Strona główna » Aktualności » WIĘŹ 4/2019

WIĘŹ 4/2019

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65424-58-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “WIĘŹ 4/2019

Polska się starzeje | Jaka władza w Kościele? | Kino nie umiera

Stajemy się szybko krajem ludzi coraz starszych, ale czy jesteśmy na tę zmianę przygotowani? Czy system opieki nad seniorami potrafi odpowiedzieć na ich problemy? Jak sprawić, żeby nasza starość była pomyślna?

Reforma modelu władzy w Kościele jest nieunikniona. Ale jaki ma być nowy model? Jak może wyglądać Kościół mniej centralistyczny i feudalny, a bardziej apostolski? Czy biskup powinien upominać innego hierarchę?

Jak zmieni się kino na skutek walki z platformami streamingowymi, które wpływają na sposoby dystrybucji filmów? Jak wygląda polskie kino? Czy stery przejmują młodzi? 

Polecane książki

Sir Archer Crawford pochodzi z angielsko-włoskiej, arystokratycznej rodziny. Nie czuje się jednak związany z Anglią i po przedwczesnej śmierci matki wyjeżdża do Sieny. Dociera na miejsce tuż przed słynnym festynem palio i pomaga w przygotowaniach do tradycyjnego wyścigu konnego. Podczas zabawy p...
Kiedy znana gwiazda Hollywood zamyka się za drzwiami klauzurowego klasztoru o ostrej regule, wywołuje to poruszenie w całej Ameryce. Wszyscy zastanawiają się nad motywami decyzji aktorki. Reporterka jednego z najpoczytniejszych dzienników z Chicago dostaje zlecenie od szefa – ma incogni...
Prezentowana książka przedstawia wyczerpująco dorobek orzeczniczy Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, dotyczący zarówno praw i wolności chronionych w Konwencji, jak i samego strasburskiego mechanizmu dochodzenia ich ochrony. Gruntowne zmiany wprowadzone niedawno w tym mechanizmie powinny być zna...
W publikacji prezentujemy kolejne kroki, które powinien podjąć projektant, przyjmując zlecenie modernizacji oświetlania w obiekcie magazynowym, w którym pracują ludzie. Pokazujemy, jak przeprowadzić wizję lokalną, jakie dokumenty sporządzić przed przystąpieniem do prac projektowych oraz optymalnie z...
Od 25 grudnia 2014 r. przedsiębiorcy będą musieli w szerszym niż dotychczas zakresie informować swych klientów o warunkach zawieranych umów. Prowadzący sklepy internetowe będą musieli dokonać zmian na swoich stronach internetowych. Klienci zyskali szersze niż dotychczas prawo do odstępowania od zawi...
„Nieskalana sławą” to historia kobiety wyprzedzającej swoją epokę o pokolenia – Marii Skłodowskiej-Curie. Kobiety wyjątkowej nawet jak na nasze współczesne standardy. Ponadprzeciętnie odważnej i upartej. Pełnej pasji. Romantyczki uwikłanej w czas przemian. Kobiety praktycznej, pracowitej i niezł...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Towarzystwo WIĘŹ

kwartalnik, warszawa, więź zima 2019

Drodzy Państwo!

„I co dalej?” – jak większość z nas, ja też musiałem stawać przed tym pytaniem, gdy stan zdrowia starzejących się rodziców uniemożliwiał im już samodzielne funkcjonowanie. W takich sytuacjach przekonanie o tym, że starość może być piękna, wystawione jest na wielką próbę.

Bo dla osób ją przeżywających starość to przede wszystkim przewlekłe choroby, samotność, brak aktywności, poczucie wyobcowania, wstyd, odrzucenie, przemoc. I mnóstwo lęków. Seniorzy boją się niesprawności, zależności od innych, ograniczonej dostępności do opieki zdrowotnej, ubóstwa, bólu i izolacji. Być może najbardziej dojmujące jest poczucie bycia ciężarem dla innych – nawet gdy są to kochający najbliżsi.

Dlatego osoby starsze jak powietrza potrzebują trwałych relacji z drugim człowiekiem. Pięknym przykładem takiego zaangażowania są czeczeńscy uchodźcy w Polsce, którzy wraz ze swoimi dziećmi regularnie odwiedzają jeden z warszawskich domów seniora – można to zobaczyć na publikowanych w galerii „Więzi” fotografiach Marty Rybickiej.

Ale najlepsze nawet zaangażowanie osobiste to za mało – konieczne jest także wsparcie instytucjonalne. Polska szybko się starzeje, dlatego niezbędnie potrzebujemy sieci wsparcia dla osób w podeszłym wieku. Jednym z kluczowych elementów polskiej polityki społecznej musi się stać troska o rozwój senioralnej infrastruktury opiekuńczej oraz wsparcia pieniężnego i pozapieniężnego. Jak opisują w tym numerze „Więzi” nasi autorzy, coś się zaczęło w tej dziedzinie dziać, ale na przykład w sferze tworzenia opieki wytchnieniowej mamy do czynienia zaledwie z nieśmiałymi początkami zaangażowania państwa.

Czy da się uciec od starości? Mój śp. Tata w najtrudniejszym zdrowotnie momencie swego życia najpierw zaczął narzekać, po czym jednak gorzko zażartował: „Jedyny sposób, żeby się nie zestarzeć, to młodo umrzeć. Ale czy to lepiej?”.

Zbigniew Nosowski

Podziękowania dla Przyjaciół

Serdecznie dziękujemy wszystkim Darczyńcom i Patronom „Więzi”! Państwa życzliwość jest dla nas niezwykle ważna. Dzięki niej „Więź” może nie tylko trwać, ale też się rozwijać. W ostatnim okresie wsparcia udzieliły nam następujące osoby:

Maciej Achremowicz ○ Elżbieta Adamiak ○ Krzysztof Antoniak ○ Jacek Ambroziak ○ Siarhei Anhur ○ Tomasz Arabski ○ Radosław Baran ○ Anna Barczyk ○ Bartłomiej Bargiel ○ Iwona D. Bartczak ○ Paweł Batory ○ Iwona Beaupré ○ Łukasz Bestry ○ Bartosz Bezoń ○ Ewa Bielecka ○ Magdalena Bigaj ○ Łukasz Blachnik ○ Zygmunt Bluj ○ Tomasz Błaszczyński ○ Krystyna Bojahr ○ Maria Braun-Gałkowska ○ Kamil Brożyna CR ○ Tomasz Brzostek ○ Michał Całka ○ Maria Chantry ○ Marianna Chlebowska ○ Dominika Chmielewska ○ Jakub Choiński ○ Władysław Cholewa ○ Alicja Chwieduk ○ Mariola Ciemny ○ Wojciech Cierpiał ○ Łukasz Cieszyński ○ Agnieszka Cieślak ○ Piotr Ciompa ○ Joanna Cutts ○ Marcin Czajkowski ○ Maria Czaplińska ○ Jacek Czech ○ Jacek Czernuszenko ○ Jadwiga Czypionka ○ Gabriela Denison ○ Andrzej Dec ○ Tomek Doliński ○ Daniel Dramowicz ○ Marta Drobnik ○ Andrzej Drożdż ○ Przemysław Fenrych ○ Agnieszka Fiedor ○ Katarzyna Foster ○ Jakub Gałęziowski ○ Grzegorz Gauden ○ Jerzy Gądek ○ Teresa Gierzyńska ○ Jacek Głażewski ○ Piotr Głogowski ○ Tomasz Gnyś ○ Grzegorz Gorzechowski ○ Justyna Górnowicz ○ Dominik Górski ○ Leszek Górski ○ Justyna Grajek ○ Karol Grabias ○ Marlena Grzegorzewska ○ Piotr Hachuła ○ Magdalena Hałasz ○ Marián Hamada ○ Jarosław Hirny-Budka ○ Agata Stanislava Hrkľová ○ Joanna Izydorczyk ○ Dominika Jabłońska ○ Karol Janas ○ Tomasz Janas ○ Krzysztof Jankowiak ○ Marek Jankowski ○ Marcin Jarząbek ○ Ewa Jasionek ○ Krzysztof Jedliński ○ Aleksander Jedynecki ○ Piotr Jelinowski ○ Marek Jeziorek ○ Piotr Jędorowicz ○ Olga Jurkowska ○ Paweł Kaczorowski ○ Łukasz Kaczyński ○ Wiesława Kaszlajda-Mańczak ○ Katarzyna Kądziela ○ Katarzyna Kajzar ○ Jan Kamiński ○ Piotr Kamiński ○ Przemysław Kaniecki ○ Michał Kasperczak ○ Jakub Kiersnowski ○ Wiesław Klisiewicz ○ Stanisław Koba ○ Mateusz Kobak ○ Joanna Kociszewska ○ Zofia Komorowska ○ Marcin Komosa ○ Tomasz Kopoczyński ○ Cezary Korenc ○ Michał Kosmulski ○ Aleksandra Kowalczyk ○ Robert Krajewski ○ Magdalena Krasuska ○ Maria Krawczyk ○ Lesław Krzewski ○ Edward Kudrewicz ○ Jakub Kubica ○ Artur Kulesza ○ Anna Kulesza-Jeleń ○ Michał Kuleta ○ Marcin Kulwas ○ Krzysztof Kwieciński ○ Ireneusz Lara ○ Michał Lesień ○ Maciej Lewicki ○ Dagmara Lis ○ Asia Lisiecka ○ Marcin Listwan ○ Mirabella Luszawska ○ Magdalena Macińska ○ Jacek Małyszko ○ Leszek Mańczak ○ Kamil Markiewicz ○ Anna Maślaczyńska-Ratajczak ○ Piotr Materny ○ Joanna Mazur ○ Grzegorz Michalik ○ Piotr Michna ○ Andrzej Mierzejewski ○ Lech Miłaczewski ○ Anna Mirkowska ○ Włodzimierz Miziołek ○ Andrzej Moskalik ○ Pawel Mostek ○ Bogna Neumann ○ Aleksandra Nowak ○ Anna Nowak ○ Ewa Nowakowska ○ Wojciech Pająk ○ Elżbieta Pakulska ○ Dima Panto ○ Maciek Papierski ○ Katarzyna Pasek ○ Andrzej Paszewski ○ Ewa Pawluszewicz ○ Krzysztof Patejuk ○ Andrzej Perzyński ○ Ewelina Piechaczek ○ Jarema Piekutowski ○ Aleksandra i Jacek Pieśniewscy ○ Sławomir Pietuszko ○ Michał Piętosa ○ Justyna Piotrowska ○ Agnieszka Piskozub-Piwosz ○ Aleksandra Pliszczyńska ○ Katarzyna Pliszczyńska ○ Anna Pobiedzińska ○ Ryszard Jerzy Podkowa ○ Maria Poniewierska ○ Tomasz Ponikło ○ Maria Popiel ○ Michał Przeperski ○ Jacek Przybyło ○ Krzysztof Ptaszyński ○ Monika Rakowska ○ Tomasz Romaniuk ○ Leszek Ropelewski ○ Paweł Rost ○ Stanisław Rozwadowski ○ Joanna Rózga ○ Mateusz Józef Różański ○ Wojciech Rusinek ○ ks. Jerzy Rutkowski CM ○ ks. Piotr Rytel ○ Jan Sawicki ○ Paweł Sawicki ○ Krystyna Schmuhl ○ Paweł Siek ○ Wojciech Skibicki ○ Anna i Michał Siciarek ○ Anna Sieprawska ○ Marcin Składanowski ○ Katarzyna Skrobiszewska ○ Maria Skwarek ○ Jakub Skrzyński ○ Krzysztof Słapczyński ○ Paweł Smoleń ○ Agnieszka Smoleń ○ Anna Sobótka ○ Krzysztof Sobusiak ○ Renata Soszyńska ○ Agnieszka Sowińska ○ Aleksandra Springer ○ Maciej Stachowicz ○ Magdalena Staniczek ○ Joanna Stawiarska ○ Krystyna Stefaniak ○ Bożena Strachalska ○ Ewa Smuk Stratenwerth ○ Ryszard Struzik ○ Piotr Strzykała ○ Marian Sworzeń ○ Piotr Szczepkowski ○ Elżbieta Szczypek ○ Jarosław Szczypiński ○ Wojciech Sznajder ○ Michał Szurek ○ Maja Szwedzińska ○ Jola Szymańska ○ Barbara Śpiewak ○ Joanna Święcicka ○ Tomasz Tadla ○ Weronika Tarka ○ Natalia Telega-Soares ○ Jan Trammer ○ Andrzej Tyc ○ Radosław Walczuk ○ Paweł Wąsik ○ Krzysztof Węglewski ○ Maciej Wewior ○ Andrzej Wieczorek ○ Grzegorz Wilczyński ○ Grzegorz Wingert ○ Justyna Witas-Chłopek ○ Teresa Witkowska ○ Przemysław Włodarczyk ○ Anna Katarzyna Wojciechowska ○ Ewa Wojciechowska ○ Tomasz Wolanowski ○ Justyna Wołkowycka ○ Joanna Woźniak ○ Henryk Woźniakowski ○ Marzena Wyczółkowska ○ Jan Wyrowiński ○ Dorota Wyrtki ○ Kalina Wyszyńska ○ ks. Damian Wyżkiewicz CM ○ Cezary Zagórski ○ Antonina Zalewska ○ Teresa Zańko ○ Agnieszka Zawiejska ○ Małgorzata Zielińska ○ Elżbieta i Krzysztof Ziołkowscy ○ Leszek Zygmunt ○ Sylwia Żmijewska-Kwiręg ○ Krystyna Żmuda Trzebiatowska ○ Marta Żulińska ○ oraz osoby, które pragną pozostać anonimowe

Możliwe formy wsparcia „Więzi” – zob.s.238.

SpołeczeństwoPolska się starzeje

Stajemy się szybko krajem ludzi coraz starszych, ale czy jesteśmy na tę zmianę przygotowani? Czy system opieki nad seniorami potrafi odpowiedzieć na ich problemy? Każdy z nas już dziś może wpływać na kształt swojej starości – jak sprawić, żeby była pomyślna?

Czy trzeba się bać starości?

Dorota Łukaszuk w rozmowie z Katarzyną Jabłońską

Polski senior jest zasadniczo biedny, a nawet bardzo biedny. Często wstydzi się swojej starości. Przede wszystkim boi się: niesprawności, zależności od innych, ograniczonej dostępności do opieki zdrowotnej, ubóstwa, bólu i izolacji.

Katarzyna Jabłońska Kiedy zaczyna się starość?

Dorota Łukaszuk Starość, podobnie jak dzieciństwo, dzieli się na pewne etapy – Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) wyróżnia ich trzy. I tak okres między 60. a 75. rokiem określa jako wiek podeszły (wczesna starość), okres między 75. a 90. rokiem to wiek starczy (późna starość), a po przekroczeniu 90. roku życia – wiek sędziwy (długowieczność).

Wiek człowieka można opisać jeszcze dokładniej, nie tylko opierając się na liczbie przeżytych lat (wiek metrykalny), ale również oceniając zmiany biologiczne w organizmie (wiek biologiczny) oraz zmiany psychiczne (wiek psychologiczny). Nierzadko zdarza się, że na przykład wiek metrykalny nie pokrywa się z wiekiem biologicznym. I może to działać w obie strony – np. wiek biologiczny 40-letniego człowieka może być wyższy niż jego wiek metrykalny, a wiek biologiczny 70-latka niższy niż jego wiek metrykalny.

Jabłońska Zanim porozmawiamy o tym, co sprawia, że jedni ludzie starzeją się szybciej, a inni wolniej, chciałabym zapytać, co o starości mówi medycyna.

Łukaszuk Wejście w starość to ten moment, kiedy organizm zaprzestaje intensywnego odbudowywania komórek – następuje odwodnienie tkanek, co powoduje, że stają się one mniej elastyczne i ulegają atrofii, czyli uwiądowi. Zmniejsza się również aktywność układu nerwowego, a organizm starzejącego się człowieka staje się mniej odporny na choroby.

Jak z górki

Jabłońska Zmniejszona regeneracja komórek, zużycie narządów, których nie da się odbudować… Brzmi dość pesymistycznie i sprawia, że chyba słusznie starość napawa nas niepokojem, a wielu wręcz lękiem. Ten okres życia kojarzy się głównie z utratą sprawności fizycznej – nierzadko również intelektualnej – oraz z licznymi chorobami i niesamodzielnością.

Łukaszuk Z wiekiem „schodzimy” ze swoich fizycznych i psychicznych możliwości, jakbyśmy schodzili z górki. Stary człowiek już nie podbiegnie do autobusu, nie przydźwiga pokaźnej torby z zakupami, nowych umiejętności nie uczy się zbyt szybko, a czasem w ogóle nie jest już w stanie niczego nowego się nauczyć.

To, co sami możemy zrobić dla swoich bliskich seniorów, to przede wszystkim jak najwięcej z nimi być.

Życie człowieka to cykl – od wieku dziecięcego do dorosłości nabieramy tężyzny fizycznej, nasz organizm gromadzi różne rezerwy (np. wapń w kościach, masę mięśniową). Potem osiągamy pewne plateau i przychodzi czas, kiedy nasz organizm wolno się regeneruje. Bazujemy więc jedynie na tym, co zgromadziliśmy w wieku młodym i średnim. Jeżeli dbamy o uzupełnianie wcześniej zgromadzonych zasobów, wówczas udaje się nam utrzymać je na dłużej, nawet do późnej starości. Pewne funkcje organizmu starzejącego się człowieka rzeczywiście słabną, ale starość wcale nie musi oznaczać licznych chorób czy niesamodzielności. Starzenie może przebiegać pomyślnie lub niepomyślnie.

O starości pomyślnej mówimy wówczas, kiedy senior nie jest obciążony chorobami. Jego organizm jest oczywiście nadwyrężony życiem, ale nadal działa sprawnie, tyle że nieco wolniej, jest też delikatniejszy, bardziej podatny na choroby, wymaga więc dodatkowego wsparcia i profilaktyki – odpowiedniej diety, rehabilitacji, wydłużonego czasu odpoczynku, pomocy w pewnych czynnościach. A także stymulacji w wymiarze intelektualnym, trenowania pamięci; bodźców, które pozwalają ją ćwiczyć.

Jabłońska Znam 96-letnią panią, której pasją są szachy – jest w nich prawdziwą mistrzynią, trudno z nią wygrać. Pisze również wiersze, wiele z nich – także tych powstałych wiele lat temu – potrafi cytować z pamięci, regularnie czyta prasę oraz książki. Jest bardzo samodzielna. Poza tym, że niedosłyszy, właściwie nie skarży się na żadne dolegliwości.

Łukaszuk Mamy tu bez wątpienia przykład starzenia pomyślnego. Wszystko wskazuje też na to, że wiek biologiczny tej pani jest sporo niższy niż jej wiek metrykalny. Jeśli ktoś wiódł zdrowy styl życia, a także miał to szczęście, że nie zapadł na żadną poważną chorobę, wówczas swojej starości, nawet tej sędziwej dożywa w zdrowiu. Dotyczy to niestety mniejszej części polskich seniorów. Większość z nich starzeje się niepomyślnie, czyli bardzo często cierpi na kilka chorób. One, a także to, że organizm seniora jest dużo słabszy niż człowieka młodego i nie ma takich mocy regeneracyjnych, może znacznie ograniczyć sprawność, a co za tym idzie również samodzielność seniora. To wszystko z kolei może znacząco obniżać jakość życia tej osoby. Zdaję sobie sprawę, że młodemu człowiekowi ani w głowie myśleć o własnej starości, jednak prawda jest taka, że całym życiem pracujemy na to, czy starzeć się będziemy pomyślnie, czy niepomyślnie. Tu bardzo wiele zależy od nas samych, od starania o własne zdrowie.

Jabłońska Potwierdzają to badania, według których to, jak się starzejemy, jedynie w ok. 20–30% zależy od genów. Reszta to środowisko i styl życia.

Łukaszuk Rzeczywiście wpływ genetyki to tylko 20–30%. I dodać tu trzeba, że choroby genetyczne to jedynie pewna predyspozycja. One mogą się ujawnić, ale nie muszą. Pojawiają się, kiedy występują dodatkowe czynniki. Weźmy dość częstą wśród polskich seniorów miażdżycę. Można oczywiście mieć do jej wystąpienia predyspozycje rodzinne, ale przede wszystkim jest to konsekwencja złej diety, braku ruchu i palenia papierosów. Wystąpienie większości chorób cywilizacyjnych – miażdżycy, nadciśnienia tętniczego, choroby wieńcowej itp. – zależy od nas, są one konsekwencją określonego stylu życia.

Zasadniczy wpływ na to, jak się starzejemy, ma środowisko, w którym żyjemy, oraz to, jak żyjemy. Pani i mój wpływ na zanieczyszczenie środowiska i smog jest generalnie znikomy. A to coraz większa przyczyna chorób, również tych śmiertelnych. Mamy jednak wpływ na wiele innych czynników: właściwe odżywianie, proporcję między pracą a odpoczynkiem, regularny wysiłek fizyczny. A także działania profilaktyczne, których celem jest ochrona przed chorobami. Niby to wiemy, często jednak bagatelizujemy. A przecież łatwiej jest zapobiegać chorobom, niż je leczyć. Dlaczego więc nie rozważyć profilaktycznych szczepień przeciw chorobom zakaźnym? Z pewnością nie należy też odkładać okresowych badań lekarskich. Przydałyby się kampanie społeczne uświadamiające, że na jakość swojej starości pracujemy już od dzieciństwa.

Wielowymiarowo i w sposób zintegrowany

Jabłońska Dzieci i młodzież oczywiście koniecznie należy w tej kwestii edukować. A jak można pomóc seniorowi, który starzeje się niepomyślnie, czyli ma wiele schorzeń? Co zrobić, żeby czas, który mu pozostał, nie był udręką i mógł być przeżyty z godnością?

Łukaszuk Seniora, który cierpi na wiele chorób, a te dodatkowo często nakładają się na siebie, powinno się poddać tzw. Całościowej Ocenie Geriatrycznej. Pozwala ona ocenić, czy starsza osoba jest w stanie samodzielnie funkcjonować. Daje też lekarzowi możliwość wielowymiarowego zdiagnozowania pacjenta. Celem tego wielokierunkowego, zintegrowanego procesu diagnostycznego jest ustalenie zakresu zaburzeń dobrostanu seniora oraz wyznaczenie priorytetów leczniczo-rehabilitacyjnych, potrzeb i możliwości zapewnienia dalszego leczenia, wreszcie rehabilitacji i opieki.

Jabłońska To właśnie w tym wielostronnym procesie diagnostycznym pomocne są skale geriatryczne, których – jak wyczytałam – jest dość sporo?

Łukaszuk Skale geriatryczne służą właśnie do tego, żeby nie skupić się tylko na jednej chorobie czy na jednym parametrze – np. na pomiarze cukru czy ciśnienia. Pozwalają one ocenić diagnozowanego człowieka w wielu wymiarach. Mamy więc skalę podstawowych czynności życiowych (ADL), złożonych czynności życiowych (IADL). Mamy skalę sprawdzającą równowagę i chód, różnego rodzaju skale oceniające dietę i stan odżywienia, pamięć oraz wiele innych parametrów i kompetencji. Dzięki tym wszystkim skalom możemy lepiej ocenić seniora pod względem jego sprawności oraz wyznaczyć obszary, na których powinniśmy się przede wszystkim skoncentrować, by dać seniorowi większe wsparcie.

Jabłońska Pani Doktor często korzysta ze skal geriatrycznych?

Łukaszuk Lekarz nie zawsze musi przeprowadzać konkretne testy, żeby ocenić pewne parametry, np. sprawność ruchową pacjenta. Wystarczy, że obserwuję pacjenta, kiedy wchodzi do mojego gabinetu – jak się porusza, siada na krześle, następnie wstaje. To mi pozwala ocenić jego sprawność funkcjonalną, nie muszę go dodatkowo stresować dokonywaniem „pomiarów”.

Skale geriatryczne używane są najczęściej na oddziałach geriatrycznych, a testy wykonują zazwyczaj pielęgniarki. Testy te mają również tę zaletę, że pozwalają nie tylko dość dokładnie ocenić stan pacjenta w danym momencie, ale powtórzone po pewnym czasie dają możliwość sprawdzenia, czy na przykład po zaleconej rehabilitacji nastąpiła oczekiwana poprawa. Takie testy pozwalają na bardziej wymierną ocenę.

Jabłońska Geriatra musi zobaczyć swojego pacjenta wielowymiarowo, ale wizyta u geriatry nie jest w Polsce dobrem ogólnodostępnym.

Łukaszuk Polska przyjęła taki model, w którym to lekarz rodzinny na co dzień ma zajmować się zdrowiem konkretnego pacjenta i jego rodziny. Dopiero kiedy lekarz rodzinny ma wątpliwości, kieruje swojego pacjenta do specjalistów. Geriatra – podobnie jak kardiolog, neurolog, nefrolog czy psychiatra – jest właśnie jednym z takich specjalistów.

Instytucja lekarza rodzinnego zakłada, że opiekuje się on danym pacjentem i jego rodziną w dłuższym przedziale czasowym, dzięki temu zna swoich pacjentów, ma pewien wgląd w ich życie. To sprawia, że może koordynować ich leczenie oraz profilaktykę zdrowotną. W wypadku opieki nad seniorem wszystko to ma ogromne znaczenie. Niestety, w Polsce z lekarza rodzinnego robi się przepisywacza recept, co na pewno nie buduje jego renomy ani zaufania do niego. Lekarze rodzinni są przeciążeni pracą i papierologią. Na dogłębne zajęcie się pacjentem często po prostu nie mają czasu.

Jabłońska Co w leczeniu starszego człowieka powinno być priorytetem?

Łukaszuk Wiadomo, że starszego człowieka już w pełni nie wyleczymy, chorych narządów nie usprawnimy w tym stopniu, aby działały jak u człowieka młodego. Naszym głównym celem w leczeniu seniora jest utrzymanie jego sprawności funkcjonalnej. Zależy nam, żeby samodzielnie mógł prowadzić swoje gospodarstwo domowe oraz sprawować nad sobą samoopiekę.

Nic tak nie szkodzi osobie starszej jak pobyt w zamkniętej instytucji. Senior tylko w ostateczności powinien trafić do szpitala.

Weźmy taki przykład: senior boryka się z, częstym u starszych ludzi, znacznym zwyrodnieniem biodra – jednego lub obu. Ma też wiele innych schorzeń, więc nie bardzo można go operować, ponieważ mogłoby to zagrażać jego życiu. A nawet jeśli operacja nie stanowiłaby takiego zagrożenia, to oznaczałaby konieczność unieruchomienia na pewien czas. Jaka więc korzyść z tego, że staw wymienimy na nowy, kiedy po kilku tygodniach leżenia człowiek, którego poddaliśmy operacji, nie wstanie już z łóżka i nie będzie miał siły chodzić?

Zamiast operować, możemy usztywnić tej osobie staw, wyposażyć ją w kule i nauczyć na nich chodzić. Staw będzie niesprawny, jednak człowiek ten nadal będzie mógł poruszać się samodzielnie. Na seniora zawsze powinniśmy patrzeć całościowo, czyli działać tak, żeby mógł utrzymać swoją sprawność. Starsza osoba zazwyczaj jest krucha, należy więc pilnować, żeby nasze działania nie były zbyt radykalne.

Byle nie do szpitala

Jabłońska Niejednokrotnie zdarzało mi się słyszeć od znajomych, że ich bliski senior trafiał z jakichś powodów do szpitala, gdzie jego stan zamiast poprawie ulegał pogorszeniu, często wręcz dramatycznemu. Dlaczego tak się dzieje?

Łukaszuk Nic tak nie szkodzi osobie starszej jak pobyt w zamkniętej instytucji. Stan fizyczny i psychiczny seniora po 80. roku życia umieszczonego w szpitalu najprawdopodobniej się pogorszy. Wyjęty ze swojego bezpiecznego otoczenia po dwóch, a czasem już po jednym dniu w szpitalu ma zespół majaczeniowy – nie wie, co się z nim dzieje. A w szpitalu brak personelu, który będzie nieustannie obok i będzie wszystko tłumaczył i we wszystkim pomagał, czyli na przykład: prowadził do łazienki, pomagał w jedzeniu, zażywaniu leków; będzie trzymał za rękę, żeby złagodzić lęk. Jeśli starszy człowiek ma kłopot z chodzeniem, narażony jest na upadki i kontuzje. Jeżeli nie będzie w stanie samodzielnie pójść do łazienki, zostanie mu założony cewnik, a to nie tylko spowoduje dyskomfort, ale może generować kolejne powikłania.

Potrzeba będzie miesięcy, żeby po wyjściu ze szpitala stary człowiek doszedł do równowagi. To jest reguła, której od lat uczą na medycynie. Kłopot w tym, że ta wiedza nie przebija się do pacjentów i ich bliskich.

Jabłońska Zwrócenie się po pomoc do szpitala wynika często z troski o starszą osobę i przeświadczenia, że tam będzie miała specjalistyczną opiekę, której w domu nie możemy jej zapewnić.

Łukaszuk Prawda jest jednak taka, że sędziwy człowiek tylko w ostateczności powinien trafić do szpitala. Absolutnie nie powinno dochodzić do sytuacji, że seniora umieszcza się tam na przykład po to, żeby go generalnie przebadać. Zapalenie płuc często nie wymaga hospitalizacji. Jeżeli senior upadł, ale zrobiwszy rentgen, upewnimy się, że nie doszło do złamania, nie powinien zostać zatrzymany w szpitalu. Nie ma sensu przy tej okazji robić mu dziesiątków badań – bo one tylko w niewielu przypadkach wyjdą dobrze, większość seniorów jest przecież schorowanych – i zostawiać w szpitalu na obserwacji, bo tam jego stan, jeszcze raz to powtórzę, tylko się pogorszy. A stres związany z tą sytuacją może być tak duży, że pacjent dostanie zawału, udaru i w trzy dni zabierze się z tego świata. I to nie jest wina samego szpitala – tak po prostu często reaguje osoba starsza.

Jeżeli senior trafia do szpitala, to podobnie jak małe dziecko, powinien mieć przy sobie kogoś z bliskich. Zagubiony w nowej sytuacji stary człowiek często również nie umie powiedzieć, co się z nim dzieje, gdzie i jak go boli. Wielokrotnie w karcie pacjenta seniora czytałam – wywiad niemożliwy do przeprowadzenia, osoba wycofana. Przy seniorze powinien być ktoś bliski, który udzieliłby przeprowadzającemu wywiad informacji, dał starszemu człowiekowi poczucie bezpieczeństwa. Dlatego należy dążyć do tego, żeby w szpitalu seniorowi mógł towarzyszyć opiekun. Jasne, że ktoś taki jest dla szpitala pewnym obciążeniem, ale z drugiej strony może on przecież przejąć pewne czynności opiekuńcze nad chorym – pomoże w spożyciu posiłku, w codziennej toalecie, dopilnuje przyjmowania leków. To jest z pewnością wartość dodana.

Chciałabym tu zaapelować do bliskich osób starszych – co tylko możliwe, badajmy i diagnozujmy w rejonie. Pobyt seniora w szpitalu powinien być związany wyłącznie z szybką i krótko trwającą diagnostyką tego, czego nie możemy zrobić w przychodni rejonowej i w domu. Jeżeli senior jest odwodniony, wystarczy nawodnić go kroplówką i odesłać do domu. To nie jest pozbycie się pacjenta i kłopotu, ale działanie dla jego dobra.

Jabłońska A jeśli np. senior bardzo źle się poczuł, wezwano karetkę i lekarz zdiagnozował zawał?

Łukaszuk Jeżeli stary człowiek miał zawał, powinien trafić na kardiologię i być leczony przez kardiologa. Jeśli złamał biodro, powinien trafić na ortopedię itd.

Jabłońska Kiedy w takim razie do akcji wkracza geriatra? I kiedy senior powinien trafić na oddział geriatryczny?

Łukaszuk Trzymajmy się przykładu pacjenta z zawałem. Jeśli dodatkowo choruje on na inne choroby, wkracza geriatra i pomaga lekarzowi prowadzącemu, czyli w tym wypadku kardiologowi, w ustawieniu leków, żeby nie wchodziły ze sobą w niepożądane reakcje, może również doradzić pewne działania medyczne wspierające pacjenta. Lekarz prowadzący zamiast wzywać wielu specjalistów: nefrologa, neurologa, psychiatrę, prosi o konsultację właśnie geriatrę.

A oddziały geriatryczne służą do krótkiej i szybkiej diagnostyki złożonych problemów geriatrycznych. Pacjent nie powinien tam przebywać zbyt długo. Powinien zostać zdiagnozowany i czym prędzej wypisany. Zasada, którą wszyscy musimy wziąć sobie do serca, brzmi: do zdrowia dochodzi się w domu, a nie w szpitalu.

Jabłońska Pani Doktor apeluje, aby tam, gdzie to tylko możliwe, diagnozować seniora w rejonie, a szpital powinien być ostatecznością, ale…

Łukaszuk Wiem, co chce Pani powiedzieć! Aby taki model zadziałał, do tych badań powinien być dostęp. A w polskich realiach, żeby zrobić badanie, nierzadko trzeba człowieka położyć w szpitalu. I tu koło się zamyka.

Usiądź i pobądź ze mną

Jabłońska Aż 67% Polaków boi się starości. Tego etapu w życiu mniej obawiają się: Hiszpanie, Włosi, Niemcy, Francuzi, Anglicy, Belgowie, a także Serbowie i Rosjanie. Czego najbardziej boją się sędziwi pacjenci Pani Doktor?

Łukaszuk Przede wszystkim: niesprawności, zależności od innych, ograniczonej dostępności do opieki zdrowotnej, ubóstwa, bólu i izolacji. Polacy bardzo boją się starości. Ogromne znaczenie mają tutaj kwestie finansowe, od których niestety wiele zależy. Z mojego doświadczenia wynika, że polski senior jest zasadniczo biedny, a nawet bardzo biedny. Zazwyczaj nie stać go na wykupienie wszystkich zaleconych mu leków. Zwłaszcza tych nowoczesnych, które są najczęściej drogie i pełnopłatne. Wiele leków zniknęło obecnie z rynku, co u starszych osób budzi lęk.

Jabłońska Wspomniała Pani o lęku przed bólem. Medycyna jest dzisiaj już tak rozwinięta, że również coraz lepiej radzi sobie z bólem. Specjaliści leczenia bólu przekonują, że potrafią już w przeważającej liczbie przypadków, jeśli nie wyeliminować go całkowicie, to w dużym stopniu opanować. Rozumiem, że wiele starszych osób nie ma tej świadomości – stąd ten lęk? A może są nieodpowiednio w tym wymiarze leczone?

Łukaszuk Rzeczywiście mamy już obecnie duże możliwości uśmierzania bólu. Trudność u osób starszych polega na tym, że z powodu gorszej sprawności nerek i wątroby może dochodzić do nasilenia działań ubocznych leków przeciwbólowych. Proces dobierania leków i dawki wymaga więc czasu.

A wracając do obaw polskich seniorów, to odczuwają oni ogromny lęk przed niesprawnością i wynikającą z tego zależnością od innych. Często skarżą się na samotność, czują się wyizolowani. Ich młodsi bliscy i znajomi zazwyczaj jeszcze pracują i nie mają możliwości odwiedzania zbyt często swoich seniorów.

W wielu krajach seniorzy akceptują, że skoro są coraz starsi i mniej sprawni, wymagają opieki, w związku z tym przeprowadzają się do domów spokojnej starości. Jest to społecznie akceptowane. U nas o tę akceptację, zwłaszcza pośród ludzi starszych, wciąż trudno. Obserwuję ogromny lęk przed zamieszkaniem w takiej instytucji.

Jabłońska Przyznam, że to mnie nie dziwi. W państwowych domach opieki warunki są dość przygnębiające, na placówki prywatne mało kogo stać, a duża część z nich także pozostawia wiele do życzenia. Poza tym zamieszkanie w takim domu oznacza – skądinąd zrozumiałą – konieczność podporządkowania się regułom tam panującym, co w istotnym stopniu ogranicza możliwość samostanowienia oraz zachowania prywatności. Czy nie lepiej, jeśli to tylko możliwe, otoczyć seniora opieką w miejscu jego zamieszkania, w jego naturalnym środowisku?

Łukaszuk W sytuacjach, w których jest to wykonalne, jestem jak najbardziej zwolenniczką wspierania seniorów w ich własnych domach czy miejscach dziennego pobytu. Ogromną rolę do odegrania ma tu oczywiście opieka społeczna, niestety w Polsce nie działa ona w tej dziedzinie sprawnie.

Proszę też pamiętać, że w naszym kraju dopiero od kilku lat istnieją takie zawody, jak: „opiekun osoby starszej” i „opiekun medyczny”. Wcześniej w domach opieki społecznej i w ogóle w instytucjach opieki społecznej pracowały często osoby przypadkowe. Nierzadko były i wciąż są to osoby, które straciły pracę lub wcześniej przeszły na emeryturę i chcą dorobić. Nie mają siły ani energii, a często również wiedzy, żeby pomagać seniorom. Brakuje nam wykwalifikowanych pracowników, którzy mogliby w ciągu dnia odwiedzić kilku seniorów i służyć im pomocą. Zresztą seniorzy często nie zgadzają się na taką pomoc. Kiedy próbuję swojego pacjenta namówić, żeby złożył odpowiednie papiery o przyznanie mu pomocy z opieki społecznej, zazwyczaj napotykam opór.

Jabłońska Wiele jeszcze można by powiedzieć o niewydolności i wadach systemu opieki i leczenia polskich seniorów. Skoncentrujmy się teraz na tym, co możemy zrobić my – bliscy seniora?

Łukaszuk Przede wszystkim starajmy się stwarzać starszym ludziom jak najwięcej okazji do uczestniczenia w życiu społecznym, a także rodzinnym. Wymaga to nierzadko towarzyszenia im w wyjściu z domu. Chodniki wciąż w wielu miejscach są nierówne, krawężniki zbyt wysokie – takie, z naszego punktu widzenia, drobiazgi mogą spowodować, że senior sam nie zdecyduje się na wyjście np. do klubu seniora, do kościoła, biblioteki czy na spotkanie towarzyskie. Istnieje też inna ważna przeszkoda – niejeden senior wstydzi się swojej starości i sam się wycofuje z życia. Duży wpływ ma na to promowanie w mediach i w ogóle w kulturze niemal wyłącznie młodości.

Jabłońska Dodatkowo szybkie przemiany cywilizacyjne i technologicznie powodują, że starszy człowiek nie tylko za nimi nie nadąża, ale między nim a młodymi tworzy się w tym wymiarze przepaść komunikacyjna.

Łukaszuk A senior, jak każdy z nas, potrzebuje relacji z drugim człowiekiem. To, co sami możemy zrobić dla swoich bliskich, to przede wszystkim jak najwięcej być razem – rozmawiać, aktywizować do różnych działań i po prostu wspólnie spędzać czas. Stały kontakt pozwoli nam również wychwycić niepokojące zmiany w zachowaniu seniora i odpowiednio wcześnie zareagować. To bardzo ważne, bo te zmiany oznaczają zazwyczaj pogorszenie się funkcjonowania starszego człowieka.

Bardzo często przyjeżdża do mnie ktoś z seniorem, który jest niedożywiony, niedomyty, ogólnie zaniedbany. Taki towarzysz starszej osoby mówi zazwyczaj, że był u mamy, ojca czy dziadka miesiąc wcześniej i wszystko było ok, a tu nagle coś takiego. Podobnie jest z pogorszeniem pamięci – syn tłumaczy, że mama dotąd ze wszystkim sobie radziła, a teraz źle przyjmuje leki, zapomina, jak się gotuje zupę. Pytam w takich sytuacjach: „A mają państwo bliższy kontakt, robią coś państwo wspólnie?”. Na co syn czy córka najczęściej odpowiadają: „Dzwonię do mamy kilka razy w tygodniu, raz na jakiś czas wpadam do niej. Częściej nie mogę, dużo pracuję, mam własną rodzinę i mnóstwo obowiązków”. Tego rodzaju kontakt zwykłam nazywać „przeglądem okulistycznym”, czyli na oko wydaje się, że jest dobrze. A w istocie nie wiemy, co się z naszym bliskim dzieje. Z seniorem trzeba rozmawiać, gdzieś z nim wyjść, żeby zobaczyć, jak się orientuje w terenie. Pójść wspólnie do kina albo przeczytać gazetę, żeby sprawdzić, czy rozumie, co czyta lub ogląda, czy dobrze widzi wydrukowany tekst. Kiedy jesteśmy ze sobą w życiu codziennym, mamy szansę zauważyć, że z większym trudem chodzi, częściej traci równowagę, mniej pije, że nie radzi sobie z wejściem do wanny, więc przestaje się myć. Kiedy te problemy zostaną odpowiednio wcześnie wychwycone, można seniora właściwie wesprzeć. A jeśli spotykamy się z naszym bliskim tylko raz na jakiś czas albo głównie rozmawiamy przez telefon, wówczas mnóstwo rzeczy przegapiamy. W rezultacie senior traci kolejne sprawności, które można by podtrzymać, gdybyśmy odpowiednio wcześnie zauważyli pojawiające się kłopoty.

Jabłońska Rzadziej niż kiedyś, ale nadal pewna część starszych osób na stałe lub czasowo mieszka z bliskimi – na przykład z którymś z dzieci czy wnuków. W takich sytuacjach zdarza się dość często, że bliscy starają się starszego człowieka niemal we wszystkim wyręczać. Wydaje się im, że to najlepszy sposób opieki. Argumentują: „On przecież tak szybko się męczy, tyle się już w życiu napracował, niech teraz odpoczywa”.

Łukaszuk Najgorsza rzecz, jaką możemy zrobić, to starszą osobę wyręczać w tym, co jeszcze sama jest w stanie robić. Stary człowiek jest mniej elastyczny, nowych rzeczy już się raczej nie nauczy, a jeżeli w tych, które umie robić, będzie wyręczany i nie będzie tych czynności powtarzał, one też mogą ulec zapomnieniu. Żeby utrzymać sprawność, cały czas trzeba ćwiczyć konkretne czynności. Dotyczy to również rzeczy tak prostych, jak choćby przygotowywanie posiłków czy mycie się.

W prowadzonym przeze mnie domu seniora zdarzają się czasem pensjonariusze, którzy mają problem z wykonywaniem prostych czynności – np. z myciem zębów. Nie znaczy to, że wykonujemy tę czynność za nich. Staramy się taką osobę tak poprowadzić, żeby mogła to zrobić w miarę samodzielnie. To oczywiście wymaga cierpliwego towarzyszenia i pokierowania seniorem – należy poprosić go, żeby wziął szczoteczkę, nałożył pastę, wyszczotkował zęby, nalał wody do kubka, wypłukał buzię. Kiedy zaczniemy wszystko to robić za seniora, nie dość, że go od siebie uzależnimy, ale pozbawimy go także poczucia sprawczości. Dotyczy to zarówno pacjentów z zaburzeniami pamięci, jak i tych sprawnych. Jeżeli sprawna osoba przestanie przygotowywać śniadania, ponieważ zrobienie tego za nią jest dla opiekuna wygodniejsze i szybsze, to za jakiś czas starszy człowiek już sam sobie tego śniadania nie przygotuje, więc przestanie jeść. To bardzo ważne, aby stale utrzymywać te sprawności starego człowieka, które jeszcze ma.

Niezwykle ważne jest również pozwolenie seniorowi na robienie czegoś dla innych. Niech to będzie choćby zaparzenie i podanie nam herbaty lub kawy.

Jabłońska Ta herbata czy kawa są też często niewyrażoną werbalnie prośbą: Usiądź. Pobądź ze mną.

Łukaszuk Chciałabym, żeby ta prośba była częściej słyszana i realizowana przez bliskich seniora. Chciałabym, żeby to mocno tu wybrzmiało: nic nie zastąpi wspólnego spędzania czasu. Przeświadczenie, że wyręczy nas w tym na przykład pracownik opieki społecznej albo zatrudniona na stałe pani z Ukrainy, jest złudzeniem. To myślenie życzeniowe, które może i poprawia nam samopoczucie, ale na pewno nie rozwiązuje problemu. Człowiek potrzebuje czuć się swoim bliskim potrzebny, być dla nich ważny. ■

Dorota Łukaszuk – lekarz rodzinny i geriatra, prowadzi prywatną praktykę geriatryczną, a także Dom Seniora „Sekwoja” w Woli Mrokowskiej pod Warszawą.

WiaraJaka władza w Kościele?

Reforma modelu władzy w Kościele jest nieunikniona. Ale jaki ma być nowy model? Jak może wyglądać Kościół mniej centralistyczny i feudalny, a bardziej apostolski? Jak zwiększyć udział duchownych i świeckich w wyborze biskupa? Czy biskup może (powinien?) upominać innego hierarchę?

Czy Bóg ma jeszcze władzę w swoim Kościele?

Ks. Adam Świeżyński w rozmowie ze Zbigniewem Nosowskim

Właściwie dlaczego my się abp. Głódziem zajmujemy? Przecież nie po to, żeby nas w telewizji pokazali. Nie z powodu zemsty. Nie żeby zrobić mu krzywdę. Nam po prostu na nim zależy. Ale żeby żyć w prawdzie, on powinien uznać, że krzywdzi innych.

Zbigniew Nosowski Jest Ksiądz jedynym duchownym archidiecezji gdańskiej, który mówi pod nazwiskiem o mobbingu i skandalicznych zachowaniach tamtejszego metropolity, abp. Sławoja Leszka Głódzia, wobec podwładnych. Kiedy postanowił Ksiądz, że trzeba w tej sprawie zrobić coś więcej, niż tylko narzekać w gronie kolegów? Chodziło o siebie osobiście czy o innych?

ks.Adam Świeżyński W pierwszej kolejności chodziło o mojego wychowanka, księdza Piotra, który został kapelanem arcybiskupa i nie wytrzymał tego psychicznie. Po prostu uciekł z rezydencji i przez pewien czas nie wracał. A ja byłem jego wychowawcą w seminarium od pierwszego roku. Nawet tak się złożyło, że był to jedyny kleryk, którego osobiście przyjmowałem do seminarium. Zazwyczaj robi to rektor, ale akurat w tym przypadku musiałem go zastąpić jako wicerektor.

Ten chłopak przyszedł do seminarium już po ukończonych wyższych studiach z fizyki, wcześniej uczył też fizyki w szkole – więc na tle młodszych kolegów wykazywał się większą dojrzałością, powagą i świadomością. Gdy dowiedziałem się, że uciekł, że nachodzono rodzinę, u której się schronił, gdy usłyszałem, jak próbowano na niego wpływać – stwierdziłem, że muszę działać.

Poznałem relację z przesłuchania, jakie urządzono mu w kurii, i zrozumiałem, że za tym młodym księdzem trzeba się po prostu ująć. Najpierw próbowano z niego zrobić osobę niezrównoważoną psychicznie, ale to się nie udało, bo on bardzo rzeczowo, konkretnie i precyzyjnie cytował notowane przez siebie fakty i zachowania biskupa, z konkretnymi datami. W końcu zapadła cisza, bo nikt nie potrafił na to odpowiedzieć. Nawet arcybiskup się ani słowem nie odezwał. A potem sprawa się rozmyła, nic się dalej nie działo. Choć podobno po jakimś czasie arcybiskup go prywatnie przeprosił.

Nosowski Czy dziś ksiądz Piotr nadal pracuje w diecezji?

Świeżyński Tak. Uczy także w szkole, zarówno religii, jak i fizyki. Z tego, co wiem, nadal nosi na sobie piętno tamtych wydarzeń. Zdałem sobie z tego sprawę, gdy napisał do mnie po materiale zaprezentowanym w TVN24. Uświadomiłem sobie, że mimo upływu lat on nadal cierpi i ponosi bolesne konsekwencje sytuacji, których był świadkiem. Był jednak wdzięczny, że przypomniano o tej sprawie. Sądzę, że takie wsparcie było mu zwyczajnie potrzebne.

Nosowski Czy problemy z zachowaniami arcybiskupa w archidiecezji rozpoczęły się od razu po przyjściu nowego metropolity do Gdańska?

Świeżyński Dla mnie od początku głównym problemem był nie tyle arcybiskup i jego sposób bycia, lecz sposób, w jaki reagowało na to środowisko księży. Gdy abp Głódź przyszedł do Gdańska, zachowywał się trochę jak człowiek wystraszony, który nie wie, co go tu czeka. Archidiecezja gdańska cieszyła się opinią bardziej „postępowej”, a atmosfera medialna wobec nowego metropolity była nieprzychylna. Ale gdy on wyczuł, że niektórzy księża mu nadskakują, zaczął działać w swoim stylu znanym z poprzednich diecezji.

Głównym problemem jest więc dla mnie fakt, że pewna grupa duchownych wykorzystuje tę sytuację dla swoich celów: aby coś uzyskać, np. urząd proboszcza czy stanowisko w kurii, albo wpływ na jakieś decyzje. Istnieje też druga grupa: ci, którzy dają się zastraszyć krzykiem i gwałtownością. I trzecia – niejako pomiędzy, wyczekująca, zalękniona, byle tylko się nikomu nie narazić.

W kwestii sposobu postępowania arcybiskupa rozmawiałem i z ówczesnym biskupem pomocniczym, i z ówczesnym kanclerzem kurii – bez efektu. Też chyba byli zalęknieni. A oni najlepiej wiedzieli, że to prawda.

Nosowski Pierwsza publikacja tygodnika „Wprost” zawierająca konkretne zarzuty wobec abp. Głódzia pojawiła się w marcu 2013 r., w dniach wyboru papieża Franciszka. Pisano wtedy o poniżaniu duchownych, o wulgarnym języku i zachowaniach mobbingowych. Ale Księdza nazwisko tam się nie pojawiło.

Świeżyński Dopiero w drugim artykule, miesiąc później. Uznałem, że ktoś pod nazwiskiem musi potwierdzić prawdziwość zarzutów, że nie mogą one być formułowane tylko przez osoby wypowiadające się anonimowo. Rzecz jasna, wkroczyłem też na drogę kościelną – bo media mogą sprawę nagłośnić, ale jej nie rozwiążą. Tradycyjną ścieżką odwoławczą jest nuncjusz apostolski. Zadzwoniłem więc do nuncjatury i udało mi się bardzo szybko umówić na osobiste spotkanie. Ówczesny nuncjusz, abp Celestino Migliore, przyjął mnie, rozmawialiśmy przez prawie godzinę.

Zamierzałem przyjść z kilkoma księżmi z Gdańska, ale oni w ostatniej chwili się wycofali. Miałem do nich o to trochę żalu, ale uznałem, że sam nie mogę się wycofać. Mnie było łatwiej się zaangażować, bo od 2009 r. pracowałem poza diecezją. Już wcześniej wykładałem na UKSW, łącząc to z obowiązkami wicerektora gdańskiego seminarium duchownego. Z pracy w seminarium zrezygnowałem po pierwszym roku obecności abp. Głódzia w Gdańsku. Jako oficjalny powód podałem chęć skupienia się na pracy nad habilitacją, ale chodziło także o kompletne rozmijanie się wizji arcybiskupa z moją. Pracując w seminarium, miałem z konieczności dość częste kontakty z arcybiskupem. Zorientowałem się, że krążące plotki o tym, jak traktuje ludzi, znajdują potwierdzenie. Chciałem uniknąć gwałtownej kolizji, więc postanowiłem odejść z seminarium. Dlatego w 2013 r. łatwiej mi było zabrać głos publicznie.

Nosowski Jak zareagował nuncjusz Migliore na przekazane informacje?

Świeżyński Słuchał mnie uważnie, robił notatki, czasem komentował, że abp Głódź ma taki charakter. Wyszedłem z poczuciem, że zostałem wysłuchany, ale chyba nie do końca zrozumiany. Jednak najsmutniejsze zdarzyło się później. Choć nuncjusz apostolski osobiście zapewnił mnie, że metropolita gdański o tej rozmowie się nie dowie – wkrótce z dwóch niezależnych od siebie źródeł otrzymałem informację, że już tego samego dnia abp Głódź poznał przebieg mojej rozmowy w nuncjaturze.

Nosowski Później sprawa nieco przyschła, w mediach się o niej nie mówiło. Czy próbował Ksiądz innych sposobów działania?

Świeżyński Tak, jeszcze w 2013 r. napisałem list do papieża Franciszka przedstawiający sytuację w archidiecezji gdańskiej. Przekazałem go przez zaufaną osobę, która jechała do Rzymu na osobistą audiencję z papieżem. Wiem, że list dotarł do rąk własnych Franciszka. Nie wiem, czy papież go przeczytał. Niestety nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, nawet – o co wyraźnie prosiłem – choćby potwierdzenia, że list dotarł.

Wobec tego sam już żadnych dalszych działań nie podejmowałem. Zasmuciło mnie to, ale uznałem, że nic więcej w tej sprawie nie da się zrobić.

Wiem, że inni księża gdańscy pisali – również bezskutecznie – i do watykańskiej kongregacji, i do obecnego nuncjusza, abp. Salvatore Pennacchia. Doszło nawet do ich spotkania z nuncjuszem. Abp Pennacchio został przez nich także uprzedzony o przygotowywaniu reportażu przez TVN24. Nie znam jednak szczegółów, bo działo się to poza mną i tego nie koordynowałem.

Nosowski Dlaczego księża – dorośli, myślący mężczyźni – pozwalają się poniżająco traktować przez swojego biskupa?

Świeżyński Jest grupa, o której już wspomniałem, nastawiona koniunkturalnie. Tych pomińmy. Większość pozostałych chyba ulega pewnej atmosferze strachu i władzy. Według mnie, jest to w znacznym stopniu pochodna formacji seminaryjnej. W seminarium panuje przecież podobna atmosfera – nawet jeśli rektor nie jest despotą i władzy nie nadużywa. W formacji akcent jest zbyt silnie położony na bezrefleksyjne posłuszeństwo. W przypadku gdańskim dodatkowo klerycy – asystując biskupowi przy uroczystościach liturgicznych – widzieli, jak on traktuje innych księży, i widzieli brak reakcji tych duchownych, a przez to uczyli się takiej uniżonej postawy.

Ciekawe w tym wszystkim, że abp Głódź jest człowiekiem, który wycofuje się, jeśli spotka się z oporem, z kimś, kto nie pozwala sobie „wejść na głowę”. Oczywiście później może próbować tego człowieka w jakiś sposób karać. Ale już nie pozwoli sobie wobec niego na poniżające traktowanie przy świadkach.

Nosowski A czy wobec Księdza abp Głódź podejmował jakieś działania dyscyplinujące po Księdza wypowiedziach publicznych na jego temat?

Świeżyński Z tego, co mi wiadomo, jedynie pośrednio. Podobno ktoś z kręgów kościelnych kontaktował się z rektorem UKSW, gdzie pracuję. Ale rektor tłumaczył, że uniwersytet jest miejscem, gdzie szuka się prawdy, gdzie toczy się dyskusja, więc on nie widzi powodu, żeby czegokolwiek księdzu Świeżyńskiemu zabraniać czy go karać.

Nosowski Jaki jest dziś Księdza stosunek do abp. Głódzia?

Świeżyński Najważniejsze jest to, że naprawdę mi na nim zależy. Owszem, cierpiałem z jego powodu, i to przez dłuższy czas. Przecież nie jest łatwo być księdzem, który publicznie wypowiada się krytycznie o zachowaniach swojego biskupa, a w swoich działaniach wewnątrzkościelnych obija się o ściany niemożności. Ale w sumie to mi wyszło na dobre. Musiałem bardzo gruntownie przemyśleć swoje życie, swoją rolę, swoją tożsamość, niejako odkryć się i zrozumieć siebie na nowo. Czasem bywa tak, że ktoś cię rani, a ty wciąż go kochasz. I nie chodzi tu o pozytywne uczucia, bo tych nie da się wygenerować. Wręcz przeciwnie: masz negatywne uczucia wobec tego człowieka, ale go kochasz, to znaczy zależy ci na nim, nie chcesz jego krzywdy, wręcz przeciwnie – dobra.

No bo właściwie dlaczego my się arcybiskupem Głódziem zajmujemy? Przecież nie po to, żeby nas w telewizji pokazali. Nie z powodu zemsty. Nie żeby zrobić mu krzywdę. Nam po prostu na nim zależy. Ale żeby żyć w prawdzie, on powinien uznać, że krzywdzi innych. Rzecz jasna, takie zaangażowanie powoduje nowe problemy, bo przecież najbardziej bolesny jest zarzut formułowany przez innych duchownych, że mówienie na ten temat to „systemowy atak” na Kościół.

Obserwując metropolitę gdańskiego, mogę zaryzykować tezę, że pod jego apodyktycznymi, gwałtownymi i odpychającymi zachowaniami kryje się lęk przed okazaniem słabości i podatność na zranienie. Gdyby abp Głódź przestał się bać odsłonić, gdyby pozwolił sobie na przyznanie się do swoich słabości – to mógłby być kapitalnym biskupem. Gdyby on – znany zewnętrznie jako człowiek bardzo mocny – nie bał się przyznać, że bywa słaby (jak my wszyscy!), byłaby to jego największa zaleta. Wtedy naprawdę pozyskałby ludzi. Nie dlatego, że się go boją, tylko dlatego, że naturalnie by go cenili i szanowali. Miałby autentyczny autorytet.

Nosowski W reportażu TVN24 o mobbingu stosowanym przez abp. Sławoja Leszka Głódzia wobec duchownych archidiecezji gdańskiej na koniec jeden z księży stawia pytanie: „Czy Bóg ma jeszcze władzę w swoim Kościele?”. To pytanie dramatyczne, zwłaszcza gdy zadaje się je z wewnątrz Kościoła, gdy pada ono z ust duchownego. Jak Ksiądz sobie na nie odpowiada?

Świeżyński Może to zaskoczy i Pana, i Czytelników „Więzi”, ale uważam – nie tylko w to wierzę, lecz także na podstawie własnego doświadczenia uważam – że jednak to Pan Bóg ma władzę w Kościele. A dokładniej, że Jego dalekowzroczna Opatrzność nad tym wszystkim czuwa. I że On w tym wszystkim, choć niewątpliwie ukryty, jest, nie zniknął. Bo Bóg albo jest we wszystkim, czego doświadczamy, albo nie ma Go wcale.

Nosowski Czy dostrzega Ksiądz jakieś dobro wynikające z obecności aktualnego metropolity w archidiecezji gdańskiej, które można wiązać z działaniem Boga w Kościele?

Świeżyński Tak. Bardzo podstawowe. Chodzi mi o fakt, że obecność i sposób działania abp. Głódzia zmusiły środowisko duchownych do jasnego zadeklarowania się wobec kluczowych wartości, takich jak prawda, uczciwość, solidarność. W tym sensie mógłbym mówić o tym dramacie jako swego rodzaju zbawczym procesie. Bo oto musimy się wreszcie w swoim życiu skonfrontować z sytuacją, która wymaga definitywnego opowiedzenia się za tym, w co deklaratywnie wierzymy. To wymaga jasnego i pełnego określenia się. A za dookreśleniem się oczywiście idą konsekwencje, które ktoś może ponieść jako podwładny.

Trzeba było zdecydować, czy się podpisuje kurialny list z tezą, że zarzuty sformułowane wobec metropolity to „systemowy atak wymierzony w duchowieństwo”, albo przyznać, że to, o czym powiedzieli niektórzy duchowni, jest prawdą. I okazało się, że jest grono gdańskich księży, które jednak uznało, że nie można być obojętnym, i podjęło konkretne działania, jak choćby zgłoszenie się do nuncjatury z gotowością złożenia zeznań.

Osobiście powiedziałbym wręcz – to może zabrzmi dziwnie, paradoksalnie i niezrozumiale w świetle tego, co się dzieje – że z pewnego punktu widzenia to ja w zasadzie powinienem być wdzięczny abp. Głódziowi. Bo to on swoimi działaniami spowodował, że dojrzałem w moim człowieczeństwie i kapłaństwie. „Wyemigrowałem” z diecezji do pracy naukowej na UKSW, musiałem na nowo odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytania dotyczące mojego życia kapłańskiego. Pomogło mi to w wymiarze odkrywania własnej tożsamości – tego, kim tak naprawdę jestem i kim chcę być.

Nosowski Pracując naukowo, nie działa Ksiądz duszpastersko. Czym jest teraz dla Księdza kapłaństwo?

Świeżyński Owszem, nie jest to przykład typowej wersji bycia księdzem w Polsce. Nie wiem, czy umiem o tym opowiedzieć, bo to doświadczenie bardzo wewnętrzne, trudne do przekazania. Stanąłem w którymś momencie przed pytaniem, kim właściwie jestem. Mam święcenia kapłańskie, ale nie udzielam się duszpastersko. Pracuję na uniwersytecie, ale do tej pracy święcenia kapłańskie nie są mi przecież potrzebne. Na czym więc ma polegać moje kapłaństwo? Przez długi okres szukałem zadowalającej odpowiedzi.

Nosowski Była pokusa, żeby odejść?

Świeżyński Owszem, pojawiały się myśli, że właściwie kapłaństwo nie jest mi do niczego potrzebne. Poza tym istnieją przecież inne możliwości realizowania siebie, także prywatnie. Ale ostatecznie pojawiła się odpowiedź, którą po pewnym czasie zaakceptowałem i uznałem za swoją, odpowiednią dla mnie: że (tu nie odkrywam żadnej Ameryki) ostatecznie kapłaństwo to pewna specyficzna, intymna i niepowtarzalna relacja z Bogiem. A to, w jakich formach będzie się ona wyrażała, ma znaczenie drugorzędne. Może wyrażać się w duszpasterstwie, poprzez postawy bardzo aktywne, ale może też w życiu na poły ukrytym. I w obu przypadkach może być to wyraz relacji bardzo głębokiej i intensywnej.

W pewnym momencie z radością odkryłem, że dla mnie kapłaństwo jest powołaniem do życia w pewnej mierze samotnego, wręcz pustelniczego. Na początku tego nie pragnąłem, ale zapragnąłem, gdy to odkryłem. To jest dla mnie przekonujący argument na rzecz obecności Boga w tym procesie, bo sam tego tak nie zaplanowałem. Tylko On może w ten sposób zorganizować całą sytuację, że da nam to, czego naprawdę chcemy – mimo że początkowo nie byliśmy świadomi, iż tego właśnie w gruncie rzeczy zawsze najbardziej pragnęliśmy.

Nosowski Co oznacza życie pustelnicze w przypadku profesora uniwersytetu, wcześniej prodziekana, a obecnie dziekana wydziału?

Świeżyński Jakoś to wszystko staram się łączyć. Obecnie moją „pustelnią” jest mieszkanie w bloku. Być może kiedyś zostanie to oficjalnie uznane za indywidualną formę życia konsekrowanego. Jest to w Kościele możliwe i przewidziane w prawie kanonicznym. Bo zewnętrzne okoliczności życia pustelniczego są drugorzędne wobec duchowej istoty takiego powołania.

Nie chodzi tu więc tylko o to, że mam ciągoty, nazwijmy to, samotnicze. Owszem, mam taki charakter. Ale coraz bardziej odkrywam – także pracując z ludźmi na uczelni – zaproszenie do życia w intymnej, osobistej relacji z Bogiem. Mogę to realizować w mieście, a nie tylko gdzieś na odludziu. W klasycznym duszpasterstwie jest to niemożliwe, bo trzeba wpisać się w grafik nabożeństw, dyżurów w konfesjonale, godzin katechezy itd. Przeszedłem przez te zaangażowania jako młody ksiądz. Ale niemal od zawsze marzyłem o tym, żeby rozpoczynać dzień czasem porządnej, spokojnej modlitwy. Żeby moja Msza mogła trwać odpowiednio długo, a nie być wyścigiem z czasem.

Nosowski Księdzu udało się ponownie odkryć po tych przeżyciach sens swojego kapłaństwa, jednak nie wszyscy zdołali się w tej sytuacji odnaleźć. Jest kilku duchownych gdańskich, którzy odeszli z kapłaństwa, podając jako uzasadnienie m.in. sposób traktowania księży przez arcybiskupa.

Świeżyński Absolutnie ich nie oceniam. Wiem, jak złożone były ich sytuacje, i nie myślę o nich negatywnie. Trzeba tylko dodać, że w niektórych przypadkach (i sami zainteresowani o tym mówią) trudne relacje z abp. Głódziem nie były jedynym powodem odejść z kapłaństwa, ale co najwyżej katalizatorem. Część z tych duchownych, znalazłszy się poza diecezją, nie potrafiła odnaleźć się jako księża. Bardzo tego żałuję, bo to niezwykle wartościowi i wrażliwi ludzie.

Z niektórymi z nich mam dość regularny kontakt, więc mogę też powiedzieć, że im na pewno zależy na Bogu, na relacji z Nim i próbują tę relację budować na tyle, na ile mogą, w swojej nowej sytuacji. To się trochę udaje, trochę nie udaje. Myślę, że to nie jest proces zakończony, lecz dopiero jakiś etap. Najważniejsze, że nie „obrazili się” na Pana Boga za to wszystko. Raczej nie chcieli już mieć nic wspólnego z Kościołem instytucjonalnym.

Jest też druga strona medalu – oni najczęściej wydorośleli. Muszą być odpowiedzialni za siebie i za swoje rodziny – to wymusza inne podejście do życia. Zdobyli wewnętrzną, ludzką dojrzałość. Może w kapłaństwie by do tego nie doszli? A tu wzięli własne życie w swoje ręce. Przyglądając się temu, odkrywam, że kapłaństwo – bez wątpienia ważne, niezbędne i święte – nie jest celem samym w sobie, lecz narzędziem, drogą.

Nosowski W liturgii Mszy Świętej duchowny zawsze wymienia imię biskupa diecezji, na której terenie się znajduje. To wyraz jedności wiary. Ksiądz mieszka obecnie w diecezji warszawsko-praskiej. A czy modli się Ksiądz także za swojego biskupa gdańskiego?

Świeżyński Tak to sobie ustaliłem, że raz w miesiącu odprawiam Mszę Świętą w jego intencji. Cóż więcej mogę mu dać w obecnej sytuacji niż to, że się za niego modlę? Staram się być wiernym temu postanowieniu. Najważniejsze, żeby nie pozwolić sobie na nienawiść. Bo nawet jeśli ma się rację, to nienawiść przekreśla całą słuszność sprawy.

Nosowski Jaki będzie finał tej historii?

Świeżyński Nie potrafię powiedzieć. W tym kontekście przypomina mi się moja ulubiona historia biblijna – o Józefie egipskim. Już dawno urzekła mnie ta opowieść o człowieku sprzedanym przez braci, który trafia do Egiptu i później tam zaczyna się nowy etap jego życia. Staje wobec nowych wyzwań, pokus i zagrożeń. Ja też trafiłem w nowy świat, opuściłem swoją diecezję, zbudowałem dla siebie nowe miejsce, nowy sposób życia, na nowo określiłem swoją tożsamość – cały czas starając się być wiernym wartościom, w jakich wyrastałem w rodzinnym domu, w seminarium i przy udziale napotkanych osób.

Józef popadał w rozmaite tarapaty, ale ostatecznie z nich wychodził, bo jak mówi tekst, „Bóg był z nim”. W jego historii kulminacją jest moment ponownego spotkania z braćmi, w którym znajduje spełnienie jego pragnienie wypowiedziane na początku historii – gdy błąkał się po polu i na pytanie pewnego człowieka: „Kogo szukasz?”, odpowiedział: „Szukam moich braci” (Rdz 37,15).

Często się zastanawiam, w której fazie tej historii aktualnie jestem. Obecnie wydaje mi się, że to ten etap, w którym Józef po wielu latach przebywania na obczyźnie spotkał braci i spowodował, że oni wzięli odpowiedzialność za swojego ojca. W Księdze Rodzaju jest taki motyw, że – zanim Józef dał się rozpoznać braciom – po wielu wahaniach Juda w trosce o ojca deklaruje, że zastąpi najmłodszego brata jako niewolnik. Józef chciał doprowadzić swoich braci do wzięcia odpowiedzialności także jeden za drugiego.

Może to zabrzmi nieskromnie, że się porównuję z bohaterem biblijnym, ale przecież w życiu chcemy nawiązywać do historii z Pisma jako paradygmatycznych historii bosko-ludzkich. Cieszę się, że – przy moim niewielkim udziale – grupa gdańskich księży wzięła odpowiedzialność jeden za drugiego, postanowiła zgłosić się do nuncjusza i zadeklarować gotowość przedstawienia faktów. Nie wiem tylko, co dalej, bo w Biblii na tym znana nam historia Józefa się kończy… (śmiech). ■

Ks.Adam Świeżyński – ur. 1974; duchowny archidiecezji gdańskiej. Doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie filozofii, profesor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, dziekan Wydziału Filozofii Chrześcijańskiej UKSW, kierownik Katedry Filozofii Przyrodoznawstwa w Instytucie Filozofii UKSW. Autor ponad stu publikacji naukowych o tematyce filozoficznej. Członek Komitetu Nauk Filozoficznych Polskiej Akademii Nauk. Mieszka w Legionowie.

KulturaKino nie umiera

Czy i jak zmieni się współczesne kino na skutek walki z platformami streamingowymi, które wpływają na sposoby dystrybucji filmów? Czy prym w polskim kinie przejmują młodzi? Dlaczego słynna fraza „szczególnie nie chodzę na filmy polskie” jest już dziś nieaktualna?

Film trzeba prześnić

Wojciech Marczewski w rozmowie z Damianem Jankowskim

Należę do generacji, która wierzy, że sztuka potrafi zmieniać życie, że nie jest zabawką, która nie pozostawia u odbiorcy emocjonalnych czy intelektualnych śladów. Naprawdę dobry film żyje w odbiorcy, pulsuje, powraca po latach. I czyni go lepszym człowiekiem.

Damian Jankowski Pamięta Pan swoją pierwszą wizytę w kinie?

Wojciech Marczewski To było wielkie przeżycie. Ojciec zabrał mnie na francuski film, którego tytułu dziś już niestety nie pamiętam. Nie chciano mnie wpuścić ze względu na wiek(miałem dziesięć lub jedenaście lat), ale ojciec powiedział bileterce, że bierze pełną odpowiedzialność za to, że obejrzę ten film. I się udało. Pamiętam, że w trakcie projekcji na salę wchodziła pani z węglem i dosypywała go do kozy, to było jedyne ogrzewanie. Nie pamiętam natomiast dokładnie, o czym był film, chyba o miłości. Rozgrywał się zimą.

Jankowski A pierwszy, który Pana zachwycił?

Marczewski Zdecydowanie Osiem i pół Felliniego. Obejrzałem go w wieku osiemnastu lat, na trzech kolejnych projekcjach.

Jankowski Tego samego dnia?

Marczewski Tak. Wyszedłem z kina na ulicę i po chwili wróciłem na kolejny seans. I potem jeszcze na jeden. To było olśnienie, podróż w świat zupełnie inny niż ten, który znałem.

Jakiś czas później – byłem już w szkole filmowej – wybraliśmy się z kolegami na Małgorzatę, córkę Łazarza Františka Vláčila. Po seansie powiedziałem moim towarzyszom, że najbardziej w tym filmie podobało mi się fantastyczne operowanie kolorem. A oni na to: „Przecież film był czarno-biały”. Nie mogłem uwierzyć, wróciliśmy więc do kabiny projekcyjnej i dopiero na taśmie zobaczyłem, że koledzy mieli rację – film Vláčila był czarno-biały, a ja go obejrzałem w kolorze…

Do dziś pamiętam te sceny – śnieg, wilki gonią sanie, akcja rozgrywa się w średniowieczu, jest jednocześnie groźnie i pięknie. Prześniłem ten film, podobnie zresztą jak Osiem i pół. Odczułem niemal fizycznie jego świat przedstawiony – coś, z czym mam problem na przykład przy produkcjach amerykańskich.

Jankowski Dlaczego?

Marczewski Może ze względu na poziom realizmu. Wszystko jest perfekcyjnie sfilmowane, opowiedziane i dopowiedziane, znika gdzieś poetycki naddatek.

Jankowski Ale amerykańskim kinem Woody’ego Allena potrafił się Pan zachwycać. W Ucieczce z kina „Wolność” pojawia się bezpośrednie nawiązanie do jego Purpurowej róży z Kairu.

Marczewski Tak, Allen to fantastyczny twórca, choć nie znam jego najnowszych dokonań. Purpurowa róża… zachwyciła mnie tym, że jest robiona z pewnym dystansem – inteligentny człowiek opowiada nam bajkę o czymś, o czym nie mielibyśmy odwagi nawet pomyśleć, a my słuchamy jej z uśmiechem na ustach.

Pozostając w obrębie kina anglojęzycznego: cenię sobie Rozmowę i Ojca chrzestnego Francisa Forda Coppoli, Zawód: Reporter Michelangela Antonioniego, Mechaniczną pomarańczę i Lśnienie Stanleya Kubricka, Fortepian Jane Campion czy Manhattan wspomnianego już Allena, choć nie pamiętam niemal nic z fabuły tego ostatniego. Opowiadam Panu o swoich ulubionych filmach, ale prawda jest taka, że przed szkołą filmową nie byłem wcale kinomanem, interesowałem się grafiką, architekturą, trzymałem się ze środowiskiem poetów.

Wtedy i dzisiaj w kinie szukam przede wszystkim emocji. Zapominam, o czym był dany film i kto go nakręcił, ale pewne obrazy, sceny, nastrój i emocje zostają we mnie na zawsze. Tak też zresztą pamiętam moje życie – nie potrafię odtworzyć całości, pamiętam pewne sceny, spotkania, twarze.

Jankowski A kiedy ostatnio udało się Panu wyjść z kina zachwyconym?

Marczewski Chyba tylko Zimna wojna Pawła Pawlikowskiego miała takie momenty, które mnie zachwyciły.

Muszę sobie zadać pytanie, czy fakt, że większość nowych filmów przestała na mnie silnie oddziaływać, to efekt nabudowania pewnego dystansu z mojej strony i stępienia wrażliwości, czy też kultura zmieniła się na tyle, że jej wytwory już mnie nie poruszają, nie trafiają do mnie. Nie znaczy to, że odwracam się tyłem do współczesności; wiem, że wciąż powstają wspaniałe dzieła, ale jednak dawniej tego mojego zachwytu nad kinem było zdecydowanie więcej.

Jankowski A jak Pan patrzy na zmiany, które dokonują się w kinie? Myślę przede wszystkim o serialach dostępnych na platformach streamingowych.

Marczewski Jeszcze dwadzieścia pięć lat temu praca przy serialu nie była dla twórców powodem do chluby. Teraz to się zmieniło – seriale premium oddziałują na widzów silniej niż pełnometrażowe filmy, mają bardzo duże budżety, bywają robione z klasą.

Jankowski Inna sprawa, że stają się trochę namiastką literatury – działają na widza jak XIX-wieczna powieść…

Marczewski Która nieprzypadkowo była często pierwotnie drukowana w odcinkach. To dobry trop. Sukces rynku seriali przypomina, że jest w odbiorcach potrzeba głębszego osadzenia się w danym świecie i pozostania w nim dłużej niż dwie kinowe godziny.

Z drugiej strony – wychodząc poza filmowe podwórko – internet i telewizja dostarczają nam codziennie mnóstwo informacji, podanych najczęściej w formie możliwie najbardziej skondensowanej i uproszczonej. Kto dziś z młodych ludzi ma czas i chęć, by czytać wielkie – także objętościowo – powieści Dostojewskiego lub Manna? Jestem pewny, że niewielu.

Podsłuchałem kiedyś na lotnisku w Zurychu rozmowę dwóch Polek, dziewiętnastolatek. Jedna z nich przyznała, że lubi starych ludzi, bo oni – jak to określiła – potrafią „jakoś inaczej opowiadać – dłużej”. Myślę, że dotknęła tą krótką obserwacją czegoś istotnego. Widzę wyraźnie, że zmienił się rytm życia, wszystko przyspieszyło, nastąpiła fragmentaryzacja rzeczywistości.

Jankowski Do czego nam w tej przyspieszonej rzeczywistości potrzebne jest jeszcze kino?

Marczewski Należę do generacji, która wierzy, że sztuka potrafi zmieniać życie, że nie jest zabawką, która nie pozostawia u odbiorcy emocjonalnych czy intelektualnych śladów. Obejrzane filmy i przeczytane książki ukształtowały mnie jako człowieka. Jeśli na przykład udałoby nam się uratować z tonącego statku, to ten moment zostanie w nas do końca życia. Wierzę, że podobną moc może mieć obcowanie ze sztuką. Film, naprawdę dobry film, nie kończy się wraz z napisami końcowymi i opuszczeniem sali kinowej. Żyje w odbiorcy, pulsuje, daje do myślenia, powraca po latach, wreszcie – czyni go lepszym człowiekiem.

Życie rozumiane jako tajemnica elektryzuje mnie i męczy. Nie jestem człowiekiem wierzącym, ale czysto materialistyczne patrzenie na świat, na ludzi, na przyrodę mi nie wystarcza.

Studenci zapytali mnie kiedyś, dlaczego w Ucieczce z kina „Wolność” umieściłem scenę, w której byle jacy ludzie w byle jakiej knajpie zaczynają śpiewać Requiem Mozarta. Odpowiedziałem, że zależało mi na pokazaniu tęsknoty tych ludzi za pięknem, że mimo wszystko wyrwało im się z duszy coś wspaniałego. Moi rozmówcy popatrzyli na mnie z politowaniem.

Pytanie „po co nam jeszcze kino?” dotyczy też samych twórców. Warto ich zapytać, czy film, który właśnie przygotowują, już im się śni – nie tyle całość, co pojedyncze sceny, bohaterowie. Jeśli tak, będą wiedzieli, kolokwialnie mówiąc, jaką muzykę grać.

Jankowski Przed laty zachęcał Pan w Gdyni twórców, by odpowiedzieli sobie na pytanie, po co robią filmy.

Marczewski Dziś bym to powtórzył. To zresztą nie jest tylko problem ostatnich lat. Gdy zaczynałem robić filmy, w środowisku trwała gorąca dyskusja na temat tego, czym jest reżyseria filmowa: profesjonalnym zajęciem czy posłannictwem. Stałem i stoję na stanowisku – za co byłem krytykowany, a nawet ośmieszany – że tym drugim, że sam profesjonalizm nie wystarcza, że jest on pewną techniczną umiejętnością, którą trzeba nabyć, by móc powiedzieć to, co się naprawdę chce. Ale finalnie liczy się osobista wrażliwość, wyobraźnia, skupienie twórcy, poetyckość.

Niedawno rozpoczęliśmy w Szkole Wajdy nowy rok akademicki. Wygłosiłem wykład inauguracyjny, w którym mówiłem moim studentom: musicie pielęgnować w sobie wiarę, że filmy będziecie robić po to, żeby coś zmienić w rzeczywistości. Jeśli stracicie takie poczucie i będziecie tylko zapełniać swoje zawodowe cv, nie zbliżycie się do istoty kina. Wciąż ich uczę, że reżyser jest odpowiedzialny za to, co tworzy, że jego film ma być formą rozmowy z widzem, a nie mniej lub bardziej poprawną rzemieślniczą chałturą.

Jankowski A jeśli kino nie może zmienić rzeczywistości?

Marczewski Ale przynajmniej może pomóc ją zrozumieć. Kto, jak nie twórca, powinien w to jako pierwszy uwierzyć?

Jeszcze inna sprawa: tu nie wystarczy być inteligentnym, utalentowanym, wrażliwym i mieć wyobraźnię. Trzeba jeszcze znaleźć dla siebie taki temat, w którym te kompetencje mogą się zrealizować. One nie są stałe.

Jankowski Czyli artystą się bywa, a nie jest?

Marczewski Dawniej mówiono o „wenie twórczej”, o „natchnieniu”. Te określenia zostały niesłusznie obśmiane. Istnieje bowiem w pracy twórczej moment – wcale niedługi, kilkuminutowy – takiej koncentracji, że scena wyświetla ci się w wyobraźni, widzisz dokładne kolory i szczegóły. To jednak nie przychodzi samo, trzeba pozwolić temu powstać, właśnie poprzez dobór interesującej historii i jej bohaterów. Można oczywiście powiedzieć: „jestem profesjonalistą”, i potraktować film jak kolejne zlecenie, ale jeśli jego temat nie stanie się twój, jeśli nie poczujesz emocji swojego bohatera, raczej nie powstanie utwór z tym trudno uchwytnym naddatkiem, który sprawia, że film porusza.

Wie Pan, na planie filmowym zawsze bałem się poniedziałków. Ludzie wracali do pracy po przerwie, zrelaksowani i czuło się, że emocjonalnie nie weszli w historię, którą chcemy opowiedzieć, albo inaczej – przez weekend z niej wyszli i trudno im było wrócić. Co ciekawe, często podczas kręcenia bardzo pomaga zmęczenie – gdy jesteśmy wypoczęci, używamy zazwyczaj profesjonalnego, wyuczonego warsztatu, co sprawia, że uruchamiamy wyobraźnię w nie więcej niż trzydziestu procentach.

Jak pokazać na ekranie to, co niewidoczne? Dobry film zostawia pole na to, co skryte, tworzy widzowi przestrzeń dla jego wyobraźni, wrażliwości i inteligencji.

Daniel Szczechura, reżyser filmów animowanych, powtarzał, że czeka, aż dany pomysł do niego przyjdzie, że woli – zamiast wymyślać na chłodno – położyć się na kanapie, pozwolić swoim myślom fruwać i wygrzebać coś z podświadomości. Myślę, że miał rację.

Przestrzegam studentów, że nie wolno im robić filmów o Eskimosach, jeżeli nie przebywali wśród nich i nie wiedzą, co tym ludziom się śni: śnieg po horyzont czy palmy na plaży? Dopóki tego nie rozumieją, napiszą tylko zewnętrzną powłokę opowieści.

Jankowski Zastanawiam się, na ile współczesne polskie kino odpowiada koncepcji, którą Pan właśnie zarysował.

Marczewski Nie chcę narzekać. Polskie kino jest bogate i różnorodne. Moja główna wątpliwość dotyczy jednak tego, czy opowiada o współczesności. Niestety, wydaje mi się, że odkleiło się od tego, czym tutaj żyjemy. Proszę zwrócić uwagę, że zginęło dziś kino społeczne i polityczne, tak świetnie funkcjonujące za komuny, która została wyśmienicie przez film opisana. Obecnie wiele niezwykle istotnych społecznie tematów – jak kryzys uchodźczy, ekologia, odradzający się nacjonalizm – nie znajduje żadnego odbicia w naszym kinie.

Jankowski Mamy przecież filmy Agnieszki Holland i Andrzeja Jakimowskiego…

Marczewski Tak, to prawda, ale ja bym się spodziewał, że filmowy głos w tych sprawach zabiorą młodzi twórcy.

Jankowski Może boją się cenzury?

Marczewski I z powodu tego lęku kierują się autocenzurą? Radzę czasem młodym: powiedz to mocniej, w sposób bardziej wyrazisty, z pazurem. W odpowiedzi najczęściej słyszę: „A jak mi wtedy nie dadzą funduszy?”.

Jankowski Jest też widoczna coraz wyraźniej ucieczka w biografizm. Bogowie Łukasza Palkowskiego to znakomite kino, każdy kolejny film w tym nurcie jest gorszy.

Marczewski Niech Pan porówna filmowe biografie, które powstały u nas w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat, z Amadeuszem. Arcydzieło Formana jest gatunkowo filmem biograficznym, ale opowiada kompletnie o czym innym niż nasze rodzime dokonania na tym polu (które czasem dodatkowo niestety wpisują się w „politykę historyczną” państwa). To dzieło wielopoziomowe i uniwersalne.

Jeszcze inną sprawą, która szkodzi kinematografii (nie tylko zresztą naszej) jest kwestia finansowa, a konkretnie bezwzględny dyktat zysków. Za czasów komuny film nie musiał przynosić pieniędzy. Oczywiście, chciałem, by jak najwięcej osób zobaczyło to, co kręcę, ale nie myślałem wcale, ile na tym zarobię. Obecnie niewielu podejmie się wyprodukowania filmu lub serialu, który może się nie zwrócić.

Jankowski Zatrzymajmy się teraz na Pana twórczości. Mówił Pan o śnieniu filmów. Wszystkie Pana filmy wcześniej się Panu śniły?

Marczewski Niestety nie wszystkie. Zrobiłem w życiu dwa filmy telewizyjne – Wielkanoc i Bielszy niż śnieg – w poczuciu, że jestem profesjonalnym reżyserem i potrafię nakręcić wszystko. Ich scenariusze były poprawne pod względem dramaturgii, ale nie czułem materiału i wyszło, jak wyszło, czyli źle. Były to dla mnie wprawdzie bolesne, ale też wartościowe doświadczenia – przyniosły ostrzeżenie, że nie zawsze jestem na tyle utalentowany, aby zrobić wielkie kino. Podobnie zresztą było z Andrzejem Wajdą, któremu zdarzyła się jedna artystyczna wpadka – myślę o Pannie Nikt, która była kiepskim filmem i Andrzej doskonale o tym wiedział. Źle dobrany temat nie uruchomił jego geniuszu.

Jestem przekonany, że każdy twórca powinien przede wszystkim próbować odkryć, kim jest i co go w świecie najbardziej interesuje. To wcale nie oznacza, że trzeba samemu napisać scenariusz. Przy Zmorach miałem wyraźne poczucie, że robię film o bohaterach, których dobrze znam, a przecież scenariusz według powieści Emila Zegadłowicza, powstałej na początku XX