, żeby Gloria również spakowała walizki i wprowadziła się do niego. To z kolei nie przypadło do gustu partnerce życiowej Kelkera. Gloria udobruchała ją jednak obietnicą, że będzie smażyć hamburgery dwa razy w tygodniu i dorzuci się do czynszu. Jednocześnie zaczęła brać aktywny udział w życiu drużyny. Przyjeżdżała przed każdym meczem i na treningi, napełniała bidony z wodą i przynosiła ręczniki. LeBron w swoim pierwszym sezonie zaliczył 17 przyłożeń. Gloria często biegała w pobliżu linii końcowej i, jak wspomina trener, „wydzierała się niczym maniak”. Pewnego dnia wskoczyła szczęśliwa na syna celebrującego przyłożenie tak mocno, że… uszkodziła mu ramię. On sam ciągle trzymał się z dala od rówieśników. Był zamknięty w sobie i nieufny. Często opuszczał zajęcia, bo albo nie znał planu lekcji, albo nie wiedział, jakim autobusem powinien dotrzeć do szkoły. Wyglądał niczym Guliwer w krainie liliputów. Trenerzy drużyn przeciwnych nie wierzyli, że ten nienaturalnie wyrośnięty chłopak ma zaledwie dziewięć lat, i zaczęli się domagać oficjalnego aktu urodzenia.

Późną wiosną 1993 roku dziewczyna Kelkera zaczęła mieć dość życia w czwórkę w małym mieszkaniu – Gloria ze swoim synem musieli się wyprowadzić. Przez moment zastanawiała się nad wysłaniem LeBrona do dalekiej rodziny w Youngstown albo do Nowego Jorku, gdzie mógłby potencjalnie dostać jakieś sportowe stypendium, ostatecznie jednak najlepszą ofertę złożył Frank Walker, kolejny trener młodzieżowej drużyny futbolowej z regionu. Zasugerował, że LeBron może mieszkać z jego rodziną, o ile pozostanie w drużynie Dragons. Walkerowie mieli trójkę dzieci, a LeBron dzielił pokój z Frankiem juniorem. Po raz pierwszy w życiu „czuł się członkiem prawdziwej rodziny”, jak później wielokrotnie powtarzał w wywiadach. Frank senior pracował w Akron Metropolitan Housing Authority, a jego żona Pam w biurze lokalnego kongresmena z ramienia demokratów, Toma Sawyera. „Nie mieliśmy pojęcia, jak on się odnajdzie w naszym otoczeniu. Nigdy wcześniej nie zaprosiliśmy nikogo, aby zamieszkał wspólnie z nami w domu”, wspomina Pam Walker. Okazało się, że James potrzebował rodzinnego ciepła. Otrzymywał je na co dzień od swoich „przybranych rodziców”. Ci wspominają po latach, że „od samego początku ujmował grzecznością i serdecznością”, każde zdanie zaczynał od „proszę” albo „dziękuję” i generalnie nie sprawiał żadnych kłopotów wychowawczych.

LeBron w ramach obowiązków musiał w każdy weekend szorować łazienkę. Gdy dobrze wykonał swoją pracę, Frank ścinał mu włosy każdej soboty. Pam piekła dla wszystkich tort czekoladowy. LeBron musiał wstawać o szóstej rano, aby odrobić zadanie domowe, zanim dostawał zgodę na zabawę z piłką do kosza – co stało się z czasem jego ulubioną czynnością poza futbolem. Frank uczył dziewięciolatka, jak kozłować i rzucać do kosza lewą ręką, a następnie zapisał go do miejscowej drużyny, samemu obejmując funkcję asystenta trenera. „Mogłem zauważyć, że chłopak staje się zdecydowanie lepszy właściwie z dnia na dzień”, wspomina Kelker. Walkerowie umieścili LeBrona w Portage Path Elementary – jednej z najstarszych szkół w Akron, uczęszczanej głównie przez lokalną biedotę, gdzie aż dziewięćdziesiąt procent uczniów kwalifikowało się do otrzymywania posiłku. Administracja dbała jednak o wszechstronną edukację. Późniejszy gwiazdor NBA szczególnie upodobał sobie lekcje muzyki, plastyki oraz (oczywiście) WF-u. Od tego momentu nie opuścił ani jednego dnia szkoły. Nawet gdy po roku wyprowadził się wraz z matką, która znalazła wreszcie stałą pracę (jako kelnerka) i mieszkanie, pozostał wierny zasadom wpojonym mu przez starszego opiekuna. „On dobrze zna reguły – najpierw zadanie domowe, a później koszykówka”, mówiła po latach Gloria. Miłość LeBrona do basketu rozpoczęła się znacznie wcześniej, gdy na lekcjach rysował w zeszycie logo Los Angeles Lakers. To jednak Walker zachęcił go do wspólnych zajęć z trenowanymi przez siebie Summit Lake Hornets, lokalnym zespołem młodzieżowym. Od tego momentu w osobistej hierarchii chłopaka koszykówka zaczęła systematycznie wypierać futbol. Po kilku latach potrafił już dryblować obiema rękami, rzucać, podawać i twardo bronić. „Zawsze uważałem, że może zostać naprawdę dobrym graczem. Skala jego talentu uwidoczniła się jednak tak naprawdę dopiero w ósmej klasie. Wtedy byłem już pewien, że mamy do czynienia z wyjątkowym koszykarzem”, mówił po latach Eddie Jackson. „On miał jeden wyjątkowy dar: gdy czegoś go uczyłeś, błyskawicznie to przyswajał”, opowiadał z kolei Walker w wywiadzie dla „Cleveland Plain Dealer”. Po latach, podczas prezentacji nagrody MVP w 2009 roku, James powiedział: „Pam i Frankie Walkerowie odegrali ważną rolę na mojej drodze do otrzymania tego wyróżnienia”. Piękny gest, ale również świadectwo prawdy – podziękowanie za dużą przysługę w najtrudniejszych chwilach. „Oni nauczyli mnie dyscypliny – przypomina LeBron, dodając: – Kazali mi wstawać codziennie rano i iść do szkoły. Zdarzały się dni, kiedy nie miałem na to ochoty, ale robiłem to, co musiałem. Będąc częścią ich rodziny, czułem się, jakbym dorastał z bratem i dwiema siostrami. To było niesamowite doświadczenie dla kogoś w tak młodym wieku. Otworzyło mi oczy na rzeczywistość. Uczyniło tym człowiekiem, którym jestem teraz”.

„LeBron miał zdolność do adaptowania się w każdych warunkach. Szybko się uczył”, ocenia Frank Walker, a Pam dodaje: „Bardziej musieliśmy zmuszać do nauki własnego syna Frankiego niż LeBrona. On lubił szkołę”. W piątej klasie James stał się dobrym uczniem, mając średnią ocen B3w całej szkole średniej. Jednocześnie zawsze sprawiał wrażenie bardzo dojrzałego jak na swój wiek – nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. „LeBron ma taką osobowość, że robi wszystko, co w jego mocy, aby dostosować się do panujących warunków. W pierwszej kolejności pragnie być lubiany i akceptowany. Na przykład jadł bez grymaszenia wszystko, co mu podawałam na talerzu, nawet brokuły! Wszystko mu smakowało”, mówi Pam. LeBron nigdy nie mówił „nie” i słuchał się swoich przełożonych. Po latach Gloria opowiadała, że „nigdy nie była zmuszona go uderzyć”. „Pamiętam, jak ostatnio przypomniałem mojej żonie, że w tamtych czasach oglądaliśmy LeBrona grającego w samotności. Dziś dalej go oglądamy, ale wraz z całym światem”, podsumowuje Frank.

ROZDZIAŁ 2PRZYJAŹNIE, KTÓRE PRZETRWAŁY

W gimnazjum LeBron dołączył do ekipy Shooting Stars zrzeszonej w Amateur Athletic Union (AAU) – jednej z największych sportowych organizacji non profit na świecie. Szybko zaprzyjaźnił się z trzema kumplami z szatni, a byli to: Dru Joyce III, Willie McGee i Sian Cotton. Wspólnie zostali nazwani Fab Four, na wzór legendarnej Fab Five z uczelni Michigan na początku lat dziewięćdziesiątych, która zmieniła koszykarską kulturę w Ameryce. Należące do tej grupy dzieciaki łączyła na parkiecie wyjątkowa „chemia” – w latach 1996–1999 wygrali ponad dwieście meczów i znaleźli się na drodze do kolejnych mistrzowskich tytułów. LeBron zaczął podróżować po całej Ameryce i, jak przyznaje, pierwsza podróż samolotem napawała go lękiem. Gdy dotarł na lotnisko, aż drżał ze strachu!

Na początku piątej klasy wraz z kolegami pojechał na wycieczkę do Parku Narodowego Cuyahoga Valley, gdzie nie był nigdy wcześniej. Zresztą w ogóle rzadko opuszczał Akron. Nowa nauczycielka, Karen Grindall, przyznawała, że miała obawy – wychowankowie z najgorszych dzielnic miasta z reguły sprawiali problemy. LeBron był jednak inny. Wspinał się przy wodospadzie, biegał po leśnych alejkach. „Sprawiał wrażenie szczęśliwego”, wspomina Grindall. Shooting Stars stali się lokalną sensacją. „Chłopcy grali ze sobą od jedenastego roku życia i prawie zawsze plasowali się w pierwszej dziesiątce ogólnokrajowych mistrzostw AAU”, opowiada Dru Joyce, który zaczynał od trenowania syna w lokalnych turniejach dla dzieci, aż w końcu objął funkcję opiekuna Shooting Stars, którą łączył z pełnym etatem jako akwizytor firmy sprzedającej produkty spożywcze. Pomagał mu w tym Lee Cotton, ojciec Siana, kierowca ciężarówki dla Federal Express. Tak rozpoczęła się wielka przygoda, później tak pięknie pokazana w filmie More Than a Game Kristophera Belmana. „LeBron zawsze był o krok przed wszystkimi. Gdy w ósmej klasie pojechaliśmy na ogólnokrajowe mistrzostwa, po prostu dominował”, przyznaje Joyce junior. Coach Dru dodaje: „On jest jednym z tych zawodników, o których każdy trener chciałby powiedzieć: to ja go wychowałem. Ja jednak nie powiem. Mogę tylko stwierdzić, że trzymaliśmy go z dala od ulicy i problemów, kierowaliśmy uwagę na koszykówkę i pokazywaliśmy to, co sami wiemy. On chłonął wszystko jak gąbka”.

„Szukałem tej bliskości i przyjaźni. Z chłopakami z Fab Four znalazłem dokładnie to, czego potrzebowałem”, mówi LeBron, a Cotton uzupełnia: „Byliśmy jak rodzina. W każdy weekend spaliśmy w czwórkę w czyimś domu”. Ogólnokrajowe mistrzostwa AAU odbyły się w lipcu 1999 roku w Orlando na Florydzie. Aby zebrać środki na wyjazd, coach Dru zorganizował zbiórkę funduszy, a dzieciaki – w tym LeBron – dorabiały, szorując samochody w pobliżu stacji benzynowych oraz najbardziej popularnych skrzyżowań. „Sprzedawaliśmy taśmy klejące, smażyliśmy ryby na grillu. Robiliśmy wszystko, co tylko mogliśmy, aby zebrać fundusze”, wspomina trener Shooting Stars. Ostatecznie udało się i cała grupa pojechała minivanem (w dziewiątkę!) na Florydę. Tam nikomu nieznani chłopcy z Akron stali się prawdziwą sensacją, pokonując kolejne przeszkody i docierając aż do wielkiego finału. „Wtedy LeBron stał się zawodnikiem przerastającym wyraźnie całą resztę. Na parkiecie widać było różnicę. Był lepszy od wszystkich”, opowiada coach Dru. W finale z Southern California All Stars, zespołem z dużo bardziej prestiżowego programu koszykarskiego, James miał szansę na przesądzenie o zwycięstwie. W ostatnich sekundach, przy dwupunktowej przewadze rywali, piłka znalazła się w jego rękach. „Myślałem sobie: to jest chwila, o której zawsze marzyłem – wspomina LeBron. – Piłka na pewno wpadnie do kosza. Ta jednak odbiła się od obręczy. Moje marzenie legło w gruzach”.

On oraz Mały Dru szybko przejęli kontrolę nad resztą zespołu. „Od samego początku mieliśmy tę unikalną zdolność do perfekcyjnego zrozumienia na parkiecie. Dru dysponował rzutem, o którym krążyły legendy. Ja byłem szybki i lubiłem atakować. Mogłem jednak żyć bez grania w obronie. Sian kontrolował strefę podkoszową, a pozostali po prostu znaleźli swoją niszę w drużynie”, wspominał James w książce LeBron’s Dream.

ROZDZIAŁ 3A MOŻE JEDNAK FUTBOL?

„LeBron kocha futbol”, mówi z przekonaniem Jay Brophy, trener drużyny futbolowej St Vincent – St Mary, w której James spędził aż trzy lata. „Byłby najlepszym zawodnikiem stanu Ohio, gdyby wrócił na czwarty sezon”, dodawał Mark Murphy, jego asystent, który wcześniej spędził aż dwanaście lat jako gracz zawodowej ligi NFL. Brophy sam miał za sobą karierę w NFL (cztery sezony) i sporo w życiu widział. Jego słowa można więc traktować z należytą powagą. To żadna przesada, facet wie, co mówi. „LeBron był w stanie celnie podać piłkę na odległość sześćdziesięciu jardów – wspomina Brophy. – Podczas treningów często ustawialiśmy go jako rozgrywającęgo drużyny przeciwnej tylko po to, aby pracować nad skuteczną defensywą pierwszego składu. Był bardzo silny, miał mocne ramiona i do tego wystarczający wzrost, aby widzieć ponad głowami obrońców liniowych. Najbardziej imponował mi jednak jego intelekt. Wystarczyło, że powiedziałeś mu coś raz, a on to pamiętał. Znał formacje defensywne i ofensywne. Wiedział, po jakich flankach ma biegać i w którą stronę. Umiał odczytać reakcje obrony przeciwnika”. Jak na byłego defensywnego obrońcę ligi NFL – całkiem przyjemna rekomendacja. Brophy nie miał najmniejszych wątpliwości, twierdząc, że „LeBron idealnie nadawał się do gry na pozycji rozgrywającego”, czyli de facto kogoś będącego mózgiem zespołu, jak Peyton Manning albo John Elway, legendy zawodowego futbolu. W szkolnej drużynie funkcja rozgrywającego była już jednak zajęta – na tej pozycji występował z powodzeniem Willie McGee, zresztą kolega Jamesa z Shooting Stars. LeBron został ustawiony jako skrzydłowy. Szybko okazało się, że właśnie w tej roli może wykorzystać swoją wrodzoną szybkość oraz siłę. Brophy wspomina, że „do dziś ma listy z wielu uczelni NCAA pytających o LeBrona w kontekście zaoferowania mu futbolowego stypendium”. Mierzący już ponad dwa metry James miał łatwość przejmowania piłki w niemal wszelakich sytuacjach. „Rywale kierowali na niego dwóch albo trzech zawodników formacji defensywnej, a on nadal potrafił przechwycić piłkę w odpowiednim momencie. Widziałem go jako kogoś, kto w przyszłości może się stać skrzyżowaniem Harolda Carmichaela i Randy’ego Mossa. Ludzie mówili, że byłby także świetnym końcowym. Ja jednak uważałem go w pierwszej kolejności za skrzydłowego”, wspomina były szkoleniowiecSt Vincent – St Mary. Pod koniec pierwszego sezonu był czołową postacią zespołu. W regionalnym półfinale, w przegranym 14:15 spotkaniu z Wyckliffe High, złapał sześć podań na łączną odległość stu jardów. Jego partnerem w drużynie był Maverick Carter, z którym mocno się zakolegował, i ta przyjaźń (oraz relacja biznesowa) przetrwała do dziś. „Maverick był seniorem i główną opcją w ofensywie, ale LeBron go z czasem zdystansował. Wykonał niesamowitą robotę”, komplementował trener Wyckliffe High.

LeBron ciągle nie był pewien, jakiej dyscyplinie sportu chce się poświęcić w stu procentach. W jego sercu stopniowo zaczęła wygrywać koszykówka. W sezonie 2001/02 zdobył aż 11 przyłożeń, ale w jednym ze spotkań nabawił się groźnej i bolesnej kontuzji palca. Wtedy dotarło do niego, że dalsza gra w futbol może zaszkodzić jego koszykarskiemu rozwojowi. Po zakończeniu sezonu podjął więc trudną decyzję, aby skoncentrować się wyłącznie na baskecie. Większość obserwatorów uważała, że postąpił słusznie. „On jest jednym z największych młodych talentów koszykarskich w Ameryce. Ma ponad dwa metry wzrostu i ciało dorosłego faceta. Jeśli chcesz się przekonać, ile potrafi – nie oglądaj go na tle mocnych rywali. Obejrzyj go w konfrontacji z BARDZO mocnymi rywalami. Ten dzieciak zdominował najlepszych zawodników w swojej kategorii wiekowej w całym kraju!”, perorował Van Coleman, analityk koszykarski. Brophy z kolei wspomina: „Powstała duża presja, aby LeBron nie wrócił na kolejny, trzeci sezon do drużyny futbolowej. Szefowie koszykarskiego programu bali się, że może doznać kontuzji. To zrozumiałe. Jamesowi brakowało jednak przyjaciół. Ciągle do nas przychodził i nawet jeśli już nie trenował, to chciał przebywać w pobliżu swoich kumpli”. Pierwszy mecz nowego sezonu, przeciwko szkole średniej Garfield, oglądał ubrany w skórzaną kurtkę, siedząc tuż za ławką Irish i dopingując ich tak głośno, jak się tylko dało. Po wygranym spotkaniu wspiął się na płot i wbiegł na boisko, ciesząc się z wygranej wraz z innymi zawodnikami. Kilka dni później oznajmił przełożonym, że chce wrócić. Opiekunowie drużyny futbolowej sami nie mogli podjąć takiej decyzji, musieli skonsultować się z władzami szkoły. Gdy ci przegłosowali na „tak”, LeBron dostał oficjalną zgodę. Tylko Gloria obawiała się, że to może zaszkodzić jego przyszłej karierze koszykarskiej. „Ciągle mi powtarzała – troszcz się o mojego chłopaka! Nie używaliśmy LeBrona w schematach defensywnych. Nie rysowaliśmy także zagrywek, w których musiał łapać piłkę w środkowej strefie boiska. Nie chcieliśmy, aby sobie zrobił krzywdę”, ocenia Brophy. „LeBron był łatwy do trenowania. Potrafił słuchać i zachowywał się z szacunkiem dla przełożonych. Chciał po prostu przynależeć do zespołu”, dodaje Murphy. W tym sezonie James złapał piłkę 61 razy na łączną odległość 1245 jardów. Zanotował 16 przyłożeń w 13 spotkaniach. Jak zgodnie oceniają jego ówcześni trenenerzy, „futbol był dla niego formą odreagowania stresów związanych z drużyną koszykarską i ciążącą nad nim odpowiedzialnością”. Nic dziwnego, że po latach, po przegranym finale z Dallas, zastanawiał się nad grą w NFL…

„On miał najlepszą koordynację ruchową oraz refleks, jakie kiedykolwiek widziałem – ocenia były trener drużyny futbolowej St V Jim Meyer. – Potrafił zrobić na boisku rzeczy, których nie jesteś w stanie nauczyć. Po prostu skakał do góry i zgarniał piłki prosto z nieba”. Ceniony analityk futbolu Tom Lemming nazwał go „jednym z dziesięciu największych talentów na pozycji skrzydłowego, jakie widział w ostatnich dwudziestu latach”. W wywiadzie dla „Chicago SunTimes” tłumaczył: „Ma najdłuższe ręce spośród wszystkich futbolistów, jakich widziałem. Do tego ma tak wielkie dłonie, że potrafi chwycić piłkę w niemal każdej sytuacji. Wiem, że koszykówka jest jego przyszłością. Kto wie jednak, jak daleko mógłby zajść, gdyby skoncentrował się na futbolu”.

James do samego końca zostawiał sobie otwarte drzwi do futbolowej kariery – był to swego rodzaju plan B. Gdy w szkole pojawił się w roli skauta trener drużyny uczelnianej Ohio State Jim Tressel, poprosił, aby mu go przedstawiono. „Gdyby w ostatniej chwili zdecydował się na studia i przyjęcie futbolowego stypendium, zdecydowałby się właśnie na Ohio State”, ocenia Brophy. Dopiero złamany nadgarstek podczas próby wsadu w trakcie wiosennego turnieju koszykarskiego w Chicago zmusił go do porzucenia drugiej dyscypliny sportu. „LeBron powiedział mi, że gdyby nie ten nadgarstek, to nie skończyłby z futbolem, i ja mu wierzę. W naszym zespole czuł się bowiem znakomicie – mówi Brophy. – Cieszę się, gdy podkreśla, że w NBA gra niczym futbolista. Uważam, że doświadczenie futbolowe pomogło mu stać się lepszym koszykarzem. Lepiej znosi wszelkie fizyczne ciosy i uderzenia na parkiecie. Stał się twardszym zawodnikiem”.

W szkole średniej James zaprzyjaźnił się z Maurice’em Clarettem, wtedy najlepszym młodym graczem w regionie, kreowanym na przyszłą supergwiazdę NFL. Ich kariery nie mogły ostatecznie potoczyć się w bardziej odmienny sposób. Tressel przyjechał do Akron, aby spotkać się właśnie z Clarettem, nazywającym siebie samego „The Greatest”, i wkrótce zabrał go ze sobą do Ohio State. Niedługo później zawodnik ogłoszony „Ofensywnym Graczem Roku” w kategorii uczniów szkół średnich w plebiscycie „USA Today” miał rozbłysnąć w NCAA. Tam stał się jeszcze większą gwiazdą, prowadząc „Buckeyes” do pierwszego mistrzostwa USA od trzydziestu czterech lat! Któż mógł przypuszczać, że wielki finał z 2003 roku będzie także ostatnim wielkim występem tego atletycznego biegacza? Clarett zszedł jednak na złą drogę, choć wtedy wydawało się, że obaj wspólnie z Jamesem na lata zostaną wizytówką stanu. LeBron właśnie stawał się ogólnoamerykańską sensacją i nie zapominał o kompanie. Zabrał go ze sobą do strefy VIP na koncert 50 Centa, poznał z Jayem Z, a także Snoop Doggy Doggiem. Dzień 10 września 2003 roku zmienił jednak jego życie na zawsze. Szkolna administracja oznajmiła, że na skutek śledztwa przeprowadzonego przez NCAA został zawieszony na cały drugi sezon ze względu na „przyjmowanie niedozwolonych prezentów wartych tysiące dolarów”. Wielu sportowców znajdowało się w podobnym położeniu, ale Clarett dał się złapać. „Będę dla niego przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Wiem, że to doświadczenie uczyni go mocniejszym. Jednocześnie chcę, aby wiedział, że ma moje bezwarunkowe wsparcie”, mówił wtedy w wywiadzie LeBron. Życie miało jednak napisać zgoła inny scenariusz. Podczas roku banicji młody futbolista ze złamaną karierą (petycja o złagodzenie kary została odrzucona 24 maja 2004 roku) głównie imprezował, spał z przygodnymi kobietami i popadł w alkoholizm oraz uzależnienie od Tylenolu4. Denver Broncos ostatecznie wybrali go w trzeciej rundzie draftu 2005 roku, ale nie zaproponowali kontraktu, ucinając ze składu podczas obozu przedsezonowego. Clarett miał być milionerem, a został żebrakiem. „W tym czasie LeBron dostawał dziewięćdziesiąt milionów za sam podpis na umowie, a ja byłem nikim. Nie chciałem się z nim więcej identyfikować”, wspominał po latach na łamach „ESPN”. Rok później napadł z bronią w ręku na dwóch przechodniów, po czym sam zgłosił się na policję. W tym czasie leczył się z depresji. Zwolniony za kaucją, miał się stawić na procesie 14 sierpnia. Pięć dni wcześniej, będąc pod wpływem alkoholu, zaczął uciekać policji samochodem, jednak opony odmówiły mu posłuszeństwa. Funkcjonariusze znaleźli przy nim kamizelkę kuloodporną i cztery pistolety, a także w połowie pustą butelkę wódki Grey Goose. W momencie prowadzenia samochodu dzwonił do „ESPN” oraz… LeBrona, który przebywał wtedy z reprezentacją USA na mistrzostwach świata w Japonii. Pięć lat później Clarett opuścił zakład karny w Toledo i nawet znalazł zatrudnienie w półamatorskiej United Football League. Drogi jego i NFL rozeszły się definitywnie, lecz jej działacze zaprosili go jednak do wygłoszenia emocjonalnego referatu na sympozjum dla debiutantów – ku przestrodze. „Z całą pewnością wierzę w to, że o różnicy pomiędzy sukcesem a porażką decyduje plan gry. LeBron myślał z wyprzedzeniem o tym, jak dobierać znajomych i kogo chce mieć u swojego boku”, ocenia Clarett.

Poprawka. LeBron miał zawodowców, którzy robili to za niego – przedstawiali szalenie utalentowanego nastolatka wpływowym przedstawicielom świata sportu. Tej roli podjął się Chris Dennis, fanatyk basketu, który organizował letnie obozy koszykarskie w Akron, kończące się turniejem o nazwie „Król Parkietu”. Młodszy brat Dennisa grał dla Shooting Stars wcześniej, tak więc słyszał o LeBronie i jego kolegach. Szybko doszedł do wniosku, że James i spółka zasługują na większą promocję. Wykonał telefon do Dru Joyce’a II i powiedział, że chce pomóc – zwiększona uwaga pomogłaby choćby innym zawodnikom w dostaniu uczelnianego stypendium. Sam LeBron był perłą w koronie. Dennis najpierw zachęcił go do udziału w towarzyskim turnieju z udziałem zawodników z college’ów oraz zawodowców (choć raczej niższej rangi), a następnie zwrócił się do szefa programu Slam-N-Jam w Oakland Calvina Andrewsa, aby zaprosił Jamesa na mecze towarzyskie w Kalifornii. Początkowo jego sugestia została odrzucona. Dennis jednak nalegał, wiedząc że LeBron musi pokazać się poza stanem Ohio. Ostatecznie jego petycja została przyjęta. To była krótka wycieczka, która jednak pozwoliła świetnie wypromować młodziutkiego gwiazdora w konfrontacji z najbardziej zdolnymi nastolatkami w regionie (wśród nich był między innymi późniejszy mistrz NBA z Boston Celtics Leon Powe). Andrews wspominał po latach: „W pierwszym meczu grał nieźle. W trzech kolejnych był fenomenalny!”. Po powrocie do Akron Dennis ostro zabrał się do roboty. Nagrał na taśmę (która po latach obrosła legendą) mecz pomiędzy St V i Villa Angela – St Joseph, w którym lider zespołu zdobył 18 punktów, a następnie wręczył ją Sonny’emu Vaccaro oraz szefom Adidasa. Skontaktował się również z przedstawicielami Nike, którzy od tego momentu wzięli chłopaka pod lupę. Jednocześnie prezentował go w kolejnych turniejach pokazowych. Latem 2000 roku najważniejsza okazała się wyprawa do kliniki Howarda Garfinkela w Pittsburghu w stanie Pensylwania, gdzie młode talenty szkoliły się pod okiem tak wybitnych szkoleniowców jak Bob Knight, Rick Pitino i Chuck Daly. Na zajęcia o nazwie Five-Star Camp wpadali regularnie uznani koszykarze NBA, jak choćby Grant Hill, Stephon Marburyczy nawet sam Michael Jordan. Sesje treningowe trwały pięć dni i James zaimponował wszystkim bez wyjątku. Ludzie przecierali oczy ze zdumienia. Zachował się oryginalny wywiad, którego wtedy Garfinkel udzielił reporterowi „Akron Beacon Journal” Terry’emu Pluto. Na tytułowe pytanie „jak dobry jest naprawdę LeBron James?” organizator obozu odpowiedział: „Aż boję się wyznać prawdę…”.

ROZDZIAŁ 4NA ZAWSZE RAZEM

Koledzy z gimnazjum postanowili, że będą kontynuować swoją przygodę z koszykówką wspólnie i wybiorą tę samą szkołę średnią. Po latach LeBron miał pójść tą drogą raz jeszcze, ale już jako zawodowiec w NBA… Początkowo wszystko wskazywało, że wybiorą Buchtel, gdzie coach Dru dostał posadę asystenta – sprytne posunięcie władz szkoły, które koniec końców okazało się nietrafione. Młodzi chłopcy mieli jednak inny pomysł. Joyce junior chciał się wyzwolić spod ojcowskiej kurateli i namówił kolegów na zmianę decyzji. Początkowo wydawało się to szaleństwem – w Buchtel dominowali czarnoskórzy uczniowie, a St Vincent – St Mary była szkołą katolicką, głównie dla białej klasy średniej. Mały Dru oznajmił ojcu: „Uważam, że bardziej rozwinę się koszykarsko pod okiem coacha Dambrota”. Tata tylko pokiwał głową, przez kilka dni się gniewał, ale ostatecznie pogodził się z decyzją. Losy Małego Dru i Buchtel miały się jeszcze spleść w niedalekiej przyszłości. Mały Dru obawiał się, że niski wzrost ograniczy jego szanse rozwoju w Buchtel. Dambrota znał od pewnego czasu i wiedział, że ten w niego wierzy. Postanowił więc kierować się instynktem. St Vincent – St Mary nie miała równie dobrej reputacji co Buchtel, jeśli chodzi o program koszykarski. Konkurencyjna szkoła była znana z umieszczania najlepszych absolwentów na stypendiach sportowych na uczelniach z Division I i Division II. W ostatniej chwili przedstawiciele Buchtel zaczęli nagabywać Glorię James, aby wpłynęła na syna. Ostateczną decyzję podjął jednak Mały Dru. „Powiedziałem, że idę do St V. Mieliśmy umowę, więc koledzy poszli tam razem ze mną”, wspomina. Członkowie „Fab Five” mieli tam napisać własną historię. „Kiedy Mały Dru zadecydował, LeBron czuł, że spadła z niego ta presja. Był typem chłopaka, który wolał pójść za czyimś przykładem”, ocenia szkoleniowiec St Vincent – St Mary.

Keith Dambrot w każdą niedzielę prowadził zajęcia koszykarskie dla dzieci w Jewish Community Center. Tam właśnie spotkał po raz pierwszy Joyce’a juniora – wówczas mierzącego 160 centymetrów „w kapeluszu”, ale wyróżniającego się olbrzymią ambicją i drapieżnością na parkiecie. Dambrot był człowiekiem po przejściach. Mając zaledwie trzydzieści trzy lata, objął funkcję szkoleniowca na uczelni Central Michigan. W sezonie 1992/93 doszło do incydentu, który zmienił jego życie. Po kolejnej porażce, starając się zmobilizować swoich zawodników, w szatni użył słowa nigger („czarnuch”). Jeden z nich – ciągle nie wiadomo, który dokładnie – złożył donos u dyrekcji uniwersytetu. Dambrot został zaproszony na dywanik, a następnie bezceremonialnie zwolniony. Próbował odzyskać posadę w procesie sądowym, ale przegrał. W wieku trzydziestu pięciu lat jego kariera była praktycznie skończona. Nadmierna poprawność polityczna kazała trzymać takie osoby na marginesie społeczeństwa. „Popełniłem błąd – wspominał po latach. – To było z mojej strony nieprofesjonalne i naiwne. Nie chciałem nikogo zranić ani nikomu ubliżyć, lecz zapłaciłem srogą cenę. Myślałem, że już nigdy nie będę mógł trenować na żadnym poziomie”. Przez pięć lat bezskutecznie składał CV w różnych miejscach, nawet w najmniej prestiżowych programach koszykarskich w stanie Ohio. Wszędzie spotykał się z odmową. Tak często bywa – gdy raz ktoś przyczepi ci łatkę, trudno się jej pozbyć. Gdy pojawiła się szansa zatrudnienia w SV – SM, nawet nie negocjował zarobków. Zgodził się pracować za trzy tysiące dolarów miesięcznie „w okamgnieniu”. Wtedy dostał w swoje ręce LeBrona Jamesa. „Wiedziałem, że jest dobry. Nie miałem jednak pojęcia, że aż tak!”.

Kto tworzył „Fab Five” – unikalny zespół, z którego przyjaźnie przetrwały do dziś? Mały Dru miał kompleks niskiego wzrostu i zdawał sobie sprawę, że to ograniczy jego szanse na zawodową karierę. Czasem, gdy wychodził na parkiet w zespole Shooting Stars, publiczność w hali przeciwnika reagowała śmiechem. Dru lubił jednak uciszać widzów kolejnymi rzutami z dystansu, które stanowiły jego specjalność. Przy tym bardzo kochał koszykówkę, grał od małego. Ciągle pracował nad poszczególnymi elementami swojego warsztatu. „Od początku widziałem w nim olbrzymią pasję. Z wielkim zaangażowaniem wykonywał wszystkie ćwiczenia treningowe”, ocenia Dambrot. Mały Dru miał czasem problemy z temperamentem, łatwo się „gotował”, ale jednocześnie imponował kolegom swoim charakterem i nieustępliwością. Willie McGee, podobnie jak LeBron, wychowywał się bez ojca. Mieszkał ze swoim bratem Ilyą, byłym zawodnikiem uniwersytetu Akron, i kuzynką, z którymi przeprowadził się wspólnie z Chicago. Matka Dambrota uczyła Ilyę w szkole, tak więc trener dobrze znał swojego nowego podopiecznego. Willie i LeBron zaprzyjaźnili się bardzo szybko – połączyły ich podobne, trudne historie z dzieciństwa. Potężny Sian Cotton grał w tym zespole na pozycji centra, ale jego najważniejszą dyscypliną był futbol. Później zresztą dostał stypendium jako obiecujący futbolista. W tej drużynie stał się specjalistą od zbiórek i defensywy w strefie podkoszowej. Romeo Travis, który dołączył do czwórki kolegów, początkowo trzymał dystans, mając opinię raczej mało rozmownego typa. Wychowany w slumsach sam po latach stwierdził, że „gdyby nie gra w tym zespole, to pewnie skończyłby marnie, jako diler narkotyków albo jeszcze gorzej”. Z czasem złapał kontakt z rówieśnikami i stał się częścią „Fab Five”.

Od samego początku oczekiwania wobec szkoleniowca były olbrzymie. „Nigdy nie czułem w swoim życiu większej presji niż jako trener LeBrona. Wiedziałem, że już niebawem przestanie się martwić o to, gdzie dostanie kolejny posiłek. Byłem pewien, że zostanie zawodowcem i zarobi dużo pieniędzy. Dlatego naciskałem go jeszcze mocniej, motywowałem bardziej niż innych”, wspomina Dambrot. W pierwszym sezonie jego zespół osiągnął bilans 16:9. Warto w tym miejscu wyjaśnić, że system rozgrywek szkół średnich w Stanach Zjednoczonych jest bardzo chaotyczny i skomplikowany. Wszystko opiera się na subiektywnych rankingach, bo przecież najlepsi nie zawsze grają przeciwko sobie. Bardziej przypomina strukturę boksu zawodowego, gdzie kolejność jest ustalana na podstawie tego, z kim i kiedy wygrała dana drużyna. James wyróżniał się od pierwszego dnia. Był twarzą zespołu. Zaczął regularnie dawać autografy – na korytarzach czy w szkolnej stołówce. Jednocześnie jednak skrupulatnie stawiał się na wszystkich zajęciach. Dambrot wspomina, że „prowadził ten zespół, jakby to byli studenci z uniwersytetu, a nie dzieciaki ze szkoły średniej”. Zajęcia opierały się na ścisłej dyscyplinie taktycznej. Zawodnicy do znudzenia trenowali zagrywki opracowane przez szkoleniowca. „Byłem bardzo surowy wobec LeBrona, bardziej niż wobec innych – przyznaje trener. – Uznałem jednak, że on ma najwięcej do stracenia, jeśli sprawy pójdą w złym kierunku. Rozmawiałem z nim o wszystkich pokusach. O dziewczynach i o narkotykach. Nie chciałem, aby zszedł na złą drogę”. Pod wodzą Dambrota St Vincent – St Mary okazali się ogólnokrajową sensacją, torując sobie drogę do drugiego miejsca w rankingu „USA Today”. W spotkaniu ze słynną szkołą Oak Hill, istną kuźnią przyszłych zawodowców, nikt nie dawał im żadnych szans. Rywale mieli potężnego centra DeSaganę Diopa (który później spędził wiele lat w NBA) oraz dwóch snajperów: Billy’ego Edelina i Rasha Carrutha, stypendystów prestiżowych uczelni, a konkretnie Syracuse i Kentucky. To jednak LeBron skradł show w Columbus, zdobywając aż 33 punkty. Niestety spudłował wolne w końcówce oraz rzut, który mógł zapewnić wygraną. Ostatecznie drużyna Oak Hill uratowała twarz, triumfując 79:78. To jednak James okazał się sensacją. „Muszę przyznać otwarcie, że nigdy nie grałem przeciwko lepszemu zawodnikowi”, powiedział Carruth. Sam James wspominał później: „Ten mecz wprowadził mnie na koszykarską mapę. Czułem, że nikt nie może mnie zatrzymać. Od tego spotkania robiłem postępy właściwie z tygodnia na tydzień”. Jego Irish bronili mistrzostwa stanowego, a on sam zdobył aż 41 punktów przeciwko Benedictine. Ponad osiemnaście tysięcy widzów przyszło do Value City Arena, budynku klubowego uczelni Ohio State, aby obejrzeć zwycięstwo drużyny Jamesa 63:53 nad Casstown Miami East. On sam został wybrany MVP, a następnie trafił do składu All American. Zaczęła na niego zwracać uwagę cała Ameryka…

LeBron pod okiem Dambrota notował systematyczny progres. W czterech kolejnych sezonach liceum zdobywał średnio 18, 25, 29 i w ostatnim roku 31 punktów. Dambrot nie może jednak rezerwować tylko dla siebie miana tego, który szlifował koszykarski diament o nazwisku James. Po dwóch sezonach zdecydował się bowiem przyjąć lepiej płatną pracę asystenta na uniwersytecie Akron, a jego miejsce zajął dobry znajomy – Dru Joyce II z Lee Cottonem i Steve’em Culpem w roli asystentów. Z początku chłopcy byli w równym stopniu podłamani co oburzeni. Poczuli się zdradzeni przez Dambrota, zostawieni sobie samym w środku drogi. Na szczęście trafili pod skrzydła kogoś, kto znał ich doskonale.

Tego lata (2001 roku) przyszłość koszykówki zetknęła się z jej przeszłością. Podczas lipcowego obozu ABCD5 LeBron zrobił tak duże wrażenie, że usłyszał o nim sam Michael Jordan – szykujący come back do NBA z zespołem Washington Wizards w wieku trzydziestu ośmiu lat. Dlatego zorganizował w Chicago prywatne mecze sparingowe z udziałem głównie zawodników z NBA i NCAA. Nieoczekiwanie zaproszenie dostał także szesnastoletni LeBron. Jak do tego doszło? Kluczową rolę odegrał Sonny Vaccaro, który od dłuższego czasu miał na oku zdolnego młodzieńca. Jako zaledwie piętnastolatek James był jedynym koszykarzem ze szkół średnich de facto znajdującym się pod patronatem Adidasa – dostawał komplety darmowego obuwia od firmy. Podczas sparingów zakolegował się z dużo starszym Antoine’em Walkerem, wówczas gwiazdą Boston Celtics, czołowej drużyny Konferencji Wschodniej. Po latach LeBron wspominał, że Jordan podszedł do niego i powiedział: „Hej, dzieciaku, na parkiecie wyglądałeś naprawdę świetnie”. Jak sam stwierdził: „Dla mnie to był jeden z najpiękniejszych momentów mojego życia. Poznałem Michaela, Tracy’ego McGrady’ego i Jaya Z. Chciałem, aby to lato trwało dłużej”. W tych treningowych gierkach brali udział także Juwan Howard (późniejszy partner Jamesa w Miami), Penny Hardaway, Michael Finley, Ron Artest, Marcus Fizer, Jamal Crawford, Tyson Chandler oraz emerytowany członek Galerii Sław Charles Barkley. LeBron był zdecydowanie najmłodszy z tego grona, ale wyglądał dużo dojrzalej. Kilka miesięcy później lobbysta sportowy Wes Wesley zaaranżował spotkanie pomiędzy Jamesem i Jordanem po meczu Wizards – Cavs w Cleveland. Szesnastolatek oglądał z rozdziawionymi ustami, jak jego idol wygrywa mecz dla swojej drużyny celnym rzutem w ostatniej sekundzie. Następnie obaj pogadali i nawiązali kontakt. Rok później, gdy LeBron nabawił się kontuzji nadgarstka, Jordan pomógł mu znaleźć odpowiedniego specjalistę. Później James przechodził rehabilitację u jego osobistego trenera Tima Grovera.

Pomimo prowadzenia kariery sportowej na dwa fronty, w koszykówce i futbolu, w szkole średniej James nie był wcale złym uczniem. Jego ulubionym przedmiotem był język angielski. W pierwszych latach miał średnią ocen 2,8, a w ostatniej klasie – 3,0 (w skali 0–4, gdzie 0 oznacza najgorszą ocenę – F, a 4 najlepszą – A). Nauczycielka angielskiego Beth Harmon wspomina, że zaimponował jej swoim wypracowaniem na temat Romea i Julii. Administrator szkoły Patty Burdon dodaje: „Gdy podróżował na Mecze Gwiazd i opuszczał zajęcia, zawsze powtarzał: »Muszę jak najszybciej wrócić do szkoły, bo mam zaległości«. Wszystko chciał zrobić samemu. Wiele innych dzieciaków w jego sytuacji szukałoby wymówek”. Harmon opowiada: „Nauczanie LeBrona było dużą przyjemnością. Pamiętam go jako solidnego, punktualnego i bardzo ułożonego chłopca. Pomagał mi segregować dokumenty, a nawet kładł cukierki na moim biurku. Często zasiadał w sąsiednim pokoju, w którym na ogół panowała cisza, i odrabiał lekcje”. Najtrudniejszy był końcowy rok w szkole. „W ostatnich tygodniach towarzyszyło mu olbrzymie zamieszanie. Pamiętam, że prosto z zajęć leciał do innego miasta na rozmowy w sprawie wielomilionowego kontraktu z firmą obuwniczą. Zdarzało się, że opuszczał sporo zajęć. Zawsze jednak odrabiał zaległości i przynosił prace domowe. Nigdy nie opuścił lekcji z powodu choroby”, mówi Barbara Wood, szefowa szkolnej biblioteki, w której młodziutki LeBron lubił spędzać wolne chwile, buszując między półkami. Rysunek, jaki wykonał podczas zajęć nad analizą Makbeta, po latach został oprawiony w ramy.