Strona główna » Obyczajowe i romanse » Rado Boy

Rado Boy

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66232-34-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Rado Boy

Polubiłeś „Fanfika”? Pokochasz „Rado Boya”!

 

Kamil przygotowuje się do matury w prywatnym liceum, jest dobrym uczniem, atrakcyjnym chłopakiem, któremu pozornie niczego nie brakuje. Mimo to cierpi. Mieszka z rygorystyczną babcią, bo matka nie ma dla niego czasu, a ojciec dawno przepadł bez wieści. Od samotności ucieka w świat marzeń, muzyki i poezji. Latami dręczony przez Kubę, lidera szkolnych koszykarzy, stara się przetrwać, nie ulec pragnieniu śmierci. Przy życiu trzyma go niewytłumaczalna potrzeba odnalezienia ojca.

 

Wszystko zmienia spotkanie Kamila z młodym poetą-celebrytą Wojciechem Gierdoniem. Nieoczekiwana znajomość staje się początkiem nowego życia, pełnego nieznanych uczuć i zaskakujących wydarzeń. Choć często katastrofalne w skutkach, sprawią one, że Kamil nie tylko odkryje mroczne tajemnice własnej rodziny, w której nikt nie jest tym, za kogo się podawał, ale też  zostanie zmuszony do zmierzenia się z niełatwą prawdą o sobie.

 

Debiut literacki Doroty Jaworskiej wyrastający z doświadczeń osób, które przewinęły się przez jej życie, to pierwsza z cyklu opowieści poświęconych ofiarom wszechobecnej wokół nas przemocy wynikającej z uprzedzeń, kompleksów, nałogów, strachu, niewiedzy czy  zazdrości. Historia ta dedykowana jest tym wszystkim, którzy mają odwagę być sobą, nawet za cenę samotności czy cierpienia.

Polecane książki

Książka zawiera wszystko to co powinien każdy z nas wiedzieć na temat pracy w polskim systemie prawnym oraz tego w jaki sposób należy skutecznie poszukiwać pracy w zależności do konkretnego rodzaju osobowości i naszych własnych predyspozycji. Poszczególne rozdziały dotyczą: 1.Najważniejszych powodów...
Brawurowo napisana komedia kryminalna. Marian Sopel, jest typowym przedstawicielem bezkarnej kasty Urzędników kontroli skarbowej, który wychodząc do pracy idzie tam tylko po to żeby komuś zrobić i zdeptać jego poukładane życie. Wszystko jednak ma swój początek i koniec... a koni...
Jack Carter, ordynator pediatrii w nowojorskim szpitalu, w oczach Niny Wilson, atrakcyjnej psycholożki i pracownicy wydziału opieki społecznej, jest człowiekiem trzymającym na dystans całe otoczenie. Współpraca z Niną, osobą wybuchową, wystawia Jacka na ciężką próbę. Gdy zbliża ich...
Czołowy ekspert w dziedzinie innowacji, Alec Ross, wyjaśnia, co czeka świat: jakie nowości i przeszkody pojawią się w ciągu najbliższych dziesięciu lat i jak się wśród nich poruszać.W książce Świat przyszłości Alec Ross pokazuje, jakie zmiany zajdą w najbliższych dziesięciu latach, i zwraca uwagę na...
Kiedy życie daje ci cytryny, nigdy nie jest za późno na drugą szansę. Czy sycylijski gaj cytrynowy to dobre miejsce, żeby zacząć wszystko od nowa?   Nowy początek na Sycylii, w pięknym miasteczku na wzgórzach, razem z najlepszym przyjacielem – czy tego właśnie trzeba Zeldzie? W końcu przy kim lepiej...
Nazywam się Nela i mam już dziewięć lat. A to jest już moja druga książka! Gdy miałam pięć lat, zaczęłam podróżować po świecie i nagrywać filmy. Moim idolem jest Steve Irwin i pragnę zostać prezenterką podróżniczką. Byłam w wielu ciekawych krajach na różnych kontynentach. Na przykład w Afryce zwiedz...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Dorota Jaworska

Andy’emu Kularatne

1

Kamil Rado zapiął ostatni guzik kurtki skrojonej tak, by podkreślała jego smukłą sylwetkę. Według babci kurtka była za ciasna. Gdyby powiało i trzeba było założyć pod nią sweter, Kamil musiałby przestać oddychać, by się dopiąć, twierdziła. Jemu jednak to nie przeszkadzało. Najwyżej nie zasunąłby metalowego suwaka ukrytego pod guzikami. Kurtka pasowała do wąskich spodni, turkusowego szalika i starego płóciennego plecaka ze zdjęciem z filmu Dziki, tego z Marlonem Brando w roli Johnny’ego Strablera. Ulubiony zestaw codzienny; dzięki niemu Kamil zajmował niewielką przestrzeń w autobusie, łatwo przenikał przez bramki ochroniarzy i wypełniał nieprzemyślane załamanie w futurystycznej windzie prywatnej szkoły średniej, do której uczęszczał trzeci rok.

– Masz szczęście, że trener Zając mnie wzywa, chętnie zrobiłbym ci makijaż. – Głos Jakuba Rokosza dopadł Kamila zupełnie nieoczekiwanie. Nie zauważył kolegi, kiedy przechodził przez rozległy hall do obsadzonej paprociami platformy z windami. – W tym roku moda na fiolety – dodał Jakub, unosząc pięść, by następnie znacząco przybliżyć ją do oka. Zaśmiał się i wskoczył do windy, pociągając za sobą ładną blondynkę w różowym kożuszku.

Kamil zaczekał na kolejną windę, choć w tej z Jakubem i blondynką na pokładzie było jeszcze dużo miejsca. Ostatnio już nawet nie reagował. Koszmar skończy się za kilka miesięcy, po maturze. Od października będzie studentem, daleko stąd, może gdzieś blisko ojca.

Kiedy wreszcie dotarł na szóste piętro, od dawna zapowiadane spotkanie z Wojciechem Gierdoniem właśnie się rozpoczynało. Roma Turek, wysoka polonistka o twardym spojrzeniu, tegoroczna absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, akurat przedstawiała młodego twórcę. Miała na sobie elegancki szafirowy kostium. Zgarbiony Gierdoń stał przy udekorowanym stoliku ze spuszczoną głową i nie patrzył ani na nauczycielkę, ani na zgromadzoną młodzież. Wyglądał, jakby został tu ściągnięty na siłę, zmuszony do konfrontacji z tłumem. Powoli obracał w dłoniach najnowszy tomik swojej poezji w białej, błyszczącej okładce, wydanie miniaturowe.

Kamil na chwilę zatrzymał się w drzwiach, utkwił wzrok w gęstwinie jasnych włosów opadających na twarz poety, wziął głęboki oddech, wyprostował się i ruszył. Mógł wprawdzie uczestniczyć w spotkaniu, stojąc przy drzwiach, ale Gierdoń był jego ulubionym twórcą. Kamil znał każdy jego wiersz, przygotował wiele pytań, dlatego chciał znaleźć miejsce gdzieś z przodu. Nie bez wysiłku przeszedł przez tłum wypełniający środek sali i usiadł na jedynym wolnym krześle, niemal przy stoliku gościa, tak blisko Katarzyny Milo, reprezentującej wydawnictwo Liberum Arbitrium, że poczuł się przytłoczony zapachem jej perfum. Wtedy stała się katastrofa. Nim zdążył zorientować się, co się dzieje, usłyszał swój własny krzyk, którym zareagował na straszliwy ból w okolicach barku. Leżał na podłodze, z głową między butami jednej z koleżanek, a nogami pod stolikiem. Zdezorientowany Gierdoń odskoczył, z całą mocą uderzając odchyloną głową w metalową obudowę projektora zawieszonego pod sufitem na długiej stalowej rurce. Chwilę potem z zakrwawioną twarzą osunął się na dywan. Stracił przytomność.

Wszyscy wokół biegali, krzycząc, niektórzy pośpiesznie opuszczali salę, nauczycielka zbierała z podłogi rozsypane dokumenty, chwilami siłą wydzierając je spod stóp przemieszczających się osób. Katarzyna Milo przez telefon tłumaczyła komuś, jak dojechać na miejsce wypadku, jednocześnie rozpaczliwie machając rękami. Ktoś robił zdjęcia, dużo zdjęć, jedno za drugim. Kamil usiadł, podtrzymując opadającą głowę. Spojrzał na nieruchome ciało po drugiej stronie stołu. Świat znów zawirował.

2

Ocknął się w pokoju pielęgniarki ulokowanym w sąsiedztwie sali konferencyjnej. Kamil chodził do szkoły trzeci rok, w gabinecie był po raz drugi. Leżał wpatrzony w nieskazitelnie biały sufit, bojąc się unieść głowę. Słuchał toczącej się obok rozmowy. To Katarzyna Milo tłumaczyła kobiecie w białym fartuchu, co się stało. Obok niej siedział Gierdoń, wyprostowany, w odsłaniającej szczupłe ramiona koszulce. Już po chwili pielęgniarka zakładała mu kolejne szwy.

– Ale pan duży, panie Gierdoń, na stojąco bym bez drabiny nie poradziła. Nie ma się co dziwić, że się pan z projektorem zderzył, pan lepiej na samoloty uważa. – Pielęgniarka nie mogła przestać paplać, co chwila wybuchając śmiechem. – Łuk brwiowy jest wrażliwy, ale też łatwo się goi, pan jest młody, blizna nie powinna być widoczna, zwłaszcza z niska, potem powiem, co robić. Szwy zdejmiemy za tydzień, może szybciej, a może z dzień później, niedaleko stąd, w klinice na Filtrowej. Tam mam etat, tu tylko pół – mówiła, nie robiąc żadnych przerw ani między wyrazami, ani między zdaniami.

– Dziękuję. – Wojciech Gierdoń nie miał sił na rozmowę. Chciał już iść. Bolała go głowa. Wcale nie tak bardzo od uderzenia, raczej od zgiełku i wszechobecnej gadaniny, najpierw Katarzyny Milo, teraz tej hałaśliwej pielęgniarki. Pomyślał, że oddałby wszystko, byle tylko wyjść, usiąść na zmarzniętej trawie twarzą pod wiatr, oddychać zimowym powietrzem.

– Czy ktoś pomógłby mi wstać? Proszę… – Głos Kamila musiał wszystkich zaskoczyć, bo nikt nie reagował. Wojciech obrócił się i spojrzał na ciemnowłosego chłopaka zajmującego leżankę po drugiej stronie gabinetu. Kompletnie o nim zapomniał.

– Dziękuję, siostro, proszę pomóc temu maturzyście – mówił, nie odrywając wzroku od Kamila. – Ja już sobie pójdę.

– Nigdzie pan nie pójdzie, nie będziemy pana zbierać z ulicy, za drugim razem może się nie udać, w sensie, że nie będzie co zbierać. Głowa to wie pan, zawsze głowa, najlepiej, żeby się karku trzymała.

Wojciech wstał, niepewnym krokiem podszedł do leżącego Kamila i podtrzymując go, pomógł mu usiąść. Pomyślał, że chłopak był zbyt lekki jak na swój wiek i wzrost. Kamil spróbował wstać, lecz zachwiał się i opadł na leżankę, opierając się o poetę. Wydawało mu się, że Gierdoń pachniał mandarynkami. Zaciągnął się tym zapachem, przetrzymując w płucach powietrze przywiezione z tropikalnych ogrodów.

– No, młody, uważaj. Szkód już narobiłeś. – Katarzyna nie bawiła się w sentymenty, ale mówiąc, uśmiechała się. Kamil przypominał jej młodszego brata, zwłaszcza teraz, gdy wyglądał jak zbity szczeniak.

– I nie wierć się, młody, masz wielkiego guza i mocno stłuczony bark, niby nic się nie zwichło ani nie skręciło, ale lepiej się oszczędzać – dodała pielęgniarka. – Nie musicie tu chłopacy leżeć, możecie dreptać, siedzieć, co tam chcecie, jeszcze z godzinę was tu potrzymam, trzeba sprawdzić, czy się wam w głowach nie poprzestawiało. Na chwilę się pożegnam. – Zerknęła na zegarek. – O równej będę. Nigdzie nie wychodzić!

– To ja wobec tego skoczę po kawę. W razie czego dzwoń, Wojtku – szybko dodała Katarzyna i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi.

Kamil wiedział, że powinien się odsunąć, ale bał się, że znowu upadnie. Pozostał oparty o nagie ramię Wojciecha, zastanawiając się, które kosmetyki zawierają w sobie tyle tropików. Doszedł do wniosku, że nie ma takich, że to jednak szpitalny odświeżacz.

– Przepraszam – powiedział najciszej jak mógł. – To przeze mnie wszystko. Zależało mi, żeby usiąść blisko, chciałem cię zapytać… Miałem tyle pytań… Dużo pytań. Chciałem zapytać… Może na kolejnym spotkaniu… Teraz muszę stąd wyjść, złapać trochę powietrza.

Wojciech milczał ubawiony monologiem Kamila, ale też zafascynowany barwą jego głosu. Pomyślał, że taki głęboki omszony głos bardziej pasowałby do przedwojennego atlety niż do chudzielca, który wyglądał, jakby całe życie ledwo trzymał się na nogach. By dać sobie czas na właściwą reakcję, napełnił plastikową szklankę wodą z balonu stojącego obok przy ścianie i zdecydowanym ruchem podał ją Kamilowi. Ukradkiem obserwował jego piękne dłonie, delikatną skórę na szyi, ucho niemal przyklejone do czaszki i ledwo widoczny dołeczek w samym kąciku ust.

– Nie ma sprawy, wiem, że nie chciałeś, gdybyś przyszedł minutę wcześniej, miałbyś trzy krzesła do wyboru. – Wojtek uśmiechnął się, zakłopotany. – Żałuj, że nie poznałeś poezji przyszłego noblisty – dodał żartobliwie, odgarniając opadające na twarz gęste jasne włosy, od dawna nieobcinane. Odsłonił przy tym trzy srebrne kolczyki w prawym uchu i maleńki tatuaż w kształcie greckiej lambdy.

– Znam twoją poezję, czytałem wszystkie poprzednie tomiki – wyszeptał Kamil.

Szept nie był zamierzony. To ból w klatce piersiowej sprawił, że Kamil nie mógł złapać tchu. Zaniepokojony Wojtek nie odpowiedział. Zapadła krępująca cisza, którą przerwało dopiero wejście rozbawionej Katarzyny z tacą, na której kołysało się kilka tekturowych filiżanek z wypukłym herbem szkoły. Zapachniało świeżo parzoną kawą.

– Macie, chłopaki, tylko bądźcie ostrożni, dobrze? Pijcie i nie przyznawajcie się pielęgniarce. To chyba niedozwolone, ale nie znam takiego, któremu by mała czarna nie pomogła.

Postawiła tacę na stole. Wojciech wstał, chwycił filiżankę i usiadł na krześle obok leżanki. Kawa była doskonała, choć przy takim bólu głowy wszystko byłoby doskonałe. Ukradkiem znowu obserwował Kamila, jego długie nogi, wąskie biodra, kościste ramiona i dłonie jakby wykrojone ze szlachetnego marmuru Apuańskich Alp.

Kwadrans do równej spędzili w milczeniu, sącząc kawę i dyskretnie zerkając na siebie wzajemnie. Kamil czuł, jak pod wpływem intensywnych spojrzeń Gierdonia unoszą mu się włosy na całym ciele. Nigdy czegoś podobnego nie doświadczył, dlatego nie za bardzo wiedział, jak się zachować, co zrobić z rękoma, w którą stronę patrzeć. Z kolei Gierdoń sprawiał wrażenie rozbawionego.

Kiedy pielęgniarka wróciła, Katarzyna zaczęła ustalać z nią termin zdjęcia szwów. Wojciech w tym czasie wyciągnął z plecaka swój najnowszy tomik, otworzył, coś w nim zapisał i podał zaskoczonemu Kamilowi.

– Nie dziękuj, wydanie sponsorowane. – Zaśmiał się, choć nie zabrzmiało to zbyt naturalnie. – Tym razem inna poezja, powiedziałbym, że zupełnie inna. Sam zobaczysz. Nie każdy to zrozumie. Ty powinieneś.

Kamil nic nie powiedział ani nie wstał, nie podnosząc głowy, wziął książkę i schował ją do kieszeni. Skulił się, czując na sobie wzrok poety. Nie zmienił pozycji nawet wtedy, gdy Wojciech i Katarzyna opuścili gabinet.

– No, młody, czas do domu, mamusia pewnie z obiadkiem czeka, co?

3

Zdjęcie leżącego na podłodze Kamila z głową między stopami Iwony stało się hitem. Wrzucone do sieci tuż po poniedziałkowym zdarzeniu w mig zyskało bardzo wysoką oglądalność; we wtorek rano znała je już i komentowała cała szkoła.

Na polskim Roma Turek przeprosiła wszystkich, którzy w efekcie powszechnie znanych wydarzeń nie mogli zaznajomić się z poezją pana Gierdonia; następnie poinformowała o zaplanowanym na drugą sobotę grudnia spotkaniu twórcy z czytelnikami w księgarni przy Poznańskiej. Mówiła szybko, co chwila odrzucając za ucho kosmyk prostych włosów z granatową poświatą. Dramatyczne brzmienie jej głosu wprawiło klasę w stan pełnego napięcia oczekiwania. Nic się jednak nie działo. Roma jedynie zaapelowała o danie spokoju Kamilowi i nierozpowszechnianie zdjęć z jego wizerunkiem. Mówiąc, nie odrywała od niego wzroku, jakby w całej pracowni nie było nikogo ważniejszego.

Kamil wzruszył ramionami i opuścił salę równo z dzwonkiem, jako pierwszy. Nikt inny nawet nie wstał i Kamil miał wrażenie, że klasa chce w ten sposób zatuszować swoje lub jego zażenowanie. Nie skorzystał z windy; by dostać się na parter, wybrał sterylnie czystą, pustą klatkę schodową, przyozdobioną portretami absolwentów o tak smutnych twarzach, jakby nauka sprawiała im jakąś ogromną przykrość. Na przystanek pobiegł, nie zatrzymując się nawet na czerwonym świetle, oszołomiony, z głową wypełnioną ciemnością.

Wskoczył do nadjeżdżającego pojazdu, na szczęście tył był wolny. Wbity w wąskie krzesełko autobusu czytał o sobie na Facebooku. Na zdjęciu zamieszczonym przez nieznanego mu osobnika widniała atrakcyjna, choć wykrzywiona strachem twarz. Jego twarz. Wyraziście zielone oczy wpatrywały się w coś niewidocznego. Każdy mógł usiąść na tym krześle.

Kamil skulił się, by nikt nie zauważył jego słabości. Przetarł twarz rękawem, upewniając się, czy nikt nie widział kilku nieostrożnych łez. Wstrzymując oddech, patrzył przed siebie, zatopiony w myślach, które nie układały się w obrazy. Odetchnął dopiero, gdy metalowa końcówka suwaka przecięła skórę u nasady kciuka lewej dłoni. Przesuwał ją głębiej w kierunku nadgarstka, aż świeża rana wypełniła miejsce niedawnej blizny. Nie odwracając wzroku od zawieszonego naprzeciwko ekranu z rozkładem jazdy, wbił kawałek metalu w przedramię, kilka centymetrów powyżej rany, głębiej niż zwykle. Jak dobrze. Nagle zadzwonił telefon. Mama.

– Wybacz, kochanie, ale muszę odwołać naszą dzisiejszą kolację. Babcia już wie, że ma ci dać obiad, jedź od razu do niej. – Nina Rado mówiła szybko, jakby musiała trzymać się limitu czasu. – Zostań u babci na noc. Powinieneś tam mieć jeszcze dwie czyste koszule. Niebieska jest na jutro. Zobaczymy się w weekend, pa, kochanie…

Rozłączyła się, zanim jej syn zdążył zaprotestować. Nie mógł się przyzwyczaić do nowego modelu rozmów z matką. Kiedyś mówili oboje, nawet jeśli w różnych proporcjach i głównie o nieważnych rzeczach, ale od pewnego czasu Kamil został zepchnięty do roli biernego słuchacza bez prawa głosu. Inna sprawa, że sam o to prawo nie walczył, już dawno z tego zrezygnował. Zresztą nie miał matce nic interesującego do powiedzenia.

Autobus zatrzymał się na przystanku przed pocztą, starym budynkiem od lat przeznaczonym do rozbiórki – mimo protestów okolicznych mieszkańców. Kamil wybiegł, oparł się o wielki okrągły słup z ogłoszeniami, by nieco ochłonąć i pozbyć się uczucia gorąca, które niemal obezwładniło go w autobusie. Myślami znów gdzieś błądził. Poczuł, jak pęka mu przyschnięta warga, przygryzł ją, by powstrzymać krwawienie. Oddałbym królestwo za butelkę wody z lodem. Oddałbym nawet skrzypce.

Pierwszy cios przyszedł nieoczekiwanie, odrywając Kamila od słupa. Kamil zachwiał się i przykucnął, czując ostry cytrynowy zapach. Kiedy próbował wstać, potężne kopnięcie w plecy pozbawiło go oddechu. Leżał z twarzą wgniecioną w bruk, gdy przyjechała karetka. Nie stracił przytomności od razu, nawet przez jakąś mikrosekundę zastanawiał się, czy chodnik był ostatnio zamiatany. Słyszał niespokojne męskie głosy, szybkie słowa, które albo odbijały się od mroźnego powietrza, albo dawały się przez nie wchłonąć. Wreszcie ciało oderwało się od ziemi, zrobiło się lekko. Czy dziś znów jest wczoraj?

4

Pomieszczenie, w którym się ocknął, okazało się gabinetem kliniki przy Filtrowej, z tą samą gadatliwą pielęgniarką, która opatrywała go w szkole. Śnię.

– No, młody, ty myślisz, że ja nikogo innego do obrobienia nie mam? Cholernie pięknie nam się grudzień zaczął, co nie? Nie jesteś dziś pierwszy, a do nocy daleko, same młode chłopaki jak ty, to znaczy takie same chude tyłki. Czy ty w ogóle wiesz, co masz na plecach? Nie spytasz? To nie, i tak ci powiem. Dziurę po czymś! Z pociągiem się zderzyłeś czy co? – mówiła, nie patrząc w kierunku leżącego Kamila, zajęta rozpakowywaniem wielkich paczek z bandażami i innymi medycznymi towarami. – Tego twojego poetę chyba ta sama lokomotywa stuknęła, ale już poszedł. Kazał cię pozdrowić.

– Jak to? – Kamil próbował usiąść, ale zakręciło mu się w głowie i osunął się na leżankę.

– Tak to. Kazał, to przekazuję.

– Nie mógł przewidzieć, że tu trafię. – Kamil był wyraźnie poruszony. Nie wiedział, co powiedzieć, jak zareagować. Uniósł się, tym razem mu się udało, i przysiadł na dłoniach, by powstrzymać niechciane gestykulowanie.

– Niby nie, a może jednak.

– Co z nim? Nic mu nie jest, proszę pani? – Kamil poczuł w ustach smak przegryzionej wargi. Przetarł ją rękawem. – Gdzie go znajdę?

– Irenka. Możesz do mnie mówić Irenka.

– Dobrze, Irenko.

– Chyba w domu. Znajdziesz go w domu. Jak poszedł o własnych nogach, to znaczy, że nic mu nie jest. Tobie też nie będzie, a macie taki sam ślad na plecach. Powiem ci prawdę, to nie był pociąg. Policjant twierdzi, że to od buta.

– Policjant?! – Kamil krzyknął, opadając na leżankę. O czym ona mówi? Teraz dopiero poczuł, jak bardzo bolą go plecy. Nagle zerwał się gwałtownie, stanął, by za chwilę usiąść. Irenka wykorzystała ten moment i unieruchomiła go jedną ręką. W drugiej trzymała strzykawkę.

– Policja? Jaka policja? Po co ta strzykawka? Muszę iść, babcia na mnie czeka.

Kamil poczuł ucisk w głowie, nie rozumiał, co się dzieje. Nie mógł siebie samego zlokalizować w przebiegu zdarzeń. Czuł się przytłoczony niecodziennym nagromadzeniem pechowych incydentów.

– Jeśli ludzie znajdują na ulicy kilku tak samo skopanych kolesiów, to się nie dziw, że się policja zainteresowała. Ty miałeś kurtkę, mądralo, ale jednemu takiemu, co zimą w samym sweterku po fajki wylatuje, buciora prawie wgnietli w żebra. Też go spod poczty zabrali, tylko z drugiej strony. Poleży u nas z miesiąc, płuca mu uszkodzili i takie tam inne. Lekarz dyżurny wezwał policję.

– Nie chcę policji, Irenko, w niczym im nie pomogę, nikogo nie widziałem. Naprawdę, przysięgam – Kamil mówił szybko, próbując opanować drżenie rąk. Bezskutecznie.

– Wszyscy gadają to samo. – Irenka jakby posmutniała. – Nikt nie chce łobuza dopaść. A teraz dawaj ten swój kościsty tyłek, zrobimy zastrzyk, jeśli igły na tych gnatach nie połamię. Lekarz mówi, że nocą ból bywa nie do zniesienia. To ci pomoże.

5

– Dzień dobry, babciu – Kamil powitał zadbaną kobietę po sześćdziesiątce, która otworzyła mu drzwi. Uśmiechał się, mimo dotkliwego bólu postanowił, że nie da jej powodów do przesłuchania go ani do moralizowania. – Przepraszam za spóźnienie.

Obiad był jak zwykle doskonały i – jak zwykle – został spożyty w ciszy. Kamil koncentrował się na bezgłośnym przełykaniu, by nie narazić się na gniew babci. Dlatego tak nie lubił u niej jeść. Po godzinie Alicja Rado podała lody kawowe i wreszcie usiadła naprzeciwko wnuka przy wielkim stole w salonie na parterze.

– Dużo ludzi dziś o ciebie pyta – poinformowała suchym tonem, przyglądając się bacznie wnukowi, tak bardzo przypominającemu jej dwóch mężczyzn, którzy kiedyś byli dla niej najważniejsi – męża Daniela i syna Jana. Wszyscy trzej mieli smukłe sylwetki i piękne zielone oczy. Kamil nie odziedziczył żadnych cech matki – Niny, obdarzonej pełnymi kształtami, niewysokiej blondynki. Alicja zadrżała na wspomnienie Janka, którego nie widziała od trzynastu lat, ale natychmiast odzyskała równowagę, przyoblekając się w obojętność.

– Jak to? – Kamil uświadomił sobie, że dwie godziny wcześniej to samo pytanie zadał Irence.

– Najpierw dzwoniła twoja matka w sprawie obiadu. Potem jakiś policjant, o nic nie pytał, nic mi nie chciał przekazać, twierdził, że jesteś pełnoletni, to ja nic nie muszę wiedzieć. Bezczelny, nie uważasz? – Pytanie nie spotkało się z żadną reakcją, więc babcia kontynuowała. – Potem znów Nina, że jednak na weekend musi wyjechać, że mam ci zrobić pranie. Następnie jakiś kolega, słabo słyszałam, w dodatku nie zdążyłam zapisać, coś z księgarnią.

Kamil zastanawiał się, czy wszystkie kobiety z jego otoczenia mówią, nie biorąc przerw na oddech. Męczyło go to, z drugiej strony potok słów babci dawał czas na opanowanie drżenia rąk, na wyprostowanie się. Zastrzyk Irenki zapewne działał, pomagał na ból, jednakże nie mógł uśmierzyć lęku.

– Tata nie dzwonił? – Kamil zamarł na dźwięk własnego głosu i natychmiast zapragnął cofnąć czas, uwięzić w krtani nieposłuszne słowa. Nie o to mu chodziło. Pytanie o ojca, który trzynaście lat wcześniej nagle spakował się i wyprowadził, nie powinno było paść. Tak się umówili wszyscy członkowie rodziny. Jan Rado był tematem zakazanym, nieistniejącym. Kamil, choć chciał, wcale nie miał zamiaru o niego pytać. Pamiętał, jak po zniknięciu Jana babcia tygodniami siedziała na strychu, nie chcąc z nikim rozmawiać. Ona jedna znała powód jego odejścia. Latami milczała, jego imię nigdy nie padało z jej ust. Tajemnica skrywana przez babcię sprawiła, że wśród znajomych i sąsiadów zaczęły krążyć możliwe wersje zdarzeń. Alicja znała je wszystkie, żadnej jednak nie skomentowała.

Dopiero kiedy Kamil skończył osiemnaście lat i pod wpływem pierwszego w życiu kieliszka szampana odważył się zapytać, przyznała, że wie. Tamtej nocy, podczas której Kamil wypił zdecydowanie za dużo, udręczona jego rozpaczliwymi pytaniami babcia wyznała, że Jan żyje, mieszka na drugim krańcu Polski i nieprawdą są plotki, jakoby uciekł z inną kobietą. Nic więcej nie zamierzała zdradzić.

– Przepraszam. Wyrwało mi się, bo tęsknię za nim. Z roku na rok coraz bardziej. Z dnia na dzień właściwie też. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, po tylu latach, ale tak jest.

Kamil wyrzucał z siebie słowa najszybciej, jak mógł, chciał chociaż raz zdążyć przekazać jej to, co czuł. Zwykle mu przerywano. Otaczające go kobiety wyznaczały granice, gdy chodziło o zakres możliwych do poruszenia tematów. Pozwalały mówić o szkole, pogodzie czy jadłospisie na kolejny dzień. Wszelkie inne kwestie gilotynowały ostrymi uwagami i wysoko uniesionym palcem wskazującym.

Tym razem Kamila pokonała cisza. Babcia nie zareagowała. Trwała w milczeniu. Patrzyła na wnuka niewidzącym wzrokiem. W jej oczach dostrzegł smutek, złość, aż nazbyt dobrze widoczną odrazę. Wstała, poszła do kuchni, po chwili usłyszał dźwięk naczyń wkładanych do zlewu. Kiedy w końcu wróciła – blada, z zaciśniętymi ustami – ustawiła na tacy szklanki i pucharki po lodach.

– Więcej nie waż się o niego pytać – warknęła, odwracając wzrok. – I zacznij się wreszcie ubierać jak mężczyzna.

– Czy to, co zrobił…?

Babcia odwróciła się i zamachnęła tak, jakby chciała uderzyć go w twarz. Powstrzymała się jednak. Znów poszła do kuchni, tym razem zamknęła za sobą drzwi. Kamil pozostał sam, przygnieciony coraz cięższą niewiadomą. Rozerwał paznokciem przyschniętą ranę nad kciukiem. Zabolało. Posiedział chwilę zahipnotyzowany widokiem poszerzającej się, coraz piękniejszej rany, odgryzł strzępek skóry, wypluł go do doniczki ze skrzydłokwiatem i powoli poszedł do swojego pokoju na piętrze.

6

Tato,

jak widzisz, znów do Ciebie piszę. Pewnie jak zwykle nie odpowiesz. To akurat rozumiem, bo żadnego listu nie wysłałem. Kiedyś Ci je oddam.

Mam pewien plan, bardzo konkretny. Nie wiesz, bo skąd masz wiedzieć, ale niedługo skończę szkołę, w wakacje znajdę pracę, zarobię, wynajmę detektywa i wtedy Cię odszukam. Co Ty na to? Domyślam się, że to ostatnia rzecz, której pragniesz, ale chcę poznać odpowiedzi na parę pytań.

Boli mnie cały świat. Czasem czuję, jak umieram. Serio. Ten ból pozbawia mnie ciała, unoszę się, spoglądam w dół, nie podoba mi się to, co widzę, i już nie chcę w siebie wrócić. Czy to dlatego się stąd zwinąłeś? Przeze mnie? Przez syna nieudacznika? Czy jako pięciolatek już byłem nieudacznikiem?

Teraz jeszcze Mama, też znika, coraz Jej mniej w moim życiu. Oddała mnie na przechowanie do Babci. Sam nie wiem, jak to wytrzymuję. Nawet jeśli jestem nieudacznikiem, to uwierz mi, w tym domu wytrzymałby tylko twardziel.

Co się wydarzyło trzynaście lat temu, Tato? Czy coś było nie tak z Mamą? Jesteś przestępcą, Tato? Wstąpiłeś do zakonu? W ogóle grasz jeszcze? Pytam, bo twoje skrzypce wciąż leżą na strychu u babci. Poważnie mówiąc, nic by mi nie przeszkadzało, naprawdę. Bądź sobie kimkolwiek. Zaakceptowałbym Cię w każdej postaci, którą sobie wyobrażam lub której sobie nie wyobrażam.

Właściwie widuję Cię tylko na jednej fotografii u ciotki Anielci. Wyglądasz jak ja, wiesz? Wszystkie inne zdjęcia, Twoje i dziadka, gdzieś zniknęły. Myślisz, że mogę przejrzeć rzeczy Babci? Przecież musi coś mieć. Gdybym chociaż wiedział, w którym województwie mam Cię szukać.

7

– Zatem pan naprawdę nic nie wie? – Inspektor Adam Lasocki bezradnie spoglądał na pustą stronę w notesie, który kurczowo trzymał w lewej ręce. Prawą dłonią, w której trzymał długopis umieszczony pod kciukiem, przeczesał gęstwinę kasztanowych włosów i zgarbił się nieco, by nie dotykać głową żyrandola. – Nie domyśla się pan, kto mógł to zrobić? Żadnych wskazówek?

– Nie, zupełnie nic. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem. Ocknąłem się w karetce.

– Drugi raz trafia pan pod opiekę służby zdrowia w niejasnych okolicznościach.

– Tak mógłbym powiedzieć o incydencie pod pocztą. W szkole miał miejsce zwykły wypadek, uszkodzone krzesła to codzienność – Kamil mówił powoli, skupiając wzrok na notesie inspektora. – To zbieg okoliczności, że wszystko stało się akurat dzień po dniu, niech mi pan wierzy. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego.

– Obydwa zdarzenia uwieczniono na zdjęciach. Dwie serie na Facebooku. Na tych drugich leży pan na chodniku pod pocztą.

– Co z tego wynika? Poza ubawem dla hejterów i gówniarzy? Jest dwudziesty pierwszy wiek, ludzie fotografują wszystko i wszystkich, już dawno przestałem na to zwracać uwagę, każdy powinien. – Kamil nie ukrywał poirytowania. – Powtórzę. Nie mam zamiaru się tym przejmować.

– Zna pan Jakuba Rokosza?

– Tak, jasne, że znam. Pan wybaczy, ale nie rozumiem związku. Znam Jakuba od lat, jesteśmy w tej samej klasie. Nasi rodzice się przyjaźnią. Czasem mi dokucza, nic poważnego, jak to w szkole – zapewnił, choć czuł, jak strach żelazną obręczą miażdży mu serce. – Poza tym… Proszę pana! – Kamil podniósł nagle głos. – Za kilka miesięcy mamy maturę. Chcę ją zdać, iść na studia. Jakub pewnie też. Proszę mnie więcej nie nachodzić. Nic mi nie jest. Spadłem z krzesła, ktoś mnie uderzył na ulicy. Takie rzeczy się zdarzają wszędzie, każdego dnia. Trudno. Na tym zamknijmy sprawę – zakończył zniecierpliwiony.

– Nie da rady. Dochodzenie jest w toku, na wyraźne zlecenie prokuratury – spokojnie odpowiedział policjant. – Nie dotyczy tylko pana. W podobny sposób zaatakowano kilku młodych mężczyzn. Takich jak pan. To znaczy… Nie wiem, jak się wyrazić… Proszę mi wybaczyć. Podejrzewamy…

– Słyszy pan? Pies sąsiada zaczął szczekać, zaraz wróci babcia, jak tylko skłóci się z sąsiadką. Nie chcę, by pana tu zastała.

Zaskoczony policjant uniósł się z krzesła, wsłuchał się w przeraźliwe ujadanie psa, podał Kamilowi rękę i wyszedł bez słowa. Kamil stał nieruchomo, wpatrzony w drzwi. Czuł przetaczające się w żyłach morze wrzącej krwi. Nie był w stanie myśleć, analizować słów inspektora.

Zadzwonił telefon. Niech dzwoni. Kamil usiadł, odrzucił połączenie. Wtedy otworzyły się drzwi. Weszła babcia.

– Nie odbierzesz? – spytała, zdejmując płaszcz.

– To mama – odburknął, sięgając po plecak. – Do widzenia. Wychodzę.

– Tak się rodziny nie traktuje.

– Rodziny? Co babcia nazywa rodziną?

Nagłe trzaśnięcie drzwi było zaskoczeniem dla nich obojga. Kamil nigdy wcześniej tak się nie zachował, nie tak został wychowany.

Alicja poczekała kilka minut, upewniła się, że Kamil naprawdę wyszedł, wyjęła z torebki mały kluczyk, jednym haustem wypiła wodę ze szklanki stojącej na stole i udała się na piętro, do swojej sypialni. Spod starannie zapakowanych pończoch i rajstop w najniższej szufladzie przepełnionej szafy wydobyła wąskie pudełko, otworzyła je kluczykiem wyciągniętym z torebki i wysypała zawartość na łóżko. Fotografie z różnych lat, wizytówki, karteczki z adresami, notesik, pocztówki… Z największego zdjęcia, zawiniętego w nekrolog jej ojca, spoglądał Daniel, jej przystojny mąż. Przesunęła dłonią po fotografii, jakby chciała dotknąć jego ust, pogłaskać jego włosy.

Chwilę później zaczęła z powrotem wkładać przedmioty do pudełka. Jak każdego dnia, od lewej do prawej, powoli, z wielką dokładnością. Gdy na łóżku leżało już tylko rozdarte na pół zdjęcie Jana, zawahała się. Długo patrzyła w jego zielone oczy, by wreszcie każdą połówkę fotografii starannie rozerwać na strzępy. Z zaciśniętymi ustami przeszła do toalety, wrzuciła skrawki do sedesu i spuściła wodę. Zachwiała się. Oparła dłonie o porcelanową muszlę, pochyliła się, obserwując kawałki wirujące w wodzie, która porwała również jej łzy. Nacisnęła klawisz spłuczki raz jeszcze i wyszła, głęboko odetchnąwszy.

8

Kamil stał przed księgarnią przy Poznańskiej, przeglądając tytuły wystawione w oknie. Zerknął na zegarek. Do wieczoru autorskiego z Wojciechem Gierdoniem zostało ponad dziesięć minut. Robiło się coraz zimniej, Kamil postanowił nie czekać i wejść wcześniej, żeby wybrać nieuszkodzone krzesło. Zrobił kilka kroków po to tylko, by nagle gwałtownie się zatrzymać. Na drzwiach zobaczył przyklejoną taśmą szaro-różową kartkę. „Spotkanie z Wojciechem Gierdoniem zaplanowane na 12 grudnia zostaje odwołane. Kolejny termin podamy na naszej stronie internetowej, kiedy poeta powróci do zdrowia”.

Kamil poczuł, że zaraz przestanie oddychać. Przypomniał sobie słowa Irenki. Mówiła, że Wojciech poszedł do domu. Kłamała? Czy stało się coś jeszcze? Pytania rozsadzały mu głowę. Wbiegł do księgarni.

– Przepraszam, ale zamykamy. Przykro mi, spotkania nie będzie. Nie umie pan czytać? – Atrakcyjna blondynka z przypinką z napisem „Joanna” w klapie marynarki zdecydowanie zagrodziła mu drogę.

– Do siedemnastej zostały cztery minuty, zdąży pani odpowiedzieć na jedno pytanie, proszę!

– Słucham zatem.

– Czy to coś poważnego? Miał wypadek? Gdzie go znajdę?

– O, la la… – Dziewczyna zaśmiała się. – Ja tak szybko nie słucham, jak pan mówi. Poza tym, zadał pan trzy pytania.

– Proszę!

– Dobrze, dobrze… Może mi się nie dostanie. Wojciech jest w klinice przy Filtrowej, na drugim piętrze. Jeszcze u niego nie byłam, bo dziś wróciłam z urlopu, ale dzwoniłam i podobno wszystko jest okej.

– Boże, dziękuję… – zaczął Kamil i nagle umilkł. Nie spodziewał się, że pójdzie tak łatwo. Próbując opanować emocje, przyjrzał się dziewczynie. Wszystko w niej było piękne – gęste jasne włosy, szaroniebieskie radosne oczy, kilka piegów na czubku nosa, pełny uśmiech. – Czy ja panią znam? Mam wrażenie, że się spotkaliśmy, pani twarz…

– Niestety, to nie mnie pan poznał, tylko Wojtka. Jesteśmy rodzeństwem, podobno nawet bliźniakami. – Znów się zaśmiała.

Kamil zaczerwienił się. Dziewczyna przez dłuższą chwilę nie odrywała od niego wzroku, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. Spoważniała.

– To o panu mi opowiadał… Szczęściarz z niego – westchnęła. – Niech go pan pozdrowi od siostrzyczki, i powie, żeby nie szedł za wcześnie spać, będę w klinice po dwudziestej. Do widzenia, teraz już naprawdę zamykamy.

– Dziękuję – wymamrotał i wyszedł.

Oszołomiony ruszył w kierunku przystanku. Miał szczęście, autobus właśnie nadjeżdżał i kwadrans po siedemnastej Kamil znalazł się przed znajomą kliniką. Wziął głęboki oddech, otworzył ciężkie wejściowe drzwi i wbiegł na górę ukwieconymi schodami.

Na drugim piętrze było dwanaście dwuosobowych pokoików z przyległymi łazienkami. Kamil szedł powoli jasnym szerokim korytarzem, zaglądając do każdego pomieszczenia przez uchylone drzwi i uśmiechając się przepraszająco do znudzonych pacjentów. W pewnym momencie usłyszał znajome głosy i obejrzał się. Na końcu korytarza stał trener Zając z koszykarzami. Na szczęście Jakub wydawał się patrzeć w inną stronę. Kamil jedynie skinął głową trenerowi, który uważnie mu się przyglądał, i na chwilę wszedł do łazienki.

Wojciecha umieszczono w przedostatnim pokoju na lewo, z widokiem na park. Siedział oparty o drewniany parapet, tyłem do drzwi, coś nucił. Kamil poznał go po jasnych włosach związanych w kucyk nad karkiem. Nikogo innego nie zauważył. Drugie łóżko wyglądało na świeżo zmienione, nikt w nim na pewno nie spał.

– Dzień dobry – powiedział Kamil, pozostając w drzwiach. – Zdaje się, że polubiliśmy albo to miejsce, albo Irenkę.

Wojciech odwrócił się powoli. Kamil spojrzał na niego i poczuł, jak z głowy odpływa mu krew, a reszta ciała gwałtownie lodowacieje.

– Proszę cię, nie mdlej znowu – zażartował Wojtek, choć jego głos nie brzmiał wesoło. – To tylko tak wygląda. Szwy i kolorowe środki dezynfekujące. Rany są nieliczne i płytkie, zagoją się.

Kamil po raz pierwszy w życiu nie wierzył własnym oczom. Lewą stronę twarzy Wojtka pokrywały krótkie rozcięcia, na każdym dostrzegł szwy, przeważnie pojedyncze. Rany zostały zdezynfekowane brązowym płynem, który ściekając, stworzył podłużne smugi na skórze. Pielęgniarce pewnie nie chciało się ich zetrzeć, a może z jakiegoś powodu nie zdążyła.

– Irenka mówiła, że pierwszego grudnia poszedłeś do domu, że nic ci nie było.

– Bo nie było. Niestety, przedwczoraj dopadł mnie gość w bramie na podwórko. Zazdrosny kochanek – wyjaśnił z rozbrajającą szczerością. – Przynajmniej porządnie uczciłem Dzień Praw Człowieka.

– Nieśmieszne.

– No nie. Wyjątkowo nieśmieszny ten grudzień.

Zapadła cisza. Wojciech podniósł wzrok i przez długą chwilę patrzyli sobie w oczy. Kamil zaczerwienił się, Wojciech wstał i przysunął pod okno drugie krzesełko. Kamil zawahał się, ale podszedł i usiadł na jego krawędzi.

– Miałem gościa z policji – stwierdził po prostu, mimo że nie tak wyobrażał sobie przebieg rozmowy.

– Ja też. Dwa razy. Ten wysoki inspektor, jeszcze wyższy ode mnie. – Mierzący sporo ponad metr osiemdziesiąt Wojtek próbował się uśmiechnąć. – To chyba porządny gość, wiesz? Przejął się. Najpierw był w domu, pierwszego grudnia, zaraz po tym jak skopali mi tyłek. Drugi raz spotkaliśmy się tu, przedwczoraj, jak tylko mnie przywieźli. Moje sprawy są jednak bez związku ze sobą. Przynajmniej w tej kwestii nie mam wątpliwości. Inspektor też.

– Boisz się?

– Trochę. – Wojciech spuścił głowę, jakby wstydził się prawdy. – Nie umiem się bić. Umiem pisać wiersze. Umiem grać na gitarze, ale nie umiem się bić. Nie wiem, co robić. Nie wiem, co powiedzieć siostrze, żeby jej nie wystraszyć.

– Joanna będzie tu po dwudziestej, masz trochę czasu na przemyślenie.

– Byłeś w księgarni… – W oczach Wojciecha przez moment zagościła czysta radość. – Super mam siostrzyczkę, prawda? Podobał ci się nowy tomik?

– Znasz innych? Tych pobitych? Co to za ludzie? – Kamil płynął swoim torem, uwagi Wojciecha nie deprymowały go.

– Ja nie jestem najstarszy, ty nie jesteś najmłodszy. – Wojciech westchnął zrezygnowany. Pomyślał, że o poezji porozmawiają przy innej okazji. – Jest nawet jeden gimnazjalista. Syn dyrektora kina, tego nowego, po drugiej stronie parku. Chłopaka podobno ciągle leją, Irenka mówi, że trafia tu z grubsza co dwa miesiące. Najstarszy z napadniętych, instruktor tańca w Domu Kultury, ma dwadzieścia osiem lat, cztery lata starszy ode mnie, mimo że wygląda jak licealista. Kiedyś wystąpił w paru reklamach kremu do stóp. Stopy ma tak piękne, że nie można oczu oderwać, jakby nigdy po ziemi nie stąpał… Znasz może?

– Nie. Ja w ogóle nic nie rozumiem. Nie chcę zeznawać – odpowiedział Kamil, po raz kolejny ignorując pytanie Wojciecha. – Nie jestem w nic wplątany. Nie chcę być w nic wplątany. Nie mam się gdzie schować. Gdyby nie matura, gdybym… Sam nie wiem…

– Mówisz do mnie, czy głośno myślisz?

– Przepraszam. – Kamil poczuł, że znowu oblewa się rumieńcem. Czy na to nie ma lekarstwa? Wstał, ale Wojtek chwycił go za rękę i zmusił do powrotu na krzesło. Kamil opadł ciężko, spuścił głowę. Wojtek nadał trzymał jego rękę. Kamil pomyślał, że tak delikatną dłonią poeta faktycznie nie wygra żadnej walki. Chociaż to samo Wojtek mógłby powiedzieć o nim.

– Nie możemy nie zeznawać. Policja chyba naprawdę się stara. – Gierdoń mówił coraz głośniej, w końcu zaczął kasłać. W kąciku ust pojawiła się kropla krwi, zapewne z rozciętej wargi, starł ją rękawem. – Nie chcę czuć się odpowiedzialny za podobne zdarzenia w przyszłości, za czyjeś rany i zrujnowane marzenia. A ty? Weźmiesz czyjąś rozpacz na swoje sumienie?

– Ale ja naprawdę nic nie wiem! Nie widziałem, kto mnie kopnął! – Kamil czuł w sobie narastające zdenerwowanie. Miał wrażenie, że oczekuje się od niego, że dla tak zwanego dobra sprawy powinien kłamać. A tego sobie nie wyobrażał.

– Po co właściwie tu przyszedłeś? – spytał Wojtek.

Kamil zaczerwienił się po raz kolejny, uniósł jednak głowę i zatopił wzrok w szaroniebieskich oczach poety.

– Nie wiem – odpowiedział po dłuższej chwili. – Szukałem…

– Zaczynam podejrzewać, że nie mnie. – Oczy poety pociemniały, Kamil dostrzegł w nich rozczarowanie, którego nie rozumiał.

– To prawda, nie ciebie, to znaczy… – Kamil nie wiedział, jak dokończyć zdanie, by jeszcze bardziej się nie pogrążyć i jednocześnie nie pognębić Wojtka. – Szukałem odpowiedzi. Żeby je uzyskać, musiałem znaleźć ciebie. Dlatego poszedłem do księgarni.

– Odpowiedzi?

– Tak. Kazałeś Irence pozdrowić mnie, pierwszego grudnia, tego dnia, gdy zostaliśmy skopani. Skąd mogłeś wiedzieć, że znów do niej trafię? Skąd mogłeś wiedzieć, że mnie też ktoś z buta potraktuje?

– Nie wiedziałem, serio, tak sobie palnąłem. Pomyślałem, że też mógłbyś stać się ofiarą, gdy zobaczyłem dwóch innych chłopaków.

– To znaczy? Co mam przez to rozumieć?

– Podobnych…

– Podobnych do mnie? Takich jak ja?

– I ja.

– To znaczy jakich?! – Kamil pochylił się, zaciskając dłoń na udzie Wojtka. – Mam dość niedomówień. Spróbuj wyrażać się bardziej precyzyjnie, bardziej konkretnie, dobrze? Wystarczy, że niczego nie wiem o własnej rodzinie.

– Może zadajesz niewłaściwe pytania niewłaściwym ludziom. – Wojtek uwolnił rękę, by wydobyć z szuflady czystą chusteczkę. Znowu zaczął kasłać. – Jestem zmęczony.

– Czy to krew? – spytał Kamil, wskazując czerwone plamki na jego koszuli.

– Pewnie tak, rano na dodatek uderzyłem się w nos. – Wojtek nie odrywał oczu od Kamila. – Zadzwonisz do mnie?

– Nie mam twojego numeru.

– Ależ masz. – Wojciech uśmiechnął się słabo. – Tylko dobrze poszukaj.