Strona główna » Sensacja, thriller, horror » SS Nowy początek

SS Nowy początek

4.00 / 5.00
  • ISBN:

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “SS Nowy początek

Bogusław Wołoszański w książce SS Nowy początek ujawnia m.in. tajne dokumenty amerykańskiego wywiadu, które potwierdzają istnienie organizacji Odessa, która zrzeszała byłych członków SS i pomagała przerzucać zbrodniarzy hitlerowskich do Argentyny, Brazylii i Chile. Pisze też o dokumentach wywiadu amerykańskiego dotyczących zamachu na Hitlera w Wilczym Szańcu (1944) i jego nowych, nieznanych kulisach.

Polecane książki

  Od 1 stycznia 2017 r. pracodawcy muszą stosować minimalną stawkę godzinową w stosunku do umów zlecenia i umów o świadczenie usług. Wynosi ona 13 zł brutto za godzinę. Jeśli wysokość wynagrodzenia nie zapewnia tego minimum, wówczas osobie realizującej umowę przysługuje wynagrodzenie obliczone z uwz...
Czytelnicy szlachetni i czuli! Wy, których ucho nigdy nie posłyszało ani słowa swawolnego, ani sprośnej frazy, miejcie odwagę mię wysłuchać! Miłość przypomina Marsa, w boju potrzeba osiłków. Wdzięk, dowcip i talenty się przydają, ale tylko moc miłość spełnić zdoła. Przeto wypełniając obowiązki g...
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej Version bilingue: polonaise et française. Don Juan jest oczekiwanym synem księcia, Don Carlosa de Marana, który chce zeń uczynić dzielnego rycerza, podczas gdy jego matka pragnie, by syn został człowiekiem pobożnym. Chłopiec wychowuje się w...
Aniołowie istnieją i w różnych życiowych sytuacjach bardzo subtelnie nam pomagają. Działają przy tym najczęściej w sposób bardzo delikatny i niezauważalny. Przytoczone w książce konkretne świadectwa realnej anielskiej pomocy powinny nas w takim przekonaniu utwierdzić. Pismo Święte wspomina o aniołac...
Wiele kobiet sądzi, że prawdziwą przemocą jest tylko przemoc fizyczna. Jednak przemoc emocjonalna, choć nie rzuca się w oczy i często nawet same ofiary jej sobie nie uświadamiają, może wyrządzić równie wielkie szkody. Susan Elliot-Wright bada naturę wyrafinowanych mani-pulacji, poniżania i zast...
Inwestycja w rozwój zawodowy stanowi szczególnego rodzaju kapitał, którego znaczenie rośnie w warunkach globalnej konkurencji. Kompetencje i kwalifikacje muszą być stale doskonalone, aby umożliwiały osobom sprostanie wyzwaniom zmieniających się technologii, złożoności procesów gospodarczych i społec...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Bogusław Wołoszański

Opracowanie redakcyjne: EditioKorekta: EditioProjekt okładki i stron tytułowych: IDA M. KOZŁOWSKI, www.kozlowski360.plFoto na okładkę: KRZYSZTOF DUBIELZdjęcia: archiwum autora, Narodowe Archiwum CyfroweSkład Studio Editio, ul. Miła 6B, 05-830 Nadarzyn, www.editio.euCopyright © Bogusław WołoszańskiWydanie pierwszeISBN 978-83-61232-32-2Wydawnictwo Wołoszański 01-217 Warszawa, ul. Kolejowa 15/17 tel. 22 862 53 71 e-mail:wydawnictwo@woloszanski.pl sklep internetowy: www.woloszanski.plKonwersja:eLitera s.c.

1

Nietykalni

Hitler wiedział, że polityka jest sztuką wykorzystywania pretekstu. Nieważne, czy wyłaniającego się ze splotu okoliczności, czy też pretekstu zmanipulowanego, wytworzonego przez rządzącą partię. Było to konieczne, aby uzyskać akceptację społeczeństwa dla planowanego przedsięwzięcia. W ten sposób zdobył władzę absolutną.

Czy to on kazał podpalić Reichstag? Nie ma na to dowodów, ale pożar, który wybuchł w nocy z 27 na 28 lutego 1934 roku, niespełna miesiąc po objęciu przez Hitlera urzędu kanclerskiego, stał się pretekstem do zlikwidowania demokracji i swobód obywatelskich. Adolf Hitler przechwycił władzę dyktatorską.

Przed taką metodą prowadzenia polityki musiały cofnąć się nawet mocarstwa demokratyczne, których dyplomaci tkwili w ciasnych XIX-wiecznych gorsetach honoru i konwenansów, nie rozumiejąc, że pierwsza wojna światowa zniszczyła ich świat. Dla Hitlera liczyła się tylko skuteczność, bez oglądania się na międzynarodowe umowy, zwyczaje, moralność. Nawet więcej: uważał, że umowne zobowiązania są przykrywką, ich przyjęcie miało tylko służyć osiągnięciu celu, gdy zostałyby odrzucone.

11 września 1938 roku w Chebie, czeskim mieście na pograniczu z Niemcami, członkowie miejscowej sudeckiej partii nazistowskiej zastrzelili dwóch czeskich policjantów i wywołali krótką, lecz krwawą walkę z oddziałem, jaki przybył na pomoc zaatakowanym kolegom, w której poległo ośmiu nazistów. To wydarzenie pozwoliło podburzyć Niemców sudeckich oraz zażądać od Wielkiej Brytanii i Francji zgody na przyłączenie tej części Czechosłowacji do Rzeszy, co Hitler mógł wytłumaczyć jako działanie konieczne w obronie jego niemieckich sióstr i braci gnębionych przez Czechów, a dowodem miały być ofiary w Chebie.

Uzyskał to, co chciał. Mocarstwa demokratyczne zgodziły się, aby zachodnie ziemie Czechosłowacji włączyć do Trzeciej Rzeszy.

Prowokacja w Chebie okazała się dla Trzeciej Rzeszy bardzo zyskowna. Wojnę z Polską też poprzedziła prowokacja w Gliwicach dokonana 31 sierpnia 1939 roku, która umożliwiła oskarżenie Polaków o napaść na niemiecką stację radiową, co miało być jednym z wielu rzekomych aktów polskiej agresji.

Później, gdy wojna objęła Europę, polityka pretekstu nie była już potrzebna, acz niespodziewanie w końcu wojny Hitler ponownie mógł wykorzystać ulubione zagranie. Tym razem nikt nie śmiał wątpić w szczerość jego intencji, gdyż to on był... ofiarą.

2

Umysł Hitlera

Hitler zawsze kierował się instynktem. Na nic innego jego niewykształcony umysł marnego malarza i niedoszłego studenta sztuk pięknych nie mógł się zdobyć. A przede wszystkim nie na głęboką analizę skomplikowanych stosunków i powiązań międzynarodowych. To instynkt wskazał mu drogę do władzy, co było dość łatwe. Po zakończeniu pierwszej wojny światowej pozostał w Reichswehrze i jako informator bywał w różnych środowiskach, słuchał politycznych dyskusji prowadzonych przez piwiarnianych polityków. Mógł wyczuć, czego oczekuje naród, rozgoryczony wojenną klęską. Jego działanie było prymitywne, ale nic lepszego nie było potrzebne. Stawał na krześle lub stole w piwiarni, wiedząc, że narodowi trzeba obiecywać to, czego oczekiwał: karę dla zdrajców Niemiec i sprawców pierwszowojennej klęski, czyli Żydów. Wiedział, że naród chce zobaczyć siłę partii narodowosocjalistycznej, co również w latach 20. nie było trudne. W każdym dużym niemieckim mieście wałęsali się bezrobotni żołnierze. Wystarczało dać im parę marek, aby mogli odzyskać poczucie żołnierskiej godności i mocno tupać w ulicznych pochodach. A Hitler, po pierwszych chudych latach jego partii, nie miał kłopotów z zebraniem pieniędzy. Wielcy przedsiębiorcy, właściciele takich przemysłowych gigantów jak ThyssenKrupp, zaniepokojeni wzrastającą siłą lewicy i związków zawodowych chętnie wspierali kogoś, kto mógł wysłać bojówki, aby rozprawiły się z komunistami. A zwłaszcza za pomocą kastetów i lag wybiłyby im z głów chęć do organizowania strajków.

Potem już było trudniej. Hitler nie miał żadnego wykształcenia wojskowego, z wyjątkiem frontowej służby gońca. Ta nie dawała szansy na poznanie zasad prowadzenia batalii, logistyki i zdobycie całej ogromnej wiedzy nabywanej przez oficerów w uczelniach wojskowych, na dowódczych stanowiskach na froncie Wielkiej Wojny, na manewrach. Nie miał też żadnego przygotowania do prowadzenia polityki zagranicznej, ale jednak okpił starych brytyjskich, francuskich, czeskich i polskich dyplomatów. Tylko dlatego, że kierował się instynktem. Uważał, że protokół dyplomatyczny, którego oni przestrzegali, a dla niego był pustym dźwiękiem, można i trzeba łamać. Dlatego pozwalał sobie obrażać zachodnich dyplomatów.

Tak było w poniedziałkowe popołudnie 26 września 1938 roku, w szczytowym punkcie kryzysu czechosłowackiego, grożącego wybuchem wojny, gdy Horace Wilson[1], wysłannik brytyjskiego premiera Neville’a Chamberlaina, i towarzyszący mu sekretarz ambasady Ivone Kirkpatrick weszli do gabinetu Hitlera w Kancelarii Rzeszy. Ten, siedząc za wielkim biurkiem, otoczony przez kilku współpracowników, przez dłuższą chwilę nie zwracał na nich uwagi. A ci, wprowadzeni przez esesmana, stanęli zdezorientowani przy drzwiach. Była to ledwie zapowiedź tego, co miało ich spotkać później.

Wreszcie Hitler zaprosił angielskich gości, aby usiedli na kanapie. Sam usadowił się tak blisko, że ich kolana się stykały.

Wilson zapewnił Führera, że rząd brytyjski podejmie wysiłki, mające na celu doprowadzenie do spotkania przedstawicieli Niemiec i Czechosłowacji, co miało rozwiązać kryzys.

Hitler przerwał mu:

– Ta świnia musi być wariatem, jeżeli myśli, że można na mnie wpływać w ten sposób! – wykrzyknął.

– Jeżeli Herr Hitler ma na myśli premiera, muszę zapewnić, że nie jest wariatem, lecz interesuje go zachowanie pokoju – odparł spokojnie Wilson.

Horace Wilson(archiwum autora).

Opanowanie Anglika wyraźnie rozsierdziło Hitlera:

– Ograniczenia tego dupoliza mnie nie interesują! To, co mnie interesuje, to moi ludzie w Czechach, którzy są mordowani i torturowani przez tego wstrętnego sodomitę Beneša! To jest ponad wytrzymałość dobrego Niemca! Czy słyszysz mnie, ty...

Tu padło obraźliwe określenie. Podobno Führer nazwał Wilsona „głupią świnią”. Sam Wilson, pisząc sprawozdanie z rozmowy z Hitlerem, pominął je stwierdzeniem, że „były to słowa, których nie używa się w salonie”.

Hitler, nie żegnając się z Brytyjczykami, wyszedł z gabinetu, zaś oni, wyraźnie skonfundowani, też podążyli do wyjścia. W teczce, którą Wilson ściskał pod pachą, było ultimatum rządu brytyjskiego, które miał wręczyć Hitlerowi. Nie zrobił tego, gdyż... obawiał się o swoje życie!

Tłumaczył się potem tak:

– Pomyślałem wówczas: „Jeżeli powiem to, co powinienem powiedzieć, to może dojść do tego, że przekroczy on wszelkie granice. Wtedy podjąłem decyzję [że nie wręczy ultimatum – B.W.]”.

Podpisy Hitlera, Chamberlaina, Daladiera i Mussoliniego pod układem monachijskim(archiwum autora).

Dwa dni później, 28 września, premier Chamberlain oświadczył, że gotów jest spotkać się z przywódcami Niemiec, Włoch i Francji, aby przedyskutować los Europy. Hitler przyjął zaproszenie do rozmowy. Tak doszło do konferencji w Monachium. Pierwszego wielkiego dyplomatycznego zwycięstwa Adolfa Hitlera i upokorzenia mocarstw demokratycznych.

We wrześniu 1938 roku w Monachium, kolebce nazizmu, w budynku nazywanym „Brunatnym Domem”, gdyż mieściła się tam partia nazistowska, premierzy rządów Wielkiej Brytanii i Francji oraz dyktatorzy Włoch i Niemiec podpisali umowę. Dlaczego zgodzili się na ten krok, nie pytając o zgodę rządu Czechosłowacji? Hitler sprytnie wykorzystał ich lęk przed Stalinem i wiarę, że Wehrmacht jest jedyną siłą, która zatrzyma Armię Czerwoną w jej marszu na Zachód. Pół roku później Hitler złamał ten pakt, wprowadzając wojska do Pragi i zajmując całe Czechy. W ten sposób zyskał ogromnie dużo. Z czeskich rezerw złota wynoszących 95 ton (w większości bezpiecznie zdeponowanych za granicą) udało się zagarnąć 2 tony, ale na niemieckie żądanie brytyjskie banki przesłały do Berlina 14,5 tony czeskiego złota. Wkrótce dwaj dyrektorzy Czeskiego Banku Centralnego zostali zmuszeni do wysłania do Anglii nakazu przesłania do Berlina 23 ton czeskiego złota. Było to zbawienne wsparcie dla niemieckich finansów, bardzo nadwerężonych intensywnymi zbrojeniami. Wehrmacht uzyskał nowoczesne czeskie uzbrojenie, w tym czołgi LT-35 i LT-38, które zasiliły Wehrmacht w czasie walk w Polsce i we Francji. Później pojazdy pancerne, budowane na podstawie czeskich planów, przez wiele lat wykorzystywano na europejskich polach bitewnych.

Czechosłowackie czołgi LT-38 po przejęciu przez Wehrmacht(archiwum autora).

W czasie narady w sierpniu 1939 roku w willi Hitlera na Obersalzbergu, gdzie zebrał najwyższych niemieckich dowódców, Führer wyłożył swoje plany. Dowodził, że nie obawia się wojny, gdyż Wielka Brytania i Francja rządzone są przez ludzi niezdolnych do podjęcia śmiałych decyzji:

– Nasi wrogowie są poślednimi ludźmi, a nie ludźmi czynu, nie mistrzami. Oni są małymi robakami.

Przekonywał, że wojnę należy zacząć lada dzień.

– Nikt nie wie, jak długo będę żył. Mam 50 lat i jestem u szczytu moich sił. Byłoby najlepiej, gdyby wojna nastąpiła teraz, a nie za 5 lat, gdy ja i Mussolini będziemy już starsi.

W jego wystąpieniach, ani przed tłumami w Norymberdze, ani w gabinecie Kancelarii Rzeszy, nigdy nie było rzeczowej analizy. Nie musiał odczytywać z kartki wyważonych i przemyślanych zdań. Tak bardzo wierzył w swoje przeczucie i instynkt, że nie chciał słuchać tego, co mieli mu do powiedzenia i przed czym przestrzegali najwyżsi dowódcy niemieckich sił zbrojnych. Paradoksalnie, wydarzenia, którym nadał bieg, potwierdzały słuszność jego racji, choć tylko na pewien czas. To wystarczało, aby uznał, że jest nieomylny i może bezgranicznie zaufać instynktowi, a nie wiedzy generałów. W rezultacie Niemcy rozpoczęły wojnę zupełnie do tego nieprzygotowane. Nienawidzeni i lekceważeni przez Hitlera ekonomiści oraz specjaliści wojskowi używali określenia „Breitenrüstung” – zbrojenia ogólne, powszechne, co oznaczało, że przygotowano broń i amunicję w ilości wystarczającej tylko do przeprowadzenia krótkiej kampanii. A przecież Hitler mówił do dowódców Wehrmachtu w maju 1939 roku: „Siły zbrojne i rząd muszą dążyć do krótkiej wojny, aczkolwiek rząd musi być przygotowany do wojny, która może trwać od 10 do 15 lat”. W grudniu 1936 roku uruchomiono plan czteroletni, którym kierował Hermann Göring. To dopiero był początek właściwej fazy zbrojeń nazywanej „Tiefenrüstung”, co można przetłumaczyć jako zbrojenia głębokie, konieczne, do podjęcia wielkiej kampanii zużywającej ogromne ilości amunicji, broni i... znaczną liczbę ludzi. Już walki w Polsce, choć krótkie, wykazały konieczność jak najszybszej rozbudowy przemysłu zbrojeniowego. Sytuacja była tak poważna, że tuż po zakończeniu działań polskiej kampanii Niemcy przystąpili do rozbudowy bazy zaopatrzeniowej. 13 listopada 1939 roku centrala firmy amunicyjnej Dynamit-Aktien Gesellschaft (DAG) otrzymała od Dowództwa Wojsk Lądowych oficjalne zlecenie wybudowania pod Bydgoszczą wielkich zakładów amunicyjnych. Nakazywano natychmiastowe rozpoczęcie prac przygotowawczych, zamawiania maszyn i urządzeń. Skąd ten pośpiech? Hitler planował, że tuż po zakończeniu walk w Polsce, czyli 12 listopada 1939 roku, Wehrmacht ruszy na podbój Francji. Nie liczył się ze zdaniem generałów ani ekonomistów. Nie przejął się rezygnacją Hjalmara Schachta – odpowiedzialnego za sfinansowanie odbudowy i rozwoju wielkiego przemysłu zbrojeniowego ministra gospodarki, który uznał, że nie może autoryzować szalonych pomysłów Führera.

Wynik walk na zachodzie Europy ponownie przyznał mu rację. Wielkie mocarstwo, Francja, wspierane przez Wielką Brytanię, poddało się 22 czerwca 1940 roku, broniąc się niewiele dłużej niż biedna, opuszczona przez sojuszników Polska.

Hitler uwierzył w swoją nieomylność. Zupełnie nie przejmował się, że kampania zachodnia była krótka, zaś przejście niemieckiej gospodarki zbrojeniowej z „Breitenrüstung” na „Tiefenrüstung”, czyli ze zbrojeń ogólnych na zbrojenia głębokie, opóźniało się, co musiało mieć decydujący wpływ na możliwości prowadzenia wojny. To jednak miało się ujawnić dopiero w 1941 roku. Minister uzbrojenia Fritz Todt w listopadzie 1941 roku, na początku kampanii wschodniej, ostrzegał:

Pod względem militarnym i ekonomicznym wojna jest przegrana.

Wszystkie analizy nie uwzględniały najistotniejszego elementu działań bojowych: rezerw ludzkich. To okazało się decydującym czynnikiem wojny, którą Hitler zaczął 22 czerwca 1941 roku, wysyłając Wehrmacht i armie sojusznicze na podbój ZSRR. Niemieckie zasoby były ograniczone, podczas gdy radzieckie wydawały się niewyczerpalne. W 1941 roku Stalin mógł powołać pod broń 17 milionów rezerwistów. Dlatego Hitler tak szafował życiem żołnierzy. Już 11 sierpnia 1941 roku szef sztabu Dowództwa Wojsk Lądowych (OKH) generał Franz Halder zanotował:

Cała sytuacja pokazuje coraz bardziej jasno, że nie doceniliśmy ogromu ZSRR, który przygotował się do nadchodzącej wojny z całą nieograniczoną siłą, na jaką stać totalitarne państwo. Taki wniosek wynika z obserwacji na każdym polu organizacji i gospodarki, w transporcie, a zwłaszcza liczby dywizji piechoty. Liczyliśmy się z około 200 dywizjami. Teraz zidentyfikowaliśmy ich 360. Te dywizje nie są oczywiście uzbrojone i wyekwipowane w naszym rozumieniu tych pojęć i są źle dowodzone. Ale one są; kiedy zniszczymy tuzin – Rosjanie po prostu stworzą następny tuzin.

Pół roku później, w grudniu 1941 roku, postępy wojsk niemieckich zostały wyhamowane pod Moskwą. Nie była to wyłączna zasługa Armii Czerwonej. Roztopy, w których tonęły niemieckie ciężarówki i czołgi, a potem mrozy sięgające 30 stopni, do których wojska niemieckie nie były przygotowane, wytworzyły korzystną dla Rosjan sytuację. Kontrofensywa Armii Czerwonej, do jakiej doszło pod Moskwą, zakończyła możliwości stosowania przez Niemcy doktryny wojny błyskawicznej, dzięki której wygrywali wszystkie dotychczasowe batalie. Rozpoczęła się wojna na wyczerpanie.

Trzy lata później szef sztabu Armii Rezerwowej pułkownik Claus von Stauffenberg alarmował, że Wehrmachtowi brakuje 800 tysięcy żołnierzy! Nie informował o tym, co nie należało do jego obowiązków: o ogromnej przewadze liczebnej Armii Czerwonej. W końcu 1944 roku wojska radzieckie miały 527 dywizji piechoty, 43 dywizje artylerii, 302 brygady pancerne i zmechanizowane. W sumie 5,3 miliona tysięcy żołnierzy. Niemcy mogli im przeciwstawić na froncie wschodnim 164 dywizje liczące 1,8 miliona żołnierzy.

Dla niemieckich elit stało się oczywiste: niewyobrażalna klęska, która zniszczy niemiecki naród, jego historyczny dorobek i kulturę, stała się tylko kwestią czasu. Niedługiego czasu.

3

Załamanie

Było wczesny ranek 20 lipca 1944 roku. Pułkownik Claus von Stauffenberg, wraz z towarzyszącym mu adiutantem porucznikiem Wernerem von Haeftenem[2], wsiadł do samolotu na lotnisku w Berlinie. Stauffenberg, jako szef sztabu Armii Rezerwowej, która szkoliła rekrutów do wojsk frontowych, a także dbała o bezpieczeństwo w Niemczech, gotowa do akcji na wypadek desantu spadochroniarzy wroga lub wybuchu społecznych niepokojów, mógł brać udział w naradach na najwyższym szczeblu. W jego raportach były zawarte informacje ważne dla Hitlera i najwyższych dowódców Wehrmachtu.

Tego dnia Stauffenberg leciał do Wilczego Szańca, aby zabić Führera. Stanął na czele niewielkiej grupy oficerów, którzy uznali, że jedyną szansą na zatrzymanie biegu strasznych wydarzeń jest usunięcie Führera.

Nikt nie podejrzewał Stauffenberga o wywrotowe przekonania, a tym bardziej o działanie skierowane przeciwko Führerowi. Powszechnie było wiadomo, że był zagorzałym nazistą, który uważał, iż Hitler odbuduje wielkość Niemiec.

Stauffenberg (drugi z lewej) podczas kampanii wrześniowej w 1939 roku(archiwum autora).

Jak przystało na potomka rodziny Freiherr[3], której początki sięgały XII wieku, a która dała Niemcom wielu żołnierzy, w tym trzech Krzyżaków, nienawidził Słowian. Z radością wyruszył ze swoim pułkiem na podbój Polski w 1939 roku. Pisał do żony:

Ludność tutaj to niewiarygodny motłoch, bardzo wielu Żydów i bardzo wielu mieszańców. Lud, który dobrze czuje się tylko pod batem. Tysiące więźniów będzie dobrze służyło naszemu rolnictwu.

Jego entuzjazmu wobec nazizmu nie podzielało wiele osób z jego otoczenia. Arystokratyczni koledzy, w tym jego wuj, hrabia Nikolaus von Üxküll-Gyllenband, zachęcali go do przystąpienia do wojskowej opozycji. Odmówił, twierdząc, że złożył przysięgę Hitlerowi[4], w której zobowiązał się „do bezwarunkowej wierności Führerowi Niemieckiej Rzeszy i narodowi, Adolfowi Hitlerowi, głównodowodzącemu Wehrmachtem”.

Curtiss P-40 Warhawk(archiwum autora).

Jego nastawienie zmieniło się po tragicznych przejściach w Afryce Północnej, gdzie walczył jako oficer sztabowy 10. Dywizji Pancernej.

Stało się to 7 kwietnia 1943 roku, gdy siedział w samochodzie na drodze prowadzącej do tunezyjskiego portu w Safakis. Tysiące żołnierzy czekało tam na załadunek na statki, które miały ewakuować ich na Sycylię.

Nagle od zachodu, skąd nadciągały wojska brytyjsko-amerykańskie, nadleciało kilka myśliwców P-40 Warhawk, łatwo rozpoznawalnych ze względu na paszczę rekina namalowaną na osłonie silnika.

Krążyły przez kilka minut nad drogą, ostrzeliwując cele, aż wyczerpały zapas amunicji, a gęsty czarny dym z płonących opon, oleju i eksplodujących skrzynek z amunicją oraz pył wzbijany w powietrze przez pociski i podmuch wybuchów bomb całkowicie zasłoniły pobojowisko.

Stauffenberg wyskoczył z samochodu, gdy tylko rozpoczął się nalot. Nie odbiegł daleko. Znaleziono go kilkanaście metrów od wraku samochodu. Był tak ciężko ranny, że lekarze w szpitalu polowym w Safakis nie dawali mu szansy przeżycia. Pociski oderwały jego prawą dłoń i przedramię. Na lewej dłoni wisiały dwa palce, mały i serdeczny, które trzeba było amputować. W miejscu lewego oka był krwawy oczodół. Drugie oko zostało uszkodzone. Rana na kolanie była tak poważna, że rozważano amputację nogi. Szczęśliwie dla młodego oficera (miał 36 lat) nie doszło do tego. Na drugiej nodze i na plecach w wielu miejscach widniały głębokie, choć nie tak groźne rany.

Trzy dni później przewieziono go do szpitala w Kartaginie, gdzie dokonano koniecznych amputacji, a stamtąd do szpitala w Monachium.

Odwiedzali go dygnitarze i przyjaciele przejęci stanem człowieka, który tak niedawno był uśmiechniętym i przystojnym młodzieńcem mającym przed sobą wielką wojskową karierę.

Kalectwo kazało mu inaczej spojrzeć na sytuację w Niemczech. A może cel wskazały mu słowa wuja, hrabiego Nikolausa von Üxkülla-Gyllenbanda, który powiedział, że skoro ocalił życie, to znaczy, że ma coś bardzo ważnego do wykonania.

Stauffenberg odpowiedział:

– Nie będę mógł spojrzeć w oczy żon i dzieci tych, którzy padli w boju, jeżeli nie zrobię czegoś, aby zatrzymać tę bezsensowną rzeź.

Potem wyznał swojej żonie Ninie:

– Wiesz, czuję, że muszę zrobić coś, aby uratować Rzeszę. Jako oficer Sztabu Generalnego ponoszę odpowiedzialność, taką jak inni oficerowie.

Nie było w tym buntu przeciwko potwornościom nazizmu, które niejednokrotnie obserwował, walcząc w Polsce i na froncie wschodnim. Widział wsie wypalone do czarnej ziemi, kołyszące się na wietrze trupy powieszonych mężczyzn i kobiet, a nawet dzieci, nieprzebrane tłumy radzieckich jeńców za kolczastymi drutami, umierających na gołej ziemi z zimna i głodu. Ani słowem nie wspomniał, że należy obalić ustrój, którego istotą była zbrodnia i wyniszczanie całych narodów. Interesowały go tylko nadmierne straty Wehrmachtu, który rozpoczął agresywną wojnę, wtargnął do wielu państw Europy, otwierając drogę specjalnym jednostkom SS i ludobójstwu. Jego bunt przeciwko władzy w Niemczech miał jedynie zmniejszyć straty ponoszone przez Wehrmacht, a zapewne także zakończyć wojnę, której Niemcy już wygrać nie mogli, ale był to czas, gdy nowy rząd niemiecki mógł wynegocjować dobre warunki pokoju.

Przekonany o swoim posłannictwie, przygotowywał się do misji, ćwicząc wolę. W czasie częstych zabiegów, którym był poddawany w szpitalu, odmawiał przyjmowania środków znieczulających, aby pokonać lęk przed bólem. Kalectwo i cierpienie mogłyby powstrzymać go przed podjęciem służby, którą pojmował już inaczej. Jednakże we wrześniu 1943 roku wrócił do wojska, oddelegowany do sztabu Armii Rezerwowej.

Krytycznego dnia 20 lipca samolot wiozący Stauffenberga i Haeftena wylądował o godzinie 10:00 na lotnisku w Gierłoży odległym od kwatery Hitlera o kilka kilometrów. Prawdopodobnie był z nimi generał Hellmuth Stieff[5], który już we wcześniejszych próbach zabicia Führera odgrywał ważną rolę. To on w marcu 1943 roku dostarczył ładunki wybuchowe oficerom w Smoleńsku, którzy przemycili je na pokład samolotu Hitlera wracającego do Wilczego Szańca po inspekcji w rejonie wojsk tego miasta. Nigdy jednak nie dokonał zamachu, co trudno wyjaśnić, gdyż całym sercem nienawidził nazizmu i uważał, że Hitler prowadzi Niemców do zguby. Być może rację miał inny spiskowiec – major Axel von dem Bussche, któremu kalectwo (na froncie wschodnim stracił nogę) uniemożliwiło udział w zamachu – mówiąc o Stieffie:

On jest jak dżokej, zbyt nerwowy.

To Stieff przekazał Stauffenbergowi dwa ładunki angielskiego materiału wybuchowego znanego pod nazwą „Nobel’s Explosive 808” oraz zapalniki, które miały wywołać eksplozję. Były proste w użyciu, choć bardzo zawodne, a podobieństwo do ołówka (miały centymetr średnicy i 15 centymetrów długości) sprawiło, że nazywano je „ołówkowymi detonatorami”. Wystarczało zgnieść obcęgami lub obcasem końcówkę rurki, w której była szklana ampułka z roztworem chlorku miedzi, aby ten wylał się na watę otulającą miedziany drut podtrzymujący sprężynę iglicy. Po określonym czasie kwas wżerał się w drut, co uwalniało sprężynę, pchającą iglicę w stronę spłonki.

W zapalnikach wciśniętych do materiału wybuchowego eksplozja miała nastąpić po około 15 minutach, ale ten czas był dość orientacyjny, gdyż zależał przede wszystkim od temperatury otoczenia. Instrukcja ostrzegała, że zapalnik może zadziałać zarówno po 7, jak i po 25 minutach. I zalecała użycie dwóch zapalników, jeśli jeden okazałby się zawodny.

W Wilczym Szańcu w bunkrze szefa Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu (OKW) feldmarszałka Wilhelma Keitela o godzinie 11:00 rozpoczęła się wstępna konferencja. Po jej zakończeniu oficerowie mieli przenieść się do schronu Hitlera. Wykorzystując tę przerwę, Stauffenberg poprosił o chwilę wolnego, aby zmienić koszulę. Dzień był upalny, więc prośba nikogo nie zdziwiła. Oficer wskazał mu pomieszczenie w pobliskim schronie dla gości, gdzie mógł się przebrać. Czas naglił. Do rozpoczęcia narady z Hitlerem pozostało niewiele minut.

Czy to Stauffenberg uzbroił zapalnik? To wątpliwe. Utrzymanie w kalekiej lewej dłoni obcążek, którymi miał zgnieść rurkę z ampułką, było trudne, a zwłaszcza w nerwowym napięciu, w jakim działał. W dodatku uzbrojenie zapalnika wymagało usunięcia bezpiecznika, którym była mała, niewiele wystająca z obudowy blaszka blokująca iglicę. Prawdopodobnie więc to nie on, lecz porucznik Haeften uruchomił zapalnik, choć Stauffenberg podobno przystosował obcążki, wyginając ich rączki, aby sprawniej operować nimi trzema palcami. Ale w jaki sposób, nie mając prawej ręki, mógł trzymać zapalnik?

Jeżeli bombę uzbrajał Haeften, to dlaczego wyciągnął zawleczkę i uzbroił tylko jeden zapalnik? Wprawnemu oficerowi zajęłoby to kilka sekund.

Feldmarszałek Keitel, który czekał na zewnątrz schronu, zaczynał się niecierpliwić. Przekonany, że kaleki pułkownik nie może szybko się przebrać, wysłał na pomoc esesmana. Przybycie żołnierza przerwało dalsze przygotowania i uniemożliwiło uzbrojenie drugiego ładunku. Stauffenberg nie włożył go do teczki, ale oddał Haeftenowi. Gdyby postąpił inaczej, wybuch pierwszej bomby zdetonowałby drugą, a eksplozja dwóch ładunków plastiku zabiłaby wszystkich biorących udział w konferencji. Być może pukanie esesmana do drzwi sprawiło, że Stauffenberg, nie zastanawiając się, oddał drugi ładunek Haeftenowi, choć łatwiej byłoby włożyć go do teczki. Ponadto przekazanie paczki plastiku Haeftenowi zwiększało niebezpieczeństwo dekonspiracji, gdyby ten zwrócił na siebie uwagę strażników.

Do Stauffenberga, gdy tylko znalazł się na zewnątrz, podszedł feldmarszałek Keitel.

– Może panu pomóc? – Wyciągnął rękę, aby wziąć teczkę.

– Nie, dziękuję, muszę sobie dawać radę sam – odpowiedział Stauffenberg.

Keitel nie nalegał, aby nie urazić kalekiego oficera.

Ruszyli w stronę schronu Hitlera. Bunkier był łatwo rozpoznawalny ze względu na wielką masywną bryłę żelbetu, odległą o około 300 metrów. Nagle zboczyli z wytyczonej drogi i skierowali się do parterowego domu. Był to dość solidny budynek, w którym ceglane ściany wspierały żelbetowy strop. Ponadto, ze względu na zagrożenie nalotami, zewnętrzne ściany obudowano betonowym płaszczem, a na strop wylano dodatkową warstwę betonu.

Dlaczego zmieniono miejsce narady?

Tego dnia, 20 lipca 1944 roku, wojska radzieckie doszły na odległość 140 kilometrów od Gierłoży. W Wilczym Szańcu brano pod uwagę, że samoloty z czerwonymi gwiazdami na skrzydłach mogą nadlecieć w każdej chwili, a czas ostrzeżenia byłby bardzo krótki. Ze względu na to zagrożenie ekipy remontowe przystąpiły do wzmacniania bunkra Hitlera, który na czas remontu przeniósł się do schronu dla gości, zaś narady odbywały się w murowanym budynku. Było oczywiste, że zabójczy efekt fali podmuchowej eksplodującego ładunku plastiku będzie tam znacznie mniejszy niż w ciasnym pomieszczeniu bunkra. W dodatku okna, choć zabezpieczone stalowymi okiennicami mającymi w razie nalotu chronić wnętrze przed odłamkami bomb, otwarto szeroko z powodu upału.

Zamachowiec już nie mógł się cofnąć. Zapalnik w teczce działał. Mógł go zatrzymać, ale to wymagało wyjęcia bomby z teczki, wyciągnięcia zapalnika i wyrzucenia go. Nieunikniona eksplozja spłonki przypominająca strzał z kapiszona mogła zwrócić uwagę. Nie mógł tego wykonać na oczach oficerów i żołnierzy z ochrony Hitlera. Musiał realizować plan.

Stauffenberg wszedł do sali konferencyjnej, gdy narada już trwała. Poprosił jednego z adiutantów feldmarszałka Keitela, aby wskazał mu miejsce jak najbliżej Hitlera.

– Mam słaby słuch i muszę być w pobliżu Führera, abym słyszał jego pytania – wyjaśnił.

Hitler siedział na wysokim stołku przy dużym stole niemalże wypełniającym całe pomieszczenie, zwrócony twarzą do okien. Z jego prawej strony stał generał Adolf Heusinger, pełniący obowiązki szefa sztabu generalnego wojsk lądowych, który relacjonował sytuację na froncie wschodnim. Związany ze spiskowcami, wiedział, że zamach nastąpi, lecz nie miał pojęcia, że właśnie podczas tej narady.

Dalej na prawo był adiutant generała, pułkownik Heinz Brandt. On już raz ledwo uszedł śmierci. To jego w marcu 1943 roku, gdy wracał z Hitlerem ze Smoleńska, zamachowcy poprosili o dostarczenie butelki likieru generałowi Stieffowi w Mauerwald (Mamerkach), obok Wilczego Szańca. Brandt oczywiście nie wiedział, że w papier zawinięta była nie butelka, lecz dwie miny. Eksplozja z nieznanych przyczyn nie nastąpiła. Brandt uratował życie, o czym nawet nie wiedział, ale jego szczęście już się wyczerpało.

Stauffenberg stanął we wskazanym miejscu między Heusingerem a jego adiutantem. Postawił teczkę na podłodze, po lewej stronie masywnej podpory stołu, a więc od strony Hitlera. Jego pierwszego zabiłaby fala eksplodującego plastiku.

Po minucie odwrócił się i mówiąc do adiutanta feldmarszałka Keitela, że musi zadzwonić do Berlina, wyszedł z budynku. Tam czekali na niego porucznik Haeften oraz wtajemniczony w spisek szef łączności Wehrmachtu, generał Erich Fellgiebel[6]. Odeszli na odległość 250 metrów. Była godzina 12:50, gdy potężny wybuch wstrząsnął powietrzem. Zobaczyli, jak w otwartych oknach pojawił się płomień. Nikt z ludzi znajdujących się wewnątrz nie mógł tego przeżyć. Tak uznał Stauffenberg, który z Haeftenem wskoczył do samochodu i szybko odjechał w stronę wartowni. Tam panowało tak wielkie zamieszanie, że bez problemu wyjechali z pierwszej strefy. Minęli drugi punkt kontrolny, ale dowódca trzeciego posterunku otrzymał już rozkaz, że nikogo nie wolno wypuszczać. Na szczęście Stauffenbergowi udało się przekonać jednego z oficerów, że na polecenie Hitlera musi natychmiast lecieć do Berlina. Wypuszczono go. Po drodze na lotnisko wyrzucił niewykorzystany ładunek wybuchowy, którego brak uratował Hitlera.

Na lotnisku, gdy wsiadł na pokład bombowca He 111 przystosowanego do przewozu pasażerów, był przekonany, że nikt z 24 osób obecnych w sali konferencyjnej nie mógł przeżyć potężnej eksplozji! Stało się inaczej.

Pułkownik Brandt zaczął rozkładać mapę. Zaczepił butem o teczkę pozostawioną przez Stauffenberga. Przestawił ją na drugą stronę podpory stołu, która stała się barierą osłaniającą Hitlera.

O godzinie 12:50 Hitler pochylił się nad mapą. Oparł się na łokciach i zaczął studiować sytuację, gdy nagle blat stołu uniósł się i rozleciał na kawałki, a w twarz Hitlera strzelił płomień. Podmuch rozerwał mu bębenek w uchu, osmalił włosy i rzucił go na podłogę. To było nieprawdopodobne: żył! Bez wątpienia dlatego, że w teczce był tylko jeden ładunek, a Hitlera ochraniał blat stołu. W dodatku otwarte okna zapobiegły skumulowaniu niszczącej siły we wnętrzu i uwolniły ją na zewnątrz. Było w tym coś niewytłumaczalnego. Ani podpora stołu, ani drewniany blat nie były na tyle masywne, żeby skierować falę wybuchową w inną stronę i ochronić Hitlera stojącego w odległości jednego metra od eksplodującego ładunku!

Generał Erich Fellgiebel, po rozstaniu ze Stauffenbergiem, szedł do swojej kwatery, gdy zobaczył Hitlera wychodzącego z budynku, w którym nastąpił wybuch, chwiejnym krokiem, z osmaloną twarzą i w podartym, nadpalonym mundurze. Miał podejść do Führera i pogratulować mu cudownego ocalenia. Przy boku w kaburze miał pistolet. A jednak nie sięgnął po niego, aby dokończyć dzieło Stauffenberga. Pobiegł do telefonu i zadzwonił do Berlina do jednego ze spiskowców, generała Fritza Thielego[7].

– Stało się coś strasznego – powiedział. – Führer żyje[8]!

Odłożył słuchawkę. Więcej nie mógł powiedzieć, wiedząc, że rozmowa jest podsłuchiwana. Wydał rozkaz przerwania łączności z Berlinem. Tylko tyle mógł zrobić, aby ułatwić działania zamachowców.

Spiskowcy w Berlinie, do których nie dotarł jeszcze Stauffenberg, byli zdezorientowani. Mogli różnie rozumieć słowa Fellgiebla. „Straszne” mogło być to, że Stauffenberg zrezygnował z przeprowadzenia ataku lub że został schwytany, zanim dokonał zamachu. Mogło też znaczyć, że zginął w czasie eksplozji. Postanowili więc czekać, aż sytuacja się wyjaśni, i udali się na obiad do kasyna oficerskiego. Tracili bezcenny czas, gdy mogli jeszcze zmienić bieg wypadków.

Samolot Stauffenberga wylądował na berlińskim lotnisku Rangsdorf o godzinie 15:00. Porucznik Haeften natychmiast skontaktował się z Thielem i generałem Friedrichem Olbrichtem.

– Führer nie żyje! – zapewniał przez telefon. – Wybuch był tak silny, jakby w barak trafił pocisk kalibru 150 mm. Stamtąd nikt nie mógł wyjść żywy!

To brzmiało bardzo przekonująco. Spiskowcy uznali więc, że czas przystąpić do przejmowania władzy. Generał Olbricht pospieszył do kwatery dowodzącego Armią Rezerwową generała Friedricha Fromma[9], który był wtajemniczony w plany zamachu, lecz pozostał bierny, czekając na ostateczny rozwój sytuacji.

– Mamy pewność, że Hitler nie żyje – powiedział Olbricht. – Oczekujemy, że wyda pan rozkaz „Walkiria”.

Spiskowcy nadali akcji zamachu na Hitlera i przejęcia władzy kryptonim, który określał akcję oddziałów Armii Rezerwowej podjętej dla przywrócenia porządku w przypadku zamachu stanu. Było to sprytne, gdyż pozwalało zamaskować przejmowanie władzy i upozorować je na akcję Armii Rezerwowej w obronie starego porządku.

Generał Fromm nie uwierzył w zapewnienia Olbrichta. Do dzisiaj nie wiadomo dlaczego. Nie dotarły do niego żadne wiadomości z Wilczego Szańca, gdyż łączność była przerwana. Być może postanowił działać bardzo ostrożnie lub przeczucie podpowiadało mu, że powinien wstrzymać się od jakichkolwiek działań przeciwko Führerowi, dopóki jego śmierć nie zostanie oficjalnie potwierdzona.

Obrażenia Hitlera były powierzchowne, choć czterech stojących nieco dalej oficerów zginęło na miejscu lub zmarło wskutek odniesionych ran. Kilku zraniły odłamki mebli wyrzucone siłą wybuchu. Sala konferencyjna została całkowicie zniszczona.

W Berlinie zbuntowani oficerowie wciąż mieli szansę na przechwycenie władzy. Jednakże działali chaotycznie i popełniali kolejne błędy, co musiało przynieść im zgubę.

Z opóźnieniem wysłali proklamacje, które dotarły do Okręgów Wojskowych około godziny 17:00. Tam w sztabach nie było już dowódców, a jedynie oficerowie dyżurni. Musieli odszukać przełożonych, a to trwało trochę czasu. Co więcej, dokumenty będące proklamacją nowej władzy podpisali oficerowie pozostający poza czynną służbą, co powiększało zamieszanie. Wreszcie podana przez radio o godzinie 18:30 wiadomość o tym, że zamach się nie udał, odebrała odwagę nawet tym, którzy mieli ochotę podporządkować się rozkazom spiskowców.

Minister propagandy Joseph Goebbels w rozmowie z ministrem uzbrojenia Albertem Speerem dosadnie ocenił działania spiskowców:

– Gdyby oni nie byli tak niezdarni! Mieli ogromną szansę! Co za głupki! Co za dziecinada! Gdy pomyślę, jak ja poprowadziłbym taką sprawę. Dlaczego nie zajęli rozgłośni radiowej i nie nadawali najdzikszych kłamstw? Postawili straż przed drzwiami mojego gabinetu, ale pozwolili mi działać i telefonować do Führera, zmobilizować wszystkich. Nawet nie wyłączyli mojego telefonu. Mieli tyle kart atutowych i sknocili wszystko. Co za amatorzy!

W sztabie Armii Rezerwowej generał Fromm uzyskał jasność sytuacji i wydał rozkaz aresztowania najbardziej aktywnych spiskowców: Stauffenberga, Haeftena, pułkownika Albrechta Mertza von Quirnheima i generała Olbrichta. Musiał się ich pozbyć, gdyż byli świadkami dwuznacznej roli, jaką odegrał w przebiegu zamachu stanu. Dlatego wydał rozkaz natychmiastowego rozstrzelania ich. Stauffenberga i trzech innych oficerów wyprowadzono na dziedziniec budynku Sztabu Generalnego przy Bendlerstrasse i w świetle reflektorów ciężarówek rozstrzelano. Zgładzeniu pozostałych spiskowców zapobiegło przybycie do Berlina Ernsta Kaltenbrunnera, szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, który wstrzymał egzekucje, gdyż zależało mu na zachowaniu spiskowców przy życiu, aby torturami wydobyć informacje o wszystkich, którzy wzięli udział w przygotowaniu rebelii. Natychmiast aresztowano generała Fromma. Oskarżony o tchórzostwo, został skazany na śmierć i rozstrzelany 12 marca 1945 roku.

Roland Freisler, przewodniczący Trybunału Ludowego(NAC).

Hitler żądał krwi tych, którzy odważyli się podnieść na niego rękę, ale czy była to tylko chęć zemsty?

– To są najnikczemniejsze kreatury, jakie kiedykolwiek nosiły wojskowy mundur, hołota! – mówił na odprawie zwołanej dla tych, którzy mieli przywrócić porządek w jego państwie. – Tym razem poradzę sobie z nimi. Nie będzie honorowej kuli w łeb dla tych kryminalistów. Zostaną powieszeni, jak zwykli zdrajcy! Powołamy sąd honorowy, który wydali ich ze służby, a potem będą sądzeni jako cywile. Wyroki zostaną wykonane w ciągu 2 godzin. Zostaną powieszeni natychmiast, bez litości. I co jest szczególnie ważne, nie dostaną czasu na długie przemowy. Zajmie się tym Freisler. On jest naszym Wyszyńskim!

Mówił o Rolandzie Freislerze[10], przewodniczącym Trybunału Ludowego, utworzonego w 1934 roku do sądzenia najpoważniejszych przestępstw przeciwko państwu. Porównanie z Andriejem Wyszyńskim, radzieckim prokuratorem, zwolennikiem stosowania tortur w śledztwie, który wsławił się szczególną bezwzględnością w okresie stalinowskich czystek w latach 30. XX wieku, było jednoznaczną zapowiedzią krwawego terroru. Czy mogło to oznaczać, że Hitler postanowił sięgnąć po metody zastosowane przez Stalina w 1941 i 1942 roku, aby przywrócić dyscyplinę w kadrze dowódczej Armii Czerwonej?

Pierwsze aresztowania nastąpiły tuż po zamachu.

Po północy wywleczono z biura w Mauerwald generała Hellmutha Stieffa. Wkrótce gestapowcy wpadli do kwatery generała Ericha Fellgiebla w Wilczym Szańcu.

Następnego dnia, 21 lipca, podjęła pracę specjalna komisja (Sonderkommission), na czele której postawiono SS-Obersturmbannführera Georga Kiessela[11], który już w czasie służby w okupowanej Jugosławii udowodnił, że potrafi działać z krwawą bezwzględnością. Hitler osobiście poinstruował go, jak ma wykonywać nowe obowiązki. Podobno w tym spotkaniu wziął udział oficer, któremu wyznaczono funkcję kata w berlińskim więzieniu Plötzensee. Czy właśnie wtedy Hitler kazał mu wykonywać wyroki na skazanych tak, aby umierając, najbardziej cierpieli? Kat wiedział, jak to zrobić.

Komisja zadziwiająco szybko ustaliła nazwiska wszystkich podejrzanych o udział w zamachu oraz przynależność do antyhitlerowskiej konspiracji, co wskazywało, że Gestapo śledziło ich od dawna i dużo wiedziało o ich zamiarach, a także przygotowaniach do zamachu. Tak oceniał sytuację amerykański wywiad, którego analitycy zdawali się przewidywać taki rozwój sytuacji.

Dyrektor amerykańskiego wywiadu OSS William Donovan pisał 24 lipca 1944 roku w notatce dla generała George’a Marshalla, szefa Sztabu Wojsk Lądowych (Chief of Staff of the Army):

(...) Przychylam się do poglądu, że Gestapo prawdopodobnie miało wiele informacji o osobach zamieszanych [w spisek – B.W.] i było gotowe uderzyć, i to uderzyć mocno. Himmler był prawdopodobnie zadowolony, że miał możliwość zrobić to, zanim cofające się niemieckie armie znalazłyby się na niemieckiej ziemi.

Wydaje się, że amerykański wywiad przewidział następne wydarzenia, z których najważniejszym było oddanie dowodzenia Armii Rezerwowej Heinrichowi Himmlerowi. W raporcie z 27 lipca 1944 roku oficerowie z Działu Badań i Analiz OSS napisali:

Nieuchronne oddanie Armii Rezerwowej pod dowództwo Himmlera[12] wyjaśnia decyzję w sprawie terminu próby zamachu. Wskazówki tego są zawarte w przemówieniu Hitlera z 2 lipca 1944 roku, wygłoszonym na pogrzebie generała Dietla[13], i w artykule Goebbelsa zamieszczonym w „Das Reich” 7 lipca, w których utrzymywano, że największe niebezpieczeństwo dla nazizmu kryje się na froncie wewnętrznym. Jest wiele innych sygnałów narastającego antagonizmu między Partią i jej SS a wojskiem (...).

Wywiad amerykański wątpił w prawdziwość zamachu. Takie wątpliwości wyrażał w raporcie z 26 lipca 1944 roku doradca OSS Walter C. Langer, którego nazwisko stało się głośne w 1972 roku, gdy opublikowano jego książkę Umysł Adolfa Hitlera, czyli psychologiczną analizę Führera.

Langer zwrócił uwagę na te same zastanawiające działania spiskowców, które wyśmiewał Joseph Goebbels:

a. Czas, miejsce i sposób przeprowadzenia zamachu wydają się niezdarne i niegodne [w oryginale: unworthy – B.W.] wysokiej rangi niemieckich generałów, którzy planowali przechwycenie rządów.

b. Wydaje mi się niemożliwe, że wysokiej rangi Niemcy, którzy planowali przechwycenie władzy, chcieliby wyeliminować Hitlera. Oni byli świadomi osobliwego związku istniejącego między nim a narodem i byliby bardziej skłonni trzymać go jako zakładnika, aby zagwarantować porządek zarówno na froncie wewnętrznym, jak i militarnym.

Autor konkluduje:

(...) Hitler obawiał się, że sytuacja może wyrwać się spod jego kontroli. Coś drastycznego musiało być wykonane, co przyspieszyłoby wyeliminowanie generałów starego stylu, którzy mogliby zorganizować rewoltę, przestraszyć bardziej bojaźliwych, zmuszając ich do ślepego posłuszeństwa, i w tym samym czasie odzyskać lub wzmocnić posłuszeństwo żołnierzy i oficerów w kraju i na froncie.

4

Zdrada Reichsführera SS

W chwili wybuchu w Wilczym Szańcu Heinrich Himmler był niedaleko, w swojej kwaterze „Hochwald”, koło Pozezdrza (Possessern), oddalonej nieco ponad 30 kilometrów od Gierłoży. Prawdopodobnie poddawał się zabiegom masażysty, doktora Felixa Kerstena, a te odbywały się zazwyczaj w willi nad jeziorem Brożówka. Zastanawiające jest to, że na wieść o wybuchu w Wilczym Szańcu nie podjął żadnych decyzji ani nie wydał rozkazów, jak choćby postawienia w stan alarmowy ochrony Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy. Czy dlatego, że poczuł się zagubiony w nowej sytuacji? To niemożliwe.

Już w czerwcu 1944 roku mógł zyskać pewność co do planów spiskowców, gdyż wtedy pułkownik Stauffenberg popełnił kardynalny błąd. Planując utworzenie rządu jedności narodowej po usunięciu Hitlera, zlecił swojemu współpracownikowi dr. Juliusowi Leberowi[14], socjaldemokracie, zagorzałemu antynaziście, nawiązanie kontaktu z partią komunistyczną. Nie uwzględnił, że Leber był dobrze znany Gestapo, gdyż od 1933 roku przez 4 lata więziono go w obozie Sachsenhausen jako „niebezpiecznego przeciwnika rządu”.

Leber oraz inny socjaldemokrata, profesor Adolf Reichwein[15], któremu opozycja zaproponowała stanowisko ministra kultury w nowym rządzie, udali się 22 czerwca 1944 roku na rozmowy z przedstawicielami partii komunistycznej do domu berlińskiego lekarza, aby negocjować utworzenie rządu. Konfident, będący wśród komunistów, ujawnił te plany Gestapo, które zaczęło zaciskać pętlę.

Na drugim spotkaniu, 4 lipca, był tylko Adolf Reichwein, od którego komuniści zażądali spotkania z wojskowymi uczestnikami spisku, co oczywiście odrzucił. Nie zgodził się ujawnić ich nazwisk, jakby przeczuwał, że byłaby to zdrada. Już od momentu wejścia do domu lekarza znalazł się w pułapce. Wszystkie wyjścia zostały zamknięte, a ulice zablokowane. Lebera schwytano następnego dnia, 5 lipca. W więzieniu znalazło się również kilkudziesięciu komunistów. Nigdy nie ujawniono, jak szybko zmuszono ich torturami do ujawnienia wszystkiego, co wiedzieli o planach zamachowców, ale tak musiało się stać.

Wkrótce Himmler wspomniał admirałowi Wilhelmowi Canarisowi, pozbawionemu w lutym 1944 roku stanowiska szefa wywiadu wojskowego Abwehra, że znane są mu plany zamachu, a Gestapo będzie interweniować w odpowiedniej chwili. Dlaczego nie od razu? Himmler wyjaśnił: nie aresztujemy tych, o których wiemy, że zamierzają wystąpić przeciwko Hitlerowi, gdyż chcemy zebrać informacje o wszystkich, którzy za nimi stoją. Podał też dwa nazwiska: generała Ludwiga Becka i Carla Goerdelera, byłego nadburmistrza Lipska. Czy była to prowokacja, która miała skłonić Canarisa, już obserwowanego przez Gestapo, do skontaktowania się ze spiskowcami, aby tajne służby mogły podążyć tym tropem? Jeżeli tak było, to posunięcie Himmlera okazało się bardzo udane. Canaris pojechał do... Stauffenberga, aby go ostrzec. Ten postanowił przyspieszyć działania. Było to możliwe, gdyż jako szef sztabu Armii Rezerwowej od 1 lipca bywał na naradach u Führera.

Himmler, gdy dotarła do niego wieść o zamachu w Wilczym Szańcu, nie spieszył się. Jakby po długim namyśle zadzwonił do Berlina do Ernsta Kaltenbrunnera, szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, nakazując mu, aby jak najszybciej przybył do Wilczego Szańca z ekspertami do spraw kryminalistyki. Tak, jakby w warunkach zamachu stanu najważniejszym zadaniem było zbieranie i zabezpieczanie dowodów. Ten nie wiedział, co stało się w Wilczym Szańcu, co wydaje się niezrozumiałe. On, szef urzędu, któremu podlegała policja, Gestapo i tajne służby, ostatni dowiadywał się o ataku na Hitlera?

Nie trzeba było prowadzić śledztwa, aby ustalić, kto podłożył bombę, gdyż w oczywisty sposób jedynym podejrzanym był pułkownik von Stauffenberg, który szybko opuścił naradę, choć początkowo Hitler podejrzewał, że zrobił to któryś z robotników zatrudnionych przy przebudowie jego schronu. Prędko porzucił tę myśl, gdy aresztowany kierowca samochodu, wiozący Stauffenberga i Haeftena na lotnisko w Gierłoży, zeznał, iż po drodze pułkownik wyrzucił przez okno pakunek. Odnaleziono go na poboczu drogi z Wilczego Szańca. To był drugi ładunek plastiku. Inne dowody już nie były potrzebne. Himmler wydał polecenie szefowi Gestapo, aby aresztował Stauffenberga, gdy ten wyląduje na lotnisku Rangsdorf w Berlinie. Heinrich Müller wykonał rozkaz, obsadzając swoimi ludźmi lotnisko, ale nie wziął pod uwagę, że samolot Stauffenberga może skierować się na inne z berlińskich lotnisk, a tak się właśnie stało. A wystarczało zapytać kontrolę obszaru powietrznego, dokąd leci samolot z Gierłoży.

Himmler przyjechał do Wilczego Szańca o godzinie 14:00. Późno, jak na przebycie 36-kilometrowej trasy przez uprzywilejowaną kolumnę. Na pewno był przy Hitlerze, gdy ten o godzinie 15:30 witał na miejscowym dworcu Benito Mussoliniego, co potwierdzają zdjęcia kroniki filmowej. Zapewne towarzyszył mu w czasie oględzin zniszczonej sali konferencyjnej, którą Führer pokazywał włoskiemu dyktatorowi jako oczywisty dowód szczególnych względów opatrzności wobec jego osoby.

Hitler żegna Mussoliniego po wizycie w Wilczym Szańcu(NAC).

W tym czasie w Berlinie też miały miejsce niewyjaśnione do dziś wydarzenia. Do siedziby spiskowców przy Bendlerstrasse przybył z rozkazu Himmlera SS-Oberführer Humbert Achamer-Pifrader[16], szef tajnej policji SiPo i SD w Berlinie (Inspekteur der Sicherheitspolizei und des SD). Wiadomo, że zażądał widzenia ze Stauffenbergiem. Czyżby chciał podjąć negocjacje ze spiskowcami? Nie udało się to, gdyż został przez nich aresztowany, zanim wyłożył, po co przyjechał. Nigdy nie wyjawił, w jakim celu stawił się w siedzibie spiskowców. Nikt też go o to nie pytał, chociaż bez wątpienia był to bardzo ważny wątek.

Najbliższy i najbardziej zaufany współpracownik Himmlera, Walter Schellenberg, także wiedział o przygotowaniach do zamachu.

Tamtego dnia, o godzinie 18:00, zadzwonił do niego podenerwowany generał Thiele. Najpierw upewnił się, czy Schellenberg wciąż sprawuje swój urząd. Potem wypalił:

– Wszystko poszło źle.

Schellenberg doskonale wiedział, o czym mówi Thiele. W czerwcu spotykali się co tydzień i rozmawiali dość otwarcie, ale Schellenberg, zapewne obawiając się prowokacji, starał się słuchać przyjaciela, a nie komentować jego opinii na temat fatalnego prowadzenia wojny przez „dowództwo Wehrmachtu” (Wehrmachtfüringsstab).

Natychmiast odłożył słuchawkę w obawie, że ich rozmowa może być podsłuchiwana przez Gestapo. Jeżeliby tak było, to nieopatrzne słowa Thielego zostałyby zarejestrowane, a stenogram przekazany szefowi Gestapo Heinrichowi Müllerowi. Schellenberg, spodziewając się tego, natychmiast do niego zadzwonił. Poinformował, że od Thielego dowiedział się, iż na Bendlerstrasse słychać strzały.

– Zabawne, że to informacja od twojego przyjaciela Thielego – powiedział Müller. Było to oczywiste szyderstwo.

Schellenberg i Thiele nie o tym rozmawiali, a więc Müller musiał już mieć stenogram z podsłuchu. Nie wykorzystał tego, gdyż był to zbyt słaby dowód, aby mógł zaszkodzić zaufanemu współpracownikowi Himmlera.

To niejedyny trop wskazujący, że Schellenberg mógł orientować się, jak zaawansowane są przygotowania do zamachu. Takie informacje dostarczał mu pułkownik Georg Hansen[17], który po dymisji admirała Wilhelma Canarisa w lutym 1944 roku przejął kierowanie kontrwywiadem Abwehry. Już na początku czerwca tego roku informował Schellenberga o wielkich zmianach, które muszą nastąpić, gdyż dowództwo Wehrmachtu nie jest w stanie efektywnie kontrolować sytuacji militarnej.

Georg Hansen(archiwum autora).

Schellenberg, obawiając się prowokacji, napisał raport do swojego bezpośredniego przełożonego Ernsta Kaltenbrunnera, w którym nie wymieniając nazwisk, wskazywał, że najwyżsi oficerowie są niezadowoleni z dowodzenia siłami zbrojnymi.

Dla Himmlera zamach, choć nieudany, mógł być korzystny.

Dzień później otrzymał stanowisko dowódcy Armii Rezerwowej, co wzmacniało jego i tak wielką władzę w Niemczech. Był ministrem spraw wewnętrznych, szefem policji, szefem wywiadu wewnętrznego i zagranicznego, dowódcą Waffen-SS. Jako dowódca Armii Rezerwowej mógł kierować większe rezerwy do Waffen-SS, a nie do Wehrmachtu. Wkrótce pod jego rozkazy miała trafić inna nowa siła, która nie tylko miała znaczenie w walkach z aliantami, lecz także mogła skutecznie kontrolować sytuację na froncie wewnętrznym: Volkssturm. Bez wątpienia Himmler był człowiekiem, z którym alianci musieli się liczyć, a może nawet zabiegać o współpracę w utrzymaniu porządku, gdyby jako zwycięzcy po zwycięskiej wojnie rozpoczęli okupację Niemiec.

Tylko on, człowiek bezwzględnie realizujący zasady nazistowskiej ideologii, mógł wypełnić rozkaz Hitlera nakazujący krwawą rozprawę ze spiskowcami. Wielu z nich nie spodziewało się, że oni, wysocy oficerowie Wehrmachtu i arystokraci, mogą być aresztowani, torturowani i – pozbawieni możliwości obrony przed sądem – skazani na haniebną śmierć. A za taką oficerowie uważali powieszenie. Nie sądzili też, że represje mogą dotknąć ich najbliższych. Dlatego tak wielu nie uciekało, lecz ze spokojem czekało, aż przyjdą po nich gestapowcy, co mogli uznać za przejściową nieprzyjemność, gdyż wierzyli, że przed sądem obronią swoje racje i czyny.

Friedrich Karl Klausing podczas procesu(archiwum autora).

Hrabia Wolf-Heinrich von Helldorf, szef berlińskiej policji, od lat utrzymujący kontakty z konspiratorami, sam zgłosił się do komisariatu. Zapewne liczył, że jego wierna służba nazizmowi i gorliwość w atakach na Żydów pozwolą zamazać niewielki udział w spisku. Został powieszony 15 sierpnia.

Friedrich Karl Klausing, adiutant Stauffenberga, powiedział, że nie może zostawić towarzyszy w potrzebie, i oddał się w ręce Gestapo. Został powieszony 8 sierpnia.

Fabian von Schlabrendorff, jeden z najbardziej aktywnych członków antyhitlerowskiego ruchu oporu, nie zdecydował się uciekać. W więzieniu był potwornie torturowany, lecz nie zdradził nikogo. Zdołał przeżyć, gdyż w czasie rozprawy w budynek sądu trafiła bomba i wybuch zniszczył wszystkie dowody.

Dyplomata Ulrich von Kassel, choć nie brał bezpośrednio udziału w przygotowaniu zamachu, na wieść o niepowodzeniu spiskowców wyjechał ze swojego domu w Bawarii, aby w Berlinie oddać się w ręce policji. Został powieszony 8 września.

Theodor Stelzer w czasie zamachu przebywał w Norwegii i łatwo mógł uciec do Szwecji, ale nie zrobił tego. Głęboka wiara katolicka nakazywała mu wziąć na siebie odpowiedzialność za działania towarzyszy konspiratorów. Miał jednak szczęście, gdyż nie skazano go na śmierć.

Generał Henning von Tresckow nie czekał na możliwość obrony przed hitlerowskim sądem. Zdawał sobie sprawę, że nie otrzyma takiej szansy. Dzień po zamachu wjechał samochodem na pas ziemi niczyjej rozdzielający wojska niemieckie od radzieckich w rejonie Białegostoku i tam rozerwał się granatem. Sądził, że w ten sposób nie zostanie podjęte śledztwo w jego sprawie i uchroni rodzinę. Tak się stało, ale nie na długo, gdyż po ujawnieniu jego roli w przygotowaniu zamachu, zwłoki wydobyto z grobu i przewieziono do obozu w Sachsenhausen, gdzie je spopielono. Do obozu wywieziono jego żonę Erikę, a dwie córki oddano do sierocińca. Jedynie synowie, pełniący służbę wojskową, uniknęli tego losu.

Wśród siedmiu tysięcy aresztowanych za udział w spisku i działalność konspiracyjną bardzo niewielu zdecydowało się uciekać przed hitlerowską sprawiedliwością. Zdarzyło się jednak, że Hitler odstępował od przykładnego ukarania „zdrajców”, gdyż nie chciał, by naród dowiedział się, że bohaterowie wystąpili przeciwko niemu. Tak było w przypadku feldmarszałka Erwina Rommla, bohatera walk w Afryce Północnej. Hitler zgodził się, żeby popełnił samobójstwo, co zamaskowało jego udział w spisku do tego stopnia, że urządzono mu państwowy pogrzeb.

Procesy przed trybunałem Rolanda Freislera rozpoczęły się 7 sierpnia 1944 roku.

Początkowo Hitler zamierzał nadać im najbardziej szumną oprawę. Ekipy kroniki filmowały, jak oskarżonych wprowadzano na salę sądową. Szli w cywilnych ubraniach, gdyż wcześniej sąd honorowy, któremu przewodniczył feldmarszałek Gerd von Rundstedt, bez przesłuchania oskarżonych i bez przedstawienia dowodów zdecydował o usunięciu z wojska 22 najwyższych oficerów, co oznaczało oddanie ich w ręce katów.

Jednakże już tydzień później Hitler zabronił relacjonowania rozpraw. Stało się to w dniu, w którym usłyszał wypowiedzi oskarżanych. Hrabia Friedrich von der Schulenburg, były ambasador w ZSRR, który w sierpniu 1939 roku odegrał ważną rolę w zawarciu paktu Ribbentrop-Mołotow, mówił:

– Zdecydowaliśmy się popełnić ten czyn, aby ratować Niemców przed niewypowiedzianą udręką. Wiem, że będą powieszony za mój udział w tym akcie, ale nie żałuję tego, co zrobiłem, i tylko mam nadzieję, że ktoś inny odniesie sukces, gdy szczęście będzie mu sprzyjać.

Hitler w czasie spotkania z sędzią Freislerem i katem tak powiedział o oficerach i arystokratach uznanych za winnych:

– Chcę, żeby wisieli spętani jak rzeźne bydło[18].

Egzekucje w berlińskim więzieniu Plötzensee filmowało dziewięciu operatorów.

Czekali na miejscu kaźni, aż strażnicy wyciągną skazanych z cel. Jeden po drugim przemierzali więzienne podwórze, aby wejść do izby straceń. Tam, w świetle reflektorów, stawali pod hakami przytwierdzonymi do belki pod sufitem.

Pomocnicy kata zdejmowali im kajdanki, zakładali krótkie cienkie pętle na szyje, potem podnosili i opuszczali, jednych powoli, innych szybko, aby struny fortepianowe zacisnęły się wokół ich karków. To była powolna śmierć. Stalowy drut i sposób powieszenia nie przerywały rdzenia kręgowego. Wisielcy dusili się, gdy struna wcinała się w ich gardła, powodując nieopisany ból. Konali przez wiele minut, wijąc się w mękach kilkanaście centymetrów nad podłogą. A kaci odcinali im guziki od spodni, aby się zsunęły. Ten widok miał dodatkowo ucieszyć Hitlera. Już w czasie procesu wyprowadzano oskarżonych na salę rozpraw bez pasków i szelek, aby musieli podtrzymywać spodnie osuwające się z bioder.

Niektórych, tak jak starszego brata zamachowca, Bertholda von Stauffenberga, równie mocno jak on zaangażowanego w działalność spiskową, po powieszeniu cucono, pozwalano oprzytomnieć i ponownie wieszano na strunie fortepianowej. Wielokrotnie.

Kaci, czekając, aż powieszeni umrą, odchodzili na bok, gdzie ustawiono stolik z butelkami i kieliszkami, i pili koniak, aż konwulsje powieszonych ustawały, a na korytarzu rozlegały się kroki kolejnych skazanych.

Już kilka godzin po pierwszych egzekucjach film dostarczono do Wilczego Szańca, gdzie Hitler, w otoczeniu podwładnych, zasiadł w salce kinowej, aby delektować się widokiem cierpień swoich wrogów. Jeszcze przez wiele dni trzymał na swoim biurku fotografie umierających na hakach...

Mógł być zadowolony z efektu, który udało mu się osiągnąć. Generałowie Wehrmachtu, wśród których wielu było mu niechętnych, stracili swoje znaczenie i wpływy na rzecz Waffen-SS, formacji całkowicie mu posłusznej. Już 4 dni po zamachu wprowadzono obowiązek salutowania uniesioną ręką i pozdrowieniem „Heil Hitler”, które do tego czasu obowiązywało tylko członków partii, SS i SA, zaś żołnierze i oficerowie Wehrmachtu mogli oddawać wojskowe honory, unosząc dłoń do daszka.

Hitler, wykorzystując pretekst, który uzyskał dzięki zamachowi, dokonał tego, co zrobił Stalin w 1941 roku. Gdy Armia Czerwona cofała się w popłochu, Stalin wysłał na front komisarzy politycznych. Podlegali Zarządowi Politycznemu Armii Czerwonej, którym kierował marszałek Lew Mechlis, wsławiony brutalnością i podejrzliwością wobec kadry oficerskiej. To on przesądził o oskarżeniu i skazaniu generała Dmitrija Pawłowa, dowódcy frontu, aresztowanego 16 lipca 1941 roku. Bity i torturowany, wskazał wielu oficerów, rzekomo biorących udział w spisku, który miał otworzyć przed niemieckimi wojskami drogę do Moskwy i umożliwić obalenie Stalina.

Od lewej: Lew Mechlis, Siemion Timoszenko, Siemion Budionny, Klimient Woroszyłow(NAC).

Nigdy nie udało się ustalić, ilu oficerów Armii Czerwonej skazano w lipcu i sierpniu 1941 roku. Prawdopodobnie 70 generałów i admirałów poświęcono, aby zrzucić na nich winę za wielkie klęski, a także zastraszyć wojsko i zyskać uznanie społeczeństwa.

W 1944 roku sytuacja Niemiec była podobna. Hitler zrozumiał, że musi sięgnąć po terror, aby przeciwdziałać upadkowi bojowego ducha i zniszczyć w zarodku chęć poddania się nieprzyjacielowi. Każdy, bez względu na status społeczny czy frontową karierę, choćby przyniosła najwyższe bojowe odznaczenia, musiał się liczyć z tym, że nie ominie go gniew Führera. Po raz pierwszy w historii Niemiec siły zbrojne, które zawsze były ważnym, a nawet najważniejszym czynnikiem życia politycznego w tym państwie, zostały poddane tak zmasowanemu i bezwzględnemu atakowi.

Czy Adolf Hitler ponownie kierował się instynktem, który podpowiadał mu, że musi sięgnąć po nadzwyczajne środki, aby zachować spoistość armii i zmusić ją do największych ofiar? Prawdopodobnie tak. Wywiad wewnętrzny SS nie mógł informować go o nastrojach w wojsku, gdyż musiałby oskarżyć swojego szefa Heinricha Himmlera. Kierujący wywiadem Walter Schellenberg do końca był bezwzględnie lojalny wobec Himmlera, a w dodatku uczestniczył w tajnych negocjacjach z aliantami, o których Hitler nie mógł się dowiedzieć. Inni, szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, a także Sicherheitsdienst Ernst Kaltenbrunner i szef Gestapo Heinrich Müller, choć zwalczali się nawzajem, nie odważyliby się zaatakować swojego szefa. A hitlerowska władza pękała. Strach obejmował najwyższych, którzy uznali, że najwyższy czas przygotować się do nowego życia.

5

Panika

Dwa tygodnie przed nieudanym zamachem w Wilczym Szańcu Karl Hanke[19], Gauleiter[20] Dolnego Śląska, zorganizował we Wrocławiu wielką fetę. Jakby wyczuwając zaniepokojenie Hitlera stanem morale wojska, postanowił pokazać, że na niego może liczyć, jako na niezłomnego obrońcę niemieckiej ziemi. Dlatego zaprosił człowieka, który stał najbliżej Hitlera – ministra propagandy Josepha Goebbelsa.

Tłumy zbierały się przed Halą Ludową już od południa 7 lipca 1944 roku, choć wystąpienie ministra zapowiedziano na późne godziny popołudniowe. Ludzi ściągał nie tyle autorytet Goebbelsa, ile chęć usłyszenia słów, które mogły dać im nadzieję, że Rzesza wciąż jest na tyle silna, żeby nie dopuścić wroga do ich miasta. Wojska radzieckie były jeszcze daleko, stały nad Wisłą, ale niepokój budziły zapowiedzi, że lada dzień wszyscy mieszkańcy Wrocławia powinni stawić się do budowy fortyfikacji wokół miasta.

Już przed przyjazdem Goebbelsa 12 tysięcy miejsc w hali zostało zajętych, a ponieważ na zewnątrz, w przylegającym do hali parku Scheitinger, zebrał się równie wielki tłum, ustawiono tam megafony, aby wszyscy mogli słyszeć ministra.

Karl Hanke (z lewej) składa życzenia Gerhartowi Hauptmannowi(NAC).

Goebbels, zrelaksowany i pewny siebie, stanął za mównicą, o którą oparł rękę. Drugą wsparł na biodrze. Zapewne chciał zatrzeć wrażenie, jakie miały wywołać jego słowa. Nie mógł ukrywać, jak trudne jest położenie Niemiec.

– Wróg, mając zdecydowaną przewagę, rozpoczął generalną ofensywę na wschodzie i zachodzie – powiedział. – Jeżeli nie odrzucimy ich wojsk, nasi wrogowie zetrą Niemcy i każdego Niemca z powierzchni ziemi. Naród niemiecki znalazł się w niebezpieczeństwie!

To było zaledwie wprowadzenie do tego, co miał przekazać mieszkańcom Wrocławia. Ostatecznie nie przyjechał tu, aby ich straszyć, lecz zagrzewać do walki i przekonać, że tragiczna sytuacja wkrótce się zmieni.

– My, narodowi socjaliści, znieśliśmy i przezwyciężyliśmy tak wiele kryzysów w historii naszego ruchu i Rzeszy, że ani przez chwilę nie wątpimy w zwycięstwo. Najlepszą gwarancją zwycięstw jest Führer! Zwracamy się do niego z religijną wiarą. On pewną ręką przeprowadził nasz naród przez wszystkie niebezpieczeństwa. Złożył takie samo przyrzeczenie jak my: walka, do której naród stanie z całkowitym fanatyzmem, nie może zakończyć się niczym innym, jak tylko zwycięstwem!

Pierwszy zerwał się z krzesła Karl Hanke i podniósł rękę. Orkiestra zaczęła grać hymn, a tysiące wrocławian w Hali Stulecia i w parku stanęło na baczność, aby zaśpiewać „Deutschland, Deutschland über alles”. Hanke przy każdej okazji starał się demonstrować niezachwianą wiarę w Hitlera i zwycięstwo. Wcześniej, gdy przyjechał z gospodarską wizytą do Namslau[21], miasteczka położonego niespełna 70 kilometrów na zachód od Wrocławia, mówił do mieszkańców zebranych na rynku:

– Wojna na froncie wschodnim zainteresuje mnie dopiero wtedy, gdy pierwsi Rosjanie pojawią się tutaj, w okolicy Namslau.

Mówił to lekko i ironicznie, co miało świadczyć o tym, że nigdy do tego nie dojdzie. Kłamał. Zbyt dobrze orientował się w sytuacji frontowej, aby w to wierzyć. Wiedział o szybko rozwijającej się ofensywie wojsk radzieckich na Ukrainie. Przewaga Armii Czerwonej na tym froncie, który już minął granice przedwojennej Polski, była druzgocząca. Rosjanie, rozpoczynając 23 czerwca 1944 roku wielką operację „Bagration” na froncie o szerokości 1100 kilometrów, mogli rzucić do walki dziesięciokrotnie więcej czołgów, siedmiokrotnie więcej samolotów i prawie trzykrotnie więcej żołnierzy. Dzięki temu mogli posuwać się do przodu o 20‒25 kilometrów dziennie, co dorównywało wielkim sukcesom niemieckich oddziałów pancernych na początku wojny w ZSRR. Oczywiście było to okupione wielkimi stratami żołnierzy i sprzętu.

Rosjanie każdego dnia walk tracili 11 260 zabitych i rannych żołnierzy (łącznie w czasie operacji „Bagration” – 765 800 zabitych, rannych i zaginionych żołnierzy). Mieli jednak wystarczająco dużo rezerw, aby te straty uzupełniać. Niemcy – nie. W trakcie operacji „Bagration” stracili 17 dywizji i 3 brygady. Liczebność jednostek, które zdołały wycofać się na zachód, zmniejszyła się o połowę.

Operacja „Bagration”(archiwum autora).

Można by uznać, że Hanke czuł się pewnie we Wrocławiu, za potężną linią obronną, którą stanowiła Odra. W końcu lat 20. XX wieku Niemcy przystąpili do fortyfikowania brzegów rzeki, budując na Dolnym Śląsku 650 schronów bojowych wzdłuż 150-kilometrowego frontu „Oderstellung”. Po zwycięskiej kampanii wrześniowej w 1939 roku i po kolejnych zwycięstwach na zachodzie i wschodzie Europy fortyfikacje nad Odrą uznano za niepotrzebne, więc ze schronów wyjmowano uzbrojenie i wyposażenie, aby przewieźć je na zachód Francji, gdzie już od 1942 roku trwały przygotowania do odparcia spodziewanej inwazji wojsk aliantów. Zagrożenia ze wschodu nikt się nie spodziewał, ale narosło niespodziewanie szybko. W sierpniu 1944 roku, gdy Armia Czerwona zatrzymała się nad Wisłą, okazało się, że nie ma już czasu i możliwości, aby „Oderstellung” przywrócić dawną siłę. Zabrakło również żołnierzy, którzy mogliby te umocnienia obsadzić i ich bronić. Zadecydowano więc, że schrony oraz nowo budowane umocnienia ziemne zostaną obsadzone przez wycofujące się wojska oraz jednostki rezerwowe, co – jak się okazało – było fatalną decyzją. Ich morale i wartość bojowa nie były duże, a ponadto brakowało im przeszkolenia w obsłudze fortyfikacyjnych urządzeń. W takich warunkach utrzymanie ducha bojowego zyskiwało decydujące znaczenie i Gauleiter miał tego pełną świadomość.