Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Sieczka

Sieczka

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-642-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Sieczka

Zmory. Zmorą tego sennego miasteczka staje się wywołana przez zagadkowe morderstwo fala nieuzasadnionej nienawiści, która odbije się na życiu (bądź śmierci) wszystkich niemal mieszkańców miejscowości.
Dociekliwi blogerzy drążą przyczyny tragedii, kreatywni dziennikarze eskalują napięcie, wzburzeni obywatele dokonują samosądów, teorie spiskowe powstają same... Otwarta zostaje puszka Pandory, z której wysypują się zabójcze wirusy, zombie i nacjonaliści. A Zmory zamierają w oczekiwaniu na najgorsze.

Polecane książki

„Finanse jednostek oświatowych i wychowawczych” to fachowy przewodnik po najnowszych zmianach w przepisach istotnych dla jednostek oświatowych i wychowawczych oraz aktualnie ważnych problemach. Zawiera praktyczne rozwiązania dla skarbników i księgowych uwzględniając specyfikę i złożoność pracy w jed...
Rdzeń książki został oparty o sprawę Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych dochodzi do niespotykanych dotąd spadków, które doprowadziły do ruiny inwestorów, przedsiębiorców i gospodarkę. Piotr Mylczek, młody pracownik Ministerstwa Finansów zostaje...
Basia to współczesna, zabawna i mądra przyjaciółka dla Twojego dziecka. Przygody Basi pomagają dziecku zrozumieć świat, pokazują, jak poradzić sobie w trudnych sytuacjach. Swym humorem rozśmieszają dzieci i dorosłych. Basia i telefon. Kuzynka Lula dostała na urodziny prawdziwy telefon komórkowy. Bas...
Czy jeden mail może uruchomić lawinę nieszczęść?Anna przeżywa szok. Postanawia się wyprowadzić i ułożyć sobie życie na nowo u boku mężczyzny, któremu może zaufać. Podczas sprawy rozwodowej wychodzą na jaw zaskakujące fakty. Kobieta musi chronić i siebie, i dzieci. Czy zdoła się uwolnić od cieni prze...
Upalne lato we Francji, namiętny romans... Annie jest naprawdę szczęśliwa! Pewnego dnia jej ukochany znika bez słowa wyjaśnienia. Jednak życie toczy się dalej, Annie wraca do Anglii, znajduje pracę, wychodzi za mąż, wkrótce zostaje wdową. Mijają lata, a ona wciąż nie umie zapomnieć o tamtym cudownym...
Na co dzień Melania skupia się na niełatwej pracy, mając wsparcie w przyjaciołach, z którymi dzieli swoje smutki i radości. Jej życie nabiera kolorytu, gdy przypadkowo odkrywa tajemnicę swojej zmarłej ciotki, najmłodszej siostry ojca. Okazuje się, że miała ona nieślubną córkę, o której nikt dot...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Syd

Syd

Sieczka

© Copyright by

Dawid Sypniewski & e-bookowo

Grafika na okładce: Dawid Sypniewski

Projekt okładki:

Dawid Sypniewski

 

ISBN 978-83-7859-642-4

 

 

 

 

 

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: wydawnictwo@e-bookowo.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2016

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

01 / Pierwszy dzień szkoły1 marca, rano

Wziąłem cię dziś ze sobą. Na wszelki wypadek.

7:51. Jeszcze dwie uliczki. 40 kilometrów na godzinę. Skręcam. Zaraz zobaczę dzieci idące do szkoły. Są, idą. Nietęgie miny mają, ha! Pierwszy dzień po feriach. Na końcu ulicy: szkoła. Moje miejsce parkingowe. Czwarte od prawej. Znowu Edzio stanął krzywo. Jak mu kiedyś zahaczę o lusterko, to sam sobie będzie winien. Wyłączam silnik. Jest 7:54. Jak co dzień.

Zaraz otworzę drzwi. Usłyszę śmiechy, krzyki, kroki i całe to piekielne morze dźwięków. Poczekam jeszcze chwilkę. Teraz jeszcze są przytłumione. Jeszcze chwilkę, żeby nabrać sił.

Dziś wziąłem cię ze sobą. Bo to trudny dzień. Pierwszy dzień po feriach. Ból w klatce piersiowej powrócił. Rozumiesz, sprawiasz, że czuję się bezpieczniej.

Zaprosiłem cię do mojego życia dawno temu. Nie było łatwo. Musiałem przejść testy, ale udało się. Potem czekałaś na mnie długo w piwnicy, w moim domku na bagnach. Teraz jak o tym myślę, to chyba cię nigdy nie dotknąłem. Tak, wystarczyło, że tam sobie byłaś. I czekałaś.

A teraz jesteś ze mną, w mojej czarnej walizeczce.

Po raz pierwszy zobaczysz świat. No może trochę przesadziłem. Jedynie wnętrze mojego schowka w samochodzie.

No dobrze. Czas ruszać. Staję tu przed wami dziatwa uśmiechnięta, tra la la la la.

Klik – dźwięk drzwi przy otwieraniu.

Patrz, kurwa, Staruch przyjechał.

Klik – robią drzwi przy zamykaniu. Jeszcze chwilkę. Jeszcze chwilkę posiedzę. Jest ciężej, niż myślałem. Ból w klatce nie pozwala mi wstać.

Wezmę cię ze sobą. Trzeba dodać sobie otuchy. Będę cię trzymać pod pachą. Będziesz przy mnie. Ot, tylko tyle. Będę mógł na ciebie patrzeć. Taki amulet. No chodź dziecino do mnie. Jednak zobaczysz trochę świata. Miejsce gdzie pracuję od tylu lat. Szkoda, że nie wiesz, jak tu było kiedyś. Teraz…

No dobra. Ruszamy. Razem.

Świeże i wilgotne powietrze miło orzeźwia. Może ten dzień nie będzie jednak taki zły. W jednej ręce teczka, a pod pachą walizeczka. Trzeba zamknąć drzwi samochodu. Jedna czynność na raz! Jeden fałszywy ruch i wszystko wyląduje na ziemi, he he. Uwaga na kałuże. Trzeba patrzeć pod nogi. Wciąż tylko pod nogi. Śmieją się. Śmieją się. Z czego tu się śmiać? Nie muszę nawet na nich patrzeć, ja wiem, że one patrzą na mnie. Pierwszy dzień szkoły. Tu płakać trzeba. Jak zaraz wam zadam jakąś kartkóweczkę, to pożałujecie, że nie połamaliście nóg na nartach. Jedyneczki popłyną szerokim nurtem, he he. W dupę wam wsadzę te jedyneczki. Zobaczymy, kto się będzie wtedy śmiać. O, koleżanka. Powiedziałbym jej „dzień dobry”, ale chyba jest za daleko. Nie usłyszałaby mnie, nie ma co głosu zdzierać. Oszczędzam go na później. Zresztą i tak by pewnie nie odpowiedziała.

Przekraczamy próg. Boże, jak tu głośno. Z miesiąca na miesiąc coraz głośniej. I duszno. Czemu te dzieci się nie myją? Rodzice się rozwodzą? Patologia? Wody w kranach nie brakuje, nie? Tego się nie da wytrzymać. Jeszcze tylko po dziennik do pokoju nauczycielskiego i do klasy.

Już dzwonek? Oj, zasiedziałem się w samochodzie. Trzeba przyspieszyć kroku. Na końcu korytarza jest moja klasa. Ale gdzie są dzieci?

Weszliście sami do sali? Kto was wpuścił? O wejściu w rządku i w ciszy mogę zapomnieć.

No dobrze. Wszystko po kolei. Dziennik na biurko. Walizeczka na parapet. Na widoku. Sprawdzić krzesło, czy nie podłożyli pinezki.

Dzień dobry dzieci.

Odpowiedziały trzy dziewczynki. Przed feriami, odpowiadało pięć. Ale z czego się śmieją? Z czego tu się śmiać? Nigdy nie mówiły „dzień dobry”?

Lista. Abel. Jest. Bohun. Nie ma? Brzeziński. Jest. Brzoza. Jest? Ciszej, bo nie słyszę! Jest Brzoza? To co się nie odzywasz? Dulski. Jest. Edamski. Jest? Ciszej! Ciszej! Edamski! Na miłość boską! Ciszej, bo wam wszystkim pałę z zachowania postawię! Liczę do trzech. Raz! Dwa! i ostatni…. Zostaw to, bo połamiesz!

Nic nie skutkuje.

Muszę się chwilę zastanowić. Kręci mi się w głowie. Na zewnątrz wiosna powoli się budzi. Co ja bym dał, żeby nie musieć tu siedzieć. Na parapecie mój skarb. Widzisz przez co ja muszę przechodzić? I tak codziennie. Jest coraz gorzej. Temat. Potrzebny jest temat. Kreda, tablica, temat. „Ułamki”. Może ich to trochę przestraszy i się uspokoją.

Dobrze, że jesteś ze mną. W razie czego, będę bezpieczny. Wystarczy, że jesteś.

Edamski? Wracaj do ławki. Czego ty chcesz?

Pokazał mi dupę. Odwrócił się i pokazał mi dupę. Chyba nawet pierdnął.

Stoi teraz tyłem do mnie. Wszyscy ryczą ze śmiechu. Ledwo starcza im czasu, żeby zaczerpnąć powietrza między kolejnymi spazmami. Ryczą tak głośno, że im struny zaraz pękną. Te ich wykrzywione mordy. Niepełne uzębienie, nieświeże oddechy. To monstra na dwóch łapach. Dręczą mnie. Karmią się mną.

Ale ja się nie dam pożreć. To było o jedno pierdnięcie za dużo. Odwróć się Edamski, no odwróć się. Zobacz, kto na ciebie patrzy.

O, jak cicho się nagle zrobiło. Mój Boże, jaka cudowna cisza. Nie słyszałem takiej ciszy w klasie od… ho, ho… I w klatce przestało boleć od razu.

Tak, Edamski. To jest lufa. To jest moja długa, czarna lufa. Otwórz usta! Smakuje ci? Poczekaj, zaraz podam główne danie, niech tylko pociągnę za spust. Edamski. Co za kretyńskie nazwisko. Mam zamiar zrobić z ciebie ser innego rodzaju. Taki z dziurami.

Co za huk! Ha, ha, ha, ha! Co za moc! Kawałki Edamskiego są teraz wszędzie, rozrzucone po całej klasie. Zrzedły wam miny, co?

Nie płakać! Morda w kubeł, bo wam nogi z dupy powyrywam!

Co teraz? Zaraz będzie policja. Zablokuję drzwi krzesłem. Nikogo nie będzie obchodzić moja wersja zdarzeń. Że to w samoobronie było. Może by to już skończyć. Odpocząć. Już nic nie musieć. Kulka w łeb i do widzenia.

Do skroni, tak chyba najskuteczniej. Lufa jest ciepła i… wilgotna. Edamski mi ją opluł! To odrażające. Nawet na progu śmierci myślał tylko o tym, jak mnie upokorzyć.

Cisza! Powiedziałem morda w kubeł, kurwa!!! Czasem myślę, że wasz ulubiony zespół to zespół Downa! Oszczędzę wam wrażeń związanych z przechodzeniem do następnej klasy.

02 / Wywiady1 marca, po południu

„Sześcioro zabitych dzieci. Czterech chłopców i dwie dziewczynki. Troje innych dzieci zostało rannych. Dwoje ma rany postrzałowe. Trzecie pokaleczyło się odłamkami szkła. Cała klasa jest pod opieką psychologa” – lokalny reporter i bloger skończył notować i podszedł do drzwi klasy. Wziął głęboki oddech i przechylił się przez policyjną taśmę. Obejrzał miejsce zbrodni i zrobił kilka zdjęć z fleszem. Widok był makabryczny. Małe ciała w różnych miejscach sali. Rozbryzgi krwi widniały na biurkach, krzesłach i ścianach. Tylko biurko nauczyciela było nietknięte.

Reporter odsunął się od taśmy. Wyjął z torby termos i nalał sobie gorącego płynu do kubka. Herbata z prądem. A raczej prąd z herbatą. Potrzebował się wzmocnić. Zajrzał ponownie do notatnika. Sprawdził listę osób, z którymi powinien porozmawiać. Skreślone były już nazwiska policjantów i lekarza, który przyjechał zbadać rannych. Może udałoby mu się porozmawiać jeszcze z jakimś świadkiem zdarzenia, albo przynajmniej z kimś, kto wtedy był w szkole.

Podszedł do niego policjant.

– Poczęstujesz mnie herbatą, Marcin?

– Trochę jestem chory, nie chciałbym cię zarazić – skłamał reporter.

– No tak, to jest sezon wirusów. Łatwo coś złapać.

– Nie wiesz może z kim mógłbym jeszcze tu pogadać?

– No, myślę, że on mógłby cię zainteresować – policjant wskazał starszego mężczyznę, stojącego obok dwóch policjantów.

W pierwszej chwili reporter pomyślał, że to jeden z nauczycieli, który pracuje w tej szkole. Wysoki, chudy, siwy, z bródką, w taniej, starej marynarce i z okularami na nosie – typowy belfer. Patrzył przez okno na poruszane przez wiatr gałęzie płaczących wierzb, które rosły na boisku szkolnym. Z jego twarzy emanował spokój. Marcin już sobie układał pytania w głowie, gdy jego wzrok padł na nadgarstki mężczyzny. Były zakute w kajdanki. To nie był jakiś nauczycieli. To był ten nauczyciel.

– To on? Co on tu jeszcze robi? Dlaczego nie zabrali go na komisariat?

– Chcieli go przepytać na miejscu, żeby objaśnił, co się wydarzyło. Nie stawiał oporu. Długo i z entuzjazmem opowiadał o każdym szczególe.

Reporter podszedł do zabójcy. Patrzył na niego bez słowa, machinalnie przygotowując dyktafon.

– Czy zechciałby mi pan odpowiedzieć na kilka pytań?

– To zależy od pytań – starszy mężczyzna oderwał wzrok od okna i spojrzał w dół. Był o głowę wyższy od mężczyzny, który stał przed nim. Łagodnie się uśmiechnął, jednak jego spojrzenie stało się poważne.

– Czemu pan to zrobił? – reporter postanowił nie owijać w bawełnę.

– Czemu nie zapyta pan, co one mi zrobiły?

– Zacznijmy od pana, a potem przejdziemy do dzieci.

– Dobrze więc. Wpierw się wahałem, ale po pierwszym… – nauczyciel zawahał się, jakby szukał słowa – …strzale, poczułem, że to było słuszne.

– Czyli nie żałuje pan? Zrobiłby pan to ponownie?

– Uwolniłem świat od kilku potworów – nauczyciel mówił spokojnie i z przekonaniem. – Gdybym miał zrobić to raz jeszcze, zrobiłbym to skuteczniej. To nie było planowane. Zabrałem za mało naboi.

Po południu, tego samego dnia

– Może to nie był najlepszy pomysł, Helenko. Może wrócę innego dnia – powiedział Marcin, podając chusteczkę płaczącej kobiecie.

Siedzieli na małym, różowym łóżku w pokoju, który należał do jednej z zastrzelonych dziewczynek. Mieszkała wraz z rodzicami w dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią w bloku z wielkiej płyty nieopodal szkoły. Marcin znał tę rodzinę, dlatego ośmielił się zajrzeć, aby zobaczyć, jak sobie radzą po tragedii. Zastał samą matkę, której nieustający płacz nie pozwalał wydobyć z siebie ani słowa.

– Może lepiej już pójdę – powiedział reporter wstając.

Kobieta jednak złapała go za ramię i ruchami głowy i ręki zdawała się go namawiać, żeby został. Marcin westchnął cicho i usiadł ponownie, pomimo że kolejne fale szlochu skutecznie uniemożliwiały komunikację.

– Gdzie się podział twój mąż?

Helena podniosła ramiona w geście, który znaczył „nie wiem” i dała się ponieść kolejnemu atakowi płaczu. Marcin przytaknął bezmyślnie po czym – z braku lepszego pomysłu – zaczął się przyglądać pokojowi. Był cały różowy. Przybory szkolne były ładnie ułożone na małym, rozkładanym biurku. Pościel na łóżku była obszyta koronkami. Po bokach małego lustra były przyklejone nalepki: serca i gwiazdki. Na firankach widniały postaci z popularnej kreskówki Monster High. W centralnym miejscu stał wielki dom dla lalek. Oczywiście różowy. Na jednej ze ścian widniał jakiś obrazek lub napis, którego bloger nie umiał zinterpretować, gdyż siedział zbyt daleko. Nagle poczuł niepokój. Wszystko tu było takie czyste i ułożone, a ten mały rysunek wyłamywał się z tego ładu. Choć nie umiał wytłumaczyć dlaczego. Nagle Helena podniosła się i podeszła do szafki, na której stał album fotograficzny. Wyjęła go i przytuliła do piersi, jakby trzymała pluszowego misia. Z jej ust wydobył się żałosny jęk i ponownie się rozpłakała. Marcin położył ręce na jej ramionach i skłonił, by ponownie usiadła.

– Masz tu cenną pamiątkę – zaczął cicho i najłagodniej jak umiał. – To ważne. I rzadkie. W dzisiejszych czasach albumy są przede wszystkim w internecie. A tu taki piękny przedmiot. Wiem, że teraz czujesz potworny żal. Pewnie będziesz go czuła jeszcze długo, może do końca życia. Ale wiesz, tego co było między wami nikt nie może ci odebrać. Pokaż mi, co tu masz. Opowiedz mi o Karolince.

Bloger sięgnął po album i delikatnie wysunął go z objęć kobiety. Jego słowa uspokoiły ją trochę. Łkała teraz cicho, od czasu do czasu pociągając nosem. Oglądali w milczeniu zdjęcia. Marcin co jakiś czas spoglądał w kierunku domu dla lalek. Na pierwszej fotografii widać było dziewczynkę w piżamie oglądającą telewizję, na następnych dziewczynka stała naburmuszona w rzędzie z koleżankami ze szkoły; siedziała w kościele w białej, komunijnej sukience, patrząc w podłogę; przytulała się do starszej kobiety, prawdopodobnie babci, leżącej na łóżku; wisiała do góry nogami na trzepaku; siedziała na plaży i patrzyła w obiektyw, mrużąc oczy od słońca. Na tym ostatnim zdjęciu twarz dziewczynki była nieostra, wyraźny był mężczyzna na drugim planie, stojący tyłem do obiektywu, a przodem do morza. Bloger rozpoznał w nim ojca dziewczynki. Osłaniał ręką twarz i papierosa, którego próbował zapalić pomimo wiatru. Na jego plecach rysowało się kilka blizn, które kształtem trochę przypominały litery „NN”. Jakby został podrapany przez dużego kota – pomyślał reporter.

Nagle z drugiego pokoju dobiegł dźwięk dzwonka telefonu. Kobieta otarła nos chusteczką i wyszła odebrać. Marcin wykorzystał tę chwilę, żeby uklęknąć przed domkiem dla lalek i przyjrzeć się tajemniczemu rysunkowi. Odwrócił mały budynek, aby lepiej widzieć. Była tam nalepka: sześcioramienna gwiazdka, złota z brokatem. Została otoczona kółkiem i przekreślona czarnym mazakiem oraz „powieszona” na narysowanej obok szubienicy. Bloger przez chwilę się zastanawiał, po czym, wiedziony przeczuciem, powoli otworzył domek. Wewnątrz wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Samochód – czerwone ferrari – stał w garażu. Miniaturowe garnki, patelnie i talerze były ułożone w kuchni. Lalka leżała w łóżku, pod kołdrą. Kołdra jednak miała dziwne wybrzuszenie, jakby było tam coś jeszcze. Marcin wahał się moment. Ciekawość jednak przezwyciężyła absurd tej sytuacji. Złapał w dwa palce małą kołderkę i uniósł ją powoli, odsłaniając gęsto powbijane w brzuch lalki szpilki.

Późnym popołudniem, tego samego dnia

Bloger postanowił odwiedzić szpital, do którego przewieziono ranne dzieci. To nie były pierwsze odwiedziny Marcina w tej placówce. Dwa miesiące temu poślizgnął się na oblodzonej drodze i zwichnął nogę. Poznał wtedy te białe ściany zamieszkane przez pacjentów w białych piżamach, obsługiwanych przez personel w białych kitlach. W poczekalni światy się mieszały, osoby odwiedzające i nowi pacjenci wprowadzali inne kolory: szary, brązowy, niebieski, czasami jakiś różowy. Od chwili przyjęcia do szpitala niepodzielnie panowała biel.

Wizualnie nic się tu nie zmieniło. A jednak atmosfera była wyraźnie inna. Pielęgniarki zatrzymywały się w połowie ścielenia łóżka czy innej czynności i wpadały w zadumę. Salowe i salowi patrzyli w ziemię, nawet gdy nie trzymali w rękach mopa. Niektórzy z nich mieli mokre oczy. Wiele osób przebywało w tych salach i na korytarzach, a jakby każdy był osobno. Jakby bali się spojrzeć sobie nawzajem w oczy. Bali się może oskarżeń, że można było zrobić więcej, że może któregoś uratować. A może bali się zobaczyć w oczach innych bezradność, która była odbiciem ich własnej. Do królestwa bieli wkradał się cień. Lekarz, który udzielał wywiadu był zdenerwowany. Siedzieli w jego gabinecie. Marcin zadał pytanie, ale cisza po nim zdawała się bezkresna.

– Nigdy czegoś takiego nie widziałem. A widziałem wiele – powiedział w końcu lekarz.

– Ma pan na myśli rodzaje obrażeń?

– Mam na myśli oczy tych dzieci, które błagały mnie o pomoc.

– Jak pan myśli, co mogło spowodować takie zachowanie nauczyciela?

– Co mnie to obchodzi! Może jeszcze powinienem się wczuć w jego samopoczucie?! Może miał zły dzień? Czy to coś zmienia? – Mężczyzna gwałtownie wstał i podszedł do okna.

– Nie staram się usprawiedliwić jego zachowania, tylko go zrozumieć. – Reporter był zaskoczony tak nagłym wybuchem. Starał się mówić najspokojniej jak potrafił.

– Czy wie pan, że jedno z tych dzieci zmarło mi na stole operacyjnym? A drugie na stole obok, u kolegi? – odpowiedział lekarz po chwili milczenia, wciąż patrząc w okno. – Dla mnie to jest chore. Ten człowiek jest po prostu chory. Po co o tym pisać? Pan może nie chce go usprawiedliwiać, ale wielu znajdzie argumenty, żeby zrelatywizować tę zbrodnię. – Odwrócił się, położył ręce na oparciu fotela, nie patrzył jednak na reportera. – Wywiad skończony. Nic więcej już nie powiem. Myślałem, że mogę to zrobić, ale jednak nie.

Marcin włożył swój notes do wewnętrznej kieszeni płaszcza, pożegnał się i wyszedł z gabinetu. Gdy zamknął za sobą drzwi, ktoś złapał go za ramię. Była to młoda kobieta w białym kitlu, która patrzyła na niego wielkimi, przestraszonymi oczami.

– Proszę pójść za mną, muszę panu o czymś opowiedzieć – i nie czekając na odpowiedź, pociągnęła go do sąsiedniego pokoju, w którym mieściło się laboratorium. Kobieta zamknęła za nimi drzwi: – Nie może pan napisać o mnie. Moje nazwisko nie może się pojawić w artykule.

– Ale kim pani jest?

– Robię badania nad chorobami zakaźnymi – powiedziała, przemierzając pokój dużymi i szybkimi krokami, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Dotarła do biurka, na którym leżały rozliczne fiolki i oparła się o nie biodrem. Przez chwilę patrzyła przed siebie i kompulsywnie masowała sobie ręce. Pomimo młodego wieku trochę się garbiła i miała podkrążone oczy. W końcu spojrzała na reportera. W jej wzroku dostrzegł determinację: – Chciałabym, żeby pan napisał o czymś bardzo ważnym w kontekście dzisiejszych wydarzeń. Jednak musi mi pan zagwarantować anonimowość.