Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Niki i Tesla. Laboratorium pod napięciem

Niki i Tesla. Laboratorium pod napięciem

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7773-805-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Niki i Tesla. Laboratorium pod napięciem

Opuszczony dom na końcu ulicy. Tajemnicza dziewczyna w oknie na piętrze. Podejrzany czarny samochód podążający za bohaterami. Kiedy Niki i Tesla Holt zostają wysłani na wakacje do swojego ekscentrycznego wujka, nieoczekiwanie odkrywają, że w okolicy roi się od sekretów. Co tam się dzieje? Aby rozwiązać zagadkę (i ocalić skórę), rodzeństwo będzie musiało wykorzystać przedmioty codziennego użytku do stworzenia elektromagnesu, wyrzutni rakietowej i innych szalonych wynalazków – instrukcje ich budowy znajdziesz w książce, więc ty także możesz je zbudować!

Polecane książki

Książka Agaty Włodek powstała z potrzeby serca, chęci dzielenia się wrażeniami, przeżyciami, ale też mnóstwem wiedzy, którą nabyła podczas podróżowania po Australii. Nie jest kompletnym przewodnikiem ani nie zaskakuje zwrotami akcji… po prostu zabiera nas ze sobą w drogę. Ta podróż, sprowokowana now...
Książka "Kot kamelon" znalazła sie wśród 10 tytułów nominowanych do nagrody IBBY 2014 Natalia nie jest szczególnie zadowolona, gdy musi zostać na kilka dni na wsi u babci Anieli. A gdy po odjeździe rodziców okazuje się, że w samochodzie została jej torba z ulubionymi zabawkami, jest naprawdę zmartwi...
Kiedy ojciec Sonyi zapada w śpiączkę, młoda kobieta niechętnie powraca na łono rodziny, którą zostawiła przed laty. Odkąd dziewczyna opuściła dom, żyła z dala od wszelkich zobowiązań, podczas gdy jej spokojna siostra Trisha odnalazła się w perfekcyjnym domu na amerykańskich przedmieściach, a ambitna...
  Książka jest adresowana zarówno do studentów, jak i osób prowadzących zajęcia.  Zawiera metodyczne wskazówki prowadzenia zajęć dla studentów z powyższych i pokrewnych kierunków. Prezentuje też sposób organizowania wydarzeń dziejących się w ramach działalności uniwersytetu, a które można zastosować...
Na śmietniku zostaje znalezione ciało dziewczyny. Choć detektyw Erika Foster zjawia się na miejscu jako jedna z pierwszych, to nie jej zostaje przydzielona sprawa morderstwa. Wciąż walcząc o miejsce w zespole śledczym, Foster i tak angażuje się w dochodzenie. Szybko odkrywa powiązania ze sprawą zabó...
Do podstawowych obowiązków zarządzającego transportem należy m.in. utrzymanie i konserwacja pojazdów. Musi on na bieżąco monitorować stan techniczny samochodów oraz dbać o regularne wykonywanie przeglądów. Zaniedbanie terminowego badania technicznego może narazić firmę na szkodę z tytułu niewykonani...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa „Science Bob” Pflugfelder i Steve Hockensmith

Niki ‌i Tesla. Laboratorium ‌pod napięciem

„Science Bob” Pflugfelder, ‌Steve Hockensmith

Tłumaczenie:Michał Zacharzewski

Original title: ‌Nick and ‌Tesla’s High-Voltage Danger Lab

Text ‌Copyright © ‌2013 by ‌Quirk Productions, Inc.Illustrations ‌by ‌Scott ‌GarrettAll rights ‌reserved.

First ‌published in ‌English by ‌Quirk Books, Philadelphia, Pennsylvania.This ‌Book ‌was ‌negotiated through Livia Stoia, ‌Livia Stoia Agency.

Copyright for ‌the Polish edition ‌© by Wydawnictwo RM, ‌2017All rights reserved.

Wydawnictwo ‌RM, 03-808 ‌Warszawa, ul. Mińska ‌25rm@rm.com.plwww.rm.com.pl

Żadna część tej pracy ‌nie może ‌być ‌powielana i rozpowszechniana, ‌w jakiejkolwiek ‌formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, ‌mechaniczny) ‌włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem ‌na taśmy ‌lub przy ‌użyciu innych systemów, ‌bez pisemnej zgody wydawcy. ‌Wszystkie nazwy handlowe i towarów ‌występujące w niniejszej publikacji są ‌znakami towarowymi zastrzeżonymi ‌lub ‌nazwami zastrzeżonymi ‌odpowiednich firm ‌odnośnych właścicieli. Wydawnictwo ‌RM dołożyło wszelkich ‌starań, aby zapewnić najwyższą ‌jakość tej książce, jednakże ‌nikomu nie ‌udziela żadnej ‌rękojmi ‌ani ‌gwarancji. ‌Wydawnictwo RM ‌nie jest w żadnym przypadku ‌odpowiedzialne za ‌jakąkolwiek szkodę będącą następstwem ‌korzystania z informacji zawartych ‌w niniejszej ‌publikacji, nawet ‌jeśli ‌Wydawnictwo RM zostało zawiadomione ‌o możliwości wystąpienia ‌szkód.

ISBN ‌978-83-7773-646-3ISBN 978-83-7773-805-4 (ePub)ISBN 978-83-7773-806-1 ‌(mobi)ISBN 978-83-7773-807-8 (PDF)

Redaktor ‌prowadzący:Agnieszka ‌Trzebska-CwalinaRedakcja:Anita RejchKorekta:Małgorzata Podlewska, Składnica ‌LiterackaNadzór graficzny:Grażyna JędrzejecOpracowanie graficzne ‌okładki wg oryginału:Maciej ‌JędrzejecIlustracje:Scott ‌GarrettKoordynacja produkcji ‌wersji elektronicznej:Tomasz ZajbtOpracowanie wersji ‌elektronicznej:Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji ‌elektronicznej:Justyna ‌Mrowiec

W razie ‌trudności z zakupem ‌tej ‌książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: rm@rm.com.pl

Rozdział 1

Rozdział 2

Niezbyt zaawansowana (wręcz banalna) butelkowa rakieta z wyrzutnią

Rozdział 3

Rozdział 4

Robokot odciągający psy, napędzany mentosami i napojem gazowanym

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Półniewidzialne urządzenie do nocnego tropienia vanów

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

System alarmowy „Już po świętach”

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Elektromagnes i podnośnik domowej roboty

Rozdział 15

Rozdział 16

UWAGA!

Pro­jek­ty opi­sa­ne na stro­nach Niki i Te­sla kon­stru­ują wy­ko­rzy­stu­ją elek­trycz­ność, sub­stan­cje tok­sycz­ne i ła­two­pal­ne, znaj­du­ją­ce się cza­sa­mi pod ci­śnie­niem, a tak­że ostre na­rzę­dzia. Za­nim przy­stą­pisz do za­ba­wy, po­proś ko­goś do­ro­słe­go o do­kład­ne prze­stu­dio­wa­nie in­struk­cji. Nie­kie­dy mu­sisz po­pro­sić o po­moc ko­goś do­ro­słe­go tak­że przy przy­go­to­wa­niu opi­sa­nych pro­jek­tów.

Choć wie­rzy­my, że są one bez­piecz­ne i przy­ja­zne dla ro­dzi­ny, ostrze­ga­my, że wy­pad­ki cho­dzą po lu­dziach. Ni­ko­mu nie mo­że­my za­gwa­ran­to­wać bez­pie­czeń­stwa. Dla­te­go wła­śnie au­to­rzy i wy­daw­cy nie po­no­szą od­po­wie­dzial­no­ści za ja­kie­kol­wiek szko­dy wy­ni­ka­ją­ce z wy­ko­rzy­sty­wa­nia, wła­ści­we­go czy nie­wła­ści­we­go, in­for­ma­cji za­war­tych w tej książ­ce. Pa­mię­taj, że ist­nie­nie szcze­gó­ło­wych in­struk­cji nie zwal­nia cię z ko­rzy­sta­nia z ro­zu­mu!

Rozdział1

Ktoś wsiadł do tak­sów­ki na­le­żą­cej do Jo­ego De­vli­na. Męż­czy­zna odło­żył ga­ze­tę na bok i spoj­rzał w lu­ster­ko.

– Do­kąd… – za­czął.

I znie­ru­cho­miał.

Za jego ple­ca­mi sie­dzie­li chło­pak i dziew­czy­na o bar­dzo smut­nych, śmier­tel­nie po­waż­nych twa­rzach. Wy­glą­da­li na je­de­na­sto­lat­ków, gó­ra dwu­na­sto­lat­ków.

Żad­nych do­ro­słych nie do­strzegł.

Dwo­je dzie­cia­ków wsia­da­ją­cych bez opie­ku­na do tak­sów­ki sto­ją­cej przed mię­dzy­na­ro­do­wym lot­ni­skiem w San Fran­ci­sco?

Kło­po­ty. Joe czuł to w trze­wiach.

Chło­pak spoj­rzał na list, któ­ry miał w dło­niach.

– Ale­ja Che­ster­field 5/13 – po­wie­dział.

Kie­dy mó­wił, sły­chać było sze­lest pa­pie­ru. Naj­wy­raź­niej drża­ły mu dło­nie.

– W mia­stecz­ku Half Moon Bay – do­da­ła dziew­czy­na pew­nym sie­bie, sta­now­czym gło­sem. – Leży nie­da­le­ko stąd, praw­da?

Joe od­wró­cił się i spoj­rzał ką­tem oka na swo­ich przy­szłych pa­sa­że­rów. Wy­glą­da­li jak wszyst­kie inne dzie­cia­ki – T-shir­ty, dżin­sy, tramp­ki – jed­nak wy­da­wa­li się dziw­nie spo­koj­ni i po­waż­ni w spo­sób, któ­ry nie pa­so­wał do ich wie­ku. Mie­li ze sobą je­dy­nie list, dwie małe, czar­ne wa­liz­ki oraz po książ­ce na gło­wę.

Chło­piec trzy­mał tom za­ty­tu­ło­wa­ny Krót­ka hi­sto­ria cza­su. Dziew­czyn­ka mia­ła Teo­rię ro­bo­ty­ki sto­so­wa­nej: Ki­ne­ma­ty­ka, dy­na­mi­ka i kon­tro­la.

– Nie ucie­kli­ście z domu, praw­da? – za­py­tał Joe. – Gdzie są wasi ro­dzi­ce?

– Nie ucie­kli­śmy – od­po­wie­dzia­ła dziew­czyn­ka. – Nasi ro­dzi­ce są… no…

– Są w Uz­be­ki­sta­nie – do­dał jej brat.

Joe mru­gnął.

– W Uz­be­ki­sta­nie? – upew­nił się.

– Do­glą­da­ją wzro­stu soi – po­twier­dził chło­piec.

– Choć tak na­praw­dę to nie­co bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne – wtrą­ci­ła jego sio­stra.

– Och. Oke­eej – wes­tchnął tak­sów­karz.

– Wy­sła­li nas tu na lato. Do wuj­ka – kon­ty­nu­ował chło­piec. – Miał po­ja­wić się na lot­ni­sku, ale się nie sta­wił.

Joe pa­trzył przez chwi­lę na dzie­cia­ki. Za­sta­na­wiał się, czy im wie­rzyć. Choć na­wet gdy­by im wie­rzył, bez opie­ki ozna­cza­li kło­po­ty. A on nie lu­bił kło­po­tów.

Dziew­czyn­ka wsu­nę­ła dłoń do kie­sze­ni i wy­cią­gnę­ła z niej zwi­tek bank­no­tów.

– Mamy dzie­więć­dzie­siąt trzy do­la­ry – po­in­for­mo­wa­ła go.

Chło­piec też wsu­nął dłoń do kie­sze­ni.

– I pięć­dzie­siąt osiem cen­tów – do­dał po chwi­li. – Czy to wy­star­czy?

– Cał­ko­wi­cie – po­wie­dział Joe.

Po­tem od­wró­cił się i uru­cho­mił sil­nik. Oraz ta­ryfi­ka­tor.

Joe nie lu­bił kło­po­tów. Za to lu­bił pie­nią­dze.

Co ja­kiś czas Joe ukrad­kiem spo­glą­dał na dzie­ci w lu­ster­ku. Dziew­czyn­ka ob­ser­wo­wa­ła mi­ja­ne wzgó­rza pół­noc­nej Ka­li­for­nii. Chło­piec ba­wił się srebr­nym wi­sior­kiem w kształ­cie gwiazd­ki.

– Prze­stań – po­wie­dzia­ła dziew­czyn­ka, kie­dy to za­uwa­ży­ła. – Mo­żesz ją ze­psuć.

– Ale co? Na­wet nie wie­my, co to jest.

– Ozdo­ba i tyle. Upo­mi­nek od ro­dzi­ców.

– Od kie­dy mama i tata roz­da­ją upo­min­ki?

Dziew­czyn­ka wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

Chło­piec znów za­czął się ba­wić gwiazd­ką.

– W każ­dym ra­zie – mruk­nął – ja nie no­szę bi­żu­te­rii.

Dziew­czyn­ka wró­ci­ła do ga­pie­nia się w okno.

Po paru chwi­lach się­gnę­ła po iden­tycz­ny wi­sio­rek na swo­jej szyi i za­czę­ła go bez­wied­nie po­cie­rać.

Joe za­uwa­żył, że ja­kieś dzie­sięć me­trów za nimi su­nie duży, czar­ny SUV. Trzy­mał się ich już od kil­ku ki­lo­me­trów. To praw­do­po­dob­nie przy­pa­dek, że – tak jak oni – skrę­cił z lot­ni­ska w 101 Po­łu­dnio­wą, a po­tem 92 Za­chod­nią. Ale… Gdy­by kło­po­ty po­tra­fi­ły pro­wa­dzić, pew­nie zde­cy­do­wa­ły­by się na du­że­go, czar­ne­go SUV-a, praw­da?

Tak­sów­karz lek­ko przy­spie­szył.

Joe ko­rzy­stał z krę­te­go zjaz­du do Half Moon Bay co naj­mniej raz w ty­go­dniu. Choć mia­stecz­ko było ma­lut­kie, le­ża­ło w ide­al­nym miej­scu – przy­cup­nę­ło bo­wiem nad brze­giem oce­anu, na skra­ju dłu­gie­go pasa buj­ne­go lasu po­ra­sta­ją­ce­go oko­licz­ne wzgó­rza. Od ja­kie­goś cza­su żyło z tu­ry­sty­ki, gdyż ucho­dzi­ło za ci­che, nie­co za­co­fa­ne, lecz na swój spo­sób uro­cze. No i nud­ne, choć tu­ry­stom to naj­wy­raź­niej nie prze­szka­dza­ło.

Ale­ja Che­ster­field cią­gnę­ła się wzdłuż przy­tul­ne­go osie­dla po­ło­żo­ne­go nie­opo­dal wy­brze­ża. Dom o nu­me­rze 5/13 oka­zał się jed­nak za­py­zia­ły, z far­bą od­cho­dzą­cą od ścian i po­pę­ka­nym pod­jaz­dem. Po­dwór­ko wy­da­wa­ło się bar­dziej po­ro­śnię­te chwa­sta­mi niż są­sied­nie ogród­ki. Na­wet skrzyn­kę na li­sty ktoś wgiął i po­dra­pał z jed­nej stro­ny.

Kie­dy tak­sów­ka Jo­ego zwol­ni­ła i za­trzy­ma­ła się przed bu­dyn­kiem, po traw­ni­ku krą­ży­ła w kół­ko ko­siar­ka. Nikt jed­nak za nią nie drep­tał. Wy­glą­da­ło to tak, jak­by tra­wę ko­sił ja­kiś duch.

Moc­ny sznur łą­czył urzą­dze­nie z pa­li­kiem wbi­tym po­środ­ku traw­ni­ka. Na jego szczy­cie znaj­do­wał się spo­rych roz­mia­rów zwój. Kie­dy ko­siar­ka krą­ży­ła, sznu­rek od­plą­ty­wał się, da­jąc ma­szy­nie co­raz wię­cej swo­bo­dy. W efek­cie za­ta­cza­ła co­raz więk­sze krę­gi.

Naj­wy­raź­niej traw­nik miał sko­sić się sam.

– Su­per! – oce­ni­ła dziew­czyn­ka.

– Aha – zgo­dził się chło­piec.

Po­tem wska­zał na pa­lik. Im moc­niej urzą­dze­nie cią­gnę­ło za sznu­rek, tym bar­dziej prze­chy­lał się na bok.

– Och! – wes­tchnę­ła dziew­czyn­ka.

Pa­lik za­drżał i prze­wró­cił się, a wów­czas ko­siar­ka zbo­czy­ła z kur­su i ru­szy­ła pro­sto do są­sied­nie­go ogród­ka. Prze­je­cha­ła przez za­dba­ną ra­bat­kę, ude­rzy­ła w kra­sna­la ogro­do­we­go, wbi­ła się w nie­go i – wy­jąc, strze­la­jąc oraz wy­pusz­cza­jąc ob­ło­ki czar­ne­go dymu – w koń­cu sta­nę­ła w pło­mie­niach.

– No cóż – ode­zwa­ła się dziew­czyn­ka. – Świet­ny po­mysł.

– Sześć­dzie­siąt pięć do­la­rów – wtrą­cił Joe.

Pa­sa­żer­ka od­li­czy­ła tę kwo­tę.

– Pew­nie po­win­ni­śmy dać ci na­pi­wek? – za­py­tał chło­piec.

– Nie ma ta­kiej po­trze­by – od­po­wie­dział.

Coś mu mó­wi­ło, że nie po­wi­nien zo­sta­wiać dzie­cia­ków bez opie­ki przed roz­pa­da­ją­cym się do­mem z pło­ną­cą ko­siar­ką w są­sied­nim ogro­dzie. Ale zwy­cię­ży­ła chęć jak naj­szyb­sze­go od­da­le­nia się od tego miej­sca.

Kie­dy od­jeż­dżał, spoj­rzał jesz­cze w lu­ster­ko, by spraw­dzić, co ro­bią jego pa­sa­że­ro­wie.

Przy­glą­da­li się sznur­ko­wi, klę­cząc przy prze­wró­co­nym pa­li­ku. Wy­glą­da­li, jak­by chcie­li wbić go w zie­mię, zna­leźć ko­lej­ną ko­siar­kę i po­wtó­rzyć eks­pe­ry­ment.

Nie­co da­lej tak­sów­karz za­uwa­żył ten sam czar­ny SUV, któ­ry je­chał za nimi na au­to­stra­dzie! Za kie­row­ni­cą sie­dzia­ła ja­kaś mrocz­na po­stać. Kim­kol­wiek była, z pew­no­ścią ob­ser­wo­wa­ła dzie­cia­ki.

Trze­wia Jo­ego mia­ły ra­cję od­no­śnie tych dwoj­ga. Ozna­cza­li kło­po­ty. Dziw­ne kło­po­ty.

Kie­dy tak­sów­karz się ulot­nił (i to szyb­ko), zło­żył so­bie pew­ną obiet­ni­cę. Za­mie­rzał jej do­trzy­mać na­stęp­nym ra­zem, gdy bę­dzie za­bie­rał pa­sa­że­rów spod lot­ni­ska.

Od tej pory prze­wo­żę tyl­ko tu­ry­stów w śred­nim wie­ku. Tyl­ko tu­ry­ści w śred­nim wie­ku. Tu­ry­ści w śred­nim wie­ku… – mru­czał pod no­sem.

Przy­naj­mniej wie­my, że wu­jek Newt jest gdzieś w po­bli­żu – stwier­dzi­ła Te­sla.

– Skąd to wie­my? – za­py­tał jej brat Niki.

Dziew­czyn­ka wska­za­ła ko­siar­kę.

– Jak są­dzisz, kto ją uru­cho­mił?

– To ni­cze­go jesz­cze nie do­wo­dzi – za­uwa­żył chło­piec. – Sko­ro sa­mo­dziel­nie ko­si­ła, mo­gła jesz­cze sama się uru­cho­mić.

– Ra­cja. Po­szu­ka­my re­gu­la­to­ra cza­so­we­go?

Ko­siar­ka już nie pło­nę­ła, lecz jej sil­nik wciąż skwier­czał i tlił się nie­po­ko­ją­co.

– Może póź­niej – za­pro­po­no­wał Niki.

– Niech ci bę­dzie…

Te­sla się­gnę­ła po wa­liz­kę i ru­szy­ła w stro­nę domu. Po­go­dzi­ła się już z my­ślą, że to ona rzą­dzi. Prze­cież była star­sza od bra­ta.

Niki się­gnął po swój ba­gaż i wdra­pał się za nią na ga­nek. Dziew­czyn­ka wy­cią­gnę­ła rękę w stro­nę dzwon­ka. Za­wył, kie­dy jej dłoń znaj­do­wa­ła się do­brych kil­ka­dzie­siąt cen­ty­me­trów od gu­zi­ka.

– Hej! – stwier­dzi­ła i ro­zej­rza­ła się do­oko­ła.

Jej brat rów­nież za­czął pa­trzeć na boki.

– Czuj­nik ru­chu? – za­py­tał.

– To moż­li­we.

Te­sla spoj­rza­ła na wy­cie­racz­kę, na któ­rej sta­ła. Ktoś na­pi­sał na niej: „Je­śli je­steś har­cer­ką sprze­da­ją­cą cia­stecz­ka, to nie ma mnie w domu”. Dziew­czyn­ka za­uwa­ży­ła też ka­bel cią­gną­cy się od wy­cie­racz­ki do drzwi. Ze­szła z niej, a po­tem znów na niej sta­nę­ła.

Dzwo­nek za­wył po raz ko­lej­ny.

– Czuj­nik na­ci­sku. Nie­źle! – pod­su­mo­wał Niki.

– Ano. Je­śli wu­jek Newt jest taki spryt­ny, to dla­cze­go nie przy­je­chał po nas na lot­ni­sko?

– Ro­dzi­ce za­wsze twier­dzi­li, że jest tro­chę… nie­przy­tom­ny. Może po pro­stu za­po­mniał.

– Za­po­mniał, że bra­ta­ni­ca i bra­ta­nek przy­jeż­dża­ją do nie­go na wa­ka­cje?

Niki z re­zy­gna­cją wzru­szył ra­mio­na­mi.

To lato za­czę­ło się dla nich na­praw­dę nie­cie­ka­wie. Mi­nę­ły za­le­d­wie dwa dni od za­koń­cze­nia roku szkol­ne­go, kie­dy – bum! – ich wy­ciecz­ka do Dis­ney­lan­du zo­sta­ła od­wo­ła­na. Ro­dzi­ce na­ukow­cy stwier­dzi­li bo­wiem, że mu­szą jak naj­szyb­ciej wy­je­chać do środ­ko­wej Azji, żeby zba­dać nowe, szo­ku­ją­ce tech­ni­ki iry­ga­cji upraw soi. W efek­cie wy­sła­li swo­je dzie­ci do ży­ją­ce­go sa­mot­nie wuj­ka, o któ­rym wszy­scy z ro­dzi­ny mó­wi­li z kpią­cym uśmie­chem na twa­rzy lub wręcz wy­raź­nym nie­po­ko­jem.

No cóż, jak wi­dać, te wa­ka­cje mia­ły być… nie­za­baw­ne.

Te­sla wes­tchnę­ła.

– Nie je­ste­śmy har­cer­ka­mi sprze­da­ją­cy­mi cia­stecz­ka! – za­wo­ła­ła.

Wciąż nikt nie wy­cho­dził im na po­wi­ta­nie.

Dziew­czyn­ka do­tknę­ła klam­ki. Drzwi nie były za­mknię­te na klucz i otwo­rzy­ły się przed nią na oścież.

– Je­steś pew­na, że po­win­ni­śmy to zro­bić? – za­py­tał Niki.

– A dla­cze­go nie? – Te­sla we­szła do środ­ka. – Te­raz to jest nasz dom. Przy­naj­mniej przez trzy naj­bliż­sze mie­sią­ce.

– Ale co, je­śli… wu­jek Newt trzy­ma tu wście­kłe­go, agre­syw­ne­go psa?

– Z pew­no­ścią za­czął­by szcze­kać, gdy­by usły­szał dzwo­nek.

– Niby ra­cja.

Te­sla za­głę­bi­ła się w spo­wi­ty w ciem­no­ściach dom. Jej brat na wszel­ki wy­pa­dek zo­stał na gan­ku.

– Co do… Moje be­go­nie! – usły­szał za sobą czyjś głos.

Spoj­rzał przez ra­mię.

Nie­wiel­ka, ale mu­sku­lar­na ko­bie­ta w prze­po­co­nych ciu­chach ro­bo­czych wy­sko­czy­ła z wiel­kie­go, błysz­czą­ce­go sa­mo­cho­du sto­ją­ce­go na są­sied­nim pod­jeź­dzie. Pa­trzy­ła prze­ra­żo­na na znisz­czo­ną ra­bat­kę i wciąż dy­mią­cą ko­siar­kę.

Po­tem z gry­ma­sem nie­za­do­wo­le­nia spoj­rza­ła na dom wuj­ka. Gry­mas ten nie znik­nął z jej twa­rzy, kie­dy za­uwa­ży­ła wpa­tru­ją­ce­go się w nią chłop­ca. Mało tego, jesz­cze bar­dziej się wy­krzy­wi­ła.

Niki uśmiech­nął się lek­ko, po­ma­chał do niej, po czym wszedł do środ­ka. Sta­ran­nie za­mknął za sobą drzwi.

– Łał! – za­wo­łał, kie­dy jego wzrok przy­zwy­cza­ił się do pa­nu­ją­ce­go we­wnątrz mro­ku.

Dłu­gi ko­ry­tarz, któ­ry zo­ba­czył przed sobą, był wy­peł­nio­ny sta­ry­mi kom­pu­te­ra­mi. Do­strzegł też te­le­skop, wy­kry­wacz me­ta­lu pod­łą­czo­ny do pary ol­brzy­mich słu­cha­wek, sta­ro­mod­ny ska­fan­der do nur­ko­wa­nia wraz z mo­sięż­nym heł­mem, wy­pcha­ne­go niedź­wie­dzia po­lar­ne­go (praw­dzi­we­go, choć oczy­wi­ście mar­twe­go), piłę łań­cu­cho­wą, coś, co wy­glą­da­ło na mio­tacz pło­mie­ni (ale to ra­czej nie­moż­li­we, praw­da?), pu­deł­ko z na­pi­sem „trzy­mać w lo­dów­ce”, ko­lej­ne z na­pi­sem „tą stro­ną do góry” (oczy­wi­ście było od­wró­co­ne), a tak­że dość ory­gi­nal­ną cho­in­kę ze świe­cą­cy­mi lamp­ka­mi oraz z ozdo­ba­mi wy­ko­na­ny­mi z uszko­dzo­nych zle­wek i pro­bó­wek.

Po­zba­wio­ne izo­la­cji ka­ble i prze­wo­dy ster­cza­ły z nie­mal wszyst­kich ką­tów, a dy­plo­mów, pa­ten­tów i na­gród za osią­gnię­cia na­uko­we (przy­zna­nych New­to­no­wi Ga­li­le­uszo­wi Hol­to­wi, zna­ne­mu rów­nież jako wu­jek Newt) było tak wie­le, że z tru­dem dało się do­strzec wol­ny ka­wa­łek ścia­ny.

Po le­wej znaj­do­wał się po­kój dzien­ny wy­peł­nio­ny taką ilo­ścią ksią­żek, że nie­któ­re bi­blio­te­ki mo­gły­by po­zaz­dro­ścić. Sta­ła tam rów­nież pół­prze­zro­czy­sta ka­na­pa zro­bio­na z na­dmu­cha­nych pla­sti­ko­wych to­re­bek oraz sze­ro­ko­kąt­ny te­le­wi­zor pod­łą­czo­ny wy­strzę­pio­ny­mi ka­bla­mi do nie­wiel­kiej tram­po­li­ny. Su­fit tuż nad nią był po­pę­ka­ny, zu­peł­nie jak­by ktoś od­bi­jał się nie­co zbyt wy­so­ko. Tuż obok, na pod­ło­dze, le­żał po­obi­ja­ny kask.

Po pra­wej stro­nie znaj­do­wa­ła się ja­dal­nia z ta­śmą trans­por­to­wą pro­wa­dzą­cą do kuch­ni, ga­zo­wy grill wbu­do­wa­ny w stół oraz pasy i za­pię­cia zwi­sa­ją­ce z su­fi­tu, peł­nią­ce funk­cję krze­seł.

Te­sla gła­ska­ła wła­śnie ły­se­go kot­ka, któ­ry stał na sto­le i w sku­pie­niu zli­zy­wał po­le­wę z cze­ko­la­do­we­go cia­sta. Kie­dy Niki pod­szedł nie­co bli­żej, zo­ba­czył żół­ty lu­kro­wy na­pis:

WITAJCIE
IKI I TESLO!

Kot naj­wy­raź­niej zjadł już li­ter­kę N.

– Więc wu­jek Newt nie za­po­mniał o na­szym przy­jeź­dzie – za­uwa­żył chło­piec.

– Naj­wy­raź­niej nie – zgo­dzi­ła się jego sio­stra.

– To gdzie się po­dział?

Te­sla po­dra­pa­ła kota za jed­nym z ły­sych uszek. Zwie­rzak wciąż li­zał cia­sto, ale te­raz na do­da­tek mru­czał.

– Nie mam po­ję­cia – stwier­dzi­ła. – Może i jego zjadł kot.

Po­tem prze­chy­li­ła gło­wę na bok.

– Hej, sły­sza­łeś to? – za­py­ta­ła.

Niki prze­chy­lił gło­wę w iden­tycz­ny spo­sób, choć za­sta­na­wiał się, po co w ogó­le lu­dzie tak ro­bią. „Czy zmia­na uło­że­nia ucha o oko­ło trzy­dzie­ści stop­ni zwięk­sza zdol­ność wy­ła­py­wa­nia ci­chych dźwię­ków?”, po­my­ślał, co pa­so­wa­ło do nie­go.

Po­tem coś usły­szał.

– Ktoś krzy­czy – stwier­dził. – Ale nie ro­zu­miem słów.

Te­sla prze­krzy­wi­ła gło­wę jesz­cze bar­dziej, po czym po­chy­li­ła się i nie­mal przy­ło­ży­ła ucho do pod­ło­gi.

Niki po­szedł w jej śla­dy.

Jego sio­stra bez sło­wa wy­szła z ja­dal­ni i – wciąż po­chy­lo­na – za­trzy­ma­ła się do­pie­ro w kuch­ni.

Chło­piec ru­szył za nią w do­kład­nie ta­kiej sa­mej po­zy­cji.

Po dru­giej stro­nie po­miesz­cze­nia, tuż obok lo­dów­ki, znaj­do­wa­ły się drzwi. A na nich wi­sia­ło mnó­stwo ta­bli­czek.

NIE ZBLIŻAĆ SIĘ!
WŁASNOŚĆ PRYWATNA!
TYLKO DLA PRACOWNIKÓW!
ZAKAZ PRZEKRACZANIA!
NIEBEZPIECZEŃSTWO!
SUBSTANCJE ŁATWOPALNE!
TRUCIZNA!
WYSOKIE NAPIĘCIE!
BACZNOŚĆ!
UWAGA! ZŁY PIES KOT!

Sło­wo „pies” zo­sta­ło nie­dba­le skre­ślo­ne i za­stą­pio­ne sło­wem „kot”.

Kie­dy ro­dzeń­stwo prze­szło przez kuch­nię, głu­che okrzy­ki sta­ły się gło­śniej­sze.

Te­sla otwo­rzy­ła drzwi. Za nimi znaj­do­wa­ły się po­grą­żo­ne w ciem­no­ściach scho­dy.

Na dole coś szu­mia­ło i świe­ci­ło.

– PO­MO­OOOOCY! – wrza­snął ktoś.

Roz­dział2

Te­sla zbie­gła po scho­dach.

Niki po­wlókł się za nią. Na wszel­ki wy­pa­dek nie spie­szył się. Na­le­żał do osób, któ­re dmu­cha­ją na zim­ne. A zwłasz­cza na zim­ne-mro­czne-nie­zna­ne-piw­ni­ce-opa­trzo­ne-na­pi­sa­mi-BACZ­NOŚĆ-i-WY­SO­KIE-NA­PIĘ­CIE.

– Fuj! – jęk­nę­ła jego sio­stra, kie­dy zna­la­zła się już na tyle ni­sko, aby ogar­nąć wzro­kiem po­miesz­cze­nie. – Co to niby jest?

Jej re­ak­cja z pew­no­ścią nie za­chę­ci­ła bra­ta do zwięk­sze­nia tem­pa.

– Co niby… co tam niby jest? – za­py­tał.

Jed­nak był już do­sta­tecz­nie bli­sko, żeby sa­me­mu się prze­ko­nać.

Po­ma­rań­czo­wy kształt roz­płasz­czo­ny na pod­ło­dze bar­dziej przy­po­mi­nał kleks niż czło­wie­ka. W do­dat­ku mie­nił się i błysz­czał wil­go­cią w bla­dym świe­tle szu­mią­cych, flu­ore­scen­cyj­nych lamp wi­szą­cych pod su­fi­tem.

Na­gle prze­mó­wił.

– Niki? Te­sla? To wy?

– Wu­jek Newt? – za­py­ta­li jed­no­cze­śnie.

– Tak, tak, to ja. Mu­si­cie mi po­móc!

Ro­dzeń­stwo ostroż­nie prze­su­nę­ło się w stro­nę po­ma­rań­czo­we­go obiek­tu (no do­bra, Niki prze­su­nął się ostroż­nie, Te­sla po pro­stu się prze­su­nę­ła).

Wu­jek le­żał po­środ­ku cze­goś, co za­pew­ne było la­bo­ra­to­rium. Dwa sto­ły ro­bo­cze usta­wio­ne wzdłuż są­sia­du­ją­cych ścian za­sta­wio­no zlew­ka­mi, fiol­ka­mi, pal­ni­ka­mi, wa­ga­mi, szal­ka­mi Pe­trie­go, lu­tow­ni­ca­mi oraz czę­ścia­mi elek­tro­nicz­ny­mi o róż­nych roz­mia­rach i kształ­tach, spraw­ny­mi i uszko­dzo­ny­mi. Obok tych stan­dar­do­wych urzą­dzeń la­bo­ra­to­ryj­nych umiesz­czo­no mniej stan­dar­do­we, ta­kie jak nad­to­pio­ny pie­kar­nik dla la­lek, dzba­nek na kawę wy­peł­nio­ny bul­go­czą­cą, po­ma­rań­czo­wą sub­stan­cją czy trąb­kę, pu­zon i sak­so­fon po­łą­czo­ne wspól­nym ust­ni­kiem. Nie­co da­lej z za­cie­nio­nych ką­tów la­bo­ra­to­rium wy­ła­nia­ły się nie­wy­raź­ne kształ­ty obiek­tów, któ­re bły­ska­ły i wy­da­wa­ły z sie­bie dźwię­ki w sty­lu „blup”, „bzzz” i „ping”.

W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach Niki i Te­sla – wiel­cy mi­ło­śni­cy ga­dże­tów, wy­na­laz­ków i urzą­dzeń wy­da­ją­cych z sie­bie „ping” – krą­ży­li­by do­oko­ła, po­dzi­wia­jąc te cuda z sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi. Ale to nie były nor­mal­ne oko­licz­no­ści.

– Przy­kle­iłem się do pod­ło­gi – wy­ja­śnił wu­jek Newt.

Te­sla uklęk­nę­ła obok po­ma­rań­czo­we­go obiek­tu. Wy­da­wał się gąb­cza­sty, choć jed­no­cze­śnie dość spój­ny.

– W jaki spo­sób od­dy­chasz? – za­py­ta­ła.

– Spójrz w dół.

Dziew­czyn­ka po­dą­ży­ła wzro­kiem ku dol­nej kra­wę­dzi klek­sa, a po­tem po­ło­ży­ła się pła­sko na pod­ło­dze, żeby zo­ba­czyć, co znaj­du­je się pod spodem.

– Och. Cześć! – po­wie­dzia­ła.

Niki też się po­ło­żył. Do­strzegł usta, nos oraz czo­ło męż­czy­zny wci­śnię­te w chłod­ną, be­to­no­wą pod­ło­gę znaj­du­ją­cą się pod po­ma­rań­czo­wą ma­zią. Błę­kit­ne oko spoj­rza­ło na nie­go i być może na­wet mru­gnę­ło.

– Cześć – przy­wi­tał się chło­piec.

– O rany, ale wy­ro­śli­ście! – jęk­nął wu­jek. – Przy­po­mnij­cie mi, ile ma­cie lat?

– Je­de­na­ście – od­po­wie­dział Niki.

– Je­de­na­ście! A niech mnie! Ostat­nim ra­zem, kie­dy wi­dzia­łem was dwo­je, by­li­ście jesz­cze dzieć­mi! A te­raz spójrz­cie na sie­bie! Je­ste­ście do­sta­tecz­nie do­ro­śli, żeby pro­wa­dzić auto!

– E… nie – stwier­dził chło­piec.

– Wuj­ku? – wtrą­ci­ła Te­sla.

– No do­bra, pra­wie do­sta­tecz­nie do­ro­śli, żeby pro­wa­dzić auto – po­pra­wił się męż­czy­zna. – Kie­dy mo­że­cie ubie­gać się o pra­wo jaz­dy? Po ukoń­cze­niu dwu­na­ste­go roku ży­cia?

– E… nie – po­wtó­rzył chło­piec.

– Wuj­ku? – wtrą­ci­ła znów Te­sla.

– Trzy­na­ście za­tem? Czter­na­ście? – zga­dy­wał kleks. – Bę­dzie­my mie­li mnó­stwo cza­su, żeby to usta­lić. Wszyst­ko jed­nak po ko­lei. Za­bra­li­ście swo­je li­cen­cje pi­lo­tów?

– E… nie – oznaj­mił chło­piec.

– Wuj­ku? – wtrą­ci­ła po raz trze­ci Te­sla. – Jak mamy cię uwol­nić?

– Ach, no tak. Mu­si­cie zna­leźć spry­ski­wacz z fio­le­to­wym pły­nem.

Ro­dzeń­stwo wsta­ło i ro­zej­rza­ło się do­oko­ła. Bu­te­lecz­kę pierw­szy za­uwa­żył Niki. Sta­ła tuż obok dzban­ka z bul­go­czą­cą sub­stan­cją i in­ne­go po­jem­ni­ka ze spry­ski­wa­czem, do po­ło­wy wy­peł­nio­ne­go czymś po­ma­rań­czo­wym.

Chło­piec się­gnął po nią.

– Mam – oświad­czył z dumą.

– Co te­raz? – za­py­ta­ła jego sio­stra.

– Oczy­wi­ście mu­si­cie mnie spry­skać – od­po­wie­dział wu­jek Newt.

Niki pod­szedł do le­żą­ce­go na pod­ło­dze klek­sa i bez więk­sze­go prze­ko­na­nia spry­skał go fio­le­to­wym pły­nem. Choć wy­do­sta­wał się on z bu­tel­ki pod po­sta­cią de­li­kat­nej mgieł­ki, to dzia­łał dość gwał­tow­nie. W mo­men­cie, gdy osiadł na po­ma­rań­czo­wej sko­ru­pie, za­czę­ła pęcz­nieć i skwier­czeć.

– Do­sko­na­le. Czu­ję, jak się roz­pusz­cza… – stwier­dził wu­jek, kie­dy po­kry­wa­ją­ca go gąb­cza­sta sub­stan­cja za­mie­ni­ła się w mo­krą bre­ję. – Spry­skaj jesz­cze moje nogi. Cu­dow­nie, te­raz bar­ki. Su­per! A te­raz tył mo­jej gło­wy. Do­kład­nie tam. Tak!

Wresz­cie roz­legł się dźwięk przy­po­mi­na­ją­cy cmok­nię­cie i wu­jek Newt od­dzie­lił się od pod­ło­gi. Po chwi­li stał na wła­snych no­gach. Nie przy­po­mi­nał już po­ma­rań­czo­we­go klek­sa przy­kle­jo­ne­go do zie­mi, lecz wy­so­kie­go, wil­got­ne­go, wciąż po­ma­rań­czo­we­go męż­czy­znę.

– Suk­ces! – pod­su­mo­wał.

Szlam spły­wał mu po ple­cach, a bia­ły ki­tel la­bo­ra­to­ryj­ny po­darł się i czę­ścio­wo zo­stał na pod­ło­dze. Mimo to sze­ro­ko się uśmie­chał.

Niki nie wi­dział wuj­ka od lat – miesz­ka­li w Wir­gi­nii, czy­li po dru­giej stro­nie kon­ty­nen­tu, a tata za­wsze twier­dził, że jego brat jest „nie­pod­ró­żu­ją­cy”. Mimo to do­sko­na­le pa­mię­tał jego uśmiech – duży, cie­pły i z wi­docz­ny­mi zę­ba­mi. A tak­że nie­co sza­leń­czy.

– Przy­tu­li­cie się? – za­py­tał męż­czy­zna i roz­po­starł ra­mio­na ocie­ka­ją­ce po­ma­rań­czo­wą ma­zią.

– Może póź­niej? – za­pro­po­no­wa­ła Te­sla. – Kie­dy bę­dziesz mniej… tok­sycz­ny?

– Słusz­na uwa­ga! – zgo­dził się wu­jek.

Chciał ścią­gnąć reszt­ki ki­tla, jed­nak oka­za­ło się to nie­ła­twe. Jego ubra­nie cią­gle było w fio­le­to­wo-po­ma­rań­czo­wej sub­stan­cji, a jego spo­re ka­wał­ki przy­kle­iły się do ko­szul­ki i dżin­sów, któ­re męż­czy­zna miał pod spodem.

Po paru pró­bach pod­dał się.

– Cho­le­ra. Lu­bi­łem tę ko­szul­kę – stwier­dził i ze smut­kiem po­kle­pał na­pis, któ­ry miał na pier­siach: NASA – NIE TRZE­BA BYĆ SZA­LO­NYM, ŻEBY TU PRA­CO­WAĆ, ALE KO­SMI­CI MIESZ­KA­JĄ­CY W MOIM NO­SIE TWIER­DZĄ, ŻE TO ZDE­CY­DO­WA­NIE PO­MA­GA. – Chy­ba na­stał czas, aby wresz­cie ją wy­rzu­cić. Cho­ciaż­by dla­te­go, że od 1994 roku cuch­nę­ła zgni­ły­mi bro­ku­ła­mi. Przejdź­my może do ja­kichś ra­do­śniej­szych te­ma­tów. Jak tam lot? Mam na­dzie­ję, że nie je­ste­ście za­wie­dze­ni, że zo­sta­wi­li­ście wszyst­ko za sobą?

– No więc… – za­czął Niki.

– Za­raz! – prze­rwa­ła mu Te­sla. – Co to za po­ma­rań­czo­we glu­ty? Ja­kim cu­dem przy­kle­iłeś się do pod­ło­gi?

Wuj­ko­wi oczy za­świe­ci­ły się z emo­cji.

– Glu­ty? – za­wo­łał i mach­nął ręką w stro­nę dzban­ka za swo­imi ple­ca­mi. – To nie są glu­ty. To jest przy­szłość!