Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Nasza różna Europa

Nasza różna Europa

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-244-0254-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nasza różna Europa

Ludwik Stomma zaprasza nas do intelektualnej gry z historią. Polega ona na wybraniu dowolnej daty z przeszłości (tu ograniczonej latami 966–1795, znaczącymi dla dziejów Polski) i sprawdzeniu, co w tym czasie działo się w poszczególnych zakątkach kontynentu europejskiego, prześledzeniu historii równoległych.

„Można tę książkę czytać jako zbiór historycznych anegdot, ale także jako propozycję spojrzenia na kontynent naszych przodków, francuskich, duńskich, czy hiszpańskich. Były to światy niekiedy bliskie, czasami tak odległe, że porównać się ich nawet nie da (...). Raz byliśmy w szarym ogonie Europy, niekiedy na jej czele. Nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. Bo oto jest nareszcie Europa, a my w niej, chociaż jakie trudne i bolesne były dzieje...” (fragment książki).

Polecane książki

Henry Devinshire odziedziczył po ojcu część londyńskiego imperium - wytwórnię płytową. Jeśli odniesie sukces w tej branży, to ma szansę zostać dyrektorem generalnym całej firmy. Liczy na to, że w osiągnięciu tego celu pomoże mu jego nowa asystentka Astrid Taylor. Niestety, Astrid coraz ba...
Kolejny, dwunasty już tom publikacji „Rozmowy o rynku książki” to zbiór 32 wywiadów publikowanych w dwutygodniku „Biblioteka Analiz” w 2012 roku.  Bohaterami drukowanych w tomie obszernych rozmów byli przedstawiciele wydawnictw i księgarń, firm dystrybucyjnych oraz instytucji kultury, a także sek...
Scarlet Elliott w skrytości serca kocha Johna, narzeczonego swojej siostry bliźniaczki. Gdy siostra zrywa zaręczyny, Scarlet udaje się do niego, by go pocieszyć. Sytuacja wymyka się spod kontroli i spotkanie niespodziewanie przeradza się w gorącą noc. Scarlet, chcąc nadal widywać Johna, proponuje, ż...
Celem książki jest choćby częściowe uzupełnienie braków w zakresie badań metodą zogniskowanego wywiadu grupowego. Wprawdzie tytuł sugeruje, że jest ona poświęcona w sposób symetryczny zarówno metodologii, jak i etyce badań fokusowych, ale punkt ciężkości zdecydowanie położono na kwestie etyczne. Jes...
Gdańskie korespondencje Adama Czartkowskiego do „Kuriera Warszawskiego” z lat 1931–1939 to fascynująca lektura, w najlepszych momentach porywająca kronika Wolnego Miasta Gdańska zmierzającego do katastrofy. Autor, pracujący od 1928 roku w Polskim Gimnazjum Macierzy Szkolnej, okazuje się skrupulatnym...
Poradnik do Klątwy Naxxramas, czyli pierwszej przygody do gry Hearthstone, to bogate źródło informacji na temat występujących w grze kart oraz przeciwników. Z poradnika dowiesz się jak przejść wszystkie pięć skrzydeł foretecy i pokonać wszystkich występujących w nich bossów. W tekście podano talie p...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ludwik Stomma

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne:

Ja­nusz Ba­rec­ki

Ko­rek­ta:

Do­bro­sła­wa Pań­kow­ska

Co­py­ri­ght © Lu­dwik Stom­ma, War­sza­wa 2012

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Iskry, War­sza­wa 2012

ISBN 978-83-244-0254-0

Wy­daw­nic­two ISKRY

ul. Smol­na 11,00-375 War­sza­wa

iskry@iskry.com.pl

www.iskry­com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Pierw­szą datą w tym swo­istym ka­len­da­rzu dzie­jo­wym jest rok 966, ostat­nią 1795. To lata Pol­ski nie­pod­le­głej i obec­nej na ma­pach Eu­ro­py. Po­zo­sta­łe daty są cał­ko­wi­cie przy­pad­ko­we i, sło­wo ho­no­ru, wy­cią­gnię­te na chy­bił tra­fił. O cóż cho­dzi­ło? Moż­na tę książ­kę czy­tać jako zbiór hi­sto­rycz­nych aneg­dot (mam na­dzie­ję, że ta­ko­wych nie za­brak­nie), ale tak­że jako pro­po­zy­cję spoj­rze­nia na kon­ty­nent na­szych przod­ków, fran­cu­skich, duń­skich, czy hisz­pań­skich… etc. Były to świa­ty nie­kie­dy bli­skie, cza­sa­mi tak od­le­głe, że po­rów­nać się ich na­wet nie da. Jak mia­ły się na przy­kład drew­nia­ne bu­dow­le Pia­stów do har­mo­nij­nych, ka­mien­nych ko­lum­nad mau­re­tań­skich w Kor­do­bie lub Gre­na­dzie? Ja­kiż pro­cent Po­la­ków za­in­te­re­su­je abs­trak­cyj­ny sys­tem me­trycz­ny, sko­ro w sa­lo­nach mowa tyl­ko o ogro­dach, któ­re wy­bu­do­wał Szczę­sny Po­toc­ki dla swo­jej Zo­fii, a i te­mat sa­mej utra­ty nie­pod­le­gło­ści ob­cho­dzi nie­znacz­ną część spo­łe­czeń­stwa. Czy kto­kol­wiek zdał so­bie spra­wę w Rze­czy­po­spo­li­tej, że oto An­glia za­czy­na pa­no­wać nad mo­rza­mi? Jak­że to wszyst­ko było da­le­kie od świa­do­mo­ści pa­nów szlach­ty, dla któ­rych pro­ble­mem naj­wyż­szej ran­gi był spór Ra­dzi­wił­ła z Lu­bo­mir­skim, gdzie w koń­cu obaj oka­za­li się nie­ist­nie­ją­cy­mi śnie­żyn­ka­mi w za­mie­ci glo­bu. Zresz­tą wy­obraź­nia wiel­kich pa­nów wło­skich wal­czą­cych o pa­no­wa­nie nad lo­kal­ny­mi mia­sta­mi i o tron pa­pie­ski nie się­ga­ła dużo da­lej. Cóż ich mo­gły ob­cho­dzić pe­ry­pe­tie kró­lów szwedz­kich czy duń­skich, tym bar­dziej ja­cyś Ja­giel­lo­no­wie. Jak­że mało zro­zu­mia­ły wy­da­wać się może fakt, że Hen­ryk Wa­le­zjusz ucie­ka dzi­ki­mi la­sa­mi z Wa­we­lu, gdyż ko­ro­na pol­ska cią­ży mu nie tyl­ko przez pac­ta co­nven­ta, ale przez to rów­nież, co uzna­je za ciem­no­tę i nie­to­le­ran­cję dwo­ru, po­tę­pie­nie dla jego sek­su­al­nych upodo­bań i przy­zwy­cza­jeń. Hi­sto­ry­cy i li­te­ra­ci pol­scy od Ju­liu­sza Sło­wac­kie­go po Ja­ro­sła­wa Mar­ka Rym­kie­wi­cza nie chcie­li wziąć pod uwa­gę, że w pierw­szej przy­najm­niej fa­zie spra­wa Sa­mu­ela Zbo­row­skie­go nie ma żad­nych ide­olo­gicz­nych od­nie­sień. Dla kró­la Hen­ry­ka sam fakt wy­wo­ła­nia tu­mul­tu na jego zam­ku nie mógł być zma­za­ny in­a­czej niż sza­fo­tem i to­po­rem. Do tego nie do­ga­dza­ły mu zim­ne kom­na­ty za­mo­kłe wzno­szą­cą się znad Wi­sły prze­ni­kli­wą wil­go­cią.

W po­cząt­kach XIX wie­ku sa­mych państw nie­miec­kich, mię­dzy­na­ro­do­wo uzna­nych, mamy kil­ka­na­ście. Nie czu­ją się one by­najm­niej zwią­za­ne wspól­no­tą ję­zy­ka i mi­tycz­ne­go po­cho­dze­nia. Ksią­żę, przej­ścio­wo, Pa­la­ty­na­tu i Ba­wa­rii nie­na­wi­dzi Ka­ro­la-Fry­de­ry­ka z Ba­de­nii, zaś obu ich nie zno­si Fry­de­ryk III, ksią­żę Fur­sten­bur­gu. Woj­ny na­po­le­oń­skie no­szą w więk­szo­ści pod­ręcz­ni­ków wszyst­kich kon­ty­nen­tów mia­no „wo­jen eu­ro­pej­skich”. Przy­szłe woj­ny „świa­to­we”, nie umniej­sza­jąc w ni­czym ame­ry­kań­skich zma­gań na Cor­re­gi­dor, Pe­le­liu, Gu­adal­ca­nal i Oki­na­wie czy też mię­dzy­na­ro­do­wych, w tym pol­skich, wojsk Mont­go­me­ry’ego w pół­noc­nej Afry­ce, za­czy­na­ły się i osta­tecz­nie de­cy­do­wa­ły w Eu­ro­pie. Hi­sto­ria nie za­po­mni nig­dy, jak nie­ludz­kie, strasz­li­we i krwa­we były te drgaw­ki hi­sto­rii. Mia­sta pa­da­ły w gru­zy, wy­nisz­cza­no na­ro­dy, nikt już nie li­czył hek­to­li­trów krwi. We wspo­mnie­niach Guy Sa­je­ra (Za­po­mnia­ny żoł­nierz, Gdańsk 2003) mamy taki opis: wy­do­by­wa­ją­cy się z bło­ta nie­miec­ki snaj­per wi­dzi wy­grze­bu­ją­ce­go się z są­sied­nie­go leja czer­wo­no­ar­mi­stę. Pa­trzą na sie­bie i nie chce się już im strze­lać. Nie­mniej jed­nak ży­cie obu za­le­ży od tego, kto szyb­ciej na­ci­śnie cyn­giel, choć nikt tu ni­ko­go nie nie­na­wi­dzi. Trze­ba było jesz­cze kil­ku­dzie­się­ciu lat, żeby otrzą­snąć się z bło­ta i zdać so­bie spra­wę, że od Po­zna­nia do Ber­li­na rzut be­re­tem, któ­ry pa­su­je za­rów­no na po­znań­ski, jak i ber­liń­ski łeb.

An­to­ni Go­łu­biew w Bo­le­sła­wie Chro­brym opi­su­je dzie­je ro­dów nie­raz so­bie nie­życz­li­wych, za­wie­ra­ją­cych per­fid­ne i nie­szcze­re, ko­niunk­tu­ral­ne po­ro­zu­mie­nia. Woda z roz­to­pio­ne­go śnie­gu wpa­da­ła w wą­skie po­tocz­ki, te z ko­lei w stru­mie­nie, po­tem pół­rzecz­ki, wresz­cie rze­ki pły­ną­ce dum­nie do mo­rza. Taki był po­dług Go­łu­bie­wa po­czą­tek Pol­ski, ta­kie jest na pew­no po­wsta­nie Eu­ro­py. Ileż krwi spły­nę­ło, mie­sza­jąc się z wodą stru­mie­ni, za­nim mo­że­my po­wie­dzieć: Tak, to my zbu­do­wa­li­śmy kryp­ty ka­te­dry w Qu­edlin­bur­gu, Wer­sal, Kreml i Rzym. Raz by­li­śmy w sza­rym ogo­nie Eu­ro­py, nie­kie­dy na jej cze­le. Nie ma to jed­nak naj­mniej­sze­go zna­cze­nia. Bo oto jest na­resz­cie Eu­ro­pa, a my w niej, cho­ciaż ja­kie trud­ne i bo­le­sne były dzie­je… Chcę wie­rzyć, iż na­resz­cie ten wiersz An­to­nie­go Sło­nim­skie­go znaj­dzie się we wszyst­kich pod­ręcz­ni­kach od Pol­ski, po Niem­cy i Por­tu­ga­lię:

Ten, co o wła­snym kra­ju za­po­mi­na

Na wieść, jak krwią opły­wa na­ród cze­ski,

Bra­tem się czu­je Ju­go­sło­wia­ni­na,

Nor­we­giem, kie­dy cier­pi lud nor­we­ski.

Z mat­ką ży­dow­ską nad pod­bi­te syny

Schy­la się, ręce za­ła­mu­jąc ża­lem,

Gdy Mo­skal pada – czu­je się Mo­ska­lem,

Z Ukra­in­ca­mi pła­cze Ukra­iny

Ten, któ­ry wszyst­kim ser­ce swe otwie­ra,

Fran­cu­zem jest, gdy Fran­cja cier­pi, Gre­kiem –

Gdy na­ród grec­ki z gło­du umie­ra,

Ten jest z oj­czy­zny mo­jej. Jest czło­wie­kiem.

A tym­cza­sem dzia­ły się krwa­we dzie­je. Do­syć, mamy już pra­wo do na­dziei.

966

W 1840 roku Théo­phi­le Gau­tier, pi­sarz post­ro­man­tycz­ny, za na­mo­wą przy­ja­ciół wy­brał się do od­le­głej i eg­zo­tycz­nej Hisz­pa­nii. Weź­my pod uwa­gę wa­run­ki epo­ki. Po­dróż dy­li­żan­sem z Pa­ry­ża do gra­nicz­nej Bay­on­ne trwa­ła cały ty­dzień. Do Kor­do­by za­wi­tał po mie­sią­cu. Onie­mia­ły sta­nął przed ka­te­drą, któ­ra no­si­ła to mia­no z uzur­pa­cji chrze­ści­jań­skiej tyl­ko. W rze­czy­wi­sto­ści był to Wiel­ki Me­czet La Me­zqu­ita. „Wra­że­nie, ja­kie­go się do­zna­je, wcho­dząc do tego sta­ro­daw­ne­go sank­tu­arium is­la­mu, jest trud­ne do okre­śle­nia i nie ma nic wspól­ne­go z wra­że­nia­mi łą­czą­cy­mi się za­zwy­czaj z ar­chi­tek­tu­rą: je­ste­ście ra­czej skłon­ni po­my­śleć, że idzie­cie skle­pio­nym la­sem niż środ­kiem bu­dow­li; w ja­ką­kol­wiek stro­nę się ob­ró­cić, oko błą­dzi po ale­jach ko­lumn, krzy­żu­ją­cych się i bie­gną­cych w nie­skoń­czo­ność, ni­czym szpa­le­ry mar­mu­ro­wej ro­ślin­no­ści, co buj­nie wy­strze­li­ła z zie­mi; ta­jem­ni­czy pół­mrok owe­go lasu utwier­dza jesz­cze to złu­dze­nie. Me­czet ma dzie­więt­na­ście naw wzdłuż, trzy­dzie­ści sześć wszerz; ale roz­pię­tość ar­kad po­przecz­nych jest znacz­nie mniej­sza. Każ­da nawa jest zbu­do­wa­na z dwóch rzę­dów łu­ków umiesz­czo­nych je­den nad dru­gim; nie­któ­re krzy­żu­ją się i prze­pla­ta­ją jak wstąż­ki, co daje naj­oso­bliw­szy efekt. Ko­lum­ny, wszyst­kie z jed­nej bry­ły, mają za­le­d­wie dzie­sięć do dwu­na­stu stóp wy­so­ko­ści, nie li­cząc ko­rync­ko-arab­skich ka­pi­te­li, wy­kwint­nych, moc­nych, przy­po­mi­na­ją­cych ra­czej pal­mę afry­kań­ską niż akant grec­ki. Te ko­lum­ny są z rzad­kie­go mar­mu­ru, z por­fi­ru, z ja­spi­su, z zie­lo­ne­go i fio­le­to­we­go okru­chow­ca oraz in­nych cen­nych ma­te­ria­łów. (…) W cza­sach ka­li­fów osiem­set srebr­nych lamp na­peł­nio­nych aro­ma­tycz­ną oli­wą roz­wid­nia­ło dłu­gie nawy, rzu­ca­jąc lśnie­nia na por­fir i gład­ki ja­spis ko­lumn, za­wie­sza­jąc iskrę na zło­co­nych gwiaz­dach su­fi­tów i wy­do­by­wa­jąc z cie­nia krysz­ta­ło­we mo­zai­ki i wer­se­ty Ko­ra­nu wple­cio­ne w ara­be­ski i kwia­ty. Wśród tych lamp były dzwo­ny z San­tia­go de Com­po­ste­la, łup Mau­rów; od­wró­co­ne i za­wie­szo­ne u skle­pie­nia na srebr­nych łań­cu­chach, oświe­tla­ły świą­ty­nię Al­la­cha i jego pro­ro­ka, zdu­mio­ne, że z dzwo­nów ka­to­lic­kich sta­ły się lam­pa­mi mu­zuł­mań­ski­mi. Spoj­rze­nie mo­gło wów­czas biec swo­bod­nie przez dłu­gie ko­lum­na­dy aż do kwit­ną­cych drzew po­ma­rań­czo­wych i bi­ją­cych w górę fon­tann dzie­dziń­ca, wi­docz­nych w stru­mie­niu świa­tła, któ­re sta­wa­ło się jesz­cze bar­dziej olśnie­wa­ją­ce przez kon­trast z pół­mro­kiem wnę­trza” (Teo­fil Gau­tier, Po­dróż do Hisz­pa­nii, War­sza­wa 1979).

Bu­do­wie me­cze­tu w Kor­do­bie, ukoń­czo­nej w roku 966, pa­tro­no­wał ka­lif Al-Ha­kam II al-Mu­stan­sir. Jego re­al­na wła­dza się­ga­ła da­le­ko poza gra­ni­ce ka­li­fa­tu Kor­do­by. To on, mu­zuł­ma­nin, roz­strzy­gał spo­ry mię­dzy ka­to­lic­ki­mi kró­la­mi hisz­pań­skich pro­win­cji. Dzię­ki Al-Ma­qqa­rie­mu wie­my na przy­kład, jak przy­jął uda­ją­ce­go się doń z proś­bą o po­moc kró­la Le­onu, Or­do­no IV zwa­ne­go Złym (cy­tu­ję za Clau­dio San­chez-Al­bor-noz, L’Espa­gne mu­sul­ma­ne, Pa­ris 1973): „Po dwóch dniach po­by­tu we wspa­nia­le ume­blo­wa­nym pa­ła­cu [w Me­di­na­ce­li – L.S.], któ­ry mu dano na kwa­te­rę, uzy­skał Or­do­no po­zwo­le­nie na uda­nie się do Ma­dïnat az-Za­hra, gdzie ka­lif udzie­li mu au­dien­cji. Ubrał się w suk­nię z bia­łe­go je­dwa­biu, co było hoł­dem dla ko­lo­ru flag Umaj­ja­dów, za­ło­żył cze­pek zdob­ny naj­szla­chet­niej­szy­mi ka­mie­nia­mi. Spra­wu­ją­cy naj­wyż­sze sta­no­wi­ska spo­śród chrze­ści­jan w An­da­lu­zji – sę­dzia Wa­lïd ibn Khay­zo­rân z Kor­do­by i ar­cy­bi­skup To­le­do Obayd Al­lah ibn Qâsim przy­by­li pil­nie, by za­zna­jo­mić go z re­gu­ła­mi ety­kie­ty prze­strze­ga­ny­mi na dwo­rze kor­do­bań­skim, w któ­rej to kwe­stii był ka­lif bar­dzo wy­ma­ga­ją­cy. (…) We drzwiach, na znak sza­cun­ku, zdjął król Or­do­no cze­pek i zrzu­cił płaszcz. Na po­le­ce­nie mi­strza ce­re­mo­nii od­dał te­raz parę kro­ków przed sie­bie, tak że zo­ba­czyć już mógł ka­li­fa za­sia­da­ją­ce­go w to­wa­rzy­stwie swych bra­ci, szwa­grów, we­zy­rów i waż­nych urzęd­ni­ków dwor­skich. Ru­szył tedy na­przód, przy­klę­ka­jąc co chwi­la, aż zna­lazł się u stóp ka­li­fa. Ten po­dał mu rękę do uca­ło­wa­nia, po czym wska­zał miej­sce, oko­ło pięt­na­ście stóp od tro­nu, gdzie może usiąść na ła­wie po­kry­tej zło­to­gło­wiem. Wszy­scy pa­no­wie hisz­pań­scy, po przej­ściu tego sa­me­go ce­re­mo­nia­łu i uca­ło­waw­szy dłoń ka­li­fa, za­ję­li miej­sce przy swo­im kró­lu, gdzie cze­kał na nich tak­że Wa­lïd ibn Khay­zo­rân ma­ją­cy słu­żyć za tłu­ma­cza. (…)

Po dłuż­szej chwi­li ci­szy ka­lif uśmiech­nął się i po­wie­dział do kró­la: «Ra­duj się, iż przy­by­łeś tu­taj, wie­rząc w na­szą ła­skę. Bę­dzie ci ona dana w stop­niu więk­szym na­wet, niż mo­głeś się tego spo­dzie­wać». Gdy usły­szał to Or­do­no, ra­dość za­bły­sła na jego twa­rzy. Pod­niósł się, po­tem padł na ko­la­na i uca­ło­wał dy­wan, któ­ry wiódł do tro­nu. «Je­stem – rzekł – Pa­nie, Two­im, któ­ry je­steś obroń­cą wszyst­kich wie­rzą­cych w jed­ne­go Boga, nie­wol­ni­kiem. Zda­ję się na Two­ją wspa­nia­ło­myśl­ność i cno­tę, po­wie­rzam Ci sie­bie i swo­ich lu­dzi. Zro­bię wszyst­ko, cze­go­kol­wiek so­bie za­ży­czysz i słu­żyć Ci będę szcze­rze i lo­jal­nie». Ka­lif skwi­to­wał wszyst­ko krót­kim stwier­dze­niem, iż przyj­mu­je oświad­cze­nie kró­la Le­onu do wia­do­mo­ści. Od­je­chał Ordo-no Zły z na­dzie­ją w ser­cu przez wiel­kie, mu­ro­wa­ne mia­sto, za­miesz­ka­łe przez pięt­na­ście ty­się­cy ro­dzin, z któ­re­go bo­gac­twem po­rów­nać mógł­by się ewen­tu­al­nie je­dy­nie Kon­stan­ty­no­pol. Domy to­nę­ły w ogro­dach na­wad­nia­nych wodą z gór, spro­wa­dza­ną dzię­ki wier­co­nym w ska­łach tu­ne­li­kom, ka­mien­nym, ryn­nom i akwe­duk­tom, ist­nym, do dzi­siaj nie­do­ści­gnio­nym ar­cy­dzie­łom my­śli in­ży­nie­ryj­nej. Do­pie­ro gdy wró­cił do swo­je­go su­ro­we­go, choć ka­mien­nie ob­wa­ro­wa­ne­go Leon, na­pa­dły go wąt­pli­wo­ści. Zdał so­bie bo­le­śnie spra­wę, że przy ta­kiej dys­pro­por­cji cy­wi­li­za­cyj­nej jest tyl­ko ma­rio­net­ką w ka­li­fo­wych rę­kach. I nie my­lił się tym ra­zem. Wiel­cy tego świa­ta, to jed­no nig­dy nie zmie­ni­ło się w dzie­jach, do­trzy­mu­ją zo­bo­wią­zań tyl­ko wte­dy, kie­dy jest im to wy­god­ne. Dla sła­bych trak­ta­ty są tyl­ko ka­wał­kiem pa­pie­ru na pod­pał­kę. I tak oczy­wi­ście było. Już rok póź­niej, po­par­ty przez te­goż sa­me­go, ła­ska­we­go Al-Ha­ka­ma II al-Mu­stan­sir, oba­lił go ku­zyn (syn Ra­mi­ro II) San­cho I Gru­by, któ­re­go z ko­lei za­stą­pił w roku 966 Ra­mi­ro III, po­tem Ber­mu­do II, Al­fons V, Ber­mu­do III” – wszy­scy z nie­na­wist­nej mu li­nii Ra­mi­ro II. Ale są to już zbęd­ne szcze­gó­ły re­la­cjo­nu­ją­ce li-tyl­ko ka­pry­sy kor­do­bań­skich ka­li­fów. Za­pa­mię­taj­my wszak­że for­mu­łę Or­do­ne­ra: „Pa­nie, któ­ry je­steś obroń­cą wszyst­kich wie­rzą­cych w jed­ne­go Boga”. Za­pa­mię­taj­my tak­że ka­to­lic­kie­go ar­cy­bi­sku­pa To­le­do, Obay­da Al­la­ha ibn Qâsi­ma. Za­pa­mię­taj­my kor­do­bań­skie sy­na­go­gi. Nig­dy już po­tem, przez omal ty­siąc­le­cie, nie spo­tkał się świat z taką re­li­gij­ną to­le­ran­cją, czy dzi­siej­szy­mi mó­wiąc sło­wa­mi – eku­me­ni­zmem. Mo­gli ka­li­fo­wie zmie­niać kró­lów na sza­chow­ni­cy kon­flik­tów roz­drob­nio­nych pań­ste­wek Hisz­pa­nii, ich pod­da­nym zo­sta­wia­li jed­nak peł­ną wol­ność re­li­gij­ną i świa­to­po­glą­do­wą.

W tym­że roku 966, w któ­rym Al Ha­kam II go­dzi się na ob­ję­cie wła­dzy przez Ra­mi­ra III, w od­le­głej Da­nii przyj­mu­je chrzest rzą­dzą­cy tam od dwu­dzie­stu sze­ściu już lat król Ha­rald I Si­no­zę­by. Jest to wład­ca po­tęż­ny, dys­po­nu­ją­cy flo­tą pa­nu­ją­cą bez tru­du nad Bał­ty­kiem, cie­śni­na­mi wio­dą­cy­mi na Mo­rze Pół­noc­ne i kil­ku­dzie­się­cio­ma ka­mien­ny­mi zam­ka­mi. Po­li­ty­kę pro­wa­dzi per­fek­cyj­nie cy­nicz­ną. W tym sa­mym roku, w któ­rym przyj­mu­je chrzest, łą­czy się so­ju­szem z jar­lem Ha­ko­nem z Lade, któ­ry jest, jak pi­szą P.G. Fo­ote i D.M. Wil­son (Wi­kin­go­wie, War­sza­wa 1975), „sil­nym po­plecz­ni­kiem kul­tów po­gań­skich”. Cóż z tego, sko­ro przy po­mo­cy Duń­czy­ków po­ko­na on nor­we­skie­go Ha­ral­da Sza­ry Płaszcz i eks­ter­mi­nu­je jego oto­cze­nie, sta­jąc się pa­nem Nor­we­gii jako wi­ce­król duń­ski. Ha­rald Si­no­zę­by nie ma oczy­wi­ście naj­mniej­szej ocho­ty na­strę­cza­nia so­bie kło­po­tów i na­wra­ca­nia no­wych nor­we­skich pod­da­nych. To­też bez skru­pu­łów re­kru­tu­je po­gan do swo­jej ar­mii, któ­ra wkrót­ce sta­je się je­dy­ną siłą w tej czę­ści Eu­ro­py mo­gą­cą sta­wić czo­ło ce­sar­stwu, o czym gorz­ko prze­ko­na się Ot­ton II. Lu­bu­je się Ha­rald Si­no­zę­by w do­ko­na­niach mo­nu­men­tal­nych. W Ju­tlan­dii wzno­si po­mnik ku czci swo­ich ro­dzi­ców Gor­ma i Thy­ri. „Ten ogrom­ny, na wpół pi­ra­mi­dal­ny głaz z sza­re­go gra­ni­tu z czer­wo­ny­mi żył­ka­mi stoi na kró­lew­skim cmen­ta­rzu w Jel­ling. Ma on oko­ło 2,5 m wy­so­ko­ści i wy­ku­ty na jed­nej z płasz­czyzn dłu­gi na­pis ru­nicz­ny, któ­ry mówi o oko­licz­no­ściach jego ozdo­bie­nia. Po­zo­sta­łe dwie płasz­czy­zny po­kry­te są pła­sko­rzeź­ba­mi, z któ­rych jed­na przed­sta­wia po­stać Chry­stu­sa na krzy­żu, wy­rzeź­bio­ną w nie­zwy­kle wy­sty­li­zo­wa­ny spo­sób, dru­ga zaś uka­zu­je ra­czej nie­zgrab­ne­go i for­mal­nie po­trak­to­wa­ne­go lwa w splo­tach węża. (…) Ka­mień z Jel­ling jest nie tyl­ko waż­nym prze­ja­wem sty­lu Mam­men. Jego zna­cze­nie po­le­ga rów­nież na tym, że był praw­do­po­dob­nie in­spi­ra­to­rem znacz­nej ilo­ści skan­dy­naw­skich rzeźb w ka­mie­niu. We­dług za­byt­ku z Jel­ling moż­na usta­lić czas trwa­nia sty­lu Mam­men, mu­siał on bo­wiem być już roz­wi­nię­ty, kie­dy rzeź­bio­no gła­zy w la­tach osiem­dzie­sią­tych dzie­sią­te­go wie­ku.

Okre­śle­nie daty osią­gnię­cia doj­rza­ło­ści tego sty­lu na po­ło­wę wie­ku X wy­da­je się więc prze­ko­ny­wa­ją­ce. W ta­kim wy­pad­ku styl Mam­men zo­stał bez­po­śred­nio za­stą­pio­ny przez styl Rin­ge­ri­ke, któ­ry po­ja­wił się na po­cząt­ku XI wie­ku”. Dzie­sią­ty wiek i mowa już o zmie­nia­ją­cych się sty­lach w rzeź­bie i ar­chi­tek­tu­rze? Nic w tym dziw­ne­go. Za Ha­ral­dem Si­no­zę­bym stoi wszak­że pa­ro­wie­ko­wa tra­dy­cja wi­kin­gów, od­kryw­ców Is­lan­dii, Gren­lan­dii, a za­pew­ne i Ame­ry­ki. Ich duń­ska część mia­ła już w VIII wie­ku do swo­jej dys­po­zy­cji im­po­nu­ją­ce, mu­ro­wa­ne bazy w Trel­le­bor­gu, Fyr­ka­cie etc. Ko­ścio­ły w Aar­hus czy Ribe, gdzie dzia­łał be­ne­dyk­tyn świę­ty Ans­gar, po­wsta­ły już w la­tach pięć­dzie­sią­tych dzie­wią­te­go wie­ku.

Żad­ne­go po­rów­na­nia z pol­skim księ­ciem Miesz­kiem I. Wpraw­dzie przy­jął on chrzest w tym sa­mym 966 roku co Ha­rald Si­no­zę­by, a rok ten jest jed­no­cze­śnie umow­ną datą po­cząt­ków pań­stwo­wo­ści pol­skiej, ale de fac­to wy­chy­nął wła­śnie z nad­war­ciań­skich kniei. Skoń­czy­łem nie­daw­no lek­tu­rę książ­ki Te­re­sy i Ry­szar­da Kier­snow­skich Ży­cie co­dzien­ne na Po­mo­rzu wcze­sno­śre­dnio­wiecz­nym, wiek X-XII (War­sza­wa 1970). Jest w tym ty­tu­le za­war­te swo­iste świa­dec­two pol­skiej świa­do­mo­ści dzie­jów. W roku 2009 by­łem re­cen­zen­tem pra­cy dok­tor­skiej Po­lki Mo­ni­ki Sia­my, przed­sta­wio­nej na Uni­wer­sy­te­cie Gre­no­ble III. Roz­pra­wa pod ty­tu­łem Mi­to­lo­gia chrze­ści­jań­ska w Pol­sce wcze­sne­go śre­dnio­wie­cza. Przy­kład świę­te­go Woj­cie­cha była rze­czy­wi­ście zna­ko­mi­ta. Z wiel­ką przy­jem­no­ścią, oprócz naj­wyż­szych ocen, uchwa­li­li­śmy dla au­tor­ki spe­cjal­ne wy­róż­nie­nie i wnio­sek o pu­bli­ka­cję jej dok­to­ra­tu. Wąt­pli­wo­ści wzbu­dził tyl­ko ty­tuł, co zresz­tą do­ty­czy­ło­by rów­nież książ­ki Kier­snow­skich, gdy­by obie mia­ły być tłu­ma­czo­ne na Za­cho­dzie. „Wcze­sne śre­dnio­wie­cze” to bo­wiem dla Fran­cu­za, Niem­ca, Hisz­pa­na czy Wło­cha wie­ki V do IX, po­tem mamy już do czy­nie­nia ze śre­dnio­wie­czem, jak go zwał, tak zwał, „środ­ko­wym”, „wła­ści­wym”, „doj­rza­łym”. To, co dla Po­la­ka jest po­cząt­kiem, dla nich jest cią­giem dal­szym. Do­pie­ro w tym mo­men­cie zmie­rzyć moż­na do­bit­nie i do­sad­nie, co jest nie­sły­cha­nie waż­ne, choć nie za­wsze wy­star­cza­ją­co po­strze­ga­ne, opóź­nie­nie kul­tu­ry pol­skiej na are­nie eu­ro­pej­skiej. Kor­do­ba ka­li­fa Al-Ha­ka­ma II wy­prze­dza­ła ją o czte­ry wie­ki przy­najm­niej, Da­nia Ha­ral­da Si­no­zę­be­go o dwa lub pół­to­ra wie­ku. Ha­rald zdą­żył jesz­cze wsko­czyć do wa­go­nu hi­sto­rii dru­giej kla­sy, pań­stwo Miesz­ka w ostat­niej chwi­li do od­jeż­dża­ją­cej przy­cze­py. To jed­nak też był ogrom­ny suk­ces za­rów­no Da­nii i Pol­ski, jak i pa­pie­stwa udzie­la­ją­ce­go kon­se­kwent­nie po­mo­cy dla pra­cy mi­syj­nej w Eu­ro­pie pół­noc­nej i pół­noc­no-wschod­niej. Nie­ste­ty, chrzest dwóch ma­ją­cych co­raz więk­sze zna­cze­nie państw nie mógł ucie­szyć pa­pie­ża Jana XIII (Jana z Na­rni). Ten klu­czo­wy aku­rat i sym­bo­licz­ny rok spę­dził on bo­wiem, za­mknię­ty przez bun­tow­ni­ków z naj­bliż­sze­go oto­cze­nia, w zim­nym, wię­zien­nym lo­chu. O co po­szło? Jan XIII na­le­żał do ide­ali­stów bio­rą­cych do­słow­nie li­te­rę pra­wa ko­ściel­ne­go i tak zwa­ne­go ob­ja­wie­nia. Le­d­wo wło­żył tia­rę na gło­wę, już ka­zał po­ścić w Wiel­ki Post i wszyst­kie świę­ta, wtrą­cał się w ży­cie ro­dzin­ne wy­znaw­ców, przy­wo­ły­wał mi­tycz­ne „pra­wo na­tu­ral­ne”, po­tę­piał, na­ka­zy­wał, wy­kli­nał. Spo­wo­do­wa­ło to spon­ta­nicz­ny bunt spo­łe­czeń­stwa, któ­re wpraw­dzie uczęsz­cza­ło na msze, pła­ci­ło Rzy­mo­wi dzie­się­ci­ny, opła­ca­ło kosz­tow­ne pro­ce­sje, chcia­ło jed­nak mieć pra­wo do spo­koj­ne­go ży­cia po­dług re­guł może nie­uświę­co­nych, zgod­nych za to ze zdro­wym roz­sąd­kiem. Z po­mo­cą po­śpie­szył i uwol­nił pa­pie­ża z ka­za­ma­tów ce­sarz Ot­ton I. Oczy­wi­ście w imię pry­ma­tu ojca świę­te­go, pra­wo­wier­no­ści i czte­rech ewan­ge­lii. Tyle, że w po­li­ty­ce jest za­wsze coś za coś. Od roku 966 aż do koń­ca pon­ty­fi­ka­tu w 972 stał się pa­pież Jan XIII, a póź­niej rów­nież jego na­stęp­ca Be­ne­dykt VI, ma­rio­net­ką w rę­kach ce­sa­rza Ot­to­na. Jed­nak nie na dłu­go. Kie­dy tyl­ko umrze po­tęż­ny pro­tek­tor, Be­ne­dykt VI zo­sta­nie oba­lo­ny, uwię­zio­ny w Zam­ku Świę­te­go Anio­ła, a wresz­cie udu­szo­ny na roz­kaz swo­je­go na­stęp­cy, po­cząt­ko­wo anty-pa­pie­ża, Bo­ni­fa­ce­go VII, któ­ry zdą­żył już otruć in­ne­go swo­je­go ry­wa­la Jana XIV. Sam, w lo­gicz­nym cią­gu dzie­jów, jak pi­sze Ru­dolf Fi­scher Wol­l­pert (Lek­sy­kon pa­pie­ży, Kra­ków 1990), zo­stał za­mor­do­wa­ny rok po śmier­ci Jana XIV. „Ścią­gnął na sie­bie nie­na­wiść wszyst­kich, rów­nież swo­ich krew­nych; jego zwło­ki prze­bi­to włócz­nia­mi, wle­czo­no przez uli­ce mia­sta i po­rzu­co­no na ryn­ku”. Za­iste nie była naj­bez­piecz­niej­sza na prze­ło­mie X i XI wie­ku ta ekle­zja­stycz­na rzym­ska i du­chow­na po­sa­da. W świe­cie opi­sy­wa­nym dziś chęt­nie jako ule­gły wo­bec Ko­ścio­ła i wie­rzą­cy bez­kry­tycz­nie w jego dok­try­nę, w rze­czy­wi­sto­ści jaką taką wier­ność do­gma­tom i au­to­ry­te­to­wi Rzy­mu wy­mu­szać mu­sia­ły na­jem­ne mie­cze. Nie pod­wa­ża to w ni­czym słusz­no­ści dzia­łań Miesz­ka I czy Ha­ral­da Si­no­zę­be­go, gdyż ce­sar­ska po­tę­ga oka­za­ła się mi­li­tar­nie i cy­wi­li­za­cyj­nie sil­niej­sza od wszel­kich kon­ku­ren­cyj­nych opcji. Sta­nę­li więc po pro­stu, w czym nie ma żad­nej me­ta­fi­zy­ki, na ba­ry­ka­dzie po stro­nie zwy­cięz­ców. Tym bar­dziej że je­dy­ny po­ten­cjal­ny kon­ku­rent – ce­sar­stwo wschod­nio­rzym­skie, czy jak kto woli Bi­zan­cjum – osła­bio­ne nie­ustan­ny­mi, we­wnętrz­ny­mi wal­ka­mi o wła­dzę, za­czy­na co­raz bar­dziej za­skle­piać się w so­bie. Po śmier­ci Ro­ma­na II (syna Kon­stan­ty­na VII) rzą­dy przy­własz­czył so­bie w 963 roku na­czel­ny do­wód­ca wojsk Ni­ce­for Fo­kas. Teo­re­tycz­nie miał on re­spek­to­wać pra­wa sy­nów Ro­ma­na – Kon­stan­ty­na i Ba­zy­le­go, w rze­czy­wi­sto­ści jed­nak nie miał naj­mniej­szej ocho­ty dzie­lić się wła­dzą. W cią­gu paru lat po­tra­fił tak sko­rum­po­wać apa­rat ad­mi­ni­stra­cyj­ny, że kie­dy zo­stał za­mor­do­wa­ny, na tron, za­miast pra­wo­wi­tych pre­ten­den­tów, wstą­pił jego sio­strze­niec Jan Tzi­mi­skes. Do­pie­ro przed­wcze­sna, na­tu­ral­na zresz­tą śmierć Jana uto­ro­wa­ła dro­gę do wła­dzy pra­wo­wi­te­mu spad­ko­bier­cy, Ba­zy­le­mu II Buł­ga­ro­bój­cy, któ­ry rzą­dził póź­niej przez czter­dzie­ści dzie­więć lat, co daje mu miej­sce w trzy­dzie­st­ce naj­dłu­żej pa­nu­ją­cych wład­ców eu­ro­pej­skich wszech cza­sów. Sam przy­do­mek świad­czy, iż był on ce­sa­rzem eks­pan­syw­nym, ma­ją­cym im­pe­rial­ną wi­zję Bi­zan­cjum. Był to już jed­nak ła­bę­dzi śpiew ce­sar­stwa. Od chwi­li jego śmier­ci, po­mi­mo kil­ku jesz­cze spo­ra­dycz­nych zry­wów, stan po­sia­da­nia Bi­zan­cjum za­czy­na się kur­czyć, słab­nie też jego pro­mie­nio­wa­nie kul­tu­ral­ne. Hi­sto­ryk prze­ko­nu­je się raz jesz­cze, że ty­sią­ce wspa­nia­łych bu­dow­li, bi­blio­te­ki, uczel­nie, któ­re, gdy­by je oglą­da­li Miesz­ko I czy Ha­rald Si­no­zę­by, przy­pra­wi­ły­by ich o za­wrót gło­wy, nie mó­wiąc o nie­moż­li­wo­ści zro­zu­mie­nia ję­zy­ka prze­ra­sta­ją­cych ich o wiek bi­zan­tyj­skich in­te­lek­tu­ali­stów, nie mia­ły żad­ne­go zna­cze­nia wo­bec siły pię­ści, czy­li w tym przy­pad­ku rzym­sko-ger­mań­skie­go mie­cza. Na­wet to ra­cjo­nal­ne wy­da­wa­ło­by się prze­ko­na­nie, że cy­wi­li­za­cje wyż­sze asy­mi­lu­ją niż­sze, oka­zu­je się na­gle zu­peł­nie złud­ne.

Słab­ną­ce ce­sar­stwo wschod­nie szu­ka roz­pacz­li­wie so­jusz­ni­ków. Znaj­du­je ich na Rusi ki­jow­skiej, któ­ra wła­śnie, po­dob­nie jak Pol­ska Miesz­ka I, w tym sa­mym cza­sie wkra­cza ener­gicz­nie na kar­ty hi­sto­rii. W la­tach 964-965 wład­ca Ki­jo­wa Świę­to­sław pro­wa­dzi zwy­cię­skie woj­ny z ży­dow­ską lud­no­ścią Cha­za­rii, wy­pie­ra­jąc swych prze­ciw­ni­ków z ziem nad­woł­żań­skich i czę­ścio­wo znad gór­ne­go Donu. Bar­dzo skom­pli­ko­wa­ne są te ży­dow­sko-cha­zar­skie dzie­je. Pi­sze Lew Gu­mi­low (Od Rusi do Ro­sji, War­sza­wa 2004): „Zda­wa­ło­by się, że po­win­no na­stą­pić wy­mie­sza­nie się Cha­za­rów z Ży­da­mi. Ale nic z tego. (…) Za Ży­dów uwa­ża­no wszyst­kie dzie­ci Ży­dó­wek, nie­za­leż­nie od tego, kim byli ich oj­co­wie. Cha­za­ro­wie zaś, jak wszyst­kie na­ro­dy eu­ra­zja­tyc­kie, ród wy­wo­dzi­li od ojca. Te róż­ne tra­dy­cje nie po­zwa­la­ły na wy­mie­sza­nie się dwóch na­ro­dów (et­no­sów), róż­ni­ca zaś mię­dzy nimi po­le­ga­ła na tym, że dzie­ci Cha­za­rek i dzie­ci Ży­dó­wek były in­a­czej uczo­ne. Na­uczy­ciel ra­bin nie przyj­mo­wał do szko­ły dziec­ka, je­że­li nie było ono Ży­dem, to zna­czy je­że­li jego mat­ka była Cha­zar­ką lub ko­bie­tą Pie­czyn­gów. Oj­ciec uczył ta­kie dziec­ko sam, ale oczy­wi­ście go­rzej niż uczo­no w che­drze. Tak utrwa­li­ły się dwa róż­ne ste­reo­ty­py za­cho­wań. Wła­śnie ta róż­ni­ca okre­śli­ła róż­ne losy dwóch na­ro­dów: Ży­dów i Cha­za­rów”. Ten nie­co an­ty­se­mic­ki wy­wód (ale jak wi­dać ro­syj­ski an­ty­se­mi­tyzm ma po­nad­ty­siąc­let­nią tra­dy­cję) pod­da­ny zo­stał ostrej kry­ty­ce przez wie­lu hi­sto­ry­ków. Fak­tem jest bo­wiem, że wspól­ną re­li­gią Cha­za­rów i Ży­dów był ju­da­izm, a pierw­sze do­ku­men­ty cha­zar­skie­go pi­śmien­nic­twa, po­cho­dzą­ce z po­ło­wy X wie­ku li­sty kró­la Jó­ze­fa do emi­ra Kor­do­by Abd ar-Rah­ma­na III, na­pi­sa­ne są w ję­zy­ku i al­fa­be­cie he­braj­skim. Moż­na więc, przy­pusz­cza­ją prze­ciw­ni­cy Gu­mi­lo­wa, po­czy­ty­wać Ży­dów i Cha­za­rów za jed­ność. Do­da­je­my do tego tych, któ­rzy Ży­dów wschod­nio­eu­ro­pej­skich zgo­ła od Cha­za­rów wy­wo­dzą, czy też ak­tu­al­ne rosz­cze­nia spo­krew­nio­nych z Cha­za­ra­mi Bal­ka­rów do uzna­nia ich za peł­no­praw­nych Izra­eli­tów, by prze­ko­nać się, iż nie­ma­łe jest w tej ma­te­rii rze­czy po­mie­sza­nie. W każ­dym ra­zie pierw­szy raz usły­sza­ła Za­chod­nia Eu­ro­pa o Ru­sach jako po­grom­cach Ży­dów i w nie­któ­rych kra­jach zgo­ła się to spodo­ba­ło. Aku­rat o Bi­zan­tyj­czy­kach nie moż­na tego po­wie­dzieć. Utrzy­my­wa­li oni z Ży­da­mi-Cha­za­ra­mi do­bre sto­sun­ki han­dlo­we i wręcz czu­li się ich pro­tek­to­ra­mi. W po­li­ty­ce nie ma jed­nak sen­ty­men­tów. Sko­ro Świę­to­sław wy­szedł ze zma­gań zwy­cię­sko, z nim trze­ba się było ukła­dać. W 966 przy­by­wa więc do Ki­jo­wa kon­stan­ty­no­pol­ski wy­słan­nik Ka­lo­kir. Skła­nia on Ru­sów do pod­pi­sa­nia so­ju­szu, na mocy któ­re­go mają ude­rzyć na za­gra­ża­ją­ce ce­sar­stwu car­stwo buł­gar­skie. Umo­wy do­trzy­ma­no. Ru­so­wie lą­du­ją w uj­ściu Du­na­ju, roz­bi­ja­ją ar­mię cara buł­gar­skie­go Pio­tra, bio­rą do nie­wo­li, ka­stru­ją i od­sy­ła­ją do Kon­stan­ty­no­po­la jego sy­nów, opa­no­wu­ją całą Buł­ga­rię. Nie bę­dzie­my się za­trzy­my­wać nad efe­me­rycz­ny­mi skut­ka­mi geo­po­li­tycz­ny­mi tych wy­da­rzeń. Spo­wo­do­wa­ły one jed­nak to, cze­go ich uczest­ni­cy nie mo­gli wte­dy jesz­cze prze­wi­dzieć. Oto zwy­cię­ska Ruś zna­la­zła się pod wpły­wem kul­tu­ral­nym i re­li­gij­nym Bi­zan­cjum. Gra­ni­ce się zmie­nia­ją, duch po­zo­sta­nie. Za dwa­dzie­ścia lat Ki­jów przyj­mie chrzest w ry­cie wschod­nim. Do­ko­nu­je się po­siew pod nie­unik­nio­ny póź­niej kon­flikt ka­to­li­cy­zmu i pra­wo­sła­wia, a w kon­se­kwen­cji póź­niej­szych wa­śni Pol­ski i Ro­sji.

1039

Nie taki to wiel­ki pro­blem wło­żyć mniej wię­cej hi­sto­rycz­nych musz­kie­te­rów w cza­sy Lu­dwi­ków XIII i XIV albo pana Wo­ło­dy­jow­skie­go, Kmi­ci­ca, czy Skrze­tu­skie­go w pol­ski XVII wiek, jak to zro­bi­li od­po­wied­nio Alek­san­der Du­mas i Hen­ryk Sien­kie­wicz. Do­ku­men­tów co nie­mia­ra, sama hi­sto­ria ukła­da sce­na­riusz. Cóż jed­nak zro­bić, kie­dy nie wia­do­mo nic. Na ta­kie pi­sa­nie po­rwał się, acz tyl­ko czę­ścio­wo, Jó­zef Igna­cy Kra­szew­ski. Nie­ste­ty, nie star­czy­ło i jemu in­wen­cji, żeby za­ma­lo­wać bia­łą pla­mę hi­sto­rii pol­skiej. Pi­szą tym­cza­sem Ma­riusz Trą­ba i Lech Biel­ski (Po­czet kró­lów i ksią­żąt pol­skich, Biel­sko-Bia­ła 2003): „Po­czą­tek pa­no­wa­nia w Pol­sce Ka­zi­mie­rza na­zy­wa­ne­go w na­stęp­nych wie­kach Od­no­wi­cie­lem, a w star­szej li­te­ra­tu­rze rów­nież Mni­chem, na­le­ży do naj­bar­dziej za­gad­ko­wych okre­sów w dzie­jach śre­dnio­wiecz­nej Pol­ski”. Se­kun­du­je im An­drzej No­wak (Kro­ni­ka Pol­ski, Kra­ków 1998): Na­stę­pu­je „za­męt w kra­ju, któ­ry wo­bec za­gad­ko­we­go przed­sta­wie­nia w źró­dłach, hi­sto­ry­cy sta­ra­ją się wy­ja­śnić, sta­wia­jąc róż­ne hi­po­te­zy”. Po­dob­ne­go zda­nia są Be­ne­dykt Zien­ta­ra i Ge­rard La­bu­da. Naj­czę­ściej mówi się o „re­ak­cji po­gań­skiej” po­łą­czo­nej z po­wsta­niem lu­do­wym (an­ty­feu­dal­nym?). Wy­da­je się, że ów ruch naj­sil­niej­szy był w Wiel­ko­pol­sce, miał też miej­sce w Ma­ło­pol­sce, omi­nął na­to­miast Ma­zow­sze trzy­ma­ne twar­dą ręką przez cze­śni­ka Miesz­ka II Mie­cła­wa albo Ma­sła­wa. Z ru­chem lu­do­wym, to też spe­ku­la­cje, po­łą­czyć się miał ruch moż­no­wład­ców skie­ro­wa­ny prze­ciw Ka­zi­mie­rzo­wi nie­umie­ją­ce­mu za­pew­nić bez­pie­czeń­stwa ich wło­ściom. Nic tu nie jest pew­ne. W każ­dym ra­zie pra­wo­wi­ty wład­ca zmu­szo­ny jest do uciecz­ki z kra­ju. Po­dob­no po jego rej­te­ra­dzie rzą­dy ob­jął na krót­ko (cóż za te­mat dla po­wie­ści hi­sto­rycz­nej) jego przy­rod­ni brat Bo­le­sław zwa­ny Za­po­mnia­nym. Nie ma żad­nych wia­ry­god­nych do­wo­dów na samo jego ist­nie­nie. Nie prze­szka­dza to tra­dy­cji dzie­jo­wej kul­ty­wo­wać jego pa­mię­ci jako mę­czen­ni­ka za­mor­do­wa­ne­go przez zdraj­ców lub po­le­głe­go w wal­ce z Cze­cha­mi. W tej hi­sto­rii udo­ku­men­to­wa­ny i re­al­ny jest tyl­ko na­jazd z po­łu­dnia. Ksią­żę cze­ski Brze­ty­sław, za­zna­jo­mio­ny z cha­osem w dzie­dzi­nach Pia­stów, po­sta­na­wia wy­cią­gnąć kasz­ta­ny z ognia pa­lą­ce­go zie­mię są­sia­dów. Wy­da­wa­ło­by się, iż oka­zja jest wy­jąt­ko­wa i nie­przy­no­szą­ca ry­zy­ka. Wo­jo­wie Brze­ty­sła­wa bez żad­ne­go tru­du do­cie­ra­ją do Gnie­zna, ra­bu­jąc re­li­kwie świę­te­go Woj­cie­cha, a dla więk­szej pew­no­ści rów­nież ko­ści jego bra­ta Ra­dzi­ma, pierw­sze­go ar­cy­bi­sku­pa gnieź­nień­skie­go i pię­ciu pol­skich ere­mi­tów mę­czen­ni­ków (Be­ne­dykt Zien­ta­ra, Po­czet kró­lów i ksią­żąt pol­skich, War­sza­wa 1980). Pusz­cza­ją kraj z dy­mem, upro­wa­dza­ją ty­sią­ce nie­wol­ni­ków, ob­sa­dza­ją swo­imi za­ło­ga­mi gro­dy na Ślą­sku. Triumf Brze­ty­sła­wa jest jed­nak rów­nie spek­ta­ku­lar­ny, co ilu­zo­rycz­ny. Król Nie­miec Hen­ryk III, już za sie­dem lat ce­sarz, nie ma naj­mniej­sze­go za­mia­ru ak­cep­to­wać fak­tu, żeby mu ja­kieś ksią­żąt­ko wy­bie­ga­ło przed sze­reg. Cała lo­gi­ka wła­dzy ce­sar­stwa opie­ra się na za­cho­wy­wa­niu rów­no­wa­gi mię­dzy wa­sa­la­mi. Chwi­la naj­więk­szych wik­to­rii Brze­ty­sła­wa jest więc rów­nież chwi­lą po­cząt­ku od­ro­dze­nia pia­stow­skiej Pol­ski. W za­ist­nia­łej sy­tu­acji, po su­ro­wym skar­ce­niu Cze­chów, co od­bie­ra im sku­tecz­nie ocho­tę do pod­bo­jów, jest ła­skaw Hen­ryk III przy­po­mnieć so­bie nie­szczę­śli­we­go wy­gnań­ca. Daje mu do dys­po­zy­cji pię­ciu­set ry­ce­rzy i na­ka­zu­je przy­wró­cić po­rzą­dek na wscho­dzie. Nie jest to byle ja­kie wspar­cie zbroj­ne. W bi­twach owe­go kre­su bra­ło z re­gu­ły udział po kil­ku­set naj­wy­żej ry­ce­rzy z obu stron. Z ło­po­tem nie­miec­kich flag wra­ca Ka­zi­mierz Od­no­wi­ciel w 1039 roku na pia­stow­skie zie­mie. Dla Hen­ry­ka III nie jest to wca­le ła­twa de­cy­zja. Już w IX wie­ku, jako po­zo­sta­łość mar­chii Ka­ro­la Wiel­kie­go, po­wsta­ło bo­wiem na pół­noc­no-za­chod­nich gra­ni­cach ce­sar­stwa hrab­stwo Ho­lan­dii. Gwo­li ści­sło­ści sama na­zwa Ho­lan­dia, albo od Hol­tland – kraj la­sów, albo On­land – kraj pod­mo­kły i pła­ski, po­ja­wi­ła się do­pie­ro w po­cząt­kach XII wie­ku (Jan Ba­lic­ki, Ma­ria Bo­guc­ka, Hi­sto­ria Ho­lan­dii