Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Mężczyźni z różowym trójkątem

Mężczyźni z różowym trójkątem

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64476-57-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Mężczyźni z różowym trójkątem

Wspomnienia Heinza Hegera (pseudonim Josefa Kohouta) są uznawane za unikatowe nie tylko na przełamanie tabu, ale również na opis cierpienia tej grupy ofiar, która była prześladowana również po wojnie – Paragraf 175 przetrwał w NRD i RFN do końca lat sześćdziesiątych XX wieku. „Przedłużenie” prześladowań blokowało walkę byłych więźniów o zadośćuczynienie i uznanie ich jako grupy ofiar.Prześladowania Hegera rozpoczęły się w 1939 roku od umieszczenia w więzieniu karnym. W 1940 roku został przeniesiony do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Niecałe pół roku później do KL Flossenbürg, gdzie umieszczono go w tzw. specjalnym bloku, w którym izolowano więźniów z różowym trójkątem. Mężczyzna został wyzwolony przez armię amerykańską w trakcie marszu śmierci z obozu koncentracyjnego Flossenbürg do KL Dachau.
Książka – relacja autorstwa Heinza Hegera pt. Die Männer mit dem rosa Winkel została opublikowana w 1972 roku w Niemczech, w 1993 roku w Wielkiej Brytanii, w 2002 we Francji i Hiszpanii.

Polecane książki

Ktoś patrzy z ukrycia... Coś przerażającego wydarzyło się w opuszczonej przez ludzi wiosce Królestwo Boże, ukrytej w przysypanej śniegiem dolinie w stanie Wyoming. Jej mieszkańcy dosłownie rozpłynęli się w powietrzu, porzucając domy i samochody – dwanaście identycznych domostw i nietknięte posiłki ...
Eksperci wyjaśnią w jakim terminie od uchwalenia zmian należy je zarejestrować w KRS i jakie konsekwencje grożą, jeśli zmiany nie zostaną zgłoszone. Porady zawarte w publikacji pozwolą na bezproblemowe wypełnienie stosownych formularzy, a przygotowanie stosownych załączników nie będzie problemem...
"Sprzeczna jaskrawość" to autorski wybór wierszy poety i prozaika Jacka Podsiadły (ur. 1964). Prawie siedemdziesiąt wierszy z okresu całej twórczości wyróżnionych przez laureata m.in. Nagrody Fundacji im. Kościelskich (1998), Nagrody im. Czesława Miłosza (2000), Nagrody Poetyckiej im. K.I. Gałczyńsk...
Nasze życie kręci się wokół jedzenia. Kiedy zjeść? Ile zjeść? Co zjeść? Pytanie jednak brzmi, czy możemy jeść wszystko bez obaw o nasze zdrowie czy sylwetkę? Odpowiedź brzmi TAK! We wszystkim ważny jest jednak umiar i podstawowa wiedza na temat spożywanych przez nas produktów. Wiele z nich owian...
Rozerwane ułamki niniejszego poematu, składają powieść o smutnych losach branki muzułmańskiej, która za niewierność ukarana została sposobem tureckim, utopiona w morzu, i której zgonu pomścił się kochanek jej, młody wenecjanin (Fragment przedmowy autora)...
W opracowaniu, w ujęciu interdyscyplinarnym, poruszono najważniejsze zagadnienia związane z: filozofią umierania i śmierci, opieką hospicyjno-paliatywną - z uwzględnieniem zagadnień sedacji paliatywnej, intensywnej terapii i wolontariatu hospicyjnego, eutanazją, samobójstwem oraz sekcją zwłok, ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Heinz Heger

W serii ŚWIADECTWA.XX WIEKtakże:

– Droga na Północ. Antologia norweskiej literatury faktu

– Edward Herzbaum, Między światami. Dziennik andersowca 1939–1945

– Friedrich Kellner, Dziennik sprzeciwu. Tajne zapiski obywatela III Rzeszy 1939–1945

– Hans von Lehndorff, Dziennik z Prus Wschodnich. Zapiski lekarza z lat 1945–47

– Wolfgang Leonhard, Dzieci rewolucji

– Anja Lundholm, Wrota piekieł. Ravensbrück

– Jerzy Konrad Maciejewski, Zawadiaka. Dzienniki frontowe 1914–1920

– Anatolij Marczenko, Moje zeznania

Heinz Heger, Mężczyźni z różowym trójkątem. Świadectwo homoseksualnego więźnia obozu koncentracyjnego z lat 1939–1945

Tytuł oryginalny:Die Männer mit dem rosa Winkel

© 1972 MERLIN VERLAG Andreas Meyer VerlagsGmbH & Co. KG, Gifkendorf, Germany

© for this edition by Ośrodek KARTA, 2016

© for Polish translation by Alicja Rosenau, 2016

TŁUMACZENIE Z NIEMIECKIEGO Alicja Rosenau

POSŁOWIE I REDAKCJA MERYTORYCZNA dr Joanna Ostrowska

REDAKTOR SERII Agnieszka Knyt

REDAKCJA Anna Richter

KWERENDY IKONOGRAFICZNE Karolina Andrzejewska-Batko

OPRACOWANIE GRAFICZNE SERII rzeczyobrazkowe.pl

SKŁADTANDEM STUDIO

ZDJĘCIE NA OKŁADCEWięźniowie obozu Sachsenhausen, grudzień 1938. Ze zbiorów National Archives

DOFINANSOWANO ZE ŚRODKÓW

Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Fundacji im. Róży Luksemburg

Ośrodek KARTAul. Narbutta 29, 02-536 Warszawatel. (48) 22 848-07-12, faks (48) 22 646-65-11e-mail:ok@karta.org.pl, kolportaz@karta.org.plwww.karta.org.pl, ksiegarnia.karta.org.pl

Wydanie I

Warszawa 2016

ISBN 978-83-64476-56-3

konwersja.virtualo.pl

OD WYDAWCY

„R azem robiliście świństwa, czy się przyznajesz?” – rzuca autorowi śledczy Gestapo w 1939 roku. Świństwem jest to, co wy, naziści, robicie nam, homoseksualistom – zdaje się odpowiadać Heger całym swym świadectwem. A także to, co czynią „demokratyczne” społeczeństwa niemieckie i austriackie jeszcze dwadzieścia lat po wojnie, odmawiając nam statusu ofiar, więcej nawet – napiętnowując nas nadal.

Po prawie 50 latach od pierwszego, niemieckiego wydania książki, gotowość do przyjęcia tego komunikatu jest już większa. Gorzkie zarzuty autora mają też mniejszą rację bytu, skoro do powszechnej świadomości zaczynają trafiać takie głosy. Potwierdzać to może zainteresowanie wywołane polskim przekładem jeszcze przed jego ukazaniem się: reakcje aprobaty i zaskoczenia – „Jak to możliwe, że dopiero teraz…?”.

Cierpienie homoseksualistów wysyłanych za swą orientację do więzień czy nazistowskich obozów koncentracyjnych nie skończyło się bowiem z upadkiem III Rzeszy. Represje, których prawną podstawę stanowił obowiązujący w nazistowskim kodeksie karnym paragraf 175 – na jego mocy skazywano mężczyzn za relacje jednopłciowe – trwały w Niemczech tak długo, jak długo obowiązywał ten przepis: do końca lat 60. Z kilkunastu tysięcy homoseksualnych więźniów obozów, oznaczanych różowym trójkątem, ponad połowa tego doświadczenia nie przeżyła.

Nie dość więc, że nawet po wojnie i upadku nazizmu w RFN, Austrii i NRD homoseksualiści mogli być nadal karani za swoją orientację – wyzwolenie nie przyniosło im też szansy mówienia o doznanych wcześniej krzywdach. Po represjach okresu nazistowskiego dotyka ich trauma wykluczenia społecznego – konieczności milczenia czy ukrywania się. To było powodem, dla którego tak długo nie ogłaszano świadectw mężczyzn z różowym trójkątem, nie mówiąc o możliwości uzyskania przez nich pełnej rehabilitacji.

Dlatego tak przełomowa stała się relacja podpisana pseudonimem Heinz Heger, powstała w latach 1967–68. Podstawę książki stanowiła relacja Josefa Kohouta, złożona przyjacielowi – Johannowi Neumannowi, który opowieść spisał i prawdopodobnie uzupełnił, a następnie doprowadził do jej wydania. Świadectwo to było pierwszym publicznym głosem więźnia z różowym trójkątem. Świadczy ono także o odwadze, z jaką autor mówi o losie nie zawsze tylko godnym współczucia, lecz czasem też stawiającym go w dwuznacznym moralnie świetle.

Ta książka otworzyła drogę kolejnym takim relacjom i publikacjom. Zapis Hegera zdobywał natomiast coraz większy zasięg, ukazując się w kolejnych krajach – po angielsku, francusku, hiszpańsku i grecku. Z czasem zaczęły też zabierać głos lesbijki, których doświadczenie było inne, choć podobnie traumatyczne i wyparte.

Po raz pierwszy świadectwo to trafia do czytelników polskich. Jego ukazanie się to krok w realizowaniu spóźnionego zadania wobec ofiar paragrafu 175. Nie chodzi tu o licytowanie lub porównywanie wymiaru cierpienia, lecz o pozwolenie wszystkim ofiarom na wypowiedzenie doznanej krzywdy i pamięć o niej.

Anna Richter

SKAZANY ZA „WYNATURZENIE”

W iedeń, marzec 1939. Jako 22-letni student miejscowej uczelni wyższej przygotowywałem się do kariery akademickiej, co było bardziej życzeniem rodziców niż moim własnym.

Nie interesowałem się sprawami politycznymi, nie należałem do żadnego narodowosocjalistycznego związku, nie byłem też członkiem partii ani żadnego z jej odłamów. Nie dlatego, żebym miał żywić antypatię do tych nowych Niemiec – przecież niemiecki był i jest dla mnie językiem ojczystym – ale w mojej rodzinie w procesie wychowania zawsze podkreślało się naszą austriackość. Jednocześnie w naszym domu panowała tolerancja i nigdy nie czyniono różnic między ludźmi, którzy mówili innym językiem, wyznawali inną religię czy mieli inny kolor skóry niż my. Szanowaliśmy również cudze poglądy, nawet jeśli mogły się nam wydawać dziwne.

Dlatego cała ta gadanina na uczelniach o niemieckiej rasie panów, o wybranym przez Opatrzność narodzie, który pokieruje losami Europy i nad nią zapanuje, wydawała mi się przesadzona. Choćby z tego powodu nie byłem w stanie odczuwać sympatii do nowych nazistowskich władz Austrii i ich ideologii.1

Moja rodzina to był tak zwany porządny mieszczański dom, ściśle przestrzegający zasad wiary katolickiej. Ojciec – wyższy urzędnik ministerialny, człowiek pedantyczny i nienaganny pod każdym względem – dla mnie i moich trzech młodszych sióstr stanowił wzór wzbudzający szacunek. Spokojny, rozsądny, czasem, kiedy za bardzo dokazywaliśmy, napominający nas, dzieci, wzniesionym palcem. O naszej matce zawsze mówił jako o pani domu i czcił ją głęboko. O ile pamiętam, nigdy nie zapomniał obdarować jej kwiatami w dniu imienin czy urodzin.

Moja matka była – jest nadal, gdyż jeszcze żyje – uosobieniem dobroci i troski o dzieci, zawsze niosąc pomoc, kiedy trapiły nas smutki. Potrafiła też nas łajać, kiedy zaszła konieczność, ale nigdy nie żywiła długo urazy. Była dla nas nie tylko matką, lecz także przyjaciółką, której mogliśmy powierzyć wszystkie swoje tajemnice i która zawsze umiała znaleźć wyjście z zawikłanej sytuacji.

Od szesnastego roku życia zdawałem sobie sprawę, że odczuwam silniejszy pociąg do mojej własnej płci niż do dziewcząt. Początkowo nie przejmowałem się tym specjalnie, ale kiedy moi koledzy ze szkoły zaczęli wdawać się w miłostki z dziewczynami, a ja nadal byłem zadurzony w pewnym uczniu z młodszych klas, zacząłem się zastanawiać nad swoimi skłonnościami.

Jednocześnie zawsze byłem mile widziany w towarzystwie dziewcząt i sam także czułem się pośród nich bardzo dobrze. Wkrótce sobie jednak uświadomiłem, że widziałem w nich raczej koleżanki z klasy, uczennice, z którymi dzieliłem szkolne sukcesy i kłopoty – nie dostrzegając ich dziewczęcych powabów. Nigdy nie odrzucałem dziewcząt ani kobiet, nie odczuwałem wobec nich obrzydzenia z powodu mego pociągu do męskiej płci – wręcz przeciwnie. Nie byłem tylko w stanie nawiązać romansu z kobietą, chociaż nawet kilka razy próbowałem; sprzeciwiało się to jednak mojemu wewnętrznemu nastawieniu.

Przez trzy lata udawało mi się ukrywać tajemnicę moich homoerotycznych uczuć przed matką, choć bardzo mi ciążył fakt, że z nikim nie mogę o tym porozmawiać. Aż w końcu pewnego dnia zwierzyłem się jej – wyznałem wszystko, co należy powiedzieć, aby ulżyć swemu sercu i sumieniu, nie tyle szukając rady, co chcąc się wreszcie pozbyć ciężaru tajemnicy.

„Mój drogi chłopcze – powiedziała – to twoje życie, które musisz sam przeżyć. Nie można wyjść ze swojej skóry i zmienić jej na jakąś inną, trzeba się z tym pogodzić. Jeśli sądzisz, że tylko mężczyzna może dać ci szczęście w miłości, nie jesteś z tego powodu żadnym potworem. Ale unikaj podejrzanego towarzystwa, uważaj, by nie wpaść w ręce szantażystów. Spróbuj znaleźć sobie kogoś na stałe, to cię uchroni od wielu niebezpieczeństw. Poza tym od pewnego czasu przeczuwałam, jak to z tobą jest. Nie pogrążaj się w rozpaczy, że jesteś «taki». Posłuchaj moich rad i pamiętaj, że cokolwiek się stanie, jesteś moim synem i zawsze możesz do mnie przyjść ze swoimi zmartwieniami.” Ogromnie mi ulżyło, kiedy usłyszałem rozsądne słowa, w których matka wyraziła swe poglądy. Właściwie nie oczekiwałem niczego innego, po prostu nadal umiała pozostać najlepszą przyjaciółką swoich dzieci.

Na uczelni poznałem wielu podobnie myślących – czy raczej podobnie czujących – studentów. Tworzyliśmy małą studencką wspólnotę, która wkrótce potem, po wejściu Niemców do Austrii i anszlusie powiększyła się o studentów z Rzeszy. Oczywiście nie tylko zajmowaliśmy się wspólnym odrabianiem prac domowych, lecz także zaczęły się wśród nas tworzyć pary. Ja również pod koniec 1938 roku znalazłem swoją wielką miłość.

Mój chłopak Fred był synem wysokiego dygnitarza nazistowskiego z Rzeszy, dwa lata starszym ode mnie. Zamierzał dokończyć rozpoczęte w Niemczech studia lekarskie na światowej sławy wiedeńskiej Akademii Medycznej. Jego energiczna, choć także subtelna osobowość, męski wygląd, sukcesy sportowe, jak również nad wyraz obszerna wiedza zrobiły na mnie takie wrażenie, że od razu uległem jego urokowi.

Także ja, ze swoim wiedeńskim wdziękiem i uczuciowością, musiałem mu się spodobać. Ponadto miałem, jak i on, atletyczną sylwetkę sportowca, co na pewno też na niego podziałało. Byliśmy ze sobą bardzo szczęśliwi, snuliśmy wspólne plany na przyszłość, wierząc, że się nigdy nie rozstaniemy.

Był piątek, około 13.00, niemal równo rok po tym, jak Austria stała się jedynie Ostmark, Marchią Wschodnią, kiedy w naszym domu dwa razy odezwał się dzwonek do drzwi. Krótko, ale – jak mi się zdawało – zdecydowanie, nawet władczo. Gdy otworzyłem, mężczyzna w kapeluszu z miękkim rondem i skórzanym płaszczu, rzuciwszy krótko: „Gestapo!”, wręczył mi kartkę z wezwaniem na przesłuchanie o godzinie 14.00 w kwaterze głównej Gestapo w hotelu Metropol przy Morzinplatz.

Moja matka i ja bardzo się zmartwiliśmy tym wezwaniem, a jednak w swojej beztrosce pomyślałem, że pewnie mam być przesłuchany jako świadek w jakiejś uczelnianej sprawie lub chodzi o polityczne informacje na temat kolegi, który mógł się narazić narodowosocjalistycznej organizacji studenckiej. „To na pewno nie jest żadna poważna sprawa – powiedziałem matce – w przeciwnym razie ten gestapowiec od razu zabrałby mnie do aresztu.”

Matka nie była do końca uspokojona i nadal się martwiła. Także ja miałem nieprzyjemne uczucie w żołądku, ale kto w czasach dyktatury zupełnie bez obaw idzie na przesłuchanie do siedziby tajnej policji.

Przypadkiem wyjrzałem przez okno na ulicę i zobaczyłem tamtego gestapowca kilka domów dalej przed wystawą jakiegoś sklepu – raczej nie zajmował się oglądaniem towarów, tylko obserwacją naszego domu. Musiałem zatem przyjąć, że miał polecenie, by mieć mnie na oku i udaremnić ewentualną ucieczkę. Z pewnością zamierzał iść za mną na Morzinplatz. Wydało mi się to bardzo niepokojące i ogarnął mnie strach; nabrałem przeczucia, że grozi mi niebezpieczeństwo.

Także moja matka musiała czuć coś podobnego, gdy się żegnałem, idąc na wezwanie Gestapo. Uściskała mnie serdecznie i kilka razy powtórzyła: „Chłopcze, uważaj na siebie! Uważaj na siebie!”.

Żadne z nas się nie spodziewało, że dopiero po sześciu latach będziemy mogli się zobaczyć i wziąć w ramiona, ja jako wrak człowieka, ona – złamana kobieta, która przez ten czas żyła w lęku o swego syna, znosząc obelgi i pogardę sąsiadów, gdyż wkrótce każdy w naszym otoczeniu wiedział, że jej syn jest pedałem i siedzi w obozie.

Od tamtego dnia swojego ojca nie zobaczyłem już więcej. Dopiero po moim wyzwoleniu z obozu w 1945 roku usłyszałem od matki, że przez cały czas słał pisma do Reichsinnenministerium [Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Rzeszy], do Gauleitung [okręgu partii] w Wiedniu i Reichssicherheitshauptamtu [Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy] w Berlinie, usiłując wywalczyć moje uwolnienie. Mimo swoich kontaktów – był wszak wysokim urzędnikiem ministerialnym – nie udało mu się niczego osiągnąć. Jego wnioski zawsze były odrzucane.

Z powodu tych listów, ale głównie dlatego, iż jego syn homoseksualista był zesłany do obozu, a że w tamtych czasach uznawano odpowiedzialność całej rodziny, ojciec nie mógł zachować swojej posady w nazistowskim reżimie i pod koniec 1940 roku został przymusowo wysłany na emeryturę ze zmniejszonymi poborami. Nie mógł znieść tego poniżenia i w 1942 roku sam zakończył swoje życie – pełen gniewu i goryczy na czasy, w których nie umiał się odnaleźć, do głębi rozczarowany postawą licznych przyjaciół, którzy nie umieli lub nie chcieli mu pomóc. Napisał do matki list pożegnalny, prosząc o wybaczenie, że zostawia ją samą. Ostatnie zdania tego listu, który moja matka do dzisiaj przechowuje, brzmiały: „Nie mogę już dłużej znosić szyderstw swoich znajomych i kolegów oraz naszych sąsiadów. To dla mnie za dużo! Proszę Cię jeszcze raz o wybaczenie. Niech Bóg chroni naszego syna!”.

Pięć minut przed godziną 14.00 wszedłem do centrali Gestapo przy Morzinplatz. Panował tam ruch jak w ulu, esesmani wchodzili i wychodzili, mężczyźni w mundurach i po cywilnemu, w tym wielu ze złotymi odznakami partyjnymi, przemierzali pospiesznie korytarze i schody.

Gdy przekraczałem bramę, wchodząc do siedziby Gestapo, minęło mnie kilku mężczyzn w cywilu. Po ich poważnych twarzach było widać, z jaką ulgą opuszczają to miejsce.

Oddałem wezwanie i zostałem poprowadzony przez esesmana do wydziału II. Zatrzymaliśmy się przed pokojem z nazwiskiem urzędującego tam referenta na wielkiej tabliczce, aż siedzący w przedpokoju sekretarz, także w mundurze SS, zameldował nasze przybycie i wpuścił nas do środka. „Melduję przybycie wezwanego, Herr Doktor!” – trzaskając obcasami, esesman przekazał moje wezwanie i zaraz wyszedł.

Pan „doktor” był w cywilu, miał bardzo krótko obcięte włosy, po czym można było poznać, że zwykle nosił mundur wyższej rangi, siedział za potężnym biurkiem, na którym piętrzyły się akta, wszystkie uporządkowane i równo ułożone. Nie zwracał na mnie uwagi, nawet nie podniósł wzroku, tylko bez słowa pisał dalej.

Tak więc stałem tam i czekałem. Ale nic się nie działo, przez długie minuty nic. W pokoju było bardzo cicho, niemal bałem się oddychać, podczas gdy on, ciągle na mnie nie patrząc, zajęty był pisaniem. Słychać było tylko skrzypiący odgłos jego wiecznego pióra. Z czasem denerwowałem się coraz bardziej, choć zrozumiałem, że to była jego taktyka, by mnie „zmiękczyć”. Nagle odłożył pióro i spojrzał na mnie przenikliwie szarymi oczami, zimnymi jak lód:

– Jesteś pedałem, homoseksualistą, przyznajesz się?

– Nie, nie, to nieprawda – wyjąkałem, całkowicie zaskoczony tym oskarżeniem, które spadło na mnie tak znienacka. Myślałem tylko o czymś politycznym, może w związku z uczelnią, a teraz zobaczyłem, że moja dobrze strzeżona tajemnica została odkryta.

– Nie kłam, ty pedalska świnio! – krzyknął na mnie z wściekłością. – Mam jednoznaczne dowody, tutaj, popatrz.

Mówiąc te słowa, wyjął z szuflady biurka zdjęcie w pocztówkowym formacie i położył przede mną.

– Znasz go?

Jego długi, porośnięty włosami palec wskazujący był wycelowany w zdjęcie. Oczywiście, że je rozpoznawałem. To była amatorska fotografia przedstawiająca mnie i mojego przyjaciela Freda, jak się po przyjacielsku obejmujemy.

– Tak, to jest mój kolega ze studiów, Fred X.

– No właśnie – powiedział spokojnie, a potem znienacka dodał szybko: – Razem robiliście świństwa, czy się przyznajesz? – Jego głos brzmiał przy tym pogardliwie, był zimny i ostry.

Potrząsnąłem głową, nie mogąc wydobyć słowa, miałem całkiem ściśnięte gardło. Właśnie walił się w gruzy mój świat, świat przyjaźni i miłości do mojego przyjaciela Freda. Zdradzone zostały nasze potajemne spotkania, nasz wspólnie spędzany czas i nasze przysięgi, by nigdy nie ujawnić łączącej nas zażyłości osobom postronnym. Trząsłem się ze zdenerwowania, poruszony nie tylko przesłuchaniem przez „doktora”, ale faktem, że ujawniona została relacja łącząca mnie z Fredem. „Doktor” wziął do ręki zdjęcie, odwrócił je. „Mojemu przyjacielowi z wyrazami wiecznej miłości i najgłębszego oddania!” – napisane było na odwrocie. Wiedziałem od razu, kiedy tylko pokazał mi fotografię, że na drugiej stronie musi być moje wyznanie miłości. Podarowałem ją Fredowi na Boże Narodzenie 1938. Zdjęcie musiało się dostać w niepowołane ręce, pomyślałem błyskawicznie, może jego ojciec je odkrył, choć to wydawało mi się mało prawdopodobne, bo niezbyt interesował się synem – przynajmniej takie sprawiał wrażenie.

Ale teraz zdjęcie leżało na stole pomiędzy mną a gestapowcem.

– Czy to twoje pismo i podpis?

Potwierdziłem, choć do oczu napłynęły mi łzy.

– No widzisz, a więc jednak – stwierdził z wyraźnym zadowoleniem – podpisz tutaj.

Położył przede mną zapisany do połowy arkusz, na którym drżącą ręką złożyłem podpis. Litery rozmywały się przed moimi oczami, bo płynęły z nich łzy. Esesman, który mnie tu przyprowadził, nagle znów znalazł się w pokoju.

– Odprowadzić – rzucił „doktor”, wręczył esesmanowi jakiś dokument i znów pochylił się nad swoimi papierami, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.

Jeszcze tego samego dnia zostałem przekazany do aresztu policyjnego na Rossauerlände, przez wiedeńczyków zwanego Liesl, gdyż ulica, przy której leżał, nazywała się kiedyś Elisabethpromenade.2

Moje gorące prośby, by pozwolono mi zadzwonić do matki i powiadomić ją, dokąd mnie zabrano, zostały zbyte słowami: „Sama zauważy, że nie wróciłeś do domu”.

Zostałem poddany gruntownej rewizji osobistej, która była dla mnie bardzo przykra, gdyż musiałem się rozebrać do naga, żeby przeprowadzający kontrolę policjant mógł sprawdzić, czy nie ukrywam jakiegoś zakazanego przedmiotu, musiałem się nawet w tym celu schylić. Potem mogłem się znów ubrać, ale odebrano mi szelki i sznurówki; następnie odprowadzono mnie do pojedynczej celi, którą jednak zajmowało już dwóch mężczyzn. Obaj moi współwięźniowie byli kryminalistami, jeden siedział za włamanie, drugi za oszustwo matrymonialne wobec pewnej wdowy. Od razu chcieli wiedzieć, dlaczego tu trafiłem, jednak ja wolałem to przemilczeć – odpowiedziałem tylko, że sam nie wiem. Z ich opowieści wynikało, że obaj musieli być żonaci i mogli mieć około 30 do 35 lat.

Kiedy się dowiedzieli, że jestem „ciepły”, jak im powiedział policyjny dozorca ze znaczącym uśmiechem, od razu zaczęli mi robić propozycje, które z oburzeniem odrzucałem. W mojej sytuacji nie miałem ochoty na miłosne przygody, poza tym, jak im stanowczo wytłumaczyłem, nie byłem ulicznym chłopcem, który zadaje się z każdym zainteresowanym.

Wtedy zaczęli mnie lżyć, jak i cały „ciepły pomiot”, który należało wyplenić. To niewybaczalne ze strony dyrekcji więzienia, by takiego podczłowieka umieszczać z dwiema względnie przyzwoitymi osobami! Nawet jeśli weszli w konflikt z prawem, byli jednak normalnymi mężczyznami, a nie zboczeńcami. Nie można ich traktować na równi z homoseksualistami, których przecież należy zaliczać do zwierząt. Jeszcze długo poniżali w ten sposób mnie i moich współbraci w niedoli, przy czym co chwilę podkreślali, że sami są ludźmi honoru w porównaniu do tych „ciepłych świń”. Po tych tyradach można by pomyśleć, że to ja próbowałem ich uwodzić, a nie odwrotnie.

Już pierwszej nocy odkryłem, że sami to robią ze sobą i obojętne im było, czy to widzę lub słyszę. Ale ich zdaniem – zdaniem „normalnych” – były to tylko czynności zastępcze, a nie jakaś „ciepła” historia. Jak gdyby można było rozróżnić wśród przeżyć seksualnych normalne i nienormalne! Później miałem się niestety przekonać, że nie tylko ci dwaj gangsterzy z mojej celi tak sądzili, ale prawie wszyscy „normalni”. Do dzisiaj zadaję sobie pytanie, co w impulsach zmysłowych uchodzi za normalne, a co za nienormalne. Czy jest normalny i nienormalny głód? Normalne i nienormalne pragnienie? Czy głód nie pozostaje zawsze głodem, a pragnienie pragnieniem? Jakże zakłamane i pozbawione logiki myślenie leży u podstaw takiego rozróżnienia!

Już dwa tygodnie później wytoczono mi proces – w moim przypadku ramię sprawiedliwości wykazało się nadzwyczajnym pośpiechem. Według niemieckiej poprawki do paragrafu 1753 zostałem skazany przez sąd austriacki, za utrzymywanie współżycia seksualnego z osobą tej samej płci, na 6 miesięcy ciężkiego więzienia, dodatkowo zaostrzonego o jeden dzień głodówki w miesiącu.

Oskarżenie przeciwko drugiemu współwinnemu, mojemu przyjacielowi Fredowi, zostało odrzucone i umorzone ze względu na zaburzenia psychiczne oskarżonego. Nie złożono wyjaśnienia, na jakiej podstawie stwierdzono u niego chorobę umysłową, która uzasadniałaby oddalenie oskarżenia. Po twarzy sędziego można było poznać, że nie czuł się z tą decyzją najlepiej. Cóż, w III Rzeszy Hitlera nawet rzekomo niezależni sędziowie musieli podporządkować się nazistowskiej racji stanu.

Tutaj zadziałała „siła wyższa” i wpłynęła na postępowanie sądowe. Przypuszczalnie ojciec Freda, który był jednym z wysokich funkcjonariuszy III Rzeszy, użył swoich wpływów i uchronił syna przed procesem.

Potem miałem się przekonać, że owa siła będzie mnie prześladować nawet po odbyciu kary więzienia. Nie było już dla mnie powrotu na wolność, bo opinia publiczna nie mogła się dowiedzieć, że syn jednego z przywódców partii i reżimu jest homoseksualistą i był zamieszany w pedalską aferę. Teraz także zrozumiałem, dlaczego w tak mało ważną sprawę włączyło się Gestapo.

Nigdy się nie dowiedziałem, czy Fred też był przesłuchiwany przez Gestapo, nie widziałem go na rozprawie. Zresztą w sądzie mówiono zawsze tylko o „drugim oskarżonym”, ale nigdy nie padło jego imię ani nazwisko. Do dzisiaj nasze drogi nie przecięły się ponownie. Nie wiem, co się z nim stało, czy w ogóle jeszcze żyje, nie udało mi się tego stwierdzić mimo poszukiwań. Jego ojciec podobno zastrzelił się w 1945 roku.

Zostałem przewieziony