Strona główna » Obyczajowe i romanse » Watykan

Watykan

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7508-659-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Watykan

"Watykan – miejsce pełne mrocznych cieni i zarazem oślepiającego światła, o którym Mai snuje z werwą wspaniałą, zapierającą dech opowieść od czasów jego powstania aż po dzień dzisiejszy. To rzetelnie i zarazem z pasją napisana książka, od której nie można się oderwać. Watykan – od ponad 2000 lat symbol światowej polityki, potęgi na nieprawdopodobną skalę i zręcznych manipulacji kościoła katolickiego. To malutkie państewko w samym sercu Rzymu ma od kilkunastu stuleci po dziś dzień decydujący wpływ na życie miliardów ludzi na kuli ziemskiej. „Państwo Boga” to nie tylko historia kształtowana w imię nauk głoszonych przez Chrystusa, to także – a może przede wszystkim – liczne tajemnice, intrygi, manipulacje, fałszerstwa, morderstwa na zlecenie, walka o władzę i ogromne operacje finansowe. Z drugiej strony to kolebka dzisiejszej kultury europejskiej, nieprawdopodobne bogactwo, najwspanialsze na świecie muzea i tradycja. Fascynująca lektura odkrywająca najskrytsze sekrety zza watykańskich murów."

Polecane książki

Napisana w formie dialogu satyra, której bohaterem jest bankier o anarchistycznych, jak twierdzi poglądach. „Pracowałem, walczyłem, zarabiałem pieniądze; pracowałem jeszcze bardziej zawzięcie, walczyłem jeszcze bardziej zawzięcie, zarabiałem jeszcze więcej; zarabiałem w końcu mnóstwo pieniędzy. Nie ...
Jakub Gordon był polskim podróżnikiem, autorem książek o tematyce związanej z jego wędrówkami. Pochodził z rodziny o szkockich korzeniach, co tłumaczy jego obcobrzmiące nazwisko. „Kaukaz, czyli ostatnie dni Szamila” w fabularyzowany sposób przedstawia historię Szamila, owianego sławą i legendą przy...
"„Spośród wielu sposobów, do których uciekają się pisarze, by opowiedzieć świat, preferuję posługiwanie się narracją precyzyjną, jasną i uczciwą, która opisuje fakty z życia codziennego w sposób fascynujący.” (z wywiadu z autorką) Sześćdziesięcioletnia Elena Greco dowiaduje się, że Lila, jej przyj...
Obecne wydanie zostało przygotowane przez firmę Inpingo w ramach akcji „Białe Kruki na E-booki”. Utwór poddano modernizacji pisowni i opracowaniu edytorskiemu, by uczynić jego tekst przyjaznym dla współczesnego czytelnika.Edward Lubowski (1837–1923) był polskim pisarzem nurtu pozytywistycznego. U...
Z wesołymi wierszykami nie sposób się nudzić. Zachwycą najmłodszych, rozbawią starszych. Mogą towarzyszyć w podróży lub podczas niepogody. Dodatek edukacyjny w postaci ćwiczeń językowych zaprocentuje w przyszłości poprawną mową dziecka. Ten wyjątkowy zestaw wierszyków poukładany jest według stopnia ...
Pierwsza odsłona serii Żniwiarz!   Mówią, że demony, zabobony i czary odeszły już do przeszłości. Czy na pewno?   Na pierwszy rzut oka Magda jest zwykłą dwudziestolatką. Czas wypełnia jej praca w małej księgarni oraz obowiązki domowe. To jednak tylko pozory, gdyż w wolnych chwilach, zamiast spotykać...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Klaus-Rüdiger Mai

Opatrzność powierzyła papieżom

ukształtowanie suwerenności europejskiej.

Joseph de Maistre

Écrasez l’infâme! – Zniszczcie tę hańbę!

Wolter o Kościele katolickim

PIERWSZE TYSIĄCLECIE Obszar tranzytowy wieczności Wprowadzenie

Watykan – to wyjątkowo żywotne zespolenie życia ludzkiego
i wyrazistej architektury, a dokładniej: jest to jedyne miejsce,
które powstało i nadal się rozwija z mieszanki kamienia,
zaprawy murarskiej, władzy, ludzkich losów i polityki światowej.
Aby zrozumieć Watykan, należy spojrzeć na niego
z perspektywy tych wszystkich tworzących go tak bardzo zróżnicowanych
materiałów.

Watykan – to światowe mocarstwo. Brak przejrzystości
i pełna zaskakujących wolt historia spowiły to mocarstwo
wiary mroczną poświatą. Spróbujmy odnaleźć się w tym
wszystkim, odważmy się na ekspedycję na miejsce tego
jedynego w swoim rodzaju misterium! Tutaj bowiem znajdują się
przecież Graal i Camelot, wieczne życie i wieczne błądzenie.
Tutaj jest Golgota, miejsce, w którym człowiek musi stanąć
przed zadaniem przekraczającym jego siły: jego krzyżem jest
władza.

Watykan – to przede wszystkim papież. Od 1870 roku
Stolica Apostolska oznacza samego papieża, podmiot prawa
międzynarodowego, a więc państwo w państwie. Kiedy
mówimy o Watykanie, mamy zwykle na myśli jednocześnie obydwa
„państwa” – Stolicę Apostolską i miasto Watykan.

Niekiedy papieże stawali przed wyjątkowo trudnym
zadaniem. Do dzisiaj wielu ludzi jest zdania, iż Pius XII (1939 – 1958) był zbyt słaby, aby podołać trudnemu zadaniu
sterowania Kościołem w obliczu władzy Antychrysta, przez
krwawe morze hitlerowskiej dyktatury. Niektórzy widzą w tym
namiestniku Chrystusowym pełnego poświęcenia dyplomatę,
który usiłował ratować to, co się dało jeszcze uratować, biorąc
przy tym na siebie ogromną odpowiedzialność. Dla innych
stał się „papieżem, który milczał”, jak brzmi tytuł książki
Johna Cornwella. A w przypadku niektórych nikczemników na
papieskim tronie można przy bliższej analizie dostrzec bardzo
wyraźnie człowieka przeżywającego głęboki dramat osobisty
wynikający z podejmowanych wysiłków i doznawanych przy
tym męczarni. Jednak wysiłki te nie były wystarczające,
ponieważ człowiek okazywał się zbyt słaby, aby udźwignąć tak
wielkie zadanie ciążące na jego wątłych barkach – także Duch
Święty nie jest nieomylny w swoich personalnych decyzjach.
Ale czy posiadanie Boskiej władzy nie jest pod każdym
względem zbyt wielkim obciążeniem dla człowieka? A może
kapłani tworzą tertium genus, trzeci rodzaj, a więc coś pośredniego
między człowiekiem a Bogiem?

Watykan – to schowany za wysoki murem kompleks
budynków i karłowate państwo o wielkości czterdziestu czterech
hektarów, które dysponuje władzą odwrotnie proporcjonalną
do powierzchni. Posiada własną rozgłośnię: od 1931 roku
Radio Watykan głosi Dobrą Nowinę w czterdziestu siedmiu
językach na całym świecie. Mieszka tam dziewięćset osób, z tego
około pięciuset jest obywatelami państwa-miasta Watykan.
Tutaj właśnie bardzo intensywnie pisane są dzieje ludzkości,
wydarzenia w Watykanie mają znaczące konsekwencje także
dla życia niekatolików.

Nikt tutaj się nie rodzi. Obywatelstwa nie otrzymuje się
poprzez przyjście na świat na terytorium Watykanu, lecz jest
ono przyznawane. W ten sposób w sercu Rzymu spotykają się
ludzie pochodzący z najróżniejszych regionów świata.
Niektórzy próbują znaleźć posadę w tym państwie, inni są
powoływani na różne funkcje. Watykański genius loci, duch opiekuńczy
miejsca, czeka na nich wszystkich bez względu na wiek,
pochodzenie, charakter, uzdolnienia czy osobiste dążenia. Niektórzy
przybywają dobrowolnie lub z poczucia obowiązku, inni
znowuż walczą o to, aby móc tu pozostać, względnie bronią się
przed koniecznością pobytu w tym miejscu. Przynoszą ze sobą
większe lub mniejsze doświadczenia własnej ludzkiej
egzystencji, a oczekuje ich państwo składające się z nienaruszalnej
tkanki przeszłości i z dnia dzisiejszego, z historii i współczesności,
wieczności i doczesności.

Watykan – to przedsionek nieba i jednocześnie wyjątkowo
ludzkie miejsce. Tutaj ludzie, podobnie jak wszędzie indziej,
pracują, kochają, mają nadzieję. Wielu z nich pozostawiło swój
ślad w Watykanie, jak np. Aleksander VI (1492 – 1503), papież
z rodziny Borgiów, którego żądza życia była wręcz
legendarna, rzymskie metresy, które podobno pełniły nawet niekiedy
funkcję papieża, wynajęci mordercy, dzieci z nieprawego łoża,
męczennicy i zbrodniarze, Opus Dei, wolnomularze, święci
i szatani. Ludzie, którzy w każdej epoce byli zdolni zarówno do
wielkich, jak i ohydnych czynów, brutalni, podstępni
i pozbawieni skrupułów, byli jednak również tacy, którzy już w życiu
doczesnym rzetelnie zapracowali na miano prawdziwego
świętego. Fascynującym czyni Watykan fakt, iż jest to miejsce
człowieka i jego wysiłków, miejsce, gdzie powstają ludzkie dzieła,
za które nagrodą ma być wstęp do nieba.

Według poglądów katolickich urząd papieski – a tym
samym także Watykan – jest miejscem, gdzie styka się ziemia
z niebem, ponieważ za pośrednictwem świętego Piotra papież
otrzymał od Jezusa Chrystusa pełnomocnictwo do wiązania i rozwiązywania[*] oraz do zastępowania Go aż do powtórnego
przyjścia określanego mianem paruzji. To, co papież rozwiąże
na ziemi, będzie również rozwiązane w niebie, a wszystko co
zwiąże, pozostanie także związane później w niebie. A niebo
oznacza wieczność. Dla zwykłego śmiertelnika wieczność
staje się cudownie mieniącą się ideą. Tym samym Watykan jest
dla wielu ludzi na tym świecie miejscem, z którego spoglądać
można na Boga. Dla innych miejsce to nie ma w sobie nic
świętego czy też magicznego ani mistycznego czy
tajemniczego, lecz oznacza raczej podstęp, intrygi i bezwzględne
nadużywanie władzy. Poza tym grono starych mężczyzn podejrzewa
się zwykle o najróżniejsze sprawki.

Watykan – to papieska administracja, centrum jednej ze
światowych religii. Na końcu naszej podróży okaże się, iż
Watykan to nie tyle anonimowe, podejrzane i budzące przerażenie
grono spiskowców, ile raczej bardzo niesprawna niekiedy
biurokracja, która funkcjonuje w dziwnym obszarze istniejącym
równolegle do swojego czasu. Ludzie, którzy tam pracują,
odróżniają się od innych pod jednym tylko, niemniej znaczącym
względem: wierzą mianowicie, iż pracują w miejscu, gdzie są
nieco bliżej Boga niż pozostała część ludzkości. Wiara ta jest
równocześnie ogromną pokusą, której ludzie też ciągle ulegają.
Winnym tego jest genius loci. Dla niektórych objawieniem są
tu słowa rosyjskiego poety Borysa Pasternaka, który pytał:
„Powiedzcie mi, moi najmilsi / Jakie na dworze tysiąclecie?”.[**]

Według powszechnego mniemania papież i Watykan
przynależą do siebie tak w życiu, jak i w śmierci: papieże wybierani
są zazwyczaj w Kaplicy Sykstyńskiej – albo też, jak chcą inni,
przywracani do życia, na nowo powoływani na świat, gdyż
otrzymują inne imię jako znak nowego życia; dzieje się tak
regularnie od co najmniej X wieku. A chowani są w Bazylice
Świętego Piotra – znajdują się tam grobowce większości
papieży. Jednak to, czy wyobrażenie o jedności tworzonej przez
papieża i Watykan, które z pewnością jest trafne, da się pogodzić
z faktami historycznymi, będzie jeszcze przedmiotem naszych
dociekań.

„Proroctwo o Watykanie” – taki tytuł nosi wydany przed
kilku laty thriller, którego akcja toczy się współcześnie.
Wybrany właśnie namiestnik Chrystusowy postanawia zrezygnować
z papieskiego tronu, ponieważ uważa go za coś już
przestarzałego. Jacques Neirynck opisuje na końcu swojej powieści, jak
bohater, po oddaniu korony papieskiej, wolny i promieniejący
szczęściem, opuszcza Watykan – w jego mniemaniu duszne
więzienie, grobowiec dla żywych trupów. Ma on wrażenie,
jakby uciekł z jakiegoś koszmaru.

W 1914 roku ukazała się książka André Gide’a „Lochy
Watykanu”. Francuski pisarz, laureat Literackiej Nagrody Nobla,
opowiada w niej o lochach, w których więziony jest papież.
O wydarzeniach na świecie dowiaduje się tylko od swoich
strażników.

Czy jest możliwe, że papież w sposób bardziej konkretny
patrzy na niebo niż na ziemię, o której dowiaduje się tylko
poprzez pośredników?

Pod koniec listopada 2006 roku papież Benedykt  XVI
w rozmowie z Bartłomiejem I, patriarchą Kościoła
prawosławnego, dał do zrozumienia, iż jak najbardziej można rozmawiać
o aktualnych problemach papiestwa. Ta uwaga zrobiona na
marginesie, odnosząca się do powodów mającego do dzisiaj
swoje skutki rozłamu między Kościołem katolickim
i Kościołem wschodnim, nie została jednak zauważona w głównych
relacjach z wizyty papieża w Turcji. Część dziennikarzy
przeoczyła wagę tej wypowiedzi, ponieważ byli całkowicie
zaprzątnięci konfliktem między Kościołem katolickim i radykalnymi
islamistami po przemówieniu w Regensburgu, podczas
którego papież zacytował słowa cesarza bizantyjskiego Manuela II Paleologa z późnego średniowiecza na temat roli przemocy
w islamie. Inni z kolei zdawali sobie doskonale sprawę
z przełomowego znaczenia tej wypowiedzi, ale nie chcieli pełnić roli
przypadkowego i mało znaczącego katalizatora trzęsienia
ziemi, które w pierwszym rzędzie pogrzebałoby ich samych, o ile
skazani byli w swojej pracy na niezakłócone stosunki
z Watykanem. W historii mediów nie jest niczym nowym to, iż jedni
dziennikarze zachowują milczenie, ponieważ nic nie wiedzą,
a inni znowuż nie zabierają głosu, bo zrozumieli zbyt wiele.

To, co papież z bystrością intelektualisty, którą Francuzi
nazywają esprit, dał do zrozumienia, obudziło w rzeczywistości
jak nic innego samoświadomość i wstrząsnęło – w dosłownym
tego słowa znaczeniu – posadami Kościoła katolickiego.
Według bowiem słynnych słów o skale w Ewangelii św. Mateusza
Jezus powiedział do rybaka Szymona: „Otóż i Ja tobie
powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale zbuduję Kościół
mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze
Królestwa Niebieskiego, cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie
związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”.[***] Dzisiaj jednak skałą tą jest Watykan na Wzgórzu
Watykańskim. Mons Vaticanus jest jednym z siedmiu wzgórz
Rzymu, leży na prawym brzegu Tybru.

Nawet gdy przez jakiś czas siedzibą papieży był Lateran,
a na czas mrocznego stulecia królowie francuscy wygonili
papieży do Awinionu – zaczęło się to od polityki prowadzonej
metodami rabusia przez Filipa Pięknego, kata templariuszy
– to jednak grobowce świętego Piotra oraz innych
męczenników z wczesnego okresu Kościoła pozostały w Watykanie,
a papieże nieustannie tam wracali. Wszystko zawdzięczają
Watykanowi! Bez Watykanu nie byłoby papieży.

W ocenie Watykanu i poglądach na zakres jego władzy
istnieją, jak w żadnej chyba sprawie, ogromne rozbieżności. Czyż
nie byłoby lepiej albo zachować milczenie, albo poruszać się
po wytyczonych już ścieżkach, a więc odgrzewać stereotypy
o machinacjach, fałszerstwach i lekceważonych słowach
Jezusa, jak to często praktykowane jest z ogromną energią? Dla
niektórych nie ma najbardziej nawet niedorzecznego
przestępstwa, które nie miałoby początku w Watykanie. A więc
Watykan jako ostoja niewinności? Nie, absolutnie nie!

Jezus powiedział, że jego królestwo nie jest z tego świata.
A mimo to papieże większą część swojego czasu, środków i sił
przeznaczyli na to, aby zdobyć władzę na tym świecie, i nie
wahali się przed stosowaniem wszelkich możliwych środków,
wchodzeniem na najbardziej nawet niebezpieczne drogi
i błotniste ścieżki. Aby osiągnąć to, co zamierzyli, nie cofali się
nawet przed paleniem na stosie kobiet, które stały się groźne dla
Watykanu i papieża. Za murami Watykanu bowiem mieściła
się owa instytucja dochodzeniowo-cenzorska, która cieszy się
najgorszą chyba sławą, jaką można sobie wyobrazić – Święta
Inkwizycja.

Watykanowi towarzyszył zawsze, podobnie jak krzyż, inny
fenomen: jego władza. Jest to władza doczesna, zatwierdzona
na wieki poprzez odnoszenie się do nieba, do namiestnictwa
Boga. Władza Watykanu, w jej najróżniejszych formach
i postaciach, graniczy z czymś niezrozumiałym, a przez to staje
się bardzo skuteczna jako rodzaj czarów, ponieważ opiera się
na słowach, a nie na armii. W swojej historii władza ta
udowodniła jednak, iż do własnych celów potrafi używać także
wojska. Jednak jej zakres jest jeszcze większy, poruszała ona
bowiem i nadal porusza zarówno dusze, jak i miecze, władców
oraz poddanych.

Co ma w sobie ta władza, która jakoby nie pochodzi z tego
świata, a jednocześnie bardzo świadomie działa tu, na ziemi?
Co się skrywa za instytucją Watykanu, którą spowija
zarówno otoczka tajemniczości, jak i mroczna reputacja
i podejrzenia o stosowanie niecnych machinacji, a jednocześnie jest
dla ponad miliarda ludzi rzeczą najświętszą na ziemi? Czym
jest właściwie władza Watykanu? Na czym się opiera? Jak jest
stosowana? Gdzie Watykan popełniał błędy, a gdzie odnosił
sukcesy? Czy swojej przeogromnej władzy używał wyłącznie
dla dobra ludzkości, ku chwale Boga, czy też jedynie dla
osobistych korzyści swoich Bożych funkcjonariuszy? Kto zrozumie
władzę Watykanu, ten pojmie fenomen władzy w najszerszym
zakresie.

Dwie cechy szczególnie charakteryzują Watykan: po
pierwsze, składa się on w zasadzie wyłącznie z grona mężczyzn,
których podstawę działania stanowi wieczność, po drugie, jest
on głównym punktem władzy katolickiego świata. Nawet
jeżeli nie był nim przez całą swoją historię, to zawsze pełnił
funkcję duchowego centrum. Już sam ten fakt czynił z niego
źródło władzy, jako że cechą szczególną władzy Watykanu jest
w pierwszej linii jego duchowość, jego stosunek do
męczenników Piotra i Pawła, którzy straceni zostali w Rzymie; wszystko
inne jest tylko tego konsekwencją.

Żaden kompleks budynków w historii nie został zbudowany
z tak wielką dozą chaosu, bezprawia, dążenia do władzy i 
luxuria, grzechu śmiertelnego próżności i żądzy rozkoszy, jak
właśnie Watykan. W zaskakujący sposób jego dzieje znalazły
odbicie w historii jego budowy, a nawet przemian dziejowych.
Rzadko spotkać można tak jawną, a jednocześnie lepiej ukrytą
tajemnicę niż ta, jaką jest Watykan. Jego cała historia, jego
wielkie czyny, ale zbrodnie, jego świetność i nikczemność
zlały się w jedno, w jeden kamień. Watykan wydaje się
kamienną księgą, której stronice zapisano w wielu językach – także
tajemnych. Jej odcyfrowanie jest wielką przygodą i zarazem
przedsięwzięciem trzymającym w napięciu. Historię
Watykanu można by również spisać z grobowców w kryptach oraz
w kaplicach Bazyliki Świętego Piotra.

Żadna inna instytucja ludzkości nie ma takiej obsesji na
punkcie historii jak Kościół katolicki. Fałszował on
wprawdzie liczne dokumenty, aby rozszerzyć zakres swojej władzy
– przecież samo istnienie Watykanu opiera się na fałszerstwie
– i pod tym względem Kościół nie miał większych skrupułów,
z drugiej jednak strony unikał retuszowania istniejących już
dokumentów. Watykan miał bowiem tak wiele doświadczeń
ze swoją współlokatorką, historią, że wolał raczej wszystko
zachowywać, ponieważ nie można było przewidzieć, czy
i kiedy określona rzecz, w tej czy innej formie, nie będzie kiedyś
potrzebna. To, co dzisiaj uważane jest za truciznę, może już
jutro okazać się lekarstwem. Watykan jako pierwsze i chyba
jedyne mocarstwo światowe zrozumiał, jak skuteczną bronią
może być archiwum.

Watykan jest miejscem historycznym oraz historią samą
w sobie. Jego mury widziały wszystko, co można było
zobaczyć, jego wrota słyszały wszystko, co można było usłyszeć,
jego podłogi nosiły wszystko, co można było nosić: szczęście
i chciwość, siłę i słabość, rozpustę i wstrzemięźliwość,
wierność i zdradę, miłość i nienawiść, tryumf i rozpacz, obojętność
i troskliwość. Mordowano tutaj papieży i knuto spiski, ale
również organizowano akcje ratunkowe, ukrywano
prześladowanych ludzi i sprzeciwiano się złu.

W archiwach watykańskich (w każdym jest tajny dział,
a w nim dodatkowo tajne komórki) zachowane są świadectwa
poruszających czasów, które można poskładać w całość. Część
tych archiwów nie jest jawna, do niektórych dostęp jest
bardzo utrudniony, ponieważ nie zostały jeszcze odpowiednio
opracowane. Sporo dokumentów zaginęło, wiele zniszczono,
co nie jest winą papieży czy duchownych, lecz na przykład
przemocy ze strony Napoleona, który archiwum
inkwizycji kazał przewieźć do Paryża. Do Watykanu wróciło bardzo
niekompletne. Czyżby historycy małego Korsykanina mieli
za zadanie zniszczyć chociaż część dokumentów mówiących
o niegodziwych czynach, w których brali udział wpływowi
Francuzi? Takich dowodów pozostało jeszcze wiele. Czy
chodziło o usunięcie jednoznacznych dokumentów dotyczących
prześladowania templariuszy, więzienia papieży w Awinionie
czy też późniejszych akcji gnębienia zakonu jezuitów
inicjowanych przez władze państwowe?

A co z legendarnymi już zwojami z Qumran? Czy
w ciemnym pomieszczeniu strzeżonym przez prawie niewidomego
fanatycznego archiwariusza, głęboko, głęboko w podziemiach
Watykanu, znajduje się szafa pancerna, w której ukryte są
rękopisy udowadniające, że Jezus nie był Synem Bożym, miał
dziecko z Marią Magdaleną i był założycielem dynastii? Co
ze sprawą inkwizycji i papieżycy, która miała zasiadać na
tronie Piotrowym? Ile czarownic inkwizycja rzymska wysłała na
stos? Tego typu nieprawdopodobne historie są o tyle
szkodliwe – i dlatego należy o nich wspomnieć – że swoją naiwną
wymową przesłaniają właściwe skandale, prawdziwą historię,
nie mniej intrygującą, a nawet niekiedy bardziej osobliwą.
Zmyślone zbrodnie przysłaniają prawdziwe, o wiele
ohydniejsze czyny.

Kto zamiast opowieściami o skandalach interesuje się
prawdą, ten będzie mógł zrozumieć dzieje Watykanu, wykluczyć
z góry określone spekulacje, jako że nie współbrzmią one ani
z logiką, ani tym bardziej z interesami Watykanu. A swoje
interesy Watykan zawsze potrafił bardzo dokładnie definiować.

Watykan można zrozumieć tylko na podstawie jego historii,
ponieważ dla duchowieństwa rzymskiego nic nie jest bardziej
współczesne niż te właśnie dzieje. Historię rozumiemy
zazwyczaj jako coś, co leży już za nami, co już minęło; dla
Watykanu historia to coś dzisiejszego. Z punktu widzenia wieczności
każdy najdłuższy nawet dla nas, ludzi, okres kurczy się do
minimum, do wymiarów epizodu, mrugnięcia powieką. Dla nas
sześćdziesiąt, siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat oznacza dużo,
dla wieczności – nic.

Być może genius loci oddziałuje w Watykanie tak silnie
i skutecznie, ponieważ ładunek wieczności jest tam
nienaturalnie duży. Dziennikarze zapytali kiedyś kardynała Casarolego,
byłego sekretarza Stolicy Apostolskiej, czy po upadku
komunizmu w Związku Radzieckim nie obawia się o stan imperium,
jakim jest przecież Watykan. Casaroli w ogóle nie zrozumiał
tego pytania. Związek Radziecki istniał siedemdziesiąt lat
– czymże to jest w porównaniu z dwoma tysiącleciami
dziejów Watykanu? Watykan, jak stwierdził, posiada zaprawdę
zupełnie inną perspektywę historyczną. Casaroli okazał głęboki
historyczny spokój, w którym pobrzmiewała świadomość, iż
Watykan będzie istniał aż do dnia Sądu Ostatecznego, właśnie
aż do paruzji, do powrotu Chrystusa.

Czy rzeczywiście Watykan będzie egzystował przez całą
wieczność? Owszem, przetrzymał wszelkie przeciwności
historii, ale czy to wystarczy, by przetrwać w przyszłości? Jakie
wyzwania pojawiają się już teraz na czasowym horyzoncie i czy
Watykan naprawdę jest przygotowany na burze przyszłości?
Najwyższy już czas, aby zacząć dostrzegać zmiany klimatu
społecznego, generalnie ignorowane w politycznym życiu
codziennym. Czy to oznacza, że ten palący problem jest ignorowany
również w Watykanie, w miejscu, gdzie nadmiar wieczności
napotyka śmiertelników, którzy właśnie z tego powodu
powinni mieć inną historyczną perspektywę?
Jezus chciał osiągnąć wieczność poprzez rezygnację
z doczesności. Papieże, jako swego rodzaju celnicy, używają tego
obszaru tranzytowego do wieczności, by utrzymać i umocnić
władzę w doczesności, na ziemi. Sprzeczność ta istnieje do dzisiaj
i określa decyzje i działania w instytucjach watykańskich.
Chodzi o rzeczy doczesne uwierzytelnione przez Boga. Jak wygląda
ten obszar tranzytowy, według jakich reguł funkcjonuje, gdzie
został umieszczony na terenie Watykanu?

[*] Aluzja do słów Chrystusa wypowiedzianych do świętego Piotra, Ewangelia św. Mateusza, 16,18 – 19 (przyp. tłum.).

[**]
Borys Pasternak, O tych wierszach, przeł. Włodzimierz Słobodnik (przyp. tłum.).

[***] Wszystkie cytaty z Pisma Świętego za: Biblia Tysiąclecia,
Wydawnictwo Pallottinum, Poznań, 2003 (przyp. tłum.).

Na początku był pucz

Niekiedy paralele rzeczywiście stykają się na ogromnym
obszarze historii, a nie dopiero w nieskończoności, nawet
jeżeli według ludzkich kategorii dwa fundamentalne wydarzenia
dzieli ogromny dystans. Ponad 1870 lat historii
zachodnioeuropejskiej, a w rezultacie także dziejów świata, dzieli spisek
Piotrowy i sprzysiężenie przeciwko antychrystowi imieniem
Hitler. Fakt, iż w 1939 roku obydwa te spiski znalazły odbicie
w na pozór niezbyt efektownej postaci, to znaczy w osobie
niemieckiego prałata Ludwiga Kaasa, nie jest pozbawiony pewnej
dozy ironii.

Kaas, jako przewodniczący Partii Centrum, był
współodpowiedzialny za porażkę i upadek politycznego katolicyzmu
w Niemczech w 1933 roku. W 1939 roku Kaas skontaktował
papieża Piusa XII (1939 – 1958) z cichym bohaterem
niemieckiego ruchu oporu, generałem Abwehry Hansem Osterem.

Ludwig Kaas i Eugenio Pacelli – późniejszy papież Pius XII
– znali się już w latach dwudziestych, a więc w okresie, kiedy
to monsignore Pacelli był nuncjuszem, czyli ambasadorem
papieskim w Niemczech. Po raz pierwszy ściśle
współpracowali w 1933 roku, podczas negocjacji dotyczących konkordatu
między Rzeszą Hitlera i Watykanem. Jednakże spisek
przeciwko Hitlerowi nie był jedynym ściśle tajnym tematem łączącym
niemieckiego prałata, który zamieszkał w Watykanie i nigdy
już nie miał wrócić do Niemiec, z włoskim papieżem. W 1939
roku Ludwig Kaas zetknął się także ze spiskiem Piotrowym,
pierwszym spiskiem dotyczącym władzy we wczesnej historii
Kościoła katolickiego, na którym do dzisiaj opiera się on sam,
a także urząd papieża.

Pod koniec 1939 roku Pius XII postanowił w grotach
znajdujących się pod Bazyliką Świętego Piotra zrobić miejsce na
kolejne grobowce papieży, w pierwszej kolejności dla swojego
poprzednika Piusa XI (1922 – 1939), który wspólnie z Kaasem
i kilkoma biskupami niemieckimi napisał słynną encyklikę
„Mit brennender Sorge” („Z palącą troską”), czyli papieskie
orędzie. Papieskie pisma, w zależności od powodu, dla jakiego
są publikowane, noszą różne nazwy, na przykład: bulla, edykt,
dekretalia czy encyklika.

Ludwig Kaas, jako członek Kongregacji Administracji
Bazyliki Świętego Piotra i kierownik wykopalisk w Bazylice Świętego
Piotra (oficjalna nazwa brzmiała: Urząd Prac Budowlanych
Bazyliki Świętego Piotra Kurii Rzymskiej w Watykanie),
sprawował kuratelę nad pracami w grotach. W tamtych latach ciemne
korytarze i pomieszczenia, w których zawsze czuć było słaby
zapach stęchlizny i których wilgotna, wręcz dotykalna ciemność
skrywała niejedną tajemnicę, nie bez powodu przypominały
okres wczesnochrześcijański, czas, o którym mówiły już tylko
legendy, trudne do odcyfrowania manuskrypty i ogólnikowe
relacje. Mimo to właśnie te legendy, a zwłaszcza to miejsce
stanowi podwalinę, na której wznosi się w dosłownym tego słowa
znaczeniu wspaniała budowla Kościoła katolickiego.

Podczas kopania i sprzątania w grotach robotnicy natknęli
się na mur, który prowadził do niedającej się ocenić głębokiej
czeluści. Ponieważ było to miejsce pełne świętych
przedmiotów, przerwano roboty i szybko posłano po kierownika
wykopalisk. Nie minęło dużo czasu, a monsignore Kaas zszedł do
krypty Bazyliki Świętego Piotra. W tamtym okresie
w podziemiach Watykanu nie było jeszcze światła elektrycznego,
a prace wykopaliskowe odbywały się przy migających światłach
pochodni i lamp naftowych. Kiedy Kaas znalazł się w tym
ledwie oświetlonym miejscu, w którym pochowani byli papieże,
męczennicy, a także niechrześcijanie i które słusznie nazywać
można kostnicą historii, kiedy stanął przed tajemniczym
murem z bardzo starych cegieł, pomyślał najpierw, że chodzi tutaj
o pozostałości circus Neroni, cyrku cesarza rzymskiego
Nerona.

Już samo wyobrażenie, że stoi się przed murem tego
przerażającego miejsca, musiało zmrozić krew w żyłach każdego
chrześcijanina! Cyrk Nerona był miejscem niewyobrażalnego
wręcz męczeństwa niezliczonych chrześcijan – ingens multido,
ogromna liczba poniosła tutaj śmiercią w męczarniach, jak
stwierdził Tacyt, historyk rzymski. Przez dwa stulecia
z przerwami rozbrzmiewał tutaj z balkonów okrzyk rzymskiego
plebsu: „Rzućcie chrześcijan lwom na pożarcie!”.

Pierwotnie Watykan położony był poza obrębem miasta.
Słowo „Watykan”, oznaczające pasmo górskie rozciągające się
od prawego brzegu Tybru aż do Morza Tyrreńskiego,
pochodziło zapewne z języka Etrusków. W ówczesnych źródłach
kraina ta opisywana była jako dziki i surowy obszar
zamieszkany przez wilki i niedźwiedzie, żmije i jaszczurki oraz niektóre
demony. Jako że w obrębie Rzymu nie wolno było grzebać
zmarłych – chyba że cesarz wydał na to specjalne
pozwolenie – cmentarze leżały poza miastem, w tym także na Mons
Vaticanus. Neron kazał wokół wzgórza założyć ogrody, a na
samym wzniesieniu zbudować cyrk. Chciał bowiem
zadowolić Rzymian za pomocą panem et circenses, chleba i igrzysk, wysokości nekropolii
aby nie występowali przeciwko rządom władcy opanowanego
przez „cesarskie szaleństwo”.

Głęboko w Watykanie, pod kopułą Bazyliki Świętego Piotra, pod baldachimem ołtarza, pod
kryptą, w głębi starożytnego miasta umarłych pogrzebany jest człowiek, na którym nie opiera się wprawdzie wiara, ale Kościół: święty Piotr. Chyba że…

Być może niemiecki prałat, kiedy z bijącym sercem
polecał, aby ostrożnie odkopać mur, myślał o relacjach na temat
cierpienia pierwszych chrześcijan, przekazywanych także przez
autorów niebędących chrześcijanami. Robotnicy odkopywali
ziemię szufla po szufli. Mimo migotliwego półmroku na
kamieniach w miarę szybko ukazały się kolorowe rysunki.
Napięcie rosło, jako że ornamenty zaprzeczały przypuszczeniu, że
chodzi tutaj o część starego muru cyrkowego. Na co się
natknięto? Dokąd prowadziły te wykopaliska? Nawet najbardziej
banalne wyjaśnienie oznaczałoby w tym miejscu sensację!

W końcu odkopano wspartą kolumnami, pomalowaną na
czerwono niszę, która zawierała urny. Jak się okazało,
robotnicy natrafili na grobowiec z dawnych czasów, mauzoleum
o wymiarach siedem na siedem metrów. Dach został kiedyś zdjęty
i wnętrze wypełniono ziemią, prawdopodobnie w związku
z budową pierwszego kościoła, pierwszej Bazyliki Świętego
Piotra, zwanej także starą.

Wraz z każdą wydobywaną szuflą ziemi coraz wyraźniej
było widać kunsztowne malunki na ścianach. Jakież wspaniałe
musiało to być uczucie, podziwiać na własne oczy – tak jak
niegdyś zleceniodawcy budowy grobowca – liczące prawie dwa
tysiące lat malowidło przedstawiające idylliczny krajobraz! Nie
było wątpliwości, iż freski te miały przygotować ukochanego
zmarłego do wspaniałego życia w zaświatach – pogodnego,
wypełnionego spokojem świata, w którym barany, woły i delfiny
dokazują na swobodzie, a człowiek żyje szczęśliwie w zgodzie
ze wszystkimi ukochanymi osobami.

Natrafiono więc na część jakiegoś cmentarza. Ludwig Kaas
opowiedział papieżowi o swoim odkryciu i w czerwcu 1940
roku obaj zeszli do krypty Bazyliki Świętego Piotra. To, że
papież w okresie rządów Antychrysta – o wiele bardziej
okrutnego i odrażającego niż Neron – udał się do miejsca początków
papiestwa i Watykanu, do miejsca, gdzie kiedyś wszystko to się
zaczęło, miało w sobie coś symbolicznego, co jednak ze
zrozumiałych względów zostało przemilczane.

Przed antycznymi grobami stał więc ascetyczny człowiek, na
którego wątłych barkach spoczywała duża odpowiedzialność
za chrześcijan, ale także za Żydów. To jednak nie wszystko:
pośrodku, otoczony urnami z prochami bogatych Rzymian,
znajdował się wkopany w ziemię grób chrześcijanki
Aemilii Gorgonii z motywami gołębi i napisem: Dormit in pace,
(Spoczywa w pokoju). To z kolei czyniło ponownie aktualną
starą, zapomnianą już nieco kwestię, a mianowicie: czy
pierwsza Bazylika Świętego Piotra rzeczywiście zbudowana została
przez cesarza Konstantyna na grobie apostoła, a nowa bazylika
wznosi się w dosłownym sensie na miejscu starego kościoła,
na szczątkach apostoła Piotra? W sensie przenośnym Kościół
Chrystusowy, jedyny uświęcający Kościół katolicki, zgodnie ze
słowami samego Jezusa opierał się na Piotrze, skale. Tym
samym słowa Jezusa: „Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale
zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt
16, 17-18) stały się pod względem symbolicznym,
historycznym, biologicznym, teologicznym znowu aktualne.

Przed tymi bramami Pius XII stał na początku lata 1940
roku jakby w podwójnej roli. Przepowiednia, że Kościoła nie
przemogą siły piekielne, mogła być w tamtych dniach
istotną pociechą dla papieża. Wiele z tych przekazów zostało już
do tego czasu opublikowanych drukiem, kręgi kościelne
także skłaniały się do tego, aby te legendy i historie traktować
raczej teologicznie niż historycznie, raczej jako kwestie wiary
niż fakty. Dzięki odkopaniu historycznego dowodu papież
zyskał doskonałą możliwość wykazania, że szczątki apostoła
Piotra rzeczywiście tworzą fundamenty Bazyliki Świętego Piotra
– z Bożą pomocą i przy odrobinie szczęścia jego grób zostanie
wreszcie odnaleziony. Czyż fakt, iż grób najważniejszego
apostoła, święte szczątki pierwszego namiestnika Chrystusowego
mogą się znajdować w miejscu, w którym według
tradycyjnych, wielokrotnie podawanych w wątpliwość przekazów
powinny się znajdować, nie mógł się naciskanemu z wielu stron
papieżowi wydawać znakiem Bożym?

Ten wspaniały tryumf był jednakże związany ze znacznym
ryzykiem. Wykopaliska odbywały się przecież dokładnie pod
ołtarzem papieskim, a nikt nie znał szczegółowo statyki
Bazyliki Świętego Piotra. Gdyby podczas prac wykopaliskowych
uszkodzono filary nośne, całej budowli grozić mogło nawet
zawalenie. Upragniony tryumf mógłby zatem grozić
zrujnowaniem kościoła.

28 czerwca 1940 roku, w wigilię święta Piotra i Pawła,
papież stał w krypcie i rozważał z prałatem Kaasem szanse
i ryzyko związane z dalszymi pracami. W końcu Pius zgodnie ze
swoim imieniem – Pius znaczy „pobożny” – zdecydował, że
należy ufać, iż znalezisko to jest jednak znakiem Bożym. Prace
wykopaliskowe miały być trzymane w tajemnicy aż do
uzyskania jakichś rezultatów. Postanowiono, że roboty będą
prowadzone tylko nocą przez mały zaufany zespół pod
kierownictwem Ludwiga Kaasa, który ponosił odpowiedzialność jako
szef wykopalisk, a ponadto już wcześniej, podczas innej misji,
udowodnił, iż potrafi dotrzymać tajemnicy.

Tajna akcja w grotach Watykanu rozpoczęła się niecały
tydzień po kapitulacji Francji przed hitlerowskimi Niemcami,
po podpisaniu w Compiègne zawieszenia broni, w dniu, kiedy
Brytyjczycy uznali generała de Gaulle’a za przywódcę
wszystkich Francuzów. Były to ryzykowne poszukiwania grobu
apostoła Piotra. Co było tak wyjątkowego w postaci Piotra? Kim
był ten człowiek, którego szczątków poszukiwano w tajnej
akcji w czasie, gdy naprawdę działy się ważniejsze sprawy, gdy
Europa obracała się w gruzy w wyniku wojny i zagłady?

Święty Piotr stawia na Rzym

Dzieje chrześcijaństwa rozpoczynają się wraz z osobą Jezusa
– historia Watykanu bierze swój początek od Szymona, po
grecku Symeona, po łacinie Simona. Był synem Jona (Jana),
o którym wiemy jedynie, iż miał jeszcze drugiego syna
o imieniu Andrzej i pracował jako rybak w Betsaidzie nad Jeziorem
Galilejskim. Szymon, mężczyzna żonaty, który przykładnie
dbał o żonę i obłożnie chorą teściową, był, tak jak jego ojciec,
porządnym galilejskim rybakiem. Prawdopodobnie posiadał
wyjątkowe zdolności intelektualne, których jednak w tamtym
czasie nikt nie podejrzewał u syna zwykłego rybaka, nie
mówiąc już o ich rozwijaniu.

Jeden z galilejskich rodaków Szymona – aczkolwiek nie był
to zwykły rodak, jako że okazał się później Synem Bożym – już
na pierwszy rzut oka rozpoznał talent tego prostego człowieka
i nadał mu imię Kefas, po grecku Petros, po łacinie Petrus,
co oznacza skałę albo kamień. Do historii wszedł właśnie pod
imieniem nadanym mu przez Jezusa – dla wielu jako pierwszy
papież, jako człowiek, na którego szczątkach do dzisiaj
spoczywa imponująca budowla Kościoła katolickiego. Znakiem
urzędu papieskiego jest pierścień Rybaka z wizerunkiem tego
apostoła.

Piotr był również przywódcą zmowy, spisku Piotrowego,
który swego czasu w sposób zgoła sensacyjny wprowadził
chrześcijan – wówczas sektę entuzjastów – poprzez
bezkrwawy pucz i powołanie „misji pogańskiej” na drogę utworzenia
światowego imperium. Piotr, jako rybak o dużej mądrości
życiowej, przewyższał na płaszczyźnie politycznej zarówno
dogmatyka Jakuba, intelektualistę Pawła, jak i mistyka Jana.

Piotr nie miał zapewne jeszcze trzydziestu lat, kiedy razem
ze swoim bratem Andrzejem zarzucił sieć – amphiblestron
– akurat gdy obok nich przechodził mężczyzna mniej więcej
w jego wieku i zagadnął ich. Piotr od razu rozpoznał w nim
wędrownego kaznodzieję, człowieka z Nazaretu, który od
niedawna nauczał w Kafarnaum i którego słowa, jak i czynione
przez niego cuda były na ustach wszystkich. Człowiek ten
uśmiechnął się zapraszająco i jednocześnie łagodnie, ale tonem
nieznoszącym sprzeciwu powiedział do niego: „Nie bój się,
odtąd ludzi będziesz łowił” (Łk 5, 10).

To, co się wówczas wydarzyło, było czymś niezwykłym,
a zarazem na swój sposób normalnym. Całe rzesze
kaznodziejów i filozofów wędrowały po imperium, które dla jego
mieszkańców było symbolem cywilizowanego świata. Nauczali
i mówili o szczęściu, o drogach do prawdziwego życia.
W tamtym czasie nie odróżniano filozofii od religii – obie wskazywały
ludziom drogi do nieznanego jeszcze wtedy świata,
proponowały różne konstrukcje myślowe nadające sens życiu
i jednocześnie chroniące przed bezsensownym naporem wieczności.
To, że człowiek musi się męczyć, harować, aby wyżywić siebie
i swoją rodzinę, a wszystko po to, aby się zestarzeć i w końcu
umrzeć, wywoływało głębokie zwątpienie, pustkę, jaką
odczuwali również prości robotnicy pracujący na dniówki. Człowiek
nie może przecież przychodzić na świat tylko po to, by zostać
wyciśniętym przez życie jak cytryna!

Do tej przeogromnej pustki odwoływali się kaznodzieje
i wędrowni filozofowie, aby wypełnić ją jakimś sensem. Jedni
wychwalali przyjemności życia: bierzcie i używajcie
wszystkiego, co możecie dostać, do grobu i tak tego nie zabierzecie. Inni
prawili o raju, do którego pójdzie tylko ten, kto żył w pokucie
i ascezie, a zwłaszcza jeżeli bardzo dokładnie wypełniał
przykazania Boga. Jeszcze inni przynosili z Egiptu lub Azji Mniejszej
nauki o wielkich bóstwach, którym w potajemnych obrzędach
należało oddawać cześć, składać ofiary lub z którymi można się
było zjednoczyć w przedziwnych tańcach natury seksualnej.
Zadziwionemu ludowi proponowano i przedstawiano
wszystko, co tylko ludzki umysł mógł wymyślić – a niekiedy nawet
jeszcze więcej.

Między tymi kaznodziejami był także ów Jezus z Nazaretu.
Wyróżniała go szczególna aura. Jego wyjątkowe oddziaływanie
wynikało z ogromnej naturalności i głoszonej nauki, jako że nie
przybył po to, aby obalać prawo Żydów czy też Boga
żydowskiego – przybył jako syn Boga, aby wypełniać Boskie prawa
czy też lepiej: aby dokończyć oparte na nich dzieło. Gromadził
wokół siebie uczniów, którzy równocześnie byli jego
towarzyszami. W tym, że szli za nim, nie było z jednej strony niczego
dziwnego; niektórzy szli za różnymi kaznodziejami, odbywało
się wtedy coś w rodzaju wędrówki ludów w poszukiwaniu
sensu życia. Z drugiej jednak strony, jeżeli wziąć pod uwagę, iż
ktoś rezygnuje ze wszystkiego, co posiada, i z tego, kim jest – ze
swojej pracy, mieszkania, rodziny – aby tylko w tym, co ma na
sobie, pójść za człowiekiem, który w sposób bardzo ogólnikowy
przyrzeka zbawienie i szczęście w innym świecie, to fakt, iż do
Jezusa dołączyła tak wielka liczba młodych ludzi, graniczy wręcz
z cudem. Warunek, jaki stawiał, był trudny do spełnienia: „Jeśli
kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech
weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce
zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie
i Ewangelii, zachowa je. Cóż bowiem za korzyść stanowi dla
człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? Bo cóż może
dać człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mk 8, 34-37).

Jezus wygłaszał swoje nauki do tych prostych rybaków
z Galilei, do ludzi, którzy tutaj, w strefie przygranicznej
z obszarami zdominowanymi przez wpływy greckie, tak zwanym
Dekapolis, byli podejrzewani o wyznawanie obcej religii i z tego też
powodu nie byli zbyt dobrze traktowani przez arcykapłanów
w Jerozolimie. Tym właśnie ludziom Jezus mówił, iż wszystko
zależy od nich, że są „solą ziemi” i „światłem świata”. Nie
arcykapłani, nie faryzeusze, nie ci najbardziej wierzący, lecz
właśnie oni, prości, błądzący, grzeszni ludzie otrzymają klucz do
Królestwa Niebieskiego. Powiedział bowiem: „Nie potrzebują
lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie
się zrozumieć, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary.
Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników”
(Mt 9, 12-13). Otwierał perspektywę tym, którzy byli jej
pozbawieni.

Później w historii ludzie nieustannie usiłowali im
dorównać, naśladować to ówczesne rezygnowanie ze wszystkiego:
pustelnicy, słupnicy, uznani za heretyków katarowie
i waldensi, Bracia i Siostry Wolnego Ducha, anabaptyści i w końcu
hipisi. Ale w jednym oryginał różnił się od naśladowców: ci
Galilejczycy prowadzeni byli przez Syna Bożego, a nie przez
samozwańczych proroków.

To, czego nauczał ten Jezus, było wielką utopią, która nie
była niczym innym, jak tylko niewielkim otwarciem Królestwa
Niebieskiego i wieczności na ziemski padół i doczesność –
rodzajem przedsmaku tego wszystkiego. Wspólnota świętych,
uzdrowionych i nawróconych udała się w drogę do Królestwa
Niebieskiego; bez wątpienia znajdowała się na obszarze
tranzytowym do wieczności.

I to marzenie miałoby się tak nagle skończyć? Jezus chciał
bowiem pójść do Jerozolimy, aby dokonać swojego losu na
krzyżu. Piotr bardzo naciskał na Jezusa, aby odwieść go od
tej zgubnej decyzji. Czy naprawdę należy zawsze wybierać
najtrudniejszą drogę? Czy nie można czasem mieć w życiu nieco
łatwiej? Jednak Jezus zbeształ go tylko: „Zejdź Mi z oczu,
szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”
(Mk 8, 33). Jezus wybrał drogę krzyżową, drogę Bożą, a nie
tę ludzką. Ostrzegł Piotra przed słabością, która ciągle będzie
się pojawiała, i nakazał galilejskiemu rybakowi mieć się na
baczności przed skłonnością dopasowywania się do
okoliczności. „Szymonie, Szymonie, oto szatan domagał się, żeby was
przesiać jak pszenicę; ale Ja prosiłem za tobą, żeby nie ustała
twoja wiara. Ty ze swej strony utwierdzaj twoich braci” (Łk 22,
31-32). Nie chodziło tutaj o przysługę, lecz o prawdę. Kto
szedł za Jezusem, brał na siebie odpowiedzialność i musiał
przede wszystkim myśleć o innych. Właściwie to zadziwiające,
że Chrystus na skałę Kościoła wybrał właśnie pełnego
sprzeczności Piotra, a nie „ucznia, którego kocha Pan”, czyli Jana.

Po śmierci mistrza ta prawspólnota żyła według własnych
zasad. W ten sposób mogłaby jeszcze egzystować przez
kilka dziesięcioleci, aż do wspólnego upadku wraz z własnymi
prześladowcami w roku 70, kiedy to Rzymianie, w reakcji na
żydowskie powstanie, dokonali szturmu na Jerozolimę
i zniszczyli miasto.

Wydarzyło się jednak coś decydującego, co spowodowało,
iż mała żydowska sekta stała się światowym Kościołem: Piotr
zaczął głosić Dobrą Nowinę, Ewangelię, także dla
niechrześcijan. Jeszcze nie chodziło o władzę, ale na razie tylko
o nawrócenie, misjonarstwo. Chrześcijanie w kręgu swojej prawspólnoty
przygotowywali się na dzień Sądu Ostatecznego, którego
spodziewali się jeszcze za własnego życia. Nawet jeżeli do powrotu
Chrystusa jako Głównego Sędziego Świata miałoby upłynąć
pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat, to niektórzy z nich tego
dożyją, a inni już nie, jak przepowiedział Jezus. Ale także zmarli
doznają zbawienia. Tak więc wspólnota ta mogła żyć skromnie
i w wiernej monotonii oczekiwać najważniejszego z dni. Jezus
wszakże wydał polecenie wykonywania pracy misjonarskiej,
a Piotr potraktował to jako zadanie nawracania całej
ludzkości – w odróżnieniu od swoich kolegów apostołów w tej
prawspólnocie, którzy myśleli tylko o głoszeniu Dobrej Nowiny
wewnątrz wspólnoty i byli bardzo rygorystycznymi
wyznawcami wartości judeochrześcijańskich.

Piotr się temu sprzeciwiał. I miał przy tym silnego, bardzo
aktywnego sprzymierzeńca, a mianowicie Pawła. Paweł był
myślicielem, główną siłą napędową wspólnoty, ale był
izolowany. Prości Galilejczycy z prawspólnoty podchodzili do byłego
faryzeusza i uczonego z nieufnością przede wszystkim dlatego,
że nie należał do grona apostołów. Ludzie będący
autorytetami w małej wspólnocie judeochrześcijańskiej znali Jezusa
za życia, zostali przez niego wybrani i wędrowali z nim przez
Galileę, a także poszli do Jerozolimy. Byli zarówno uczniami,
świadkami, jak i towarzyszami. Było dla nich rzeczą oczywistą,
iż zanim ktoś będzie mógł się stać chrześcijaninem, musi być
najpierw żydem. W ich oczach bycie żydem oznaczało
rygorystyczne i bezkompromisowe przestrzeganie przykazań Tory,
do której przynależały również prawa rytualne.
W konsekwencji oznaczało to dla mężczyzn pochodzenia nieżydowskiego,
że najpierw musieli się poddać obrzezaniu, zanim mogli być
ochrzczeni w Chrystusie.

Paweł twierdził, iż Pan zobowiązał go do przekazywania
Dobrej Nowiny wszystkim ludziom. Odwoływał się do słów
Chrystusa, a nawet proroków, w których „misja pogańska”
była wyraźnie popierana. A jako że człowiek będący przy
Jezusie od samego początku, mianowicie Piotr, któremu
przekazano odpowiedzialność za Kościół, który zajmował dominującą
pozycję wśród apostołów, popierał Pawła, wspólnota musiała
to zapewne, chcąc nie chcąc, zaakceptować.

Paweł i Piotr prowadzili akcję misjonarską wśród
niechrześcijan z ogromnymi sukcesami, podczas gdy prawspólnota
w Jerozolimie była coraz bardziej szykanowana. Wiadomo tylko, że
w podróże misjonarskie oprócz Pawła i Piotra wyruszali także
Barnaba i Filip; Jan założył własną wspólnotę w Syrii,
a Tomasz dotarł aż do Indii. Pełne pasji dyskusje i zasadnicze spory
dotyczące poszukiwania właściwej drogi powinny wzbudzać
w nas podziw, ale w żadnym razie nie prowokować do
popierania stanowiska jednej ze stron, jako że nikt absolutnie nie
wiedział, jak należałoby postępować. Nie było już przy nich
mistrza, rabbiego, który wskazał im drogę. Nawet jeżeli ktoś
powoływał się bezpośrednio na Ducha Świętego, z pewnością
podobnie czynili także zwolennicy przeciwnej opcji.

Gdzie więc była prawda, która droga była właściwa? Ten,
kto wszedł na złą drogę, mógł w konsekwencji nie dostąpić
zbawienia duszy. To nie było coś abstrakcyjnego, lecz
oznaczało bardzo konkretne zagrożenie dla każdego chrześcijanina.
Członkowie prawspólnoty wychodzili także z założenia, że
paruzja nastąpi jeszcze za ich życia, że Jezus już niedługo będzie
pytał o ich działalność na ziemi, o to, czego dokonali podczas
jego nieobecności.

W zasadzie istniały cztery możliwości: pierwsza to droga
judeochrześcijańska – poszedł nią Jakub ze swoimi
zwolennikami, a zakończyła się wraz z jego ukamienowaniem,
zniszczeniem Jerozolimy i dominacją pogańskiego chrześcijaństwa,
przez co rozumiano jego nieżydowskich wyznawców; druga to
droga misjonarska do Indii, gdzie, podobnie jak w Chinach,
powstała wspólnota chrześcijan Tomasza, która w niewielkich
grupkach przetrwała do dzisiej; trzecia to chrześcijaństwo
według Jana, a czwarta wreszcie to droga apostołów Piotra i Pawła
nawracania ludzi innych wyznań, pogan, ludzi pochodzenia
nieżydowskiego, która miała doprowadzić do powstania
światowego imperium. Około roku 50 nikt nie mógł wiedzieć,
która z tych dróg jest właściwa i doprowadzi do sukcesu.

Kilka lat bezpośrednio po ukrzyżowaniu chrześcijaństwo
pod kierunkiem Pawła i Piotra zaczęło się rozprzestrzeniać
na całe Cesarstwo Rzymskie. Spośród bardzo licznych żydów
mieszkających w Rzymie wielu przeszło na chrześcijaństwo.
Dzięki zarówno bezpośrednim, jak i pośrednim działaniom
uczniów na chrześcijaństwo przeszli także pierwsi rzymscy
nieżydzi.

Watykan był wówczas tylko leżącym u stóp Rzymu
wzgórzem, po którym buszowały jedynie niedźwiedzie i wilki.
W Rzymie ostrzegano przed winem tłoczonym z winorośli
zbieranej na jednym ze zboczy wzgórza: mówiono, że jest tak
kwaśne, że może zrujnować zdrowie. Kto lubi pić
nierozwodniony ocet, powiadano, niech napije się spokojnie wina
watykańskiego, a wszyscy inni niech go raczej unikają. Do dziś
tamtejsze wino mszalne nie cieszy się dobrą sławą wśród
wielbicieli tego trunku.

Rzym nie wierzy w Boga

Kiedy Piotr około 62 roku przybył do Rzymu, napotkał już
kilka wspólnot chrześcijańskich. W większości składały się
one z byłych niewolników, z których część dorobiła się
sporych majątków, oraz z biednych Rzymian. Rzadkością w tych
wspólnotach byli wtedy Rzymianie, a zwłaszcza Rzymianki,
należący do arystokracji. Dopiero w III i IV wieku duża
liczba wykształconych zamożnych Rzymian zaczęła się poddawać
obrzędowi chrztu.

W tamtych latach Rzym uchodził za centrum imperium
uważanego za symbol cywilizowanego świata. W mieście tym
praktykowane były kulty ze wszystkich regionów Cesarstwa
Rzymskiego, tak że panowała tam niedająca się ogarnąć
różnorodność religijna. Obok bogów rzymskich oddawano cześć
także egipskiej Izis, indyjskiemu Mitrasowi i greckiej Demeter,
zwanej także Astarte. Różne kulty mieszały się ze sobą
i przeciwstawiane były rzymskim bogom imperium, którym każdy
musiał oddawać cześć.

Chrześcijanie bardzo szybko zdobyli szczególną pozycję,
jako że ich Bóg nie posiadał ojczyzny, lecz był Bogiem
wszechogarniającym, który ustanawiał zasady współżycia ludzkiego
i każdemu dawał szansę na zbawienie, jednym słowem: był
uniwersalny. W Chrystusie wszyscy bracia i siostry byli
równi, każdy miał obowiązek pomagać drugiemu, każdy oddawał
wspólnocie to, bez czego mógł się obyć, a ta przekazywała dary
biednym i potrzebującym. Religia przekształcała się
w organizację społeczną. We wspólnocie tej obok kapłana, prezbitera
czy episcopusa (biskupa) powstała także funkcja diakona,
który był odpowiedzialny za opiekę nad biednymi. Nie wolno też
zapominać o funkcji egzorcysty, jako że świat był zaludniony
przez demony, które zręcznie i pomysłowo wślizgiwały się do
wszelkich otworów w ciele człowieka i musiały być
wypędzane. W tamtym czasie bez względu na wyznawaną religię każdy
wierzył w istnienie duchów o różnym przeznaczeniu
i zakresie władzy. Zło przynależało wtedy nie do sfery moralnej, lecz
bytowej człowieka, to znaczy, że było rzeczywistością. Z tego
też powodu wielkie prześladowania chrześcijan miały
zazwyczaj miejsce w okresach kryzysów, epidemii czy też trzęsienia
ziemi, ponieważ uważano, że chrześcijanie rozgniewali bogów
imperium, a ci z kolei karali ludzi zsyłanymi na nich plagami.
Dlatego obywatele Rzymu praktycznie uważali chrześcijan za
bezpośrednio winnych tego typu katastrof. Według nich
właśnie oni wywoływali takie nieszczęścia i z tego powodu powinni
zostać ukarani, aby przebłagać bogów.

Od wyznawców wszystkich innych religii chrześcijan
oprócz powszechnego Boga odróżniały mocno się
rozwijające więzy społeczne. Więzy krwi czy przynależność plemienna
nie odgrywały tu żadnej roli: każdy mógł bez problemu zostać
chrześcijaninem. Taki człowiek wspierany był w podróżach
przez chrześcijan, których dotychczas nie znał. A najważniejsze
było to, że jego Bóg był obecny na całym świecie. Chrześcijanin
nie musiał sprawować kultu w określonych miejscach,
ponieważ jego Bóg nie mieszkał w kamieniu, wodzie źródlanej czy
skale o szczególnym kształcie, lecz znajdował się we wszystkich
skałach, we wszystkich źródłach i skałach na całym świecie,
ponieważ to On je stworzył, ponieważ był tym, który
wszystkiego tego dokonał. Mało tego: ani nie pozwalał wiązać siebie
z innymi bogami – na przykład grecka Demeter zamieniała się
we frygijską Kybele albo w Astarte czczoną w Azji Mniejszej
– ani też nie mógł być podporządkowany bogom imperium,
jako że był jedynym Bogiem i nikogo nie było poza Nim.

Taka wiara czyniła chrześcijan podejrzanymi w oczach
innych, ponieważ tym samym wynosili się ponad resztę. Poza tym
rzymskie poczucie tożsamości opierało się na jedności polityki
i religii – cesarz również uważany był za boga. Poprzez
składanie ofiar bogom imperium – mógł to być Jupiter i Junona albo
też bóg Słońca, który chętnie wiązany był z greckim Heliosem
– ludzie uzyskiwali boską ochronę dla Rzymu i własnego życia.
Nieskładanie ofiar bogom, obojętne jaką wiarę się wyznawało
w wolnym czasie, czy był to kult Izydy, Mitry czy Serapisa,
oznaczało prowokowanie gniewu boskiego, było obrazą
majestatu, zbrodnią stanu. Kult cesarza polegał na oddawaniu czci
bogom oraz samemu imperium.

Religie niechrześcijańskie zezwalały na składanie ofiar
innym bogom, jako że wychodziły z założenia, iż świat jest pełen
bogów. Dla chrześcijan natomiast, którzy wierzyli tylko
w jednego Boga, czczenie innych bóstw oznaczało grzech śmiertelny.
Dotyczyło to wprawdzie także żydów, ale Rzymianie
zaakceptowali ich specjalną pozycję, ponieważ oddawali cześć bardzo
staremu Bogu, którego w pewnym sensie wnieśli do cesarstwa.
Inaczej było w przypadku chrześcijan, którzy składali się
z najróżniejszych ludów i jednoczyli się w nowy, do czego nie
wolno było dopuścić, ponieważ mogło to rozsadzić imperium.

Dochodził do tego jeszcze fakt, iż Eucharystia, uroczysty
sakrament chrześcijański, który przyjmowano w domowych
kaplicach, a także przy grobach, był błędnie interpretowany jako
rodzaj kanibalizmu, a to z kolei prowadziło do przypisywania
chrześcijanom wszelkich możliwych zbrodni i niegodziwości.
Nawiasem mówiąc, niewiele wówczas wiedziano
o chrześcijanach, jako że oni sami uważali własne msze za misteria, za
rzeczy tajemne, o których niechrześcijanie nie powinni wiedzieć.
Z tego powodu unikano chrześcijan, nie ufano im, pogardzano
nimi i traktowano ich jako tajemnicze zagrożenie. Kiedy w 64
roku większa część Rzymu spłonęła w wielkim pożarze i wielu
ludzi, jeżeli nie zginęło w płomieniach, to zostało bez dachu
nad głową, cesarz Neron potrzebował winnego, aby załagodzić
gniew ludu. Czy było coś prostszego, jak oskarżyć grupę ludzi,
którzy stanowili jedynie znikomą część mieszkańców,
a dodatkowo byli nielubiani przez ogół? Tak więc Neron winą za tę
katastrofę obarczył chrześcijan i niezwłocznie postanowił
wykorzystać brutalne represje, by zabawić rzymski lud, a także
rzecz jasna samemu zakosztować przyjemności.

W okrutny sposób stracono całe rodziny, ojców, matki,
dzieci, tylko dlatego, że ci ludzie wyznawali Jezusa Chrystusa.
Niektórych ukrzyżowano, innych uduszono. Innym znowuż
przyszywano do ciała futra zwierzęce i cesarskie towarzystwo
przy winie i pieczonych bażantach rozkoszowało się
polowaniem psów myśliwskich cesarza na chrześcijan w zwierzęcych
skórach. Pozostaje zagadką, jak ludzie mogli się bawić,
oglądając innych ludzi rozszarpywanych przez psy lub zjadanych
na śniadanie przez lwy. Panem et circenses należałoby
w rzeczywistości tłumaczyć jako „krwawy chleb i krwawe igrzyska”
– okrucieństwa, jakie wymyślał Neron i jego dwór, nie miały
sobie równych. Nawet Tacyt, który naprawdę nie był
przyjacielem chrześcijan, napisał, że tak wielkie męki tych ludzi
musiały wzbudzać litość.

Stare rzymskie prawo dwunastu tablic przewidywało
wprawdzie zakazy i wyszczególniało naruszenia prawa, ale
wymiar kary nie był niczym ograniczony. Na przykład
podpalacze, jak stanowiło to prawo, mieli być spaleni, lecz nigdzie
nie było napisane, że trzeba ich wsadzić do worka,
posmarować smołą i przyczepić do wozu jako oświetlenie z żywych
pochodni. Sam Neron przebrany za woźnicę powoził taką
karocą oświetloną płonącymi ludźmi. Nawet jeśli prawo
przewidywało ograniczenia, cesarz wiedział, jak bezpośrednio
i brutalnie możne je obejść. Dziewięcioletnia dziewczynka, córka
chrześcijańskich rodziców, została tuż przed egzekucją
zgwałcona przez pomocnika kata, jako że prawo nie pozwalało na
stracenie dziewicy.

Okrucieństwa te miały miejsce w ogrodach Nerona oraz
w jego cyrku, na którym trzysta lat później wznosić się miała
Bazylika Świętego Piotra. Budowlę tę powinniśmy sobie
wyobrażać jako podłużny prostokąt z zaokrąglonymi poprzecznymi
bokami, który sięgał od Watykanu aż do Tybru. Z tego
punktu widzenia Watykan spoczywa na pierwszych chrześcijańskich
męczennikach, a przede wszystkim na męczeństwie
najpierwszego z pierwszych chrześcijan – apostoła Piotra. Jednak wtedy
wszystko wskazywało raczej na bezsilność niż na siłę, a Watykan
kojarzył się przede wszystkim z okrutnymi prześladowaniami
i szykanami w stosunku do pokojowo nastawionej bezbronnej
mniejszości, ludzi, którzy byli jak owce pośród wilków. Ale
bezsilność władzy jest zjawiskiem występującym dużo częściej,
niż się wydaje tyranom.

Piotr, który nauczał we wspólnotach chrześcijańskich
w Rzymie, posiadał, podobnie jak Paweł, własne bardzo liczne grono
wyznawców. Założone przez niego wspólnoty oraz wspólnoty
powołujące się na niego były równocześnie przez niego
kierowane – naukami i wskazówkami. Rzym, jako centrum
światowego imperium, miał się stać dla niego, tak jak i dla Pawła,
centrum chrześcijaństwa. Chcieli stworzyć nie luźne zrzeszenie
sekt czy wspólnot, lecz centralny Kościół, „ecclesię” jako dom
Boży utworzoną przez lud Boga.

Projekt ten nabrał dla Pawła i Piotra jeszcze większego
znaczenia, kiedy coraz wyraźniej było widać, iż perspektywa
czasowa ich Kościoła będzie zupełnie inna, niż dotychczas
przyjmowano – w najbliższym czasie nie można już było liczyć
na powrót Chrystusa, na paruzję. Jako młodzi, pełni
entuzjazmu mężczyźni nauczali tylko w Palestynie, jako że nie chcieli
się oddalać zbytnio od Jerozolimy, i dążyli do nawrócenia na
chrześcijaństwo jak największej liczby żydów oraz wyznawców
innych religii, zanim Pan zjawi się na Sąd Ostateczny, lecz
wobec braku paruzji powiększał się obszar ich misji. Początkowo
w swej działalności misjonarskiej ścigali się z czasem, który
jednak okazywał się zawsze ułudą. Ziemia była bardziej
stabilna, niż wyobrażali sobie chrześcijanie, a niebo wydawało się
tak samo odległe jak niegdyś.

Z tego powodu na pierwszy plan wysunęły się
praktyczne kwestie dotyczące wspólnoty: życie w świecie chrześcijan
musiało być uregulowane według zasad chrześcijańskich. Jeżeli
żyło się w przekonaniu, iż paruzja nie nastąpi tak szybko, i ze
świadomością prowadzenia bogobojnego życia na ziemi,
pojawiały się najróżniejsze sprawy dnia codziennego, od chrztu
dzieci i dorosłych poprzez życie seksualne, antykoncepcję aż
do kwestii małżeństwa z niechrześcijaninem. A jako że prawda
mogła być tylko jedna, kwestie związane z odprawianiem mszy
świętych, życiem wspólnoty, etyką musiały być uregulowane
odgórnie dla wszystkich wspólnot chrześcijańskich.
Konieczność ta wymusiła automatycznie pewną centralizację.

W listach Pawła i Piotra znajdują się jednoznaczne tego
świadectwa. Chrześcijanie ekumeny (po grecku: „świat zaludniony”,
Cesarstwo Rzymskie) traktowali Pawła i Piotra jako autorytety,
jako moralnych i duchownych nauczycieli. Ale istnieli jeszcze
trzej inni duchowni przywódcy, którzy w praktyce
reprezentowali zupełnie odmienne koncepcje chrześcijaństwa: było to
rygorystyczne chrześcijaństwo żydowskie brata Pana, Jakuba,
chrześcijaństwo Tomasza, który jednak wywędrował do Indii
i nie odgrywał już żadnej roli w interesującej nas historii, oraz
chrześcijaństwo mistyczne apostoła Jana, „którego Pan kochał”,
wybranego do wielkich czynów, choć nie udało mu się ich
dokonać. Największy wpływ na Kościół zachodni mieli w każdym
razie Paweł i Piotr, którzy jako starcy doświadczeni w pracy
misyjnej i wspólnotowej udali się u schyłku życia do Rzymu.

W 62 roku kończy się historia apostołów pióra świętego
Łukasza. Późniejsze źródła, którym należy chyba wierzyć, podają
tylko bardzo ogólne informacje na temat męczeństwa Piotra.
W III i IV wieku biskup Rzymu został papieżem, powołano
się przy tym na tradycję Piotrową oraz, jeżeli ktoś chce, na
jego legendę, która była wtedy rozpowszechniana. Bazując na
tradycji Piotrowej, biskup Rzymu uzasadniał swoje roszczenie
do przewodnictwa w Kościele, a później do spełniania
funkcji namiestnika Chrystusowego objętej w spadku po Piotrze.
Grobowiec Piotra i jego znaczenie w kwestii następstwa po
Chrystusie w dwojaki sposób tworzą fundament Watykanu:
i dosłownie, i przenośnie.

Mówiono, że Piotr został pojmany podczas prześladowań
chrześcijan za Nerona. Tyle że obaj pilnujący Piotra
strażnicy puścili go wolno – obu nawrócił. Następnie Piotr uciekł
na Via Appia. Postanowił się przedostać do portu Puteoli, aby
wsiąść na statek płynący na wschód, do Azji Mniejszej,
prawdopodobnie do Antiochii, miejsca jego tryumfu, gdzie przez
siedem lat pełnił funkcję biskupa i był mile widziany. Po co
męczeństwo, skoro może jeszcze tyle zrobić dla wspólnoty?

Po drodze niespodziewanie wyszedł mu naprzeciw Jezus.
Stary Piotr zatrzymał się przed swoim Panem i zapytał go
zdziwiony: „Domine, quo vadis?” (Dokąd idziesz, Panie?), a Jezus
odpowiedział: „Idę do miasta, aby mnie powtórnie
ukrzyżowano”. Piotr zorientował się, że po raz kolejny chciał się wyprzeć
swojego Pana – jak wówczas, gdy Jezus przepowiedział mu,
że się go wyprze trzykrotnie, zanim kur zapieje. Nagle Piotr
ujrzał bardzo wyraźnie przed sobą drogę krzyżową, która była
przeznaczona dla niego.

Piotr wypełnił więc swoje przeznaczenie, oddając się w ręce
prześladowców. Zapędzono go do cyrku Nerona, którego
arena przesiąknięta była krwią niewinnych chrześcijan, a od jego
balkonów i ścian odbijało się echo wyjących z bólu ofiar. Kiedy
oprawcy chcieli go ukrzyżować, Piotr poprosił, aby przybito go
do krzyża głową w dół. Z głębokiego szacunku wobec Kyrios,
Pana, nie chciał jako niegodny sługa Boga, aby ukrzyżowano
go w tej samej pozycji co Syna Bożego. Piotr uważał siebie
bowiem za człowieka słabego, grzesznika, który często wchodził
na fałszywą drogę, a kilka razy wyparł się własnego Boga. Kiedy
zdjęto jego zwłoki z krzyża, chrześcijanie pogrzebali go
w prostym bezimiennym grobie i strzegli tego miejsca na Wzgórzu
Watykańskim jak największej tajemnicy chrześcijaństwa. Grób
miał być chroniony przed zbezczeszczeniem, zakłócaniem
spokoju czy wręcz zniszczeniem. Trwające prześladowania
chrześcijan z pewnością kiedyś się skończą, ale w tamtym czasie nie
wiedziano, kiedy wybuchną nowe zamieszki skierowane
przeciwko nim. Brak ozdób na grobie Piotra symbolizuje nie tylko
biedę apostołów – wynikał on także z konieczności chronienia
miejsca spoczynku apostoła przed powtarzającymi się ciągle
prześladowaniami.

Informację o miejscu pochówku Piotra chrześcijanie
przekazywali sobie w sekrecie z pokolenia na pokolenie. Grób ten,
którego położenie znali tylko wtajemniczeni, przedstawia sobą
bardzo wczesną, prawie intymną świętość chrześcijan. Wraz
z kultem grobu Piotrowego powstał rdzeń Kościoła
zachodniego. Śmierć Piotra stała się fundamentem, jak według świętego
Mateusza przepowiedział Pan.

Właśnie tego grobu szukał Ludwig Kaas w 1940 roku głęboko
w podziemiach Watykanu, podczas gdy na powierzchni ziemi
katastrofa przybierała coraz większe rozmiary, a nadejście
Antychrysta wydawało się nieuniknione. Dla prałata Kaasa
nawiązanie kontaktu ze spiskowcami w Niemczech oraz odkrycie
grobu Piotrowego było dwiema stronami tego samego medalu,
jego walką przeciwko dyktatorowi, któremu dojście do władzy
on sam w 1933 roku mimowolnie ułatwił. Kaas, jako człowiek
błądzący, znał swoje winy.

Podczas trwających latami wyczerpujących prac
odsłonięto wreszcie grobowce. Wyryta na ścianie niezdarnymi literami
inskrypcja brzmiała: Petr eni – Petros enesti – „Piotr jest tutaj
w środku”. W miejscu pod napisem znaleziono kości, ale bez
czaszki. Kiedy osobisty lekarz papieża stwierdził, iż są to kości
kobiety, rozczarowanie Piusa XII i Ludwiga Kaasa musiało być
przeogromne. Poszukiwania grobu Piotra, z którymi wiązano
takie nadzieje, zakończyły się niepowodzeniem, szczątki
nieznanej zapewne kobiety zostały przeniesione do magazynu.

Ludwig Kaas i papież Pius XII nie dożyli już chwili, kiedy
dzięki staraniom bardzo skrupulatnej mediewistki Margherity
Guarducci, która przetłumaczyła również inskrypcję Piotra,
przeprowadzono nowe badania. Znany antropolog wyjaśnił
pomyłkę papieskiego osobistego lekarza, okulisty, i stwierdził,
iż to są jednak kości mężczyzny. Dalsze analizy wykazały, że
szkielet pochodzi z pierwszego tysiąclecia. Tym samym stało
się prawdopodobne, że szczątki apostoła Piotra, na którym
opiera się Kościół, leżały przez kilka lat w magazynie – całe
szczęście, że swego czasu, pod wpływem rozczarowania
wynikającego z opinii okulisty, nie zostały po prostu wyrzucone.

W każdym razie znaczącą kwestią dla przebiegu tej
historii było to, że od samego początku wierzono, iż tutaj właśnie
znajdował się grób świętego Piotra, i dlatego na tym terenie,
z technicznych względów niezbyt nadającym się pod budowę,
wzniesiono Bazylikę Świętego Piotra. Podstawą budowy
bazyliki było istnienie grobu księcia apostołów.

Musiały zajść równocześnie trzy wydarzenia historyczne,
aby z chrześcijaństwa mogło powstać światowe imperium,
a w rezultacie świat zachodni. Po pierwsze, działalność,
ukrzyżowanie i zmartwychwstanie Jezusa; po drugie, działalność
misjonarska Piotra i Pawła; po trzecie w końcu, Cesarstwo
Rzymskie o światowym zasięgu, do którego serca Paweł i Piotr
wnieśli religię i tam ją zakotwiczyli. Obaj zmarli w Rzymie
śmiercią męczeńską. To, iż przepowiednia męczeństwa Piotra
pojawia się tylko w jednym miejscu Nowego Testamentu,
wygląda na rodzaj historycznego harpuna, na niedające się
absolutnie wymazać wspomnienie innej drogi, która w końcu nie
została wykorzystana. Fragment Ewangelii apostoła, „którego
kochał Pan”, świętego Jana, z relacją o tym, jak
zmartwychwstały Pan wypowiada nad Jeziorem Tyberiadzkim
przepowiednię pod adresem Piotra, brzmi następująco: „«Zaprawdę,
zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się
sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz,
wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie
chcesz». To powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi
Boga. A wypowiedziawszy to rzekł do niego: «Pójdź za Mną!»”
(J 21, 18, 19).

W tym kontekście, nawiasem mówiąc, nie ma większego
znaczenia, czy wierzymy w Jezusa i w jego zmartwychwstanie.
Wcześni chrześcijanie wierzyli w to, co określało ich działania,
a samo zdarzenie stawało się rzeczywiste już poprzez sam fakt,
iż wychodzono z założenia, że jest prawdziwe. Śmierć Piotra
w Rzymie zmieniła świat, proroctwo się spełniło.
Chrześcijaństwo powstało, gdy Piotr i Paweł udali się do Rzymu, powstało,
ponieważ stało się chrześcijaństwem watykańskim, katolickim
i jednocześnie przezwyciężyło zarówno wariant
judeochrześcijański, jak i „ducha miłości” apostoła Jana. Mimo iż święty Jan
nigdy nie doszedł do władzy, mało tego, został w długim
procesie historycznym odsunięty na bok, to jednak jego nauki
oddziałują do dzisiaj jako ciepłe źródło ezoteryki, jako niezbędny
opór w szerokim strumieniu chrześcijaństwa katolickiego.

Jan, który w pewnym sensie przepowiedział Watykan,
odrzucił pójście drogą rzymską i tym samym stał się właściwym
misterium chrześcijaństwa. Synowie marnotrawni Watykanu,
heretycy, będą się później na niego powoływali, ale także
papież Benedykt XVI poświęca mu dwa rozdziały w swojej
książce o Jezusie.

Zwyciężył jednak wariant Piotra, który odrzucał zarówno
drogę judeochrześcijańską i pozbawiał władzy prawspólnotę,
jak i drogę mistyczną na modłę Jana, uważając ją, jako człowiek
praktyczny i potomek całej generacji rybaków, za
nierealistyczną. Piotr pierwszy postawił na władzę i z tego powodu udał się
do Rzymu, do absolutnego centrum władzy ówczesnego
świata. Z jakiegoż innego powodu miałby zanosić chrześcijaństwo
do serca Imperium Romanum, jeżeli nie po to, aby połączyć
religię z władzą? Decyzja podjęta przez apostołów Piotra
i Pawła stała się w konsekwencji jedną z największych przemian,
jakie dokonały się w historii, oraz jednym z najtrwalszych
przedsięwzięć. Chrześcijaństwo dotarło do centrum władzy,
chociaż początkowo w roli strony prześladowanej.

Narodziny Kościoła

To, iż Kościół katolicki ze wszystkich kryzysów polityki
światowej wychodził wzmocniony, jest chyba jednym
z największych cudów historii. Ale najbardziej skorzystał na rozpadzie
i upadku Cesarstwa Rzymskiego. Mało tego, w trakcie
ogromnych, przypominających potop wędrówek ludów w V stuleciu
Kościół rzymski przyjął rolę arki Noego, która zgromadziła
w sobie całą wiedzę Rzymian i przetransportowała ją do
powstającego chrześcijańskiego Zachodu.

Zawirowania okresu wędrówki ludów wywołały
w Europie chaos. Przeobrażenia dotyczące podstawowych
przekonań przebiły swoim zakresem wszelkie późniejsze przemiany
w dziejach Starego Kontynentu. Wszystko, co dotychczas
obowiązywało – myślenie kategoriami państwa, takie pojęcia, jak
etyka, moralność i prawo, struktury rodzinne, bezpieczeństwo
i własność, przynależność narodowa i religijna, a nawet sama
historia – straciło swoje znaczenie. W momencie jednak
kiedy znikają wszelkie formy wartości, człowiek traci całkowicie
orientację, noc nie jest już nocą, a dzień dniem, to co na górze
nie jest już górą, dół przestaje być dołem, a dobro i zło tracą
całkowicie na znaczeniu.

Dla Rzymian najgorsza była utrata poczucia
bezpieczeństwa – a w konsekwencji wieczności – stało się to już w 410
roku, kiedy to Alaryk, król Wizygotów, najechał ze swoimi
wojownikami Rzym i plądrował miasto przez kilka dni. Od tego
czasu obywatele rzymscy żyli w rosnącym poczuciu rozpadu
własnego świata. To, co kiedyś miało trwać wiecznie, zostało
zniszczone przez bezwzględną przemoc tamtego czasu,
oczywiście w powiązaniu z upadkiem i bezsilnością ostatnich cesarzy
rzymskich i ich obywateli.

Plemiona Franków, Burgundów, Gotów, Wandalów i inne
zaczęły najeżdżać obywateli tak niegdyś dumnego cesarstwa.
Nieudolni cesarze nie byli już w stanie gwarantować
całkowitego bezpieczeństwa i nienaruszalności własności. Imperium
zaczęło się wymykać z ich słabych rąk. I powtórzył się
zwykły w takich sytuacjach schemat: kiedy grozi upadek, jest on
przyspieszany jeszcze przez pozbawionych charakteru
rządzących i doradców, dla których najważniejsze są własne korzyści.
Rzym był niezwyciężony, dopóki był najważniejszy dla swoich
obywateli. Jak tylko zaczęli się troszczyć wyłącznie o swój
interes, Imperium Romanum rozpadło się, a wraz z nim rzecz
jasna zniknął dobrobyt. Kiedy Rzymianie zaczęli unikać służby
wojskowej, która niegdyś uchodziła za najwyższą cnotę
obywatelską, a legiony stały się zbiorowiskiem żołdaków, była to
zapowiedź końca rzymskiej dominacji.

Dotkliwą lekcję, mówiącą, że szantaż pociąga za sobą
jedynie kolejny szantaż, że trybuty i haracze nie prowadzą do
niczego innego, jak tylko do kolejnych jeszcze większych
haraczy i trybutów, ostatni Rzymianie odczuli w tamtych gorzkich
chwilach na własnym ciele – lecz nadaremnie, jako że było już
za późno. Przywódcy okrutnych barbarzyńców każde
ustępstwo słusznie odbierali jako przyznanie się Rzymu do własnej
słabości. W ten sposób doszło do prawdziwej wojny
i spustoszenia, ponieważ ustępstwa działają jak zachęta, jak zaproszenie
do plądrowania. Dla ostatnich Rzymian sukcesem było już to,
że zostali tylko obrabowani, a nie zabici. Sic transit gloria
mundi! Tak przemija chwała świata. Jednak wrogowie – Germanie,
Persowie i Izaurowie z gór Taurus – którzy napadali
z przygranicznych obszarów, byli z dnia na dzień coraz liczniejsi.

Jeżeli pytamy o znaczenie Watykanu w naszych czasach
i w przyszłości, nie ma lepszego źródła takiej odpowiedzi jak
V i VI wiek: w tamtym okresie rozpadło się Cesarstwo
Rzymskie, które istniało dobre tysiąc lat, powstał z tego
chrześcijański Zachód, a Kościół katolicki, z jego sensem istnienia mocno
spajającym wiernych, awansował do roli pierwszej
i najważniejszej instytucji nowej epoki.

W odniesieniu do naszych czasów można z tego faktu
wyciągnąć bardzo istotny wniosek, a mianowicie, że
wizerunkami władzy mogą być polityka i intryga, ale fundamentem jest
sens jej istnienia. Władza rozpada się, kiedy ten sens zostanie
wyczerpany. Władza bez takiego sensu to panowanie
zbudowane na piasku. A przy tym sensu tego nie da się dokładnie
zdefiniować i zaaplikować. Musi zostać zaakceptowany przez
ludzi, większe lub znaczące grupy obywateli muszą w systemie
religijno-filozoficznym dostrzegać jakiś sens – pierwotne
znaczenie łacińskiego słowa sensus, to „spostrzeganie, władza
myślenia, kierunek”, a przynależący do niego czasownik oznaczał
tyle co „mniemać, coś pod czymś rozumieć”.

Jedyną instytucją, która w tych czasach powszechnego
upadku proponowała coraz większej liczbie Rzymian określone
wartości, był Kościół rzymski. Chrześcijaństwo w okresie
dekad chaosu i braku orientacji głosiło przekonujący sens
istnienia: jego nauka łączyła w sobie, w niespotykany dotąd sposób,
rzeczy konkretne z abstrakcyjnymi, zawierała wprawdzie wiele
warunków do spełnienia, ale bez utrudniania lub też
zamykania człowiekowi drogi do odnalezienia siebie w wierze. To, że
Kościół mógł zaproponować tę wyjątkową mieszankę złożoną
z przywództwa i wolności, zawdzięczał trwającej ponad cztery
stulecia, często bardzo zaciętej walce o prawdziwą wiarę.

Miecze apostołów – Leon I 

Czasy jednak stawały się coraz mroczniejsze. Niedługo na
północnych granicach Cesarstwa Rzymskiego pojawił się
pozbawiony skrupułów okrutny wódz, jakiego imperium nie
widziało jeszcze w swojej tysiącletniej historii, władca, pogromca
Germanów, a mianowicie król Hunów Attyla, który w kraju
Nibelungów pozostawił swoje ślady jako Etzel. Jego wojska
uchodziły za niezwyciężone. Na czele swoich jeźdźców i ludu
wyruszył ze stepów dzisiejszej Niziny Węgierskiej nad jeziorem
Cisa, aby ustanowić imperium światowe, podporządkować
sobie Galów, Germanów i Rzymian.

Walentynian III, cesarz zachodniorzymski, i Marcjan,
cesarz wschodniorzymski, chcąc nie chcąc, płacili trybuty, jako
że pod względem militarnym nie dorównywali wówczas
groźnemu przeciwnikowi. Attyla, mimo porażki w bitwie na
Polach Katalaunijskich w 451 roku, już rok później uderzył przez
Nizinę Padańską na północną Italię, zniszczył i splądrował
Akwileję, Brescię, Bergamo i Mediolan. Już za kilka tygodni
żądne rabunku hordy Attyli mogły się pojawić pod murami
Rzymu.