Strona główna » Poradniki » Nauka kochania siebie. Od wybaczenia do pełnej samoakceptacji

Nauka kochania siebie. Od wybaczenia do pełnej samoakceptacji

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7377-807-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nauka kochania siebie. Od wybaczenia do pełnej samoakceptacji

Wielu z nas ma problemy z okazywaniem dobroci sobie, a jej brak jest często powodem problemów zdrowotnych i emocjonalnych. Czas z tym skończyć. Autor studiował najnowsze badania z zakresu chemii mózgu i poznawał techniki psychoterapeutyczne oraz narzędzia do rozwoju osobistego. Dowiódł, że miłość do siebie mamy w genach, ale tracimy ją w wieku sześciu lat pod wpływem otoczenia. Dr Hamilton udowadnia, że mózg można przeprogramować i podaje proste techniki, jak to zrobić. Proponuje praktyki, dzięki którym nauczysz się zmieniać i tworzyć pozytywne nawyki myślowe. Poznasz 27 ćwiczeń, które pomogą Ci odkryć swoje prawdziwe „ja” i poprawić samoocenę. Szybko zmienisz nastawienie do siebie i wybaczysz wszelkie niepowodzenia. Odkryj i pokochaj siebie bezwarunkowo!

Polecane książki

„Bądź dumna ze swego bólu”, powiedziała matka. „Jesteś silniejsza od tych, którzy go nie zaznali”.Kiedy Kira, utalentowana dziewczynka z okaleczoną nogą, zostaje sierotą, musi walczyć o przetrwanie w brutalnej, prymitywnej społeczności, zaślepionej własnymi uprzedzeniami. Według mieszkańców wioski j...
Najczęściej występującym okresem, za który pracownikowi nie przysługuje wynagrodzenie, a który należy wykazać w dokumentach ubezpieczeniowych, jest urlop bezpłatny. W tym czasie następuje zawieszenie ubezpieczeń pracowniczych, o czym należy poinformować ZUS za pomocą odpowiednio wypełnionych raportó...
Australijska researcherka Lily Nolan jest najlepsza w swoim zawodzie. Dlatego właśnie ją wybiera włoski biznesmen Raffael Petri, by wykonała dla niego ważne zlecenia. Lily celu musi przyjechać do Nowego Jorku, chociaż od lat pracuje wyłącznie zdalnie, ze swojego biura w Sydney. Ma powody, by unikać ...
Pracując ze skoroszytami zawierającymi odwołania do innych plików, można napotkać kłopot z łączami przy zmianie lokalizacji pliku. Zwykle jest to duży problem, którego rozwiązanie zabiera sporo czasu. W tym e-booku wyjaśniamy, w jaki sposób program Excel przechowuje łącza do plików znajdujących się ...
Nieoficjalny poradnik do gry Final Fantasy XV zawiera wszystkie potrzebne informacje, by ukończyć grę w 100 procentach. W początkowych rozdziałach, zamieszczone zostały podstawowe informacje na temat rozgrywki. Zapoznasz się tutaj z opisem interfejsu, sterowania i podstawowych mechanizmów gry. Przec...
Pochodząca z wyższych sfer doktor Victoria Radley marzy o karierze zawodowej. Ma ambitne plany i chce zostać profesorem. Pragnęłaby także szczęścia rodzinnego, lecz uważa, że praca i miłość nie dadzą się pogodzić i że trzeba z czegoś zrezygnować. Jej kolega ze szpitala, pochodzący z biednej rodziny ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa David R. Hamilton

REDAKCJA: Irena Kloskowska

SKŁAD: Tomasz Piłasiewicz

PROJEKT OKŁADKI: Iga Maliszewska

TŁUMACZENIE: Katarzyna Stolba

KOREKTA: Ewa Korsak

Wydanie I

BIAŁYSTOK 2016

ISBN 978-83-7377-807-8

Przetłumaczono z: I HEART ME

Copyright © 2015 by David Hamilton

English language publication 2015 by Hay House UK Ltd.

© Copyright for the Polish edition by Studio Astropsychologii, Białystok 2015

All rights reserved, including the right of reproduction in whole or in part in any form.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych bez pisemnej zgody posiadaczy praw autorskich.

Informacje zawarte w niniejszej publikacji nie powinny być traktowane jako substytut profesjonalnej konsultacji medycznej; w tym celu należy zawsze skontaktować się z doświadczonym lekarzem. Czytelnik korzysta z wszelkich informacji zawartych w niniejszej publikacji wedle własnego uznania i na własną odpowiedzialność. Ani autor, ani wydawca nie ponoszą odpowiedzialności za jakiekolwiek straty, roszczenia lub szkody powstałe w wyniku używania bądź nadużywania sugestii zawartych w niniejszej publikacji, lub zaniechania zasięgnięcia konsultacji medycznej, lub za jakiekolwiek materiały zamieszczone na stronach internetowych należących do osób trzecich.

15-762 Białystok

ul. Antoniuk Fabr. 55/24

85 662 92 67 – redakcja

85 654 78 06 – sekretariat

85 653 13 03 – dział handlowy – hurt

85 654 78 35 – www.talizman.pl – detal

strona wydawnictwa: www.studioastro.pl

sklep firmowy: Białystok, ul. Antoniuk Fabr. 55/20

Więcej informacji znajdziesz na portalu www.psychotronika.pl

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ: Tomasz Szymański

konwersja.virtualo.pl

Dla Oskara

Wykaz ćwiczeń

Jak bardzo przypominasz swoich rodziców? (tutaj)

Co sprawiło, że masz trudności z niską samooceną? (tutaj)

Jakie były intencje twoich rodziców? (tutaj)

Pozycja „Jestem wystarczająco dobry” (tutaj)

Jak zostać mistrzem świata w miłości do samego siebie? (tutaj)

Bądź sobą! (tutaj)

Zdystansuj się! (tutaj)

Wyekstrahuj swoje „ja” (tutaj)

Zmniejszanie problemu (tutaj)

Uzasadnij, dlaczego poglądy są subiektywne i zmienne (tutaj)

Pochwal się swoją wyjątkowością (tutaj)

Co w sobie lubisz? (tutaj)

Pokochaj swoje selfie (tutaj)

Chciałbyś być sobą? (tutaj)

Zastanów się, kim jesteś (tutaj)

Przestaw myśli na inne tory (tutaj)

Przećwicz medytację miłującej dobroci (tutaj)

Idź za głosem swego wewnętrznego Buddy (tutaj)

Przećwicz „pozycję współczucia” (tutaj)

Naucz się wybaczać samemu sobie (tutaj)

Jakie były twoje intencje? (tutaj)

Naucz się wybaczać innym (tutaj)

Twoje pragnienia i potrzeby (tutaj)

Twoje pragnienia i potrzeby – ciąg dalszy (tutaj)

Przejąć kontrolę (tutaj)

Przypomnij sobie, jaki jesteś odważny (tutaj)

Zacieranie różnic (tutaj)

Postaraj się zrobić coś jeszcze lepiej (tutaj)

Przedmowa

Miłość do samego siebie to temat niezmiernie bliski mojemu sercu. Powiem więcej, gdybym nie pokochała siebie, pewnie straciłabym życie.

W 2006 roku znalazłam się na granicy życia i śmierci. Zachorowałam na raka – nowotwór układu chłonnego IV stopnia – z przerzutami na całe ciało. Guzy – większość z nich wielkości cytryny – umiejscowiły się u podstawy czaszki, wokół szyi, pod pachami, w piersiach i w żołądku. Mój organizm odmówił przyswajania pokarmów, co spowodowało zanik tkanki mięśniowej. Byłam podłączona do butli z tlenem i regularnie odciągano mi płyn zalegający w opłucnej.

W końcu, 2 lutego 2006 roku, zapadłam w głęboką śpiączkę. Lekarze poinformowali moich bliskich, że doszło do niewydolności narządów i że zostało mi kilka godzin życia.

Chociaż moje ciało szykowało się na śmierć, ja byłam pełna życia. Czułam jakbym opuściła swoje ciało i miałam się wyśmienicie! Rodzina zebrała się przy moim łóżku, nad moim słabnącym i umierającym ciałem, nie zdając sobie sprawy, że obserwuję ich z góry. W pewnej chwili poczułam, jakbym się rozrastała. Zdawało mi się, że moja świadomość sięga krańców wszechświata. To doświadczenie wiele mnie nauczyło, ale jedna rzecz miała bezpośredni wpływ na moje życie.

Zdałam sobie sprawę, że nowotwór w moim ciele był manifestacją mojej własnej energii, która zwróciła się przeciwko mnie. Nie twierdzę, że w przypadku innych osób może być podobnie, gdyż każdy z nas jest na swój sposób wyjątkowy. Mój problem polegał na tym, że nie darzyłam samej siebie zbyt wielką miłością. Przez większość życia żyłam według nie swoich zasad. Żyłam, nie dając dojść do głosu mojemu prawdziwemu „ja”.

Zrozumiałam, że jeśli świadomie pokocham siebie, z całego serca i bez żadnego „ale”, i od tej chwili zacznę być naprawdę sobą, uda mi się pokonać raka. Poza tym, uświadomiłam sobie, że umiejętność pokochania samego siebie jest nam, ludziom niezbędna, choć – niestety – większość z nas ma z tym problemy.

Dlatego, między innymi, tak bardzo zachwyca mnie książka Davida Hamiltona. Postanowił zgłębić ten temat, gdy kilka lat temu, w towarzystwie mojego męża, Danny’ego, dyskutowaliśmy o tym. Na łamach tej książki David otwarcie opowiada o własnej podróży w głąb siebie i nie ukrywa, że wielokrotnie sam nie darzył siebie miłością. Opisuje osobiste potyczki, które stoczył z samym sobą. Niewątpliwie, dla większości czytelników zabrzmi to znajomo, gdyż – bądź co bądź – jesteśmy tylko ludźmi i mamy podobne problemy, wynikające z braku miłości do samych siebie.

David przeanalizował wiele aspektów tego zagadnienia, dzięki czemu praktycznie każdy, kto nie do końca akceptuje siebie, znajdzie w tej książce coś pomocnego. Jako były naukowiec, wykorzystuje odkrycia z dziedziny neurologii, by w innowacyjny sposób objaśnić, jak pokochać samego siebie. Pokazuje, w jaki sposób nauczyć się świadomie kochać siebie oraz tłumaczy z „naukowego na nasze”, jak osiągnąć to w praktyce.

Dowiadujemy się również, że miłość do samego siebie to rzecz wrodzona. Niemowlęta i dzieci mają jej aż nadto. Jej deficyt, inaczej definiowany przez Davida jako niskie poczucie własnej wartości, to coś, na co pracujemy i czego uczymy się przez całe życie. Proces uczenia się – jak trafnie zauważa – sprowadza się do wytworzenia trwałych połączeń mózgowych. Jeżeli zatem można się czegoś nauczyć, można się również tego oduczyć i wytworzyć zdrowy nawyk miłości do samego siebie, poprzez przeprogramowanie swojego myślenia.

David pokazuje, jak ważne jest bycie autentycznym. Argumentuje, że należy zrzucić maskę superbohatera i nie bać się przyznać do własnych słabości. Uczy, w jaki sposób uodpornić się na poczucie wstydu, z którym boryka się wielu z nas. Jest nawet rozdział, z którego dowiemy się, jak być bardziej łagodnym i wyrozumiałym wobec samego siebie.

Na zakończenie, David w sposób naukowy – tak jak lubię – opisuje, że jesteśmy ulepieni z miłości, że wszyscy jesteśmy istotami stworzonymi ze światła. Dzieli się też nadzwyczajną opowieścią o „Cudownym dezodorancie”, z pogranicza świata duchowego i naukowego. Zachęca nas – świetlne istoty – abyśmy zebrali się na odwagę, pokazali swoje prawdziwe „ja” i udowodnili światu, na co nas stać. Fakt, że David przez większość życia cierpiał na deficyt miłości do samego siebie, dodaje jego książce autentyczności. Sam autor we wstępie zaznaczył, że napisanie tej książki zajęło mu więcej czasu niż przewidywał, ponieważ najpierw musiał nauczyć się kochać samego siebie. David napisał tę książkę na podstawie własnych doświadczeń, dlatego nie mam wątpliwości, że będziesz mógł wyciągnąć wnioski z popełnionych przez niego błędów, skorzystać z jego wskazówek, wiedzy i wsparcia oraz wielu ćwiczeń tu zawartych.

Mam nadzieję, że tak jak ja, docenisz wkład pracy autora i będziesz zachwycony jego książką!

Anita Moorjani

autorka książki Umrzeć by stać się sobą*,

bestsellera z listy „New York Timesa”.

Podziękowania

Podczas pisania tej książki odbyłem prawdziwą podróż w głąb siebie. Jestem przekonany, że Oskar, mój dwuletni labrador, zjawił się w moim życiu, żeby mnie wspierać. Gdyby nie wybrał mnie na swojego właściciela, to bez jego oddania, przykładu, codziennej dawki humoru, nie potrafiłbym dokonać w sobie wystarczających zmian, by ukończyć tę książkę, ponieważ wymagała ona diametralnej przemiany osobistej.

Moja partnerka, Elizabeth Caproni, towarzyszyła mi w tej podróży, za co jestem jej głęboko wdzięczny. Okazała mi miłość, wsparcie oraz cierpliwość, gdy ja potykałem się o własne nogi, próbując spojrzeć na siebie i swoje życie z innej niż dotąd perspektywy oraz odnaleźć swoje miejsce w świecie. Jestem jej również wdzięczny za wyszukanie istotnych wyników badań statystycznych, wzbogacających tekst oraz za liczne i pomocne sugestie, które zaproponowała w czasie powstawania tej książki, a także za udostępnienie napisanego przez nią wiersza, zawartego w rozdziale 7.

Pozostanę dozgonnie wdzięczny Robertowi Holdenowi za jego przyjaźń i wsparcie. Gdy pisałem tę książkę, Robert był wiernym kolegą, który nie przestawał mnie dopingować i inspirować. Z samych zapisków na temat życia, miłości i praw wszechświata, zanotowanych na luźnych świstkach papieru, chusteczkach higienicznych, tekturowych kubkach po kawie, na mojej dłoni lub gdziekolwiek bądź, za każdym razem, gdy Robert dzwonił, by zapytać jak mi idzie – i dowiedzieć się, co słychać u Elizabeth, i co przeskrobał Oskar – można by napisać oddzielną książkę.

Do napisania tej książki zainspirowała mnie między innymi Alyx Mia Redford. Gdy ujrzałem, jak posyła całusa własnemu odbiciu w lustrze, a następnie przytula samą siebie, wiedziałem, że mógłbym się sporo nauczyć o miłości do samego siebie od tej młodej damy. Inspiracją dla mnie byli również jej rodzice, a moi drodzy przyjaciele, Bryce i Allyson, którzy wychowywali ją w przekonaniu, że wystarczy być sobą, by być wystarczająco dobrym.

Dziękuję też Bryce’owi za przeczytanie manuskryptu tej książki oraz za jego spostrzeżenia, które nadały jej ostateczny kształt.

Dziękuję memu drogiemu przyjacielowi, Assadowi Negyalowi, za szczegółową i dokładną ocenę oraz liczne i cenne sugestie, dzięki którym jedne z kluczowych rozdziałów tej książki nabrały obecnej formy. Dziękuję Ci, Assad, za to, że potrafiłeś się przyznać do własnych słabości i uświadomić mi, jak bardzo pomocna może stać się ta książka.

Dziękuję też Bhavnie Patel, Gillian Sneddon i Margaret McCathie za przeczytanie roboczej wersji mojej książki oraz łaskawe i szczere oceny. Bez nich, byłaby ona uboższa o całą garść istotnych spostrzeżeń.

Mam dług wdzięczności u Michelle Pilley, pani prezes wydawnictwa Hay House UK, za ofiarowany czas, który był mi niezbędny do napisania tej książki.

Jestem również wdzięczny zespołowi z wydawnictwa Hay House UK. Chociaż my, autorzy, nie mamy okazji poznać i spotkać wszystkich tych, którzy przyczyniają się do powstawania naszych książek, chciałbym was zapewnić, że jestem ogromnie wdzięczny za wszystko, co robicie – począwszy od dzielenia się wrażeniami i opiniami odnośnie treści, przez projekt okładki, po dystrybucję, by mogły dotrzeć do czytelników w kraju i za granicą, wsparcie podczas sprzedaży i marketingu, zapewnianie nam miejsca na rynku cyfrowym… mógłbym tak wyliczać bez końca.

Lizzy Henry, moja droga pani redaktor, czy istnieją słowa, które mogłyby adekwatnie wyrazić moją wdzięczność za twoją nieziemską pracę, bez której ta książka nie stałaby się tym, czym jest? Dla mnie jesteś cenniejsza od złota.

Dziękuję bardzo Lizzie Prior, za to, że najpierw przekonała mnie, żebym dla wzmocnienia efektu wykorzystał na okładce symbol czerwonego serca, a potem zrobiła jej szkic, żebym mógł osobiście się o tym przekonać.

Chciałbym też złożyć podziękowania Anicie Moorjani oraz jej mężowi Danny’emu. Nasza dyskusja, którą odbyliśmy po konferencji motywacyjnej pt. „I Can Do It!” (Dam radę!), zainspirowała mnie do napisania tej książki i rozpoczęcia wędrówki w poszukiwaniu samego siebie.

Na koniec, chciałbym z głębi serca podziękować moim rodzicom, Robertowi i Janet Hamiltonom. Nigdy nie przestaliście we mnie wierzyć, wspierać mnie i dopingować, bym był tym, kim chciałem zostać. Dzięki waszej miłości, oddaniu, wychowaniu i wskazówkom, nawet teraz, gdy jestem już dorosły, mogę śmiało powiedzieć o sobie: „wystarczy, że jestem”.

Wstęp

Pierwsza wersja tej książki została odrzucona przez moje wydawnictwo, chociaż bez zastrzeżeń przyjęli siedem moich poprzednich książek. Dlaczego ta była inna niż pozostałe?

Z dwóch powodów. Po pierwsze – o czym mowa w rozdziale 1. – żeby pokochać samego siebie należy przejść przez trzy fazy. Wielu ludzi znajduje się na etapie „nie jestem wystarczająco dobry”. Nie jestem wystarczająco dobry, ważny, bogaty… Większość z nas – nie zdając sobie z tego sprawy – spędza nieomal całe życie na tym etapie. Sam nie byłem tego świadomy, do chwili, gdy czekałem za kulisami konferencji motywacyjnej „I Can Do It!”, zorganizowanej przez moje wydawnictwo. Dr Wayne Dyer, międzynarodowej sławy autor, mówca i „ojciec motywacji”, właśnie zbierał zasłużone owacje na stojąco po wygłoszonym przemówieniu. Byłem następny w kolejce.

To było we wrześniu 2012 roku, a ja po raz pierwszy występowałem w moim rodzinnym mieście. Po raz pierwszy również, zorganizowano w Szkocji konferencję motywacyjną na tak wielką skalę. Na widowni było mnóstwo osób, które przyszły specjalnie, żeby mnie wspierać – moi rodzice, przyjaciele i inni, którzy wcześniej uczestniczyli w moich warsztatach i wystąpieniach. Powinienem się cieszyć, ale łatwej powiedzieć niż zrobić. Każdy ma tremę przed publicznym wystąpieniem. To naturalne. Ale to, co przeżyłem w ciągu kolejnych minut, to nie było zwyczajne zdenerwowanie. Miałem głębokie, nieodparte poczucie, że „nie jestem wystarczająco dobry”.

Poczułem się całkiem malutki, niepewny, słowem – bezwartościowy. Niestety, to było znajome uczucie. Miałem wrażenie, że znów mam sześć lat i stoję sam w kącie, za karę, że nie przyniosłem pięciu pensów na szkolną wycieczkę. Słyszę głos nauczyciela: „Skoro David Hamilton nie potrafi nawet przynieść z domu pieniędzy, pojedziemy na wycieczkę bez niego”. Pozostali uczniowie ustawiają się w kolejce, żeby odebrać wielką, żółtą odznakę. Nie pamiętam dokładnie jak wyglądała, wiem tylko, że była duża i żółta. Oznaczała, że jesteś kimś wyjątkowym. Najwyraźniej wszyscy w klasie byli wyjątkowi. A ja – stojący w kącie – najwyraźniej nie byłem.

Mama bez wahania dałaby mi pieniądze, problem w tym, że ją o to nie poprosiłem. Wiedziałem, że rodzice ledwo wiążą koniec z końcem. W każdy piątek wieczorem odwiedzał nas facet z Providenta, pomagał ludziom w „potrzebie”. Mama dawała pieniądze, a on notował coś w pokaźnym notesie. Był całkiem miły, miał na imię Tony i przychodził do nas przez lata. Pewnej nocy, przed świętami Bożego Narodzenia, zszedłem po cichu na dół i zobaczyłem jak mama płacze. Tłumaczyła tacie, że moja siostra, Lesley, nie ma się w co ubrać, a muszą jeszcze kupić nam wymarzone prezenty na święta. „Co ja pocznę?” – powtarzała.

Poszedłem z powrotem na górę i też się popłakałem. Z jednej strony było mi szkoda mamy, z drugiej było mi wstyd, że byłem tak samolubny. Całe kieszonkowe wydawałem na swoje zachcianki, a mama zawsze sobie wszystkiego żałowała. Poświęcała wszystko dla rodziny. Dziecko nie zna wartości pieniądza. W moim przekonaniu, pięć pensów mogło stanowić równowartość tygodniowych poborów. Dlatego nie poprosiłem mamy o pieniądze.

Wracając do konferencji. Wayne Dyer nie miał wcale żółtej odznaki, ale równie dobrze mógłby ją mieć. W moim przekonaniu wszyscy inni mówcy na konferencji byli wyjątkowi. Oprócz mnie. Ja byłem tylko facetem z jakieś zapadłej wioski o nazwie Banknock. „Co ci strzeliło do głowy, żeby występować na takiej konferencji?!” – łajałem się w myślach. – „Wracaj skąd przybyłeś, a przemawianie zostaw dojrzałym mężczyznom!”.

Oczywiście, musiałem wyjść na scenę, nie miałem innego wyjścia. Nie minęło kilka chwil i znów robiłem to, co potrafię najlepiej. Nikt się nawet nie zorientował, co czułem jeszcze kilka minut temu.

Niemniej jednak, te kilka chwil uświadomiło mi, że muszę się zająć swoim poczuciem własnej wartości. Nie po raz pierwszy, i z pewnością nie po raz ostatni, czułem, że jestem niewiele wart. Wiedziałem jednak, że nie mogę dopuścić, by to, co skutecznie zatruwało mi życie, w dalszym ciągu uniemożliwiało mój rozwój osobisty i zawodowy.

Podczas swojej prezentacji, Wyane Dyer zaprosił na scenę Anitę Moorjani, autorkę bestsellerowej książki pt. Dying to Be Me (Umrzeć, by być sobą), żeby opowiedziała o tym, jak otarła się śmierć, gdy zachorowała na zaawansowany nowotwór układu chłonnego. Anita doświadczyła nadzwyczajnego rozszerzenia jaźni i miała wrażenie, że jej świadomość jest świadomością całego wszechświata. Będąc w tym stanie, zdała sobie sprawę, że najważniejszą rzeczą, jakiej musimy się w życiu nauczyć, jest miłość do samego siebie, gdyż większość z nas nie potrafi siebie kochać.

Tydzień później, podczas pobytu w Londynie, miałem okazję spotkać się i porozmawiać z Anitą i jej mężem, Dannym. Szczegółowo opowiadała o miłości własnej i o tym, jak postanowiła pokochać siebie i być naprawdę sobą, a także o tym, jak w ciągu kilku miesięcy wygrała walkę z rakiem.

Spotkanie z Anitą podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. Uświadomiłem sobie, że większość moich życiowych problemów – szczególne brak poczucia pewności siebie – wynika z braku miłości do samego siebie. Nie miałem wątpliwości, o czym będzie moja kolejna książka. Czułem, że pisząc ją udałoby mi się na tyle zgłębić temat, by rzeczywiście zakochać się w samym sobie. Tak rozpoczęła się moja podróż w głąb siebie…

Ukończenie tej książki zajęło mi znacznie więcej czasu niż się spodziewałem. Ma to związek z drugim powodem odrzucenia przez wydawnictwo jej pierwszej wersji. Była inna niż poprzednie – musiałem napisać ją w wyznaczonym terminie.

Tak naprawdę są dwie kategorie książek o samorozwoju. Pierwsza, gdy ktoś wyznaje daną filozofię i stosuje się do pewnych zasad przez kilkanaście lat, a później dzieli się swoją wiedzą z czytelnikami. Druga, gdy treść książki jest odzwierciedleniem życia autora – gdy piszący uczy się w miarę pisania. Tak jak ja w niniejszej książce. Praca nad nią – jak już wspominałem – wiązała się z pracą nad sobą. W ciągu 21 miesięcy poczyniłem większe postępy niż w ciągu 10 lat. Mój pies, Oskar, bardzo mi w tym pomógł.

Zwierzęta są ekspertami w dziedzinie miłości do samych siebie. Nie mają z tym najmniejszego problemu. Oskar pojawił się w moim życiu, gdy był ośmiomiesięcznym szczeniakiem, tuż przed tym, jak zabierałem się do pisania tej książki. Zabawne, jak pewne rzeczy zbiegają się w czasie.

To od niego nauczyłem się, że miłość do siebie samego to nie znaczy „pokochaj siebie zamiast innych”, ani „pokochaj siebie, jak już pokochałeś innych”, ani nawet „pokochaj siebie, tak samo jak kochasz innych”. Nie ma tu mowy o innych. Pokochaj siebie. Kropka.

W praktyce… cóż, to nie zawsze takie proste. Problem w tym, że napisanie książki w określonym terminie, szczególnie na temat miłości do samego siebie, jest jak powiedzenie: „Masz pokochać siebie do 30 czerwca 2013 roku”. To był mój pierwszy termin.

Pokochanie siebie wymaga czasu. Nic na siłę. Jeżeli chcesz zakochać się w sobie w określonym terminie – możesz o tym zapomnieć. Próbując przyspieszyć cały proces, utwierdzasz się w przekonaniu, że „nie jesteś wystarczający dobry”. Gdybyś był, to nie musiałbyś się tak bardzo o to starać, prawda?

Moja redaktor naczelna dała mi wolną rękę. Poprosiła, żebym się do niej odezwał wtedy, gdy uznam, że będę w stanie dokończyć tę książkę. Cieszę się, że to zrobiła. Dzięki temu mogłem stworzyć coś, z czego mogę być teraz dumny.

Czego możesz spodziewać się po tej książce? Po pierwsze, dowiesz się o trzech – a może nawet i czterech etapach – procesu pokochania samego siebie. Po drugie, zrozumiesz, że brak miłości własnej to rzecz nabyta. Nikt się bez niej nie rodzi. Tracimy ją w wyniku własnych doświadczeń około szóstego lub siódmego roku życia. Później, z upływem czasu, uznajemy jej brak za całkowicie normalny. Tak powstaje schemat myślowy w naszym mózgu.

Dodatkowo, znajdziesz w niej ćwiczenia, dzięki którym nauczysz się, jak zmieniać i tworzyć pozytywne nawyki myślowe. Będziesz miał okazję prześledzić ten proces na licznych przykładach, wręcz zmienić architekturę połączeń nerwowych w twoim mózgu. Poznasz mechanizm działania wstydu i dowiesz się, w jaki sposób możesz przestać się przejmować. Oprócz tego, będę próbował cię zachęcić, byś się otworzył i nie obawiał przyznać się do swoich słabości. Każdy z nas jest podatny na zranienie, nawet ci, którzy udają twardzieli. Przyznając się do własnych słabości, zachęcasz do tego samego innych. Na tym polega przyjaźń. Prawdę powiedziawszy, bycie sobą – bez ubierania się w kostium i zakładania maski – jest kluczem do pokochania samego siebie.

Nauczysz się również, jak być dla siebie wyrozumiałym i jak wybaczać samemu sobie. To dla niektórych twardy orzech do zgryzienia. Jeżeli przychodzi ci to z trudem, znajdziesz tu wskazówki i strategie, dzięki którym twoje życie w końcu ruszy z kopyta. Zyskasz nową perspektywę, dzięki której uda ci się zebrać na odwagę i pokazać światu, na co cię stać. Nie będziesz się więcej wstydził tego, kim jesteś i co chcesz osiągnąć.

To, o czym piszę, zostało w większości przypadków udowodnione naukowo. Pracowałem dotąd jako naukowiec w firmie farmaceutycznej, przy produkcji nowych leków i uwielbiam inspirować innych, wykorzystując do tego wiedzę naukową. Jakie mam kwalifikacje, żeby pisać o miłości do samego siebie? Cóż, jestem człowiekiem.

Chyba wszyscy, których znam, w mniejszym lub większym stopniu, mają trudności z pokochaniem siebie. Wygląda na to, że życie nie oszczędza nikogo przed utratą wiary we własne możliwości. Wszyscy jedziemy na tym samym wózku, dlatego doświadczenia i przykłady z życia innych, zawarte w tej książce, mogą ułatwić ci rozwiązanie własnych problemów.

Generalnie używam zamiennie pojęć: „miłość do samego siebie”, „poczucie własnej wartości” i „samoocena”. Chociaż nieco różnią się one znaczeniem, większość z nas stosuje je, by opisać to samo pojęcie – poczucie własnej wartości, zmieniające się w zależności od emocji i warunków życiowych. Tam, gdzie chciałem użyć danego pojęcia o konkretnym znaczeniu, zasygnalizowałem wyraźnie, na czym polega różnica między nimi.

Podsumowując, starałem się, by w tej książce nie zabrakło podpowiedzi, wskazówek, ćwiczeń i opowieści, które mogą cię zainspirować i zmotywować. Mam nadzieję, że nim skończysz ją czytać, zdążysz na tyle pokochać siebie, że twoje życie zacznie wyglądać tak, jak zawsze o tym marzyłeś.

Masz do zrealizowania projekt pt. „Pokochaj siebie”. Nic na siłę i… udanej podróży!

Część IJaka jest twojaobecna sytuacja?

„Chcę żyć, nie zarabiać na życie”.

– Oskar Wilde

Rozdział 1Trzy etapy procesu pokochania samego siebie

Kluczem do rozwoju jest otwarcie się

na wyższe wymiary świadomości.

– Lao Tzu

Przeważnie żyjemy z głęboko zakorzenionym przeświadczeniem, że „nie jesteśmy wystarczająco dobrzy” albo inaczej, że „czegoś nam brakuje”. Wielu z nas do końca życia jest o tym święcie przekonana. Są ludzie, którzy udają, że tak nie jest, chociaż nadal tkwią w tym przeświadczeniu. Są też i tacy, którzy dochodzą do punktu zwrotnego i mówią: „Mam już tego wszystkiego dość!”. Zazwyczaj towarzyszą temu silne emocje – a czasem gniew – szczególnie wtedy, gdy ktoś uświadomi sobie, że był wykorzystywany lub zastraszany. Mimo wszystko, świadomość tego jest lepsza, niż myślenie typu „nie jestem wystarczająco dobry”, ponieważ ktoś, kto był wykorzystywany lub zastraszany, prawdopodobnie nigdy więcej nie pozwoli na takie traktowanie.

Z upływem lat, garstce szczęściarzy udaje się przeprawić na drugi brzeg. Są tacy, którzy dochodzą do wniosku, że mają już dość życia w poczuciu bezsilności, bo – fakt faktem – to męczące i energochłonne. Tej garstce szczęściarzy w końcu udaje się wypłynąć na spokojne wody i osiągnąć poczucie spełnienia, czyli świadomość, że „są wystarczająco dobrzy” albo inaczej, że „wystarczy być”.

Stan ten charakteryzuje się poczuciem akceptacji i spokoju. Coraz częściej się śmiejemy i coraz mniej się stresujemy. Oczywiście, na naszej drodze nadal mogą pojawiać się przeszkody. Pokonywanie ich to ludzka rzecz. Ale, gdy uda nam się osiągnąć ten stan, przestajemy tracić czas na utrzymywanie pozorów albo zabieganie o przychylność lub akceptację innych. Co więcej, oszczędzamy przy tym sporo energii.

Trzy etapy procesu pokochania samego siebie.

Przyjrzyjmy się bliżej poszczególnym etapom.

Etap 1: „Nie jestem wystarczająco dobry”

Fakt, że żyłem na pierwszym etapie przez czterdzieści dwa lata był powodem napisania tej książki. Ponieważ masz ją w rękach, domyślam się, że zajęło ci to niewiele mniej czasu. Na pewno, ten tak zwany deficyt miłości do samego siebie, nie jest czymś, co stale zaprząta twoją uwagę. Zdajesz sobie sprawę, że w pewnym stopniu ma to na ciebie wpływ, ale zazwyczaj nie przeszkadza ci zbytnio w codziennej rutynie. Brak miłości do samego siebie bardziej przypomina niewidzialnego potwora, który czai się za kurtyną, w najskrytszych zakamarkach twojej świadomości, gotowy w każdej chwili grać pierwsze skrzypce, jak tylko coś ważnego pojawi się na horyzoncie.

Co więcej, zwykle to, co o sobie myślisz, materializuje się w świecie zewnętrznym i objawia się w sposobie, w jaki traktują cię inni. Ja – na przykład – byłem zastraszany w szkole. Nie polegało to na przemocy fizycznej, a raczej na dręczeniu psychicznym. Przez wiele lat byłem wyśmiewany, a w ostatniej klasie szkoły średniej, gdy miałem 17 lat, proceder ten znacznie się zaostrzył. Miałem wrażenie, że „śmietanka towarzyska”, stanowiąca jedną piątą wszystkich uczniów, prowadziła przeciwko mnie kampanię nienawiści przez cały rok. Przypominało to trochę wirtualne dręczenie, chociaż nie było jeszcze internetu. „Moi koledzy” porozwieszali w całej szkole prześmiewcze plakaty na mój temat. Pewnego razu ogłosili „Dzień miłości do chomików”. Przezywali mnie Chomik, od nazwiska Hamilton. Niestety, nie miało to nic wspólnego z miłością, raczej z głupotą.

Pewnego razu, gdy moi prześladowcy byli pijani (takie sytuacje się zdarzały, szczególnie, gdy któryś z nich miał osiemnastkę; poza tym jako maturzyści mieliśmy własną świetlicę), postanowili wylać mi wiadro wody na głowę. Gdy szedłem w kierunku świetlicy, widząc mnie, jedna z dziewczyn pobiegła tam podekscytowana i od razu wiedziałem, że coś się święci. Zastanawiałem się, czy nie lepiej odwrócić się na pięcie i odejść, ale zostawiłem tam plecak z książkami, z których uczyłem się do egzaminów. Otwierając drzwi do świetlicy, czułem, jak nogi się pode mną uginają. Jeden z chłopaków stał na krześle i próbował zarzucić mi lasso na głowę. Z pewnością zrobiłby to, gdyby nie fakt, że był pijany i nie udało mu się. Dzięki temu zdołałem złapać pętlę i pociągnąć za sznurek. W całym tym zamieszaniu zdążyłem uskoczyć i tylko nieznacznie pochlapałem sobie spodnie i buty. Miałem szczęście. Udało mi się wyjść z tego „sucho” chyba tylko dlatego, że jako jedyny byłem trzeźwy. Chwyciłem torbę z książkami, która leżała na stole i udałem się w kierunku drzwi. Żaden z moich kolegów siedzących w świetlicy nie odezwał się nawet słowem. Wyszedłem stamtąd jak najszybciej i zacząłem szukać miejsca, gdzie mógłbym się wypłakać.

Gdy chodziłem do szkoły, często byłem bliski płaczu, albo miałem stany lękowe. Po prostu uznałem, że takie jest życie. Stwierdziłem, że i tak nic nie mogę zrobić, żeby to zmienić. Kiedy w końcu zebrałem się na odwagę i zapytałem jednego z tych osiłków, dlaczego traktują mnie w ten sposób, ten udając zaskoczenie, syknął – Ale, o co ci chodzi? Masz coś do nas?

Nie jestem pewien, czy użył dokładnie takich słów, ale to właśnie miał na myśli, a na koniec rzucił – Takie życie, Chomiku.

Rzecz w tym, że potraktował mnie tak, jak sam o sobie myślałem. W głębi duszy czułem, że niezależnie od okoliczności i tak nie jestem wystarczająco dobry. Oczywiście, nigdy bym się do tego nie przyznał. Kiedyś mówiłem wszystkim, że byłem dręczony w szkole, ponieważ byłem dobrym uczniem. Nawet w roboczej wersji tej książki umieściłem takie stwierdzenie. Napisałem też, że stosowałem mechanizm obronny, polegający na umniejszaniu swoich zasług, żeby nie stać się obiektem docinków. Prawda jest jednak taka, że inni mi dokuczali, ponieważ nie spocząłem, dopóki nie obwieściłem wszystkim, że jestem dobrym uczniem. Ludziom nie przeszkadzało to, że miałem najlepszy czas na bieżni i zdobyłem kilka medali, ani o to, że byłem najzdolniejszym uczniem w szkole, wywalczyłem puchar w zawodach karate, ani nawet to, że umiałem robić akrobacje na moim BMX-ie – potrafiłem przejechać ponad kilometr na jednym kole i przeskoczyć rozpędzonym rowerem nad ośmioma beczkami po piwie. Nie dokuczali mi za to, że najfajniejsze i najładniejsze dziewczyny w szkole uważały, że jestem przystojniakiem. Drażniło ich to, że notorycznie przechwalałem się swoimi osiągnięciami.

Dlaczego to robiłem? Ponieważ w głębi serca uważałem, że muszę nieustannie przekonywać ludzi, żeby mnie lubili. Gdybym przestał to robić, przestaliby się mną interesować. A ja panicznie bałem się odrzucenia, wykluczenia i… samotności.

Gdy uważasz, że nie jesteś wystarczająco dobry, stajesz się łatwym celem dla innych. Badania z dziedziny wiktymologii potwierdzają, że ofiara przemocy wysyła podświadome sygnały swojemu oprawcy. Podczas badania poproszono grupę więźniów skazanych za rozbój, żeby obejrzeli film przedstawiający przechodniów tłoczących się na ulicach Nowego Jorku. Następnie poproszono ich, by wskazali, kogo wybraliby za cel napaści lub pobicia. W ułamku sekund wytypowali swoje ofiary.

Zwykle ludzie zakładają, że ofiary wybierane są ze względu na budowę ciała, ale przestępcy wytypowali pokaźnie wyglądających mężczyzn i zignorowali filigranowe kobiety. Okazało się, że ich wybór miał niewiele wspólnego z wiekiem, rasą, czy płcią ofiary. Dla nich najistotniejsze były: postawa i sposób poruszania się przechodniów. Ci, których mowa ciała wyrażała wahanie lub brak pewności siebie – czyli poczucie, że nie są wystarczająco dobrzy – byli prawie natychmiast typowani jako potencjalne ofiary. Natomiast ci, którzy okazywali więcej pewności siebie, byli przeważnie ignorowani przez przestępców1.

Nie oznacza to rzecz jasna, że ludzie, którzy byli dręczeni, wykorzystywani albo zostali napadnięci, sami się do tego przyczynili. Wiele ataków ma całkowicie przypadkowy charakter. Dręczyciele zwykle wybierają na swoją ofiarę kogoś, kogo uznają za łatwy obiekt dominacji, by dzięki temu zrekompensować sobie deficyt miłości do samych siebie.

Każdy z nas wysyła wszelkiego rodzaju sygnały. Przyjrzymy się im wspólnie w kolejnych rozdziałach, a co najważniejsze, dowiemy się, w jaki sposób je kontrolować.

Etap 2: „Mam już tego wszystkiego dość!”

Gdy już wyruszysz w podróż w poszukiwaniu miłości do samego siebie, całkiem szybko dojdziesz do punktu, w którym poczujesz, że masz już tego wszystkiego dość. Masz dość poczucia, że jesteś gorszy. Masz dość, że za każdym razem omija cię podwyżka. Masz dość życia w strachu. Masz dość bycia dręczonym albo wykorzystywanym. Masz dość poczucia, że jesteś niewiele wart. Masz dość pozwalania, by inni podejmowali za ciebie decyzje. Mógłbym tak ciągnąć w nieskończoność. Sprawa jest prosta. Masz już tego wszystkiego dość.

Na tym etapie zorientujesz się, że wokół ciebie zaczyna dziać się coś niebywałego. Subtelne zmiany, które wcześniej były nie do pomyślenia, zaczną zachodzić w ludziach lub twoim otoczeniu.

Na początku mojej kariery pisarza i mówcy miałem wystąpić przed grupą nauczycieli, w ramach doskonalenia zawodowego. Nauczyciele dostawali urlop szkoleniowy, by na chwilę oderwać się od normalnego planu zajęć i nauczyć się czegoś nowego podczas wykładów i warsztatów. Zastępca dyrektora zaprosiła mnie, żebym zrobił prezentację u nich w szkole, ponieważ kilka miesięcy wcześniej uczestniczyła w jednym z moich wykładów. Zaplanowałem godzinną prezentację, która miała inspirując, uczyć.

Zwykle zaczynam swoje wykłady od podania kilku przykładów efektu placebo. Najpierw – tytułem wstępu – opowiadam o tym, jak moje doświadczenie zawodowe w przemyśle farmaceutycznym sprawiło, że zafascynowałem się tym tematem, a następnie staram się przekonać słuchaczy, że ich myśli mają znacznie większą moc, niż mogłoby się wydawać.

Tym razem jednak, gdy przemawiałem przed grupą stu osób, w której byli zarówno nauczyciele, jak i pracownicy administracyjni, poczułem się jak pod ostrzałem. Pierwszy przerwał mi nauczyciel biologii i stwierdził zaczepnie, że efekt placebo to jakiś wymysł i że nie ma czegoś takiego jak sprzężenie ciała i umysłu, a niektórym choroba po prostu przechodzi. Byłem zbity z tropu.

W tamtym czasie byłem prawdopodobnie jednym z czołowych ekspertów od efektu placebo w Wielkiej Brytanii. Napisałem kilkanaście prac i artykułów naukowych na ten temat, dałem przeszło 500 wykładów o korelacji między ciałem a umysłem, byłem konsultantem przy produkcjach telewizyjnych i gościem specjalnym przed emisją filmu dokumentalnego o efekcie placebo. Zrobiłem doktorat, byłem pracownikiem naukowym oraz na własne oczy widziałem, jak wielki wpływ na przebieg choroby miało przekonanie pacjenta, że wyzdrowieje. Jedyną ripostą, na jaką potrafiłem się zdobyć, było: – Kto wie, możliwe, że ma pan rację.

Byłem przerażony, a on stawał się coraz bardziej napastliwy. Byłem dorosłym mężczyzną, a poczułem się jak uczniak, skarcony przez surowego nauczyciela. Zacząłem mówić coraz ciszej. Nie był to efekt zamierzony – stres ścisnął mnie za gardło. Natychmiast zacząłem bać się każdego, znajdującego się w audytorium. Z każdą chwilą sytuacja stawała się coraz gorsza. Wkrótce ktoś co chwilę wchodził mi w słowo. Jedyne, co mogłem zrobić, by nie wybuchnąć płaczem i nie zrobić z siebie pośmiewiska przy wszystkich, to wziąć klika głębokich oddechów i zwolnić tempo mojego przemówienia.

To zaskakujące, jak jesteśmy odbierani przez innych. Po prezentacji, dyrektor szkoły zaprosił mnie do swojego gabinetu. Chciał wiedzieć, jak udało mi się zachować opanowanie i uniknąć podnoszenia głosu. Powiedział, że jest pod wrażeniem mojej samokontroli i nigdy nie zapomni tak inspirującego wykładu. Przyznał, że nie zdawał sobie sprawy, iż zwalniając oddech i tempo mówienia można zapanować nad emocjami. Dopytywał mnie, jak tego dokonałem i chciał, żebym go tego nauczył.

Oczywiście, nie przyznałem się, że był taki moment – w połowie wykładu – kiedy byłem gotów naprawdę się rozpłakać. Myślałem, że tego nie przeżyję. Miałem do czynienia z prawie pięcioma osobami, które mnie osaczyły i próbowały zakrzyczeć. Każde moje zdanie kończyło się atakiem z ich strony. W pewnej chwili oświeciło mnie i zdałem sobie sprawę, że przecież nikt mnie nie zmusza, żebym tam został. Mogłem zwyczajnie się wycofać. Nie chodziło przecież o pieniądze, bo po odliczeniu kosztów, w kieszeni zostałoby mi przysłowiowe parę groszy. Zgodziłem się na występ, bo nie chciałem odmówić kobiecie, która mnie zaprosiła.