Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Star Carrier. Tom 5. Ciemna materia

Star Carrier. Tom 5. Ciemna materia

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64030-35-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Star Carrier. Tom 5. Ciemna materia

Lotniskowcowa grupa bojowa pod dowództwem Trevora „Piachu” Graya wyrusza do Czarnej Rozety, aby ustalić, w jakich okolicznościach został zniszczony okręt „Endeavor” i jego eskorta. Odkrywają oznaki działania cywilizacji tak potężnej, że jest w stanie kształtować nie tylko poszczególne planety, słońca czy galaktyki, ale całe wszechświaty. Tymczasem na Ziemi trwa wojna Stanów Zjednoczonych Ameryki z Konfederacją. Wojna nie tylko o przejęcie podnoszonych z ruin terenów zamieszkanych przez prymów, ale przede wszystkim mająca na celu zmuszenie USNA do podjęcia wraz z rządem w Genewie rozmów z Sojuszem Sh’daar. I to rozmów, które uczynić mają z ludzkości kolejną rasę podległą prastarej cywilizacji. Prezydent Koenig, sprzymierzony z Hegemonią Chińską, Północnymi Indiami, Rosją i Teokracją Islamską, nie chce się zgodzić na podobne rozwiązanie. Na pewno nie po tym, jak zniszczono stolicę USNA atakiem nanodekonstrukcyjnym, zabronionym wszelkimi konwencjami.

Sytuacja staje się coraz bardziej napięta, a wracający z wyprawy do Czarnej Rozety admirał Gray znajduje w okolicach Saturna ślady ataku floty Konfederacji na amerykańską stację kosmiczną. W dodatku siły wroga wspierane są przez jednostkę kosmiczną nieznanego pochodzenia.

Co w takim położeniu powinien uczynić prezydent USNA? Jaką rolę odegra w wydarzeniach admirał Gray? Tego czytelnik dowie się na stronach piątej części cyklu Star Carrier. Ian Douglas umiejętnie stopniuje napięcie, sprawiając, że trudno się oderwać od lektury. Znakomite opisy zmagań kosmicznych są firmowym znakiem tego autora, a świetnie poprowadzona intryga pobudza tylko dodatkowo ciekawość odbiorcy.

Polecane książki

"Kiedy policja w Charlotte znajduje zwłoki nastolatki na poboczu dwupasmówki, Temperance Brennan obawia się, że dziewczyna była ofiarą przestępstwa. W jej torebce policja znajduje kartę klubu linii lotniczych podpisaną przez prominentnego lokalnego biznesmena Johna Henry’ego Story, który zginął w st...
  Wolne to dwanaście rozmów z kobietami, które wybrały podróż do wolności. Ich wolność jest darem, ale i bywa gorzką koniecznością. To opowieść o kobietach, których siła wydaje się niewyczerpana i u których determinacja jest właściwie grupą krwi.   Dwie aktorki: jedna odważyła się zagrać matkę, leka...
Poradnik zawiera cenne wskazówki dla niezależnych autorów dotyczące wydania i skutecznej promocji książki. Dzięki niemu przekonasz się, że wydanie własnej książki to rzecz łatwa i przyjemna!...
Książka ta śledzi – w dużej mierze w oparciu o dowody udostępnione po upadku Związku Radzieckiego – bieg losów Armii Czerwonej, od r. 1918, gdy narodziła się ona jako awangarda światowej rewolucji, do r. 1941, w którym stowarzyszyła się z „twierdzą kapitalizmu”, Stanami Zjednoczonymi. Praca zajm...
W kolejnej książce – poradniku dla zdeterminowanych osób cierpiących na fibromialgię, które zrobią wszystko dla siebie, aby wyzdrowieć – pokazuję pewne ważne aspekty rehabilitacji, jako ogólnego podejścia do procesu usprawniania siebie i powrotu do normalnego funkcjonowania. W zakres tego pojęci...
Gustav Meyrink, a właściwie Gustav Meyer, to żyjący w latach 1868-1932 austriacki pisarz, okultysta, mistyk, znawca kabały i jeden z najwybitniejszych twórców fantastyki grozy. Jego powieści powszechnie uznaje się za prekursorskie względem późniejszych osiągnięć surrealizmu i powieści egzystencjalne...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ian Douglas

Ian Douglas

Star Carrier

Tom V

Ciemna materia

Przekład Justyn „Vilk” Łyżwa

Warszawa 2014

W serii Star Carrier dotychczas ukazały się:

TOM I

PIERWSZE UDERZENIE

TOM II

ŚRODEK CIĘŻKOŚCI

TOM III

OSOBLIWOŚĆ

TOM IV

OTCHŁAŃ

Tytuł oryginału: Star Carrier: Dark Matter

Copyright © 2014 by William H. Keith, Jr.

Projekt okładki: Agencja Ilustratorsko-Reklamowa MOTOKO

Redakcja: Rafał Dębski

Korekta: Agnieszka Pawlikowska

Skład i łamanie: Ewa Jurecka

Wydawca:

Drageus Publishing House Sp. z o.o.

ul. Kopernika 5/L6

00-367 Warszawa

e-mail:drageus@drageus.com

www.drageus.com

ISBN epub: 978-83-64030-35-2

ISBN mobi: 978-83-64030-36-9

Opracowanie wersji elektronicznej:

Karolina Kaiser

Prolog

Sami siebie nazywali Świadomością.

Podążając za słabymi, lecz wyczuwalnymi przeciekami grawitacji z jednego wszechświata do drugiego, wyczuli okrąg wirującej masy i otworzyli przejście pomiędzy branami, pojawiając się w czterowymiarowej przestrzeni nieznacznie różniącej się od innych znanych im rzeczywistości. Obecnie pracowali nad utworzeniem stałego połączenia pomiędzy wszechświatami, budując dźwigary i łącza mające długość lat świetlnych, tworząc stałe światło bezpośrednio z energii próżni, kotwicząc słońca, wydobywając jądra gwiazd i zmieniając strukturę samej materii czasoprzestrzeni.

W tym miejscu Świadomość łączyła kilka wszechświatów. Metaumysł, zbiorowa jaźń była fenomenem wywodzącym się z setek biliardów pojedynczych umysłów, funkcjonujących w różnych rzeczywistościach i czasach. Najstarsze osobowości istniały dłużej niż wszechświaty, z których się wywodziły, funkcjonując jako formy nomadycznej jaźni, przenoszące się z jednej rzeczywistości do innej, równoległej.

Świadomość posiadała prawdziwie boską potęgę twórczą i naukową. Zdawała sobie sprawę z  wydarzeń zachodzących w bardzo szerokim zakresie wymiaru i czasu, od fluktuacji kwantowych w energii próżni, które były podstawą każdej rzeczywistości, aż do grawitacyjnego oddziaływania pomiędzy galaktycznymi gromadami. Jej zmysły funkcjonowały w wielu wymiarach, pozwalając zagłębiać się w jądra gwiazd, a także manipulować czasem w subtelny i często bardzo zaskakujący sposób.

Niestety, niektóre zjawiska były może nie nazbyt małe, skoro wielokrotnie przerastały rozmiary pojedynczego atomu, ale zbyt mało ważne, by zostać zauważone przez metaumysł bez uprzedniego zwrócenia na siebie jego specjalnej uwagi.

Do zjawisk takich należała flotylla okrętów bojowych USNA pojawiająca się właśnie w polu konstrukcji…

Rozdział pierwszy

20 stycznia 2425

Lot rozpoznawczy Shadow Jeden

Omega Centauri

Godzina 10.10 TFT

– I trzy… i dwie… i jedna… Start!

Przyspieszenie wcisnęło porucznika Louisa Waltona w oparcie fotela CP-240 Shadowstar, gnającego wzdłuż wąskiego tunelu startowego. Po chwilowym zamroczeniu i utracie widzenia spowodowanej przeciążeniem siedmiu g pilot odczuł gwałtowną ulgę, gdy maszyna opuściła kanał i znalazła się w próżni. Za ogonem myśliwca ogromny, szary dysk kopuły ochronnej „Ameryki” z każdą chwilą malał, by po chwili zamienić się w błyszczący punkt, a wreszcie całkowicie zniknąć. Prędkość oddalania się wynosiła sześćset kilometrów na sekundę.

Zwiadowca ujrzał przed sobą poskręcane, dziwne światło.

– Kontrola lotów, tu Shadow Jeden – zameldował pilot. – Znajduję się w otwartej przestrzeni.

– Przyjęłam, Shadow Jeden – odparł kobiecy głos. – Wejdź na jeden-pięć-jeden przez zero-trzy-dwa. Bądź tam ostrożny.

– Bardzo zdecydowanie potwierdzam – odparł Walton. – Tak się składa, że mówisz do wzorca ostrożności, ściągniętego wprost z biblioteki „Ameryki”.

– Lou – odpowiedział ten sam głos z KL – gdyby tak było, nie zgłosiłbyś się jako pierwszy do wykonania tego zadania.

To była, niestety, prawda. Ale przecież Walton nie mógł przegapić takiej okazji.

Widok z kamer na dziobie shadowstara przesyłany był przez system przetwarzania wideo bezpośrednio do mózgu pilota. Z tej perspektywy to on sam był myśliwcem rozpoznawczym mknącym w nieznane.

Przelatywał przez rejon gromady kulistej, ogromnego roju gwiazd znanego jako Omega Centauri, oddalonego o około szesnaście tysięcy lat świetlnych od Układu Słonecznego. Gromada zmieniła się w porównaniu z tym, czym była jeszcze niedawno.

Z całego ogromnego, usianego gwiazdami nieba zniknęło już setki tysięcy słońc, pozostawiając ciemne ślady niby blizny po pchnięciach sztyletem. Gwiazdy celowo zderzane były z innymi, tworząc błękitnego giganta jaśniejącego w środku gromady i rozświetlającego zimnym niebieskim blaskiem obszar o średnicy sześćdziesięciu dni świetlnych.

Od głównego słońca we wszystkich kierunkach rozciągała się jakaś struktura.

W labiryntach wydziału rozpoznawczego „Ameryki” nazwano ją „stellarchitekturą”. Niewyobrażalnie rozległy splot promieni, platform, sfer, łączników, łagodnych łuków. Jedne struktury najwyraźniej były stałe, inne zaś zbudowano z błękitnej mgiełki. Podążanie wzrokiem za niektórymi z tych promieni nie stanowiło dobrego pomysłu, bo zostały skręcone w sposób, który sugerować mógł, że w grę wchodziło coś więcej niż trójwymiarowa przestrzeń.

Najbardziej niepokojący okazał się jednak fakt, że czas także zakrzywiono w przedziwny sposób. Żadne z tych zjawisk nie miało miejsca jeszcze cztery miesiące wcześniej, gdy do Omega Centauri przybył okręt badawczy „Endeavor”. W tej chwili niebo zapełniały struktury, które wydawały się rozciągać na przestrzeni lat świetlnych, a część stellarchitektury o rozmiarach ponad czterech miesięcy świetlnych była już widoczna. Aczkolwiek światło z jej odległych końców nie zdążyło jeszcze pokonać dystansu dzielącego je od obserwatorów.

Do tego wszystkiego dochodziło coś, co wydział naukowy „Ameryki” nazywał nienaruszalnymi prawami fizyki. A mimo to można było zobaczyć tu promienie przypominające pajęczynę jaśniejącą w świetle dziesięciu milionów gwiazd, które w jakiś sposób umocowane zostały do centralnego słońca. Przestrzeń i czas w tym miejscu wydawały się rządzić zupełnie innymi prawami.

Efekt był niewyobrażalnie piękny, składały się na niego abstrakcyjne wzory z miliardów cieni i odcieni błękitu i fioletu z głębokimi, czerwonymi znaczeniami w miejscach, gdzie struktury znikały z normalnej czasoprzestrzeni.

– BCI „Ameryka”, tu Shadow Jeden – powiedział Walton. – Wychodzę spod KL.

– Przyjąłem, Shadow Jeden – odpowiedział mu głos z bojowego centrum informacyjnego „Ameryki”. – KL potwierdza przekazanie do BCI. Ma pan pozwolenie na rozpoczęcie wykonywania zadania.

– Odpalam za trzy… dwie… jedną… teraz!

Z przyspieszeniem pięćdziesięciu tysięcy g shadowstar pognał w głąb gromady.

USNA CVS „Ameryka”

Czarna Rozeta

Omega Centauri

Godzina 10.16 TFT

– Chciałbym wiedzieć, na co, do cholery, patrzymy.

Kontradmirał Trevor „Piachu” Gray spoglądał na zajmujący całą ścianę wyświetlacz w świetlicy oficerskiej „Ameryki”. Robił to przy każdej możliwej okazji od czterech dni, a mimo wszystko nie zbliżył się ani o krok do odpowiedzi na pytanie, czego świadkiem była cała grupa bojowa od momentu przybycia tutaj.

Jedno nie ulegało wątpliwości: cokolwiek to było, było nieprawdopodobnie piękne, a jednocześnie całkowicie nieznane i tajemnicze, pozostające absolutnie poza ludzką granicą poznania i rozumienia.

Gromada kulista Omega Centauri była największym tego typu skupiskiem gwiazd w galaktyce Drogi Mlecznej. Mająca średnicę dwustu trzydziestu lat świetlnych sfera, składająca się z dziesięciu milionów gęsto upakowanych gwiazd, stanowiła kiedyś jądro małej, nieregularnej galaktyki pochłoniętej przez Drogę Mleczną około osiemset milionów lat temu. W tamtym czasie Ziemię zamieszkiwały jedynie organizmy jednokomórkowe, które właśnie dokonywały rozdziału płci. Grupa wielu wysoko rozwiniętych technicznie cywilizacji przeprowadzała właśnie stellaforming swojej galaktyki. Wśród licznych dokonanych przez nią zmian było stworzenie rozety z sześciu ogromnych, sztucznie powiększonych gwiazd, o masie czterdziestu Słońc każda, obracających się wokół wspólnego środka grawitacji w sposób, który, jak uważano, otwierał drogę do innych części przestrzeni, a prawie na pewno także do innego czasu.

Galaktyka, zwana przez jej mieszkańców Chmurą N’gai, została podzielona i pochłonięta, a jej zamieszkałe światy rozproszone. Mniej więcej w tym samym czasie gwiezdne kultury N’gai, nazywane zbiorowo ur-Sh’daar, przeszły osobliwość technologiczną, rodzaj technicznej metamorfozy, która wyniosła je wysoko ponad poziom tych, które nie zdecydowały się na ten krok.

Ci właśnie Outsiderzy w ciągu następnych ośmiuset siedemdziesięciu sześciu milionów lat przekształcili się w Sh’daar – tajemniczych Galaktycznych Władców, którzy zdominowali tysiące innych cywilizacji gwiezdnych rozproszonych po całej Galaktyce, aby w końcu stać się wrogami ludzkości.

Tyle przynajmniej zdołała dowiedzieć się Grupa Bojowa „Ameryka” pod dowództwem admirała Koeniga, gdy przy użyciu antycznego, sztucznego generatora osobliwości – wirującego cylindra o długości kilometra zwanego AGTR – dostała się w zamierzchłą przeszłość, by stawić czoła Sh’daar na ich własnym terenie. Nawiązano w tym czasie nić kontaktu i uzgodniono zawieszenie broni.

To wszystko działo się dwadzieścia lat temu. Gray w tym czasie był pilotem myśliwca pełniącym służbę w stopniu porucznika Marynarki.

Boże, jak długą drogę przebył od tego czasu.

Kapitan Marynarki Sara Gutierrez była jedną z dwóch odzianych na czarno kobiet stojących obok Graya w świetlicy.

– To takie straszne – powiedziała.

– Straszne? Dlaczego?

– Jak pan widzi, zniszczyli całe obszary gromady, zniszczyli gwiazdy! Z jakimi potworami mamy do czynienia?

– Z bardzo potężnymi – odpowiedziała druga kobieta, komandor Laurie Taggart, szef służby uzbrojenia „Ameryki”.

Gromada Omega Centauri została częściowo zniszczona. Cienkie jak igły, nieprawdopodobnie długie, czarne promienie rozciągały się od sztucznego, centralnego słońca i łączyły miejsca w gromadzie, skąd zniknęło setki tysięcy gwiazd, zniszczonych lub przemieszczonych.

Niebo w centrum gromady zdominowane zostało przez ogromne pole niebieskofioletowej poświaty: enigmatyczną strukturę, która wydawała się stworzona z samego światła, stanowiącą rozległą konstrukcję promieni, platform i kul, wypełnioną błękitną mgłą. Wiele elementów owej struktury wydawało się zakrzywionych w nieprawdopodobny, mylący wzrok sposób. Jak na litografii M.C. Eschera, zjawisko wydawało się nie przestrzegać normalnych praw trójwymiarowej geometrii. Z oddali sztuczne słońce pięćdziesiąt razy większe od ziemskiego, stworzone przez zderzenie wielu gwiazd z gromady, rozświetlało centralne obszary Omega Centauri zimnym, ostrym blaskiem.

– Wydaje mi się, że chcą to przyłączyć do Rozety – powiedział Gray. – Może uda nam się dowiedzieć więcej, gdy nasza sonda rozpoznawcza dotrze bliżej.

Jak nazywał się pilot dopiero co wystrzelonego VQ-7 Shadowstar? A, Walton. Wewnętrzne łącze dowódcy podsunęło dane osobowe. Młody chłopak, dwadzieścia pięć lat, od czterech w Marynarce, dwie żony i mąż w Omaha…

A teraz gnał prosto w serce zagadki.

Głęboko w centrum Omega Centauri znajdowała się tajemnicza Czarna Rozeta. Gdy było się wystarczająco blisko, oczom obserwatora ukazywał się czarny pierścień wirujących z prędkością dwudziestu sześciu tysięcy kilometrów na sekundę dziur.

Osiemset siedemdziesiąt sześć milionów lat wcześniej Rozeta była Sześcioma Słońcami, sześcioma gigantycznymi gwiazdami, stworzonymi i grawitacyjnie ustabilizowanymi przez ur-Sh’daar. Ale gwiazdy o takich rozmiarach nie żyją długo, biorąc pod uwagę skalę kosmosu, najwyżej kilkadziesiąt milionów lat. Dawno temu Sześć Słońc eksplodowało, ich jądra zapadły się w czarne dziury, punktowe źródła nieprawdopodobnie silnego pola grawitacyjnego. Ich obrót wokół wspólnego środka ciężkości powodował nakładanie się pól grawitacyjnych i gwałtowne zaburzenia w czasoprzestrzeni, które tworzyły rodzaj gwiezdnych wrót, większych i zdecydowanie potężniejszych niż cylindry typu AGTR, odkryte w różnych miejscach Galaktyki.

Najbardziej poruszało Graya nie zniszczenie tak wielu słońc, lecz fakt, że Obcy z Rozety wydawali się tworzyć kolosalną stellarchitekturę jednocześnie w przestrzeni i w czasie.

W jakiś sposób Obcy rozbierali gromadę i zamieniali ją w swoją czasoprzestrzenną strukturę. Domysły zespołu fizyków z pokładu „Ameryki” sugerowały, że Obcym udało się tak przekształcić continuum czasoprzestrzeni, że w rzeczywistości zmienili historię Omega Centauri. Te czarne pasy i dziury, widoczne obecnie wśród gwiazd, nie zostały stworzone w ciągu ostatnich czterech miesięcy, światło potrzebowało ponad wieku, by przenieść w to miejsce informację o zmianach, a więc i zmiany musiały zajść w tym czasie.

Samo to świadczyło o potędze Budowniczych.

– Zastanawiam się, czy któraś z tych zniszczonych gwiazd posiadała światy – powiedziała Gutierrez. – Mam na myśli zamieszkałe światy.

– To mało prawdopodobne – odparł Gray. – Proszę pamiętać, że te gwiazdy były jądrem antycznej galaktyki. Większość z nich to druga populacja. A to znaczy, że są ubogie w metale, prawie sam wodór, i są bardzo, bardzo stare. Nie mają praktycznie żadnego materiału budulcowego do stworzenia planet.

– To nadal wydaje się… aroganckie – zauważyła Laurie Taggart. – Pojawiać się znikąd i rozbierać gromadę gwiezdną! Tak jakby byli jej właścicielami!

– Jak Gwiezdni Bogowie? – zapytał Gray, uśmiechając się lekko.

– Pieprz się – odparła Taggart i po chwili dodała: – Sir!

Gray przyjął wulgarną poufałość chrząknięciem. Zasłużył sobie. Laurie Taggart była AOK, antyczną obcą kreacjonistką, wyznawczynią religii mającej na Ziemi ponad dwadzieścia milionów oficjalnych wiernych. Kolejne miliony podzielały ich poglądy, nie należąc oficjalnie do Kościoła. AOK utrzymywali, że w zamierzchłej przeszłości Ziemia nawiedzona została przez rozwiniętych technologicznie obcych, którzy zaingerowali w genom ówczesnych dwunogich istot.

Gray nie kupował tej wersji wydarzeń. Mitologia AOK opisywała antycznych obcych jako międzygwiezdnych stróżów, bardzo ludzkich, budujących piramidy, tworzących różnorakie hybrydy, bombardujących termonuklearnymi głowicami Sodomę i Gomorę czy wywołujących ogólnoświatowy potop, gdy „podopieczni” za bardzo ich zdenerwowali.

Gdyby Gwiezdni Bogowie istnieli, zdaniem Graya bardziej przypominaliby właśnie Budowniczych, bez zastanowienia anihilujących systemy gwiezdne, zmieniających historię całych gromad galaktycznych i będących na takim stopniu rozwoju technologicznego, że nie zauważali nawet jakiejś tam ludzkości. Admirał i oficer uzbrojenia wielokrotnie na ten temat dyskutowali, a Gray uwielbiał od czasu do czasu wbijać Taggart szpileczkę.

Spotkanie z tymi istotami, niszczącymi gromadę gwiezdną, mocno nią wstrząsnęło. Może nie należało więc żartować z jej religii.

Tak czy owak, tego typu zachowania obecnie uważane były za społecznie nieakceptowalne. Biała Konwencja, zbiór umów międzynarodowych obowiązujący od końca dwudziestego pierwszego wieku, zabraniała jedynie prób nawracania innych na własną religię, jednak po trzech i pół wieku jej obowiązywania ludzie zaczęli za normę uznawać powszechny zakaz jakiejkolwiek dyskusji na temat wiary. Tego typu rozmowy uważano za grubiaństwo. Oczywiście dopuszczalne były dysputy i wymiana poglądów między bliskimi przyjaciółmi, jednak na pewno nie w warunkach podległości służbowej.

Gray zdawał sobie sprawę z tego, że przedziwny, obcy widok oddziałuje na wszystkich we flotylli. Nęka ich. Najgorsza była świadomość, że obcy unicestwili okręt badawczy RSV „Endeavor” oraz dwa niszczyciele stanowiące jego ochronę, „Miller” i „Herrera”, zabijając przy tym ponad tysiąc pięciuset członków załóg. Okręty zniknęły w ułamku sekundy, gdy coś przedostawało się przez Rozetę z… jakiegoś innego wymiaru. Zniszczenie zostało nagrane przez kamerę szybkiego, automatycznego kuriera-zwiadowcy HVK-724, który następnie przekazał obrazy na Ziemię.

Gray i jego sztab spędzili wiele godzin, studiując to nagranie. Obce okręty, jeśli to były okręty, wydawały się gładkimi, wypolerowanymi owalami o średnicach wahających się od kilku metrów do prawie kilometra. Obecnie nie pozostał po nich ślad… jedynie te enigmatyczne struktury świetlne.

– Jeśli chodzi o to, na co patrzymy, sir – kontynuowała cicho Taggart – wydaje mi się, że musimy przyjąć, iż używają oni Rozety jako bramy tranzytowej, prowadzącej do miejsca, skąd przybyli. Wiemy, że istnieje mnóstwo możliwych dróg przez wrota w czasoprzestrzeni.

– Kwadryliard – odpowiedział Gray. – Dziesięć do dwudziestej siódmej różnych dróg. Zakładając, że Czarna Rozeta posiada takie same właściwości, jak Sześć Słońc zbudowanych osiemset siedemdziesiąt sześć milionów lat temu.

– Obecnie liczba dróg może być znacznie większa – odezwał się głos w głowach rozmówców. AI okrętu cały czas była na stanowisku, od czasu do czasu dołączając do dyskusji.

– Dlaczego? – spytała Gutierrez.

– Czarne dziury Rozety w Omega T-prime odkształcają czasoprzestrzeń pomiędzy nimi w dużo większym stopniu, niż robiło to Sześć Słońc w T-sub. Obecna liczba możliwych dróg oscylować może w okolicy dziesięciu do trzysta sześćdziesiątej trzeciej potęgi, co w naszych warunkach uznać możemy za nieskończoność.

Omega T-prime było określeniem odnoszącym się do gromady kulistej Omega Centauri istniejącej w chwili obecnej, czyli w roku 2425. Omega T-sub było skrótem od T-0,876gy, wyrażenia wymawianego jako „T sub minus zero przecinek osiem siedem sześć giga roku” i opisującego Chmurę N’gai za czasów ur-Sh’daar, osiemset siedemdziesiąt sześć milionów lat temu.

Gray pomyślał, że skoro Obcy z Rozety tak zawzięcie przebudowują przeszłość, może okazać się konieczne stworzenie nowej terminologii czasoprzestrzennej. Podróże w czasie bardzo wszystko komplikowały.

Możliwość przekształcania czasu była oczywistym następstwem możliwości zaginania przestrzeni. Od czasów Einsteina fizycy wiedzieli, że czas i przestrzeń nie funkcjonują osobno, lecz jako jedno zjawisko. Ludzkie okręty używały emitowanej, sztucznej osobliwości grawitacyjnej, by poruszać się w przestrzeni, w teorii to samo powinno być możliwe w odniesieniu do czasu, jednak wymagało energii, ogromnej ilości energii, większej, niż mógł dostarczyć generator mocy lotniskowca. Być może w ciągu kilku następnych stuleci…

Ale Obcy z Czarnej Rozety robili to teraz.

Z obecnej pozycji „Ameryki” sama Rozeta była niewidoczna z powodu odległości, jednak nagrania zrobione przez „Endeavor” przed zniszczeniem ukazywały błyski przebijające się przez czarny pierścień wirujących osobliwości.

Gray kolejny raz zadawał sobie pytanie, o co chodziło Obcym? Kim byli? Skąd i z jakiego czasu przybyli? Czy to Sh’daar? A może ur-Sh’daar po transformacji? Albo ktoś inny lub coś całkowicie innego?

Gwiezdni Bogowie? Nazwa była dobra jak każda inna, jednak określenie Obcy z Rozety niosło mniejszy ładunek emocjonalny dla ludzkich obserwatorów zgromadzonych na pokładach „Ameryki” i jej flotylli.

Admirał sprawdził czas. Shadowstar Waltona powinien być już całkiem blisko Czarnej Rozety. Jeśli Walton przetrwał lot, mieli szansę dowiedzieć się czegoś więcej o zamiarach Obcych.

Lot rozpoznawczy Shadow Jeden

Omega Centauri

Godzina 11.18 TFT

Porucznik Walton zmniejszał prędkość, a jego shadowstarem rzucało na boki. Musiał poruszać się zdecydowanie wolniej, jeśli AI miała zauważyć i nagrać cokolwiek podczas przelotu w okolicach Rozety. On sam nie widział praktycznie nic. Przekonfigurował osobliwość, aby nie przeszkadzała w uruchomieniu trybu niewidzialności. Patrząc pod większością kątów, shadowstar był niewidoczny, światło nadciągające z przestrzeni opływało kadłub maszyny. Jednak jako kamuflaż było to niezbyt skuteczne, jako że instrumenty i oczy nadal widziały zaburzenie tła gwiazd, gdy przelatywał. Szybko migająca osobliwość także nie pozostawiała złudzeń. Zawsze to jednak coś.

Na razie wydawało się, że Obcy z Rozety go nie zauważyli. Albo… ignorowali go.

Nie podobała mu się ta myśl, zupełnie jakby był mrówką, która przebiegła człowiekowi pod nogami.

Ale jeśli ten człowiek przyniósł ze sobą jedzenie…

– Sugeruję zrzucenie kamuflażu – odezwała się AI. – Zbliżamy się do obiektu.

– Zrób to – odparł Walton. – Zobaczmy, co my tu mamy.

Maskowanie opadło, a sztuczna inteligencja przekonfigurowała osobliwość. Pilota poraziło ostre światło serca gromady kulistej.

Miliony gwiazd tłoczyły się w sferycznym wnętrzu. Szramy czerni wskazywały miejsca, gdzie Obcy z Rozety wykazywali aktywność w swej tajemniczej pracy polegającej na jednoczesnym niszczeniu i tworzeniu. Widoczne były także sploty struktur ukształtowanych w ciągu ostatnich kilku miesięcy, rozległa pajęczyna błękitnego światła rozpięta na gwiazdach i pomiędzy nimi.

Z przodu po prawej stronie gromada kul dryfowała zawieszona w przestrzeni, każda srebrna i błyszcząca, jakby zbudowana z rtęci. Po lewej: Czarna Rozeta.

Wirujące wokół środka ciężkości z prędkością dwudziestu sześciu tysięcy kilometrów na sekundę czarne dziury widoczne były jedynie jako ciemna okrągła poświata. Gazy i pył otaczały Rozetę ciasną spiralą promieniującą krótszymi falami spektrum elektromagnetycznego, wypełniając niebo fioletowoniebieskim światłem. Anihilacja kurzu wywoływała twarde promieniowanie. Zdaniem Waltona było to bardzo niebezpieczne miejsce. Tarcze jego maszyny mog-ły przez pewien czas powstrzymać promieniowanie, ale na pewno nie w nieskończoność.

Shadowstar Waltona dryfował przez tę spiralę, sto tysięcy kilometrów od centralnego wlotu. W przestrzeni pomiędzy wirującymi osobliwościami widział gwiazdy, nie była to jednak gromada Omega Centauri.

Pilot przyjrzał się temu, co przekazywały kamery, lecz obraz był dużo bardziej rozmazany i odległy niż reszta gromady. W chwilę potem gwiazdy znikły, całkowicie zastąpione przez coś trudnego do opisania – skręcone, falujące wstęgi czerwieni, błękitu i złota, stanowiące jakby jądro mgławicy albo coś zupełnie nieznanego, pozostającego poza ludzkim pojmowaniem. Następnie zaczęły na chwilę pojawiać się różne widoki gwiazd, by za moment eksplodować czerwonopomarańczowym blaskiem. Prawdopodobnie był to widziany z bliska czerwony karzeł. Znów seria widoków gwiezdnych, a później panorama ukazująca spiralną galaktykę, nieco postrzępioną na końcu, wreszcie oślepiający błękitny błysk i twarde promieniowanie – być może wybuch supernowej lub coś, na co ludzie nie mieli jeszcze określenia.

Walton odnosił wrażenie, że sceny zmieniają się wraz ze zmianą kąta, pod jakim patrzył. Że przez grawitacyjnie storturowane gwiezdne wrota prowadziło praktycznie nieskończenie wiele dróg, że czasoprzestrzeń została porwana na kawałki, które oglądał podczas przemieszczania się shadowstara w poprzek wlotu Rozety. Tak go zafascynował ogrom widoków, że musiał zostać upomniany przez AI.

– Zaobserwowaliśmy odpowiedź od Obcych z Rozety – zakomunikowała sztuczna inteligencja myśliwca rozpoznawczego obojętnym głosem, który równie dobrze mógłby przekazywać prognozę pogody dla Omaha na najbliższy miesiąc. – Dokładnie na wprost.

Walton przeniósł uwagę z Czarnej Rozety na jasną, srebrną gwiazdę na kursie stycznym do swojego. Zwiększył przybliżenie i zogniskował optykę na gładkiej kuli, która nie pojawiła się ani na radarze, ani na innych czujnikach, z wyjątkiem tych, które zapisywały widzialną część spektrum elektromagnetycznego. Nie sposób było określić rozmiarów ani odległości do sfery. Mogła mieć równie dobrze metr, jak i setki metrów średnicy. Skoro była widoczna, dalmierz laserowy byłby w stanie podać dokładną odległość, ale jego impuls mógłby zostać odebrany jako atak.

Walton otrzymał bardzo jasne rozkazy: nie prowokować Obcych, nie powodować wrogich działań.

Zwiadowca chciałby, żeby Obcy mieli takie same rozkazy. Zgodnie z tym, co twierdzili ludzie z wydziału rozpoznawczego „Ameryki”, kilka miesięcy temu takie same kule spowodowały zniknięcie nieuzbrojonego okrętu badawczego wraz z eskortą. Jak dla niego, były to wrogie działania.

Jednak skala i rozmach stellarchitektury widocznej wokół Rozety dobitnie świadczyły o możliwościach technologicznych obcych istot, sugerując, że ludzie nie posiadali w arsenale nic, co mogłoby zagrozić przybyszom.

Obiekt na wprost stawał się coraz jaśniejszy. Jako że przedmiot zdawał się świecić światłem odbitym, można było przypuszczać, że się zbliżał.

– Uruchom napędy – polecił Walton. – Czas się wynosić.

– To niemożliwe – odparła AI.

– Czemu, do cholery?

– Brak odpowiedzi podzespołów. Próba uruchomienia projekcji osobliwości nie powiodła się. Obcy z Rozety mogą tak manipulować lokalną przestrzenią, aby to uniemożliwić.

– Kurwa! Co z generatorem mocy?

Generator mocy shadowstara był zmniejszoną wersją generatora „Ameryki”. Mikroskopijne, sztuczne czarne dziury wirowały wokół siebie w skali atomowej, uwalniając ułamek energii punktu zerowego, dostępnej w próżni na poziomie kwantowym. Gdyby Obcy zdławili osobliwość, generator by to zasygnalizował.

Tymczasem instrumenty wskazywały stały przepływ energii.

– Generator pracuje na optymalnym poziomie – zakomunikowała AI.

– Potrafisz to wytłumaczyć?

– Nie… chyba że Obcy zakłócają bardzo niewielką, określoną przestrzeń pomiędzy nosem maszyny a osobliwością.

Walton nie miał pojęcia, jak można by to osiągnąć. Jednak stare powiedzenie sprzed wieków, które od jakiegoś czasu kołatało mu się po głowie, okazało się nadzwyczaj adekwatne: „Każda wystarczająco zaawansowana technologia może zostać uznana za magię”. Nie pamiętał, skąd pochodził ten cytat, a nie miał głowy teraz tego sprawdzać. Planował zrobić to po powrocie na „Amerykę”.

O ile wróci. Srebrna kula przed nim rosła gwałtownie, zbliżając się z dużą prędkością. AI zdążyła jeszcze wysłać do grupy bojowej pełny przekaz.

W tym momencie sfera, otaczające gwiazdy, tajemnicze i dziwnie poskręcane struktury i wlot do Rozety rozmazały się i zapanowała absolutna ciemność…

Rozdział drugi

20 stycznia 2425

Lot rozpoznawczy Shadow Jeden

Omega Centauri

Godzina 11.22 TFT

…by w chwilę później ponownie eksplodować oślepiającym blaskiem.

Walton zamrugał. „Ameryka” wisiała w przestrzeni dokładnie dziesięć kilometrów przed nim. Jeszcze przed momentem znajdował się pięćdziesiąt jednostek astronomicznych, czyli siedem i pół miliarda kilometrów od lotniskowca, dryfując z prędkością kilometra na sekundę. Obecnie utrzymywał dokładnie tę samą prędkość, ale jego kurs zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni i w jakiś dziwny sposób w ciągu ułamka sekundy pokonał dystans pięćdziesięciu JA bez przyspieszania do podświetlnej.

Pamiętał sposób, w jaki zamykało się wokół niego niebo, tak jakby przestrzeń została zakrzywiona. Ale natychmiastowy skok na taką odległość? To było z ludzkiego punktu widzenia po prostu niemożliwe. Nawet przy prędkości podświetlnej i poddaniu się relatywistycznym zmianom czasu powinno to trochę zająć. A myśliwce były za małe, aby unieść projektory niezbędne do funkcjonowania nadświetlnych napędów Alcubierre’a.

Magia Obcych…

Współpracując z AI, która w sposób charakterystyczny dla maszyn nie okazywała żadnego zdziwienia, Walton zwolnił, dryfując wewnątrz strefy ochronnej lotniskowca.

– „Ameryka”! – wywołał. – „Ameryka”, tu Shadow Jeden.

Istniało realne zagrożenie, że automatyczne systemy obronne okrętu wezmą na cel zbliżający się myśliwiec i zniszczą go. System identyfikacji swój – obcy powinien oznaczyć go jako jednostkę własną, ale Walton nagle jakoś dziwnie stracił zaufanie do technologii. Jego zdaniem, w chwili obecnej wszechświat nie funkcjonował tak, jak powinien.

– Shadow Jeden, tu „Ameryka”! – odezwało się BCI. – Co ty tu robisz?

– Nie… nie wiem, „Ameryka”. Sekundę temu byłem przy Czarnej Rozecie. A potem…

Nastąpiła dłuższa przerwa, tak jakby oczekiwano, że Walton skończy myśl.

– No dobrze, Shadow Jeden – odparło po chwili BCI. – Masz zezwolenie na lądowanie. Zapraszamy.

– Zrozumiałem, przyspieszam.

Pilot nie ufał już sobie ani trochę.

USNA CVS „Ameryka”

Omega Centauri

Godzina 12.05 TFT

– Tak więc okazało się, że wiemy jeszcze mniej niż przedtem – powiedział Gray. – Superpotężni Obcy rozmontowują gromadę gwiezdną, a kiedy jeden z naszych myśliwców rozpoznawczych za bardzo się do nich zbliża, teleportują go na odległość pięćdziesięciu jednostek astronomicznych bez specjalnego wysiłku. Jakieś sugestie?

Admirał znajdował się w głównej sali odpraw „Ameryki” wraz ze sztabem i szefami wydziałów. Połowa z nich obecna była fizycznie, reszta połączyła się elektronicznie z innych części okrętu. Na wyświetlaczu, zajmującym powierzchnię całej ściany, pokazywano zapis przelotu Waltona nad Rozetą. W tym momencie widoczne były obce struktury rozciągające się szeroko na tle gwiazd.

– To… co oni zrobili z naszym myśliwcem rozpoznawczym – wolno powiedział komandor porucznik Philip Bryant, potrząsając głową – jest niemożliwe w świetle praw fizyki, jakie znamy.

Bryant był szefem „maszynowni” i jednym z najlepiej znających się na wszelkiego rodzaju napędach załogantów.

– Czysta moc – odezwał się drugi ze starszych „mechaników”, komandor Richard Halverson, świeżo promowany szef wydziału inżynieryjnego okrętu, ekspert od generatorów mocy i energii próżni.

– No właśnie. Jak, do cholery, mamy walczyć z czymś takim? – Komandor Dean Mallory był szefem wydziału operacyjnego. – Gdyby chcieli, pacnęliby nas jak muchę.

– Nie wydaje mi się, by admirał sugerował walkę – powiedziała kapitan Connie Fletcher. Była CAG „Ameryki”, czyli szefem wszystkich pilotów. – To nie miałoby sensu, prawda?

– A raczej przypominałoby pieprzone samobójstwo – dodał komandor Victor Blakeslee, starszy oficer nawigacyjny „Ameryki”, marszcząc czoło. – Sugestie? Do diabła, sugeruję, abyśmy podwinęli ogon i jak najszybciej zbierali się do domu.

– Zakładając, że pozwolą nam odlecieć – dodał głos kapitan Gutierrez. Znajdowała się teraz na mostku, ale konferencja była do niej transmitowana. – To może wcale nie być takie proste.

– Nie mamy powodów, by zakładać wrogie zamiary Obcych z Rozety. – Komandor porucznik Samantha Kline stała na czele wydziału ksenobiologii, czyli w skrócie WX. – Mogli zniszczyć maszynę porucznika Waltona, zamiast tego przerzucili go tutaj.

– Chciałbym pani przypomnieć – powiedział wolno Halverson – że te, te… istoty zniszczyły jednak „Endeavor”, „Millera” i „Herrerę”. Jeśli to nie był wrogi akt, to co nim, do cholery, jest?

– Wideo przywiezione przez drona HVK… nadal nie zostało do końca zinterpretowane – odparła Kline. – To mógł być wypadek lub pomyłka…

– Pomyłka istot tak potężnych? – spytała Fletcher. – Istot będących jak… bogowie? Ta myśl jest przerażająca.

– Są potężni – potwierdził Gray. Chciał w jakiś sposób zwekslować dyskusję z aspektu boskości Obcych z Rozety. Przed pierwszym osobistym spotkaniem z nimi sztab nie powinien ulegać demoralizacji. – Nie są jednak bogami. Jeśli popełnili błąd i zniszczyli „Endeavor”, to jest to właśnie dowód, prawda?

– Bardziej prawdopodobne jest – odezwał się doktor George Truitt – że po prostu mają to gdzieś. Proszę uwzględnić, że możemy mieć tu do czynienia z cywilizacją K-3.

Truitt był cywilnym specjalistą przydzielonym na „Amerykę”, a także kimś w rodzaju cudownego dziecka. Specjalizował się w ksenosofontologii i studiował nieludzkie umysły oraz sposoby zachowań, pracując w WX pod kierunkiem komandor Kline.

Gray spojrzał na naukowca. Dwa miesiące wcześniej, w listopadzie, ten człowiek okazał się wyjątkowo pomocny przy tworzeniu ofensywnej propagandy, która umożliwiła zwycięstwo ludzi przy Ozyrysie, ziemskiej kolonii przejętej przez podległą Sh’daar rasę Slan. Szczegółowo analizując rozmowy pomiędzy Grayem a dowódcą Slan, Truitt i jego zespół ekstrapolowali prawdopodobny model psychologiczny Slan, wskazujący, że przerażała ich myśl zaatakowania swojej własnej społeczności, był to dla nich akt niewyobrażalnego barbarzyństwa, a nawet zezwierzęcenia. Nadając do Slan wiadomość sugerującą, że ludzie myślą w podobny sposób, że dzielą z nimi kolektywną psychologię, Gray zmusił technologicznie lepiej rozwiniętego przeciwnika do wycofania się. Było to spektakularne zwycięstwo.

A Truitt okazał się jego bardzo ważnym elementem.

Szkoda, że był przy tym egoistycznym szpanerem, prezentującym talenty społeczne porównywalne z kanibalem.

– Co to, do cholery, jest cywilizacja K-3? – spytał Mallory.

– Chryste, nie wie pan, czym jest klasyfikacja Kardaszewa? – odparł pytaniem na pytanie Truitt. – Mam nadzieję, że na taktyce zna się pan lepiej niż na sofontologii technicznej.

– Kardaszew był rosyjskim astronomem – włączył się Gray – który opracował sposób klasyfikacji cywilizacji planetarnych lub międzygwiezdnych na podstawie tego, ile zużywają energii. Cywilizacja K-3 potrzebuje mniej więcej tyle energii, ile produkują wszystkie gwiazdy w galaktyce.

– To duże uproszczenie – powiedział Truitt. – W zasadzie…

– Jeśli pan pozwoli, doktorze – powiedział ostro Gray, przerywając mu – nie będziemy tu sprzeczać się na temat definicji sofontologicznych. Obcy z Rozety zademonstrowali możliwość przeróbki całej gromady gwiezdnej, milionów gwiazd, która sama w sobie daje im mocne K-2 w skali Kardaszewa, o ile nie K-3. Ludzka technologia jest na poziomie… ile to jest, doktorze? K-1,2?

– W przybliżeniu tak – powiedział Truitt. – Ale…

– Chodzi o to, że nasi techniczni przyjaciele są jakieś sto trylionów razy potężniejsi od nas. Zgadzam się z komandorem Blakeslee. Niewiele możemy tu zdziałać, z wyjątkiem ustawienia automatycznych stacji monitorujących.

– Cały czas zakładając, że pozwolą nam odlecieć – powtórzyła kapitan Gutierrez. – Znajdujemy się głęboko w ich obszarze operacyjnym.

Gray otworzył nowy kanał w swym wewnętrznym systemie komunikacyjnym i na przeciwnej ścianie wyświetlony został schematyczny rysunek gromady gwiezdnej. Gwiazdy zostały przysłonięte, w przeciwnym wypadku leżący w samym środku punkt zainteresowania, w którym znajdowała się również „Ameryka” i jej grupa bojowa, byłby całkowicie niewidoczny.

Klikając w myślach, admirał przybliżył widok jądra Omega Centauri. Cała gromada była gęsto upakowaną gwiazdami kulą o średnicy około dwustu trzydziestu lat świetlnych. Czarna Rozeta i większość konstrukcji Obcych znajdowały się w samym środku, a lotniskowiec był oddalony od nich jedynie o pięćdziesiąt JA, czyli prawie nic z punktu widzenia odległości międzygwiezdnych. Jednostka astronomiczna odpowiada średniej odległości Ziemi od Słońca, czyli około stu pięćdziesięciu milionom kilometrów. Rok świetlny równa się zaś w przybliżeniu około sześćdziesięciu czterem tysiącom JA.

Zdaniem Graya interesujący i cokolwiek niepokojący był fakt, że Obcy, kimkolwiek byli, całkowicie zignorowali „Amerykę” i towarzyszące jej okręty. Lotniskowcowa Grupa Bojowa Czterdzieści składała się z lotniskowca „Ameryka”, krążownika „Edmonton”, trzech niszczycieli: „Ramirez”, „John Young” i „Spruance”, oraz okrętu zaopatrzenia „Shenandoah”. Choć niewielka jako grupa zadaniowa Marynarki, flotylla posiadała dość dużą siłę ognia, a tymczasem Obcy ignorowali ją od momentu, gdy opuściła bąbel napędu Alcubierre’a tuż u bram tego… czymkolwiek były struktury, które tu budowali.

Z drugiej strony, przenieśli maszynę rozpoznawczą Waltona, gdy dryfowała na wprost Czarnej Rozety. Może jednak zwracali uwagę na ludzi lub ludzkie działanie mogło w jakiś sposób im przeszkadzać czy też zagrozić operacji.

Jak było w rzeczywistości? W jaki sposób grupa bojowa miała znaleźć odpowiedź na to pytanie?

– Czy WX ma jakieś sugestie co do możliwości nawiązania kontaktu z tymi… ludźmi? – spytał Gray.

– Nie mamy – powiedział Truitt.

– Możemy spróbować różnych języków Sh’daar – dodała Kline. – Dialektu handlowego Agletsch.

– Kimkolwiek są Obcy z Rozety – powiedział Truitt – najprawdopodobniej przebyli długą drogę. Wątpię, czy kiedykolwiek słyszeli o Sh’daar czy Agletsch.

Ci ostatni byli podróżującym w kosmosie gatunkiem, szeroko znanym jako handlarze informacjami. Dwie przedstawicielki tej rasy znajdowały się na pokładzie „Ameryki” aż do ostatniego pobytu okrętu na Ziemi, kiedy to zeszły na ląd, by odbyć długie sesje wymiany informacji z wywiadem Marynarki. O Agletsch wiedziano, że są nosicielami miniaturowych sztucznych inteligencji zwanych Społecznością, które komunikowały się ze Sh’daar za każdym razem, gdy w zasięgu znaleźli się oni sami lub inni nosiciele Społeczności. Przebywanie Agletsch na pokładzie okrętu wojennego zawsze wiązało się z ryzykiem ujawnienia tajemnic, ale z drugiej strony te istoty były niewiarygodnie użyteczne jako sprzymierzeńcy. Ich wiedza o imperium Sh’daar imponowała, zaś opracowane przez nie sztuczne języki handlowe wielokrotnie dowiodły swej uniwersalności i przydatności.

– A ja nie byłbym tego taki pewien – powiedział Gray. – Wiemy, że Rozeta zaczynała prawie miliard lat temu jako Sześć Słońc. Wiemy także, że Budowniczowie pozostawili cylindry AGTR porozrzucane po całej Galaktyce, a te artefakty pozwalają na podróż w czasie. Obcy z Rozety mogą być Budowniczymi, a jeśli tak, to mieli kontakt z sojuszem, a przynajmniej ze Sh’daar sprzed ponad ośmiuset milionów lat.

Cylinder przy Texaghu Resch umożliwiał kontakt ze Sh’daar zamieszkującymi Chmurę N’gai osiemset siedemdziesiąt sześć milionów lat wcześniej. Powszechnie uważano, że cywilizacja, która skonstruowała cylindry AGTR, była znacznie starsza i bardziej zaawansowana technologicznie nawet od Sh’daar.

– Nie mamy żadnych dowodów na to, że to Budowniczowie – rzucił Truitt. – Oni zapewne już dawno wymarli.

– Wątpię – powiedziała Kline. – Cywilizacji K-3 może nie dotyczyć już ryzyko zagłady. Z całą pewnością osiągnęła poziom zapewniający tak osobistą, jak i kulturalną praktyczną nieśmiertelność.

– A nie uważacie, że cywilizacja o zasięgu galaktycznym, na poziomie K-3 – dołączył do rozmowy Gray – powinna wiedzieć coś o obecności w sąsiedztwie innej cywilizacji K-3? Że powinny być w stanie komunikować się ze sobą?

– Niektóre z elektronicznych dialektów Agletsch mogłyby okazać się do tego idealne – powiedziała Kline. – Zostały opracowane dla gatunków, które biologicznie nie mają ze sobą nic wspólnego.

– Ale już transmitowaliśmy wiadomości z zapewnieniem o przyjaznych zamiarach i prośbą o otwarcie kanału komunikacyjnego – odezwała się komandor Pamela Wilson. Podobnie jak Gutierrez znajdowała się teraz na mostku i w odprawie uczestniczyła za pomocą łącza elektronicznego. – W drukrhu i w czterech innych dialektach Agletsch.

Języki te wprowadzone zostały do AI „Ameryki”, tak więc same Agletsch nie były konieczne do tłumaczenia. Gray wolałby jednak, aby pająkowate małe obce nadal znajdowały się na pokładzie. Mógłby zapytać, czy spotkały się już kiedyś z czymś podobnym do Czarnej Rozety.

Trzeba było jednak pamiętać, że Agletsch handlowały informacjami i rzadko oddawały coś za darmo. Taka informacja mogłaby przekraczać możliwości finansowe Graya. Będzie im musiał zadać kilka pytań po powrocie „Ameryki” na Ziemię.

– Dziękuję – powiedział. Skupił się przez chwilę, tworząc nową wiadomość. – Komandor Wilson, proszę nadawać to we wszystkich znanych językach Sh’daar. Komandorze Blakeslee, proszę podać kurs wyprowadzający nas z tej gromady. Lecimy do domu.

Tymczasowe prezydenckie stanowisko dowodzenia

Toronto

Stany Zjednoczone Ameryki Północnej

Godzina 14.35 EST

– Co się tam, do cholery, dzieje, Marcus?

Marcus Whitney, szef sztabu prezydenta, rozłożył ręce.

– Nie mam bladego pojęcia. Wywiad nie ma jeszcze jasnego obrazu.

– Wiemy, co stało się z prezydent Roettgen?

– Nie, sir. Prawdopodobnie znajdowała się w kompleksie Ad Astra w momencie, gdy rebelianci przejęli obiekt. Może być jeńcem, ale równie dobrze może już nie żyć.

Alexander Koenig, prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, spojrzał na ekran z wiadomościami, zastanawiając się, czy oznaczały one koniec wojny. Informacje były bardzo szczątkowe, niesprawdzone i często sprzeczne.

Wszystko jednak wskazywało na to, że rząd Konfederacji Terrańskiej właśnie upadał.

Stany Zjednoczone należały do Konfederacji od 2133 roku, czyli od samego początku Pax Confoederata. Ta unia przez długi czas pozostawała wyjątkowo stabilna, aż do momentu, gdy złamała ją otwarta wojna.

Podawało się różne powody jej wybuchu, jednak głównym zawsze pozostawała podstawowa różnica poglądów na temat, jak należy prowadzić wojnę ze Sh’daar. USNA przekonane były do konieczności kontynuowania walki. Rząd Konfederacji chciał zaakceptować ultimatum Sh’daar i stać się częścią sojuszu. Brak zgody w polityce ekstrasolarnej w połączeniu z pomniejszymi sprawami, takimi jak prawo do samostanowienia oraz problem kontroli nad opuszczonymi niegdyś obszarami wybrzeża, jak Manhattan, Baltimore i Waszyngton DC, doprowadziły najpierw do rozłamu sił Konfederacji w kosmosie, a potem do regularnej wojny. Siły Genewy zaatakowały zatopione ruiny DC i próbowały przejąć Ciołkowskiego, hiperinteligentną AI, umieszczoną w bazie znajdującej się w kraterze o tej samej nazwie po ciemnej stronie Księżyca. Obie próby zostały udaremnione i wtedy właśnie miała miejsce tragedia.

15 listopada 2424 roku okręty Konfederacji uderzyły z kosmosu na stolicę USNA, bombardując ją za pomocą głowic nanodekonstrukcyjnych, zamieniając centrum miasta w krater o średnicy trzech i głębokości pół kilometra. Próba miała na celu dekapitację rządu Stanów Zjednoczonych, czyli zabicie Koeniga wraz z doradcami cywilnymi i sztabem wojskowym.

Atak nie powiódł się, mimo że miasto zostało zniszczone i zginęły miliony ludzi. Ciężko opancerzony bunkier prezydencki znajdował się dwa kilometry pod ziemią, a Koenigowi i jego ludziom udało się przedostać do tunelu szybkiej kolei magnetycznej łączącej stolicę z Toronto. Od tego momentu rząd USNA prowadził wojnę z tymczasowego stanowiska dowodzenia, znajdującego się pod York Civic Complex.

W chwili obecnej, czyli dwa miesiące po tych wydarzeniach, wydawało się, że Konfederacja upada.

Wydawało się. To było kluczowe słowo. Nie należało z tego powodu popadać w zbytni optymizm ani osłabiać obrony. Niszczycielski atak nano-D na Columbus, gwałcący wszelkie możliwe konwencje i zakazy, spowodował lawinę secesji. Rosja i Północne Indie odłączyły się od Konfederacji i sprzymierzyły ze Stanami Zjednoczonymi. Dwie niezależne potęgi, Hegemonia Chińska i Teokracja Islamska, uprzednio wykluczane z Konfederacji, również przystąpiły do wojny po stronie USNA w zamian za obietnicę dołączenia ich reprezentantów do nowego rządu Ziemi.

Jednak Konfederacja także odnosiła sukcesy. Poza anihilacją Columbus udało jej się zniszczyć też kilka stacji orbitalnych USNA, przejąć kontrolę nad windą kosmiczną SupraQuito i zebrać dużą flotę, za pomocą której praktycznie dominowała w przestrzeni okołosłonecznej. Meksyk i Honduras odłączyły się od USNA i najechały Południową Kalifornię, Teksas oraz dwa inne stany. Siły europejskie okupowały Ruiny Manhattanu oraz część Virginii i Peryferii Karoliny. Siły amerykańskie były nadmiernie rozciągnięte, nieliczne i jedynie utrzymywały swoje pozycje. Nawet z pomocą Hegemonii i Teokracji sprawa wcale nie była przesądzona.

– Może Konstantin ma jakieś informacje – powiedział Koenig.

Whitney skrzywił się.

– Wielki Konstantin widzi wszystko… wie wszystko…

Było to przedmiotem ciągłych żartów na tymczasowym stanowisku dowodzenia. Komputer w kraterze Ciołkowskiego był współtwórcą wielu sukcesów w tej wojnie, jak choćby rozpoczęcie tajnych negocjacji z Teokracją i Chińczykami.

– Czasem obawiam się, że także robi wszystko – odparł Koenig.

Otworzył jednak kanał łączności.

Sztuczna inteligencja znana jako Konstantin była w dużym stopniu zagadką, jedną z wielu, lecz w tym przypadku miało to szczególny wydźwięk. Ludzie nie ufali mu do końca. Komputerowe AI przekroczyły powszechnie uznawane wymiary ludzkiej inteligencji już cztery wieki temu, a Konstantin stanowił piątą generację AIP, pracującą w sieci Digital Sentience DS-8940. AIP było skrótem od angielskiego wyrażenia „programowalne sztuczne inteligencje”. To nie ludzie programowali Konstantina – zrobiły to maszyny, kopiując ogromne ilości kodów, mieszając je w sposób, który zadziwiał ich ludzkich nadzorców.

Teoretycznie umysły komputerowe programowane przez inne komputery miały te same ograniczenia co te, które stworzyli ludzie. O ile Konstantin był dziesięć tysięcy razy potężniejszy od człowieka, jeśli chodzi o połączenia synaptyczne, o tyle nadal posiadał coś, co nazywano ograniczonymi kompetencjami. Doskonale dawał sobie radę przy przetwarzaniu danych i mógł wykonywać polecenia, jednak – tak jak wszystkie komputery – nie powinien podejmować decyzji bez udziału człowieka, nie powinien demonstrować czegoś, co dotychczas było całkowicie ludzką domeną: kreatywności.

W praktyce okazało się jednak, że Konstantin przejawił właśnie całkiem dużą kreatywność, szczególnie w momencie, gdy rozpoczął ciche negocjacje z Teokracją i Hegemonią, choć nie otrzymał takiego polecenia.

I to jego działanie właśnie mogło się walnie przyczynić do zwycięstwa Stanów Zjednoczonych.

Koenig uśmiechnął się lekko. Wychowywany był w przeświadczeniu, że komputery to przedmioty, jednak Konstantin zdecydowanie stał się osobą.

Po chwilowym oczekiwaniu w umyśle Koeniga otworzyło się okno komunikacyjne. Łysiejący, siwy mężczyzna w staroświeckim ubraniu i złotych pince-nez spoglądał na prezydenta znad książki o tytule napisanym cyrylicą. Za nim widoczne były ekrany stacji roboczych i wyświetlacze oraz przezroczyste panele kontrolne.

– O, pan prezydent – powiedział awatar. – Spodziewałem się, że pan zajrzy.

Prawdziwy Konstantin Ciołkowski był rosyjskim nauczycielem żyjącym na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku, który twierdził, że pewnego dnia ludzkość sięgnie gwiazd. On, Oberth i Goddard zostali uznani za ojców kosmonautyki.

– Zakładam, że śledzisz sytuację w Genewie – powiedział Koenig.

Jak zwykle nastąpiła przerwa, potrzebna na to, by słowa dotarły z Ziemi na Księżyc i z powrotem.

– Oczywiście. Spodziewaliśmy się czegoś w tym stylu, ale wydarzenia zdają się rozgrywać niepokojąco szybko.

– Spodziewałeś się rewolucji?

– Zniszczenie Columbus spotkało się z potępieniem, szczególnie w Europie – odparł Konstantin. Na jednym z ekranów za nim europejscy żołnierze walczyli z tłumem na ulicach Genewy. Była tam już noc, na niebie widniały łuny płonącego miasta, Koenig rozpoznawał Plac Światła zdominowany przez ogromny pomnik „Rozwój człowieka”. Czołgi posuwały się w stronę Kompleksu Rządowego Ad Astra.

– Po drugie – mówił dalej Konstantin – wojna ciągnie się już dwa miesiące bez znaczących sukcesów. Oczekiwanie szybkiego i łatwego zwycięstwa zastąpione zostało przez wątpliwości na temat moralności i legalności tej wojny.

– To może być jej koniec – powiedział Koenig.

– Proszę nie ogłaszać jeszcze zwycięstwa USNA, panie prezydencie. Rebelianci wydają się być frakcją działającą pod przywództwem generała Janosa Matonyi Korosiego, uprzednio twardogłowego członka Senatu Konfederacji. Od jakiegoś czasu chciał on zastąpić Roettgen i być może widzi w tym możliwość nie tylko pokonania pana, lecz także otwarcia negocjacji bezpośrednio ze Sh’daar, zakończenia wojny z nimi i przedstawienia siebie jako zbawcy Ziemi. Jest jeszcze aspekt osobisty.

– Jaki aspekt?

– Jego bratem był Karl Mihaly Korosi, zastępca dowódcy niszczyciela „Kondor”.

– No tak…

„Kondor” był jednym z europejskich okrętów, które przeprowadziły bestialski atak na Columbus. Okręt został zniszczony przez salwę rakiet z „Missouri”. W chwilę później okręt bombardujący „Estremadura” wystrzelił sześć głowic nano-D. Pięć zostało przechwyconych i zniszczonych w przestrzeni przez fregatę „John Paul Jones”, ale jedna z nich uderzyła w miasto.

Koenig przypomniał sobie, że Ilse Roettgen, prezydent Senatu Konfederacji, wyglądała na zaszokowaną, gdy dowiedziała się, że Columbus zostało zniszczone przez nano-D. Był prawie pewien, że nie brała ona udziału w planowaniu akcji i że przeprowadził ją – za plecami prezydent – jakiś nadgorliwy członek rządu lub wysoko postawiony oficer. A jeśli brat Korosiego zginął na „Kondorze”…

To sugerowało, że twardogłowi z Genewy zaplanowali i przeprowadzili atak na Columbus, a teraz wykorzystują sytuację, by przejąć władzę. Cudownie!

– Sądzisz więc, że generał Korosi dąży do zemsty?

– Nie wiem. Ja tylko przekazuję dane niezbędne do zbudowania kompleksowego obrazu tego, co się dzieje. Nie jestem w stanie przełamać europejskich zabezpieczeń elektronicznych.

To oczywiście była jedna z pierwszych rzeczy, których próbował Konstantin, a Europejczycy to przewidzieli i wzmocnili ochronę. W rzeczywistości jednym z powodów rozpoczęcia wojny była próba przejęcia Konstantina przy użyciu wojskowej grupy zadaniowej wysłanej z bazy księżycowej Konfederacji Giordano Bruno. Grupa została zatrzymana na północnej krawędzi krateru Ciołkowskiego przez mały oddział amerykańskich Marines przy współudziale krążownika „Pittsburgh”. Koenig z codziennych raportów dowiadywał się, że Europejczycy nadal próbowali elektronicznie zablokować Konstantina. Bez rezultatów.

Jak do tej pory…

Prezydent w zamyśleniu spojrzał na książkę, którą trzymał awatar Konstantina. Nie znał rosyjskiego, ale jego implant automatycznie przetłumaczył tytuł. „Wola Wszechświata: Nieznana Inteligencja”, Konstantin Ciołkowski, Kaługa 1928.

Koenig nigdy nie słyszał o tym dziele, ale zastanawiał się, czy Konstantin pokazuje mu je w jakimś określonym celu. AI potrafiły być niekiedy bardzo subtelne.

– Masz jakieś rekomendacje? – spytał.

Nawet jeśli inni nie dowierzali gigantycznej AI, nawet jeśli sam prezydent nie był do końca przekonany, coraz bardziej jednak polegał na radach potężnego komputera. Konstantin mógł niewiarygodnie szybko wertować informacje, wyłuskując z globalnej sieci, a także lokalnych serwisów często pozornie niepowiązane ze sobą fakty. Mógł łączyć różne dane i wyszukiwać wspólne elementy, wyciągać wnioski z informacji, o których ludzki obserwator nie miał nawet pojęcia.

– Śledziłem wymianę wiadomości wewnątrz Konfederacji i doszedłem do wniosku, że buntowniczy element w ich rządzie prowadzi swoje operacje z tego rejonu.

Jeden z ekranów przestał nadawać sceny z Genewy i ukazał miejsce w kosmosie, z Saturnem w oddali. Mały, skalisty księżyc. Koenig przeczytał informacje na ekranie.

– Enceladus? Co jest na Enceladusie?

– Najwyraźniej siedziba dowództwa renegatów. Dowody wskazują, że było to planowane od bardzo dawna. Sugeruję użycie połączonej grupy uderzeniowej Marines i Marynarki, aby przechwycić bazę i przebywający tam personel.

– To może nie być łatwe – powiedział Koenig. – Jesteśmy rozciągnięci do granic możliwości.