Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Prawda czy wyzwanie

Prawda czy wyzwanie

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8073-804-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Prawda czy wyzwanie

Miłość to niebezpieczna gra…

Claire nie lubi być w centrum uwagi, ale jeśli to jedyny sposób, by Sef ją zauważył, jest gotowa podjąć to ryzyko.
Sef zrobi wszystko, aby pomóc swojemu niepełnosprawnemu bratu. Wciąga Claire w niebezpieczną grę, w której ceną jest nie tylko miłość, ale nawet życie...
Bo co pozostało do stracenia, gdy jesteś gotów zaryzykować wszystko?

Emocjonalna i autentyczna opowieść o odwadze i walce z przeciwnościami losu. Dwa punkty widzenia i jedna cienka granica, którą bardzo łatwo przekroczyć. A ty jak daleko możesz się posunąć, gdy kochasz?

Polecane książki

„Ta książka nie jest biografią, na takie pewnie przyjdzie jeszcze czas. To zapis długich rozmów z wielkim artystą, ale przede wszystkim z człowiekiem, który skromnie twierdzi, że jego życiem rządzi przypadek, i umie z tego życia czerpać garściami” – ze wstępu Agaty Napiórskiej. Józef Wilkoń – mist...
Pozycja ta omawia podstawowe aspekty pielęgniarskiej opieki nad chorym, uwzględniając aspekty etyczne, medyczne, jak również problemy opieki....
Wielu dyrektorów sądzi, że nie jest łatwo skutecznie odwołać się od orzeczenia lekarskiego zalecającego nauczycielowi urlop dla poratowania zdrowia. Nic bardziej mylnego! Wiele z nich da się podważyć, zaoszczędzając tym samym na kosztach wynagrodzenia urlopowego i zastępstwa za nieobecnego naucz...
Mechanik rajdowy Andressa „Andi” Amaro ma jedną złotą zasadę: nigdy nie umawia się z kierowcami. Nie zamierza jej łamać – i ma ku temu dobre powody. Carrick Ryan jest niegrzecznym chłopcem Formuły 1. Na jego widok kobiety tracą rozum, a dźwięk irlandzkiego akcentu rzuca je na kola...
Twórca niebotycznych budowli, podmorskich tuneli, kreator Życia z probówki, zdobywca Kosmosu staje się słaby i nieporadny wobec Natury, która zaszczepiła w nim potrzebę – potrzebę ponad wszystkimi. Tego uczucia pragnie jednako i poeta, i tyran. Młoda kobieta, wchodząca w dorosłość Selena, doświadcza...
Producent filmowy Gael Aguilar poszukuje aktorki do głównej roli w nowym filmie. Musi ona przekonująco zagrać kobietę, która potrafi dla miłości poświęcić wszystko. Żadna z uczestniczek castingu nie spełnia oczekiwań. Gdy przez przypadek Gael dostrzega podczas próby młodą studen...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Non Pratt

Tytuł oryginału: TRUTH OR DAREPrzekład: BOŻENNA STOKŁOSARedaktor prowadzący: SYLWIA KUREKRedakcja: TERESA ZIELIŃSKAKorekta: MONIKA PRUSKAProjekt graficzny i DTP: Studio 3 KoloryProjekt okładki: Studio 3 KoloryZdjęcie na okładce: shutterstock, © oneinchpunchCopyright text © 2017 Leonie Parish Published by management with Walker Books Limited, London SE11 5HJ © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2018 © Copyright for the Polish translation by Bożenna Stokłosa, 2018 All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.Wydanie IISBN 978-83-8073-804-1Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51 e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.Dla Denise J-B, która zmobilizowała mniedo napisania czegoś nowego

CZĘŚĆ I 

CLAIRE CASEY

Zawsze chciałam być zauważona.

Teraz pragnę zniknąć.

WRZESIEŃ

ROZDZIAŁ 1

W szkolnej auli jest okropnie zimno. Rich ma na sobie tak obcisłą koszulę, że widać pod nią zarys jego sutków. Rozpraszają mnie, bo nie mogę oderwać od nich wzroku, jakbym była zahipnotyzowana.

– Czy to zebranie nigdy się nie skończy? – Seren ciężko opiera się na moim ramieniu, gdy dyrektor szkoły, pan Chung, podnosi się z krzesła stojącego z tyłu podium i podchodzi do mównicy.

– Chyba nie – mruczę pod nosem.

Rich pochyla się w naszą stronę i szepcze:

– Zwłaszcza jeśli rzecz dotyczy przemów albo matmy…

Pan Chung odchrząkuje i mówi:

– Niektórzy z was już wiedzą, co się stało latem, gdy Kamran Malik wpadł do rzeki Lay.

Wszyscy już słyszeli o tym strasznym wypadku. Rozlega się szmer zduszonych okrzyków i gwałtownych wdechów.

– Wpadł czy wskoczył? – pyta dociekliwie jeden z siedzących za nami dwunastoklasistów.

W szkole West Bridge jest niemądra tradycja skakania przez uczniów po egzaminach z wiaduktu na nogi do rzeki. Mówi się, że na początku lata zrobił to Sef Malik, młodszy brat Kama (i prawdziwy przystojniak!). Ale nie potrafię sobie wyobrazić, że robi to ten drugi.

– Kamran… dla większości z nas Kam… po wyciągnięciu z wody został przewieziony do szpitala z podejrzeniem urazu mózgu. Ponad dwa tygodnie był w śpiączce, ale wczoraj odzyskał przytomność. – Po tych słowach dyrektora ktoś niepewnym głosem wznosi okrzyk radości, ale nie jest to dobry moment, sądząc po minie pana Chunga, który kontynuuje: – Gdy jego stan się poprawi, chłopiec zostanie umieszczony w miejscowym ośrodku rehabilitacji. Obrażenia, jakich doznał na skutek upadku, oznaczają, że ponownie będzie musiał się nauczyć wielu podstawowych umiejętności. Taki trening wymaga czasu i pomocy medycznej. Również rodzina Kama będzie potrzebowała wsparcia.

Jak wszyscy inni rozglądam się po auli, chcąc zobaczyć jego braci, a przynajmniej tego, którego bym rozpoznała. W ostatnim rzędzie, zajmowanym przez uczniów z dwunastej klasy, dostrzegam kolegów Sefa – wysokiego spokojnego Finna Gardnera i osławionego Matthew Lunda – ale samego Sefa nie ma.

– Yousef i Amir pojawią się w szkole w przyszłym tygodniu. Prosimy was o uszanowanie ich sytuacji, jak przystało na uczniów West Bridge, a kolegów Sefa i Amira o okazanie im uwagi i cierpliwości. Ci, którzy znają obu tylko z widzenia, niech traktują ich przyjaźnie. Niech nikt natarczywie im się nie przygląda, nie szepcze na ich widok i nie rozpuszcza na temat Kama żadnych pogłosek. Wiem, że Kam jest bardzo lubiany jako jeden ze starszych prefektów w ostatniej klasie. – Po tych słowach dyrektora zapewniamy go o tym głośniej, niż wyrażaliśmy smutek z powodu tego, co się stało. Pan Chung mówi dalej: – Wiem, że wszyscy mu dobrze życzycie. Gdyby ktoś chciał dodać mu otuchy, niech do przyszłego piątku podpisze kartkę wyłożoną przed moim gabinetem. Jest tam też koperta na datki dla Szpitala Rehabilitacji Neurologicznej Recreare.

Na dźwięk tej nazwy sztywnieję, gdyż będę tam wolontariuszką w ramach programu nagród księcia Edynburga. W przyszły piątek rozpoczynam szkolenie.

Pan Chung daje nam skinieniem głowy znak i rzędami opuszczamy aulę. Zaczynamy rozmawiać coraz głośniej, a nauczyciele stanowczo starają się nas uciszyć.

– Boże, co za horror! – mówi Rich, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało.

– Miał rozpocząć studia w Cambridge… – rzuca Seren, po czym milknie pod wpływem surowego spojrzenia Richa, ale za późno; zaczynają się kłócić.

– Czy byłoby lepiej, gdyby poszedł na uniwerek w Hull albo na akademię sztuk pięknych, albo… – szydzi z niej, klepiąc się w policzek – …jeszcze gorzej: gdyby w ogóle zrezygnował ze studiów?

– Och, zamknij się, Denverze Richardsie! Nie o tym mówię! – odcina się Seren.

– No to o czym?

– Sama nie wiem. Chyba chodzi mi o to, że coś takiego może się przydarzyć każdemu. Że przykładanie się do nauki i bycie prefektem, i wszystkie starania, by być dobrym uczniem, nie chronią przed… tym!

Zostawiam ich samych. Mam na głowie własne sprawy. Zastanawiam się, jak to będzie przebywać w Recreare w tym samym czasie co Kam. Właściwie się nie znamy. Rozmawiałam z nim tylko raz, dziękując mu, że nie pozwolił ośmioklasistom z drużyny hokejowej wepchnąć się przede mnie do kolejki po lunch w stołówce. Mimo to…

Z tyłu dobiega mnie znajomy hieni śmiech i czuję zimny dreszcz. W czasie wpisywania się na listę udało mi się uniknąć spotkania z jaskiniowcami. Ale teraz przy schodach panuje taki tłok, że muszę zwolnić. Nie mam jak uciec. Widzę ich dziś po raz pierwszy od czasu, kiedy to się stało.

To był jeden z najgorętszych dni tego lata. Ja, Seren i Rich siedzieliśmy na kocu, wyglądając dość zabawnie: ja po jednej stronie – biała, jakbym całe życie spędziła w jaskini, Seren po drugiej – śniada, gdyż ma ojca Turka, a między nami opalony Rich.

– Szósta – powiedziałam.

– Każdego uwzględniamy tylko raz – zwróciła mi uwagę Seren.

Liczymy osoby, które przechodząc obok nas, obczajają Richa.

– Czuję się uprzedmiotowiony przez kobiece spojrzenie – burknął nasz kolega.

– To akurat było męskie – stwierdziłam, wiedząc z góry, że Seren uśmiechnie się na te słowa.

– Jeśli tak bardzo nie chcesz czuć się uprzedmiotowiony, to załóż top – poradziła mu.

– Obwiniasz ofiarę – odgryzł się Rich.

– Szczerze mówiąc, mnie to nie bierze. Jestem po twojej stronie. Ubieraj się, jak chcesz. Dla mnie to tylko goła koścista klata, żadna tam prowokacja – wypaliła Seren.

Rich tak bardzo przeżywał te słowa, że zauważył Chloe King i Gemmę Brogan dopiero wtedy, gdy znaleźliśmy się w ich cieniu, gdy do nas podbiegały. Były tak mokre, że Gemma dostała gęsiej skórki, a spod białej oblepiającej ciało sukienki Chloe prześwitywała stylowa bielizna albo kostium kąpielowy.

– Jaskiniowcy wywalili nas spod fontanny! Pomożecie nam ją odbić? – spytała Chloe, podczas gdy Gemma zerkała na Richa, więc doliczyłam ją do osób, które go obczajają.

Ja i Rich, w przeciwieństwie do Seren, mieliśmy na to wielką ochotę. Zostawiliśmy więc Seren na kocu, aby pilnowała naszych rzeczy.

Przy fontannie była istna masakra. Z każdego, kto znalazł się w jej pobliżu, spływała woda. Ludzie z takim zapałem ochlapywali się nawzajem i tak głośno wrzeszczeli, że nie było wiadomo, co się dzieje. W pewnym momencie Vijay Dinn objął mnie w pasie. Mam do niego słabość, więc ucieszyłam się, że zwrócił na mnie uwagę. Śmiejąc się i piszcząc, usiłowałam mu się wyrwać. Kiedy w końcu mi się to udało i zamierzałam wziąć na nim odwet, dostrzegłam zaskoczona, że gapi się na mnie zszokowany, a jednocześnie zachwycony. Okazało się, że gdy się szamotaliśmy, rozwiązał mi się na szyi stanik od bikini i zsunął się z piersi. Wszyscy w parku mogli zobaczyć moje gołe cycki.

Teraz jaskiniowcy zrównują się ze mną na schodach i James Blaithe – najbardziej postawny i prostacki spośród tych trzech troglodytów – bezczelnie gapi się na mój biust, a po chwili udaje, że robi mi zdjęcie. Gdy śmieje się od ucha do ucha, ma z powodu swojej nieco wysuniętej dolnej szczęki drapieżny wygląd. A jego kumpel Isaac, istny kurdupel, szczerzy zęby, widząc, że szczelniej okrywam się szkolnym swetrem.

James nie musi teraz udawać, że robi mi zdjęcie, gdyż całe zajście przy fontannie sfilmował telefonem i wrzucił nagranie na anonimową plotkarską stronę internetową, otagowując je #MleczneCyce. W ten sposób sprowadził moje życie do chwili, której nie można cofnąć komendą Ctr+Z – chwili, która w ciągu dwudziestu dwóch dni powtórzyła się ponad tysiąc razy.

***

Po lunchu, na lekcji francuskiego pani Cotterill poleca Jamesowi, by rozdał wszystkim zestawy zadań. Udaję, że go nie widzę, gdy szura nogami, zmierzając do mnie i Seren. Ale on zatrzymuje się przy mojej ławce i zmusza mnie do sięgnięcia po arkusz.

– Ten dla Mlecznych Cyców… – mruczy pod nosem.

Seren wyrywa mu kartkę z ręki i syczy wściekła:

– Ona ma na imię Claire!!!

Szepczę, by dała sobie z nim spokój, ale później widzę, że jest na mnie zła, bo ani drgnie, gdy pytam ją o imiesłów bierny. A po lekcji na korytarzu mówi do mnie z pretensją, rzucając wściekłe spojrzenie na Jamesa i Isaaca, którzy prześcigają się w udawaniu pierdzenia, ściskając wetknięte pod pachy dłonie:

– Powinnaś to zgłosić. To jest molestowanie seksualne. Nie może mu to ujść na sucho.

Seren nie rozumie, że on czuje się bezkarny. Da się skasować link, lecz nie da się wymazać czegoś z cudzej pamięci. Dziś, gdy tylko ktoś na mnie spojrzy, zastanawiam się, czy widział to wideo i zostawił komentarz…

ALE WYMIONA!

Trzeba obadać jej melony!

STOJĄCY SUTEK, NIE?

(( @ )) (( @ ))

PRZEŚLADUJĄ CZŁOWIEKA CAŁY CZAS…

Kłócimy się, gdy idziemy do szafek, gdzie czeka na nas Rich.

– Daj sobie z tym spokój – powtarzam. – Nie zgłoszę tego.

– Czego Claire nie zgłosi? – dopytuje się Rich.

– Filmiku nakręconego przez Jamesa – odpowiadam, a Seren oświadcza:

– A powinna.

Rich spogląda na mnie ze współczuciem i mówi: – Skoro Claire nie chce tego zrobić…

– A może to ty tego nie chcesz?! – naciera na niego Seren, potrząsając swymi ostrzyżonymi na boba gładkimi czarnymi włosami, które zafalowały dokładnie tak, jakby to był wygenerowany komputerowo efekt specjalny w reklamie szamponu.

– Okej! Okej! – woła Rich, unosząc ręce w geście kapitulacji.

– Jako kapitan drużyny futbolowej nie chcesz, by James był na pozycji spalonej, co? – Seren nie ustępuje.

– Co ma do tego futbol? – broni się Rich. – Słucham, czego chce moja najlepsza kumpelka. Nie uważam się za najmądrzejszego, który decyduje o tym, co jest słuszne.

– Tu nie chodzi o żadne decydowanie!!! – wścieka się Seren, ganiąc nas wzrokiem, i zwraca się do mnie: – Jeśli tego nie zgłosisz, on znowu to zrobi.

– Cokolwiek bym zrobiła, będzie na mnie mówił „Mleczne Cyce”…

– Nie chodzi tylko o ciebie! – ripostuje Seren. – Następnym razem to może być ktoś inny. James Blaithe to duży dzieciak. Jeśli ktoś mu się nie postawi, uzna, że może tak robić dalej.

Szkoda, że Seren tak się na mnie złości. Nie rozumie, że doniesienie na Jamesa tylko pogorszy sprawę. Wolę być obiektem żartu, niż zostać uznaną za osobę, która nie zna się na szkolnych dowcipach.

– Wiem, o co ci chodzi. Po prostu nie chcę zemsty – tłumaczę jej.

– W takim razie ja to zrobię…

– Seren, proszę cię – protestuję. Jest stanowcza i często jej ulegam, ale nie tym razem. Mówię dobitnie: – W naszej szkole tylko nauczyciele nie widzieli tego filmiku. Chciałabym, aby tak zostało.

Seren rozszerza nozdrza, jak zawsze, kiedy musi się przed czymś powstrzymać.

– Niech ci będzie – kończy rozmowę i szarpie drzwiczki szafki. Zostawia książki do francuza, zabiera do anglika i odchodzi sztywnym krokiem, bo rozzłoszczona nie potrafi inaczej.

Gdy podążamy za nią, Rich obejmuje mnie za szyję i ściska.

– Żeby było jasne: ja nie widziałem twoich cycków! – oświadcza.

– Nawet w pokazie na żywo? – pytam, wbijając wzrok w podłogę.

– Wtedy odwróciłem wzrok – zapewnia.

Uśmiecham się do niego niepewnie.

– To nie jest hasztag dla wszystkich facetów, co nie, Rich? – pytam z nadzieją.

– Ten nie jest – mówi krótko.

ROZDZIAŁ 2

– Czy ktoś z was zetknął się już z osobą cierpiącą na zaburzenia neurologiczne? – Mężczyzna prowadzący szkolenie rozgląda się po sali. Ma na imię William. Unosi pytająco zrośnięte brwi, co nadaje mu jakże surowy wygląd. Spośród pięciorga wolontariuszy jestem najmłodsza, młodsza od każdego z nich co najmniej o dziesięć lat. Rzucam się w oczy w swoim szkolnym mundurku w ohydnym kasztanowym kolorze. Ale William nie czeka na odpowiedź, tylko wyjaśnia: – Osoba z takimi zaburzeniami funkcjonuje inaczej niż zdrowa. Mózg odpowiada za tak wiele reakcji, które bierzemy za oczywiste: za nasze miłe zachowanie, za panowanie nad naszymi emocjami i za zdolność przyswajania sobie tego, co się do nas mówi… – Znowu obrzuca nas badawczym spojrzeniem i dodaje: – Odbija się to też na wyglądzie. Wielu naszych pacjentów przeszło operacje, po których pozostał im otwór w czaszce albo na skutek choroby doszło u nich do zniekształcenia głowy. Wielu z nich nie kontroluje też mięśni twarzy. Trzeba mieć silny charakter, by wytrzymać zamęt panujący w nieznanym nam umyśle chorej osoby i umieć dotrzeć do kogoś żyjącego w takim zamęcie.

Po tych słowach, które miały wzbudzić w nas lęk, William mówi, czego nie powinniśmy robić (wykonywać czynności zastrzeżonych dla personelu medycznego i inicjować niepożądanego przez pacjentów kontaktu fizycznego, gdyż dla wielu z nich problemem jest wyrażenie na to zgody). Następnie przekazuje nam przydatne informacje na temat tego, jak używać narzędzi ułatwiających komunikację z chorym i co robić, gdy ten w czasie sesji terapeutycznej zaśnie (nie należy go budzić).

Po pierwszym tygodniu zajęć w szkole jestem tak zmęczona, że bezmyślnie rysuję na marginesie strony mojego notatnika kolejnego tapira. Gdy szkolenie się kończy, mam tyle rzeczy do spakowania do plecaka, że zajmuje mi to dłuższą chwilę.

– Wszystko w porządku, Claire? – pyta William, podchodząc do mnie.

– Chyba tak – odpowiadam mu, nieco zdziwiona tym pytaniem, bo niby co miałoby nie być w porządku?

– Nie chciałem cię zagadywać w czasie szkolenia z powodu twojego młodego wieku… – Najwyraźniej uznał, że teraz może, bo pyta: – Chciałabyś dowiedzieć się czegoś więcej o tym, jak postępować z pacjentami z dysfunkcjami układu neurologicznego?

Zastanawiam się, czy to nie jest podchwytliwe pytanie.

– Ja… hm… postanowiłam traktować każdego takiego pacjenta po prostu jako człowieka – odpowiadam zgodnie ze swoim przekonaniem.

– Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać – podchwytuje temat. – Pewnie znasz jednego z naszych pacjentów, Kamrana Malika?

Potakuję i odpowiadam:

– Chodził do mojej szkoły. Mieliśmy zebranie w jego sprawie.

William rozciąga usta w grymasie uśmiechu.

– Super – mówi. – Jego rodzina życzy sobie, by odwiedzał go wolontariusz. Postanowiłem polecić im ciebie. Co ty na to?

– Bardzo by mi to odpowiadało – potwierdzam, gdyż od czasu szkolnego zebrania miałam nadzieję, że tak się stanie.

Idę w stronę recepcji, po drodze mijając znaki na matowych szybach. Jeden wskazuje kierunek do basenu, gdzie stosuje się hydroterapię, drugi do sali z zajęciami fizjoterapeutycznymi, a trzeci do sali kinowej. Na parterze przechodzę obok kobiety, która porusza się za pomocą balkonika. Podtrzymywana przez trzy osoby dzielnie posuwa się powoli do dwuskrzydłowych drzwi, za którymi znajduje się rozległy płaski trawnik. Nie spodziewałabym się tego wszystkiego po szpitalu. Wolałabym nigdy nie trafić do żadnego, ale są gorsze miejsca na świecie.

Na dworze siadam na murku otaczającym parking i wyjmuję telefon. Tata miał mnie stąd zabrać o wpół do dziesiątej, niestety nigdzie nie dostrzegam jego samochodu. Gdy mi odpowiada, słyszę jego stłumiony głos, bo jak zwykle używa w samochodzie słuchawki Bluetooth. Informuje mnie krótko, że przyjedzie o dziesiątej, po czym się rozłącza. Fajnie byłoby, gdyby mój tata miał takie samo poczucie czasu jak my wszyscy.

Nie potrafię się oprzeć sile przyciągania #MlecznychCyców, choć działają na mnie toksycznie i aby móc obejrzeć filmik, podłączam się do szpitalnej sieci Wi-Fi. Wiem, że nie powinnam wchodzić na tę stronę internetową, ale to za mało, aby mnie przed tym powstrzymać. Gdy pod #MlecznymiCycami nie znajduję nowych okropnych komentarzy, moja gorsza, pożałowania godna połowa czuje się tym niemal zawiedziona.

W pobliżu recepcji rozlega się hałas. Szeroko otwierają się dwuskrzydłowe drzwi i wychodzi z nich chłopak mniej więcej w moim wieku. To ten, którego szukałam wzrokiem wśród uczniów na szkolnym zebraniu. Sef Malik jest wysoki i tyczkowaty. Nosi hipsterskie okulary (komuś może się to podobać). Ma brązową karnację i czarne włosy ostrzyżone w stylu pompadour. Ubiera się w swobodnym stylu, w kurtkę dżinsową i obcisły dwuczęściowy strój do joggingu. Podoba mi się zarys jego szczęki i łagodny profil. Podoba mi się Sef!

Odwracam wzrok. Nauczyłam się w szkole, że seksownych chłopaków tylko się ogląda. Nie słucha się tego, co mówią, nie rozmawia się z nimi i nawet przelotnie się ich nie zna. I… O Boże, co, jeśli oglądał to wideo? Słysząc, że się zbliża, w panice zamykam zakazaną stronę internetową.

– Hejka! – wita się, przystając przede mną i lekko bębniąc palcami w dach stojącego obok samochodu. Pod jego rozpiętą kurtką widzę wyblakły nadruk na szarym T-shircie.

– Cześć – odpowiadam niepewnie.

– Chodzisz do West Bridge? – Sef wskazuje ruchem głowy mój szkolny mundurek.

– Hm, tak – potwierdzam i dodaję: – Ty też. – W szkole na ogół zna się wszystkich z wyższych klas.

Sef bębni palcami po dachu samochodu energiczniej i uśmiecha się z zadowoleniem.

– Czyżby? – kokietuje.

– Widziałam cię w West Side Story. Byłeś super w roli Tony’ego – odpowiadam, poświadczając w ten sposób, że znam go choćby z tego przedstawienia, a nie tylko z gapienia się na niego. Po naszej szkolnej adaptacji tego musicalu miejscowe gazety pisały o WEST BRIDGE SIDE STORY. Został w niej zastosowany pozytywny racebending, czyli role kolorowych bohaterów dostali kolorowi odtwórcy, a nie odpowiednio ucharakteryzowani biali, jak to zwykle robił Hollywood.

– Dzięki! – wykrzykuje rozpromieniony Sef, aż robi mi się ciepło na duszy. Na jego twarzy maluje się duma. Pyta: – To pewnie wiesz też, jak mam na imię?

– Sef – mówię.

– Moje pełne imię brzmi Yousef – oznajmia, wypowiadając je inaczej niż pan Chung na naszym zebraniu. Połyka pierwszą sylabę i brzmi to bardziej jak „suff”. – Ale możesz tak do mnie mówić tylko wtedy, kiedy mam kłopoty.

Na widok jego udręczonej miny robi mi się przykro. Nie wątpię, że ma znacznie więcej problemów niż ja.

– A ty się przedstawisz? – pyta z naciskiem.

– Jestem Claire Casey.

Przechodzi między samochodami na drugą stronę i siada obok mnie na murku, niemal dotykając mojego ramienia.

– Claire Casey, co porabiasz na parkingu Recreare? – dopytuje się. Czuję od niego zapach ołówkowego drewna i imbirowych ciasteczek.

– Rozpoczęłam tu wolontariat – będę czytała pacjentom szpitala.

– Co wybierzesz?

– Coś zgodnego z programem rehabilitacji. Właśnie byłam na szkoleniu.

– Dotyczącym czytania?

– To bardzo skomplikowane. – Kiwam głową jak osoba wtajemniczona i Sef znowu się uśmiecha, co jest miłe. – Powiedziano mi, że mogę czytać twojemu bratu.

Sef robi się smutny i poważny. Odwraca ode mnie wzrok i spogląda na parking, potem w niebo, a w końcu na wytarty dżins na mankiecie swojej kurtki i zaczyna wyciągać z niego nitkę.

– Pewnie będziesz musiała trochę na to poczekać. Kama przewiozą tu dopiero w przyszłym tygodniu. Cierpi na amnezję pourazową i potrzebuje trochę czasu, by się zaadaptować – informuje mnie Sef i zerka na mnie ukradkiem. – Sorki, mówię jak z podręcznika.

– Wcale nie – oświadczam zdawkowo, żałując, że nie wiem, co to jest amnezja pourazowa, i pytam: – Ale skoro nie przyjechałeś tu w odwiedziny do Kama…?

– Przywiozłem mamę z jego rzeczami, aby przygotowała pokój.

Wydaje mi się, że ten wymuskany i pewny siebie chłopak wolałby rozmawiać o wszystkim innym, tylko nie o tym, co przydarzyło się jego bratu. Pytam desperacko:

– A więc przyjechałeś tu samochodem?

To działa jak czary. Sef się ożywia.

– Jasne! – potwierdza, sprzedaje stojącej obok niego hondzie kopa, co ma być wyrazem czułości, i patrzy na mnie bardzo z siebie zadowolony. Raczej stwierdza, niż pyta: – Jesteś pod wrażeniem, co?

Na aucie widzę znak nauki jazdy.

– Może będę, jak już dostaniesz prawko – studzę jego entuzjazm.

– Po co czekać? Już teraz mogę cię zabrać na szaloną przejażdżkę. – Wstaje z murku, wyciąga z kieszeni kluczyki i pyta: – Wsiadasz? – Trudno oprzeć się jego szelmowskiemu uśmiechowi.

– Do cudacznej bryki z gościem, który robi kurs prawa jazdy? Zapomnij.

– To jest Pani Bennett.

– Tak nazwałeś swój samochód?

– Mój brat go tak nazwał. Może też być Pani Bent. – Wskazuje ruchem głowy litery na tablicy rejestracyjnej, które wszystko wyjaśniają. – Więc już ją znasz i…

– Jest tylko jeden drobiazg: jeszcze nie masz prawka.

Sef wzrusza ramionami, jakby nie obowiązywały go przepisy, i namawia mnie:

– No wsiadaj, zaszalej trochę. Rzucam ci wyzwanie.

Rozlega się dźwięk silnika i na parking wjeżdża dobrze mi znane czarne audi.

– To mój tata – mówię, żałując, że już przyjechał. – Muszę spadać.

Wstaję z miejsca i podnoszę plecak, a Sef jest już przy audi i otwiera mi drzwi.

– Do zobaczenia, Claire Casey – mówi na pożegnanie. Ma ładnie brzmiący, niski głos, co sprawia, że serce zaczyna mi bić szybciej.

Gdy tata zawraca, Sef stoi ze skrzyżowanymi rękami, oparty o tył swojego samochodu, i śledzi mnie spojrzeniem. Kiedy audi przejeżdża obok niego, macha od niechcenia na pożegnanie.

– Ale się zaczerwieniłaś, Misiaczku – mówi tata, kiedy wyjeżdżamy z parkingu.

ROZDZIAŁ 3

Po trzech tygodniach od rozpoczęcia roku szkolnego Seren i Rich kłócą się coraz częściej. Wczoraj po południu na przerwie zawzięcie dyskutowali na temat pseudofeminizmu, a później zaczęli wysyłać sobie w tej sprawie SMS-y. Ostatnie wysłali też do mnie wieczorem długo po tym, jak zgasiłam światło i ładowałam telefon. Co chwila na ekranie wyświetlało się powiadomienie, że przyszedł SMS od Seren lub Richa. W tej korespondencji oboje nie szczędzili sobie obraźliwych słów. Dziś rano nie było lepiej.

Rich to obrzydliwy ropuch.

…jest taka arogancka…

On nigdy nie pozwala mi skończyć zdania. Zawsze mi przerywa.

…nieznośna…

To wbrew feminizmowi mieć jako wygaszacz ekranu roznegliżowany tors kobiecy.

…ona mnie wkręca.

Mam tego dość również w czasie przerwy na lunch, więc idę do pracowni multimedialnej, gdzie jest dość cicho. Po drodze kupuję w automacie coś do jedzenia i picia. Pani Stevens rozmawia z uczniem dwunastej klasy i nie zauważa, że wbrew obowiązującemu zakazowi wnoszę na salę artykuły spożywcze. Dostrzegam stojącego tyłem Sefa i serce zaczyna mi bić mocniej. Nie spodziewałam się go tutaj.

Kuląc się za konsolą, wyjmuję fantę, opakowanie chrupek Wotsits i baton Toffee Crisp. Na ich widok moja mama natychmiast odpaliłaby swój blender. Z braku czegoś lepszego do czytania zaczynam przeglądać swoje notatki na temat marketingu wirusowego. Moją uwagę przykuwa punktor, przy którym widnieje tylko słowo HASZTAG, napisane pochyłym zamaszystym pismem. Najwyraźniej nie uważałam, że trzeba nauczyć się dużo więcej na temat siły oddziaływania przyciągającego uwagę hasztagu.

– …porozmawiaj z Claire.

Na dźwięk mojego imienia niechcący przewracam torebkę z chrupkami i kilka wysypuje się na stół. Speszona podnoszę wzrok. Patrzą na mnie pani Stevens i Sef. Ona ma zrezygnowaną minę, on stara się zachować powagę.

– Będę udawała, że tego nie widziałam – mówi pani Stevens, a następnie zwraca się do Sefa: – Jeśli szukasz rady, jak założyć kanał na YouTubie, Claire ci jej udzieli. Wie wszystko na temat tego serwisu.

– Ja i Claire znamy się od dawna – oznajmia Sef.

Słysząc to, pani Stevens robi minę, jakby uznała nas za parę. Seren wygłosiłaby jej tyradę na temat błędnych założeń heteronormatywnych.

– Jak powiedziałam, Claire wie wszystko o YouTubie. Zostawiam was samych. – Pani Stevens wskazuje ruchem głowy moje chrupki i napomina: – Tylko tu nie nabrudź!

Wraca do swojego biurka, a Sef płynnym ruchem siada obok mnie, czym mnie zaskakuje, i sięga po leżącą na stole chrupkę.

– Hm, pożerasz mój lunch – zagaduję.

– Jest bardzo pożywny – ironizuje. Spoglądając wymownie na baton i fantę, stwierdza: – I pomarańczowy.

Potakuję, nie bardzo wiedząc, co na to odpowiedzieć.

– To jakie masz kwalifikacje jako ekspertka od YouTube’a? – pyta, sięgając po następną chrupkę, tym razem do torebki.

– Pewnie ciężkie uzależnienie od tego serwisu. A co chciałbyś wiedzieć na temat zakładania kanału? – odpowiadam mu pytaniem, zdziwiona, że jeszcze go nie ma na YouTubie, bo jest urodzonym aktorem.

Cmoka z dezaprobatą, przez cały czas wystukując pod stołem rytm stopami. Dziś ma na sobie obcisłe ciemnofioletowe dżinsy.

– Tak naprawdę chodziło mi o sprzęt, a nie o radę – mówi wprost.

– Sprzęt do czego? – dopytuję się, bo chyba sam z siebie nie zamierza zdradzić nic więcej.

– Do czegoś, o czym nie chciałbym informować pani Stevens.

– Ani mnie? – prowokuję.

– Nie znamy się za dobrze – odpowiada mi tak lekceważąco, że czuję się dotknięta.

– Jasne. Okej – mówię spięta, żałując, że pani Stevens go tu przyprowadziła.

Sef przestaje poruszać nogami i przeszywa mnie wzrokiem.

– Posłuchaj…

– Nie musisz mi mówić…

– To dla Kama… – przerywa zdanie, jakby się zastanawiał, ile ze swojego pomysłu może mi ujawnić. – Chcę założyć kanał i zbierać datki za oglądanie mnie, jak podejmuję różne wyzwania.

– Okej.

– Mówię poważnie.

– Okej – powtarzam w nadziei, że przestanie patrzeć na mnie tak, jakbym zamierzała się z nim kłócić.

– Sorki. – Dotyka dłonią twarzy, może już zmęczony tą rozmową, ale mamrocze pod nosem: – Myślałem, że wiesz. Ma przed sobą sześć miesięcy.

– Życia?!

Spogląda na mnie z politowaniem, a ja zaczynam żałować, że nie powtórzyłam po raz kolejny „Okej”.

– Na poprawę swojego stanu.

– Sorki, nie kapuję.

– Nie musisz, ale spytałaś, więc… – Rozkłada ręce, jakby nie chciał dodawać nic więcej.

Na szkoleniu dowiedziałam się, że uszkodzenia mózgu są w większości nieodwracalne. A z tego, co usłyszałam, wynika, że w przypadku Kama uszkodzenie jest poważne. Takie, które w sposób nieodwracalny zmienia życie. Nie wiem, co Sef rozumie przez poprawę jego stanu. Ale jakoś trudno mi uwierzyć, że po sześciu miesiącach będzie ona znaczna.

– A więc… zamierzasz zbierać hajs na jego rehabilitację? – pytam ponownie, próbując się czegoś dowiedzieć.

– Jeśli chcemy, by pozostał w Recu. – Sef patrzy w górę, ponad okularami. – A chcemy.

– Ile trzeba na to pieniędzy?

– Sześćdziesiąt tysięcy funtów.

– To kupa szmalu – szepczę przerażona, otwierając usta ze zdziwienia.

– Chcę się dowiedzieć czegoś o kanale – domaga się przygnębiony, wpatrując się w tapira z kreskówki, którego Seren narysowała na marginesie strony w moim notatniku.

– Wiem, że nie potraktowałeś poważnie możliwości, że mogę ci pomóc założyć kanał na YouTubie. – Głupio mi na myśl o tym, co zamierzam mu powiedzieć, lecz mimo to kontynuuję. – Ale jeśli rzeczywiście chciałeś, żebym ci pomogła…

– Claire, a jaką pomoc mi oferujesz? – pyta sceptycznie. – Czy mnie też chciałabyś czytać?

Tą uwagą znowu mnie dotyka.

– Oferuję pomysły i czas… – robię pauzę i wymieniam swój największy atut – …oraz sprzęt.

ROZDZIAŁ 4

„Czy według ciebie Rich ma ze mną problem?” – pisze Seren na marginesie mojej kartki z zestawem zadań z francuskiego.

„Czy coś się wydarzyło w czasie lunchu?” – odpisuję jej.

„Nie widziałam go” – odpowiada.

Seren nie używa emotikonów w telefonie i nie rysuje w notatnikach małych buziek. Aby się zorientować, co czuje, trzeba na nią spojrzeć. Widzę, że nie jest w dobrym nastroju. Moja najlepsza kumpelka tylko udaje pewną siebie, zachowując się jak wojowniczy bezduszny robot.

„Chcesz, żebym spytała Richa, o co chodzi?” – piszę.

„Tak, poproszę” – odpisuje.

Na następnej lekcji mamy wspólnie z Richem plastykę. Zastanawiam się, jakiego użyć wybiegu, by go skłonić do szczerości, po czym walę prosto z mostu:

– Co zaszło między tobą a Seren?

To powinno zadziałać, ale Rich udaje, że mnie nie słyszy. Na swojej palecie dodaje odrobinę czerwieni do błękitu, jakby nie wiedział, co się wokół niego dzieje.

– Rich? Słyszałeś, o co pytałam?

– Wszyscy słyszeliśmy – mruczy pod nosem siedzący po drugiej stronie stołu Oliver Martinez.

Rich dodaje do błękitu jeszcze trochę czerwieni i mówi do mnie:

– Ja cię po prostu ignoruję.

– To nie rób tego! – Mażę jego dłoń żółtą farbą i przestrzegam go: – Bo tak cię wkurzę, że zaczniesz ze mną rozmawiać.

Cmoka z dezaprobatą i wyciera plamę, ale nie naskakuje na mnie, co zrobiłby, gdyby to była Seren.

– Dobra. Powiem ci później, tylko nie znęcaj się już nade mną. Okej? – Robi wielkie oczy, jakby to coś znaczyło.

– Okej. – Ja też robię wielkie oczy.

– Gramy dziś mecz. Poczekasz tam na mnie? – proponuje.

Miałam iść po szkole prosto do domu, aby zastanowić się nad kanałem Sefa na YouTubie.

– Pewnie – potwierdzam.

Na twarzy Richa pojawia się uśmiech, jakiego nie widziałam od początku semestru.

– Po raz pierwszy zobaczysz mnie w roli kapitana – ogłasza z dumą.

Na meczu spotykam Gemmę Brogan. Siadam na kurtce i próbuję odrabiać lekcje, a ona wiwatuje i wygłasza pogardliwe uwagi na temat swojego brata, jej zdaniem bezużytecznego w obronie.

– Powinni byli spróbować utworzyć w środku boiska romb – mówi później, gdy czekamy przy szatni.

Nie wiem, co to znaczy, bo nie oglądałam meczu zbyt uważnie, więc tylko mruczę pod nosem:

– Aha.

– Denver jest lepszy, kiedy dostaje krótkie podania – twierdzi Gemma.

Denver! Prawdziwe imię Richa brzmi śmiesznie. On go nie cierpi. Dlaczego rodzice nie nadali mu fajnego imienia?

– Chyba nie może być gorszy, co? – odpowiadam jej. – Napastnicy powinni zdobywać punkty.

Gemma patrzy na mnie tak, jakby już wszystko na ten temat powiedziała, więc wzruszam ramionami.

Rozlega się hałas i z szatni wychodzi kilku graczy. Czuć woń kosmetyków Lynx zmieszaną z nieprzyjemnym zapachem błota i zmoczonych skórzanych rzeczy. Nie wiem, czy wśród tych zawodników jest James Blaithe, ale odruchowo krzyżuję ręce na piersiach tak mocno, że rozciągam szwy swetra.

– Hej, ziomki, mamy fanklub! – słyszę, jak się przechwala.

Po tych słowach nawet Gemma Brogan odsuwa się od niego, choć czuje się pewniej w towarzystwie chłopaków niż inne dziewczyny w naszej klasie.

– James, zjeżdżaj! Nie jesteśmy tu dla ciebie – ripostuje.

– Mów za siebie, Kapciu – rewanżuje się jej James. – Mleczne Cyce i mnie łączą zażyłe stosunki.

– Nie gadaj bzdur – zaprzeczam, ale zbyt cichym głosem, by można było uznać, że stawiam mu opór.

– To ty tak uważasz – mówi, a przechodząc obok mnie, zagryza wargi i udaje, że się masturbuje.

Pozostali gracze, którzy nawet nie są w mojej klasie, klepią go po plecach i rechoczą. A ja ze wstydu chcę się zapaść pod ziemię.

– Nie cierpię go – mówi Gemma i w geście solidarności zbliża się do mnie.

Potakuję, ale bardziej nie cierpię tego, że on sprawia, że nie cierpię siebie.

Po powrocie do domu w końcu się odprężam, choć jest ze mną Rich. Wkładam spodnie od piżamy i siadam po turecku na łóżku, stawiając obok puszkę orzeszków z wasabi. Mój dom nie jest najlepszym miejscem do jedzenia przekąsek. Gdy Rich odkrywa, że stojący w lodówce napój gazowany nie jest lemoniadą, lecz sokiem z czarnego bzu, ma doła typowego dla sytego mieszkańca kraju, w którym panuje konsumpcjonizm.

– Może powinniśmy poprosić panią Brogan, żeby nas podrzuciła do sklepu na rogu? – pytam, widząc, jak wyjmuje z torebki chipsy z batatów.

– Bujam się w niej.

– W kim? W mamie Gemmy?!

Patrzy na mnie zdegustowany.

– W Gemmie? – dopytuję się.

Marszczy brwi, przechylając głowę na bok, ale mówi:

– Dla mnie Gemma jest spoko.

„Spoko”? To jedna z najładniejszych lasek w naszej klasie. Nosi odlotową fryzurę i ma taką sylwetkę, że na jej widok przynajmniej przez chwilę myślę o tym, jak dobrze jest uprawiać sport.

– No to w kim? – Niecierpliwię się.

Wyjadam orzeszki z puszki i zastanawiam się, czy opowiedzieć Richowi o mojej rozmowie z Sefem Malikiem, gdy obwieszcza:

– W Seren. – Widząc, że opadła mi szczęka, dodaje: – Nie gap się tak.

– Bujasz się w Seren?! – pytam, jakbym nie mogła w to uwierzyć, ale przecież wierzę.

Seren to drapieżniejsza i atrakcyjniejsza wersja młodej Catherine Zety-Jones i nawet jaskiniowcy spoglądają na nią łakomym wzrokiem. Chodzi o to, że z tego zadurzenia nic nie będzie, bo jej po prostu nie interesują ani chłopaki, ani dziewczyny. Jest aseksualna i ma do spraw płci podejście polityczne. To dzięki jej kampanii przerabiamy w naszej szkole na lekcjach z przygotowania do życia w rodzinie tak obszerny program dotyczący mniejszości seksualnych i osób interseksualnych, co oddaje akronim LGBTQ+.

– Podkochiwanie się w niej nie ma sensu – mówię życzliwie.

– Mimo to się w niej podkochuję – przyznaje Rich.

– A próbowałeś się nie podkochiwać? – drążę temat.

– To nie jest takie łatwe – słyszę w odpowiedzi.

Rich myśli, że jako pierwszy z nas zakochał się bez wzajemności. Zabawne – mnie przytrafia się to niemal za każdym razem.

– Musisz z tym skończyć i się odkochać – radzę mu, ponieważ to jedyne wyjście z tej sytuacji.

– A jak myślisz, co innego próbuję zrobić? – odpowiada ponuro.

Myślę, że w jakiś sposób Rich odgrywa się na Seren za to uczucie do niej, ale pewnie nie przyjmie zbyt dobrze mojej pop-psychologii. Odstawiam puszkę i ściskam go serdecznie, chcąc mu dodać otuchy.

– Ignoruj to uczucie, dopóki ci nie przejdzie – radzę mu, klepiąc go po plecach. – Ale staraj się być dla niej miły.

– Rich naprawdę zaczyna się zmieniać – stwierdza później mama, przygotowując zestaw Marksa & Spencera dla dwóch osób, co znaczy, że Rich nie miał zostać na podwieczorek.

– Chyba tak. – Kiwam głową. Zawsze wyglądał znośnie, ale ostatnio poprawiła mu się cera i wzmocniły włosy, no i ma świetną klatę. Jednak nadal jest to ten sam Rich co dawniej. Uważam sugestie mamy za bezsensowne, więc oświadczam: – Nie. Nawet o tym nie myśl. Wolałabym połknąć własne wymiociny, niż do tego dopuścić.

– Claire! – upomina mnie.

– To nie sugeruj mi takich rzeczy – odcinam się, poszturchując widelcem gumowatego grzyba. – Gdzie tata? – pytam.

– Jest zajęty swoimi sprawami – odpowiada ogólnikowo mama.

– Ma romans z pastorem? – komentuję niezadowolona.

– Jeśli przez pastora rozumiesz arkusze kalkulacyjne, to owszem – oznajmia.

Gdy mowa o pracy, nic do nich nie dociera. Mama, od kiedy jej firma przeniosła swoją siedzibę, też wraca do domu późno. Rodzice spierają się o to, czy powinna poszukać sobie nowej pracy, czy nie, zapominając, że ja w swoim pokoju na piętrze wszystko słyszę, zwłaszcza gdy oboje krzyczą.

Po podwieczorku mama rozpoczyna telekonferencję, a ja idę do siebie popracować nad pomysłem Sefa kanału na YouTubie. Potem widzę ją, gdy po drodze do sypialni wsadza głowę do mojego pokoju i upomina, bym za długo nie siedziała w internecie. Tego wieczoru taty w ogóle nie widzę, lecz słyszę jego kroki, gdy ostrożnie przechodzi pod moimi drzwiami. Stara się mnie nie obudzić, abym się nie zorientowała, jak późno przychodzi. Ja też ukrywam przed nim, że jeszcze nie śpię, zasłaniając laptopa kołdrą.

ROZDZIAŁ 5

W sobotę wieczorem nie mogę zasnąć. Myślę o tym, co będę robić rano, gdy po raz pierwszy odwiedzę w Recreare Kama, a następnie po południu, kiedy spotkam się z Sefem. Denerwuję się, wyobrażając sobie tę drugą sytuację i rozważając różne scenariusze. Boję się, że obojętne, co zaproponuję, Sef będzie się ze mnie śmiał. Ale bardziej niepokoję się o przebieg spotkania z jego bratem, bo wciąż słyszę w myślach przestrogi Williama. „Trzeba mieć silny charakter, aby wytrzymać zamęt panujący w nieznanym nam umyśle chorej osoby i umieć dotrzeć do kogoś żyjącego w takim zamęcie” – powiedział. A co, jeśli okaże się, że nie mam silnego charakteru? Co, jeśli postąpię absolutnie niewłaściwie i nie okażę wystarczającej wrażliwości? Co, jeśli odkryję, że nie jestem odpowiednią do tego osobą?

William czeka na mnie w recepcji. Wpisuje mnie na listę odwiedzających i prowadzi po schodach na piętro, w stronę znaku SKRZYDŁO BUELLER, po drodze pokazując, gdzie jest kawiarnia. Muszę wcisnąć brzęczyk, by wejść do tej części budynku. Tu William przekazuje mnie Adele Goethe, przełożonej pielęgniarek.

– Ty jesteś Claire, tak? – upewnia się siostra Goethe. Ma australijski akcent i mocno ściska mi dłoń. – Idziemy do twojego kolegi Kama.

– Ja… hm… – Muszę przyspieszyć, by za nią nadążyć. – On nie jest moim kolegą. Chodził do tej samej szkoły co ja. Jest trzy lata starszy ode mnie i nie…

Zbita z tropu pielęgniarka pyta:

– Ale znasz jego rodzinę?

– Tylko brata – uściślam. Bo chyba go znam? Nie jestem tego pewna, na szczęście moja odpowiedź jej wystarcza.

Pokój Kama jest pusty. Siostra Goethe zostawia mnie w drzwiach i idzie poszukać pacjenta. Naprzeciwko drzwi jest okno. Na parapecie dostrzegam globus i klocki Lego, a na ścianie oprawione w ramki typowe dla zainteresowań nerda plakaty z takich filmów jak: Planeta małp, Moon (uważany przeze mnie za jeden z filmów wszech czasów) i Big Lebowski. Wchodzę nieco dalej, chcąc zobaczyć, co wisi przy drzwiach. Okazuje się, że jest to wielki fotokolaż, pod którym na komodzie stoi kilka oprawionych w ramki fotografii. Na pierwszej z nich są rodzice Kama z młodszym od niego i Sefa chłopcem, zapewne ich bratem Amirem. Przyglądając mu się, rozpoznaję ucznia z klasy siostry Richa. Na zdjęciu wygląda na znacznie szczęśliwszego niż chłopak, którego znam ze szkoły. Stoją nad Tamizą, na tle pałacu westminsterskiego. Pan Malik wygląda tak, jakby żałował, że fotograf robi mu zdjęcie. Widać, po kim Sef odziedziczył krótkowzroczność i wysoki wzrost, choć nie urodę. Jego mama jest niższa od taty, ma kobiece kształty i śliczny, młodzieńczy uśmiech.

Obok tej fotki stoi zdjęcie trzech braci. Amir jest na nim małym chłopcem. Ma skrzyżowane na piersi ręce i uśmiecha się szeroko, wyraźnie dumny, że pozuje w towarzystwie braci. Sef jest tu wyrośnięty i nieco się garbi, jakby nie mógł się przyzwyczaić do swojego wysokiego wzrostu. Między nimi stoi niski i barczysty Kam. Widać, że jest silnym i pewnym siebie chłopakiem. Opiera ręce na stojącym za nim piknikowym stole. Pozuje z podniesioną głową i skrzyżowanymi w kostkach nogami.

Podobne wrażenie sprawia na trzecim zdjęciu, oprawionym w tekturową ramkę, typową dla zdjęć szkolnych. Jest na nim z dwoma kolegami. Znam ich z widzenia, ale nie wiem, jak się nazywają. Wszyscy trzej stoją w rzędzie, trzymając się za ramiona. To klasyczne pamiątkowe zdjęcie absolwentów szkoły średniej, zrobione w trakcie rejsu statkiem wycieczkowym po rzece Lay. Na widok tych szczęśliwych chwil w życiu Kama wzruszenie ściska mi gardło.

– Claire? – Siostra Goethe zagląda do pokoju.

Wzdrygam się na dźwięk swojego imienia i rumienię, bo trochę mi głupio, że weszłam do środka. Pielęgniarka marszczy brwi i wraca na korytarz, żeby kogoś przyprowadzić, a raczej wtoczyć do środka.

Wózek inwalidzki Kama ma, ze względu na kręgosłup, wysokie oparcie. Jest wyposażony w poduszkę ortopedyczną stabilizującą położenie głowy i podpórki pod stopy. Ma też zamontowany z przodu blat. Jedną z dłoni Kam trzyma na nim, a drugą, z podkurczonymi palcami, na piersi. Ma włosy krótsze niż na zdjęciu z kolegami, na co zwracam uwagę, widząc na jego głowie opatrunek. Jego twarz wygląda… bardzo dziwnie. Słowa Williama o tym, że uraz mózgu może istotnie wpłynąć na wygląd chorego, nie przygotowały mnie na taki widok.

Policzki Kama stały się zwiotczałe, jakby znajdujące się pod skórą mięśnie straciły sprężystość. Przez to twarz jest zupełnie pozbawiona wyrazu. A piwne oczy – o odcieniu bardziej intensywnym niż u Sefa – utraciły blask. Patrzę w nie, lecz Kam nie odwzajemnia mojego spojrzenia, tylko błądzi wzrokiem po pokoju. Tak niewiele zostało w nim z chłopaka, którego pamiętam, że nie potrafię zapanować nad uczuciem przerażenia.

– Claire, to jest Kam. Kam, to jest Claire – przedstawia nas sobie pielęgniarka.

Z trudem powstrzymuję łzy, ale to nie ja jestem tu obiektem troski, a moje użalanie się nad Kamem nic mu nie da.

– Cześć, Kam – witam go.

Czytać głośno przez godzinę to długo – zarówno dla czytającego, jak i dla słuchacza. Kamowi trudno jest się skupić i kilka razy zasypia. Wcale mu się nie dziwię, bo książka jest strasznie nudna.

– Dobrze ci poszło – mówi do mnie siostra Goethe, odprowadzając mnie do wyjścia ze skrzydła.

Milczę, wciąż oswajając się z tym, w jak poważnym stanie jest Kam. Gdy zaczęłam czytać, był niespokojny, a później w napięciu pojękiwał. Kiedy budził się z drzemki, wydawał się zaskoczony tym, że wciąż tu jestem. Pewnie w następnym tygodniu też mnie nie pozna. W tym stanie nie jest mu łatwo zapamiętać kogokolwiek czy cokolwiek.

Wyczuwając mój nastrój, pielęgniarka zatrzymuje się i pyta:

– Jak to wszystko odbierasz?

– Myślałam, że będzie używał jakichś narzędzi do komunikowania się z ludźmi – odpowiadam zawiedziona.

Siostra Goethe spogląda na mnie z lekkim politowaniem.

– Będzie ich używał za jakiś czas – tłumaczy. – Ma poważne zaburzenia poznawcze, a jest u nas dopiero od dwóch tygodni. Będzie powoli odzyskiwał różne umiejętności, włącznie z komunikacyjnymi.

– Czy następnym razem, gdy przyjdę, będzie już potrafił wybrać sobie książkę do czytania? – pytam, myśląc o tej nudnej, którą na chybił trafił wzięłam z półki za drzwiami jego pokoju. Chciałabym, aby miał jakiś wpływ na przebieg naszego kolejnego spotkania.

– Następnym razem raczej nie, ale za jakiś czas będziesz mogła dać mu wybór i zobaczysz, czy z tego skorzysta – mówi siostra Goethe.

– Naprawdę dobrze mi poszło? – upewniam się.

Pielęgniarka wzdycha i odpowiada:

– Przecież chyba tego chciałaś.

– Owszem – potwierdzam, mimowolnie okazując, jak bardzo przejmuję się swoją rolą i dodaję z naciskiem: – Ale nie chcę uważać, że Kam chce tego samego co ja.

– Więc zaufaj komuś, kto z nim pracuje, kto zna jego nastroje – mówi łagodniej. – Jeśli będziesz odwiedzać go regularnie, jak zamierzasz, zaczniesz lepiej rozumieć jego reakcje, a on lepiej cię pozna. To wymaga czasu.

ROZDZIAŁ 6

Sef umówił się ze mną w kinie studyjnym, na końcu Halstead Street, gdzie szkolna awangarda zaopatruje się w odjechane używane ciuchy. Przechodząc wzdłuż witryn sklepowych z sukniami wieczorowymi vintage, na które narzucono dziadkowe kardigany, i georgiańskimi mundurami wojskowymi, rzucam wzrokiem na mój nijaki strój – kraciastą koszulę na kamizelce, pod którą mam kombinację złożoną z bluzki z długimi rękawami i legginsów. Moje buty też niczym się nie wyróżniają.

Kino znajduje się na drugim piętrze. Ściany są tam zapełnione plakatami reklamującymi filmy, na które nigdy nie udaje mi się zaciągnąć kolegów ani koleżanek. Zatrzymuję się na chwilę na górze, by złapać oddech i z gracją wejść do foyer, gdzie są pomalowane na złoto kolumny, od których odpada farba, i postawić stopę na niegdyś luksusowym dywanie w kasztanowym odcieniu.

Sef siedzi przy jednym z wysokich stolików przy oknie odwrócony do mnie plecami. Ma postawiony kołnierzyk czarnej polówki. Promienie popołudniowego słońca padają na napis na jego plecach: PERSONEL. Teraz, po spotkaniu z Kamem, wczorajsza obawa, że Sef traktuje mnie z pobłażaniem, nie jest już dla mnie taka ważna. Nie ma znaczenia, czy wyjdę na skończoną idiotkę, czy nie. Chcę spróbować. Ale może moje podejście jest niewłaściwe, bo on za bardzo mi się podoba?

***

Jest czarujący. Ożywiam się pod wpływem okazywanej mi przez niego uwagi. Gdy mówi, uśmiecham się do niego i śmieję się z jego żartów. Przegląda moje notatki i zadaje mi pytania, jakby był szczerze zainteresowany moimi odpowiedziami.

– Kto to jest Moz? – pyta, wskazując palcem jednego z vlogerów z mojej listy, używających w swoich wideoblogach jednej kamery.

– Jego kanał ma nazwę MozzyMozzaMeepMorp… – mówię.

– Okropnie długa nazwa – stwierdza rozbawiony, spoglądając na mnie z błyskiem w oku.

– To świetny wideobloger – informuję, wzruszając ramionami, ponieważ mój entuzjazm przygasa. Tracę pewność siebie równie szybko, jak ją zdobyłam. Nikt, z kim rozmawiałam, nie zna vloga Moza, choć ma on setki tysięcy widzów. Ja nałogowo oglądam jego kolejne nagrania.

Na następnej stronie jest mój plan sprowadzony do trzech punktów.

Sef mówi do kamery prawdę albo podejmuje wyzwanie (sam je wybiera).

Zaprasza widzów do wpłacania datków, a następnie skopiowania nagrania wideo, linkując ich posty ze swoim kanałem.

Zwiększa liczbę widzów i zaprasza, by w komentarzach zamieszczali wyzwania.

– O jak duże datki mogę prosić? – pyta.

– Kilkufuntowe – proponuję. Widząc, że jest rozczarowany tak niską kwotą, tłumaczę: – Jeśli zażądasz za dużo, ludzie nie dadzą ci nic. W akcji Ice Bucket Challenge każdy uczestnik musiał wpłacić sto dolarów i dzięki temu zebrano miliony!

To porównanie napawa optymizmem, ale nie zmienia faktu, że Sef może prosić tylko o kilkufuntowe kwoty.

Dzwoni mój telefon, więc oddalam się na chwilę, aby go odebrać. Dostaję za swoje, bo mama zapomniała, że przez cały dzień nie będzie mnie w domu, i chciała, bym jej pomogła w ogrodzie. Tak wygląda moje „ekscytujące” życie nastolatki.

W przeglądaniu zrobionych przeze mnie notatek Sef doszedł do strony, na której są pomysły dotyczące tożsamości marki. Gdy po skończeniu rozmowy widzę, że zainteresowało go tam coś innego, mam ochotę zamknąć mu notatnik przed nosem.

– Pomiń to – mówię, próbując mu go odebrać. – Tylko się wygłupiałam.

Zastanawiałam się, w jaki sposób Sef mógłby wyróżnić swój kanał. I pomyślałam, że mógłby mieć, jak superbohater, alter ego. Zaczęłam robić szkice, jednak trochę poniosła mnie wyobraźnia i dodałam mu asystentkę, to znaczy siebie.

– Dobre! – Sef nie wypuszcza notatnika z ręki i rozbrajając mnie spojrzeniem, dodaje: – Powinniśmy to zrobić.

– Nie ściemniasz? – dopytuję się, bo bardzo trudno określić, co naprawdę myśli.

– Dlaczego miałbym ściemniać? – odpowiada wyraźnie ożywiony.

– Chodzi o to… że to ty jesteś aktorem i sprawcą całego przedsięwzięcia – tłumaczę. – Nie chcesz być gwiazdorem?

Macha ręką.

– Jeśli będę występował z kimś, to lepiej zaiskrzy… – Patrzy na mnie tak, że z wrażenia jestem bliska utraty tchu, i dodaje: – Myślę, że między nami iskrzy.

– Naprawdę? – pytam zaskoczona, czując, jak z powodu rozemocjonowania zaczynają mnie piec uszy.

– Ty tak nie uważasz? – pyta Sef. Przekrzywia głowę, uśmiecha się do mnie uwodzicielsko i oznajmia: – Piszesz w swoim notatniku, że potrzebujemy dobrej marki.

– Nigdzie nie ma słowa o tym, że ja jestem elementem tej marki! – protestuję.

– Ale mogłabyś być – mówi z przekonaniem, więc niemal mu wierzę.

– Mogę się nad tym zastanowić? – pytam sceptycznie.

– Nie ma takiej potrzeby, bo twoje pomysły są super – chwali mnie. Stuka palcem w kartkę i przesuwa go na dół, gdzie narysowałam dwie zamaskowane postaci w pozach superbohaterów. Jedna ma na T-shircie napis: „Dziewczyna mówiąca prawdę”, a druga – „Chłopak podejmujący wyzwania”.

– To ukazuje twoje wnętrze, dziewczyno mówiąca prawdę…

Ta wypowiedziana przez niego nazwa brzmi w moich uszach jakoś obco, więc powtarzam:

– Ja tylko się wygłupiałam!

– Lepiej będzie, jak zaczniesz się wygłupiać razem ze mną – stwierdza.

Tak działa na moje zmysły, że sama nie wiem, jaki mam do niego stosunek – czy mogę mu ufać, czy nie. Instynkt nakazuje mi odmówić udziału w tym przedsięwzięciu, bo nie mam siły na to, by zmierzyć się z następną sytuacją w rodzaju #MlecznychCyców. W szkole ciągle walczę z przykrym przekonaniem, że jestem w centrum zainteresowania, że wszyscy gapią się na mnie, plotkują po kątach na mój temat i śmieją się ze mnie.

Ale możliwe, że przyjęcie oferty Sefa pozwoli mi się wzmocnić. Mogę przecież pokazywać na tym kanale wszystko, co zechcę – i robić to poza zasięgiem kamery jako montażystka nagrań wideo. I będę występować w masce, więc nikt mnie nie rozpozna.

Od kiedy James zamieścił w internecie to kompromitujące mnie wideo, unikam w szkole rzucania spojrzeń na chłopaków. Jednak od Sefa potrafię oderwać wzrok tylko na chwilę. A gdy znowu na niego popatrzę, okazuje się, że on patrzy na mnie i ma taką minę, jakby wiedział, o czym myślę.

Wydaje mi się, że bardzo trudno jest odmówić Sefowi Malikowi.

PAŹDZIERNIK

ROZDZIAŁ 7

W następnym tygodniu Sef rozwiązuje nasz największy problem. Wpada na pomysł, abyśmy kręcili kolejne odcinki w domu letniskowym jego wuja Danisha, który właśnie realizuje kontrakt budowlany w Omanie. Sef pewnie wolałby, żeby wuj nie wyjeżdżał na tak długo, ale przynajmniej do końca lutego będziemy mieli własne studio, w którym są prąd i bieżąca woda. Do tego czasu Recreare musi otrzymać gwarancję zapłaty za następne sześć miesięcy pobytu Kama. Rehabilitacja długoterminowa, czyli na poziomie drugim, jest tam prowadzona w ograniczonym zakresie i słono kosztuje. Czasami mówię Sefowi, że uważam to za bardzo niesprawiedliwe, bo co stałoby się z Kamem, gdyby nie było pieniędzy na jego rehabilitację? Ale wtedy on złości się na mnie, jakbym wątpiła w potrzebę leczenia jego brata, skoro podważam sens istnienia takiego sposobu funkcjonowania ochrony zdrowia. Nie drążę więc tego tematu. Od biadolenia nic się nie zmieni.

Ustaliliśmy, że zaczynamy filmowanie w sobotę, co wymaga wielu przygotowań. Co chwila wymieniamy SMS-y w sprawie wzorów na T-shirtach, masek, nazwy kanału, kont w portalach społecznościowych, podziału kręconego materiału na odcinki w celu maksymalnego usprawnienia montażu i wyboru ich tematyki. Dyskutujemy tak od wczoraj wieczorem.

Teraz, w autobusie, dostaję od Sefa kolejnego SMS-a. Trzymam telefon tak, żeby Rich nie widział ekranu.

A więc nie będzie niczego, co jest nielegalne i niebezpieczne, żadnej golizny… Claire, czy ty w ogóle rozumiesz, o co chodzi w wyzwaniu??? – złości się Sef.

Oczywiście. Tak samo jak zasadę *kopiowania przez widzów tego, co robimy* – odpowiadam.

To wszystko obchodzi ludzi znacznie mniej, niż myślisz – twierdzi.

Walczę z pokusą, by mu oznajmić kąśliwie: Tylko takich jak ty! Zerkam na ekran laptopa Richa odrabiającego pracę domową z geografii i czytam, co napisał o prądach pływowych. Gdyby mój przyjaciel wiedział, co kombinuję, nabijałby się ze mnie, że tyle czasu poświęcam chłopakowi z wyższej o rok klasy. A gdybym wtajemniczyła w to Seren, zepsułaby wszystko swoją zimną logiką, nie uwzględniając w swoim rozumowaniu potrzeby posiadania nadziei. Na razie trzymam więc język za zębami.

Piszę do Sefa:

Jeśli nas przymkną, nie nagramy żadnego wideo.

Jeśli kojfniemy, też nie nagramy żadnego wideo.

Nawet jeśli wyjdziemy cało z niebezpieczeństw, na jakie się narazimy, to jak będziemy się czuli, gdy ktoś, kto nas skopiuje, zginie?

Wysyłam go, a następnie jeszcze jednego.