Strona główna » Obyczajowe i romanse » Michaił Bułhakow. Utwory wybrane. Tom 3

Michaił Bułhakow. Utwory wybrane. Tom 3

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-06-03558-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Michaił Bułhakow. Utwory wybrane. Tom 3

W czterech obszernych tomach gromadzimy wszystko, co z Bułhakowa najwspanialsze, począwszy od wczesnej prozy, teksty krótkie, felietony, opowiadania, powieści, utwory teatralne (zarówno dramaty, jak i powieści okołoteratralne) aż po opus magnum, Mistrza i Małgorzatę w klasycznym i znakomitym literacko przekładzie. Crème de la crème edycji stanowi nowy przekład Białej gwardii według edycji krytycznej z 2015 roku. Przekład Mistrza i Małgorzaty porównano z rosyjską edycją krytyczną - także z 2015 roku.

Wybrała i posłowiem opatrzyła Alicja Wołodźko-Butkiewicz.

Polecane książki

Nowela historyczna Antoniego Rollego z czasów króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Antoni Józef Rolle (1830–1894) był lekarzem psychiatrą, a także historykiem amatorem i pisarzem historycznym, w twórczości literackiej używał pseudonimu Dr Antoni J. Ukończył Uniwersytet Kijowski. Przez większość ...
Książka przedstawia z przymrużeniem oka napisany wiersz przedstawiający zawód sędziego. Opisany jest wykonywany przez nich zawód. Wiersz przedstawia to czym się każdy sędzia najbardziej charakteryzuję oraz to co tak naprawdę sprawia, że właśnie jest sędzią, a nie kimś całkiem innym. Plusy i minusy t...
Specjalnością rodziców Louisa jest robienie mu obciachu. Ale czegoś takiego jeszcze nie było…Rodzice zamieniają się rolami. Teraz tata zaczął prowadzić dom. Gotuje obiady, których nie da się zjeść, partoli pranie, a co najgorsze stwierdza, że Louis jest jego najlepszym kumplem. Ale przecież nie możn...
Książka jest drugim uzupełnionym wydaniem publikacji z 2014 r., która ukazała się pod tym samym tytułem. Zawarto w niej pytania, które stawiają sobie od lat 70. XX w. prekursorzy i prekursorki humanistyki ekologicznej, m.in: ekofilozofowie i ekofilozofki, ekokrytyczki i ekokrytycy, ekofeministki ora...
Ta książka wprowadza pojęcie typu osobowości i pozwala rozpoznać własny. Wykorzystując ćwiczenia i konkretne strategie poszukiwania pracy, wymienia zawody popularne dla danego typu osobowości. Autorzy zapewniają rozsądne porady zawodowe, naświetlają mocne strony oraz pułapki każdego typu osobowoś...
  Wiktor Woroszylski przeszedł drogę charakterystyczną dla wielu polskich intelektualistów w drugiej połowie XX wieku: od uwikłania w komunizm do czynnego sprzeciwu wobec niego. Był nie tylko świadkiem, ale i uczestnikiem wielu kluczowych dla powojennej historii zdarzeń, także wpływając na ich przeb...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Michaił Bułhakow

UCIECZKAOSIEM SNÓWSZTUKA W CZTERECH AKTACH(1926–1927)

Nieśmiertelności jasny brzeg…

Ku niemu wciąż dążymy,

Szczęśliwy kto swój skończył bieg!…

Żukowski

OSOBY:

SERAFINA ŁADIMIROWNA KORZUCHIN, młoda stołeczna dama

SERGIUSZ PAWŁOWICZ GOŁUBKOW, syn liberalnego profesora petersburskiego

AFRYKAN, arcybiskup symferopolski i karasu-bazarski, arcypasterz białych zastępów, inaczej: inżynier chemik MACHROW

PAISIJ, mnich

IHUMEN

BAJEW, dowódca pułku jazdy Budionnego

CZERWONOARMISTA

GRIGORIJ ŁUKJANOWICZ CZARNOTA, Kozak z Zaporoża, kawalerzysta, generał brygady białych

MADAME BARABANCZYKOW, owoc wyobraźni generała Czarnoty

LUŚKA, tymczasowa żona generała Czarnoty

KRAPILIN, ordynans Czarnoty, ofiara własnej elokwencji

DE BRIZAR, dowódca pułku huzarów w Białej Armii

ROMAN WALERJANOWICZ CHŁUDOW

HOŁOWAN, esauł, adiutant Chłudowa

KOMENDANT STACJI

NACZELNIK STACJI

NIKOŁAJEWNA, żona naczelnika stacji

OLEŃKA, czteroletnia córeczka naczelnika stacji

PARAMON ILJICZ KORZUCHIN, mąż Serafiny

CICHY, szef kontrwywiadu wojskowego

SKUŃSKI I GURIN, pracownicy kontrwywiadu

WÓDZ NACZELNY BIAŁEJ ARMII

BUZIA w okienku kasy

ARTUR ARTUROWICZ, władca karaluchów

POSTAĆ WMUNDURZE INTENDENTURYI MELONIKU

TURCZYNKA-TROSKLIWA MATKA

ŚLICZNOTKA-PROSTYTUTKA

GREK-DONŻUAN

ANTOINE GRISZCZENKO, lokaj Korzuchina

MNISI, OFICEROWIE SZTABOWI, ASYSTA KOZACKA NACZELNEGO WODZA, PRACOWNICY KONTRWYWIADU, KOZACYW BURKACH, MARYNARZE ANGIELSCY, FRANCUSCY I WŁOSCY, TURECCY I WŁOSCY POLICJANCI, TURECCY I WŁOSCY CHŁOPCY, ORMIAŃSKIE I GRECKIE TWARZE W OKNACH, TŁUM KONSTANTYNOPOLITAŃSKI

Wydarzenia Snu pierwszego mają miejsce w północnej Taurydzie w październiku 1920 roku. Snu drugiego, trzeciego i czwartego – w początkach listopada tegoż roku na Krymie. Snu piątego i szóstego – w Konstantynopolu latem 1921. Siódmego – w Paryżu, a ósmego – w Konstantynopolu jesienią 1921 roku.

AKT PIERWSZY

SEN PIERWSZY

„Śnił mi się klasztor…”

Chór mnichów intonuje z dala, z podziemi klasztornych: „Święty ojcze Mikołaju, wstaw się za nami…”.

Jest ciemno; po chwili z ciemności w niepewnym blasku świec przed ikonami wyłania są wnętrze przyklasztornej cerkwi. Migotliwe światło pada na ladę, przy której zazwyczaj sprzedaje się świeczki, na stojącą obok szeroką ławę, zakratowane okno, sczerniałe oblicze świętego, wyleniałe skrzydła serajów, złocenia. Za oknem – beznadziejny wieczór październikowy, deszcz ze śniegiem. Na ławie schowanej pod derką spoczywaMADAME BARABANCZYKOW. Inżynier chemikMACHROWw baranim kożuchu przylgnął do okna, usiłuje w nim coś wypatrzyć. W wysokim fotelu ihumena siedziSERAFINAw czarnym futerku. Sądząc z wyglądu, jest chora. U jej stóp, na niskiej ławeczce, tuż przy walizce –GOLUBKOW, młody człowiek petersburskiej prezencji, w czarnym płaszczu i rękawiczkach.

GOŁUBKOW (przysłuchując się śpiewowi) Serafino Władimirowno, słyszy pani? Według mnie to z dołu, z podziemi… Doprawdy, jakie to w gruncie rzeczy zastanawiające! Wie pani, czasami wydaje mi się, że śnię, słowo daję… Od miesiąca tak uciekamy pospołu przez te wsie, miasta, Serafino Władimirowno, a im dalej uciekamy, tym bardziej wszystko plącze się dokoła. Widzi pani, trafiliśmy nawet do cerkwi! A tu jeszcze, kiedy się zaczął ten cały harmider, zatęskniłem za Petersburgiem, naprawdę! Przypomniała mi się naraz lampa w pokoju, z zielonym abażurem, i to tak wyraźnie…

SERAFINA To niebezpieczne tak ulegać nastrojom, Sergiuszu Pawłowiczu. Podczas włóczęgi nie wolno pozwalać sobie na nostalgię. Już lepiej byłoby, gdyby nie ruszał się pan z miejsca.

GOŁUBKOW A nie, nie! Co się stało, to się nie odstanie i niech się dzieje wola Boża! A poza tym… No przecież pani wie dobrze, co jest dla mnie pociechą w tej tułaczce. Tak niewiele minęło czasu, od kiedy spotkaliśmy się przypadkiem w tej tiepłuszce, pamięta pani, pod latarenką, a mimo to mam wrażenie, że się znamy od dawna! I kiedy myślę o pani, cały ten lot w jesiennej mgle wydaje się nie nastręczać mi żadnych trudności. Będę dumny i szczęśliwy, gdy dostarczę panią na Krym i oddam w ręce męża. Smutno będzie bez pani, ale będę się cieszył pani szczęściem.

Serafina bez słowa kładzie mu dłoń na ramieniu.

GOŁUBKOW (ujmując jej dłoń) A to co? Pani ma gorączkę?

SERAFINA Nie. Głupstwo.

GOŁUBKOW Jak to – głupstwo. Pani ma gorączkę, słowo daję.

SERAFINA Nie ma się czym przejmować, Sergiuszu Pawłowiczu… Minie.

Głuchy armatni strzał. Madame Barbanczykow poruszyła się, jęknęła.

SERAFINA Doprawdy, madame, nie może pani pozostać bez pomocy. Chyba któreś z nas spróbuje przedostać się do osiedla. Powinna tam być położna.

GOŁUBKOW Już biegnę.

Madame Barabanczykow bez słowa przytrzymuje się za poły płaszcza.

SERAFINA Ależ, droga pani! Dlaczego nie chce pani się na to zgodzić?

MADAME BARABANCZYKOW (kapryśnie) Bo nie.

Serafina i Gołubkow trwają w odrętwieniu.

MACHROW (cicho, do Gołubkowa) Tajemnicza, nader tajemnicza osoba!

GOŁUBKOW (szeptem) Pan przypuszcza…

MACHROW Nic nie przypuszczam, ale czasy są straszne, szanowny panie. Czy to można wiedzieć, kogo człowiek napotka w swojej wędrówce! Leży w cerkwi jakaś przedziwna dama…

Śpiew z podziemi urywa się.

PAISIJ (zjawia się bezszelestnie, cały w czerni, przepłoszony) Dokumenty, dokumenty raczcie szykować, dostojni państwo! (zdmuchuje wszystkie świece poza jedną)

Serafina, Gołubkow i Machrow sięgają po dokumenty. Również Madame Barabanczykow wysuwa rękę spod derki i kładzie na niej swój dowód.

BAJEW (wkraczając w półkożuszku, ubłocony i podniecony; tuż za nim – Czerwonoarmista z latarką) A niechże ich licho, tych mnichów! Gniazdo diabelskie! Hej tam, święty ojczulku, gdzie tu schody na dzwonnicę?

PAISIJ A tutaj… Tutaj…

BAJEW (do Czerwonoarmisty) Rzuć okiem!

Czerwonoarmista z latarką znika za żelaznymi drzwiami.

(do Paisija) Było światło na dzwonnicy?

PAISIJ Co też pan? Jakie światło? Skąd?

BAJEW Światło migotało! No, niech tylko wykryję coś na dzwonnicy – wszystkich co do jednego, razem z waszym siwym czartem, postawię pod mur! Znaki białym dawaliście! Latarkami!

PAISIJ Boże najmiłościwszy! Co też pan mówi!

BAJEW A to – co za jedni? Mówiłeś, że nie ma w klasztorze nikogo obcego!

PAISIJ Uchodźcy, to uchodź…

SERAFINA Strzelanina nas wszystkich zaskoczyła w osiedlu, towarzyszu. Gdzie mieliśmy się schować jak nie w klasztorze? (pokazuje na Madame Barabanczykow) A tu kobieta zaraz będzie rodzić…

BAJEW (podchodzi do Madame Barabanczykow, sprawdza dowód) Barabanczykow… Mężatka…

PAISIJ (w obłędnym strachu, szeptem) Od tej jeno próby wybaw nas, Panie! (coraz bardziej przerażony) Prześwietny, przesławny męczenniku Dymitrze…

BAJEW Nie ma co, znalazła sobie miejsce i porę, żeby rodzić! (do Machrowa) Dokumenty!

MACHROW Proszę! Proszę! Jestem inżynierem chemikiem z Mariupola.

BAJEW Za dużo tu was, chemików, w strefie działań zaczepnych!

MACHROW Po żywność jeździłem… W ogórki się zaopatrzyć…

BAJEW W ogórki!

CZERWONOARMISTA (wpadając gwałtownie) Towarzyszu Bajew! Na dzwonnicy nic nie znalazłem, ale… (szepcze coś Bajewowi do ucha)

BAJEW Dobra jest, ruszamy. (do Gołubkowa, demonstrując swój dowód) Nie mamy czasu, innym razem.(do Paisija) To co, nie wtrącają się, powiadasz, czarni do wojny domowej?

PAISIJ Nie! Nie!

BAJEW Tylko modły wznosicie, co? Ciekawe tylko, na czyją intencję? Czarnego Barona czy władzy rad? Dobra jest, do szybkiego zobaczenia, jutro pogadamy! (odchodzi razem z Czerwonoarmistą)

Za oknami rozlegają się niewyraźnie słowa komendy i wszystko cichnie, jakby w ogóle nic się tutaj nie działo. Paisij żegna się parokroć pospiesznie, zapala świece i znika.

MACHROW Napłodziło się tego… Gwiazdy mają pięcioramienne, zwróciliście państwo uwagę?

GOŁUBKOW (cicho, do Serafiny) Doprawdy nie wiem, co o tym myśleć, przecież miejscowość była w rękach białych, skąd się czerwoni wzięli? Nagły atak? Jak to się stało?

MADAME BARABANCZYKOW A stało się! Bo generał Krapczykow to dupa wołowa, a nie generał! (do Serafiny) Proszę wybaczyć, madame.

GOŁUBKOW (odruchowo) Tak?

MADAME BARABANCZYKOW A właśnie tak! Dostał depeszę, że czerwona jazda grasuje na tyłach, ale rozszyfrowanie odłożył, skurczybyk, do rana, bo właśnie do partyjki zasiadał.

GOŁUBKOW Doprawdy?

MADAME BARABANCZYKOW Małego szlema w kierach zalicytował.

MACHROW (cicho) Hm… hm… Zaprawdę nadzwyczaj intrygująca osoba!

GOŁUBKOW Pani wybaczy, jak widzę, jest pani dobrze zorientowana… Według moich wiadomości, tu, w Kurczułanie, powinien był się znajdować sztab generała Czarnoty…

MADAME BARABANCZYKOW Całkiem dokładne miał pan wiadomości! Był sztab, pewnie, że był. Był i nie ma.

GOŁUBKOW A dokądże on… poszedł?

MADAME BARABANCZYKOW Z całą pewnością – w rozsypkę.

MACHROW Skądże pani to wszystko wie, madame?

MADAME BARABANCZYKOW Nie bądź zanadto ciekawski, arcypasterzu!

MACHROW Co to znaczy? Z jakiej racji tytułuje mnie pani arcypasterzem?

MADAME BARABANCZYKOW Nie ma co gadać, nudzi mnie ta rozmowa. Dajcie mi święty spokój.

Wbiega Paisij, ponownie gasi świece, wszystkie prócz jednej, gapi się w okno.

GOŁUBKOW Co tam znowu?

PAISIJ Och, panie wielmożny! Sami już nie wiemy, kogo nam Pan Bóg zsyła! Byleby dożyć do nocy! (znika, i to w ten sposób, iż ma się wrażenie, jakby się zapadł pod ziemię)

Rozlega się tętent wielu koni, w oknie migocą odblaski płomieni.

SERAFINA Pali się?

GOŁUBKOW Nie, nie! To pochodnie! Nic już nie rozumiem, Serafino Władimirowno! Białe wojsko, przysięgam, to biali! Stało się!… Serafino Władimirowno, znowu jesteśmy wśród białych! Oficerowie mają naramienniki!

MADAME BARABANCZYKOW (siada, okutana w derkę) Zamknij się, i to już, inteligencie zakazany! „Naramienniki, naramienniki”!… Tu nie Petersburg, tu Tauryda, podstępny kraj! Każdy naramienniki może sobie przyczepić, to jeszcze nie znaczy, że biali. A jeśli to przebierańcy, to co wtedy?

Niespodziewanie łagodnie uderza dzwon.

Ale się rozdzwonili! Sypnęły się durne mnichy! (do Gołubkowa) Jakie mają spodnie?

GOŁUBKOW Czerwone!… Następni już nadjeżdżają! W niebieskich spodniach, czerwonych z boku…

MADAME BARABANCZYKOW „Z boku”! A niech cię licho! Lampasy?

Słychać daleką komendę de Brizara: „Szwadron, z koni!”.

Co takiego? Nie do wiary! Znam ten głos! (do Gołubkowa) Teraz krzycz, śmiało, na całe gardło krzycz, pozwalam! (Zrzuca z siebie derkę i szmaty, by objawić się w postaci generała Czarnoty w mundurze kozackim z pogniecionymi srebrnymi epoletami. Chowając do kieszeni trzymany w ręku rewolwer, podbiega do okna i otwierając je, krzyczy) Czołem, huzarzy! Czołem, Kozacy! Pułkowniku Brizar, do mnie z meldunkiem!

Drzwi otwierają się ijako pierwsza wpada Luśkaw chustce siostry Czerwonego Krzyża, w skórzanej kurtce i oficerkach z ostrogami. Za nią – nieogolony de Brizar i ordynans Krapilin z pochodnią.

LUŚKA Grisza! Gri-Gri! (rzuca się Czarnocie na szyję) Oczom nie wierzę! Żyjesz! Ocalałeś! (krzyczy w okno) Słuchajcie, huzarzy! Generała Czarnotę czerwonym odbiliśmy!

Za oknem – hałas, okrzyki.

LUŚKA Żyje! A tu mszę żałobną już zamówiono!

CZARNOTA Śmierć przy mnie stała jak ty, nie przymierzając, w tej chustce. Wybrałem się do Krapczykowa, do sztabu, a ten sukinsyn do kart ze mną siada… mały szlem w kierach… A tu naraz nie wiedzieć skąd – kulomioty! Nie wiedzieć skąd, z nieba – Budionny!… Sztab do nogi wybili! Wystrzelałem wszystkie naboje i – przez okno, opłotkami, do nauczyciela Barabanczykowa: dawaj, mówię, papiery! A ten w popłochu nie te papiery mi podsunął. Dowlokłem się tu, do klasztoru, patrzę: dokumenty mam babskie. Madame Barabanczykow i jeszcze zaświadczenie o ciąży. A dokoła przecie czerwoni! Ano kładźcie mnie, powiadam, w tym stanie, w jakim jestem, w waszej cerkwi… Leżę, leżę, rodzę… Słyszę ktoś ostrogami: klip-klap!…

LUŚKA Kto?

CZARNOTA Dowódca od Budionnego.

LUŚKA A niech to…

CZARNOTA Myślę sobie: i dokądże człapiesz, dowódco? Przecież to twoja śmierć tu pod derką leży! Ano ściągnij ją, ściągnij, nie zwlekaj! Pogrzeb będziesz miał wystawny, z orkiestrą! A on tylko obejrzał dowód, a derki nie ruszył.

Luśka wrzeszczy z radości.

CZARNOTA (wybiegając, krzyczy od progu) Czołem, nasienie kozackie! Czołem, Dońce!

Za drzwiami – okrzyki. Luśka wybiega za Czarnotą.

DE BRIZAR A ja bym zerwał tę derkę! I jeszcze zerwę! Szlag mnie trafi, jak nie powieszę kogoś w klasztorze z tej wielkiej okazji! Toż tu całe towarzystwo czerwoni w pośpiechu pozostawili! (do Machrowa) Ciebie nawet o papiery pytać nie warto. Po uczesaniu widać, co z ciebie ze ptaszek. Poświeć no tu, Krapilin!

PAISIJ (wbiegając) Ależ, co pan! Co pan! To przecież władyka! Jego Ekscelencja! Władyka Afrykan!

DE BRIZAR Co mi tu pleciesz, diabli pomiocie? Bzdury!

Machrow zrzuca czapkę i kożuch.

DE BRIZAR (wpatrując się w jego rysy) Coś podobnego! Ojcze przewielebny, to prawda? Jakim cudem?

AFRYKAN Przybyłem do Kurczułanu, by udzielić błogosławieństwa korpusowi dońskiemu, a dostałem się w ręce czerwonych podczas ich najazdu. Całe szczęście, że mnisi w papiery zaopatrzyli.

DE BRIZAR A niech to wszyscy diabli! (do Serafiny) Pani papiery?

SERAFINA Jestem żoną podsekretarza stanu w ministerstwie handlu. Utknęłam w Petersburgu, mąż już dawno na Krymie. Uciekam do niego. To są fałszywe dokumenty, a to prawdziwy dowód. Nazywam się Korzuchin.

DE BRIZARMille excuses, madame! A ty, robaczku cywilny, pewnie jesteś prokuratorem.

GOŁUBKOW Jestem synem znanego liberała, profesora Gołubkowa, i mam tytuł docenta zwyczajnego. W Petersburgu pracować nie sposób, toteż uciekłem stamtąd do was, do białej Rosji.

DE BRIZAR Miło mi państwa powitać! Arka Noego!

Otwiera się okuta żelazem klapa w podłodze, wysuwa się przez nią starzec – Ihumen, za nim sunie chór mnichów ze świecami.

IHUMEN (do Afrykana) Wasza wielebność! (do mnichów) Wybrał nas Pan, aby z rąk socjałów bezbożnych najdostojniejszego władykę ocalić i zachować!

Mnisi wkładają szaty na wzruszonego Afrykana, podają mu berło.

Władyko, na nowo przyjm berło i utwierdzaj nim trzodę swoją…

AFRYKAN Wejrzyj, Panie, z wysokości swojej i ujrzyj, i przybądź do tej winnicy, wszak sadziła ją Twoja prawica!

Mnisi intonują po grecku: „Na wieki wieków, Panie”.

W drzwiach stoją Czernota i Luśka.

CZARNOTA Chyba już całkiem poszaleliście, święci ojcowie! Nie pora teraz na nabożeństwa! Jazda stąd, chórzyści! (nakazuje gestem: jazda)

AFRYKAN Odejdźcie, bracia. (Ihumen i mnisi wracają do podziemi)

CZARNOTA Cóż to za pomysł, wielebny ojcze, mszę świętą teraz odprawiać! Wiać musimy! Jazda nam depcze po piętach, wyłapują naszych! Budionny przyciska do morza. Cała armia w odwrocie. Ruszamy na Krym! Do Romana Chłudowa, pod jego obronę!

AFRYKAN Panie najmiłościwszy, jakże to tak! (chwyta swój kożuch) Czy jest chociaż bryczka wolna? (znika)

CZARNOTA Dawać tu mapę! Poświeć, Krapilin! (patrzy na mapę) Wszystko na amen zatrzaśnięte. Krycha!

LUŚKA Ech, Krapczykow, Krapczykow!…

CZARNOTA Czekaj! Mam! Mamy szparkę! (do de Brizara) Zbieraj pułk, pójdziesz na Ałmanajkę. Trochę ich ze sobą pociągniesz, a wtedy szukaj przeprawy na Babi Gaj, choćby nawet woda tam potąd sięgała! A ja zaraz po tobie z Kozakami na chutory ruszę, do mołokanów i choć później od ciebie, ale dotrę do Strzałki Arbackiej. Tam się połączymy. Wyruszasz za pięć minut!

DE BRIZAR Rozkaz, panie generale!

CZARNOTA Uff… Daj no co łyknąć, pułkowniku.

GOŁUBKOW Serafino Władimirowno, słyszała pani? Biali odchodzą! Musimy uciekać z nimi, bo inaczej znowu czerwoni nas zgarną… Serafino Władimirowna, dlaczego pani nie odpowiada? Co pani jest?

LUŚKA I mnie daj łyk.

De Brizar podaje jej manierkę.

GOŁUBKOW (do Czarnoty) Panie generale, błagam pana, niech pan nas weźmie ze sobą! Serafina Władimirowna zachorowała… A my uciekamy na Krym… Przecież ma pan szpital polowy?

CZARNOTA Uniwersytet pewnie pan kończył?

GOŁUBKOW Tak, oczywiście…

CZARNOTA No bo robi pan wrażenie człowieka, który nie umie zliczyć do trzech. Szpital polowy! A na co przyda się panu szpital, gdy zarobi pan kulkę w głowę na Babim Gaju? Że też o gabinet rentgenowski pan nie zapytał! Inteligencja! Daj no jeszcze koniaczku!

LUŚKA Trzeba by ich zabrać. Dziewczyna ładna, szkoda czerwonym zostawiać.

GOŁUBKOW Serafino Władimirowno, niech pani wstaje. Musimy jechać.

SERAFINA (powoli) Wie pan co, Sergiuszu Pawłowiczu… Chyba rzeczywiście nie najlepiej się czuję. Niech pan jedzie sam, a ja tu sobie poleżę w klasztorze… Jakoś mi gorąco…

GOŁUBKOW O mój Boże! Serafino Władimirowno! To niemożliwe! Serafino Władimirowno, niech pani spróbuje się podnieść!

SERAFINA Chce mi się pić… I do Petersburga…

GOŁUBKOW Cóż to? Cóż to takiego?

LUŚKA (triumfująco) Co takiego? Tyfus! Ot co!

DE BRIZAR Szanowna pani, musi pani uciekać! Czerwoni pani nie oszczędzą… Niestety, nie mam daru przekonywania. Krapilin, ty jesteś elokwentny, przemów do pani!

KRAPILIN Tak jest!… Trzeba jechać. Musowo.

GOŁUBKOW Serafino Władimirowno, jechać trzeba…

DE BRIZAR Krapilin! Gdzie twoja elokwencja? Przekonaj panią!

KRAPILIN Według rozkazu!… Trzeba jechać.

DE BRIZAR (zerknąwszy na zegarek na ręku) Pora! (wybiega)

Słychać z dala jego komendę: „Na koń!”, anastępnie – tętent.

LUŚKA Krapilin! Podnieś ją! Bierz na ręce!

KRAPILIN Tak jest. (razem z Gołubkowem prowadzą Serafinę pod ręce)

LUŚKA I prosto do bryczki!

Odchodzą.

CZARNOTA (pozostał sam, dopija koniak, spogląda na zegarek) Pora! Najwyższy czas!

IHUMEN (wysuwając się z otworu w podłodze) Dokąd to, panie biały generale? A klasztor? Mury, które ci dały schronienie i ocalenie? Nie obronisz?

CZARNOTA Nie denerwuj mnie, ojczulku! Zamknij dzwony na kłódkę, a sam – do podziemi! Czołem! (znika)

Słychać jego krzyk: „Na koń! Na koń!”, a potem gromadny tętent aż do wyciszenia. Z otworu w podłodze wynurza się Paisij.

PAISIJ Co czynić, ojcze przełożony? Zaraz czerwoni nadjadą! A myśmy białych dzwonami witali! Toż chyba koronę męczeńską przyjdzie nam włożyć?

IHUMEN A gdzie władyka?

PAISIJ Pomknął. Bryczką pomknął!

IHUMEN Pasterz!… Pasterz niegodny!… Opuścił owieczki swoje! (woła do otworu w podłodze) Módlmy się, bracia!

Z podziemia rozlega się dalekie: „Święty ojcze Mikołaju wstaw są za nami…”.

Ciemność pochłania klasztor. Kończy się sen pierwszy.

SEN DRUGI

„Mam coraz gorsze sny…”

Z ciemności wyłania się hala dworcowa wielkiego węzła kolejowego gdzieś na północy Krymu. Na jej zapleczu – okna niezwykłych rozmiarów, za nimi – czarna noc w błękicie elektrycznych łun.

Ostry mróz, niezwykły jak na początki krymskiego listopada, skuł lodem Siwasz, Czongar, Perekop itę właśnie stację kolejową. Po zlodowaciałych, pokrytych szronem lustrzanych szybach raz po raz przemykają wężykami ogniste rozbłyski – odbicia przejeżdżających pociągów. Buzuje ogieńw żelaznych przenośnych czarnych piecykach, na stołach płoną lampy naftowe. W głębi sceny, nad wyjściem na peron główny, widnieje napis w starej pisowni rosyjskiej: „Wydział operacyjny”.

Za szklanym przepierzeniem – standardowa zielona lampa i dwa zielone jak oczy potworów światełka latarek kolejarskich. Tuż obok, na ciemnym oblazłym tle, biały młodzian siedzący na koniu godzi włócznią w smoka pokrytego łuskami. To święty Jerzy; pali się przed nim wielobarwna lampka. Hala wypełniona jest oficerami sztabowymi Białej Armii. W głębi – liczne telefony polowe, sztabowe mapy z chorągiewkami, maszyny do pisania. Na telefonach od czasu do czasu zapalają się kolorowe lampki, telefony melodyjnie ćwierkają.

Trzecią już dobę mieści się na tej stacji sztab frontu i trzecią dobę pracuje bez snu, jak maszyna. Jedynie doświadczone i nawykłe do obserwacji spojrzenie dostrzeże cień niepokoju w oczach tych wszystkich ludzi. I jeszcze jedno można w nich dostrzec: strach i nadzieję, kiedy zwracają się w tę stronę, gdzie mieścił się niegdyś bufet pierwszej kategorii.

Tam, oddzielony od reszty wysokim kredensem, siedzi przed kantorkiem, kuląc się na wysokim taborecie, Roman Walerjanowicz Chłudow.

Jest to człowiek o twarzy białej jak kość i czarnych włosach, z niezniszczalnym oficerskim przedziałkiem. Nos ma zadarty niczym Paweł Pierwszy, jest ogolony jak aktor przed występem i przez to wydaje się młodszy od wszystkich obecnych. Tylko oczy ma stare. Jest w żołnierskim szynelu, niedbale ściągniętym pasem po babsku, dziedzice na wsi w ten sposób nosili szlafroki. Na sukiennych naramiennikach niechlujnie naszyte są czarne generalskie zygzaki. Furażerkę ma w kolorze khaki, przybrudzoną, z pociemniałą kokardą, na dłoniach – wełniane rękawiczki. Chłudow nie ma przy sobie broni.

Ten człowiek jest chory, czuć go chorobą całego, od stóp do głów. Twarz wykrzywia mu tik, wstrząsają nim dreszcze, głos mu się rwie, intonacja zmienia raz po raz. Zadaje sam sobie pytania i sam sobie udziela odpowiedzi. Gdy chce się uśmiechnąć – wyszczerza zęby. Budzi lęk. Roman Walerjanowicz Chłudow jest chory.

Tuż obok niego, przy stole, na którym stoi kilka telefonów, siedzi i coś notuje starannie wpatrzony z oddaniem w Chłudowa esauł Hołowan.

CHŁUDOW(dyktując Hołowanowi) „…przecinek. Niestety towarzysz Frunze nie raczył pełnić roli nieprzyjaciela z gry wojennej. Kropka. To nie partia szachów ani też nasze Carskie niezapomniane Sioło. Kropka. Podpisane: Chłudow. Kropka”.

HOŁOWAN (przekazując komuś depeszę) Zaszyfrować, wysłać do Naczelnego Dowództwa.

OFICER SZTABOWY I (jęczy do słuchawki oświetlony sygnałową lampką telefoniczną) Halo!… Tak, słucham… Budionny?! Budionny?!

OFICER SZTABOWY II (jęczy do słuchawki) Taganasz… Taganasz…

OFICER SZTABOWY III (jęczy do słuchawki) Nie! Na Karpowy Jar…

HOŁOWAN (oświetlony lampką sygnałową podaje Chłudowowi słuchawkę) Ekscelencjo!

CHŁUDOW (do słuchawki) Tak. Tak. Nie. Tak. (zwraca słuchawkę Hołowanowi) Komenda stacji – do mnie!

HOŁOWAN Komendant!

Rozlegające się echem głosy: „Komendant! Komendant!”. Pobladły oficer o rozbieganych oczach – Komendant, przebiega między stołami, by stanąć na baczność przed Chłudowem.

CHŁUDOW Od godziny czekam na przejazd pociągu pancernego „Oficer” w kierunku na Taganasz. O co chodzi? O co chodzi?

KOMENDANT (głosem skazańca) Ekscelencjo, naczelnik stacji przekonał mnie, że „Oficer” nie zdoła przejechać.

CHŁUDOW Sprowadzić mi naczelnika stacji.

KOMENDANT (biegnąc i w biegu rzucając do kogoś łamiącym się głosem) Cóż ja tu mogę poradzić!

CHŁUDOW Dramaty, jeden po drugim. Pociąg pancerny nagły paraliż trafił. Kule ma pociąg pod ręką, a przepchnąć się nie potrafi. (naciska dzwonek)

Na ścianie zapala są napis: „Oddział kontrwywiadu”. Na dźwięk dzwonka ze ściany wyłania się Cichy, zatrzymuje się tuż przy Chłudowie, milczący, czujny.

CHŁUDOW (z wściekłością) Piec tu dymi, czy co?

HOŁOWAN Melduję posłusznie, że nie. Nie dymi.

Przed Chłudowem staje Komendant, za – Naczelnik stacji.

CHŁUDOW (do Naczelnika) A więc to pan dowodzi, że pociąg pancerny nie zdoła przejechać?

NACZELNIK STACJI (mówi i porusza się jak żywy, mimo że co najmniej od dwudziestu czterech godzin jest nieboszczykiem) Tak jest, ekscelencjo! Nie ma żadnej możliwości fizycznej. Składy sczepiono ręcznie i zatarasowano tory. Korek!

CHŁUDOW To znaczy, że drugi piec dymi!

HOŁOWAN Tak jest, ekscelencjo! (do kogoś z boku) Zalać wodą!

NACZELNIK STACJI Dymi… Czad…

CHŁUDOW (do Naczelnika stacji) Zaczynam odnosić wrażenie, że żywi pan sympatię do bolszewików. Proszę się nie bać, porozmawiajmy otwarcie. W końcu każdy ma swoje przekonania i ukrywać ich nie powinien. Spryciarz z pana!

NACZELNIK STACJI (bełkocąc) Ekscelencjo! Za co? Skąd takie podejrzenie? Dzieci mam… Jeszcze za Jego Cesarskiej Mości, Mikołaja Aleksandrowicza… Oleńka i Pawełek, dziatki… Trzydzieści godzin bez chwili snu, na nogach!… I pan prezes Dumy Państwowej Michał Władimirowicz Rodzianko mnie osobiście zna. Ale nigdy sympatii nie żywiłem do niego… Mam dzieci…

CHŁUDOW Szczera dusza, prawda? Czyż nie? Ale nam miłość potrzebna, miłość! Bez miłości na wojnie nic się nie wskóra! (z wyrzutem do Cichego) Nie, nie kochają mnie. (oschle) Wysłać saperów. Przepychać składy, sczepiać na nowo. Za kwadrans „Oficer” ma minąć semafor odjazdowy. Jeśli rozkaz nie zostanie na czas wykonany, aresztować komendanta! A naczelnika stacji powiesić na semaforze z tabliczką „Sabotaż” na piersi!

Od pewnego czasu dobiegają z dala dźwięki orkiestry dętej, grającej walca. Przy dźwiękach tej delikatnej melodii musiano kiedyś tańczyć na balach gimnazjalnych.

NACZELNIK STACJI (zmartwiały) Ekscelencjo, dzieci moje jeszcze do szkoły nie chodzą…

Cichy ujmuje go pod ramię i wyprowadza. Za nimi sunie Komendant.

CHŁUDOW Walczyk?

HOŁOWAN Czarnota nadciąga, ekscelencjo.

NACZELNIK STACJI (za szklanym przepierzeniem wstępuje weń życie, krzyczy do słuchawki) Krzysztofie Fiodorowiczu! Na Boga żywego! Z czwartego i piątego toru pędź wszystkie składy co do jednego na Taganasz. Będą, będą saperzy! A jak je przepchnąć – twoja w tym głowa! Na Boga żywego, błagam!

NIKOŁAJEWNA (zjawiając się przy nim) Co to, Wasia? Stało się co?

NACZELNIK STACJI Nieszczęście, Nikołajewna! Nad całą rodziną nieszczęście! Oleńkę tu dawaj, Oleńkę! Tak jak stoi – dawaj ją tu!

NIKOŁAJEWNA Oleńkę? Oleńkę?… (znika)

Urywają się dźwięki walca. Drzwi z peronu otwierają się, przepuszczają Czarnotę w papasze i burce. Czarnota kroczy w stronę Chłudowa, towarzysząca mu Luśka pozostaje z tyłu, przy drzwiach.

CZARNOTA Ekscelencjo! Melduję przybycie połączonej dywizji kawalerskiej z przełęczy czongarskiej!

Chłudow w milczeniu patrzy na Czarnotę.

CZARNOTA Ekscelencjo! Panie generale! (wskazuje na coś, co się musi znajdować w oddali) Co pan robi, na Boga! (zrywa z głowy papachę) Roman! Przecież ty… tyś przecież generał sztabu generalnego! Co ty wyprawiasz? Skończ z tym! Roman!

CHŁUDOW Milczeć!

Czarnota z powrotem wkłada papachę.

CHŁUDOW Obozy zostawi pan na miejscu. Wyruszać na Karpowy Jar i zajmować pozycje.

CZARNOTA Rozkaz! (odchodzi)

LUŚKA Dokąd?

CZARNOTA (ponuro) Na Karpowy Jar.

LUŚKA Jadę z tobą. Nic mi po rannych i tyfusowej Serafinie.

CZARNOTA (ponuro) Mogą cię zabić.

LUŚKA I chwała Bogu. (wychodzi z Czarnotą)

Rozlega się łoskot, stukot, a potem cierpiętnicze wycie ruszającego pociągu pancernego. Nikołajewna wdziera się za przepierzenie, ciągnąc za sobą okutaną w chustę Oleńkę.

NIKOŁAJEWNA Masz tu Oleńkę, masz!

NACZELNIK STACJI (do słuchawki) Krzysztofie Fiodorowiczu, dałeś radę! Dzięki ci, dzięki! (chwyta Oleńkę na ręce, biegnie w stronę Chłudowa. Za nim suną Cichy i Komendant)

CHŁUDOW (do Naczelnika) I co, gołąbeczku, ruszył? Ruszył?

NACZELNIK STACJI Tak jest! Ruszył, ekscelencjo!

CHŁUDOW A dziecko tu po co?

NACZELNIK STACJI Oleńka, dziecko moje… Bardzo zdolna dziewczynka. Dwadzieścia lat służę, ekscelencjo. Ponad dwie doby nie spałem.

CHŁUDOW A tak… Dziewczynka… Serso… Grasz w serso? Co? (wyciąga z kieszeni karmelka) Masz, dziewczynko. Doktorzy mi palić nie pozwalają, mówią: nerwica. Ale nic mi po karmelkach, i tak palę.

NACZELNIK STACJI Weź, Oleńko, weź… Pan Generał dobry. Powiedz merci… (chwyta ponownie Oleńkę i wynosi za przepierzenie. Nikołajewna i Oleńka znikają)

Powracają oddalające się tym razem dźwięki walca. W drzwiach, innych niż te, przez które wchodził Czarnota, staje Paramon Iljicz Korzuchin. Jest to osobnik o nader europejskim wyglądzie, z teczką, w bardzo długim futrze i okularach. Podchodzi do Hołowana i podaje mu wizytówkę. Hołowan kładzie wizytówkę przed Chłudowem.

CHŁUDOW Słucham pana.

KORZUCHIN (do Chłudowa) Mam zaszczyt przedstawić się. Podsekretarz stanu w ministerstwie handlu, Korzuchin. Rada ministrów upoważniła mnie, ekscelencjo, by zwrócić się do pana w trzech sprawach. Właśnie przybywam z Sewastopola. Sprawa pierwsza: poproszono mnie, bym się dowiedział o losy pięciu aresztowanych w Symferopolu robotników, dostarczonych zgodnie z pańskim rozkazem tu, do pańskiej kwatery.

CHŁUDOW Czyżby? A tak, rzeczywiście, wszedł pan z innego peronu! Esauł! Proszę pokazać aresztowanych panu podsekretarzowi.

HOŁOWAN Pozwoli pan ze mną.

W atmosferze rosnącego w hali napięcia prowadzi Korzuchina do głównych drzwi na tylnym planie, otwiera je i gestem pokazuje gdzieś w górę. Korzuchin wzdryga się. W asyście Hołowana wraca do Chłudowa.

CHŁUDOW Pierwsza sprawa załatwiona? Słucham następnej.

KORZUCHIN (zdenerwowany) Druga sprawa dotyczy bezpośrednio mojego ministerstwa. Gdzieś tutaj na stacji utknął transport szczególnej wagi. Proszę o zezwolenie na pilne wyekspediowanie ładunku do Sewastopola. Liczę na pomoc ekscelencji.

CHŁUDOW (łagodnie) Jaki to ładunek?

KORZUCHIN Ekscelencjo, wyroby futrzarskie, towar przeznaczony do wywozu.

CHŁUDOW (z uśmiechem) Ach, eksport futrzarski! Które to wagony?

KORZUCHIN (podając papiery) Proszę, tu jest wykaz.

CHŁUDOW (łagodnie) Proszę się streszczać. Trzecia sprawa?

KORZUCHIN (osłupiały) Sytuacja na froncie.

CHŁUDOW (tłumiąc śpiewanie) Jakaż tu może być sytuacja! Rozgardiasz! Z dział strzelają, dowódcy frontu ktoś pod sam nos piec czadzący podsunął. Wódz Naczelny Kozaków z Kubania mi sprezentował, tyle że bez butów, bosych. Lokali żadnych ani dziewczynek! Nudy, nudy. Siedzimy tu na tych stołkach niczym papugi. (zmieniając intonację, syczy) Sytuacja? Niech pan wraca, panie Korzuchin, do Sewastopola i niech pan uprzedzi te wszystkie kanalie na tyłach, żeby pakowali walizy! I jeszcze niech pan uprzedzi, że europejskie dziwki nie będą paradować w obszytych sobolami rękawach! Eksport futrzarski!

KORZUCHIN (rozglądając się w przerażeniu) To niesłychane! Będę się czuł w obowiązku zameldować o wszystkim Wodzowi Naczelnemu.

CHŁUDOW (uprzejmie) Bardzo proszę.

KORZUCHIN (cofając się i zmierzając do bocznych drzwi, wypytuje po drodze) Czy jakiś pociąg idzie teraz do Sewastopola?

Nie otrzymuje jednak odpowiedzi. Słychać odgłosy zatrzymującego się pociągu.

NACZELNIK STACJI (zmartwiały, staje przed Chłudowem) Z Kerman-Kemalczy! Pociąg specjalny szczególnego przeznaczenia!

CHŁUDOW Baczność! Panowie oficerowie!

Wszyscy wstają. W drzwiach, przez które przed chwilą wyszedł Korzuchin, staje dwóch Kozaków asysty w malinowych baszłykach, za nimi – Wódz Naczelny Białej Armii w zsuniętej na tył głowy papasze i długim płaszczu z kaukaską szablą. Z tyłu za nim dostojny władyka Afrykan błogosławi kwaterze.

WÓDZ NACZELNY Czołem, panowie!

OFICEROWIE Czołem, wasza ekscelencjo!

CHŁUDOW Ekscelencjo, proszę o zezwolenie na złożenie meldunku na osobności.

WÓDZ NACZELNY Tak. Zostawcie nas, panowie, (do Afrykana) Władyko, muszę odbyć poufną rozmowę z dowódcą frontu.

AFRYKAN Szczęść Boże! Szczęść Boże!

Wszyscy wychodzą, Chłudow pozostaje sam na sam z Wodzem Naczelnym.

CHŁUDOW Przed trzema godzinami nieprzyjaciel zdobył Jaszuń. Bolszewicy wdarli się na Krym.

WÓDZ NACZELNY Koniec?

CHŁUDOW Koniec.

Milczenie.

WÓDZ NACZELNY (do drzwi) Władyko!

Wraca podekscytowany Afrykan.

WÓDZ NACZELNY Władyko! W tej okrutnej godzinie, opuszczeni przez mocarstwa europejskie, oszukani przez podstępnych Polaków, w jednym tylko pokładamy nadzieję – w miłosierdziu Bożym!

AFRYKAN (świadom ostatecznej katastrofy) Aj-aj-aj!

WÓDZ NACZELNY Módl się, ojcze wielebny!

AFRYKAN (przed wizerunkiem świętego Jerzego) Panie nasz wszechmogący. Za co? Za co nową zesłałeś próbę dzieciom twoim w Chrystusie, zastępom szlachetnym? Moc krzyża niech będzie z nami, niech porazi nieprzyjaciela oręż błogosławiony…

Za szklanym przepierzeniem mignęła wykrzywiona strachem twarz Naczelnika stacji.

CHŁUDOW Proszę darować ten wtręt, wasza przewielebność, ale chyba niepotrzebnie błogosławi pan Pana naszego. Dawno już nas opuścił. I to z całą pewnością! Bo i co się dzieje? Czy to się kiedy zdarzyło, żeby woda całkiem zniknęła z Siwaszu? A tu przemaszerowali sobie po nim bolszewicy jak po parkiecie! Zadrwił z nas święty Jerzy!

AFRYKAN Co też pan mówi, panie generale!

WÓDZ NACZELNY Z całą stanowczością podkreślam: to niedopuszczalny ton. Pan jest najwyraźniej chory, generale. Żałuję, że mimo mych rad nie udał się pan latem na kurację.

CHŁUDOW Nie do wiary! A pod czyją komendą, ekscelencjo, żołnierze pańscy utrzymaliby front na Perekopie? A pod kim by innym Czarnota dzisiejszej nocy z orkiestrą wyruszał z Czongaru na Karpowy Gaj? No i kto by wieszał? Kto wieszałby, ekscelencjo?

WÓDZ NACZELNY (ciemniejąc na twarzy) Co to wszystko ma znaczyć?

AFRYKAN Wejrzyj na nich, Panie, oświeć ich i umocnij! Bo się podzieli królestwo i upadnie niebawem…

WÓDZ NACZELNY Tak. (wyciąga zapieczętowane koperty i podaje je Chłudowowi) Proszę otworzyć bezzwłocznie.

CHŁUDOW Czy już się stało? Przewidywał to pan? Bardzo dobrze. Wieczne odpoczywanie racz dać nam władyko… Rozkaz, ekscelencjo. (krzyczy) Pociąg Naczelnego Wodza! Asysta! Panowie oficerowie!

Naczelnik stacji za szklanym przepierzeniem rzuca się do telefonu.

NACZELNIK Kerman-Kemalczy! Dawaj sygnał! Dawaj sygnał!

Wracają Kozacy z asystą i oficerowie sztabowi.

WÓDZ NACZELNY Dowódca frontu…

Oficerowie stoją na baczność.

…zapozna was z moim rozkazem! Niechże Bóg da nam siłę i dosyć rozumu, by przeżyć tę klęskę rosyjską. Wobec wszystkich tu obecnych oświadczam to jedno: poza Krymem innej ziemi nie mamy.

Drzwi otwierają się gwałtownie, wchodzi de Brizar z obandażowaną głową. Staje przed Wodzem Naczelnym.

DE BRIZAR Melduję się posłusznie, Najjaśniejszy Panie! (do oficerów kwatery, nadzwyczaj tajemniczo) „Hrabino, o jedno cię błagam spotkanie i wszystko ci wyznam, gdy stawisz się na nie…”.

WÓDZ NACZELNY A to co?

HOŁOWAN (jak w majaczeniu) Czongar… Czongar…

WÓDZ NACZELNY Do mnie, do mojego pociągu! Do Sewastopola. (wychodzi szybko ze swoją asystą)

AFRYKAN O Panie! Panie! (pobłogosławił kwatery, kieruje się do wyjścia)

DE BRIZAR (wyprowadzony przez oficerów) Pardon!… „Hrabino, o jedno cię błagam spotkanie…”.

OFICEROWIE Do Sewastopola, hrabio! Do Sewastopola!…

DE BRIZAR Pardon!… Pardon!… (znika)

CHŁUDOW (otworzył kopertę, przeczytał rozkaz, wyszczerzył zęby i do Hołowana) Wysłać lotnika na Karpowy Jar do generała Barbowicza. Rozkaz: oderwać się od nieprzyjaciela i – kłusem do Jałty, ładować się na statki!

Szmer, szept w kwaterze: „Amen, amen…!”. Apotem – cisza grobowa.

Następnego – do generała Kutiepowa: oderwać się i – kierunek: Sewastopol, ładować się na statki. Do Fostikowa: Kozacy kubańscy do Teodozji! Do Kalinina: Kozacy dońscy – na Kercz. Czarnota – do Sewastopola! Oddajemy Krym!

HOŁOWAN (ruszając w pośpiechu) Lotnicy! Lotnicy!

Grupy oficerów sztabowych zaczynają z wolna topnieć. Zwija się mapy, znikają telefony. Słychać łoskot odjeżdżającego pociągu.

Panuje ogólny zamęt, ład został zburzony. W tej właśnie chwili otwierają się drzwi, przez które wychodził Czarnota, i pojawia się w nich Serafina w burce. Za nią – próbujący ją powstrzymać Gołubkow i Krapilin.

GOŁUBKOW Serafino Władimirowno, niechże się pani uspokoi, tutaj nie wolno! (do zdumionych oficerów sztabowych) Jest w gorączce tyfusowej!…

KRAPILIN Tak jest. Tyfusowa.

SERAFINA (głośno) Który to Roman Chłudow?

Po tym niedorzecznym pytaniu zapada cisza.

CHŁUDOW W porządku. Proszę ją przepuścić. To ja jestem Chłudow.

GOŁUBKOW Niech pan nie zwraca na nią uwagi, jest chora!

SERAFINA Uciekamy z Petersburga… Wciąż uciekamy i uciekamy… Dokąd? Do Romana Chłudowa, on obroni! Wciąż jedno i to samo: Chłudow, Chłudow, Chłudow… Nawet we snach – nic tylko Chłudow! (uśmiecha się) No i przyszło mi zobaczyć na własne oczy: siedzi Chłudow na taborecie, a dokoła wiszą worki, worki! Worki!… Zwierzę! Hiena!

GOŁUBKOW (w rozpaczy) Ona ma tyfus! Majaczy!… Jesteśmy z taborów! (Chłudow naciska dzwonek, ze ściany wyłaniają się Cichy i Gurin)

SERAFINA A co mi tam! Przecież już nadchodzą! Już po was wszystkich!

W grupie oficerów sztabowych szept: „Ach tak! Bolszewiczka!”.

GOŁUBKOW Ależ, panowie! Panowie! To małżonka podsekretarza stanu, pana Korzuchina! Po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego, co mówi!

CHŁUDOW I bardzo dobrze. U nas wszyscy zdają sobie sprawę z tego, co mówią. Słówka prawdy nie usłyszysz.

GOŁUBKOW Jej nazwisko: Korzuchin!

CHŁUDOW Stop, stop, stop!… Korzuchin? Wyroby futrzarskie? A więc ten szubrawiec w dodatku ma żonę bolszewiczkę! Wyjątkowo pomyślny zbieg okoliczności! No to zaraz wyrównamy rachunki! Sprowadź mi go tutaj, jeśli się jeszcze nie wymknął!

Cichy daje znak Gurinowi, który znika.

CICHY (łagodnie, do Serafiny) Pani imię, imię ojca?

GOŁUBKOW Serafina Władimirowna… Serafina…

Gurin wprowadza śmiertelnie bladego, pełnego złych przeczuć Korzuchina.

GOŁUBKOW Czy pan jest Paramon Iljicz Korzuchin?

KORZUCHIN Tak.

GOŁUBKOW Chwała Bogu, że wyjechał pan nam na spotkanie. Nareszcie!

CICHY (do Korzuchina, przyjaźnie) Właśnie małżonka pańska, Serafina Władimirowna, przybyła do pana z Petersburga.

KORZUCHIN (spojrzawszy na Cichego i Chłudowa, wyczuł podstęp) Nie znam żadnej Serafiny Władimirowny. Tę kobietę widzę po raz pierwszy w życiu. Nie spodziewam się z Petersburga nikogo. To oszustwo.

SERAFINA (wpatrując się weń nieprzytomnie) Wyrzekł się mnie! A to łajdak!

KORZUCHIN To szantaż!

GOŁUBKOW (rozpaczliwie) Paramonie Iljiczu, co pan czyni?! Przecież tak nie wolno!

CHŁUDOW Szczera dusza, co? Ma pan szczęście, panie Korzuchin! Eksport futer! Precz!

Korzuchin znika.

GOŁUBKOW Błagam, niech panowie nas przesłuchają. Udowodnię, że jest jego żoną!

CHŁUDOW (do Cichego) Aresztować oboje, przesłuchać!

CICHY (do Gurina) Weźmiesz ich do Sewastopola.

Gurin ujmuje Serafinę pod ramię.

GOŁUBKOW Jesteście przecież ludźmi inteligentnymi!… Udowodnię!…

SERAFINA No i proszę, przez całą drogę jednego tylko człowieka spotkałam… Istotę ludzką… Chyba że jeszcze ty, Krapilin, ze swą elokwencją, za mną się wstawisz!

Serafinę i Gołubkowa wyprowadzają.

KRAPILIN (stając przed Chłudowem) Według rozkazu! Tak jest! Jak w księgach powiedziane zostało: hiena! Ale ty tej wojny samymi stryczkami nie wygrasz! I żołnierzy na Perekopie daremnieś, bestyjo, wyrzynał! Raz ci się człowiek trafił, niewiasta, co nad wisielcami się użaliła, tylko tyle – a zaraz ją ucapiłeś! Nikt ci się z rąk nie wymknie, nie da rady. Bo ty zaraz człowieka za kark i do worka! Padliną się żywisz!

CICHY Ekscelencjo! Pozwoli pan, że się nim zajmę?

CHŁUDOW Nie. W tym wywodzie jest kilka rozsądnych spostrzeżeń natury taktycznej. Mów dalej, żołnierzu, mów!

CICHY (przywołuje kogoś gestem, a gdy z drzwi oddziału kontrwywiadu wysuwają się dwaj jego pracownicy, mówi szeptem) Tablicę!

Kolejny pracownik kontrwywiadu zjawia się z kawałkiem dykty.

CHŁUDOW Jak się nazywasz, żołnierzu?

KRAPILIN (wznosząc się na nieosiągalne wyżyny) A co ci po moim nazwisku? Nazwisko mam całkiem nieznane: ordynans Krapilin! A ty zginiesz, hieno, zginiesz, bestyjo drapieżna, w rowie przydrożnym zdechniesz! Posiedź tylko, posiedź jeszcze trochę na tym taboreciku! (uśmiechając się) Albo i nie! Uciekniesz… Uciekniesz do Konstantynopola! Odwagi tyle masz akurat, żeby kobiety wieszać i tych mechaników!

CHŁUDOW Mylisz się, żołnierzu. Ja na Groblę Czongarską z orkiestrą chadzałem, dwa razy tam byłem ranny.

KRAPILIN A wiesz ty, gdzie Rosja cała ma twoją orkiestrę?! (nagle przytomnieje i zaczyna dygotać; pada na kolana, mówi błagalnie) Wasza ekscelencjo, rozum mi zaćmiło! O litość proszę!

CHŁUDOW Nie! Kiepski z ciebie żołnierz! Zacząłeś dobrze, a skończyłeś parszywie. Do nóg padasz? Powiesić go! Nie chcę go widzieć!

Pracownicy kontrwywiadu narzucają na Krapilina czarny worek i wywlekają go na zewnątrz.

HOŁOWAN (wchodząc) Rozkaz wykonany, ekscelencjo. Lotnicy w drodze.

CHŁUDOW Wszyscy do pociągu, panowie! Panie esaule, dla mnie – asysta i wagon!

Wszyscy znikają. Chłudow jest sam, sięga po telefon, mówi do słuchawki.

Mówi dowódca frontu. Powiadomić pociąg pancerny „Oficer”: niech sunie najdalej jak się da i ognia, ognia! Ognia na Taganasz. Wdeptać w ziemię na pożegnanie! A potem niech wysadzą za sobą tory i kierują się na Sewastopol! (odkłada słuchawkę, kuli się na stołku)

Słychać dalekie wycie pociągu pancernego.

Co mi dolega? Doprawdy jestem chory?

Rozlega się salwa z pociągu pancernego. Tak potężna jest ta salwa, że prawie nie słychać dźwięku, gasną natomiast światła w hali i wylatują zlodowaciałe szyby. Widać teraz peron i błękitne elektryczne łuny latarni. Pod pierwszą z nich na żelaznym słupie podłużny czarny worek, pod nim – dykta z napisem węglem: „Ordynans Krapilin – bolszewik”. Pod następną latarnią – kolejny worek. Dalej już nic nie widać.

CHŁUDOW(sam w półmroku, patrząc na powieszonego Krapilina) Chory jestem, bardzo. Tyle że nie wiem, na co jestem chory.

W półmrocznej hali pojawia się wypuszczona w popłochu Oleńka, sunie, szurając po podłodze walonkami.

NACZELNIK STACJI (szuka jej w ciemnościach, rozespany) A to durna Nikołajewna… Oleńka! Oleńka!… Gdzie się podziałaś? Oleńko, głupia, dokąd? (chwyta dziecko na ręce) Chodź do taty, chodź… A tam nie patrz, nie patrz… (szczęśliwy, że pozostał niezauważony, ginie w ciemnościach i tak kończy się sen drugi)

Kurtyna.

AKT DRUGI

SEN TRZECI

„Igła świeci mi w snach…”

Jakieś przygnębiające światło. Jesienny zmierzch. Biuro w urzędzie kontrwywiadu w Sewastopolu: okno, biurko, tapczan, w kącie na stoliku stos gazet. Szafa. Zasłony. Cichy w cywilnym ubraniu siedzi przy biurku. Drzwi otwierają się i Gurin wprowadza Gołubkowa.

GURIN Tutaj… (znika)

CICHY Pan będzie łaskaw spocząć.

GOŁUBKOW (w płaszczu i z kapeluszem w ręku) Dziękuję uprzejmie. (siada)

CICHY Zakładam, że jest pan człowiekiem inteligentnym…

Gołubkow kaszlnął nieśmiało.

CICHY A więc żywię nadzieję, że jest pan świadom, do jakiego stopnia to ważne, żebyśmy znali prawdziwe fakty. A wraz z nami – nasze dowództwo. Czerwoni rozpowiadają o kontrwywiadzie niestworzone rzeczy, lecz nasz urząd po prostu wykonuje niewdzięczne i bezspornie szlachetne zadanie ochrony państwa przed bolszewikami. Chyba się pan z tym zgadza?

GOŁUBKOW Widzi pan… Co się mnie tyczy…

CICHY Pan się mnie boi?

GOŁUBKOW Tak.

CICHY Ale dlaczego? Czy spotkała pana jakakolwiek przykrość podczas podróży do Sewastopola?

GOŁUBKOW Nie, nie! Skądże? Nic podobnego!

CICHY Pali pan? Proszę (częstuje Gołubkowa papierosem)

GOŁUBKOW Dziękuję, nie palę. Błagam, niech mi pan powie, co się z nią dzieje?

CICHY Z kim? Kto tak pana interesuje?

GOŁUBKOW Ona… Serafina Władimirowna! Zatrzymana wraz ze mną… Przysięgam panu: to po prostu jakieś fatalne nieporozumienie! Ona jest ciężko chora, dostała ataku!

CICHY Niepotrzebnie się pan denerwuje, proszę się uspokoić. Za chwilę wrócimy do tego.

Milczenie.

CICHY No, dosyć już tej komedii! Nie zgrywać mi się na zwyczajnego docenta! Przed kim udajesz, ścierwo?! Wstać! Baczność!

GOŁUBKOW (wstając) Mój Boże…

CICHY Prawdziwe nazwisko? Mów!

GOŁUBKOW Nie rozumiem… Naprawdę nazywam się Gołubkow.

CICHY (wyciągając rewolwer i grożąc nim Gołubkowowi, podczas gdy tamten zasłania twarz dłońmi) Mamy cię w ręku, rozumiesz? Nikt ci tu nie pomoże! Zrozumiano?

GOŁUBKOW Zrozumiano.

CICHY Skoro tak, umawiamy się: zeznajesz najczystszą prawdę! Spójrz tutaj. Jak tylko zaczniesz kłamać, włączę tę igłę. (włącza elektryczną igłę, która nagrzewając się, zaczyna się żarzyć) A wtedy jedno jej dotknięcie wystarczy. (wyłącza igłę)

GOŁUBKOW Przysięgam, że ja naprawdę…

CICHY Milczeć! Odpowiadać tylko na pytania (chowa rewolwer, sięga po pióro, mówi ze znudzeniem) Proszę usiąść. Nazwisko, imię, imię ojca?

GOŁUBKOW Gołubkow, Sergiusz Pawłowicz.

CICHY (notując, znudzonym głosem) Miejsce stałego zamieszkania?

GOŁUBKOW Piotrogród.

CICHY W jakim celu przybył pan do miejsc dyslokacji naszych sił zbrojnych z Rosji sowieckiej?

GOŁUBKOW Od dawna już chciałem uciec na Krym, bo warunki życia w Piotrogrodzie uniemożliwiły mi pracę. W pociągu poznałem Serafinę Władimirownę, która również tu jechała, więc pojechaliśmy razem. Żeby się przedostać do białych.

CICHY W jakim celu próbowała przedostać się na tereny zajęte przez Białą Armię osoba posługująca się nazwiskiem Serafina Korzuchin?

GOŁUBKOW Pewien jestem… mam pewność, że ona naprawdę jest Serafiną Korzuchin!

CICHY Przecież był pan na stacji kolejowej wtedy, gdy Korzuchin oświadczył, że to nieprawda.

GOŁUBKOW Przysiągłbym, że zełgał!

CICHY A po cóż miałby łgać?

GOŁUBKOW Przestraszył się. Zwietrzył jakieś niebezpieczeństwo.

Cichy odkłada pióro, kładzie rękę na igle.

Niech pan tego nie robi! Mówię prawdę!

CICHY Jest pan zbyt roztrzęsiony, panie Gołubkow. Nic nie robię, protokołuję tylko, jak pan widzi, pańskie zeznania. Od jak dawna należy pan do partii bolszewickiej?

GOŁUBKOW To jakiś nonsens!

CICHY Zrobimy tak. (podsuwa Gołubkowowi arkusz papieru i podaje mu pióro) Napisze pan to wszystko, co pan tu zeznał przed chwilą. Dla ułatwienia sprawy podyktuję to panu. Ale ostrzegam pana, jeśli tylko pan się zatrzyma, użyję tej igły. Do rzeczy, nie ma obawy, jak nie będzie się pan zatrzymywał, nic panu nie grozi. (włącza igłę, która rzuca światło na arkusz papieru, dyktuje) „Ja, niżej podpisany… (Gołubkow pisze pod dyktando) …Gołubkow Sergiusz Pawłowicz, zeznałem na przesłuchaniu w wydziale kontrwywiadu kwatery dowódcy frontu w dniu 31 października 1920 roku, że – dwukropek – Serafina Władimirowna Korzuchin, małżonka Paramona Iljicza Korzuchina… – nie zatrzymywać się! – należąca do organizacji bolszewickiej, przybyła z Piotrogrodu na tereny zajęte przez Siły Zbrojne Południa Rosji w celu prowadzenia propagandy wywrotowej i nawiązania łączności z podziemiem w Sewastopolu, kropka. Docent prywatny i nazwisko, podpis”. (odbiera od Gołubkowa arkusz papieru i wyłącza igłę) Dziękuję za szczere zeznania, panie Gołubkow. Jestem całkowicie przekonany o pańskiej niewinności. No i daruje pan, jeśli wydałem się panu zbyt brutalny. Jest pan wolny. (przyciska dzwonek)

GURIN (wchodząc) Jestem!

CICHY Wyprowadzisz aresztowanego na ulicę i puścisz. Jest wolny.

GURIN (do Gołubkowa) Chodźmy.

Gołubkow wychodzi z Gurinem, zapominając kapelusza.

CICHY Poruczniku Skuński!

Wchodzi Skuński, nadzwyczaj posępny osobnik.

CICHY (zapalając lampę na biurku) Proszę oszacować ten dokument. Ile zapłaci Korzuchin, by się wykupić?

SKUŃSKI Przed zaokrętowaniem się dziesięć tysięcy dolarów. W Konstantynopolu – z pewnością mniej. Moja rada: wydobyć zeznania od jego małżonki.

CICHY Zgadza się. Niech pan pod byle jakim pretekstem opóźni jego wejście na pokład. O pół godziny.

SKUŃSKI Mój udział?

Cichy pokazuje na palcach: dwa.

Już wysyłam agentów. A z nią trzeba się pospieszyć. Późno się robi, właśnie kawaleria rusza do załadunku… (wychodzi)

Cichy przyciska dzwonek. Wchodzi Gurin.

CICHY Zatrzymana Korzuchin? Jest przytomna?

GURIN Jakby trochę z nią lepiej.

CICHY Dawaj ją tu!

Gurin wychodzi, by po chwili wprowadzić Serafinę i wyjść. Serafina jest w malignie.

CICHY Źle się pani czuje? No cóż, to nie potrwa długo, proszę usiąść sobie na tapczanie. Właśnie tam…

Serafina siada na tapczanie.

Proszę potwierdzić, że przyjechała tu pani w celu uprawiania propagandy, a zaraz panią puszczę.

SERAFINA Co?… Nie rozumiem… Jakiej propagandy?… Mój Boże, po co ja tu przyjechałam!

Zza okna dobiegają dźwięki walca, zbliżają się wraz z tętentem kopyt.

Dlaczego tu u pana grają walca?

CICHY To jazda Czarnoty w drodze do portu, niech pani nie zmienia tematu. Pani wspólnik, Gołubkow, zeznał, że przyjechaliście tu dla prowadzenia pracy propagandowej.

SERAFINA (kładzie się na tapczanie, mówi, chwytając powietrze) Wynoście się wszyscy z tego pokoju, dajcie mi spać…

CICHY Nie, nie… Niech pani się ocknie, niech pani przeczyta to! (pokazuje Serafinie zeznania Gołubkowa)

SERAFINA (zmrużyła oczy, czyta) Petersburg… Lampa… Oszalał!… (nagle chwyciwszy papier, mnie go w ręku, podbiega do okna; wybija łokciem szybę, krzycząc) Ratunku! Ratunku! Mordują! Czarnota!… Tutaj! Ratunku!

CICHY Gurin!

Wbiega Gurin i obezwładnia Serafinę

Zabierz jej papier! A niech to wszyscy diabli!

Zrywają się dźwięki walca. Mignęła w oknie twarz i papacha. Czyjś głos: „Co się tu dzieje?”. Słychać głosy, tumult, walenie drzwiami. Drzwi pokoju otwierają się, wpada przez nie Czarnota w burce, za nim – dwaj Kozacy, również w burkach. Wbiega Skuński, Gurin puszcza Serafinę.

SERAFINA To pan, Czarnota? Czarnota! Niechże pan mnie broni. Widzi pan, co tu wyprawiają ze mną! Niech pan zobaczy, do jakich zmusili go zeznań!

Czarnota zgniata papier.

CICHY Proszę natychmiast opuścić lokal kontrwywiadu!

CZARNOTA Jak to – opuścić? Co pan wyrabia z kobietą!

CICHY Poruczniku Skuński! Sprowadzić wartę!

CZARNOTA Ja ci zaraz sprowadzę wartę! (wyciąga rewolwer) Co pan wyrabia z kobietą?!

CICHY Poruczniku Skuński! Wyłączyć światło!

Światło gaśnie.

CICHY (w ciemnościach) Drogo pan za to zapłaci, generale Czarnota!

Ciemność. Sen urywa się.

SEN CZWARTY

„I ludu pospolitego wielu szło z nimi…”

Zmierzch. Pokój w pałacu w Sewastopolu. Niezwykły widok: na wpół zerwane zasłony okienne, na ścianie – wmiejscu, gdzie musiała wisieć wielka mapa sztabowa – biała prostokątna plama. Na podłodze stoi drewniana skrzynia wypełniona najoczywiściej papierami. Przed palącym się kominkiem siedzi nieruchomo de Brizar z bandażem na głowie. Wchodzi Wódz Naczelny.

WÓDZ NACZELNY Jak tam samopoczucie? Co z głową?

DE BRIZAR Lepiej, ekscelencjo. Lekarz przepisał mi pyramidon.

WÓDZ NACZELNY Ach tak… Pyramidon? (znać po nim roztargnienie) Jak pan sądzi… czy pana zdaniem przypominam Aleksandra Macedońskiego?

DE BRIZAR (nie okazuje zdziwienia) Niestety, ekscelencjo, od dłuższego już czasu nie oglądałem wizerunków Najjaśniejszego Pana.

WÓDZ NACZELNY Co takiego? O kim pan mówi?

DE BRIZAR O Aleksandrze Macedońskim, wasza ekscelencjo!

WÓDZ NACZELNY Najjaśniejszego Pana?… Hm… Należy się panu prawdziwy wypoczynek, pułkowniku. Rad byłem gościć pana w tym pałacu, rzetelnie spełnił pan swój obowiązek względem ojczyzny. Ale teraz musi pan go opuścić, najwyższy czas.

DE BRIZAR Według rozkazu, ekscelencjo. Gdzie mam się udać?

WÓDZ NACZELNY Na statek. Za granicą nie zostanie pan bez opieki.

DE BRIZAR Tak jest. Gdy odniesiemy ostateczne zwycięstwo nad czerwonymi, będę miał honor jako pierwszy zameldować się na Kremlu naszej cesarskiej mości.

WÓDZ NACZELNY Pułkowniku, jest pan zbyt impulsywny. I poglądy ma pan nadzwyczaj ekstremalne. A zatem dziękuję panu, niech pan wyrusza.

DE BRIZAR Rozkaz, ekscelencjo! (rusza do wyjścia, lecz zatrzymuje się na odchodnym, intonując tajemniczo) „Hrabino, o jedno cię proszę spotkanie…” (znika)

WÓDZ NACZELNY (woła w stronę drzwi) Resztę interesantów wpuszczać kolejno co trzy minuty! Przyjmę tylu, ilu tylko zdążę, przydzielić Kozaka z asysty pułkownikowi de Brizar, żeby odprowadził go na mój statek. A lekarzowi zwrócić uwagę, że pyramidon tu nie pomoże. Przecież to oczywisty obłęd! (wraca do kominka zamyślony) Aleksander Macedoński… A to łajdacy!

Wchodzi Korzuchin.

KORZUCHIN Podsekretarz stanu Korzuchin.

WÓDZ NACZELNY Ach tak?! W samą porę! Chciałem już zawezwać pana, nie bacząc na całe to zamieszanie! Czy panu również przypominam Aleksandra Macedońskiego, panie Korzuchin!

Korzuchin okazuje wyraźne zdumienie.

Pytam bez żartów: przypominam? (zgarnia znad kominka gazetę i potrząsa nią przed Korzuchinem) Pan redaguje to pismo? Zatem odpowiada pan za to wszystko, co się w nim drukuje! To chyba pański podpis: redaktor Korzuchin! (odczytuje na głos) „Wódz Naczelny niczym Aleksander Macedoński przechadza się po peronie…”. Co to za niedorzeczny bełkot? Czy w czasach Aleksandra Macedońskiego przechadzano się po peronach? I czy ja go w czymś przypominam? Czytam dalej! (odczytuje) „Wystarczy jedno spojrzenie na jego wesołą twarz, aby pierzchnął robak wszelkiego zwątpienia…”. Robak nie pierzcha, to nie obłok ani oddział piechoty! A ja – czy jestem wesół? Bardzo wesół? Skąd pan wytrzasnął tę sprzedajną zgraję analfabetów, panie Korzuchin? Jakim prawem drukuje pan te… te duby smalone na dwa dni przed katastrofą? W Konstantynopolu oddam pana pod sąd! A na migreny doradzam panu pyramidon!

Głośny sygnał telefonu w sąsiednim pokoju. Wódz Naczelny wychodzi, trzasnąwszy drzwiami.

KORZUCHIN (po złapaniu oddechu) Ano, oberwałeś za swoje, Paramonie Iljiczu! Licho cię tu do pałacu przyniosło! Też mi pomysł: iść do jednego szaleńca ze skargą na drugiego! I cóż na to poradzę, że schwytali Serafinę? Nic! Jak sądzone jej zginąć, to zginie, i pokój jej duszy! Nic jej nie pomoże, że sam tu życie postradam… Bydlę, nie Aleksander Macedoński!… Sądem będzie mi groził! A nie, nie, pardon, Paryż to nie Sewastopol! Właśnie – Paryż! A to wszystko tutaj niechaj piekło pochłonie – teraz i zawsze, i na wieki wieków! (zmierza do wyjścia)

AFRYKAN (wchodząc) Amen. To pan, panie Korzuchin? Cóż to się dzieje, co?

KORZUCHIN Tak, tak, tak… (wymyka się chyłkiem)

AFRYKAN (oglądając skrzynie) Aj-aj-aj! O panie najmiłościwszy! „Ciągnęli tędy synowie izraelscy z Rameses do Suchotu, około sześćkroć sto tysięcy pieszych mężów okrom dzieci…” Aj-aj-aj!… „I ludu pospolitego wielu szło z nimi…”

Energicznie wkracza Chłudow.

To pan, ekscelencjo? A dopiero co był tu pan Korzuchin, zabawne…

CHŁUDOW Czy to wielebny ojciec przysłał mi na kwaterę w prezencie Pismo Święte?

AFRYKAN A tak… Tak…

CHŁUDOW W nocy z nudów czytałem w przedziale. Zapamiętałem: „wionąłeś wiatrem Twym i okryło je morze… Potonęli jako ołów w wodach gwałtownych…”. O kim tu mowa, co?… „Będę gonił i pojmam, i rozdzielę korzyści, nasyci się dusza moja; dobędę miecza mego i zgładzi je ręka moja…” Tak. Ma się jeszcze tę pamięć! A ten tutaj rozpowiada o mnie, że postradałem zmysły! A ojciec wielebny czemu tu jeszcze sterczy?

AFRYKAN Sterczę? Romanie Walerjanowiczu! Czekam na Naczelnego Wodza…

CHŁUDOW Czekajcie, a doczekacie się. Też brzmi jak z Pisma Świętego. A czy wielebność wie, czego się tutaj doczeka?

AFRYKAN Czego?

CHŁUDOW Czerwonych.

AFRYKAN Jak to możliwe, żeby tak szybko?

CHŁUDOW Wszystko jest możliwe. Gawędzimy tu sobie z wielebnym ojcem, Pismo Święte rozpamiętujemy. A tymczasem z północy, proszę sobie wystawić, kawaleria ławą ciągnie ku Sewastopolowi… (prowadzi Afrykana do okna) Niech ojciec spojrzy…

AFRYKAN Łuna! Boże przenajświętszy!

CHŁUDOW Właśnie! Na statek, wasza wielebność, na statek!

Afrykan, czyniąc raz po raz znak krzyża, spieszy do wyjścia. No, diabli wzięli!

WÓDZ NACZELNY (wchodząc) Nareszcie, chwała Bogu! A my tu niepokoiliśmy się, czekając. Wszyscy zdążyli z odwrotem?

CHŁUDOW Jazdę po drodze mocno szarpali zieloni. Ale tak w ogóle, można uznać, że wszyscy zdążyli. Co do mnie, nawet wygodnie sobie jechałem. Wtuliłem się w kąt przedziału, nie przeszkadzam nikomu i mnie nikt nie przeszkadza. Innymi słowy! Szarówka, ekscelencjo, jak w kuchni…

WÓDZ NACZELNY Nie rozumiem. O czym pan mówi?

CHŁUDOW A tak, wspomnienia z dzieciństwa. Kiedyś o szarówce wszedłem do kuchni – a tu karaluchy na piecu. Jak zapaliłem zapałkę, trzask: raz-dwa uciekły. Ale zapałka zaraz zgasła i słyszę: łapkami przebierają, szur, szur… I tutaj tak samo: ciemności i szuranie. Patrzę i zastanawiam się: dokąd uciekają? Jak karaluchy – do wiadra. Z kuchennego stołu do wody – buch!

WÓDZ NACZELNY Panie generale! Pragnę podziękować panu za to wszystko, co pan dzięki swym zdolnościom strategicznym uczynił dla obrony Krymu. I nie zatrzymuję pana. Sam zresztą przenoszę się w tej chwili do hotelu.

CHŁUDOW Bliżej wody?

WÓDZ NACZELNY Pan się zapomina. Jeśli to się powtórzy, każę pana aresztować.

CHŁUDOW Pomyślałem o tym. W hotelu czeka moja asysta. Będzie skandal. Mnie tutaj lubią.

WÓDZ NACZELNY A więc to nie choroba! To obrzydliwe pajacowanie przez cały ten rok miało ukrywać pańską nienawiść do mnie.

CHŁUDOW Nie przeczę, nienawidzę.

WÓDZ NACZELNY Czyżby zawiść? Chęć władzy?

CHŁUDOW O nie! Nienawidzę, bo wciągnął mnie pan w to wszystko. Gdzie są zastępy aliantów, które pan nam obiecywał? Gdzie imperium rosyjskie? Jak pan się ośmielił, będąc świadom własnej niemocy, stawać do walki z nimi? Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, jak musi nienawidzić człowiek zmuszony do działania, kiedy wie, że jest ono daremne? To pan jest przyczyną mojej choroby! (uspokajając się) Zresztą teraz już za późno na wszystko, obaj zapadamy się w nicość.

WÓDZ NACZELNY Moja rada: niech pan zostanie tutaj, w pałacu. To najlepszy dla pana sposób, żeby zapaść w nicość.

CHŁUDOW Dobra myśl. Ale jeszcze nie przeanalizowałem tego do końca.

WÓDZ NACZELNY No to nie zatrzymuję pana, generale.

CHŁUDOW Ekscelencja wypędza wiernego sługę? „Mnie, panie, którym, w potrzebie nieustającej krew niczym wodę za ciebie lał a lał?…”

WÓDZ NACZELNY (waląc krzesłem o podłogę) Błazen!

CHŁUDOW Ano, Aleksander Macedoński bezsprzecznie był bohaterem, ale po cóż to krzesło łamać!

WÓDZ NACZELNY (słysząc słowa „Aleksander Macedoński”, dostaje ataku wściekłości) Jeszcze jedno słowo i… Jeśli pan znowu…

KOZAK Z ASYSTY (wyrastając w progu jak spod ziemi) Wasza ekscelencjo, przybyła oficerska szkoła kawaleryjska z Symferopola. Wszystko czeka!

WÓDZ NACZELNY Ach tak? No to jedziemy! (do Chłudowa) Jeszcze się zobaczymy! (wychodzi)

CHŁUDOW (pozostawszy sam, siada przed kominkiem, plecami do drzwi) Pusto i nader miło. (nagle zrywa się z miejsca zaniepokojony, otwiera drzwi, widać przez nie amfiladę opuszczonych ciemnych komnat z żyrandolami owiniętymi w ciemne płócienne worki) Hej, jest tam kto? Nie ma nikogo. (siada z powrotem) I co, miałbym pozostać? Nie, nie, to niczego nie załatwia.(odwraca się i mówi do kogoś) Odejdź stąd wreszcie! Przecież to bzdura! Mogę przejść przez ciebie tak samo jak wczoraj przeleciałem w ekspresie przez mgłę. (podnosi się i idzie, jakby przez coś przechodził) No i masz, wgniotłem cię w ziemię. (siada, milczy)

Drzwi otwierają się powoli i wsuwa się przez nie Gołubkow w płaszczu, bez kapelusza.

GOŁUBKOW Pozwoli pan, tylko na chwilę… Na Boga, błagam…

CHŁUDOW (nie odwracając się) Proszę wejść, proszę.

GOŁUBKOW Zdaję sobie sprawę, że to niewiarygodna wprost zuchwałość, ale obiecano mi, że udzieli mi pan audiencji. Tyle że wszyscy się gdzieś rozbiegli, a ja pozwoliłem sobie…

CHŁUDOW (nie odwracając się) Czego pan chce ode mnie?

GOŁUBKOW Ośmieliłem się przyjść, ekscelencjo, w tym celu, by powiadomić pana o potwornych zbrodniach dokonywanych przez kontrwywiad wojskowy. Przychodzę ze skargą na haniebne wprost bestialstwo, którego sprawcą jest pan generał Chłudow. (Chłudow odwraca się)

GOŁUBKOW (poznając go, cofa się do drzwi) A-a-a-a-a…

CHŁUDOW To ciekawe! Ale, proszę darować, pan chyba pozostał przy życiu? Tuszę, że pana nie powieszono? O co więc te pretensje?

Milczenie.

Sprawia pan nawet dosyć przyjemne wrażenie. Chyba gdzieś już pana spotkałem. Niechże pan będzie uprzejmy wyjaśnić mi, o co chodzi. Ale bardzo proszę: bez tchórzliwych wybiegów. Przyszedł pan, żeby mówić, więc niech pan mówi.

GOŁUBKOW Dobrze. Przedwczoraj na stacji rozkazał pan uwięzić kobietę.

CHŁUDOW Pamiętam. Tak. Pamiętam. Poznaję pana. Pan wybaczy, ale przed kim właściwie chciał mnie pan oskarżyć?

GOŁUBKOW Przed Wodzem Naczelnym.

CHŁUDOW Spóźnił się pan. Już po nim. (pokazuje w stronę okna)

Tam w oddali migocą światełka, widać niewielką łunę.

Wiadro wody. Wódz Naczelny na zawsze pogrążył się w nicość. Nie ma już do kogo zanosić skarg na generała Chłudowa. (podchodzi do biurka, podnosi jedną ze słuchawek telefonicznych, mówi) Hol? Proszę esauła Hołowana… Słuchaj no, panie esaule, weź ze sobą asystę i ruszaj do kontrwywiadu, mam tam na swoim koncie pewną kobietę… (do Gołubkowa) Korzuchin?

GOŁUBKOW Tak. Serafina Władimirowna.

CHŁUDOW (do słuchawki) Serafina Władimirowna Korzuchin. Sprowadzisz mi ją tu, do pałacu, i to zaraz, jeśli tylko jej nie rozstrzelano. (odkłada słuchawkę) Zaczekamy.

GOŁUBKOW Pan powiedział: jeśli jej nie rozstrzelano?! Jeśli nie rozstrzelano! Rozstrzelano ją? Jeśli to zrobiliście… (płacze)

CHŁUDOW Niechże się pan zachowuje po męsku.

GOŁUBKOW Szydzi pan ze mnie? A więc zgoda, po męsku… Jeśli ona nie żyje, zabiję pana!

CHŁUDOW (ze znużeniem) Cóż, to chyba nie najgorsze wyjście. Ale nie, nie jest pan w stanie nikogo zabić. Niestety. Niechże się pan uciszy.

Gołubkow siada i milknie.

CHŁUDOW (odwracając się, mówi w przestrzeń, do kogoś) Skoro już chodzisz wciąż za mną, żołnierzu, to może byś chociaż przemówił. Dławiące jest to twoje milczenie, choć wciąż mi się zdaje, że głos właśnie musisz mieć ciężki, mosiężny… Albo daj mi spokój! Przecież wiesz, że mam twardy kark i nie spasuję przed pierwszym lepszym widziadłem! Z tego się wychodzi. Musisz wreszcie zrozumieć, że po prostu trafiłeś pod koło i to ono cię zmiażdżyło, ono pogruchotało ci kości. I łażenie za mną nie ma żadnego sensu. Rozumiesz to, mój nieodstępny ordynansie, elokwentny żołnierzyku?

GOŁUBKOW Do kogo pan mówi?

CHŁUDOW Co?… Zaraz się przekonamy. (przecina powietrze dłonią) Do nikogo. Rozmawiam sam ze sobą. Tak. Ta pani… Co pana właściwie z nią łączy? To pańska kochanka?

GOŁUBKOW Ależ skąd! Nie! Dla mnie to przypadkowo spotkana osoba, ale kocham ją. I doprawdy jestem żałosnym głupcem! Dlaczego – chorą – zmusiłem do dalszej jazdy? I to dokąd, do tych czeluści piekielnych! Głupiec, głupiec ze mnie!

CHŁUDOW Istotnie, że też musiał pan stanąć mi na drodze! Jakie licho pana przyniosło? A teraz, kiedy cała machina się rozleciała, zjawia się pan z żądaniami, których nie jestem w stanie spełnić. Nie ma jej i nie będzie. Została rozstrzelana.

GOŁUBKOW Pan jest zbrodniarzem! Bezmyślnym zbrodniarzem!

CHŁUDOW Nie do wiary! Po tej stronie: niedorzeczny, gadający, niewątpliwie żywy, po tamtej – milczący ordynans. Co się ze mną dzieje? Duszę mam przepołowioną i słowa słyszę niewyraźnie jak przez wodę, w której zanurzam się, jakbym był cały z ołowiu. A tamci obaj zawiśli mi u nóg ciężarem i ściągają mnie w ciemność, która mnie wsysa.

GOŁUBKOW A więc to tak? Jesteś po prostu obłąkany! Teraz wszystko rozumiem: i czongarski lód, i mróz, i te czarne worki! Dlaczego? Dlaczego los jest aż tak zawzięty? Nie zdołałem ocalić Serafiny! A tu jeszcze ten, ten jej morderca, ślepe narzędzie! I co mam z nim zrobić, kiedy rozum mu się pomieszał!

CHŁUDOW Co za dziwadło! (ciska Gołubkowowi rewolwer) Niech pan strzela, zrobi mi pan przysługę. (w przestrzeń) A ty daj mi wreszcie spokój. Może on się zdecyduje.

GOŁUBKOW Nie! Nie będę strzelał do ciebie! Nie będę strzelał do czegoś, co jest tak żałosne i ohydne!

CHŁUDOW U licha, cóż to za komedia!

Słychać zbliżające się kroki.

Niech pan zaczeka, ktoś idzie. Pewnie to on! I zaraz się dowiemy!

Wchodzi Hołowan.

Rozstrzelana?

HOŁOWAN Nie, ekscelencjo!

GOŁUBKOW Żyje? Żyje? Gdzie ona jest?

CHŁUDOW Spokój! (do Hołowana) Dlaczego pan jej nie przywiózł? (Hołowan zerka na Gołubkowa) Może pan mówić.

HOŁOWAN Tak jest! Dziś o godzinie szesnastej generał brygady Czarnota wtargnął do biura kontrwywiadu i grożąc użyciem sił, porwał i uprowadził zatrzymaną.

GOŁUBKOW Dokąd?

CHŁUDOW Spokój. (do Hołowana) Dokąd?

HOŁOWAN Na statek „Witeź”. O siedemnastej „Witeź” był już na redzie, a po siedemnastej na otwartym morzu.

CHŁUDOW Jasne. Dziękuję panu. A więc żyje. Żyje ta pańska Serafina

GOŁUBKOW Tak! Żyje… Tak…

CHŁUDOW Panie esaule, weźmie pan asystę i sztandar. Zaokrętować się na „Patriarsze”. Przyjadę za chwilę.

HOŁOWAN Rozkaz! (wychodzi)

CHŁUDOW A zatem ona teraz płynie tam, do Konstantynopola.

GOŁUBKOW (odważnie) Tak, do Konstantynopola… Trudno, już się mnie pan nie pozbędzie. Te ogniki – to przecież światła portowe… Zabierze mnie pan do Konstantynopola.

CHŁUDOW A niech to diabli, niech to wszyscy diabli…

GOŁUBKOW Jedziemy! Prędzej! Chłudow!

CHŁUDOW Milcz. (mamrocze) Tamtego zadowoliłem, teraz mogę swobodnie rozmawiać z tobą. (w przestrzeń) Czego chcesz? Żebym tu został? Nie odpowiada. Niknie, oddala się. Omotał się w ciemność i czeka opodal.

GOŁUBKOW (rozpacza) To majaki! Jesteś chory, Chłudow! Zostaw go, musimy się śpieszyć. „Patriarcha” odpłynie!

CHŁUDOW Do diabła… Do diabła… Konstantynopol… Jakaś tam Serafina… Trzeba jechać! (rusza energicznie do wyjścia)

Gołubkow sunie za nim. Ciemność. Sen urywa się.

Kurtyna.

AKT TRZECI

SEN PIĄTY

„Janczar zmylił kroki…”

Dziwaczna symfonia: w różnorodne motywy tureckie wplata się melodia rosyjskiej katarynki grającej „Rozłąkę”, słychać też zawodzenie ulicznych sprzedawców i huk tramwajów. W słońcu zapadającego już zmierzchu zapala się Konstantynopol. Widać strzelający w górę minaret, dachy domostw. Na bliższym planie stoi zagadkowa konstrukcja – coś w rodzaju karuzeli – ozdobiona wielkim napisem w kilku językach: „Stop! Sensacja w Konstantynopolu! Wyścigi karakonów!!! Rosyjska gra hazardowa za zezwoleniem rosyjskich władz porządkowych”. „Sensation à Constantinople! Courses des cafards”. „Races of cock-roachs!”. Karuzelę zdobią flagi różnych krajów. Nad kasą z napisami „Porządek” i „Duple” – dwujęzyczne obwieszczenie: „Początek o piątej (po południu)”, „Commencement à 5 heures du soir”. Obok – restauracyjka z ogródkiem, czyli uschniętymi drzewkami laurowymi w donicach. Ogłoszenie: „Specjalność kuchni rosyjskiej – vobla. Jedna porcja – 50 piastrów”. Powyżej – wycięty z dykty i polakierowany karaluch we fraku serwuje pieniący się kufel piwa. Lakoniczna informacja: „Piwo”.

Z tyłu, za konstrukcją, wąski zaułek żyje własnym życiem w miejskim skwarze: przechodzą Turczynki w czarczafach, Turcy w czerwonych fezach, cudzoziemscy marynarze w bieli. Od czasu do czasu przesuwa się obładowany koszami osiołek. Sterczy stragan z orzechami kokosowymi. Raz po raz pojawiają się Rosjanie w znoszonych mundurach wojskowych. Słychać dzwoneczki sprzedawców napojów. Gdzieś rozpaczliwie wrzeszczy małoletni gazeciarz: „Presse du Soir!”.

W spadającym w dół ku karuzeli zaułku stoi Czarnota w zdobionym srebrnymi gilzami mundurze kozackim bez naramienników. Mimo upału jest podchmielony, pochmurny. Sprzedaje drobne zabawki: nadmuchiwane diabełki, języki teściowej i jakieś skaczące figurki z opartej o brzuch przenośnej skrzynki.

CZARNOTA Nie tłucze się, nie pracuje, łamańce wykonuje! Komu, komu? Komu czerwonego komisarza ku rozweseleniu pociech w domu! Madam! Madam! Aszte pour wotr anfan!1

TURCZYNKA-TROSKLIWA MATKA Bunun fia ty nadyr?… Combien?2

CZARNOTA Sękan piastr, madam, sękan!3

TURCZYNKA-TROSKLIWA MATKA O joch! Bu pahały dyr! (odchodzi)

CZARNOTA Madam! Czterdzieści! Karan! A niechże cię wszyscy diabli. Pewnie nie masz dzieci. I nigdy nie miałaś! Gehen Sie… Gehen Sie… A idź ty do… haremu. Na Boga, cóż to za parszywe miasto!

Odzywają się z dala tenory sprzedawców cytryn, zawodzących słodko: „Ambulasi! Ambulasi!”, basy ciągną w symfonii swoje: „Kajmaki, kajmaki!”. Zewsząd bije żar.

W okienku kasy ukazuje się Buzia. Czarnota sunie do kasy.

CZARNOTA Mario Konstantinowno! Mario Konstantinowno!

BUZIA Słucham, Grigoriju Łukjanowiczu?

CZARNOTA Widzi pani, mam taką sprawę… Nie dałoby się dzisiaj postawić na kredyt, na Janczara?

BUZIA Co też pan, Grigoriju Łukjanowiczu! Nie mogę.

CZARNOTA Cóż to! Czyż jestem kanciarzem, żulem konstantynopolitańskim, byle kim z ulicy? Chyba może pani zaufać generałowi, który ma własny biznes i to tuż przy hipodromie!

BUZIA Co prawda, to prawda, ale… Niech pan sam porozmawia z Arturem Arturowiczem.

CZARNOTA Arturze Arturowiczu!

ARTUR (pojawia się na karuzeli gwałtownie, niczym wyskakujący zza kulis Pietruszka, dopinając z wysiłkiem kołnierzyk koszuli frakowej) O co chodzi? Kto tam znów do mnie?… A… Pan? Czym mogę służyć?

CZARNOTA Widzi pan, mam taką prośbę…

ARTUR Nie! (znika)

CZARNOTA A to już szczyt chamstwa! Zniknąłeś nie wiedzieć gdzie, jeszcze zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć!

ARTUR (pojawiając się) No przecież wiem, co pan powie.

CZARNOTA Ciekawe! Co?

ARTUR Kredytu się nie udziela! (znika)

CZARNOTA A to bydlę!

W restauracyjce zjawiają się dwaj francuscy marynarze, krzycząc: „Un bock! Un bock!”. Kelner przynosi piwo.

BUZIA Pluskwa, Grigoriju Łukjanowiczu! Pluskwa pełza po panu! Niech pan ją strąci!

CZARNOTA Do diabła z pluskwą, ani mi w głowie ją strącać. I tak nic nie pomoże. Niech sobie pełza, mnie to bez różnicy. Co za miasto! Tyle już miast widziałem, ale czegoś takiego… A tak, tak, wiele zwiedziłem miast, pełnych uroku, światowej sławy!

BUZIA Jakież to miasta pan zwiedził, Grigoriju Łukjanowiczu?

CZARNOTA Mój Boże! A Charków? A Rostow? A Kijów? Ech, Kijów, to mi dopiero miasto, Mario Konstantinowno! Ławra aż płonie na wzgórzach, a co dopiero Dnipro! Dnipro! Światło nie do opisania, powietrze nie do opisania! Trawy wokół, woń siana, góry-doły i Dniepr! A jeszcze pamiętam: taka świetna potyczka była pod Kijowem, cudowna potyczka! Ciepło było, słoneczko przygrzewało, ciepło, ale wcale nie za gorąco, Mario Konstantinowno! No i wszy, rzecz jasna, tak samo pamiętam… Wesz – to dopiero owad!

BUZIA Fuj! O jakich plugastwach pan opowiada, Grigoriju Łukjanowiczu!

CZARNOTA Jakież to plugastwo? Przecież w owadach też trzeba mieć rozeznanie. Wesz to bydlę wojskowe, bojowe, a pluskwa – zwykły pasożyt! Wesz szwadronami naciera, w szyku kawaleryjskim, ławą sunie i wtedy, jasna sprawa, bój zapowiada się ciężki! (z utęsknieniem) Arturze!

ARTUR (już we fraku, wyglądając) No i czemu pan tak krzyczy?

CZARNOTA Patrzę na ciebie i w zachwyt wpadam, Arturze! Jużeś we fraku! Jużeś nie człowiek nawet, tylko cud natury, władca karaluchów! Ależ ci się układa wszystko! Nawiasem mówiąc, całemu plemieniu twemu tak samo! Układa się!

ARTUR Jeśli ma pan zamiar nadal propagować tu antysemityzm, nie będzie żadnej rozmowy.

CZARNOTA A cóż cię to obchodzi? Przecież jesteś Węgrem, sam tak mówisz.

ARTUR Mimo to obchodzi.

CZARNOTA No przecież tyle tylko powiedziałem, że wszystko się wam, Węgrom, układa! A chodzi o to, Arturze Arturowiczu, że chciałbym interes swój zlikwidować. (pokazuje na swoją skrzynię)

ARTUR Pięćdziesiąt.

CZARNOTA Czego?

ARTUR Piastrów.

CZARNOTA Kpisz sobie ze mnie czy co? Jedną sztukę sprzedaję za pięćdziesiąt!

ARTUR Szczęść Boże!

CZARNOTA Innymi słowy, nadal ma pan zamiar krew z nas wysysać?

ARTUR Ja się panu nie narzucam.

CZARNOTA Dziecko szczęścia z pana, Arturze Arturowiczu. Gdyby tak trafił pan w moje ręce w północnej Taurydzie!

ARTUR Ano, chwała Bogu, to nie północna Tauryda!

CZARNOTA Kup gilzy! Srebrne.

ARTUR Za gilzy razem ze skrzynią – dwa i pół lira.

CZARNOTA Masz! Bierz! (odejmuje gilzy i razem ze skrzynią wręcza je Arturowi)

ARTUR Proszę bardzo. (przekazuje Czarnocie pieniądze)

Do karuzeli wkraczają trzej harmoniści w czapach z pawimi piórami i w podkoszulkach.

ARTUR (znikając i pojawiając się ponownie, krzyczy) Godzina piąta! Zaczynamy! Prosimy, panowie!

Nad karuzelą wykwita trójbarwna flaga rosyjska. Rozlegają się pierwsze takty granego przez harmonistów zadziornego marsza. Czarnota pierwszy staje przy kasie.

CZARNOTA Mario Konstantinowno! Dwa i pół lira na Janczara!

Publiczność gromadzi się przed kasą. Na scenę wtargnęła grupa Włochów zmarynarki wojennej, za nimi – angielscy marynarze,a wraz z nami ślicznotka-prostytutka. Zakrzątnęli się najróżniejsi szachraje, przemknął jakiś Murzyn. Grzmi marsz. Kelner roznoszący piwo szaleje w restauracyjce. Nad karuzelą ukazuje się Artur w cylindrze i fraku. Marsz urywa się.

ARTURMessieurs, mesdames! Rozpoczynamy. Nieznana dotąd nigdzie dworska gra rosyjska! Wyścigi karakonów! Courses des cafards! Corso delle piettole! Races of cock-roachs! Ulubiona zabawa nieboszczki cesarzowej w jej rezydencji w Carskim Siole! L’amusement preferé de la defunte imparatrice russe à Carskoje Sielo!

Ukazują się dwaj policjanci: Włoch i Turek.

Bieg pierwszy! Biorą udział: pod numerem pierwszym Czarna Perła! Pod numerem drugim – faworyt Janczar!

MARYNARZE WŁOSCY (klaszczą, krzycząc „Evviva!”)

MARYNARZE ANGIELSCY (gwiżdżą i krzyczą) Away! Away!

Wbiega wzburzony spocony osobnik w mundurze intendentury i w meloniku na głowie.

POSTAĆ W MELONIKU Zaczęli już? Spóźniłem się?

Czyjś głos: „Zdążysz!”.

ARTUR Pod numerem trzecim – Baba-Jaga! Pod czwartym – Nie płacz, dziecię! Jabłkowity gniadosz!

Krzyki: „Hurra!”, „Nie płacz, dziecię!”, „It is a swindle! It is a swindle!”.

Pod numerem szóstym – Chuligan! Pod siódmym – Guziczek!

Gwizdy. Krzyki: „A trap!” „A trap!”.

ARTURI beg your pardon! Szanse są równe! Karakony biegną na otwartej bieżni, każdy z tekturowym dżokejem! Na co dzień trzymane są w zapieczętowanej skrzyni pod opieką profesora entomologa z cesarskiego uniwersytetu w Kazaniu, cudem uratowanego z bolszewickiej niewoli! A zatem: bomba w górę! (wpada do wnętrza karuzeli)

Tłum graczy runął do wnętrza. Dokoła, na kamiennnym murku tłoczą się wyrostki. Z karuzeli dobiega hałas, po chwili zapada w niej martwa cisza. Wreszcie harmonie podejmują „Świeci księżyc”; w melodii słychać szelest biegnących karaluszych łapek.

Desperacki okrzyk z wnętrza: „Ruszyły! Biegną!”.

Wyrostek-Grek wykapany diabełek, krzyczy, przytupując na murku: „Biekną! Biekną!”.

Krzyk z wnętrza karuzeli: „Janczar zmylił krok!”. Hałas.

CZARNOTA Zatłukę! Ale i zatłuc go to za mało!

Buzia w okienku zaniepokojona wysuwa się z kasy. Policjanci okazują zdenerwowanie, zaglądając do karuzeli.

POSTAĆ W MELONIKU (wybiegając z wnętrza) Kant i szachrajstwo! Artur napoił Janczara piwem!

Artur wyrywa się z wnętrza karuzeli, obie poły fraka ma oderwane, cylinder zgnieciony, kołnierzyk zdarty, twarz zakrwawioną. Ściga go tłum graczy.

ARTUR(w desperacji) Mario Konstantinowno! Niech pani woła policję!

(Buzia w okienku znika. Policjanci gwiżdżą)

MARYNARZE WŁOSCY(krzyczą) Ladro! Scroccone! Truffatore!

ŚLICZNOTKA-PROSTYTUTKA Dołóż mu, Gianni. (do Artura) Ingannatore!

MARYNARZE ANGIELSCY Hip, hip, hurrah! Long live Guziczek!

ŚLICZNOTKA-PROSTYTUTKA Marynarzyki! Braciszkowie! Fratelli! Ktoś Guziczka obstawił i podsmarował Artura! Faworyt nic, tylko łapkami potrząsa, ubzdryngolony na fest! Widziane rzeczy, żeby Janczar zmylił krok?!

ARTUR (w desperacji) A czy kto widział kiedy pijanego karalucha? Je vous demande un peu, ou est-ce que vous avez vu un cafard soul? Police! Police! O skur… Policja! Ratunku!

ŚLICZNOTKA-PROSTYTUTKAMensonge! Same łgarstwa! Cała widownia na Janczara stawiała! Dosuńcie mu, kanciarzowi!

MARYNARZ WŁOSKI (łapie Artura za gardło i krzyczy) A, marmaglia!

WŁOSI (krzyczą) Canaglia!

ARTUR (ze smutkiem) Mordują…

BOSMAN-ANGLIK (do Włocha) Stop! Keep bacle! (odciąga Włocha)

POSTAĆ W MELONIKU W szczękę go!

ŚLICZNOTKA-PROSTYTUTKA (do Anglika) Ach, tak, jeszcze go bronisz!

Anglik bije Włocha i tamten pada,

ŚLICZNOTKA-PROSTYTUTKAA soccorso, fratelli! Ratunku, braciszkowie! Anglicy naszych biją! Lejcie ich, fratelli!

Anglicy zderzają się z Włochami. Włosi sięgają po noże. Na widok noży tłum z krokiem pierzcha w różne strony. Wyrostek-Grek tańczący na murku krzyczy: „Englezów zarzynają!!!”. Z zaułka pod akompaniamentem gwizdów wypada gromada włoskich i tureckich policjantów z bronią. Czarnota, nadal stojący przy kasie, chwyta się za głowę.

Sen kruszy się nagle. Zapada ciemność i cisza, i zaczyna się kolejny sen.

SEN SZÓSTY

„Rozłąko, ach, rozłąko!…”

Ukazuje się obsadzone cyprysami podwórko oraz piętrowy dom z galeryjką. Przy kamiennym murku – studnia, cicho podzwaniają krople wody. Przy bramie stoi kamienna ława. Za domem widać krzywą, pustą uliczkę. Słońce się chowa za balustradą minaretu. Wczesne cienie wieczorne. Cisza.

CZARNOTA (wchodząc na dziedziniec) Guziczek, niech go wszyscy diabli! Zresztą co tam Guziczek! Zguba to moja ostateczna… Ona mnie teraz zje, zje i wypluje. Uciec, czy co? Ale dokąd, dokąd, pytam, uciekniesz, Grisza? To, mój panie, nie Tauryda, nie ma dokąd uciekać. Uhu-hu!

Na