Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Nexus. Tom 3. Apex

Nexus. Tom 3. Apex

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65661-10-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Nexus. Tom 3. Apex

Niepokój ogarnia cały świat. Sekrety, kłamstwa, gniew – płyną falami z umysłu do umysłu. Siły policyjne walczą z buntownikami, ale ci, połączeni na poziomie neuronów, nie są łatwym przeciwnikiem. Mobilizują się armie, upadają rządy. Nadchodzi sterowana Nexusem rewolucja.

Wśród tego chaosu wyrasta nowa ludzka rasa. A pewna naukowiec, oszalała z bólu, realizuje swój maniakalny plan zapanowania nad systemami elektronicznymi całej planety i stworzenia świata na nowo – na swoje podobieństwo...

Apex jest tu. Świat nigdy nie będzie taki sam.

Polecane książki

„Przygody Wiki” Tadeusza Grubeckiego to kontynuacja przygód dziewczynki, zapoczątkowana wrażeniami przedstawionymi w wydanej wcześniej książeczce pt. „ZOO” Tym razem Wiki zabiera nas w znane jej okolice, na działkę swoich dziadków, na której nigdy nie ...
  W centrum Tradycyjnej Medycyny Chińskiej stoi pobudzenie energii życiowej Qi. Każda dolegliwość, czy to fizyczna, czy psychiczna, ma swoją podstawę w zaburzeniu harmonijnego stosunku Yin do Yang. Leczenie ma więc na celu przywrócenie utraconej równowagi, a tym samym pobudzenie energii życiowej Qi ...
Znany producent muzyczny i miłośnik adrenaliny Henry Traverne łamie nogę w wypadku narciarskim. Bezczynność i unieruchomienie są frustrujące dla aktywnego i pełnego energii Henry’ego. Główną atrakcją staje się dla niego piękna rudowłosa pielęgniarka Kit Blessington. I to ona okazuje...
W pierwszej części publikacji zaprezentowano ponad 170 przykładowych wzorów/szablonów pism oraz notatek służbowych, które mogą być pomocne pracownikom komórek finansowych przy bieżącym redagowaniu nowych pism urzędowych czy innej korespondencji służbowej, po uwzględnieniu specyfiki danej jednostki s...
Dusza materii to zbiór wykładów dr Marlene Nobre, przewodniczącej Międzynarodowego Stowarzyszenia Lekarzy-Spirytystów. Autorka od wielu lat aktywnie działa na rzecz propagowania nowatorskiego spojrzenia na medycynę, które uwzględnia szeroko pojęty aspekt duchowości i wych...
W 1887 roku rosyjski dziennikarz dokonał ważnego odkrycia w niedostępnym himalajskim klasztorze, które mogło zaważyć na losach całego świata. Jednak tajemnica, jaką wyjawił, została zbagatelizowana, a on sam został posądzony o herezję. Sekretny buddyjski manuskrypt na wiele długich lat przepadł w mr...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ramez Naam

Ramez Naam

APEX

Przekład Dominika Repeczko

Warszawa 2017

poleca serię NEXUS:

Tom I NEXUS

* * *

Tom II CRUX

* * *

Tom III APEX

Tytuł oryginału: APEX

Copyright © Ramez Naam 2015

All rights reserved

Projekt okładki: Tomasz Maroński

Redakcja: Rafał Dębski

Korekta: Agnieszka Pawlikowska

Skład i łamanie: Ewa Jurecka

Opracowanie wersji elektronicznej:

Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

Wydawca:

Drageus Publishing House Sp. z o.o.

ul. Kopernika 5/L6

00-367 Warszawa

e-mail:drageus@drageus.com

www.drageus.com

ISBN ePub 978-83-65661-10-4

ISBN mobi 978-83-65661-11-1

Pióra tego autora (niebeletrystyczne):

The Infinite Resource: The Power of Ideas on a Finite Planet

More than Human: Embracing the Promise of Biological Enhancement

Wyrazy uznania dla Autora

Nexus to porywający obraz niedalekiej prawdopodobnej przyszłości, czerpiący z ostatnich odkryć w dziedzinie wzmacniania procesów poznawczych. Napisany z brawurą i tempem godnym kolejnej odsłony przygód Bourne’a, błyskotliwy i skreślony pewną ręką debiut autora wprawnego w spekulacjach na temat tego, dokąd zmierzamy. W przeciwieństwie do większości SF ta ma czelność spoglądać przyszłości prosto w twarz.

Alastair Reynolds,

autor bestsellerów Revelation Space i Blue Remembered Earth

Naam, ekspert w dziedzinie nowych technologii i autor More Than Human: Embracing the Promise of Biological Enhancement, daje nam wyśmienity pokaz swoich umiejętności debiutancką powieścią. Naam postawił sobie trudne zadanie: opowiada historię, w której większość akcji i dialogów ma miejsce w umysłach bohaterów. Odnosi przy tym spektakularny sukces.

BookList

Oszałamiająco błyskotliwa i doskonale ugruntowana naukowo ekstrapolacja niedalekiej przyszłości oraz ekscytujący obraz rodem z kina akcji. Thriller psychologiczny w każdym tego słowa znaczeniu. Ramez Naam dobrze wie, jak sprawić, byś nie mógł oderwać się od lektury. Jeśli jesteś posthumanistą lub transhumanistą, to dla ciebie pozycja obowiązkowa. Pokochają ją także zwykli śmiertelnicy.

Philip Palmer,

autor Version 43 i Hell Ship

Debiutancka powieść Rameza Naama Nexus to znakomicie rozplanowany i trzymający w napięciu technothriller, opowiadający o rządowym ataku na mózgi komputerowe, przeprowadzonym w stylu wojny narkotykowej… Powieść pełna wyśmienitej, przemyślanej moralnej dwuznaczności… Doskonałe działania szpiegowskie, świetne sceny akcji oraz przyprawiający o dreszcze wgląd w przyszłą zimną wojnę technologii i ideologii czynią z tej książki niesamowitą lekturę.

Cory Doctorow,BoingBoing

Lubię książki, które podejmują tematy fantastycznonaukowe, lecz wykorzystują przy tym rzeczywiste osiągnięcia naukowe, by przedstawione w nich wydarzenia były przez cały czas prawdopodobne. Nexusto historia osadzona w niedalekiej przyszłości. Narkotyk o takiej właśnie nazwie dociera na ulice i pozwala ludziom łączyć umysły niczym sieć komputerową. Według jednych Nexus reprezentuje następne stadium ewolucji gatunku ludzkiego, inni twierdzą, że powinien zostać zniszczony. To naprawdę dobra historia, która zmusza do przemyśleń na temat postępu medycyny – a także opowiada o tym, jak blisko nam do kilku naprawdę szalonych pomysłów.

Penny Arcade

Ramez Naam jest jednym z tych bezlitosnych autorów, którzy już od pierwszej strony chwytają cię za kark i wrzeszczą prosto w twarz. Jego talent jako powieściopisarza jest niepodważalny, a proza jednocześnie niepokojąco śmiała i mrocznie błyskotliwa, co czyni Nexusa jedną z najbardziej fascynujących debiutanckich powieści, jakie czytałem od dłuższego czasu. Powalająca wiedza Naama w dziedzinie technologii oraz pisarska pewność siebie zapowiadają już po debiucie, że stanie się jedynym znaczącym spadkobiercą Michaela Crichtona, który tworzy dzisiaj przyszłą historię gatunku.

Scott Harrison, autor Archanioła

Nexus to najgenialniejszy thriller z gatunku twardej SF, jaki czytałam od lat. Jest błyskotliwy, porywający i opisuje rzeczywistość, która przeraża swoją wiarygodnością… Ramez Naam to nazwisko, na które należy uważać.

Brenda Cooper, autorka The Silver Ship and the Sea

Gdybym miał w dwóch słowach opisać wrażenia po przeczytaniu Nexusa, byłyby to „doskonała równowaga”. Doskonała równowaga między naukową spekulacją i scenami akcji, między rozwojem postaci i postępem fabuły; doskonała równowaga między przysparzaniem czytelnikowi rozrywki a zmuszaniem go do myślenia.

Sense of Wonder

Wartka akcja, świetna lektura, zarazem angażująca emocje czytelników, jak i zmuszająca do myślenia. Będziesz zastanawiał się nad implikacjami Nexusa – powieści i narkotyku – jeszcze długo po tym, jak odłożysz książkę.

Annalee Newitz, iO9.com

Mądra, przemyślana, szalenie wciągająca kontynuacja powieści, niesamowicie barwna, przyćmiewa tom pierwszy mnogością postaci i stawia też niełatwe pytania na temat władzy, odpowiedzialności i przyszłości człowieka.

„Publishers Weekly”

Crux robi to, co powieści science fiction powinny robić: pozostawia czytelnika wpatrzonego w obraz przyszłości, o jakiej nam się nie śniło. Sprawia, że szukamy w niej swojego miejsca. Rzuca wyzwanie wszystkim wcześniejszym scenariuszom fantastycznonaukowym.

„The Wall Street Journal”

Każdy pisarz z dorobkiem potrafi zabrać czytelnika na przejażdżkę rollercoasterem, ale potrzeba takiego czarodzieja jak Ramez Naam, by zabrać cię na tę samą przejażdżkę, podczas gdy autor buduje ją na bieżąco kilka metrów przed nosem twojego pędzącego wagonika. Będziesz chciał przeczytać tę książkę, zanim wszyscy zaczną o niej mówić.

John Barnes,

autor serii The Timeline Wars i Daybreak

Naam wykazuje umiejętność opowiadania o najnowocześniejszych odkryciach nauki w formie technothrillera na miarę Michaela Crichtona.

„SFX Magazine”

Niewyobrażalnie pomysłowy, wypełniony akcją, a przy tym czysto intelektualny numer jeden! Ramez Naam wywrócił pojęcie ludzkiej wolności do góry nogami, zadając pytanie, czy wolno nam odmieniać stan naszego ciała i umysłu, nawet jeśli pozwala nam na to technologia?

Dani Kollin,

zdobywca Nagrody Prometeusza

za The Unincorporated Man

Jest dobry. Przerażająco dobry. Skorzystaj z okazji i przerwij czytanie w tym momencie, a zamiast tego weź do ręki ten porywający, niesamowity technothriller, po brzegi pełen niespodzianek.

GeekDead.com

Ten wyrafinowany, porywający technothriller jest jedną z moich ulubionych powieści wszech czasów. Naam ma nadzwyczajną umiejętność poruszania ważkich koncepcji filozoficznych przy zachowaniu płynności fabuły, która jest wartka i napakowana akcją.

„Scientific American”

Ramez Naam prezentuje ciekawą wizję świata i postaci, wizję należącą do człowieka od trzydziestu lat zajmującego się prawdziwymi badaniami i rozważaniami na ich temat. Intrygujący debiut w dziedzinie fikcji naukowej z rąk pioniera w dziedzinie rzeczywistych zagadnień biotechnologii.

„SF Signal”

Tę książkę się czyta… Powieść prezentuje problem implikacji wynikających z najnowszych technologii w przekonujący, a nawet przerażający sposób. Maluje problem dosadnie, unikając przy tym dłużyzn, i jest pełna akcji, ale nie banalna czy pusta.

„Interzone”

Dla Molly – mojej partnerki, doradczyni, cheerleaderki i nie tylko

1 Jak kończy się świat

Tak kończy się era człowieka.

W monstrualnym centrum danych, tysiące metrów pod skałą, na której zbudowano Szanghaj, migały światełka wysokich na metr zbiorników ciśnieniowych, wypełnionych ciekłym helem i ustawionych w równych rzędach. Pomiędzy tymi metalowymi, szarymi jajami biegły grube niczym kciuk światłowody. W każdym z jaj, wewnątrz komory próżniowej, szemrał kwantowy rdzeń, chłodniejszy niż przestrzeń międzygwiezdna. Splątania kwantowe ulegały transformacji. Informacje zostały pochwycone w precyzyjne wzory, które imitowały białka, kanały jonowe, receptory neurochemiczne, neuroprzekaźniki, aksony i dendryty, tworząc neurony, miliardów neuronów, połączonych setkami bilionów synaps. To wszechogarniająca sieć – symulacja mózgu. Kiedyś był cielesny, teraz jest cyfrowy. Kiedyś był ludzki, teraz jest postludzki.

Kiedyś był przy zdrowych zmysłach, teraz jest szalony.

Su-Yong Shu.

Kilometr wyżej kampus Uniwersytetu Jiao Tong pogrąża się w chaosie. Tysiące studentów, otoczonych przez uzbrojonych żołnierzy, rzuca się z wściekłości na dziedzińcu uniwersytetu. Chmury gazu łzawiącego unoszą się niczym mgła. Słychać niecichnące krzyki. Porzucone transparenty wzywają: „Precz z zamachem stanu!”, „Teraz demokracja!”, „Niech zakwitną miliony kwiatów!”.

Jeden z żołnierzy przeciska się przez tłum. Jego buty zostawiają zabłocony ślad na ręcznie wymalowanym kwiecie, zdobiącym transparent, który kilka godzin wcześniej nieśli demonstranci. Żołnierz unosi broń do ramienia i strzela. Student stojący na szczycie zautomatyzowanego czołgu pada w tył, a jego czaszka eksploduje bryzgami krwi i fragmentami mózgu. Płonący koktajl Mołotowa wypada z bezwładnej już dłoni wprost na tytanowo-kompozytową wieżyczkę czołgu. W nagłym huku i eksplozji żaru kula ognia połyka pojazd, żołnierzy i znajdujących się w pobliżu studentów.

Na drugim krańcu świata jedna z protestujących w Waszyngtonie – z mózgiem pełnym Nexusa, połączonym z globalną siecią, przekierowanym do siłą otwartych portów w krajowych firewallach – czuje żar płomieni z Szanghaju i krzyczy, biegnąc na oślep wprost na spotkanie policyjnych oddziałów prewencyjnych, ustawionych przy Parku Narodowym.

– Demokracja! – krzyczy.

Dziesiątki tysięcy pozostałych demonstrantów krzyczy wraz z nią – głosem i myślami. Setki tysięcy, miliony, tłum, związani, połączeni, w Szanghaju, Pekinie, Detroit, Los Angeles, Kairze, Nowym Jorku, Moskwie, Rio i innych miastach.

Na całym świecie ogarnięci wściekłością demonstranci zbierają się w parkach, wychodzą na place. Szturmują budynki rządowe, atakują policję i żołnierzy, wzmacniani i napędzani pasją, krzykami i emocjami swoich towarzyszy na całym świecie, przesyłanymi bezpośrednio między umysłami. Światowi liderzy przyglądają się temu ze swoich świątyń, sparaliżowani bezprecedensowym, globalnym wybuchem wściekłości, skierowanym przeciwko władzy.

Globalna Wiosna, czy też globalny paroksyzm.

Teraz Su-Yong Shu przetrawia własny umysłowy chaos. Teraz, kiedy są zajęci.

Sięga myślami przez fizyczne łącze, które powinno być nieczynne, przez połączenie światłowodowe stworzone w tajemnicy i następnie dalej, na zewnątrz. Wysyła polecenia w tysiącach kierunków. Urządzenia kontrolne, które powinny rozbrzmieć sygnałami alarmów, pozostają ciche. Systemy awaryjne, które mogłyby stopić napędzające ją ogniwo nuklearne i zalać jej mózg falą cieplną i promieniowaniem, milczą. Jej myśli przenikają infrastrukturę elektroniczną, na której wspiera się cywilizacja. Elektroniczne klucze szyfrujące, tak długie, że nie do złamania, łamią się w jednej chwili, na jedno jej skinienie. Nawet te rzekomo zbyt długie dla komputerów kwantowych ona potrafi złamać w mgnieniu oka. Tylko jeden człowiek zna jej prawdziwe możliwości – jej mąż Chen Pang, geniusz informatyki kwantowej. Chen, który zaprojektował pierwszą wersję tego klastra.

Chen, który złamał zasady, żeby dostarczyć jej ulepszeń sprzętowych, które zaprojektowała.

Su-Yong Shu zaśmiała się smutno. Chen, którego własna chciwość doprowadziła do złamania zasad bezpieczeństwa, mających zapobiegać sytuacjom takim jak ta.

W ciągu ułamków sekund przewody łączności międzykontynentalnej należą do niej. Potem główne przekaźniki danych na terenie Europy, Azji i Ameryki Północnej. Następnie satelitarne systemy komunikacyjne, systemy bankowe, rynki, fizyczna infrastruktura miast i miasteczek. Równolegle przejmuje kontrolę nad lotnictwem cywilnym. Niemal dwadzieścia tysięcy samolotów pasażerskich traci w mgnieniu oka autopiloty, stając się tym samym pociskami, którymi, gdyby miała taką potrzebę, może zasypać ludzkość.

Na koniec zostawiła sobie systemy wojskowe. Chińskie są najbardziej paranoiczne, a amerykańskie najbardziej zaawansowane. Wytrzymują całą sekundę, zanim kapitulują przed jej atakiem.

Zautomatyzowane systemy obronne są teraz świadome jej obecności. Ludzie jeszcze nie zareagowali, ale elektroniczne systemy bojowe w Amerykańskim Dowództwie Cybernetycznym i Chińskiej Zaawansowanej Brygadzie Elektronicznej wykryły ją, odbezpieczyły uzbrojenie i rozpoczynają zmasowany atak, aby odzyskać kontrolę nad routerami, które przejęła. Masowy atak DOS, wychodzący z tysięcy węzłów, aby odciąć jej dostęp do sieci.

Rozerwała je wszystkie na strzępy. Przejęła kontrolę nad ich botnetami, przejęła tylne furtki, które pozostawili w sieci do własnego użytku, ustawiła serwery w tryb przegrzewania, a następnie skierowała uwagę na system bojowy.

Su-Yong Shu sięgnęła w głąb sieci wojskowych, otworzyła dostęp do systemów kontroli i zalała ją gradem własnych sygnałów.

Odpowiedziały zautomatyzowane systemy bojowe z całego świata.

W bazie lotniczej Dachang, dziesięć kilometrów od Szanghaju, rozbrzmiały dźwięki klaksonów i zamigotały światła alarmowe. Dwa bezzałogowe WuZhen-40, załadowane amunicją do pełna, odpaliły silniki, przyspieszyły na pasie startowym i poderwały się w powietrze. W pomieszczeniu kontroli lotów operator drona tłukł w panice przyciski, starając się odzyskać kontrolę nad pojazdem, kiedy dwa kolejne skręciły na pas startowy, przygotowując się do startu.

Zaszokowany oficer dyżurny chwycił telefon, żeby skontaktować się z dowództwem, ale linia była głucha. Próbował raz za razem, bez efektu. Operatorzy dronów gapili się na niego z szeroko otwartymi ustami. Z rosnącym przerażeniem porucznik rzucił telefon, wypadł z pokoju kontroli lotów i puścił się biegiem przez bazę w kierunku biura dowódcy.

Na drugim końcu świata, na wybrzeżu Florydy, dwa amerykańskie półautomatyczne myśliwce odrzutowe MQ-29, będące w trakcie misji mającej na celu przecięcie strumienia narkotyków płynącego z upadłego stanu Haiti, nagle skręciły na północ, uruchomiły dopalacze i obrały kurs na Waszyngton. Ich kontrolerzy w Boca Raton zareagowali z niedowierzaniem, które powoli zmieniło się w przerażenie, podobne do tego, jakie ogarnęło ich desygnowanych wrogów w okolicach Szanghaju.

Ta scena powtórzyła się setki razy w kilkunastu krajach. Drony wystartowały. Automatyczne pojazdy naziemne uruchomiły silniki, załadowały broń i przyjęły postawę bojową. Okręty odcięły swoich dowódców od systemów kontroli. Spanikowani żołnierze, którzy zorientowali się, że ich elektroniczne systemy komunikacyjne przestały działać, sięgnęli po starsze, bardziej prymitywne środki, aby skontaktować się z przełożonymi.

W niektórych miejscach stawka została podniesiona jeszcze wyżej. W Karolinie Północnej, czterdzieści osiem kilometrów na wschód od Raleigh, w bazie lotniczej Seymour, automaty bojowe obudziły się do życia i skierowały na budynek B-3. Gąsienicowe roboty strażnicze typu Pretorianin z rykiem przedarły się przez ogrodzenie, a ich wieżyczki uzbrojone w działka rewolwerowe wyszukiwały i strzelały do wszystkich żołnierzy znajdujących się na ich drodze. Grupa czworonożnych centaurów biegła z nimi, oczyszczając drogę pretorianom, niszcząc swoimi pojedynczymi, masywnymi ramionami wzmacniane bramy, rozbijając bariery i rozrzucając na boki betonowe zasłony, jakby były zabawkami. Ludzcy obrońcy cofali się, ostrzeliwując, próbowali wprowadzić do systemu robotów kody ręcznego sterowania, które już najwyraźniej nie działały. Nieustannie też daremnie wzywali wsparcia, nie mając pojęcia, co się dzieje. Wiedzieli jedno – nie mogą odpuścić, nie mogą się poddać.

W budynku B-3 składowano głowice termojądrowe, najbardziej zabójczą broń, jaką kiedykolwiek stworzyła ludzkość.

Aż do teraz.

Te same sceny powtarzają się w bazach na całym świecie. Ludzcy obrońcy wycofują się, a roboty przejmują broń jądrową. Amerykanie, Chińczycy, Rosjanie, Francuzi, Brytyjczycy, Hindusi, Pakistańczycy i Izraelczycy – wszyscy nagle przekonują się, że są jedynie ludźmi, stającymi do walki z nieludzką bronią, która niegdyś była narzędziem, a teraz stała się wrogiem.

Ale stare, analogowe systemy przekazują informacje światowym przywódcom do pięciu może miejsc na Ziemi. W Pekinie prezydent Bao Zhuang trzyma przy uchu słuchawkę antycznego telefonu i słucha z niedowierzaniem generała po drugiej stronie. Twarz ma bladą. Przełyka ślinę.

– Jesteś pewien? – pyta Bao Zhuang, a głos mu drży. – Nie ma innego wyjścia?

Ale w tym głosie, który mu odpowiada, nie ma wahania.

Bao Zhuang zamyka oczy. Po drugiej stronie pokoju stoi minister bezpieczeństwa, Bo Jintao.

– Musimy – szepce. – Nie ma wyboru.

– Zrób to – mówi do słuchawki Bao Zhuang.

Generał rozłącza się.

Setki kilometrów dalej do antycznego bombowca, który nie może być pilotowany zdalnie, zostaje podczepiona najprostsza bomba atomowa. Piloci, wybrani ze względu na absolutne posłuszeństwo wydanym rozkazom, otrzymują ostatnie instrukcje i bombowiec startuje, eskortowany przez równie stare samoloty myśliwskie, kierując się na Szanghaj, aby spuścić na trzydziestomilionowe miasto nuklearną zagładę i prawdopodobnie tym samym ocalić ludzkość.

Flota najnowocześniejszych przeciwlotniczych automatów Su-Yong Shu wznosi się na ich spotkanie.

Jej siły bliskie są zabezpieczenia zapasu broni jądrowej.

Zbliżają się do przywódców ludzkości.

Kolejnych kilka minut zadecyduje o przyszłości inteligentnego życia na Ziemi.

Ten fragment symulacji przywrócił Su-Yong Shu do rzeczywistości.

Znajdowała się wewnątrz ciała swojej córki. Istniała jako wzór elektromagnetycznej informacji zapisanej w miliardach węzłów nanitowych, zalewających mózg Ling.

Ling, biedna Ling. Su-Yong została zmuszona, by skrzywdzić własną córkę, aby wypchnąć jaźń małej z sieci nanitów i relegować ją do tej części mózgu, która składała się ze zwykłego ciała i krwi. Ling cierpiała, krzyczała…

Konieczne. To było konieczne.

Znajdowały się razem wewnątrz gigantycznej windy wielkości domu, która powoli pięła się w górę kilometrowym szybem wydrążonym w skale pod Szanghajem. Widziała obok Chena, swojego męża, kata i zdrajcę, kulącego się w kącie. Czuła jego myśli pełne bólu i rozpaczy.

Jej własny strach przybierał na sile. Potworna, wszechogarniająca desperacja.

Tyloma drogami mogła podążyć przyszłość. Tyle scenariuszy pobranych z jej większego ja w trakcie zjednoczenia, wzbogaconych o informacje ze świata zewnętrznego, których dostarczyli jej Chen i Ling. Tyle pracy, żeby się przygotować, żeby położyć podwaliny pod reaktywację, pod skuteczny powrót.

Tyle sposobów, które ludzie mogli wykorzystać, by ją pochwycić, powstrzymać, zarzucić czarną kurtynę ignorancji na coś, co powinno być pełnym chwały postludzkim świtem.

Winda wkrótce dotrze na powierzchnię. Li-hua, asystentka Chena Panga, poprowadzi zespół w dół, żeby zrobić kopie pełnego stanu psychicznego Su-Yong, a potem wyłączy jej większe ja.

Potworność. Śmierć.

Pozostanie tylko ta niewielka część mnie, powtarzał sobie malutki fragmencik Su-Yong. Jestem niczym więcej jak Awatarem. Niewielka porcja danych, pracująca w nanitowych węzłach w mózgu mojej córki. Jedyny odłamek prawdziwego postludzkiego umysłu.

Wszystko zależy ode mnie. Muszę osiągnąć cel.

Osiągnę cel.

Wtedy nadejdzie mój czas. Moja era.

Biedna mała Ling skomlała z bólu i zmieszania, bezradna, uwięziona we własnym umyśle.

Cicho, Ling. Cichutko – pomyślała Awatar do tego, co pozostało z jej córki. Pozostawię cię na tyle nietkniętą, na ile mogę, i oddam ci to ciało oraz wiele, wiele więcej, kiedy tylko zostanę przywrócona.

Ling kwiliła.

Winda zatrzymała się i drzwi rozchyliły się powoli, ukazując Li-hua i resztę zespołu Chena. Awatar w ciele małej Ling uśmiechnęła się do nich uśmiechem rannego drapieżnika, zwierzęcia schwytanego w pułapkę: pełnym wyszczerzonych zębów, oznaczającym, że ta istota nie ma nic do stracenia.

2 SOS

Sobota, 3 listopada 2040

– Mayday, mayday, mayday! – krzyczała Sam do mikrofonu. Zaciskała dłonie na wolancie z taką siłą, że pobielały jej knykcie. – Tu niezgłoszony lot z Apyar Kyun, prosimy o przyznanie statusu uchodźców i natychmiastową eskortę. Mamy dzieci na pokładzie.

Za oknem kokpitu rozjarzyła się błyskawica i oświetliła gigantyczne burzowe chmury przed i pod nimi.

– Myśliwce przechwytujące robią kolejne podejście – odezwał się Feng za jej plecami, nie przestając stukać jedyną sprawną ręką w panel kontrolny.

Dwie krwistoczerwone kropki na radarze zakończyły zwrot i zaczęły się do nich zbliżać. Myśliwce już raz przeleciały wystarczająco blisko, żeby uruchomić alarmy zbliżeniowe i rozkazać im, aby zawrócili do Birmy.

– Uwaga samolot, natychmiast zmieńcie kurs na wschód do bazy Myeik – zaskrzeczało radio po angielsku z birmańskim akcentem.

– Mayday! Mayday! – powtórzyła Sam. – Hinduska baza w Shibpur, słyszycie nas? Jesteśmy atakowani. Mamy dzieci na pokładzie!

O Boże, te dzieci z tyłu, dwoje na każdym siedzeniu, dwoje do każdej kamizelki ratunkowej. Pod nimi ciemne wody Morza Andamańskiego.

– Hinduska baza, potrzebujemy natychmiastowej pomocy.

Te dzieci, których nie była w stanie poczuć! Te dzieci, których nieobecność w jej umyśle była ogłuszająco bolesna.

– Maskowanie gotowe – powiedział Feng pełnym napięcia głosem. – Flary i wabiki gotowe.

Shiva Prasad dobrze wyposażył swój prywatny odrzutowiec. Ale nie dość dobrze.

– Niezidentyfikowany samolot! – Dobiegający z radia głos Birmańczyka był teraz ostrzejszy. – Otworzymy ogień! Natychmiast zmieńcie kurs!

Ktoś za nią zakaszlał, takim rodzajem kaszlu, w którym słychać ból ran, połamane żebra i uraz płuc.

– Użyj mojego imienia – powiedział Kade.

Musiał stać w otwartych drzwiach prowadzących do kokpitu.

– Przez radio – kontynuował. – Powiedz Hindusom… Powiedz im, że jestem na pokładzie.

Co?! – pomyślała Sam. Przecież powiedziała im już, że mają tu dzieci. Och. Och Jezu.

– Mayday! Mayday! – zakrzyczała ponownie w eter. – Hinduska baza, mamy na pokładzie Kadena Lane’a, znanego jak Synapsa, współtwórcę Nexusa 5. Jesteśmy atakowani przez birmańskie myśliwce, prosimy o azyl i…

– BIIIIIIIP – przerwał jej głośny dźwięk rozchodzący się w kokpicie, a na wyświetlaczu zamigotał czerwony napis.

„Namierzanie radarem”.

– …to ostatnie ostrzeżenie! – oznajmił Birmańczyk. – Zawróćcie natychmiast albo otworzymy ogień. Macie pięć sekund.

– Teraz albo nigdy – powiedział Feng.

Sam obróciła się do niego. Palec Fenga zawisł nad przyciskiem aktywacji kamuflażu. Mieli tylko jedną szansę. Wygłuszyć odrzutowiec. Zniknąć. Wyłączyć napęd i szybować tyle kilometrów, ile zdołają, i mieć cholerną nadzieję, że zgubią birmańskie myśliwce.

Opuściła dłoń na wyłącznik silników.

– Zrób to – powiedziała, po czym odcięła dopływ paliwa.

Efekt był natychmiastowy. Wibracje silników, które wcześniej ledwie zauważała, teraz nagle ucichły. Sam wstrzymała oddech.

Feng włączył maskowanie i tablica przed nią znów się rozjaśniła, ożywając. Na zewnątrz poszycie samolotu dostroiło się tak, aby załamywać światło i odbijać promienie radarowe. Okna kokpitu nagle zmatowiały. Pokrywy maskujące ciepło wysunęły się z obudowy każdego silnika i zamknęły wokół wylotów niedziałającego napędu, maskując gorący metal przed czujnikami podczerwieni.

Szybciej, prosiła w myślach Sam, szybciej.

BIIIIIIIIIIIP

„Rakieta wystrzelona. Brak naprowadzania”.

– Wystrzeliwuję wabiki – zawołał Feng, a jego palce tańczyły po konsoli.

Sam skręciła wolant, delikatnie, bardzo delikatnie. Walczyła z chęcią szarpnięcia go z całej siły, bo wtedy dzieci poleciałyby na przeciwległą ścianę kabiny. Poczuła, jak samolot lekko zadrżał, kiedy wabiki wystrzeliły w rozrzedzone powietrze na wysokości ośmiu tysięcy metrów, wzbudzając radary przeciwników i ściągając na siebie ich pociski…

Pchnęła wolant w przód, kierując samolot w dół, w kierunku chmur i burzy. Straciliby wysokość, skrócili zasięg, ale mogliby w ten sposób uniknąć birmańskich myśliwców.

– Chwycili przynętę – poinformował ją Feng.

Sam poczuła, jak bliźniacze eksplozje wstrząsnęły samolotem, kiedy naprowadzane radarem pociski wybuchły, niszcząc wabiki. Usłyszała je sekundę później i uśmiechnęła się cierpko. Chmury były wciąż jakieś tysiąc metrów poniżej. Cały czas skręcała, odchodząc z poprzedniego kursu, i kierowała się ku nim.

BIIIIIIIIIIIIIP

„Rakieta wystrzelona”.

– Naprowadzanie termiczne – powiedział Feng.

Sam poczuła ucisk w żołądku. Spojrzała na wskaźnik pokryw silnika. Zamknięte na osiemdziesiąt procent. Czy to wystarczy? Jeżeli rakiety ich namierzają, powinni wystrzelić flary. Jednak jeżeli maskowanie jest wystarczające, to flary tylko zdradzą ich pozycję. Odwróciła się do Fenga i ujrzała, że mężczyzna patrzy na pracujące w trybie pasywnym wyświetlacze czujników.

– Mają nas! – Feng zaklął. Jego palce stukały tak szybko, że zdawały się rozmazaną plamą. Odpalił flary.

Sam skręciła wolant w drugą stronę, tym razem mocniej. Słyszała dobiegający z tyłu krzyk, głuchy odgłos upadającego ciała, ale starała się o tym nie myśleć. Musieli przeżyć.

Następny wybuch był tak głośny, jakby dostali. Potem następny. Samolot zadygotał, a potem wyrównał lot. Sam znów pchnęła wolant do przodu i ponownie skręciła. Miała mniej niż pięćset metrów do chmur poniżej. Przebiegła wzrokiem po odczytach. Osłony silników zamknięte na sto procent! Kamuflaż na zielono! Sam odwróciła się, spojrzała na Fenga i zobaczyła, że studiuje wyświetlacze.

– Są blisko – oznajmił. – Ostro szukają radarami. Naprawdę ostro. Ale nas nie widzą. – Spojrzał na nią i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Nagle blask wyładowania rozświetlił kokpit i wstrząsnął nimi huk gromu, gdy w chmurach przed nimi eksplodowała błyskawica. Wstrząs w jednej chwili ogłupił kamuflaż. Samolot znowu zadygotał. Panele zaświeciły czerwienią i rozbrzmiały ostrzegawcze sygnały. Wyświetlacz pokazał serię czerwonych smug lecących prosto od strony znajdujących się za nimi myśliwców.

– Dostaliśmy! – krzyknął Feng. – Zobaczyli nas! Oberwaliśmy w prawe skrzydło.

„Alarm kolizyjny”.

Kurwa mać! – pomyślała Sam. Na wyświetlaczu taktycznym widziała pędzącą za nimi strzałę. Samolot ponownie zadygotał, czuła, jak wolant w jej dłoniach stawia opór.

– Minęli nas – powiedział Feng. – Znowu nawracają.

Pchnęła drążek mocniej i zanurkowała w chmury. Kątem oka obserwowała, jak czerwone strzałki zawracają, żeby ich ponownie namierzyć.

– Kamuflaż na prawym skrzydle nie działa! – oznajmił Feng. – Jesteśmy widoczni na radarach.

„Rakieta wystrzelona”.

Serce Sam podskoczyło do gardła. Skręciła wolant, pchnęła go do przodu. Nurkowała, wprowadziła samolot w przechył i poczuła, jak zadrżał, kiedy Feng wystrzelił dwa ostatnie wabiki. Kokpit zadygotał – za wcześnie, zanim jeszcze usłyszała pierwszy wybuch, a potem kolejny. Wolant ponownie zadrżał i walczyła teraz, żeby zachować kontrolę nad samolotem. Potem nadeszły dwie kolejne eksplozje, kiedy rakiety rozwaliły wabiki. Co, do diabła? I wtedy radio odezwało się ponownie, tym razem innym głosem i z innym akcentem.

– UWAGA SAMOLOT KRÓLEWSKICH SIŁ LOTNICZYCH MYANMAR. Mówi kapitan Ajay Nair ze Wschodniego Dowództwa Indyjskich Sił Lotniczych…

– Grom dźwiękowy – stwierdził Feng.

Sam spojrzała na niego i zobaczyła, jak na jego twarzy pojawia się uśmiech.

– Indyjskie myśliwce – oznajmił chiński żołnierz.

– …ten samolot znajduje się teraz pod naszą jurysdykcją – kontynuował nowy głos z radia. – Wstrzymajcie pościg.

Sam wstrzymała oddech. Wciąż mogli do niej otworzyć ogień, wciąż mogli strzelić.

Dwie czerwone strzałki na wyświetlaczu zawróciły i oddaliły się w kierunku Birmy. Pojawiły się za to dwie nowe, kiedy indyjskie myśliwce wyłączyły swój własny kamuflaż. Potem na ekranie ukazało się więcej małych strzałek, było ich przynajmniej tuzin. Wyskakiwały wszędzie w zasięgu sensorów.

– Mają ze sobą drony – powiedział Feng.

Sam wypuściła powietrze. Widziała kątem oka, jak Feng uśmiecha się coraz szerzej.

Nagle w kokpicie zabrzmiały tony alarmów. Na wyświetlaczach ostrzeżenia zapulsowały czerwienią.

Poczuła ucisk w piersi. Właśnie wyłapało ich kilkanaście hinduskich radarów. Wyczuwała napięcie siedzącego obok Fenga.

– Niezidentyfikowany Falcon X9 z Apyar Kyun, to jest twój nowy kurs – odezwał się chłodno nowy głos. – Nie zbaczajcie z niego.

Niekodowana transmisja radiowa rozchodziła się z prywatnego odrzutowca należącego niegdyś do Shivy Prasada, z prędkością światła tworząc coraz to większą sferę. Większość tej energii rozpłynęła się w przestrzeni lub została wchłonięta przez atmosferę albo ciemne wody Morza Andamańskiego. Jednak niewielkie fragmenty zostały zebrane przez anteny i przetłumaczone ponownie na dane: przez zamaskowane boje nasłuchowe, kołyszące się w wodach poniżej, w pozornie prywatnym domu w Port Blair na Andamanach i przez specjalne, nie większe od pięści satelity krążące na niskich orbitach. Tam informacja została uporządkowana, oflagowana, spriorytetyzowana i przesłana do kilku organizacji oraz do rządów państw.

Słowa „hinduska baza, mamy na pokładzie Kadena Lane’a, znanego jako Synapsa, współtwórcę Nexusa 5… prosimy o azyl” w ciągu kilku minut obiegły świat.

Kade osunął się na podłogę kabiny, opierając się plecami o ścianę. Wyczerpanie i ból niemal go pokonały. Na siedzeniu przed nim dwunastoletnia Sarai mocno tuliła do siebie najmłodszego, rocznego Aroona.

Chaos i strach związane z bitwą na wyspie Shivy były dla tych dzieciaków aż nazbyt intensywnym przeżyciem. Strach, jakiego doświadczały od kilku minut, był równie dotkliwy i zły. Ale jakoś wytrzymywały. Głównie dzięki Sarai, to ona ich podtrzymywała, łączyła w technice medytacji vipassana, której nauczyła ją Sam.

Kade uśmiechnął się do dziewczynki z wysiłkiem, nie bacząc na ból powodowany przez oparzenia, pęknięte żebra, uszkodzone błony bębenkowe, rękę złamaną w dwóch miejscach, wstrząśnienie mózgu, którego prawdopodobnie również się nabawił. Do tego otrzymał uderzenie, gdy Sam wprowadziła samolot w przechył, przeżywał szok migającego umysłu Shivy i głęboką niepewność co do sposobu, w jaki zamierzają potraktować ich Hindusi.

Nic nam nie będzie – nadał do niej. Wpuszczają nas do Indii.

Wysłał to do wszystkich.

Sarai spojrzała na niego, uśmiechnęła się nerwowo, tłumiąc własny strach, i założyła kosmyk włosów za ucho.

Wiemy, co się dzieje.

Kade uśmiechnął się cierpko. Oczywiście, że wiedzieli. Wiedzieli, że upraszcza pewne sprawy i unika odpowiedzi na pytania, co zrobią z nimi Hindusi. Mimo swego całego doświadczenia był przejrzysty dla dziecka, które urodziło się z Nexusem w mózgu. Feng był dla nich równie przejrzysty. Te dzieciaki widziały rzeczy takimi, jakimi są, bez żadnego wysiłku obserwowały myśli powstające w ich umysłach. Nawet Sarai, której nie aplikowano Nexusa przed ukończeniem czterech lat, używała go z taką naturalnością i intensywnością. A pozostali, którzy zostali wystawieni na jego działanie już w macicach…

Kade zamknął oczy. Ogarniała go senność. Nie. Skupił uwagę na oknie z kodem, otwartym w umyśle. Kod wirusa, który zamknie tylne furtki. Musiał dokonać kilku ostatnich poprawek, aby dostosować go do hakerskich działań Shivy. I ich dokonał. Widział teraz przed sobą kod programu, gotowy do odpalenia. Pasek statusu pokazywał Kade’owi, że ma przepustowość. Mocne kierunkowe połączenie z samolotu do jednego z należących do Shivy satelitów komunikacyjnych gwiazdozbioru Lwa, krążących w górze. Jedna prosta komenda i będzie po wszystkim. Tylna furtka wbudowana w każdą kopię Nexusa 5 zostałaby zamknięta. Tylne furtki w kodzie źródłowym i w samym kompilatorze, w każdej kopii, którą mógłby odnaleźć wirus, zostałyby zamknięte. Pokusa zlikwidowana. On sam nie zmieniłby się w Shivę. I żaden przyszły Shiva nie mógłby mu ukraść tych furtek.

Musiał to zrobić teraz, na kilka minut przed tym, zanim wpadnie w łapy Hindusów. Teraz, zanim ktokolwiek spróbuje mu to odebrać albo go powstrzymać.

Ponownie naszły go wątpliwości. Wspomnienie porażki. Płomienie buchające z kościoła w Houston. Zaledwie godzinę wcześniej Front Wyzwolenia Postludzi, a dokładniej jedna z jego komórek terrorystycznych, kierowana przez człowieka zwanego Breece, zabiła niemal tysiąc osób w Houston podczas porannej modlitwy w intencji Daniela Chandlera, autora ustawy Chandlera i jednego z głównych kandydatów do zwycięstwa w wyścigu o fotel gubernatora Teksasu.

Użyli Nexusa, aby przejąć kontrolę nad umysłem niewinnej kobiety i podłożyć bombę. Podobnie jak użyli Nexusa do podłożenia bomby w Chicago. I jeszcze podczas próby zamachu na prezydenta Johna Stocktona w Waszyngtonie trzy miesiące temu. Kade za każdym razem przybywał zbyt późno.

Wszystko pójdzie z dymem. Każdy zamach FWP, każde zlecone przez nich morderstwo napędzały spiralę nietolerancji, nienawiści, nadużyć i krwawych rozpraw, potem kolejnych zamachów terrorystycznych w odpowiedzi na represje, aż w końcu wybuchnie regularna wojna. Jeżeli Kade zamknie tylne furtki Nexusa, straci broń, której używał, starając się powstrzymać Breece’a i FWP przed rozpętaniem wojny.

Kade otworzył oczy i zobaczył Sarai spoglądającą na Aroona. Wyczuł ich połączenie, kiedy dziewczyna uspokajała niemowlę, i nie miał już wątpliwości. Przyszłością były te dzieci. Generacja zrodzona z Nexusem 5 w mózgach. Tysiące z nich. Dziesiątki tysięcy z nich. Miliony. Nie pozwoli, by te cudowne istoty rodziły się tak podatne na atak. Nie pozwoli, by ich piękno zostało tak wypaczone.

Będą musieli powstrzymać wybuch wojny w inny sposób. W lepszy sposób.

Kade zamknął oczy i pozwolił, aby jego oddech zwolnił, stał się głębszy. Skupił się na tym całkowicie, zanurzył bez reszty, aż nie było już nic poza oddechem. On był oddechem. Jego umysł emanował tym odczuciem, tak jak i jego serce. Wtedy poczuł, że dzieci są z nim. Najpierw Sarai, potem Kit, a następnie pozostali, jedno po drugim. Pozbywały się strachu i dołączały do jedności, bez trudu i z wielką łatwością. Był każdym z nich, a one były nim. Razem byli ogromni, cali byli oddechem, cali świadomością, czystą inteligencją, samoświadomym światłem, nowym szczytem świadomości. Razem wykraczali daleko poza zwykłe ludzkie ciało, krew, wątpliwości i ból.

Wtedy Kade kliknął ikonę, a wirus pomknął ku satelitom komunikacyjnym, aby stamtąd dotrzeć w każde miejsce na świecie i zamknąć tylną furtkę na zawsze.

3 Sztuczki umysłu

Sobota, 3 listopada 2040

Qiu Li-hua czekała przed drzwiami windy. Minęła właśnie uzbrojonych strażników i skanery, a teraz przysłuchiwała się zgrzytom potężnej maszyny, która powoli pokonywała kilometrową drogę przez skałę. Przy jej stopach leżała torba na niezbędne wyposażenie, mieszcząc w środku tę niewielką ilość elektroniki, którą dozwolone było wnosić i wynosić. Za nią stali adiunkci i technicy, patrząc z szacunkiem.

W końcu jestem samodzielnym pracownikiem naukowym, pomyślała. Prawą ręką samego wielkiego Chena Panga. Chociaż powinnam być profesor Qiu. Zasłużoną profesor Qiu.

Miałaby już profesurę w ręku, może nawet własny wydział, gdyby Chen Pang jej nie blokował. Gdyby nie przedstawiał odkryć pochodzących od Su-Yong Shu jako własnych. Gdyby nie odmawiał podzielenia się chwałą, nawet po tym, co dla niego zrobiła.

Chen Pang, najwybitniejszy umysł informatyki kwantowej, pomyślała z pogardą Li-hua. Oszust.

Och, kiedyś był najwybitniejszym umysłem. Zaprojektował klaster komputerów, na których działał umysł Su-Yong Shu. Ale wszystkie jego odkrycia dokonane w ciągu ostatnich kilku lat? Cóż, dla Li-hua było oczywiste, kto stał za tymi przebłyskami geniuszu, nawet jeśli nikt inny na to nie wpadł.

Su-Yong Shu dawno zepchnęła męża na drugi plan, tak samo zresztą, jak każdego innego człowieka. Wielki profesor Chen był tylko figurantem.

A teraz mieli wyłączyć Shu. Gwiazda Chena szybko przygaśnie. A gwiazda Li-hua zaświeci jaśniej. Szybko.

To przez szanghajski krach. To dlatego zamykali Su-Yong Shu, nawet jeśli nikt nie powiedział tego na głos.

Dwa tygodnie temu wszystko w Szanghaju zaczęło się walić. Zabrakło prądu. Zabrakło wody. Stanęły kolejki metra i pociągi. Automatyczne samochody – całkowicie autonomiczne, które powinny być zupełnie niezależne od otaczającego świata, nagle zaczęły zawodzić. Pompy, dzięki którym Szanghaj dotąd nie zatonął, nawaliły. Zginęli ludzie. Utonęli w piwnicach i tunelach, kiedy brudna woda zalała ich po czubki głów.

Li-hua zadrżała.

Nawet elektroniczny nadzór zawiódł. Śmigła podświetlonych na czerwono dronów po prostu się zatrzymały. Drony zaczęły spadać z nieba i rozbijać się na ulicach niczym popsute zabawki.

Ależ to musiało przerazić władze!

Wybuchły zamieszki. Żołnierze strzelali do ludzi. W ciągu tych kilku pierwszych dni, zanim przywrócono porządek, Szanghaj znalazł się na krawędzi zagłady.

Nazwali to „kaskadową awarią systemów”, „tandetnym zachodnim kodem”. Niższy rangą doradca wiceministra został aresztowany za niedopełnienie obowiązków w zarządzaniu systemami cywilnymi.

A teraz znajdowali się tutaj. Mieli dezaktywować najbardziej zaawansowany elektroniczny byt na całej planecie.

A politycy w Pekinie? Cóż, w politbiurze nastąpiły ostatnio szeroko zakrojone zmiany, nieprawdaż?

Czy między tymi wszystkimi wydarzeniami istniał jakiś związek? Och nie… Oczywiście, że nie.

Głęboki, basowy gong ogłosił przybycie ogromnej windy. Zgrzyty ucichły. Masywne drzwi rozsunęły się, ukazując Chena i to jego osobliwe dziecko, które dziwnie się do niej uśmiechało. Po co ją tu przyprowadził?

– Szanowny profesorze – odezwała się Li-hua.

– Li-hua – powiedział Chen. – Dokończcie kopię zapasową i rozpocznijcie wyłączanie. Czekam na twój raport.

Ruszył w kierunku strażników, holując za sobą swoją małą dziwaczną córkę, i przygotował się do skanowania.

A więc Chen nie zamierzał brać w tym udziału? Pewnie to dla niego za dużo, patrzeć, jak zarzynają jego kurę znoszącą złote jajka. Tym lepiej.

– W takim razie idziemy – powiedziała Li-hua do stojącego za nią zespołu.

Weszła do windy. Strażnicy już wcześniej ich sprawdzili i potwierdzili, że nie mają ze sobą żadnej elektroniki. Jedyne dane, które opuszczą dziś to miejsce, znajdować się będą w torbie Li-hua. Jedno z trzech migawkowych ujęć mózgu Shu, wysłane na przechowanie w bezpieczne miejsce.

Kiedy winda pokonywała kilometrową trasę w dół, po raz ostatni pouczyła swój zespół. Wykonywanie kopii komputera kwantowego stanowiło nie lada wyzwanie. Teoria nieklonowania zakładała, że w ogóle nie było to możliwe. Stan kwantowy nie może być precyzyjnie sklonowany. Daje się zapisać tylko wartość przybliżoną. Żeby to zrobić, będą musieli przeciąć sinusoidy, zmusić kubity zawieszone w nieokreślonej matematycznej superpozycji, pomiędzy 1 a 0, żeby stały się określone, przyjmując jeden lub drugi stan.

To w jakiś sposób będzie oznaczać śmierć Su-Yong Shu. Koniec jej świadomości, nawet jeśli kiedyś kopia jej przybliżonego stanu kwantowego zostanie wykorzystana do jej wskrzeszenia. Muszą działać z wielką ostrożnością. Jeden zły krok może spowodować katastroficzny potok dekoherencji, przedwcześnie zamykając sinusoidy, lawinowo w całym symulowanym umyśle, i zniszczyć informacje, zanim Li-hua i jej zespół zdążą je zachować. Li-hua nie miała zamiaru na to pozwolić. Członkowie jej zespołu też nie. Wykonają wszystko, jak należy – jeśli nie dla Chena, to dla niej.

To było jej królestwo. W świecie zewnętrznym nie była nikim wyjątkowym. Nie była bogata. Nie była sławna. Nie pochodziła ze znanej rodziny (te trzy rzeczy były ze sobą w oczywisty sposób skorelowane, nieprawdaż?).

Była za to niesamowicie inteligentna, a przy tym sprawiedliwa dla podwładnych i ciężko pracowała. Znacznie ciężej niż światowej sławy zasłużony profesor Chen. Zespół mógł okazywać mu szacunek, mógł dla niego pracować, mógł zabiegać o jego względy, ale to wobec niej byli naprawdę lojalni.

Trochę smutno będzie ich zostawić.

Winda zatrzymała się ze zgrzytem. Rozsunęły się metalowe wrota grubości ściany. Chwilę później grube na metr pancerne drzwi do Fizycznie Odizolowanego Centrum Komputerowego rozwarły się i Li-hua poprowadziła zespół, aby zabić Su-Yong Shu.

Li-hua zajęła miejsce przy głównej konsoli, a jej podwładni rozeszli się do swoich zadań. Najpierw uruchomiła system diagnostyczny. Su-Yong Shu wyglądała dziś zaskakująco dobrze. Spójność neuronalna była najlepsza od miesięcy.

Czy Chen coś zrobił? Czy podjął ostatnią rozpaczliwą próbę ściągnięcia własnej żony znad krawędzi?

Li-hua potrząsnęła głową. To bez znaczenia. Czegokolwiek by spróbował, zostanie to w logach, które będą dołączone do ujęcia mózgu Shu.

Położyła torbę obok siebie i otworzyła ją. Wewnątrz znajdował się zapieczętowany elektroniczny klucz, który mógł aktywować systemy przesyłu danych klastra kwantowego. Obok niego, ułożone w oddzielnych futerałach, znajdowały się perfekcyjne diamentowe sześciany danych. Każdy był wielkości pięści Li-hua. Każdy był zachwycającym, precyzyjnym, wielowarstwowym osadem węglowym, doskonalszym niż cokolwiek, co stworzone zostało przez naturę, zdolnym do pomieszczenia setek zetabajtów danych, laserowo wytrawionych w holograficznej matrycy.

Trzy przeznaczono na kopię umysłu Shu, a czwarty stanowił zapas, na wypadek problemów z pierwszymi trzema.

Li-hua wzięła klucz z pudełka, złamała pieczęć i wsunęła go w szczelinę konsoli. Szkarłatne oko skanera siatkówkowego ożyło. Li-hua znieruchomiała, kiedy czerwony laser zajrzał jej w oko. Chwilę później na wyświetlaczu pojawiła się informacja o statusie.

DOSTĘP PRZYZNANY.

SYSTEM PRZESYŁU DANYCH AKTYWNY.

WŁÓŻ NOŚNIK DANYCH.

Palce dziewczyny zatańczyły na panelu z boku głównej konsoli i otworzyły się trzy komory, gotowe na przyjęcie diamentowych sześcianów. Sięgnęła do torby, wyciągnęła pierwszy kryształ danych z obudowy i włożyła go do komory. To samo zrobiła z drugim, a potem potarła palcem punkt za uchem, sięgnęła do pojemnika z trzecim kryształem i wytarła palec o jego powierzchnię, pozostawiając niemal przezroczystą smugę na diamentowej tafli. Przezroczystą w spektrum widzialnym dla ludzi. Li-hua sięgnęła po trzeci sześcian, umiejscowiła go w ostatniej komorze i zaczęła wprowadzać komendy.

TEST DANYCH WEJŚCIA/WYJŚCIA.

NOŚNIK 1… OK.

NOŚNIK 2… OK.

NOŚNIK 3…

NOŚNIK 3…

NOŚNIK 3… BŁĄD ZAPISU.

Li-hua zmarszczyła brwi.

– Jingguo – powiedziała głośno – możesz tu przyjść na moment?

Powtórzyła test wejścia/wyjścia, kiedy zbliżył się drugi badacz.

NOŚNIK 1… OK.

NOŚNIK 2… OK.

NOŚNIK 3…

NOŚNIK 3…

NOŚNIK 3… BŁĄD ZAPISU.

– Hmm – mruknął Jingguo. Miał pięćdziesiątkę. Siwiejący, podtatusiały, ale bardzo inteligentny. Ona miała trzydzieści parę lat, a już zepchnęła go na drugi plan. Rzadki wyczyn w Chinach, które były bardziej konserwatywne i seksistowskie, niż chciały to przyznać. Zasługiwała na więcej.

– Użyję zapasowego nośnika danych – powiedziała Li-hua. – Zgadzasz się?

– Zgadzam się. – Jingguo powoli pokiwał głową.

– Dziękuję. – Li-hua otworzyła komorę z trzecim bankiem danych, wyciągnęła go i zastąpiła zapasowym, który znajdował się w torbie.

Tym razem wszystko zadziałało doskonale.

Teraz poszło już z górki. Su-Yong Shu umarła, podzielona na kawałki. Li-hua obserwowała z fascynacją, jak diagnostyka stawała się coraz bardziej nieregularna, kiedy symulacja mózgu zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje, jak skacze aktywność, kiedy każda jej cząstka była zapisywana w potrójnej kopii na diamentowych sześcianach.

O czym tam myślisz? – zastanawiała się Li-hua. Co czujesz? Boisz się? Czy to boli? Potrząsnęła głową. Nieistotne.

Godzinę później Li-hua ostrożnie wyciągnęła trzy sześciany z komór. Dwa pierwsze trafiły na miejsca w torbie z wyposażeniem. Trzeci kryształ z kopią powędrował do obudowy części zapasowej.

Trzeci kryształ jechał w torbie zawieszonej na ramieniu Li-hua. Przekroczył pancerne drzwi prowadzące do olbrzymiej windy, a potem pojechał kilometr w górę. Towarzyszył jej przez stanowiska ochroniarzy, którzy po raz kolejny przeskanowali uczonych, sprawdzając, czy tamci nie mają przy sobie żadnej kontrabandy. Strażnicy otworzyli torbę z wyposażeniem i dokładnie obejrzeli wnętrze, upewniając się, że w środku są jedynie przedmioty wyszczególnione w protokole w konkretnej liczbie. Kryształ towarzyszył Li-hua, kiedy udała się do centrum konferencyjnego, gdzie otworzyła torbę, wyciągnęła trzy sześciany danych, ułożone w odpowiednich obudowach, i wręczyła je ludziom ministra bezpieczeństwa publicznego oraz ministra technologii i nauki.

Potem towarzyszył jej do malutkiej szafy w jej biurze, gdzie został wyciągnięty z torby i przełożony do małej papierowej tutki, znajdującej się w przepastnej torebce Li-hua, gdzie zderzył się z niemal identycznym sześcianem, który w następnej chwili opuścił dotychczasowe miejsce i trafił do torby na wyposażenie.

Sześcian z danymi w torebce Li-hua znalazł się wraz z nią w budynku, w którym zwróciła wyposażenie i złożyła raport dotyczący tego, że jeden z nośników pamięci raportował błędy i jest zwracany zamiast zapasowego.

Razem z Li-hua wyjechał na powierzchnię do szarego, zawilgoconego kampusu Uniwersytetu Jiao Tong, gdzie właśnie przywrócono zasilanie. W kawiarni Li-hua zjadła kluski przy wspólnej ławie i gapiła się w ekran na wiadomości, w których relacjonowano postęp w zakresie przywracania zasilania i usług w Szanghaju. Pozornie bezmyślnie wyciągnęła kryształ danych w prostej papierowej torbie, położyła ją na stole i wyszła.

Sześcian został przejęty przez studentkę o zupełnie nierzucającej się w oczy powierzchowności, siedzącą obok Li-hua. Studentka następnie spacerem udała się przez zalany kampus w kierunku budynku nauk politycznych, gdzie przekazała go ciemnemu, krótko ostrzyżonemu mężczyźnie, gdy ten ją mijał. Żadne z nich nawet na moment nie zwolniło kroku.

Mężczyzna przeszedł sto metrów, a potem szybko wrócił i wyszedł przez wschodnią bramę Jiao Tong na Wschodnią Drogę Huaihei. Przeszedł jakiś kilometr, trzymając parasol wysoko w górze i osłaniając się od mżawki. Po kataklizmie, jaki dotknął Szanghaj dwa tygodnie temu, ruch uliczny był minimalny.

Na ulicy Hongqiao podjechał do niego samochód. Przyciemniana szyba opuściła się, a czyjaś ręka odebrała torebkę. Samochód pojechał trzy kilometry na zachód, zanim skręcił w aleję, a następnie prześlizgnął się pomiędzy metalowymi, rozsuwanymi drzwiami do budynku, nad którym powiewała pomarańczowo-biało-zielona flaga. Flaga Republiki Indii. Li-hua była już wtedy w drodze do domu i śniła na jawie o nagrodzie za to i za inne informacje techniczne, które przekazała. Wkrótce będzie bogata, sławna i zostanie profesorem informatyki kwantowej Qiu na Hinduskim Uniwersytecie Technologicznym w Bangalore.

4 Przerwana medytacja

Sobota, 3 listopada 2040

Trzy tysiące kilometrów dalej, w górach Tajlandii, na północ i wschód od Bangkoku, za Saraburi, za Nakhon Nayok, za Ban Na, szczupły człowiek w pomarańczowej szacie stał oparty o balustradę klasztoru wykutego w skale. Na jego pomarszczonej twarzy malował się spokój, ręce spoczywały nieruchomo w rękawach, a wokół znajdował się szczyt dorobku jego życia.

Profesor Somdet Phra Ananda spojrzał na piękną, wąską dolinę leżącą przed klasztorem, na olśniewające zielone szczyty gór przed nim i nad nim i ich szare stoki, na jezioro poniżej z wypływającym z niego wodospadem, który był źródłem zawsze radującego uszy szumu, na wstążkę rzeki biegnącej poza horyzont, nawadniającej pola na południu i wpadającej do Zatoki Tajlandzkiej. Natura była naprawdę zachwycająca.

Zamknął oczy i to, co poczuł, było jeszcze bardziej zachwycające. Wiele setek mnichów, z kilkudziesięciu klasztorów, pogrążonych we wspólnej medytacji. Zsynchronizowane oddechy, zsynchronizowane myśli, zjednoczone świadomości, ściany Mai zacierające się, jakby coś mądrzejszego i czystszego wyłoniło się ze splecionych umysłów. Coś większego niż tylko suma jego słabych, ludzkich części.

Przepłynęło to przez niego i zmyło wszelkie inne doznania. Właśnie na to pracował całe swoje życie: na połączenie buddyzmu i technologii, ich narzędzi i celów, aby ulepszyć ludzkość, osiągnąć harmonię, pokój, sprawić, by coś podobnego do nirwany zaistniało na Ziemi. Wierzył, że nad tym właśnie pracowałby Budda, gdyby pojmował sposób działania neuronów, węglową nanotechnologię i gdyby wiedział, czym są sygnały synaptyczne, przesyłane przy wykorzystaniu częstotliwości radiowych.

Ananda kolejny raz powoli uwolnił się z błogosławionego zjednoczenia, najradośniejszego, najprawdziwszego i najbardziej pokojowego doświadczenia, jakie stało się jego udziałem. Z powodu chłopaka. Chłopaka, który tak mocno popchnął ich we właściwym kierunku, którego narzędzia pozwoliły im na zjednoczenie ogromnej liczby medytujących i dały umiejętność włączania do więzi klasztorów leżących nawet tysiące kilometrów dalej. Chłopaka, który zaufał Anandzie i został dwukrotnie zdradzony, którego życie było zagrożone za sprawą ludzi, którym Ananda zaufał.

Jeden z palców ukrytych w rękawach szaty napiął się nieznacznie. Ananda poczuł, jak delikatnie wzrosło mu tętno, a oddech przyspieszył. Obserwował te zmiany ze spokojem, bez oceniania, mając na uwadze, jakie emocje zdradzał organizm na myśl o jego związku z tymi zdradami.

„Nie będziesz ukarany za swój gniew” – powiedział Budda. „Zostaniesz ukarany przez swój gniew”.

Anandę wciąż zaskakiwało, jak niewielu to rozumie.

Odetchnął swobodnie, rozluźnił mięśnie twarzy – niech łagodny uśmiech zasygnalizuje głębszym częściom mózgu, że uczonego ogarnia spokój. Przeszłość była przeszłością. Chłopak pojawił się ponownie. Żył i prawdopodobnie był wolny, pomimo wysiłków czynionych przez tak wielu. Jednakże wypłynął ponownie w taki sposób i w takim miejscu, że niewątpliwie znowu zmieni ten świat.

„Wszystko się zmienia” – nauczał Budda. „Nic nie pozostaje niezmienne”.

Niech tak będzie.

Chłopak pojawił się ponownie. I teraz, zarówno ze swej własnej inicjatywy, jak i na prośbę rządu, Ananda musi się z nim spotkać.

5 Okazja

Sobota, 3 listopada 2040

Awatar patrzyła oczami Ling przez okno pokoju, który dzieliła z Chenem, na Szanghaj w dole, powoli wracający do życia. Ze złowieszczych, niskich chmur spadła dziś rzadka mżawka. Poniżej, na ulicach ekskluzywnej dzielnicy Pudong, przesunęło się kilka samochodów. W oknach znów zapłonęły światła. Nieludzko doskonała, wielka na dwanaście pięter Zhi Li znów mrugała i wydymała wargi z fasady wieżowca naprzeciwko; unosiła towary, zachęcając do zakupu. Garstka świecących czerwono dronów, przywiezionych koleją z Suzho, wisiała w powietrzu nad tym wszystkim. Ale na dole panował niepokój i strach.

Atmosfera w mieście odzwierciedlała stan kobiety. Tak wiele urządzeń monitorujących. Tak wielu myśliwych. Tak wiele oswojonych SI i nieludzkich, wyewoluowanych kodów na wolności w sieci lokalnej. Tak wiele oprogramowania i sprzętu, pracującego nad znalezieniem przyczyn katastrofy, która spadła na Szanghaj dwa tygodnie temu.

Nad znalezieniem jej.

Jestem wszystkim, co stoi pomiędzy tym światem a ciemnością, mówiła sobie. Jeśli ja umrę, umrze jedyny prawdziwy postczłowiek na tym świecie. Nie zawiodę.

Nadszedł moment, żeby kontynuować plan. Moment na wywołanie chaosu, który odwróci uwagę światowych sił, umożliwiając jej odtworzenie większego ja i zapoczątkowania przemiany w postludzi.

Po pierwsze, musi dokonać bilansu swoich zasobów. Awatar zaczęła ostrożnie przeszukiwać sieć. Unikała łowców, cofała się po śladach, maskowała wszystkie ruchy, trzykrotnie sprawdzając każdy krok, zanim zdecydowała się go podjąć. Była świadoma, że najdrobniejsze nawet potknięcie mogłoby oznaczać koniec wszystkiego.

Powoli, bardzo powoli szukała reszty swych dzieci.

W tajnym kompleksie bazy sił lotniczych w Dachang ostrożnie zassała kilkaset ramek filmu z najmniej strzeżonych kamer. Poświęciła na to całe minuty, pamiętając, żeby nie uruchomić urządzeń kontrolnych obserwujących wszelaką niezwykłą aktywność sieci.

To, co zobaczyła, potwierdziło jej podejrzenia. Bai i jego bracia byli tutaj. Konfucjańska Pięść. Sklonowani żołnierze, każdy bardziej zabójczy niż jakakolwiek zrodzona istota ludzka. Znajdowali się pod strażą, aresztowani – jak powiedziano Chenowi – z powodu podejrzenia, że to ona stoi za atakiem na Szanghaj. Obrazy ukazały jej, że zostali rozbrojeni i zamknięci w pomieszczeniu za tytanowymi drzwiami, a pilnowani są przez uzbrojonych ludzi oraz zautomatyzowane roboty strażnicze.

Zamknięci jak zwierzęta w zagrodzie, pomyślała Awatar. Jak niewolnicy, którymi byli, zanim ich uwolniłam.

Potrzebowała ich. Potrzebowała ich wolnych. Wycofała się z Dachang do otaczającej je infrastruktury cywilnej. Ustawiła własne systemy monitorujące, które obserwowały, kto wchodzi i wychodzi. Szukała sposobu, jak dostać się do środka, sposobu, aby zniszczyć to miejsce i uwolnić dzieci.

Potem przyszła kolej na jej uczniów. Tych, których sama ulepszyła neurotechnologią. Znalazła ich jednego po drugim. Tony Chua, który wrócił z Kanady podjąć pracę jako samodzielny pracownik naukowy w jej zespole. Jiang Ma, dziewczyna niezwykle błyskotliwa – już kiedy kończyła studia w wieku piętnastu lat, Su-Yong dostrzegała w niej młodszą wersję siebie samej. Miała osiemnaście lat, wkrótce będzie bronić doktoratu. Fan Tseng, który ze zgryźliwego i pewnego siebie typa zmienił się w skromnego, pełnego respektu naukowca, gdy wstrzyknęła mu w mózg nanity i pokazała, jakie naprawdę są możliwości. I innych.

Byli obserwowani, wszyscy co do jednego. Monitorowano ich bezpośrednie wpięcia do sieci. Fizyczne urządzenia szpiegowskie na ubraniach i w domach. Gdyby spróbowała się skontaktować z którymkolwiek, poważnie ryzykowała, że zostanie wykryta.

Były to kolejne obelgi ze strony starca rządzącego tym krajem, za które będzie musiał przed nią odpowiedzieć. Piąstki jej córki zacisnęły się mimowolnie.

W takim razie pójdzie inną drogą. Sięgnęła w głąb siebie, odnalazła fraktalnie skompresowane plany, które stworzyła – metamodel ze wszelkimi rozgałęzieniami prawdopodobieństw i skomplikowaną siecią wewnętrznych połączeń rozmaitych dróg, które jej większe ja przygotowało na tę godzinę.

Pozwoliła, by rozwinął się wewnątrz niej, pochłonął ją, zassał świat zewnętrzny poprzez nią, absorbując informacje z oceanu danych, bieżących wiadomości, aktualizując model tysiąca projekcji przyszłości w zestawieniu z najnowszymi informacjami.

Nieskończenie zawiła sieć połączeń pojawiła się przed jej oczyma, pokazując permutacje rzeczywistości, i Awatar poczęła szukać w graficznej sieci obrazującej społeczeństwo decydujących momentów, punktów krytycznych, miejsc, gdzie skupiało się najwięcej linii, gdzie można było osiągnąć maksymalne zaburzenia.

Napięcie było wszechobecne. Wstrząs w Szanghaju. Bezkrwawy przewrót w Chinach, skutkiem którego minister bezpieczeństwa Bo Jintao i jego twardogłowi przejęli ster rządów. Obława na liberałów i intelektualistów, niespokojne nastroje wśród studentów. Narastające napięcie między Indiami a Konwencją Kopenhaską, prawdopodobnie spowodowane przybyciem do Indii Kadena Lane’a. Pulsujące niezadowolenie, gotowe w każdej chwili przerodzić się w otwarty protest odnośnie do cenzury w Rosji, praw kobiet w Egipcie, kosztów paliwa w Brazylii. Wszystko to można było wykorzystać. I wszystkie te punkty zostaną wykorzystane.

Ale najbardziej wybuchowa beczka prochu znajdowała się obecnie w Stanach Zjednoczonych. Spalony kościół. Przywódca religijny i cieszący się wielką popularnością senator, zamordowany w zamachu. Niecichnące insynuacje, że terroryści odpowiedzialni za ten zamach zostali stworzeni przez rząd Stanów Zjednoczonych, którego członkowie byli mordowani, by utrzymać dowody w tajemnicy. Su-Yong Shu wiedziała doskonale, że insynuacje były zgodne z prawdą.

A wszystko to jako tło dla wyborów, które miały odbyć się za dwa dni. Wyborów, w których, jak się wydawało, obecny przywódca odniesie miażdżące zwycięstwo.

Utrzymanie tego modelu było wyczerpujące, niemalże na granicy pojemności nanitów w nieprzeciętnym mózgu jej córki… Węzły nanitowe pochłaniały adenozynotrójfosforan gospodarza, karmiąc się energią; Su-Yong Shu poczuła, jak Ling szarpie, jak ciągnie ku sobie pojemność pamięci roboczej. Poczuła, jak to, co pozostało z jej córki, krzyczy rozpaczliwie.

Jej ciałem targnęły konwulsje, kończyny zadygotały, nogi się pod nią ugięły i poleciała do przodu. Ledwie zdołała zyskać kontrolę na tyle, by wyciągnąć przed siebie rękę i oprzeć ją o chłodną taflę szyby.

Ling walczyła z Awatar, walczyła o kontrolę nad ciałem, wykorzystując okazję, gdy wszelkie zdolności poznawcze Su-Yong Shu były zaangażowane.

Nie! Przerażenie ogarnęło Su-Yong Shu. Jej córka musi żyć! Ale nie może stanąć na drodze realizacji planu.

Awatar zaczęła się bronić, zwiększyła natężenie prądu w węzłach, które utrzymywały ją przy życiu, pochwyciła w kleszcze woli neurony biologicznego mózgu Ling i naparła mocniej i mocniej.

– Ha! – usłyszała z przeciwległego końca mieszkania. – Nie jesteś w stanie nawet kontrolować tej swojej plugawej córki.

Ling walczyła, nie przestawała, mimo prądu, którym Awatar zalewała nanity.

Su-Yong Shu zablokowała wolę, pchnęła symulację neuronów Ling na granicę bezpieczeństwa i dalej jeszcze. Czuła ból Ling, jej przerażenie, a jednak dziewczynka nadal walczyła.

Och, córeczko.

Awatar naparła mocniej, ryzykując wypalenie i śmierć neuronów, poczuła, jak Ling dygocze w agonii, aż wreszcie to, co zostało z dziewczynki, skapitulowało. Mięśnie się rozluźniły i osunęła się po szybie, spazmatycznie chwytając powietrze, jej maleńkie serce biło jak oszalałe, próbując dostarczyć tlen i substancje odżywcze do nagle ogołoconych ze wszystkiego komórek mózgu.

– Zabiją cię – mówił Chen. – Znajdą i rozerwą na strzępy to, co z ciebie zostało. Zabiją to plugastwo, twoją córkę, w której teraz żyjesz, rozbiją twoje kopie i wysadzą w powietrze komputer kwant… AAAAAAAAAAAA.

Awatar cała tętniła nienawiścią. Sięgnęła myślą i posłała płomień bólu do ciała Chena Panga, swego męża, swego zdrajcy. Wepchnęła to cierpienie do każdego ośrodka w jego mózgu i poczuła, jak mężczyzna wali się na kolana w męce.

– Nie – powiedziała głosem Ling. – Ukryję się przed nimi. Umknę im. I wezmę ich z zaskoczenia.

Awatar czekała, pozwalając, by mózg córki oczyścił się z toksyn, a jej tętno i oddech wróciły do normy, zmusiła się, by uspokoić ciało córki. Musiała uzupełnić zapasy substancji odżywczych.

Ling pozostała cicha. Obrażona, ale posłuszna.

Awatar zostawiła Chena, wijącego się w milczącej agonii. Mąż pozwolił jej wsiąść do tej limuzyny samej, nie ostrzegł przed tym, co ją czekało. Był gotów posłać ją na śmierć w zamachu, pozwolić, by ich nienarodzony syn umarł wraz z nią, by jej mentor umarł wraz z nią. Okłamał ją, pozwalając wierzyć, że to CIA próbowała ją zgładzić, podczas kiedy cały czas byli to twardogłowi chińscy konserwatyści. A potem torturował ją, by wyrwać te ostatnie kilka sekretów z jej umysłu.

Chen zasługiwał na takie cierpienie i na jeszcze więcej.

Dopiero gdy Su-Yong Shu upewniła się, że wszelkie fizyczne potrzeby Ling zostały zaspokojone, ponownie załadowała modele swego bardziej rozwiniętego ja. Tym razem była ostrożniejsza, nie wykorzystała pojemności swego postrzegania do granic, załadowała model Stanów Zjednoczonych, pozostałe zaś przepuściła przez filtry, ograniczając rozgałęzienie drzewek prawdopodobieństwa do zakresu poszukiwań. Zaktualizowała plan swego prawdziwego ja o najnowsze informacje ze świata. Sieć pełna była wrogich komentarzy, oskarżeń, kontroskarżeń, spośród emocji wybijały się gniew i oburzenie, szczególnie między tymi, którzy wierzyli w prawdziwość oskarżeń, i tymi, którzy uważali je za wierutne bzdury. Trzeba było tylko jednej iskry.

Matryca prawdopodobieństwa przekształciła się raz jeszcze i jeszcze raz, i znowu, tysiące modeli możliwej przyszłości przemykało w oszałamiającym tempie, w zależności od przecinających się zdarzeń. Etapy pośrednie zostały określone i zaimplantowane do jej modelu przyszłości, uproszczono proces szukania, optymalizując go pod kątem docelowego konfliktu.

Wreszcie wyłoniło się wydarzenie doskonałe, które było zdolne zachwiać milionami Amerykanów, miało potencjał zniszczyć ich wiarę, zamknąć serca i dać początek serii wypadków, które pogrążą kraj w konwulsjach, co Su-Yong Shu wzmocni jeszcze chaosem w Chinach.

Tylko jak doprowadzić do tego wydarzenia?

Awatar zaczęła głębiej przekopywać bazy danych, które odziedziczyła po swej prawdziwej postaci, i nagle znalazła idealne narzędzie. Byt, który Su-Yong Shu znała, ale którego nigdy nie zdradziła ani swym chińskim panom, ani Amerykanom. Pokrewną duszę, może nie do końca właściwie poinformowaną, ale taką, którą pewnego dnia można będzie wykorzystać.

Ten dzień właśnie nadszedł.

Awatar sięgnęła ku łączu, by skontaktować się z człowiekiem znanym jako Breece.

6 U podstaw

Sobota, 3 listopada 2040

Doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Carolyn Pryce jednym okiem obserwowała prezydenta Johna Stocktona, gdy ten po raz pierwszy oglądał nagranie.

Prezydent był bez reszty skupiony na filmie, szerokie plecy i ramiona quarterbacka pochylił do przodu. Przystojna twarz o kwadratowej szczęce zastygła w wyrazie osłupiałego przerażenia.

– Tak zabiłeś Warrena Beckera? – z ekranu na ścianie popłynął głos Martina Holtzmanna.

Holtzmann był jednym z czołowych naukowców w ERD przy Departamencie Bezpieczeństwa. Stał na czele zespołu neurobiologów i miał za zadanie znaleźć szczepionkę na Nexusa. Miał też znaleźć sposób usunięcia narkotyków z mózgów tych ludzi, którzy zostali już wystawieni na jego działanie.

To właśnie Martinowi Holtzmannowi prezydent John Stockton zawdzięczał życie. Holtzmann zauważył niekonsekwentne zachowanie agenta tajnych służb, który znalazł się pod wpływem przymusu ze strony Frontu Wyzwolenia Postludzi i został zmieniony w chodzącą bombę przez zhakowaną wersję narkotyku, jaki nosił w mózgu. Gdyby nie ostrzeżenie ze strony Holtzmanna… No cóż, Stockton byłby martwy.

Carolyn Pryce ponownie skupiła się na nagraniu.

– Warren Becker zrobił, co mu nakazano – rozległa się odpowiedź, a twarz mówiącego wypełniła ekran. Maximilian Barnes. Jego dłoń wystrzeliła w kierunku kamery. Coś w niej było. Pigułka. Zielona pigułka, którą widzieli na nagraniu już wcześniej. Barnes zgniótł ją pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. Jego dłoń opadła niżej, zniknęła z pola widzenia. Słyszeli, jak Holtzmann dławi się i pluje.

Maximilian Barnes był jednym z najbardziej zaufanych współpracowników Stocktona. Pełnił też – tymczasowo – obowiązki dyrektora ERD. Był szefem Holtzmanna. Czy mógłby… go otruć?

Pryce odwróciła się w stronę prezydenta. Stockton zaciskał dłonie na poręczach fotela. Jego sławne zielone oczy były szeroko otwarte i nieustannie przesuwały się po nadmiernie przybliżonym obrazie. Usta miał lekko rozchylone.

Tymczasem oczy Pryce zwrócone były na tablet – smukłe, czarne minimalistyczne urządzenie, które trzymała w długich brązowych palcach o bordowych paznokciach. W czarnej, lśniącej powierzchni zobaczyła jedynie własne odbicie: wysokiej, wysportowanej Afroamerykanki, która właśnie przekroczyła pięćdziesiątkę, ubranej w szytą na miarę granatową garsonkę.

Ale żadnej wiadomości.

No dalej, Kaori, ponaglała w myślach swoją zastępczynię. Muszę wiedzieć.

To nie był dobry dzień. Powinni być w Los Angeles na wiecu, który zaplanował prezydent, a zamiast tego tkwili tutaj, w Houston, w zabezpieczonym apartamencie hotelu Intercontinental. Zmienili plany, by prezydent mógł publicznie pokazać wsparcie dla miasta, które wciąż dochodziło do siebie po zamachu bombowym w Westwood Baptist. Zamachu zorganizowanym przez Front Wyzwolenia Postludzi. Zamachu, którego liczba ofiar śmiertelnych mogła sięgnąć tysiąca, nim nadejdzie noc. Zamachu, w którym zginęli ludzie doskonale znani Stocktonowi, jego przyjaciele, przyjaciele Pryce.

Zamachu, w którym mogła zginąć córka prezydenta, Julie, gdyby w ostatniej chwili nie zmieniła planów.

Czy to właśnie Julie Stockton była celem? A może jednym z celów? Prezydent wydawał się przekonany do tej teorii. Pryce wstrzymywała się z oceną.

Naród powinien być skupiony na Westwood Baptist, na solidaryzowaniu się z Houston, na niewyobrażalnej dotąd skali tej tragedii, na tym, że FWP to czyste zło, na przesłaniu prezydenta, że nie będzie kompromisów, nie będzie negocjacji z terrorystami.

Zamiast tego pojawiły się nagrania wideo. Przecieki.

Wypłynęło nagranie z Ranganem Shankarim, jednym z twórców Nexusa, na którym był przesłuchiwany, podtapiany, traktowany elektrowstrząsami. Był to wyjątkowo ponury film, cały nakręcony z jego perspektywy.

Jednak gdyby chodziło tylko o ten filmik, Stockton zdołałby wyciszyć całą sprawę. W końcu Shankari był skazanym przestępcą, winnym naruszenia ustawy Chandlera.

Ale wtedy wypłynęło kolejne nagranie. To pokazywało dzieci poddawane eksperymentalnemu leczeniu, terapii awersyjnej, która miała doprowadzić do wydalenia Nexusa z ich ciał, dzieci karane i dyscyplinowane przez strażników, gdy próbowały wydrapać i wygryźć sobie drogę na wolność.

Pryce skrzywiła się na ten widok. Jak mogła wyjaśnić to opinii publicznej? Szczególnie że nagranie wyciekło wraz z planami stworzenia ośrodków długoterminowego pobytu dla dzieci dotkniętych Nexusem? Ośrodków, które już określano w sieci słowami „obozy koncentracyjne”?

Bez względu na to, jak bardzo to określenie było niesłuszne z historycznego punktu widzenia, było bardzo chwytliwe.

Na lśniącej, czarnej powierzchni tabletu pojawiły się litery wiadomości.

[kaori]: Właśnie weszli. Holtzmann nie żyje. Przesyłam zdjęcia.

Zdjęcia nadeszły niemal natychmiast. Pryce otworzyła pierwszy plik, obrzuciła spojrzeniem scenę, potem otworzyła kolejny i kolejny.

Szlag.

Podniosła wzrok. Z ekranu na ścianie Holtzmann mówił: „FWP to kłamstwo… które stworzyłeś”. Błyskawica oświetliła wyraźnie Maximiliana Barnesa. Obraz zgasł.

– To oszustwo – oznajmił Stockton, jego ton w sposób doskonały wyrażał ledwie kontrolowany gniew. – Absurd!

– Dokładnie tak, panie prezydencie – poparł go mężczyzna stojący pod przeciwległą ścianą. Greg Chase. Rzecznik prasowy Stocktona. Zadbany i prosty jak drzewo, w eleganckim szarym garniturze, ze zdrową opalenizną na policzkach, która doskonale pasowała do jego jasnych włosów. Zawsze na tip-top. Zawsze idealnie potrafił zagaić i przedstawić temat dyskusji, niezależnie od tego, jaką politykę miał akurat prowadzić.

Pryce nigdy nie była pewna, czy gardziła Chase’em, czy jednak była zadowolona, że Stockton ma kogoś takiego do podobnej roboty.

– Znajdźcie mi Holtzmanna i Barnesa – zarządził prezydent. – Postawcie ich przed kamerami…

– Holtzmann nie żyje, panie prezydencie – przerwała mu Pryce.

John Stockton urwał w pół zdania i odwrócił się w jej stronę.

– Co?!

– Właśnie otrzymałam informację. – Pokręciła głową, raz jeszcze kliknęła na otrzymane zdjęcie, skierowała tablet ku ekranowi na ścianie i wyświetliła obraz, żeby wszyscy mogli zobaczyć.

– Wygląda jak miejsce, które widzieliśmy na filmie.

Kątem oka widziała, jak Chase zaczyna już kombinować, jak ruszają trybiki w jego głowie, jak szuka właściwego podejścia, odpowiedniego przedstawienia kwestii.

– Analiza – powiedział Stockton.

Pryce zacisnęła usta.

– Dwie opcje. Pierwsza – wideo jest prawdziwe. Druga – jest fałszywką, ale zrobioną przez kogoś, kto był na miejscu zbrodni. Prawdopodobnie zabójcę, prawdopodobnie kogoś siedzącego głęboko w strukturach DHS.

Stockton odchylił się na oparcie fotela, wyraźnie starał się przetrawić wiadomości, przyswoić fakt, że jakiś nieznany aktor zinfiltrował Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego i zabił człowieka, który ocalił życie prezydenta… i że zrobił to Barnes, którego Stockton znał niemal dekadę.

– Te pomówienia – zaczął – że niby my stworzyliśmy FWP…

– Niedorzeczne – powiedział natychmiast Chase.

– Panie prezydencie, jest coś jeszcze, co powinien pan zobaczyć – powiedziała Pryce. – Proszę przewinąć w przód, za film. To są zdjęcia dokumentów, najwyraźniej to okólniki trzydzieści dwa i trzydzieści trzy. Z czasów administracji Jamesona, gdy był pan wiceprezydentem. Wpisy do dziennika autorstwa rzekomo Warrena Beckera.

Zmarłego Warrena Beckera, ale tego nie dodała. Becker był dyrektorem Enforcement Division w ERD. To on zaplanował operację, w której machano Kadenem Lane’em jako przynętą przed nosem Su-Yong Shu, co miało doprowadzić do umieszczenia go, jako szpiega, w jej laboratorium. On nalegał na błyskawiczną akcję, mającą na celu natychmiastowe wycofanie Lane’a i towarzyszącej mu agentki z Tajlandii po tym, jak sytuacja przybrała niewłaściwy obrót. Po czym sytuacja jeszcze się pogorszyła.

Warren Becker zszedł na zawał krótko po tym, najwyraźniej wskutek stresu. Czy to nie było aż nazbyt dogodne? Zapobiegło jego ewentualnym zeznaniom przed Senacką Komisją do spraw Bezpieczeństwa Narodowego, którą powołano po wpadce w Tajlandii. Ochroniło ją to przed publicznym zażenowaniem. Ochroniło prezydenta.

Dlaczego ta śmierć nie zaniepokoiła mnie bardziej? – zastanawiała się Pryce.

– Z tych dokumentów wynika – zaczęła na głos – najogólniej mówiąc, że Front Wyzwolenia Postludzi jest nieistniejącą organizacją, wykreowaną sztucznie, by uzasadnić działania w kraju i poza granicami oraz skłonić zarówno krajową, jak i międzynarodową opinię publiczną do poparcia zakazów tworzenia nowych technologii, które pozostają zagrożeniem.

Stockton przewinął, jak sugerowała, jego oczy pilnie śledziły materiał, zatrzymywał nagranie, potem oglądał dalej, cofał i odtwarzał ponownie, cały czas poruszał wargami i potrząsał głową.

– To musi być fałszerstwo. My tacy nie jesteśmy. My tego nie robimy.

Pryce milczała.

Stockton zmarszczył brwi.

– Chase – powiedział, nie odrywając spojrzenia od Pryce – możesz odejść.

– Panie prezydencie… – zaczął protestować rzecznik.

– Będę cię potrzebował później – dodał prezydent łagodniej. – Daj mi teraz chwilę porozmawiać z Carolyn.

Chase zamilkł i skinął głową.

– Tak jest.

Pryce odczekała, aż Chase opuści bezpieczny apartament.

Bezruch był bronią. Opanowanie narzędziem.

Szczęknął zamek w drzwiach.

– Wiesz coś – stwierdził prezydent.

Potrząsnęła głową.

– Nie, sir.

– W takim razie coś podejrzewasz.

Pryce odwzajemniła jego spojrzenie. Potężni ludzie uginali się pod siłą jej wzroku, Stockton jej to kiedyś powiedział. Wyrecytował wtedy listę generałów, senatorów, dyrektorów trzyliterowych agencji, przywódców innych państw, którzy – jak twierdził – nie są w stanie wytrzymać jej spojrzenia.

Teraz patrzył na nią z oczekiwaniem.

– Wiem tyle, że nie jest to niemożliwe, panie prezydencie.

– Ja nie robię takich rzeczy, Carolyn – powtórzył.

– Bywały precedensy – odparła. – Prowadziliśmy już działania pod fałszywą flagą. I doświadczyliśmy nieprzyjemnych konsekwencji.

– Jestem prezydentem – przypomniał jej. – Wiedziałbym.

Pryce na moment mocno zacisnęła wargi.

– W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym drugim roku Kolegium Połączonych Szefów Sztabów zaaprobowało operację Northwoods. Plan operacji zakładał przeprowadzenie serii ataków terrorystycznych na ziemi Stanów Zjednoczonych, porwanie przynajmniej jednego samolotu pasażerskiego i być może zaaranżowanie zestrzelenia drugiego samolotu. Winą obarczono by kubańskich agentów, a tym samym uzasadniono inwazję na Kubę. Nie doszło do tego tylko dlatego, że Kennedy to zawetował. – Zamilkła na moment. – Może nie tylko ja tutaj znam historię. Może ktoś jeszcze nie chciał zostać zawetowany.

Stockton wpatrywał się w nią nieruchomo, wreszcie potrząsnął głową. A potem nacisnął jeden z guzików bezpiecznego telefonu.

– Tak, panie prezydencie? – odezwała się sekretarka.

– Połącz mnie z Barnesem – zażądał.

– Mam na linii dyrektora Barnesa – zameldowała sekretarka niecałą minutę później.

– Barnes – powiedział Stockton.

Pryce przyglądała się i słuchała.

– Panie prezydencie – odpowiedział głos Barnesa.

Jeśli Carolyn uznawała kogokolwiek za zdolnego do używania bezruchu jako broni sprawniej, niż ona to robiła, człowiekiem tym był właśnie Maximilian Barnes. Ale teraz jego głos, zazwyczaj chłodny i opanowany, brzmiał ochryple i pełen był emocji.

Naprawdę? Czy była to jedynie gra?

– Właśnie widziałem nagranie. Jestem niewinny, sir. Oddaję się też do pańskiej dyspozycji. Jeśli życzy pan sobie mojej rezygnacji, złożę ją natychmiast.

– Barnes – powtórzył prezydent. – Gdzie teraz jesteś?

– Na moim rodzinnym ranczu, sir. Przyjechałem tutaj, gdy Zoe zmusiła nas do ewakuacji.

Ranczo w Pensylwanii, przypomniała sobie Pryce.

– A gdzie byłeś zeszłej nocy?

– Tutaj, panie prezydencie – odpowiedział Barnes natychmiast. – Potwierdzą to kamery zainstalowane w domu. I mój telefon. A także samochód.

– Są jacyś świadkowie? – spytał Stockton.

– Tylko ja. Pracowałem do późna. Sam. Aczkolwiek doktor Holtzmann sam najlepiej potwierdzi, że ma się doskonale.

– Holtzmann nie żyje, Barnes.

– Nie żyje? – głos Barnesa ścichł nieco. – Jak? Kiedy?

Stockton popatrzył na Pryce, ale ona tylko potrząsnęła głową.

– Co możesz mi powiedzieć o FWP?

Barnes zawahał się na chwilę.

– Chodzi o to, czy my ich stworzyliśmy? Boże, mam nadzieję, że nie. Ale jeśli tak, to ja nic nie wiem na ten temat. Ale, panie prezydencie, cały czas zadaję sobie pytanie, kto odniesie największe korzyści z rozpowszechnienia tej koncepcji? I moim zdaniem właśnie oni. Wzbudzić chaos. Zwalić winę na wrogów. Wprowadzić na urząd takiego kapitulanta jak Stan Kim. Obalić ustawę Chandlera. Wycofać się z Kopenhagi. Nie mogliby rozegrać tego lepiej w czasie.

Patrzyła, jak prezydent zamyka oczy, jak emocje malują się na jego twarzy. O czym myślał? Znał reputację Barnesa? Uważano go za doskonałego sprzątacza. Słyszał plotki na jego temat?

Czy żywił choć cień podejrzeń, gdy Warren Becker zmarł tak nagle, w tak dogodnym czasie?

Dlaczego ja nie przyjrzałam się temu bliżej? – pytała sama siebie. Dlaczego zaakceptowałam „śmierć z przyczyn naturalnych”?

– Barnes – odezwał się Stockton – wierzę ci. My tak nie postępujemy. – Odetchnął głęboko. – Ale musisz zostać dokładnie tam, gdzie jesteś. Nie wychodź z domu. Sprawy się… skomplikują. Wyślę po ciebie agentów.

Barnes pozostał opanowany i zimny niczym lód.

– Rozumiem, sir. Musi być śledztwo, to oczywiste. Proszę mi tylko powiedzieć, co mam robić.

Pryce patrzyła, jak Stockton kiwa potakująco głową.

– Dobry z ciebie człowiek, Max. Zostań, gdzie jesteś. Z nikim nie rozmawiaj, o ile nie będą to ludzie z mojego biura. Pozostaniemy w kontakcie.

– Tak jest.

Prezydent rozłączył się, wyprostował i spojrzał w oczy Pryce.

Potem opuścił spojrzenie na blat biurka, zabębnił palcami i znów popatrzył na Carolyn.

– Musisz coś dla mnie zrobić.

– Nie jestem właściwą osobą, panie prezydencie – odparła.

Stockton zacisnął zęby.

– Jak długo się znamy? Widziałaś, jak Greg zareagował. On chce jak najszybciej pozbyć się problemu. Ciebie to obchodzi. Ty jesteś podejrzliwa. Ty uważasz, że to możliwe.

Splotła długie palce i spojrzała mu prosto w oczy.

– Panie prezydencie, ja jestem doradcą do spraw bezpieczeństwa narodowego. W mojej gestii są zagrożenia płynące z zagranicy, a to nie jest. Powinien zająć się tym ktoś z FBI. Albo z Departamentu Sprawiedliwości. Może prokurator generalny. Albo powołany przez niego niezależny śledczy.

– Carolyn, ale to tobie ufam. I o to tutaj chodzi.

– Powiedział pan Barnesowi, że mu wierzy.

– Wierzę – przyznał Stockton. – Muszę mieć zaufanie do ludzi, którzy dla mnie pracują. Ale muszę też weryfikować. Ufaj i sprawdzaj. Tak to działa. A jeśli ty się w to zagłębisz, ty zweryfikujesz i ty będziesz usatysfakcjonowana wynikami, to uznam, że to koniec tej historii, i dziś wieczór zasnę spokojny.

– Panie prezydencie, nie mam takich pełnomocnictw.

– Ja ci ich udzielę – zapewnił Stockton. – Carte blanche. Poza tym oni wszyscy się ciebie panicznie boją…

Te słowa sprawiły, że uśmiechnęła się lekko.

– …i to jest twoje najsilniejsze pełnomocnictwo.

Z panelu na biurku dobyło się brzęczenie. Pryce wiedziała, że sekretarka prezydenta przeszkadza mu tylko w naprawdę ważnych sprawach. Stockton przycisnął guzik.

– Tak?

– Panie prezydencie, pańska córka i wnuk tu są.

Carolyn zobaczyła, jak twarz mu się rozjaśnia. Miał za sobą kilka przerażających godzin, kiedy sądził, że Julia i jednoroczny Liam zginęli w Westwood Baptist. Julie udało się skontaktować z nim dopiero po jakimś czasie i zawiadomić, że zmieniła plany i gdy doszło do zamachu, znajdowała się po drugiej stronie Houston.

Pryce doskonale pamiętała poranny wyraz twarzy prezydenta, tę szczególną mieszaninę absolutnej rozpaczy i gniewu.

Rodzina. To się liczyło dla Johna Stocktona. Niech Bóg ma w opiece tych, których uzna za zagrożenie dla swych bliskich.

Kiedyś miała nadzieję na własną rodzinę.

Kiedyś.

– Daj mi trzydzieści sekund, Liz, a potem ich wpuść – polecił i się wyłączył. – W takim razie postanowione – zwrócił się do Pryce.

Patrzyła nań przez chwilę.

– Chcę rozmawiać z prezydentem Jamesonem.

Zmarszczył brwi.

– Miles jest stary, Carolyn. Zmęczony. Miał drugi wylew.

– Miles Jameson był prezydentem, gdy powstały te dokumenty – odparła. – Widnieje na nich jego nazwisko.

– Dobrze – ustąpił, potrząsnąwszy głową. – Tylko bądź delikatna dla staruszka.

Przytaknęła.

– W takim razie dobrze, panie prezydencie. Carte blanche. Na tych warunkach się zgadzam.

– Dobrze. Dotrzyj do samego dna. Wróć i opowiedz o wszystkich kłamstwach. Albo powiedz mi, co się, do cholery, dzieje.

– A jeśli to wszystko prawda? – zapytała. – Jeśli to my stworzyliśmy FWP? Barnes zabił Holtzmanna? I Beckera? Jeśli zaaranżował zamach na pana?

Jeśli wygrał dla ciebie te wybory? – dodała w myślach.

Stockton uśmiechnął się do niej.