Niki i Tesla. Laboratorium pod napięciem
- Wydawca:
- Wydawnictwo RM
- Kategoria:
- Dla dzieci i młodzieży
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7773-805-4
- Rok wydania:
- 2017
- Słowa kluczowe:
- czarny
- dziewczyna
- itesla
- książce
- laboratorium
- możesz
- napięciem
- odkrywają
- podejrzany
- skórę
- wykorzystać
- wynalazków
- wyrzutni
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Niki i Tesla. Laboratorium pod napięciem”
Opuszczony dom na końcu ulicy. Tajemnicza dziewczyna w oknie na piętrze. Podejrzany czarny samochód podążający za bohaterami. Kiedy Niki i Tesla Holt zostają wysłani na wakacje do swojego ekscentrycznego wujka, nieoczekiwanie odkrywają, że w okolicy roi się od sekretów. Co tam się dzieje? Aby rozwiązać zagadkę (i ocalić skórę), rodzeństwo będzie musiało wykorzystać przedmioty codziennego użytku do stworzenia elektromagnesu, wyrzutni rakietowej i innych szalonych wynalazków – instrukcje ich budowy znajdziesz w książce, więc ty także możesz je zbudować!
Polecane książki
Odpowiedzialność zarządzającego transportem za nieterminowe wykonanie badań technicznych pojazdu. Konsekwencje finansowe i prawne
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa „Science Bob” Pflugfelder i Steve Hockensmith
Niki i Tesla. Laboratorium pod napięciem
„Science Bob” Pflugfelder, Steve Hockensmith
Tłumaczenie:Michał Zacharzewski
Original title: Nick and Tesla’s High-Voltage Danger Lab
Text Copyright © 2013 by Quirk Productions, Inc.Illustrations by Scott GarrettAll rights reserved.
First published in English by Quirk Books, Philadelphia, Pennsylvania.This Book was negotiated through Livia Stoia, Livia Stoia Agency.
Copyright for the Polish edition © by Wydawnictwo RM, 2017All rights reserved.
Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25rm@rm.com.plwww.rm.com.pl
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
ISBN 978-83-7773-646-3ISBN 978-83-7773-805-4 (ePub)ISBN 978-83-7773-806-1 (mobi)ISBN 978-83-7773-807-8 (PDF)
Redaktor prowadzący:Agnieszka Trzebska-CwalinaRedakcja:Anita RejchKorekta:Małgorzata Podlewska, Składnica LiterackaNadzór graficzny:Grażyna JędrzejecOpracowanie graficzne okładki wg oryginału:Maciej JędrzejecIlustracje:Scott GarrettKoordynacja produkcji wersji elektronicznej:Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej:Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej:Justyna Mrowiec
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: rm@rm.com.pl
Rozdział 1
Rozdział 2
Niezbyt zaawansowana (wręcz banalna) butelkowa rakieta z wyrzutnią
Rozdział 3
Rozdział 4
Robokot odciągający psy, napędzany mentosami i napojem gazowanym
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Półniewidzialne urządzenie do nocnego tropienia vanów
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
System alarmowy „Już po świętach”
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Elektromagnes i podnośnik domowej roboty
Rozdział 15
Rozdział 16
UWAGA!
Projekty opisane na stronach Niki i Tesla konstruują wykorzystują elektryczność, substancje toksyczne i łatwopalne, znajdujące się czasami pod ciśnieniem, a także ostre narzędzia. Zanim przystąpisz do zabawy, poproś kogoś dorosłego o dokładne przestudiowanie instrukcji. Niekiedy musisz poprosić o pomoc kogoś dorosłego także przy przygotowaniu opisanych projektów.
Choć wierzymy, że są one bezpieczne i przyjazne dla rodziny, ostrzegamy, że wypadki chodzą po ludziach. Nikomu nie możemy zagwarantować bezpieczeństwa. Dlatego właśnie autorzy i wydawcy nie ponoszą odpowiedzialności za jakiekolwiek szkody wynikające z wykorzystywania, właściwego czy niewłaściwego, informacji zawartych w tej książce. Pamiętaj, że istnienie szczegółowych instrukcji nie zwalnia cię z korzystania z rozumu!
Rozdział1
Ktoś wsiadł do taksówki należącej do Joego Devlina. Mężczyzna odłożył gazetę na bok i spojrzał w lusterko.
– Dokąd… – zaczął.
I znieruchomiał.
Za jego plecami siedzieli chłopak i dziewczyna o bardzo smutnych, śmiertelnie poważnych twarzach. Wyglądali na jedenastolatków, góra dwunastolatków.
Żadnych dorosłych nie dostrzegł.
Dwoje dzieciaków wsiadających bez opiekuna do taksówki stojącej przed międzynarodowym lotniskiem w San Francisco?
Kłopoty. Joe czuł to w trzewiach.
Chłopak spojrzał na list, który miał w dłoniach.
– Aleja Chesterfield 5/13 – powiedział.
Kiedy mówił, słychać było szelest papieru. Najwyraźniej drżały mu dłonie.
– W miasteczku Half Moon Bay – dodała dziewczyna pewnym siebie, stanowczym głosem. – Leży niedaleko stąd, prawda?
Joe odwrócił się i spojrzał kątem oka na swoich przyszłych pasażerów. Wyglądali jak wszystkie inne dzieciaki – T-shirty, dżinsy, trampki – jednak wydawali się dziwnie spokojni i poważni w sposób, który nie pasował do ich wieku. Mieli ze sobą jedynie list, dwie małe, czarne walizki oraz po książce na głowę.
Chłopiec trzymał tom zatytułowany Krótka historia czasu. Dziewczynka miała Teorię robotyki stosowanej: Kinematyka, dynamika i kontrola.
– Nie uciekliście z domu, prawda? – zapytał Joe. – Gdzie są wasi rodzice?
– Nie uciekliśmy – odpowiedziała dziewczynka. – Nasi rodzice są… no…
– Są w Uzbekistanie – dodał jej brat.
Joe mrugnął.
– W Uzbekistanie? – upewnił się.
– Doglądają wzrostu soi – potwierdził chłopiec.
– Choć tak naprawdę to nieco bardziej skomplikowane – wtrąciła jego siostra.
– Och. Okeeej – westchnął taksówkarz.
– Wysłali nas tu na lato. Do wujka – kontynuował chłopiec. – Miał pojawić się na lotnisku, ale się nie stawił.
Joe patrzył przez chwilę na dzieciaki. Zastanawiał się, czy im wierzyć. Choć nawet gdyby im wierzył, bez opieki oznaczali kłopoty. A on nie lubił kłopotów.
Dziewczynka wsunęła dłoń do kieszeni i wyciągnęła z niej zwitek banknotów.
– Mamy dziewięćdziesiąt trzy dolary – poinformowała go.
Chłopiec też wsunął dłoń do kieszeni.
– I pięćdziesiąt osiem centów – dodał po chwili. – Czy to wystarczy?
– Całkowicie – powiedział Joe.
Potem odwrócił się i uruchomił silnik. Oraz taryfikator.
Joe nie lubił kłopotów. Za to lubił pieniądze.
Co jakiś czas Joe ukradkiem spoglądał na dzieci w lusterku. Dziewczynka obserwowała mijane wzgórza północnej Kalifornii. Chłopiec bawił się srebrnym wisiorkiem w kształcie gwiazdki.
– Przestań – powiedziała dziewczynka, kiedy to zauważyła. – Możesz ją zepsuć.
– Ale co? Nawet nie wiemy, co to jest.
– Ozdoba i tyle. Upominek od rodziców.
– Od kiedy mama i tata rozdają upominki?
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
Chłopiec znów zaczął się bawić gwiazdką.
– W każdym razie – mruknął – ja nie noszę biżuterii.
Dziewczynka wróciła do gapienia się w okno.
Po paru chwilach sięgnęła po identyczny wisiorek na swojej szyi i zaczęła go bezwiednie pocierać.
Joe zauważył, że jakieś dziesięć metrów za nimi sunie duży, czarny SUV. Trzymał się ich już od kilku kilometrów. To prawdopodobnie przypadek, że – tak jak oni – skręcił z lotniska w 101 Południową, a potem 92 Zachodnią. Ale… Gdyby kłopoty potrafiły prowadzić, pewnie zdecydowałyby się na dużego, czarnego SUV-a, prawda?
Taksówkarz lekko przyspieszył.
Joe korzystał z krętego zjazdu do Half Moon Bay co najmniej raz w tygodniu. Choć miasteczko było malutkie, leżało w idealnym miejscu – przycupnęło bowiem nad brzegiem oceanu, na skraju długiego pasa bujnego lasu porastającego okoliczne wzgórza. Od jakiegoś czasu żyło z turystyki, gdyż uchodziło za ciche, nieco zacofane, lecz na swój sposób urocze. No i nudne, choć turystom to najwyraźniej nie przeszkadzało.
Aleja Chesterfield ciągnęła się wzdłuż przytulnego osiedla położonego nieopodal wybrzeża. Dom o numerze 5/13 okazał się jednak zapyziały, z farbą odchodzącą od ścian i popękanym podjazdem. Podwórko wydawało się bardziej porośnięte chwastami niż sąsiednie ogródki. Nawet skrzynkę na listy ktoś wgiął i podrapał z jednej strony.
Kiedy taksówka Joego zwolniła i zatrzymała się przed budynkiem, po trawniku krążyła w kółko kosiarka. Nikt jednak za nią nie dreptał. Wyglądało to tak, jakby trawę kosił jakiś duch.
Mocny sznur łączył urządzenie z palikiem wbitym pośrodku trawnika. Na jego szczycie znajdował się sporych rozmiarów zwój. Kiedy kosiarka krążyła, sznurek odplątywał się, dając maszynie coraz więcej swobody. W efekcie zataczała coraz większe kręgi.
Najwyraźniej trawnik miał skosić się sam.
– Super! – oceniła dziewczynka.
– Aha – zgodził się chłopiec.
Potem wskazał na palik. Im mocniej urządzenie ciągnęło za sznurek, tym bardziej przechylał się na bok.
– Och! – westchnęła dziewczynka.
Palik zadrżał i przewrócił się, a wówczas kosiarka zboczyła z kursu i ruszyła prosto do sąsiedniego ogródka. Przejechała przez zadbaną rabatkę, uderzyła w krasnala ogrodowego, wbiła się w niego i – wyjąc, strzelając oraz wypuszczając obłoki czarnego dymu – w końcu stanęła w płomieniach.
– No cóż – odezwała się dziewczynka. – Świetny pomysł.
– Sześćdziesiąt pięć dolarów – wtrącił Joe.
Pasażerka odliczyła tę kwotę.
– Pewnie powinniśmy dać ci napiwek? – zapytał chłopiec.
– Nie ma takiej potrzeby – odpowiedział.
Coś mu mówiło, że nie powinien zostawiać dzieciaków bez opieki przed rozpadającym się domem z płonącą kosiarką w sąsiednim ogrodzie. Ale zwyciężyła chęć jak najszybszego oddalenia się od tego miejsca.
Kiedy odjeżdżał, spojrzał jeszcze w lusterko, by sprawdzić, co robią jego pasażerowie.
Przyglądali się sznurkowi, klęcząc przy przewróconym paliku. Wyglądali, jakby chcieli wbić go w ziemię, znaleźć kolejną kosiarkę i powtórzyć eksperyment.
Nieco dalej taksówkarz zauważył ten sam czarny SUV, który jechał za nimi na autostradzie! Za kierownicą siedziała jakaś mroczna postać. Kimkolwiek była, z pewnością obserwowała dzieciaki.
Trzewia Joego miały rację odnośnie tych dwojga. Oznaczali kłopoty. Dziwne kłopoty.
Kiedy taksówkarz się ulotnił (i to szybko), złożył sobie pewną obietnicę. Zamierzał jej dotrzymać następnym razem, gdy będzie zabierał pasażerów spod lotniska.
Od tej pory przewożę tylko turystów w średnim wieku. Tylko turyści w średnim wieku. Turyści w średnim wieku… – mruczał pod nosem.
Przynajmniej wiemy, że wujek Newt jest gdzieś w pobliżu – stwierdziła Tesla.
– Skąd to wiemy? – zapytał jej brat Niki.
Dziewczynka wskazała kosiarkę.
– Jak sądzisz, kto ją uruchomił?
– To niczego jeszcze nie dowodzi – zauważył chłopiec. – Skoro samodzielnie kosiła, mogła jeszcze sama się uruchomić.
– Racja. Poszukamy regulatora czasowego?
Kosiarka już nie płonęła, lecz jej silnik wciąż skwierczał i tlił się niepokojąco.
– Może później – zaproponował Niki.
– Niech ci będzie…
Tesla sięgnęła po walizkę i ruszyła w stronę domu. Pogodziła się już z myślą, że to ona rządzi. Przecież była starsza od brata.
Niki sięgnął po swój bagaż i wdrapał się za nią na ganek. Dziewczynka wyciągnęła rękę w stronę dzwonka. Zawył, kiedy jej dłoń znajdowała się dobrych kilkadziesiąt centymetrów od guzika.
– Hej! – stwierdziła i rozejrzała się dookoła.
Jej brat również zaczął patrzeć na boki.
– Czujnik ruchu? – zapytał.
– To możliwe.
Tesla spojrzała na wycieraczkę, na której stała. Ktoś napisał na niej: „Jeśli jesteś harcerką sprzedającą ciasteczka, to nie ma mnie w domu”. Dziewczynka zauważyła też kabel ciągnący się od wycieraczki do drzwi. Zeszła z niej, a potem znów na niej stanęła.
Dzwonek zawył po raz kolejny.
– Czujnik nacisku. Nieźle! – podsumował Niki.
– Ano. Jeśli wujek Newt jest taki sprytny, to dlaczego nie przyjechał po nas na lotnisko?
– Rodzice zawsze twierdzili, że jest trochę… nieprzytomny. Może po prostu zapomniał.
– Zapomniał, że bratanica i bratanek przyjeżdżają do niego na wakacje?
Niki z rezygnacją wzruszył ramionami.
To lato zaczęło się dla nich naprawdę nieciekawie. Minęły zaledwie dwa dni od zakończenia roku szkolnego, kiedy – bum! – ich wycieczka do Disneylandu została odwołana. Rodzice naukowcy stwierdzili bowiem, że muszą jak najszybciej wyjechać do środkowej Azji, żeby zbadać nowe, szokujące techniki irygacji upraw soi. W efekcie wysłali swoje dzieci do żyjącego samotnie wujka, o którym wszyscy z rodziny mówili z kpiącym uśmiechem na twarzy lub wręcz wyraźnym niepokojem.
No cóż, jak widać, te wakacje miały być… niezabawne.
Tesla westchnęła.
– Nie jesteśmy harcerkami sprzedającymi ciasteczka! – zawołała.
Wciąż nikt nie wychodził im na powitanie.
Dziewczynka dotknęła klamki. Drzwi nie były zamknięte na klucz i otworzyły się przed nią na oścież.
– Jesteś pewna, że powinniśmy to zrobić? – zapytał Niki.
– A dlaczego nie? – Tesla weszła do środka. – Teraz to jest nasz dom. Przynajmniej przez trzy najbliższe miesiące.
– Ale co, jeśli… wujek Newt trzyma tu wściekłego, agresywnego psa?
– Z pewnością zacząłby szczekać, gdyby usłyszał dzwonek.
– Niby racja.
Tesla zagłębiła się w spowity w ciemnościach dom. Jej brat na wszelki wypadek został na ganku.
– Co do… Moje begonie! – usłyszał za sobą czyjś głos.
Spojrzał przez ramię.
Niewielka, ale muskularna kobieta w przepoconych ciuchach roboczych wyskoczyła z wielkiego, błyszczącego samochodu stojącego na sąsiednim podjeździe. Patrzyła przerażona na zniszczoną rabatkę i wciąż dymiącą kosiarkę.
Potem z grymasem niezadowolenia spojrzała na dom wujka. Grymas ten nie zniknął z jej twarzy, kiedy zauważyła wpatrującego się w nią chłopca. Mało tego, jeszcze bardziej się wykrzywiła.
Niki uśmiechnął się lekko, pomachał do niej, po czym wszedł do środka. Starannie zamknął za sobą drzwi.
– Łał! – zawołał, kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do panującego wewnątrz mroku.
Długi korytarz, który zobaczył przed sobą, był wypełniony starymi komputerami. Dostrzegł też teleskop, wykrywacz metalu podłączony do pary olbrzymich słuchawek, staromodny skafander do nurkowania wraz z mosiężnym hełmem, wypchanego niedźwiedzia polarnego (prawdziwego, choć oczywiście martwego), piłę łańcuchową, coś, co wyglądało na miotacz płomieni (ale to raczej niemożliwe, prawda?), pudełko z napisem „trzymać w lodówce”, kolejne z napisem „tą stroną do góry” (oczywiście było odwrócone), a także dość oryginalną choinkę ze świecącymi lampkami oraz z ozdobami wykonanymi z uszkodzonych zlewek i probówek.
Pozbawione izolacji kable i przewody sterczały z niemal wszystkich kątów, a dyplomów, patentów i nagród za osiągnięcia naukowe (przyznanych Newtonowi Galileuszowi Holtowi, znanemu również jako wujek Newt) było tak wiele, że z trudem dało się dostrzec wolny kawałek ściany.
Po lewej znajdował się pokój dzienny wypełniony taką ilością książek, że niektóre biblioteki mogłyby pozazdrościć. Stała tam również półprzezroczysta kanapa zrobiona z nadmuchanych plastikowych torebek oraz szerokokątny telewizor podłączony wystrzępionymi kablami do niewielkiej trampoliny. Sufit tuż nad nią był popękany, zupełnie jakby ktoś odbijał się nieco zbyt wysoko. Tuż obok, na podłodze, leżał poobijany kask.
Po prawej stronie znajdowała się jadalnia z taśmą transportową prowadzącą do kuchni, gazowy grill wbudowany w stół oraz pasy i zapięcia zwisające z sufitu, pełniące funkcję krzeseł.
Tesla głaskała właśnie łysego kotka, który stał na stole i w skupieniu zlizywał polewę z czekoladowego ciasta. Kiedy Niki podszedł nieco bliżej, zobaczył żółty lukrowy napis:
WITAJCIE
IKI I TESLO!
Kot najwyraźniej zjadł już literkę N.
– Więc wujek Newt nie zapomniał o naszym przyjeździe – zauważył chłopiec.
– Najwyraźniej nie – zgodziła się jego siostra.
– To gdzie się podział?
Tesla podrapała kota za jednym z łysych uszek. Zwierzak wciąż lizał ciasto, ale teraz na dodatek mruczał.
– Nie mam pojęcia – stwierdziła. – Może i jego zjadł kot.
Potem przechyliła głowę na bok.
– Hej, słyszałeś to? – zapytała.
Niki przechylił głowę w identyczny sposób, choć zastanawiał się, po co w ogóle ludzie tak robią. „Czy zmiana ułożenia ucha o około trzydzieści stopni zwiększa zdolność wyłapywania cichych dźwięków?”, pomyślał, co pasowało do niego.
Potem coś usłyszał.
– Ktoś krzyczy – stwierdził. – Ale nie rozumiem słów.
Tesla przekrzywiła głowę jeszcze bardziej, po czym pochyliła się i niemal przyłożyła ucho do podłogi.
Niki poszedł w jej ślady.
Jego siostra bez słowa wyszła z jadalni i – wciąż pochylona – zatrzymała się dopiero w kuchni.
Chłopiec ruszył za nią w dokładnie takiej samej pozycji.
Po drugiej stronie pomieszczenia, tuż obok lodówki, znajdowały się drzwi. A na nich wisiało mnóstwo tabliczek.
NIE ZBLIŻAĆ SIĘ!
WŁASNOŚĆ PRYWATNA!
TYLKO DLA PRACOWNIKÓW!
ZAKAZ PRZEKRACZANIA!
NIEBEZPIECZEŃSTWO!
SUBSTANCJE ŁATWOPALNE!
TRUCIZNA!
WYSOKIE NAPIĘCIE!
BACZNOŚĆ!
UWAGA! ZŁY PIES KOT!
Słowo „pies” zostało niedbale skreślone i zastąpione słowem „kot”.
Kiedy rodzeństwo przeszło przez kuchnię, głuche okrzyki stały się głośniejsze.
Tesla otworzyła drzwi. Za nimi znajdowały się pogrążone w ciemnościach schody.
Na dole coś szumiało i świeciło.
– POMOOOOOCY! – wrzasnął ktoś.
Rozdział2
Tesla zbiegła po schodach.
Niki powlókł się za nią. Na wszelki wypadek nie spieszył się. Należał do osób, które dmuchają na zimne. A zwłaszcza na zimne-mroczne-nieznane-piwnice-opatrzone-napisami-BACZNOŚĆ-i-WYSOKIE-NAPIĘCIE.
– Fuj! – jęknęła jego siostra, kiedy znalazła się już na tyle nisko, aby ogarnąć wzrokiem pomieszczenie. – Co to niby jest?
Jej reakcja z pewnością nie zachęciła brata do zwiększenia tempa.
– Co niby… co tam niby jest? – zapytał.
Jednak był już dostatecznie blisko, żeby samemu się przekonać.
Pomarańczowy kształt rozpłaszczony na podłodze bardziej przypominał kleks niż człowieka. W dodatku mienił się i błyszczał wilgocią w bladym świetle szumiących, fluorescencyjnych lamp wiszących pod sufitem.
Nagle przemówił.
– Niki? Tesla? To wy?
– Wujek Newt? – zapytali jednocześnie.
– Tak, tak, to ja. Musicie mi pomóc!
Rodzeństwo ostrożnie przesunęło się w stronę pomarańczowego obiektu (no dobra, Niki przesunął się ostrożnie, Tesla po prostu się przesunęła).
Wujek leżał pośrodku czegoś, co zapewne było laboratorium. Dwa stoły robocze ustawione wzdłuż sąsiadujących ścian zastawiono zlewkami, fiolkami, palnikami, wagami, szalkami Petriego, lutownicami oraz częściami elektronicznymi o różnych rozmiarach i kształtach, sprawnymi i uszkodzonymi. Obok tych standardowych urządzeń laboratoryjnych umieszczono mniej standardowe, takie jak nadtopiony piekarnik dla lalek, dzbanek na kawę wypełniony bulgoczącą, pomarańczową substancją czy trąbkę, puzon i saksofon połączone wspólnym ustnikiem. Nieco dalej z zacienionych kątów laboratorium wyłaniały się niewyraźne kształty obiektów, które błyskały i wydawały z siebie dźwięki w stylu „blup”, „bzzz” i „ping”.
W normalnych okolicznościach Niki i Tesla – wielcy miłośnicy gadżetów, wynalazków i urządzeń wydających z siebie „ping” – krążyliby dookoła, podziwiając te cuda z szeroko otwartymi oczami. Ale to nie były normalne okoliczności.
– Przykleiłem się do podłogi – wyjaśnił wujek Newt.
Tesla uklęknęła obok pomarańczowego obiektu. Wydawał się gąbczasty, choć jednocześnie dość spójny.
– W jaki sposób oddychasz? – zapytała.
– Spójrz w dół.
Dziewczynka podążyła wzrokiem ku dolnej krawędzi kleksa, a potem położyła się płasko na podłodze, żeby zobaczyć, co znajduje się pod spodem.
– Och. Cześć! – powiedziała.
Niki też się położył. Dostrzegł usta, nos oraz czoło mężczyzny wciśnięte w chłodną, betonową podłogę znajdującą się pod pomarańczową mazią. Błękitne oko spojrzało na niego i być może nawet mrugnęło.
– Cześć – przywitał się chłopiec.
– O rany, ale wyrośliście! – jęknął wujek. – Przypomnijcie mi, ile macie lat?
– Jedenaście – odpowiedział Niki.
– Jedenaście! A niech mnie! Ostatnim razem, kiedy widziałem was dwoje, byliście jeszcze dziećmi! A teraz spójrzcie na siebie! Jesteście dostatecznie dorośli, żeby prowadzić auto!
– E… nie – stwierdził chłopiec.
– Wujku? – wtrąciła Tesla.
– No dobra, prawie dostatecznie dorośli, żeby prowadzić auto – poprawił się mężczyzna. – Kiedy możecie ubiegać się o prawo jazdy? Po ukończeniu dwunastego roku życia?
– E… nie – powtórzył chłopiec.
– Wujku? – wtrąciła znów Tesla.
– Trzynaście zatem? Czternaście? – zgadywał kleks. – Będziemy mieli mnóstwo czasu, żeby to ustalić. Wszystko jednak po kolei. Zabraliście swoje licencje pilotów?
– E… nie – oznajmił chłopiec.
– Wujku? – wtrąciła po raz trzeci Tesla. – Jak mamy cię uwolnić?
– Ach, no tak. Musicie znaleźć spryskiwacz z fioletowym płynem.
Rodzeństwo wstało i rozejrzało się dookoła. Buteleczkę pierwszy zauważył Niki. Stała tuż obok dzbanka z bulgoczącą substancją i innego pojemnika ze spryskiwaczem, do połowy wypełnionego czymś pomarańczowym.
Chłopiec sięgnął po nią.
– Mam – oświadczył z dumą.
– Co teraz? – zapytała jego siostra.
– Oczywiście musicie mnie spryskać – odpowiedział wujek Newt.
Niki podszedł do leżącego na podłodze kleksa i bez większego przekonania spryskał go fioletowym płynem. Choć wydostawał się on z butelki pod postacią delikatnej mgiełki, to działał dość gwałtownie. W momencie, gdy osiadł na pomarańczowej skorupie, zaczęła pęcznieć i skwierczeć.
– Doskonale. Czuję, jak się rozpuszcza… – stwierdził wujek, kiedy pokrywająca go gąbczasta substancja zamieniła się w mokrą breję. – Spryskaj jeszcze moje nogi. Cudownie, teraz barki. Super! A teraz tył mojej głowy. Dokładnie tam. Tak!
Wreszcie rozległ się dźwięk przypominający cmoknięcie i wujek Newt oddzielił się od podłogi. Po chwili stał na własnych nogach. Nie przypominał już pomarańczowego kleksa przyklejonego do ziemi, lecz wysokiego, wilgotnego, wciąż pomarańczowego mężczyznę.
– Sukces! – podsumował.
Szlam spływał mu po plecach, a biały kitel laboratoryjny podarł się i częściowo został na podłodze. Mimo to szeroko się uśmiechał.
Niki nie widział wujka od lat – mieszkali w Wirginii, czyli po drugiej stronie kontynentu, a tata zawsze twierdził, że jego brat jest „niepodróżujący”. Mimo to doskonale pamiętał jego uśmiech – duży, ciepły i z widocznymi zębami. A także nieco szaleńczy.
– Przytulicie się? – zapytał mężczyzna i rozpostarł ramiona ociekające pomarańczową mazią.
– Może później? – zaproponowała Tesla. – Kiedy będziesz mniej… toksyczny?
– Słuszna uwaga! – zgodził się wujek.
Chciał ściągnąć resztki kitla, jednak okazało się to niełatwe. Jego ubranie ciągle było w fioletowo-pomarańczowej substancji, a jego spore kawałki przykleiły się do koszulki i dżinsów, które mężczyzna miał pod spodem.
Po paru próbach poddał się.
– Cholera. Lubiłem tę koszulkę – stwierdził i ze smutkiem poklepał napis, który miał na piersiach: NASA – NIE TRZEBA BYĆ SZALONYM, ŻEBY TU PRACOWAĆ, ALE KOSMICI MIESZKAJĄCY W MOIM NOSIE TWIERDZĄ, ŻE TO ZDECYDOWANIE POMAGA. – Chyba nastał czas, aby wreszcie ją wyrzucić. Chociażby dlatego, że od 1994 roku cuchnęła zgniłymi brokułami. Przejdźmy może do jakichś radośniejszych tematów. Jak tam lot? Mam nadzieję, że nie jesteście zawiedzeni, że zostawiliście wszystko za sobą?
– No więc… – zaczął Niki.
– Zaraz! – przerwała mu Tesla. – Co to za pomarańczowe gluty? Jakim cudem przykleiłeś się do podłogi?
Wujkowi oczy zaświeciły się z emocji.
– Gluty? – zawołał i machnął ręką w stronę dzbanka za swoimi plecami. – To nie są gluty. To jest przyszłość!