Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Pozdrowienia z Noworosji

Pozdrowienia z Noworosji

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64682-46-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Pozdrowienia z Noworosji

Wojna na Ukrainie zaskoczyła Europę, która przywykła do „odwiecznego” pokoju w pobliżu swoich granic. Jak się okazało, niesłusznie. Po dramatycznych wydarzeniach na kijowskim Majdanie i rosyjskiej aneksji Krymu akcja przeniosła się do Donbasu, gdzie prorosyjscy separatyści zamarzyli o nowym regionie Rosji – Noworosji. Nieliczne początkowo demonstracje przeistoczyły się w otwarty konflikt zbrojny podsycany i wspierany przez władze w Moskwie.

 

Paweł Pieniążek na bieżąco relacjonował te wydarzenia dla polskiej prasy, radia i telewizji. Był pierwszym dziennikarzem, który dotarł do wraku zestrzelonego przez separatystów samolotu malezyjskich linii lotniczych. WPozdrowieniach z Noworosji opisuje tragikomiczne narodziny konfliktu i jego tragiczne konsekwencje – katastrofę humanitarną, zniszczone miasta i zdruzgotane marzenia ludzi o normalnym życiu.

 

Paweł Pieniążek (1989) – dziennikarz specjalizujący się w tematyce Europy Wschodniej. Relacjonował wydarzenia na Majdanie i konflikt zbrojny we wschodniej Ukrainie. Współpracuje z "Dziennikiem Opinii", "Nową Europą Wschodnią", "New Eastern Europe",  Informacyjną Agencją Radiową Polskiego Radia S.A. i "Tygodnikiem Powszechnym". Publikował m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Newsweeku", "Polityce" i "Wprost".

Polecane książki

„Wzgórze Młynarza” Krzysztofa Łabendy to opowieść o miłości dwojga bardzo dojrzałych ludzi, którzy dawno już przekroczyli pięćdziesiątkę. Pojawiający się wątek kryminalny czyni książkę jeszcze bardziej atrakcyjną. „Wzgórze Młynarza” jest w jakimś sensie kontynuacją wcześniejszej powieści autora „Pi...
W roku 2009, w dwusetną rocznicę urodzin poety, stwierdzono, że wbrew powszechnemu pesymizmowi „Kordian nie chce zejść ze sceny”, co miało znaczyć, że dramaty Słowackiego utrzymują się na scenach polskich z dostateczną częstotliwością. Ale czy liczba teatralnych realizacji przekłada się na fortunne ...
Pawie oczko na paznokciach? Czemu nie! A może paski zebry, lamparcie cętki, które doskonale wpisują się w trend miejskiej dżungli? Kryształki Swarovskiego na paznokciach i błyszczący brokat nadadzą Twoim paznokciom wieczorowego charakteru. Wystarczy tylko wybrać odpowiednią oprawę dla siebie. A wcze...
Undine Spragg ma wielkie ambicje – chce osiągnąć „wszystko, co najlepsze”. Dzięki imponującej (a zarazem przerażającej) wytrwałości, ogromnemu sprytowi, zatrważającej zdolności manipulacji oraz nietuzinkowej urodzie i przepysznemu egoizmowi udaje jej się piąć na coraz to wyższe...
Poradnik w kompleksowy sposób przygotowuje inwestora lub kandydata na inwestora rynku nieruchomości do korzystnego oraz bezpiecznego zakupu mieszkań, a także późniejszego czerpania zysków z ich wynajmu i odsprzedaży na rynku wtórnym. Podział na trzy obszerne działy pozwala w przejrzysty sposób ...
Jednym z najistotniejszych rodzajów ryzyka, które oddziaływuje na firmę jest tzw. ryzyko strategiczne, stanowiące główny temat niniejszego opracowania. Waga podjętego tematu wynika często z niedostrzegania lub niedoceniania przez instytucje niebezpieczeństw, jakie niesie ryzyko strategiczne, a przed...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Paweł Pieniążek

Obojętność zabija nie gorzej niż kula.

LAPIS TRUBECKOJ

DONIECKIE WESELE

Październik 2014, okolice donieckiego lotniska. Artem mieszka od niego niecały kilometr. Miejscowość jest kompletnie zrujnowana. Bez choćby dziury od odłamka można tu znaleźć raptem kilka domów. Z ziemi sterczą pociski, a wokół asfalt cały pobrużdżony od wybuchów. Nie ma tu właściwie ludzi, za to dużo psów, które nagle stały się bezpańskie. Jak na ironię wieś nazywa się Wesele, czyli po polsku: Wesołe.

Zniszczenia to rezultat toczących się od ponad miesiąca walk o donieckie lotnisko, kontrolowane przez siły ukraińskie. Separatyści chcą je odbić. Jedni i drudzy ostrzeliwują się. Odgłosy wybuchów co jakiś czas przeplatają się z dźwiękiem wystrzałów karabinowych. Ci z mieszkańców, którzy postanowili zostać, już w zasadzie na to nie reagują.

– O, słychać karabin – obwieszcza nam beznamiętnie Artem.

Nawet na chwilę nie podnosi swojego pochylonego karku. Sunie dalej, aby pokazać „interesującą dziurę”, którą zrobił jeden z pocisków. Dziura jak dziura, widziałem takich mnóstwo w trakcie miesięcy spędzonych w Donbasie.

– Spójrz w głąb.

Jest wąska, ale ma przynajmniej metr głębokości. Podobno wybuch był strasznie głośny i uszkodził kilka budynków. Wokół nas, bliżej lub dalej, wciąż wybuchają pociski. W końcu słychać świst.

– O, widzicie – kiwa głową Artem w stronę, z której dobiega dźwięk. Po ułamku sekundy słychać głośny wybuch. On ani drgnął, stojący obok niego fotograf się skulił.

– Niech się pan nie boi, to gdzieś tam dalej – śmieje się Artem.

Artem już wie, których świstów należy się obawiać. Ten uznał za niegroźny. Zresztą, gdy słychać świst i tak już niewiele można zrobić, bo pocisk jest zbyt blisko celu.

Kilkaset metrów dalej dziewczyna, która wracała do domu, nie miała szczęścia. Zginęła na miejscu, zabiły ją odłamki. Leży pod prześcieradłem na chodniku. W pewnym momencie prześcieradło podnosi starsza kobieta.

– O mój Boże! Nastia! – zaczyna łkać. To jej wnuczka.

Dwa metry od dziewczyny widać na chodniku plamę krwi, rozbite jajka i kaszkiet. Mężczyznę dwa odłamki trafiły w płuco. Bliscy schowali go do komórki. Oddycha, całą koszulę ma zakrwawioną, leży na krwawej plamie. Na karetkę trudno się tu doczekać, sanitariusze boją się przyjeżdżać na ostrzeliwane osiedla. W końcu przyjeżdżają dwa prywatne samochody. Do jednego z nich bliscy wkładają rannego. To jedyny sposób, aby dostarczyć go na czas do szpitala.

Nigdy nie myślałem, że trafię na wojnę. Tym bardziej że będzie to na Ukrainie. Jednak wojna dotarła tutaj. Od razu z wielkim rozmachem.

Według oficjalnych danych z początku października 2014 roku podczas konfliktu na Ukrainie zginęło już ponad trzy i pół tysiąca osób. Nieoficjalne statystki są znacznie wyższe. Nic też nie wskazuje, że konflikt uda się prędko zakończyć.

Wszystko zaczęło się w marcu. Początkowo wydawało się, że to zwyczajne protesty, jednak z czasem stawały się one coraz bardziej brutalne. Wystarczyło półtora miesiąca, by sięgnięto po broń palną. Pojawiły się uzbrojone oddziały, doszło do pierwszych starć. W maju walki rozgorzały na dobre.

Do Donbasu pierwszy raz przyjechałem w kwietniu 2014 roku, już w czasie trwania konfliktu. Chociaż na Ukrainę jeżdżę od 2008 roku, dopiero teraz po raz pierwszy naprawdę zetknąłem z jej wschodnią częścią. Wcześniej znałem ją z artykułów, reportaży i esejów. Od kwietnia zjeździłem ją wzdłuż i wszerz.

Co chciałem tam zobaczyć? Początkowo wszystko wskazywało, że będzie to groteskowa i bardziej brutalna kopia protestów z kijowskiego Majdanu. Jednak gdy przyjechałem w kwietniu do Słowiańska, okazało się, że w grę wchodzą tu nie tylko protesty czy nawet karabiny, ale także transportery opancerzone.

Zdaję sobie sprawę, że relacja z trwającej wojny jest ryzykownym przedsięwzięciem. Szczególnie że pisałem ją szybko, a zakończenie jest moją prognozą dalszego przebiegu wydarzeń, i może okazać się nietrafna.

Nie jest to książka, która ma być dokładną chronologią wojny czy jej geopolityczną analizą. Staram się w niej przedstawiać przede wszystkim zdarzenia, których byłem naocznym świadkiem, wrażenia moje i ludzi stojących po obu stronach konfliktu, nawet jeśli za jakiś czas okażą się złudne.

Gdy przyjechałem po raz pierwszy do Słowiańska, nie myślałem, że z moich obserwacji może powstać książka. Dopiero czwarty wyjazd do Donbasu wiązał się z zamiarem napisania czegoś więcej niż tylko reportaży do prasy czy internetu lub zdawaniem relacji do radia oraz telewizji. Stąd, aby nie tracić „chwili”, książka częściowo jest oparta na tekstach, które ukazywały się na bieżąco w „Dzienniku Opinii”, „Nowej Europie Wschodniej” i „New Eastern Europe”. Dwa ostatnie rozdziały są w dużej mierze oparte na moich tekstach z „Tygodnika Powszechnego”. Skończyłem pisać w październiku 2014 roku w Doniecku, gdy walki trwały w najlepsze.

ROZKŁAD

Chociaż Ukrainą zawsze targały wewnętrzne proble my, to dopiero Janukowycz doprowadził państwo na skraj realnego rozpadu. Przede wszystkim on i jego otoczenie zrzekli się monopolu na przemoc.

Siedziba Donieckiej Obwodowej Administracji Państwowej zajęta przez prorosyjskich demonstrantów. Przed budynkiem ustawiono barykady i straże. 16 KWIETNIA 2014

Wynajmowanie demonstrantów jest na Ukrainie powszechną praktyką. Niekiedy można spotkać tę samą osobę po różnych stronach barykady – władzy i opozycji. Dlatego ludziom trudno uwierzyć, że jest możliwy jakikolwiek protest, za którym nie stoją czyjeś interesy.

Pierwsze protesty w Doniecku zaczynają się stosunkowo niewinnie. 1 marca 2014 roku podczas demonstracji na placu Lenina kilka tysięcy zebranych tam osób zgłasza wotum nieufności wobec władz obwodowych. Na „ludowego gubernatora” wybrany zostaje przez demonstrantów Paweł Gubariew, dotychczas anonimowy mieszkaniec Doniecka. Dodatkowo sam siebie ogłasza szefem Pospolitego Ruszenia Donbasu. – Będę z wami do końca – mówi chwilę po tym, jak przedstawił się wiwatującemu tłumowi z rosyjskimi flagami. Od swojej biografii przechodzi do politycznego programu. Jest znany w środowisku prorosyjskich organizacji, które organizują protesty w Doniecku (Rosyjski Blok, Doniecka Republika, Postępowa Socjalistyczna Partia Ukrainy), ale od sześciu lat zajmował się biznesem, a także uczył się. –Jestem żonaty, mam trójkę dzieci i trzydzieści lat. Mam trzy dyplomy szkół wyższych: historyczny, prawoznawczy i zarządzania państwem. Zanim rozpoczął się ten „cudowny” kryzys, nie miałem zamiaru zajmować się polityką. Chciałem spokojnie żyć, zarabiać na chleb i karmić swoje dzieci. Ale zaistniała sytuacja nie pozwoliła mi pozostać bezstronnym, nie pozwalało mi na to sumienie. – Zuch! – krzyczy tłum. Gubariew wyjaśnia zgromadzonym, że nie ma czegoś takiego, jak południowy wschód Ukrainy, jest tylko Noworosja. – To w rzeczywistości rosyjska ziemia i Ukraina nigdy nie istniała – stwierdza. – Taaak! – odkrzykuje tłum. Przykładami bliskich mu polityków są prezydenci Białorusi Aleksandr Łukaszenka, Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew, zmarły niedawno prezydent Wenezueli Hugo Chavez, była głowa państwa Kuby Fidel Castro i wreszcie prezydent Rosji Władimir Putin. Przy ostatnim nazwisku tłum najgłośniej krzyczy: – Taaak! Gdy władza zostaje „wybrana”, tłum rusza z placu Lenina pod budynek administracji obwodowej. Po kilku wystąpieniach flaga ukraińska zostaje zastąpiona rosyjską. Budynku nie udaje się zająć, bo wejście jest zablokowane przez milicję, a okna okratowane. Demonstranci ze złości wybijają w nich szyby.

Dopiero dwa dni później udaje im się wejść do budynku. (W ciągu miesiąca jeszcze kilka razy zmieni on „właściciela”. To zajmują go działacze kiełkującego ruchu separatystycznego, to odbija go milicja. Wreszcie jednak zwyciężą ci pierwsi i zadomowią się na dobre. Urządzą w nim swój sztab). Ułatwiła to bierność milicji, która niewiele sobie robiła ze szturmu. Siły Ministerstwa Spraw Wewnętrznych stały z tarczami, ale nie reagowały na to, co się dzieje. Gubariew wtargnął na salę posiedzeń Rady Obwodowej i po raz kolejny ogłosił się „ludowym gubernatorem”. Demonstranci zmusili zgromadzonych do ogłoszenia referendum, w którym będzie podniesiona kwestia niepodległości obwodów donieckiego i ługańskiego.

Ostatecznie całkowitą kontrolę nad budynkiem administracji obwodowej separatyści przejmują na początku kwietnia. Władze obwodowe muszą się wynieść. Świeżo mianowany gubernator, i biznesmen Serhij Taruta nie sprostał zadaniu powstrzymania bojowników. Zamiast jasno określić swoją pozycję, kluczył, próbując łączyć wodę z ogniem – poza tym po prostu zlekceważył „rosyjską wiosnę” – jak nazywają te wydarzenia sami demonstranci. Stopniowo ogarnia ona kolejne miasta i miasteczka, a Taruta w mediach ciągle powtarza, że nie ma żadnego zagrożenia dla integralności Ukrainy. Spośród oficjalnych ukraińskich przedstawicieli on jeden nalegał na przeprowadzenie referendum, tylko w innej postaci. Miało odbyć się później i obywatele mieli w nim odpowiedzieć na pytania o decentralizację i status języka rosyjskiego. Dla zwolenników zjednoczonej Ukrainy był to nadmierny ukłon w stronę samozwańczych władz, dla separatystów zaś ukłon niewystarczający. W rezultacie nie ufa mu żadna ze stron. Władza kompletnie traci autorytet.

Winna jest i władza, i opozycja – mówi Gubariew. Taki pogląd od samego początku podzielają w zasadzie wszyscy sympatycy separatystów, ale nie tylko oni. To właśnie brak nadziei na to, że ukraińska opozycja coś może zmienić, umożliwia separatystom przejęcie z taką łatwością kolejnych miast. W końcu nikt nie ma zamiaru bronić kiepskiej władzy i niedziałającego państwa, nawet jeśli istnieje zagrożenie, że na ich miejsce powstanie coś jeszcze bardziej beznadziejnego.

GDYBY…

Tylko jedna osoba mogła ustabilizować sytuację lub przynajmniej zahamować rozkład państwa w Donbasie. To Rinat Achmetow, najbogatszy Ukrainiec i właściciel między innymi najdroższego apartamentu w Londynie. Jak w większości przypadków na obszarze poradzieckim, tak naprawdę nie wiadomo skąd się wzięły jego pieniądze. Pierwsza informacja o jego legalnym biznesie pojawia się dopiero w 1995 roku, gdy założył Doniecki Bank Miejski. Gdy Kijów uznał, że we wschodnich obwodach największy autorytet mają ludzie związani z biznesem, Achmetow dostał propozycję objęcia posady gubernatora. Przecieki na ten temat pojawiły się już kilka godzin po tym, jak tłum po raz pierwszy szturmował doniecką administrację obwodową. Z tych samych powodów w obwodzie dniepropietrowskim na gubernatora został wybrany inny bogacz – Ihor Kołomojski. Jak przyznaje niemal każdy przechodzień w Dniepropietrowsku, gdyby nie on, rozwój wydarzeń mógłby być zupełnie inny. „To zuch!” mówi mi Iryna, mieszkanka Dniepropietrowska w średnim wieku. Inna sprawa, że nastroje społeczne panujące w obwodzie dniepropietrowskim są znacznie bardziej przychylne Kijowowi niż te w Donbasie.

Achmetow, w przeciwieństwie do Kołomojskiego, odrzucił propozycję objęcia stanowiska gubernatora i postanowił toczyć swoją niejasną grę. – Jeśli milicja zaatakuje ludzi, stanę po stronie tych drugich – mówił oligarcha jeszcze na początku demonstracji w Doniecku. To pierwsza jego tak odważna wypowiedź. Podczas protestów na Majdanie Achmetowowi nie przeszkadzało, że milicja wielokrotnie atakowała ludzi. Tym razem milicja jednak konsekwentnie nic nie robi – nawet wówczas, gdy podczas demonstracji 13 marca ginie pierwsza ofiara „rosyjskiej wiosny” w Doniecku.

W Donbasie niemal każdy wymienia oligarchię, złodziejstwo i korupcję jako najbardziej denerwujące go przywary. To pewien paradoks, że bodaj żaden mieszkaniec Donbasu nie wiąże tych cech z Achmetowem.

– To wszystko wina tych oligarchów. Zabrali wszystko dla siebie – mówi emeryt Wołodymyr.

– A Achmetow też winny? – prowokuję.

– On to co innego. Achmetow może i jest bajecznie bogaty, ale jakoś się tym dzieli. Jego bogactwo skapuje też do nas. On daje miejsca pracy, inwestuje w miastach. Nie jest taki chytry jak inni.

Wołodymyra nie przekonuje to, że gdyby Achmetow oddawał budżetowi państwa tyle, ile powinien, to „skapałoby” na lokalną ludność znacznie więcej.

To, że oligarcha nie podjął się stabilizowania sytuacji w obwodzie donieckim, przyspieszyło upadek władzy. Podobno wspierał ruch separatystyczny w jego trudnych początkach. Achmetow liczył na to, że może skorzystać na tej sytuacji biznesowo i Donbas już całkowicie stanie się jego prywatnym folwarkiem. Z czasem jednak separatyści wymknęli się spod jego kontroli i w dużym stopniu zostali przejęci przez Rosję.

Jaką rolę odgrywa oligarcha w ruchu separatystycznym? Nie wiadomo. Jeszcze w maju Gubariew twierdził, że dwie trzecie prorosyjskich aktywistów jest opłacanych przez Achmetowa.

W centrum Doniecka znajduje się budynek jego firmy DTEK, stoi tuż obok okupowanej administracji. Nikt nie próbował go zająć, zniszczyć czy chociażby napisać czegoś na murach, co lubią robić separatyści. Jednocześnie w siedzibach jego firmy stacjonują siły ukraińskie. Niemniej to on najwięcej traci na wojnie – jego zakłady nie działają, czasem bywają ostrzeliwane. Z organizatora i pana sytuacji staje się coraz bardziej jej ofiarą. Gdy sytuacja zaczyna wymykać się spod jego kontroli, w Donbasie dzieje się coraz gorzej. Lokalni demonstranci nie chodzą już po ulicach z kijami bejsbolowymi, z czasem pojawiają się noże, a wreszcie broń palna. Widok ludzi w mundurach z karabinami i granatnikami staje się czymś codziennym i nie budzi już zdziwienia. Zajmowane są kolejne budynki. Milicja, wcześniej bierna, teraz staje po stronie separatystów. To bojownicy zaczynają wymierzać „sprawiedliwość”. Ludzie już się z nich nie nabijają. Jest za późno, aby ich powstrzymać bez walki.

– Jeśli państwo by działało, a urzędnicy wykonywali rozkazy, to wszystko dałoby się zdusić z pomocą milicji, bez oddziałów specjalnych – twierdzi Semen Semenczenko, dowódca ochotniczego batalionu „Donbas”, który sam jest z Doniecka. – Cały ten proces widziałem na własne oczy – dodaje. Na samym początku konfliktu prorosyjscy separatyści rzeczywiście nie mogli się pochwalić ani dobrą organizacją, ani liczebnością. Funkcjonariusze poradziliby sobie z nimi nawet bez ściągania posiłków z innych miast.

NIE TYLKO DONIECK

Jeszcze w kwietniu ruch proukraiński jest w stanie bez większych problemów zorganizować w Doniecku liczniejsze demonstracje niż separatyści. Najliczniejsi są jednak „obojętni”, których nie interesuje, co dzieje się dookoła. Chcemy po prostu zarabiać pieniądze, żeby spokojnie żyć, mówią. Prorosyjscy demonstranci są dla nich obiektem drwin. – Zobacz, to dom wariatów – odzywa się do mnie mężczyzna w autobusie. Wskazuje na okupowaną Obwodową Administrację Państwową, gdzie stoi akurat kilkadziesiąt osób i kilka namiotów. Gdyby nie interesowało mnie właśnie to, co się akurat tam dzieje, mógłbym w ogóle nie zauważyć „rosyjskiej wiosny” w Doniecku.

Jesteśmy tu, żeby bronić Donbasu przed kijowską juntą, która gardzi ludnością rosyjskojęzyczną, słyszę pod namiotem Komunistycznej Partii Ukrainy. Inni separatyści często dodają, że Donbas oddaje Kijowowi zbyt dużo pieniędzy z podatków. De facto otrzymuje ich dwa razy więcej niż wpłaca. Nie jest to tajemnicą, zdaje sobie z tego sprawę wielu ludzi w Doniecku. Podobnie jak z tego, że rosyjskojęzyczni nigdy nie byli dyskryminowani na Ukrainie, a już w szczególności w stolicy Donbasu, gdzie język ukraiński można było usłyszeć stosunkowo rzadko. Dlatego prorosyjskim separatystom ciężko porwać tłumy. Ich retoryka i postulaty są zupełnie niezrozumiałe dla mieszkańców tego niemal milionowego miasta. – Przecież nas nikt nie dyskryminuje – mówi wyraźnie zdziwiony Andrij.

Jedna z ostatnich proukraińskich demonstracji w Doniecku.17 KWIETNIA 2014

Są jednak miejsca, gdzie te postulaty padają na bardziej podatny grunt. W sześciomilionowym Donbasie jest wiele liczących sto i dwieście tysięcy mieszkańców miast postindustrialnych. W czasach Związku Radzieckiego były skupione wokół kilku dużych przedsiębiorstw. Po jego upadku one też zaczęły upadać – niemodernizowane, niewydolne i często nikomu niepotrzebne. Dzisiaj większość z nich już nie istnieje, a wraz z nimi zniknęło wiele miejsc pracy. W niektórych z tych miast bezrobocie stało się naprawdę poważnym problemem. Dlatego marzenie o powrocie do Związku Radzieckiego jest tam żywe nie tylko wśród osób starszych.

Jak twierdzi Ołeksij Macuka, redaktor naczelny „Nowosti Donbasa”, wiele organizacji politycznych pracowało, aby to niezadowolenie nabrało jeszcze ostrzejszego charakteru. Wykorzystywali lewicowy populizm, konserwatywne idee russkogo mira (wspólnoty wszystkich „narodów rosyjskich”) i stare radzieckie narracje. To one przygotowały grunt pod to, co wydarzyło się w 2014 roku w Donbasie. – To nie jest tak, że Rosja tu po prostu przyszła. Wszystko to wzięło się z naszych wewnętrznych problemów, a Rosja przyłączyła się do tego trochę później – mówi Semenczenko z batalionu „Donbas”.

Od marca do kwietnia „rosyjska wiosna” szczególnie intensywnie rozlewa się po mniejszych miastach Donbasu i innych obwodach Ukrainy, ale nie wychodzi poza uliczne protesty i krótkotrwałe zajmowanie budynków. Były też jednak tragiczne incydenty. Do szczególnie krwawych zajść doszło w Odessie, gdy podpalono budynek związków zawodowych, w rezultacie czego zginęło około pięćdziesięciu separatystów. Do wystąpień dochodziło również w Charkowie, Mikołajowie, Zaporożu czy Dniepropietrowsku. Na Ukrainie panowała wówczas powszechna obawa, że może dojść do powtórki z Krymu, czyli anektowania kolejnych ukraińskich terytoriów przez Rosję. Szybko jednak udało się powstrzymać prorosyjskie wystąpienia we wszystkich regionach – poza Donbasem.

W obwodach donieckim i ługańskim punkty zapalne pojawiają się jeden po drugim. Tamtejsze małe postindustrialne miasta stają się główną siedzibą prorosyjskich aktywistów i bojowników. Tam znacznie łatwiej znaleźć większe poparcie wśród ludności borykającej się z poważnymi problemami społecznymi, łatwiej jest też stworzyć wrażenie masowości i totalnej kontroli. Prorosyjskie demonstracje niemal równocześnie z Donieckiem wybuchają w Alczewsku, Charcyzku, Drużkiwce, Horliwce, Kramatorsku, Makijiwce i Słowiańsku. Ponadto w dwóch większych miastach – Ługańsku i Mariupolu. Scenariusz jest zazwyczaj ten sam: prorosyjskie wystąpienia, w rezultacie których dochodzi do zajęcia rady miejskiej, budynku milicji albo służby bezpieczeństwa.

W Horliwce milicja od razu przechodzi na stronę bojowników. Przed jej posterunkiem stoją „ochotnicy” uzbrojeni w milicyjne tarcze i pałki. Funkcjonariusze nie robią nic, aby się im przeciwstawić. Jedni poddają się, bo sympatyzują z ideami separatystów, drudzy, bo wiedzą, że nie mogą liczyć na pomoc ze strony Kijowa. Porewolucyjna władza bez struktur i wciąż uwikłany w korupcję system w zasadzie uniemożliwiają jakiekolwiek działanie. Na początku konfliktu można odnieść wrażenie, że Kijowowi jest w zasadzie wszystko jedno, co się stanie z Donbasem.

Separatyści przejęli bojowe wozy piechoty od sił ukraińskich.19 KWIETNIA 2014, SŁOWIAŃSK

W Kramatorsku i Słowiańsku w połowie kwietnia do rozkrzyczanych demonstrantów dołączają „zielone ludziki”. Tak nazywano nieoznakowanych rosyjskich żołnierzy, którzy byli odpowiedzialni za interwencję na Krymie. – Jesteśmy Krymskie… to znaczy Donbaskie Pospolite Ruszenie… – zaczyna swoje przemówienie „Balu”, dowódca „zielonych ludzików”. Ci w Słowiańsku są uzbrojeni w karabiny, granatniki i mają transportery opancerzone. Na jednym z nich powiewa rosyjska flaga. Do tej pory był to widok niespotykany w Donbasie. Słowiańsk na kilka miesięcy staje się nieoficjalną stolicą separatyzmu. To w tym mieście stacjonuje znaczna część sił bojowników.

– Skąd macie broń?

– Przynieśli nam mieszkańcy – mówi z szyderczym uśmiechem jeden z „zielonych”. – A transportery opancerzone?– Stały rano zaparkowane, więc je sobie wzięliśmy.

Na