Strona główna » Obyczajowe i romanse » Sztuka mistyfikacji

Sztuka mistyfikacji

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-238-9952-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Sztuka mistyfikacji

Możliwe, że znany i ceniony malarz Adam Haines naprawdę potrzebuje chwili spokoju i tylko tego poszukuje w rodzinnej posiadłości Fairchildów. Lecz Kirby ma poważne wątpliwości co do tego, czy przystojny artysta jest tym, za kogo się podaje. Sama ma wiele do ukrycia... Podobnie jak jej ojciec, sławny malarz i rzeźbiarz oraz właściciel pokaźnej kolekcji obrazów, wśród których trudno odróżnić oryginały od znakomitych kopii. Kto okaże się sprytniejszy w tej grze niedomówień?

Polecane książki

W sprzedaży ukazał się e-book autorstwa Anny Marii Mianowskiej, który jest przykładem dosyć specyficznej literatury. Jest to mianowicie uporządkowany zbiór aforyzmów, sentencji, maksym i złotych myśli. Wszystkie zawarte krótkie formy wypowiedzi wymienione powyżej są oryginalnym dziełem autorki i mów...
W naszej pamięci zostanie On jako prawdziwy rycerz walczący o wolność.Micheil Saakaszwili O Lechu Kaczyńskim – polityku, przyjacielu, ojcu i mężu – opowiadają jego współpracownicy, przyjaciele, znajomi, ale także historycy i publicyści. Z mozaiki wspomnień, obrazów i anegdot, zawartych na kartach ...
Sekret „Solidarności” opisuje kluczowy udział kobiet w tworzeniu niezależnej prasy i w zwalczaniu komunistycznego reżimu w Polsce. Życie prywatne splatające się z dziejami społeczeństwa, rozmowy z wybitnymi kobietami, między innymi z: Barbarą Labudą, Heleną Łuczywo czy Anną Walentynowicz. Praca Shan...
Doskonałym remedium na stres, przemęczenie i przytłoczenie rzeczywistością jest znana od wieków sztuka spa. Dziś oznacza on pielęgnację przy użyciu substancji naturalnych, kładącą nacisk na równowagę ciała i umysłu. W książce zgromadzono wskazówki na temat pielęgnacji oraz przepisy na preparaty upię...
Agnieszka Kręglicka, Beata Stasińska, Anna Streżyńska, Kayah, Irmina Kubiak, Agnieszka Odorowicz, Ewa Wanat i Beata Stelmach. Osiem kobiet. Różne historie, różne charaktery, różne pasje. Ale pasja jest tym właśnie, co je łączy. I jeszcze coś: to dzięki ich pracy w Polsce żyje się przyjemniej, a k...
“Analiza kolorystyczna” to książka do nauki pracy z chustami i rozpoznawania czterech typów urody: Wiosny, Lata, Jesieni i Zimy. Napisana dla obecnych i przyszłych kolorystek, ale na pewno osoby indywidualne skorzystają z zawartych w niej wskazówek, by odnaleźć własny typ urody i podkreślić go odpow...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Nora Roberts

Nora RobertsSztuka mistyfikacji

Tłumaczyła
Monika

ROZDZIAŁ PIERWSZY

To nie był zwyczajny dom, a raczej pałac zbudowany z szarego kamienia. Z wielospadzistego dachu wyrastały okrągłe wieżyczki, jakie w dawnych czasach budowano w celach obronnych. Szyby w wysokich, podłużnych oknach podzielone były szczeblinami na mniejsze części w kształcie rombów. Ekscentryczna budowla stała na wysokim brzegu rzeki Hudson i niczym próżna, świadoma swej urody panienka, przeglądała się w lustrze wody. Jeśli opowieści o właścicielu tego domostwa były prawdziwe, pasowało ono do jego charakteru jak ulał.

Brakuje tylko fosy, zwodzonego mostu i smoka, pomyślał z przekąsem Adam, przemierzając brukowany dziedziniec.

Po obydwu stronach kamiennych schodów spoczywały ogromne gargulce, szczerzące zęby w szerokim, niepokojącym uśmiechu. Jako człowiek o praktycznym podejściu do życia Adam był zdania, że gargulce i wieżyczki obronne wyglądały dobrze tylko we właściwym sobie miejscu, które z pewnością nie znajdowało się na obrzeżach Nowego Jorku, dwie godziny drogi samochodem od serca Manhattanu.

Postanowił jeszcze się wstrzymać z wydawaniem kategorycznych opinii. Uniósł ciężką kołatkę, która zaraz z głośnym stukiem opadła na solidne drzwi, wykonane z honduraskiego mahoniu. Dopiero trzecie stuknięcie sprawiło, że drzwi uchyliły się z niegłośnym skrzypieniem. Powstrzymując się od okazania zniecierpliwienia, Adam spojrzał na niewysoką, szczupłą dziewczynę o ogromnych szarych oczach, czarnych warkoczach i usmarowanej sadzą twarzy. Ubrana była w wyświechtane dżinsy i pogniecioną bluzę. Wierzchem dłoni niespiesznie potarła nos, po czym odwzajemniła jego wyczekujące spojrzenie.

– Nazywam się Adam Haines – oznajmił powoli i wyraźnie, na wypadek gdyby miała kłopoty ze zrozumieniem. – Pan Fairchild oczekuje mnie.

– Oczekuje pana? – powtórzyła z mocnym północnym akcentem, przyglądając mu się uważnie spod zmrużonych powiek.

Po chwili wahania skrzywiła się, wzruszając jednocześnie ramionami, po czym odsunęła się, aby mógł wejść.

Szeroki, przestrzenny hol zdawał się nie mieć końca. W promieniach słońca, wpadających przez wysokie okno, ściany pokryte ciemnym drewnem nadawały pomieszczeniu wytworny charakter, ale Adam tego nie zauważył. Nie widział też dziewczyny, z którą przed chwilą zamienił parę słów, interesowały go bowiem tylko obrazy.

Jakaż to była imponująca kolekcja! Van Gogh, Renoir, Monet, Modigliani – niejedno muzeum nie mogło się poszczycić takimi dziełami. Adam stał w bezruchu, oczarowany bogactwem barw, odcieni, a także przemyślnych ruchów pędzla genialnych malarzy. Być może Fairchild słusznie umieścił je w czymś, co przypominało fortecę…

Oderwawszy wreszcie wzrok od obrazów, Adam spostrzegł, że pokojówka wciąż stoi obok, przyglądając mu się badawczo.

– Pospiesz się, dobrze? – polecił z irytacją. – Powiedz panu Fairchildowi, że już jestem.

– A kim pan jest? – odpowiedziała pytaniem, najwyraźniej niezrażona jego zniecierpliwionym tonem.

– Nazywam się Adam Haines – przedstawił się ponownie, starając się mówić spokojnie.

Miał niejednokrotnie do czynienia ze służbą, ale jeszcze nigdy nie spotkał kogoś równie krnąbrnego.

– To już pan mówił.

Przyjrzał się jej uważnie, gdyż w głosie dziewczyny pojawiła się nutka ironii. W spojrzeniu jej szarych oczu wyczytał dojrzałość i inteligencję, które nijak nie pasowały mu do tych dziecinnych warkoczyków i umazanych sadzą policzków.

– Młoda damo – wycedził powoli. – Pan Fairchild mnie oczekuje. Po prostu powiedz mu, że już jestem. Poradzisz sobie z tym zadaniem, czy może cię przerasta?

– Jasne, że sobie poradzę – potwierdziła z oszałamiającym uśmiechem.

Po raz pierwszy Adam dostrzegł jej pełne, kuszące usta. Było w niej coś zagadkowego, niebanalnego, czego wcześniej nie zauważył pod warstewką sadzy. Niewiele myśląc, podniósł dłoń, aby wytrzeć jej policzek. W tej samej chwili dobiegł ich podniesiony męski głos.

– Nie dam rady! Mówię ci, że to niewykonalne! – wołał mężczyzna, zbiegając w niepokojącym tempie po schodach. – To wszystko twoja wina! – W oskarżycielskim geście wskazał palcem na dziewczynę. – Zapamiętaj to sobie!

Niewysoki i szczupły, jak na siwowłosego starszego pana poruszał się wielce żwawo. Nieco przerzedzone falujące włosy sterczały mu naokoło głowy niczym aureola. Z tym anielskim wyglądem kontrastowała marsowa mina, jaką teraz przybrał.

– Panie Fairchild, pańskie ciśnienie zwiększa się z każdą sekundą – ostrzegła dziewczyna, nic sobie nie robiąc z jego wybuchu złości. – Lepiej niech pan weźmie głęboki oddech, bo jak tak dalej pójdzie, będzie pan miał atak.

– Atak?! – wykrzyknął, podbiegając do niej. – Jaki atak? Przecież nigdy w życiu nie miałem żadnego cholernego ataku!

– Ale zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz – stwierdziła z lekkim uśmiechem. – Przyszedł pan Adam Haines, chciałby się z panem widzieć.

– Haines? A co Haines ma z tym wspólnego? Mówię ci, to koniec, słyszysz? Koniec! – Dramatycznym gestem przycisnął dłoń do piersi, jakby zaraz miał się rozpłakać. – Haines? – powtórzył, a na jego usta natychmiast wypłynął serdeczny uśmiech. – Byliśmy umówieni, prawda?

– Tak – potwierdził Adam, podając mu dłoń.

– Cieszę się, że pan przyjechał. Od dawna czekałem na to spotkanie. – Fairchild entuzjastycznie potrząsnął jego ręką. – Zapraszam do salonu, napijemy się czegoś na dobry początek.

To powiedziawszy, ujął Adama pod ramię i energicznie poprowadził do sąsiedniego pomieszczenia, które w całości urządzone było antykami. Adam usiadł na wyjątkowo niewygodnej sofie, którą skinieniem dłoni wskazał mu gospodarz. Pokojówka przykucnęła przy ogromnym kamiennym kominku i zajęła się szorowaniem pokrytego sadzą paleniska, pogwizdując przy tym skoczną melodię.

– Mam ochotę na whisky – oznajmił Fairchild, sięgając po karafkę chivas regal. – A pan?

– Poproszę o to samo.

– Jestem wielbicielem pańskiego malarstwa, panie Haines – oznajmił gospodarz, podając mu szklankę, wypełnioną złocistobursztynowym płynem. Jego głos brzmiał pewnie, na twarzy malował się niczym niezmącony spokój, tak że Adam zaczął się zastanawiać, czy burzliwa scena sprzed paru minut nie była aby wytworem jego wyobraźni.

– Dziękuję – odparł, sącząc whisky.

Od kącików ust i oczu Philipa Fairchilda odchodziły wiązki delikatnych zmarszczek, mimo to sprawiał wrażenie osoby młodej i niesłychanie witalnej. Jego niebieskie oczy miały wciąż intensywny odcień, a ich przenikliwe spojrzenie zdawało się prześwietlać rozmówcę na wylot.

Fairchild był niewątpliwie jednym z największych żyjących artystów dwudziestego wieku. Jego twórczość prezentowała bogactwo stylów, od pełnego nonszalancji i eksperymentów do eleganckiego, klasycznego, dzięki czemu od ponad trzydziestu lat cieszył się niezmienną sławą i szacunkiem nie tylko w kręgach artystycznych, ale także wśród szerokiej publiczności. Część tej sławy zawdzięczał swemu nieposkromionemu temperamentowi, który sprawiał, że jednego dnia potrafił przejść cały wachlarz nastrojów. Znany był z tego, że lubił zapraszać innych artystów do swego domu nad rzeką Hudson, aby przez kilka tygodni czy miesięcy mogli wspólnie pracować czy odpoczywać. Potrafił też zamknąć się w swym domu na cztery spusty, przez długi czas odmawiając kontaktu z kimkolwiek.

– Jestem panu bardzo wdzięczny za zaproszenie, panie Fairchild. Cieszę się, że będę mógł tu pracować przez kilka tygodni.

– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł gospodarz.

– Mam nadzieję, że będę miał okazję przyjrzeć się z bliska pańskim obrazom – ciągnął Adam. – Pańska twórczość jest niesłychanie zróżnicowana.

– To pewnie dlatego, że nie jestem w stanie znieść monotonii – uśmiechnął się artysta. Z okolic kominka dobiegło pogardliwe prychnięcie. – Niewdzięczne stworzenie – mruknął.

Pochwyciwszy jego pełen wyrzutu wzrok, pokojówka wzruszyła ramionami, po czym odrzuciła do tyłu warkocz i cisnęła ścierkę do metalowego wiadra.

– Cards! – wykrzyknął Fairchild tak niespodziewanie, że Adam nieomal wypuścił z dłoni szklankę. – Cards!

Po chwili w drzwiach salonu stanął wyprostowany jak struna kamerdyner, ubrany w garnitur, którego czerń kontrastowała z siwymi włosami i jasną karnacją.

– Tak, panie Fairchild? – odezwał się z brytyjskim akcentem.

– Zajmij się samochodem pana Hainesa – polecił artysta. – A bagaże zanieś do apartamentu Wedgwooda.

Kamerdyner zawahał się przez chwilę.

– Oczywiście, proszę pana – odrzekł wreszcie ułamek sekundy po tym, jak siedząca przy kominku dziewczyna nieznacznie skinęła głową.

– A jego sprzęt zanieś do pracowni Kirby – dorzucił gospodarz, uśmiechając się radośnie na widok pełnego oburzenia wyrazu twarzy pokojówki. – Bez obawy, na pewno się zmieścicie. – Ruchem głowy wskazał Adamowi dziewczynę. – To moja córka. Jest rzeźbiarką, pasjonuje się babraniem po łokcie w glinie i odłupywaniem kawałków kamienia i drewna. Kompletnie sobie nie radzę z rzeźbą – wyznał ze smutkiem, zwieszając głowę. – Bóg jeden wie, jak się staram. Wkładam w to całą duszę i nic… – Wyprostował się energicznie. – I nic!

– Niestety, obawiam się… – zaczął nieśmiało Adam.

– Jestem nieudacznikiem – wpadł mu w słowo Fairchild. – W moim wieku nie tak łatwo jest pogodzić się z porażką. To wszystko twoja wina! – zawołał do córki. – Twoja wina! To ty ponosisz za to odpowiedzialność!

Odwróciwszy się od kominka, usiadła po turecku, po czym potarła nos brudną ręką.

– To absurd, nie możesz mnie obwiniać za to, że masz dwie lewe ręce – stwierdziła, tym razem bez północnego akcentu, jakim przywitała Adama. – Po prostu ustawiłeś się na z góry straconej pozycji, próbując udowodnić, że jesteś lepszy ode mnie.

– Na straconej pozycji! Na straconej pozycji, mówisz? – Jej ojciec zerwał się na równe nogi. – Jeszcze zobaczysz triumf Philipa Fairchilda, ty mała niewdzięcznico! – zawołał, wymachując ręką, w której trzymał szklaneczkę z whisky. – Poczekaj, jeszcze będziesz musiała odwołać te słowa, niedowiarku!

– Nonsens. – Udała ziewnięcie. – Ty masz swoje poletko sztuki, papo, a ja swoje. Musisz się z tym pogodzić.

– Nigdy! – zawołał, bijąc się w pierś. – Porażka nie jest w moim stylu.

– To się jeszcze okaże – odparowała, po czym sięgnąwszy po jego szklaneczkę, wychyliła whisky jednym haustem.

Ojciec posłał jej pełne wyrzutu spojrzenie, więc ucałowała go w policzek, przenosząc nań trochę sadzy.

– Jesteś brudna jak kominiarz – mruknął.

– Ty też – oznajmiła radośnie.

Uśmiechnęli się jednocześnie. Adam dopiero teraz spostrzegł ich niesłychane podobieństwo. Było ono tak ogromne, że zastanawiał się ze zdumieniem, jak mogło wcześniej ujść jego uwagi. Kirby Fairchild, jedyne dziecko Philipa, powszechnie znana artystka młodego pokolenia, dorównująca ekscentrycznością swemu ojcu. Adam nie mógł się nadziwić, jak to możliwe, aby ulubienica wyższych sfer własnoręcznie szorowała palenisko w kominku.

– Chodź, Adamie – powiedziała Kirby z uprzejmym uśmiechem. – Zaprowadzę cię do twojego pokoju. Wyglądasz na zmęczonego podróżą. Ach, papo – dorzuciła w drodze do drzwi – przyszło najnowsze wydanie „People”. Leży na tacy na stoliku. To go zajmie na trochę – dorzuciła, gdy szli z Adamem po schodach.

Idąc za nią, przypatrywał się jej pełnym gracji ruchom. Kirby poruszała się lekko, elegancko, a warkoczyki łagodnie kołysały się na jej ramionach. Zerknął na tylne kieszenie mocno wytartych dżinsów – nie nosiły metki żadnego producenta. Zwykłe płócienne tenisówki miały poszarpane sznurówki.

Znaleźli się na drugim piętrze. Minąwszy kilkoro drzwi, zatrzymali się wreszcie. Kirby zerknęła na swoje dłonie, po czym przeniosła spojrzenie na Adama.

– Lepiej ty otwórz – zaproponowała. – Bo wybrudzę całą klamkę.

Posłusznie otworzył drzwi. Zerknąwszy do środka, odniósł wrażenie, jakby cofnął się w czasie. Pomieszczenie utrzymane było w tonacji niebieskiej, odcieniu typowym dla porcelany słynnej firmy Wedgwood. Misternie rzeźbione fotele i stoliki niewątpliwie pochodziły z najlepszego okresu panowania króla Jerzego. Na ścianach wisiały przepiękne obrazy, ale tym razem to nie one przykuły uwagę Adama.

– Dlaczego to zrobiłaś? – zapytał, intensywnie przypatrując się Kirby.

– Co takiego? – odparła z niewinną miną.

– Udawałaś kogoś innego – wyjaśnił, zbliżając się do dziewczyny.

Z trudem zapanował nad przemożną chęcią otarcia sadzy z jej policzka.

– Zauważyłam, że byłeś wściekły jak diabli, choć starałeś się tego nie okazać. Zrobiło mi się ciebie żal. – Oparła się ramieniem o futrynę, przypatrując się mu uważnie. – Spodziewałeś się tępawej pokojówki, więc postanowiłam wyjść naprzeciw twoim oczekiwaniom. To miło, kiedy ludzie dostają to, czego oczekują, prawda? O siódmej podawane są koktajle. Trafisz sam z powrotem, czy mam po ciebie przyjść?

– Trafię.

– To świetnie. Ciao.

Przyglądał się z fascynacją, jak oddalała się długim korytarzem. Nie miał wątpliwości, że Kirby Fairchild była równie niezwykłą indywidualnością jak jej ojciec, ale postanowił, że nią zajmie się w drugiej kolejności.

Zamknąwszy drzwi, przekręcił klucz w zamku. Jego bagaże stały koło przepastnej szafy z ciemnego drewna. Sięgnąwszy po jedną z walizek, ustawił w odpowiedniej pozycji zamek szyfrowy, po czym wyjął ze środka mały nadajnik.

– Melduję się – powiedział po chwili.

– Hasło – padła lakoniczna odpowiedź.

– Mewa – mruknął poirytowany. – To chyba najgłupsze hasło, jakie kiedykolwiek słyszałem.

– Jak wiesz, takie są wymagania, Adamie, i musimy się ich trzymać.

– Jasne. Melduję się, McIntyre – powtórzył. – Właściwie tylko po to, żeby ci podziękować za to, że mnie wysłałeś do tego domu wariatów.

To powiedziawszy wyłączył urządzenie, nie dając McIntyre’owi szansy na odpowiedź.

Kirby nie miała głowy do tego, aby brać natychmiast prysznic, tylko popędziła po schodach do pracowni ojca. Znalazłszy się tam, zatrzasnęła za sobą drzwi z takim impetem, że słoiczki i tubki z farbą aż zadźwięczały na półkach.

– Coś ty tym razem wymyślił? – zawołała.

– Zaczynam od początku. – Ojciec nawet nie podniósł na nią wzroku, pochylony w skupieniu nad wilgotną masą gliny. – Od samego początku. Moje dzieło rodzi się na nowo.

– Nie mówię o twoich żałosnych zabawach z gliną. Mówię o Adamie Hainesie. – Mimo swej niezbyt imponującej postury potrafiła wyrazić całą sobą niezadowolenie, gdy tylko odczuwała taką konieczność. Teraz zaś oparła dłonie na stole i pochyliwszy się, zbliżyła twarz do oblicza Fairchilda. – Jak mogłeś go zaprosić i nawet nie wspomnieć mi o tym ani słowem?!

– Ależ Kirby – zaczął łagodnie, wiedział bowiem, że czasami najlepszą strategią jest unikanie konfrontacji. – Po prostu wyleciało mi to z głowy.

– Akurat, wyleciało ci z głowy, oczywiście – powtórzyła zirytowana, bo przecież znała swego ojca nie od dziś i wiedziała, że o ważnych rzeczach nigdy nie zapomina. – Co ty znowu kombinujesz, papo?

– Kombinuję, ja? Ależ skąd! – zaprzeczył z niewinną miną.

– Czemu zaprosiłeś go akurat teraz?

– Wiesz przecież, że od dawna podziwiam jego prace. Zresztą tobie też przypadły do gustu – przypomniał. – Niedawno dostałem od niego przemiły list na temat „Purpurowego księżyca”, którego widział na ekspozycji w muzeum Metropolitan. List był tak inteligentnie napisany, że postanowiłem go zaprosić.

Przyjrzała mu się podejrzliwie, marszcząc przy tym brwi.

– O ile się nie mylę, dotąd nie miałeś w zwyczaju zapraszać do domu każdego, kto wypowiedział się pochlebnie o twoim obrazie – zauważyła kąśliwym tonem.

– Oczywiście, kochanie – zgodził się. – To byłoby fizycznie niemożliwe, trzeba umieć dokonywać selekcji. A teraz pozwól, że wrócę do pracy, bo czuję, że mam natchnienie.

– Coś mi tu brzydko pachnie – nie dawała za wygraną. – Papo, jeśli to kolejny z twoich tajnych planów po tym, jak ostatnio obiecałeś…

– Ależ, Kirby! – westchnął w wyrzutem. – Jak możesz nie ufać słowu ojca.

Skrzyżowała ramiona na piersi, przyglądając mu się z niewzruszonym wyrazem twarzy.

– Moje motywy są jak najbardziej altruistyczne – oznajmił niezrażony, a kiedy parsknęła śmiechem, dodał: – Adam Haines jest szalenie zdolnym młodym artystą. Sama przecież tak mówiłaś.

– I nie zamierzam temu przeczyć. Co więcej, jestem przekonana, że jest doskonałym kompanem. Ale teraz jest nam tu potrzebny jak dziura w moście! – Ujęła ojca pod brodę.

– Ach, Kirby! – jęknął, przewracając oczami. – Twoja matka nieboszczka, Panie świeć nad jej duszą, byłaby bardzo rozczarowana, mogąc cię teraz słyszeć.

– Papo, van Gogh! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

– Już się robi – zapewnił. – Jeszcze tylko parę dni.

Przeczuwając, że jeszcze moment, a zacznie rwać włosy z głowy, Kirby odeszła w kierunku okna, aby uspokoić się, spoglądając na zielony krajobraz.

To pierwsze objawy starości, myślała. Inaczej przecież nawet przez moment nie zastanawiałby się nad zaproszeniem tego człowieka do domu. Może za tydzień, może za miesiąc, ale na pewno nie teraz! Nie miała najmniejszych wątpliwości, że Adam Haines był myślącym, inteligentnym mężczyzną. Był też niesłychanie atrakcyjny. Stanowił idealny model do rzeźby w brązie – prosty nos, ostre rysy, łagodne płaszczyzny. Jego włosy miały lekko miedziany kolor i choć długością przekraczały obecne trendy, prezentowały się nader korzystnie. Kirby czuła, że potrafiłaby oddać ten delikatny wyraz pewności siebie, jaki malował się na jego twarzy. Kiedyś chętnie go wyrzeźbi, ale nie teraz…

Wzdychając głęboko, wzruszyła jednocześnie ramionami. Za jej plecami Philip Fairchild uśmiechnął się ze zrozumieniem. Gdy ponownie odwróciła się ku niemu, intensywnie wpatrywał się w leżącą przed nim glinę.

– Wiesz przecież, że będzie chciał tu przyjść. – W zamyśleniu schowała zabrudzone sadzą dłonie do kieszeni. – Zresztą wydałoby się podejrzane, gdybyś nie oprowadził go po swojej pracowni.

– Zaproszę go tu jutro.

– Adam pod żadnym pozorem nie może zobaczyć van Gogha! – Ujęła się pod boki. – Proszę, nie komplikuj naszej sytuacji jeszcze bardziej.

– Zapewniam cię, że go nie zobaczy. – Ojciec zerknął na nią przelotnie. – Zresztą to nie jego sprawa.

Kirby zdawała sobie sprawę, jak naiwnie jest liczyć, że wszystko jakoś samo się rozwiąże, ale nie wiedzieć czemu słowa ojca trochę ją uspokoiły. Choć Philip Fairchild znany był ze swych ekscentrycznych pomysłów, nie był przecież głupcem, a i ona sama nie uważała się za istotę bezmyślną.

– Dzięki Bogu, że obraz jest już prawie skończony – westchnęła.

– Jeszcze parę dni i będzie bezpiecznie sobie wisiał w górach Ameryki Południowej. – Ojciec uśmiechnął się z zadowoleniem.

Kirby podeszła do stojących w rogu pomieszczenia sztalug i uniosła materiał, który przykrywał niemal ukończony obraz. Jej oczom ukazał się pozornie spokojny krajobraz pasterski, który jednak dzięki odważnym kreskom aż pulsował życiem. Opowiadał o cierpieniu i radości, o nieszczęściach i zwycięstwach, których doświadczali sportretowani na nim prości ludzie. Patrzyła nań z podziwem i dumą jako córka artysty i artystka jednocześnie.

– Papo, jesteś niezrównany! – pochwaliła, spoglądając mu prosto w oczy.

Nim minęła siódma wieczorem, Kirby nie tylko pogodziła się z myślą, że ktoś będzie gościł w ich domu, ale postanowiła nawet, że będzie się doskonale bawić w jego towarzystwie. Napełniając kieliszek wermutem, zdała sobie sprawę, że nie może się doczekać ponownego spotkania z Adamem Hainesem, odniosła bowiem wrażenie, że pod nieskazitelną, uładzoną powierzchnią kryją się fascynujące cechy, które niecierpliwie pragnęła odkryć.

Opadłszy na fotel, skrzyżowała nogi, po czym ponownie wsłuchała się w utyskiwanie ojca.

– Nic mi się nie udaje, nic! – narzekał Philip Fairchild. – Czemu tak jest, Kirby? Przecież jestem dobrym człowiekiem, dobrym artystą, kochającym ojcem…

– Wszystko opiera się na odpowiednim podejściu, papo – odparła, lekko wzruszając ramionami. – Podchodzisz do sprawy zbyt emocjonalnie.

– Jak to, zbyt emocjonalnie? – obruszył się. – Nie widzę nic złego w moim podejściu. Problem leży w glinie, a nie we mnie.

– Jesteś zarozumiały, na tym polega twój problem – zawyrokowała.

Ze świstem wciągnął powietrze w płuca.

– Zarozumiały?! – powtórzył z oburzeniem. – A cóż to za określenie?

– To przymiotnik – odparła spokojnie. – Rodzaju męskiego. Złożony z pięciu sylab.

Adam miał okazję usłyszeć tę wymianę zdań, gdy idąc korytarzem, zbliżał się do salonu. Zdążył już trochę wypocząć po podróży, ale nie był pewien, czy jest gotowy ponownie stawić czoło temu szaleństwu, które zdawało się być obecne w każdym zakamarku ogromnego domostwa. Nie miał innego wyjścia, jak zacisnąć zęby i odważnie wkroczyć w sam środek kataklizmu, obiecując sobie jednocześnie, że McIntyre zapłaci za wszystkie trudy, na jakie go naraził.

Stanąwszy w drzwiach, powędrował wzrokiem w kierunku, który wskazywał oskarżycielsko wzniesiony palec Philipa Fairchilda. Na moment Adamowi odebrało mowę. Jego oczy spoczęły na kobiecie, której wygląd był tak odmienny od tego, jaki prezentowała jeszcze przed paroma godzinami, iż trudno było uwierzyć, że to jedna i ta sama osoba. Ubrana była w prostą, a przez to szalenie elegancką suknię z delikatnego czarnego jedwabiu, ozdobioną jedynie lekkim marszczeniem wzdłuż dekoltu oraz odważnym rozcięciem na lewym udzie. Przyjrzał się jej profilowi, podziwiając prosty, zgrabny nos oraz lekko zarysowane kości policzkowe. Pełne usta układały się w nieznaczny uśmiech, wywołany oburzeniem ojca. Pozbawiona ciemnych smug skóra okazała się złocistobrzoskwiniowa, już z daleka sprawiając wrażenie miękkiej i gładkiej. Tylko oczy – duże, szare i rozbawione – przypominały Adamowi, że ma do czynienia z tą samą kobietą. Uniósłszy dłoń, odrzuciła na ramię opadające na twarz kruczoczarne kosmyki.

Owszem, była piękna, lecz Adam widział w swym życiu piękniejsze kobiety. Tymczasem było w niej coś, co sprawiało, iż inne gasły przy jej blasku, jednakże nie był w stanie określić tego słowami.

Jakby czując na sobie jego spojrzenie, Kirby odwróciła się w jego kierunku, po czym utkwiła w nim zaciekawiony wzrok, ignorując wciąż monologującego ojca. Powoli, bardzo powoli uśmiechnęła się. W jednej chwili Adam zrozumiał, że słowo, którego mu brakowało, to seksapil. Kirby roztaczała go wokół siebie, tak jak inne kobiety woń perfum. Była niesłychanie pociągająca, do tego stopnia, że Adam zapragnął jej, choć przecież wcale jej nie znał. Jeszcze nigdy nie przytrafiło mu się nic podobnego. Wiedział, że będzie musiał postępować bardzo ostrożnie, aby zdobyć jej zaufanie. Miał przed sobą jeszcze trudniejsze zadanie, niż mu się zdawało, gdy tego ranka wyruszał w podróż.

– Witaj, Adamie – powitała go miękkim głosem. – Cieszę się, że nas odnalazłeś. Wejdź, papa już prawie skończył.

– Wcale nie skończyłem! – zaprotestował jej ojciec. – Nazwała mnie zarozumiałym. Wyobrażasz to sobie, Adamie? Ładnych czasów dożyłem, skoro córka może bezkarnie zwracać się w ten sposób do ojca. Nasza cywilizacja zmierza ku zagładzie, ot co!

– Może masz ochotę na aperitif? – zaproponowała Kirby, ignorując ojcowskie oburzenie.

– Tak, chętnie, dziękuję.

– Czy podoba ci się twój pokój? – zapytał Fairchild, uspokoiwszy się w jednej sekundzie.

– Bardzo mi się podoba – odrzekł Adam, dochodząc do wniosku, iż jedynym wyjściem z sytuacji jest udawanie, że wszystko jest w najlepszym porządku. – Pański dom jest… wyjątkowy, panie Fairchild.

– To prawda. Bardzo go lubię – odparł z zadowoleniem gospodarz. – Zbudował go pod koniec dziewiętnastego wieku jakiś niesłuchanie bogaty, a przy tym szalony angielski arystokrata. Kirby, oprowadzisz jutro Adama, dobrze?

– Oczywiście – zgodziła się, podając Adamowi kieliszek wina i patrząc mu przy tym głęboko w oczy.

– Będę zaszczycony – odparł.

Zastanawiał się jednocześnie, jak to możliwe, aby tak młoda kobieta prezentowała w każdym ruchu i w każdym geście aż taką klasę. Doszedł szybko do wniosku, że musi być to cecha wrodzona.

– Lubimy sprawiać przyjemność naszym gościom. – Uśmiechnęła się, spoglądając na niego znad brzegu kieliszka.

– Pańska kolekcja sprawia wrażenie bogatszej niż zbiory niejednego muzeum – pochwalił, zwracając się do gospodarza. – Ten Tycjan, który wisi w moim pokoju, jest wspaniały.

Kirby poczuła nagły przypływ paniki. Jak mogła zapomnieć o Tycjanie?! I co teraz powinna zrobić? Wkradanie się do pokoju Adama, aby usunąć stamtąd obraz, nie miało najmniejszego sensu, skoro już go widział. Nie pozostawało więc nic innego jak przejść nad tym do porządku dziennego.

– Czy ten pejzaż z rzeką Hudson na zachodniej ścianie to twoje dzieło? – zwrócił się do niej Adam.

– Tak – przyznała z lekkim uśmiechem. – Właściwie już o nim zapomniałam. Obawiam się, że jest trochę zbyt sentymentalny. Namalowałam go pewnego lata, kiedy zakochałam się w synu szofera. Zwykle chodziliśmy nad rzekę, gdy chcieliśmy pobyć trochę sami.

– Miał strasznie krzywe zęby – przypomniał złośliwie czuły papa.

– Cóż, miłość zwycięża wszystko – odparła sentencjonalnie.

– Nie wydaje mi się, żeby brzeg rzeki Hudson był odpowiednim miejscem do utraty dziewictwa – zawyrokował ojciec, nagle poważniejąc.

– Ależ ja nie straciłam dziewictwa nad rzeką Hudson – odparowała Kirby, zdając się bawić jego oburzeniem. – Straciłam je w małym renault w Paryżu. – Uśmiechnęła się prowokująco.

– Podano kolację – ceremonialnie oznajmił Cards, stając w drzwiach.

– Najwyższa pora. – Philip Fairchild zerwał się na równe nogi. – Do czego to podobne, żeby człowiek głodował we własnym domu.

Odprowadziwszy z uśmiechem oddalającą się sylwetkę ojca, Kirby wyciągnęła rękę w kierunku Adama.

– Pozwól, że zaprowadzę cię do jadalni – zaproponowała.

Najbardziej przykuwającym uwagę elementem wystroju jadalni były obrazy autorstwa gospodarza. Wprawdzie nad ogromnym mahoniowym stołem skrzył się piękny kryształowy żyrandol, a rozłożysty kamienny kominek buchał płomieniami, jednakże to właśnie malowidła Philipa Fairchilda były tym, co zauważało się, wchodząc do jadalni.

Wyglądało na to, że Fairchild nie miał jednorodnego stylu, wszystko było w zasięgu jego możliwości artystycznych, bez względu na to, czy malował rozświetlony promieniami słonecznymi krajobraz, czy też subtelny portret utrzymany w przyćmionych tonacjach. Zdawał się próbować wszystkiego – grubych linii pędzla i delikatnych, ledwie widocznych smug farby; ociekających farbą olejną płócien i zamglonych akwareli. Adam nie miał wątpliwości, że Philip Fairchild jest prawdziwym mistrzem.

Tak jak zróżnicowana była jego twórczość, podobnie barwne były jego opinie na temat innych artystów. Siedząc przy długim, suto zastawionym stole, Fairchild opowiadał o każdym malarzu tak, jakby jakimś cudem cofnął się w czasie i miał okazję zaprzyjaźnić się z Rafaelem, Goyą czy też Manetem. Prezentował fascynujące teorie, a jego wiedza była tak rozległa, że Adam, sam będąc malarzem, nie mógł nie podziwiać jego fascynującej osobowości. Sprzeczne dążenia sprawiały jednak, że czuł się niezręcznie, jako człowiek sumienny bowiem nie był w stanie zapomnieć o zadaniu, które go tu przywiodło. Sytuację pogarszał fakt, że Kirby Fairchild była niesłychanie atrakcyjną kobietą… Adam w duchu po raz kolejny przeklął McIntyre’a.

Nie miał wątpliwości, że te tygodnie, jakie przyjdzie mu spędzić z Fairchildami, będą niesłychanie fascynujące. Wprawdzie nie chciał komplikacji, ale mimowolnie już poddał się urokowi tej niezwykłej pary ekscentryków. Postanowił, że na razie będzie ich bacznie obserwował, aby starannie wybrać stosowny moment do działania.

Informacje, jakich dostarczono mu na temat Fairchildów, były raczej skąpe. Wiedział, że Philip ma nieco ponad sześćdziesiąt lat, od niemal zaś dwudziestu jest wdowcem. Jako artysta był szeroko znany, natomiast szczegóły jego życia prywatnego nie były dostępne szerszej publiczności. Zastanawiał się, czy tak się działo z powodu temperamentu malarza, czy może z konieczności. Natomiast o Kirby nie wiedział właściwie nic. Do zeszłego roku jej twórczość nie była znana prawie nikomu, aż do momentu wystawy, którą przebojem wkroczyła do świata artystycznego. Mimo to ani ona, ani ojciec nie zabiegali o powszechną popularność dla swych dzieł, zresztą nie było takiej potrzeby, gdyż klasa ich twórczości zapewniała im zasłużony podziw. Jeśli chodzi o życie prywatne Kirby, zarówno brukowce, jak i kolorowe magazyny rozpisywały się z lubością o jej wypadach do Saint Moritz w towarzystwie tenisowego championa lub wyprawach na Martynikę u boku najmodniejszego hollywoodzkiego aktora. Powszechnie wiadomo było, że ma dwadzieścia siedem lat i jest nadal niezamężna, oczywiście nie z braku propozycji, jak domyślał się Adam, ponieważ należała do kobiet, które nieustannie przyciągały uwagę mężczyzn. W dawnych czasach niewątpliwie byłaby sprawczynią wielu pojedynków, co z pewnością niezmiernie by ją bawiło.

Podobnie Fairchildowie wiedzieli o nim niewiele, tylko tyle, co zasłyszeli od innych artystów czy też przeczytali w prasie. Zdawali sobie sprawę, że urodził się w bogatej rodzinie, dzięki czemu mógł bez przeszkód rozwijać swój nieprzeciętny talent. W wieku dwudziestu lat zdobył pierwsze pochwały dla swej twórczości, obecnie zaś, przekroczywszy trzydziestkę, uznawany był powszechnie za jednego z najznakomitszych twórców swego pokolenia. Mieszkał w Paryżu, potem w Szwajcarii, aż wreszcie ponownie osiadł w Stanach. Przez ostatnich kilka lat dużo podróżował, jednocześnie malując, sztuka bowiem zajmowała w jego życiu najważniejsze miejsce. Mimo że sprawiał wrażenie chłodnego i opanowanego, w głębi duszy lubił przygody i nie zatrzymywał się przed przeszkodami, poszukując sprytnych sposobów ich obejścia. To właśnie najbardziej cenił w nim McIntyre. Jednak Adam obiecał sobie solennie, że gdy następnym razem Mac będzie próbował wciągnąć go w jakąś nową aferę, odmówi mu stanowczo i bez chwili wahania.

Gdy powrócili do salonu, aby wypić kawę, doszedł do wniosku, że w ciągu kilku tygodni powinien rozwikłać zagadkę. Zadowolony z tej konkluzji, skoncentrował się na obserwowaniu Kirby. W tym momencie była wcieleniem doskonalej gospodyni, czarującej i uważnej, a jednocześnie pełnej klasy i wyrafinowania. Kirby zdawała się mieć wszystkie cechy, których zawsze szukał w kobietach – była zadbana, dobrze wychowana, inteligentna i miła.

– Może byś nam zagrała, Kirby? – przerwał mu rozmyślania Philip Fairchild. – Lubię, kiedy grasz, to pomaga mi się skupić.

– Oczywiście. – Uśmiechnęła się do gościa, po czym podeszła do instrumentu, który Adam początkowo wziął za nieduży fortepian. Wystarczyło jednak kilka dźwięków, by zorientował się ze zdumieniem, że jest to klawesyn. Niemal w tej samej chwili rozpoznał jedno z preludiów Bacha. Poczuł się, jakby nagle wpadł w pętlę czasu, bo czyż to możliwe, aby jeszcze gdziekolwiek na świecie, pod koniec dwudziestego wieku, ktoś całkiem na serio grał Bacha na klawesynie?

Philip Fairchild przymknął z lubością oczy, postukując lekko palcem w rytm granej przez córkę melodii. Na twarzy Kirby malowało się skupienie, tym bardziej więc Adam zdumiał się, gdy ni z tego, ni z owego puściła do niego oczko. Jakby nigdy nic przeszła płynnie do Brahmsa, podczas gdy Adam przyglądał jej się z niedowierzaniem. Poczuł przemożne pragnienie namalowania jej portretu. Znał siebie, wiedział, że nie spocznie, póki jej do tego nie przekona…

– Mam! – krzyknął nagle Fairchild, zrywając się na równe nogi. – Mam! Już wiem! Czuję przypływ natchnienia.

– Akurat – mruknęła Kirby.

– Już ja ci pokażę, ty niewdzięczna smarkulo! – Ojciec pochylił się nad klawesynem z szerokim uśmiechem, który na moment upodobnił go do stojących przed głównym wejściem gargulców. – Zobaczysz, nie minie tydzień, a będziesz zmuszona ze wstydem przyznać, że cały twój dorobek w porównaniu z moją rzeźbą to co najwyżej jarmarczne rzemiosło.

– Jasne – odparła, unosząc brwi, po czym cmoknęła ojca w czoło.

– Jeszcze sobie przypomnisz moje słowa! – zawołał Fairchild, wychodząc spiesznym krokiem z salonu.

– Wątpię – skomentowała, wstając zza instrumentu. – Papa podchodzi do wszystkiego niesłychanie ambicjonalnie – wyjaśniła, jednocześnie sięgając po kieliszek. – Może chcesz jeszcze brandy?

– Twój ojciec ma… – zawahał się – nieprzeciętną osobowość.

– Jesteś urodzonym dyplomatą, prawda, Adamie? – Posłała mu ciepły uśmiech.

– Tak, czasami w pewnych okolicznościach – przyznał ostrożnie.

– Tylko w pewnych okolicznościach? Mam wrażenie, że nawet częściej. A szkoda. – Ponieważ lubiła utrzymywać stały kontakt ze swoimi rozmówcami, nie spuszczała z niego spojrzenia, sącząc niezwykle powoli alkohol. – Uważam, że byłbyś bardzo interesującym mężczyzną, Adamie, gdybyś sam się tak znacznie i bez potrzeby nie ograniczał. Mogę się założyć, że z zasady musisz wszystko trzy razy przemyśleć, zanim cokolwiek powiesz.

– Czy sądzisz, że to wada? – zapytał chłodno. – To bardzo ciekawa obserwacja, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że znamy się tak krótko.

Usatysfakcjonowana faktem, że udało jej się go sprowokować, uznała, iż zdecydowanie nie jest nudziarzem.

– Wydaje mi się, że wystarczyłaby godzina, aby dojść do takiego wniosku. Poza tym widziałam twoje obrazy i uznałam na ich podstawie, że jesteś osobą bardzo opanowaną, dumną i masz silne poczucie tego, co przystoi, a co nie – zawyrokowała.

– Nie wiem czemu, ale odnoszę wrażenie, że powinienem się za to obrazić.

– A do tego jesteś spostrzegawczy. – Uśmiechnęła się. Podjąwszy błyskawicznie decyzję, odstawiła brandy, nie spuszczając wzroku z Adama. – Natomiast ja jestem impulsywna. I koniecznie muszę spróbować, jak to smakuje.

Zanim Adam zdążył się zorientować, jej ramiona oplotły jego szyję, a na ustach poczuł smak jej warg. Był tak zaskoczony, że nim na dobre zagustował w tym pocałunku, Kirby wymknęła mu się z objęć. Na jej twarzy gościł przekorny uśmiech.

– To było miłe – oceniła. – Śniadanie możesz zjeść od siódmej. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, po prostu zadzwoń po Cardsa. Dobranoc.

Odwróciwszy się, ruszyła ku wyjściu, gdy nagle pochwyciły ją silne ramiona.

– Zaskoczyłaś mnie – powiedział cicho Adam. – Stać mnie na więcej niż to, co przed chwilą doświadczyłaś.

Przycisnął ją mocno do siebie i pocałował namiętnie, wyzwalając w niej spontaniczną reakcję. Jej dłonie badały jego twarz, szyję, ramiona, jakby już zaczynała rzeźbić jego popiersie. Ta gorączka udzieliła się również jemu, choć zwykle nie poddawał się emocjom, kierował się rozsądkiem, a nie uczuciami czy też impulsem. Tymczasem w tym momencie rządziło nim jedynie przemożne pragnienie, które nie słuchało argumentów rozumu.

Wreszcie niechętnie podniósł głowę, próbując uspokoić przyspieszone bicie serca. Widział w jej oczach, że nie spodziewała się po nim czegoś takiego, że także starała się ukryć emocje.

– Lepiej? – zapytał, chcąc nacieszyć się tą z pewnością krótką chwilą przewagi.

– Znacznie lepiej – odparła nieco drżącym głosem. – Robisz postępy. – Wysunęła się z jego ramion. – Jak długo zamierzasz z nami pozostać?

– Mniej więcej cztery tygodnie – odrzekł, zaskoczony, że tego nie wie.

– Czy zamierzasz przespać się ze mną, zanim stąd wyjedziesz?

Spojrzał na nią z rozbawieniem, a jednocześnie z podziwem. Szanował osoby, które nie wahały się wyrażać szczerze swych opinii, zarazem jednak nie był przyzwyczajony do aż takiej otwartości.

– Owszem – przyznał, biorąc z niej przykład.

Skinęła głową. Uwielbiała wszelkie gry oparte na niedopowiedzeniach, wciągała ją rywalizacja. Oczywiście pod warunkiem, że przewaga była po jej stronie.

– Będę musiała się nad tym zastanowić. Dobranoc, Adamie.

ROZDZIAŁ DRUGI

Jasne promienie porannego słońca wpadały do jadalni przez wysokie okna, malując świetliste wzory na drewnianej podłodze. Na zewnątrz drzewa zdradzały nadchodzącą coraz szybszymi krokami jesień – setki liści w gorących odcieniach od złocistego, poprzez łososiowy, aż po purpurę pokrywały trawnik, nieliczne tylko uparcie zieleniły się na gałęziach. Niektóre krzewy zdawały się płonąć na tle nieco już wyblakłej trawy. Adam stał tyłem do tego pysznego widoku, skupiony na obrazach, które zdobiły ściany jadalni.

Ponownie nie mógł się nadziwić niesamowitej wręcz różnorodności stylów, jakie uprawiał Philip Fairchild. Była tu martwa natura, grą światła i cienia przypominająca dzieła Goi, pejzaż w typowych dla van Gogha kontrastowych barwach, a także portret, którego subtelność rysunku przywodziła na myśl Rafaela.

To właśnie ów portret w szczególności zaintrygował Adama. Z płótna spoglądała delikatna ciemnowłosa kobieta, roztaczająca wokół siebie aurę spokoju oraz cierpliwości. Jej oczy miały tę samą szarą barwę co oczy Kirby, ale rysy twarzy były łagodniejsze i bardziej regularne. Matka Kirby niewątpliwie była wyjątkowo piękna, a przy tym sprawiała wrażenie osoby jednocześnie silnej i wyrozumiałej, zatem mimo że sama zapewne nie szorowałaby paleniska w kominku, nie zabraniałaby tego córce, gdyby tylko wyraziła ona taką chęć. Fakt, iż Adam był w stanie wyczytać to wszystko z portretu, nie spotkawszy nigdy Rachel Fairchild, świadczył o geniuszu Philipa.

Następny obraz, tym razem utrzymany w stylu Thomasa Gainsborough, przedstawiał ciemnowłosą dziewczynkę ubraną w białą muślinową sukienkę o suto marszczonej spódniczce. Na nogach miała nieskazitelnie białe podkolanówki oraz czarne pantofelki zapinane na wąski pasek. Utrzymany w jasnych barwach portret ożywiały dwie kolorowe plamy – szeroka różowa szarfa wokół talii dziewczynki oraz purpurowe róże, które trzymała w koszyku. Mimo sielankowego nastroju obrazu, dziewczynka nie sprawiała wrażenia małego aniołka. Wręcz przeciwnie, uniesiona wysoko głowa świadczyła o pewności siebie i arogancji, goszczący zaś na jej ustach lekki półuśmieszek zdradzał krnąbrne usposobienie. Adam ocenił, że miała nie więcej jak jedenaście lat. Nawet w tym wieku Kirby musiała być trudna do opanowania.

– Urocza dziewczynka, prawda? – dobiegł go znajomy głos.

Nie wiedział, że Kirby już od pięciu minut stała w progu, obserwując go i analizując jego zachowanie, podobnie jak on analizował jej portret. W ciągu tych paru minut doszła do wniosku, że ukończył dobrą szkołę z internatem, ponieważ stał wyprostowany jak struna. Wyczuła w nim niejednoznaczność, gdyż mimo nienagannej postawy pozwalał sobie na trzymanie rąk w kieszeniach. Choć był ubrany w dżinsy i sweter, w jego wyglądzie było coś oficjalnego. Tym bardziej ją intrygował, ponieważ zarówno jako kobieta, jak i artystka lubiła kontrasty.

Odwróciwszy się, Adam przyjrzał się uważnie Kirby, tak jak przed chwilą przypatrywał się jej portretowi. Poprzedniego dnia przeszła metamorfozę od wybrudzonej sadzą prostej dziewczyny do wyrafinowanej kobiety z wyższych sfer. Dziś z kolei była uosobieniem niezależnej artystki – bosa, nieumalowana, z włosami nisko zebranymi w dwa kucyki, ubrana w obszerny czarny sweter oraz znoszone, pochlapane farbą dżinsy. Mimo to, ku ogromnej irytacji Adama, wciąż wydawała mu się szalenie pociągająca.

Nie wiadomo, czy bezwiednie, czy też specjalnie Kirby odwróciła głowę, by promienie słoneczne zalały jej twarz, i ten widok zaparł Adamowi dech w piersiach. Westchnęła, przypatrując się swemu portretowi.

– Prawdziwy aniołek.

– Wydaje mi się, że jej ojciec miał nieco inne zdanie.

Roześmiała się dźwięcznie.

– To prawda, ale nie każdy to zauważa. – Była zadowolona, iż właśnie on to dostrzegł, ponieważ ceniła spostrzegawczych, inteligentnych ludzi. – Jadłeś już śniadanie?

Kiedy odwróciła się ponownie, Adam odetchnął z ulgą, gdyż promienie nie rozświetlały już jej twarzy. W jednej chwili stała się po prostu atrakcyjną, sympatyczną młodą kobietą.

– Jeszcze nie, byłem zajęty podziwianiem.

– Och, to fatalnie, nie powinno się podziwiać z pustym żołądkiem, to bardzo niezdrowe. – Przycisnąwszy jakiś guzik, ujęła Adama pod ramię i poprowadziła do stołu. – A po śniadaniu oprowadzę cię po domu.

– Świetnie – ucieszył się.

Do jadalni weszła szczupła, siwiejąca kobieta o dziwnie skrzywionym nosie oraz wystających kościach policzkowych. Głębokie pionowe zmarszczki na czole sugerowały raczej pesymistyczne usposobienie. Odwracając się w jej kierunku, Kirby uśmiechnęła się mile.

– Dzień dobry, Tulip. Obawiam się, że będziesz musiała posłać papie tacę ze śniadaniem na górę, bo wątpię, żeby wychynął dziś ze swojej wieży. – Zdjęła metalowe kółko z lnianej serwetki. – Poproszę o tosta i kawę. Tylko błagam, nie rób mi wykładu, bo przecież doskonale wiem, że już dawno przestałam rosnąć.

Mruknąwszy coś pod nosem, Tulip przeniosła spojrzenie na Adama, który zamówił jajecznicę na bekonie. Tulip ponownie coś wymamrotała, po czym wyszła.

– Może nie jest najbardziej towarzyską osobą na świecie, ale ma prawdziwy talent organizacyjny – wyjaśniła Kirby, gdy zostali sami. – Od piętnastu lat prowadzimy wojnę o jedzenie. Odkąd pamiętam, Tulip utrzymuje, że urosnę, jeśli będę jadła, podczas gdy od kilku lat nie urosłam ani centymetra i marne są szanse, żeby się to zmieniło. Zastanawiam się, czemu starsi wmawiają dzieciom takie głupoty.

Energiczna młoda pokojówka, która poprzedniego wieczoru podawała do kolacji, przyniosła dzbanek z kawą oraz filiżanki, uśmiechając się przy tym promiennie do Adama.

– Dziękujemy, Polly. – W głosie Kirby słychać było ostrzeżenie.

Uwagi Adama nie uszło jej karcące spojrzenie oraz rumieniec, który wypłynął na twarz służącej.

Polly bez słowa, nie oglądając się za siebie, wyszła pospiesznie z salonu, Kirby zaś osobiście nalała kawę.

– Nasza Polly jest bardzo słodka, ale ma w zwyczaju zbytnio się spoufalać z niemal każdym mężczyzną – wyjaśniła, odstawiając dzbanek z powrotem na stół. – Jeśli nie przepadasz za dziewczynami, które lubią być podszczypywane i poklepywane, to radzę ci jej zbytnio nie zachęcać. Swego czasu musiałam jej zwrócić uwagę, żeby nie zadręczała papy.

Natychmiast przed oczami Adama stanęła wizja Polly napastującej przypominającego nieco satyra Philipa Fairchilda. Obraz ten był tak wyraźny i tak zabawny, że nie mógł opanować wybuchu śmiechu. Kirby przypatrywała mu się z zaciekawieniem. Doszła do wniosku, iż mężczyzna, który potrafi tak serdecznie się śmiać, ma prawdziwy potencjał, zastanawiała się więc, jakie niespodzianki ją jeszcze czekają. Miała nadzieję, że w ciągu najbliższych paru tygodni zdąży odkryć kilka fascynujących szczegółów jego osobowości.

– Daję słowo, że oprę się pokusie – zapewnił, sięgając po dzbanuszek z mlekiem.

– Polly jest fantastycznie zbudowana – zauważyła Kirby, przypatrując się mu znad krawędzi filiżanki.

– Naprawdę? – Uśmiechnął się prowokacyjnie. – Nie zauważyłem.

– Nie doceniłam cię, Adamie – przyznała, starając się opanować idiotyczne drżenie głosu, jakie wywołał jego uśmiech. – Nie jesteś taki, na jakiego wyglądasz.

– A czy znasz kogoś, kto jest dokładnie taki, jakim się wydaje na pierwszy rzut oka? – zapytał, starając się nie myśleć o nadajniku, który znajdował się w jego walizce.

– Tak, znam całe mnóstwo takich ludzi. Czasem jest to pozytywna cecha, a czasem wręcz przeciwnie.

– A ty? Czy ty jesteś taka, jak się wydajesz? – pytał nie w imieniu McIntyre’a, nie z powodu zadania, z jakim tu przyjechał, ale ze względu na siebie. Po prostu chciał to wiedzieć.

Przez chwilę milczała, a na jej ustach błądził lekki uśmiech.

– Jestem taka, na jaką wyglądam… danego dnia – podsumowała samą siebie. – A oto i nasze śniadanie.

Podczas posiłku rozmawiali o wszystkim i o niczym, jak dwójka dobrze wychowanych obcych sobie ludzi potrafiących prowadzić uprzejmą konwersację, z której tak naprawdę nic nie wynika. W tym samym czasie Kirby walczyła z drżeniem serca, wywołanym bliskością Adama. Była tym niesłychanie poirytowana, bo wcale nie chciała tak na niego reagować. Nie lubiła sytuacji, w których nie miała nad sobą pełnej kontroli.

Przypatrywała się mu przy jedzeniu, zastanawiając się, jakim był człowiekiem, doszła bowiem do wniosku, że nie tak świetnie ułożonym i poprawnym, na jakiego wyglądał. Z pewnością nie bał się wyzwań, ponieważ wizyta u nich była nieco ryzykowną przygodą. Żar, z jakim ją całował, dowodził, że był fascynującym, namiętnym kochankiem. Kirby obawiała się, iż nie będzie jej łatwo kierować nim tak, jak by sobie tego życzyła, a przecież w obecnej sytuacji zmuszona była znaleźć sposób, aby go sobie podporządkować. Dopijając kawę, pomodliła się szybko w duchu, by ojciec jak najprędzej ukrył van Gogha.

– Pozwolisz, że wycieczkę rozpoczniemy od parteru – powiedziała pogodnym tonem, podnosząc się zza stołu. – Lochy wprawdzie są interesująco mroczne i wilgotne, ale wydaje mi się, że w trosce o twój piękny kaszmirowy sweter powinniśmy przełożyć ich zwiedzanie na inny termin.

– Lochy? – powtórzył, podając jej ramię.

– Wprawdzie już z nich nie korzystamy, ale wciąż słychać jęki i pobrzękiwanie łańcuchów – wyjaśniła tak zwyczajnym tonem, że na chwilę udało jej się nabrać Adama. – Lord Wickerton, pierwszy właściciel zamku, był dość antypatycznym typem.

– Czyżbyś popierała jego metody?

– Czy je popieram? – powtórzyła w zamyśleniu. – W praktyce raczej nie, ale nietrudno jest fascynować się wydarzeniami sprzed niemal stu lat. Zgodzisz się chyba, że po pewnym czasie nawet zło staje się szalenie romantyczne.

– Nigdy na to nie patrzyłem w ten sposób…

– Być może dlatego, że potrafisz bez wahania odróżnić zło od dobra.

Adam zatrzymał się w pół kroku, a że szli pod rękę, Kirby także musiała przystanąć.

– A ty tego nie odróżniasz?

Już chciała coś palnąć bez zastanowienia, ale zmusiła się do namysłu, by nie powiedzieć nic głupiego.

– Powiedzmy, że jestem skłonna do ustępstw – dyplomatycznie określiła samą siebie. – Ten pokój powinien ci się spodobać – stwierdziła, otwierając drzwi. – Jest taki solidny i poważny, wręcz dostojny.